16050
Szczegóły |
Tytuł |
16050 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16050 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16050 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16050 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piekara Jacek
Zakl�te miasto II
W ciemny zimowy wiecz�r brn�� przez zwa�y �niegu zagradzaj�ce wej�cie do pa�acu. Lodowaty porywisty wicher zdziera� mu z ramion podbity futrem p�aszcz. Grudki zmarzni�tego �niegu uderza�y bole�nie; pr�bowa� os�oni� twarz ko�nierzem, ale nie m�g� pokona� wichru. Zwali� si� ci��ko w zasp�. Z trudem wype�zn�� ze �niegu i g��boko pochylony ruszy� w dalsz� drog�.
Po chwili doszed� do bramy, przy kt�rej siedzieli w blasku ogniska dwaj wartownicy. W�t�y p�omyk o�wietla� ich zmarzni�te i poranione twarze. Grzali d�onie tu� nad ogniem.
Zbli�ywszy si� do nich, zobaczy�, �e tkwi� bez ruchu.
Tr�ci� jednego z nich nog�, a cia�o zwali�o si� w �nieg, nie zmieniwszy pozycji. Ogie� z sykiem zgas�, jakby pali� si� dot�d tylko po to, aby ukaza� przybyszowi martwe cia�a.
Pchn�� ci��kie wrota i wszed� do �rodka gnany lodowatym podmuchem. Przekr�ci� masywny klucz w zamku nast�pnych drzwi, uchyli� je i przez powsta�� szpar� w�lizn�� si� do �rodka.
Stan�� na progu wielkiej obwieszonej nied�wiedzimi sk�rami komnaty. Weso�o trzaska� ogie� na kominku, jasnym blaskiem p�on��y oliwne lampy.
Zrzuci� z ramion sztywny od �niegu i mrozu p�aszcz i cisn�� go pod kominek. Zdj�� futrzane r�kawice; przez chwil� stara� si� rozrusza� zgrabia�e palce. W tym momencie podesz�y do niego trzy niewolnice i odpi��y przytrzymuj�ce pancerz rzemienie, zzu�y buty z n�g, �ci�gn��y sk�rzane, obszyte futrem spodnie. Westchn�� z ulg� i depcz�c bosymi stopami po mi�kkich futrach wy�cie�aj�cych pod�og� ruszy� w stron� ma�ych drzwiczek niedaleko kominka. Otworzy� je, z wn�trza buchn��a para. Zrzuci� bielizn� i z zadowoleniem wszed� do wielkiej, drewnianej kadzi pe�nej gor�cej wody. Sk�ra przyjemnie piek�a, krew coraz szybciej kr��y�a w �y�ach.
Wtem jaka� kobieca posta� przekroczy�a pr�g i stan��a tu� przy nim. Spojrza� na ni� oboj�tnie i zanurzy� twarz w wodzie.
- Pose� z Vergolandu czeka od wczoraj - rzek�a. - Gdzie by�e� tak d�ugo?
Wynurzy� twarz.
- Popro� go do mnie.
- To - urwa�a - to kobieta.
Roze�mia� si� g�o�no.
- Wi�c tym bardziej!
Po chwili kobieta wesz�a ponownie w towarzystwie m�odej, bardzo wysokiej dziewczyny. M��czyzna popatrzy� na ni� z zachwytem, gdy zrzuci�a z ramion futrzan� szub�. Jej jasne w�osy sp�ywa�y a� do nabijanego z�otymi �wiekami pasa, przy kt�rym ko�ysa�a si� pochwa z wystaj�c� r�koje�ci� kind�a�u. Ubrana by�a skromnie, jedynie w szary sk�rzany kubrak i tego samego koloru spodnie, kt�rych nogawice gin��y w szerokich cholewach but�w.
- B�d� pozdrowiony, Rogerze, Namiestniku Lorii.
- Witam ci�, pani - zapraszaj�cym gestem wskaza� zydel pod �cian�. - Wybacz, �e przyjmuj� ci� tutaj, ale dopiero wr�ci�em z dalekiej wyprawy i musz� od�wie�y� nieco si�y.
Spojrza� na drug� kobiet�.
- Opu�� nas, Laurien.
Cicho szcz�kn��y zamykane drzwi.
- To wielki zaszczyt dla mnie podejmowa� Auri�, c�rk� Wielkiego Wojownika Vergolandu. - U�miechn�� si� lekko.
- Vergoland, Loria, Kampara - wszystko to nied�ugo przestanie istnie�, rozpadnie si�.
Roger oboj�tnie skin�� g�ow�.
- Czy zauwa�y�a�, pani, �e ostatnio noce staj� si� coraz d�u�sze, zimy coraz ci��sze
- Ta trwa ju� rok - przerwa�a mu Auria. - Ludzie w Vergolandzie mr� jak w czasie zarazy.
Roger wla� do balii wrz�tek ze stoj�cego tu� obok dzbana.
- I u nas jest podobnie. Wyruszy�em tydzie� temu z dwudziestoma rycerzami ku g�rom Hogar. Wr�ci�em sam jeden. Ko� pad� mi dwadzie�cia kilometr�w st�d. Po drodze widzieli�my wymar�e wsie, opustosza�e grody; nawet wilk�w jest coraz mniej.
- Wielki Mag Lorii przegrywa sw� walk�. Po raz drugi - rzek�a.
Roger si�gn�� po przyniesion� przez niewolnika szklanic� wina.
- To ju� nied�ugo si� sko�czy - mrukn��. - Trzeba st�d si� wyrwa�, pani. Jeste�my tu za d�ugo. Czas wraca�.
Auria wsta�a i zgarn��a w�osy do ty�u. Zbli�y�a si� do Rogera. Le��c obj�� j� w pasie, drug� r�k� pr�buj�c dosta� si� pod kubrak. Wstrzyma�a jego d�o�.
- Zostaw - rzuci�a ostro. - Czy potrafisz widzie� we mnie tylko pi�kne cia�o? Zastan�w si� lepiej, jak st�d uciec!
Pu�ci� j� i wzruszy� ramionami.
- Zmieniasz si�.
- Nie przyjecha�am tu na zabawy z tob�, ale po rad�!
- Czy Wielki Wojownik wie, �e jeste� w Lorii?
- Nie.
- Ilu ludzi przyjecha�o z tob�?
- Dw�ch, reszta zgin��a po drodze.
- Tych dw�ch sta�o teraz przy bramie? - spyta�
- Tak.
- Zamarzli - rzek�. - Gdy wszed�em, byli ju� skostniali na �mier�.
Ze z�o�ci� uderzy�a pi��ci� w kraw�d� kadzi.
- A Wielki Wojownik? - spyta�.
- Co? - nie zrozumia�a.
- Nie chcesz jecha� z nim?
U�miechn��a si� ods�aniaj�c bia�e r�wne z�by.
- A Laurien?
Roze�mia� si� drwi�co.
- Nie mog� na ni� patrze�. Nie wiem, jak mog�em by� tak g�upi i zosta� z ni�.
- By�e� m�ody.
- I g�upi - doda�. - Pi�kne s��wka, wzruszaj�ca pie��, rozmowa z Magiem Lorii. Gdybym wiedzia�
Po�o�y�a mu d�o� na ustach.
- Musimy jecha�. Magowie b�d� jednak chcieli nas zatrzyma� za wszelk� cen�. Nasz odjazd jest dla nich kl�sk�. Loria i Vergoland upadn�. Noc zapanuje na zawsze.
- A Khakherd? Czy nie chce opu�ci� Kampary?
- Ten g�upiec? - sykn��a z pogard�. - Postanowi� broni� si�.
Roger spojrza� zdumiony,
- Broni� si�? Przed ciemno�ci� nie mo�na si� obroni�. Je�eli Magowie nie daj� rady, to c�� my mo�emy?
- Magowie nie mog� nas zatrzyma� sil� - rzek�a jakby do siebie.
Pokr�ci� g�ow�.
- Wi�c to ju� - mrukn��.
Spojrza�a na niego ostro.
- Boisz si�? A mo�e �al ci Laurien? A mo�e w�adzy, Namiestniku?
Zaprzeczy� gwa�townie:
- To nie to. Sam nie wiem. Ta bezsilno��, upadek wszystkiego, co dot�d by�o naszym �yciem
- Milcz! - krzykn��a. - Zosta� tu, jak chcesz. Ja jad�! Koniec jest coraz bli�ej, a ja nie zamierzam gin�� razem z Magami.
Wyszed� z wody i owin�� si� suchym ciep�ym p��tnem.
- Ja te� nie - powiedzia� - ale odje�d�aj�c zabieramy im resztk� si�. Zabijamy ich. Bez nas nie mog� ju� walczy�.
- G�upcze! - krzykn��a. - Do czego doprowadzi�a ta Walka? Magowie s� coraz s�absi. Dlaczego musia�e� opu�ci� sw�j zamek? Bo pewnego dnia nie mieli nawet si�, aby zapewni� mu dalsze istnienie, i z powrotem zmieni� si� w ruin� sprzed setek lat.
- To prawda, ale
Chwyci�a go za ramiona i szarpn��a.
- Jedziesz ze mn�?
Spojrza� w jej b�yszcz�ce gniewem oczy i obj�� j�.
- Jad� - zdecydowa� si�.
U�miechn��a si� i pog�aska�a go po policzku. Przytuli� si� do niej i zacz�� ca�owa� jej szyj�.
- Prosz� ci� - szepn��a - nie tutaj.
Ale on nie s�ucha� ju� i szarpi�c zacz�� �ci�ga� z niej kubrak Auria westchn��a, ale podda�a si� jego d�oniom. Ca�owa� jej piersi i pospiesznie rozpina� otaczaj�cy biodra pas, gdy wtem skrzypn��y drzwi. Odwr�ci� si� gwa�townie i ujrza� stoj�c� na progu Laurien patrz�c� z rozpacz� i przera�eniem na scen�, kt�ra rozgrywa�a si� przed jej oczyma. Nagle zatrzasn��a drzwi i us�yszeli tylko dobiegaj�cy zza �ciany szloch. Roger pu�ci� ju� Auri� i sta� opieraj�c si� o �cian�. Twarz ukry� w d�oniach.
- Nie cofniesz si� teraz - d�o� Aurii spocz��a na jego ramieniu.
Wyprostowa� si� i spojrza� w jej oczy.
- Nie cofn� si�!.
Le�a� w swojej komnacie na pi�trze, okryty puchow� pierzyn� i kilkoma nied�wiedzimi sk�rami. G��boko oddycha� mro�nym powietrzem. Nagle ujrza� posta� siedz�c� obok na krze�le. Twarz przybysza zakryta by�a ko�nierzem d�ugiego, spadaj�cego na ziemi� p�aszcza.
- Witaj, Namiestniku.
- To ty - rzek� niech�tnie Roger. - Niepotrzebnie przychodzisz do mnie.
- Opuszczasz nas?
- Dlaczego pytasz? Ty wiesz najlepiej.
Przez chwil� panowa�a cisza.
- Zabijasz mnie. Namiestniku.
- Da�em ci �ycie - powiedzia� Roger. - Dzi�ki mnie pozosta�e� na dwadzie�cia lat, a teraz, c�� chc� wraca�.
- Nie wraca�by�, gdyby nie Auria.
Roger wychyli� si� lekko spod nakry�.
- Dawno ju� chcia�em wraca�, ale min��o niewiele czasu, odk�d dowiedzia�em si�, �e ona i Khakherd s� prawdziwi.
- Co to znaczy prawdziwi? - spyta� z gorycz� siedz�cy na krze�le. - Laurien te� jest prawdziwa, ka�dy z twych poddanych jest prawdziwy.
- Lecz zgin� wraz z tob�, bo s� cz��ci� ciebie samego!
- Laurien nie! Wiesz, �e stworzy�em j� dla ciebie. Jest tak� sam� istot� jak ty, Khakherd czy Auria. Boli mnie jej cierpienie. Ona ci� kocha. Dwadzie�cia lat temu powiedzia�em ci, �e gdy b�dziesz chcia�, odejdzie wraz z tob� do twojego �wiata.
- Przesta�! Nie bud� we mnie wspomnie�! Nie chc� o tym my�le�. Chc� odej��, wr�ci�, sk�d przyszed�em. Chc� by� sam.
- Sam - Roger us�ysza� jakby ironi� w g�osie przybysza. - Niegodziwcze, nie pami�tasz czu�ych zakl��, mi�osnych s��w, swego uczucia do Laurien
- Milcz! - rykn��. - Po co tu przyszed�e� - spyta� po chwili spokojniej. - �ebra�?
Posta� podnios�a si� z krzes�a. Wydawa�o si�, �e ro�nie w oczach si�gaj�c g�ow� stropu. Przed twarz� Rogera zatrzyma�a si� r��d�ka. Poczu� obezw�adniaj�c� niemoc i si�gaj�cy wn�trza piek�cy b�l.
- Zostaw - wydusi� przez zaci�ni�te z�by.
Us�ysza� drwi�cy �miech i r��d�ka znikn��a w fa�dach p�aszcza. Mag wolno wtopi� si� w �cian� i tylko dziki wicher zakr�ci� si� po pokoju.
S�udzy osiod�ali konie, przytroczyli worki z �ywno�ci�. Roger wybra� najpi�kniejsz� i najlepsz� ze zbroi, t� postanowi� na�o�y� na siebie. Trzy inne, ulubione, z kt�rymi nie mia� si�y si� rozsta�, spocz��y wraz z klejnotami i kosztowno�ciami na grzbietach jucznych koni.
Laurien milcz�co przygl�da�a si� tej krz�taninie.
Wreszcie podesz�a jednak do Rogera, gdy przegl�da� kufry w ma�ym ciemnym pokoju.
- Gdzie jedziesz? - spyta�a.
Spojrza� na ni� lekcewa��co i chcia� si� odwr�ci�, gdy ujrza� za sob� dwie zakapturzone postacie.
- Odpowiadaj - rzek�a rozkazuj�cym tonem.
W jej oczach ujrza� b�ysk.
- Jad� do Wielkiego Wojownika.
Laurien da�a znak d�oni� i silne ramiona m��czyzn stoj�cych za Rogerem oplot�y jego cia�o. P�tla unieruchomi�a przyci�ni�te do plec�w nadgarstki. Drugi koniec sznura przerzucony przez belk� u stropu spad� na d��. M��czy�ni lekko go poci�gn�li i Roger zawy� z b�lu. Szarpn�li raz jeszcze i o ma�o nie trzasn��y wykr�cane barki.
- Pu��! - Laurien da�a znak. Sznur zwis� lu�no, a Roger upad� na ziemi�. - Zostaniesz ukarany. Ukarany i napi�tnowany.
Zn�w poderwali go na nogi. J�cz�c musia� stan�� z wykr�conymi r�koma. Jeden z m��czyzn rozdar� mu kaftan.
- Pami�tasz, �e dwadzie�cia lat temu, gdy chcia�e� opu�ci� Miasto, m�j ojciec rzek�, �e nie wolno ci zabra� st�d �adnej rzeczy. Ten rozkaz teraz ja wydaj�! Odejdziesz st�d tak, jak stoisz.
Trzymaj�cy wzmocnili u�cisk. Roger ujrza� roz�arzony do czerwono�ci metalowy pr�t.
Laurien przytkn��a mu do piersi �elazo i trzyma�a tak d�ugo, p�ki nie wygas�o na ciele.
Zacz�� j�cze� dopiero wtedy, gdy wcierali mu w oparzelin� popi�� smoczego ziela.
- Tak m�j ojciec kara� ludzi nikczemnych - powiedzia�a Laurien. - To pi�tno b�dzie ci� pali�o do ko�ca �ycia.
P��niej ch�odne ostrze no�a wesz�o mi�dzy jego d�onie. Nie czu� ju�, jak przecinaj� wi�zy, p��przytomny upad� pod �cian�. Po chwili powl�k� si� przez pokoje. Z jednej ze �cian zerwa� pot��ny obosieczny miecz i podpieraj�c si� nim jak kijem wyszed� na dziedziniec. Ch��d zimowego wiatru orze�wi� go. Ujrza� siedz�c� na siwym rumaku Laurien, a obok niej rycerza w czarnej zbroi.
- Khakherd! - sykn�� z nienawi�ci�.
Rycerz uni�s� przy�bic�.
- Masz czas do zachodu s�o�ca. Je�eli nie opu�cisz pa�acu do tego czasu - zginiesz.
Roger za�mia� si�. Ale wtedy czarny rycerz co� krzykn��, i ze �niegu i mg�y wy�oni�y si� postacie na karych rumakach. Trzasn��y podnoszone okr�g�e tarcze, d�ugie kopie wysun��y si� do przodu.
Roger z mieczem w d�oni wskoczy� na konia. Czarny rycerz opu�ci� przy�bic� i ko�ysz�c bu�aw� ostro�nie zbli�y� si� do Namiestnika. W powietrzu b�ysn�� miecz ale tarcza Khakherda zatrzyma�a cios; w tym samym momencie mign��a kolczasta kula. D�o� Namiestnika uchwyci�a �a�cuch. Pot��nym szarpni�ciem wyrwa� bro� z r�ki oniemia�ego przeciwnika i wzni�s� miecz do powt�rnego ciosu. Czarny rycerz zn�w nadstawi� tarcz�, po czym okr�ciwszy si� z koniem umkn�� za mur swej konnicy.
Roger roze�mia� si� pogardliwie. Je�d�cy otoczyli jego pa�ac.
- Do zachodu s�o�ca - krzykn�� Khakherd.
Roger zsiad� z konia i wszed� do pa�acu. Na progu komnaty ujrza� Auri�. Widz�c zmienion� twarz dziewczyny, rozchyli� futrzany p�aszcz na jej piersiach. Pokiwa� g�ow�. Na ciele Aurii od lewej piersi a� do obojczyka pulsowa�a brunatna rana.
- Wielki Wojownik? - spyta�.
W milczeniu skin��a g�ow�.
- Jed�my st�d. Jak najpr�dzej - przez jej cia�o przebieg� dreszcz. - S�o�ce ju� zachodzi.
- Przed chwil� by�o po�udnie - mrukn�� jakby do siebie.
Otulili si� w futra, przypasali bro� i dosiedli koni. Gdy cwa�owali w stron� g�r, drog� zast�pi� im Khakherd �e swymi �o�nierzami.
- P�jdziecie piechot� - rozkaza�.
Roger uchwyci� r�koje�� miecza, ale nim zdo�a� wyrwa� go z pochwy, �mign�� wyrzucony przez Auri� oszczep. Rycerz w czarnej zbroi j�kn�� g�ucho i zwali� si� w �nieg. - Wbili ostrogi w boki koni i pochyliwszy si� nad ich karkami galopowali wzbijaj�c tumany �niegu.
Wydawa�o si� ju�, �e zgubili pogo�, ale Roger nadal pop�dza� konia chc�c jak najpr�dzej znale�� si� za Wilczym Jarem, b�d�cym granic� Lorii. Konie grz�zn�c w �niegu i �lizgaj�c si� na lodowej pokrywie mozolnie podchodzi�y kr�t� �cie�k� ukryt� w�r�d drzew porastaj�cych zbocze. Wreszcie stan�li na wierzcho�ku g�ry. Spojrzeli w d��, na pokryt� �niegiem dolin�. Przekrawa� j� w po�owie Wilczy Jar, kt�rego zbocza ��czy�a cienka, paj�cza ni� mostu.
Roger klepn�� konia w kark, gdy nagle zza krzak�w wypad�a gromada je�d�c�w.
�wisn��y strza�y. Auria upad�a na ziemi�. Roger jednak nie zatrzyma� si�, wbi� ostrogi w boki konia i ruszy� w d��. �nie�na zawieja zakry�a go przed oczyma napastnik�w. S�ysza� jeszcze jakie� krzyki, ale po chwili wszystko zag�uszy� gwizd wiatru.
Zjecha� w dolin�, ale mimo �e pogania� i pop�dza� wierzchowca, ten s�ab� coraz bardziej. S�ania� si� na nogach boki pokry�a mu marzn�ca piana. Robi�o si� coraz ciemniej. Roger wiedzia�, �e za chwil� nie znajdzie ju� drogi prowadz�cej w stron� mostu. Wtem ujrza� przed sob� ciemn� sylwetk�. Wyci�gn�� miecz z pochwy.
- St�j - us�ysza� g�os mimo wycia wiatru - to ja.
�nieg zasypywa� oczy, jednak Roger rozpozna� twarz Maga Lorii.
- Wracaj! Jeste� ju� sam, Auria zgin��a.
Wstrzyma� konia.
- Wracaj. Nie znajdziesz mostu. Zginiesz.
Zastanawia� si�, czy nie p�j�� za rad� Maga, gdy ujrza� cwa�uj�c� w jego stron� dziewczyn�.
- Auria!
Zatrzyma�a konia tu� przy nim.
- Zostaw go, Magu! - krzykn��a. - On jest teraz m�j. Nie zatrzymasz go!
- St�j, Namiestniku. To nie Auria. Ona zgin��a tam, na g�rze. To widmo nas�ane na ciebie, aby wyprowadzi� ci� st�d.
- Nie s�uchaj go! - chwyci�a uzd� jego konia i uderzy�a zwierz� w zad. Pognali w ciemno��. Bezb��dnie odnajdywa�a drog� w mroku i nieomylnie kierowa�a si� w stron� mostu.
- Za chwil� runie - rzek�a przekrzykuj�c wiatr. - Szybciej!
Kopyta koni zadudni�y na deskach mostu; po chwili byli ju� po drugiej stronie. W momencie gdy stan�li na zboczu jaru, za granicami Lorii, most run�� w d��.
Niebo rozdar�y b�yskawice, w ich �wietle ujrza� zmienion� twarz swej towarzyszki.
- Auria! - krzykn��.
Rozleg� si� piekielny, wibruj�cy �miech i posta� na koniu zamieni�a si� w �nie�ny tuman. Jak w lustrze ujrza� w nim swoj� w�asn� postarza�� twarz. Miecz wypad� z w�t�ych, starczych d�oni. S�abe nogi nie utrzyma�y go na koniu, kt�ry g�o�no r��c umkn�� w dal. Us�ysza� �a�osne zawodzenie wilk�w i ostatkiem si� uni�s� g�ow�. Za�zawionymi oczyma, przez wiruj�ce p�atki �niegu, ujrza�, jak kraina za Wielkim Jarem zapada si� pod ziemi�.
Stycze� 1984