13893
Szczegóły |
Tytuł |
13893 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13893 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13893 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13893 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lizbona, 1936
�roda, 3 maja
Kiedy po raz pierwszy zobaczy�am miasto, by�am sama na pok�adzie. Carriscant zosta� na
dole m�wi�c, �e nie czuje si� najlepiej. �SS Herzog� sun�� wolno w g�r� Tagu, zmierzaj�c w
stron� dok�w. Si�pi� drobny deszcz, niebo by�o pe�ne ci�kich szarych chmur. Zabudowania
miasta wyrasta�y z o�owianych w�d delty, przycupni�te na pag�rkach, majacz�ce w p�mroku
niewyra�n� lini�. Spi�trzone dachy i fasady dom�w poprzetykane by�y wie�ami i
dzwonnicami ko�cio��w, tu i �wdzie wy�ania�a si� barokowa kopu�a lub z�baty mur obronny,
Przybili�my naprzeciw budynku z napisem Posta de Desinfacco. Opuszczono trap.
Ujrza�am magazyny i sk�ady celne, tory kolejowe i d�ugi sznur staliw zacumowanych wzd�u�
p�nocnego nabrze�a. Dalej rozci�ga�a si� ogromna po�a� wody, za kt�r�, na po�udniu,
wznosi�y si� zielone, zamglone stoki wzg�rz. Na wodzie panowa� ci�g�y ruch. Promy i
holowniki, motor�wki i kutry rybackie pod��a�y niespiesznie w r�nych kierunkach.
Powietrze nape�nia� nieustanny krzyk mew i dono�ne nawo�ywania sztauer�w. Czu� by�o
zapach oleju, swad dymu. i unosz�cy si� nad tym wszystkim �wie�y, s�ony oddech oceanu
le��cego za pier�cieniem otaczaj�cych uj�cie rzeki wzg�rz
Carriscant wyszed� na pok�ad i stan�� otok mnie. Jego twarz rzeczywi�cie mia�a
cokolwiek ziemisty odcie�. Ogolony by� niestarannie, poni�ej lewego ucha stercza�a k�pka
siwych w�os�w. Przez jaki� czas spogl�da� przed siebie w milczeniu.
- Dobrze, �e pada - powiedzia� w zamy�leniu.
- Dlaczego? W ko�cu to Europa. I maj.
- Nie jestem w nastroju, �eby podziwia� b��kitne niebo i s�oneczne widoki. To by�oby
nie na miejscu.
Nie protestowa�am. Czekali�my, oparci o balustrad�, a� zostaniemy wezwani do
odprawy celnej, gapi�c si� na rz�dy dom�w, mieni�ce si� be�em i ochr�, blad� ��ci� i
pastelowym r�em. Kryte terakot� dachy nabiera�y w deszczu liliowych i brunatnych ton�w.
- Pomy�le�, �e ona jest gdzie� tutaj - powiedzia�, nie patrz�c na mnie.
- Mam nadziej�. B�d� co b�d�, zrobili�my kawa� drogi.
- Nie potrzebuj� ironii, tylko pomocy - powiedzia� z rozdra�nieniem. - Twojej pomocy
- doda�, poklepuj�c moj� r�k�, spoczywaj�c� na balustradzie.
Carriscani, Carriscant... Jak mam go nazywa�, jak zakwalifikowa� t� niejednoznaczn�
posta�, kt�ra pojawi�a si� w moim �yciu? Ojciec? Zbyt niepewne. Salvador? Zbyt osobiste.
Mo�e bardziej neutralnie - S.C.? Po tylu dniach, sp�dzonych na rozmowach, wci�� zdarza�o
mi si� zmienia� zdanie na jego temat kilka razy w ci�gu godziny... Zachowaj dystans, nie
anga�uj si�, b�d� czujna, pami�taj, jak on potrafi cz�owieka wci�gn��. Niech zostanie
Carriscantem.
Odprawa posz�a szybko, bo mieli�my niewiele baga�u. Nie wiedzia�am, na jak d�ugo
wyje�d�amy, wi�c spakowa�am dwie walizki. Carriscant mia� tylko jedn�. Jad�c taks�wk� do
hotelu, zacz�am si� zastanawia�, co zrobimy, je�eli ona tymczasem wyjecha�a z Lizbony.
Pod��ali�my tropem sprzed prawie dziesi�ciu lat. Co, je�eli wyniknie z tego podr� dooko�a
Europy? Ta wizja nie wstrz�sn�a mn� a� tak bardzo, jak mo�na by si� spodziewa�. Moja
obecno�� tutaj i tak stanowi�a symbol braku logiki i zdrowego rozs�dku. Troch� za p�no, by
czyni� z tych cn�t swoje �yciowe kredo.
Mieszkamy w hotelu �Francfort� przy Rua do Santa Justa. Jest to �redniej klasy
�solidny pensjonat�, jak informuje przewodnik, posiadaj�cy restauracj�, po�o�ony o kilka ulic
od Rossio. Mamy dwa s�siednie pokoje na drugim pi�trze, ca�kiem spore i czysto utrzymane,
umeblowane prosto i funkcjonalnie. �azienka jest na ko�cu korytarza. M�ody recepcjonista
imieniem Joao, w�adaj�cy dobr� angielszczyzn�, okaza� si� bardzo uczynny. Da� nam adres
zak�adu fotograficznego i obieca� pom�c w wyrobieniu kart pobytu. Mia� blad�, woskow�
cer�, charakterystyczn� dla os�b pracuj�cych w zamkni�tych pomieszczeniach, przy
sztucznym �wietle. �adne rysy jego twarzy psu� czarny z�b, ukazuj�cy si�, gdy si� u�miecha�.
Winda by�a male�ka - ciasna klatka z kunsztownie gi�tego metalu, ledwie mog�ca pomie�ci�
nas troje. Sta�am za plecami Joao, maj�c tu� przed oczyma jego l�ni�c�, czarn� marynark�.
Bi� od niego mocny zapach kamfory, od kt�rego Carriscant zacz�� gwa�townie kicha�,
rozko�ysuj�c miniaturow� wind�.
Proces Salvadora Carriscanta by� zdumiewaj�co kr�tki. Oskar�ony o zab�jstwo
Sieverance�a i udzia� w spisku maj�cym na celu zamordowanie Warda i Brauna, zosta�
oczyszczony z zarzutu pope�nienia pierwszego czynu i uznany za winnego drugiego. Skazano
go na dwadzie�cia lat wi�zienia i osadzono w Bilibid. W pogodne dni widzia� z okna swojej
celi daleki, po��k�y dach bambusowego hangaru, w kt�rym Pantaleon Ouiroga pracowa�
kiedy� nad swoj� lataj�c� maszyn�.
Drugi zarzut - o udzia� w zbrodniczym spisku - by� pomys�em Bobby�ego, wierz�cego
niezachwianie w zwi�zek pomi�dzy �mierci� wszystkich trzech wojskowych. Jego teoria
wy�oni�a si� w trakcie procesu, podczas przes�ucha� �wiadk�w. Usytuowanie zw�ok �o�nierzy
w strategicznych punktach pierwszego dnia walk dowodzi�o, jego zdaniem, niezbicie, �e
zbrodnia mia�a charakter polityczny, b�d�c aktem zemsty o nacjonalistycznym lub
ideologicznym pod�o�u. Pantaleon mia� by� zab�jc�, Carriscant jego cichym wsp�lnikiem.
Sprawa zab�jstwa Sieverance�a okaza�a si� trudniejsza, bo nie by�o wida� jasnego powodu,
dla kt�rego Carriscant mia�by si� dopu�ci� tego czynu. Prokurator twierdzi� z uporem, �e
wobec przedwczesnej �mierci swojego wsp�lnika, Ouirogi, Carriscant czu� si� w obowi�zku
sam doko�czy� dzie�a. Koronnym dowodem by�a znaleziona w domu Sieverance'a maska z
gazy, z rodzaju tych, jakich u�ywano w szpitalu �wi�tego Hieronima przy usypianiu.
Obci��a� te� doktora brak alibi od czwartej do sz�stej rano - od chwili, kiedy widziano go
wychodz�cego ze szpitala, do czasu, kiedy obudzi� Annalies�. Jego wyja�nienia - �e siedzia�
na werandzie i rozmy�la� - zosta�y uznane za �miechu warte. Przed�o�ono jeszcze jeden
dow�d rzeczowy. By� nim podarty list, znaleziony w koszu na �mieci jego sekretarki. Po
z�o�eniu kawa�k�w okaza� si� listem do Annaliesy, w kt�rym Carriscant informowa� j�, �e
wyje�d�a, aby rozpocz�� nowe �ycie. Oskar�enie powo�ywa�o si� na �w list - niezbyt
przekonywaj�co - jako na po�rednie przyznanie si� do winy - sygna�, �e seria zab�jstw
dobieg�a ko�ca, a ich sprawca zamierza si� wkr�tce ulotni�. Carriscant przyzna�, �e jego
ma��e�stwo prze�ywa�o trudno�ci i �e napisa� ten list w chwili desperacji. Przysi�ga� jednak,
�e nie zamierza� opu�ci� kraju, a jedynie odwiedzi� swoj� chor� matk� w Batangas. Szef
policji Bobby aresztowa� go w chwili, gdy mia� w�a�nie obudzi� wo�nic� i poleci� mu, �eby
przygotowa� pow�z do drogi. Zdaniem obrony, pomys�, �e doktor Carriscant, walcz�cy
bezskutecznie przez ca�� noc o uratowanie �ycia pani Sieverance, mia�by nast�pnie uda� si�
do jej domu, aby zamordowa� jej m�a, by� zupe�nie niezrozumia�y. Je�eli prokurator nie
potrafi� poda� powodu, dla kt�rego rzekomo doktor pope�ni� ten niepoj�ty czyn, zarzut nie
zas�ugiwa� na rozwa�enie i powinien zosta� odrzucony.
Carriscant pami�ta� sal� s�dow�, niedawno wyposa�on� w elektryczne wentylatory
sufitowe, kt�re ustawicznie si� psu�y. W jednej chwili silny podmuch porywa� papiery z
pulpit�w, a� prawnicy musieli obci��a� je przyciskami, w nast�pnej rozlega� si� trzask i sw�d
spalenizny, chusteczki unosi�y si� do spoconych cz� i wilgotnych, otartych od sztywnych
ko�nierzyk�w kark�w. Og�aszano przerw�, w czasie kt�rej zdenerwowany monter wspina� si�
na drabin�, aby dokona� ogl�dzin krn�brnego urz�dzenia. W ko�cu, po siedmiu przerwach
zarz�dzonych w ci�gu jednego dnia, s�dzia poleci� wy��czy� wentylatory, otworzy� okna na
o�cie�, i rozprawa potoczy�a si� dalej w zwyk�ym zaduchu i skwarze
Pami�ta�, jak Bobby, stoj�cy za pulpitem dla �wiadk�w, bezwstydnie sk�ada�
krzywoprzysi�cze zeznania odtwarzaj�c z fenomenaln� precyzj� moment znalezienia przy
ciele zamordowanej kobiety skalpela, kt�ry oskar�ony zidentyfikowa� jako pochodz�cy z jego
w�asnych zasob�w w szpitalu �wi�tego Hieronima, Pami�ta� pomruk zaciekawienia i
fascynacji, szmer spekulacji i plotek, wzbieraj�cy ka�dego ranka, kiedy pojawia� si� na sali,
unoszony, zdawa�oby si�, t� spienion� fal�. �awki dla publiczno�ci i galerie by�y pe�ne
zadartych g��w i �widruj�cych oczu, nabite po brzegi zamo�nym towarzystwem z
emigracyjnych kr�g�w Manili. Doktor Carriscant, g�o�ny chirurg, zdemaskowany jako
konspirator, morderca i potajemny insurrecto... Pewnego dnia, gdy wraca� do swojej celi w
Bilibid, policyjny pow�z zmuszony by� zrobi� objazd przez Santa Cruz. Kiedy indziej indios
zorientowali si�, kto siedzi w �rodku, podnie�li entuzjastyczn� wrzaw�. �Carriscant!
Carriscant! - krzycza�y dzieciaki, biegn�c za powozem, dop�ki nie zamkn�y si� za nim wrota
wi�zienia.
Adwokat Carriscanta, m�ody ilustrado nazwiskiem Felix de La Rama, by� cz�owiekiem
mizernej postury o d�ugiej szyi, wydatnej grdyce i niczym niewyr�niaj�cym si� sposobie
bycia. Szcz�ciem natura obdarzy�a go wyj�tkowo g��bokim g�osem. Carriscant fantazjowa�
na temat szczeg�lnego echa, kt�ry musia� si� rodzi� w jego dorodnej krtani. G�os wydobywa�
si� z ust adwokata w postaci soczystego barytonu, nadaj�cego g��bi� i dojrza�o��
wszystkiemu, co m�wi�. Ka�da jego uwaga, cho�by nie wiem jak b�aha, wydawa�a si� ocieka�
powag� autorytetem. Ten czynnik okaza� si� najprawdopodobniej decyduj�cy. Oto jakie
drobnostki przes�dzaj� o naszych losach my�la� Carriscant.
De la Rama niestrudzenie wytyka� niekonsekwencje oskar�enia o morderstwo, ale
czyni�c to, zaniedba� wykazanie s�abych punkt�w drugiego zarzutu. W miar� jak proces
posuwa� si� naprz�d, mno�y�y si� spekulacje na temat pobudek, dla kt�rych Pantaleon
Quiroga mia� dyba� na �ycie ameryka�skich �o�nierzy. W ko�cu oskar�enie zmontowa�o niby
to przekonywaj�cy obraz dw�ch g�o�nych chirurg�w, zawiedzionych w swoich nadziejach
fanatyk�w rebelii, kt�rzy chcieli zasia� panik� w szeregach okupacyjnych wojsk b�d� te�
dokona� swoistej zemsty za kl�sk� powsta�c�w. Ostatecznie zar�wno rozs�dek, jak i fantazja
odnios�y triumf. Przysi�gli (o�miu Amerykan�w, jeden Chi�czyk i trzej mestizos) oddalili
zarzut morderstwa, uznaj�c Carriscanta za winnego przest�pstwa mniejszego kalibru. S�dzia
(Charles K.Weller) skorzysta� z okazji, aby zas�dzi� przyk�adnie surowy wyrok.
De la Rama okaza� si� szczeg�lnie sprawny w kwestii neutralizacji skutk�w
odnalezienia na miejscu zbrodni fatalnej maski. Nie negowa�, �e m�g� j� tam przynie�� sam
oskar�ony. By�o to wr�cz prawdopodobne, je�eli we�mie si� pod uwag�, �e w czasie
rekonwalescencji pani Sieverance bywa� w ich domu cz�stym go�ciem. Ponadto przez kilka
tygodni mieszka�a u Sieverance��w siostra Aslinger. Kawa�ek gazy to w medycynie rzecz
codziennego u�ytku.
Carriscant, przynajmniej wed�ug jego w�asnej relacji, siedzia� bezczynnie na sali,
przygl�daj�c si� biernie s�dowej farsie i licz�c up�ywaj�ce dni procesu. Nie wierzy� w�asnemu
szcz�ciu: po�r�d skandalu i zamieszania wywo�anego jego aresztowaniem i procesem,
praktycznie zapomniano o ��mierci� Delfiny. Jepson Sieverance nie �y� i nikt nie pomy�la� o
tym, �eby odebra� cia�o spoczywaj�ce w trumnie w szpitalnej kostnicy czy te� poczyni�
jakie� dalsze kroki. W cztery dni po aresztowaniu Carriscanta przypomnia�a sobie o nim pani
Oliver, przyjaci�ka Delfiny, i dosz�a do wniosku, �e kto� powinien si� zaj�� pogrzebem.
Rzecz zosta�a przeprowadzona dyskretnie i w wielkim po�piechu, gdy� upa� i wilgo�
wydatnie przy�pieszy�y proces rozk�adu. Ju� nast�pnego dnia cia�o zosta�o z�o�one na
cmentarzu w Paco. W skromnej uroczysto�ci uczestniczy�o jedynie kilku przyjaci� oraz -
jako go�� honorowy - �ona gubernatora, pani Taft. Cia�o Sieverance�a zabalsamowano i
odes�ano do rodziny, kt�ra urz�dzi�a pu�kownikowi pogrzeb z pe�nymi honorami
wojskowymi.
Zdaniem Carriscanta, przeoczenie to by�o wynikiem obsesji Bobby�ego,
przekonanego, �e zab�jc� Warda i Brauna by� Pantaleon Quiroga. W tej sytuacji jedyne
wyja�nienie �mierci Sieverance�a, jakie przysz�o inspektorowi od g�owy, musia�o zak�ada�
udzia� wsp�lnika, kt�ry doko�czy�by rozpocz�tego dzie�a. Carriscant na nieszcz�cie pasowa�
do tego obrazu. By� ostatni� osob�, kt�r� widziano w towarzystwie Sieverance�a, kiedy
rozmawiali przed szpitalem �wi�tego Hieronima. Maska, brak alibi oraz pami�tne zeznania
staruszka, twierdz�cego, �e widzia� Carriscanta w okolicy tej nocy, gdy zosta� zamordowany
Braun, stanowi�y dla Bobby�ego wystarczaj�ce uzasadnienie aresztowania. Nie pr�bowano
zbada� �adnego innego tropu, cho�by takiego, kt�ry zak�ada�by, �e ostatnie zab�jstwo nie ma
zwi�zku z poprzednimi dwoma. �mier� Delfiny Sieverance przy poronieniu i �mier� jej m�a
z r�k buntownik�w by�a w oczach manilskich elit upiorn�, podw�jn� tragedi�, sugestywnym
obrazem �brzemienia, spoczywaj�cego na barkach bia�ego cz�owieka�. Nikt nie pr�bowa�
doszukiwa� si� zwi�zku mi�dzy tymi dwoma faktami. Tak wi�c Carriscant siedzia� jak mysz
pod miot��, zdaj�c sobie doskonale spraw�, kto odpowiada za �mier� pu�kownika Jepsona
Sieverance�a (aczkolwiek nie maj�c jasno�ci co do motyw�w), �wiadom, �e ka�dy protest czy
pr�ba wykazania w�asnej niewinno�ci mo�e mie� nieobliczalne konsekwencje. W miar� jak z
dnia na dzie�, z tygodnia na tydzie� zaciska�a si� wok� niego sie� utkana z poszlak i
insynuacji, tanich kruczk�w i efekciarskich tyrad, wolno�� rzeczywistego sprawcy by�a coraz
mniej zagro�ona. Ostatecznie zosta�a przypiecz�towana w dniu, w kt�rym zapad� wyrok na
Carriscanta i sprawa zosta�a zamkni�ta.
Carriscant sp�dzi� osiem lat za szarymi murami wi�zienia Bilibid, nim zosta�
przeniesiony na wysp� Guam, do obozu za�o�onego przez ameryka�sk� armi� dla
zatwardzia�ych insurrectos (walki w�r�d wzg�rz Mindanao toczy�y si� a� do 1913 roku). W
roku 1919, po odbyciu szesnastu lat kary, zosta� zwolniony warunkowo i osiad� w Capiz, na
wyspie Panay, gdzie otworzy� niewielk� restauracj� przy g��wnym placu tego uroczego
miasteczka. Dop�ki nie up�yn�� termin jego kary, zobowi�zany by� meldowa� si� co miesi�c
na komisariacie w Iloilo. Nigdy nie powr�ci� do Manili. �y� spokojnie, zapomniany w pro
wincjonalnym Capiz, czerpi�c przyzwoite dochody ze swojej restauracji �La Esperanza�.
Dopiero w 1935 roku, kiedy kupi� dom pewnego Portugalczyka, by�ego dyrektora cukrowni, i
trafi� na stos starych czasopism ilustrowanych, kt�re zacz�� od niechcenia przerzuca�, po raz
pierwszy nawiedzi�a go my�l o wyje�dzie.
Zapyta�am Carriscanta, jak zdo�a� przetrwa� szesna�cie lat pozbawienia wolno�ci.
- Dzi�ki dw�m rzeczom - odpowiedzia� - cho� trzeba przyzna�, �e warunki nie by�y a�
tak z�e, zw�aszcza na wyspie Guam. Bardzie] przypomina�o to farm� i ostatecznie urz�dzi�em
si� nie�le, prowadz�c obozow� kuchni�. Pierwsz� spraw�, kt�ra podtrzymywa�a mnie na
duchu, by�a �wiadomo��, �e przynajmniej Delfina zdo�a�a uciec, �e jest wolna i wiedzie
gdzie� nowe �ycie, kt�re wsp�lnie planowali�my. By�em jedynym cz�owiekiem, kt�ry
wiedzia�, �e nie spoczywa pochowana na cmentarzu w Paco. Wielka tajemnica, warta tego, by
jej strzec. Jak d�ugo jej dochowam, ona b�dzie bezpieczna. To by�o dla mnie wielk� pociech�.
- A druga sprawa?
- Ty ni� by�a�.
Mi�o�� nie jest uczuciem. Nie nale�y do kategorii odczu� cielesnych, takich jak, dajmy
na to, b�l. Mi�o�� i b�l to dwie r�ne sprawy. Mi�o�� bywa wystawiana na pr�b�, b�l nie. Nie
m�wi si� o nim, tak jak o mi�o�ci: �To nie m�g� by� prawdziwy b�l, bo nie min��by tak
szybko�.
To Udo Leys poinformowa� Carriscanta, �e Annaliesa jest w ci��y. By� jedynym
cz�owiekiem, kt�ry odwiedza� go w Bilibid a� do swojej �mierci w 1905 roku. W miesi�c po
zapadni�ciu wyroku przyni�s� mu nowin�, �e Annaliesa opuszcza Filipiny.
- Wraca do Niemiec - powiedzia� markotnie. � Prosi�em j�, �eby zosta�a, ale m�wi, �e
nie jest w stanie tutaj �y�. Wstyd, skandal. Wszyscy wiedz�, �e jest �on� mordercy.
- Nie zosta�em uznany za winnego morderstwa.
- Musz� ci powiedzie�, Salvador, �e wszyscy m�wi� o tym tak, jakby� ty to zrobi�.
- Chryste Panie... Tak czy inaczej, przykro mi z powodu Annaliesy. Wiedzia�em, �e
b�dzie jej ci�ko. - Zamy�li� si�. - Chcia�bym si� z ni� zobaczy�, nim wyjedzie - doda� po
chwili.
- Ona nigdy si� na to nie zgodzi, Salvador. Nigdy - tak powiedzia�a. Zrezygnowa�a
nawet ze swojej pracy dla biskupa. Siedzi w domu, nie potrafi spojrze� nikomu w oczy.
- Czy przekaza�e� jej m�j ostatni list?
- Podar�a go na moich oczach. Nie chce ci� widzie�.
- Biedna Annaliesa... Powinienem zdawa� sobie spraw�, jak ci�ko jej b�dzie tu
zosta�.
- Mnie te� nie jest �atwo - powiedzia� Udo �agodnie. - Wszyscy o tym gadaj�, ka�dy
roztrz�sa, jak i czemu, dlaczego w�a�nie te osoby, a nie inne, zosta�y wytypowane jako ofiary
i tak dalej. Cause celebre, Salvador. B�d� to wa�kowa� ca�ymi latami.
- Ja tego nie zrobi�em, Udo. Nic nie zrobi�em. Jestem niewinnym cz�owiekiem.
- Jasne. Ja o tym wiem. Ale nie zabronisz ludziom gada�. - U�miechn�� si�
przepraszaj�co. - W ka�dym razie lepiej dla dziecka, �e b�dzie si� wychowywa�o z dala od tej
atmosfery.
- Dla jakiego dziecka?
Udo zmarszczy� brwi. - Annaliesa ci nie napisa�a? Jest w ci��y.
Obiad zjedli�my w hotelu. Gulasz barani niezbyt mi smakowa�, ale Carriscant
twierdzi�, �e dawno nie jad� r�wnie dobrego.
- Baranina to ci�kie, w��kniste mi�so o wyrazistym smaku. Ta potrawa nie udaje
niczego innego. Czosnek, ziemniaki, marchew, kapusta - czego wi�cej chcie�?
Na sta�ym l�dzie zd��y� ju� odzyska� apetyt. Na deser podano p�askie tr�jk�tne
ciastko, rodzaj biszkopta, z syropem serwowanym w z�otozielonej kance. Klientela by�a
elegancko ubrana, sto�y nakryte czystymi obrusami, srebra mocno u�ywane, ale
wyczyszczone do po�ysku.
- Podoba mi si� ten hotel - powiedzia� Carriscant, dolewaj�c sobie wi�cej syropu. -
M�g�bym tutaj zamieszka� na sta�e.
Wiek dojrza�y. Perspektywa fizycznych czy zmys�owych dozna� nie jest ju� tak
ekscytuj�ca. Czy dlatego czuj� si� doros�a? Czy to z tego powodu czuj� si� tak staro w
towarzystwie Salvadora Carriscanta?
Czwartek, 4 maja
Siedz� przy sosnowym stole w swoim pokoju, wygl�daj�c przez okno na ulic�, gdzie z
ha�asem i zgrzytem przeje�d�aj� kolejne tramwaje. Ich zbli�anie si� zapowiada �piew
elektrycznych przewod�w - upiorny, monotonny gwizd. Dzisiaj przy�wieca blade s�o�ce.
M�odziutkie zielone listki trzepocz� dzielnie w podmuchach ch�odnego wiatru, wiej�cego od
strony morza.
Tak wi�c, zdaniem S.C., wydarzenia mia�y nast�puj�cy przebieg. W okresie
rzekomego pojednania z Annalies� zdarza�y si� pomi�dzy nimi zbli�enia. Wspomina
wprawdzie tylko o jednym, kiedy Annaliesa przysz�a do jego pokoju, ale twierdzi te�, �e
�powr�ci� do ma��e�skiego �o�a�. Nie mo�na wykluczy�, �e sytuacja si� powt�rzy�a.
Annaliesa zasz�a w ci���, ale przypuszczalnie zda�a sobie z tego spraw� dopiero po
aresztowaniu i procesie. Nie chcia�a uczestniczy� w rozprawach ani odwiedza� go w
wi�zieniu, kiedy dowiedzia�a si� o niewys�anym li�cie po�egnalnym. Pod koniec 1903 roku
wyjecha�a z Manili do niemieckiej Nowej Gwinei. Za��my, �e dziecko zosta�o pocz�te na
pocz�tku maja 1903 roku... Urodzi�oby si� w styczniu 1904 roku. Moja data urodzenia to
dziewi�ty stycznia 1904 roku.
Nat�ok pyta� rozsadza mi g�ow�, kiedy pr�buj� si� w tym wszystkim po�apa�. Jak to
si� sta�o, �e Annaliesa wyl�dowa�a w niemieckiej Nowej Gwinei? Udo Leys powiedzia�
Carriscantowi, �e mia�a wr�ci� do Niemiec... Jak pozna�a Hugh Pageta? Czy wysz�a za niego,
zanim si� urodzi�am, czy te� po�lubi� j� potem i adoptowa� jej dziecko?... Nawiedza mnie
my�l, �e Hugh Paget m�g� by� w og�le postaci� fikcyjn�. Stara, znaleziona gdzie� fotografia
duchownego. Smutna opowie��, w sam raz dla uszu poczciwego faceta, takiego jak Rudolf
Fischer. Zgrabne wyja�nienie istnienia ma�ej c�reczki. Moja matka nie jest g�upi� kobiet�.
Wdowia krepa potrafi wiele ukry�...
Hugh Paget. M�j angielski ojciec.
Pytanie: sk�d Carriscant wiedzia�, jak si� nazywam? Sk�d wiedzia�, �e nale�y mnie
szuka� w Los Angeles?
Wybrali�my si�, �eby kupi� Carriscantowi nowe ubranie. Pomys� by� jego.
Znale�li�my zak�ad krawiecki przy Rua Conceicao, gdzie Carriscant naby� gotowy
trzycz�ciowy garnitur. Ciemnogranatowy, w drobne bia�o-czerwone pr��ki, z dwurz�dow�
marynark� i kamizelk� z ma�ymi klapkami. Do tego kupili�my kremow� koszul� z mi�kkim
ko�nierzem i bordowy krawat. Spodnie trzeba by�o skr�ci� oko�o cala, co zrobiono na
poczekaniu. Wygl�da� w garniturze bardzo dobrze: postawny, mocno zbudowany, pleczysty
starszy pan. Kremowa koszula podkre�la�a oliwkowy odcie� jego cery. I nagle widz�
m�odego chirurga, mieszka�ca Manili - �mia�ego, utalentowanego i tak bardzo pewnego
siebie. Zakup wie�czy wizyta u fryzjera - strzy�enie i fachowe golenie. Stoj� na zewn�trz i
patrz�, jak suta warstwa piany pokrywa policzki Carriscanta, �ledz� staranne, odmierzone
ruchy brzytwy, ods�aniaj�ce po�acie g�adkiej sk�ry. Carriscant studiuje swoje odbicie w
lustrze, skubie palcami podbr�dek, sprawdzaj�c efekt. Stroi si� dla kogo� - nie dla mnie - i w
og�le chce wygl�da� jak najlepiej.
Po po�udniu udali�my si� do ambasady USA przy Rua do Alecrim, gdzie byli�my
um�wieni z drugim sekretarzem. Pan Shelburne Dillingham czeka� na nas w nowym skrzydle
budynku, wzniesionym z brunatnego kamienia. Ambasador, pan James Marion Minnigrade,
wizytowa� w tym czasie konsulat w Oporto. Poza tym piastowa� sw�j urz�d od niedawna.
Nam potrzebny by� kto�, kto sp�dzi� w Lizbonie cho� kilka lat i orientowa� si� bodaj z
grubsza w dzia�alno�ci ambasady w latach dwudziestych.
Pan Dillingham by� powa�nym m�odym cz�owiekiem o mocno wystaj�cych g�rnych
z�bach. Pr�bowa� zatuszowa� t� wad� zgryzu, wysuwaj�c doln� warg�, co nadawa�o mu
nieoczekiwanie wojowniczy wygl�d. Ale kiedy si� odzywa� lub u�miecha�, uz�bienie
ukazywa�o si� w ca�ej okaza�o�ci, dop�ki zn�w nie przypomnia� sobie swojego triku. Te
manewry tak mnie zafascynowa�y, �e nie bardzo zwraca�am uwag� na to, co m�wi. Po chwili
przywo�a�am si� jednak do porz�dku.
- ... o ile mi wiadomo, puchar Aishlie przesta� by� organizowany w 1930 lub 1931
roku. Jestem tutaj dopiero od trzech lat - wyja�nia� z u�miechem, ods�aniaj�c z�by.
Carriscant podsun�� mu fotografi�.
- To jest kobieta, o kt�r� nam chodzi. Jestem pewien, �e by�a �on� kt�rego� z
dyplomat�w z tej ambasady.
Dillingham przyjrza� si� zdj�ciu uwa�nie.
- Bardzo elegancka dama - powiedzia�. - W jakim mog�a by� wieku?
- Niewiele po pi��dziesi�tce.
- Zaraz zobaczymy. - Podszed� do rega�u i wyj�� cienk� granatow� ksi��k� z szeregu
identycznie oprawionych tom�w. Na ok�adce widnia�a z�ota piecz�� i t�oczony napis:
Departament Stanu, personel s�u�by dyplomatycznej 1927 r. Przerzuci� kilka stron.
- Ambasadorem w 1927 roku by� Warrick Aishlie, a wiemy, �e pani, o kt�r� chodzi,
nie jest pani� Aishlie... Jedynymi dyplomatami, kt�rzy mogliby mie� �on� w tym wieku, s�...
- zerkn�� do spisu. - ... hm. Pan Parker Gade, wicekonsul z Funchal, i komandor Mason
Shoemaker, attache marynarki do spraw lotnictwa. - Chrz�kn�� z uznaniem. - Tak wygl�da�a
sytuacja w 1927 roku. Teraz zobaczmy, co si� z nimi dzieje obecnie - powiedzia�, si�gaj�c po
spis z 1936 roku.
- Komandor marynarki? - zapyta� Carriscant, przysuwaj�c sobie z powrotem zdj�cie. -
Czy m�g�by to by� ten oficer?
- Nie potrafi� panu powiedzie�. Nie mam �adnych informacji na ten temat. Wygl�da
na to, �e obaj panowie przeszli ju� w stan spoczynku. Albo nie �yj�. - Zrobi� smutn� min�. -
M�g�bym zatelegrafowa� do Departamentu Stanu, ale jestem pewien, �e nie podadz� mi
�adnych danych personalnych.
Carriscant nagle spochmurnia�. Wygl�da� bardzo nieszcz�liwie, kr�c�c si� niepewnie
na krze�le, skubi�c ko�nierzyk swojej nowej koszuli. Zrobi�o mi si� go �al. Jego nadzieje,
obudzone tak nagle, zdawa�y si� r�wnie szybko gasn��.
- Czy nie ma w�r�d personelu nikogo, kto by pami�ta� 1927 rok? - zapyta�am. - Musi
by� przecie� kto�, kto jest tutaj zatrudniony od tamtego czasu.
- S�uszna uwaga - powiedzia� Dillingham, rzucaj�c mi pe�ne uznania spojrzenie. -
Przepraszam pa�stwa na chwil�.
Carriscant wsta� i podszed� do okna, wygl�daj�c na niewielki dziedziniec. Podesz�am
do niego. W dole kr�ci�y si� ma�e, wyn�dznia�e go��bie, dziobi�c ospale rzadkie �d�b�a trawy
rosn�cej wok� drzewa, jak gdyby ta mechaniczna czynno�� sama w sobie by�a w stanie
zaspokoi� ich g��d.
- Je�eli wysz�a za tego komandora, mo�e by� teraz wsz�dzie - powiedzia�am �agodnie.
- Nie - odpar� Carriscant z absolutnym przekona niem. - Tutaj. Jestem tego pewien.
Odwr�ci�am si� zirytowana. Mia� w sobie fanatyczny up�r wyznawcy teorii p�askiej
ziemi. Tacy ludzie zawsze musz� sobie znale�� strom� �cie�k�.
Dillingham wr�ci� w towarzystwie leciwego Portugalczyka w czarnym garniturze.
Siwe w�osy starszego pana by�y zaczesane do ty�u i usztywnione jak�� przera�liwie lepk�
mazi� czy mikstur�. Nosi� ma�e, okr�g�e okulary w rogowej oprawie i starannie przyci�te,
kr�tkie w�siki, ufarbowane na niepokoj�cy, rudobr�zowy kolor.
- Senhor Liceu - przedstawi� go Dillingham. - Nasz szacowny kancelista. Jest tutaj od
zawsze.
Senhor Liceu u�cisn�� nasze d�onie, sk�aniaj�c si� lekko za ka�dym razem. Carriscant
pokaza� mu fotografi� i zapyta�, czy rozpoznaje na niej komandora Shoemakera.
- To on - powiedzia� bez namys�u Liceu. Jego angielszczyzna by�a nienaganna. -
Podobie�stwo jest bardzo wyra�ne.
- Czy to jest pani Shoemaker? - zapyta� Carriscant, wskazuj�c Delfin�.
Liceu stara� si� powstrzyma� u�miech, najwyra�niej wywo�any jakim� wspomnieniem.
- Nie, prosz� pana. Komandor by� zaprzysi�g�ym kawalerem.
- Czy poznaje pan t� kobiet�?
- Niestety, nie. Doskonale pami�tam ten dzie�. By�em gor�cym wielbicielem talentu
senhority Barrery. - U�miechn�� si� melancholijnie. - Zdaje si�, �e �wiata poza ni� nie
widzia�em. Ta pani by�a przypuszczalnie go�ciem komandora Shoemakera. Albo pani Aishlie.
Na twarzy Carriscanta zn�w odmalowa�a si� rozpacz.
- Czy ta pani mog�a by� Francuzk�? - zapyta� Liceu, marszcz�c czo�o. - Pami�tam, �e
na kt�rym� przyj�ciu by�a bardzo elegancka francuska dama.
- Nie s�dz�. - Carriscant wzruszy� ramionami. - Chyba �e wysz�a za Francuza.
- Popytam w�r�d innych pracownik�w - zaofiarowa� si� Liceu. - Mo�e kto� b�dzie
pami�ta�. To by� wielki dzie� dla naszej plac�wki. Pami�tny dzie�. Inni mog� pami�ta� lepiej
ni� ja.
Podzi�kowali�my im obu i wyszli�my, nieco zdeprymowani. Schodzili�my wolno po
stopniach budynku. Zapada� wiecz�r. Zapala�y si� uliczne latarnie. Na niebie wida� by�o kilka
r�owo podbarwionych chmur. Nieopodal zatrzyma�a si� taks�wka. M�ody cz�owiek, kt�ry z
niej wysiad�, o twarzy pokrytej tr�dzikiem d�ugo szuka� drobnych po kieszeniach. Taks�wka
czeka�a cierpliwie przy kraw�niku, licznik tyka� miarowo. Czu�am, �e przygn�bienie
Carriscanta spowija mnie niczym szal. Musia�am co� powiedzie�.
- Jak to sz�o? �Fio�kow� godzin�, co� tam, co� tam... jak taks�wka tykaj�ca pod
drzwiami". Aha, �Ludzki silnik, jak taks�wka tykaj�ca pod drzwiami".
- O czym ty m�wisz, do licha? - naskoczy� na mnie Carriscant.
- Po prostu urywek wiersza, kt�ry przyszed� mi nagle do g�owy. �Fio�kow� godzin�..."
i tak dalej. - Wskaza�am zar�owione wieczorne niebo. - Nic wa�nego. Skojarzenie tego
widoku i taks�wki. Nie ma o czym m�wi�.
Sta� i patrzy� na mnie. Jego twarz z wolna rozja�ni�a si� u�miechem. - Fio�kow�
godzin� - powiedzia�. - Nie rozumiesz?
- Nie. O co chodzi?
- Fio�ki.
Pi�tek, 5 maja
Sp�dzili�my ranek, w�druj�c po Baixa od jednej cukierni do drugiej w poszukiwaniu
kandyzowanych fio�k�w. Spo�r�d sze�ciu confeiteiros tylko jeden sklep sprzedawa� ten
przysmak. Wr�cili�my do hotelu i przyszli�my jeszcze raz w towarzystwie Joao, kt�ry mia�
nam s�u�y� za t�umacza.
- Sprzedaj� wiele rodzaj�w s�odyczy - wyja�ni� nie potrzebnie nasz przewodnik, kiedy
rozgl�dali�my si� po wn�trzu ma�ego sklepu. Pomieszczenie by�o w�skie i ciemne,
przypomina�o bardziej aptek� ni� cukierni�, ze swoimi spi�trzonymi p�lkami, pe�nymi
ozdobnych butli, czasem wykonanych z zielonego lub niebieskiego szk�a. - Ale nie maj�
regularnych zam�wie� na fio�ki. Nie dostarczaj� ich specjalnym odbiorcom.
- A stali klienci?
Joao konferowa� przez chwil� z par� zdezorientowanych w�a�cicieli.
- Tak, maj� sta�ych klient�w. - Cukiernicy przyjrzeli si� z zaciekawieniem fotografii
Carriscanta. - Nie, nie poznaj� tej kobiety.
Niezniech�cony, Carriscant wzi�� adres hurtownika, u kt�rego zaopatrywali si� w
fio�ki. Wyja�ni� mi, �e od niego zamierza uzyska� list� pozosta�ych odbiorc�w z miasta.
Zaczyna�am si� troch� niepokoi�. Je�eli kto� szuka�by przyk�adu na chwytanie si�
brzytwy... Ale Carriscant nalega� i wydoby� od nich w ko�cu przyrzeczenie, �e poprosz� o
podanie nazwiska i adresu ka�dego, kto by ku powa� u nich te s�odycze. Obiecali zrobi�, co
si� da, najwyra�niej poruszeni jego pro�b�, ale obawiali si�, �e nie ka�dy zechce im udzieli�
tego rodzaju informacji.
Znale�li�my w pobli�u ma�y lokal, �Cafe Adamastor�, i wst�pili�my tam na drinka.
By�o to ciemne od dymu pomieszczenie, z blaszanym kontuarem, ci�gn�cym si� przez ca��
d�ugo�� �ciany naprzeciwko drzwi. Umieszczona nad nim p�ka zastawiona by�a ma�ymi
p�katymi beczu�kami, zaopatrzonymi w kraniki. Ka�da mia�a napis: Moscatel, Clarete,
Ginebra. Z sufitu zwiesza� si� niewielki wentylator, przypominaj�cy ko�o okr�towe,
zainstalowany pionowo na d�ugim ramieniu. Obraca� si� powoli, rozprowadzaj�c
r�wnomiernie papierosowy dym po wszyst kich zakamarkach pomieszczenia.
Usiedli�my przy ma�ym stoliku z marmurowym blatem. Ja zam�wi�am vinho verde,
Carriscant koniak. Chciwie s�czy�am ch�odny p�yn o rze�kim, przyjemnym smaku;
przywodz�cym na my�l �wie�o zgniecion� traw�. Wyj�am paczk� papieros�w.
- Chyba nie powinna� tego robi�, Kay.
- Czego?
- Nie powinna� pali�.
- Wszyscy pal�, dlaczego nie ja, na lito�� bosk�?
- �adna z kobiet nie pali... Co� mi m�wi, �e to nie jest tutaj przyj�te.
- Dobrze, wobec tego przetr� szlak - powiedzia�am bu�czucznie, przypalaj�c swojego
picayune�a. Jednak przeczucie Carriscanta okaza�o si� trafne: przez kilka minut by�am
obiektem ciekawych spojrze� i ukradkowych szept�w.
- Wreszcie co� si� ruszy�o - powiedzia� z autentycznym entuzjazmem. - Naprawd� si�
ruszy�o. Codziennie b�d� zagl�da� do tego sklepu. Odszukam pozosta�e. Powinni�my zacz��
kompletowa� list� nazwisk.
Poczu�am nieopisane znu�enie na my�l o �owach na ka�dego mi�o�nika
kandyzowanych fio�k�w w Lizbonie.
- Doktorze Carriscant, naprawd� nie mo�e pan...
- Ile razu mam ci powtarza�, Kay? Chc�, �eby� nazywa�a mnie ojcem.
- M�wi�am ju�, �e przychodzi mi to z trudno�ci�.
- Nie rozumiem dlaczego. Wobec tego niech b�dzie Salvador. Jeste�my przyjaci�mi,
Kay, dobrymi kumplami. Nie chc� si� czu� jak kto� ledwie tolerowany. Chyba zam�wi�
jeszcze jeden koniak. A ty?
Sobota, 6 maja
Znale�li�my jeszcze dwa sklepy, gdzie sprzedawano kandyzowane fio�ki - jeden z wyrobami
tytoniowymi przy Praca do Commercio, drugi przy Biarro Alto. Nie umiej�c przedstawi� w
spos�b zrozumia�y naszych skomplikowanych �ycze�, postanowili�my wr�ci� tam p�niej z
Joao.
Wymog�am na Carriscancie, �eby�my spr�bowali innej metody. Zaproponowa�am
wykonanie naszej fotografii w powi�kszeniu i zamieszczenie jej w gazecie wraz z pro�b�, by
ka�dy, kto rozpozna Delfin�, skontaktowa� si� z nami pod hotelowym adresem. Sugerowa�am,
�e mogliby�my nawet obieca� nagrod�. Uzna�, �e to niez�a my�l, wobec czego zako�czyli�my
dzie� wizyt� u fotografa, gdzie zrobili�my sobie zdj�cia do kart pobytu i powi�kszenie
fotografii z magazynu.
W hotelu czeka�a na nas wiadomo�� od pana Liceu z ambasady USA, zredagowana
pi�knym, kaligraficznym pismem. Jego biurowy kolega by� zdania, �e kobieta - go��
honorowy inauguracyjnych pucharowych rozgrywek - by�a narodowo�ci portugalskiej, nie
francuskiej. Rozmawia� z ni� tamtego dnia i przypomina� sobie, �e nazywa�a si� senhora
Lopes do Livio.
- Melodyjne nazwisko - wyja�nia� Liceu - dlatego utkwi�o mu w pami�ci.
Zosta�o to potwierdzone p�niej, kiedy odnaleziono oficjaln� list� go�ci. Ale obok
podpisu nie by�o adresu.
- Portugalskie]? To musi by� jaka� pomy�ka - powiedzia� Carriscant.
Wed�ug Joao, w lizbo�skie] ksi��ce telefoniczne] figurowa�y trzy osoby o nazwisku
Lopes do Livio. Jedna by�a kosmetyczk�, drugi adres pochodzi� z portowe] dzielnicy Alfama -
Joao wyklucza�, �eby dystyngowana dama mog�a tam mieszka� - trzeci znajdowa� si� w
przyzwoite] cz�ci miasta, w pobli�u jardin botanice. Postanowili�my zbada� spraw�
nazajutrz rano.
Po wieczornym posi�ku wybrali�my si� na drinka do �Cafe Martinho�. Kawiarnia
znajdowa�a si� nieopodal Rossio, pomi�dzy stacj� kolejow� i Teatrem Narodowym. Id�c
rami� przy ramieniu pogr��onymi w mroku uliczkami, wyszli�my na ogromny plac, wci��
rozbrzmiewaj�cy odg�osami tramwaj�w i taks�wek, nawo�ywaniami pucybut�w i
sprzedawc�w los�w na loteri�. Spacerowicze przechadzali si� grupkami wok� fontanny i
pomnika. Okna kawiarni, ocienione sp�owia�ymi markizami, p�on�y ciep�ym,
pomara�czowym blaskiem. W g��bi, za klasyczn� bry�� teatru, migota�y �wiat�a odleg�ych
dom�w - bez�adny r�j, wie�cz�cy jedno z wynios�ych wzg�rz, na kt�rych roz�o�y�o si�
miasto.
Kiedy tak w�drowali�my po�r�d leniwego t�umu mieszka�c�w, anonimowi przybysze
w tym go�cinnym, niezbyt schludnym mie�cie, maj�c uszy pe�ne obcoj�zycznego gwaru i
wybuch�w weso�o�ci, po raz pierwszy poczu�am autentyczny smak podr�y - �w jedyny w
swoim rodzaju dreszcz inno�ci. Przypomnia�am sobie, �e jestem w Europie, aczkolwiek na jej
zachodnich rubie�ach, i powinnam czerpa� jak�� przyjemno�� z tej podr�y, za kt�r�
zap�aci�am - i kt�rej, na mi�y B�g, naprawd� potrzebowa�am - a nie zachowywa� si� jak
tolerancyjna opiekunka dra�liwego, ekscentrycznego staruszka. Ale �w burkliwy staruszek,
jak si� zorientowa�am, te� by� w doskona�ym humorze. Wystrojony w sw�j nowy garnitur,
kroczy� ra�no przez plac w stron� wabi�cych ciep�em i blaskiem otwartych drzwi kawiarni, z
kt�rych dolatywa� zapach palonej kawy.
Wn�trze �Cafe Martinho� imponowa�o ogromem. Przestronn� sal�, z masywnymi
kolumnami, ozdobnymi gzymsami i wysokimi lustrami w z�oconych ramach, wype�nia�y
schludne rz�dy prostych drewnianych sto��w o marmurowych blatach. Ustawiono je z
nienagann� precyzj� szkolnych �awek. Z centralnych postument�w wyrasta�y lampy o
kloszach z matowego szk�a, zwieszaj�cych si� niczym kielichy tulipan�w, z kt�rych s�czy�o
si� ��te, rozproszone �wiat�o. Wszyscy kelnerzy byli za�ywnymi, w�satymi panami w
�rednim wieku, ubranymi w d�ugie fartuchy. Sala by�a pe�na. Wok� siedzieli m�czy�ni,
gwarz�c i popijaj�c w kapeluszach na g�owach i - co jeszcze dziwniejsze - wszyscy z jedn�
r�k� opart� na lasce, jak gdyby w ka�dej chwili gotowi byli zerwa� si� na r�wne nogi i
wymaszerowa� w ciemno��.
Znale�li�my dwuosobowy stolik przy �cianie, pod barokowym, rze�bionym lustrem,
kt�rego boki tworzy�y dwie z�ote kariatydy - p�nagie dziewicze pi�kno�ci, wy�aniaj�ce si� z
pl�taniny lian i tropikalnych owoc�w. Zam�wili�my kaw� - dla Carriscanta z koniakiem - i
rozsiedli�my si� wygodnie, rozgl�daj�c si� wok�.
- To jest �ycie - powiedzia� Carriscant, wlewaj�c sw�j koniak do fili�anki z kaw�.
Popatrzy� na mnie chytrze. - W Los Angeles nie znajdziesz nic podobnego.
- Po to si� podr�uje - odpowiedzia�am do�� ch�odno, zirytowana jego
protekcjonalnym tonem. - By�oby strasznie nudno, gdyby ka�de nowe miejsce okazywa�o si�
kolejn� kopi� twojego rodzinnego miasta. Mieszkaniec Lizbony nie jedzie do Los Angeles,
�eby obejrze� �Cafe Martinho�.
- Ale ucieszy�by si�, gdyby j� tam znalaz� - powiedzia�, zadowolony z siebie.
Postanowi�am nie przed�u�a� tej dyskusji, wi�c zapad�a cisza.
- Sk�d pan wiedzia�, �e mieszkam w Los Angeles? - spyta�am obcesowo, poirytowana,
�e zm�ci� radosny nastr�j, kt�ry ogarn�� mnie podczas spaceru po Rossio - Sk�d pan wiedzia�,
�e matka si� tam osiedli�a?
M�j ton go zaskoczy�.
- Udo mi powiedzia� - wyja�ni�. - Annaliesa pisywa�a do niego co miesi�c, dop�ki �y�.
Biskup szybko uniewa�ni� nasze ma��e�stwo. Udo m�wi� mi, �e wysz�a potem za
Amerykanina, importera w��kna kokosowego z Los Angeles. Kiedy si� tam znalaz�em,
odszukanie go nie przedstawia�o wi�kszych trudno�ci. Tak samo ciebie.
- A Hugh Paget?
- O nikim takim nie s�ysza�em.
Moje niezadowolenie ros�o. Czu�am, �e przyt�acza mnie ci�ar egzystencji skleconej
jak popad�o, z p� prawdy i fikcji. Osaczy�y mnie r�norakie w�tpliwo�ci. Luki, jakie
zawiera�a historia Carriscanta, drobne niejasno�ci i podstawowe znaki zapytania nie dawa�y
mi spokoju, domagaj�c si� wyja�nienia. Pod wieloma wzgl�dami Carriscant by� tak
bezkompromisowy w swojej szczero�ci, jak tylko mo�na sobie wyobrazi�. Zdawa� si� nie
ukrywa� niczego, ujawniaj�c szczeg�y i sprawy intymne, o kt�re nigdy bym go sama nie
zapyta�a. Ale koniec ko�c�w, by�a to jego opowie��. M�g� podkre�la� lub pomija�, co chcia�,
m�g� wybiera�, modelowa�, po swojemu rozk�ada� akcenty...
Popija�am kaw�, przygl�daj�c mu si� znad fili�anki, kiedy obrzuca� sal� szybkim
spojrzeniem. Odwr�ci� si�, napotykaj�c m�j wzrok i u�miechn�� si�, unosz�c fili�ank� niczym
w toa�cie. By� w �wietnym humorze.
- Dzi�ki za wszystko, Kay, my�l�, �e jutro uda nam si�...
- Kto zabi� Warda i Brauna?
Pytanie wyrwa�o mi si� samo, nieplanowane, kiedy przebiega�am w my�lach opowie��
S.C. Carriscant ani drgn��. Pomy�la� chwil�, skubn�� si� w ucho, po czym bez brz�kni�cia
postawi� fili�ank� na spodeczku.
- Twoje domys�y s� tyle� warte, co moje - o�wiadczy�, wzruszaj�c ramionami. - Jak
s�dzisz, kto to zrobi�? Powiedzia�em ci wszystko, co wiem.
- Tak pan twierdzi. Ale to nie mo�e by� prawda. Musz� by� sprawy, o kt�rych pan
zapomnia� albo kt�re uzna� pan za nieistotne.
- Oczywi�cie. - Z niejakim zaskoczeniem stwierdzi�am, �e wydaje si� zadowolony z
obrotu, jaki przybiera rozmowa, jakby moje pytania sprawia�y mu przewrotn� satysfakcj�.
Rozsiad� si� wygodnie w fotelu. - Opowiedzia�em ci to, o co mnie prosi�a�. Dzieje Delfiny i
moje, z powodu kt�rych odbyli�my t� podr�. Ale kto wie? - Zawiesi� g�os, u�miechaj�c si�
wyrozumiale. - Mo�e uda ci si� znale�� odpowied� na inne pytania. Wszystko jest w zasi�gu
r�ki, je�eli wie si�, gdzie szuka�.
By�am zaintrygowana.
- Jakie� wskaz�wki, czy tak?
- Tak i nie. To si� odnosi w r�wnej mierze do mnie, jak i do ciebie. Jestem pewien, �e
relacjonuj�c ci przebieg wydarze�, przeoczy�em jakie� powi�zania. Musia�em przeoczy�.
Mo�e uda nam si� je wydoby� na �wiat�o dzienne. Co dwie g�owy, to nie jedna.
To wygl�da�o na ukryte wyzwanie. �a�owa�am, �e nie mam przy sobie swoich
notatek. Ale kiedy zastanowi�am si� g��biej, pewne sugestie same si� nasun�y, pomini�te
sprawy zacz�y wychodzi� na jaw.
- Zastan�w si�, Kay, zastan�w si� dobrze. O czym zapomnieli�my? Teraz, kiedy znasz
ca�� histori�, mo�esz spojrze� wstecz, oceni�, co mo�e mie� znaczenie.
My�la�am d�u�sz� chwil�, nim co� zacz�o mi �wita�. Zupe�nie niewinna uwaga na
samym pocz�tku opowie�ci. Jakby nawias, zrobiony od niechcenia, kt�ry w�wczas wydawa�
mi si� zupe�nie nieistotny.
Spojrza�am mu w oczy.
- W pewnym momencie wspomnia� pan, �e widzia� ju� wcze�niej Sieverance�a. Zanim
spotkali�cie si� wtedy w Ayuntamiento.
Zmarszczy� czo�o i spojrza� w sufit.
- Nie. Powiedzia�em tylko, �e zastanawia�em si�, czy ju� si� gdzie� nie spotkali�my.
Przypomina� mi kogo�.
- Kogo?
- To d�uga historia. Zdarzy�a si� na d�ugo przedtem, nim pozna�em Delfin�. Nie wiem,
czy ma z tym wszystkim cokolwiek wsp�lnego.
- Mo�e ja to oceni�?
- Dobrze. - Rzuci� mi przenikliwe spojrzenie i da� kelnerowi znak, �eby przyni�s� nam
jeszcze kawy. Ja zam�wi�am dla siebie porto. �W Rzymie czy� to samo, co Rzymianie...�
- Pami�tasz moje odwiedziny u matki w San Teodoro... By�a to pierwsza wizyta od
d�u�szego czasu, konkretnie od lutego 1902 roku. Wybra�em si� w�wczas do niej, bo
niepokoi�a mnie sytuacja w po�udniowych prowincjach. W po�udniowym Luzonie wci��
trwa�a wojna. Po Balangidze walki...
- Co to jest Balangiga?
- Miejscowo�� na wyspie Samar. Insurrectos dokonali tam masakry czterdziestu o�miu
ameryka�skich �o�nierzy. Genera� Smith wyda� rozkaz, w my�l kt�rego ka�dy Filipi�czyk
zdolny do noszenia broni, kt�ry si� nie podda�, mia� by� rozstrzelany. - Na twarzy Carriscanta
pojawi� si� znu�ony u�miech. - Genera� Smith wychodzi� z za�o�enia, �e zdolny do noszenia
broni jest ka�dy m�czyzna powy�ej dziesi�ciu lat. - Roz�o�y� r�ce. - Sprawy wymkn�y si�
spod kontroli. Ludzie uznali, �e wraz z uj�ciem Aguinalda wojna si� praktycznie zako�czy�a.
Bynajmniej. Pierwsze miesi�ce 1902 roku by�y bardzo ci�kie, pod pewnymi wzgl�dami
nast�pi� wtedy najgorszy okres... Oczywi�cie nie dla nas, mieszka�c�w Manili, ale w Cavite,
Batangas, Tabayas toczy�y si� zaci�te walki. Dzia�a� tam zdolny powsta�czy genera�, Esteban
Elpidio...
- Wuj Pantaleona.
- Tak. Wys�ano ekspedycj� karn� pod wodz� m�odego genera�a, Franklina Bella.
Ludno�� by�a zgrupowana w strefach zmilitaryzowanych. Poza ich obszarem ca�a �ywno��
by�a zniszczona. Ilekro� zgin�� ameryka�ski �o�nierz, rozstrzeliwano filipi�skiego je�ca.
Kiedy wreszcie Elpidio zosta� uj�ty, co nast�pi�o w kwietniu, wojna si� de facto zako�czy�a,
ale w lutym wci�� by�o sporo problem�w.
Carriscant opowiedzia� mi o swojej wyprawie na po�udnie, do matki. Wybra� si� z
Constanciem powozem, zabieraj�c ze sob� zapas �ywno�ci. Droga do Los Banos, po�o�onego
nad Lagun� de Bay up�yn�a spokojnie. Potem skr�cili w g��b l�du, w stron� San Teodoro,
wkraczaj�c na terytorium zmilitaryzowane, na kt�rym obowi�zywa�a godzina policyjna. Do
wsi dotarli przed zapadni�ciem zmroku. O �smej, od kt�rej obowi�zywa� zakaz przebywania
na dworze, Carriscant by� ju� bezpieczny pod dachem swojej matki.
Jednak nazajutrz rano nikt ze s�u�by si� nie pojawi�. Matka, zaniepokojona, poprosi�a
go, �eby wr�ci� do wsi i zorientowa� si� w sytuacji. By�a szczeg�lnie zmartwiona, gdy�
Flayiano, jej majordomus, nigdy dot�d nie zawi�d�. Je�li by� chory, jego syn, Ortega,
przychodzi� do niej z wiadomo�ci�.
Kiedy Carriscant i Constancio dotarli do San Teodoro, zastali to miejsce ca�kowicie
wyludnione. W domostwach rozpalono ju� ogie�, �eby przyrz�dzi� porann� straw�, a na
rynku pod akacjami rozstawiono kilka stragan�w, ale pr�cz wa��saj�cych si� kur i w�sz�cych
wko�o �aciatych ps�w nigdzie nie by�o wida� �ywej duszy.
Od staruszki przycupni�tej za drewnianym ko�ci�kiem dowiedzieli si�, �e o
pierwszym brzasku zjawili si� we wsi Americanos, wygarn�li ca�� ludno�� - m�czyzn,
kobiety i dzieci - i pop�dzili ich drog� na Santa Rosa, w kierunku rzeki.
Carriscant zostawi� z ni� Constancia i ruszy� pieszo we wskazanym kierunku.
Wiedzia�, �e droga przecina niewielki strumie�, wpadaj�cy do Laguny. Po dziesi�ciu
minutach us�ysza� pierwszy strza�. Potem dwa nast�pne. Na kilka sekund zapad�a cisza, po
czym rozleg� si� kolejny wystrza�. Zszed� z drogi w zaro�la i okr�n� drog� zacz�� przedziera�
si� w kierunku, sk�d dociera�y te odg�osy. Po drodze naliczy� pi�� kolejnych detonacji. W
sumie dziewi��.
Dotar� do miejsca, gdzie las si� przerzedza�, ukazuj�c niewielk�, po�o�on� w dole
polan�. Tutaj droga dochodzi�a do rzeczki, nad kt�r� przerzucono drewniany most. Carriscant
ujrza� grupk� trzynastu m�czyzn - doros�ych i m�odych ch�opc�w - st�oczonych razem pod
stra�� kilkudziesi�ciu ameryka�skich �o�nierzy, wielkich brodatych ch�op�w w poplamionych
niebieskich koszulach i sfatygowanych kapeluszach o bia�ych rondach. Na mo�cie sta�o trzech
dalszych �o�nierzy. Rzeczk� przecina�a grobla, tworz�c niewielkie rozlewisko. Tutaj
zgromadzone by�y kobiety, mieszkanki wioski, wiekowi starcy i dzieci poni�ej dziesi�ciu lat.
W pobli�u grobli unosi�o si� na wodzie dziewi�� cia�.
Ze swojego punktu obserwacyjnego w�r�d otaczaj�cych polan� drzew Carriscant
widzia�, jak m�czy�ni i ch�opcy, jeden po drugim, byli prowadzeni na most. Oficer
przyk�ada� pistolet do g�owy wi�nia, wo�a� dono�nym g�osem: �Za Balangig�!� - i naciska�
spust. Dwaj pozostali m�czy�ni przerzucali cia�o przez balustrad� mostu, sk�d leniwy nurt
unosi� je w d� strumienia, do��czaj�c do pozosta�ych cia�, st�oczonych przy grobli,
ko�ysz�cych si� �agodnie na wodzie niczym mi�kkie bale drzewne.
Panowa�a zdumiewaj�ca cisza. S�o�ce �wieci�o na zasnutym mg�� niebie, ptaki
milcza�y, przestraszone odg�osem wystrza��w. Od strony grupy stoj�cej nad wod� dobiega�y
st�umione j�ki, najmniejsze dzieci p�aka�y. Ale m�czy�ni i m�odzi ch�opcy czekali w
milczeniu, z pochylonymi g�owami, na swoj� kolej, nie odzywaj�c si� ani s�owem. Kiedy
oficer �adowa� pistolet, wyr�cza� go jeden z dw�ch pozosta�ych. Ka�dy wystrza� poprzedza�
ten sam okrzyk: �Za Balangig�!�. Trwa�o to dot�d, a� zg�adzono wszystkich. W�wczas
Amerykanie zarzucili na rami� strzelby i pozosta�y ekwipunek i odmaszerowali drog� na
Santa Rosa. Zar�wno Flaviano, jak i Ortega znajdowali si� w�r�d ofiar. Carriscant dowiedzia�
si� p�niej, �e poprzedniej nocy kolumna wojska zasta�a ostrzelana, kiedy biwakowa�a w
odleg�o�ci mili od San Teodoro. By�o czterech rannych i dwie ofiary �miertelne. Masakra
mieszka�c�w wioski by�a aktem odwetu za t� akcj�. Zabito dwadzie�cia dwie osoby.
Carriscant relacjonowa� to wydarzenie jednostajnym, beznami�tnym tonem. Gdy
sko�czy�, zapad�a cisza. Milcza�am, pr�buj�c ogarn�� to, co us�ysza�am, wyci�gn�� jakie�
wnioski.
- S�dzi pan, �e tym oficerem by� Sieverance? - zapyta�am wreszcie.
- Nie wiem. Faktycznie przypomnia�em sobie o nim, kiedy zobaczy�em Sieverance�a.
Tamten oficer mia� brod�, ale by� blondynem, tak samo jak on. By�o te� co� w jego
sylwetce... Nie mia�em pewno�ci. Pyta�em Delfin�, czy Sieverance s�u�y� kiedykolwiek w
Batangas, ale nie orientowa�a si�. - Wzruszy� ramionami. - Istnia�o pewne podobie�stwo,
znajdowa�em si� jednak do�� daleko - jakie� czterdzie�ci, pi��dziesi�t jard�w.
- Czy to by� pu�k Sieverance�a? Zna pan nazw� tej jednostki?
- Nie.
- Czy doni�s� pan o tym w�adzom?
Carriscant si� skrzywi�.
- Musisz zrozumie�, �e w ci�gu tych kilku miesi�cy zgin�y w Batangas czterdzie�ci
cztery tysi�ce ludzi. Zabitych lub zmar�ych na skutek chor�b, g�odu, epidemii cholery. Moja
matka napisa�a skarg� do genera�a Bella, ale nie otrzyma�a odpowiedzi. Takie incydenty by�y
na porz�dku dziennym. Jedyn� osob�, kt�rej o tym powiedzia�em, by� Pantaleon - doda�
ostro�nie po chwili milczenia.
- Dlaczego?
- Musia�em komu� powiedzie�.
- Niekt�rzy ameryka�scy oficerowie byli s�dzeni za okrucie�stwo.
- A genera� Smith zosta� nawet zdegradowany. Niestety, nie zna�em nazwisk ani
�adnych innych danych. San Teodoro to ma�e piwo. W tym okresie wymordowano w
Batangas grup� tysi�ca trzystu wi�ni�w, ka��c im przedtem wykopa� dla siebie groby. Akcja
trwa�a sze�� dni. To by�a paskudna ma�a wojna. - Westchn��. - Mo�e to i lepiej, �e �wiat o
niej zapomnia�.
Popatrzyli�my na siebie. Z jego nieruchomej twarzy nic si� nie da�o wyczyta�. Oczy
mia� zm�czone, jak gdyby ta opowie�� go wyczerpa�a.
- Jeste� cho� troch� m�drzejsza? - zapyta�.
- Nie. Ale nie odpowiedzia� pan na moje pytanie. Kto zabi� Warda i Brauna?
- S�dzi�em, �e to oczywiste. To musia� by� Cruz.
- Cruz? M�wi pan powa�nie?
- Ten cz�owiek by� szalony. Nienawidzi� Amerykan�w. Mia� obsesj� na punkcie
operacji serca. Pami�taj, �e rozmy�lnie naci�� serce tamtego cz�owieka, �eby m�c je potem
zszy�. My�l�, �e coraz bardziej pogr��a� si� w szale�stwie. Wojna, utrata kolonii. Nawet moja
obecno�� w szpitalu oznacza�a zmierzch jego gwiazdy. Obsesj� tego cz�owieka sta�a si� s�awa
za wszelk� cen�. W tamtych czasach serce by�o dla nas �r�d�em najwi�kszej frustracji. To
jedyne wyja�nienie tych okalecze�. Pami�tam, wspomnia� mi kiedy�, ze potrzebuje serc
bia�ych ludzi. Nie wiem dlaczego, pewnie to jaki� przes�d. Chocia� nie s�dz�, �eby zabi� t�
kobiet�. To sprawa bez zwi�zku z ca�� reszt�. Przypadkowy cios, incydent z Tondo, kt�ry
zam�ci� obraz.
Westchn�am, zdezorientowana, poruszona jego wstrz�saj�c� opowie�ci�. Pewnego
s�onecznego ranka w San Teodoro...
Carriscant pochyli� si�, patrz�c mi w oczy, z brod� opart� na splecionych d�oniach.
- Mam nadziej�, �e si� nie pogniewasz, Kay. Jeste� atrakcyjn� kobiet�, ale nie by�oby
dobrze, gdyby� jeszcze bardziej przyty�a. Mo�e by�my ju� poszli, co?
Siedz� w swoim pokoju, wyk�pana, gotowa do snu. Spisuj� nazwiska ofi