5077
Szczegóły |
Tytuł |
5077 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5077 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5077 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5077 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof Kocha�ski
STARNICE 2
Wygl�da� na pi��, najwy�ej sze�� lat. W r�kach trzyma� r��. Siedzia� na
peronowej �awce i obserwowa� wskaz�wki wielkiego zegara, wisz�cego na frontowej
�cianie kolejowego dworca; czeka� a� ustawi� si� na godzinie zgodnej z rozk�adem
odjazdu poci�gu, stoj�cego kilka metr�w przed nim. Wtedy wsta� i wsiad� do
wagonu. Zaraz potem poci�g ruszy�. Punktualnie.
Nie znalaz� pustego przedzia�u, wybra� wi�c ten, w kt�rym przy oknie siedzia�
samotny m�odzieniec, przystrzy�ony na panka, poch�oni�ty czytaniem ksi��ki.
Konduktor przyszed� po jakim� kwadransie. Sprawdzi� bilet panka.
- Aon? - rozejrza� si� idiotycznie, jakby oczekiwa�, �e gdzie� spod siedzenia
mo�e wyskoczy trzeci pasa�er przedzia�u.
M�odzieniec wzruszy� ramionami. - Niemampoj�cianiejestzemn�.
- Gdzietwojamamach�opcze?
Dla ch�opca te d�wi�ki by�y tylko pozbawionym znaczenia be�kotem, ale
zorientowa� si�, �e mo�e jest to w�a�nie pytanie na kt�re czeka�, wyj�� wi�c z
kieszeni kartk� i �mia�o podsun�� pod pochylon� nad sob� twarz. Kartka by�a
ma�a, r�owego koloru, zapisana niebieskim atramentem.
Konduktor pocz�tkowo z niedowierzaniem, a potem z pewnym gniewem czyta�, �e
okaziciel notatki jest g�uchoniemy, �e nazywa si� Janek Kowalski, ma pi�� lat, w
kieszeni pieni�dze na bilet, i �e kochaj�ca acz zapracowana mama bardzo prosi o
wyrozumia�o��, ale w miejscu przeznaczenia czeka na malca tatu�, kt�ry z ca��
pewno�ci� odbierze go z poci�gu, a Panu Konduktorowi z pewno�ci� wynagrodzi
fatyg�.
Ch�opiec odczeka� a� cz�owiek w kolejarskim mundurze odbierze informacj�, po
czym - zgodnie z instrukcj� - wyci�gn�� z kieszeni sk�rzany futera�. W zamian za
znajduj�ce si� w nim papierowe obrazki (lub metalowe kr��ki) spodziewa� si�
ulegalni� sw�j przejazd. Alternatywnie, czujnie oczekiwa� czego� innego.
Na przyk�ad k�opot�w.
Troch� to trwa�o, lecz w ko�cu dosta� bilet, a konduktor wychodz�c, wyrzuci� z
siebie potok d�wi�k�w:
- Nieruszajsi�st�ddop�kiciniepowiem�etotwojastacja.
Cokolwiek by to mia�o oznacza�, wa�ne, �e m�g� jecha� dalej.
I jecha�.
Nikt wi�cej go nie niepokoi�.
Kontrolowa� czas i na pi�� minut przed planowanym przyjazdem do miejscowo�ci,
kt�ra by�a celem jego podr�y, wyszed� na korytarz, ostro�nie zdejmuj�c z p�ki
sw�j kolczasty kwiat. Niespodziewanie znowu pojawi� si� konduktor. Co� m�wi�,
wi�c na wszelki wypadek ch�opiec u�miechn�� si�, pokaza� palcem za okno i
pokiwa� g�ow�.
- Niemaszbaga�u? - nalega� kolejarz. Gestykuluj�c, pokazywa� na swoj� teczk�; o
co� tam pewnie mu chodzi�o, lecz dzieciaka zarekomendowanego jako Janek Kowalski
ju� to nie interesowa�o. Poci�g wje�d�a� na stacj�.
- Mia� tylko r�� - rzek� m�odzian, kt�ry r�wnie� wysiada� na tej stacji.
Konduktor chwyci� d�o� ch�opca i pom�g� wysi��� mu z wagonu. Wtedy malec
u�miechn�� si�, po czym gwa�townym szarpni�ciem wyrwa� r�k� i pop�dzi� ku
wyj�ciu z peronu. Znikn�� w t�umie, nim zaskoczony pracownik kolei zd��y�
mrugn�� powiek�.
Na postoju sta�o kilka taks�wek, ch�opiec wsiad� w pierwsz�, wyj�� kolejn�
kartk�, poda� j� kierowcy i nim rozsiad� si� wygodnie, pokaza� wymownie sk�rzany
futera�, co wyra�nie uspokoi�o w�a�ciciela pojazdu.
Podr� trwa�a blisko p� godziny, podczas kt�rej z ust taks�wkarza wylewa� si�
potok s��w. Wida� nie przeszkadza� mu ani wiek pasa�era, ani jego uparte
milczenie. Wyjechali z miasta, min�li jedn� wie�, potem drug�, a� wreszcie
zatrzymali si� przy drogowskazie, pokazuj�cym zaniedban� drog� przez las.
- Napewnotutajniewidz�adnejcha�upy?
Ch�opiec wyskoczy� z samochodu i rozejrza� si�. Z uwag� studiowa� bia�e litery
na zielonym tle drogowskazu: "STARNICE 2". Potem wyci�gn�� sw�j futeralik,
wr�czy� taks�wkarzowi kilka banknot�w i pogna� w las, z szybko�ci� jakiej trudno
by�o si� spodziewa� po tak w�t�ej postaci. R�a w jego d�oni wydawa�a si�
znacznie podwi�d�a.
- Poczekajtozadu�o! - krzykn�� taks�wkarz.
Krzycza� w pustk�.
* * * * *
By�o ich pi�ciu. Najstarszy, Opona, Liczy� sobie czterna�cie lat, lecz wcale nie
by� tu najwa�niejszy. Szefem by� Piwek, ros�y dwunastolatek, z r�kami szorstkimi
i twardymi jak deska od pracy w polu. Jego ojciec zmar� w dziewi��dziesi�tym
drugim i teraz Piwek mieszka� sam z matk�, kt�ra z ca�ych si� pragn�a utrzyma�
to co pozosta�o z wyprzedanego gospodarstwa.
- Panowie... - zagai� Kaszub - dzisiaj malboraki.
Siedzieli na p�metalowej, p�drewnianej, przegni�ej konstrukcji, kt�ra w
czasach swej �wietno�ci by�a prawdopodobnie �awk�. �wierkowy �a�cuch, po�r�d
wysokich sosen pi��dziesi�cioletniego lasu, odgradza� ich od zapuszczonej le�nej
przecinki.
- Chyba z siana, kt�rym Mo�ka rzygn�a - skomentowa� Opona.
Kaszub splun�� pogardliwie. Mo�ka by�a krow� z gospodarstwa jego rodzic�w.
- Jak chcecie... - zawiesi� g�os.
- Nie b�d� mosi�dz, daj zapali� - nie wytrzyma� Kulturysta.
Kaszub wyci�gn�� z kieszeni paczk� papieros�w. By�a ca�a, jeszcze nie otwarta,
zabezpieczona naklejk� akcyzy.
- Gut - wyrazi� zadowolenie Piwek.
- Otw�rz!
- Lajty! Sk�d masz!
Tylko Dyszaty si� nie odzywa�. Dyszaty mia� astm�. Jak czasem, szczeg�lnie p�n�
wiosn�, chwyta�y go kaszle, to ma�o ducha nie wyzion��. Siedzia� wtedy ca�ymi
dniami w domu. Teraz by�a jesie�, pa�dziernik, lecz i tak do lasu ucieka� po
kryjomu, nie zwa�aj�c na krzyki matki.
- Wczoraj by�em w szkole, nie? - powiedzia� Kaszub. - Do krzy��wki podwioz�a
mnie jaka� majka. Zerwa�em jej. Malboraki i kaset�.
- Po co ci kaseta? - zapyta� Dyszaty. - Nie masz magnetofonu.
Kaszub wzruszy� ramionami. - Dzia�a�em odruchowo - wyja�ni�. - Zreszt�, mo�e
kiedy� b�d� mia�.
- Albo sra� - wtr�ci� Opona.
- Zamknij mord�, grubasie.
- Bo co?
- Bo nawet poliza� peta nie dostaniesz.
Opona wsta� z b�yskiem w oczach.
- B�dziesz tak do wieczora gl�dzi�, Kaszub, czy otworzysz wreszcie t� paczk�? -
wtr�ci� si� Piwek.
Pomog�o. Piwek mia� autorytet. Od czasu, gdy podczas wycinki drzew roztrzaska�
na g�owie w�jta butelk� od piwa, w dodatku pe�n�, autorytet ten nie by�
kwestionowany przez nikogo.
Zapalili. Tylko Dyszaty odsun�� si� na kraw�d� �awki i w zamy�leniu rysowa�
butem po ziemi.
Kulturysta puszcza� k�ka. By� najm�odszy, w zesz�ym tygodniu sko�czy� dziesi��
lat, lecz nie wygl�da� nawet na dziewi��. Wychudzony, z przylizanym blond w�osem
na g�owie, zas�u�y� sobie na miano Kulturysty w zesz�ym roku, po powrocie z
kolonii fundowanych biedocie przez TPD, sk�d przywi�z� ulubiony dwuwiersz:
"kulturysta z Dachau, podni�s� ceg�� i si� zmacha�".
- Dobrze, Opona? - spyta�.
- Nie�le - przytakn�� �askawie zapytany i pu�ci� swoje s�ynne cztery dymne
traktorowe opony. Ten numer wychodzi� mu zawsze. Nawet jak kiedy� Kaszub
skombinowa� cygaro.
Dzie� by� ciep�y, pogodny; g�r� wia� lekki wiatr, lecz tu, w lesie, by�o
zacisznie. Wszyscy, poza Dyszatym, roz�o�yli si� na pokrytej zbr�zowia�ym
igliwiem ziemi, z dymi�cymi papierosami w palcach.
- Jeszcze by tylko po kanclerzu - zamarzy� Piwek. Od pami�tnego dnia, gdy
butelka z naklejk� "BROK kanclerz" sta�a si� przyczyn� zmiany kolorytu czaszki
w�jta, po��czonego z g��bok� ran� ci�t�, nikt w Starnicach, nawet degenerat
Pawe�, nie pija� innego piwa. W�jt by� z D�bnicy Kaszubskiej.
- Kto� idzie - us�yszeli zza �wierk�w g�os Dyszatego.
Opona poderwa� si� na nogi.
- Ocipia�e�? - zgasi� go Piwek. - Spoko! Jeszcze nas nie dostali!
- Ocipia� - podchwyci� skwapliwie Kaszub, zapewne wci�� jeszcze pami�taj�cy
przytyk o Mo�ce.
- To Kapu�! - Dyszaty przecisn�� si� mi�dzy k�uj�cymi ga��ziami. - Wraca ze
szko�y.
- No to b�dzie rozrywka - rzek� Piwek, przewlekaj�c sylaby.
Wyskoczyli z wrzaskiem, gdy by� ju� ca�kiem blisko. Dobrze ubrany ch�opiec, w
markowych adidasach, z tornistrem Herlitza na plecach.
- Sie masz, Kapu� - powiedzia� Opona. Podszed� bardzo blisko i bekn�� jednym
traktorkiem wprost w twarz dwunastolatka.
- Mam na imi� Romek - odpar� ch�opiec. G�os mu nieco dr�a�, ale nie na tyle,
�eby zauwa�y� m�g� to kto�, kto nie zna go za dobrze. - I nie jestem kapusiem...
- Kapu� m�wi, �e nie jest kapusiem - poinformowa� obecnych Opona.
- Znaczy si�, nie kapuje? - zapyta� Piwek.
- Nie - powiedzia� Romek, jakby troch� pewniej.
- Jak Kapu� mo�e nie kapowa�? Mo�e mi to kto� wyja�ni�? Ty, a mo�e ty pr�bujesz
wcisn�� mi jak�� ciemnot�, co? Mo�e my�lisz, �e jak mam na nogach stare trampki,
to mo�esz mi wciska� kit?
Atakowany zamruga� powiekami. Otworzy� usta, pewnie chcia� co� powiedzie�, ale
zaraz zamkn�� je bez s�owa.
- Zostawcie go - odezwa� si� nieoczekiwanie Kulturysta. - On jest w porz�dku.
- O, a co ty mo�esz o tym wiedzie�? - Piwek zmarszczy� brwi. Nie by� zadowolony.
Kulturysta wbi� wzrok w ziemi�. - Mama czasem sprz�ta u nich. Raz wzi�a mnie ze
sob�... Ch�opaki, jakie on ma zabawki!
Przez moment na twarzy Piwka pojawi�o si� zak�opotanie.
- Zamknij si�, gnido dworska! - prze�ama� impas Opona.
- Czego ode mnie chcecie? - wykrztusi� Romek.
Spojrzeli po sobie. Jaki� dzi�cio� stuka� nieopodal w pie� drzewa, gdzie�
trzasn�a �amana ga��zka.
- Wracasz ze szko�y, tak? - odezwa� si� Piwek.
- Noo...
- Chcemy odrobi� lekcje, poka� co jest zadane.
�miech aprobaty zag�uszy� le�ne odg�osy.
- Widzisz, nie mogli�my by� dzisiaj w szkole.
- Byli�my zaj�ci!
- Chorzy!
Romek cofn�� si� o krok, ale z ty�u sta� ju� Opona.
- No, co jest zadane, Kapu�?
- Przecie�... nie jeste�cie w mojej klasie...
- Prawdziwy ucze� klasy nie wybiera - b�ysn�� Kaszub - odrabia wszystkie lekcje.
Jak leci.
Romek ani drgn��.
I wtedy Kaszub przesadzi�. Nagle wszyscy, ��cznie z nim samym, zdali sobie z
tego spraw�. Przesadzi�. Ta jedna my�l spad�a na nich z szumi�cych wiatrem
drzew, ledwie uchwytna, jak zapach igliwia - ale byli tylko sob�, tylko dzie�mi
ze Starnic, popegeerowskiej wioski, gdzie bieda wrzeszczy a� w uszach dzwoni.
Dzie�mi czasu i miejsca, w kt�rym �yli. Nie umieli inaczej. Dlatego my�l
rozwia�a si� z pr�dko�ci� wiatru, kt�ry j� przyni�s�.
- Otwieraj t� hitlerowsk� kosmetyczk�, albo dostaniemy si� do niej innym
sposobem - powiedzia� Kaszub. W r�ku trzyma� sk�adany n�.
Usta Romka zadr�a�y. Jeszcze pr�bowa� walczy� ze sob�, zachowa� twarz iskr�
ch�opi�cej ambicji, jednak �zy powoli wype�nia�y jego oczy.
- Kaszub... - jeden Kulturysta pr�bowa� powiedzie� co� swoim piskliwym g�osem,
ale nie zdo�a�.
Nie dlatego, �eby si� ba�. Nie z poczucia wi�zi z grup�.
Kulturysta nie doko�czy� zacz�tego zdania, poniewa� w tym momencie co� trzasn�o
i dziwny d�wi�k - jak gdyby kto� rozdziera� d�ugi pas krawieckiego materia�u,
tylko o wiele g�o�niejszy - przetoczy� si� po lesie. Dobiega� ze wszystkich
stron. D�wi�k bez �r�d�a.
Zadr�a�a ziemia.
- Rety! - krzykn�� z przera�eniem Dyszaty, pokazuj�c przed siebie wyci�gni�t�
r�k�. Nieopodal wysokie sosny wali�y si� z trzaskiem na ziemi�.
- Chodu!
Biegli jak szaleni przez le�ne wykroty, smagani ga��ziami niskich �wierk�w,
potykaj�c si� o wyci�te pniaki i pr�chniej�ce ga��zie. Biegli na o�lep, a jednak
wszyscy razem, zwi�zani jakim� silniejszym od paniki stadnym instynktem, niczym
uciekaj�ca przed po�og� grupa dzikich zwierz�t. Razem. Piwek i Opona. Romek obok
Kaszuba, wci�� jeszcze trzymaj�cego w r�ku sk�adany n�. Kulturysta i - nieco z
ty�u - z trudem �api�cy powietrze Dyszaty.
- Sta�! - krzykn�� nagle Piwek.
Oddychali g�o�no, pe�nymi ustami, zalewaj�c tlenem rozdygotane p�uca,
uspokajaj�c rozp�dzone serca. Dyszaty le�a� na mchu i kaszla�.
- Co to by�o!? - sapn�� Opona
- Cicho! - rozkaza� nerwowo Piwek. - Dyszaty zamknij si�, chc� pos�ucha�!
- Nie... mog�... - ponowny atak kaszlu nie pozwoli� mu sko�czy�.
- To Ruscy - powiedzia� Kulturysta. - Mama m�wi�a, �e za komuny mieli niedaleko
�wiczenia. Zostawili bomb� atomow�. Oni je gubi�, te bomby.
- Jakby to by�a bomba atomowa, nie by�oby ju� ani ciebie, ani tego lasu -
zauwa�y� Romek.
- Ma racj� - rzek� Kaszub, z twarz� rozoran� do krwi przez jak�� wystaj�c�
ga���. - Nie mia�by� szans ple�� takich g�upot, cz�owieku z Dachau.
Nagle spojrza� na swoj� r�k�, wci�� drgaj�c� nerwowo i na n� podryguj�cy wraz z
ni�. Chrz�kn�� i odwr�ci� si� nieco bokiem. Schowa� n� do kieszeni.
- To co robimy? - spyta� Opona.
- Stulicie si� wreszcie?! - wrzasn�� Piwek.
Podzia�a�o. Nawet Dyszaty przesta� kas�a�.
Nas�uchiwali.
Cisza. Niespotykana. Las by� jak martwy. Nawet wiaterek, kt�ry wcze�niej
porusza� lekko koronami drzew, teraz gdzie� przepad�.
- Przekonajmy si� co to takiego - rzek� Piwek.
- Powinni�my zawiadomi� policj� - zaproponowa� nie�mia�o Romek.
- Tak, wiem. Pogotowie i stra� po�arn�.
- I w�jta!
- So�tysa!
- Mamusi�!
- Chcesz maszerowa� te pi�� kilos�w do D�bnicy, to prosz� bardzo. Dobrze wiesz,
�e Robokop zagl�da do Starnic najwy�ej raz na tydzie�.
- Ja tam chc� zobaczy� t� bomb� - powiedzia� odwa�nie Dyszaty.
- Jasne! - popar� go Kaszub.
- Trzeba zawiadomi� - powt�rzy� Romek.
- No to spadaj, kole� i przesta� zawraca� dup� - rzek� Opona.
Romek bez s�owa poprawi� na plecach swojego Herlitza. Chrz�kn��, potem odwr�ci�
si� i odszed�, niespiesznie, jakby spodziewa� si�, �e kto� spr�buje go
zatrzyma�.
Nikt nie pr�bowa�.
* * * * *
Wcale nie odbiegli tak daleko, jak im si� wydawa�o. Najwy�ej pi��set metr�w.
W pewnej chwili, akurat gdy dochodzili do znajomej przecinki, st�kn�y sosny nad
g�owami - jak przebudzone z zakl�tego snu. Powia� pachn�cy, jesienny wiatr.
�mign�a ruda wiewi�rka, a daleki dzi�cio� uruchomi� taktometr.
Od razu l�ej cz�owiekowi na duszy.
- To jaki� domek... - rzek� z niedowierzanie w g�osie Dyszaty, kt�ry
nieoczekiwanie odwa�nie wysforowa� si� naprz�d.
- Co!?
Stali jak wryci. Na malutkiej polanie, na pordzewia�ych resztkach �awki, miejscu
ich codziennych spotka�, wci�� jeszcze le�a�a napocz�ta paczka papieros�w marki
marlboro. By� to widok znajomy, swojski jak w�asny pok�j; tym bardziej
kontrastowa� z tym, co znajdowa�o si� kilkana�cie metr�w dalej.
Drewniany obiekt, malutka chatynka z jednospadowym daszkiem i kilkoma metrami
wydeptanej ziemi przed wej�ciem. Na drzwiach wyci�te okienko w kszta�cie serca.
Przez dobr� chwil� gapili si� z rozdziawionymi ustami.
- Wygl�da jak kibel - wykrztusi� Kaszub.
W okolicy nigdy nie by�o �adnych kempingowych latryn. Letnicy, nigdy nie
zagl�dali w te strony, woleli Krzyni�, po drugiej stronie szosy, gdzie
znajdowa�o si� sztuczne jeziorko na rzece S�upi.
- Widzia�em jak drzewa wylatywa�y w g�r� - szepn�� Kulturysta. - Gdzie one s�?
Teren wok� by� schludny, posprz�tany, jakby domeczek sta� tu od dawna.
- Co mnie obchodz� twoje drzewa! - sykn�� Piwek. - Lepiej powiedz sk�d wzi�� si�
tu ten sracz?
- A co to, ja wr�ka?
Dyszaty krokiem spacerowym, jak gdyby nigdy nic, zbli�y� si� do latryny.
Pozostali znieruchomieli, zaskoczeni inicjatyw�. Wpatrywali si� w astmatycznego
ch�opca, niczym szachowi kibice w oczekiwaniu na ruch gracza.
- Eee... - zacz�� Opona, ale zaraz zamkn�� buzi�, bo Dyszaty wyci�gn�� r�k� i
dotkn�� oznakowanych sercem drzwi.
Kulturysta przesun�� si� nieco w bok, chowaj�c si� za Kaszuba.
- Nie �mierdzi - stwierdzi� Dyszaty. - Je�li to kibel, to nie u�ywany.
- Bruno! - powiedzia� Piwek, nieoczekiwanie zwracaj�c si� do ch�opca po imieniu.
- Co ty chcesz zrobi�?
Dyszaty wzruszy� ramionami i u�miechn�� si� g�upkowato: - Kupe.
Opona zarechota�.
- Bruno - powt�rzy� Piwek - zdaje si�, �e nie rozumiesz o co chodzi.
Przychodzimy w to miejsce od lat, prawda? Przecie� tu nigdy nie by�o kibla.
- No to co?
- Nie by�o tu kibla pi�� minut temu!
- On my�li, �e kible to grzyby - wtr�ci� Opona.
Zaskrzypia�o.
Skrzypn�y drzwi, otwarte r�k� Dyszatego. Nim zd��yli zrobi� cokolwiek, ch�opiec
wszed� do �rodka. Drzwi zamkn�y si�, tym razem bezszelestnie.
- Rzeczywi�cie n�wka - us�yszeli st�umiony g�os.
- No to trzeba to obejrze�, ch�opaki - powiedzia� Piwek, z wyra�n� ulg� w
g�osie. Podszed� do drzwi latryny i otworzy� je.
Nie wierzy�.
W �rodku nie by�o nikogo.
- Dyszaty! - wrzasn�� panicznie Kulturysta.
- Czego si� drzesz? - zapyta� Dyszaty.
Nadal nikogo nie widzieli.
- Jeste� tam?
- A gdzie mam by�? Kt�ry zboczeniec otwiera drzwi!?
- ...To ja - powiedzia� drewnianym g�osem Piwek. - Wychod� Dyszaty. Wychod�
natychmiast!
- Co� taki....
- Wy�a�! - wrzasn�� Piwek. - Wy�a�, bo tak ci dokopi�, �e...
Po chwili ciszy us�yszeli niepewny g�os: - Nie mog�...
Piwek cofn�� si� o krok.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Tu jest... jaka� szyba.
- Widzisz nas, Dyszaty.
- Pewnie, �e tak. Co� ty, ocipia�? Jeszcze nie o�lep�em.
- Bo my... ja... - nieoczekiwanie dla samego siebie, Piwek zaci�� si�.
- No co?
- Nic.
Dyszaty st�kn��.
- Co si� sta�o? Hej, Bruno, co ci?
- Nic. Pr�buj� wywa�y� t� cholern� szyb� - znowu j�k. - Chyba nic z tego nie
b�dzie... Ch�opaki! Pom�cie mi!
- Dobra, Dyszaty! - krzykn�� nagle Kaszub. - Odsu� si� w praw� stron�. To znaczy
w twoj� lew�, pod sam� �cian�, i odwr�� si� ty�em, st�uczemy cholerstwo
kamieniem i wyci�gniemy ci� z tej g�wnobudy!
- Ty, Kaszub?
- No?
- Czego si� tak drzesz? Przecie� jestem tu� przed tob�?
Kaszub zmiesza� si�.
- Kaszub!
Cisza.
- Czy jest co�, o czym powinienem wiedzie�? - zapyta� cicho Dyszaty, pos�uguj�c
si� niespotykan� u niego sk�adni� s��w.
- Sta� po �cian�!
- Kaszub?
- No?
- Przecie� stoj� pod �cian�...
- My ci� nie widzimy - nie wytrzyma� Kulturysta. - Widzimy pusty sracz.
- Kaszub, co on chrzani!
- Nie wiem, ale to prawda. Nic nie wida�... To pewnie ta szyba. Nie b�j si�
ma�y, st�uczemy j�.
Nie st�ukli. Je�li to w og�le by�a szyba. Kamienie odbija�y si� ze stukiem,
jakby rzeczywi�cie trafia�y na szk�o, lecz nie pojawi�a si� najmniejsza nawet
rysa.
- Kaszub... - zap�aka� w pewnej chwili Dyszaty.
Przerwali bombardowanie kamiennymi pociskami.
- Zabierz mnie st�d!
Kaszub z determinacj� popatrzy� na Piwka: - Id� po niego - powiedzia�.
- Nie s�dz�, �eby... Mo�e lepiej... Ten Kapu� mia� racj�. Dobrze, �e poszed� po
gliny. Poczekajmy a� przyjad�.
Kaszub wbi� wzrok w ziemi�. - Wiem, ale... on tam jest... sam.
- Bo si� rozp�acz� - odezwa� si� Opona.
Nieoczekiwanie Piwek odwr�ci� si� w jego stron� z gniewnym b�yskiem w oczach.
Przestraszony Opona cofn�� si� o krok.
- Ju� si� zamykam!
Zapad�a cisza, tylko z g��bi otwartej latryny, czystej i pustej, dobiega� cichy
szloch.
Kaszub podchodzi� bardzo ostro�nie, znacznie ostro�niej ni� po jab�ka do sadu
s�siada, ni� po cokolwiek w ca�ym swoim �yciu nieletniego z�odziejaszka. Gdy by�
ju� dostatecznie blisko, powoli podni�s� r�k� i wyci�gaj�c wskazuj�cy palec
zbli�y� go do miejsca, gdzie - jak mu si� wydawa�o - powinna znajdowa� si�
przezroczysta przegroda, niewidzialne zamkni�cie celi Dyszatego.
Nic nie poczu�.
W piersi wtargn�� strach, mia� wra�enie, �e p�uca zapad�y si� w jak�� nico��,
wielokrotnie g��biej od w�asnej obj�to�ci i nigdy ju� nie zdo�a wt�oczy� w nie
powietrza.
Spr�bowa� cofn�� r�k� i nagle okaza�o si�, �e nie mo�e tego zrobi�.
- Co si� sta�o? - Piwek pierwszy zorientowa� si�, i� co� jest nie tak.
Kaszub ze �wistem wyci�gn�� wreszcie p�uca z niebytu.
- Trzyma mnie.
- Co?
- Kibel trzyma mnie za palec.
- Jaja sobie robisz!?
- M�wi� powa�nie. Nie mog� cofn�� r�ki.
Podeszli Opona z Kulturyst�. Z uwag� wpatrywali si� w r�k� Kaszuba, nieruchom�,
wyci�gni�t� jak w ge�cie pozdrowienia. Stop-klatka w zatrzymanym filmowym
kadrze.
- Czujesz co�?
- R�ka mi dr�twieje.
- Boli?
- Nie, tylko dr�twieje. Spr�buj potrzyma� swoj� tak wysoko to zobaczysz.
Debatowali przez d�u�sz� chwil�. W �rodku, niewidzialny Dyszaty wci�� p�aka�.
- Trzeba uci��!
Nie od razu zorientowali si�, �e ostatniego zdania nie powiedzia� �aden z nich.
G�os dobiega� gdzie� z ty�u.
- Trzeba uci�� palec - powt�rzy� Romek, wychodz�c spod �wierk�w.
- Nie uciek�e�! - zawo�a� Kulturysta.
- Nie zawiadomi� Robokopa - ostudzi� jego rado�� Piwek.
- Przecie� nie chcieli�cie?
Piwek odwr�ci� wzrok.
Romek zbli�y� si� do Kaszuba i spojrza� na palec, wycelowany we wn�trze latryny.
Potem odszed� na bok i przyjrza� si� z prostopad�ej strony, z jednym okiem
przymkni�tym.
- Po mojemu to tylko paznokie�, no, mo�e par� milimetr�w opuszka.
- Co ty kombinujesz? - zapyta� niepewnie Kaszub. Niepewno�� wynika�a z faktu, i�
zna� odpowied� na swoje pytanie.
- Ostry jest ten tw�j majcher?
Kaszub milcza�
- To tylko kawa�ek palca - rzek� Romek. - Kawal�tek. Jak szybko si� ciachnie, to
nawet nie poczujesz.
- W prawej kieszeni - skwitowa� ponuro Kaszub.
Romek wyci�gn�� n�.
- A Dyszaty? - zapyta� Kulturysta.
Kaszub odwr�ci� g�ow�. Nigdy przedtem nie widzieli, �eby Kaszub si� czerwieni�.
- To mo�e ty p�jdziesz do Dyszatego, co? - zgasi� Kulturyst� Piwek. - No to nie
k�apaj szcz�k� jak ci� nie pytaj�. Uwalniamy Kaszuba i kto� skoczy do Starnic,
do so�tysa, zatelefonowa� po gliny, jasne?
Kulturysta skwapliwie pokiwa� g�ow�.
- Tylko nie m�wcie nic matce - dobieg� z latryny zap�akany g�os Dyszatego. -
Zabije mnie.
- Masz - powiedzia� Romek do Piwka, podaj�c mu n�.
Piwek przez chwil� wa�y� n� w d�oni. - To by� tw�j pomys�. My�la�em...
- Ty to zrobisz lepiej, Piwek - rzek� Kaszub.
- Jasne.
Piwek przy�o�y� n� do Kaszubowego palca, nieruchomego, jak wbitego w desk�.
- Nie tyle! - zawo�a� po�piesznie Kaszub.
- Sk�d mam wiedzie� ile?
Romek ponownie zaj�� pozycj� z boku latryny: - Ja ci powiem.
- Tylko nie schrza�.
- To dobry n�. Szkoda by go by�o.
- Mo�e oznaczy� jako� patykami - zaproponowa� Kulturysta.
- Teraz! - krzykn�� niespodziewanie Kaszub.
- Co?
- M�wi�, teraz. Tnij! - Kaszub zamkn�� oczy. Sta� napi�ty, z zaci�ni�tymi
z�bami.
Zamilkli. Z napi�ciem wpatrywali si� w Piwka. Ten uni�s� n� i przymierzy� tu�
nad palcem
- Niewiele wi�cej ni� paznokie� - przypomnia� Romek.
Piwek przymierzy� raz jeszcze. A potem jeszcze raz.
Wstrzymali oddechy.
- Nie mog� - powiedzia� Piwek i rzuci� n� na ziemi�.
- Mo�e ja - zaoferowa� si� po chwili Opona.
Kaszub zaprotestowa�.
- Nie to nie.
Usiedli na mchu. Wszyscy za wyj�tkiem Kaszuba, kt�ry stercza� przy nich jak
ko�ek. Opona przyni�s� z �awki papierosy. Zapalili. Romek nie chcia�. Zm�czony
Dyszaty przesta� p�aka�.
- To nie m�g� by� wybuch - zauwa�y� Piwek. - Papierosy nawet nie spad�y z �awki.
- Ale drzewa lata�y w powietrzu - przypomnia� Kulturysta.
- Teraz ich nie ma.
- Nie byli�cie dzisiaj w szkole - odezwa� si� Romek - i nie s�yszeli�cie o
komecie.
Spojrzeli na niego z niewyra�nymi minami.
- Mo�e nie kometa, mo�e meteoryt. Co� waln�o w las tu� przy Sianowie ko�o
Koszalina. Dzi� w nocy. Wojsko otoczy�o teren i podobno nie wpuszczaj� nawet
dziennikarzy. Straszna chryja, droga na Gda�sk zablokowana, tylko kolej chodzi.
- No i co?
- M�wi si�, �e jakby to by� meteoryt, to nikt by nie robi� takiej zadymy.
Podobno przylecieli Amerykanie.
- I Ruscy te�, he, he?
- �eby� wiedzia�. Rosjanie te�.
Piwek wsta�. - Dobra - powiedzia�. - Wy tu opowiadacie bajery, a Dyszaty si�
zap�acze. Romek, tobie najszybciej uwierz� - patrzy� odrobin� w bok - le� do
Starnic po pomoc, Opona, ty z nim!
- Zaraz! - przerwa� mu Kaszub, wykr�caj�c g�ow�. - Romek, co ty chcia�e�
powiedzie� o tym meteorycie?
- Tak jako� pomy�la�em - odpar� Romek - �e mo�e to co� podobnego. No..., bo
prawdopodobie�stwo dwu takich zdarze�...- Przecie� to nie meteoryt!
- Ani kometa.
- To kibel - zauwa�y� Opona.
- Jakby to by� kibel, to ju� dawno bym st�d wyszed� - odezwa� si� niewidzialny
Dyszaty.
Romek spogl�da� pod w�asne nogi.
- Nie wiem - przyzna�. - Tak tylko czuj�...
I wtedy nieoczekiwanie kto� wyskoczy� spoza �wierk�w. Ch�opiec. M�g� mie� pi��,
najwy�ej sze�� lat. Ramieniem ochrania� r��. Mocno podwi�dni�t�. Prawie martw�.
Nie znali go, nie spotkali go nigdy wcze�niej i nigdy p�niej spotka� nie mieli.
Malec wyra�nie si� �pieszy�. Igliwie, drobne ga��zki pokrywa�y jego w�osy i
ubranie; wida� nie zwa�a� na przeszkody, przedzieraj�c si� przez
zaro�la.Przebieg� przez polan�, przewr�ci� Kulturyst�, �mign�� pod ramieniem
Kaszuba i wskoczy� do latryny. Uwolniony Kaszub gruchn�� na ziemi�, drzwi
wychodka zatrzasn�y si� z hukiem, by zaraz otworzy� si� na moment i ze �rodka,
jak z procy, wystrzeli� Dyszaty, wprost w obj�cia Piwka.
A potem ca�� latryn� spowi�a niebieska mg�a. Zawirowa�a, przyblad�a i nagle
ulecia�a gdzie� w g�r�, bezszelestnie, szybko, jak nietoperz nocn� por�. Lekka
bryza zwichrzy�a czupryny ch�opc�w
I cisza. Zupe�nie taka sama, jak wtedy, gdy w panice p�dzili w las, byle dalej
od miejsca zagro�enia.
Cisza.
Latryna znikn�a. W miejscu, gdzie sta�a, powietrze falowa�o jeszcze przez
chwil�, jak nad rozgrzan� s�o�cem ��k�. Brakowa�o kilku drzew, ale kt� jest w
stanie zliczy� je w lesie? Kilka minut p�niej, gdy �wiat wr�ci� na swoje
miejsce, a cisza na powr�t sta�a si� zwyk�ym le�nym przymiotem, Romek znalaz� na
mchu czerwony p�atek r�y. Co� na nim wykaligrafowano mikroskopijnym pochy�ym
pismem. Znacznie p�niej, w domu, zdo�ali odczyta� tekst przez lup�.
"Na dole
nic.
Na g�rze
nic.
Na �rodku
nic.
I wsz�dzie gdzie nikt."
Tekst ko�czy� delikatny malunek. Ma�a posta� w ratunkowej szalupie. Uciekinier,
�egluj�cy w strony pe�ne ksi�ycowych planet, gdzie cho� zimno i samotnie,
nadzieja b�yszczy ciep�em gwiazd.
Nawet Romek nie rozpozna� tej postaci. Wszak by�a tylko namalowana. W dodatku
bardzo niewyra�nie.
Autor wierszowanej sekwencji: Przemys�aw Kocha�ski