Conroy Pat - Książę przypywów
Szczegóły |
Tytuł |
Conroy Pat - Książę przypywów |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Conroy Pat - Książę przypywów PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Conroy Pat - Książę przypywów PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Conroy Pat - Książę przypywów - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
PAT CONROY
KSIĄŻĘ PRZYPŁYWÓW
The Prince of Tides
Tłumaczył Jerzy Łoziński
Strona 2
1
Z miłością i wdzięcznością książkę tę dedykuję: mojej żonie, Lenorze
Gurewitz Conroy, która sprowadza księżyc, moim córkom: Jessice,
Melissie, Megan i Susannah, które noszą nazwisko Conroy, Gregory’emu i
Emily Fleischerom, moim braciom i siostrom: Carol, Michaelowi, Kathleen,
Jamesowi, Timothy’emu i Thomasowi, mojemu ojcu, emerytowanemu
pułkownikowi piechoty morskiej USA, Donaldowi Conroyowi, a także
pamięci mojej matki, Peg, niezwykłej kobiety, która zbudowała ten dom i
tchnęła weń ducha.
Podziękowania
Wielu ludziom winien jestem wdzięczność za wyrozumiałość i pomoc,
jakich udzielili mi podczas pisania tej książki. Mój ojczym, kapitan
marynarki wojennej USA, John Egan, traktował moją rodzinę i mnie z
RS
wielką miłością, kiedy moja matka umierała na białaczkę. Przez cały czas
pisania tej książki Turner i Mary Bellowie pozwalali mi korzystać ze swego
domku w górach, podobnie też kluczy do swego górskiego domu w
Highlands w Karolinie Południowej nie skąpili mi James Landon i Al
Campbell. Wiele historii, które tu pomieściłem, opowiedział mi
najwspanialszy z mieszkańców Karoliny Południowej, sędzia Alex Sanders,
kiedy siedzieliśmy w domu Joe i Emily Cummingsów w Tatę Mountain. Z
wielką wprawą książkę przepisała na maszynie Julia Bridges. Nan Talese
jest znakomitą redaktorką i kobietą niezwykłej urody. Wspaniała była też
Sarah Flynn. Julian Bach, mój agent literacki, jest jednym z
najwspanialszych ludzi, jakich spotkałem. W moim wydawnictwie,
Houghton Mifflin, panuje prawdziwie rodzinna atmosfera. Barbara Conroy
okazała się świetną prawniczką i wzorem matczynej opieki nad naszymi
dziećmi. Niezrównany był Cliff Graubart z Old New York Book Shop,
wielką odwagę wykazał Derril Randel. Podziękowania należą się także
Dentowi Acree, Peggy Houghton i sędziemu Williamowi Sherrillowi. W
życiu miałem szczęście w zawieraniu przyjaźni, chcę więc przesłać
pozdrowienia wszystkim przyjaciołom z Atlanty, Rzymu i miejsc
pośrednich. Teraz was ściskam, a z nazwiska wymienię przy następnej
okazji.
Strona 3
2
PROLOG
Moją raną jest geografia. Ona też daje mi zakotwiczenie, wyznacza mój
port macierzysty.
Wzrastałem pośród przypływów i rozlewisk Colleton, ręce miałem
ogorzałe i silne od całodziennej pracy na kutrze krewetkowym w
oślepiającym upale Karoliny Południowej. Ponieważ byłem jednym z
Wingo, więc zacząłem pracować, jak tylko nauczyłem się chodzić. Kiedy
miałem pięć lat, potrafiłem gołymi rękami schwytać kraba. Jako
siedmiolatek zastrzeliłem pierwszą łanię, a w wieku lat dziewięciu
regularnie już dostarczałem mięso na rodzinny stół. Urodziłem się i
wychowałem na jednej z brzegowych wysp Karoliny, a słońce tej okolicy na
ciemno zabarwiło moje plecy i barki. Jako chłopiec najszczęśliwszy byłem,
kiedy w małej łódce przemykałem się między mieliznami ze spokojnym
plemieniem ostryg zastygłym na brązowawych ławicach odsłoniętych przez
przypływ. Znałem z nazwiska każdego poławiacza krewetek i oni też mnie
znali, pozdrawiając syrenami, kiedy widzieli, jak łowię ryby.
RS
Jako dziesięciolatek dla przyjemności zastrzeliłem orła bielika, był to
wyczyn dla samego wyczynu, a zrobiłem to pomimo urzekającego piękna
jego lotu nad rojowiskiem dorszy. Był to pierwszy i jedyny raz, kiedy
zabiłem nie znane mi stworzenie. Ojciec najpierw zlał mnie za złamanie
prawa i zabicie ostatniego orła w hrabstwie Colleton, potem kazał oprawić
orła, upiec na ognisku i zjeść jego mięso, co robiłem ze łzami cieknącymi
mi po policzkach. Następnie udaliśmy się do szeryfa Bensona, który na
godzinę zamknął mnie w celi. Z piór ojciec zrobił niezgrabny indiański
pióropusz i kazał mi go nosić w szkole. Wierzył w odpokutowanie
grzechów. Nosiłem to cudaczne nakrycie głowy przez tydzień, gdyż potem
zaczęło się rozpadać pióro po piórze, które znaczyły mój ślad na
korytarzach szkolnych, jakbym był liniejącym aniołem.
- Żebyś już nigdy więcej nie zabił zwierzęcia równie rzadkiego! -
powiedział ojciec.
- Dobrze przynajmniej, że nie był to słoń.
- Miałbyś wtedy posiłek na kilka dni - brzmiała odpowiedź.
Ojciec nie pozwalał na żadne wykroczenia przeciw ziemi rodzinnej.
Potem często jeszcze polowałem, ale orłom nic już nie groziło z mojej
strony.
Ducha Południa matka wpoiła we mnie w formie najbardziej delikatnej i
czułej. Wierzyła w sny zwierząt i kwiatów. Zanim zasnęliśmy, głosem
urodzonej narratorki opowiadała nam o łososiach, którym śnią się górskie
Strona 4
3
strumienie i nachylone nad nimi brązowe łby niedźwiedzi grizzli.
Miedzianki, mówiła, śniły o tym, jak zatapiają swe zęby w łydki myśliwych.
Rybołowy zatopione w pierzastych, nastroszonych snach, krzyczały,
spływając ku igrającym w falach śledziom. W snach gronostajów
gwałtownie łopotały skrzydła sów, znieruchomiałemu na noc łosiowi śniły
się podpełzające wilki.
Nigdy jednak nie dowiedzieliśmy się, co śniło się jej samej, matka
bowiem nie dawała nikomu przystępu do swego życia wewnętrznego.
Wiedzieliśmy, że pszczoły śnią o różach, róże - o bladych dłoniach
kwiaciarki, a pająki o wielkich ćmach zaplątanych w sieci. Dzieci wkraczały
między oszałamiające kołysanki wyobraźni, nie wiedziały jednak, o czym
śniła matka.
Każdego dnia prowadziła nas do lasu czy ogrodu i nadawała imiona
zwierzętom czy kwiatom. I tak monarch stawał się „podstępnym
kochankiem sadów”, a żonkile na kwietniowej łące - „tańcem panieńskich
parasolek”. Dzięki swej pomysłowości najbanalniejszy spacer po wyspie
matka potrafiła przemienić w podróż pełną niespodzianek. Jej oczy
RS
stanowiły klucze do pałaców przyrody.
Moja rodzina żyła w dumnej izolacji na Melrose Island, w małym białym
domku, który pomagał budować dziadek. Front domu wychodził na kanał
prowadzący do rzeki, w dole której widać było białe budowle miasteczka
Colleton, wznoszące się nad mokradłami niczym figury szachowe. Melrose
Island miała kształt rombu, dwieście akrów kwadratowych powierzchni i
otoczona była przez słone wody rzeki, strumieni i kanału. Moja rodzinna
okolica to żyzny, półtropikalny archipelag, który delikatnie przygotowywał
ocean na twardy opór brzegów kontynentalnych. Melrose była jedną z
sześćdziesięciu nabrzeżnych wysp hrabstwa Colleton. Na jego wschodnim
skraju znajdowało się sześć wysp tarczowych, najdalej wysuniętych w głąb
Atlantyku. Inne wyspy, podobnie jak Melrose pełne rozlewisk i mokradeł,
użyczały zielonej gościny brązowym i białym krewetkom, które tam
składały ikrę. Kiedy się pojawiały, czekali już na nie w zgrabnych, śmigłych
łódkach ojciec i inni rybacy.
Jako ośmiolatek pomagałem ojcu budować mały drewniany mostek,
który łączył nasze obejście z groblą prowadzącą poprzez mokradła do
znacznie większej St Anne’s Island. Ta połączona była z miasteczkiem
długim stalowym mostem przerzuconym nad rzeką. Ojciec potrzebował
pięciu minut, aby pickupem dotrzeć do drewnianego mostku, a następnych
dziesięciu, by znaleźć się w Colleton.
Strona 5
4
Zanim w 1953 roku zbudowaliśmy most, matka odwoziła nas do szkoły
łódką. Jakkolwiek ohydna mogła być pogoda, każdego poranka płynęła z
nami przez rzekę, a po południu czekała na nas przy głównej przystani.
Jazda do Colleton przez „Boston Whaler” zawsze była szybsza niż
samochodem. Przez te lata odwożenia nas do szkoły matka nabyła wielkiej
wprawy w sterowaniu łodzią, ale od kiedy stanął most, rzadko do niej
wsiadała. To tylko dla nas mostek był połączeniem z miasteczkiem, dla
matki łączył Melrose Island z całym zewnętrznym światem, pełnym
niezwykłych obietnic i możliwości.
Melrose stanowiła jedyną godną wzmianki posiadłość rodziny mego
ojca, klanu pełnego pasji, nader jednak pechowego, a jego upadek po
Wojnie Domowej był szybki, niewątpliwy i, jak się zdaje, nieunikniony.
Mój prapradziadek, Winston Shadrach Wingo, dowodził pod Beauregard
baterią, która ostrzeliwała Fort Sumter. Umarł jako nędzarz w Domu dla
Żołnierzy Konfederatów i aż do śmierci nie odezwał się do żadnego Jankesa
niezależnie od płci. Pod koniec życia zdobył Melrose Island, grając w
podkowy, i miejsce to, zarośnięte i malaryczne, przechodziło z rąk do rąk w
RS
trzech pokoleniach Wingo, aż przypadkiem dostało się ojcu. Dziadka
zmęczyło już posiadanie Melrose, ojciec zaś okazał się akurat jedynym
Wingo, który był w stanie zapłacić podatki stanowe i federalne, aby wyspa
nie przeszła na własność państwa. Tak czy owak, gra w podkowy cieszyła
się zawsze szacunkiem w mojej familii, zawsze też z uznaniem wyrażano
się o Winstonie Sharachu, pierwszym w rodzinie wyróżniającym się
sportowcu.
Nie wiem natomiast, kiedy rozpoczęła się długa, nużąca wojna między
matką i ojcem. Większość ich starć była podobna do walk na śmierć i życie,
w których dzieci odgrywały rolę rujnowanych posterunków. Żadne z nich
nie zastanawiało się nad szkodami, które w ten sposób wyrządza się czemuś
tak delikatnemu jak dziecięce życie. Nadal jestem przekonany, że kochali
nas głęboko, ale jak w przypadku wielu rodziców, ich miłość okazała się
zabójcza. Byli osobami tak wyjątkowymi, że ich interesujące strony niemal
równo ważyły owo bezmyślne spustoszenie.
Byłem synem pięknej, obdarzonej darem wymowy matki, której
pieszczot pragnąłem jeszcze wiele lat potem, gdy nie czuła się już
zobowiązana do obdarzania pieszczotami. Do końca życia będę ją wielbił za
to, że nauczyła mnie dostrzegać piękno we wszystkich formach i
przejawach świata. To ona sprawiła, że zachwycałem się światłami na
kutrze podczas nocnych połowów i brązowymi pelikanami przeskakującymi
z fali na falę. To ona pokazała mi osobliwe formy jeżowców, flądry
Strona 6
5
spoczywające w piachu na dnie, stary wrak w pobliżu Colleton Bridge,
stanowiący siedzibę wydr. Patrzyła na świat przez pryzmat rozwibrowanej,
autentycznej wyobraźni. Lila Wingo wychowała swoją córkę na poetkę i
psychotyczkę. Z synami była ostrożniejsza i na rezultaty trzeba było dłużej
poczekać. Utrwaliła dla mnie wielorakie obrazy dzieciństwa, portrety i
martwe natury, które ukazują się w oknach czasu. W oczach zachwyconego
syna była królową wspaniałej wyobraźni, a jednak nie mogę jej wybaczyć,
że nie opowiedziała mi o marzeniu, którym żyła przez całe me dzieciństwo,
a które miało zniszczyć rodzinę i spowodować śmierć jednego z nas.
Byłem synem nie tylko pięknej kobiety, ale także poławiacza krewetek,
trudno więc się dziwić miłości, jaką żywiłem do rybackich łodzi.
Wychowałem się nad wodą i całe moje życie przeniknięte było zapachem
słonych mokradeł. W lecie wraz z bratem i siostrą pomagałem ojcu w
połowach. Nic nie sprawiało mi większej przyjemności niż widok flotylli
wypływającej przed wschodem słońca na spotkanie wrzących ławic
krewetek, które sunęły wraz z falami przypływu. Ojciec za kołem sterowym
popijał swą pierwszą kawę i wsłuchiwał się w gwarowe okrzyki innych
rybaków. Zapach krewetek tak bardzo przeniknął jego ubranie, że nic na to
RS
nie mogła poradzić woda, mydło i zaciekłe wysiłki matki. Kiedy nadchodził
czas ciężkiej pracy, ojca spowijał inny zapach: z wonią krewetek łączył się
pot, co dawało całość osobliwą, wspaniałą. Jako mały chłopiec stawałem
obok niego, zanurzałem nos w koszulę i wdychałem zapach ciepły i bogaty
jak zaorana gleba. Myślę, że gdyby nie gwałtowny charakter, Henry Wingo
byłby wspaniałym ojcem.
Pewnej jasnej nocy letniej, gdy byliśmy bardzo mali, a wilgotne
powietrze niczym mech osiadło na okolicy, cała nasza trójka nie mogła
zasnąć: Savannah i ja byliśmy trochę przeziębieni, Luke miał udar
słoneczny. Matka poszła z nami aż do przystani nad kanałem.
- Mam dla was niespodziankę, kochani - powiedziała, podczas gdy my
wpatrywaliśmy się w morświna, który w sennej, metalicznej wodzie sunął w
kierunku Atlantyku. Usiedliśmy na ruchomym pomoście i gołymi stopami
usiłowaliśmy dotknąć wody. - Chcę, żebyście zobaczyli coś, co pozwoli
wam zasnąć. Spójrzcie tam.
Wyciągnęła rękę na wschód. Zapadał zmrok długiego wieczoru
typowego dla Południa i znienacka, dokładnie w miejscu wskazywanym
przez jej palec, księżyc wzniósł nad horyzont swe zdumiewająco złote
czoło, wyłaniając się z delikatnych, rozświetlonych od wewnątrz chmur,
które rozsnuły swój welon nad widnokręgiem. Za nami w skoordynowanym
ruchu zapadało się słońce i rzeka rozjarzyła się blaskiem dwóch
Strona 7
6
konkurujących zórz złota... Młode, zdumiewające, wstępujące złoto
księżyca i zleżałe złoto słońca, które osuwało się na zachodzie. Nad
mokradłami Karoliny rozgrywał się pradawny taniec, na oczach dzieci
umierał dzień w sposób zapierający dech w piersi, aż wreszcie słońce
zniknęło, zostawiając po sobie pomarańczową wstążkę nad szczytami
dębów. Księżyc zaczął teraz szybko wspinać się po niebie, niczym ptak
wzbijający się nad wodę, drzewa, wyspy: złoty, żółty, bladożółty,
bladosrebrny, jaskrawosrebrny, aż wreszcie osiągający odcień trudny do
nazwania, a właściwy jedynie nocom Południa.
Siedzieliśmy oniemiali na widok tego, jak matka wyczarowała księżyc z
wody, kiedy osiągnął najgłębszy z odcieni srebra, Savannah, mająca wtedy
trzy lata, zawołała, do matki, Luke’a, mnie, do rzeki i księżyca: „Mamo,
jeszcze raz!” I to jest moje najdawniejsze wspomnienie.
Nasze pierwsze, formujące lata spędziliśmy u boku ślicznej kobiety,
która opowiadała o snach czapli i pelikanów, która potrafiła przyzwać
księżyc i kazać odejść słońcu, ale tylko po to, aby następnego ranka
wywołać je z fal Atlantyku. Lila Wingo niewiele znajdowała w sobie pasji
RS
do nauki, bardzo wiele jednak dla przyrody.
Aby uzmysłowić wam, co to znaczy dojrzewać w nadmorskiej okolicy
Karoliny Południowej, musiałbym zabrać was w wiosenny dzień na
mokradła, wypłoszyć czaple z ich cichych ustroni, poderwać z zarośli dzikie
kaczki, gdy brnąć będziemy po kolana w błocie, otworzyć skorupę ostrygi
scyzorykiem i podać prosto z muszli ze słowami: „Oto smak mego
dzieciństwa”. Powiedziałbym: „Odetchnijcie głęboko”, a wy
zaczerpnęlibyście powietrza i zapach ten pozostałby w was do końca życia,
śmiały, gęsty zapach mokradeł nasycanych przypływami, zmysłowy,
niezapomniany zapach rozgrzanego upałem Południa, przywodzący na myśl
mleko, nasienie, skwaśniałe wino, a wszystko podlane morską wodą. Dusza
moja niby jagnię pasie się pięknem wdzierających się w głąb lądu
przypływów.
Jestem patriotą jednego tylko krajobrazu, o swoich stronach mówię z
religijną nabożnością i dumą. W wielkim mieście poruszam się ostrożnie,
zawsze czujny i napięty, ponieważ serce moje należy do krainy bagnistej i
podmokłej. Nadal żywy we mnie chłopiec niesie w sobie wspomnienia
tamtych dni nad Colleton River, gdy o świcie wyciągałem z wody sieć z
krabami, nad tą rzeką byłem niejako ministrantem przypływów.
Pewnego razu, kiedy opalaliśmy się nad morzem nieopodal Colleton,
Savannah z krzykiem zaczęła wskazywać w kierunku morza, skąd
wynurzyło się zdezorientowane stado grindwali, których jakaś czterdziestka
Strona 8
7
przewaliła się koło nas, aż wreszcie czarne i błyszczące znieruchomiały na
piachu.
Upływały godziny, a my chodziliśmy od jednego zdychającego ssaka do
drugiego i dziecinnymi szlochami namawialiśmy je, aby wróciły do oceanu.
Byliśmy tacy mali, a one takie piękne. Z daleka przypominały czarne buty
wielkoluda. Szeptaliśmy do nich, usuwaliśmy im piach z nozdrzy,
spryskiwaliśmy wodą przyniesioną z brzegu, błagaliśmy, by przynajmniej
dla nas zechciały przetrwać. Wyszły z morza, tajemnicze i ogromne, a my
wymawialiśmy wobec nich dziecięce zaklęcia, nie mogąc się pogodzić z
dobrowolną śmiercią. Żaden z nich nawet nie drgnął, ale zostaliśmy z nimi
przez cały dzień i usiłowaliśmy zawrócić do wody, ciągnąc za wielkie
płetwy, aż wreszcie, wraz z mrokiem, przyszło wyczerpanie i cisza. Byliśmy
przy nich, kiedy zaczęły umierać, jeden po drugim. Głaskaliśmy ich wielkie
łby i modliliśmy się, podczas gdy wielorybie dusze oddzielały się od
wielkich, czarnych ciał i niczym fregaty sunęły przez noc do morza, gdzie
nurkowały aż do świetlistego dna świata.
Nasze późniejsze wspomnienia z dziecinnych czasów były po części
RS
elegią, a po części opowieścią o zmorach. Kiedy siostra zaczęła pisać
książki i stała się sławna, dziennikarze dopytywali się o jej dzieciństwo, a
wtedy ona prostowała się, odgarniała włosy z czoła, poważniała i mówiła:,
Jako dziecko wraz ze swymi braćmi chodziłam po grzbietach delfinów i
wielorybów”. Nie było, rzecz jasna, żadnych delfinów, ale istniały dla mojej
siostry. Tak zdecydowała się pamiętać te czasy, tak zdecydowała się czcić i
tak zdecydowała sieje przedstawiać.
W zmorach nie ma jednak nic czarownego i zawsze z trudem
przychodziła mi rzetelna ocena dzieciństwa, gdyż wymagało to wyjaśnienia
szczegółów i rysów historii, o których wolałbym zapomnieć. Przez całe lata
nie byłem zmuszony spojrzeć w twarz demonologii mojej młodości, po
prostu postanowiłem, że nie będę tego robił, i znalazłem ratunek w miłym
ogrodzie zapomnienia, który daje schronienie zimnym, zgubnym upiorom
nieświadomości. Tymczasem wystarczył jeden jedyny telefon, abym na
powrót został wciągnięty w historię mojej rodziny i klęsk mego dorosłego
życia.
Wolałbym nie mieć żadnych historii do opowiedzenia. Przez tak wiele lat
udawałem, że moje dzieciństwo się nie wydarzyło. Musiałem je trzymać
splątane, idąc za wątpliwym przykładem mojej matki. To akt woli decyduje
o tym, czy się pamięta, czy nie, a ja postanowiłem nie pamiętać. Ponieważ
bardzo chciałem kochać ojca i matkę w całym ich niedoskonałym, pełnym
gniewu człowieczeństwie, nie mogłem ich bezpośrednio oskarżyć za szkody
Strona 9
8
wyrządzone nam wszystkim. Nie mogłem ich obciążać odpowiedzialnością
czy winą za grzechy, które nie były ich intencją. Także i oni mieli swoją
historię, historię, którą wspominam z czułością i bólem, historię, która każe
mi wybaczyć to, że krzywdzili swoje dzieci. W rodzinie nie ma zbrodni nie
do wybaczenia.
Odwiedziłem Savannah w nowojorskim szpitalu dla nerwowo chorych
po tym, jak po raz drugi usiłowała popełnić samobójstwo. Nachyliłem się,
aby ucałować ją w oba policzki - europejski zwyczaj. A potem, wpatrując
się w jej wyczerpane oczy, zadałem jej cały ciąg pytań, które stawiałem,
ilekroć spotykaliśmy się po długim niewidzeniu.
- Jak wyglądało twoje życie rodzinne, Savannah? - spytałem, udając, że
przeprowadzam wywiad.
- Hiroszima - wyszeptała.
- A jak wyglądało twoje życie po tym, jak opuściłaś ciepłe, przytulne
łono rodziny, którą spajały sympatia i miłość?
- Nagasaki - powiedziała z gorzkim uśmiechem.
- Jesteś poetką, Savannah - powiedziałem, wpatrując się w nią uważnie. -
RS
Porównaj swoją rodzinę do statku.
- „Titanic”.
- Podaj tytuł poematu, Savannah, który napisałaś na cześć swojej
rodziny.
- Historia oświęcimska.
Oboje zaśmialiśmy się.
- A teraz najważniejsze pytanie - rzekłem i nachyliłem się nad jej uchem.
- Kogo kochasz najbardziej na świecie?
Głowa Savannah oderwała się od poduszki, a w jej niebieskich oczach
błysnęło przekonanie, kiedy popękanymi, bladymi wargami oznajmiła:
- Mojego brata, Toma Wingo. Mojego bliźniaka. A kogo najbardziej na
świecie kocha mój braciszek?
- Ja także najbardziej kocham Toma - odpowiedziałem, trzymając ją za
rękę.
- Na drugi raz nie udzielaj błędnych odpowiedzi, spryciarzu -
powiedziała ledwie dosłyszalnie. Z łamiącym się głosem, ze łzami
płynącymi po policzkach, ująłem jej głowę w obie ręce i głęboko spojrzałem
w oczy.
- Najbardziej na świecie kocham moją siostrę, wielką Savannah Wingo z
Colleton w Karolinie Południowej.
- Przytul mnie mocno, Tom! Przytul mnie! - Tak oto brzmiały nasze
życiowe zawołania.
Strona 10
9
Nie było to stulecie, w którym żyło się lekko. Pojawiłem się na scenie w
trakcie wojny światowej, która oznaczała także straszliwy świt ery
atomowej. Wychowałem się w Karolinie Południowej jako biały
południowiec, z natury skłonny do nienawiści wobec czarnych, w której
zostałem na dodatek dobrze wyszkolony. Kiedy zagubiony i bezradny
stanąłem wobec barykady ruchu praw obywatelskich, okazało się, że jestem
podły i nie mam racji. Byłem jednak chłopcem myślącym, subtelnym,
wrażliwym na niesprawiedliwość, dlatego zwycięsko pracowałem, aby się
zmienić i odegrać w tym ruchu małą, nieznaczącą rolę, niedługo to trwało,
ale byłem z siebie niezwykle dumny. Potem na uczelni znalazłem się w
gronie białych mężczyzn szkolonych na oficerów rezerwy i zostałem opluty
przez zwolenników pokoju, dla których mój mundur był obrazą. Ostatecznie
miałem się stać jednym z nich, ale nigdy nie naplułem na kogoś, kto nie
zgadzał się z moimi opiniami. Sądziłem, że wkroczę w trzydziestkę jako
spokojny, myślący mężczyzna, którego pełna życzliwości do ludzi filozofia
jest trudna do podważenia, kiedy znienacka zwalił mnie na ulicy ruch
wyzwolenia kobiet i po raz kolejny znalazłem się po niesłusznej stronie
barykady. Można by powiedzieć, że ucieleśniam wszystkie błędne poglądy
RS
wieku dwudziestego.
To siostra zmusiła mnie do konfrontacji z moim stuleciem i to ona
wyzwoliła we mnie siły, bym spojrzał w twarz rzeczywistości tamtych dni
za rzeką. Już nazbyt długo mieszkałem na płyciznach i to siostra delikatnie
wyprowadziła mnie na głębiny, gdzie wszystkie szkielety, wraki i czarne
kadłuby czekały na moją niechętną inspekcję.
Prawda bowiem brzmi tak: były w mojej rodzinie zdarzenia, i to
zdarzenia niezwykłe. Znam rodziny, które cały swój los przeżywają bez
jednej nawet rzeczy godnej opowiedzenia. Zawsze zazdrościłem takim
rodzinom. Wingo stanowili ród, który los doświadczył na tysięczne sposoby
i jego członków pozostawił bezbronnych, upokorzonych i pozbawionych
czci. Ale moja rodzina miała także w sobie pewne siły, i to te siły pozwoliły
niemal wszystkim spośród nas przeżyć atak furii. Chyba że będziecie woleli
dać wiarę Savannah: ona twierdzi, że żaden z Wingo nie przetrwał.
Teraz zatem przedstawię wam moją historię.
Niczego w niej nie zabraknie.
Przyrzekam.
Strona 11
10
ROZDZIAŁ 1
Była godzina piąta po południu czasu wschodniego, gdy w moim domu
na Sullivans Island w Karolinie Południowej zadzwonił telefon. Moja żona,
Sallie, i ja zasiedliśmy właśnie, by wypić drinka na ganku wychodzącym na
Charleston Harbor i na Atlantyk. Sallie poszła odebrać telefon, a ja
zawołałem za nią:
- Ktokolwiek to jest, nie ma mnie w domu.
- To twoja matka - powiedziała Sallie, wracając.
- Wróć i powiedz, że umarłem - poprosiłem. - Powiedz, że umarłem
tydzień temu i że byłaś zbyt zajęta, aby ją zawiadomić.
- Proszę, idź. Mówi, że to pilne.
- Zawsze mówi, że to pilne. I nigdy tak nie jest, nawet kiedy tak twierdzi.
- Tym razem chyba rzeczywiście pilne. Ona płacze.
- Kiedy mama płacze, wszystko jest w porządku. Nie pamiętam dnia,
kiedy nie płakała.
- Ona czeka, Tom.
RS
Kiedy wstawałem z krzesła, Sallie powiedziała:
- Bądź dla niej miły, Tom. Nigdy nie jesteś zbyt miły, kiedy rozmawiasz
z matką.
- Nienawidzę matki, Sallie - oznajmiłem. - Dlaczego starasz się odebrać
mi te małe przyjemności, które mi pozostały w życiu?
- Posłuchaj Sallie i bądź miły.
- Jeżeli oświadczysz, że zamierzasz spać wieczorem, rozwodzę się z
tobą, Sallie. Nie, żebym miał coś do ciebie, ale to ty zmusiłaś mnie do
odebrania tego telefonu.
- Witaj, kochana mamo - powiedziałem do słuchawki, wiedząc, że moja
nieszczera brawura nigdy jeszcze jej nie zwiodła.
- Mam Bardzo niedobrą wiadomość, Tom - powiedziała matka.
- A czy jakiekolwiek wiadomości dotyczące naszej rodziny były inne,
mamo?
- To naprawdę zła wiadomość. Tragiczna.
- Nie mogę się doczekać, aż wreszcie usłyszę.
- Nie chcę o tym mówić przez telefon. Czy mogę do was wpaść?
- Jeśli chcesz.
- Chcę tylko wtedy, jeśli i ty chcesz.
- Powiedziałaś, że chcesz wpaść. Nie mówiłem, że ja tego chcę.
- Dlaczego chcesz mnie urazić w takiej właśnie chwili?
Strona 12
11
- Mamo, nie wiem, co to za chwila. Nie powiedziałaś, co się stało, a ja
wcale nie chcę cię urazić. Przyjeżdżaj do nas, a wtedy możemy przez chwilę
poszczerzyć na siebie kły.
Odłożyłem słuchawkę i krzyknąłem na cały głos:
- Rozwód!
Czekając na matkę, patrzyłem, jak trzy nasze córki zbierają muszle na
plaży przed domem. Miały lat odpowiednio dziesięć, dziewięć i siedem,
dwie brązowowłose przedzielone blondynką, a ich wiek, wzrost i uroda
niezmiennie mnie zachwycały. Miarą ich pogodnego wzrostu było to, jak ja
sam malałem. Można było uwierzyć w istnienie boginek, patrząc, jak wiatr
rozwiewa im włosy, a ich małe, brązowe dłonie w jednoczesnym uroczym
geście odgarniają kosmyki z oczu, podczas gdy śmiech ginie na wietrze.
Jennifer zawołała coś do dwóch pozostałych i podniosła do światła wielką
konchę. Oparty o balustradę, zobaczyłem, jak sąsiad zatrzymuje się, aby z
nimi porozmawiać.
- Panie Brighton - zawołałem. - Mógłby pan dopilnować, żeby te małe
nie paliły więcej dymków na plaży?
RS
Dziewczynki spojrzały w górę i, machając na pożegnanie Brightonowi,
przez wydmy i osty pobiegły do domu. Na stoliku, gdzie stał mój drink,
położyły kolekcję swych muszli.
- Tato - powiedziała Jennifer, najstarsza. - Zawsze musisz nam robić
wstyd przed ludźmi.
- Tato, znalazłyśmy skrzydelnika - zapiszczała Chandler, najmłodsza. -
On żyje.
- Żyje - potwierdziłem, odwracając muszlę. - Możemy go dzisiaj zrobić
na kolację.
- Och, wspaniale, tato - wykrzyknęła Lucy. - Jaka pyszna kolacja!
- Nie - zaprotestowała najmłodsza. - Zaniosę go na plażę i włożę z
powrotem do wody. Pomyśl tylko, jaki jest przestraszony, kiedy usłyszał, że
chcesz go zjeść.
- Och, Chandler - powiedziała Jennifer. - Jakaś ty śmieszna. Ślimaki nie
mówią po angielsku.
- A skąd to wiesz, Jennifer? - zapytała Lucy. - Nie możesz wiedzieć
wszystkiego. Nie jesteś królową całego świata.
- Tak - podchwyciłem. - Nie jesteś królową całego świata.
- Wolałabym mieć dwóch braci - powiedziała Jennifer.
- My też chciałybyśmy mieć starszego brata - odcięła się Lucy z
cudownym błyskiem złości w oczach.
- Zabijesz tego starego, obrzydliwego ślimaka, tato? - spytała Jennifer.
Strona 13
12
- Chandler dostanie szału.
- Nie, zabiorę go na plażę. Nie zniosę tego, że Chandler będzie nazywała
mnie mordercą. A teraz wszystkie do całusa.
Cała trójka z ociąganiem ustawiła się tak, że ich perfekcyjnie
uformowane pupki przywierały do moich ud i kolan, a ja nachyliłem się i
każdą z nich ucałowałem w bok szyi i w kark.
- To już ostatni rok, że możemy coś takiego robić, panienki. Robicie się
wielgachne.
- Wielgachne? Ja z pewnością nie robię się wielgachna, tato -
sprostowała mnie Jennifer.
- Dlaczego nigdy nie mówisz do mnie: tatusiu?
- Tylko małe dzieciaczki mówią do swoich ojców: tatusiu.
- To i ja nie będę tak mówić - oświadczyła Chandler.
- Aleja lubię, kiedy tak do mnie mówicie. Czuję wtedy, że mnie
uwielbiacie. Dziewczynki, chcę wam zadać pytanie i domagam się brutalnie
szczerej odpowiedzi. Nie oszczędzajcie uczuć swojego taty, czy też swojego
tatusia, lecz powiedzcie to, co wam serce dyktuje.
RS
Jennifer przewróciła oczyma.
- Och, tato, tylko nie znowu to samo.
- Kto jest najwspanialszym człowiekiem na świecie, jakiego
kiedykolwiek spotkałyście? - spytałem.
- Mama - szybko odpowiedziała Lucy, uśmiechając się do ojca.
- Prawie dobrze - powiedziałem. - A teraz spróbujmy jeszcze raz.
Pomyślcie o najwspanialszej, najcudowniejszej osobie, jaką znacie.
Odpowiedź sama powinna wam się cisnąć na usta.
- Ty! - zawołała Chandler.
- Aniołku! Prawdziwy, śnieżnobiały aniołek, a taki mądry. Czego chcesz,
Chandler? Pieniędzy? Klejnotów? Futer? Akcji giełdowych? Powiedz tylko,
a twój kochany tatuś natychmiast ci to załatwi.
- Nie chcę, żebyś zabijał skrzydelnika.
- Zabijać go? Zamierzam posłać go do szkoły i wykształcić na człowieka
interesu.
- Tato - powiedziała Jennifer. - Jesteśmy już za duże na to, żebyś tak z
nami żartował. Zaczynasz nas kompromitować przed przyjaciółmi.
- Na przykład przed kim?
- Johnnym.
- Chodzi ci o tego żującego gumę, pryszczatego idiotę z ciągle otwartymi
ustami?
- To mój chłopak - z dumą oznajmiła Jennifer.
Strona 14
13
- To matoł, Jennifer - powiedziała Lucy.
- Jest o wiele lepszy od tego karzełka, którego ty nazywasz swoim
chłopakiem - odcięła się Jennifer.
- Ostrzegałem was już przed chłopakami, dziewczyny. Wszyscy są
obrzydliwymi, dzikimi zwyrodnialcami, którzy mają brzydkie myśli i robią
brzydkie rzeczy, jak na przykład sikają na krzaki i dłubią w nosach.
- Ty sam kiedyś byłeś chłopakiem - powiedziała Lucy.
- Tak? Potrafisz sobie wyobrazić tatę jako małego chłopca? - rzekła
Jennifer, - Co za ubaw!
- Ja byłem inny. Byłem księciem. Byłem promieniem księżycowym. Tak
czy owak, nie zamierzam się mieszać w twoje życie uczuciowe, Jennifer.
Dobrze mnie znasz i wiesz, że nie jestem jednym z tych zrzędliwych ojców,
którym nigdy nie podobają się faceci przyprowadzani przez córki. Nie
zamierzam się wtrącać, to twój wybór i twoje życie. Możecie sobie
wychodzić, za kogo chcecie, dziewczynki, jeśli tylko wszystkie skończycie
studia medyczne.
- Ja nie chcę iść na medycynę - powiedziała Lucy. - Czy wiesz, że mama
RS
musi wkładać palce ludziom do pupy? Ja chcę zostać poetką, tak jak
Savannah.
- W porządku, wyjdziesz za mąż, kiedy wydasz pierwszy zbiór wierszy.
Pójdę na kompromis. Jestem zgodnym człowiekiem.
- Wyjdę za mąż wtedy, kiedy mi się spodoba - upierała się Lucy. - Nie
potrzebuję pytać cię o zgodę. Będę już dorosłą kobietą.
- I o to właśnie chodzi, Lucy! - rzekłem z aprobatą. - Nie słuchaj niczego,
co radzą ci rodzice. To jedyna reguła w życiu, jakiej chciałbym, abyście się
trzymały.
- Wcale tak nie myślisz, tylko tak mówisz, tatusiu - powiedziała
Chandler, podtykając mi czubek głowy pod brodę. - To znaczy, chciałam
powiedzieć: tato - poprawiła się.
- Zapamiętajcie dobrze, co wam powiem. Kiedy byłem dzieckiem, nikt
mi nie mówił takich rzeczy - ciągnąłem poważnie - ale rodzice są na ziemi
tylko po to, aby dręczyć dzieci. To jedno z najważniejszych bożych praw. A
teraz słuchajcie mnie. Macie zachowywać się tak, jakbyście robiły to, co ja i
mama każemy wam robić. Ale postępujcie zupełnie inaczej. Myślcie po
swojemu i róbcie w tajemnicy swoje. Bo ja i mama ciągle was oszukujemy.
- Jak nas oszukujecie? - spytała Jennifer.
- Na przykład zawstydza nas przed przyjaciółmi - zasugerowała Lucy.
- Nie, ale wiem, że oszukujemy was po trochu każdego dnia.
Strona 15
14
Gdybyśmy wiedzieli, jak to robimy, zaraz byśmy przestali raz na zawsze,
bo was uwielbiamy. Jesteśmy jednak rodzicami i nic na to nie możemy
poradzić. Nasze zadanie polega na tym, by was oszukiwać. Czy rozumiecie?
- Nie - odpowiedziały zgodnym chórem.
- To dobrze - rzekłem i sięgnąłem po drinka. - Nie powinnyście nas
rozumieć. Jesteśmy waszymi wrogami. Powinnyście prowadzić z nami
wojnę podjazdową.
- Nie jesteśmy pojazdami - powiedziała nadąsana Lucy. - Jesteśmy
dziewczynkami.
Na ganku pojawiła się Sallie w białym kostiumie kąpielowym i
sandałach. Miała długie, pięknie opalone nogi.
- Czy przerwałam lekcje doktora Spocka? - spytała Sallie i uśmiechnęła
się do dziewczynek.
- Tata powiedział, że jesteśmy pojazdami - wyjaśniła Chandler, zsunęła
się z moich kolan i wdrapała do matki.
- Posprzątałam trochę dla twojej matki - powiedziała Sallie i zapaliła
papierosa.
RS
- Umrzesz na raka, jeśli będziesz tyle paliła, mamo - powiedziała
Jennifer. - Udusisz się własną krwią. Mówili nam o tym w szkole.
- Więcej już nie pójdziesz do szkoły - powiedziała Sallie i wydmuchnęła
dym.
- Dlaczego sprzątałaś? - spytałem.
- Ponieważ nie znoszę tego, jak wygląda u nas w domu, kiedy ona
przychodzi. Zawsze sprawia wrażenie, jakby chciała zaszczepić
dziewczynki na tyfus, kiedy widzi ten bałagan u nas w kuchni.
- Po prostu ci zazdrości, że jesteś lekarzem, a ona skończyła na trzeciej
klasie licealnej. Nie powinnaś sprzątać za każdym razem, kiedy ona
przychodzi tutaj, aby rozsiewać zarazę. To raczej po jej wyjściu powinnaś
spalić wszystkie meble i spryskać wszystko środkiem dezynfekującym.
- Jesteś trochę zbyt okrutny dla swojej matki, Tom. Na swój sposób stara
się być dobrą matką - powiedziała Sallie, przeglądając włosy Chandler.
- Dlaczego nie lubisz babci, tato? - spytała Jennifer.
- Kto mówi, że nie lubię babci?
- Właśnie, tato - wtrąciła Lucy. - Dlaczego zawsze wołasz „nie ma mnie
w domu”, kiedy dzwoni babcia?
- To taki środek bezpieczeństwa, kochanie. Czy wiesz, jak kolcobrzuch
nadyma się, kiedy jest w niebezpieczeństwie? Tak samo jest ze mną, kiedy
dzwoni babcia. Nadymam się i wołam, że mnie nie ma. I wszystko byłoby w
porządku, gdyby mama mnie zawsze nie zdradzała.
Strona 16
15
- A dlaczego nie chcesz, żeby babcia wiedziała, że jesteś, tatusiu? -
spytała Chandler.
- Bo wtedy muszę z nią rozmawiać. A wtedy przypomina mi się, że
byłem dzieckiem, a nienawidziłem tego. Wolałbym raczej być
kolcobrzuchem.
- A jak dorośniemy, czy i my będziemy krzyczeć „nie ma nas”, kiedy
będziesz dzwonił? - spytała Lucy.
- Oczywiście! - odpowiedziałem z większą pasją, niż zamierzałem. - Bez
przerwy będę was zadręczał, mówiąc: „Dlaczego nigdy cię nie widzę,
kochanie?”, „Czy zrobiłem coś złego, kochanie?”, „W zeszły czwartek były
moje urodziny”, „W najbliższy wtorek mam operację serca, ale się nie
przejmuj”, „Czy nie mogłabyś wpaść, choćby żeby odkurzyć moje sztuczne
płuco?” Kiedy już dorośniecie i zostawicie mnie, kochane, moim jedynym
zajęciem będzie sprawianie, żebyście czuły się winne. Będę starał się
zrujnować wam życie.
- Tata myśli, że wszystko wie najlepiej - powiedziała Lucy do Sallie, a
dwie pozostałe córki zgodnie pokiwały głowami.
RS
- A co to takiego? Krytyka ze strony własnych dzieci? Istoty z mojej krwi
i kości dostrzegają braki mojego charakteru? Lucy, jestem w stanie znieść
Wszystko oprócz krytyki.
- Wszyscy nasi przyjaciele uważają tatę za wariata, mamo - dodała
Jennifer. - Ty zachowujesz się tak, jak powinna postępować mama. Ojciec
nie zachowuje się tak, jak inni ojcowie.
- No i proszę. Oto nadchodzi ten straszliwy moment, kiedy własne dzieci
zaczynają obdzierać ojca ze skóry. Gdyby to była Rosja, doniosłyby na
mnie władzom, które zesłałyby mnie na Syberię do kopalni soli, abym
odmroził sobie dupę.
- Mamo, on mówi brzydkie słowa - powiedziała Lucy.
- Tak, kochanie, słyszałam.
- Trawa - zareagowałem natychmiast. - Trzeba przyciąć trawę.
- Zawsze trzeba przyciąć trawę, kiedy mówi takie słowa - wyjaśniła
Jennifer.
- W tej właśnie chwili moja matka przekracza most przez Shem Creek.
Na całej planecie milkną wszystkie ptaki, kiedy matka wyrusza w drogę.
- Postaraj się być miły, Tom - powiedziała Sallie profesjonalnym głosem,
który zawsze doprowadzał mnie do pasji. - Nie pozwól jej zajść sobie za
skórę.
Jęknąłem i pociągnąłem długi łyk.
Strona 17
16
- Mój Boże, zastanawiam się, czego ona znowu chce. Odzywa się tylko
wtedy, kiedy znajdzie kolejny mały sposób na zepsucie mi życia. Jest w tym
prawdziwą mistrzynią. Mogłaby prowadzić wykłady na ten temat
Powiedziała, że ma złą wiadomość, ale w naszej rodzinie zawsze były tylko
złe wiadomości. Jakby zaczerpnięte z Księgi Hioba.
- Musisz jednak przyznać, że matka przynajmniej próbuje, aby znowu
zapanowała między wami przyjaźń, - Przyznaję, próbuje - powiedziałem ze
znużeniem. - Bardziej ją lubiłem, kiedy nie próbowała, kiedy była
potworem bez wyrzutów sumienia.
- A co dzisiaj na kolację, Tom? - spytała Sallie, zmieniając temat. - Coś
wspaniale pachnie.
- Jest świeży chleb. Dziś rano schwytałem pod skałami flądrę, więc
nafaszerowałem ją mięsem kraba i krewetkami. Będzie także sałatka ze
szpinaku, z dodatkiem cukinii i szalotek.
- Cudownie - powiedziała, - Nie powinnam była tego pić. Mam dzisiaj
dyżur telefoniczny.
- A ja wolałabym kurczaka - powiedziała Lucy, - Chodźmy do „Colonel
RS
Sanders”.
- A dlaczego ty właściwie gotujesz, tato? - znienacka zapytała Jennifer. -
Pan Brighton zawsze śmieje się, kiedy mówię o tym, że gotujesz dla mamy.
- Tak - przyłączyła się Lucy. - Mówi, że ty musisz gotować, bo mama
zarabia dwa razy więcej od ciebie.
- Sukinsyn - szepnęła Sallie przez zaciśnięte zęby.
- To nieprawda - powiedziałem. - Muszę gotować, bo mama zarabia
cztery albo pięć razy więcej ode mnie.
- Pamiętajcie, kochane, że to dzięki tacie skończyłam studia medyczne.
Lucy, nie chcę, żebyś więcej mu tak dokuczała - ostrzegła Sallie. - Nie
musisz powtarzać wszystkiego, co mówi pan Brighton. Po prostu ja i tata
próbujemy wspólnie utrzymywać dom.
- We wszystkich rodzinach, które znam, to matki gotują - powiedziała
Jennifer śmiało, jeśli zważyć na gniewny błysk w oczach Sallie. - Tylko nie
u nas.
- Mówiłem ci, Sallie - powiedziałem, wpatrując się we włosy Jennifer -
że jeśli będziesz hodowała dzieci na Południu, otrzymasz południowców. A
każdy południowiec to prostaczek boży.
- My jesteśmy południowcami, a przecież nie można nas nazwać
prostaczkami - powiedziała Sallie.
- Odstępstwa od reguły, kochanie. W każdej rodzinie zdarzają się jedno
albo dwa.
Strona 18
17
- Dziewczynki, idźcie na górę i umyjcie się. Lila będzie tu niedługo.
- Dlaczego ona nie lubi, kiedy nazywam ją babcią? - spytała Lucy.
- Ponieważ wtedy czuje się staro. A teraz już zmykajcie - powiedziała
Sallie i wprowadziła dziewczynki do domu.
Odwróciła się, nachyliła i przemknęła ustami po moim czole.
- Przepraszam cię za to, co powiedziała Lucy. Jest tak cholernie
prostolinijna.
- Nie przejmuję się tym, Sallie, naprawdę, przysięgam. Dobrze wiesz, że
uwielbiam rolę męczennika, naprawdę rozkwitam w atmosferze rozżalania
się nad sobą. Biedny, pozbawiony sprytu Tom Wingo szoruje srebra,
podczas gdy jego żona odkrywa lekarstwo na raka. Posępny Tom Wingo
robi znakomity suflet, podczas gdy jego żona zarabia sto patoli rocznie.
Wiedzieliśmy, że tak będzie, Sallie. Rozmawialiśmy o tym.
- A ja nadal nie jestem przekonana, że było warto. Nie dowierzam temu
męskiemu ego, które rozpiera się w tobie, wiem, że musi mu to doskwierać.
Mam cholerne poczucie winy, bo wiem, że dziewczynki nie rozumieją,
dlaczego nie czekam na nie z podwieczorkiem, kiedy wracają ze szkoły.
- Ale są dumne z tego, że ich matka jest lekarzem.
RS
- Natomiast nie bardzo są dumne z tego, że jesteś nauczycielem i
trenerem, Tom.
- Byłem, Sallie. Czas przeszły. Nie pamiętasz, że mnie wywalili? I ja nie
jestem z tego dumny, Sallie, lecz trudno mieć do nich pretensje. Na Boga,
czy dobrze słyszę, że to samochód mojej matki zatrzymuje się przed
domem? Pani doktor, czy mogę dostać trzy dawki valium?
- Zużyłam ją już sama, Tom. Pamiętaj, że zanim matka zabierze się do
ciebie, najpierw ja muszę przetrwać inspekcję domu.
- Nawet trunek nie pomaga - jęknąłem. - Sallie, dlaczego trunek nie chce
przyćmić moich zmysłów wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebuję?
Powinienem zaprosić mamuśkę na kolację?
- Oczywiście, ale dobrze wiesz, że nie zostanie.
- Wspaniale, a zatem ją zaproszę.
- Bądź miły dla matki, Tom - powiedziała Sallie. - Wydaje się taka
smutna i tak bardzo chce być znowu twoją przyjaciółką.
- Przyjaźń i macierzyństwo nie idą w parze.
- Nie sądzisz, że tak samo będą wyglądać nasze dzieci?
- Nie, nasze dzieci będą nienawidziły tylko ojca. Zauważyłaś, że chociaż
najstarsza ma dopiero dziesięć lat, już teraz nie znosi moich dowcipów?
Powinienem wymyślić jakieś inne.
Strona 19
18
- Ja lubię twoje dowcipy, Tom. Wydają mi się zabawne. To jedna z
przyczyn, dla których wyszłam za ciebie. I dobrze wiem, że wiele czasu
spędziliśmy, bawiąc się i śmiejąc.
- Niech panią Bóg błogosławi, pani doktor. Koniec żartów, jest i mama.
Czy mogłabyś mi obwiązać trochę czosnku wokół szyi i dać do ręki
krucyfiks?
- Sza, Tom, bo jeszcze cię usłyszy.
W drzwiach pojawiła się matka, nienagannie ubrana i wygładzona, a
perfumy wkroczyły na ganek kilka chwil przed nią. Matka zawsze nosiła się
tak, jak by za chwilę miała wkroczyć do sypialni królowej. Przy wodziła na
myśl znakomity jacht - czysta linia, skuteczność, wykwint. Wydawała się
niemal zbyt piękna na to, aby być moją matką. Zdarzyło się kilka razy w
moim życiu, że byłem brany za jej męża. Niepodobna opisać, jak bardzo jej
się to podobało.
- A, jesteście - powiedziała matka. - Jak się macie, kochani?
Pocałowała nas oboje, na twarzy miała radość, ale w oczach czaiły się złe
wiadomości.
RS
- Za każdym razem, kiedy cię widzę, Sallie, jesteś coraz piękniejsza.
Zgodzisz się ze mną, Tom, prawda?
- Z pewnością, mamo. Ty zresztą też - odpowiedziałem, zdusiwszy w
piersi jęk. Matka potrafiła sprawić, że komunały lały się ze mnie kaskadą.
- Och, dziękuję ci, Tom. Jak to miło, że mówisz takie rzeczy swojej starej
matce.
- Moja stara matka ma najpiękniejszą figurę w całym stanie Karolina
Południowa - odpowiedziałem, kontynuując drugą salwę komplementów.
- No cóż, ciężko muszę na to pracować, tyle ci powiem. Mężczyźni w
ogóle nie wiedzą, ile my, dziewczęta, musimy wycierpieć, aby zachować tę
dziewczęcą figurę, prawda, Sallie?
- Z pewnością nie wiedzą.
- Znów przytyłeś, Tom - zauważyła pogodnie matka.
- Wy, dziewczęta, w ogóle nie wiecie, przez co my, mężczyźni, musimy
przejść, aby stać się grubymi wstręciuchami.
- Nie miałam nic złego na my śli, Tom - powiedziała matka głosem
urażonej niewinności. - Skoro jesteś taki wrażliwy, nigdy już nie podejmę
tej kwestii. Z tą odrobiną dodatkowych kilogramów jest ci całkiem dobrze.
Twoja twarz wygląda lepiej, kiedy jest zaokrąglona. A dzisiaj absolutnie nie
zamierzam się z tobą kłócić. Mam bardzo złe wiadomości. Czy mogę
usiąść?
- Oczywiście, Lila. Co zrobić ci do picia? - spytała Sallie.
Strona 20
19
- Gin z tonikiem, kochanie. I także odrobinkę limonki, jeśli masz jakieś.
Gdzie są dzieci, Tom? Nie chcę, aby słyszały.
- Na górze - odrzekłem, patrzyłem na zachód słońca i czekałem.
- Savannah znowu usiłowała się zabić.
- Och, mój Boże - powiedziała Sallie, zatrzymując się w drzwiach. -
Kiedy?
- W zeszłym tygodniu, ale nie wiedzą dokładnie. Kiedy ją znaleźli, była
w stanie zapaści, teraz już z tego wychodzi, ale...
- Ale co? - mruknąłem.
- Ale jest w jednym z tych swoich idiotycznych stanów, w które wpada
wtedy, kiedy chce na siebie zwrócić uwagę.
- Nazywają to psychotycznym interludium, mamo.
- To tylko ona twierdzi, że jest psychotyczką - Sallie wtrąciła się, zanim
zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
- Gdzie teraz jest, Lila?
- W szpitalu dla nerwowo chorych w Nowym Jorku. Bellevue, czy coś
takiego. Mam to zapisane w domu, Zadzwoniła pani doktor, lekarka jak ty,
Sallie, tyle że psychiatra. Z pewnością nie nadawała się do żadnej
RS
prawdziwej gałęzi medycyny, ale zawsze powtarzam, że każdy ma to, na co
zasługuje.
- Sama o mało się nie zdecydowałam na psychiatrię - powiedziała Sallie.
- Och, to naprawdę duża przyjemność przyglądać się, jak młode kobiety
dają sobie tak dobrze radę w swoich profesjach. Sama nie miałam takich
możliwości, kiedy byłam dziewczyną. No, w każdym razie to ta kobieta
przekazała mi tragiczną wiadomość.
- Jak próbowała to zrobić, mamo? - zapytałem, starając się zachować nad
sobą kontrolę. Czułem, że z każdą chwilą coraz bardziej się rozjeżdżam.
- Znowu podcięła sobie przeguby, Tomie - powiedziała matka i zaczęła
płakać. - Dlaczego robi mi takie rzeczy? Czyż nie wycierpiałam już dosyć?
- Zrobiła to sobie, mamo.
- Przygotuję ci drinka, Lila - powiedziała Sallie i weszła do domu.
Matka osuszyła oczy chusteczką, którą wyciągnęła z torebki, a potem
powiedziała:
- Ta lekarka jest chyba Żydówką. Nosi jedno z tych niemożliwych
nazwisk. Może Aaron ją zna.
- Mamo, Aaron jest z Karoliny Południowej. To, że jest Żydem, nie
znaczy, że zna każdego Żyda w Ameryce.