KSIAZE KUPCOW (2) - FEIST RAYMOND E
Szczegóły |
Tytuł |
KSIAZE KUPCOW (2) - FEIST RAYMOND E |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
KSIAZE KUPCOW (2) - FEIST RAYMOND E PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie KSIAZE KUPCOW (2) - FEIST RAYMOND E PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
KSIAZE KUPCOW (2) - FEIST RAYMOND E - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Raymond E. Feist
KSIAZE KUPCOW (2)
(Tlumaczyl: Andrzej Sawicki)
Postaci wystepujace w naszej opowiesci:
Aglaranna - Krolowa Elfow w Elvandarze
Alfred - kapral z Darkmoor Avery Abigail - corka Roo i Karli
Avery Duncan - kuzyn Roo Avery Helmut - syn Roo i Karli
Avery Rupert "Roo" - mlody kupiec z Krondoru, syn Toma Avery'ego
Avery Tom - woznica, ojciec Roo Aziz - sierzant z Shamaty
Betsy - poslugaczka w oberzy Pod Siedmioma Kwiatami
Boldar Krwawy - najemnik wynajety przez Mirande w Korytarzu Swiatow
Borric - Krol Wysp, blizniaczy brat ksiecia Erlanda, brat Ksiecia Nicholasa, ojciec Ksiecia Patricka
Calin - dziedzic tronu Krolestwa Elfow, przyrodni brat Calisa, syn Aglaranny i Krola Aidana
Calis - "Orzel Krondoru", osobisty agent Ksiecia Krondoru, Diuk dworu, syn Aglaranny i Tomasa, przyrodni brat Calina
Carline - Diuszesa Wdowa Saladoru, ciotka Krola
Chalmes - przywodca magow ze Stardock
Crowley Brandon - kupiec z Kompanii Kawowej Barreta
de Longueville Robert "Bobby" - sierzant w kompanii Szkarlatnych Orlow Calisa
de Savona Luis - weteran, pozniejszy wspolpracownik Roo
Dunstan Brian - Przenikliwy, Madrala, przywodca Szydercow, znany tez pod imieniem Lysle'a Riggera
Ellien - dziewczyna z Ravensburga
Erland - brat Krola i Ksiecia Nicholasa, stryj Ksiecia Patricka
Esterbrook Jacob - bogaty kupiec z Krondoru, ojciec Sylvii
Fadawah- general, Najwyzszy Dowodca armii Szmaragdowej Krolowej
Freida - matka Erika
Galain - elf z Elvandaru
Gamina - adoptowana corka Puga, siostra Williama, zona Jamesa i matka Aruthy
Gapi - general w armii Szmaragdowej Krolowej
Gaston - handlarz powozow z Ravensburga
Gordon - kapral z Krondoru
Graves Katherine "Kotek" - mloda zlodziejka z Krondoru
Greylock Owen - kapitan w sluzbie Ksiecia
Grindle Helmut - kupiec, ojciec Karli, partner i wspolnik Roo
Gunther - czeladnik Nathana
Gwen - dziewczyna z Ravensburga
Hoen John - rzadca u Barreta Hume Stanley - kupiec u Barreta
Jacoby Frederick - zalozyciel firmy "Jacoby i Synowie", kupiec
Jacoby Helen - zona Randolpha
Jacoby Randolph - syn Fredericka, brat Timothy'ego, maz Helen
Jacoby Timothy - syn Fredericka, brat Randolpha
James - Diuk Krondoru, ojciec Aruthy, dziadek Jamesa i Dasha
Jameson Arutha - Lord Vencar, Baron dworu, syn Diuka Jamesa
Jameson Dashel "Dash" - mlodszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Jameson James, Jimmy" - starszy syn Aruthy, wnuk Jamesa
Jamila - madame pod Bialym Skrzydlem
Jason - kelner u Barreta, pozniejszy rachmistrz Firmy "Avery i Syn" oraz Kompanii Morza Goryczy
Jeffrey - woznica w firmie "Jacoby i Synowie"
Kalied - przywodca magow w Stardock
Kurt - sluzacy u Barreta
Lender Sebastian - radca prawny Kompanii Kawowej Barreta
McKeller - szef sali u Barreta
Milo - oberzysta z Ravensburga, ojciec Rosalyn
Miranda - tajemnicza przyjaciolka Calisa
Nakor Isalanczyk - gracz i mag, towarzysz i przyjaciel Calisa
Patrick - Ksiaze Krondoru, syn Ksiecia Erlanda, kuzyn Krola i Ksiecia Nicholasa
Pug - Diuk Stardock, kuzyn Krola, ojciec Gaminy
Rivers Alistair - oberzysta gospody Pod Szczesliwym Skoczkiem
Rosalyn - corka Mila, zona Rudolpha, matka Gerda
Rudolph - piekarz z Ravensburga
Shati Jadow - kapral w kompanii Calisa
Tannerson Sam - opryszek z Krondoru
Tomas - wodz wojenny Elvandaru, malzonek Aglaranny, ojciec Calisa
Vinci John - kupiec z Sarth
von Darkmoor Erik - zolnierz Szkarlatnych Orlow Calisa
von Darkmoor Manfred - Baron Darkmoor, przyrodni brat Erika
von Darkmoor Mathilda - Baronowa Darkmoor, matka Manfreda
William - Lord Konetabl Krondoru, syn Puga, przybrany brat Gaminy, wuj Jimmy'ego i Dasha
Ksiega druga
Opowiesc Roo
Niewazne, skad masz zloto, w Anglii zostac mozesz
Ksieciem lokcia i funta na swym wlasnym dworze.
Niepotrzebna tu cnota ni szlachectwo stare;
Zuchwalosc i majatek czynia czleka parem.
Daniel DefoeAnglik z krwi i kosci, Pt. I
Prolog
SWIAT DEMONOW
Dusza zawyla.
Demon obrocil sie ku niej. Jego rozdziawione usta zamarly w szerokim usmiechu, a jedyna oznaka wzrastajacego zachwytu bylo lekkie rozszerzenie oczu, ktorych czarne, rybie zrenice byly metne i bez wyrazu. Przez chwile wpatrywal sie w sloj, bedacy jego jedyna wlasnoscia.
Uwieziona dusza byla wyjatkowo aktywna, a przy jej chwytaniu i zniewalaniu dopisalo mu szczescie. Demon oparl brode na sloju, zamknal oczy i przez chwile delektowal sie energia przeplywajaca ku niemu z wnetrza naczynia. Na gebie potwora nigdy wczesniej nie odmalowalo sie nic, co mogloby byc nazwane wyrazem radosci. Pojawialy sie na niej jedynie grymasy strachu i gniewu. Obecnie jednak fala doznawanych przezen uczuc byla niemal bliska szczescia, jesli demony w ogole doswiadczaja tego rodzaju uczuc. Moc, ktora powstawala przy kazdym szarpnieciu sie duszy, wypelnila jego dosc mialki w gruncie rzeczy umysl nowymi ideami.
Rozejrzal sie wokol, jakby przestraszony, ze ktorys z silniejszych braci moglby odebrac mu jego ukochana zabawke. Znajdowal sie w jednym z wielu korytarzy gigantycznego palacu Cibulu, stolicy niedawno zniszczonej rasy Saaurow.
Pamietal, ze wszyscy Saaurowie, procz tych, co sie uratowali, uciekajac przez magiczne wrota, zostali zgladzeni. Jego wczesniejsze emocje ulecialy wraz z narastajacym teraz gniewem. Jako jeden z posledniejszych demonow byl bardziej przebiegly niz inteligentny i nie w pelni rozumial, dlaczego sprawa ucieczki malej grupki tej prawie wytepionej rasy byla taka istotna. A jednak byla, poniewaz zgromadzeni teraz nad dolina, na wschod od miasta Cibul, Wladcy Demonow zawziecie badali okolice niedawno zamknietej przetoki, przez ktora przemkneli ocaleli Saaurowie.
Wladcy Piatego Kregu podjeli juz raz probe otwarcia przejscia, utrzymujac je otwarte na tyle dlugo, ze zdazyl sie przez nie przeslizgnac niewielki demon. Zapadajace sie wrota ponownie zapieczetowaly szczeline pomiedzy dwoma krolestwami i tym samym odciely droge powrotu malemu czartowi na druga strone. Znaczniejsze demony zaczely dyskutowac zaciekle nad sposobami ponownego otwarcia przesmyku i uzyskaniem wejscia do nowego wymiaru.
Demon tymczasem wedrowal przez hol, niepomny na panujace wokol niego zniszczenie. Przepyszne gobeliny, ktorych utkanie trwalo zapewne cale pokolenia, teraz zdarto ze scian, podeptano i splamiono blotem wymieszanym z krwia. Pod stopa demona trzasnelo zebro jakiegos Saaura, wiec machinalnie kopnal je na bok. Wreszcie dotarl do sekretnego pokoju, do ktorego roscil sobie prawo, kiedy Wladca Piatego Kregu przebywal na tej zimnej planecie. Opuszczenie krolestwa demonow bylo okropnym przezyciem, pomyslal maly czart. To pierwsza podroz do tego swiata i nie mial pewnosci, czy warto bylo poniesc bol wywolany przejsciem.
Uczta jednak okazala sie wysmienita. Nigdy wczesniej nie widzial takiego bogactwa jedzenia, choc prawde rzeklszy, byly to tylko resztki wyrzucane z biesiadnych jam przez poteznych wladcow. Resztki czy nie, demon pozeral wszystko i nieustannie sie rozrastal. To zas wkrotce zaczelo stwarzac pewne problemy.
Usiadl, probujac znalezc wygodna dla swego wciaz ksztaltujacego sie ciala pozycje. Uczta trwala przez blisko rok, dzieki czemu wielu z mniejszych demonow podroslo. On jednak rosl szybciej niz inne, choc nie osiagnal jeszcze dostatecznej dojrzalosci, by posiasc w pelni rozwinieta inteligencje czy uzyskac plec.
Spogladajac na swa zabawke, demon zasmial sie cicho, otwierajac szczeki i wciagajac powietrze. Oko zwyklego smiertelnika nie mogloby dostrzec zawartosci naczynia. Ow bezimienny demon mial wiele szczescia, usidlajac te wlasnie dusze. Stalo sie to, kiedy potezny czarci kapitan, prawie lord, polegl razony potezniejsza magia w tejze chwili, w ktorej mocarny Tugor zmiazdzyl i pozarl przywodce Saaurow. Kosztem wlasnego zycia zniszczyl kapitana jeden z najwiekszych jaszczurzych magow. Maly demon moze i nie byl inteligentny, posiadl jednak tyle bystrosci, ze bez namyslu schwytal ulatujaca dusze zmarlego maga.
Czart ponownie przyjrzal sie naczyniu i potrzasnal nim. Zamknieta wewnatrz dusza maga zareagowala kolejna rozpaczliwa szamotanina - o ile oczywiscie o czyms bezcielesnym da sie rzec, iz moze sie szarpac.
Demon zmienil pozycje, przemieszczajac sie nieznacznie. Wiedzial, ze jego moc rosla, ale prawie nieprzerwana, wielka uczta miala sie juz ku koncowi. Ostatni z Saaurow zostal zabity i zjedzony. Teraz hordy demonow musialy zadowalac sie mniejszymi zwierzetami, istotami o nieznacznej sile wewnetrznej. Istnialy tu wprawdzie pewne pomniejsze rasy, ktore mogly plodzic dzieci. Niektore z nich nadawalyby sie nawet do biesiadnych jam, ale to oznaczaloby koniecznosc przedluzenia czasu pobytu w tym krolestwie. Wprawdzie cielsko demona nadal by dojrzewalo, ale w zbyt wolnym tempie, chyba ze wczesniej dostalby sie do kolejnego, bogatego w zycie wymiaru.
Zimno tu, pomyslal demon, rozgladajac sie po obszernej komnacie, nieswiadom zupelnie jej pierwotnego przeznaczenia. Byla to sypialnia jednej z wielu zon wodza jaszczurow. Ojczyste krolestwo czarta bylo wypelnione dzika energia i pulsujacym w powietrzu goracem. Tam demony z Piatego Kregu rosly jak na drozdzach, pozerajac jeden drugiego, az do momentu, gdy byly na tyle silne, by uciec i sluzyc Krolowi Demonow oraz jego lordom i kapitanom. Rozpierajacy sie w jaszczurzej sypialni demon nie bardzo nawet byl swiadom wlasnych poczatkow. Pamietal tylko gniew i strach oraz nieliczne chwile przyjemnosci plynace z pozerania kogos lub czegos.
Rozsiadl sie na podlodze. Jego cialo wciaz jeszcze sie zmienialo i dlatego nie mogl znalezc wygodnej pozycji. W plecach cos go swierzbialo i wiedzial, ze niedlugo zaczna wyrastac tam skrzydla. Z poczatku beda malutkie, ale pozniej znacznie sie rozrosna. Demon byl juz na tyle zorientowany, by wiedziec, ze dla osiagniecia wyzszego statusu bedzie musial walczyc z pobratymcami, dlatego teraz postanowil odpoczac i nabrac sil. Jak dotad mial sporo szczescia, tak sie bowiem zlozylo, ze krytyczne momenty jego wzrastania wypadly na czas trwajacej w tym swiecie wojny i wieksza czesc demoniej hordy byla zajeta pozeraniem jego mieszkancow.
Pozostali zajadle walczyli ze soba, a pozarci przegrani dodawali sil tryumfatorom. Kazdy demon bez odpowiedniej rangi byl swietnym celem dla innego. Pominawszy oczywiscie sytuacje, kiedy jakis lord lub kapitan wymagali posluszenstwa. Takie byly po prostu zwyczaje tej rasy i kazdy, kto ginal, nie byl wart uwagi. Rozparty na podlodze demon uwazal, iz musi byc jakis lepszy sposob rozwoju niz bezposrednia walka i otwarty atak. Niestety, nie byl w stanie niczego innego wymyslic.
Rozejrzawszy sie po tym, co dawniej bylo bogato urzadzonym i pelnym splendoru domostwem, demon zamknal oczy. Wczesniej jednak spojrzal na naczynie z dusza. Zjedzenia mozna na krotko zrezygnowac, wojna jednak nauczyla go, ze dojrzewanie fizyczne, nawet bardzo szybkie, nie jest tak wazne, jak zdobywanie wiedzy. Uwieziona w sloju dusza posiadla ogromna wiedze i maly demon postanowil ja zdobyc. Przylozyl naczynie do czola i koncentrujac wole, dzgnal dusze, powodujac tym samym ponowna szamotanine i w rezultacie poczul kolejny przyplyw energii. Intensywne niczym odurzenie narkotykiem wrazenie bylo jednym z najsilniejszych, jakich kiedykolwiek doswiadczyl. Potwor poznawal wlasnie calkiem nowe uczucie: satysfakcje. Wkrotce mial sie stac madrzejszy i przebieglejszy niz inni w zdobywaniu rangi i pozycji.
Kiedy lordowie znajda wreszcie sposob na otworzenie zapieczetowanych wrot, Wladca Piatego Kregu podazy za nimi i wtedy znow bedzie mozna posilic sie Saaurami... lub jakimikolwiek innymi inteligentnymi, posiadajacymi dusze istotami zyjacymi w swiecie Midkemii.
Rozdzial l
POWROT
Statek wplynal do portu.Byl czarny i wygladal groznie, poruszal sie zas niczym mysliwy podchodzacy swa ofiare. Trzy majestatyczne maszty opiete zaglami kierowaly okret wojenny do zatoki, podczas gdy inne ustepowaly mu drogi. Choc wygladal niczym jednostka piracka z odleglych Wysp Zachodzacego Slonca, na jego przednim maszcie powiewal krolewski proporzec i wszyscy, ktorzy ujrzeli statek, widzieli, ze to krolewski brat wraca do domu.
Wysoko ponad pokladem statku mlody czlowiek pomykal po rei, refujac srodkowy zagiel. Na chwile przerwal zwijanie i spojrzal na rozciagajaca sie przed nim panorame Krondoru.
Ksiazece miasto ciagnelo sie wzdluz dokow na poludniowych wzgorzach i znikalo za nimi na polnocy. W miare jak okret wplywal do portu, widok Krondoru wywieral na patrzacym coraz wieksze wrazenie. Mlody czlowiek - podczas nastepnego Swieta Letniego Przesilenia mial skonczyc osiemnascie lat - niejeden raz w minionym roku myslal, ze juz nigdy wiecej nie ujrzy tego miasta. Wrocil na przekor wszystkiemu... i oto konczyl swoja wachte na topie srodkowego masztu "Tropiciela" pod dowodztwem admirala Nicholasa, brata Krola Krolestwa Wysp i wuja Ksiecia Krondoru.
Krondor byl jednym z dwoch najwazniejszych miast w Krolestwie Wysp, stolica Zachodniego Krolestwa i siedziba Ksiecia Krondoru - dziedzica tronu. Roo patrzyl na mrowie malych domkow rozrzuconych wsrod wzgorz otaczajacych zatoke. Nad wszystkim gorowal ksiazecy palac wznoszacy sie tuz nad woda na szczycie stromego wzgorza. Majestat palacu podkreslalo jeszcze tlo dosc nedznych budynkow wyznaczajacych linie brzegowa magazynow, kramow mistrzow takielunku, warsztatow wyplataczy lin i zaglomistrzow, zakladow stolarskich i gospod dla marynarzy. Drugie, po Kwartalach Nedzarzy, przytulisko roznej masci opryszkow i zlodziei, nabrzeze to wygladalo jeszcze mizerniej przez wzglad na sasiedztwo palacu.
Mimo to Roo radowal sie, widzac Krondor, gdyz teraz byl juz wolnym czlowiekiem. Powiodlszy wzrokiem po rei, upewnil sie, ze zagiel zostal odpowiednio zrefowany, i przeszedl szybko po linie, balansujac z gibkoscia nabyta podczas blisko dwuletniej zeglugi po zdradzieckich morzach.
Pomyslal, ze oto przezywa trzeci z rzedu rok bez zimy. Odwrocenie por roku po drugiej stronie swiata nauczylo Roo i Erika, jego przyjaciela z dziecinstwa, radzenia sobie z taka sytuacja. Roo odkryl jednak, ze mimo wszystko wciaz ich to zadziwia oraz osobliwie niepokoi.
Przemknal wzdluz zagla, docierajac do konca liny na srodkowym maszcie. Niezbyt lubil prace na wysokosciach, ale jako jeden z mniejszych i zwinniejszych czlonkow zalogi czesto byl wysylany na gore do rozwiniecia albo refowania bramsli lub krolewskiej bandery. Zsunawszy sie po linie, lekko wyladowal na pokladzie.
Erik von Darkmoor, jedyny przyjaciel Roo z czasow dziecinstwa, zakonczyl juz mocowanie swoich lin i pospieszyl do nadburcia. Przeplywali wlasnie obok innych statkow w zatoce. Wyzszy o dwie glowy i dwa razy masywniejszy niz jego przyjaciel, Erik wraz z Roo tworzyli nietypowa pare przyjaciol, gdyz roznili sie niemal pod kazdym wzgledem. Erik byl najsilniejszym chlopcem w ich rodzinnym miasteczku Ravensburgu, Roo zas byl posrod nich najmniejszy. Choc Erika w zadnym wypadku nie mozna by nazwac przystojnym, mial szczera i sympatyczna twarz, za co powszechnie go lubiano. Roo nie zywil zludzen co do swego wygladu. Nawet przy najlepszych checiach nie mozna byloby nazwac go urodziwym. Mial dosc ostre rysy, a oczy male i rozbiegane, jakby ciagle szukaly jakiegos zagrozenia. Prawie nigdy nie zmieniajacy sie wyraz jego twarzy od biedy mozna by nazwac tajemniczym. Niekiedy jednak - choc zdarzalo sie to rzadko - na twarzy tej pojawial sie usmiech... i wowczas stawala sie calkiem przystojna. Erik polubil Roo kiedy byli jeszcze dziecmi, za jego odwage w przezwyciezaniu trudnosci i zamilowanie do - niekiedy zlosliwych - figlow.
Byly kowal skinal dlonia i Roo spojrzal na statki odplywajace z przystani, gdy "Tropiciel" dostal pozwolenie na wejscie do krolewskich dokow ponizej palacu. Jeden ze starszych marynarzy parsknal smiechem.
-Co cie tak bawi? - spytal Roo, odwracajac sie ku wesolkowi.
-Ksiaze Nicky znowu chce zirytowac naczelnika portu.
Erik, ktorego wlosy niemal wybielaly od slonca, spojrzal na marynarza o niebieskich oczach kontrastujacych z opalona twarza i zapytal: - O co ci chodzi?
Marynarz skinal glowa. - Tam jest szalupa naczelnika. - Roo spojrzal w miejsce, ktore wskazal mezczyzna. - Nie zwalniamy, by zabrac pilota!
Marynarz zarechotal. - Admiral jest godnym uczniem swego mistrza. Stary Trask robil to samo, ale on przynajmniej wpuszczal pilota na poklad, by osobiscie radowac sie jego irytacja, kiedy odmawial wziecia holu. Admiral Nicky jest bratem Krola, wiec nawet nie zawraca sobie glowy takimi formalnosciami.
Roo i Erik spojrzeli ku gorze i zobaczyli, ze starsi marynarze stali juz przy ostatnim do zrefowania zaglu, czekajac tylko na admiralskie polecenie. Roo zerknawszy na rufe, zobaczyl dajacego im znak Nicholasa, bylego Ksiecia Krondoru i obecnego Admirala Krolewskiej Floty Zachodu. Niemal natychmiast sprawne rece zaczely sciagac ciezkie plotno i szybko je wiazac. W przeciagu sekundy wszyscy na pokladzie poczuli, ze predkosc statku zaczyna malec, w miare jak zblizali sie do krolewskich dokow polozonych ponizej palacu Ksiecia.
"Tropiciel" dryfowal coraz wolniej, ale Roo czul, ze ciagle jeszcze wplywali do przystani zbyt szybko. Watpliwosci mlodzika rozwial stojacy obok stary marynarz, ktory powiedzial, jakby czytajac w jego myslach: - Pchamy sporo wody do nadbrzeza, i fala powrotna nas zatrzyma, kiedy bedziemy przybijac do kei. To powinno wystarczyc... choc dechy troche zatrzeszcza. - Zeglarz przygotowal sie do rzucenia liny czekajacym na przedzie. - Lapcie!
Roo i Erik zlapali kazdy za inna i czekali na rozkaz. Kiedy Nicholas krzyknal: - Cumy rzuc! - Roo cisnal swoja czlowiekowi na nabrzezu, ktory zrecznie ja zlapal i szybko przywiazal do sporego zelaznego pacholka. Tak jak mowil stary marynarz, gdy lina sie napiela, zelazne kolki jeknely lekko, a drewniane nabrzeze lekko sie ugielo. Fala kilwateru odbila sie od kamiennego nadbrzeza i wielki statek zatrzymal sie z pojedynczym kiwnieciem, jakby stekajac z ulga, ze dobrze juz byc w domu.
Erik obrocil sie do Roo. - Ciekawe, co naczelnik portu powie Admiralowi?
Roo podazyl wzrokiem za idacym na gorny poklad Admiralem i rozwazyl pytanie. Po raz pierwszy Roo zobaczyl Nicholasa podczas procesu, w ktorym wraz z przyjacielem byl oskarzony o zamordowanie przyrodniego brata Erika, Stefana. Drugi raz pojawil sie, kiedy ocalali czlonkowie grupy stracencow, do ktorej nalezeli takze Roo i Erik, zostali wybawieni z rybackiej szalupy niedaleko portu miasta Maharta. Sluzba pod rozkazami Admirala w czasie drogi powrotnej podsunela mu teraz odpowiedz: - Pewnie nic nie powie... wroci do domu i sie upije.
Erik zasmial sie. On tez wiedzial, ze Nicholas mial opinie czlowieka spokojnego i malomownego, ktory potrafil doprowadzic podwladnego do lez, wbijajac wen wzrok i nie wypowiadajac nawet slowa. Ceche te dzielil z Calisem, kapitanem Szkarlatnych Orlow - kompani, do ktorej "zaciagnieto" Roo i Erika.
Z poczatkowej grupy, liczacej setke "ochotnikow", ocalalo mniej niz piecdziesieciu - szesciu, ktorzy uciekli z Calisem, a takze kilkunastu maruderow, ktorzy dotarli do Miasta nad Wezowa Rzeka przed odplynieciem "Tropiciela" do Krondoru. Inny statek Nicholasa, "Zemsta Trencharda", mial pozostac w porcie Miasta przez nastepny miesiac, na wypadek gdyby dotarli tam kolejni ludzie Calisa. Kazdy, kto nie dotrze tam przed podniesieniem kotwicy, zostanie uznany za martwego.
Na brzeg rzucono trap, a Erik i Roo patrzyli, jak Nicholas wraz z Calisem jako pierwsi opuszczaja statek. Na brzegu czekal juz Ksiaze Krondoru, Patrick, jego ojciec, Ksiaze Erland, i inni czlonkowie krolewskiego dworu.
-Niezbyt widowiskowe, prawda? - rzucil Erik.
Roo mogl tylko przytaknac. Wielu ludzi zginelo, by Nicholas mogl dostarczyc informacje swojemu bratankowi. I jesli Roo mialby orzec na podstawie tego, co wiedzial, byla to, w najlepszym razie, malo wazna wiadomosc. Teraz jednak zwrocil swa uwage ku krolewskiej rodzinie.
Nicholas, ktory piastowal tytul i urzad Ksiecia Krondoru, dopoki ze stolicy Krolestwa Wysp nie przybyl jego bratanek, nie byl wcale podobny do swego brata. Wlosy Erlanda byly juz mocno siwawe, ale pozostalo wsrod nich wystarczajaco duzo rudych kosmykow, by poznac ich naturalna barwe. Nicholas, podobnie juz szpakowaty, mial jednak ciemne kedziory oraz wyraziste rysy twarzy. Patrick tymczasem, nowy Ksiaze Krondoru, w wygladzie laczyl zarowno niektore rysy swego ojca, jak i stryja. Mial co prawda ciemniejsza cere niz obydwaj, ale za to brazowe wlosy. Zbudowany byl rownie krzepko jak Erland, lecz rysy twarzy mial podobne do Nicholasa.
-I owszem... - powiedzial Roo. - Masz racje... niezbyt okazala ceremonia.
Erik skinal glowa. - Z drugiej Strony, teraz pewnie wszyscy juz wiedza, ze nasz powrot nie byl zbyt chwalebny. Ksiaze i jego stryj pewnie bardzo chcieli uslyszec, jakiez to wiesci przywoza Calis i Nicholas.
Roo chrzaknal porozumiewawczo. - Zadna z nich nie jest dobra. Dostalismy krwawa laznie... a nalezy mniemac, ze to dopiero poczatek...
Przyjacielskie klepniecie w plecy spowodowalo, ze Roo i Erik obrocili sie jednoczesnie. Robert de Longueville stal za chlopakami, usmiechajac sie szeroko w sposob, ktory jeszcze do niedawna sprawial, iz oczekiwali najgorszego. Tym razem jednak wiedzieli, ze jest to - dosyc rzadki - przejaw lepszej strony jego natury. Mocno juz przerzedzone wlosy dziarskiego niegdys sierzanta smetnie zwisaly na czolo, a geba wymagala solidnego golenia.
-Dokad to chlopcy?
Roo zadzwonil schowana pod kurtka kiesa pelna zlota. - Mysle o kuflu dobrego piwska, czulym dotyku kobiety niezbyt surowych obyczajow, a o dzien jutrzejszy zadbam jutro.
Erik wzruszyl ramionami. - Myslalem nad tym, co mi mowiles, i chyba przyjme oferte, sierzancie.
-Swietnie - powiedzial de Longueville, sierzant kompanii Calisa. Swego czasu zaproponowal Erikowi posade w armii, jednak nie w regularnym wojsku, a w osobliwym oddziale tworzonym przez Orla, tajemniczego sojusznika Nicholasa, o niezupelnie ludzkim pochodzeniu. - Jutro w poludnie wpadnij do siedziby Lorda Jamesa. Powiem strazy przy palacowej bramie, zeby cie wpuscili.
Roo przyjrzal sie ludziom na nabrzezu. - Nasz Ksiaze sprawia imponujace wrazenie.
-Wiem, co masz na mysli. On i jego ojciec wygladaja na ludzi, ktorzy bywali juz w roznych dziwnych miejscach - odpowiedzial Erik.
-Niech ich wysoka ranga was nie zmyli. Erland i nasz Krol oraz ich synowie, spedzili kawal czasu wzdluz polnocnych granic, walczac z goblinami i Bractwem Mrocznego Szlaku - dodal de Longueville. Uzyl tu popularnej nazwy moredhelow, mrocznych elfow, zyjacych daleko w gorach znanych jako Kly Swiata. - Slyszalem, ze Krol popadl w powazne tarapaty w Kesh w starciu z lowcami niewolnikow lub kims takim. Cokolwiek to bylo, wyszedl z tego obronna reka i z opinia dziarskiego chlopa, jak na krola...
-Tak wybitnego wladcy nie mielismy od czasow krola Rodryka, zanim stary krol Lyam przejal tron, a to nastapilo jeszcze przed moim urodzeniem. Twardzi to ludzie, co wiekszosc czasu spedzili na wojaczce, i minie jeszcze pare ladnych pokolen, zanim ktos w tej rodzinie zmieknie. Przykladem jest chocby nasz Kapitan. - W jego glosie zabrzmialo cos, co wskazywalo na silne uczucia. Roo spojrzal na sierzanta, probujac rozgryzc, co to bylo, ale tymczasem na twarz de Longueville'a powrocil szeroki usmiech.
-O czym myslisz? - zapytal Erik swego najlepszego przyjaciela.
-O tym, jak zabawne moga byc rodziny - powiedzial Roo, wskazujac na grupke ludzi sluchajacych uwaznie Nicholasa.
-Spojrz na Kapitana - rzucil Erik.
Roo przytaknal. Wiedzial, ze Erik mial na mysli Calisa. Ow przypominajacy elfa czlowiek trzymal sie na uboczu, zachowujac pewien dystans miedzy soba i innymi, a jednoczesnie stal na tyle blisko, by moc odpowiadac, gdyby go o cos zapytano.
-Od dwudziestu lat zaszczyca mnie swa przyjaznia. Sluzylem mu wraz z Danielem Troville'em, lordem Highcastle. Wyciagnal mnie z zawieruchy przygranicznych wojen, a potem podrozowalem wraz z nim do najdziwniejszych miejsc, jakie tylko czlowiek mogl sobie wyobrazic. Jestem z nim dluzej niz ktokolwiek inny w jego kompanii, jadlem z nim zimne posilki, spalem obok niego i obserwowalem ludzi umierajacych w jego ramionach. Kiedys nawet niosl mnie przez dwa dni po upadku Hamsy, ale wciaz nie moge powiedziec, ze znam tego czlowieka -powiedzial de Longueville.
-Czy to prawda, ze on jest po czesci elfem? - spytal Erik. De Longueville potarl podbrodek. - Nie moge rzec, iz znam o nim cala prawde. Powiedzial mi, ze jego ojciec pochodzil z Crydee. Byl ponoc kuchcikiem. Calis nie lubi gadac o swojej przeszlosci. Przewaznie planuje przyszlosc. Bierze takie koszarowe szczury jak wy dwaj i zamienia ich w prawdziwych zolnierzy. Ale sprawa jest warta zachodu. Kiedy mnie znalazl, sam bylem takim szczurem koszarowym. Szkolony od podstaw, stalem sie w koncu tym, kim jestem dzisiaj. - To ostatnie zdanie powiedzial z jeszcze szerszym usmiechem na twarzy. Usmiechal sie tak niewinnie, jak gdyby nie byl nikim wiecej niz zwyklym sierzantem i uwazal to za cos zabawnego, ale Erik i Roo pojmowali juz, ze byl na dworze kims waznym... i nie mialo to zwiazku z jego wojskowa ranga. - Nigdy nie zadawalem mu zbyt wielu osobistych pytan. Jest jednym z tych ludzi, ktorych nazwalibyscie "zyjacy chwila". - De Longueville znizyl glos, jak gdyby Calis mogl w jakis sposob podsluchac ich z dolu, i przybral powazny wyraz twarzy. - Cokolwiek by rzec, ma troche zbyt ostro zakonczone uszy. Nigdy wczesniej jednak nie slyszalem o kims bedacym na poly czlowiekiem, na poly elfem... i zdolnym do rzeczy, jakim nie podola zaden inny znany mi czlowiek. - Znow usmiechnal sie i dodal: - Uratowal nam tylki wiecej razy, niz jestem w stanie zliczyc, coz wiec mnie moze obchodzic jego pochodzenie? Urodzenie o niczym nie swiadczy. Tego czlek nie moze zmienic. Wazne jest to, jak sie zyje... - Klepnal mlodziencow po ramionach. - Kiedy was znalazlem, nadawaliscie sie obaj jedynie na karme dla niezbyt wybrednych miejskich kundlow... moze tez, choc nie jest to takie pewne, nie wzgardzilyby wami zglodniale wrony... a spojrzcie na siebie teraz...
Erik i Roo wymienili spojrzenia i wybuchneli smiechem. Obaj mieli na sobie te same ubrania, ktore nosili w czasie ucieczki ze zniszczonej Maharty, gesto polatane, niezmiernie wybrudzone... i szczerze mowiac, wygladali w nich na zwyklych, podrzednych zbirow.
-Potrzebna nam czysta odziez. Jesli pominac wzrokiem buty Erika, wygladamy jak lachmaniarze - powiedzial Roo.
Erik spojrzal w dol i stwierdzil: - Butom tez przydalaby sie naprawa. - Buty te byly jego calym spadkiem po ojcu, Baronie Darkmoor. Niezyjacy juz arystokrata nigdy oficjalnie nie uznal w Eriku syna, nie zaprzeczal jednak, ze chlopak ma prawo do nazwiska von Darkmoor. Mimo ze byly to buty dojazdy konnej, Erik chodzil w nich caly czas, az niemal zupelnie starl obcasy. Skora na cholewach byla popekana i zniszczona przez burze i slonce.
Na pokladzie pojawil sie, niosac swoj podrozny wor, Sho Pi, Isalanczyk pochodzacy z Imperium Wielkiego Kesh. Tuz za nim szedl Nakor, rowniez bedacy Isalanczykiem, a takze czlowiekiem, ktorego Sho Pi, nie wiedziec czemu, wybral na swego "mistrza". Wygladal staro, poruszal sie jednak ze sprezystoscia i szybkoscia, ktora Erik i Roo poznali az za dobrze. Szkolil ich w sztuce walki wrecz i obaj wiedzieli, ze ow dziwaczny kurdupel wespol z Sho Pi stanowili bez broni bardziej niebezpieczna pare niz wiekszosc ludzi z orezem w reku. Roo byl przekonany, ze jeszcze nie widzial Nakora poruszajacego sie z najwieksza szybkoscia, do jakiej byl zdolny - i nie mial pewnosci, czy widok taki spodobalby mu sie. Niegdysiejszy paliwoda z Ravensburga byl najzdolniejszym z uczniow w szkolce obu Isalanczykow, wiedzial jednak, ze kazdy z nich z latwoscia bylby go pokonal jednym, szybkim, morderczym uderzeniem.
-Nie zamierzam pozwolic, bys mi tu deptal po pietach, chlopcze - grzmial krzywonogi Nakor, odwracajac sie ku Sho Pi. - Od blisko dwudziestu lat nie bylem w miescie, ktorego nie spalili rozhulani zoldacy lub nie zostaloby zniszczone w rownie niemily sposob... i zamierzam sie troche zabawic. A potem wracam na Wyspe Czarodzieja.
Sho Pi, wyzszy o glowe od swego "mistrza" i w odroznieniu od niego pyszniacy sie bujna, czarna czupryna, poza tym wygladal jak nieco odmlodzona wersja starszego. - Jak sobie zyczysz, mistrzu - powiedzial.
-Nie nazywaj mnie mistrzem! - steknal Nakor, zarzucajac sobie na ramie biesagi. Podszedl do relingu i pozdrowil obu przyjaciol: - Eriku, Roo! Co zamierzacie robic?
-Najpierw sie spijemy, potem pojdziemy na dziwki, a na koniec kupimy sobie nowy przyodziewek... Wszystko w tej wlasnie kolejnosci - odparl Roo.
-A potem odwiedze matke i starych przyjaciol - uzupelnil Erik.
-A ty? - spytal Roo.
-Dotrzymam wam towarzystwa - odparl Nakor, poprawiajac wor na ramieniu. - No... oczywiscie nie az do Ravensburga. Kiedy dojrzejecie do wizyty w domu, ja wynajme lodz i udam sie na Wyspe Czarnoksieznika. - Ignorujac mlodszego ziomka, zaczal sie rozgladac po molo.
-Skoczymy tylko po nasze worki - rzekl Erik do Sho Pi.
-Zlapiemy was na przystani.
Roo wyprzedzil towarzysza i zbiegal juz pod poklad, gdzie obaj, pozegnawszy sie z zaprzyjaznionymi zeglarzami, znalezli Jadowa Shati, kolejnego czlonka kompanii stracencow, ktory wlasnie konczyl zbieranie swego niewielkiego majateczku.
-Co teraz zrobisz? - spytal Roo, szybko chwytajac swoj wlasny tobolek.
-Chyba sie urzne.
-To chodz z nami - zaproponowal Erik.
-Tak zrobie, ale pierwej musze powiedziec temu lajdakowi, panu Robertowi de Longueville, ze zamierzam przyjac oferte i zostac jego kapralem.
-Kapralem? - zdumial sie Erik. - Myslalem, ze to ja mialem nim byc...
Zanim zdazyli sie posprzeczac, sprawe rozstrzygnal Roo.
-Z tego co mowil, mozna bylo wysnuc wniosek, ze bedzie potrzebowal wiecej niz dwu kaprali.
Obaj mezczyzni wymienili spojrzenia, a potem parskneli smiechem. Twarz Jadowa ozdobil sympatyczny i zarazliwy usmiech - kontrast bieli zebow i czarnej skory nieodmiennie wywolywal podobna reakcje u Roo. Jak wszyscy w kompanii, Jadow byl zabojca i zdeklarowanym kryminalista, ale wsrod braci z oddzialu Calisa znalazl ludzi, za ktorych oddalby zycie - i ktorzy gotowi byli umrzec za niego.
Roo niechetnie to przyznawal - byl bowiem czlowiekiem, ktory slynal z samolubstwa - ale tych, ktorzy ocaleli z kompanii stracencow, darzyl niemal takim samym uczuciem, jak Erika. Wszyscy byli twardzi i wedle wszelkiej miary niebezpieczni, wszyscy razem przeszli probe krwi i kazdy wiedzial, ze druhom moze zawierzyc swe zycie.
Wspomnial tych, ktorzy przepadli w zamecie krwawych wydarzen - Bysia, roslego, wesolego lotrzyka z osobliwym poczuciem milosierdzia; Porecznego Jerome'a, olbrzyma o gwaltownym charakterze i talencie do opowiesci, potrafiacego je ubarwiac tanczacymi na scianie cieniami; Billy'ego Goodwina, lagodnego mlodzienca o zgubnych dla niego wybuchach morderczego gniewu, ktory zginal glupio i przypadkowo, nie dowiedziawszy sie niczego o zyciu; i Luisa de Savone, rodezjanskiego rzezimieszka o umysle tak bystrym i niebezpiecznym jak jego sztylet, czujacego sie rownie dobrze w zamecie dworskich intryg i ulicznych bojek, czleka gwaltownego i zarazem niezwykle lojalnego. Zawiazawszy swoj worek, odwrocil sie i spostrzegl, ze Jadow i Erik bacznie go obserwuja.
-Co tak na mnie patrzycie?
-Zamysliles sie - rzekl Erik.
-Owszem... wspominalem Bysia i innych.
-Rozumiem - kiwnal glowa Erik.
-Niektorzy moze jeszcze sie pokaza... kiedy dotrze tu "Zemsta Trencharda" - mruknal Jadow.
-Dobrze by bylo - orzekl Roo. I dodal, zarzucajac worek na ramie: - Ale Bysio i Billy przepadli.
Erik kiwnal glowa. Wespol z Roo patrzyli na smierc Bysia w Maharcie, Erik zas widzial, jak umiera Billy, ktory spadlszy z konia, skrecil sobie kark, uderzajac glowa o kamien.
Trzej towarzysze w milczeniu wspieli sie po trapie na poklad, a potem zeszli na nabrzeze, gdzie zastali Sho Pi i Nakora gawedzacych z Robertem de Longueville'em.
-No, no... otoz i nasz czarny charakter - odezwal sie Jadow bez zadnego szacunku dla czlowieka, ktory podczas ostatnich trzech lat byl panem jego zycia i smierci.
-O kimze to tak mowisz, ty nedzny opryszku z Dolin! - zagrzmial de Longueville.
-O panu, jasnie wielmozny sierzancie Bobby de Longueville! - ryknal Jadow. Erik wiedzial, ze obaj zartuja. W bitwach i utarczkach nauczyl sie rozpoznawac nastroje towarzyszy i wiedzial, ze teraz doskonale sie bawia. - Kogo wasc nazywasz opryszkiem, ha? Czyz nie wiesz, ze my, ludzie z Doliny, jestesmy najwaleczniejszymi wojownikami na swiecie, a jak wdepniemy w cos takiego, jak wasc, to zwykle dlugo potem wycieramy buty? - Jadow glosno pociagnal nosem i pochylil ku sierzantowi, jakby chcial sie upewnic, ze zrodlem obrzydliwego smrodu jest wlasnie de Longueville. - Tak wlasnie myslalem, ze to z tej strony...
De Longueville chwycil go za policzek i lekko uszczypnal, jak to niekiedy czynia matki dzieciom, i rzekl z afektacja: - Jestes taki slodki, ze moglbym cie zjesc... - A potem klepnal go (niezbyt lekko!) w twarz i dodal: - Ale nie dzisiaj...
-Dokad idziecie? - zwrocil sie juz rzeczowym tonem do wszystkich.
-Spic sie! - odparl Nakor, usmiechajac sie niezwykle szeroko.
De Longueville spojrzal w niebo, jakby wzywajac je na swiadka swej niewinnosci. - Postarajcie sie nikogo nie zabic. Wrocisz? - spytal Jadowa.
-Nie wiem, dlaczego to robie, ale owszem, tak - odparl Jadow.
Usmiech de Longueville'a znikl jak zdmuchniety wiatrem. - Dobrze wiesz, dlaczego to robisz.
Dobry humor calej grupki nagle gdzies sie ulotnil. Kazdy z towarzyszy byl swiadkiem tego samego i wszyscy wiedzieli, ze daleko za morzem zbieral swe sily bezlitosny wrog. Niezaleznie od tego, czego dokonali podczas ostatnich miesiecy, walka dopiero sie zaczynala. Moze minac jeszcze wiele lat, zanim nadejdzie ostateczna konfrontacja z armiami zgromadzonymi pod sztandarami Szmaragdowej Krolowej, ale w koncu kazdy maz w Krondorze bedzie zmuszony do podjecia walki na smierc i zycie.
Po chwili milczenia de Longueville gestem dloni wskazal im ulice. - No, zmiatajcie. I nie rozrabiajcie za bardzo... - Kiedy sie oddalili, zawolal jeszcze za nimi: - Erik i Jadow... wroccie rano po dokumenty. Spoznijcie sie choc jeden dzien, a oglosimy was dezerterami! A dezerterow, wiecie... wieszamy!
-Alez z niego dran! - rzekl Jadow, gdy szli ulica, rozgladajac sie za najblizsza oberza. - Nigdy nie przestaje sie odgrazac. Czy nie sadzicie, ze jego zamilowanie do wieszania jest nienaturalne?
Roo pierwszy parsknal smiechem, pozostali zas szybko mu zawtorowali. I w tejze chwili, jakby wyczarowana ich wesoloscia, na rogu uliczki ukazala sie ich oczom przytulna oberza.
Roo ocknal sie, czujac suchosc w gardle i z piekielnym bolem glowy. Powieki go piekly, jakby kto nasypal pod nie piasku, a z ust smierdzialo, jakby podczas snu cos sie tam wczolgalo i zdechlo. Przekreciwszy sie na bok, uslyszal jek Erika, a gdy zwrocil sie w druga strone, sieknieciem odpowiedzial mu Jadow.
Pozbawiony wyboru usiadl - i natychmiast pozalowal tego, ze sie ocknal. Z najwyzszym trudem utrzymal w zoladku to, co w nim bylo i teraz gwaltownie wyrywalo sie na wolnosc. Nie bez trudu zdolal skupic rozbiegany wzrok.
-No... pieknie! - rzekl i znow tego pozalowal. Leb mu pekal, a jego wlasne slowa zabrzmialy mu pod kopula czaszki niczym lomot dzwonu.
Znajdowal sie w celi. I -jesli sie nie mylil, a podejrzewal, ze sie nie myli - byla to wlasnie ta sama cela. Dluga, otwarta z jednej strony na korytarz, od ktorego oddzielaly ja solidne kraty i drzwi z solidnym zamkiem. Naprzeciwko kraty, nieco nad glowami wiezniow, umieszczono pod sklepieniem okno o wysokosci mniejszej niz dwie stopy, ale ciagnace sie wzdluz calej sciany. Roo wiedzial tez, ze cela znajdowala sie na poziomie gruntu, okno zas na zewnatrz bylo o stope od powierzchni dziedzinca. Pozwalalo to patrzec wiezniom z dosc osobliwej perspektywy na dominujace nad dziedzincem podwyzszenie. Krotko mowiac, weterani tkwili w celi smierci pod zamkiem Ksiecia Krondoru.
Roo pchnal przyjaciela, az ten jeknal, jakby zadawano mu tortury. Chlopak jednak bezlitosnie nim potrzasnal i Erik w koncu sie obudzil. - Co jest? - steknal, usilujac skupic wzrok na twarzy kompana. - Gdzie jestesmy?
-Z powrotem w celi smierci.
Erik porwal sie na nogi trzezwy jak ogorek. Rozejrzawszy sie dookola, zobaczyl chrapiacego w rogu Nakora, podczas gdy zwiniety w klebek Sho Pi lezal nieopodal mistrza.
Uporczywym potrzasaniem obudzili pozostalych i zaczeli sie sobie przygladac. Niektorzy mieli na sobie slady zaschnietej krwi, wszyscy zas mogli sie pochwalic pokazna kolekcja swiezych siniakow, zadrapan i skaleczen. - Co sie stalo? - wychrypial Roo, ktorego glos brzmial tak, jakby mlody paliwoda nalykal sie piasku.
-Ci queganscy marynarze... pamietacie? - steknal Jadow. Wygladajacy na najbardziej sponiewieranych z calej kompanii Sho Pi i Nakor wymienili szybkie spojrzenia. - Jeden z nich chcial ci sciagnac dziewke z... kolan, Roo - rzekl Nakor.
Roo kiwnal glowa, czego zreszta natychmiast pozalowal. - Teraz cos sobie przypominam...
-Walnalem kogos krzeslem - snul wspomnienia Jadow.
-Moze ich pozabijalismy... tych queganczykow? - zaczal sie zastanawiac Nakor.
-Wiecie... to bylby chyba najgorszy z figlow, jaki mogliby nam splatac bogowie, gdyby po tym wszystkim, przez co przeszlismy, kazali nam skonczyc na krondorskiej szubienicy - rzekl Erik, usilujac utrzymac sie na drzacych nogach i opierajac sie w tym celu o sciane.
Roo czul sie szczegolnie winny - jak zawsze, kiedy mial kaca. Wiedzial, ze czlekowi o jego budowie nie sposob dotrzymac pola w pijanstwie takim chlopom na schwal jak Erik czy Jadow, choc Erik nie mial az tak mocnej glowy. - Wiecie... - wystekal - mysle, ze gdybym kogos zabil, bylbym to zapamietal.
-No to co robimy w celi smierci, chlopie? - spytal Jadow ze swego kata, najwyrazniej mocno zdeprymowany przez otoczenie. - Przeciez nie po to oplynalem polowe swiata, by mnie w koncu powiesil ten dran Bobby!
Kiedy usilowali jakos sie pozbierac, drzwi wejsciowe zgrzytnely i walnely o sciane z takim loskotem, ze nawet ktos trzezwy bylby sie skrzywil. - Powstan dla wszystkich! - ryknal Bobby de Longueville, wkraczajac do celi.
Wszyscy (poza Nakorem) porwali sie na nogi, a w sekunde pozniej rozlegl sie w celi zbiorowy jek. Jadow Shati odwrocil sie, zwymiotowal do stojacego w rogu kubla i splunal sazniscie. Pozostali chwiali sie na nogach, a Erik wczepil sie dlonmi w kraty, bo gdyby nie to, z pewnoscia by upadl.
-Nie ma co, niezle z was ptaszki. - De Longueville usmiechnal sie, jak krokodyl na wiesc o tym, ze wiejskie chlopaki zamierzaja sobie urzadzic zawody plywackie.
-Co my tu znowu robimy, sierzancie? - spytal Nakor.
De Longueville podszedl do kraty i odciagnal rygiel, pokazujac, ze drzwi nie byly zamkniete. - Nie moglismy znalezc dla was wygodniejszego pomieszczenia. Wiecie, ze aby was uspokoic, trzeba bylo sciagnac cala obsade miejskiego odwachu oraz pluton strazy palacowej? - Sierzant promienial wprost ojcowska duma. - Alez to byla zawierucha... Wykazaliscie sporo zdrowego rozsadku, nikogo nie zabijajac... choc zeby mozna bylo stamtad wynosic koszami.
Rozejrzawszy sie dookola, Roo przypomnial sobie, ze ostatnio ogladal te korytarze, gdy go prowadzono na zainscenizowana egzekucje... podazal wowczas sciezka, ktorej zakretow nie mogl przewidziec, opuszczajac rodzinne strony. Prawie nie pamietal drogi, tak bardzo byl wtedy przerazony. Teraz zas tez nie bardzo mogl sie skupic z powodu ekscesow minionej nocy.
Wespol z Erikiem uciekli wtedy z rodzinnego Ravensburga, po zabojstwie Stefana, dziedzica wlosci i tytulu Barona von Darkmoor. Gdyby zostali i oddali sie w rece prawa, moze zdolaliby przekonac sedziow, ze dzialali w samoobronie, ucieczka jednak swiadczyla przeciwko nim i kiedy ich w koncu ujeto, oddano ich katu.
Tymczasem dotarli do schodow wiodacych na dziedziniec, gdzie stala szubienica, tym razem jednak mieli je minac.
-Strasznie brudne z was draby... - odezwal sie de Longueville, czlowiek, ktory dzierzyl w dloni ich zywoty od chwili, kiedy opadli na drewniana podloge szubienicznego podestu, az do momentu, w ktorym zeszli wczoraj ze statku. - Mysle wiec, ze przed posluchaniem powinno sie was troche oczyscic.
-Jakim posluchaniem? - zachnal sie Erik, na ktorym widac jeszcze bylo slady wczorajszej bojki. Niegdysiejszy kowal - jeden z najsilniejszych mezczyzn, jakich spotkal Roo, i zasluzenie uznany za najwiekszego osilka Ravensburga i okolic - wyrzucil jednego ze straznikow przez okno... na chwile zaledwie przedtem, jak inny rozbil mu na lbie barylke wina. Roo nie umialby powiedziec, czy Erik bardziej ucierpial wskutek uderzenia czy sporej ilosci wina, jakie pochlonal przed rozpoczeciem bojki... jak na Ravensburczyka jego przyjaciel nie mial zbyt mocnej glowy do trunkow.
-Kilku powaznych ludzi chcialoby z wami pogadac. Nie przystoi jednak prowadzic na dwor kogos, kto wyglada tak jak wy. Wiec... - rzucil przez ramie, otwierajac jakies drzwi. - Rozbierac sie, ale juz!
Na wszystkich czekaly balie pelne goracej wody z mydlem. Dwa lata posluchu, jakie spedzili pod rozkazami de Longueville'a, wyrobily w nich nawyk trudny do przelamania, wkrotce wiec cala grupa tkwila niemal po szyje w wodzie, a palacowi paziowie zaciekle obrabiali kazdego szorstka gabka.
Obok balii poustawiano dzbany z ozywczo zimna woda i wszyscy mogli do woli gasic pragnienie. Siedzacy w goracej wodzie i napelniony niemal po uszy zimna Roo pomyslal, ze zycie ma jednak swoje uroki.
Po kapieli odkryli, ze ich ubrania gdzies przepadly. De Longueville wskazal Erikowi i Jadowowi dwie koszule ze znajomym godlem na piersi. - Szkarlatny Orzel! - rzucil Erik, biorac jedna z nich.
-Nicholas pomyslal, ze to odpowiednie godlo, Calis zas nie wyrazil sprzeciwu. To godlo naszej nowej armii, Eriku. Ty i Jadow jestescie moimi pierwszymi zolnierzami... wiec zalozcie to. - Zwracajac sie do pozostalych, dodal: - Ot, tam macie troche czystej odziezy.
Nakor i Sho Pi wygladali dosc dziwnie w zwyklych koszulach i spodniach, zawsze bowiem Roo widywal ich w isalanskich luznych szatach. Sam doszedl do wniosku, ze jego wlasny wyglad zmienil sie na korzysc. Koszula byla nan moze nieco za obszerna, z pewnoscia jednak utkano ja z najlepszej tkaniny, jaka widzial w zyciu, a spodnie pasowaly jak ulal. Nie mial tylko butow, ale ostatnie, spedzone na morzu miesiace utwardzily mu podeszwy stop do tego stopnia, ze wcale mu to nie przeszkadzalo.
Erik zachowal swoje dobrze juz znoszone buciory, Jadow jednak, jak inni, zostal na bosaka.
Ubrawszy sie, ruszyli za de Longueville'em do znanej juz sobie sali: tu oskarzeni stawali przed Ksieciem Krondoru, ktorym wtedy byl Nicholas. Roo pomyslal, ze sala wyglada teraz zupelnie inaczej, potem zas przyszlo mu do glowy, ze wtedy widocznie byl otepialy z przerazenia i nie zwracal uwagi na otoczenie.
Z kazdej belki sklepienia zwisaly stare sztandary, rzucajac dlugie cienie na sale oswietlona glownie swiatlem wpadajacym przez waskie okna wyciete dosc wysoko. Dodatkowe oswietlenie zapewnialy osadzone w stalowych, wbitych w sciany kunach pochodnie, poniewaz sala byla tak rozlegla, iz bez nich przeciwlegla sciana pograzona bylaby w polmroku. Roo pomyslal, ze gdyby byl ksieciem, kazalby pousuwac sztandary.
Gdy pod scianami ustawili sie dworacy i paziowie, gotowi na kazde skinienie, formalnie wyznaczony Mistrz Ceremonii grzmotnal o posadzke okuta w zelazo osada swej ceremonialnej laski i oznajmil wejscie Roberta de Longueville'a, Barona dworu i Osobistego Wyslannika Ksiazecego. Roo lekko zaskoczony potrzasnal glowa - w kompanii Bobby byl po prostu sierzantem i myslenie o nim jako o dworaku okazalo sie dlan zbyt ciezka proba.
Czlonkowie dworu z powaga patrzyli, jak druzyna ustawia sie przed tronem. Roo usilowal ocenic wartosc zlota uzytego na ozdoby swiecznikow i pomyslal, ze Ksiaze moglby z niego zrobic lepszy uzytek, uswietniajac je brazem, zloto zas lokujac w przedsiewzieciu przynoszacym wymierne zyski. Potem zaczal sie zastanawiac, czy mialby szanse pogadania o tym z Ksieciem.
Mysl o Ksieciu przywiodla wspomnienie czlowieka, ktory skazal ich na smierc. Nicholas, obecnie Admiral Zachodniej Floty swego kuzyna, stal z boku tronu obok spadkobiercy korony, Patricka. Po drugiej stronie Roo ujrzal Calisa i czlowieka, o ktorym wiedzial jedynie, ze nazywa sie James i jest Diukiem Krondoru. Obaj rozmawiali z widzianym juz przez Roo na przystani ksieciem Erlandem. Na tronie zas siedzial blizniaczy brat Erlanda, Borric. Policzki Roo okryly sie nagle purpura - dotarlo do niego, ze ma zostac przedstawiony Krolowi!
-Wasza Ksiazeca Mosc... Panowie - odezwal sie de Longueville, pochylajac w dwornym uklonie. - Mam zaszczyt przedstawic wam pieciu mezow, ktorzy odznaczyli sie dzielnoscia i honorem...
-Przezylo tylko pieciu? - spytal Krol Borric. Obaj z bratem byli roslymi ludzmi, w Krolu byla jednak pewna twardosc, ktora wywierala wieksze wrazenie niz krzepa Erlanda. Roo nie umialby rzec, czemu tak uwaza, doszedl jednak do wniosku, ze w razie starcia Borric bylby o wiele grozniejszym przeciwnikiem niz jego brat.
-Nie, jest jeszcze paru innych - odparl de Longueville. - Niektorzy zostana zaprezentowani Waszej Krolewskiej Mosci dzis wieczorem... To zolnierze z rozmaitych garnizonow. Ci jednak sa jedynymi, ktorzy ostali sie z grupy stracencow.
-Wedle aktualnego stanu wiedzy - poprawil go Nakor. De Longueville odwrocil sie ku Isalanczykowi, poirytowany naruszeniem protokolu, Borric jednak parsknal smiechem, szczerze ubawiony. - Czekajze, Bobby. Nakor, ciebie to widze w tych... gaciach?
-Owszem, Wasza Krolewska Mosc - odparl zapytany, wystepujac na czolo grupy i usmiechajac sie niezwykle bialymi zebami. - Pojechalem z nimi i wrocilem. Greylock jest na innym statku... i wroca z nim wszyscy pozostali, ktorzy zdolali dotrzec do Miasta nad Wezowa Rzeka.
De Longueville zagryzl wargi, przelykajac z gniewem to, co zamierzal rzec o Nakorze. Oczywistym bylo, ze maly frant zna sie skads z Krolem. Isalanczyk kiwnal niedbale glowa Erlandowi, ktory rowniez usmiechnal sie do malego, zylastego przechery.
-Wszyscy zyskaliscie ulaskawienie - odezwal sie Krol do pozostalej czworki niegdysiejszych szubienicznikow - i wasze zbrodnie zostaly wymazane z rejestru. - Spojrzawszy zas na Erika i Jadowa, rzekl: - Widzimy, ze wstapiliscie do sluzby...
Erik zdolal kiwnac glowa, Jadow jednak zdobyl sie na entuzjastyczne: - Ta-est, Wasza Krolewska Mosc!
-A wy... nie? - Krol spojrzal na Sho Pi i Roo.
-Ja musze isc za moim mistrzem, Najjasniejszy Panie - rzekl Sho Pi, pochylajac glowe.
-Nie nazywaj mnie mistrzem! - syknal Nakor. Odwrociwszy sie do Krola, rzekl w formie wyjasnienia: - Ten chlopak uroil sobie, ze jestem jakims medrcem i bez przerwy za mna lazi...
-Ciekawym, skad mu to przyszlo do glowy? - rzekl z przekasem Ksiaze Erland. - Z pewnoscia nie wpadl na ten pomysl dlatego, ze sie odziewasz jak mistyk lub wroz... prawda, Blekitny Jezdzcze?
-I nie dlatego, ze lubisz przemawiac tonem wedrownego kaplana? - dorzucil Borric.
Nakor usmiechnal sie - nieslychana rzecz! - lekko speszony i potarl dlonia brode. - Prawde rzeklszy, to ostatnio tego nie probowalem... - Na jego twarzy pojawila sie tez irytacja. - Nie powinienem byl wam o tym mowic, kiedy uciekalismy z Kesh.
-Och, wezze go ze soba - odparl Krol. - Prawdopodobnie podczas wedrowki przyda ci sie ktos do pomocy.
-Podczas wedrowki? - zachnal sie Nakor. - Ja wracam na Wyspe Czarnoksieznika.
-To musi troche poczekac - sprzeciwil sie Krol. - Potrzebny nam jestes, bys w imieniu Korony udal sie do Stardock i pogadal z wladzami Akademii.
Twarz Nakora spochmurniala. - Wiesz przecie, Borric, ze dalem sobie spokoj ze Stardock... i z pewnoscia wiesz tez, dlaczego.
Jesli Krolowi nie spodobalo sie to, ze Isalanczyk zwrocil sie don tak nieformalnie, wcale tego po sobie nie pokazal. - Wiemy... ale ty widziales, z kim lub czym przyjdzie nam walczyc, i dwukrotnie byles za oceanem. Trzeba nam przekonac magow ze Stardock, by w razie czego nas poparli. Beda musieli nam pomoc.
-Znajdzcie Puga. Jego posluchaja... - upieral sie Nakor.
-Jezeli mozna go znalezc, to go znajdziemy - odpowiedzial Krol. Odchyliwszy sie w tyl, westchnal: - Zostawia nam wiadomosci, tu i tam, ale nie zdolalismy sie z nim spotkac i porozmawiac osobiscie...
-Nie rezygnujcie - poradzil Nakor.
Na ustach Krola pojawil sie usmiech. - Ty, przyjacielu, jestes osoba, ktora najlepiej sie do tego nadaje. Tak wiec, jezeli nie chcesz, bysmy rozeslali wiesci do kazdej szulerni w Krolestwie o tym, w jaki sposob radzisz sobie z kartami i przy kosciach, w imie starej przyjazni uczynisz nam te laske...
Nakor machnal dlonia, jakby krolewska grozba nie miala dlan znaczenia. - Ba! Wolalem cie, gdy byles zwyklym wariatem.
Borric i Erland wymienili rozbawione spojrzenia, nie przejeli sie wcale kwasna mina malego franta. Zaraz potem Krol zwrocil sie do Roo: - A co z toba, mosci Rupercie Avery ? Czy i na twoja pomoc mozemy liczyc?
Widzac, ze stal sie osrodkiem zainteresowania, Roo na chwile stracil jezyk w gebie, szybko jednak odzyskal rezon. - Przykro mi, ale nie, Najjasniejszy Panie. Obiecalem sobie, ze jesli udami sie przezyc tamta zawieruche, wroce i zostane bogaczem. I tym wlasnie zamierzam sie zajac. Przede mna kariera kupiecka... a nie sposob tego dokonac w szeregach armii.
-Kariera kupiecka? - Krol kiwnal glowa. - Owszem... czlek o twoich uzdolnieniach moglby wybrac gorzej. - Powstrzymal sie od uwag na temat przeszlosci mlodzika. - A jednak przezyles wiele... i malo jest ludzi w naszej sluzbie, ktorzy przeszli przez to, co ty. Liczymy na twoja dyskrecje... a jesli to nie jest dostatecznie jasne, powiemy inaczej, oczekujemy, ze bedziesz dyskretny.
-Rozumiem, Najjasniejszy Panie - usmiechnal sie Roo. - I jedno moge ci obieca