Kaczkowski Zygmunt - Zaklika - tom 1-3
Szczegóły |
Tytuł |
Kaczkowski Zygmunt - Zaklika - tom 1-3 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kaczkowski Zygmunt - Zaklika - tom 1-3 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kaczkowski Zygmunt - Zaklika - tom 1-3 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kaczkowski Zygmunt - Zaklika - tom 1-3 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Kaczkowski Zygmunt
ZAKLIKA
Noc bvła ciemna, zimowa. Na niebie Marzec już minął, ale na ziemi jeszcze śnieg leżał
jgrubemi warstwami i tylko dalekie wzgórza czar- nemi majaczyły grzbietami.
Przez cały dzień silny mróz ściskał powierzchnię ziemi i szklił • się gwiazdkami na śniegu,
ale pod wieczór niebo się obciągnęło ciężkiemi chmurami, gęste mgły opadały coraz niżej ku
ziemi i zrobiło się wilgotno i prawie duszno w powietrzu.
Od czasu do czasu zrywał się wiatr północno-wsclio- dni i pędził śnieżycą tak gęstą, że
świata widać nie było — a kiedy 4 chwilami ucichał, zostawał po nim swąd jakiś w powietrzu,
jakoby gdzieś w dali wsie i miasta płonęły, a w ich popiołach zwęglały się ciała zwierzęce lub
ludzkie. Potem cisza się rozlegała .po ziemi, cisza jakoby cmentarna " lub pogrobowa, jaka
następować zwykła po* ukończonych walkach żywiołów, ajbo po wojnach pomiędzy ludźmi.
Szeroką drogą, nie murowaną tylko ubitą z wiekami, otoczoną z obydwóch stron
sosnowemi i liściastemi lasami a wiodącą wzdłuż rsuchej granicy" ku północnemu wscho
dowi, szedł człowiek podróżny, postępując naprzód krokiem raźnym, ale jakoby niepewnym,
bo co chwila przystawał i przykładając prawą rękę do czoła, wytężał wzrok w tę stronę, gdzie
przed nim zaczynały przerzedzać się lasy a w dali było widać szerokie pola śniegami nakryte.
Czasami zaś, obróciwszy się bokiem do drogi, zdawał się nadsłuchiwać, czy nie* usłyszy
jakiegoś ruchu, którego ocze- * kiwał albo się może obawiał.
Chwilami, kiedy chmury się przerzedzały i robiło się cokolwiek jaśniej w powietrzu,
można było ogarnąć okiem całą postać tego-człowieka. A wtedy widać było, że Był to mąż
wzrostem wyniosły i zbudowany muszkularnie i silnie, mógł mieć około trzydziestu kilku lat
wieku, twarz miał pociągłą, otwartą, pogodną, na której .męska się malowała energija, jednak
w tej chwili jakoby jakimś głębokim bólem zalana; nosił ciemno-blond krótko strzyżoną brodę,
na głowie miał czapkę baranią, energicznie osadzoną na bakier, na* sobie dostatnią kurtę
przepasaną skórzanym pasem i wysokie myśliwskie buty na nogach. Tak wyglądał ten
człowiek: ale dlaczego po nocy zapadłej się błąkał po
Strona 2
—3—
H:
lesie i dokądby zmierzał, to tylko jemu samemu było wia- domem.
Postępując z taką samą ostrożnością dalej, nagle po prawej stronie drogi usłyszał jakiś
łopot w powietrzu. Spojrzał w to miejsce i ujrzał wysoki krzyż między drzewami, a obok
krzyża kilku kruków, które z jednego drzewa przelatywały na drugie i czasem na pnfu krzyża
siadały. Krzyż tylko jedno miał ramię — a na tem ramieniu wisiał człowiek ze związanemi
rękami i z głową pochyloną na piersi. Podróżny spojrzał na tego wisielca, ale twarzy jego nie
mógł rozeznać, bo na nią długie zburzone włosy jak po- wichrzona strzecha spadały, a oprócz
tego i głowa i cały tułów były z prawej strony przysypane warstwami śniegu, które zapewne
już od dni kilku kładły się jedna na drugiej: wisielec chwiał się na wietrze a śnieg spadał zeń
płatkami na ziemię.
Podróżny musiał być zapewne oswojony z takiemi \yidokaipi, bo niebawem odwrócił się
od niego a rzekłszy do siebie: — Ten mnie nie zdradzi, — poszedł dalej.
Ale zaledwie uszedł kilkadziesiąt kroków, znów stanął 1 wytężył ucho ku zachodowi.
Zdawało mu się, jak gdyby w tej stronie usłyszał głos dzwonka, jaki częstokroć* parobcy
zawieszają u małych saneczek. Zamyślił się nad tem, *jak gdyby chciał cpś odgadnąć; ale w tej
chwili zwrócił się ku wschodowi i musiał zapewne z tej strony coś innego dosłyszeć, bo
skoczył nagle na prawo i zniknął pomiędzy drzewami.
Tymczasem zerwała się znowu śnieżyca i wichr coraz się wzmagający zaczął huczeć w
powietrzu i jęczeć wierzchami lasu — a razem z wichrem skorupa ziemi zaczęła drżeć jakby od
gromów uderzających w -dali i dał się
l*
Strona 3
słyszeć głuchy tentent po śniegu ubitym, jak gdyby drogą stada bydeł lub koni ku lasowi
pędziły. W chwilę potem razem z śnieżycą, świszczącą korytem lasu ku zachodowi, przeleciał
co koń wyskoczy szwadron kawaleryi na ciężkich koniach, mignął się tylko jak widmo w
śnieżystą obwinięte mgławicę i zniknął w lesie. Skorupa ziemi drżała jesąpze przez chwilę a
potem wszystko ucichło.
Śnieżyca także\ustała i tylko śnieg padał mokremi płatami i nakrywał ślaay kopyt końskich
na drodze wyryte. Ale na środku drogi coś majaczyło. Zrazu widać było tylko wywrócone
saneczki i parę koników leżących na ziemi, około których się krzątało dwóch ludzi. Po chwili
ludzie ci dopomogli konikom, ażeby wstały na nogi i saneczki postawili także na kopanicach a
kiedy jeden z nich poprawiał rzemienie na koniach, drugi stanął na saniach i "porządkował
siedzenie.
Podróżny wyszedł z ukrycia i zbliżył się wolnym krokiem do sani. Natenczas człowiek
stojący w. saniach wyprostował się, obrócił się ku niemu i wziął go ostro na oko. Był to mnich,
w kapucyńskim habicie, z kapturem zarzuconym na głowę, mąż duży wzrostem i barczystej
budowy, czarna broda mu spływała na piersi, twarz miał bladą a oczy piwne szeroko ^otwarte
i temi oczyma patrzał groźnie na ^podróżnego. Lecz kiedy podróżny się jeszcze więcej zbliżył
do niego, blask zdziwienia przeleciał po jego oczach* uderzył w dłonie i zawołał: -- Jezus
Marya, Zaklika...
Podróżny uśmiechnął się do niego i chciał mu coś odpowiedzieć, ale tymczasem xiądz
rzekł spokojnie:
— A ja myślałem, żeś ty już dawno u jenerała, obawiałem się nawet, że cię już nie zastanę.
Strona 4
A Zaklika odpowiedział mu na to:
— Musiałem cały tydzień przesiedzieć u Sanka,. przecie sam widzisz, co się tu dzieje.
— Jużci widzę — rzekł mnich — i nawet nie mogę pojąć, jak się coś takiego stać mogło.
Oczywisty cud Boży,, Gały szwadron przeleciał przezemnie a ani nam, ani koniom nic sif nie
stało.
— To bardzo często się zdarza, ~ odpowiś mu na to Zaklika jako człek doświadczony, —
pierwsze konie się rozskoczyły na widok sanek a drugie w ich ślady.
— \ Zawsze-to w tem widać rękę Bożą, rzekł mnich i. dodał zaraz, — ale co powie jenerał
na to opóźnienie ? boję się, aby nie spadły na ciebie napoleońskie gromy.
A na to Zaklika:
— Uprzedziłem go o tem. Przysłał mi instrukcyę.
• Klucz mam w kieszeni.
— Więc siadaj ze mną, -r- rzecze mu xiądz, —r podwiozę cię pod samą bramę pałacu.
Zaklika zdawał zgadzać się na to, ale nimby miał wsiąść do saneczek, spojrzał na parobka.
Był to człowiek już blisko sześćdziesięcio-letni, ale czerstwy i wyprostowany z żołnierska,
z siwą brodą i bardzo zmyślnemi oczyma, w chłopską ubrany siermięgę i okrągłą czśpkę
baranią. . ••
Kiedy Zaklika mu się przypatrywał, Xiądz przerwał jego uwagę, mówiąc prędko:
— To Fryga, mój człowi.ek, co jest dziadkiem kościelnym przy grobowej kaplicy.
Przecie go znasz.
Na to Fryga zdjął czapkę, pokłonił* się Zaklice i rzekł z poufałym uśmiechem na twarzy:
Strona 5
m
a— Byłem i ja też z jegomością na rekolekcyach u Kapucynów. Byłem także przy cerkwi...
— Tak, — rzecze Zaklika, — a umiesz ty milczeć?
— Jak grób, jaśnie panie. Przecie ja stary żołnierz.
— Ale-to czasem i* starzy żołnierze, jak się zejdą w gospodzie...
Ale Fryga przerwał mu, mówiąc:
— Tacy-to i żołnierze, ja służyłem w czwartym lini- jowym.
— Bardzo dawno już temu, — rzekł na to Zaklika a obróciwszy się do mnicha,
odpowiedział mu: — słu- chajże Prandota, więc siądę z tobą, ale mnie podwieziesz tylko pod
ogród.
To rzekłszy, wsiadł do saneczek i pojechali — a jadąc, żywo rozmawiali ze sobą.
Lecz. była-to podróż niedaleka. Nieł^awem bowiem • wyjechali z lasu i czyste pola się
rozścieliły przed nimi. Szeroka droga szła dalej, lecz oni skręcili ku połnoćy i jechali dalej
drogą polową, która prowadziła do jakiejś ogromnej wsi, ciągnącej się długim iaócuohem chat
ku zachodowi i gubiącej się w lasach.
Na samym wstępie do wsi zarysował się przed nimi wielki pałac z żółtawerhi murami i
dachem baniastym ; pałac był obrócony frontem ku wschodowi, a otoczońy z trzech stron
bardzo rozległemi budynkami i ogrodami. ^ Tu, pod ogrodem, z którego po nad "drogę
starożytne i rozłożyste zwieszały się drzewa i gdzie się droga jeszcze raz rozdwajała,
zatrzymali saneczki. Zaklika ścisnął mnicha za rękę i rzekł mit:
— A więc do jutra.
Mnich skręcił na lewo, gdzie za ogrodami widać było
Strona 6
wieżę kościoła, a Zaklika okrążył tę część ogrodu i doszedł niebawem do frontu pałacu, przed
którym się rozścielał ogromny dziedziniec, zamknięty z tej strony wysokiemi że- laznemi
sztachetami z dwiema oddalonemi od siebie ogro- mnemi bramami. Pomiędzy temi dwiema
bramami stał jakiś długi murowany budynek, zapewne mieszkanie odźwiernych. Przy
pierwszej bramie była furtka, Zaklika otworzył*ją kluczem, zamknął za sobą, przeszedł
dziedziniec i wszedł po czterech kamiennych schodach na ganek, równie bardzo obszerny i na
dwóch murowanych kolumnach z każdej strony oparty.
Dotąd nigdzie ani światła, ani żadnego rufchu nie dostrzegł. Chociaż to była dopiero
godzina dziewiąta, zdawało się, że wszyscy mieszkańcy już dawno się do snu pokładli.
Dopiero kiedy otworzył drzwi wchodowe i wszedł do wielkiej antykamery, spostczegł przy
drzwiach prowadzących do dalszych pokojów starego kamerdynera drzemiącego w skórzanym
fotelu a przy nim na stole lampę "ciemno-zielonym daszkiem nakrytą.
W czasie zwyczajnym siadywało tu do północy siedmiu lub ośmiu lokai" w czarnych
frakach albo w liberyi a przy nich dworski kozak, który miał stójkę, bo jenerał, przejz całe
życie do tego przyzwyczajony, rad liczną otaczał się służbą, którą w wojskowym utrzymywał
rygorze; ale od •dni kilkunastu kamerdyner wcześnie dawał'im urlop i spać ich wysyłał, z
czego wszyscy byli kontenci, mówiąc sobie, że jenerał na starość wydobrzał.
Kamerdyner,, kiedy poznał Zaklikę, chociaż już bardzo był stary, zerwał się jak
młodzieniec z fotelu, białą czuprynę i białą kra watę na prędce poprawił, a uśmiechnąwszy się
dworsko dó niego, rzekł prędko:
Strona 7
— My tu" na jaśnie pana już od tygodnia czekamy. k— Jak się masz. stary, —
odpowiedział mu Zaklika,— a jenerał w jakim humorze?
- — W dobrym, jak zawsze, tylko trochę się niecierpliwi. . ••
A to mówiąc, drzwi mu otworzył szeroko, jak je otwierał tylk6 takim osobom,, dla których
był z wielkim respektem.
Przez tfi drzwi-wszedł Zaklika do wielkiej sali o bardzo wysokim pułapie,, której ściany
były starą złoconą skóra obite, i oźdobione sz'tukateryami. Hąja ta była zapewne niegdyś salą
jadalną, bo przy lewej ścianie stały dwa kolosalne kredensy z dębowego drzewa rzeźbione.
Naprzeciwko- wchodowych drzwi stał komin, ogromny jak kaplica, z dachem na dwóch
marmurowych kolumnach opartym, w którym, na wielkich wilkach żelaznych paliły się kłody
drzewa sosnowego jasnym, płomieniem. - Obok komina na prawo stał wielki parawan,
również złoconą skórą obity, za którym znajdowały się zapewne zapasy drzewa.
Przy kominie na małym stołeczku siedział chłopaczek, co najwięcej dwunastoletni, bardzo
ładny blondynek* z du- żemi niebieskiemi oczyma i jasnemi kędzierzawemi kłosami, które mu
na kark spadały, a ubrany w biały chłopski sie- raczek i skórzanym pasem przepasany/
Widocznie chłopskie dziecko, ale schludnie trzymane. Siedział on tutaj zapewne dla
pilnowania ognia w kominie, ale zarazem trzymał jaką& starą xiążkę jja kolanach i pilnie w
niej czytał.
W dzień oświecały tę salę cztery okna wyrżnięte ukośnie w środkowem sklepieniu pułapu,
ale teraz rzucała światło tylko na jej jedną połowę wielka lampa astralna
Strona 8
stojąca na brzegu wielkiego stołu, przypartego do ściany po prawej stronie.
Przy tej lampie w wielkim skórzanym fotelu z podnóżkiem siedział starzec owinięty-w
biały szlafrok flanelowy z czerwonym kołnierzem i klapami a futerkiem podszyty i także
xiążkę trzymał przed sobą, w-której czytał bez okularów. x * •
%
Starzec ten musiał mieć już lat 'ośmdziesiąt z okładem i zdawał się ogromnego być
wzrostu, chociaż plecy miał przygarbione, głowę trzymał prosto i sztywnie, zmar- szczfców
miał jeszcze niewiele, ale skóra na jego ogolonej twarzy wyglądała-jak stary pargamin wy
wędzony na wiatrach, oczy miał .piwne, dziwnie łagodne i wciąż uśmie- chnione a tylko gęste
krzaczyste brwr, równie białe^ jak jego -bogata a po wichrzona czupryna, kazały się domyślać,
że z-tych oczu, -kiedy te brwi się ściągną i niższą część czoła w podłużne zmarszczki ułożą,
mogą czasem uderzać pioruny.
Kiedy Zaklika. wszedł, starzec xiążkę na stół położył a uśmiechnąwszy się, rzekł:
Przecież nareszcie przychodzisz. Jeżeliś głodny, każę ci przynieść posiłek.
To mówiąc, podał mu rękę, Zaklika nachylił się nad nim, pocałował go w ramię i
odpowiedział:
— Nie, głodny hie jestem, odpoczywałem przez cały tydzień i przez cały ten czas tylko
jadłem i piłem.
— Więc siadaj i opowiadaj, — rzecze mu starzec, — więc znowu rozbito?
Zaklika siadł z tej strony stołu," obróciwszy się tyłem do komina a odetchnąwszy
odpowiedział: * — Rozbito — i tym razem już podobno na zawsze.
Strona 9
— Tak się spodziewam dla ciebie i. dla nas*wszyst- kich, — rzekł *na to starzec a potem
dodał,— taka-to wojna, gdzie nawet nie można było się porządnie wy- kropić.
Zaczem się oparł prawem ramieniem na stole i potem długo rozmawiali ze sobą. Mówili po
francusku, który m-to językiem obydwa łatwo władali, wszelaka od czasu* do czasu wyrywały
im się nietylko słowa, ale nawet całe okresy polskie. Natenczas starzec spojrzał ku kominowi i
rzekł:
— Nurek! nakryj głownie popiołem i idź sobie spać.
Na to ów mały chłopaczek się zerwał, zrobił porządek w kominie i wyszedł.
Po jego wyjściu starzec rzekł niecierpliwie:
— Więc kiedyś miał kawaleryę przy sobie, to trzeba było naprzód kawaleryą uderzyć,
niechby ich wszyscy diabli wzięli, przecież od tego siedzą na koniach*
Na to Zaklika uśmiechnął się i zaczął mówić:
— Kiedybo jenerałowi zawsze się zdaje, że to byli żołnierze a to tymczasem....
I potem znowu długo mu opowiadał. Jenerał słuchał go niecierpliwie, aż w jednej chwili
brwi zmarszczył i przerwał mu gniewnie:
— Więc jakże? ani ludzi, ani broni, ani pieniędzy, więc po jakiego diabła było się
porywać? i po jakiego diabła tak długo te niedorzeczne załebki przewlekać?
I sapał mocno. Zaklika spuścił ojszy ku ziemi i rzekł:
— Wśród powszechnego oszołomienia, jedni, zdjęci niewczesną rospaczą, zaczęli — a
drudzy, taką samą rospa- czą porwani, rzucili się w ogieó, ażeby zginąć. A potem, to już
dyplomacya...
— Dyplomacya zawsze tylko głupstwa robi, kiedy się
Strona 10
wmięsza do wojny! — zawołał z gniewem jenerał i mówił potem surowo i ważnie: — Narody
i społeczeństwa nie podnoszą się tymi, co giną z rospaczy, tylko tymi, co dla nich żyją i dla
nich pracują. Ginie się zawsze, kiedy tego potrzeba, ale się ginie ze sławą, a więc i z pożytkiem
dla społeczeństwa. Nie odniosło się materyalnyGh korzyści, to, się odniosło korzyść moralną.
Ale ginąć bez sławy a więc bez pożytku, to samobójstwo, które nie może nic innego
pozostawić po sobie, jak rozbicie fizyczne i rozbicie moralne. Samobójstwa popełniają ludzie i
popełniają narody — a świat ma ich w pogardzie, i jednych i drugich...
Szlachetnym uniesionym gniewem, jenerał jeszcze fu- kał cokolwiek, ale niebawem się
uspokoił, bo gniew u niego nigdy ..nie trwał długo, zaczem nachylił się ku Zaklice i spytał:
— Więc jakże to było z tą cerkwią ?
A na to mu odpowiedział Zaklika:
— Nie można było wziąć mieczem, więc wzięło się ogniem.
Poczem znowu mu przez jakiś czas opowiadał i widać było, że jenerał całkiem się
rozweselił, bo jak tylko mowa była o bitwach, to jemu zawsze dusza się śmiała. A kiedy
Zaklika skończył, on go zapytał:
— Któż tam był przy tem z tych, co cię znają z na- * zwiska ? •
— Tylko Prandota i Fryga, — odpowiedział Zaklika.
Jenerał^ylko ręką machnął na to i rzekł:
— Więc niemasz żadnej obawy. Więc tedy zostaniesz ? Chciałbym, abyś zabawił
przynajmniej kilka tygodni, bo do- brzeby było, abyś się bliżej rozpatrzył w tem, co ci zosta
Strona 11
wiam. Ja, w moim wieku, stoję jakby w ogniu armatnim i kto wić, ile miesięcy a może tylko
tygodni jeszcze mi przeznaczono. Z przed ludzkich armat wychodzi się cało, bo się je bierze
bagnetem, ale kiedy wyleci strzał rdzenny z Bożego* dziąła...
4 . Tu Zaklika mu przerwał, mówiąc:
— Jeszcze to nie dziś, ani jutro. Stryj*jesteś tak . zdrów, że nas wszystkich przeżyjesz.
Jakoż z tego powodu mój pobyt tutaj wcale nie jest potrzebny — a są powody, dla których
powinienbym teraz stąd się usunąć. Mogę później w -całkiem innych warunkacH tutaj
powrócić. Wia domo przecież jenerałowi, że ja od blisko roku leżę w szpitalu w Rydze. Do
Rygi świat niedaleki, chociaż trzeba bęn dzie okrążać; pojadę. zatem do Rygi, wyjdę ąę
szpitalu,
z certyfikatem wrócę do siebie na Żmudź i stamtąd przyjadę pocztą a choćby nawet w
mundurze. Nie wiem, co się tam dzieje z moją biedną żoną i z dziećmi — a i tutaj także jeszcze,
nie wiemy, co się dalej dziać będzie.. ^
— To, co mówisz bardzo mnie nęci, — odpowiedział mu na to jenerał. Bo naiprzód jest tp
rozumne, potrzeba koniecznie; ażebyś drogą regularną zajął na powrót twoją pozycyę. A
potem rozumiem, że mógłbyś tutaj przyjechać z żoną i z dziećmi. Pomieszczenia u mnie jest
więcej niż trzeba, mnieby.się dom rozweselił a kiedyby się wam podobało, móglibyście "tu
zostać" na zawsze i donieślibyście « mnie na waszych rękach do grobu. Zastanowimy się nad
tem spokojnie, bo przecież na każdy wypadek zabawisz
u mnie choć z tydzień. Idźmy więc spać.
A to mówiąc, uderzył trzy razy w dłonie i takim ogromnym głosem, jak gdyby stał na czele
brygady, zawołał :
Strona 12
— Fujara!
Na tę komendę dał się słyszeć jakiś" szelest i' łopot koło komina a niebawem wylazła z za
parawana jakaś na pozór bardzo niepoczesna figura. Byłto człowiek około czterdziestu lat
wieku, bardzo niskiego wzrostu i jakby trochę garbaty, na krótkich nogach ale z długiemi
rękami, zgoła prawie karykatura, jednak twarz miał bardzo przystojną i .okazałą, ciemne blond
włosy w tył zarzucone, oczy duże niebieskie bardzo łagodne a do tego wąs bardzo obfity w
górę zaczesany i gęstą bródkę hiszpańską. Lecz wy lazłszy' z za parawana, tak chwiał się na
nogach i tak był zaspany, że ledwie wiedział, gdzie się znajduje.
Zaklika patrzał na niego okiem niepewnem, jak gdyby coś sobie przypomniał, ale jenerał
rozweselił się jego widokiem i rzekł do niego:
/—"Spałeś jak świsztz od samego obiadu. Wprawdzie nie służyłeś nigdy w wojsku a od
takich ludzi trudno wymagać rozumu, ale przecież powinieneś był się domyślać, że ten gość
może dzisiaj przyjechać, dla którego przygotowałeś mieszkanie.
Teraz Fujara się całkiem ocucił, objął Zaklikę zupełnie rozjaśnionemi oczyma, i zaraz ku
niemij się rzucił, wołając : - -
ę
Czesław! jak mi Bóg miły! przecie Bóg łaskaw!
•bo ja, prawdę mówiąc, jak to ciągle mówiłem jenerałowi, nigdym w to nie mógł uwierzyć, że
ty jeszcze tu wrócisz.
To mówiąc, ściskał mu obydwie ręce serdecznie, lecz widząc,*że Zaklka jakoś dziwnie mu
się przypatruje, dodał prędko:
- A ty tak patrzysz na mnie, jakbyś mnie nie poznał. Pewnie myślałeś, żem zginął...
Strona 13
Zaczem Zaklika uśmiechnął się także, lecz rzekł co-» kolwiek zimno:'
— Jużcim cię poznał, tylko mi się zdawało, jak gdy« byś teraz albo jedną nogę miał
krótszą, albo na nią nalegał. *
Jenerała ta uwaga bardzo zabawiła, jakoż zaraz dodał wesoło:
— On ma obydwie nogi. krótsze i na obydwie kuleje.
A potem, przechyliwszy się ku Zaklice, który stał przy
nim, tak mówił:
— Mimo to wszakże nie zginął, chociaż bardzo niewiele brakowało do "tego. Bardzo-to
ciekawa historya, więc ci ją opowiem. Przeszłego roku o wiośnie, jednego dnia, Fujara prześnił
noc niespokojrią a nazajutrz był niezmiernie wzburzony. Pytam, co jest ? powiada mi, że mu
jakieś baby z sąsiedztwa przyśłały skórkę zajęczą, że takiej* hańby znieść nie potrafi, że honor
mu jest milszy nad życie, że i on także pójdzie na wojnę. Starałem się umitygować jego ferwor
rycerski i uspokoić jego sumienie, mówiąc mu, że on nie do wojny, że go tam chyba jaki
dragon nogami rozdepcze i tak zginie śmiercią niesławną ostatni z rodu Fuja- rów; ale nie było
sposobu. Uparł się i koniecznie na wojnę. Więc co było robić? Zamiast sto rubli jak zwykle,
dałem mu sto dukatów, z któremi też. przebrał się do Krakowa. Tam zaczął się zbroić okrutnie
i zbroił się przez kilka mie-* sięcy. Aż jednego wieczora idzie sobie miastem z najspo-
kojniejszem sumieniem, że swoich obowiązków rycerskich święcie dopełnia, kiedy
skręciwszy W-boczną ulicę spotyka go jakichś dwóch drabów, z których jeden był strasznie
wielki i gruby. Ten drab, jak go tylko obaczył, roziskrzył oczy i krzyknął: — A tuś mi rabusiu!
teraz mi bekniesz
Strona 14
duszą w moich pazurach! I tak krzycząc,• naprzód strącił mu z głowy kapelusz, potem lewą
ręką porwał go za czuprynę a prawą wali go w papę raz, drugi i trzeci. Fujarze ciemno zrobiło
się w oczach, odszedł od zmysłów, nie wiedział sam, co się z nim dzieje —- a kiedy znów
przejrzał, cóż widzi? Oto ten drab trzyma tam czapkę przed nim, uśmiecha się do niego i mówi
głosem przeciągłym: — Przepraszam pana dobrodzieja... ja myślałem, że to ten szelma Żbik,
co nam kasę ukradł z kwatery i uciekł;, —' Poczem się obrócił do swego kolegi, mówiąc: —
Nieprawda, jak ten pan do Żbikowskiego podobny, ale to wyrżnij diable, właśnie jakby dwie
krople wody... A potem znów do Fujary: — Przepraszamy pana dobrodzieja, bardzo go prze-
praszamy — i poszli. Fujata, z opuchniętą gębą jak dynia, został się na rogu ulicy i bardzo się
nad tem zamyślił. A namyśliwszy się, powiedział sobie: Taka-to wojna? gdzie swój bije na
swego a jeszcze do tego pod “bezimien- nem nazwiskiem?" głupibym był, gdybym jeszcze
dalej służył wojskowo — i poszedł do dyplomacyi.
Jenerał już może po raz dziesiąty opowiadał tę anegdotę, ale zawsze się śmiał przy niej
serdecznie.
Zaklika także się śmiał, ale widać było po jego twarzy, że myśli miał czem innem zajęte.
Tymczasem Fujara rzucił się ku jenerałowi a całując go w ramię, mówił wesoło:
— Nasz jenerał jest doskonały! Goś tam było,# ale całkiem inaczej. Ale-ja tak kocham
jenerała, że zawsze dałbym sobie paleg uciąć u ręki, ażeby jenerała w dobry humor
wprowadzić, więc nic rektyfikować nie będę. Wszakże to dodać muszę, żem tam pomimo to
chleba nie jadł za darmo, bom przecie w przeciągu pięciu miesięcy był sied-
Strona 15
mnaście razy w Paryża i za wszem zdrów ztamtąd powrócił.
— Otóż to jest zasługa! — zawołał na to jenerał, — bo chybaby pociąg musiał się był
rozbić, ażeby ci się było co stało. Jednakże przyznaj, że takim zuchem jesteś tylko na kolei,
możi równie walecznym byłbyś na statku parowym, ale jak przyszło się ziemią przebierać, to
cię tu w zimie przywieziono zawiniętego w koce i tak byłeś obdarty, że nawet hajdawerów na
tobie nie było. I do dnia dzisiejszego jeszcze nie mogłem się od ciebie dowiedzieć, na ja-
kiej^to wojnie i kto cię. tak oporządził...
Więc teraz już i Zaklika się śmiał, ale jenerał rzekł zaraz do niego: »
— IdŹTŻe więc spać i spij sobie choćby do południa, ale o południu śniadanie.
-- Fujara zapalił świecę- i przeprowadził Zaklikę ciemnerai • krużgankami na pierwsze
piętro, gdzie od tyłu pałacu znajdował się duży i piękny pokój sypialny. Zaklika obejrzał się po
pokoju i rzekł:
— Spałem tu już w tej izbie dwa razy, ale nie pamiętam, jakie jest jej położenie. Jest-że tu
jakie wyjście na wypadek alarmu?
A wtedy Fujara zaprowadził go do przyległego alkierza i pokazawszy mu drzwi szklann?,
odpowiedział mu zmyślnie: v
— Za temi drzwiami znajduje się balkon, z którego zbiegają wygodne schody w
dziedziniec, dziedzińców tutaj jest kilka zabudowanych jak jakie miasteczko, % w których sam
diabełby swoich dzieci nie znalazł, ale które ja znam jak swoją kieszeń, a tutaj na prawo, —
dodał znacząco, —
Strona 16
stoi oficyna, w której ja mieszkam... więc możesz spać sobie spokojnie.
— Tak tedy dobrze, — rzecze mu na to Zaklika, — więc tylko jeszcze o to cię proszę, abyś
pamiętał, że ja tu nie jestem pod “bezimiennem nazwiskiem".
Więc Fujara wskazał palcem na swoje czoło i odpowiedział mu z wielką powagą:
— Jenerał sobie czasem żartuje ze mnie, ale tutaj je3t wszystko w porządku.
Za chwilę potem wszyscy zasnęli snem sprawiedliwych w pałacu.
II.
Nazajutrz rano około jedenastej godziny jenerał siedział w swojej bibliotece, która
przytykała do jego sypialni a od środkowej hali była przedzieloną co najmhiej sześcią pokoi. •
Wszystkie pokoje w tym pałacu były duże, więc i biblioteka była bardzo obszerna i'obstawiona
dokoła wy- sokiemi szafami. Pomiędzy oknami stał stół ziełonem suknem nakryty, na* którym
leżały porządnie poukładane xiążki i papiery. Jenerał, ubr&ny w długi surdut granatowy i białą
chustkę na szyi, z czerwoną rozetką w .klapie jako komandor krzyża legii honorowej, siedział
przy stole i był zajęty rozmową ze swoim proboszczem.
Obok stołu po tej stronie siedział w głębokim fotelu Xiądz Prandota, proboszcz miejscowy,
i słuchał tej rozmowy z wielką uvtogą. Był on ogolony starannie i ubrany w całkiem nową
sutannę a postać jego miała tyle powagi, że zdawało się koniecznfe, jakoby mu brakowało
fioletów i krzyża złotego na piersiach.
Jenerał był nastrojony w tej chwili na ton uroczysty
Zaklika. T. 1. g
Strona 17
Prawdopodobnie chcąc oddać swojemu synowcowi swój cały majątek, był przejęty uczuciem,
że to jest ostatni akt jego życia*. Rozmawiał z Xiędzem już przeszło godzinę a teraz tak mówił,
jak gdyby odprawiał spowiedź generalną z całej swojej ziemskiej wędrówki. Mówił jędrnie
lecz sucho, jak gdyby kto drzewo rąbał toporem:
— Ludzie boją się śmierci, ale to tylkoJ;acy, którzy mają jeszcze jakieś pragnienia albo
też czują niepokój w swojem sumieniu. Ale kto dopełnił wszystkich swych obowiązków, jak je
rozumiał, kto użył wszystkiego, czego można użyć na tej ziemskiej skorupie, komu jego
własne kości* ciężą jak kościół marya<łki, kto już sam nie wiś, dlaczego wieczór suknie
zdejmuje ze siebie a rano się,znowu ubiera, dla tego śmierć jest jedynem pragnieniem. Ja o niej
marzę codziennie jako o najwyższym ideale człowieka na ziemi. I powiadam tobie, p że tylko
starzec potrafi pojąć, jakiem szczęściem to jest położyć się w trumnę a kładąc się^ wiedzieć, że
z tego*snu już nas nikt nie obudzi i tego spokoju nigdy nam nikt nie zamąci...
Tu X. Prandota podniósł głowę,* "spojrzał na jenerała i zdało się, jakoby miał z&miar coś
mu odpowiedzieć, ale namyśliwszy, się chwilkę, nic nie powiedział.' Jenerał zaś tak mówił
dalej:
— Wszelako jeżeli trębacz niebieski na mnie zatrąbi, abym szedł do apelu... . % '
— Pewnie zatrąbi, — rzekł Xiądz z naciskiem. .
Jenerał spojrzał na niego i widocznie niekontent był
z tego, że ktoś mu przerywa, jakoż zaczął na nowo:
; —Jeżeli trębacz niebieski na* mnie zatrąbi, to nie tyle z uczucia chrześcijańskiej pokory,
—* te słowa wymówił głośniej — ile dla zachowanja . dyscypliny, stanę > przed
Strona 18
sądem. Ale stanę śmiało i bez najmniejszej obawy. Wprawdzie wiele złego było w mem życiu.
Całe morze krwi ludzkiej mam na mojem sumieniu. Bo ja nie* byłem z tych żołnierzy, co na
polu bitwy kręcą się na konikach: u raftie konie były do marszu a kiedy trzeba było iść w ogień,
to zawsze sam brałem karabin do ręki i szedłem naprzód, choćby ziemia się trzęsła podemną.
Żądałem krwi od moich żołnierzy i Bóg sam wie tylko, ile jej przelali po jedriej stronie, i po
drugiej, ale ja niosłem przed nimi krew moją — a tak -rozumiem, że mi to będzie policzono na
sądzie... Było i innych grzeszków cokolwiek w tych czasach. Żołnierz nie może żyć jak żyją
mnichy w klasztorze. Żołnierz napoleoński nie srómał się żadnej swawoli. Ale i to sowicie
zmazało się krwią... Jednak nie o to mnie będą pytać pa sądzie, iłem krwi przelał i jakie tam
przy tym przelewie krwi jeszcze inne działy si£ rzeczy, tylko o to, dlaczegom tę krew
przelewał, bo bitwa dla bitwy jest grzechem. Otóż jam się nie bił dla bitwy. Dwudziestoletnim
młodzieńcem, zaledwiem akademiję wiedeńską ukończył, poszedłem bić się i zarwałem
jeszcze legionów w Marsylii — a kiedym tam* szedł,, wziąłem grudkę ziemi ojczystej w
szkaplerz zaszytą i nosiłem ją przez wszystkie wojny na piersiach. Więc kiedy trębacz na mnie
zatrąbi, to ja z tą grudką ziemi stanę na ^sądzie i, nie ja, ale ona będzie za mnie mówić przed
Bogiem.
Tu umilkł. A potem spojrzał na Xiędza i spytał:
— Cóż tedy rozumiesz? mów śmiał®, jak gdybyś siedział w konfessyonale.
A Xiądz odpowiedział mu na to:
— Ta grudka ziemi zaważy więcej przed Bogiem, niżeli wszystkie grzechy żołnierza.
Strona 19
W tej chwili wszedł Zaklika. Wszedł krokiem raźnym i chciał się zbliżyć do jenerała, aby
mu "rękę uścisnąć, ale jenerał powitał go ręką zdaleka i wskazał mu krzesło, które stało o podał
od stołu. Zaczem Zaklika usiadł na niem w milczeniu, jenerał zaś tak mówił dalej:
— Gdzie potem byłem, w jakich, szturmach widziano między pierwszymi, jaką pracą
zdobywałem sobie po kolei moje rangi i krzyże, o tem pisze historya. A nie poszedłem tam
takżfe ani z rospaczy, ani dla zrobienia karyery, bo przecież miałem majątek: mieliśmy
Zaklików wówczas jeszcze bez długów i mieliśmy leśne dobra na Żmudzi a było nas tylko
dwóch braci. I nie liczę sobie tego jako zasługę, bo był to mój obowiązek. Ale ja dopełniłem
jeszcze i innych obowiązków wedle mego sumienia. Kiedym powrócił z pod Lipska a brat mój
wtedy był jeszcze*chłopięciem, to zastałem nasze majątki w takiem rrieludzkiem zniszczeniu a
na nich takie niepoliczone długi, 'żeśmy wtedy nic prawie nie mieli. Musiałem służyć* dalej,
bo nie miałem gdzie głowy przytulić. Ale mimo to zakasałem rękawy do pracy i wyrąbałem te
ziemie, które już były przepadły, ażeby pozostały w naszem imieniu. Podzieliliśmy się
wówczas temi ziemiami sumiennie, jak na braci^ przystało. A kiedy mój brat zginął w moich
oczach przy szturmie Warszawy i jedynego syna zostawił prawie w pieluchach, to oto ten syn
mnie wyświadczy, ażalim nie pilnował jego ziemi jak mojej własnej, — a kiedym go oddał do
akademii wojskowej do Petersburga i potem do służby, ażalim nie czuwał nad nim jak ojciec,
ażeby także umiał dopełnić tych obowiązków, jakie jego czas włoży na niego, bo obowiązki
zawsze zależą od czasu, w jakim się żyje. Ale jest jeden obowiązek, którego trzeba dopełniać
po wszystkie czasy — a tym obo-
Strona 20
wiązkiem jest zachowanie ziemi, którą nam zostawili ojcowie. Wojna jest bardzo pięknem
rzemiosłem. Wojny trwać będą tak długo, jak długo ludzi stanie na ziemi. Każdy człowiek
Ceni najwyżej swoje własne rzemiosło, jest to rzecz ludzka: toż i ja między ludźmi najchętniej
widzę żołnierzy. Ale kiedy całe społeczeństwo okiem obejmę, to rad przyznaję, że jest coś
wyższego nad wojnę a tem wyższem jest praca, bo nie na tych polega szczęście ludzkości, co
burzą, ale na tych, którzy budują. Toż i my, gdybyśmy nie byli myśleli o wojnach a oddali się
pracy, to bylibyśmy pracą zaszli daleko dalej, niżeliśmy zaszli wojnami. Życzę wam, abyście
tę naukę przyjęli odemnie i zostawili ją swoim następcom.
Trwała chwilka milczenia, poczem jenerał obrócił się do Zakliki a położywszy rękę na
jakichś grubych fascyku- łach, które przed nim leżały na stole, rzekł do niego:
— Kazałem .przygotować dla ciebie trzy inwentarze: inwentarz nieruchomości, inwentarz
zasobów ruchomych i inwentarz kasowy. Zaklików składa się z" sześciu folwar- * ków, ziemia
dobra, łąk dużo, lasy nietknięte; bydła, koni i owiec, jest tyle, ile ich można wyżywić a w mojej
sypialni jest skrzynia żelazna, która także niepróżna. Trzeba ażebyś przejrzał to wszystko, bo
chociaż Kański jest z tych, ludzi, co umrą z głodu przy worze dukatów a ani jednej sztuki nie
ruszą, to jednak dobrze ci wiedzieć', co ci po mnie zostanie.
W tej chwili wszedł stary kamerdyner i zapowiedział, że do śniadania nakryto. Przeszli
więc wszyscy do małej sali jadalnej, która się znajdowała obok sypialni i w której jenerał rano
pijał herbatę.
Przy śniadaniu mówiono o wojnie hiszpańskiej a jenerał