4187

Szczegóły
Tytuł 4187
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

4187 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 4187 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4187 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

4187 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

KAROL CAPEK INWAZJA JASZCZUR�W TYTU� ORYGINA�U VALKA S SMOKY T�UMACZY�A: JADWIGA BU�AKOWSKA Zapytano mnie, jak dosz�o do tego, �e napisa�em ,,Inwazj� Jaszczur�w�, i dlaczego wybra�em wio�nie jaszczury na bohater�w swojej tzw. utopii powie�ciowej o zag�adzie ludzkiej cywilizacji. Je�li mam odpowiedzie� szczerze, musz� wyzna� otwarcie, �e z pocz�tku w og�le �adnej utopii tworzy� nie zamierza�em. Nie lubuj� si� zbytnio w utopiach; zanim zacz��em pisa� swoj� ,,Inwazj�, nosi�em si� z my�l� innej zupe�nie powie�ci, wymy�li�em posta� porz�dnego cz�owieka, troch� na wz�r mego ojca�nieboszczyka, posta� prowincjonalnego lekarza w�r�d jego pacjent�w. Mia�a to by� idylla lekarska, a jednocze�nie kawa�ek patologii spo�ecznej. Cieszy�em si� z tego tematu, tygodniami i miesi�cami uk�ada�em go sobie w my�li, ale wci�� jako� nie maglem si� do niego na dobre zabra�. Mia�em pewne w�tpliwo�ci, czy ten doktor�poczciwina ma rzeczywi�cie co� do roboty w �wiecie tak pe�nym zam�tu, jakim �wiat ten by� wtedy i jakim jest dotychczas. No tak, m�g� przecie� leczy� ludzi i �agodzi� ich cierpienia, ale jako� za ma�o obchodzi�y go choroby i dolegliwo�ci naszego �wiata. My�la�em o dobrym lekarzu wtedy, gdy wszyscy doko�a m�wili o kryzysie gospodarczym, o ekspansjach narodowych i przysz�ej wojnie. Nie mog�em uto�sami� si� w pe�ni ze swoim doktorem, bowiem i ja � chocia� tego si� oczywi�cie od pisarzy nie wymaga � by�em i jestem stale pe�en trosk o los ludzko�ci. Nie mog� wprawdzie odwr�ci� gro�by, kt�ra zawis�a nad ludzk� cywilizacj�, ale nie mog� te� jej nie dostrzega� i nie my�le� o niej prawie be przerwy. W tym czasie � by�o to w zesz�ym roku na wiosn�, kiedy t. sytuacja na �wiecie pod wzgl�dem gospodarczym wygl�da� paskudnie, a pod wzgl�dem politycznym jeszcze gorzej � napisa�em przy jakiej� okazji takie zdanie: �Nie wyobra�ajcie sobie, �e rozw�j, dzi�ki kt�remu powsta�o nasze �ycie, by� jedyny mo�liwo�ci� rozwoju na tej planecie.� No i przepad�o! To w�a�nie zdanie zawini�o, �e napisa�em �Inwazj� Jaszczur�w� Bo przecie� to prawda: nie mo�emy wykluczy� ewentualno�ci, �e w sprzyjaj�cych warunkach inny rodzaj �ycia, powiedzmy, inny gatunek istot �yj�cych ani�eli cz�owiek, m�g� sta� si� motorem rozwoju kulturalnego. Cz�owiek, z ca�� swoj� cywilizacj� i kultur�, z ca�� swoj� histori�, rozwin�� si� z rodziny, ssak�w; ale mo�na by r�wnie dobrze przyj��, �e podobna energia ewolucji mog�a uskrzydli� rozw�j innego gatunku istot �ywych. Nie jest wykluczone, �e w pewnych warunkach pszczo�y czy mr�wki mog�y osi�gn�� tak wysoki stopie� rozwoju inteligencji, �e ich zdolno�� stworzenia cywilizacji nie by�aby mniejsza ni� nasza. Nie jest to wykluczone tak�e w odniesieniu do innych stworze�. W sprzyjaj�cych warunkach biologicznych mog�aby powsta� jaka� cywilizacja nie ni�sza od naszej tak�e w g��binach w�d. To by�a pierwsza my�l. A druga: Gdyby inny gatunek istot �yj�cych ani�eli cz�owiek osi�gn�� ten stopie� rozwoju, kt�ry nazywamy cywilizacj�, to jak my�licie � czy pope�nia�by takie same g�upstwa jak ludzie? Czy prowadzi�by takie same wojny, prze�ywa� takie same kataklizmy dziejowe? Jak patrzyliby�my na przyk�ad na imperializm jaszczur�w, na nacjonalizm termit�w, na ekspansj� gospodarcz� mew albo �ledzi? Co powiedzieliby�my, gdyby nie cz�owiek, ale inny rodzaj istot g�osi�, �e ze wzgl�du na swoje wykszta�cenie i liczebno�� tylko on ma prawo do zaj�cia ca�ego globu ziemskiego i panowania nad wszelkim �yciem? Ta w�a�nie konfrontacja z dziejami ludzko�ci oraz z histori� najbardziej aktualn� sprawi�a, �e si�gn��em po pi�ro, by pisa� �Inwazj� Jaszczur�w�. Krytyka okre�li�a j� jako powie�� utopijn�. Broni� si� przeciw temu s�owu. To nie utopia � to dzie� dzisiejszy. To nie jaka� spekulacja na temat tego, co b�dzie, ale odzwierciedlenie tego, co jest i w�r�d czego �yjemy. Nie chodzi�o tu o fantazj�; tej got�w jestem da� dodatkowo i bezp�atnie, ile kto zechce, ale chodzi�o mi tu o rzeczywisto��. Nic na to nie poradz�, ale literatura, kt�ra nie troszczy si� o rzeczywisto�� ani o to, co si� naprawd� dzieje ze �wiatem, kt�ra nie chce reagowa� na to z si��, jaka dana jest s�owu i my�li, tak literatura � to nie moja specjalno��. I to wszystko. Pisa�em swoje �Jaszczury�, poniewa� my�la�em o ludziach, wybra�em w�a�nie jaszczury nie dlatego, �ebym mia� mniejszy czy wi�kszy sentyment do nich ni� do innych stworze� boskich, ale dlatego, �e kiedy� rzeczywi�cie mylnie wzi�to odcisk ogromnej salamandry z okresu trzeciorz�du za skamienielin� naszego ludzkiego przodka; wi�c spo�r�d wszystkich zwierz�t p�azy maj� szczeg�lne historyczne prawo wst�pi� na scen� jako obraz nas samych. Ale cho�by by� to tylko pretekst, by m�wi� o sprawach ludzkich, autor musia� wczu� si� jako� w istot� swoich p�az�w; by�o to do�wiadczenie troch� przejmuj�ce dreszczem, ale koniec ko�c�w r�wnie frapuj�ce i r�wnie straszne jak wczuwanie si� w istot� ludzk�. Karol Czapek* KSI�GA PIERWSZA ANDRIAS SCHEUCHZERI 1. DZIWACTWA KAPITANA VAN TOCHA Gdyby�cie chcieli odszuka� na mapie wysepk� Tana Masa, znale�liby�cie j� na samym r�wniku, nieco na zach�d od Sumatry. Ale gdyby�cie na pok�adzie statku �Kandong�Bandoeng� spytali kapitana van Tocha, co to w�a�ciwie jest ta Tana Masa, przed kt�r� w�a�nie zakotwiczy� � kl��by dobr� chwile, a potem by wam powiedzia�, �e to najobrzydliwsza dziura na ca�ych Wyspach Sundajskich, znacznie podlejsza ni� Tana Bala, a co najmniej tak samo ohydna jak Pini czy Banjak. �e jedyny, z przeproszeniem, cz�owiek, kt�ry tam �yje � nie licz�c oczywi�cie tych wszawych Batak�w � to pijaczyna, agent handlowy, mieszaniec Portugalczyka i Kubanki, ale znacznie gorszy z�odziej, poganin i wieprz ni� ca�y Kuba�czyk i ca�y bia�y razem wzi�ci! I je�eli na �wiecie jest w og�le co� przekl�tego, to chyba w�a�nie takie przekl�te �ycie na tej przekl�tej Tana Masa! Gdyby�cie go ogl�dnie spytali, dlaczego wobec tego tu zarzuci� przekl�t� kotwic�, jakby mia� zamiar tu zosta� ca�e przekl�te trzy dni � fukn��by na was z pasj� i burcza�by pod nosem mniej wi�cej tak: ��Przecie� �Kandong�Bandoeng� nie p�yn�aby tutaj tylko po t� przekl�t� kopr� czy olej palmowy� Te� sens!� A zreszt� co panu do tego, m�j panie! Ja, panie, mam swoje przekl�te rozkazy! Niech pan lepiej pilnuje w�asnych spraw� � A wymy�la�by tak dosadnie i soczy�cie, jak to tylko starszy, chocia� jeszcze na sw�j wiek czerstwy, kapitan statku potrafi. Gdyby�cie natomiast, zamiast stawia� niedyskretne pytania, pozwolili, by kapitan van Toch mrucza� pod nosem i kl�� do woli, mogliby�cie si� dowiedzie� czego� wi�cej. Wiadomo: musi si� wygada�, by sobie ul�y�. Zostawcie go wi�c w spokoju, ju� jego rozgoryczenie samo sobie znajdzie uj�cie. ��No i niech pan pomy�li, panie� � warcza� kapitan � te �ajdaki u nas w Amsterdamie, te przekl�te hande�esy z dyrekcji, nagle sobie przypomnia�y: �Per�y, cz�owieku, niech si� pan rozejrzy za jakimi� per�ami!�� Bo podobno teraz ludziska szalej� za per�ami i tego� Kapitan splun�� z gorycz�. ��Ano, wiadomo� Lokowa� fors� w per�ach! A to wszystko dlatego, �e ludziom wci�� si� zachciewa wojen czy czego tam. Wi�c boj� si� o pieni�dze, ot i ca�a historia� A potem si� m�wi: kryzys. Zawaha� si� chwilk�, jakby si� namy�la�, czy warto podejmowa� dyskusj� o sprawach gospodarczych. Ale przecie� teraz si� w og�le o czym innym nie gada� Tylko �e tutaj, przed Tana Masa, za gor�co na to, nawet si� cz�owiekowi nie chce. Wi�c machn�� tylko r�k� i mrucza� dalej: ��To si� tak gada: per�y! Panie, przecie� na Cejlonie ogo�ocili z nich morze na jakie pi�� lat. Na Formozie w og�le zabronili po�ow�w. A tu ci tymczasem: �Kapitanie van Toch, niech si� pan rozejrzy za jak� now� �awic�� Niech pan pojedzie na te przekl�te wysepki. Mo�e tam pan trafi na jakie� nowe z�o�a per�op�aw�w�� � Kapitan ha�a�liwie wytar� nos w niebiesk� chusteczk�. � Te szczury tam w Europie wyobra�aj� sobie, �e tu mo�na znale�� jeszcze co�, o czym dot�d nikt nie wie! Jezus Maria, c� to za kretyny! Dobrze jeszcze, �e nie ��daj� ode mnie, bym Batakom zagl�da� w nosy, czy nie smarkaj� per�ami� Nowe �awice! W Padangu jest nowy burdel, owszem, ale nowa �awica?� Panie, ja tutaj te wszystkie wysepki znam jak w�asny kiesze� Od Cejlonu a� po te przekl�te Cliperton Island� Je�li kto� my�li, �e tu si� jeszcze znajdzie co�, na czym mo�na by zarobi�, no to � szcz�liwej podr�y!� Ja ju�, panie, trzydzie�ci lat tu je�d��, a te durnie teraz chc�, �ebym tu zrobi� jakie� odkrycie!� Van Toch dusi� si� wprost z pasji na my�l o tych bezczelnych pretensjach. ��Niech sobie tu wy�l� jakiego ��todzioba� Ten im dopiero zrobi rewelacyjne odkrycie, a� im oko zbieleje. Ale takie propozycje stawia� cz�owiekowi takiemu jak kapitan van Toch, kt�ry tak zna ka�dy k�t� Bo niech pan tylko pomy�li, panie. W Europie to jeszcze mo�na by co� wy�apa� Ale tutaj?� Przecie� tu ludziska przyje�d�aj� tylko po to, by wyw�szy�, gdzie si� co da ze�re�. A nawet nie tyle ze�re�, co kupi� i sprzeda�. Panie, gdyby w tych ca�ych tropikach by�o co�kolwiek jeszcze, co mia�oby podw�jn� cen�, to ju� by tam sta�o trzech agent�w i macha�o zasmarkanymi chustkami na statki siedmiu pa�stw, by si� zatrzyma�y. Tak to jest, m�j panie. Ja si� na tym du�o lepiej znam ni�, z przeproszeniem, ca�y Urz�d Kolonialny jej kr�lewskiej mo�ci� Kapitan van Toch wysi�kiem woli stara� si� opanowa� swe �wi�te oburzenie. Uda�o mu si� to po dobrej chwili burczenia. ��Widzi pan tam tych dw�ch nicponi�w? To s� po�awiacze pere� z Cejlonu, Syngalezi. Nie karz mnie, Panie Bo�e! Pan B�g ich stworzy�, ale po co � nie wiem. Wo�� to ze sob� i gdziekolwiek tylko z�api� kawa�ek wybrze�a, gdzie nie ma napisu �Agencja� albo �Urz�d Celny�, puszczam to do wody, by szuka�o muszli per�op�aw�w. Ten mniejszy �ajdak nurkuje na osiemdziesi�t metr�w. Tutaj na Wyspach Ksi���cych z g��boko�ci dziewi��dziesi�ciu metr�w wy�owi� korb� od aparatu kinematograficznego, panie, ale per�y� Gdzie tam! Szkoda gada�! Nikczemna ha�astra ci Syngalezi. I to ja mam robi� tak� robot�, panie: udawa�, �e skupuj� olej palmowy, a tymczasem szuka� nowych z�� pere�! A tamci by jeszcze pewnie chcieli, �ebym odkry� jaki� dziewiczy l�d, co? Przecie� to nie jest zaj�cie dla przyzwoitego kapitana statku handlowego. Kapitan J. van Toch to nie �aden tam awanturnik, m�j panie, o, nie! I tak dalej� Morze jest wielkie i ocean czasu nie ma granic. Pluj na morze, cz�owieku, lecz ono si� nie wzburzy. Ur�gaj na sw�j los, ale go nie odwr�cisz� Po wielu przygotowaniach i ceremoniach sko�czy�o si� na tym, �e kapitan statku holenderskiego �Kandong�Bandoeng�, wzdychaj�c i kln�c, wsiad� do ��dki. Wyl�dowa� w kampungu na Tana Masa i zacz�� pertraktowa� z tym pijakiem, miesza�cem Portugalczyka i Kubanki, na temat rozmaitych spraw handlowych. ��Sorry, Captain* � rzek� wreszcie mieszaniec � ale tutaj, na Tana Masa, �adnych muszli nie ma. Te brudasy Batakowie � m�wi� dalej z odraz� � jadaj� nawet i meduzy. Wi�cej to siedzi w wodzie ni� na ziemi. A kobiety �mierdz� rybami, niech pan sobie wyobrazi� Aha, co to ja jeszcze mia�em powiedzie�? No, tak� Pan pyta� o kobiety. ��A nie ma tu nigdzie kawa�ka brzegu, gdzieby Batakowie nie w�azili do wody? � pyta� dalej kapitan. Mieszaniec Portugalczyka i Kubanki pokr�ci� g�ow�: ��Nie ma, panie. Chyba Devil Bay, Zatoka Diabelska, ale to nie dla pana. ��Dlaczego?� ��Dlatego� �e tam nikt nie p�jdzie, panie. Nala� panu, kapitanie? ��Thanks*. Co tam takiego? Rekiny? ��Rekiny� i w og�le� � mrukn�� mieszaniec. � To niedobre miejsce, panie. Batakowie niech�tnie by widzieli, gdyby tam kto �azi�. ��Czemu? ���Tam s� diab�y, panie. Morskie diab�y. ��Co to: morski diabe�? Ryba? ��A, gdzie tam ryba! � zaprzeczy� niech�tnie mieszaniec. � Zwyczajny diabe�, panie. Diabe� podmorski. Batakowie nazywaj� go: tapa. Tapa� One tam podobno maj� swoje miasto, te diab�y� Dola� panu?� ��Jak�e to wygl�da� taki diabe� morski? Mieszaniec wzruszy� ramionami. ��Tak jak diabe�, panie. Widzia�em kiedy� takiego� a w�a�ciwie jego g�ow�. Wraca�em ��dk� z Cape Haarlem� i naraz przede mn� wyskoczy� z wody taki �eb� ��No i?� Do czego by� podobny? ��G�ow� to ma� jak Batak, panie, tylko ca�kiem go��. ��Mo�e to by� po prostu Batak? ��Nie, panie. Przecie� w tym miejscu �aden Batak nie wlaz�by do wody. A zreszt�� to mruga�o na mnie dolnymi powiekami, panie. � Mieszaniec otrz�sn�� si� ca�y z uczuciem grozy. � Tak, dolnymi powiekami; zakrywaj� prawie ca�e oko. To w�a�nie by� ten� tapa. Kapitan J. van Toch pulchnymi paluchami obj�� szklank� z winem palmowym. ��A pijany pan nie by�, co? Mo�e pan by� zalany? ��By�em, panie. Inaczej bym tamt�dy nie jecha�. Batakowie bardzo nie lubi�, gdy kto� te� diab�y zaczepia. Van Toch potrz�sn�� g�ow�. ��Cz�owieku, przecie� �adnych diab��w nie ma! A gdyby nawet by�y, wygl�da�yby jak Europejczycy. To na pewno by�a jaka� ryba czy co� takiego. ��Ryba!� � obruszy� si� mieszaniec Portugalczyka i Kubanki. � Ryba jest bez r�k, panie. Ja nie jestem przecie� Batak, chodzi�em w Badjoeng do szko�y� Jeszcze nawet pami�tam dziesi�cioro przykaza� i inne takie m�dro�ci. A cz�owiek wykszta�cony rozr�ni chyba, co diabe�, a co zwierz�. Niech pan zreszt� zapyta Batak�w. ��Et, takie tam murzy�skie zabobony! � oburzy� si� kapitan z dobroduszn� wy�szo�ci� cz�owieka wykszta�conego. � Z naukowego punktu widzenia to absurd. Przecie� diabe� nie mo�e �y� w wodzie. Bo co by tam robi�? A ty nie zwracaj uwagi na bajdy tubylc�w, ch�opcze. Kto� nazwa� t� zatok� Zatok� Diabelsk� i od tego czasu Batakowie si� jej boj�. I st�d ca�a historia � zako�czy� kapitan uderzaj�c t�ust� d�oni� w st�. � Nic tam nie ma, ch�opcze. To sprawa zupe�nie jasna. ��Jest, panie � upiera� si� mieszaniec, kt�ry chodzi� do szko�y w Badjoeng. � I rozs�dny cz�owiek nie ma czego szuka� w Devil Bay. Kapitan van Toch poczerwienia�. ��Co?! � wrzasn��. � Ty kuba�ski brudasie, co ty sobie my�lisz? �e ja si� b�d� ba� tych twoich diab��w? No, to zobaczymy! � rzuci� podnosz�c si� z ca�� okaza�o�ci� swych za�ywnych dwustu funt�w. � Nie b�d� tu z tob� marnowa� czasu, skoro mam interes na g�owie. Ale zapami�taj sobie jedno: w holenderskich koloniach �adnych diab��w nie ma. Je�eli gdzie� jakie� s�, to tylko we francuskich. Tam sobie mog� by�. A teraz wo�aj mi tu naczelnika tego przekl�tego kampungu. Owego dygnitarza nie trzeba by�o nawet d�ugo szuka�: siedzia� sobie w kucki obok sklepu miesza�ca i �u� trzcin� cukrow�. By� to nagi staruszek, tylko znacznie szczuplejszy, ni� bywaj� naczelnicy w Europie. Nieco poza nim, zachowuj�c odpowiedni dystans, siedzia�a w kucki ca�a wie� wraz z kobietami i dzie�mi, licz�c widocznie, �e b�dzie filmowana. ��S�uchaj no, ch�opcze � odezwa� si� van Toch po malajsku. (M�g� r�wnie dobrze m�wi� po holendersku lub angielsku, gdy� czcigodny stary Batak nie umia� ani s�owa po malajsku, wi�c i tak ca�� przemow� kapitana musia� mieszaniec t�umaczy� na j�zyk Batak�w. Z jakich� jednak przyczyn kapitan uwa�a� j�zyk malajski za odpowiedniejszy.) � S�uchaj no, ch�opcze, potrzeba mi paru t�gich, wysokich, solidnych ch�opak�w, �eby poszli ze mn� na po��w. Rozumiesz: na po��w! ��Mieszaniec przet�umaczy�, naczelnik kiwn�� g�ow� na znak, �e rozumie. Potem zwr�ci� si� do szerszego audytorium i paln�� m�wk�, kt�ra odnios�a du�y sukces. ��Naczelnik powiada � t�umaczy� mieszaniec � �e ca�a wie� p�jdzie z tuanem* kapitanem na po��w, dok�d tylko tuan zechce. ��No, widzisz. To im teraz powiedz, �e pojedziemy �owi� muszle w Devil Bay. Rozpocz�y si� dobry kwadrans trwaj�ce gor�czkowe debaty, w kt�rych bra�a udzia� ca�a wie�, a zw�aszcza stare baby. W ko�cu mieszaniec zwr�ci� si� do kapitana: ��M�wi�, panie, �e do Devil Bay nie mo�na i��. Kapitan poczerwienia�. ��A dlaczego nie? Mieszaniec ruszy� ramionami. ��Bo tam s� tapa�tapa. Te diab�y, panie. Twarz kapitana zrobi�a si� fioletowa. ��To ty im powiedz, �e je�li nie p�jd�� to im powybijam wszystkie z�by� poobrywam uszy� powywieszam� i spal� ten ich zawszony kampung� Rozumiesz? Mieszaniec przet�umaczy� dos�ownie. Rozpocz�a si� znowu gwa�towna narada. Wreszcie mieszaniec zwr�ci� si� do kapitana: ��M�wi�, �e p�jd� na skarg� do policji w Padangu, �e tuan im grozi. Podobno s� na to jakie� paragrafy. Naczelnik m�wi, �e tego nie daruje. Kapitan van Toch zrobi� si� siny. ��Powiedz mu � rykn�� � �e jest� � i recytowa� jednym tchem dobrych jedena�cie minut. Mieszaniec t�umaczy�, p�ki mu zapas s��w starczy�. Po nowej, do�� d�ugiej, ale rzeczowej naradzie Batak�w zakomunikowa� kapitanowi: ��M�wi�, panie, �e odst�pi� od �cigania na drodze s�dowej, je�eli tuan kapitan zap�aci kar� na r�ce w�adz miejscowych. Chc� � zawaha� si� � dwie�cie rupii� Ale to troch� du�o, panie. Niech im pan zaproponuje pi��. Rumie�ce kapitana van Tocha zacz�y zmienia� si� w br�zowe plamy. Pocz�tkowo zaproponowa� wymordowanie wszystkich Batak�w na ca�ym �wiecie, potem ust�pi� na trzysta kopniak�w, wreszcie got�w by� zadowoli� si� wypchaniem naczelnika dla muzeum w Amsterdamie. Natomiast Batakowie z dwustu rupii ust�pili na �elazn� pomp� z ko�em, a ostatecznie zdecydowali, �e kapitan da naczelnikowi tytu�em kary zapalniczk� benzynow�. ��Niech im pan da � namawia� mieszaniec Portugalczyka i Kubanki. � Ja mam trzy zapalniczki na sk�adzie, tylko bez knot�w� W ten spos�b na Tana Masa zosta� zawarty pok�j. Ale kapitan van Toch wiedzia�, �e teraz w gr� wchodzi presti� bia�ej rasy. Po po�udniu od holenderskiego statku �Kandong�Bandoeng� odbi�a ��d�. Siedzieli w niej: kapitan van Toch, Szwed Jensen, Islandczyk Gudmundson, Fin Gillemainen i obaj syngalescy po�awiacze pere�. ��d� pomkn�a wprost ku zatoce Devil Bay. O godzinie trzeciej, gdy zbli�a� si� kulminacyjny punkt odp�ywu, kapitan sta� na l�dzie, ��d� kr��y�a o sto metr�w od brzegu, by obserwowa� rekiny, a obaj syngalescy po�awiacze czekali z no�ami w r�ku na sygna�, by skoczy� do wody. ��No, teraz ty! � rzuci� kapitan rozkaz stoj�cemu dalej nagusowi. Syngalez skoczy� w wod�, przebieg� par� krok�w i znikn��. Kapitan spojrza� na zegarek. Za cztery minuty i dwadzie�cia sekund o sze��dziesi�t metr�w w lewo wynurzy�a si� z wody czarna g�owa. Z jakim� dziwnym, rozpaczliwym, a zarazem konwulsyjnym po�piechem. Syngalez par� przez fale trzymaj�c w jednym r�ku n� do odcinania muszel, w drugim muszl� per�op�awu. Kapitan zmarszczy� brwi. ��No, co jest? � rzek� surowo. Syngalez wci�� jeszcze boryka� si� z falami, g�o�no j�cz�c z przera�enia. ��Co si� sta�o?! � krzykn�� kapitan. ��Sahib� sahib� � wykrztusi� Syngalez padaj�c na brzeg i ci�ko dysz�c. � Sahib� sahib� ��Rekiny? ��Djins�* � wyj�ka� Syngalez. � Diab�y, panie. Tysi�ce diab��w! � pakowa� pie�ci w oczy. � Same diab�y, panie. ��Poka� t� muszl� � poleci� kapitan. Otworzy�: by�a w niej ma�a, czysta pere�ka. � A wi�cej nie znalaz�e�? Syngalez wydoby� jeszcze trzy muszle z woreczka wisz�cego na szyi. ��Tam s� muszle, ale te diab�y ich pilnuj�� Tak si� na mnie patrzy�y, jak je odrzyna�em� � K�dzierzawe w�osy zje�y�y mu si� z przera�enia. � Nie, sahib, tutaj nie� Kapitan otworzy� muszle: dwie by�y puste, w trzeciej znajdowa�a si� per�a wielko�ci grochu, okr�glutka jak kropelka rt�ci. Kapitan van Toch spogl�da� to na per��, to na skulonego na ziemi Syngaleza. ��Ty � rzuci� po chwili namys�u � nie skoczy�by� tam jeszcze raz? Tamten bez s�owa pokr�ci� g�ow�. Kapitan van Toch mia� ogromn� ochot� skl�� go jak burego psa. Ze zdumieniem jednak zauwa�y�, �e m�wi cicho i bardzo �agodnie: ��Nie b�j�e si�, ch�opcze� No, a jak wygl�daj� te� diab�y? ��Jak ma�e dzieci � wykrztusi� Syngalez. � Maj� ogony i s� ot tak wysokie � pokaza� mniej wi�cej na metr dwadzie�cia od ziemi. � Sta�y doko�a mnie i przypatrywa�y si�, co robi� A takie ich by�o mn�stwo� � Syngalez zn�w otrz�sn�� si� z przera�enia. � Sahib, o sahib, tutaj nie!� Van Toch my�la� chwilk�. ��I co? Mrugaj� dolnymi powiekami czy jak? ��Nie wiem, panie � rz�zi� Syngalez � ale jest ich tam z dziesi�� tysi�cy!� Kapitan van Toch obejrza� si� na drugiego Syngaleza. Sta� o jakich� sto pi��dziesi�t metr�w dalej i czeka� z za�o�onymi na piersiach r�koma. Oczywi�cie, skoro cz�owiek jest nagi, nie mo�e nic innego z r�kami zrobi�, jak za�o�y� je na piersiach. Kapitan bez s�owa da� znak, ma�y Syngalez skoczy� w wod�. W trzy minuty i pi��dziesi�t sekund wynurzy� si� z wody bij�c gwa�townie r�koma o powierzchni� fal. ��No, wy�a�! � wrzasn�� kapitan. Spojrza� jednak uwa�niej i� skoczy� w wod� ku tym trzepoc�cym si� rozpaczliwie r�kom. Nikt by nie uwierzy�, �e takie cielsko potrafi z tak� szybko�ci� pru� fale. W ostatnim momencie schwyci� jedn� r�k� i sapi�c wyci�gn�� Syngaleza z g��bi. Podtrzymuj�c go na powierzchni ociera� sobie pot z czo�a. Syngalez le�a� bez ruchu. Jeden palec obdarty mia� do ko�ci, widocznie o kamie�, ale poza tym by� ca�y. Kapitan odchyli� powiek�, b�ysn�o bia�ko postawionych w s�up oczu. Czarny nie mia� ani muszli, ani no�a. W tej chwili ��d� wraz z za�og� podp�yn�a bli�ej brzegu. ��Panie � wo�a� Szwed Jensen � s� rekiny! B�dziecie �owi� dalej? ��Nie � odpowiedzia� kapitan. � Podjed�cie tutaj zabra� tych dw�ch. ��Niech pan spojrzy � zwraca� mu uwag� Jensen, kiedy wracali na statek � jak tu nagle robi si� p�ytko. I jak r�wno a� do samego brzegu. � Sprawdzi� si�gaj�c wios�em dna. � Zupe�nie jakby gdzie� pod wod� by�a jaka� tama. Dopiero na statku ma�y Syngalez oprzytomnia�. Siedzia� z kolanami pod brod� i trz�s� si� ca�y. Kapitan odes�a� ludzi i przysiad� si� do niego. ��No, wi�c gadaj! � zaczai. � C�e� tam widzia�? ��D�iny, sahib � szepn�� ch�opak. Zaczai szybko mruga� oczami, na ca�ym ciele wyst�pi�a wyra�nie g�sia sk�rka. Kapitan van Toch zazgrzyta�: ��A� jak wygl�da�y? ��Jak� jak� � oczy Syngaleza zacz�y zachodzi� mg��. Kapitan szybko uderzy� go z obu stron w twarz, by doprowadzi� go do przytomno�ci. ��Thanks, sahib � wyszepta� ch�opak. Spoza bia�ek oczu zn�w ukaza�y si� �renice. ��Ju� ci lepiej?� ��Tak, panie. ��No co: by�y tam muszle? ��Tak, panie. Kapitan van Toch prowadzi� dalej szczeg�owe badania, prowadzi� je cierpliwie i dok�adnie. ��Wi�c tam s� diab�y? A ile? ��Tysi�ce i tysi�ce� Takie du�e jak dziesi�cioletnie dziecko, panie, i ca�kiem czarne. P�ywaj� w wodzie, a po dnie chodz� na dw�ch �apach. Na nogach, sahib, tak jak pan czy ja, tylko �e si� przy tym kolebi�. Kiwaj� si� ca�ym cia�em, tak, tak� O, tak, tak� I r�ce, panie, maj� tak�e jak ludzie. Nie, bez pazur�w, jakby r�czki dziecka. Nie, panie, rog�w ani kud��w nie maj�. Tak, maj� ogon, taki jakby rybi, tylko �e bez p�etwy ogonowej. I olbrzymie g�owy, jak Batakowie. Nie, nic nie gada�y, tylko tak jakby mlaska�y� Kiedy Syngalez odrzyna� muszl� na g��boko�ci jakich� szesnastu metr�w, poczu� nagle na plecach zimne dotkni�cie ma�ych paluszk�w. Obejrza� si�: by�o ich doko�a setki. Setki i tysi�ce. P�ywa�y, sta�y na kamieniach, a wszystkie przypatrywa�y si�, co on tam robi. Wi�c rzuci� n� i muszl�, chc�c wyp�yn�� na powierzchni�. Wpad� przy tym na ca�� mas� tych diab��w, kt�re p�ywa�y ponad nim. Co by�o potem, ju� nie pami�ta. Kapitan van Toch w zamy�leniu przygl�da� si� roztrz�sionemu m�odemu po�awiaczowi. �Z tego ch�opaka ju� nigdy nic nie b�dzie � powiedzia� sobie w duchu � ode�l� go z Padangu do domu, na Cejlon.� Mrucz�c pod nosem i parskaj�c zszed� do swej kabiny. Tam z papierowej torebki wysypa� na st� dwie per�y: jedna by�a male�ka jak ziarenko piasku, druga jak groch, l�ni�ca srebrzy�cie, z lekkim r�owym odcieniem. Kapitan holenderskiego statku westchn�� g��boko i si�gn�� do szafki po butelk� irlandzkiej whisky. O godzinie sz�stej kaza� si� zn�w zawie�� ��dk� do kampungu. Poszed� prosto do miesza�ca Portugalczyka i Kubanki. ��Toddy* � wyrzuci� z siebie tylko to jedno jedyne s�owo i usiad� na werandzie z falistej blachy. Trzyma� w pulchnych paluchach szklank� z grubego szk�a, popija� i spluwa� raz po raz. Spod krzaczastych brwi obserwowa� ��te, chude kurczaki, kt�re co� tam dzioba�y na brudnym, wydeptanym podw�rku w�r�d palm. Mieszaniec ba� si� przem�wi�, stale mu tylko dolewa�. Powoli oczy kapitana nabiega�y krwi�, palce zacz�y porusza� si� niezr�cznie. Mrok ju� zapada�, gdy wsta� i podci�gn�� spodnie. ��Idzie pan ju� spa�, kapitanie? � spyta� mieszaniec czarta z diab�em. Kapitan podni�s� w g�r� wskazuj�cy palec. ��Warto by by�o zobaczy� � be�kota� � skoro s� na �wiecie jakie� takie diab�y, kt�rych ja jeszcze nie znam� Ty, s�uchaj, gdzie jest ten przekl�ty p�nocny zach�d? ��Tutaj � pokaza� mieszaniec. � A dok�d pan chce jecha�? ��Do piek�a! � zarechota� kapitan J. van Toch. � Popatrzy� na Devil Bay. Od owego wieczora rozpocz�y si� dziwactwa kapitana van Tocha. Do kampungu wr�ci� dopiero o �wicie. Nie przem�wi� ani s�owa, kaza� si� odwie�� na statek i zamkn�� si� w swej kabinie a� do wieczora. Nie by�oby w tym jeszcze nic nadzwyczajnego, bo do odjazdu z wyspy Tana Masa �Kandong�Bandoeng� mia� jeszcze co �adowa� (kopr�, pieprz, kamfor�, gutaperk�, olej palmowy, tyto� i si�y robocze). Kiedy jednak zameldowano mu wieczorem, �e wszystek towar ju� za�adowany, parskn�� tylko i rzuci�: Szwed Jensen, pomagaj�c mu wej�� na pok�ad, tylko przez uprzejmo�� zapyta�: ��No, to dzi� jedziemy dalej, kapitanie? Kapitan szarpn�� si�, jakby go kto no�em d�gn��. ��A tobie co do tego? � warkn��. � Pilnuj no ty swoich przekl�tych spraw!� Przez ca�y dzie� sta� �Kandong�Bandoeng� na kotwicy w odleg�o�ci jednej mili od wybrze�y Tana Masa. Wszyscy siedzieli bezczynnie. Wieczorem kapitan wypad� z kajuty i rozkaza�: ����dka! Do kampungu! Ma�y Grek Zapatis spojrza� za nim jednym okiem �lepym, drugim zezowatym. ��Ch�opcy! � zaskrzecza�. � Albo nasz stary ma tam dziewczyn�, albo zwariowa� do czysta! Szwed Jensen zachmurzy� si�. ��A tobie co do tego? � wsiad� na Zapatisa. � Pilnuj swego przekl�tego nosa. Potem wraz z Islandczykiem Gudmundsonem wzi�� ma�� ��dk� i pop�yn�� w kierunku Devil Bay. Zatrzymali ��dk� w znacznej od brzegu odleg�o�ci i czekali, co b�dzie dalej. Kapitan kr��y� po zatoce: wygl�da�o, jakby na^ kogo� czeka�. Od czasu do czasu przystawa� i nawo�ywa� czy wabi�: �Ts, ts, ts�� ��Patrz � rzek� Gudmundson wskazuj�c na morze purpurowe od blasku zachodz�cego s�o�ca. Jensen zacz�� liczy�: dwa, trzy, cztery, sze�� ostrych jak miecz p�etw ci�gn�o do Devil Bay. ��Hergot! � mrukn��. � Jaka� kupa tych rekin�w! Miecze zanurza�y si� raz po raz, nad wod� miga�y ogony, woda burzy�a si� gwa�townie. Teraz kapitan van Toch zacz�� na brzegu ugania� jak szalony, kl�� w g�os z dzik� pasj� i wygra�a� rekinom pi�ciami. Zapad� kr�tki tropikalny wiecz�r. Wnet nad wysp� wzeszed� ksi�yc. Jensen zanurzy� wios�a i podp�yn�� bli�ej brzegu, na jeden furlong*. Kapitan siedzia� na brzegu i wci�� wabi�: �Ts, ts, ts�� Co� si� wok� niego porusza�o, ale co to by�o, trudno rozezna�. �Wygl�da to jak foki � pomy�la� Jensen � tylko �e foki inaczej si� ruszaj�.� Wy�azi�o to z wody na brzeg i st�pa�o po piasku niezgrabnie, zataczaj�c si� jak pingwiny. Jensen, wios�uj�c cichutko, podsun�� si� do kapitana na p� furlongu. ��Co� tam do nich gada, ale co? Czart tego nie zrozumie. Pewnie po malajsku albo po tamilsku. I macha r�kami, jakby co� rzuca� tym fokom. Ale to nie s� foki � zastrzega� si� sam przed sob� Jensen. � Gada przy tym co� po chi�sku czy malajsku. W tej chwili podniesione wios�o wypad�o Jensenowi z r�ki i chlapn�o w wod�. Kapitan podni�s� g�ow�, wsta� i podszed� ze trzydzie�ci krok�w ku wodzie. Po chwili dostrzegli b�yski, posypa�y si� strza�y. Kapitan wali� z browninga w kierunku ��dki. R�wnocze�nie w zatoce zaszumia�o, morze zakot�owa�o si�, zachlupota�o, jakby naraz tysi�c fok skoczy�o do wody. Jensen i Gudmundson nacisn�li na wios�a i gnali ��dk� za najbli�szy wyst�p skalny, a� si� za nimi kurzy�o. Wr�ciwszy na statek nie powiedzieli nikomu ani s�owa. Ludzie P�nocy umiej� milcze� jak gr�b. Nad ranem powr�ci� kapitan: by� ponury i w�ciek�y. Kiedy mu Jensen pomaga� wej�� na pok�ad, dwie pary niebieskich oczu spotka�y si� w ch�odnym i pe�nym wzajemnego zrozumienia spojrzeniu. ��Jensen! � zacz�� kapitan. ��S�ucham, kapitanie. ��Jedziemy dzi�. ��Tak jest, kapitanie. ��W Surabaja dostaniecie swoj� ksi��eczk�. ��Tak jest, kapitanie. I to wszystko. Tego� dnia jeszcze �Kandong�Bandoeng� odp�yn�� do Padangu. Z Padangu wys�a� kapitan van Toch do swojej firmy w Amsterdamie ma�� paczuszk�, ubezpieczon� na sum� tysi�ca dwustu funt�w szterling�w. I r�wnocze�nie telegraficznie poda� pro�b� o roczny urlop. Ci�ki stan zdrowia i tak dalej. Potem w��czy� si� po Padangu, a� wreszcie natkn�� si� na cz�owieka, kt�rego szuka�. By� to dzikus z Borneo, kt�rego przeje�d�aj�cy Anglicy wynajmowali od czasu do czasu do polowania na rekiny, urz�dzaj�c sobie z tego widowisko. Bowiem Dajak walczy� star� metod�: uzbrojony tylko w d�ugi n�. By� to prawdopodobnie ludo�erca, na rekiny za� mia� ustalon� cen�: pi�� funt�w od sztuki pr�cz wy�ywienia. A� wstr�t bra� na niego spojrze�: na r�kach, na piersiach i udach sk�r� mia� pozdzieran� przez rekiny, za� nos i uszy przyozdobione z�bami rekin�w. Nazywa� si� Shark. Z tym w�a�nie Dajakiem kapitan J. van Toch zamieszka� na wyspie Tana Masa. 2. PAN GOLOMBEK I PAN VALENTA* W redakcji by�a typowa kaniku�a, kiedy to nic, ale to dos�ownie nic si� nie dzieje. W polityce nie ma nie, sytuacja europejska jest �adna. A przecie� i w tym czasie czytelnicy gazet � ton�c w bezw�adzie nudy nad brzegami rzek lub w niedostatecznym cieniu drzew, zdemoralizowani upa�em, czarem przyrody, spokojem wsi, a przede wszystkim zdrowym i prostym �yciem na urlopie � codziennie �udz� si� zwodnicz� nadziej�, �e mo�e chocia� w tej gazecie b�dzie co� nowego, co� interesuj�cego: jakie� morderstwo, jaka� wojna czy trz�sienie ziemi. S�owem: Co�� A skoro tam tego nie ma, rzucaj� gazet� w k�t i pe�ni goryczy zaczynaj� wymy�la�, �e w og�le w gazetach nie ma nic, ale to zupe�nie Nic, �e w og�le szkoda czyta�, �e nawet nie warto prenumerowa�. Siedzi wi�c w redakcji pi�ciu czy sze�ciu zrezygnowanych ludzi, bo reszta koleg�w tak�e rozjecha�a si� na urlopy, i z gorycz� odrzucaj� gazety narzekaj�c, �e teraz w gazetach nie ma nic, ale to dos�ownie Nic. Z zecerni wyszed� metrampa� i odezwa� si� zgorszony: ��Panowie, panowie� Nie mamy jeszcze na jutro artyku�u wst�pnego. ��No, to niech pan wsadzi� ten artyku�� o sytuacji gospodarczej w Bu�garii� � b�kn�� kt�ry� ze zrezygnowanych pan�w. Metrampa� westchn�� g��boko. ��I kto to b�dzie czyta�, panie redaktorze? Znowu w ca�ym jutrzejszym numerze nie b�dzie Nic do Czytania� Sze�ciu zrezygnowanych pan�w podnios�o oczy na sufit, jak gdyby tam mo�na by�o wy�owi� Co� do Czytania� ��Ach, �eby si� tak co� sta�o! � rzuci� jeden bez przekonania. ���eby tak z�apa� jaki�� no, ciekawy reporta� � doda� drugi. ��O czym? ��Bo ja wiem� ��A mo�e by wymy�li� jak�� now� witamin�? � wyrwa� si� trzeci. ��Teraz?� W lecie?� � zaoponowa� czwarty. � Cz�owieku, witaminy to s� sprawy naukowe, to nadaje si� raczej na jesie� ��Oh, Bo�e, ale� upa�� � ziewn�� pi�ty. � Dobrze by�oby da� co� z okolic podbiegunowych. ��Ale co? � Tak� No, chocia�by co� takiego, jak ten Eskimos Welzl*. Odmro�one palce, wieczne lody i takie tam historie� ���atwo si� tak gada! � wtr�ci� sz�sty. � Ale sk�d wzi��? Redakcj� zalega beznadziejna cisza. ��By�em w niedziel� w Jeviczku� � zacz�� po chwili z namys�em metrampa�. ��No i� ��Podobno tam jest na urlopie jaki� kapitan Vantoch. Jakoby si� w Jeviczku urodzi�� ��Co za Vantoch? ��A taki grubas. Ma by� kapitanem marynarki. Ludzie m�wili, �e gdzie� tam jakoby �owi� per�y. Pan Golombek spojrza� na pana Valent�. ��A gdzie je �owi�? ��Na Sumatrze� na Celebesie� w og�le gdzie� tam� I podobno �y� tam oko�o trzydziestu lat. ��Hej, cz�owieku, to jest my�l! � o�ywi� si� pan Valenta. � To m�g�by by� reporta� pierwsza klasa!� Golombek, jedziemy?� ��No, mo�emy spr�bowa� � zgodzi� si� pan Golombek i zeskoczy� ze sto�u, na kt�rym siedzia�. ��O, to ten pan, tam � wskaza� szynkarz w Jeviczku. Przy stoliku w ogr�dku siedzia� t�gi, szeroko rozparty pan w bia�ej czapce. Pi� piwo i w zamy�leniu suwa� grubym palcem wskazuj�cym po stole. Obaj panowie podeszli do niego. ��Redaktor Valenta. ��Redaktor Golombek. Grubas podni�s� oczy. ��What?* Co?� ��Jestem redaktor Yalenta. ��A ja redaktor Golombek. Grubas podni�s� si� z godno�ci�. ��Capitan van Toch. Very glad.* Siadajcie, ch�opcy. Obaj panowie siedli z ochot� i po�o�yli przed sob� bloki do notowania. ��A co ka�ecie sobie poda�, ch�opcy? ��Limoniad� malinow� � wybra� pan Yalenta. ��Malinow�? � powt�rzy� kapitan z niedowierzaniem. � A dlaczego? Panie starszy, niech im pan poda piwa� A w�a�ciwie czego wy chcecie? � spyta� opieraj�c si� �okciami o st�. ��Czy to prawda, prosz� pana, �e pan si� tutaj urodzi�? ��Tak, urodzi�em si�. ��Prosz� pana, a jak si� pan dosta� na morze? ��No, c� via Hamburg. ��A jak d�ugo pan ju� jest kapitanem? ��Dwadzie�cia lat, ch�opcze. Tutaj mam papiery � odpowiedzia� klepi�c si� z rozmachem po kieszeni na piersiach. � Mog� je wam pokaza�. Pan Golombek ogromn� mia� ochot� zobaczy�, jak wygl�daj� papiery kapita�skie, ale si� opanowa�. ��To pan, panie kapitanie, przez te dwadzie�cia lat pozna� porz�dny kawa� �wiata, co? ��Tak, porz�dny kawa�, owszem. ��A mianowicie co? ��Jawa, Borneo, Filipiny, Fidji Islands, Salomon Islands, Karoliny, Somoa, Damned Cliperton Islands. A lot of damned islands*, ch�opcze� Ale dlaczego pan pyta? ��Tak tylko, to ogromnie interesuj�ce. Chcieliby�my si� od pana dowiedzie� czego� wi�cej, wie pan? ��Jak to, tak tylko? � kapitan utkwi� w nim niebieskie oczy. � To wy jeste�cie od p�lis, z policji, co? ��Nie, sk�d�e znowu, kapitanie. My jeste�my z gazety. ��Ach, tak, z gazety. Reporters*, co? No, wi�c piszcie: Capitan J. van Toch, kapitan statku �Kandong�Bandoeng�� ��Jak, jak?� ���Kandong�Bandoeng�, port Surabaja. Pow�d przybycia: vacances. Jak si� to m�wi? ��Urlop. ��A tak, do diab�a, urlop. No, wi�c dajcie to do tej gazetki, kto przyp�yn��. I teraz schowajcie ju� te swoje notesy, panowie. Your health*. ��Ale�, panie kapitanie, my�my przyjechali do pana, �eby nam pan opowiedzia� co� ze swojego �ycia� ��A po co? ��Zamie�cimy to w gazecie. Ludzi ogromnie interesuj� takie historie o dalekich wyspach, o tym, co tam widzia� i prze�ywa� ich rodak, Czech, obywatel miasta Jeviczka. Kapitan pokiwa� g�ow�. ��Tak, to prawda. S�uchaj, ch�opcze, z ca�ego Jeviczka Captain jestem tylko ja jeden. To oczywiste. Podobno jest tu jeszcze jeden kapitan od� od� tych ��dek spacerowych. Ale ja my�l� � doda� poufnie � �e to nie jest prawdziwy Captain. To przecie� chyba liczy si� wed�ug tona�u, co? ��A jaki tona� mia� pa�ski statek? ��Dwana�cie tysi�cy tons*, m�odzie�cze! ��To pan by� wielkim kapitanem, prawda? ��Wiadomo, wielkim � przytakn�� z dum�. � Ch�opcy, a macie wy pieni�dze? Obaj panowie spojrzeli po sobie do�� niepewnie. ��Mamy, ale niewiele. Potrzeba panu, kapitanie? ��Naturalnie. Tego mi w�a�nie potrzeba. ��Widzi pan: kiedy pan nam opowie du�o ciekawych rzeczy, napiszemy o tym do gazety, a potem pan za to dostanie pieni�dze. ��Ile? ��Mo�e nawet i� z tysi�c � obiecywa� szczodrze pan Golombek. ��Pounds of sterling?* ��Nie, tylko koron. ��Nie, to nie warto. Tyle to i ja sam mam, m�odzie�cze. � Wydoby� z kieszeni p�k t�ustych banknot�w. � See* � i wspar�szy si� �okciami o st� pochyli� si� ku nim mocniej. � Panowie, ja mia�bym dla was big business� Jak si� to m�wi? ��Wielki interes. ��Tak, wielki interes. Ale musieliby�cie mi da� pi�tna�cie� nie, poczekajcie, pi�tna�cie, szesna�cie milion�w koron. No, co? Obaj panowie zn�w spojrzeli na siebie z zak�opotaniem. Dziennikarze maj� ju� rozmaite do�wiadczenia z wszelkiego rodzaju wariatami, oszustami i wynalazcami. ��Poczekajcie � ci�gn�� kapitan � co� wam poka��! � Pogrzeba� grubymi paluchami w kieszonce kamizelki, co� wyci�gn�� i po�o�y� na stole. By�o to pi�� r�owych pere�, wielko�ci pestek wi�ni. � Znacie wy si� na per�ach? ��Ile to mo�e kosztowa�? � dr��cym g�osem pyta� pan Golombek. ��Oh, lots of money*, ch�opcze. Aleja to nosz� tylko� na pokaz, jako wz�r. No, wi�c co, idziecie ze mn�? � pyta� wyci�gaj�c ku nim przez st� sw� szerok� �ap�. Pan Golombek westchn��. ��Panie kapitanie, tyle pieni�dzy� ��Stop! � przerwa� mu kapitan. � Ja wiem: ty mnie nie znasz. Ale zapytaj si� o Captain van Toch w Surabaja, w Batawia, w Padang czy gdziekolwiek chcesz. Id�, zapytaj, ka�dy ci powie: �Captain van Toch, he is as good as his word�.* ��Panie kapitanie van Toch, my przecie� panu wierzymy � zaprotestowa� pan Golombek. � Ale� ��Poczekaj � m�wi� dalej kapitan. � Ja wiem, ty nie chcesz da� swych kochanych pieni��k�w ot tak tylko. To ci si� bardzo chwali, ch�opcze! Ale ty dasz na statek! See! Kupisz ten statek, b�dziesz ship�owner*, mo�esz nawet jecha� ze mn�, �eby� widzia�, jak ja tam na nim za ciebie b�d� wszystkim kierowa�. A pieni�dze, jakie zarobimy, b�d� fifty�fifty*. To chyba uczciwy business, co? ��Ale�, panie kapitanie � wykrztusi� wreszcie pan Golombek z �alem w g�osie � przecie� my takiej sumy nie posiadamy!� ��No� to zupe�nie inna sprawa � odpowiedzia� kapitan. � Sorry! Tylko wobec tego nie wiem, panowie, po co�cie do mnie przyjechali. ���eby nam pan co� opowiedzia�, kapitanie. Pan przecie� musia� mie� tyle ciekawych prze�y� ��No, to oczywi�cie, ch�opcze. Tych przekl�tych prze�y� mam do�� ��Czy prze�y� pan kiedy rozbicie okr�tu? ��What? To znaczy: ship�wrecking? O, co to, to nie! C� pan sobie my�li? Kiedy mi dadz� dobry statek, to nic mu si� sta� nie mo�e. Niech pan za��da w Amsterdam referencji o mnie. Jed� i pytaj si�! ��A co� o tubylcach! Pozna� pan tam tubylc�w?� Kapitan van Toch potrz�sn�� g�ow�. ��Te sprawy to nie dla ludzi kulturalnych. O tym gada� nie b�d�. ��To niech nam pan opowie co innego. ��Ba, opowiedzie� � mrucza� kapitan z niedowierzaniem. � A wy to potem sprzedacie jakiej� Company* i ona wy�le swoje statki. Ja ci powiem, my lad*, ludzie to s� straszliwi z�odzieje. Ale najwi�ksi z�odzieje to ci bankers* w Colombo. ��Cz�sto pan bywa� w Colombo? ��Pewnie, �e cz�sto. I w Bangkok tak�e, i w Manilla� Ch�opcy � podj�� zn�w nagle � ja wiem o jednym statku. Pierwszorz�dny statek i tani, jak na t� cen�. Stoi w Rotterdam. Jed�cie go zobaczy�. Rotterdam to przecie� st�d niedaleko, b�dziecie tani wnet � wskaza� palcem przez rami�. � Teraz statki s� nies�ychanie tanie, panowie. Jak stare �elastwo. A on ma dopiero sze�� lat i jest na Diesel�motor. Chcecie go zobaczy�? ��Nie mo�emy, panie kapitanie� ��Dziwni z was ludzie � westchn�� kapitan i ha�a�liwie wytar� nos w niebiesk� chustk�. � A nie znacie przypadkiem kogo�, kto chcia�by kupi� statek? ��Tu, w Jeviczku? ��No, tak, tutaj albo gdzie� w okolicy. Ja bym chcia�, �eby ten wielki interes zosta� tutaj, w my country*. ��To bardzo �adnie z pa�skiej strony, kapitanie� ��No tak. Bo tamci inni to s� straszliwi z�odzieje. I nie maj� pieni�dzy. Wy przecie�, jako ludzie z newspapers*, powinni�cie zna� tych wielkich ludzi, tych jakich� bankers i ship�owners� Jak si� to m�wi: lodziarze? ��Armatorzy. Nie, my takich nie znamy, panie kapitanie. ��O, to szkoda � kapitan spochmurnia�. Naraz pan Golombek co� sobie przypomnia�. ��Nie zna pan przypadkiem pana Bondy? ��Bondy?� Bondy?� � zastanawia� si� kapitan van Toch. � Poczekaj, sk�d� znam to nazwisko. Bondy� No tak, tam w London jest taka Bond�Street, ale tam �yj� tylko bardzo bogaci ludzie. Czy on nie ma jakiego interesu tam na tym Bond�Street, ten pan Bondy? ��Nie, on jest w Pradze. Ale mam wra�enie, �e urodzi� si� tutaj, w Jeviczku. ��Do jasnego pioruna! � roze�mia� si� rado�nie kapitan � masz racj�, ch�opcze. Ten, co to mia� tu w rynku sklep z manufaktur�. No tak, Bondy� Jak to mu by�o na imi�? Max. Max Bondy� To on ma teraz interes w Pradze? ��Nie, to by� chyba jego ojciec. Tamten Bondy jest G. H. Prezes G. H. Bondy, kapitanie. ��G. H� � kapitan kr�ci� g�ow�. � Tutaj nie by�o �adnego G. H. Chyba �eby to by� ten Gustek Bondy, ale tamten nie by� �adnym prezesem. Gustek to by� taki sobie piegowaty �ydek. Ale to nie mo�e by� on. ��To na pewno b�dzie on, panie kapitanie. Ju� dobrych par� latek, jak go pan nie widzia�. ��Tak, masz racj�. Dobrych par� latek � zgodzi� si� kapitan. � Czterdzie�ci lat, ch�opcze. Bardzo by� mo�e, �e ten Gustek ju� jest taki wielki. A czym on jest? ��Jest prezesem rady nadzorczej MEAS, wie pan, tej wielkiej fabryki maszyn. I opr�cz tego prezesem z dwudziestu przedsi�biorstw i karteli. To wielki pan, panie kapitanie. Nazywaj� go kapitanem naszego przemys�u. ��Kapitanem? � zdziwi� si� van Toch. � Wi�c ja ju� nie jestem jedynym kapitanem z Jeviczka! Tam, do licha, ten Gustek jest tak�e Captain! Dobrze by�oby si� z nim zetkn��. A ma on pieni�dze? ��Jeszcze ile! Straszliwe pieni�dze, kapitanie. B�dzie ich mia� dobrych par� setek milion�w. To najbogatszy cz�owiek w pa�stwie. ��Kapitan van Toch od razu spowa�nia�. ��A przy tym tak�e Captain. Dzi�kuj� ci, ch�opcze. To ja sobie za nim pop�yn�, za tym Bondym. Aha, Gustek Bondy. I know*. Taki sobie �ydek. A teraz jest Captain G. H. Bondy� No tak, ale ten czas leci � westchn�� melancholijnie. ��Panie kapitanie, b�dziemy musieli si� po�egna�, �eby nam nie uciek� wieczorny poci�g� ��Odprowadz� was do portu � o�wiadczy� kapitan i zacz�� podnosi� kotwic�. � Bardzo jestem rad, �e�cie panowie przyjechali. Znam jednego redaktora w Surabaja, dobry ch�opak, a good friend of mine.* Okropny pijak, ch�opcy. Gdyby�cie chcieli, postara�bym si� wam o miejsce w gazecie w Surabaja� Nie?� No, jak sobie chcecie. ��Kiedy ju� poci�g rusza�, kapitan van Toch zacz�� macha� powoli i uroczy�cie ogromn� niebiesk� chustk� do nosa. Wypad�a mu przy tym du�a, nieregularna per�a i zary�a si� w piasek. Per�a, kt�rej nikt nigdy nie znalaz�. 3. G. H. BONDY I JEGO ZIOMEK To znana rzecz: im wi�kszy pan, tym mniej ma wypisane na tabliczce nad drzwiami. Taki stary pan Max Bondy w Jeviczku musia� mie� wymalowane wielkimi literami nad sklepem, po bokach drzwi i na oknach, �e: �Tu znajduje si� firma Max Bondy, sk�ad wszelkiego rodzaju towar�w �okciowych, wyprawy �lubne, p��tna, r�czniki, �cierki, obrusy, kapy, korty i szewioty, sukna w najlepszym gatunku, jedwabie, story, firanki, pasmanteria i wszelkie dodatki krawieckie. Rok za�o�enia � 1885.� Jego syn G. H. Bondy, kapitan przemys�u, prezes koncernu MEAS, radca handlowy, radca gie�dowy, jeden z moich dobrych wiceprzewodnicz�cy zwi�zku przemys�owc�w, Consulado de la Rep?blika Ecuador*, cz�onek wielu rad nadzorczych itp., ma u wej�cia do swego domu tylko ma��, czarn� szklan� tabliczk� ze z�otym napisem: BONDY Wi�cej nic. Tylko: �Bondy�. Inni pisz� sobie na drzwiach: �Juliusz Bondy � przedstawiciel firmy General Motors� albo �Dr med. Erwin Bondy�, albo: �S. Bondy i Ska�. Tylko ten jeden Bondy jest po prostu Bondy � bez �adnych dodatk�w. (Mam wra�enie, �e papie� na swoich drzwiach ma napisane po prostu: �Pius�, bez �adnego tytu�u i bez cyfry. A Pan B�g nie ma w og�le �adnej tabliczki ani na niebie, ani na ziemi. To ju� musisz si� sam, cz�owieku, domy�li�, �e On tu mieszka. Ale to do rzeczy nie nale�y � ot, taka sobie lu�na uwaga.) Przed t� w�a�nie tabliczk� zatrzyma� si� w pewien upalny dzie� pan w bia�ej marynarskiej czapce na g�owie i zacz�� wyciera� pot�ne karczyd�o niebiesk� chustk� do nosa. �Ale� to wspania�e domisko� � pomy�la� i dosy� nie�mia�o nacisn�� mosi�ny guzik dzwonka. W drzwiach stan�� wo�ny Povondra, oczyma zmierzy� grubasa od but�w a� po z�ociste galony na czapce i zapyta� z rezerw�: ��S�ucham? ��M�j ch�opcze � przem�wi� pan � czy mieszka tutaj niejaki pan Bondy? ��Czego pan sobie �yczy� � zabrzmia�o lodowate pytanie Povondry. ��Prosz� mu powiedzie�, �e chce z nim m�wi� Captain van Toch z Surabaja. Aha � przypomnia� sobie � tu jest karta. � I poda� wo�nemu Povondrze wizyt�wk� z kotwic� i nazwiskiem: Povondra pochyli� g�ow� i zawaha� si�. �Powiedzie� mu, �e pana Bondy nie ma w domu? Albo, �e bardzo �a�uj�, ale pan Bondy ma w tej chwili niezwykle wa�n� konferencj�?� S� wizyty, kt�re trzeba zameldowa�, ale s� i inne, kt�re sprytny portier za�atwia sam. Povondra w tej chwili poczu� wyra�nie, �e zawodzi go instynkt, jakim zawsze kierowa� si� w takich przypadkach. Tego t�giego m�czyzny nie podobna by�o zaliczy� do normalnej kategorii wizyt niemeldowanych: nie wygl�da� ani na agenta handlowego, ani te� na wys�annika instytucji dobroczynnej. A tymczasem kapitan van Toch sapa� i ociera� chusteczk� �ysin� mrugaj�c przy tym tak dobrodusznie oczyma, �e Povondra nagle zdecydowa� si� wzi�� na siebie ca�� odpowiedzialno��. ��Pan b�dzie �askaw � rzek�. � Zaraz zamelduj� panu radcy. Captain J. van Toch otar� niebiesk� chustk� do nosa czo�o i rozejrza� si� po przedpokoju. �Do licha, ale� ten Gustek si� urz�dzie�. Zupe�nie jak jaki saloon* na tych ships*, co to id� z Rotterdam do Batawia. Musia�o to kosztowa� mas� pieni�dzy. A takie to by�o piegowate �ydzi�tko� � dziwi� si� w duchu kapitan. G. H. Bondy w swym gabinecie w zamy�leniu ogl�da� wizyt�wk� kapitana. ��Czego on chce? � zapyta� podejrzliwie. ��Nie wiem, panie radco � przyzna� si� Povondra. Pan Bondy wci�� jeszcze trzyma� w r�ku wizyt�wk�. Na rysunku kotwica okr�towa. �Captain J. van Toch, Surabaja�� Gdzie to jest ta Surabaja? Czy to gdzie� na Jawie? Na pana Bondy powia�o bezmiarem odleg�o�ci. �Kandong�Bandoeng� zabrzmia�o jak d�wi�k gongu� A dzi� w�a�nie jest upa� tropikalny� Surabaja� ��Prosz� go wprowadzi� � poleci� pan Bondy. W drzwiach stan�� pot�ny m�czyzna w kapita�skiej czapce i zasalutowa�. G. H. Bondy podszed� ku niemu. ��Very glad to meet you, Captain. Please, come in�* ��Moje uszanowanie, witajcie, panie Bondy � wita� go rado�nie Captain. ��To pan jest Czech? � zdziwi� si� pan Bondy. ��No tak! Czech� Przecie� my si� znamy, panie Bondy. Jeszcze z Jeyiczlca. Sklep spo�ywczy Vantoch, do you remember!* ��Ach, tak, prawda! � ucieszy� si� serdecznie G. (H. Bondy czuj�c przy tym co� w rodzaju zawodu. (Ach, wi�c to nie Holender!) � Sklep spo�ywczy Vantoch w rynku, prawda� Nic si� pan nie zmieni�, panie Vantoch! Zawsze ten sam� No, co s�ycha�, jak panu idzie interes?� ��Thanks! � dzi�kowa� kapitan uprzejmie. � Ale ojciec ju� dawno tego� Jak si� to m�wi� ��Umar�? Ach, tak, prawda!� A pan jest pewnie jego synem� � W oczach pana Bondy odbi�a si� ca�a g��bia wspomnie�. � Ch�opcze drogi, czy to wy przypadkiem nie jeste�cie ten Vantoch, z kt�rym prali�my si� ile wlezie w Jeviczku, kiedy to jeszcze byli�my ma�ymi ch�opakami? ��Tak, to w�a�nie ja, panie Bondy! � potwierdzi� kapitan z ca�� powag�. � Przecie� dlatego oddali mnie z domu do Morawskiej Ostrawy. ��T�ukli�my si� nieraz, i to rzetelnie� Ale pan by� silniejszy ode mnie � przyznawa� po sportowemu pan Bondy. ��Tak, racja. A pan by� wtedy taki w�t�y �ydek, panie Bondy. I bra� pan baty ile wlezie� T�gie baty! ��Bra�em, to prawda! � wspomnia� z u�miechem Bondy. � No, siadajcie, kolego! To bardzo �adnie z pa�skiej strony, �e pan sobie mnie przypomnia�! Sk�d�e si� pan tu wzi��?� Kapitan van Toch z godno�ci� rozpar� si� w sk�rzanym fotelu, czapk� po�o�y� na pod�odze. ��Sp�dzam tu urlop, panie Bondy. To wszystko, That�s so. ��A pami�ta pan � si�ga� do wspomnie� pan Bondy � jak pan zawsze za mn� krzycza�: ��ydzie, �ydzie, czart po ciebie przyjdzie!� ��Naturalnie! � kapitan ze wzruszenia zatr�bi� g�o�no w niebiesk� chusteczk� do nosa. � Oczywi�cie! Pi�kne to by�y czasy, ch�opcze, prawda? Ale to wszystko ju� przesz�o� Czas leci� Teraz obaj ju� jeste�my starzy i obaj Captains� ��Prawda, �e pan jest kapitanem � przypomnia� sobie pan Bondy. � Kt� by to by� pomy�la�! Captain of Long Distances�* tak si� to nazywa, prawda? ��Yah, sir. A Highseaer! East India and Pacific Lines, sir�* ��Wspania�y zaw�d! � westchn�� pan Bondy. � Jak�e ch�tnie zamieni�bym si� w wami, kapitanie. Niech�e mi pan co� o sobie opowie� ��Ano, oczywi�cie � o�ywi� si� kapitan. � Bardzo bym chcia� panu du�o o sobie opowiedzie�. I to nies�ychanie ciekawych historii, m�odzie�cze� � kapitan zaniepokojony rozejrza� si� po pokoju. ��Szuka pan czego�, kapitanie? ��Aha. Pan nie pija piwa, panie Bondy? Bo mnie od wyjazdu z Surabaja dokucza niesamowite pragnienie� � Kapitan zacz�� grzeba� w przepa�cistej kieszeni spodni, wyj�� niebiesk� chustk� do nosa, p��cienny woreczek z tajemnicz� zawarto�ci�, woreczek z tytoniem, n�, kompas i p�k banknot�w. � Mo�e by tak pos�a� kogo po piwo? Chocia�by tego stewarda, kt�ry mnie do tej kabiny przyprowadzi�. Pan Bondy zadzwoni�. ��Niech pan to schowa, kapitanie. S�u�� tymczasem papierosem. Kapitan si�gn�� po papierosa z czerwono�z�otym ustnikiem i zacz�� go uwa�nie w�cha�. ��Ten tyto� jest z Lombok. Ale� tam s� z�odzieje, szkoda gada�! � I ku wielkiemu zgorszeniu pana Bondy zgni�t� papierosa w pot�nych palcach i tyto� wsypa� do fajki. � Tak, to Lombok albo Sumba. Tymczasem w drzwiach stan�� Povondra. ��Niech pan nam przyniesie piwa � poleci� radca Bondy. Povondra wytrzeszczy� oczy: ��Piwa? A ile?� ��Chocia�by ca�y galon � burkn�� kapitan gasz�c obcasem na dywanie zapa�k�. � W Aden by�o szalenie gor�co, ch�opcze� Wi�c ja mam takie rewelacje, panie Bondy. Wie pan, na Sunds Islands da�oby si� zrobi� bajeczny interes? A big business. I dlatego musz� opowiedzie� ca�� tak�� jak si� to m�wi� story, prawd

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!