LaVyrle Spencer - Słodycz i gorycz

Szczegóły
Tytuł LaVyrle Spencer - Słodycz i gorycz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

LaVyrle Spencer - Słodycz i gorycz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie LaVyrle Spencer - Słodycz i gorycz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

LaVyrle Spencer - Słodycz i gorycz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Spencer LaVyrle Słodycz i gorycz Jak nauczyć serce znowu kochać? Maggie, atrakcyjna czterdziestolatka, która straciła męża w katastrofie lotniczej i samotnie wychowuje dorosłą córkę, postanawia wrócić w rodzinne strony, otrząsnąć się z depresji i rozpocząć nowe życie. Stanąć z nim twarzą w twarz. W dodatku spotyka Eryka - swoją dawną, szkolną miłość. Niestety, Eryk jest żonaty... Oboje jednak pragną, by powróciły marzenia sprzed lat. Będą musieli pokonać wielkie trudności, by wreszcie przekonać się, że sprzyja im los... Strona 2 Rozdział 1 W pokoju stała mała lodówka, w niej sok jabłkowy i woda mineralna, dwupalnikowa maszynka, gramofon oraz ustawione w krąg wygodne, choć zniszczone, krzesła i zielona tablica z napisem kredą: GRUPA TERAPEUTYCZNA 2.00 – 3.00 Maggie Stearn weszła o pięć minut za wcześnie, powiesiła na wieszaku płaszcz nieprzemakalny i zajęła się przygotowywaniem herbaty. Zanurzając torebkę w plastikowym kubku z wrzątkiem, powoli przeszła przez pokój. Wyjrzała przez okno. Woda w kanale poniżej, sfalowana powiewem pierwszego sierpniowego monsunu, wydawała się gęsta i oleista. Wieżowce Seattle istniały tylko w pamięci, a mokra kurtyna szarości skrywała Puget Sound. Nadżarty rdzą tankowiec przesuwał się ociężale przez mętny kanał ku oceanowi; jego balustrady i urządzenia nawigacyjne smagała ulewa. Na szarym pokładzie stali nieruchomo marynarze - niewyraźne żółte kukły, w sięgających bioder ceratowych kurtkach. Deszcz. Tak wiele deszczu i nadchodząca zima - taka sama. Westchnęła na myśl o tym, że będzie musiała sama stawić temu czoło, i odwróciła się. od okna akurat w chwili, gdy weszły dwie kolejne osoby z grupy. Strona 3 - Cześć, Maggie! - rzuciły jednocześnie od drzwi. Dianę, trzydziestosześcioletnia kobieta, której mąż zmarł na wylew, gdy wdrapywali się na Whitbey Island z trojgiem swoich dzieci, i Nelda, sześćdziesiąt dwa lata, której mąż spadł z dachu (właśnie go naprawiał) i nigdy już się nie podniósł. Maggie nie wyobrażała sobie, jak przeżyłaby bez Dianę i Neldy ostatni rok. - Cześć - odpowiedziała z uśmiechem. Przechodząc przez pokój Dianę zapytała: - Jak się udała randka? Maggie skrzywiła się. - Nie pytaj. - Aż tak fatalnie? - Jak zapomnieć o tym, że się już nie jest mężatką? Był to problem, z którym wszystkie się zmagały. -Wiem, o co ci chodzi - powiedziała Nelda. - Poszłam w końcu na bingo z George'em - pamiętacie, mówiłam wam, ten faeet z kościoła. Cały czas miałam wrażenie, że oszukuję Lou. Grając w bingo. Możecie to sobie wyobrazić? Rozmowę przerwało wejście mężczyzny, chudego i łysiejącego, dobrze po pięćdziesiątce, w spodniach z niemodnymi kantami i w wytartym swetrze, który obwisał na jego kościstych ramionach. - Cześć, Cliff. Zrobiły mu miejsce. Cliff skinął głową. Był najnowszym członkiem grupy. Jego żona zginęła w wypadku. Wjechała na skrzyżowanie na czerwonych światłach, prowadząc wóz pierwszy raz po operacji oczu, która spowodowała zaburzenia w widzeniu peryferycznym. - Jak ci minął tydzień? - zapytała Maggie. - Och... - Westchnienie i wzruszenie ramion, nic więcej. Maggie pogładziła mężczyznę po plecach. - Niektóre tygodnie bywają lepsze. Trzeba czasu. W tym pokoju niejednokrotnie głaskano ją po plecach; znała uzdrawiającą moc ludzkiego dotknięcia. Strona 4 - A co u ciebie? - Nelda skierowała uwagę na Maggie. -Córka wyjeżdża w tym tygodniu do college'u, prawda? - Tak - odpowiedziała Maggie z fałszywą beztroską. Przechodziłam przez to ze swoją trójką. Zadzwoń, kiedy poczujesz się okropnie, dobrze? Wybierzemy się na jakiś męski striptiz albo coś w tym rodzaju. Maggie uśmiechnęła się. Nelda nie poszłaby na żaden striptiz, podobnie jak ona. - Nie miałabym pojęcia, co robie z takim facetem. Wszyscy się roześmiali. Łatwiej było smiac się z braku seksu w życiu, niż naprawdę dawać sobie z tym radę. Wszedł doktor Feldstein z notatnikiem w jednej ręce i kubkiem parującej kawy w drugiej. Rozmawiał z Claire, która straciła szesnastoletnią córkę w wypadku motocyklowym. Pozdrowił wszystkich, zamknął drzwi i ferował się do swego ulubionego krzesła. Kawę postawił na stoliku obok. - Zdaje się, że są wszyscy. Możemy zaczynać. Zajęli miejsca, przerywając rozmowy. Grupa terapeutyczna troszczących się o siebie wzajemnie ludzi. Maggie usiadła na brązowej kanapce między Cliffem ne na podłodze, na grubej niebieskiej poduszce, a Claire na krześle po prawej ręce doktora Feldstema. To Maggie spostrzegła, że brak jednej osoby. Rozglądając się zapytała: - Czy nie powinniśmy zaczekać na Tammi? Tammi była najmłodsza z nich, zaledwie dwudziestoletnia, niezamężna, w ciąży, porzucona przez ojca dziecka i miłująca przyjść do siebie po niedawnej utracie obojga Była ulubienicą wszystkich, zastępczą córką każdego w grupie Doctor Feldstein położył notatnik na podłodze i oznajmił: . - Tammi dzisiaj nie przyjdzie. Strona 5 Wszyscy utkwili w nim Wzrok, ale nikt o nic nie zapytał. Feldstein oparł łokcie o drewniane poręcze krzesła i złożył dłonie na brzuchu. - Tammi przedawkowała dwa dni temu pigułki nasenne i jest ciągle na oddziale intensywnej terapii. Omówimy to dzisiaj. Milczeli, zaszokowani. Maggie miała wrażenie, że w jej żołądku wybuchła mała bomba, wywołując gwałtowny skurcz wnętrzności. Patrzyła na pociągłą, inteligentną twarz doktora, twarz z lekko zakrzywionym nosem i pełnymi, czerwonymi ustami pośród gęstego, czarnego zarostu. Oczy Feldsteina zatrzymywały się kolejno na każdym z członków grupy - bystre, czarne, z fiołkowymi plamkami w głębi - obserwując reakcję zgromadzonych tu osób. Maggie przerwała wreszcie milczenie, aby zadać pytanie, które nurtowało wszystkich: - Czy będzie żyła? - Jeszcze nie wiemy. To zatrucie tylenolem, więc może być tak i tak. Z zewnątrz dotarł słaby głos syreny przeciwmgielnej na statku przepływającym kanał. Członkowie grupy siedzieli, nieruchomo, walcząc ze łzami. Claire nagle zerwała się i podbiegła do okna. Obiema pięściami uderzyła w ramę. - Do diabła! Dlaczego ona to zrobiła? -Dlaczego nie zadzwoniła po kogoś z nas? - zapytała Maggie. - Przecież byśmy jej pomogli. Zmagali się już z tym przedtem - z bezsilnością czy raczej z bezsilnym gniewem. Każdy odczuwał to samo, bo niepowodzenie któregokolwiek ż nich było niepowodzeniem wszystkich. Inwestowali czas i łzy w siebie nawzajem, powierzali sobie najgłębiej skrywane cierpienia i obawy. Myśl, że tak wielki wysiłek emocjonalny mógł zostać odrzucony, równała się poczuciu zdrady. Cliff siedział bez ruchu, mrugając oczyma. Diane westchnęła głęboko i oparła głowę o uniesione kolana. Doktor Feldstein sięgnął w tył, za krzesło, i wziął paczkę kleenek- Strona 6 sów z pokrywy gramofonu, aby położyć je na stoliku w zasięgu wszystkich. - Dobrze, zacznijmy od spraw zasadniczych - zaczął stanowczym tonem. - Skoro postanowiła nie dzwonić do nikogo, nie sposób było jej pomóc. - Ale ona to my - zaoponowała Margaret, rozkładając ręce. - Przecież wszystkim nam chodzi o to samo, prawda? I wydawało się, że robimy postępy. - Więc jeśli ona to zrobiła, to znaczy, że żadne z was me jest bezpieczne? - rzucił doktor Feldstein, po czym natychmiast sam odpowiedział na swoje pytanie: - Nieprawda. Chcę, żebyście to sobie wyraźnie uświadomili. Tammi dokonała wyboru. Każde z was dokonuje wyboru, codziennie. Możecie słusznie się gniewać, że to zrobiła, ale nikt z was nie powinien stawiać siebie na jej miejscu. Rozmawiali o tym długo. Dyskusja, pełna pasji i współczucia, stawała się coraz bardziej ożywiona. Swój gniew przemieniali w litość, a z uczucia litości czynili bodziec, który mógł dopomóc w ulepszeniu ich własnego życia. Kiedy uporali się ze swymi odczuciami, doktor Feldstein oznajmił: - Przeprowadzimy dziś pewne ćwiczenie, cos, do czego wszyscy, moim zdaniem, jesteście przygotowani. Jeśli nie - w porządku, nie będzie żadnych pytań. Ale tym, którzy chcą się pozbyć uczucia bezradności, jakiego doświadczyli w związku z samobójczą próbą Tammi, powinno to pomoc. Wstał i przesunął twarde drewniane krzesło na środek pokoju. - Powiemy do widzenia komuś czy czemuś, co opóźniało nasze wyleczenie. Komuś, kto opuścił nas przez swą śmierć lub inaczej, z własnej woli, albo czemuś, z czym me potrafiliśmy sobie poradzić. To może być miejsce, do którego me jesteśmy w stanie wrócić, lub dawna uraza, zbyt mocno utrwalona. Cokolwiek by to było, ma się znaleźć na tym krześle, głośno pożegnane. A kiedy już powiemy do widzenia, powiadomimy tę osobę czy sprawę, co zamierzamy te- Strona 7 raz zrobić, aby nasze życie stało się szczęśliwsze. Czy wszyscy zrozumieli? - Kiedy nikt nie odpowiedział, doktor Feldstein oświadczył: - Ja sam zacznę. - Stanął przed pustym krzesłem, otworzył szeroko usta i obiema dłońmi przygładził brodę. Zaczerpnął głęboko powietrza, spojrzał na podłogę, a następnie na krzesło. - Chcę powiedzieć raz na zawsze „żegnajcie" moim papierosom. Rzuciłem palenie przed dwoma laty, ale ciągle sięgam po nie do kieszeni na piersi. Dlatego kładę je na tym krześle i powiadam: żegnajcie! Mam zamiar stać się szczęśliwszy, nie ulegając rozdrażnieniu wywołanemu brakiem nikotyny. Od tej chwili, kiedy tylko sięgnę do kieszeni, zamiast zakląć po cichu, że jest pusta, zamierzam w duchu podziękować za podarunek, który sobie daję. - Skinął dłonią w stronę krzesła. -Do widzenia, moje papierosy! - Wrócił na miejsce i usiadł. Łzy zniknęły z twarzy zebranych. Gościł na nich teraz wyraz szczerego zainteresowania. - Claire? - zachęcił łagodnie doktor Feldstein. Całą minutę Claire siedziała bez ruchu. Nikt nie powiedział ani słowa. Wreszcie wstała i spojrzała na krzesło. Ponieważ nadal milczała, Feldstein zapytał: - Kto jest na tym krześle, Claire? - Moja córka, Jessica - wyrzekła Claire z trudem. - I co chciałabyś jej powiedzieć? Claire przycisnęła ręce do bioder i przełknęła ślinę. Wszyscy czekali. Wreszcie zaczęła: - Bardzo mi ciebie brakuje, Jess, ale już nie pozwolę, aby to ważyło na całym moim życiu. Mam jeszcze wiele lat przed sobą i chcę być szczęśliwa, a wtedy twój tata i twoja siostra także będą szczęśliwi. Na początek mam zamiar pójść do domu, wyjąć rzeczy z twojej szafy i oddać je jakiejś instytucji dobroczynnej. To pożegnanie, Jess. - Ruszyła w stronę swego krzesła, ale odwróciła się ponownie. -Och, i jeszcze chcę ci przebaczyć, że nie włożyłaś tamtego dnia kasku, bo wiem, że bez tego nie zdołam się wyzwolić. - Uniosła dłoń. - Do widzenia, Jess! Strona 8 Maggie czuła, jak pieką ją oczy, i widziała niby przez mgłę, że Diane zajmuje miejsce Claire. - Na tym krześle siedzi mój mąż, Tim. - Diane mocno przetarła oczy papierową chusteczką. Otworzyła usta, ale zamknęła je i podparła głowę ręką. - To takie trudne - wyszeptała. - Może wolisz odłożyć sprawę? - zapytał doktor Feldstein. Diane znów otarła oczy z upartą determinacją. - Nie, chcę przez to przejść. - Skupiła spojrzenie na krześle, wciągnęła policzki i zaczęła: - Naprawdę zrobiłeś mnie w konia umierając, Tim. Przecież chodziliśmy ze sobą od szkoły i planowałam kolejne pięćdziesiąt lat razem, wiesz? - Znów przetarła oczy kleeneksem. - Więc chcę, żebyś wiedział, że już nie czuję się wrobiona, bo ty też pewno planowałeś następną pięćdziesiątkę, więc jakie mogę mieć prawo... A co chcę zrobić... - Otworzyła dłoń i mocno przesunęła po niej paznokciem kciuka drugiej ręki, po czym spojrzała w górę. - ...co chcę zrobić, żeby poczuć się lepiej? Zabrać dzieci do naszego domku na Whitbey podczas tego weekendu. Prosiły mnie, ale ja zawsze odpowiadałam „nie", ale teraz się zgodzę, bo jeśli ja nie poczuję się lepiej, jak one mogą być szczęśliwe? Więc żegnaj, Tim. I trzymaj się! Szybko wróciła na swoje miejsce i usiadła. Wszyscy ocierali oczy. - Cliff ? - zachęcił doktor Feldstein. - Rezygnuję - szepnął Cliff, patrząc w podłogę. - W porządku. Neida? Neida oznajmiła: - Ja się już pożegnałam z Carlem dawno temu. Rezygnuję. -Maggie? Maggie wstała powoli i podeszła do krzesła. Widziała, ze siedzi na nim Phillip, trochę zbyt ciężki, z dziesięciofuntową nadwagą, której nie mógł zrzucić od ukończenia trzy- Strona 9 dziestki, o oczach, których zieleń przechodziła w brąz, z jasnymi niczym piasek włosami, które należało przystrzyc (jak wtedy gdy wsiadał do samolotu) i w swoim ulubionym podkoszulku firmy Seahawks, którego nie prał, ale czasem, zdejmując z wieszaka w szafie, wąchał. Była przerażona swoją rezygnacją z rozpaczy, przerażona, że jeśli jej tego zabraknie, nie pozostanie nic i ogarnie ją wypełniona apatią pustka, uniemożliwiająca jakiekolwiek uczucie. Oparła dłoń o dębową poręcz krzesła i zaczerpnęła powietrza. - Phillipie, to już cały rok - zaczęła - więc najwyższa czas. Chyba czuję się trochę jak Dianę, wrobiona, bo odleci ciąłeś tym samolotem z tak głupiego powodu - wycieczka, żeby pograć, a przecież jedyna rzecz, której nie mogłam u ciebie ścierpieć, to było twoje zamiłowanie do hazardu. Nie, to nieprawda, nie mogłam znieść także tego, że umarłeś akurat, kiedy Katy kończyła szkołę, więc my moglibyśmy więcej podróżować i cieszyć się swobodą. Ale przyrze- kam, że otrząsnę się i zacznę podróżować bez ciebie. Wkrótce. I przestanę myśleć o tych pieniądzach z ubezpieczenia, że są splamione krwią, tak żebym mogła zacząć się nimi trochę cieszyć. Spróbuję też jeszcze raz z mamą, bo wydaje mi się, że będę jej potrzebować teraz, gdy Katy wyjedzie. - Cofnęła się o krok i pomachała otwartą dłonią. -A więc do widzenia, Phillipie. Kochałam cię! Kiedy Maggie skończyła, długo siedzieli w milczeniu. Wreszcie doktor Feldstein zapytał: -1 jak teraz? Odpowiedzi nie padły natychmiast. - Jestem zmęczona - oświadczyła Dianę. - Lepiej mi - przyznała Claire. - Czuję się odprężona - powiedziała Maggie. Feldstein dał im chwilę na przystosowanie się do nowego stanu uczuć, po czym pochylił się do przodu i przemówił swoim dźwięcznym, donośnym głosem: - To już odeszło, wszystkie te odczucia, które nosiłyście w sobie tak długo i które nie pozwalały wam na odrodze- Strona 10 10 nie. Pamiętajcie o tym. Myślę, że teraz będziecie szczęśliwsze, bardziej otwarte na pozytywne myśli. Wyprostował się na krześle. - A jednak czeka was niełatwy tydzień. Będziecie się martwić o Tammi i ten niepokój może się przerodzić w depresję, dlatego dam wam jeszcze jedną radę. Chcę, żebyście wszyscy zrobili następującą rzecz: odnajdźcie dawnych przyjaciół, im dawniejszych, tym lepiej, przyjaciół, z którymi utraciliście kontakt - zadzwońcie do nich, napiszcie, postarajcie się z nimi zobaczyć. -To mają być przyjaciele z lat szkolnych? - zapytała Maggie. -Oczywiście. Porozmawiajcie o dawnych czasach, po-śmiejcie się z tych wszystkich głupstw, które robiliście, kiedy byliście młodzi i głupi. Tamte dni to w naszym życiu czas największej beztroski. Tak naprawdę musieliśmy tylko chodzić do szkoły, przynosić w miarę przyzwoite stopnie, czasem starać się o jakąś dorywczą pracę, no i bawić się ile wlezie. Dzięki powrotowi do przeszłości często udaje się spojrzeć z perspektywy na teraźniejszość. Spróbujcie tego i zobaczymy, jak się poczujecie. - Spojrzał na zegarek. -Porozmawiamy o tym na następnym spotkaniu. Dobrze? Odgłos odsuwanych krzeseł oznaczał zakończenie sesji. Odprężeni uczestnicy odkładali wilgotne kleeneksy. -Dużo dziś zrobiliśmy - powiedział doktor Feldstein wstając. - Myślę, że poszło nam bardzo dobrze. Maggie wsiadła do windy razem z Neldą. Czuła się bliższa jej niż innym, bo znajdowały się w podobnej sytuacji. Nelda mogła wydawać się chwilami zbyt roztrzepana i gadatliwa, ale miała złote serce i niezawodne poczucie humoru. - Czy utrzymujesz kontakt ze znajomymi z dawnych lat? - zapytała Nelda. - Nie, chyba że przypadkiem. A ty? -Dziewczyno, ja mam sześćdziesiąt dwa lata! Nie jestem nawet pewna, czy zdołam kogoś odnaleźć. - A masz zamiar spróbować? Strona 11 - Może. Zobaczę. W hallu zatrzymały się, aby włożyć płaszcze, i Nelda uścisnęła Maggie na pożegnanie. - Pamiętaj, co powiedziałam. Kiedy córka wyjedzie, zadzwoń do mnie. - Dobrze, obiecuję! Na dworze lało, ostre bicze deszczu wywoływały miniaturowe eksplozje w ulicznych kałużach. Maggie otworzyła parasol i ruszyła do samochodu. Kiedy do niego doszła, buty miała przemoczone, z płaszcza spływały strugi wody, a ona czuła się na wskroś przemarznięta. Włączyła silnik i przez chwilę siedziała z dłońmi wsuniętymi między kolana, patrząc, jak para z jej oddechu zasnuwa szybę, zanim nie osuszy jej powiew ciepłego powietrza. To była wyjątkowo wyczerpująca sesja. Tyle do przemyślenia: Tammi, pożegnanie z Phillipem, dotrzymanie tego, co sobie przyrzekła, wyjazd Katy. Nie próbowała nawet tego uporządkować, choć groziło to zniweczeniem wszystkier go, co zdołała osiągnąć w minionym roku. Pogoda też nie pomagała. Boże, deszcz był taki męczący! Ale Katy była ciągle w domu i miały przed sobą jeszcze dwie wspólne kolacje. Może dzisiaj przyrządzi jej ulubione danie, spaghetti z kulkami mielonego mięsa, a potem rozpalą ogień w kominku i zaczną snuć plany na Dzień Dziękczynienia, kiedy Katy będzie miała ferie i wróci do domu. Maggie włączyła wycieraczki i wjechała na most Mon-tlake, który wibrował pod kołami niby bormaszyna u dentysty, a następnie skręciła na północ do Redmond. Kiedy samochód zaczął wspinać się na wzgórza, poczuła ostry, żywiczny zapach sosen napływający z zewnątrz. Minęła bramę klubu Bear Creek, do którego przez lata należeli oboje z Phillipem. Po jego śmierci niejeden z żonatych członków klubu próbował się do niej zalecać. Klub całkowicie stracił dla niej atrakcyjność. Z Lucken Lane zjechała na podjazd przed domem w stylu rancho, zbudowanym z drzewa cedrowego i wypalanych Strona 12 pomarańczowych cegieł, i stojącym na stoku wzgórza, typowym dla klasy średniej, ze starannie utrzymanym gazonem nagietek wzdłuż ścieżki i doniczkami geranium po obu stronach schodów. Kiedy automat podniósł drzwi garażu, Maggie zauważyła rozczarowana, że nie ma samochodu Katy. Ciszę w kuchni zakłócały tylko odgłosy wody spływającej z rynny i zgrzyt zamykających się drzwi garażu. Na stole, obok nadgryzionej bułki i jaskraworozowej spinki do włosów leżała nabazgrana pośpiesznie kartka na podstawce w kształcie niebieskiej stopy. Pojechałam na zakupy ze Smitty i po więcej pustych pudel Nie szykuj dla mnie kolacji. Całuję. K. Usiłując zwalczyć rozczarowanie, Maggie zdjęła płaszcz i powiesiła go w szafie. Przeszła hall i zatrzymała się przed drzwiami pokoju Katy. Wszędzie leżały rozrzucone ubrania, zmięte i pozwijane, ciśnięte na wypełnione w połowie walizki Dwa ogromne czarne plastikowe śmieciami tkwiły między otwartymi drzwiami szafy. Sterta dżinsów i kolorowych podkoszulków oczekiwała na odniesienie do pralni. Widoczna była tylko górna częsc lusltra toaletki, bo dół przesłaniał stos magazynów ..Seventeen i kosz pralniczy, wypełniony starannie złożonymi ręcznikami i pościelą wciąż jeszcze w plastikowych opakowaniach, gotowy do przewiezienia do Chicago. Na podłodze walały się skarby siedemnastolatki: kartonowe teczki zamalowane z wierzchu kolorowymi graffiti, a w nich szkolne papiery; czapka i rękawica do gry w softball dla dwunastolatki; dwa staniki, jeden sprany i pożółkły, drugi w herbaciane, roze, które nie straciły jeszcze koloru; zakurzony plakat Bruce'a Springsteena; pudełko po butach pełne kart z zaproszeniami i podziękowaniami; drugie pełne buteleczek po perfumach; czapka z daszkiem - w niej plątanina kolczyków i tanich plastikowych pereł; stos gumowych zwierzaków; futerał od rożka francuskiego; fiołkowy koszyczek zawierający niedawną korespondencję z Uniwersytetem Northwestern. Strona 13 Northwestern, uczelnia jej i Phillipa, po drugiej stronie Ameryki. Dlaczego Katy nie wybrała tutejszego uniwersytetu? Żeby uciec od matki, która w ostatnim roku nie była najweselszym towarzystwem? Czując wzbierające łzy, Maggie się odwróciła, zdecydowana nie załamać się przez resztę dnia. We własnej sypialni unikała spojrzenia na podwójne łóżko, aby nie budzić wspomnień. Podeszła prosto do szafy z lustrem, otworzyła drzwi, wyjęła podkoszulek Seahawks Phillipa i wróciła do pokoju Katy, aby zagrzebać go w jednym z worków ze śmieciami. Potem w swoim pokoju włożyła rozciągnięty dres z czerwono-białym znakiem Pepsi, pomaszerowała do łazienki, gdzie znalazła tubkę z resztką make-upu, i zaczęła nakładać go na sine cienie pod oczami. Ale w połowie tej czynności znowu poczuła napływające łzy i bezsilnie opuściła ręce. Kogo chciała oszukać? Wyglądała jak czterdziestodwuletni strach na wróble. Od śmierci Phillipa jej biust zmniejszył się o cały numer, kasztanowe włosy straciły połysk, bo przestała się odpowiednio odżywiać. Nie dbała ani o gotowanie, ani o powrót do pracy, ani o sprzątanie domu czy staranny ubiór. Robiła teraz makijaż, ponieważ wiedziała, że powinna; nie chciała skończyć jak Tammi. Patrzyła w lustro. Tęsknię za nim i tak cholernie chce mi się płakać. Po piętnastu sekundach żalu nad sobą wyrzuciła make-up do kosza, zgasiła światło i wybiegła z łazienki. W kuchni wytarła mokrą ścierką okruchy po posiłku Katy i szła do zlewozmywaka; ale po drodze popełniła błąd: ugryzła kawałek słodkiej bułki. Smak cynamonu i rodzynek pomieszany z masłem orzechowym - ulubiony przysmak Katy i jej ojca - wywołał reakcję tak silną, że już nie mogła się powstrzymać. Raz jeszcze spłynęły przeklęte łzy - gorące, wręcz palące. Cisnęła resztkę bułki do pojemnika z taką siłą, że kawałek pieczywa odbił się i upadł obok pudła z mąką. Maggie chwyciła się ręką za brzeg blatu i zrobiła głęboki skłon. Strona 14 Do diabła, Phillipie, dlaczego wsiadłeś do tego samolotu? Powinieneś być tutaj. Razem powinniśmy przez to przechodzić! Ale Phillipa nie było. Katy wkrótce też me będzie. I co wtedy? Samotne kolacje przez resztę życia? W dwa dni później Maggie stała na ścieżce obok samochodu Katy i obserwowała, jak jej córka upycha ostatnią torbę za siedzeniem. Powietrze przed świtem było chłodne, mgła tworzyła otoczki wokół świateł garażu. Samochód Katy był nowy i drogi, kabriolet z wszelkimi możliwymi udogodnieniami, spłacony co do grosza pieniędzmi z ubezpieczenia za śmierć Phillipa, nagrody pocieszenia od linii lotniczej dla Katy, która pozostanie bez ojca do końca zycia. - Udało się! - Katy odsunęła oparcie siedzenia i odwróciła się do Maggie - śliczna młoda kobieta z brązowymi oczyma swego ojca, z zarysem policzków matki i kosmiczną burzą włosów odpowiednią na okładkę powieści science fiction, do czego Maggie nigdy nie mogła się przyzwyczaić. Patrząc na te włosy teraz, w godzinie rozstania, przypomniała sobie ze smutkiem czas, kiedy były tylko puszystym meszkiem, który zaczesywała w loczek na czubku głowy córki. Katy przerwała przygnębiające milczenie. -Dzięki za orzechowe bułeczki, mamo. Będą świetnie smakowały gdzieś przy Spokane! - Zapakowałam też trochę jabłek i parę puszek wiśniowej coli dla każdej z was. Jęsteś pewna, że masz dość pieniędzy? - Mam, ile trzeba, mamo. - Pamiętaj, co mówiłam o przyśpieszaniu na autostradach międzystanowych. - Nie martw się, włączę automatyczną kontrolkę. - I kiedy poczujesz się śpiąca... - Niech prowadzi Smitty. Wiem, mamo. Strona 15 - Tak się cieszę, że jedzie z tobą i będziecie razem! - Ja też. - No cóż... Rozstanie stało się rzeczywistością. Bardzo zbliżyły się do siebie przez ten rok, który upłynął od śmierci Phillipa. -Pojadę już - powiedziała cicho Katy. - Obiecałam Smitty, że będę przed jej domem punktualnie o wpół do szóstej. - Tak, jedź. Ich oczy spotkały się, wilgotne od łez, ale smutek pogłębiał tylko rozwierającą się przepaść. - Och, mamusiu... - Katy z całej siły rzuciła się w objęcia matki, wciskając się w fałdy jej długiej sukni. - Będę tęskniła. - Ja też, kochanie. Tuląc się wzajemnie do siebie pośród zapachu nagietek w gęstym powietrzu, pośród kropel spadających z dachu na grządki kwiatów, pożegnały się serdecznie. - Dzięki, że pozwoliłaś mi jechać, i dzięki za wszystko, co mi kupiłaś. Maggie skinęła tylko głową, gardło miała zbyt ściśnięte, aby wykrztusić choć słowo. - Nie chcę zostawiać cię tutaj samej! - Wiem. - Maggie trzymała córkę mocno czując, jak łzy - jej własne? czy Katy? - spływają ciepłą strużką wzdłuż szyi i jak Katy kołysze nią w objęciach. - Kocham cię, mamusiu. - Ja też cię kocham. -1 przyjadę do domu na Święto Dziękczynienia. - Liczę na to. Bądź ostrożna i dzwoń naprawdę często. - Będę. Obiecuję ci. Podeszły do samochodu, nie rozluźniając uścisku. - Wiesz, trudno uwierzyć, że jesteś tą samą małą dziewczynką, która urządziła taką scenę, kiedy po raz pierwszy zostawiłam ją w przedszkolu! Maggie pogładziła ramię Katy Strona 16 Katy roześmiała się z przymusem, wsuwając się na miejsce za kierownicą. -Będę świetnym psychologiem dziecięcym, bo rozumiem, co znaczą takie dni. - Podniosła głowę, aby spojrzeć na matkę. - A także takie jak ten. Ich oczy wymieniły ostatnie pożegnanie. Katy włączyła silnik, Maggie zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie obiema rękami. Reflektory przebiły stożkami złotego światła gęstą mleczną mgłę między drzewami. Przez opuszczoną szybę Maggie pocałowała córkę w usta. - Trzymaj się - powiedziała Katy. Maggie zrobiła porozumiewawczy, znany w rodzinie gest. - Cześć - szepnęła jeszcze Katy. Maggie spróbowała to powtórzyć, ale poruszyła tylko wargami. Silnik warczał ponuro, gdy samochód zjechał z podjazdu, zmienił kierunek, zatrzymał się i ruszył ponownie. A potem już,go nie było, Maggie słyszała tylko opony szurające po mokrym asfalcie, a przed oczyma miała wciąż wspomnienie dziewczęcej dłoni machającej przez uchylone okno. Sama pośród ciszy, Maggie skrzyżowała ramiona, odchyliła do tyłu głowę najdalej, jak mogła, i wpatrzyła się w niebo, szukając oznak świtu. Szczyty sosen pozostawały niewidoczne. Krople dalej spadały na grządki nagietek. Doznała wrażenia dziwnej lekkości, wyzwolenia z własnego ciała, jakby była Maggie Stearn stojącą na zewnątrz siebie, obserwującą własne reakcje. Gdyby upadła, byłaby to katastrofa. Zaczęła więc obchodzić dom wkoło, nurzając pantofle w mokrej trawie i zaczepiając suknią o gałęzie. Nie bacząc na to, przekraczała romboidalne plamy światła padającego z okna łazienki, gdzie Katy brała ostatni prysznic, i kuchni, gdzie jadła ostatnie śniadanie. Przetrzymam ten dzień. Tylko ten. Następny będzie łatwiejszy. A następny jeszcze łatwiejszy. Na tyłach domu wyprostowała krzaczek petunii przygnieciony przez deszcz; zmiotła dwie sosnowe szyszki z se- Strona 17 kwojowego podestu; wsunęła na miejsce trzy szczapy drewna do kominka, które wypadły z sągu pod ścianą garażu. Aluminiowa składana drabina leżała pod drugą ścianą. Musisz ją odstawić. Leży tutaj od dnia, kiedy obcinaliśmy gałęzie ostatniej wiosny. Co by Phillip na to powiedział? Ale poszła dalej, zostawiając drabinę porzuconą w tym samym miejscu. W garażu zaparkowany był jej nowy samochód, luksusowy lincoln, kupiony z ubezpieczenia Phillipa. Przeszła obok, kierując się na ścieżkę między nagietkami. Usiadła na schodach, skulona, ze skrzyżowanymi ramionami, obojętna na wilgoć przenikającą suknię od mokrego betonu. Przerażona. Samotna. Zrozpaczona. Myślała o Tammi, o tym, jak taka samotność doprowadzić może do kresu. I czuła lęk, że sama się nie zorientuje, kiedy nastąpi taki moment. Ten pierwszy dzień spędziła w szkole Woodinville, zajęta porządkami w pokojach do zajęć praktycznych. Budynek wydawał się opuszczony, czynna była tylko administracja, nauczyciele mieli wrócić dopiero za półtora tygodnia. Sama w jasnych, obszernych pomieszczeniach, naoliwiła maszyny do szycia, wypucowała kilka zlewów, zebrała trochę śmieci i papierów oraz udekorowała tablicę ogłoszeń. WZORY UBRAŃ Z PRAWDZIWEGO DRELICHU NA JESIEŃ. Nie obchodził jej ani drelich, ani wzory. Perspektywa jeszcze jednego roku, podczas którego będzie uczyła tego samego co przez ostatnich piętnaście lat, przedstawiała się równie bezsensownie jak gotowanie dla jednej osoby. Po południu oczekiwał ją dom, wiecznie pusty, rozbrzmiewający drażniącymi wspomnieniami codziennej krzątaniny trzech osób. Zadzwoniła do szpitala w sprawie Tammi i dowiedziała się, że jej stan nadal jest krytyczny. Na kolację zrobiła sobie dwie francuskie grzanki i usiadła, aby je zjeść przy kuchennej ladzie barowej, oglądając jednocześnie wieczorne wiadomości w dziesięciocalowym telewizorze. Nieoczekiwanie Strona 18 zadzwonił telefon. Rzuciła się, aby odebrać, spodziewając się, iż usłyszy głos Katy, która powie, że wszystko w porządku i że są w jakimś motelu blisko Butte w stanie Montana. Zamiast tego usłyszała głos z taśmy, wyszkolony baryton mówiący ze sztucznym ożywieniem po każdej mechanicznej pauzie: „Halo...mam ważną wiadomość..." Rzuciła słuchawkę i spojrzała na nią z odrazą, jakby wysłuchała jakiejś obscenicznej kwestii. Odsunęła się, z pewną obawą uświadamiając sobie, że aparat, którego sygnał tak często był w przeszłości źródłem irytacji, może teraz sprawić, iż w oczekiwaniu na dzwonek jej puls ulegnie przyśpieszeniu. Wzrok Maggie padł na pozostawiony kawałek grzanki. Nie próbowała go nawet wyrzucić, tylko przeszła do gabinetu i usiadła w głębokim fotelu Phillipa z zielonej skóry, ręce położyła na bocznych oparciach, a głowę na poduszce, tak jak on często siadywał. Gdyby miała podkoszulek Phillipa, pewno by go włożyła, ale został wyrzucony. Zamiast tego zadzwoniła do Neldy. Sygnał rozległ się trzynaście razy, ale nikt nie podniósł słuchawki. Spróbowała następnie zadzwonić do Dianę, znów czekała i czekała, zanim dotarło do niej, że Dianę jest pewno na wyspie Whitbey z dziećmi. U Claire ktoś odebrał telefon, ale to była jej córka, która poinformowała Maggie, że matka jest na jakimś spotkaniu i wróci późno. Odłożyła więc słuchawkę i siedziała, gryząc kciuk i wpatrując się w aparat. Cliff? Oparła głowę na podgłówku. Biedak nie jest w stanie poradzić sobie z własną stratą, cóż więc mówić o pomocy innym. Pomyślała o matce, ale wywołało to tylko dreszcz. Dopiero kiedy wszystkie możliwości zostały wyczerpane, przy- Strona 19 pomniała sobie radę doktora Feldsteina. „Zadzwońcie do starych przyjaciół, im dawniejszych, tym lepiej, przyjaciół, z którymi utraciliście kontakt..." Ale do kogo? Odpowiedź, która się pojawiła, wydawała się oczywista: do Brookie. To imię wywołało wspomnienia tak żywe, jakby wszystko działo się wczoraj. Ona i Glenda Hołbrook - dwa alty - stojące obok siebie w pierwszym rzędzie szkolnego chóru, bezlitośnie denerwujące dyrygenta, pana Pruitta, cichym nuceniem zakazanej nuty w finałowym akordzie. Zamieniały czyste C-dur na drażniące, jazzowe cis. „Czyż nie jest to dobra nowina, o Panie, dobra noooowina?" Czasami Pruitt zezwalał na tę twórczą zamianę, ale częściej wzdrygał się i groził palcem, każąc przywrócić czystość akordu. Pewnego razu przerwał próbę i nakazał: „Hołbrook i Pearson, proszę wyjść do hallu i tam bawić się swoimi dysonansami do woli. Kiedy będziecie gotowe śpiewać tak, jak jest w nutach, proszę wrócić". Glenda Hołbrook i Maggie Pearson trzymały się od pierwszej klasy razem. Już drugiego dnia szkoły zostały postawione do kąta za szeptanie. W trzeciej klasie dyrektor skarcił je za wybicie przedniego zęba Timothy'ego Ostmeiera kamieniem rzuconym podczas gry w żołędzie, choć żadna z dziewcząt nie chciała powiedzieć, która z nich go cisnęła. W piątej klasie panna Hartman przyłapała je podczas południowej przerwy z wypchanymi biustami. Panna Hartman, sama o płaskich piersiach, zmiętej twarzy starej panny i z zezem jednego oka, otworzyła drzwi łazienki, w chwili gdy Glenda mówiła: „Gdybyśmy miały takie cycki, byłybyśmy gwiazdami filmowymi!" W szóstej klasie razem z Lisą Eidelbach zdobyły nagrodę za odśpiewanie w tercecie piosenki „Trzy białe gołąbki pofrunęły ku morzu" na dorocznym spotkaniu. W średniej szkole chodziły razem na Strona 20 20 zajęcia z Biblii i zakreślały w swoich egzemplarzach jasne, brutalne w swej bezpośredniości odpowiedzi na trudne pytania. Na marginesach podręczników do przyrody rysowały nieprawdopodobnie seksowne męskie ciała, zanim jeszcze się dowiedziały, jak one wyglądają. W ostatniej klasie należały do grupy klakierskiej i koiły ból mięśni sportowców po pierwszych ćwiczeniach w sezonie, produkując niebiesko-złote pompony, jeżdżąc z drużyną autobusami i pozo- stając na tańcach w salach gimnastycznych po meczach. Umawiały się we dwie z chłopcami, zamieniały się ubraniami, dzieliły tysiące sekretów i zostawały jedna u drugiej na noc w swoich domach z taką regularnością, że w obu trzymano dla nich zapasowe szczoteczki do zębów. Brookie i Maggie - przyjaciółki na zawsze, jak wówczas myślały. Ale Maggie wstąpiła na Uniwersytet Northwestern w Chicago, poślubiła inżyniera lotnictwa i przeniosła się do Seattle, podczas gdy Glenda uczyła się w szkole kosmetycznej w Green Bay, wyszła za mąż za farmera uprawiającego wiśnie w Door County w stanie Wisconsin, przeniosła się tam i urodziła sześcioro - a może siedmioro? -dzieci, po czym noga jej nie stanęła w salonie kosmetycznym. Od jak dawna nie miały już ze sobą kontaktu? Przez jakiś czas, po zjeździe klasowym na dziesięciolecie, pisywały do siebie regularnie. Potem przerwy między listami zaczęły się wydłużać, aż skończyło się na kartach świątecznych, zanim i te się urwały. Maggie brakowało tego związku, który przetrwał dwadzieścia jeden lat, i podczas niezbyt częstych odwiedzin u rodziców żałowała zawsze, że nie natknęła się nieoczekiwanie na Brookie. Zadzwonić do Brookie? I co powiedzieć? Cóż jeszcze mogą mieć wspólnego? Z czystej ciekawości wychyliła się z zielonego fotela Phillipa i przycisnęła literę H w metalowym indeksie telefonicznym. Pokrywka odskoczyła, odsłaniając zapisy wykaligrafowane starannym pismem Phillipa. Niewątpliwie po-