5290
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5290 |
Rozszerzenie: |
5290 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5290 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5290 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5290 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
KAZIMIERZ NAG�RSKI
pies
JEST PAN Z MIESI�CZNIKA "M�J PIES" i chce pan wiedzie� wi�cej ni� to, co w
ma�ych wzmiankach napisa�a prasa. No dobrze. Niech wi�c pan wie, �e ca�a ta
sprawa nie wydarzy�aby si�, gdyby�my nie kupili domu.
A wszystko zacz�o si� tak. Jechali�my z m�em podmiejskim poci�giem do moich
rodzic�w, bo zdecydowali�my si� powiedzie� im. Jestem, jak Pan widzi, w ci��y.
Wtedy jeszcze nie by�o wida�, ale byli�my tym mocno poruszeni. M�wili�my ci�gle
o jednym. O naszej przysz�o�ci z dzieckiem. Na jednym z przystank�w, wie pan,
tam, gdzie jest ten szpital dla wariat�w, wsiad�a kobieta, a �e naprzeciwko by�o
wolne miejsce, usiad�a przy nas. Troch� mi by�o smutno, bo nasze mieszkanie w
centrum to niewielki pok�j z kuchni�, powiedzia�am wi�c do m�a: "Szkoda, �e nie
mo�emy mie� domu, dziecko mia�oby du�o wi�cej miejsca do zabawy". Wtedy ta
kobieta spojrza�a na mnie i zapyta�a: "Jest pani w ci��y?", a ja na to: "Tak,
jeszcze nie wida�, ale to ju� trzeci miesi�c", i dumna u�miecham si� do niej i
nagle spostrzegam, �e jest bardzo blada, a po jej policzku p�ynie �za. Szybko j�
wyciera i m�wi: "Mog� wam sprzeda� dom, bo wyje�d�am na sta�e za granic�. Nie
chc� du�o. Dom mo�ecie obejrze� ju�. To na nast�pnym przystanku".
Tydzie� p�niej dom by� nasz. Kupili�my go, jak to si� m�wi - "za psie
pieni�dze", ale by�y to przecie� wszystkie nasze niewielkie oszcz�dno�ci i to,
co dostali�my ze sprzeda�y mieszkania w centrum, wi�c jak zobaczy�am wtedy, dwa
tygodnie temu, tego zamaskowanego bandziora, z tym ogromnym rewolwerem w r�ku i
mojego m�a, le��cego w salonie twarz� do pod�ogi, to my�la�am, �e zemdlej�. A
ten wymachuje broni� i wrzeszczy: "Pieni�dze i kosztowno�ci, ale to ju�, bo mu
�eb rozwal� jak psu".
KUPI�EM ten dom z my�l� o niej. Sta� na uboczu i mia� do�� ponury wygl�d. Przez
wiele lat by� niezamieszka�y i wymaga� remontu. Zamierza�em nie tylko ca�kowicie
zmieni� jego zewn�trzny wygl�d, ale tak�e jego wn�trze. Kiedy wszed�em do
�rodka, zobaczy�em z korytarza po prawej obszern� staro�wieck� kuchni�, za ni�
zrujnowan� �azienk�, po lewej - mroczny salon, dalej by�y cztery sypialnie, z
wej�ciami naprzeciwko, a na ko�cu biblioteka. Stan��em zachwycony. Ten pok�j by�
najwi�kszy i najwy�szy, ozdobiony na prawej �cianie wielkim weneckim oknem.
Nieco odsuni�te od okna sta�o s�dziwe, rze�bione, d�bowe biurko, a po obu jego
stronach dwa identyczne, obrotowe krzes�a z por�czami - w tym samym stylu.
�ciany - od pod�ogi do sufitu - zastawione by�y drewnianymi rega�ami, zdobionymi
pokr�tnym secesyjnym ornamentem, a na nich - czasem r�wno, prosto i karnie, a
czasem niesfornie i w nie�adzie - ustawione by�y ksi��ki. Tysi�ce tom�w. W lewym
k�cie biblioteki sta�y wygodne i do�� wysokie schody z por�cz�. Mia�y k�ka i
�atwo je by�o przesuwa�. Biblioteka pozostanie. W takim stanie, jak jest. Trzeba
tu tylko odkurzy� i posprz�ta�. Tak postanowi�em. I tak si� sta�o.
Jestem ekonomist�. Pracuj� w banku i jak na m�j wiek, 29 lat, mam wysokie
stanowisko. Jestem kierownikiem dzia�u. Nie zarabiam �le, ale na kupno i remont
tego domu nie m�g�bym sobie pozwoli�. Kupi�em go dzi�ki mojemu wujowi. �wi�tej
pami�ci.
Nie uprawia�em sport�w, bo jestem troch� za niski i troch� za ci�ki. Sp�jrzmy
prawdzie w oczy - jestem gruby. Mam te� kr�tki wzrok i coraz wi�ksz� �ysin�. Ale
mam te� zalety - jestem bystry, inteligentny i dowcipny. I jestem �wietnym
ekonomist�.
Jestem od niej troch� starszy. Znam j� od dobrych kilku lat. Eteryczna,
ciemnow�osa, niebieskooka. Kiedy j� widz�, dr�� mi r�ce i wysycha gard�o. Moja
wielka mi�o��. Gdy dom b�dzie gotowy, musi wystarczy� mi odwagi na o�wiadczyny.
DOM jest gotowy.
O�wiadczyny przyj�te.
POBRALI�MY SI� i zamieszkali�my w naszym domu. Szcz�cie. Z�apa�em Pana Boga za
nogi. Mia�em prac�, kt�r� lubi�em. Dom, kt�ry dawa� mi wytchnienie i odpoczynek.
Kobiet�, kt�r� bardzo kocha�em i kt�ra wtedy odwzajemnia�a moje uczucia. Rok
szcz�cia.
Szcz�cie m�czyzny jest inne ni� szcz�cie kobiety. Dziecko. Tego bardzo
pragn�a moja �ona. Po roku nieudanych pr�b poszli�my do lekarza. Razem. Badania
wykaza�y, �e nie mo�emy mie� dzieci. Ani ona, ani ja.
By�y �zy. By�a rozmowa, po kt�rej nic nie postanowiono. Kilkudniowa sucha,
bezbrze�na, czarna rozpacz. A potem dosta�em psa. Szczeniaczek. Psie dziecko.
Ma�y, bardzo nieporadny jeszcze - husky, z niebieskimi oczami i pot�nymi, jak
na takiego malca, �apami. I pierwszy raz - od tamtego dnia - zobaczy�em u�miech
na twarzy mojej �ony.
Nie trwa�o to d�ugo. Trzy, mo�e cztery dni. Do mojej �wiadomo�ci jednak dotar�o
po kilku tygodniach, kiedy sta�o si� brutaln� prawd�. Pies zaj�� moje miejsce.
Pozornie by�o jak dawniej. Posprz�tane, zadbane, przygotowane i wyprane. Tylko
nie by�o ju� pi�tkowych romantycznych albo weso�ych kolacji we dwoje, szalonych
sobotnich wypraw na zakupy, niedzielnych leniwych porank�w. Nie by�o nawet
wsp�lnego ogl�dania telewizji ze �miesznymi, g�upawymi komentarzami.
Dla niej by� pies.
Dla mnie - puste wieczory i samotne noce. Nie chcia�a si� ze mn� kocha�. Nie
poda�a przyczyn. Nawet rozmawia� o tym nie chcia�a.
Zazdro�ci�em psu. Wszystkiego. Poca�unk�w i przytulania. Zabaw z patykiem i
weso�ego turlania si� w trawie ogrodu. Jednostronnych rozm�w i czu�ego g�askania
po g�owie.
Cierpliwo��. Postanowi�em przeczeka�. Zazdro�� i puste wieczory zaprowadzi�y
mnie do biblioteki. Ksi��ki. Opas�e tomiska i cienkie ksi��eczki. Powa�ne
rozprawy i weso�e opowiadania. Czyta�em wszystko.
MIN�� ROK. Z ma�ego psiaka wyr�s� pot�ny pies. Gdy stawa� na tylnych �apach,
by� wzrostu mojej �ony. Byli nieroz��czn� par�. Darzy�a go uczuciem, kt�rego nie
zazna�em nawet ja w naszym pierwszym wsp�lnym roku. Pies odwzajemnia� je z
czu�o�ci� i przywi�zaniem. By�em intruzem. Ledwo tolerowanym przez �on�,
lekcewa�onym przez psa.
Schud�em. Jedzenie przesta�o mi smakowa�. Praca i wieczorne czytanie ksi��ek,
wieczorne czytanie ksi��ek i praca.
Pewnej d�ugiej sobotniej nocy natrafi�em na ksi��k�, kt�ra nie mia�a ok�adki.
Brakowa�o w niej kilkunastu stronic z przodu i nie wiadomo ilu z ty�u. Musia�a
by� stara, bo papier by� ��tobr�zowy, a kartki postrz�pione. Zacz��em czyta�.
Niezwyk�a. Traktat o magii. Godzin� p�niej doczyta�em si� rozdzia�u "Zamiany",
a w nim, �e dusza cz�owieka mo�e zamieni� si� z dusz� zwierz�cia. Musz� by�
jednak spe�nione pewne warunki. A zatem zwierz� musi by� wystarczaj�co du�e,
musi by� noc i ksi�yc w nowiu, bo nawet odbite �wiat�o s�oneczne zniweczy
zamiar, oraz formu�a - bardzo dok�adnie przepisana niebieskim atramentem, na
czarnym papierze - o wymiarach 9x9 centymetr�w. Formu�a sk�ada�a si� z szeregu
znak�w. Potem trzeba tylko przytrzyma� papier w wyci�gni�tych r�kach na
wysoko�ci oczu i pomy�le� o zwierz�ciu.
Na koniec by�y jeszcze dwa zdania: "Powr�t nie jest mo�liwy. Gdyby� jednak
chcia� tego dokona� - niech B�g ma ci� w swojej opiece".
M�j racjonalny, ekonomiczny �wiatopogl�d wyszydzi� te brednie. Ale je�li to
mo�liwe... Je�li to mo�liwe, to znowu m�g�bym by� z ni�. Troch� inaczej ni�
przed rokiem, ale przecie� blisko. Najbli�ej, jak tylko mo�na. Spojrza�em na
kalendarz. Jutro jest n�w.
M�J M�� ZWARIOWA�. Wlaz� pod zlewozmywak w kuchni i cieniutko piszcza�. Przedtem
narobi� takiego rumoru w kuchni, �e obudzi�by ka�dego z najtwardszego snu.
Zadzwoni�am po pogotowie, no i wtedy da� popis. Rzuci� si� na lekarza szczerz�c
z�by i pewnie pogryz�by go, gdyby nie piel�gniarze. Dw�ch osi�k�w ledwo da�o
rad� temu chuchrakowi. Kiedy wnosili go do karetki, spojrza� na mnie takim
dziwnym, przejmuj�cym wzrokiem.
Tydzie� p�niej zjawi� si� lekarz z kliniki psychiatrycznej. M�j m�� jest
powa�nie chory. Cierpi na zmian� osobowo�ci. Leczenie potrwa co najmniej kilka
miesi�cy. Przywi�z� wszystkie jego rzeczy i kopert�, w kt�rej by� portfel z
dokumentami, zegarek i kawa�ek czarnego papieru.
B�d� musia�a nauczy� si� �y� sama. Te wieczory na odludziu. Dobrze, �e mam psa.
OD KIEDY JESTE�MY SAMI, m�j pies si� zmieni�. �azi za mn� krok w krok. Przedtem
wprawdzie te� �azi�, ale teraz robi to inaczej. Teraz chodzi bardzo blisko.
Kiedy g�askam go, zerka na mnie niebieskimi oczami i u�miecha si� kpiarsko.
Zastanawia�am si�, czy pies mo�e si� u�miecha�. To nie jest nic innego.
Potwierdzi�a to zreszt� historia z listonoszem.
Bawili�my si� w ogrodzie z patykiem. Prosta gra. Rzucam patyk. Pies biegnie,
dopada patyk w trawie i wraca z kijkiem w z�bach. Przedtem droczy� si�, niby nie
chcia� odda�, a teraz nag�a zmiana. Wraca, okr��a mnie i ulegle k�adzie patyk
pod nogi. Rzucam drugi raz - to samo. Bior� patyk po raz trzeci - ca�y si� zje�a
i wali prosto do furtki. Na podej�ciu, tu� za furtk� stoi listonosz. Pies
poznaje go. Zwalnia. Podchodzi do listonosza, delikatnie, ale stanowczo wyjmuje
mu z r�ki rulonik z gazetami i korespondencj�, spokojnie idzie do domu i k�adzie
to wszystko na stoliku w przedpokoju. Listonosz u�miecha si�, ale jest blady jak
kreda.
- Nie�le go pani wyszkoli�a w tak kr�tkim czasie - m�wi.
Nic nie m�wi�, tylko my�l�, �e wcale go nie szkoli�am.
Kilka dni p�niej poszli�my spacerem na skraj parowu. Nie oddala� si� zbytnio,
ale na skarpie stan�� jak wryty. Przez dobrych kilka minut nie rusza� si�, a
potem wolno i ostro�nie zacz�� schodzi� w d�.
- Wracaj - powiedzia�am.
Nie us�ucha�. Wprawdzie zatrzyma� si�, ale tylko odwr�ci� sw�j pi�kny, tr�jk�tny
�eb i lekko nim pokr�ci�, jakby chcia� powiedzie� - nie. W chwil� p�niej run��
po zboczu, w kilka sekund znalaz� si� na dnie parowu, a potem zobaczy�am tylko,
jak gna na z�amanie karku dnem parowu w stron� zagajnika.
Nie by�o go godzin�. Kiedy wr�ci�, mokry i zziajany, nie powiedzia�am nic, tylko
obra�ona ruszy�am szybkim krokiem w stron� domu. Tylko przez chwil� szed� za
mn�. Kiedy wsun�� swoj� mokr� g�ow� pod moj� lew� r�k�, min�� gniew. Wr�cili�my
do domu.
Nast�pnego dnia spa�am d�ugo. Nie zbudzi� mnie, jak zawsze, wczesnym rankiem,
tr�caj�c zimnym nosem w r�k� albo stop�. Obudzi� mnie przeci�g, bo zerwa� si�
wiatr i z �oskotem zatrzasn�� drzwi.
Wr�ci� w po�udnie. Tu� przed burz�. Pachnia� wiatrem i sianem, i czym� jeszcze.
Przyjrza�am mu si�. Mia� leciutko naderwane prawe ucho. Na ko�cu ranki l�ni�y
kropelki krwi. Lun�o. Nie da� sobie opatrzy� rany. Uciek� na werand� i wystawi�
g�ow� na deszcz.
Od tego dnia zacz�y si� jego ucieczki. Kiedy zamkn�am furtk� na klucz, ca�y
si� zje�y� i wydoby� z siebie gro�ny pomruk. Obszed� ca�e ogrodzenie. Znalaz�
dogodne miejsce i jednym susem przeskoczy�. Potem spojrza� na mnie tymi
niebieskimi oczami i ruszy� w stron� parowu.
Udowodni� mi, �e na nic zabezpieczenia. Przestraszy� mnie, bo poczu�am, jaki
mo�e by� gro�ny.
Przesta� chodzi� za mn� krok w krok, chocia� nadal okazywa� mi wielkie
przywi�zanie. Ale coraz wi�cej czasu sp�dza� poza domem. Bywa�o, �e nie wraca�
na noc.
Dzi� te� go nie ma. P�jd� poczyta� do biblioteki.
MORDERCZYNI. Kraty. W zasi�gu wzroku kropl�wka na tle krat. Nie mog� si� ruszy�.
B�l. Boli mnie wszystko. Nawet oczy. Uwiera mnie cia�o. P�acz�.
Wr�ci�em - wi�c nieprawd� jest, �e nie ma powrotu. "Niech B�g ma ci� w swojej
opiece". Niechaj B�g ma mnie w swojej opiece teraz. Teraz, kiedy nie chc� ju�
swojego cia�a. Teraz - kiedy wiem ju�, co to jest wolno��. Teraz - kiedy nie
mog� ju� kocha� swojej �ony.
Nie da�a mi �adnych szans. Siedzia�a na schodach przed domem z dubelt�wk� wuja
na kolanach i kiedy stan��em w �wietle furtki, wypali�a z obu luf. Zabi�a mnie.
Zabi�a mnie - JAK PSA.
OZDROWIENIEC. Jestem s�aby. Poruszam si� wolno, ale chodz�. Nie kr�puje mnie ju�
kaftan bezpiecze�stwa. Pozwalaj� mi nawet p�j�� do ust�pu - z piel�gniarzem,
rzecz jasna - ale mog�. Dostaj� leki. Pastylki i zastrzyki. Przetrwam to.
Czekam, a� zjawi si� tu moja �ona. Mo�e zechce mnie zabi� jeszcze raz. Licz� na
to.
Przez moje zakratowane okno widz� park. Biega po nim wielki - mo�e p�toraroczny
- owczarek syberyjski. Jest pi�kny. Ale i tak nie mam formu�y. A nawet gdybym
mia�, czy jest mo�liwy drugi raz?
POK�J WIZYT. Moja �ona siedzi przy stole naprzeciwko mnie. Jest blada i wygl�da
na zm�czon�. R�ce mocno zaciska na torebce. Wreszcie m�wi:
- Ty podst�pny, ob�udny egoisto. Zniszczy�e� moje �ycie. Potarga�e� je jak
niepotrzebn� kartk� papieru. Bez zastanowienia zaj��e� miejsce, kt�re nigdy nie
by�o dla ciebie przeznaczone, a potem opu�ci�e� mnie. To pod�a zemsta. Na
dodatek ksi��ka k�ama�a. Wr�ci�e� pewnie dlatego, �e twoje cia�o wci�� tu by�o.
�ywe.
Milknie i wtedy zaczynam m�wi� ja.
- Co ty, kobieto, mo�esz wiedzie� o relacjach mi�dzy mi�o�ci� a wolno�ci�? Ty,
kt�ra przez chwil� nawet nie �y�a� innym �yciem. Ksi��ka nie k�ama�a. Nikt nie
wr�ci�, bo nie chcia� wraca�. Tam nie czeka na nas gwa�towna �mier�. C� ty
mo�esz wiedzie� o wolno�ci, je�li nie znasz zapachu rozrytej przez kreta ziemi,
je�li nie s�yszysz cichych, ostro�nych st�pa� sarny. Wolno�� to uderzenia wiatru
nios�cego niewyobra�alne zapachy, to nag�y atak wilka, nocny �piew sowy. To
deszcz i �nieg. To pewno�� si�y �ap. Moc z�b�w. To g�upawa zabawa z tob� w
patyk. Zrobi�em to, bo bardzo ci� kocha�em, nie wiedzia�em, �e znajd� wolno��.
Wolno�� to �ycie najprostsze, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�. Bez ob�udy,
fa�szu, ma�ych i du�ych k�amstw, zawi�ych intryg i pokr�tnych t�umacze�, bez
ekonomii i filozofii. Wolno�� to blady �wit i krople rosy, to zapach legowiska
lisa. Zabra�a� mi to.
Po twarzy mojej �ony p�yn� �zy. Otwiera torebk�. Nie, to nie pistolet. W r�ku
trzyma czarny kartonik.
WRZESZCZY, a ja stoj� sparali�owana strachem i wtedy przez okno do salonu, jak
taran, jak szara burza, wskakuje ten ogromny owczarek syberyjski - o ten, co
wygrzewa si� na s�o�cu w ogrodzie - a z ty�u, od strony kuchni, ta pi�kna
wilczyca - ta sama, co teraz zach�ca go do zabawy - i pada strza�, kt�ry robi t�
dziur� w suficie, a potem bandzior ju� le�y, na nim owczarek syberyjski z z�bami
na gardle, ja p�acz�, wilczyca odci�ga rewolwer pod st�, m�� siada i m�wi:
"Trzeba wezwa� policj�" i wtedy ona przynosi mu w z�bach telefon.
Nie wiem, sk�d wzi�y si� te psy. Ale teraz s� ju� nasze. M�wi pan, �e to
dziwne? To wcale nie jest takie dziwne. Najdziwniejsze by�o to, �e kiedy
przyjecha�a policja i wszyscy byli zaj�ci, psy wesz�y do biblioteki i potarga�y
jak�� ksi��k�. Na drobne strz�py.