Kres Feliks W. - Księga Całości (10) - Najstarsza z Potęg [Fabryka słów, 2022]
Szczegóły |
Tytuł |
Kres Feliks W. - Księga Całości (10) - Najstarsza z Potęg [Fabryka słów, 2022] |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kres Feliks W. - Księga Całości (10) - Najstarsza z Potęg [Fabryka słów, 2022] PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kres Feliks W. - Księga Całości (10) - Najstarsza z Potęg [Fabryka słów, 2022] PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kres Feliks W. - Księga Całości (10) - Najstarsza z Potęg [Fabryka słów, 2022] - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
KSIĘGA CAŁOŚCI
1. Północna Granica
2. Król Bezmiarów
3. Grombelardzka legenda. Serce Gór
4. Grombelardzka legenda. Wstęgi Aleru
5. Pani Dobrego Znaku. Wieczny pokój
6. Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo
7. Porzucone królestwo
8. Żeglarze i jeźdźcy
9. Tarcza Szerni
10. Najstarsza z Potęg
11. Szerń i Szerer: Zima przed burzą
12. Szerń i Szerer: Arilora
13. Szerń i Szerer: Spojrzenie Eniwetty
Strona 4
Spis treści
Okładka
Karta tytułowa
Księga całości
Część pierwsza Kokardy Ridi
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Część druga Sieci i ryby
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Strona 5
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Część trzecia żaglowiec
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Epilog Nowe czasy
Rozdział 32
Rozdział 33
Strona 6
Strona 7
Część pierwsza
Kokardy Ridi
Strona 8
ROZDZIAŁ 1
N iebo nad Bliskim Bezmiarem miało
szarą barwę, ale nie zwiastowało
burzy, choć powietrze przesycała drobna
mżawka. Dzień był chłodny, morze
spokojne, południowo-wschodni wiatr
nieporywisty. Dwa duże żaglowce szły
ostro na wiatr, kursem południowo-wschodnim ku
wschodowi; pierwszy statek ocierał się o martwy kąt.
Te wody to już właściwie nie był Bliski Bezmiar
Wschodni. Na południe od Dalonorów i Agarów rozciągał
się przestwór Morza Wielkiego, ale używali tej nazwy
wyłącznie Garyjczycy. Dla reszty Szereru – Bezmiar
Południowy, a najczęściej po prostu Bezmiar. Gdzieś się
stykał z Zachodnim i Wschodnim, lecz ustalonych granic
nie było.
Żaglowce płynęły od Dalonorów ku Agarom, na
niewidzialnym styku Bezmiaru Bliskiego i Morza
Wielkiego. To była ucieczka – i pościg.
Ogromna kupiecka hoga – białe żagle przecięte
w poprzek fioletowym pasem – ufała powierzchni
płócien. Na bezanmaszcie niosła kupiecką banderę
w barwach własnych, tych, co na żaglach, na fokmaszcie
zaś prostokątną czerwono-białą flagę z wizerunkiem
miejskiej bramy postawionej na łodzi. Oznaczało to
przynależność do Związku Portów Wschodnich, potężnej
gildii handlowej zrzeszającej wiele miast, wbrew nazwie
Strona 9
nie tylko portowych, choć takich było najwięcej. Maszt
główny dźwigał największą flagę, purpurową ze złotą
koroną – był to znak Królestwa Dartanu.
Zdumiewająco sprawni żeglarze powodowali tym
statkiem. Wołowata pływająca ładownia trzymała się tak
blisko osi wiatru, że zakrawało to na cud – od pełnego
bajdewindu hogi zwykle już nie ostrzyły. Mniejszy od niej
holk z pięknymi, ciemnoszarymi żaglami, był jednak
trochę szybszy, bardziej zwrotny i lepiej słuchający steru.
Dobrze prowadzony, wygrywał dla siebie kolejne kęsy
mil.
Legendarnych „czarnych żagli” w ogóle na morzach
nie było – piraci nie farbowali płócien, zazwyczaj tylko
mazali żagle dziegciem; to zupełnie wystarczało, by
uczynić je słabo widocznymi. Lecz ten holk nie miał
brudnych płócien, tylko prawdziwie ciemnoszare,
jednolite. Komuś zależało na urodzie okrętu.
Po zatonięciu słynnej „Kołysanki” i śmierci jej kapitana
Kitara był to najbardziej znany piracki żaglowiec Szereru.
Kiedyś mianowany „Zgniłym Trupem”, od kilku lat nosił
imię swojej dawnej dowódczyni – na rufie starannie
wypisano cynobrem: „Ślepa Ridi”. Okręt pływał teraz pod
komendą Meveva Cichego, pierwszego oficera
legendarnej piratki, który nigdy nie pozwolił się nazwać
kapitanem.
Bo wytrwale czekał na swoją „kapitanę”. Obiecała
kiedyś, że wróci.
W skład załogi wciąż wchodziło parudziesięciu ludzi,
noszących zamotane na nadgarstkach szmaty, zwane
w żeglarskim światku południa „kokardami Ridi”. Kiedyś
wytargowała dla swych marynarzy życie, skazując się
Strona 10
wraz z nimi na banicję. Podarli jej stare spódnice
i koszule, po czym przyozdobili się tymi strzępami. Raz
na zawsze.
Minionej nocy hoga – trzymasztowy statek, któremu
bliżej było do holka niż wychodzącej z użycia
jednomasztowej kogi starego typu – próbowała zgubić
prześladowcę. Ale noc przeminęła jasna i pogodna, wiatr
był stały... Nie udało się. Teraz, po nastaniu nowego dnia,
pogoda się trochę popsuła, lecz obie załogi już wiedziały,
jaki będzie koniec wyścigu.
Jednakże kupiec nie rezygnował. Pogoda kaprysiła, jak
to wiosną; mogła się zmienić na gorszą. O tej porze roku
zdarzały się gwałtowne ulewy, choć zdychająca mżawka
raczej tego nie zapowiadała. Niemniej deszcz, szkwały,
zmiana kierunku wiatru – wszystko dawało nadzieję.
Mogło też dojść do jakiegoś szczęśliwego zdarzenia, choć
na tych wodach trudno było liczyć na spotkanie
z wojennym żaglowcem królewskim lub imperialnym,
a tylko taki mógł pospieszyć na ratunek. Przypadkowy
kupiec wracający z Agarów, skoro handlował z pirackim
księstewkiem, niekoniecznie chciałby przyjść z pomocą
ściganej przez morskich rozbójników obcej hodze.
Zresztą dwa handlowe żaglowce z nielicznymi załogami
to było i tak za mało na piracką bandę, liczącą na pewno
półtorej setki głów.
Marsz na samej granicy kąta martwego był ryzykowny,
jednakże kupiecki żaglowiec nie miał nic do stracenia.
Doganiany tak czy owak, liczył na błąd prześladowcy.
Ostre podchodzenie do linii wiatru mogło się skończyć
nagłą utratą sterowności. Do zyskania były mile i czas.
Jednakże „Ślepa Ridi” miała więcej swobody. Położona
Strona 11
na tym samym kursie, szła wprawdzie ostro – lecz mogła
jeszcze ostrzej. Ścigana hoga już nie.
Pirackim księstewkiem, którego brzegi miały wkrótce
wyłonić się zza horyzontu, rządziły szczególne prawa.
Kupiec, który tam zawinął z własnej woli, zwykle nie miał
się czego obawiać. Ahela, jedyne miasto, port i stolica
Agarów, żyła nie tylko z łupów. Musiała i chciała
handlować z kontynentem, a nawet Garrą i Wyspami. Co
prawda dziwny to był handel. Legalny kupiec przywoził
dobra pożądane przez pirackie wyspy, musiał zaś
odkupić towary, które były im zbędne. W taki sposób
Agary „prały” swoje łupy.
Lecz niektórym handlarzom widocznie się opłacało.
Hoga z biało-fioletowymi żaglami nie zamierzała
jednak poddać się prześladowcy i pod jego opieką
zawinąć do Aheli. Możliwe, że nie uczyniła tego z powodu
czarnej legendy otaczającej „Ślepą Ridi”, legendy ponurej
nawet wśród innych pirackich opowieści. Jej okrutna
załoga ponoć nigdy nie brała pryzów ani jeńców.
Czy rzeczywiście tak było?
Należało wątpić. Piraci nie byli nimi dla zabawy, lecz
dla zysku. Obchodziła ich zdobycz, a nie leżący na dnie
wrak z pełną ładownią. Przeładunek towarów na morzu
nastręczał niemałych trudności, lepiej było obsadzić
zdobyty statek załogą – zwłaszcza u samych wrót
macierzystego portu. Tym bardziej że wartość zdobytego
żaglowca przewyższała zwykle wartość towarów, które
wiózł.
Jeńców jednak rzeczywiście mogli nie brać.
Odległość między żaglowcami zmalała do niecałej mili.
Hoga po zwrocie odpadła do półwiatru; wydano tam
Strona 12
rozkaz do zwijania żagli. Kapitan stawiał statek w dryf;
uznał, że dalsza ucieczka nie ma sensu, i chciał
wykorzystać ostatnią szansę na uratowanie życia.
Opuszczono kupiecką banderę – na statkach handlowych
miało to tę wymowę, co na okrętach opuszczenie bandery
wojennej. Wkrótce od bezwładnie przewalającego się na
falach kadłuba odbiły dwie łodzie. Załoga brała nogi za
pas (o ile takie słowa pasowały do wioślarzy), zawierzając
nadziei, że zajęty zdobyczą pirat pożałuje czasu i trudu.
Mógł jednak nie pożałować. Uciekinierzy na pewno
zabrali wszystko, co mogli: złoto i srebro, kosztowności.
Doścignięcie łodzi nie musiało być stratą czasu.
Przy wiosłach siedziało bardzo, ale to bardzo niewielu
ludzi. Kupieckie przedsiębiorstwa naprawdę lubiły
oszczędzać na wszystkim, więc także na liczbie załogi.
Piracki holk zmienił kurs na pełniejszy, znacznie przy
tym zyskując na prędkości. Szykowano się tam do zwrotu,
by następnie podejść do ofiary od nawietrznej.
Wytraciwszy prędkość, „Ślepa Ridi” mogła położyć się
w dryf obok hogi i posłać pryzową załogę na łodziach.
Odległość zmniejszała się szybko.
Już zwinięto żagle rejowe, pirat szedł tylko pod
bezanem, niemal burta w burtę z porzuconym statkiem.
Opuszczano na wodę łódź, zeszła do niej obsada.
Wtedy nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Porzucony żaglowiec ożył.
Spod kaszteli i z luków pokładowych zaczęli się
wysypywać uzbrojeni ludzie w czerwono-białych
tunikach, a chwilę później na maszt wystrzeliła trójkątna
bandera wojenna w takich samych barwach, podniesiona
w miejsce ściągniętej kupieckiej. Hoga była nie statkiem,
Strona 13
lecz okrętem Związku Portów Wschodnich, obsadzonym
przez znających się na swojej robocie, znakomicie
uzbrojonych piechurów – mówiono, że są to najlepsi
żołnierze na morzach w tej części świata.
Z trzaskiem otwarły się w burcie dwie dobrze
zamaskowane furty działowe. Nowinka – bo działa
stawiano zwykle na kasztelach, ostatecznie na głównym
pokładzie. Była w tym ironia, jeśli nie szyderstwo,
albowiem furty działowe wymyślił nie kto inny jak...
piraci z Agarów. Nieliczna regularna flota tych wysp
widziała swoją szansę w powiększaniu ciężaru ognia
działowego.
Przygotowujący okręt pułapkę kupcy zarówno
podchwycili ideę, jak i podpatrzyli wynalazek.
Dwie bombardy dużego wagomiaru wypaliły prawie
jednocześnie, szczerbiąc nadburcie i demolując rufowy
kasztel „Ślepej Ridi”. Skowyczeli i klęli jacyś ludzie,
poranieni zdruzgotanym drewnem.
Na pokładzie hogi wszyscy żołnierze mieli w rękach
łuki albo kusze i dowiedli, że potrafią wybornie
posługiwać się bronią. Zaskoczona piracka załoga od razu
poniosła straty, w powietrzu zrobiło się gęsto od bełtów
i strzał, a czerwono-białych żołnierzy wciąż przybywało,
bo ogromna ładownia wypluwała następnych
i następnych. Zmasakrowano obsadę łodzi, tylko trzej
ludzie wyskoczyli za burtę i desperacko zmierzali wpław
z powrotem do „Ridi”; ktoś im rzucił linę z pokładu, ale
żadnej innej pomocy nie udzielono. Na hodze z niezwykłą
sprawnością zdołano obsadzić oba kasztele, kolejni
strzelcy przypadali do nadburcia, kryli się za nim
i klęcząc, posyłali pociski. Strzelali naprawdę dobrze,
Strona 14
odległość zaś wynosiła najwyżej pięćdziesiąt kroków.
W mgnieniu oka zapłonęła smoła w dwóch
przygotowanych maźnicach i zaraz potem pomknęły
w stronę pirata pierwsze ogniste, wlokące za sobą
wstążki dymu strzały. Po dniu wypełnionym mijającą, to
znów wracającą mżawką słaba była nadzieja na
podpalenie mokrych żagli i olinowania, żołnierze jednak
próbowali.
W ciągu zaledwie kilku lat kupieckie okręty pułapki
obrosły na morzach legendą. Było ich bardzo niewiele;
mówiło się o dwóch albo trzech. Skuteczność tych
żaglowców zależała od niesłychanej liczby zbrojnych,
stłoczonych pod pokładem niczym śledzie w beczce,
a nawet Związku Portów Wschodnich nie stać było na
podobne wyrzucanie pieniędzy – w każdym razie nie na
wielką skalę. Ci doborowi żołnierze, pełniący
niesłychanie ciężką służbę, włóczyli się przecież po
morzach, licząc na szczęśliwy traf, bo tym było
zaatakowanie ich żaglowca przez szubrawców spod
czarnego żagla.
Pomysł, by nie oglądać się na floty imperialne
i królewskie, tylko powołać pod broń własną piechotę
morską na okrętach pułapkach, dojrzewał długo i miał
wielu przeciwników. A jednak był dobrym pomysłem.
Gdy rozeszły się pogłoski o cięgach, jakie ten i ów pirat
zebrał od „kupca”, a potem jeszcze potwierdzone
(i oczywiście szybko ubarwione) wieści już nie o laniu,
tylko wręcz o spaleniu i zatopieniu rozbójniczego
żaglowca, wielu kapitanów spod znaku czarnego żagla
zaczęło rezygnować z napaści. Ozdobiony wizerunkiem
bramy czerwono-biały proporzec działał odstraszająco;
Strona 15
po co szukać guza? Morza były pełne żaglowców
nienależących do Związku Portów Wschodnich.
To dlatego hoga z biało-fioletowym żaglem uciekała tak
długo i wytrwale. Prześladowca miał się wyzbyć
jakichkolwiek podejrzeń.
Było warto, bo straty zaskoczonych morskich
rozbójników jeżyły włosy na głowie. Strzelało do nich stu
ludzi, a wyglądało na to, że z ładowni wydostanie się na
pokład jeszcze drugie tyle.
Jednakże piraci też nie byli dziećmi. Już się
ostrzeliwano z łuków i kusz, a chwilę potem przemówiły
działa „Ślepej Ridi”. Chaotycznie, nierówno – najpierw
jedno, potem dwa, na koniec jeszcze dwa. To stanowiło
ponad dwie trzecie pełnej salwy burtowej.
Kupieckim wojakom odpłacono niespodzianką za
niespodziankę. Od pewnego czasu chodziły wieści, że
flota Agarów używa żeliwnych kul zamiast kamiennych.
Były przeszło dwa razy cięższe. Jednak dotyczyć to miało
eskadr regularnych, stale pilnujących pirackiego portu.
Okazało się, że dotyczy także „Ślepej Ridi”.
Siła nierównej salwy, oddanej z zaledwie pięciu dział,
była imponująca. W wolnej burcie hogi wybita została
dziura, z wnętrza żaglowca dobiegały opętańcze wrzaski.
Pozostałe pociski pogruchotały nadburcie, a fruwające
z niesłychanym impetem szczapy wymiotły żołnierzy
spod grotmasztu. Gdyby piracki żaglowiec mógł oddać
więcej takich salw...
Ale nie mógł. Prochowe działa ładowało się wolno
i mozolnie. Broń ognista, jakkolwiek szybko potężniejąca,
miała jeszcze przed sobą długą drogę do celu, jakim była
możliwość rozstrzygania morskich bitew. Wciąż jedynym
Strona 16
właściwie sposobem na zatopienie żaglowca był abordaż,
zakończony podłożeniem ognia, jeśli się nie chciało
wrogiego okrętu zdobyć i uprowadzić.
Na pokładach obu żaglowców, między zwalczającymi
wroga strzelcami, uwijali się już uczepieni lin marynarze,
posłuszni oficerom ryczącym komendy; w tym fachu
przydawał się potężny głos. Na łeb na szyję stawiano
żagle, padały rozkazy na ster. Pirat nie miał żadnych
szans na zwycięstwo, było jasne, że będzie uciekał.
Trochę tylko wolniejsza hoga zamierzała gonić tak długo,
jak to możliwe. Zniszczenie okrętu morskich zbójów
wciąż jeszcze mogło się udać, istniała szansa
przerzucenia ognia na pokład uciekiniera. Szansa
niewielka, lecz przecież realna.
Gdyby piraci przeprowadzili bezpośredni atak, spięli
okręty hakami i kotwicami abordażowymi, ucieczka
byłaby znacznie trudniejsza. Lecz kupiec nie mógł
dopuścić do zwarcia. Trzymanie żołnierzy na pokładzie
zdradziłoby przecież pułapkę. Uwięzieni w ładowni,
wydostający się z mozołem po stromych schodniach
przez luki pokładowe, byliby wyrzynani i zrzucani na
głowy towarzyszy w dole. Zresztą nawet w wypadku
odwrotu piratów kontrabordaż nie wchodziłby
w rachubę, bo to dało się przeprowadzić tylko w masie –
na pewno nie wężykiem kolejno wybiegających na
pokład ludzi.
Realia morskiej walki przesądzały o wyborze taktyki.
Bitewna wrzawa nie zdołała pochłonąć rytmicznego
zawodzenia majtków ciągnących szoty, skrzypiały
brasowane reje. Obie załogi dawały popis żeglarskiej
sprawności. Piraci ponosili większe straty, ale wszyscy
Strona 17
byli ludźmi morza – rannego lub zabitego natychmiast
zastępował inny członek załogi. Na okręcie pułapce
żołnierze nie mieli pojęcia o obsłudze żaglowca. Wiedzieli
o tym łucznicy na pokładzie „Ridi”, myślący już tylko
o wyniesieniu skóry z opresji. Strzelali do ludzi bez
wojskowych tunik, utrudniając im pracę przy żaglach.
Dla czerwono-białych żołnierzy całkowite zniszczenie
pirackiego żaglowca, i to tak sławnego, byłoby nagrodą za
tygodnie niewygód i wyrzeczeń. Związek Portów
Wschodnich oprócz żołdu wypłacał uczciwe pieniądze za
każdą stoczoną walkę, a za unicestwienie wrogiego
okrętu sypał srebrem jeszcze bardziej hojnie.
Holk znajdował się od nawietrznej; pękata, wciąż słabo
sterowna hoga próbowała zmniejszyć odległość i dojść do
burty pirata; już biegli żołnierze i majtkowie z kotwicami
abordażowymi.
„Ślepa Ridi” usiłowała wywinąć się z opresji.
Wykorzystując przewagę manewru, holk pełnym
wiatrem przechodził w odległości czterdziestu kroków
przed dziobem przeciwnika – nie było mowy, by hoga
zdążyła w tych warunkach przebrasować reje i położyć
się w porę na kursie pościgowym. Żołnierze ryczeli
z wściekłości. Kilka abordażowych kotwic plusnęło
w fale, nie sięgając pirackiego kadłuba. Tylko jeden rzut
był udany – tę linę musiał dzierżyć jakiś siłacz. Jednakże
pojedyncza kotwica nie mogła zatrzymać dużego okrętu;
została zresztą natychmiast odcięta.
Pirat uciekał, unosząc płomień na rufowym kasztelu,
ale to był tylko przyodziewek zabitego ognistym
pociskiem łucznika.
Podwójny huk! – przemówiła bateria pościgowa hogi.
Strona 18
Bardzo sprytnie zamaskowano te działa na kasztelu
dziobowym: jedno było zakryte lekką drewnianą
konstrukcją, drugie zarzucone linami. Poszedł w drzazgi
wspornik rufowego kasztelu holka, druga kula o dłoń
minęła grotmaszt, robiąc krwawą miazgę z marynarza.
Nieszczęśnik miał pecha co się zowie. Poranionych
i zabitych przez zdruzgotane drewno było wielu, lecz
śmierć od bezpośredniego trafienia z bombardy należała
do wyjątkowych.
Trudno sądzić, by to pocieszyło zabitego.
Holk uciekał i było już jasne, że umknie. Lecz
rozczarowanie i zawód tylko przydały sił żołnierzom.
Pociski sypały się na pokład uciekiniera tak gęsto, że
trudno było zrobić choć krok, by się nie natknąć na wbitą
w drewno strzałę albo bełt. Wszystkie żagle
podziurawiono jak rzeszoto, wiele strzał w nich uwięzło,
inne tkwiły w masztach, w nadburciu, wszędzie. Wciąż
padali zabici i ranni – wydawało się niewiarygodne, że
w tym morderczym deszczu ktokolwiek uniknął trafienia.
Tu i tam wybuchały niewielkie pożary, desperacko
gaszone w zarodku. Parząc się, rycząc z bólu, majtkowie
gołymi rękami wyrzucili do morza ciężki zwój płonących
lin.
„Ślepa Ridi” wychodziła z zasięgu broni przeciwnika;
hoga mozolnie wykonywała zwrot przez rufę, lecz było
już jasne, że zdobycz się wymknie.
Wystrzeliło jedno z pirackich dział rejteradowych –
kończąca walkę żeliwna kula poszła w morze. Drugie
działo nie wypaliło, może zawiódł proch albo zabrakło
obsługi.
Pokład i kasztele „Ridi” były trupiarnią i lazaretem
Strona 19
jednocześnie, a dziobówka miała wkrótce stać się salą
tortur, bo łuki i kusze zabijały podstępnie, powoli.
Niewielu ludzi trafionych z broni strzelczej konało na
miejscu, w zamian nawet co drugi miał umierać
w męczarniach, bo strzała w brzuchu lub płucu to była
nieomal pewna śmierć. Nadchodząca niespiesznie, lecz
nieubłaganie.
Tylko raz w całej swojej historii „Ślepa Ridi” – wtedy
jeszcze jako „Zgniły Trup” – zebrała podobne cięgi: od
zdesperowanych, broniących napadniętej wioski
najemników. Teraz uniknęła zagłady, ale straty w załodze
były przerażające. I mające się zupełnie nijak do strat po
stronie żołnierzy, których zginęło niewielu.
Wielka hoga zrezygnowała z pościgu. Czekała na
wracające łodzie, w których przed walką dwudziestu
majtków dokonało pozorowanej ucieczki.
Rozczarowani, rozwścieczeni wojownicy Związku
Portów Wschodnich tak czy owak dopięli swego:
postawili oto kolejny nagrobek na symbolicznym
cmentarzu piratów rzucających się na statki pływające
pod flagą z wizerunkiem bramy.
Rosła w siłę odstraszająca legenda wojenna, a o to
przecież chodziło.
Strona 20
ROZDZIAŁ 2
P irackie żaglowce wchodzące do portu
w Aheli ogłaszały swe morskie
zwycięstwa, hałasując na wiwat z dział.
Zdarzało się, że zawijał okręt pukający
nawet dwa, trzy razy.
„Ślepa Ridi” zakotwiczyła na redzie
z wojenną banderą na maszcie, ale w ciszy. Nie było
chełpliwego odpalenia wiwatówki.
Okręt nie miał prawa cumować u nabrzeża, przed
kilkoma laty jego załoga została skazana na banicję.
Niewielu już zostało na pokładzie żeglarzy, którzy wtedy
wymknęli się katu, ale zakaz zawijania do Aheli dotyczył
okrętu. Nikt nie zamierzał się bawić w ustalanie, który
z członków załogi usłyszał przed laty wyrok, a który
zaciągnął się później.
Jeszcze kilka lat temu „Zgniły Trup” nie śmiałby
pokazać się nawet na redzie tego portu, bo karaki
z agarskich eskadr z miejsca puściłyby go na dno. Lecz
czas płynął; wiele się zmieniło. Karę złagodzono. Raz
w roku pozwalano „Ślepej Ridi” uzupełniać tutaj zapasy.
Po bardzo, ale to bardzo słonych cenach.
Tym razem jednak przeciążona łódź – jedyna, bo drugą
stracono przy nieudanej próbie wzięcia pryzu – nie
płynęła po wodę i śledzie, lecz wiozła do portu półżywych
marynarzy. Dowodzący żaglowcem Mevev Cichy prosił
mieszkańców Aheli o łaskę: przyjęcie najciężej rannych,