5339
Szczegóły |
Tytuł |
5339 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5339 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5339 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5339 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TOMASZ PACY�SKI
SI�DMY KOT
I
Obie mo�liwe drogi za rozstajami wygl�da�y podobnie. Podobnie, to znaczy r�wnie �le. Puszcza�skie trakty nikn�ce w
zamglonym mroku, ciemne tunele w�r�d wysokich �wierk�w i sosen.
D�oni� w d�ugiej r�kawicy m�czyzna poklepa� po karku parskaj�cego, buchaj�cego z nozdrzy k��bami pary
wierzchowca. Ko� uspokoi� si� troch�, lecz wci�� ta�czy� wstrzymywany w miejscu.
I b�d� tu m�dry, pomy�la� niech�tnie m�czyzna. �adnych �lad�w, �adnych kolein wyrytych ko�ami woz�w. To nie
jest ta droga, na pewno nie ta. Tylko, �e �adnej innej nie wida�.
Na twarzy ocienionej nasuni�tym na oczy kapturem burej opo�czy, narzuconej na sk�rzany kaftan poznaczony
odciskami od zbroi, odbi�a si� irytacja. Wildniss. Przekl�ta puszcza. Kraj ponurych, ciemnych, milcz�cych las�w,
jezior i przepastnych bagien. Puszcza pe�na zwierza, pogan i diabli wiedz�, czego jeszcze. Kraj mgie� i mroku. i
smutku, przenikaj�cego wszystko i wszystkich.
Spogl�daj�c bezradnie na rozdro�a, machinalnie opar� d�o� na obuchu przytroczonego do siod�a topora. Nie mia� ju�
nadziei na to, �e dogoni towarzyszy przed zmierzchem. Dobrze, je�eli w og�le odnajdzie dzi� drog�. Cho� do
zmierzchu by�o jeszcze daleko, musia�by najpierw odnale�� w�a�ciwy trakt, tym, s�dz�c z braku �lad�w na
piaszczystym, pokrytym igliwiem pod�o�u, nikt ostatnio nie przeje�d�a�.
Nie ba� si� noclegu w g�uszy. Nie pierwszy to raz, nawet w tej przekl�tej puszczy. Od lat ju� t�uk� si� po pograniczu,
nieraz wyprawia� si� na zakonne tereny nawet samopas. Wiedzia�, �e puszcza nawet tak wielka nie jest bez granic, �e
przecinaj� j� trakty, ma�o wprawdzie ucz�szczane, odk�d stosunki z pa�stwem zakonnym przypomina�y
niewypowiedzian�, lecz ca�kiem realn� wojn�. Ale go�ci�ce pozosta�y, pozosta�y te� chaty smolarzy i bartnik�w.
Zawsze znajdzie si� trakt.
Mia� zbyt wiele do�wiadczenia, by poczu� l�k z tak b�ahego powodu, jak zgubienie drogi. Jednak �wiadomo�� tego
do�wiadczenia pot�gowa�a tylko rozdra�nienie. Co� takiego zdarzy�o si� pierwszy raz. M�oda jeszcze twarz, ocieniona
kapturem, skrzywi�a si� jeszcze bardziej.
Westchn�� ci�ko.
- No i co? - spyta� na g�os, poklepuj�c konia po szyi. - Trzeba rusza�, co, stary? w kt�r� stron� radzisz?
Ko� uspokoi� si� ju� ca�kiem po wyczerpuj�cym k�usie, kiedy jego je�dziec mia� jeszcze nadziej�, i� dogoni zagubione
wozy. Rzuci� tylko g�ow�, stoj�c bez ruchu.
- Nie wiesz? - mrukn�� m�czyzna. - Nie wiesz, albo nie chcesz powiedzie�. a masz taki du�y �eb, �e to ty powiniene�
si� martwi�, nie ja...
Ko� nie zareagowa�. Nie zamierza� wida� si� martwi�.
- No dobrze... Nie chcesz, to nie... Pojedziemy zatem w prawo, tam trakt jakby szerszy, bardziej rozje�d�ony...
Stukn�� konia pi�tami po bokach, kieruj�c si� w ciemny tunel z obwis�ymi do samej ziemi �apami ogromnych
�wierk�w po obu stronach.
Gadam do siebie, pomy�la� niech�tnie. Albo i do konia... To te� mi si� nie zdarza, a przynajmniej nie powinno.
Nie zajecha� daleko. Po dw�ch, g�ra trzech stajaniach, teren zacz�� widocznie opada�. Pow�lone graby i wysokie,
ciemne olchy zast�pi�y �wierki, szeroki dot�d trakt zw�a� si�, wij�c pomi�dzy k�pami turzyc i wid�ak�w. Nie by�o
w�tpliwo�ci, prowadzi� prosto do bagna.
Gdy zn�w stan�� na rozstajach i popatrzy� na obie odchodz�ce od nich drogi, tylko pokr�ci� g�ow�.
- Ju� wiem, dlaczego taki szeroki - powiedzia� na g�os. - Ka�dy nim jedzie dwa razy, tam i z powrotem...
Pozostaje tylko jedna droga, doda� ju� w my�li. Bo wraca� nie ma sensu.
- Ruszamy, koniku - zdecydowa�. - Co s�dzisz o tym? Boisz si�, �e wilcy ci� w nocy ogryz�?
Pokiwa� g�ow�.
- Ca�kiem niewykluczone...
Trzepn�� wierzchowca r�kawic� mi�dzy uszy. Ko� zata�czy� w miejscu, ruszy� charakterystycznym dla siebie,
podryguj�cym krokiem. M�czyzna splun�� z niech�ci�.
Nie do��, �e zgubi�em drog�, to jeszcze to bydl�, wredne, g�upie i niezdarne, pomy�la�. Jego ko� zgubi� onegdaj
podkow�, trzeba by�o przesi��� si� na jedynego, prowadzonego z taborem luzaka.
- Wszystko przez ciebie - monologowa� m�czyzna, jad�c ciemnym, w�skim, lecz na szcz�cie nie prowadz�cym na
razie w bagna traktem. - Zamarudzi�em u brodu przez ciebie, wody ci si� zachcia�o. Pijesz, jakby na mr�z sz�o, a to
koniec lata dopiero. Ech, ogry�liby ci� wilcy, mia�bym spok�j. Wolej mi na piechot�...
Wredna szkapa nie zmieni�a swego podryguj�cego kroku, kt�ry podrzuca� nim w siodle. Czu�, jak na ty�ku dojrzewaj�
siniaki.
Las przerzedza� si� wyra�nie, wida� by�o, �e jeszcze ca�kiem niedawno prowadzono tu wyr�b. M�czyzna powesela�
nieco. Wyr�b oznacza�, �e niedaleko do traktu lub bindugi. Albo chocia� do osady drwali czy smolarzy. Pop�dzi�
swego niewydarzonego wierzchowca, bez rezultatu. Ko� nie przyspieszy� nawet odrobin�, zacz�� tylko bardziej trz���.
- Jeszcze prze�pimy si� na sianku - podrygiwania wierzchowca nie przy�mi�y nawrotu optymizmu. - Mo�e ci� wilcy
nie ogryz�... Swoj� drog�, dziady, co to po wsiach z lir� chodz� i cudno�ci prawi�... Dziady zaw�dy prawi�, �e na
rozstajach wr�a mo�na spotka�. Albo chobo�da czy k�obuka, do zmok�ej kury podobnego. Osobliwie w tych
stronach... Prawi�, �e rycerza na rozstajach, co w�a�ciw�, cho� trudn� drog� wybierze, nagroda niechybna czeka. Bo
jak �le wybierze, to zguba pewna, potwory i bestyje na drodze spotka. Mo�e i ja co na drodze napotkam, s�aw� si�
okryj�, nagrod� znajd�...
Brutalnie szarpni�ty ko� wry� si� kopytami w ziemi�.
-...albo �mier�... - doko�czy� m�czyzna z rozp�du, wpatruj�c si� w trakt przed sob�. z twarzy powoli znika� u�miech.
W niedalekiej perspektywie mrocznego nadal traktu b�yszcza�y zielonkawe �lepia. Nisko, tu� nad ziemi�.
R�ka pow�drowa�a do zatkni�tego za pasem topora. Zakl�� pod nosem. Miecz zosta�, przytroczony przy siodle, kusza
na wozie. Tylko top�r i n� za cholew�. Top�r dobry na knecht�w, nie na takie co�...
W�a�nie, jakie co�? Zacznij my�le�, skarci� si�, reagujesz jak...
Przyjrza� si� uwa�niej. To tylko �bik, zaraz skoczy w g�szcz. Pokr�ci� g�ow� z niesmakiem, dziwi�c si� swojej reakcji.
�e ko� si� sp�oszy�, to normalne, zw�aszcza taka chabeta. Ale �eby za widok �bika chwyta� za top�r...
Ze z�o�ci� kopn�� konia po bokach. Wierzchowiec ruszy�, acz niech�tnie, parskaj�c i rzucaj�c �bem. �lepia zbli�a�y si�,
ju� mo�na by�o dostrzec bure, pr�gowane futro przycupni�tego na drodze zwierz�cia.
Pewnie kocica, pomy�la�, ma m�ode. Dlatego zosta�a na drodze, czeka, a� ma�e si� ukryj�. Zaraz uskoczy i zniknie.
Pr�gowany ogon uderza po bokach.
Jeszcze kilka krok�w.
Co� ten ogon nie taki... Nie wygl�da jak uci�ta t�po futrzana pa�a, kt�r� chlubi si� ka�dy szanuj�cy si� �bik. Ogon,
owszem, gruby, lecz zw�aj�cy si�, jak u zwyk�ego...
M�czyzna wstrzyma� konia na kilka krok�w przed zwierz�ciem. Roze�mia� si� g�o�no. To kot. Zwyk�y, bury kot.
Wida� osada blisko, poszed� sobie na ptaszki.
Kot nie spuszcza� z je�d�ca przeci�tych pionowymi �renicami nieruchomych oczu. Tylko ogon coraz szybciej uderza�
po bokach.
�ci�ni�ty kolanami wierzchowiec ani my�la� ruszy� naprz�d. Nie pomog�o smagni�cie ci�k� r�kawic� mi�dzy uszy.
Rzuca� tylko �bem na boki, drepcz�c w miejscu. M�czyzna �ci�gn�� wodze, chc�c nad nim zapanowa�. Nie zd��y�.
Kot wygi�� grzbiet, b�ysn�y ma�e kie�ki. Zasycza� w�ciekle.
Ko� wspi�� si� na tylne nogi, przednie kopyta zawis�y nad kotem, kt�ry przypad� do ziemi. Je�dziec przypad� do
ko�skiej szyi, zaskoczony stara� si� utrzyma� w siodle.
Tylne kopyto konia trafi�o na wykrot. z przera�liwym kwikiem, jakby ju� ogryzali go wilcy, ko� zwali� si� na bok, w
wysokie paprocie. M�czyzna rozpaczliwie stara� si� wyrwa� nogi ze strzemion. Zdo�a� tylko jedn�.
Gdy dotkn�� ziemi, a ci�kie zwierz� zwali�o si� na uwi�zion� w strzemieniu nog�, poprzez �omot us�ysza�, a raczej
poczu� g�uchy trzask. B�l eksplodowa� w ca�ym ciele, po o�lepiaj�cym b�ysku pod zaci�ni�tymi powiekami przysz�a
ciemno��.
Ciemno�� odp�ywa�a niech�tnie i powraca�a, gdy ze wszystkich si� stara� si� przez ni� przebi� do rzeczywisto�ci.
Rzeczywisto�ci, w kt�rej nie by�oby t�pego b�lu. w kt�rej nie wpija�yby si� w twarz nieruchome, przeci�te pionow�
�renic� �lepia.
Ju� nie by�o b�lu, tylko odr�twienie, si�gaj�ce a� do l�d�wi. Uchylenie powiek nie powodowa�o ju� uderzenia b�lu. w
ustach czu� smak krwi i zesch�ych li�ci. Pr�bowa� si� poruszy�. Nie m�g�.
Przez straszliw� chwil� s�dzi�, �e uderzenie o ziemi� i ci�ar konia, kt�ry go przywali�, z�ama� krzy�e. �e ju� nigdy si�
nie poruszy. Zaciskaj�c do b�lu z�by, spr�bowa� zacisn�� pi��. Chyba si� uda�o. Teraz druga r�ka. Poczu� w
zaci�ni�tych palcach igliwie i inne le�ne �mieci. Wci�� nie otwieraj�c szerzej oczu, spr�bowa� z nogami. Najpierw
jedna... Potem...
B�l gor�c� fal� przep�yn�� przez ca�e cia�o. w oczach zn�w pociemnia�o. w ustach s�ony smak krwi z przygryzionego
j�zyka.
Ale� boli! Ale to dobrze. Boli, znaczy czucie zosta�o. Pewnie z�amana.
Otworzy� szerzej oczy. To w�a�nie rzeczywisto��. Tu� przed twarz�, na k�pie mchu rozsiad�, si� kot. Siedzia�
nastroszony, z �apami podwini�tymi pod siebie. Nieruchomymi oczyma wpatrywa� si� w przestrze�, tylko uszy drga�y
ledwo dostrzegalnie.
Konia nie by�o w okolicy, wida� upadek zni�s� bez szwanku. To nie by� jego wypr�bowany, wyszkolony ko�, kt�ry
wiedzia�, �e od rannego nie wolno odej��. Trzeba b�dzie si� wlec na piechot�, pomy�la� m�czyzna z niech�ci�, �ycz�c
nie potrafi�cej si� zachowa� szkapie jak najrychlejszego spotkania z watah� wilk�w. a to nie b�dzie �atwe ze z�aman�
nog�, jedyna nadzieja, �e sadyby ludzkie blisko. Trzeba zrobi� jakie� �ubki, inaczej nie da rady.
Dr�twota zn�w ogarniaj�ca nog� by� niepokoj�ca. Z�amanie powinno bole�, nawet gdy si� nie porusza�. Tymczasem,
gdy ust�pi�a nag�a fala b�lu po poruszeniu, przesta� cokolwiek czu�. Ostro�nie, by nie poruszy� si� nad miar�, uni�s�
g�ow�. Spojrza�.
Patrzy� przez chwil�, po czym zamkn�� oczy i pozwoli� g�owie opa�� na dywan igliwia. Ju� nie musia� martwi� si� tym,
jak zrobi� �ubki, jak ku�tyka� w poszukiwaniu ludzkich siedzib. Ju� nic nie musia�.
To koniec. Kiedy� musia� przyj��. Przyszed� w�a�nie teraz.
Nie �udzi� si�, zrozumia� od razu, gdy ujrza� zakrwawione, rozerwane spodnie, kt�re przebi�o co� obrzydliwie bia�ego,
umazanego czarn�, ju� zakrzep�� krwi�.
Nie otwiera� oczu, my�la� tylko jasno i precyzyjnie, bez �ladu niedawnego zamroczenia. Bez �alu, na �al ju� te� by�o za
p�no. Bez w�ciek�o�ci na splot wydarze�, kt�ry zaprowadzi� go na ten go�ciniec.
Nie ruszy si� st�d. a nawet, przy otwartym z�amaniu nied�ugo wda si� zgorzel, zacznie si� gor�czka i rych�o sprowadzi
�mier�. Tylko wprawny cyrulik, kt�ry odj��by nog�, m�g�by jeszcze pom�c. Wyszczerzy� z�by w czym�, co mia�o
imitowa� u�miech. Zje�dzi� t� puszcz� nie raz. i nigdy nie napotka� cyrulika.
My�li pocz�y si� pl�ta�, up�yw krwi by� wida� du�y, cho� ziemia i igliwie wgniecione w ran� zatamowa�y szybko
krwotok. Szkoda, pomy�la� jeszcze i odp�yn�� w czer�.
Cia�o nie chcia�o si� pogodzi� z rezygnacj�. Pr�bowa�o walczy� wbrew oczywistym faktom. Powr�t do �wiadomo�ci
by� bolesny, mimowolne skurcze mi�ni uderzy�y b�lem. Mimowolnie pr�bowa� si� poderwa�, lecz b�l by� zbyt
obezw�adniaj�cy. Zleg� bez ruchu z zaci�ni�tymi powiekami, pod kt�rymi fale b�lu rozb�yskiwa�y o�lepiaj�cym
�wiat�em.
Gdy tylko m�g�, otworzy� oczy. Zmierzcha�o ju�, wcze�nie w mrocznym, wysokopiennym lesie. Tylko kocie �lepia,
nieruchome i oboj�tne b�yszcza�y w p�mroku.
S�ab� ju�. Up�yw krwi by� du�y, wydawa�o mu si�, �e to nie widoczne na tle ja�niejszego nieba wierzcho�ki drzew
ko�ysz� si�, lecz to on ko�ysze si� z ca�� ziemi�. B�l ust�pi�, dr�twota si�ga�a wy�ej. Nadchodzi�a oboj�tno��.
Spogl�daj�c w nie mrugaj�ce kocie �lepia, zastanawia� si� niespiesznie, jak b�dzie wygl�da� koniec. Jakby chodzi�o o
kogo� innego, rozwa�a�, czy lepiej odej�� w momencie utraty przytomno�ci, czy te� do ko�ca rejestrowa� wszystko, a�
obrazy b�d� si� tylko odbija� w martwych oczach. Wydawa�o mu si�, �e b�dzie tak, jak zdecyduje.
Lisy rozw��cz� ko�ci, a najpierw ptaki wydziobi� oczy. Zawsze najpierw wydziobuj�, jakby chcia�y si� upewni�, �e
o�lepiona ofiara nigdzie nie ucieknie.
L�k chwyci� dusz�c� obr�cz� za gard�o, z wysuszonych ust doby� si� pierwszy j�k. Kocie uszy drgn�y wyra�niej.
Wydawa�o si�, �e w nieruchomych oczach nie ma ju� oboj�tno�ci. Tylko ciekawo��.
Strach spowodowa� kolejny mimowolny skurcz. Kocie �renice zawirowa�y w rozb�ysku, nim poch�on�a je czer�.
Nie widzia� ju�, jak z g�stniej�cym mroku b�yskaj� nast�pne �lepia, jak kolejny kot siada obok, zabiera si� do
starannego wylizywania umazanej krwi� �apy. Nie poczu� nast�pnego, kt�ry mi�kkim ci�arem usadowi� si� na piersi,
rozs�dnie wybieraj�c to miejsce zamiast wilgotnego mchu.
Ciemno�� i b�yszcz�ce �lepia. Coraz bardziej rw�ce si� my�li w kr�tkich chwilach powrotu �wiadomo�ci, nie mog�cej
ju� wydoby� si� z majacze�. Nocny ch��d okrad� nieruchome cia�o z resztek ciep�a. Ju� nied�ugo. Oczy patrz�
cierpliwie, ciemno�� nie jest przeszkod�. Tylko �renice nie s� ju� pionowymi kreseczkami, szerokie i uwa�ne.
Gor�cy p�yn sp�yn�� po wargach. Zakrztusi� si� w panicznym strachu przed uduszeniem, strachu, kt�ry bez udzia�u
�wiadomo�ci szarpn�� os�abionym cia�em. Wykaszliwuj�c resztki pal�cego p�ynu szamota� si� chwil�, usi�uj�c zmusi�
mi�nie do wysi�ku, unie�� r�ce, zrzuci� ci�ar z piersi. Wreszcie uda�o si� wzi�� pierwszy, charkotliwy oddech. Tylko
oddech.
R�ce nie zareagowa�y. Nie czu� r�k. Nie czu� nic, nawet b�lu. Nie pos�ucha�y nawet powieki, pod kt�rymi migota�y
barwne plamy.
Kot siedz�cy na piersi poruszy� si� niech�tnie, otworzy� oczy. Nie mia� zamiaru opuszcza� znakomitego, wygrzanego
miejsca. Postanowi� przeczeka�, zgodnie ze star� koci� zasad�, �e co si� odwlecze, to na pewno uciecze. Mia� racj�, po
chwili uspokoi� si� gwa�towny oddech, sta� si� r�wny, g��boki. Kot wsta� na chwil�, wypr�y� grzbiet, pocz�� kocim
zwyczajem udeptywa� sobie miejsce.
Oddech le��cego by� r�wny i g��boki, co z satysfakcj� odnotowa� kot, sadowi�cy si� z powrotem. Tak�e ten, co lnian�
szmatk� ociera� sp�kane usta u�miechn�� si� nieznacznie.
Ranny cz�owiek z omotan� zakrwawionymi szmatami nog� nie czu� nic. Nie czu� kociego udeptywania, nie czu� dotyku
zimnego ga�ganka na wargach. Usta�y gwa�towne ruchy ga�ek ocznych pod zamkni�tymi powiekami.
To ju� nie by�a utrata przytomno�ci, spowodowana szokiem i up�ywem krwi. To sen, g��boki i bez koszmar�w. Sen, w
kt�rym nie przeszkadza�y b�yszcz�ce, nieruchome �lepia.
B�yszcz�ce, nieruchome �lepia. Ci�ar na piersi. Bezw�ad. Zacisn�� powieki. Ten koszmar si� nigdy nie sko�czy,
pomy�la�, po raz pierwszy jasno od d�u�szego czasu. Ile jeszcze trzeba czeka�...
Zacisn�� pi�ci. Chwil� le�a� bez ruchu. Zacisn�� jeszcze raz, a� paznokcie wpi�y si� w d�onie. Tylko to zabola�o, nic
poza tym.
Poczu�, jak kto� unosi mu g�ow�. Gor�cy p�yn parzy wargi, sp�ywa po brodzie i po szyi. Uda�o si� prze�kn�� pierwszy
�yk, za nim nast�pne. Nie czu� smaku, tylko gor�co rozlewaj�ce si� po ca�ym ciele.
Wysi�ek prze�ykania zm�czy� rannego. G�owa opad�a z powrotem na pos�anie. Le�a� bez ruchu z wci�� przymkni�tymi
oczyma. Nie widzia� wpatrzonych w siebie w p�mroku kocich �lepi�w, nie widzia� uwa�nego spojrzenia cz�owieka,
stoj�cego nad nim w mroku roz�wietlanym tylko �arz�cymi si� na palenisku w�glami.
Jaka� cz�� rozbudzonej �wiadomo�ci zdawa�a sobie spraw�, �e to i tak koniec. Gdzie� g��boko tkwi� widok
przebijaj�cej sk�r� strzaskanej ko�ci, pl�ta�a si� natr�tna my�l, �e i tak nie minie go �miertelna gor�czka. Ale nic nie
bola�o. Nie czu� nic, poza ciep�em kr���cym w �y�ach. Wreszcie dzia�anie naparu zacz�o pl�ta� my�li, �wiadomo��
pocz�a odp�ywa�. Zanim zn�w zapad� w sen, przez moment, w szczelinie uchylonych powiek dojrza� uwa�ne kocie
�lepia.
Nie pami�ta�, ile razy powraca� na skraj jawy i osuwa� si� z powrotem. Ile razy gor�cy napar sp�ywa� po brodzie. Nie
pami�ta� swych dozna� i my�li, poza niejasnym wra�eniem, �e trwa to zbyt d�ugo. �e ju� nie powinien �y�.
Po raz kolejny poczu� wargami brzeg glinianej czarki. Tym razem nie by� to pal�cy p�yn, po wypiciu kt�rego my�li
rwa�y si�, a wszystko rozmywa�o. Teraz by� to zwyczajny ros�, t�usty i ciep�y.
Tym razem nikt nie przeszkadza�, gdy chwyci� r�koma gor�ce naczynie. Nawet wtedy, gdy zawarto�� wyla�a si� na
szyj� i pier�, p�osz�c zwini�tego na niej burego kocura.
Wtedy przyszed� strach. Skoro �yje... Skoro �yje, to jednak znalaz� si�, kto potrafi� odj�� strzaskan� nog�, zanim
spuch�a, poczernia�a i zacz�a cuchn��. Znalaz� si� kto�, kto przyj�� straszliw� zap�at� za prze�ycie. Za ten strz�p
marnego �ycia, kt�ry jeszcze pozosta�.
Kocie oczy l�ni� w ciemno�ci. Gdzie� w g��bi u�pionego umys�u rozbrzmiewaj� s�owa, uk�adaj� si� w zdania.
�wiat schodzi na psy. Dziwnie brzmi� te s�owa, nabieraj� ironicznego posmaku, bior�c pod uwag�, kto je wypowiada.
Albo tylko my�li, przy akompaniamencie monotonnego mruczenia.
�wiat schodzi na psy coraz szybciej. Wr�cz si� stacza. Mo�na to nazwa� uczenie ,nieuchronnym d��eniem od porz�dku
do chaosu. Tym niemniej jest to jedno i to samo zjawisko. �wiat staje si� coraz gorszym miejscem dla kot�w. i dla
ludzi.
By� czas, gdy chaos nie by� tak powszechny. Gdy rozbit� czark�, kt�ra spad�a ze sto�u, mo�na by�o prostym aktem
woli, wypowiedzianym mimochodem s�owem, przywr�ci� do stanu pierwotnego uporz�dkowania. Bo kiedy�
wystarcza�o tylko s�owo. Teraz ju� nie. Teraz trzeba wysi�ku. i walki.
Nastawione uszy drgn�y, gdy pogr��ony we �nie cz�owiek poruszy� si� niespokojnie. Kot przymru�y� oczy, zamrucza�
g�o�niej.
Trzeba wysi�ku, by op�ni� erozj� �wiata. Tylko op�ni�, bo wszak zatrzyma� si� nie da. Mo�na tylko walczy� z
nadci�gaj�cym chaosem. Do tego trzeba si�y. Trzeba wiedzy i trzeba odwagi.
Le��cy uchyli� powieki, otrz�saj�c si� ze snu. Dziwnego snu, wype�nionego natarczywymi g�osami. Trzeba si�y,
odwagi, pl�ta�y si� my�li. Jak� si�� ma kaleka bez nogi? Co kot mo�e o tym wiedzie�?
G�owa ci�ko opad�a na pos�anie. w uchylonych oczach odbija�y si� kocie �lepia. Takie same, ale nie te same.
Szary kocur sadowi� si� na piersi. Podkurczy� nogi, nastroszy� si�, owin�� ogonem. Cichy pomruk uspokaja�, otacza�
jakby t�umi�c� odg�osy mg��. Powieki zn�w opad�y, mruczenie przesz�o w zrozumia�e s�owa.
Twojej si�y, twojej odwagi. Twojej wiedzy, kt�rej jeszcze nie masz. Ale ju� masz si��, w�a�nie ty. Tylko od ciebie
zale�y, jakie b�dzie twoje dalsze �ycie. Czy w og�le b�dzie. Tylko ty mo�esz ochroni� swe cia�o przed rozk�adem,
przed �mierci�. Przed rozpadem, przed ucieczk� w chaos. Tylko ty...
To tylko troch� wysi�ku, kt�rego nikt za ciebie nie zrobi. Potrafisz, wiemy, �e potrafisz. Ostatecznie, przyszli�my do
ciebie.
Jeste� tym, kt�ry mo�e, nawet teraz. Teraz, kiedy �wiat psuje si� coraz bardziej, kiedy znikaj� regu�y i odwieczne
prawa. Kiedy zanika moc.
Moc, kt�ra kiedy�, w samym zaraniu dawa�a si�� s�owu i woli. Kt�ra pozwala�a s�owu przezwyci�a� chaos,
przywraca� porz�dek. Pozwala�a, ale nielicznym. Takim, jak ty. Poszukaj g��boko, w zakamarkach umys�u. G��boko w
pami�ci, zbieranej przez pokolenia. Ty wiesz, musisz wiedzie�. o tym wie nawet zwyk�y kot. Zwyk�y wioskowy buras.
II
Siedzia� na przykrytej sk�rami pryczy, wpatruj�c si� bezmy�lnie w l�ni�c�, czerwon� blizn�. Noga wygl�da�a
paskudnie, bola�a jeszcze paskudniej. Ale by�a. Nawet nie kr�tsza. Nawet mo�na by�o na niej stan��. Chodzi� jeszcze
nie bardzo.
Gdy po raz pierwszy ockn�� si� naprawd�, ze zdumieniem popatrzy� na nieforemny opatrunek. Ze zdumieniem i
niedowierzaniem. D�ugo odwleka� t� chwil�, nie chc�c ujrze� spodziewanego kikuta owini�tego szmatami. To, �e czu�
b�l, nie �wiadczy�o jeszcze o niczym. Jak wiedzia�, zdarza�y si� takie przypadki, gdy po bitwie opatrzeni w lazarecie
ranni, jeszcze oszo�omieni po amputacji, skar�yli si� na przyk�ad na b�l w stopie. Tej stopie, kt�r� dawno psi porwali z
kosza pod zakrwawionym sto�em cyrulika.
Rozpami�tywa� to wszystko, le��c z zamkni�tymi oczyma, boj�c si� stan�� z prawd� prosto w oczy. Pod powieki
nachalnie pcha�y si� obrazy dziad�w pod ko�cio�em, pokazuj�cych zaropia�e kikuty i podsuwaj�cych �ebracze miski. w
uszach s�ysza� ich j�kliwe zawodzenie, pro�by o datki. Jak pami�ta�, w wi�kszo�ci byli to �o�nierze.
D�ugo nie podnosi� g�owy, by spojrze� na przykryte sk�rami nogi. w ko�cu zebra� si� w sobie, sp�dzi� z piersi
zas�aniaj�cego widok kota, kt�ry zeskoczy� z obra�onym miaukni�ciem. i spojrza�. By� jeszcze s�aby, bardzo s�aby.
Zakr�ci�o mu si� w g�owie. Gdy zasn��, by� to pierwszy sen bez g�os�w i bez l�ku.
Mija�y dni podobne do siebie, wype�nione snem, zmianami opatrunk�w, posi�kami podawanymi przez milcz�cego
starca. Mruczeniem kot�w, wyleguj�cych si� na pos�aniu. Ju� tylko mruczeniem.
Wkr�tce m�g� siada�, potem wsta�, opieraj�c si� na wystruganym przez starca kiju. Nadszed� czas na ok�ady z ostro
pachn�cych zio�ami ma�ci, po kt�rych sk�ra pali�a �ywym ogniem. i nadszed� czas na pytania.
Starzec nie by� rozmowny. Przez ten ca�y czas, pr�cz uspokajaj�cych pomruk�w i nielicznych polece�, nie
wypowiedzia� s�owa. Nie odpowiada� te� na pytania, nieliczne wprawdzie, jak dot�d. U�miecha� si� tylko nieznacznie
skrzywieniem w�skich warg.
Teraz te�, gdy wszed� do nisko sklepionej izby u�miechn�� si� tylko i odwr�ci�, wieszaj�c pod powa�� �wie�e p�ki zi�.
Wyj�� zza pasa sierp, zawiesi� na ko�ku. Usiad� obok paleniska, przymkn�� oczy. Jak zawsze dot�d.
M�czyzna ci�ko wsta�, wsuwaj�c pod pach� wystrugan� topornie kul�. Skrzywi� si�, posykuj�c z b�lu. Dwa koty
odsun�y si� niespiesznie z drogi.
- Nie macie problemu z myszami, to wida� - powiedzia� w kierunku siedz�cej w k�cie, nieruchomej postaci. Nie liczy�
na odpowied�. Jak dot�d, nie pad�a �adna. Poku�tyka� do wyj�cia, zamiast drzwi os�oni�tego przybit� do framugi,
zwisaj�c� sk�r�. Uni�s� j�, wci�gn�� g��boko powietrze, przesycone zapachem butwiej�cych li�ci i igliwia.
- Nie mam - us�ysza� nagle. Zaskoczony, odwr�ci� si� gwa�townie, o ma�o si� nie przewracaj�c, kiedy niedawno
zro�ni�ta ko�� zapulsowa�a b�lem. Starzec przem�wi�.
- Wybaczcie - powiedzia� m�czyzna, z trudem utrzymuj�c r�wnowag�. - Podzi�kowa� chcia�em, za... Za wszystko. Ja
sem Zaji�ek. Czech, w s�u�bie ksi�nej mazowieckiej...
Starzec wsta� niespiesznie, u�miechn�� si� ledwo dostrzegalnie.
- Herbowy, nie pasowany... - doko�czy� Zaji�ek pospiesznie.
Domy�la� si�, kogo dobry los postawi� mu na drodze. a raczej odwrotnie, komu pozwoli� go znale��. To by� niechybnie
jeden z owych zielarzy, przechowuj�cych dawn� wiedz�, jeszcze z nie tak dawnych, poga�skich czas�w. Jeden z tych,
o kt�rych si� s�ysza�o, �e kryj� si� jeszcze po lasach, kultywuj�c swe praktyki i obrz�dy.
Wiele s�ysza� przy garncach piwa opowiadanych baj�d o tajemniczych obrz�dach, odprawianych przy jeszcze nie
wyci�tych d�bowych i lipowych gajach, na niedost�pnych ostrowach, otoczonych g��bokimi bagnami. o tych, kt�rzy
nie pos�uchali g�oszonego S�owa Bo�ego, przy plugawej swej wierze pozostaj�c. Kt�rzy nie chc�c s�ucha� S�owa, nie
pos�uchali nawet miecza, kt�rym w swej dobroci Ko�ci� ich od b��d�w odwodzi�. o krwawych ofiarach, kt�re w
dniach swych �wi�t przed wyciosanymi z pni figurami sk�adali, po�rodku wielkich, kamiennych kr�g�w.
Wiele s�ysza�, takich i podobnych opowie�ci, ale jeszcze nigdy, cho� w s�u�bie dworu p�ockiego niejeden raz si� na
pogranicze zapuszcza�, nigdy dot�d nie spotka� niczego podobnego. Wi�kszo�� opowie�ci pochodzi�o z drugiej r�ki,
za� te nieliczne, w pierwszej osobie, opowiadane by�y przez znanych, notorycznych k�amc�w. Owszem, spotyka� na
polach roz�o�yste d�by, przeszkadzaj�ce w orce, �e trudno bardziej, kt�rych nikt nie kwapi� si� wyci��. Kiedy� natkn��
si� w g�uszy, na polanie w�r�d bagien na kr�g u�o�ony z wielkich g�az�w. Ale g�azy by�y omsza�e, wro�ni�te w mech i
traw�. Nie by�o potrzaskanych k�ami, ogryzionych ko�ci i �lad�w rozlanej krwi niewinnej.
Owszem, wiedzia�, i� poga�stwo tli si� jeszcze, zepchni�te w g�uche ost�py nieprzebytej puszczy. Wiedzia�, �e lud
miejscowy ch�tnie stawia diab�u ogarki. Ale teraz, tyle lat po m�cze�skiej ofierze biskupa Wojciecha, przy zbo�nej
pracy Zakonu, poga�stwo mog�o si� tylko tli� na kszta�t pe�gaj�cego p�omyka.
Gdy teraz stan�� z tym poga�stwem twarz� w twarz, nie obawia� si�. By� tylko wdzi�czny za uratowanie �ycia. Tym
bardziej, �e przedstawiciel owego poga�stwa nie by� tak plugawy, jak zwykle przedstawiano to z ambon. Za�
racjonalna cz�� umys�u Zaji�ka by�a dziwnie pewna, �e nie by�o wi�kszego sensu w ratowaniu kogo� od �mierci, by
nast�pnie uci�� mu �eb w ofierze takiemu Perkunowi czy Svautevitowi.
Przedstawiciel plugawego poga�stwa nie zion�� siark� piekieln�. Oczy nie �wieci�y mu w ciemno�ci. Przeciwnie,
wygl�da� na zwyczajnego, ra�nego staruszka, odzianego w lniane portki i koszul�, z narzuconym na wierzch
sk�rzanym kubrakiem bez r�kaw�w. w jego sadybie nie by�o �lad�w krwawych ofiar, ludzkich ko�ci, ani pl�saj�cych
ku zgorszeniu nagich dziewic. w og�le, czystej izbie o wysypanej zeschni�tymi skrzypami polepie trudno by�o co�
zarzuci�. Mo�e poza nadmiarem kot�w, pomy�la� Zaji�ek poci�gaj�c nosem.
- z myszami, powiadasz... - przedstawiciel schy�kowego poga�stwa powt�rzy� z zastanowieniem. - Nie mam, jak
m�wi�em. Ale...
Zauwa�y� grymas b�lu na twarzy Czecha.
- Wracaj na pos�anie - mrukn��, wskazuj�c przykryt� sk�rami prycz�, na kt�rej rozsiad�y si� wygodnie trzy kocury. -
Jeszcze za wcze�nie na przechadzki, sforsujesz nog�... K�ad� si�, m�wi�...
Zaji�ek nie protestowa�. Koty niech�tnie zrobi�y mu miejsce, gdy ze st�kni�ciem opad� na pos�anie.
- Ale nie z tego powodu, co my�lisz...
- Zaraz, co m�wicie? - zdziwi� si� Zaji�ek. Stary u�miechn�� si�.
- To nie z powodu tych kot�w. Nigdy nie mia�em problemu z myszami. S� sposoby...
Wsta� i ruszy� do wyj�cia.
- Zaraz, to po co je trzymasz?
Starzec zatrzyma� si� w drzwiach, przytrzymuj�c odsuni�t� sk�r�, zas�aniaj�c� wej�cie. Odwr�ci� si� powoli. Zaji�ek
nie widzia� jego twarzy, tylko sylwetk� odcinaj�c� si� na tle pochmurnego nieba.
- Ja nie trzymam kot�w - w g�osie zadrga� �miech, niewidoczny na skrytej w mroku twarzy. - Nigdy nie trzyma�em.
Wyszed�, �miej�c si� coraz g�o�niej.
- To twoje koty - dobieg� jeszcze z zewn�trz oddalaj�cy si� g�os.
Zaji�ek, kt�ry okaza� si� nieoczekiwanie w�a�cicielem sze�ciu dorodnych kocur�w, opad� na pos�anie.
- To wszystko zacz�o si� za Myszy�cem, wedle brodu - powiedzia� Czech nieco niewyra�nie, �uj�c pot�ny k�s
w�dzonki. Organizm, wyczerpany chorob�, domaga� si� strawy. Dot�d stary nie pozwala� na zmian� jad�ospisu, wci��
daj�c ros� i wyj�tkowo paskudn�, ledwo obgotowan� w�trob�, kt�r� kaza� popija� dziwnymi naparami. Dzi�, widz�c
b�agalne spojrzenia Zaji�ka i wyra�ne dreszcze na sam zapach gotuj�cej si� w�troby, zgodzi� si�.
Zaji�ek odkroi� nast�pny plaster, odpychaj�c natr�tnego kota, kt�ry ociera� si� o �ydk�. Brakowa�o tylko piwa.
Kot, niezra�ony. wskoczy� na masywny, stoj�cy na krzy�akach st� i pocz�� si� przechadza�, demonstruj�c wszem i
wobec to, co ma pod wypr�onym dumnie ogonem. Nie by�o w�tpliwo�ci, by� to kocur. Czech nie zareagowa�,
wiedzia�, �e to na nic. Pogoni tego, to wskoczy nast�pny. i te� b�dzie pokazywa�.
Starzec krz�ta� si� w k�cie przy swoich zio�ach, wybiera� zesch�e �odygi i li�cie, dorzuca� do kocio�ka zawieszonego
nad paleniskiem. z kocio�ka rozchodzi� si� dusz�cy zapach, co mia�o t� dobr� stron�, �e t�umi�o nieco koci aromat,
kt�rym coraz bardziej przesi�ka�a chata. Jednak Zaji�ek obserwowa� te czynno�ci z niesmakiem, czuj�c ju� �ciskanie
�o��dka. Widzia�, �e b�dzie musia� wypi� ca�y kubek naparu o wyj�tkowo wstr�tnym smaku. Wiedzia� te�, �e si� nie
sprzeciwi. Kiedy� spr�bowa�, lecz pod uwa�nym spojrzeniem bladych oczu starca wypi� szybko ca�y kubek. Trudno,
trzeba b�dzie i teraz. i tak lepiej, teraz ju� tylko dwa razy dziennie, pomy�la�.
- Za Myszy�cem, m�wi�... - podj�� zn�w pr�b� nawi�zania rozmowy, nie licz�c na odpowied�. - Tam, za tym brodem
trakt zgubi�em. P� dnia jecha�em przez las...
Popi� w�dzonk� wod� z drewnianego kubka, t�skni�c zn�w za piwem. Przyjdzie jeszcze pot�skni�, pomy�la�
melancholijnie. Zanim z puszczy si� wychynie, na ludzi trafi, na karczm� jakow�. Niech to, przecie� nawet nie wiem,
gdzie jestem, dok�d zajecha�em. i dok�d mnie zabra�.
- Nie wiem, gdzie zb��dzi�em...- mrukn�� na g�os, nie oczekuj�c odpowiedzi. - Ani gdzie teraz jestem.
- Za Myszy�cem... - us�ysza�.
Poderwa� si�, sykn�wszy z b�lu. Noga bola�a jeszcze przy bardziej gwa�townych ruchach. Ale mia� ju� dosy�.
- Powiedz wreszcie! - wykrzykn��. - Gdzie jestem? Sk�d te koty? Kim ty, do diab�a, jeste�...
Starzec nie odwr�ci� si�, pochylony nad kocio�kiem. Jeden z kot�w skorzysta� i wskoczywszy na st�, zaj�� si� reszt�
w�dzonki.
- Przepraszam - zmitygowa� si� Zaji�ek. - Wiem, nie przystoi to wypytywa�. Ty� mi �ycie zratowa�, rannego z traktu
podj��... Wyleczy�, nie bacz�c, �e na zgub� mog� ci� przywie��... Wybacz... Ale ja musz� wiedzie�... Powiedz mi...
Sta�, nie wiedz�c, co ma dalej robi�. Starzec wyprostowa� si� z wolna, odwr�ci�. Na poznaczonej zmarszczkami twarzy,
pod d�ugimi, prawie bia�ymi w�osami nie wida� by�o gniewu. w zmru�onych oczach b�yska�y weso�e iskierki.
W obu d�oniach trzyma� paruj�cy, gliniany kubek.
- Najpierw zi�ka - oznajmi� stanowczo g�osem, w kt�rym drga� wstrzymywany �miech.
Zi�ka, jak zwykle, by�y trudne do prze�kni�cia. Jak zwykle pali�y w gardle, nie m�wi�c ju� o smaku. Wiedzia�, �e
nieprzyjemny posmak zostanie na d�ugo.
Na co mi przysz�o, medytowa� ponuro pod bacznym spojrzeniem starca. Zbli�a� si� do najgorszego, do g�stego osadu
ze �le odcedzonych li�ci i �ody�ek na dnie kubka. Na co mi przysz�o, potomkowi czeskich w�adyk�w, kt�ry w
poszukiwaniu przyg�d i s�awy trafi� do tego dzikiego kraju. Owszem, Krak�w, pi�kne miasto. Dw�r kr�lewski,
wprawdzie za du�o tam ostatnio �mudzkich dzikus�w, ale zawsze dw�r. Miasto bogate, kwiat rycerstwa si� zje�d�a.
C� z tego, kiedy konkurencja du�a. Trzeba by�o rusza� dalej, z tym, co wyni�s� z rodzinnego domu, nie mo�na by�o
si� stara� o s�u�b� u boku zacniejszego rycerza, brak�o pieni�dzy na ekwipunek. a o pieni�dze wiadomo, naj�atwiej tam,
gdzie tli si� wojna, gdzie nietrudno o okazj� by zdoby� �up w walce. Tam, gdzie nikt nie b�dzie si� zbyt zastanawia�
nad ubogim ekwipunkiem, zadowolony, �e znalaz� ch�tnego, w dodatku szlachetnie urodzonego giermka.
Zaraz, ile to ju� lat, zastanowi� si�, siorbi�c g�ste przy dnie zi�ka. B�dzie z dziesi��. Dziesi�� lat obijania ty�ka w
siodle na tej zakazanej granicy. Dziesi�� lat, wiele potyczek, wiele blizn. Wiele okazji do brania �up�w. Tylko do
rycerskiego pasa tak samo daleko, jak na pocz�tku. Troch� inaczej to wygl�da, ni� to sobie wyobra�a�, wyruszaj�c z
Krakowa na p�noc. Wtedy, przed dziesi�ciu laty, gdy kto� poradzi� mu, by szuka� szcz�cia na dzikich rubie�ach.
Skrzywi� si�. Gdyby spotka� jeszcze raz tego, co da� tak� dobr� rad�...
- Mia�o by� inaczej? - g�os starego wyrwa� Zaji�ka z ponurej medytacji. Przez chwil� spogl�da� nieprzytomnym
wzrokiem.
- Co? - oczy rozszerzy�y mu si�, gdy dotar� do niego sens pytania. Odstawi� kubek, milcza� chwil�, patrz�c na starca z
niedowierzaniem pomieszanym z oburzeniem.
- Sk�d wiesz, o czym my�l�? - zapyta� wreszcie.
Starzec machn�� lekcewa��co r�k�.
- a bo to trudno si� domy�li�? - pokr�ci� g�ow�. - Masz to wypisane na g�bie. a poza tym... Wiesz, gada�e� sporo w
gor�czce, zd��y�em si� nas�ucha�.
Zaji�ek zacisn�� z�by. Wcale mu si� to nie podoba�o.
- Wybacz - zadrwi� starzec. - Ale na dworze zimno, trudno staremu spa� na mchu... a tu izba jedna...
Spojrza� na Czecha z ukosa.
- Wstydzisz si�? - spyta� nieoczekiwanie �agodnie. - Wiesz, co ludzie w gor�czce plot�, wstydzisz si�. My�lisz, �e to
s�abo��, gdy kto� mamusi wzywa, ch�op jak d�b, a tu takie rzeczy? Je�eli tak, to� g�upi...
Wsta�, by podrzuci� do p�on�cego na palenisku ognia. Rozgarn�� w�gle patykiem, strzeli�y iskry.
- Nie martw si�, ty nie b�aga�e� zmi�owania - ci�gn�� starzec cicho, odwr�cony. - Nie wzywa�e� matki. Twardy jeste�,
nawet bez przytomno�ci. Za twardy....
Zaji�ek milcza�. Nie podoba�o mu si� to, co s�ysza�. Ale nic nie m�g� poradzi�.
- Chcesz wiedzie�, co m�wi�e�? - spyta� starzec, gdy ju� upora� si� z ogniem i zn�w przysiad� na pokrytej sk�rami
�awie. - Milczysz, ale chcesz. Niewiele tego by�o. Troch� zawiedzionych nadziei. Troch� z�orzecze� na z�y los, kt�ry
pokierowa� tob� inaczej, ni� by� chcia�. Z�o�� i gniew. Kilka kobiecych imion. i to tyle.
Na chwil� zapad�a cisza, przerywana od czasu do czasu trzaskiem szczap na palenisku. Bulgotaniem kocio�ka.
Odg�osem ostrzenia pazur�w na drewnianym pie�ku.
- Tylko tyle - powt�rzy� wreszcie starzec w zamy�leniu. - a wiesz, kogo wzywa�e�? Od kogo chcia�e� pomocy? Pomocy
w tej chwili, kt�r� zapewne uwa�a�e� za ostateczn�?
Zaji�ek wpatrywa� si� w nieheblowane deski sto�u. Pokr�ci� tylko g�ow�, dziwi�c si� sztywno�ci karku. Domy�la� si�,
co us�yszy.
- Nikogo. Nawet matki. Nawet swego Boga. Jest chyba jaki� B�g, kt�rego uwa�asz za swego?
Starzec nie doczeka� si� odpowiedzi, nie oczekiwa� jej zreszt�.
- To niedobrze - powiedzia� tylko. - Co� niedobrego jest w tobie. Co�...
- Pos�uchaj, starcze - Czech oci�ale podni�s� g�ow�, wpadaj�c mu w s�owo. - Winienem ci wdzi�czno��. Za wszystko.
Za to, �e� mnie znalaz�. Za to, �e� nie dobi�. Za to, �e� mnie wyleczy�. Ale to wszystko, co mo�esz dla mnie zrobi�.
Odwdzi�cz� si� za wszystko, zap�ac�, jak za��dasz. Ale ju� dosy�. To moje �ycie, m�j los, nie skar�� si�. w ka�dym
razie �wiadomie. Wybacz, �e� musia� wys�uchiwa�, ale ju� nigdy wi�cej...
Urwa� sw� przemow�, wsta� zza sto�u. Kulej�c ruszy� do drzwi, przes�oni�tych zwisaj�c� sk�r�. Wyszed� na zewn�trz.
Starzec patrzy� za nim przez chwil�. Podrapa� za uszami kota, kt�ry wskoczy� mu na kolana.
- Mamy czas - mrukn��, nie wiadomo, czy do siebie, czy do zwierz�cia, kt�re wygina�o grzbiet z cichym pomrukiem.
- Mamy czas - powt�rzy� z ledwie widocznym u�miechem. - Odwdzi�cz� si�, zap�ac�... Dobre sobie. a tak, zap�acisz,
ju� wkr�tce. Tylko jeszcze nie wiesz jak. i komu.
Kot przymru�y� oczy i wyci�gn�� si� na ca�� d�ugo��.
Rano bagna dymi�y oparami, snuj�cymi si� w�r�d ��kn�cych ju� trzcin, kt�re znika�y rozwiewane wiatrem w
koronach rzadko rosn�cych brz�zek. Czarna �ciana boru wygl�da�a w dali jak zawieszona we mgle. Po niebie ci�gn�y,
gnane niewyczuwalnym w dole wiatrem niskie, ciemne, brzemienne jesiennym deszczem lub nawet wczesnym
�niegiem chmury.
Wysepka w�r�d bagien by�a niewielka. Tak niewielka, �e nawet ku�tykaj�cemu z obola�� jeszcze nog� obej�cie jej nie
zaj�o wiele czasu. Niewielki skrawek wzniesionego, suchszego terenu w�r�d olbrzymiego bagna. Chata z bierwion,
pokryta darni�. Kilkana�cie brz�z i olch. Ogromny d�b w samym �rodku, z grubymi, powykr�canymi konarami,
zwisaj�cymi nisko nad dywanem z wilgotnych, przegni�ych li�ci.
�adnej �cie�ki przez bagno. �adnej drogi ze zwalonych okr�glak�w, jakie cz�sto spotyka�o si� w tej puszczy. �adnej
��dki wyd�ubanej z pnia. Zreszt�, na tych bagnach ��dka na nic by si� nie zda�a, pomy�la� Zaji�ek. Niewiele wida� by�o
skrawk�w czystej wody, wszystko gin�o w zielonych k�pach sitowia, mchu i turzyc. Mo�e wiosn�, gdy �niegi
stopniej�, zasil� bagna wod�.
Ostr�w bez wyj�cia.
Jakby nie mog�c pogodzi� si� z nieodpartymi faktami Zaji�ek jeszcze raz ruszy� dooko�a wysepki. Rozgl�da� si�, jakby
wci�� mia� nadziej�, �e co� przegapi�. Nied�ugo stan�� ponownie w miejscu, sk�d rozpocz�� w�dr�wk�. Nic nie
przegapi�. Nie by�o wyj�cia.
Za� naj�mieszniejsze by�o to, �e na wysepce w�r�d bagien znajdowa� si� sam. Je�li nie liczy� sze�ciu kot�w.
Nie chcia� wraca� do chaty. Mia� ju� do�� czterech �cian, do�� le�enia na pryczy. Mia� do�� kot�w w�a��cych na
pos�anie.
Mimo, i� od bagien ci�gn�o ch�odem, przysiad� na omsza�ym g�azie, wro�ni�tym g��boko w ziemi� pod olbrzymim
d�bem. Otuli� si� tylko szczelniej znalezion� w chacie ciep�� burk�.
Gdy rankiem otworzy� oczy, przez zasmolone b�ony w oknach s�czy�o si� m�tne �wiat�o jesiennego poranka. Spa�
wida� d�ugo, poranki wstawa�y ju� p�no. Usiad� na pos�aniu, dziwi�c si�, i� nie czuje �widruj�cego w nosie zapachu
gotuj�cych si� zi�. Ogie� wygas�, w�gle na palenisku pokrywa� siwy popi�.
Str�ci� z kolan kota, kt�ry zd��y� si� tam ju� usadowi�, nie zwracaj�c uwagi na oburzone pomiaukiwania wsta� z
trudem. Noga dokucza�a, zw�aszcza rankiem, zanim j� nieco rozrusza�.
Naci�gn��, si�gaj�ce za kolana, buty z �osiowej sk�ry. Na szcz�cie by�y nieuszkodzone, wida� da�o si� je zdj�� bez
rozcinania z opuchni�tej bez w�tpienia nogi. i dobrze, pomy�la�, gdzie bym tutaj takie znalaz�. Przysz�oby chodzi� w
�apciach z �yka. Pop�dzany przez pe�ny p�cherz wyszed� przed chat�.
Stoj�c nad paruj�c� w ch�odzie jesiennego poranka ka�u��, wspomnia� z niech�ci� wczorajsz� rozmow�. Jeszcze nie
min�a z�o�� na starego. Jeszcze nie potrafi� si� przyzna�, �e starzec mia� racj�. i trafi� dotkliwie, w samo sedno.
Dopiero powoli zaczyna�o to do niego dociera�. Ale to, �e sam zaczyna� rozumie�, nie znaczy�o jeszcze, i� jest got�w o
tym rozmawia�.
I dobrze, pomy�la� niech�tnie, ma racj�. Zmarnowa�em dziesi�� lat w tych lasach. Zmarnowa�em, i zdaj� sobie z tego
spraw�. Ale c� to zmienia? Mo�e jeszcze mam si� z tego cieszy�?
Dziesi�� lat s�u�by. Trudnej, niewdzi�cznej s�u�by. Ile to ju� razy ociera� si� o �mier�? Ile razy musia� liza� rany, od
mieczy, strza� a nawet odmro�e�? Owszem, jego imi� by�o znane. Cieszy� si� zaufaniem i s�aw�. Ale do pasa
rycerskiego wci�� by�o daleko, tak samo, jak na pocz�tku. a najgorsze, �e od jakiego� czasu przesta�o mu zale�e�. Nie
my�la� ju� o przysz�o�ci, zetla�y i zblad�y m�odzie�cze marzenia. Za� przysz�o��, je�li jeszcze kiedykolwiek o niej
my�la�, jawi�a si� tak samo, jak tera�niejszo��. i przesz�o��. Ju� nawet nie rozczarowanie. Ju� tylko rezygnacja i
prze�wiadczenie, �e nic si� nie zmieni.
- A� tak to po mnie wida�? - mrukn�� na g�os.
Skrzywi� si�. Zaczynam m�wi� do siebie. Jak ten, co�my go zesz�ej wiosny Krzy�akom odbili, u kt�rych w lochu
latami siedzia� w nadziei na okup. Kt�rego teraz w Ciechanowie w komorze na �a�cuchu trzymaj�, by sobie krzywdy
jakowej nie uczyni�. Znaczny pono kiedy� by� pan, w co trudno by�o obecnie uwierzy�. M�wili, �e diabe� w nim siedzi,
ksi�y z daleka wzywali. Nic nie pomog�o.
Rycerz zakonny z Ortelsburga, gdy z poselstwem w Ciechanowie bawi�, opowiada�, �e takiego go ju� bracia zakonni na
go�ci�cu naszli, a w lochu trzymali dla jego dobra jedynie. Nawet egzorcysta s�ynny z dalekich kraj�w mia� go
ogl�da�. M�wi� te�, �e to wszystko przez pob�a�anie zbytnie dla rozplenionego ponad miar� poga�stwa, ale Zakon
rych�o z tym zrobi porz�dek. C�, kiedy Zakon ostatnio zwalcza� nie tych pogan, co nale�y.
Zaji�ek wzruszy� ramionami. Ju� dawno wyzby� si� z�udze�, �e wiern� s�u�b� na mazowieckim dworze dojdzie do
zaszczyt�w. �e osi�gnie sw�j cel, �e zostanie pasowany. Od dawna czu� si� zwyk�ym najemnikiem, kt�rym w istocie
by�.
W zwi�zku z tym nie zaprz�ta� sobie g�owy tym, kt�rzy poganie byli w�a�ciwi, a kt�rzy nie. Zdarzy�o mu si� ju�
walczy� u boku Litwin�w. Je�eli za� Litwinie nie byli poganami, to doprawdy nie wiedzia�, kto nimi naprawd� by�. w
ka�dym razie obserwuj�c obyczaje odzianego w kud�ate, cuchn�ce ko�uchy ludu nie mia� z�udze�, �e modl� si� pod
krzy�em. Niewiele go to obchodzi�o, pod czym si� modl�. Wa�ne by�o to, �e kazano mu ich wspiera�.
Ubocznym efektem kuracji, stosowanej przez starca, by�o pieczenie przy oddawaniu moczu, kt�ry zreszt� przybiera�
dziwny, zielony odcie�. Zaji�ek z ulg� odetchn��, kiedy mia� ju� to za sob�. Wr�ci� do chaty.
Poprzedniego wieczoru starzec powr�ci� do swych zwyczaj�w. Nie odezwa� si� wi�cej. a i Czech nie mia� ochoty do
rozmowy. Tylko koty by�y nieodmiennie natarczywe, ocieraj�c si� o nogi podczas posi�ku, wskakuj�c na pos�anie.
Mo�na by�o przywykn��.
S�owa starca zasia�y jednak niepok�j gdzie� w g��bi �wiadomo�ci. Po raz pierwszy od lat Zaji�ek zacz�� zastanawia�
si�. Zacz�� my�le�, co dalej. Po raz pierwszy od lat nie odgania� takich my�li, gdy tylko si� pojawi�y, nie topi� w piwie.
By�o du�o czasu na my�lenie. Nie by�o piwa.
By�a za to przysz�o��, wygl�daj�ca tak samo, jak tera�niejszo��. Coraz mniej poci�gaj�ca.
Ranek ci�gn�� si� niezno�nie. Zaji�ek ze zdumieniem spostrzeg�, i� brakuje mu milcz�cej postaci, krz�taj�cej si� po
izbie. Brakuje nawet przerwanej rozmowy.
Chcia� zawo�a�. U�wiadomi� sobie nagle, �e nie zna imienia swego wybawcy. Jak dot�d, nie zapyta�. a starzec nie uzna�
za stosowne sam go wyjawi�.
Wo�a� by�o wi�c g�upio. Zaji�ek wyszed� wi�c przed chat�, w nadziei, i� znajdzie starca w pobli�u. Nie znalaz�, ani w
pobli�u, ani nieco dalej. a jeszcze dalej nie m�g� si� oddali�, z powodu bagna.
Starca nie by�o na ma�ej wysepce w�r�d bagien. Wysepce bez wyj�cia.
Od g�azu, za kt�rym przysiad�, ci�gn�o ch�odem. Wiatr wzmaga� si�, szumia� w konarach d�bu, szele�ci� suchymi,
poskr�canymi li��mi. Mg�a nad bagnami rozwia�a si�, wida� by�o dok�adnie ciemn� �cian� boru w oddali. Wida� by�o,
stercz�ce z b�ota pomi�dzy k�pami sitowia, uschni�te pnie brz�z. Paskudne miejsce.
Nie wiedzia�, jak d�ugo siedzia� skulony, opatulony burk�. Nie pami�ta�, o czym rozmy�la�. Ockn�� si� dopiero, gdy
poczu� d�o� na ramieniu. Nie poderwa� si� nagle, wiedzia�, kto za nim stoi. Nawet nie pr�bowa� si� zastanawia�,
kt�r�dy przyszed�.
Paskudne miejsce. Zapach butwiej�cych li�ci, zapach bagna i sitowia. Zapach rozk�adu i zgnilizny. Mrok lasu doko�a,
stercz�ce kikuty uschni�tych pni. Mrok i mg�a.
Mrok wysysaj�cy wol�, pl�cz�cy my�li.
Zaji�ek podni�s� si� bez s�owa i pod��y� za starcem do chaty.
- Nie pytasz, gdzie by�em?
W izbie by�o mroczno. Dzie� by� taki, jak i poranek, m�tny i ciemny. Niewiele �wiat�a przedostawa�o si� przez,
zasmolone dymem z paleniska, b�ony.
Nie widzia� twarzy starca, schylonego nad paleniskiem, zaj�tego rozdmuchiwaniem �aru. Stary zawsze kry� j� w
mroku. Dopiero, gdy w�gle zaczyna�y si� roz�arza�, zobaczy� wysuni�te do przodu wargi, �miesznie nad�te policzki.
Nie spyta�. w g�osie czu� m�tlik i zm�czenie. Nie interesowa�o go specjalnie, dok�d oddali� si� gospodarz. Bardziej ju�
tym, jak si� oddali�.
Stary wsta�, przecieraj�c podra�nione dymem oczy. Gar�� suchych ga��zek rzuconych na w�gle zaj�a si� z trzaskiem,
zata�czy�y p�omienie, o�ywiaj�c cienie na �cianach z grubych pni.
- Nie pytasz, gdzie...- dobieg�o burczenie pod nosem. - To mo�e chcesz spyta� jak? w og�le ma�o pytasz...
Stary podrzuci� do ognia kilka suchych szczap, patrz�c przez chwil�, jak zajmuj� si� p�omieniem.
- Po prawdzie, to wcale nie pytasz - doko�czy� z odczuwaln� nagan�. - a to niedobrze...
Czech zapatrzy� si� w ogie�. Trzaskaj�ce p�omienie odgania�y otaczaj�cy go od rana mrok, czaj�cy si� zewsz�d w tym
zakazanym zak�tku puszczy. Ciep�o paleniska pozwala�o powoli zapomnie� o przenikaj�cych wszystko, snuj�cych si�
zimnych oparach. Wstrz�sn�� si� mimo woli. Co� w tym miejscu by�o nie tak, czu� to wyra�nie. To nie miejsce dla
ludzi... Ni dla ludzi, ni dla zwierza...
Co� si�ga�o g��boko, zapada�o w umys�. Przywo�ywa�o my�li i refleksje od dawna nie odczuwane. Odgrzebywa�o
dawno, zda si�, zapomniane wydarzenia, niechciane wspomnienia. Rzeczy, o kt�rych, wydawa�oby si�, zapomnia� ju�
dawno. Rzeczy, o kt�rych po raz pierwszy pomy�la� w ten w�a�nie, a nie inny spos�b. Wszystko tak realne, tak
dotykalne, jakby zdarzy�o si� wczoraj.
Co�, co nie by�o nim samym. Co�, co przysz�o z zewn�trz, czai�o si� za plecami.
Przez ca�e lata mrok puszczy by� tu� obok, gro�ny, wr�cz dotykalny. Przez lata przesi�ka� smutkiem tej zapomnianej
krainy, obcej i gro�nej. i beznadziejnej. Przez lata spogl�da� na wynios�e, ciemne sylwetki drzew, ciemne �cie�ki i
trakty, bezdenne bagna i l�ni�ce czerni� g��bie jezior. Nigdy od puszczy nie spodziewa� si� niczego dobrego i nigdy nie
dosta�. Czasem my�la� o szcz�ciu, i� mroczna kraina poprzesta�a na s�czeniu jadu melancholii. �e nie rozprawi�a si� z
nim, jak z wieloma innymi, �wistem strza�y z zasadzki, wyciem wilczej watahy w �rodku mro�nej zimy.
Ale nigdy dot�d nie trafi� w takie miejsce. w miejsce takie jak to, gdzie ch��d, mrok i smutek odwiecznego lasu
napiera�y zewsz�d, wdziera�y si� w umys�. Gdzie nie mo�na by�o si� broni�.
Otrz�sn�� si� z trudem. Nie wszystko mo�na by�o zrzuci� na karb os�abienia. Co� m�wi�o mu, �e trzeba st�d rusza�,
zanim b�dzie za p�no. Co� m�wi�o te�, �e nie b�dzie to takie �atwe, a ju� jest za p�no.
Starzec co� m�wi�. Zaji�ek powoli wr�ci� do rzeczywisto�ci.
- Nie pytasz... - stary rozsiad� si� wygodnie, wyci�gn�� r�ce grzej�c je nad ogniem. - Powiniene�. Nie wszystko da si�
zdusi� gdzie� g��boko. Zreszt�, chyba ju� do tego sam doszed�e�...
- o co mam pyta�? - w pytaniu zabrzmia�a gorzka ironia. - Gdzie jestem? Ju� odpowiedzia�e�. Kim ty jeste�? i tak
wiem, domy�lam si�. Zreszt�, gdybym si� nie domy�la�...
Poklepa� si� wymownie po zranionej nodze.
- To, �e j� jeszcze mam, m�wi wyra�nie, kim jeste�. S�ysza�em o takich, jak ty. Ludzie m�wi�...
- Co m�wi�? - zainteresowa� si� starzec. Zaji�kowi wydawa�o si�, �e oczy b�ysn�y z rozbawieniem.
- R�nie m�wi�... - skrzywi� si� Czech. - Jedni, �e jeste�cie zaka�� �wiata, plugastwem, co jeszcze pozosta�o. �e
przeciw Bogu i wierze blu�nicie samym swym istnieniem. �e trzeba was ogniem i mieczem wypali�. Ziemi� od was
uwolni�. a inni... Inni m�wi� w zasadzie to samo. �e b�stwom cze�� oddajecie, �wi�tym gajom, ba�wanom
drewnianym. �e�cie chrze�cija�stwa i wiary prawdziwej nieprzyjaciele, na jej szkod� dzia�acie. �e �mier� podst�pn�
potraficie zada�, czary i gus�a odprawiaj�c. Ale te� uleczy� mo�ecie, jako nikt inny nie potrafi tego uczyni�...
Przerwa�, zamy�li� si�. Po wychudzonej twarzy pe�ga�y odblaski z paleniska, uwypukla�y przedwczesne zmarszczki na
jeszcze niestarej twarzy.
- a ty co my�lisz? - spyta� stary po chwili.
- Ja? - Zaji�ek zacisn�� pi��, z trzaskiem �ami�c patyczek, kt�ry machinalnie obraca� w d�oni. - Ja nie my�l�.
Wykonuj� rozkazy, robi�, co do mnie nale�y. Ju� nie my�l�...
Wrzuci� z�amany patyczek do ognia.
- Ju� nie my�l�... - powt�rzy� po chwili, sam dziwi�c si�, jak wiele zacz�� naraz m�wi�. - Wiesz, kiedy tu wyrusza�em,
roi�o mi si�, �e b�d� jako ten rycerz prawy, co w obronie wiary przeciw poga�stwu staje. Po co rusza� do Palestyny,
kiedy tu pod samym bokiem pogan jak nasra�. A� ca�y Zakon trzeba by�o sprowadzi�, by krucjat� m�g� podj��. Tak
my�la�em, roj�c o potyczkach ze z�em, kt�re B�g nagrodzi. Ale nie nagrodzi�, bo i z�o nie takie, jak z pocz�tku
my�la�em...
Starzec milcza�, przymkn�wszy oczy. Gdyby nie nieznaczny ruch r�ki, drapi�cej za uszami nastroszonego kota, mo�na
by przypuszcza�, �e zasn��.
- Zje�dzi�em t� puszcz� od kra�ca do kra�ca - podj�� Zaji�ek. - i nie widzia�em poganina, kt�ry na wiar� nasz� by si�
rzuca� i z�bami j� k�sa�. Owszem, lud tu ciemny, zwierz�tom bardziej, ni� ludziom podobny, zw�aszcza z wygl�du i
zapachu. D�by �wi�te i lipy, czasem figury dziwne. Obrz�dy, niekoniecznie ko�cielne, ogniska na letnie przesilenie,
takie rzeczy. Ale i u ksi�nej pani jemio�a pod powa�� wisi. a miseczki dla skrzat�w na progu stawiaj�... Ale nigdy
poganie z wrzaskiem si� na mnie nie rzucili, bym swej wiary zapar� si� lub zgin��. a walczy� to jeno w zatargach
s�siedzkich albo z Zakonem si� zdarzy�o. Nie masz tu pogan, o kt�rych z ambon prawi�, krwio�erczych i zajad�ych.
Tylko zatargi zwyk�e, jak to na pograniczu. Tylko zach�anno��, z obu stron. Tylko, cho� kraj chrze�cija�ski, z�e si�
wsz�dzie czai, k�obuki, wilko�aki i utopce...
Zakaszla�, urwa� na chwil�. Kot na kolanach starca poruszy� uszyma, lecz nie uzna� za stosowne i niezb�dne otworzy�
oczu. Drugi kocur przysiad� na polepie, zapatrzy� si� z uwag� w przestrze�.
- Przesta�em wierzy�, �e si� kiedy� z poga�stwem zmierz�. z pocz�tku nawet �a�owa�em, wszak dla rycerza dziesi�ciu
pogan roztratowa� to prawie tak, jak jednego smoka bez ma�a. Potem przesta�em �a�owa�, jaki tam ze mnie rycerz...
Zwyk�y najemnik. P�ac�, to robi� co ka��. a kiedy� kazali na �mud� poci�gn��, lud tamtejszy wspiera�, przeciw
Zakonowi. Bo ksi��� litewski chrzest przyj��. Ksi��� mo�e i tak, ale jego ludzie... Napatrzy�em si� tam, za wszystkie
czasy. Ju� wiem, jak wygl�daj� poganie. Jakich bog�w wyznaj�. Czym r�ni� si� od nas. i wiesz, doszed�em do
jednego wniosku, takiego mianowicie, �e niczym. i �e nie chodzi tu o wiar�, o chrze�cija�stwo, o powinno�� rycersk�.
Chodzi tylko o w�adz�, o w�adz� i bogactwo. Zobaczy�em, �e mo�na wspiera� pogan przeciw �wi�temu Zakonowi. Bo
to nasi poganie, a p�niej mo�na ich ochrzci�... Pytanie tylko, kto ma ich chrzci�.
U�miechn�� si�.
- No, z tym, �e si� niczym nie r�ni�, to troch� przesadzi�em. Wiesz, co oni jedz�? Rzep� pieczon� i co�, co nazywaj�
kindziuk. Nie pytaj, jak to si� robi, bo si� porzygam...
Skrzywi� si� na samo wspomnienie owego specja�u.
- Przesta�em si� dziwi�. - zacz�� po chwili. - Nie, nie zapar�em si� mojej wiary. Ale przesta�em wierzy� w to, co ludzie
prawi�. To znaczy, �e przesta�em wierzy� we wszystko prawie. Robi� to, co do mnie nale�y, rojenia o pasie i ostrogach
dawno wywietrza�y mi z g�owy. Czasem tylko zastanawiam si�, po co to wszystko. Wiesz, nie wierzy�em ju�, �e
spotkam kogo� takiego, jak ty. Nie wierzy�em ju� nawet, �e tacy jak ty istniej�. My�la�em, �e opowie�ci o
uzdrowieniach zawieraj� r�wnie ma�o prawdy, jak te inne, przera�aj�ce, o czarach i krwawych ofiarach... C�,
cz�owiek uczy si� ca�e �ycie...
Zaji�ek wsta�, zacz�� przechadza� si� po izbie. Noga szybko dr�twia�a, gdy siedzia� bez ruchu.
- Spotka�em ciebie. Mia�em szcz�cie, bez tego bym zgin��, tak, jak zaws