13837
Szczegóły |
Tytuł |
13837 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13837 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13837 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13837 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KATHERINE PATERSON
Wielka Gilly
Prze�o�y�a
ALICJA SKARBINSKA
Nasza Ksi�garnia Warszawa 1987
Tytu� orygina�u angielskiego THE GREAT GILLY HOPKINS
� Copyright by Katherine Paterson, 1978
� Copyright for the Polish edition by I.W. �Nasza Ksi�garnia", Warszawa 1987
Ok�adk� projektowa�a JOLANTA MARCOLLA
Redaktor IZABELLA KORSAK
ROZDZIA� PIERWSZY Powitanie w Thompson Park
- S�uchaj, Gilly - powiedzia�a panna Ellis w stron� pasa�erki na tylnym siedzeniu, potrz�saj�c d�ugimi blond w�osami - chcia�abym widzie�, �e si� cho� troch� starasz.
Galadriel Hopkins przesun�a balon�w� do przodu i zacz�a j� ostro�nie wydmuchiwa�. Po chwili kszta�t g�owy panny Ellis ledwie by�o wida� przez r�owy balon.
- To tw�j trzeci dom w ci�gu niespe�na trzech lat. - Panna Ellis, kuratorka z opieki spo�ecznej, rozejrza�a si� na lewo i prawo, a nast�pnie zacz�a bardzo ostro�nie skr�ca� kierownic� w lewo. - Oczywi�cie daleka jestem od tego, �eby w ka�dym przypadku wini� ciebie. We�my przeprowadzk� pa�stwa Dixon�w na Floryd�. Po prostu pech. Tak samo jak i to, �e pani Richmond musia�a p�j�� do szpitala - Gilly zdawa�o si�, �e kuratorka zrobi�a d�ug�, znacz�c� pauz�, nim doko�czy�a: - ze wzgl�du na stan nerw�w.
Pyk!
Panna Ellis drgn�a i spojrza�a w lusterko, ale nadal kontynuowa�a spokojnym, zawodowym tonem, gdy Gilly wyskubywa�a kawa�eczki gumy przyklejone do rzadkiej grzywki, policzk�w i brody.
- Powinni�my byli dok�adniej zbada� jej sytuacj� zdrowotn�, nim pos�ali�my do niej dziecko. W�a�ciwie to moja wina.
Ojej, pomy�la�a Gilly, ta kobieta zaczyna by� szczera, co za okropno��.
- Nie m�wi�, �e to twoja wina, Gilly. Tyle �e musisz z nami, ze mn�, wsp�pracowa�, je�li co� ma w og�le z tego wszystkiego wyj��. - Znowu pauza. - Nie wyobra�am sobie, �eby� lubi�a te ci�g�e przeprowadzki. - Niebieskie oczy \v lusterku sprawdzi�y reakcj� Gilly. - Nowa opiekunka jest zupe�nie inna ni� pani Nevins.
Gilly beznami�tnie zdrapa�a kawa�ek gumy z czubka nosa. Nie ma co, z w�os�w nie da si� zdrapa�. Opar�a si� wygodniej i spr�bowa�a �u� uratowan� resztk�. Guma przyklei�a si� jej do z�b�w cienk� warstw�. Gilly wyci�gn�a z kieszeni d�ins�w nast�pn� kulk� gumy i zdar�a paznokciem opakowanie, po czym wsun�a j� do ust.
- Zrobisz co� dla mnie, Gilly? Tym razem nie zachowuj si� tak, jakby� wsta�a lew� nog�.
Gilly wyobrazi�a sobie siebie wiruj�c� po pokoju w domu nowej przybranej matki na prawej nodze jak tancerka na lodzie. Uniesion� lew� stop� kopa�a przybran� matk�. Z zadowoleniem zamlaska�a gum�.
- I jeszcze jedno. Wyrzu� t� balon�w�, zanim tam dojedziemy. Gilly pos�usznie \vyjc�a gum� z ust, widz�c w lusterku oczy panny
Ellis. Kiedy kuratotka z powrotem spojrza�a przed siebie, Gilly dok�adnie oklei�a gum� sp�d klamki z lewej strony, w charakterze niespodzianki dla kogo�, \to kiedy� b�dzie te drzwi otwiera�.
Przejecha�y dwa nast�pne skrzy�owania, po czym panna Ellis poda�a jej wilgotn� chusteczk�.
- Trzymaj-powiedzia�a-i postaraj si� zetrze� to paskudztwo z twarzy.
Gilly wytar�a chusteczk� usta i rzuci�a j� na pod�og�.
- Gilly - westchn�a panna Ellis i zmieni�a bieg dziwaczn� przek�adni� umieszczon� \v pod�odze-Gilly...
- Mam na imi� Galadriel - rzuci�a przez z�by Gilly. Panna Ellis nie zwr�ci�a na to uwagi.
- S�uchaj, Gilby, daj Maime Trotter szans�, dobrze? To naprawd� mi�a kobieta.
Jest skre�lona., pomy�la�a Gilly. Przynajmniej nikt nie zarzuca� pa�stwu Nevinsarn, jej poprzednim przybranym rodzicom, �e s� �mili". Pani Richmond, ta z nerwami, by�a �mi�a". Newmanowie, kt�rzy niestety nie mogli zatrzyma� pi�cioletniej dziewczynki siusiaj�cej w
��ko, te� byli �mili". Dobra, teraz mam jedena�cie lat, kochani, i jak chcecie wiedzie�, ju� od dawna nie siusiam do ��ka. Ale nie jestem mi�a. Za to jestem nadzwyczajna. S�ynna w ca�ym kraju. Nikt nie chce si� narazi� wspania�ej Galadriel Hopkins. Jestem za m�dra i zbyt trudno sobie ze mn� poradzi�. M�wi� na mnie �Okropna Gilly". Rozsiad�a si� wygodniej. Uwa�aj, kochana Maime, nadchodz�.
Wjecha�y w dzielnic� wielkich drzew i starych dom�w. Kuratorka zwolni�a, zatrzyma�a samoch�d obok brudnego bia�ego ogrodzenia. Dom za parkanem by� stary i brunatny, z werand� przypominaj�c� stercz�cy brzuch.
Kiedy sta�y na werandzie, panna Ellis, zanim jeszcze nacisn�a dzwonek, wyci�gn�a grzebie�.
- Spr�buj si� uczesa�. Gilly potrz�sn�a g�ow�.
- Nie mog�.
- Oj, Gilly, przesta�...
- Nie. Nie mog� si� czesa�. Zamierzam pobi� rekord nieczesania si� z Ksi�gi Guinnessa.
- Gilly, na lito�� bosk�...
- Witam. Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� samoch�d. - Drzwi si� otwar�y i stan�� w nich ogromny hipopotam w ludzkiej postaci. - Witaj w Thompson Park, Gilly, z�otko.
- Galadriel - mrukn�a Gilly, cho� nie spodziewa�a si�, �eby ta gruba beka umia�a powt�rzy� jej prawdziwe imi�. O rany, nie musieli jej przecie� posy�a� do potwora.
Zza ogromnego biodra pani Trotter wychyli�a si� po��wka ma�ej twarzy, zakrytej okularami w grubej metalowej oprawie i ozdobionej brudnymi ciemnymi w�osami.
Pani Trotter spojrza�a w d�.
- Przepraszam, z�otko. - Obj�a ramieniem g�ow�, jakby chcia�a j� wyci�gn�� przed siebie, ale jej si� nie uda�o. - Chcesz zobaczy� now� siostrzyczk�, prawda? Gilly, to jest William Ernest Teague.
G�owa natychmiast znik�a za wielkim cia�em pani Trotter, kt�ra si� wcale nie przej�a.
- Wchod�cie, wchod�cie. Przecie� nie b�dziecie tu sta�y na werandzie, jak jaki w�drowny handlarz. To jest teraz tw�j dom.
Cofn�a si�. Gilly poczu�a na plecach palce panny Ellis, lekko popychaj�ce j� do �rodka.
Wewn�trz by�o ciemno i brudno. Wszystkie przedmioty pokrywa�
kurz.
- Williamie Erne�cie, z�otko, czy zechcia�by� pokaza� Gilly jej
pok�j?
William Ernest potrz�sn�� g�ow�, uczepiony z ty�u fartucha pani
Trotter.
- Nie szkodzi, zajmiemy si� tym p�niej. Zaprowadzi�a je do pokoju.
- Prosz� siada� i czu� si� jak u siebie w domu.
U�miechn�a si� do Gilly ca�� twarz�, jak na reklamach cudownych diet, na zdj�ciu ,,po". Cia�o �przed", a u�miech �po".
Szeroka i niska, br�zowa kanapa, ze stosem pokrytych wyszarza�� koronk� poduszek z jednej strony. Identyczny br�zowy zapadni�ty fotel z wytartymi por�czami pod przeciwleg�� �cian�. Pojedyncze okno obramowane firankami z szarej koronki, obok, na czarnym stoliku, staro�wiecki telewizor z zaj�czymi uszami anteny. Nevinsowie mieli kolorowy telewizor. Pod �cian� z prawej strony, mi�dzy drzwiami a br�zowym fotelem, czarne pianino z zakurzonym br�zowym sto�kiem. Gilly wzi�a z kanapy jedn� z poduszek i dok�adnie star�a ni� kurz ze
sto�ka, zanim usiad�a.
Panna Ellis spojrza�a na ni� z br�zowego fotela z ca�kiem niezawodowym wyrazem z�o�ci. Pani Trotter usiad�a na kanapie i roze�mia�a
si�:
- Brakowa�o nam tu kogo�, kto by troch� poodkurza�, prawda,
Williamie Erne�cie, z�otko?
William Ernest wspi�� si� na oparcie kanapy i u�o�y� jak wa�ek za wielkim cia�em pani Trotter, wystawiaj�c od czasu do czasu g�ow�, �eby
spojrze� na Gilly.
Gilly poczeka�a, a� pani Trotter i panna Ellis zacz�y rozmawia�, i wykrzywi�a twarz w najbardziej przera�aj�cym grymasie ze swego repertuaru - co� jakby po��czenie Drakuli i Godzilli. Brudna twarzyczka znik�a szybciej ni� uciekaj�ca w otw�r od umywalki zakr�tka od pasty
do z�b�w.
Mimo woli Gilly zachichota�a. Obydwie kobiety spojrza�y na ni�.
8
Natychmiast, bez trudu, na jej twarzy pojawi� si� wyraz pod tytu�em: �ja nic nie robi�".
Panna Ellis wsta�a.
- Musz� wraca� do biura. Da mi pani zna� - obejrza�a si� na Gilly, przeszywaj�c j� swymi niebieskimi oczami - da mi pani zna�, je�li b�d� jakie� k�opoty?
Gilly obdarzy�a pann� Ellis swym najwspanialszym u�miechem barakudy.
Tymczasem pani Trotter z trudno�ci� podnosi�a si� na nogi.
- Niech si� pani nie martwi. Gilly, William Ernest i ja ju�e�my si� prawie zaprzyja�nili. M�j Melvin, niech odpoczywa w pokoju, zawsze powtarza�, �e dla mnie nikt nie jest obcy. Mia�by ca�kowit� racj�, je�li chodzi o dzieciaki. Jeszcze nie spotka�am dzieciaka, z kt�rym bym si� nie zaprzyja�ni�a.
Gilly nie potrafi�a wymiotowa� na zawo�anie, gdyby jednak umia�a, zrobi�aby to teraz z prawdziw� przyjemno�ci�. Z braku wi�c najodpowiedniejszej reakcji, unios�a nogi, zakr�ci�a si� na sto�ku w stron� pianina i zacz�a lew� r�k� t�uc w klawisze �Heart and Soul", a praw� - �Chopsticks".
William Ernest podrepta� za obydwiema kobietami i Gilly zosta�a sama, z kurzem, rozstrojonym pianinem i satysfakcj�, �e doskonale rozpocz�a sw�j pobyt w nowym domu. Pomy�la�a, �e zniesie wszystko - grub� opiekunk�, stukni�tego dzieciaka, brzydki, brudny dom -je�li tylko ona b�dzie tu rz�dzi�.
A mia�a na to wszelkie szans�.
ROZDZIA� DRUGI Facet, kt�ry przychodzi na kolacj�
Pok�j, do kt�rego pani Trotter zaprowadzi�a Gilly, mia� rozmiary nowego samochodu typu combi u Nevins�w. Wi�kszo�� przestrzeni zajmowa�o w�skie ��ko i kto�, nawet tak chudy jak Gilly, musia� ukl�kn�� na ��ku, �eby m�c wyci�gn�� szuflady komody stoj�cej
naprzeciwko.
Pani Trotter nie mia�a zamiaru wchodzi� do �rodka; z u�miechem zatrzyma�a si� w drzwiach, lekko si� ko�ysz�c i posapuj�c od wspinaczki
po schodach.
- Powinna� pouk�ada� swoje rzeczy w komodzie i zadomowi� si�. Je�li b�dziesz mia�a ochot�, mo�esz zej�� na d� i ogl�da� telewizj� z Williamem Ernestem albo poby� ze mn� w kuchni, kiedy b�d� przygotowywa� kolacj�.
Ale� ona ma okropny u�miech, pomy�la�a Gilly. W dodatku nie ma
wszystkich z�b�w.
Rzuci�a walizk� na ��ko i usiad�a obok, kopi�c w szuflady komody.
- Je�li b�dziesz czego� potrzebowa�, po prostu mi powiedz, dobrze,
z�otko?
Gilly skin�a g�ow�. Przede wszystkim chcia�a zosta� sama. Z g��bi
domu us�ysza�a piosenk� z czo��wki serialu �Ulica Sezamowa". Na pocz�tek musi koniecznie poprawi� gust W. E. w kwestii program�w telewizyjnych.
10
- Wszystko b�dzie dobrze, z�otko. Nie mia�a� �atwego �ycia z tymi
ci�g�ymi przeprowadzkami.
- Lubi� si� przenosi�. - Gilly szarpn�a jedn� z g�rnych szuflad tak mocno, �e prawie spad�a jej na g�ow�. - To nudne tkwi� ci�gle w jednym
miejscu.
- Taak. - Kobieta poruszy�a si�, potem zawaha�a.-C�...
Gilly ze�lizn�a si� z ��ka, po�o�y�a lew� r�k� na klamce a praw�
opar�a na biodrze.
Pani Trotter spojrza�a na d�o� na klamce.
- C�, rozpakuj si� i rozgo��. S�yszysz?
Gilly zatrzasn�a za ni� drzwi. Bo�e! S�ucha� tej kobiety to jak wylizywa� roztopione lody z kartonowego kubka. Zbada�a ilo�� kurzu na komodzie, a potem, stoj�c na ��ku, napisa�a wielkimi pochy�ymi zakr�tasami: Pani Galadriel Hopkins. Przez chwil� przypatrywa�a si� wspania�emu napisowi, p�niej klapn�a otwart� d�oni� w sam jego
�rodek i wszystko star�a.
Dom Nevins�w by� bia�y, kwadratowy i wymuskany, tak jak wszystkie bia�e, kwadratowe, wymuskane domy w pozbawionym drzew osiedlu, gdzie mieszkali. W ca�ym s�siedztwie jedynie Gilly by�a czym� niestosownym. Teraz tam, w Hollywood Gardens, zn�w wszystko pasowa�o. Pozbyli si� jej. Nie. To ona si� ich pozby�a-tych cholernych
g�upc�w.
Wypakowywanie nawet niewielkiej ilo�ci rzeczy z br�zowej walizki zawsze wydawa�o si� Gilly strat� czasu. Nigdy nie wiedzia�a, czy zostanie gdzie� dostatecznie d�ugo, �eby si� to op�aca�o. Mo�na by�o jednak jako� zabi� czas. Komoda mia�a dwie ma�e szuflady na g�rze, cztery wi�ksze pod nimi. Gilly w�o�y�a bielizn� do jednej z mniejszych szuflad, a bluzki i d�insy do wi�kszej, p�niej z dna walizki wyj�a
fotografi�.
Z tekturowej oprawki, przez plastykow� os�on� �mia�y si� do niej, tak jak zawsze, ciemne kobiece oczy. B�yszcz�ce czarne w�osy okala�y twarz �agodnymi, starannie uczesanymi falami. Kobieta wygl�da�a jak gwiazda z jakiego� telewizyjnego programu, ale ni� nie by�a. Prosz� - w rogu by�o napisane: Dla rnojej �licznej Galadriel, b�d� ci� zawsze kocha�. Napisa�a to dla mnie, powiedzia�a sobie Gilly, jak zawsze, kiedy ogl�da�a zdj�cie, tylko dla mnie.
11
Odwr�ci�a ramk�. Ci�gle by� tam ma�y kawa�ek klej�cej ta�my z nazwiskiem: Courtney Rutherford Hopkins.
Gilly przyg�adzi�a swoje s�omiane w�osy, jeszcze raz odwracaj�c zdj�cie. Nawet z�by mia�a pi�kne. Przecie� dziewczyny powinny by� podobne do matek. S�owo �matka" poruszy�o jej co� g��boko w sercu. Zna�a ten niebezpieczny sygna�. Gwa�townie wepchn�a fotografi� pod bluzki i zatrzasn�a szuflad�. To nie pora, �eby si� rozkleja�. Zesz�a na
d�.
- Jeste�, z�otko. -Pani Trotter obr�ci�a si� od zlewu. -Mo�e by� mi
pomog�a w przygotowaniu sa�aty?
- Nie.
- O!
Punkt dla Gilly.
- C�-pani Trotter przenios�a ci�ar cia�a na lew� nog�, nie odrywaj�c wzroku od marchewki - William Ernest ogl�da �Ulic� Sezamow�" w telewizji.
- Och, Bo�e, uwa�asz mnie za psychiczn�, czy co?
- Psychiczn�?
Pani Trotter przesz�a do kuchennego sto�u i zacz�a kraja� marchewk� na ma�ej okr�g�ej desce.
- T�p�, g�upi�.
- Nic takiego nie uwa�am.
- To dlaczego, do diab�a, mam ogl�da� jaki� krety�ski serial?
- Pos�uchaj, Gilly Hopkins. Jedn� rzecz musimy sobie od razu wyja�ni�. Nie pozwol�, �eby� si� wy�miewa�a z tego ch�opca.
- Wcale si� z niego nie wy�miewam.
O czym w�a�ciwie ta kobieta m�wi? Przecie� nic nie m�wi�am o
ch�opaku.
- To, �e kto� nie jest tak inteligentny, jak ty, to nie pow�d, �eby go
traktowa� z g�ry.
- Kogo ja traktuj� z g�ry?
- Dopiero co powiedzia�a� - t�usta kobieta m�wi�a coraz g�o�niej, zawzi�cie kroj�c marchew - dopiero co powiedzia�a�, �e William Ernest jest - doko�czy�a szeptem - kretynem.
- Nic podobnego. Przecie� go nawet nie znam. W �yciu go do tej pory
nie widzia�am.
12
Pani Trotter wci�� rzuca�a gniewne b�yski, ale zapanowa�a nad d�oni�
z no�em i nad g�osem.
- Ci�ko mu by�o w �yciu, ale teraz jest ze mn� i jak d�ugo B�g pozwoli, �eby by� w tym domu, nikt na �wiecie nie zrobi mu krzywdy.
Zrozumia�a�?
- Dobry Bo�e! Chcia�am tylko powiedzie�...
- I jeszcze jedno. W tym domu nie u�ywa si� imienia boskiego
nadaremno.
Gilly unios�a r�ce, jakby si� poddawa�a.
- Dobra, dobra. Nie ma o czym m�wi�. Ruszy�a do drzwi.
- Jedzenie prawie gotowe. Mo�e by� posz�a do domu obok po pana
Randolpha? Jada z nami kolacj�.
Gilly zn�w mia�a zamiar odm�wi�, ale rzuci�a okiem na pani� Trotter i dosz�a do wniosku, �e poczeka na lepsz� okazj�.
- Do kt�rego domu?
- Szary, po prawej stronie. - Pani Trotter niedbale kiwn�a no�em w g�r�. - Zastukaj do drzwi. Us�yszy, je�li g�o�no zapukasz. Lepiej w��
co�, jest zimno.
Gilly zignorowa�a ostatnie polecenie. Wybieg�a z domu, przesz�a przez furtk� z palik�w i wesz�a na werand� s�siedniego domu, tupi�c i podskakuj�c, �eby si� rozgrza�. Bach, bach, bach, zab�bni�a do
drzwi.
Stanowczo za zimno jak na pa�dziernik. Dom pana Randolpha by� mniejszy i jeszcze bardziej niechlujny ni� Trotterowej. Zastuka�a
znowu.
Nagle drzwi otworzy�y si� i zobaczy�a ma�ego, skurczonego cz�owieka. Z pomarszczonej, br�zowej twarzy patrzy�y dziwne bia�awe oczy.
Gilly rzuci�a na niego okiem i p�dem wr�ci�a do kuchni pani
Trotter.
- Co si� sta�o? Gdzie jest pan Randolph?
- Nie wiem. Nie ma go. Tam go nie ma.
- Co to znaczy: nie ma go tam?
Trotterowa zacz�a wyciera� r�ce w fartuch, id�c do drzwi.
- Nie ma. Otworzy� mi jaki� niesamowity, ma�y, kolorowy cz�owiek z bia�ymi oczami.
13
- Gilly! To by� pan Randolph. Jest niewidomy. Musisz wr�ci� i przyprowadzi� go za r�k�, �eby si� nie przewr�ci�.
Gilly cofn�a si�.
- Jeszcze nigdy w �yciu nie dotkn�am �adnego z tych ludzi.
- To najwy�szy czas, nie? - powiedzia�a sucho pani Trotter. - Naturalnie, je�li uwa�asz, �e sobie nie poradzisz, po�l� Williama Ernesta.
- Poradz� sobie, nie martw si�.
- Pan Randolph jest pewno ca�kiem sko�owany i nie wie, co si�
sta�o.
- Trzeba by�o mnie uprzedzi�.
- Ciebie uprzedzi� ? - Pani Trotter r�bn�a �y�k� w st�. - Powinnam by�a ostrzec biednego pana Randolpha. Idziesz, czy mam pos�a�
Williama Ernesta?
- Przecie� powiedzia�am, �e id�. Dobry Bo�e! -R�ka z �y�k� unios�a si� w g�r�. - No, dobra, nic nie m�wi�am. Cholera, cz�owiek nie mo�e si�
tu nawet odezwa�.
- Taka inteligentna osoba, jak ty, powinna by� chyba w stanie nauczy� si� kilku normalnych s��w i u�ywa� ich czasami zamiast przekle�stw. - �y�ka zamiesza�a sa�atk�. - Po�piesz si�, je�li si� w og�le wybierasz.
Ma�y, czarny m�czyzna ci�gle sta� w otwartych drzwiach.
- To ty, Winiarnie Erne�cie? - spyta� cicho, kiedy Gilly wesz�a na
schody.
- Nie - odpar�a ostro. - To ja.
- A! - U�miechn�� si� szeroko, chocia� �renice nie poruszy�y si�. - Jeste� t� now� dziewczynk�. - Wyci�gn�� praw� d�o�.-Witaj, witaj u
nas.
Gilly lekko dotkn�a jego �okcia, a nie wyci�gni�tej d�oni.
- Trotterowa kaza�a mi przyprowadzi� pana na kolacj�.
- Dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�. - Si�gn�� za siebie, pomaca� przez chwil�, nim znalaz� klamk�, i zamkn�� drzwi. -Troch� dzi� ch�odno, prawda?
- Taa.
14
Pomy�la�a ze z�o�ci� o pannie Ellis. Dobra, nie by�a w porz�dku wobec Nevins�w, ale nie zrobi�a nic takiego, �eby zas�u�y� sobie na to, co teraz: dom t�ustej, religijnej fanatyczki z kurzym m�d�kiem, z psychicznie niedorozwini�tym siedmiolatkiem... zreszt� jest czy nie jest niedorozwini�ty, pewno czego� mu brakuje w m�zgu, inaczej Trotterowa nie
robi�aby takiego halo.
Da�aby sobie rad� z t� dw�jk�, ale to niesprawiedliwe, �eby jeszcze w dodatku napatoczy� si� ten czarny �lepiec, co przychodzi na
kolacj�.
A mo�e panna Ellis nic o tym nie wie. Mo�e Trotterowa trzyma to w
tajemnicy.
Chodnik by� krzywy. Pan Randolph zaczepi� czubkiem buta o wystaj�cy r�g p�yty i kiwn�� si� w prz�d.
- Uwaga! -Gilly odruchowo obj�a ramionami chude plecy i z�apa�a
go, nim upad�.
- Dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�.
Gilly opu�ci�a ramiona. Przez jedn� straszn� chwil� my�la�a, �e pan Randolph ma zamiar chwyci� j� za r�k�, lecz nie zrobi� tego. No, panno Ellis, jeszcze pani po�a�uje, �e mnie tu pani przys�a�a.
- Ehm, pani Trotter m�wi�a mi oczywi�cie, jak si� nazywasz, lecz wstyd przyzna�, obawiam si�, �e sobie nie przypomn�. - Postuka� si� po g�owie pokrytej kr�tkimi, siwymi, kr�conymi w�osami. - Mam tu wszystkie luksusy, a rzeczy konieczne uciekaj�.
- Gilly - mrukn�a.
- S�ucham?
- Gilly Hopkins.
- Ach, tak. - Powoli wdrapywa� si� po schodach domu pani Trotter. O, rany! Dlaczego nie sprawi sobie na przyk�ad bia�ej laski? - Bardzo mi przyjemnie pozna� ci�, panienko Gilly. Bardzo jestem przywi�zany do wszystkich dzieci pani Trotter. Ma�y William Ernest jest dla mnie jak wnuk. Jestem wi�c pewien...
- Uwaga, drzwi!
- Tak, tak, dzi�kuj�.
- Czy to pan Randolph? -rozleg� si� ze �rodka g�os pani Trotter.
- Tak, to ja, prosz� pani, ze wspania�� ma�� opiekunk�. Trotterowa stan�a w przedpokoju z d�o�mi opartymi na biodrach.
15
- Jak si� pan czuje przy tych ch�odach?
- Obawiam si�, �e nie najlepiej. Ta dzielna ma�a uratowa�a mnie przed upadkiem.
- Czy�by?
Widzisz? Da�am sobie rad�.
- B�dzie teraz troch� weselej u pani, co?
- Prawdopodobnie - odrzek�a pani Trotter bezbarwnym g�osem, kt�rego znaczenia Gilly nie potrafi�a odczyta�.
Posi�ek przebieg� spokojnie. Gil�y by�a g�odna, postanowi�a jednak nie okazywa�, jak bardzo jej wszystko smakuje. William Ernest jad� nie odzywaj�c si�, jedynie od czasu do czasu rzuca� okiem na Gilly. Widzia�a, �e okropnie si� jej boi. To jedyna satysfakcja w ci�gu ostatnich dw�ch godzin. W�adza nad ch�opakiem z pewno�ci� na d�u�sz� met� da jej w�adz� nad Trotterow�.
- Wie pani - odezwa� si� pan Randolph - codziennie my�l� sobie, �e dzisiejsza kolacja nie mo�e by� tak pyszna jak wczorajsza. Ale m�wi� pani, to najwspanialszy posi�ek, jaki kiedykolwiek mia�em przyjemno�� zje��.
- Straszny z pana komplemenciarz.
- Zapewniam pani�, �e nie s� to komplementy. - Pan Randolph roze�mia� si�. - William Ernest i panienka Gilly powiedz� to samo. Jestem stary, ale nie straci�em jeszcze smaku, cho� niekt�rzy twierdz�, �e brak mi wszystkich pozosta�ych zmys��w.
I tak bez ko�ca. Pan Randolph podlizywa� si� grubej kobiecie, a ona prze�yka�a to wszystko jak tort z orzechami.
Wiem, co powinnam zrobi�, my�la�a Gilly, le��c wieczorem w ��ku z r�kami pod g�ow�. Powinnam napisa� do matki. Courtney Rutherford Hopkins poda�aby do s�du opiek� spo�eczn�, gdyby wiedzia�a, w jakim miejscu zmuszona jest przebywa� jej c�rka.
Panna Ellis (marszcz�c brwi za ka�dym razem, kiedy Gilly pyta�a j� o Courtney) powiedzia�a jej kiedy�, �e matka pochodzi ze stanu Wirginia. Wiadomo chyba, �e rodziny takie jak jej matki nie siadaj� do sto�u z kolorowymi. Courtney Rutherford Hopkins dostanie sza�u, kiedy si� o tym dowie. Ob�udna Trotterow� mo�e nawet trafi do wi�zienia za gorszenie nieletnich, a panna Ellis oczywi�cie wyleci z pracy. Pycha!
16
Na pewno przyjedzie po mnie, my�la�a Gilly. Jej matka, jak si� tylko o wszystkim dowie, nie zniesie, �eby jej �liczna Galadriel przebywa�a w takiej norze. Ale jak ma si� dowiedzie�? Panna Ellis nigdy si� nie przyzna. Ciekawe, jakich k�amstw naopowiada�a matce, �e ta nie chce jej zabra�?
Zasypiaj�c, Gilly obieca�a sobie po raz tysi�czny, �e dowie si�, gdzie przebywa jej matka, napisze do niej i poprosi, �eby zabra�a swoj� Galadriel do domu.
ROZDZIA� TRZECI Nast�pne przykre niespodzianki
Patrz�c w ma�e lusterko nad komod�, Gilly z du�� satysfakcj� zauwa.y�a, �e jej w�osy przedstawiaj� obraz n�dzy i rozpaczy. Wczoraj, nim u ja�ka�a si� gum� do �ucia, by�a tylko nie uczesana. Dzi� wygl�da jak strach na wr�ble. Wspaniale. Trotterowa oszaleje. Gilly zbieg�a po schodach i wpad�a do kuchni.
Z wysoko uniesion� g�ow� siad�a przy stole i czeka�a na wybuch.
- Zaraz po dziewi�tej zabior� ci� do szko�y, s�yszysz? Oczywi�cie, �e s�yszy. Lekko przechyli�a g�ow�, �eby �atwiej by�o
zauwa�y�.
- Je�li p�jdziemy wcze�niej - m�wi�a dalej Trotterowa-b�dziemy musia�y siedzie� i czeka�, a� kto� si� nami zajmie. Lepiej poczeka� we w�asnym domu przy fili�ance kawy, prawda?
Postawi�a przed Gilly misk� gor�cych p�atk�w.
Gilly energicznie przytakn�a.
William Ernest gapi� si� na ni� przez zaparowane od gor�cego jedzenia okulary. Gilly wyszczerzy�a z�by i gwa�townie potrz�sn�a g�ow�. Ch�opak poci�gn�� nosem i si� skuli�.
- Chcesz chusteczk�, Williamie Erne�cie?-Trotterowa wyci�gn�a chustk� z kieszeni fartucha i delikatnie wytar�a mu nos. - Tutaj masz czyst� do szko�y, z�otko. - Pochyli�a si� i w�o�y�a mu drug� do kieszeni w spodniach.
Gilly przechyli�a si� nad sto�em, jakby chcia�a zobaczy�, co William
18
Ernest ma w kieszeniach. Przecie� ta kobieta musi w ko�cu spostrzec, co Gilly ma na g�owie.
- William Ernest przeszed� wczoraj do grupy Pomara�czowych w czytaniu, prawda, z�otko?
Ch�opiec kiwn�� g�ow�, ale nie uni�s� wzroku znad talerza.
- Poczytasz g�o�no i poka�esz Gilly, jak wspaniale ci ostatnio idzie.
W. E. na sekund� uni�s� oczy z wyrazem przera�enia. Trotterowa niczego nie zauwa�y�a, lecz Gilly u�miechn�a si� szeroko i znacz�co potrz�sn�a rozczochran� g�ow�.
- Pomara�czowi czytaj� z ksi��ek w twardych ok�adkach - wyja�ni�a pani Trotter. - To prawdziwy sukces, �e William Ernest przeszed� do tej grupy. - Przechyli�a si� obok Gilly i postawi�a na stole grzanki. - Kosztowa�o nas to du�o pracy.
- To W. E. wreszcie ruszy� g�ow�, co? Trotterowa spojrza�a na ni� zaskoczona.
- Owszem, �wietnie daje sobie rad�.
- Nied�ugo - Gilly us�ysza�a sw�j dono�ny g�os - b�dzie sam wyciera� nos i si� czesa�.
- Ju� to robi - powiedzia�a spokojnie pani Trotter. - Przewa�nie. - Z g�o�nym westchnieniem usiad�a przy stole. - Gilly, podaj mi grzank�.
Gilly wzi�a talerz, unios�a go na wysoko�� g�owy i poda�a na tej wysoko�ci pani Trotter.
- Dzi�kuj�, z�otko.
O p� do dziewi�tej Trotterowa wyprawi�a Williama Ernesta do szko�y. Gilly dawno ju� zjad�a �niadanie, siedzia�a jednak nadal przy kuchennym stole, podpieraj�c g�ow� d�o�mi. S�ysza�a, jak stara g� g�ga w drzwiach nad swym g�si�tkiem:
- Dobrze, Wielka Pomara�czo, dzi� im poka�esz, co potrafisz, s�yszysz? - zako�czy�a wreszcie, trzasn�y ci�kie drzwi i Trotterowa wr�ci�a do kuchni. Kiedy stan�a w drzwiach, Gilly usiad�a prosto i z ca�ej si�y potrz�sn�a g�ow�.
- Masz jaki� tik nerwowy, czy co?
- Nie.
- No w�a�nie, jeste� chyba za m�oda na takie rzeczy - mrukn�a
19
kobieta, zajmuj�c miejsce przy stole, z fili�ank� kawy, Kior� soDie wcze�niej obieca�a. - Widz�, �e w�o�y�a� tenis�wki. To dobrze. Powinna� je mie� na gimnastyk�. My�lisz, �e jeszcze co� b�dzie ci potrzebne do szko�y?
Gilly bez przekonania potrz�sn�a g�ow�. Poczu�a si� jak zbyt ostro zatemperowany o��wek - za chwil� si� z�amie.
- Poczekam na g�rze - powiedzia�a.
- Ach, z�otko, jak idziesz na g�r�, to...
- To co? - poderwa�a si� Gilly.
- Po�ciel ��ka, dobrze? To fatalnie wygl�da, jak s� tak rozbebeszone przez ca�y dzie�, a ja nie mam si�y biega� po schodach.
Gilly z w�ciek�o�ci� r�bn�a drzwiami swojego pokoju. Przez z�by wymamrota�a wszystkie znane jej przekle�stwa, ale jej nie ul�y�o. G�upi hipopotam! Imbecyl z twarz� morsa! Ta... ta... do diab�a... nie pozwoli, �eby jej cudownemu W. E. cho� kropelka spad�a z nosa, ale nie przeszkadza jej, �e Gilly idzie do szko�y - do nowej szko�y, gdzie nikogo nie zna-wygl�daj�c jak strach na wr�ble. Ju� panna Ellis co� o tym us�yszy. Gilly uderzy�a pi�ci� w poduszk�. Jakim prawem wolno przybranej matce wyr�nia� jedno dziecko nad inne?
No, poka�e ona tej t�ustej babie co nieco. Z rozmachem wyci�gn�a g�rn� szuflad�, a z niej - po�amany grzebie�, kt�ry ze z�o�ci� wetkn�a w rozczochrane w�osy, musia�a jednak podda� si� gumie do �ucia. Pobieg�a do �azienki i tak d�ugo grzeba�a w szafce z lekarstwami, a� znalaz�a par� no�yczek do paznokci, kt�rymi wyci�a sklejone kosmyki. Kiedy mimo grzebienia i no�yczek kilka pasm wci�� stercza�o do g�ry, zmusi�a je bezlito�nie do uleg�o�ci przy pomocy wody. Poka�e ca�emu �wiatu. Poka�e, kim jest Galadriel Hopkins - z niej nikt nie b�dzie sobie stroi� �art�w.
- Nazywaj� ci� Gilly - stwierdzi� pan Evans, dyrektor szko�y.
- Nie potrafi� nawet wym�wi� jej pe�nego imienia - za�mia�a si� pani Trotter niby przyjacielsko.
Nie wp�yn�o to korzystnie na nastr�j Gilly, kt�ra wci�� jeszcze by�a w�ciek�a z powodu w�os�w.
- C�, Gilly to ca�kiem dobre imi� - powiedzia� pan Evans, a Gilly
20
utwierdzi�a si� w przekonaniu, �e r�wnie� i w szkole b�dzie otoczona g�upcami.
Dyrektor czyta� �wiadectwo, najwidoczniej przes�ane z poprzedniej szko�y Gilly, podstaw�wki w Hollywood Gardens. Zakaszla� kilka razy.
- Tak - zacz�� - s�dz�, �e m�oda dama powinna p�j�� do takiej klasy, gdzie b�dzie musia�a dobrze przysi��� fa�d�w.
- Ona jest ca�kiem nieg�upia, je�li o to chodzi.
Ty tr�bo. Sk�d wiesz, jaka jestem, skoro wczoraj zobaczy�a� mnie po raz pierwszy w �yciu?
- Po�l� ci� do klasy panny Harris. Wprawdzie w sz�stych klasach stosujemy pewn� specjalizacj�, ale...
- Stosujecie: co? Zamknij si�, ty kretynko.
Jednak�e dyrektor nie zwraca� uwagi na ograniczenie pani Trotter. Cierpliwie wyja�ni�, �e niekt�re sz�ste klasy maj� r�nych nauczycieli od r�nych przedmiot�w: matematyki, angielskiego, przyrody, lecz panna Harris uczy swoj� klas� wszystkiego.
Co za nuda.
Powoli, �eby Trotterowa nie pad�a po drodze, przeszli starymi schodami na trzecie pi�tro. Korytarze �mierdzia�y past� do pod�ogi i szkoln� zup�. Gilly my�la�a kiedy�, �e nienawidzi szko�y tak bardzo, i� nic nie mo�e ju� jej rozczarowa� ani przygn�bi�, teraz jednak coraz ci�ej odczuwa�a ka�dy krok-jak skazany na �mier� wi�zie� w ostatniej w�dr�wce.
Zatrzymali si� przed drzwiami z tabliczk�: Harris - 6. Pan Evans zastuka� i wysoka kobieta z herbacian� cer� i czarnymi w�osami otworzy�a drzwi. U�miechn�a si� z g�ry do nich wszystkich, poniewa� by�a wy�sza nawet od dyrektora.
Gilly skuli�a si� w sobie i opar�a niechc�cy o pot�ny biust pani Trotter, po czym szybko odskoczy�a do przodu. Bo�e, jeszcze na dobitk� nauczycielka jest czarna.
Nikt nie zwr�ci� uwagi na jej zachowanie, je�li nie liczy� b�ysku w ciemnych oczach panny Harris.
Pani Trotter poklepa�a Gilly po ramieniu, wymamrota�a jakie� zdanie zako�czone nie�miertelnym �z�otko", nast�pnie za� i ona, i dyrektor
21
odp�yn�li, zamykaj�c Gilly w �Harris-6". Nauczycielka wskaza�a jej pust� �awk� w �rodku klasy, wzi�a od niej kurtk�, kt�r� poda�a innej dziewczynie do powieszenia na wieszaku w ko�cu sali, kaza�a Gilly usi���, a potem sama usiad�a za du�ym nauczycielskim sto�em i zacz�a przegl�da� papiery wr�czone jej przez dyrektora.
Po chwili unios�a wzrok i ciep�y u�miech rozja�ni� jej twarz.
- Galadriel Hopkins-co za pi�kne imi�! Z Tolkiena* oczywi�cie.
- Nie - mrukn�a Gilly. - Jestem z Hollywood Gardens. Panna Harris roze�mia�a si� srebrzystym �miechem.
- Chodzi mi o twoje imi�: Galadriel. To imi� wspania�ej kr�lowej z ksi��ki, kt�r� napisa� niejaki Tolkien. Zreszt� na pewno o tym wiesz.
Piek�o! Nikt nigdy nie powiedzia� jej, sk�d takie imi�. Udawa�, �e wszystko �wietnie wie, czy udawa� g�upi�?
- Chcia�abym nazywa� ci� Galadriel, je�li nie masz nic przeciwko temu. To takie �liczne imi�.
- Nie!-Wszyscy patrzyli jako� dziwnie na Gilly. Widocznie wrzasn�a g�o�niej ni� zamierza�a. - Wola�abym - powiedzia�a sztywno - �eby m�wi�a pani do mnie Gilly.
- Dobrze. - G�os panny Harris przypomina� teraz bardziej stal ni� srebro. - Dobrze. Niech b�dzie Gilly. - Z u�miechem zwr�ci�a si� do ca�ej klasy: - Gdzie sko�czyli�my?
Wrzask odpowiedzi og�uszy� Gilly. Zamierza�a w�a�nie po�o�y� g�ow� na �awce, kiedy kto� podetkn�� jej pod nos ksi��k�.
To niesprawiedliwe, wszystko jest niesprawiedliwe. Kiedy�, w jakiej� starej ksi��ce widzia�a obrazek przedstawiaj�cy lisa na wysokiej skale, otoczonego przez warcz�ce psy. Tak si� w�a�nie czuje. Jest m�drzejsza od nich wszystkich, ale jest ich za du�o. Otaczaj� j� i chc� za�ama� swoimi durnymi sposobami.
Panna Harris pochyli�a si� nad ni�. Gilly odsun�a si�, jak mog�a najdalej.
- Czy w Hollywood Gardens robili�cie dzielenia z u�amkami?
* Tolkien John Ronald fteuel (1892-1973) - angielski pisarz i filolog, profesor germanistyki uniwersytetu w Oksfordzie, autor powie�ci ba�niowych, m.in. trylogii pt. W�adca pier�cieni wydanej r�wnie� w Polsce.
22
Gilly potrz�sn�a g�ow�. Kipia�a z w�ciek�o�ci. Nie dosy�, �e musi chodzi� do tej obskurnej szko�y, to jeszcze jest op�niona... jakby by�a g�upsza ni� reszta klasy... wysz�a przed nimi na idiotk�... Prawie po�owa dzieciak�w to czarnuchy i ona ma by� g�upsza od nich? Przekl�te...
- Przynie� swoje krzes�o do mojego sto�u; wyt�umacz� ci, o co chodzi - powiedzia�a panna Harris.
Gilly chwyci�a krzes�o i wyprzedzi�a pann� Harris. Ju� ona im poka�e!
Monica Bradley, jedna z bia�ych dziewczyn, mia�a si� zaopiekowa� Gilly podczas du�ej przerwy sp�dzanej na boisku. Jednak�e Monik� bardziej interesowa�y rozm�wki z przyjaci�kami. Sta�a oparta o budynek szkolny, plecami do Gilly, i chichocz�c plotkowa�a z dwoma sz�stoklasistkami, z kt�rych jedna by�a czarna i mia�a miliony warkoczyk�w na ca�ej g�owie. Jak jaka Buszmenka. Zreszt� Gilly wcale na nich nie zale�y. Te� co�. Mog� sobie chichota� do woli przez ca�e �ycie, jej to nic nie obchodzi.
Wykr�ci�a si� do nich plecami. Niech zobacz�.
W tym momencie od strony graj�cych w koszyk�wk� pi�ka poszybowa�a wprost w jej r�ce. Szybko j� z�apa�a. Pi�ka to fajna rzecz. Przycisn�a j� do siebie, podbieg�a do kosza i rzuci�a do g�ry, ale za bardzo si� �pieszy�a. Pi�ka poca�owa�a kraw�d�, nie wpad�a jednak do siatki. Gilly podskoczy�a ze z�o�ci� i z�apa�a j�, nim zd��y�a si� odbi�. Gracze co� tam protestowali, nie zamierza�a wcale przejmowa� si� ch�opakami, w dodatku mniejszymi od niej. Strzeli�a powt�rnie, tym razem starannie. Pi�ka czystym �ukiem wpad�a do siatki. Gilly odepchn�a kogo� z drogi i z�apa�a pi�k� tu� pod siatk�.
- Co ty sobie my�lisz?
Jeden z ch�opc�w, czarny, jej wzrostu, chcia� jej wyrwa� pi�k�. Zamachn�a si�, przewracaj�c go na ziemi�, po czym rzuci�a jeszcze raz, zgrabnie odbijaj�c pi�k� od tablicy wprost do siatki. Zn�w z�apa�a pi�k�.
Teraz ju� wszyscy ch�opcy rzucili si� do niej. Ruszy�a biegiem przez boisko, �miej�c si� i kurczowo przyciskaj�c pi�k� do piersi. S�ysza�a z ty�u ich wrzaski, bieg�a jednak znacznie szybciej od nich. Przeskoczy�a przez kratki do gry w klasy i przez skakank�, z powrotem do kosza, gdzie tym razem nie wcelowa�a, ale te� teraz jej na tym nie zale�a�o.
23
Ch�opcy nie czekali na odbicie pi�ki. Skoczyli na Gilly. Le�a�a na ziemi, drapi�c i kopi�c z ca�ej si�y. Skomleli jak zbite psiaki. - Hola! Hola! Co tu si� dzieje?
Nad nimi sta�a panna Harris. Pod jej gniewnym spojrzeniem walka zamar�a. Zaprowadzi�a ca�� si�demk� do gabinetu dyrektora. Gilly z zadowoleniem odnotowa�a d�ug� czerwon� kresk� na policzku wysokiego ch�opaka. Walczy�a rzeczywi�cie do pierwszej krwi. Wygl�d ch�opc�w by� znacznie gorszy ni� jej samopoczucie. Sze�ciu na jedn�-niez�y wynik, nawet jak na wspania�� Gilly Hopkins.
Pan Evans wyg�osi� ch�opcom kazanie na temat b�jek na boisku i odes�a� ich do klasy. Gilly zosta�a d�u�ej. - Gilly.
Wypowiedzia� jej imi� tak, jakby to by�o ca�e zdanie. P�niej siedzia� tylko z d�o�mi stykaj�cymi si� czubkami palc�w i patrzy� na ni�.
Gilly przyg�adzi�a w�osy i czeka�a, patrz�c mu prosto w oczy. Ludzie nie cierpi�, �eby si� w nich wpatrywa�, jakby to oni byli winni. Nie wiedz�, jak si� zachowa�. No, jasne. Dyrektor pierwszy odwr�ci�
wzrok.
- Usi�d�.
Pokr�ci�a przecz�co g�ow�. Zakaszla�.
- Wola�bym, �eby�my zostali przyjaci�mi. Gilly u�miechn�a si� g�upawo.
- U nas nie ma b�jek na boisku. - Spojrza� wprost na ni�. - Ani nigdzie indziej. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej, Gilly.
Zuchwale podnios�a g�ow� i patrzy�a mu w oczy.
- Jeste� teraz w nowej szkole. Masz szans�, �eby - hm - zacz�� od nowa. Je�li chcesz, oczywi�cie.
Ostrzegli go w sprawozdaniu ze szko�y w Hollywood Gardens, co? No to co? Sami si� szybko przekonaj�. Ju� Gilly si� o to postara. Wykrzywi�a twarz w swym najgro�niejszym u�miechu.
- Je�eli mog� ci w czym� pom�c-je�eli chcia�aby� z kim� porozmawia�...
Jeszcze jeden z tych wyrozumia�ych doros�ych. O rany! U�miecha�a
si� tak szeroko, �e a� bola�y mi�nie wok� oczu.
- Nic mi nie jest - powiedzia�a. - Nie potrzebuj� niczyjej pomocy.
24
- Je�li nie chcesz, �eby ci pom�c, nie mog� ci� do niczego zmusza�. S�uchaj jednak, Gilly - pochyli� si� do przodu i powiedzia� bardzo wolno i spokojnie: - Nikt ci nie pozwoli rani� innych.
G�o�no chlipn�a. Tak z nimi trzeba-sprytnie.
Dyrektor opar� si� plecami o krzes�o. Zdawa�o jej si�, �e westchn��.
- Ja w ka�dym razie na to nie pozwol� - stwierdzi�.
Gilly wytar�a nos wierzchem d�oni. Zobaczy�a, jak si�ga w kierunku pude�ka z chusteczkami do nosa, a potem cofa r�k�.
- Mo�esz wraca� do klasy. - Obr�ci�a si�, �eby wyj��. - Gilly, mam nadziej�, �e dasz sobie - i nam - szans�.
Zignorowa�a t� uwag�. Nie�le, pomy�la�a, wchodz�c po ciemnych schodach. P� dnia, a dyrektor ju� wyg�asza kazania. Wystarczy jej tydzie�. Jeden tydzie� i ca�e to przekl�te miejsce zakot�uje si�. Jednak�e dzi� po po�udniu troch� odpu�ci. Niech si� pomartwi�. Jutro, a mo�e nawet pojutrze - trzask! Czu�a, �e wraca jej dawna moc. Nie by�a ju� wcale zm�czona.
ROZDZIA� CZWARTY �Sarsaparilla-Sztuki magiczne"
Nast�pnego dnia podczas przerwy Gilly pozna�a Agnes Stokes. Agnes wygl�da�a jakby by�a wysuszona i skurczona, chodzi�a do r�wnoleg�ej klasy, mia�a d�ugie, rude, do�� t�uste w�osy si�gaj�ce do pasa, a kiedy podesz�a do Gilly na boisku, pierwsz� rzecz�, jak� Gilly zauwa�y�a, by�y
jej brudne paznokcie.
- Wiem, kto ty jeste� - powiedzia�a dziewczyna.
W tej chwili Gilly przypomnia�a sobie opowie�� o Titeliturym*. Podobnie jak tamta istota z ba�ni, dziewczyna mia�a nad ni� przewag�: wiedzia�a, kim jest Gilly, cho� Gilly nic nie wiedzia�a o niej.
- Taa? - Gilly okaza�a tej pokracznej diabelskiej istocie, �e nie jest
ni� zainteresowana.
- Fantastycznie nat�uk�a� wczoraj tych sze�ciu ch�opak�w.
- Taa? - Gilly wbrew sobie okaza�a zainteresowanie.
- Ca�a szko�a o tym m�wi.
- I co?
- I nic.
Dziewczyna opar�a si� ko�o niej o �cian� budynku, zak�adaj�c wida�,
�e jej towarzystwo sprawi Gilly przyjemno��.
- I co?
* Titelitury - skrzat, kobold; w ba�niach niemieckich znany jako Rumpelstilzchen, w ba�niach angielskich - Tom Tit Tot, du�skich - Trillevip, szwedzkich - Titteliture.
26
Dziewczyna zmarszczy�a piegowaty nos.
- Pomy�la�am sobie, �e powinny�my trzyma� si� razem, ja i ty.
- Niby dlaczego?
Te ba�niowe stworki zawsze si� czego� domaga�y.
- Tak sobie.
R�kawy jej kurtki by�y tak d�ugie, �e si�ga�y a� do k�ykci. Zacz�a podwija� najpierw lewy r�kaw, p�niej prawy. Robi�a to powoli i w ciszy, jakby jaki� rytua�. Gilly dosta�a g�siej sk�rki.
- Jak si� nazywasz? -nie wytrzyma�a Gilly, na wp� oczekuj�c, �e tamta jej nie odpowie.
- Agnes Stokes. - Dziewczyna konspiracyjnie zni�y�a g�os: - Mo�esz do mnie m�wi�: Ag.
Wielka mi �aska. Ucieszy�a si�, kiedy zadzwoni� dzwonek i mog�a si� od niej odczepi�. Kiedy jednak wysz�a ze szko�y po lekcjach, Agnes wymkn�a si� z jakiego� zakamarka i ruszy�a z ni� razem.
- Chcesz do mnie przyj��? - spyta�a. - Mojej babce to nie przeszkadza.
- Nie mog�.
Gilly nie mia�a najmniejszego zamiaru odwiedza� Agnes Stokes w domu, dop�ki nie dowie si�, o co jej chodzi. Ludzie pokroju Agnes Stokes nie zaprzyja�niaj� si� bez powodu.
Przy�pieszy�a kroku, ale Agnes jej nie odst�powa�a, drobi�c �miesznymi kroczkami. Kiedy dosz�y na szczyt wzg�rza do domu Trotterowej, Agnes ruszy�a �cie�k� za Gilly.
Gilly obr�ci�a si� gwa�townie.
- Nie mo�esz dzi� do mnie przyj��!
- Dlaczego nie?
- Dlatego - powiedzia�a Gilly-�e mieszkam ze straszn� wied�m�, kt�ra po�yka rude dziewuchy.
Agnes cofn�a si�, lekko przestraszona.
- Och! - szepn�a, a potem nerwowo zachichota�a. - Id� ty, tylko
�artujesz.
- Arum goli goszi labuuuuuuu! - wrzasn�a Gilly, ruszaj�c w jej stron� niczym smok po�ykaj�cy dzieci.
Agnes odsun�a si�.
- Co...?
27
1111
3- 3 g- P
* ^ & �3 -.
-o W p o L
I �L ^ 8
2- er << 3 -=. o
-CD O CT O O o
fr s ! I f �
co
CD
3
CO
O 2 4S - t
SlPlti
S to- 3 � 3 3 p"
o- g> ^ 8 -. ^ &
^ PC ^ 3" * '-
Ci O tJ p _ i�' >-i _ O- O O- � CD p
3 p ^ S- o^ i g
1 " ^r L ^
5 Uli
s 11- f s"
C CD f> � w
co
S- H J W �"!. ^
p .cd 4i p � S^ 5
ll�n
co �*� v p. e
o
co 's; ^
lit
L 3 �>
3 CD N � P
ii?-U i
T PC % <. � P-O\ " CD O q
? S 0 ^ P
o
f- � 8.
2 3 CD
sta. 2
CO
3 o tD ^
� c.
3 P- p' o P a ja y & cd
p
jy -CD o ��
B "S .2 T '
p. 3 &� L O
a. er - - ^ ^
. CD. -i Cl tf * CS
p 3 o
i- s s- .5�i i
iif Iri i
co 2. T3 �-�� T3 o S N .CD !-� CD (-!� ' S 3 � N pj to
ja
- ^ S & " 5' � p'
� -5�
p o 'S ^ & 3
mir
N
||i-;i III
Ci P.
p
v% *
. 3 ^ ^ 3
�g.� 5- g K-
3 to g- ^ O
1 -p JS" i" ? o-
i-3- 3
I� CD
p
CD
o o
� o a
n> o -<D
11
111
i 11
o L- J
lllt
�r 2
3?
P >�
O CD CD
�-. P- TO
ta ^- O
B. S. �d 3 � 3
>1 ^
CD co OJ c+
P 2
- Panie, jeste� dla nas tak �askawy. - Pan Randolph wyg�asza� modlitw� przed jedzeniem. - Tak, Panie. Bardzo dobry. Mamy wspania�e jedzenie i wspania�ych przyjaci�. Pob�ogos�aw nas, Panie, i spraw, aby�my odczuwali wdzi�czno��, prawdziw� wdzi�czno��. Amen.
- Amen. Pan naprawd� umie si� modli�.
- Wie pani, kiedy zasiadam do tak wspania�ego sto�u, naprawd� mam
za co dzi�kowa�.
Dobry Bo�e, jak mo�na je�� przy tych wszystkich g�upotach?
- Jak tam, panienko Gilly, co by�o w szkole?
Gilly mrukn�a co� pod nosem. Pani Trotter rzuci�a jej ostre
spojrzenie.
- Wszystko dobrze.
- Tak, wy m�odzi macie dzi� wspania�e szans�. Kiedy ja chodzi�em do
szko�y... Dzi�kuj� pani, pi�knie pachnie, tak, tak...
Chwa�a Bogu, uwaga niewidomego zwr�ci�a si� w stron� talerza. Jad� z ustawicznym mamrotaniem wyraz�w wdzi�czno�ci, gubi�c resztki na
brod� lub krawat.
Obrzydliwo��. Gilly przenios�a wzrok na Williama Ernesta, kt�ry - jak zwykle - wpatrywa� si� w ni� z przera�eniem. Gilly u�miechn�a si� sztucznie i bezg�o�nie wyartyku�owa�a:
- Jak si� czujesz, kote�ku?
Koteniek natychmiast udlawil si� marchewk�. Kaszla�, a� si� za�za-
wi�.
- Co si� sta�o, Williamie Erne�cie, z�otko?
- S�dz�-Gilly u�miechn�a si� jak doros�a osoba-�e kochane dziecko si� zakrztusi�o. Pewno co� po�kn��.
- W porz�dku, z�otko? - zapyta�a Trotterowa. W. E. przytakn�� przez �zy.
- Na pewno?
- Mo�e trzeba go poklepa� po plecach? - zaofiarowa� si� pan Randolph.
- No, jasne! - zawo�a�a Gilly.-Co, W. E., staruszku? Chcesz, �ebym
ci� klepn�a?
- Nie! Nie pozw�l jej!
- Nikt ci� nie uderzy, z�otko. Chcemy ci tylko pom�c. - Pani Trotter obrzuci�a Gilly ostrym spojrzeniem. - Prawda, Gilly?
30
- Chcia�am ci tylko pom�c, kolego.
Gilly u�miechn�a si� niczym polityk na zebraniu kampanii wyborczej.
- Nic mi nie jest-powiedzia� ch�opiec cichym, przyt�umionym g�osem. Przesun�� swoje krzes�o kilka centymetr�w w stron� pani Trotter, �eby nie siedzie� dok�adnie na wprost Gilly.
- S�uchaj, W. E. - Gilly b�ysn�a z�bami-mo�e by�my sobie troch� poczytali po kolacji? No, wiesz, wyci�niemy co� z pomara�czowej czy tank i.
W. E. potrz�sn�� g�ow�, b�agaj�c wzrokiem pani� Trotter o ratunek.
- Ach, jej, czuj� si� bardzo stary, kiedy nie rozumiem, o czym m�odzie� wok� mnie m�wi - powiedzia� pan Randolph.
Pani Trotter spojrza�a najpierw na W. E., a potem na Gilly.
- Niech si� pan nie przejmuje. - Si�gn�a przez st� i �agodnie pog�adzi�a Williama Ernesta, patrz�c na Gilly. - Niech si� pan nie przejmuje. Dzieciaki zawsze s� skore do �art�w. To nie ma nic wsp�lnego z wiekiem.
- Kurcz�, chcia�am mu tylko pom�c - wymamrota�a Gilly.
- On to nie zawsze rozumie - powiedzia�a pani Trotter, chocia� jej wzrok m�wi�: �Akurat!".-Mam dobry pomys� - kontynuowa�a: - M�wi�, �e ty, Gilly, lubisz czyta�. Jestem pewna, �e pan Randolph ucieszy�by si�, gdyby� mu poczyta�a.
Pomarszczona twarzyczka rozja�ni�a si� u�miechem.
- Ach, tak, tak. B�dziesz tak �askawa, panienko Gilly? To by�aby dla mnie prawdziwa przyjemno��.
Uch, ty wstr�tna ma�po.
- Nie mam nic do czytania - stwierdzi�a Gilly.
- To �aden problem. Pan Randolph ma tyle ksi��ek, �e m�g�by za�o�y� wypo�yczalni�, prawda, prosz� pana?
- No, mam tam co� nieco�. - Za�mia� si�. - Oczywi�cie, t� Najlepsz� Ksi��k� pani te� posiada.
- Jak� najlepsz� ksi��k�?-dopytywa�a si� Gilly, zainteresowana wbrew sobie. Naprawd� lubi�a dobre ksi��ki.
- Pan Randolph ma na my�li Pismo �wi�te.
- Bibli�?! -Gilly nie wiedzia�a, czy si� �mia�, czy p�aka�. Wyobrazi�a
sobie siebie w br�zowym brudnym pokoju czytaj�c� bez ko�ca Bibli� Trotterowej i panu Randolphowi. Czyta�aby i czyta�a, a tych dwoje kiwa�oby do siebie pobo�nie g�owami. Poderwa�a si� z krzes�a.
- Przynios� jak�� ksi��k�! - zawo�a�a. - Pobiegn� do domu pana Ran-dolpha i co� wybior�.
Obawia�a si�, �e zechc� j� zatrzyma� i zmusz� do czytania Biblii, lecz oboje zdawali si� zadowoleni i pozwolili jej wyj��.
Drzwi do domu pana Randolpha nie by�y zamkni�te na klucz. Wewn�trz by�o ca�kiem ciemno i wi�cej kurzu ni� u pani Trotter. Gilly pr�dko nacisn�a wy��cznik. Ciemno. No, tak. C� panu Randolphowi przeszkadza przepalona �ar�wka. Potykaj�c si� przesz�a z przedpokoju do miejsca, gdzie powinien by� pok�j, i macaj�c po �cianie, znalaz�a inny wy��cznik. Tym razem, dzi�ki Bogu, �wiat�o si� zapali�o. Tylko czterdziestka, ale zawsze.
Pod dwoma �cianami zat�oczonego pokoiku sta�y stare, si�gaj�ce a� pod sufit p�ki na ksi��ki. Na nich le�a�y, t�oczy�y si� ksi��ki - setki ksi��ek. Stare i przykryte kurzem. Trudno by�o sobie wyobrazi�, �eby ten �mieszny pan Randolph faktycznie je kiedy� czyta�. Ciekawe, od jak dawna jest niewidomy. Przez ca�y czas wyobra�nia natr�tnie podsuwa�a jej puste bia�e oczy, cho� chcia�a skupi� si� raczej na jego ksi��kach.
Podesz�a do wi�kszej p�ki po prawej stronie drzwi, ale jako� dziwnie jej by�o dotyka� ksi��ek. Odczuwa�a to prawie jakby grzebanie si� w cudzym m�zgu. Chwileczk�. A mo�e to wszystko na pokaz. Mo�e pan Randolph tylko zbiera ksi��ki, udaje geniusza, cho� w rzeczywisto�ci nie potrafi przeczyta� ani linijki. I nikt go na niczym nie przy�apie. Ka�dy my�li, �e on nie czyta, bo nie widzi. No, tak, oczywi�cie. Poczu�a si� lepiej. Teraz mog�a ju� swobodnie zaj�� si� ksi��kami.
Bezwiednie zacz�a porz�dkowa� p�ki, w miar� jak czyta�a po kolei tytu�y. Zobaczy�a kilka tom�w encyklopedii: Antarktyda - Balfe, Jerez - Liberia. Rozejrza�a si� w poszukiwaniu innych tom�w. Nie lubi�a ba�aganu. Wysoko na g�rnej p�ce zobaczy�a jeden z kolejnych tom�w: Sarsaparilla* - Sztuki magiczne. Przysun�a ci�ki fotel do p�ki i wesz�a
* Sarsaparilla - ameryka�ska nazwa kolcowoju (kolcoro�li), krzewiastego pn�cza (Smi-lax medica), kt�rego korze�, zwany sarsaparyl�, u�ywany jest w lecznictwie.
32
na oparcie. Na czubkach palc�w, opieraj�c si� o chwiej�ce dolne p�ki, ledwie mog�a dosi�gn�� tomu. Poci�gn�a koniuszkami.palc�w i z�apa�a ksi��k� w locie. W tej samej chwili co� z szelestem upad�o na pod�og�.
Pieni�dze. Na wp� spad�a, na wp� zeskoczy�a z fotela i podnios�a banknoty. Dwa pi�ciodolarowe banknoty wypad�y zza tomu: Sarsaparilla-Sztuki magiczne. Od�o�y�a encyklopedi� i przyjrza�a si� starym, pomi�tym banknotom. Akurat teraz, kiedy tak bardzo potrzebuje pieni�dzy, spadaj� z nieba. Jak w bajce. Dziesi�� dolar�w daleko jej nie zawiezie, ale by� mo�e ukryto ich tu wi�cej. Jeszcze raz wspi�a si� na fotel, wyci�gaj�c si�, na ile tylko mog�a. Wszystko na nic. Si�ga�a wprawdzie g�rnej p�ki ko�cami palc�w, ale jej pozycja by�a zbyt chwiejna, a dolne p�ki zbyt rozklekotane, �eby si� po nich wspi��.
Ci�kie kroki zadudni�y na werandzie. Otworzy�y si� frontowe drzwi.
- Wszystko w porz�dku, z�otko?
Gilly o ma�o si� nie przewr�ci�a, skacz�c na d�. Porwa�a tom Sarsaparilla - Sztuki magiczne z siedzenia fotela i nat�aj�c si� wsun�a ksi��k� na swoje miejsce na p�ce; W sam� por�. Sta�a na siedzeniu, kiedy pani Trotter pojawi�a si� w drzwiach.
- Strasznie d�ugo ci� nie by�o - powiedzia�a. - A p�niej pan Randolph przypomnia� sobie, �e �ar�wki mog� by� przepalone. Cz�sto o nich zapomina, skoro i tak mu nic nie daj�.
- Tu jest �wiat�o - odburkn�a Gilly. - Gdyby nie by�o, ju� dawno bym wr�ci�a. Nie jestem taka t�pa.
- Ju� to s�ysza�am - odpar�a sucho pani Trotter. - No i co, znalaz�a� jak�� ksi��k�, �eby poczyta� panu Randolphowi?
- To kupa �miecia.
- Dla jednego kupa �miecia, dla drugiego cenne skarby - zauwa�y�a Trotterowa irytuj�co opanowanym g�osem, podchodz�c jednocze�nie do ni�szej p�ki. Wyci�gn�a gruby, oprawiony w sk�rk� tom i zdmuchn�a z niego kurz.-Pan Randolph jest wielkim mi�o�nikiem poezji.-Wr�czy�a ksi��k� Gilly, wci�� jeszcze przycupni�tej na fotelu. - Usi�owa�am mu to czyta� w zesz�ym roku, ale...-jej g�os zabrzmia� do�� nie�mia�o- sama nie jestem zn�w taka dobra w czytaniu, jak pewno zauwa�y�a�.
Wielka Gilly
33
ze
Gilly zeskoczy�a na pod�og�. Wci�� rozz�oszczona na Trotterowa � to, przysz�a by�a jednak ciekawa, jakiego rodzaju poezj� lub! stary IZZtoksforLa ks^a poezj, angielski*. Przerzuci�a kuka stron, ale przy s�abej �ar�wce nie odr�nia�a s��w.
- Idziemy?
Tak tak - odpar�a niecierpliwie.
Z wyprostowana- g�ow�, �eby jej nie skusi�o obejrze� sie na Sarsapa-rill�, posz�a za pani� Trotter z powrotem do domu.
- Jaka to ksi��ka?
Twarz pana Randolpha przypomina�a twarz dziecka, kt�re dosta�o w�a�nie prezent i zaczyna go rozpakowywa�. Siedzia� na samym skraju du�ego br�zowego fotela.
- Oksfordzka ksi�ga poezji angielskiej- wymamrota�a Gilly.
Przechyli� g�ow� na bok.
- S�ucham?
- Wiersze, kt�re czytali�my w zesz�ym roku - powiedzia�a pani Trotter podniesionym g�osem, jak zwykle, kiedy m�wi�a do pana Randolpha.
- Wspaniale, wspaniale - rzek� rozsiadaj�c si� wygodnie w fotelu, tak
�e jego kr�tkie nogi nie dotyka�y wytartego dywanika.
Gilly otworzy�a ksi��k�. Przerzuci�a kilka stron i odnalaz�a pierwszy
wiersz.
- Pie�� kuku�ki* - odczyta�a g�o�no tytu�.
To nawet przyjemne uczucie, �e potrafi si� robi� dobrze co�, czego nie umie nikt z pozosta�ych. P�niej spojrza�a na wiersz.
Co to jest? Po jakiemu to-to? Zrozumia�e jest tylko jedno s�owo: kuku. Chyba kuku na muniu!
- Chwileczk� - mrukn�a, przewracaj�c stron�.
W jakim to j�zyku? Niby po angielsku, ale nie spos�b tego zrozumie�.
* Pie�n kuku�k i-jeden z najwcze�niejszych zabytk�w anonimowej poezji angielskiej XIII-XV w. Pierwszy wers Pie�ni brzmi: Summer is icumen in...-Wiosn� ju� rozkwita kwiat...
34
Szybko spojrza�a na nast�pn�: to samo!
Z trzaskiem zamkn�a ksi��k�. Oczywi�cie kry� si� tu jaki� podst�p. Chc�, �eby wysz�a na idiotk�. No, prosz�, pan Randolph si� �mieje.
- To nie jest po angielsku! - wrzasn�a. - Robicie ze mnie idiotk�!
- Ale� sk�d, panienko Gilly. Nikt nie ma takiego zamiaru. Na pocz�tku ksi��ki jest bardzo stara angielszczyzna. Prosz� spr�bowa�
troch� dalej.
- Pewno chcia�by pan Wordswortha?*-spyta�a Trotterowa. - Czy
te� zna go pan na pami��?
- Tak - odrzek� z zadowoleniem.
Pani Trotter podesz�a i pochyli�a si� nad Gilly, kt�ra siedzia�a na
taborecie od pianina.
- Sama znajd� -powiedzia�a Gilly, odsuwaj�c ksi��k� z zasi�gu pani
Trotter. - Jak si� nazywa?
- William Wordsworth - odpar� pan Randolph. - �Pami�tam, kiedy
��ki, gaiki, ruczaje..."
Za�o�ywszy r�ce na piersi, m�wi� g�osem ju� nie zn�kanym i ugrzecz-
nionym, lecz mi�kkim i ciep�ym.
Gilly odnalaz�a w�a�ciw� stron� i zacz�a czyta�:
Pami�tam, kiedy ��ki, gaiki, ruczaje, Ziemia i wszelki widok pospolity
Tako mi si� zdaje W jasno�� niebia�sk� spowity Jako sen �wie�y i solenny wzajem.
Przerwa�a na chwil�, jakby ws�uchuj�c si� w echo w�asnych s��w. - �Inaczej dzi�..."-podpowiedzia� aksamitny g�os pana Randolpha.
Inaczej dzi� ni� kiedy� bywa�o:
Gdzie si� nie wybior�,
W dzie� czy w nocy por�...
Poprawiaj�c si� w fotelu, pan Randolph do��czy� do niej i wyrecytowali jednym g�osem:
* Wordsworth William (1770-1850) - wybitny poeta angielski; jego wydany wsp�lnie z S. T. Coleridgeem tom bal