4216

Szczegóły
Tytuł 4216
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4216 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4216 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4216 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marek Utkin Technomagia i smoki Data wydania 2002 Wysoko rozwini�t� technologi� mo�na bez trudu pomyli� z magi�. Arthur C. Clarke I odwrotnie. Matek Utkin Podzi�kowania Dzi�kuj� wszystkim, kt�rzy przyczynili si� w jakikolwiek spos�b do powstania tej ksi��ki. Poniewa� nie jestem w stanie napisa� o ka�dym, wymieni� tych, kt�rych pami�tam w tej chwili, a pozosta�ych zapewniam o swej wdzi�czno�ci za ich wk�ad, jakikolwiek by by�. Dzi�kuj�: Ani - za podtrzymywanie na duchu i wiar� w to, co robi�, prof. Ma�gorzacie Terleckiej-Frankowskiej - za niecierpliwo�� w oczekiwaniu na ci�g dalszy, entuzjazm, wnikliwe uwagi i hadziewk�, prof. Stanis�awowi Stommie - za po�wi�con� uwag�, zainteresowanie tak ksi��k�, jak i postaciami bohater�w, oraz pomoc, Lechowi J�czmykowi - za zainteresowanie i tw�rcz� dyskusj�, Jackowi Herman-I�yckiemu - za cierpliwo�� i Sahar�, Larry�emu Rodriguezowi - za wspania�e opowie�ci o lotach na sterowcach US NAVY oraz wyczerpuj�ce opisy konstrukcji i pilota�u sterowca, Markowi Sawickiemu - za wyja�nienia dotycz�ce chemii smok�w, Stubolowi - za rysia i Misiowi - za Mofka. Jakiekolwiek podobie�stwo lub zbie�no�� imion, nazwisk, wygl�du, cech i zachowa� wszelkich wyst�puj�cych w tej ksi��ce postaci (tak ludzkich, jak i magicznych), zar�wno na tym, jak i na tamtym �wiecie, z istniej�cymi w rzeczywisto�ci - jest ca�kowicie przypadkowe. Rozdzia� 1 Zacz�o si� to wszystko mniej wi�cej tak: Pewnego wieczoru do swego laboratorium zaprosi� mnie kolega fizyk. Chcia� mi zademonstrowa� rewelacyjne (pono�) wyniki kolejnego eksperymentu. Podchodzi�em do tego bardzo sceptycznie, gdy� zdo�a�em si� ju� kiedy� przekona�, �e wi�kszo�� z jego dzia�a� ko�czy�a si� b�d� przera�aj�cym smrodem, b�d� kr�tkim b�yskiem, po kt�rym zapada�a ciemno��. To ostatnie nie oznacza�o bynajmniej przeniesienia w g��boki kosmos, lecz tylko spalenie bezpiecznik�w na ca�ym pi�trze. No, mo�e jestem niesprawiedliwy - m�j znakomity kolega mia� na swym koncie jeszcze jedno spektakularne osi�gni�cie - zawieszenie ca�ej sieci komputerowej instytutu, w kt�rym pracowa�. Dlaczego, gdy wspomnia�em o ciemno�ci, wysun��em przypuszczenie, �e jej zapadni�cie mog�oby oznacza� przemieszczenie si� w kosmos? Ano dlatego, �e kolega m�j zajmowa� si� sprawami, od kt�rych ju� samemu Einsteinowi posiwia�a grzywa. By�y to, m�wi�c przyst�pnie, zwi�zki czasu, przestrzeni, energii i paru innych drobiazg�w. Pracowa� raczej samotnie*,[* Dawniej za stroni�cego od �wiata uchodzi� uczony, kt�ry zamyka� si� w wysokiej wie�y, obecnie - taki, kt�ry nie ma w�asnej witryny www. ] a swych wynik�w nie rozpowszechnia� nawet przez Internet, gdy� obawia� si�, �e jego zagraniczni koledzy po fachu (dysponuj�cy nowszym sprz�tem i lepiej dofinansowani) mog� rozpracowa� jego pomys�y przed nim i opublikowa� jako w�asne. Sw� dzia�alno�� w instytucie uzasadnia� za� okresowym sk�adaniem drobnych opracowa�, co wystarcza�o jego niezbyt lotnym szefom. Ja z kolei wyznawa�em si� w jego dzia�aniach na tyle, �eby co� zrozumie�, ale w �adnym wypadku, aby co� gdzie� powt�rzy�. Poza tym prowadz� raczej nocny tryb �ycia, co czyni�o ze mnie niejako naturaln� ofiar� niedocenionego naukowca, pragn�cego podzieli� si� swymi osi�gni�ciami. Ja z tych wizyt odnosi�em te� pewne (drobne) korzy�ci - na przyk�ad kiedy� skopiowa�em sobie graficzny wykres jakich� skomplikowanych oblicze�, kt�ry po przeniesieniu na plakat stanowi� doskona�e t�o. Przed ka�d� �sesj�� sugerowa�em mu, �e powinien zaopatrzy� nas w skafandry kosmiczne, bo co si� stanie, je�li wymiecie nas w pr�ni� lub w amoniakaln� atmosfer� jakiej� przekl�tej planety? Niby go to dra�ni�o, lecz tak naprawd�, to podejrzenie, �e jest w stanie dokona� transferu materii, nieco mu pochlebia�o. Tym razem, gdy dotar�em do jego pracowni (po zwyczajowym wymini�ciu nocnego ciecia, kt�ry spa� uko�ysany rykiem telewizora, i po d�ugiej w�dr�wce o�wietlonymi trupim �wiat�em korytarzami), zauwa�y�em, �e dokona� solidnego przemeblowania. Pompa pr�niowa i wielkie elektromagnesy, stoj�ce dotychczas na �rodku pomieszczenia, zosta�y zepchni�te do k�ta, ca�a za� pracownia by�a opleciona rurami - cz�ciowo metalowymi, a cz�ciowo - przezroczystymi. Na rurach metalowych kondensowa� si� szron, odcinki przezroczyste natomiast sk�ada�y si� z wielu warstw. Wida� by�o w nich jak�� bezbarwn� ciecz, lecz gdy patrzy�o si� pod pewnym k�tem, to nabiera�a niebieskofioletowego zabarwienia. - Sp�jrz - rzek� dumnie m�j kolega i wskaza� na palet� na r�cznym w�zku wid�owym - wytacha�em to z g��wnego laboratorium. Musz� odstawi� na miejsce przed �sm� rano, bo profesor mnie ukatrupi! Na palecie spoczywa�a jaka� poka�na aparatura, do kt�rej z jednej strony pod��czone by�y kable komputera, z drugiej za� - miedziane chyba, zwini�te spiralnie przewody, prowadz�ce do solidnych metalowych butli. - Co to, ruroci�g do produkcji lod�w na skal� przemys�ow�? - spyta�em, aby sprowokowa� go do wyja�nie�. - Nie, uzwojenie wype�nione ciecz� nadprzewodz�c� w temperaturze pokojowej - oznajmi� dumnie kolega. - Je�eli pokojowej, to sk�d ten szron? To chyba ciek�y azot? - Wyja�nienie nie przypad�o mi do gustu. Co prawda, wiedzia�em, �e fizycy lubi� pos�ugiwa� si� pewnymi eufemizmami, ale to, co widzia�em, nie wygl�da�o na eufemizm, lecz na ca�kowite niezwracanie uwagi na rzeczywisto��. - To jest jakie� dwie�cie kelvin�w - wyja�ni� kolega - u nas si� m�wi, �e to temperatura pokojowa. To taka specjalna ciecz, nie b�d� si� wdawa� w szczeg�y, z czego j� zrobiono. Jest cholernie droga, je�li co� z tego si� ulotni, to mnie zat�uk�. Ale jedynie zastosowanie nadprzewodz�cego uzwojenia gwarantuje wytworzenie pola o w�a�ciwych parametrach. Konwencjonalne elektromagnesy nie by�y w stanie osi�gn�� nawet jednej tysi�cznej sprawno�ci nowego systemu. Zobaczysz, co si� stanie, jak to odpal�. Nie by�em pewien, czy jestem ciekaw. - Aaa, wi�c to dlatego nie wys�a�e� nas w kosmos poprzednim razem? - Nie �miej si�, ostatnio zarejestrowa�em znikni�cie ca�ej wi�zki elektron�w. - A mo�e ich tam wcale nie by�o? Takie to ma�e, �e i zgubi� �atwo. - Musia�y by�, ale ich nie by�o. Elektrony nie znikaj�, przynajmniej nie w takim sensie, jak ci si� mo�e wydawa� - zaperzy� si� m�j kolega. - Z oblicze� wynika�o, �e powinny tam by�. - Przyjmijmy, �e tak. Startujesz? Bo nie chce mi si� tu siedzie� ca�� noc i patrze�, jak wypuszczasz w powietrze jaki� drogi gaz. Co prawda, egzekucja na twojej osobie w wykonaniu profesora, z docentem w roli pomocnika kata, mog�aby by� interesuj�ca. - Gwoli wyja�nienia musz� tu doda�, �e profesor, oberszef mojego kolegi, by� pot�nym, wy�ysia�ym grubasem o wygl�dzie rze�nika, kt�ry w dodatku miewa� tendencj� do wpadania w sza� z byle powodu. Docent z kolei by� chuderlawym, z�o�liwym kurduplem z rzadk� br�dk�, kt�ra mia�a nadawa� mu naukowy wygl�d i rekompensowa� brak sukces�w na tak zwanym polu. - A tak przy okazji - doda�em - czy ten gaz jest truj�cy? - Gaz truj�cy nie jest, a wyciek nie ma prawa si� zdarzy�. Co za� do startowania, to ju� si� zacz�o. Popatrz na monitor. Rzeczywi�cie. Tr�jwymiarowy wykres na ekranie, otoczony kolumnami cyfr, zacz�� si� zmienia�. Pocz�tkowo przypomina� wyd�ty, �agodnie faluj�cy �agiel lub te� spadochron, nast�pnie pojawi�a si� na nim seria fa�d przypominaj�cych po�a� dach�wek, a� wreszcie jeden z jego rog�w, ten po prawej, bli�ej widza, zacz�� si� unosi�. - O, cholera! - wykrzykn�� m�j kolega i zacz�� wklepywa� nowe parametry, b�bni�c po klawiaturze jak szalony pianista. Wykres zacz�� si� zmienia� jeszcze szybciej. Coraz bardziej przypomina� wycinek morza w czasie sztormu, z pe�nego za� elektroniki kontenera, stoj�cego na w�zku, dochodzi�o gor�czkowe cykanie przeka�nik�w czy te� elektrozawor�w. Metalowe rurki wyprowadzone z butli zacz�y leciutko dr�e�... Przezornie nie odzywa�em si�, aby kolegi nie rozprasza�, i spr�bowa�em znale�� sobie jakie� zaciszne miejsce. Najlepiej takie, w kt�rym od solidnych, szarawych korpus�w butli odgradza�aby mnie metalowa szafa z aparatur�. Przeturla�em si� nieco w ty� na zaopatrzonym w k�ka krze�le i z pewn� ulg� uzna�em, �e g�rna kraw�d� blaszanego pud�a, pe�nego kabli, rurek i p�ytek z uk�adami scalonymi, zas�ania mi widok na zaw�r najwy�szej butli. Co prawda, dzia�anie takie mia�o charakter iluzoryczny - gdyby butle strzeli�y, to po�owa budynku nadawa�aby si� jedynie do odbudowy lub do dalszego wyburzenia. Z drugiej strony, p�kni�cie kapilary, w kt�rej siedzi gaz pod ci�nieniem kilkuset atmosfer (cholera, nigdy nie przyzwyczaj� si� do ISO z jego megapaskalami), mo�e sko�czy� si� amputacj� jakiej� ko�czyny. - Nie ruszaj si�! - dziko wrzasn�� kolega, wpatruj�c si� we mnie z min�, z kt�rej trudno by�o wydedukowa�, czy jest w�ciek�y, czy przera�ony. Znieruchomia�em i rozejrza�em si� wok�, poruszaj�c wy��cznie ga�kami ocznymi. Pierwsze, co do mnie dotar�o, to fakt, �e moja osoba wyznacza geometryczny �rodek umieszczonego pod sufitem kr�gu, wykonanego z oszronionej, lekko wibruj�cej rury. Druga rzecz, znajduj�ca si� na dolnym skraju mojego pola widzenia, by�a r�wnie niepokoj�ca: razem ze sto�kiem znajdowa�em si� na �rodku ko�a wykonanego z czego�, co wygl�da�o jak g�sta siatka z czarnej, po�yskliwej tkaniny. Na niej spoczywa�y paski metalowej folii, u�o�one w kszta�t pi�cioramiennej gwiazdy. W tym momencie przemkn�a mi przez g�ow� my�l, wyra�nie podbarwiona upiornym chichotem: To� to pentagram, tyle �e z w��kna w�glowego i srebra! Drogi fizyk oszala� i chce w spos�b naukowy wywo�ywa� demony! - Wsta� powoli, nie poruszaj�c nawierzchni, i wyjd� z kr�gu! - poleci� w tym momencie m�j kolega. By� wyra�nie blady i spocony. - Nie mog� od razu wy��czy� pr�du, bo wszystko wywali! Stara�em si� zastosowa� do instrukcji najlepiej, jak umia�em. Przenios�em ci�ar na stopy i zacz��em podnosi� si� z krzes�a. Spogl�daj�c pod nogi, zauwa�y�em, �e srebrne paski oddzielone s� od tkaniny z w��kna w�glowego bia�aw� foli� - teflonem czy jakim� podobnym izolatorem. Zwr�ci�em r�wnie� uwag� na srebrzyst� iskierk� przy jednym z gumowych k�ek krzes�a. To by�, wbity w miniaturow� opon�, spinacz. Nagle (to si� tylko tak m�wi, takie rzeczy dziej� si� przera�liwie wolno) ujrza�em, �e odci��one krzes�o zje�d�a samoistnie z paska folii, a spinacz ugina si�, aby nast�pnie zewrze� czarny podk�ad z metalow� ta�m�. Ostatni� rzecz�, jak� zapami�ta�em, by� ma�y, niebieski b�ysk wy�adowania. Nast�pn� rzecz�, jak� zarejestrowa�a moja �wiadomo�� (lub to, co za ni� bra�em), by� �omot. Nie pochodzi� on z zewn�trz, lecz raczej ze �rodka mojej g�owy (dobra nowina - mia�em g�ow�). By�a ona chyba tak wielka jak katedra, po jej posadzce za� biega�y w k�eczko krasnoludki. Wredne kurduple, podskakiwa�y i przytupywa�y na ka�de �cztery�, kt�re to �cztery� rozbrzmiewa�o kaskadami ech. Po chwili zrozumia�em, �e te ma�e bestie wcale nie s� krasnoludkami, lecz �e jest to obuta w glany banda ma�ych skin�w, dla niepoznaki nosz�cych czerwone czapeczki. Spr�bowa�em zebra� si� w sobie (wszystko jedno, co to mo�e znaczy�) i zrobi� z p�takami porz�dek. Wzi��em g��boki oddech (w tym momencie odkry�em, �e mog� oddycha�) i zacisn��em z�by (c� za zdumiewaj�ca rzecz, mie� szcz�ki). Katedra zmniejszy�a si� do rozmiar�w dworca kolejowego, ma�e skiny za� zacz�y biega� chaotycznie w panice, przestraszone, �e rozmia�d�y je strop, zni�aj�cy si� z pr�dko�ci� windy ekspresowej. Gdy malutkie dranie zamar�y w przera�eniu po wszystkich k�tach, powt�rzy�em raz jeszcze operacj� zbierania si� w sobie. Moja czaszka zmniejszy�a sw� obj�to�� o nast�pne kilkaset metr�w sze�ciennych, do znacznie por�czniejszych wymiar�w szkolnej sali gimnastycznej. Doszed�em wi�c do wniosku, �e pora na dalsze zapoznanie si� z rzeczywisto�ci�, i spr�bowa�em otworzy� oczy. Wyda�o mi si�, �e moje powieki wyra�nie zaskrzypia�y, niczym zastarza�e rolety, i zobaczy�em... Nie, nie zobaczy�em nic, ewentualnie zobaczy�em ciemno��. - Co si� sta�o, zwarcie? - rzuci�em w ciemno�� pytanie. - Wyzerowanie potencja�u - zabrzmia�o z miejsca, gdzie ostatnio (jak mi si� zdawa�o) znajdowa� si� m�j kolega. - Musz� czego� poszuka� - rozleg�o si� nast�pnie i us�ysza�em mamrotanie w jakim� dziwnym j�zyku. Nie by� to �aden ze znanych mi j�zyk�w cywilizowanego �wiata, brzmia� nieco archaicznie i bez w�tpienia mia� wiele ekspresji. Przerazi�em si� nieco, gdy�, jak mi by�o wiadomo, m�j kolega zna� jedynie dwa j�zyki - angielski i rosyjski, a i to tylko w zakresie, kt�ry jest niezb�dny fizykowi. To, �eby zna� jakie� s�owa w starobabilo�skim czy innym sanskrycie, a w dodatku �eby potrafi� skleci� z nich jakie� zdanie - by�o dla mnie ca�kowit� nowo�ci�. Logiczny wniosek, jaki mo�na by�o z tego wysnu�, okaza� si� mocno niepokoj�cy: m�j kolega oszala�. Utwierdzi�y mnie w tym jego dalsze s�owa: - Ca�y potencja� magiczny odp�yn�� do pramacierzy! Nie mog� nawet kaganka zapali�! A niech to trolle zdepcz�! W dodatku g�os mojego kolegi brzmia� jako� inaczej - by� wyra�nie ni�szy i dobiega� jakby z g��bi krzaczastej brody - da�o si� w nim dos�ysze� pewn� szuwarowato��. Zmiana w odbiorze jego g�osu mog�a by� zjawiskiem normalnym po do�wiadczeniu przez moje uszy huku, kt�ry, jak przypuszcza�em, musia� nast�pi� w wyniku zwarcia i nast�puj�cych po nim zaj��. Ale znale�� si� w pozbawionym pr�du laboratorium z oszala�ym naukowcem, kt�remu nagle zacz�o si� wydawa�, �e jest kap�anem babilo�skim, czarodziejem albo kim� takim, to zupe�nie inna historia. Po chwili us�ysza�em skrzyp (jakby malutkich drzwiczek lub wieczka), nast�pnie trzask, odg�os uderzenia, niezrozumia�e przekle�stwo, jeszcze jeden trzask, kt�remu towarzyszy� b�ysk, i ujrza�em delikatn�, pomara�czow� po�wiat�. Po chwili us�ysza�em dmuchanie, a po�wiata sta�a si� wyra�niejsza. - Zdo�a�em r�cznie odpali� kaganek znajduj�cy si� w szafce ratunkowej, zawieszonej przez samych Mistrz�w Za�o�ycieli! - rozleg� si� pe�en dumy g�os, podobny do g�osu mojego kolegi. Moje ponure podejrzenia zdawa�y si� potwierdza� - ja mia�em uszkodzone b�benki w uszach, a on oszala�. Rozejrza�em si� po o�wietlonym kagankiem laboratorium i zacz��em si� zastanawia�, czy to przypadkiem nie m�j kolega, lecz ja pad�em ofiar� szale�stwa. Zamiast stykaj�cych si� pod k�tem prostym, typowo laboratoryjnych, bia�ych, pokrytych kafelkami �cian zobaczy�em ceg�y, kamienny mur i nier�wne tynki. Pomieszczenie by�o wyra�nie wielok�tne, naliczy�em chyba osiem �cian. Sklepienie gin�ce w mroku mia�o kszta�t kopu�y, pod kt�r� ko�ysa�y si� jakie� niepokoj�ce formy, kojarz�ce si� z dzia�alno�ci� filmowej pracowni efekt�w specjalnych po suto zakrapianym weekendzie. By�y to dwa bydlaki co� w rodzaju krokodyla o skrzyd�ach nietoperza i jakby pies, lecz z o�miornic� w miejscu �ba. Znacznie poni�ej tej zdecydowanie niesympatycznej (pomimo prowizorycznego charakteru) mena�erii zaczyna�y si� p�ki pe�ne metalowych i szklanych naczy�, tygli, ch�odnic i innych urz�dze�, znanych z kiepskich film�w o szalonych naukowcach lub alchemikach. Opu�ci�em wzrok ni�ej. Na wielkim, masywnym biurku o lwich �apach sta�o co�, co stanowi�o pewien punkt styczny z rzeczywisto�ci�, kt�r� pami�ta�em sprzed wy��czenia �wiat�a (lub wy��czenia mnie). By� to monitor, ko�o kt�rego pi�trzy�a si� wysoka bry�a obudowy typu maxitower. Nad monitorem pochyla� si� brodaty osobnik, kt�rego niesamowity wygl�d podkre�la�o padaj�ce od do�u, pe�gaj�ce �wiate�ko. Z wygl�du przypomina� nieco mojego koleg� fizyka, lecz by� jakby starszy, bardziej krogulczy i zabrodzia�y. Mia� na sobie (jak zwariowa�, to konsekwentnie) zamiast laboratoryjnego kitla b��kitn�, przypominaj�c� szlafrok szat� z wydrukowanymi lub wyszytymi symbolami astrologicznymi, kometami, ksi�ycami itp. Ca�y jego wygl�d sugerowa�, �e to fachowy mag, poch�oni�ty prac�. Mamrota� do siebie jakie� zakl�cia lub przekle�stwa, jego palce za� porusza�y si� w powietrzu, nieco ponad klawiatur�. Co m�wi�, trudno dociec - jego g�os mia� intonacj� typowo obel�yw�, a poza tym by�o to w obcym i niezidentyfikowanym j�zyku. Po chwili rozleg� si� suchy trzask i zrobi�o si� nieco ja�niej. Ze szklanych g�sior�w w metalowych koszach, umieszczonych na �cianach, zacz�a si� wydobywa� blada po�wiata. Po chwili sta�a si� nieco mocniejsza, przypominaj�c �wiat�o jarzeni�wek. - No, nie�le narozrabia�e� - odezwa� si� mag. - Ale, ale, co si� sta�o z twoj� brod�? I jak przebra�e� si� po ciemku w takie dziwne �achy? Spojrza�em na siebie i uzna�em, �e jestem ubrany ca�kiem normalnie - spodnie, kurtka, sweter, buty... - Jak to dziwne? I co to za miejsce? Nigdy dotychczas nie widzia�em zbarania�ego maga, lecz ten, na kt�rego patrzy�em, m�g� s�u�y� za model do planszy w encyklopedii... Jego zbaranienie by�o dokumentne, pe�ne i nieudawane. - Y - powiedzia�. Poprawi� si�: - Yyy. - To znaczy? - spyta�em, nie b�d�c pewny, czy przemawia do mnie w tajemniczym j�zyku, czy te� go po prostu zatka�o. - Musia�o si� uda�! Moje obliczenia by�y s�uszne! - zawo�a� rado�nie. - Co musia�o? Jakie obliczenia? - usi�owa�em si� dowiedzie�, pr�buj�c jednocze�nie zamkn�� w ciemnej piwnicy g�os rozs�dku. Awanturowa� si� on, �e nie powinienem uznawa� tego, co widz�, bo tego po prostu nie ma. Wrzaski te rozproszy�y mnie na tyle, �e wyr�n��em nog� o kant biurka, co spowodowa�o zatrza�ni�cie klapy piwnicznej na paluchy rozs�dku: nierozs�dna rzeczywisto�� okaza�a si� niezwykle materialna. Kulej�c, zaszed�em biurko od przodu, i przyjrza�em si� komputerowi. Przyznaj�, �e zaskoczy� mnie nieco; ekran monitora nie by� wykonany z matowego szk�a, jak to zazwyczaj bywa, lecz sk�ada� si� z b�yszcz�cych wielobok�w. Jego powierzchnia by�a szlifowana i kanciasta - stanowi�a najwi�kszy kryszta�, jaki dotychczas widzia�em. W jego wn�trzu, niczym w akwarium, p�dzi�y b�yszcz�ce punkty, ci�gn�c za sob� smugi blasku, wybucha�y mieni�ce si� kolorowo b�ble i pojawia�y p�aszczyzny. �wiat przedstawiony w monitorze wygl�da� na znacznie wi�kszy, ni� pozwala�aby na to obj�to�� obudowy samego urz�dzenia.. Wygl�da� niezwykle realnie - tak, jakby ekran by� wizjerem w statku kosmicznym, okienkiem, przez kt�re wida� g��bie kosmosu. - Jednak si� uda�o! Mo�e nie to, co chcia�em, ale si� uda�o! - wykrzykn�� mag z dum� w g�osie. - Co si� uda�o? - chcia�em si� dowiedzie�, gdy� nurtowa�o mnie podejrzenie, �e musi to mie� co� wsp�lnego ze mn�. - Wymiana z innym uniwersum! Ty jeste� stamt�d, a on pewnie pow�drowa�... no tak, pow�drowa� tam! - Przemowa maga pe�na by�a niedom�wie� i skr�t�w my�lowych, zupe�nie tak samo, jak spos�b wys�awiania si� mojego kolegi fizyka. Jednak to, co do mnie dotar�o, by�o g��boko niepokoj�ce. Mog�em z tego wywnioskowa�, �e zosta�em podmieniony ze swoim sobowt�rem z tego wszech�wiata. - Sp�jrz na to, co zarejestrowa�em! - Pokaza� na ekran i pstrykn�� palcami. Na (a raczej w) monitorze pojawi�a si� p�aszczyzna, po�rodku kt�rej widoczne by�o niewielkie zawirowanie. Zacz�o si� ono powoli powi�ksza�, a w tym samym momencie powierzchnia, na kt�rej si� utworzy�o - j�a falowa�. Gdy nad zawirowaniem (przypominaj�cym mi lejek, tworz�cy si� nad odp�ywem wanny przy ostatniej fazie wypuszczania z niej wody) przechodzi� grzbiet fali - zmniejsza�o si� ono, gdy pojawia�a si� dolina - ros�o. Tak oscylowa�o przez pewien czas, fale wypi�trza�y si� coraz bardziej, coraz g��bsze stawa�y si� te� ich doliny. W pewnym momencie dolina fali zapad�a si�, lejek rozszerzy�, i przez chwil� wida� by�o przez niego inn� p�aszczyzn�, z wypi�trzonym sto�kiem - miniaturowym tornadem, postawionym na g�owie. Sto�ek wyrastaj�cy z kontrp�aszczyzny powi�ksza� si� i zmniejsza�, jego czubek za� porusza� si�, niczym gmeraj�cy na o�lep paluch lub poszukuj�ca macka g�owonoga. Kontrp�aszczyzna falowa�a r�wnie�, zsynchronizowana idealnie z p�aszczyzn� od �naszej� strony. Sto�ek widoczny przez otw�r w lejku od �naszej� strony nagle jakby wyczu� istnienie �naszego� lejka, wysun�� w jego kierunku, wyd�u�y� i rozd��. Kraw�dzie lejk�w zetkn�y si�, a przez powsta�y z ich zetkni�cia tunel wida� by�o przez chwil� jaskrawe �wiat�o. W tym samym momencie co� (o mglistej konsystencji i nieokre�lonym kszta�cie) run�o sponad kraw�dzi monitora w tunel, drugie za� co� takiego wypad�o z tunelu i pomkn�o w g�r�. Oba mgliste twory przenikn�y przez siebie i znik�y z pola widzenia, a p�powina ��cz�ca obie p�aszczyzny �cienia�a, zerwa�a si�, natomiast w miejscu, gdzie znajdowa� si� lejek, pojawi� si� niewielki wzg�rek, kt�ry po chwili si� zapad�. Nast�pnie na p�aszczy�nie pojawi�a si� seria koncentrycznych kr�g�w, takich, jakie pojawiaj� si� na wodzie po wrzuceniu kamienia. - Widzia�e�? Wszystko zarejestrowa�! - rado�nie wrzasn�� mag. - A teraz zobaczysz co� jeszcze! Dotar�o do mnie, �e faluj�ce p�aszczyzny by�y jakim� rodzajem odwzorowania czasoprzestrzeni dw�ch �wiat�w, pomi�dzy kt�rymi nast�pi�o przebicie. A na miejscu tego przebicia znalaz�em si� akurat ja i moje alter ego. Mag si�gn�� do szuflady, wydoby� z niej p�askie pude�eczko, otworzy� je i wyj�� z niego z�ocisty metalowy kr��ek. CDROM, pomy�la�em. Przyjrza�em si� temu bli�ej i zw�tpi�em. Kr��ek by� ze z�ota, a na powierzchni mia� wyryt� pokryt� symbolami spiral�. Kr��ek najbardziej przypomina� mi miniaturow� kopi� kalendarza Aztek�w. Mag skierowa� r�k� z kr��kiem w stron� komputera i cicho gwizdn��. Z przedniej �ciany obudowy wysun�a si� szufladka, wychyli�y si� z niej dwie pokryte �usk� �apki (o czterech palcach ka�da), schwyci�y kr��ek i wci�gn�y go, zatrzaskuj�c szufladk� za sob�. Ekran sta� si� per�owobia�y. Mag wystuka� na klawiaturze (wykonanej chyba z rogu i srebra) litery: RUN, po czym pstrykn�� palcami w powietrzu. Ekran pokry� si� rz�dami znak�w runicznych... Z wn�trza komputera zacz�o dobiega� co� w rodzaju szybkiego drapania i serii stukni��, kt�re, jak s�dzi�em, oznaczaj� prac� g�owicy skanuj�cej ten dziwaczny dysk. W pewnym momencie w komputerze co� stukn�o i rozleg� si� skrzek, po kt�rym zapad�a cisza. Ekran zrobi� si� bia�y, po czym wr�ci� do swej krystalicznej postaci, lecz tym razem nie by�o w nim nic wida�. - Leniwy demon, zn�w si� powiesi�! - wrzasn�� mag. Wyrwa� z biurka szybkim ruchem szuflad�, wyci�gn�� z niej �rubokr�t, wygl�daj�cy nieco jak archaiczny sztuciec (z r�czk� z rogu i ostrzem ze srebra) i obieg�szy bry�� komputera dooko�a, zacz�� podwa�a� zaciski, mocuj�ce tyln� pokryw�. Gdy odskoczy�a, zajrza�em mu ponad ramieniem i po raz kolejny tego wieczoru m�j umys� zosta� skonfrontowany ze �wiatem rz�dzonym nieznan� logik�... Wn�trze komputera nie by�o wype�nione kablami, p�ytkami drukowanymi z wlutowanymi mikrochipami i pude�kami zawieraj�cymi nap�dy, lecz przypomina�o domek dla lalek. Owszem, domek dla lalek, lecz nie s�odki domeczek dla grzecznych dziewczynek, kt�re maj� zosta� przyk�adnymi mamusiami i �onami, tylko taki zaprojektowany przez faceta, kt�ry w m�odo�ci czyta� zbyt wiele ksi��ek o nawiedzonych domach, zaginionych cywilizacjach i ogl�da� zbyt wiele film�w, kt�rych nie powinno si� ogl�da� przed snem, nawet gdy si� jest ju� doros�ym. Najni�sza kondygnacja domku by�a solidn� piwnic�, w kt�rej �cianach tkwi�y metalowe k�ka; przez nie przewleczono �a�cuchy, zako�czone obejmami, zanitowanymi na ko�ciach ramieniowych szkielecik�w ma�ych gryzoni lub im podobnych zwierzak�w. Pi�tro wy�ej znajdowa�o si� kilka kamiennych dysk�w, umieszczonych jeden nad drugim. Przypomina�y mi kamienie m�y�skie w modelu wiatraka. Pi�tro ponad kamiennymi dyskami znajdowa� si� b�ben, taki, jaki ludzie instaluj� w klatkach dla chomik�w lub myszy. By� nieruchomy, na jego dnie za� siedzia�y swobodnie dwa gryzonie w sukiennych czapeczkach i kamizelkach, pojadaj�c jakie� orzechy. Jedno ze stworze� zerkn�o na mnie, pokaza�o palcem w g�r� i pu�ci�o do mnie oko. Powiod�em wzrokiem w kierunku zgodnym z jego gestem. Pi�tro ponad gryzoniami znajdowa� si� przestronny gabinet, w kt�rym sta� sk�rzany fotel, �ciany by�y zas�oni�te a� po sufit p�kami pe�nymi ksi��ek, �rodek pod�ogi za� zabazgrano wykresami, znakami i zarzucono ko��mi wr�ebnymi. Z jednej ze �cian stercza�y zawiasy do klapy i blat z rolkami, na kt�rym le�a� z�oty kr��ek, mniemany CDROM. Pi�tro ponad gabinetem znajdowa� si� stryszek, pe�ni�cy rol� sypialni, do kandelabru za� znajduj�cego si� po�rodku sufitu przymocowana by�a linka z p�tl�, kt�ra zaciska�a si� na szyi dziwacznego stwora. Mag ostro�nie wsun�� ostrze srebrnego �rubokr�ta pod w�ze� mocuj�cy link� do kandelabru i zerwa� j�. Stw�r spad� na pod�og� z g�uchym stukni�ciem i co� wymamrota�. Po chwili podni�s� jedn� powiek� i z nienawi�ci� spojrza� na maga. P�niej przeni�s� wzrok na mnie i warkn��: - A, to ty jeste� przyczyn� mojego nieszcz�cia! Wsta� na dwie tylne �apy i poprawi� na sobie granatowy kubrak, z kt�rego wyrasta�y trzy r�kawy; z nich wysuwa�y si� trzy czteropalczaste r�ce czy raczej �apy. By� to bez w�tpienia gad. Przypomina� nieco zminiaturyzowanego tyranozaura, z tym �e nie mia� takiej koparkowatej mordy, jak tyranozaury, lecz nad solidnym pyskiem wypi�trza� mu si� spory czerep. By� pokryty mieni�c� si� z�oto i t�czowo �usk�, czyli, gdyby nie ta dziwaczna trzecia r�ka, by�by ca�kiem niebrzydkim zwierzakiem domowym. Odwr�ci� si� do nas ty�em i podszed� do stolika, z kt�rego wzi�� kawa�ek czego�, co wygl�da�o na pieczyste, wsadzi� do pyska, zgryz� z chrz�stem, prze�kn�� g�o�no i bekn��. Na ten objaw lekcewa�enia mag wzi�� �rubokr�t i d�gn�� zwierza w zad. Z�ocisty gad obr�ci� si� b�yskawicznie i z k�apni�ciem zacisn�� szcz�ki na �rubokr�cie. Przez chwil� s�dzi�em, �e go przegryzie, lecz po chwili z jego pyska zacz�a wydobywa� si� smu�ka dymu, rozwar� szcz�ki, rykn�� i splun��. - Widzisz, jaki jeste� g�upi? - rzek� mag. - Jak musisz wykona� jakie� trudniejsze wr�enie, to si� wieszasz, a potem nigdy nie pami�tasz, �e srebro nie idzie ci na zdrowie. Wy, Pi�ciaki, macie s�ab� odporno�� psychiczn�. Nie zawdzi�czacie wcale waszej szybko�ci temu, �e jeste�cie tacy sprytni, tylko temu, �e p�dzicie do upad�ego te biedne drajwy. - �atwo ci gada�, dajesz mi do rozwi�zania problemy, z jakimi sam nigdy by� sobie nie poradzi�, i tylko krytykujesz! Ani jednego dobrego s�owa przez tyle czasu! Przecie� to si� mo�na za�ama�! - zawy� rozpaczliwie gad. - No dobra, dam ci dwa och�apy ekstra i do roboty, a jak nie... - odpar� mag z wyra�n� gro�b� w g�osie. - ...to co mi zrobisz, h�? - prowokacyjnie rzuci� gad. - To wsadz� ci� do srebrnej skrzyni wype�nionej srebrnymi kulkami i b�d� potrz�sa�, a wtedy zobaczysz, �e to ca�e twoje wieszanie si� to szczeniak w por�wnaniu z tym, co ci si� stanie - odpar� spokojnie mag. - Nie zrobisz mi tego! - Owszem, zrobi� - rzek� mag i d�gn�� go �rubokr�tem. - A �eby ci ta paskudna broda wylenia�a! - wrzasn�� gad i rzuci� si� po schodkach w d�, do pomieszczenia z b�bnem, porywaj�c z haczyka na �cianie przy schodach szpicrut�. Gryzonie, s�ysz�c wymian� zda�, pochowa�y orzechy po kieszeniach, na odg�os za� tupotu gada na schodkach wskoczy�y do b�bna i zacz�y w nim truchta�. - No, chyba na jaki� czas spok�j - mrukn�� mag i zatrzasn�� tyln� p�yt�. Z pud�a zacz�� dobiega� odg�os drapania - by� to d�wi�k pazurk�w drajw�w, nap�dzaj�cych b�ben, po czym �wist szpicruty, pisk i jeszcze szybszy tupot. Rozdzia� 2 Chyba dam mu spok�j - powiedzia� mag. - Pomimo wszystko nie chc� go przeci��a�. Na dzisiaj to chyba b�dzie a� nadto, dla niego i dla mnie. Chod�my st�d, ju� �wita, przyda�oby si� troch� pospa�. - Zaraz, zaraz. Wy�lij mnie st�d z powrotem, skoro mnie tu wpakowa�e�! - Nie by�em szczeg�lnie zachwycony perspektyw� przed�u�ania swego pobytu w �wiecie, w kt�rym rol� fizyk�w pe�nili magowie, a jaszczury o sadystycznych sk�onno�ciach zast�powa�y mikroprocesory. - Niestety, o powrocie mo�esz zapomnie�. Odtworzenie identycznych parametr�w jest niemo�liwe, gdy� wymaga�oby to pe�nej synchronizacji wydarze� w obu �wiatach. A zreszt� co ci si� tu nie podoba? Wed�ug ostatnich dywinacji, tu� zanim si� tu pojawi�e�, wynika�o, �e tw�j �wiat jest identyczny z tym. No wiesz, pocz�tek z prajaja prasmoka, co implikuje te same prawa magii, a jak magia jest taka sama, to i reszta nie mo�e zanadto si� r�ni�... Chyba �e nieistotnymi detalami. - Co takiego? Czy to znaczy, �e utkwi�em tu na dobre? �e nie mo�esz wys�a� mnie z powrotem? - Przez sk�r� podejrzewa�em co� podobnego ju� wcze�niej. Jednak podejrzewa� co� a us�ysze� od, by�o nie by�o, kompetentnej osoby to du�a r�nica. W moim przypadku - zasadnicza. Jednak magowi zdawa�o si� to nie przeszkadza�, co by�o poniek�d uzasadnione, gdy� mojemu koledze-fizykowi we wszech�wiecie, kt�ry niedawno opu�ci�em, takie drobnostki tak�e nie robi�y r�nicy. - Tu nie jest wcale tak �le, zobaczysz, przyzwyczaisz si�. Tylko potrzebujesz brody. Tak nie mo�esz wyj�� na ulic�. - Co, jeszcze brody? Jak to, nie mog� wyj�� na ulic� bez brody? - No tak, mo�esz tego nie wiedzie�, ten nakaz wprowadzono niedawno. Rzecz w tym, �e wszyscy absolwenci jakichkolwiek akademii i uniwersytet�w maj� zaszczytne prawo do noszenia br�d. To prawo jest, niestety, niezbywalne. Inaczej m�wi�c, gdyby kto� z twoich s�siad�w doni�s� na ciebie, �e paradujesz bez brody, a wiadomo, �e uczelni� sko�czy�e�... - ...to co by mi si� sta�o? Chyba za brak futra na dolnej szcz�ce nie czekaj� zbyt wielkie konsekwencje? Przecie� to absurdalne! - Wr�cz przeciwnie. Zosta�by� schwytany, twoje szcz�cie, je�li tylko przez trollicj� - wtedy by�by proces i odsiadka a� do wyro�ni�cia zarostu i grzywna lub ch�osta. Je�li jednak schwytaliby ci� S�udzy Mi�osierdzia, to nikt by o tobie wi�cej nie us�ysza�. - Co za S�udzy Mi�osierdzia? - Nazwa zdecydowanie nie przypad�a mi do gustu. Mag spojrza� na mnie z pewnym zaskoczeniem, po czym rzek� zni�onym g�osem: - Skoro w tamtym twoim �wiecie ich nie ma, to mog�e� si� chyba uwa�a� si� za szcz�liwego. To s� - tu rozejrza� si� nerwowo - sekretni egzekutorzy Jego Wspania�o�ci Teokraty. - Czyli te tajne zbiry (na moje s�owa mag wyra�nie drgn��) mog� mnie wyko�czy� tylko dlatego, �e mam jedynie w�sy, a brody nie? Przecie� to nonsens! - M�j mistrz te� tak twierdzi� - rzek� mag. - Po�ar jego dworu nie dawa� si� ugasi� przez pi�� dni... - Ale o co naprawd� idzie z tymi brodami? - Tak naprawd� rzecz w tym, �e Jego Wspania�o�� nie przepada za lud�mi wykszta�conymi. W zwi�zku z tym brodami ponaznaczano wszystkich, kt�rzy uko�czyli szko�y wy�sze, aby w razie, gdyby zosta�o zorganizowane �oczyszczanie�, nie mogli si� zbyt szybko ukry�, jak to mia�o miejsce dwadzie�cia trzy lata temu. Oczywi�cie dla plebsu podaje si� pow�d oficjalny. Maj� to by� pr�by przechwytywania wysokich stanowisk przez zamorskie stwory, kt�re potrafi� do pewnego stopnia odtwarza� ludzk� posta�. Ha! Jakby ludzie wykszta�ceni mieli co� wsp�lnego z w�adz�! Zaczyna�em mie� powoli dosy�, tym bardziej �e krasnoludki l�gn�ce si� w mojej g�owie wynalaz�y w�a�nie �wider pneumatyczny i przyst�pi�y do radosnego wypr�bowywania jego mo�liwo�ci. - Dobra, to zr�b z czego� t� cholern� brod� i sp�ywamy. - Tu tkn�a mnie my�l, �e i w tym �wiecie musz� robi� co�, co zapewnia mi jakie� dochody, musz� gdzie� mieszka�, a zapewne mam tak�e jakich� znajomych, kt�rzy zdziwi� si� zmianami w moim wygl�dzie i zachowaniu. Cholera. W czasie gdy rozwa�a�em perspektywy przetrwania w tym �wiecie, mag z �omotem wysuwa� kolejne szuflady i ze skrzypieniem otwiera� przepastne szafy. Wreszcie rado�nie wykrzykn��: - To si� na pewno nada! Ten sam kolor, troszk� przyczesa� i w porz�dku! Przyjrza�em si� jego znalezisku i zw�tpi�em: w d�oniach dzier�y� mocno zakurzony wypchany czerep jakiego� bydl�cia, wyposa�onego w trzy rogi - dwa na czole i jeden na nosie, lekko kr�con� grzyw� i bujne futro na dolnej szcz�ce. - Chyba nie chcesz, �ebym to �wi�stwo w�o�y� na g�ow�? - Nie, sk�d, chc� tylko wykorzysta� te k�aki. Ten �eb by� pono� trofeum my�liwskim mojego poprzednika, zostawi� go, gdy si� wyprowadza� z tego magatorium. Wyj�� no�yce z cynowego kubka i z chrz�stem przyst�pi� do skalpowania. Po pewnym czasie tryumfalnie podni�s� w g�r� kawa�ek sk�ry z wyrastaj�cymi z niego w�osami, wytrepanowany spomi�dzy rog�w kreatury. - Przymierz - zarz�dzi�. Przytkn��em do szcz�ki wkl�s�y preparat. �mierdzia� jakimi� zio�ami, kurzem i czym� jeszcze. Kichn��em, co wzbi�o z niego chmur� py�u. Przy�o�y�em wycinek jeszcze raz i przekona�em si�, �e obejmuje m�j podbr�dek niczym ochraniacz w motokrosowym kasku i wcale nie ma zamiaru si� trzyma�. - To nie wszystko - orzek� mag. - Potrzeba jeszcze czego�. Zag��bi� si� w skrzyni ze szparga�ami, ry� w niej, �omota�, a� wreszcie wyci�gn�� co�, co wygl�da�o jak ugotowana sk�ra z boczku. By�o to elastyczne, lekko drgaj�ce i cielistego koloru. No�ycami uci�� z tego cienki, d�ugi pasek, nast�pnie przy�o�y� go do wypreparowanego kawa�ka sk�ry z futrem i wypowiedzia� kilka s��w w tym samym j�zyku, kt�rym pos�ugiwa� si� wcze�niej. Nie zauwa�y�em nic szczeg�lnego, mag chyba te� nie. Zrobi� zirytowan� min� i przem�wi� raz jeszcze. Tym razem co� si� sta�o - pasek pod jego palcami zacz�� dymi�, a on z kr�tkim przekle�stwem pu�ci� ca�o��. Surowiec na sztuczn� brod� z�apa�em tu� nad pod�og� i zauwa�y�em, �e pasek jest nadtopiony w miejscu styku ze sk�r� i wydaje smr�d palonej gumy. C�, mo�e by� i zgrzewanie za pomoc� magii. Wr�czy�em magowi kosmaty obiekt i operacja zosta�a powt�rzona po raz wt�ry, tym razem jednak oby�o si� bez rzucania nim i bez przekle�stw. Gumow� tasiemk� umie�ci�em na tyle g�owy, a na szcz�k� na�o�y�em ow�osiony ochraniacz. Przejrza�em si� w lekko m�tnym metalowym lustrze, wisz�cym na jednej ze �cian komnaty. Wygl�da�em idiotycznie. Mag za� by� z siebie bardzo dumny. - Jeszcze tylko troch� przyczesa� i przystrzyc i b�dzie idealnie! - wykrzykn��, po czym zacz�� mi wymachiwa� przed nosem wyci�gni�tym z g��bi szaty grzebieniem. Po kilku minutach uzna�, �e osi�gn�� zamierzony efekt, i kaza� mi si� przejrze� ponownie. Nie wiem, czy po tym zabiegu wygl�da�em du�o lepiej, na pewno jednak nie sprawia�em ju� wra�enia, �e do �uchwy przyklei�y mi si� wodorosty zdrapane z kad�uba zatopionego stutysi�cznika. - W�� swoj� peleryn� - powiedzia� mag, wskazuj�c na szarawy obiekt, zwisaj�cy z jednego z hak�w przy drzwiach. Z bliska haki przypomina�y mi nieprzyjemnie pazury ogromnego stwora, uwi�zionego w kamieniu, gdy� wyrastaj�c ze �ciany, tworzy�y lekko �ukowat� lini� i by�y r�nych wielko�ci - te po bokach wyra�nie mniejsze ni� �rodkowe. Widz�c moje zainteresowanie tym przejawem sztuki u�ytkowej, mag wyja�ni�: - To pazury ogrozaura, zakl�tego w t� ska�� przez jednego z Mistrz�w Za�o�ycieli. To by�o w czasie Wielkiej Wojny z Uwi�zionymi. Stara�em si� przyj�� to wyja�nienie swobodnie i naturalnie, lecz na plecach poczu�em nieprzyjemny dreszcz. Aby si� ogrza�, zarzuci�em peleryn�, znalaz�em w niej otwory na r�ce oraz kieszenie, po czym schowa�em w nich d�onie. W jednej z kieszeni odkry�em metalowy prostok�cik, zbli�ony wielko�ci� do karty kredytowej, w drugiej za� - pod�u�ny przedmiot z r�koje�ci�. Wyj��em to co� z kieszeni i przyjrza�em si� starannie: by� to bez w�tpienia n� w pochwie. Wyci�gn��em go i ku swemu zdumieniu ujrza�em, �e jest to co� w rodzaju dwuz�bnego widelca do pieczeni, kt�rego szpikulce wyposa�one s� w spore srebrne wypustki, przypominaj�ce rekinie p�etwy. Zadziory te by�y nieco wywini�te, skierowane ku sobie i w stron� r�koje�ci. Strasznie paskudna bro�, uzna�em. Nie nadaje si� do smarowania chleba, tylko do d�gania, �atwo wchodzi, a gdy si� j� wyszarpnie, to zostawia po sobie straszny ba�agan. Tylko po co tyle zachodu? - To rozpruwacz gobroli. Strasznie si� ostatnio rozpleni�y, wdzieraj� si� do miast i demoluj�, co popadnie. Twoja dzielnica, to znaczy twojego sobowt�ra, le�y opodal rzeki i jest ich tam pe�no. Jedynie stalowe kolce mog� przebi� ich sk�r�, a tylko srebro za�atwia je definitywnie. Wspaniale. Do wszystkich przyjemno�ci tego �wiata, w kt�rym mia�em �y�, dochodzi�a jeszcze plaga gobroli - jakiego� wrednego paskudztwa, kt�re trzeba by�o nadziewa� na ten widelec, prawdopodobnie w ramach starego uk�adu handlowego �albo ja, albo on�. - Mo�emy ju� i�� - powiedzia� mag, kre�l�c w powietrzu jakie� znaki i mamrocz�c pod nosem. �wiat�o w szklanych g�siorach nieco zblad�o, a przez niewielkie okienka pod kopulastym sklepieniem zacz�� by� widoczny brzask �witu. Ta szarawa jeszcze po�wiata podkre�la�a dodatkowo niesamowito�� i paskud� dyndaj�cych pod sklepieniem wypchanych bydlak�w, uskrzydlonego krokodyla i psowatego stwora z �bem w kszta�cie o�miornicy. Mag podszed� do solidnych drzwi, okutych stalowymi p�ytami, i podni�s� rygluj�c� sztab�. Pchn�� je z wyra�nym wysi�kiem, a gdy si� otworzy�y, wypowiedzia� kolejne s�owa w dziwacznym j�zyku. Ciemno�� w korytarzu, kt�ry rozpostar� si� za drzwiami, ust�pi�a zielonkawej po�wiacie i powia�o wilgoci�. Wyszli�my, a mag zatrzasn�� z hukiem drzwi i przem�wi� do nich dalszymi s�owami. Sprawi�o to, �e rozleg�o si� szcz�kni�cie sztaby, on za� wetkn�� w niewielki otw�r w drzwiach co� w rodzaju rze�bionego ko�ka. Ko�ek wpierw za�wieci� niebieskawo, a p�niej zla� si� ca�kowicie z p�yt� drzwi i otw�r sta� si� niewidoczny. Przeszli�my kilka krok�w korytarzem, kt�ry ostro skr�ca� - widocznie przylega� do �ciany pracowni maga. Na ko�cu ujrza�em du�e pomieszczenie, w kt�rym szumia�a woda sp�ywaj�ca po �cianach, a pod�og� wykonano z solidnych belek. Drugich drzwi nie by�o. Mag post�pi� dwa kroki do przodu, ja za nim. Pod�oga lekko si� zako�ysa�a, sprawiaj�c wra�enie, i� jest tratw�. Mag podszed� do przeciwleg�ej �ciany, schyli� si�, zapu�ci� d�o� w wod� widoczn� pomi�dzy kraw�dzi� pod�ogi a �cian� i wyci�gn�� jaki� metr liny pokrytej glonami. Po chwili us�ysza�em szuranie, przypominaj�ce odg�os �odzi ocieraj�cej si� o molo i ujrza�em, �e pr�g si� podnosi. Tratwa opada�a powoli, obna�aj�c kolejne pi�tra �cian pokrytych ro�linno�ci�. - Czy nie pro�ciej by�oby zastosowa� do tego magi�? - spyta�em, uznawszy, �e dolewanie i wypuszczanie wody w celu wprawienia w ruch tej dziwacznej windy to chyba lekka przesada. - Bie��ca woda zatrzymuje wi�kszo�� form magii, szczeg�lnie z�o�liwej. Wobec tego nic tu si� nie mo�e dosta� ani st�d wydosta�. Po drugie, w przypadku takiego spadku potencja�u magicznego, jaki wyst�pi� w wyniku twojego przeniesienia, podest spad�by na sam d� i roztrzaska� si� razem z ewentualnymi pasa�erami. A poza tym - tutaj nie ma schod�w. Wi�c czy jest woda, czy jej nie ma, to nikt niepowo�any tu nie wlezie, bo albo b�dzie mia� do dyspozycji trzy pi�tra �liskiej �ciany, albo trzy pi�tra wody. W czasie gdy podziwia�em t� warowno-ochronn� konstrukcj�, mag zwin�� lin� i ukry� j� pod tratw�, kt�ra obecnie znajdowa�a si� na poziomie progu ociekaj�cego wod� wej�cia do korytarza. Weszli�my tam, cho� krople wody spada�y z beczkowatego sklepienia, a po chwili ujrzeli�my, r�wnie� mokre, schody. Poszli�my nimi w g�r�, oko�o trzech pi�ter, a po przebyciu kr�tkiego, suchego korytarza stan�li�my w sieni, przed drzwiami. Obok nich, za solidnym sto�em, siedzia� niewysoki, p�katy osobnik z siw� brod�. Wyra�nie by� poch�oni�ty lektur� jakiego� zwoju, o nog� za� owego osobnika opiera� si� solidny top�r - gdyby nie spiczaste zako�czenie jego g�rnej kraw�dzi, to s�dzi�bym, �e to sprz�t rze�nicki. Siwobrody podni�s� na nas wzrok i mrukn��: - No, no, nie�le si� dzi� narozrabia�o, maguniu. Chyba p� miasta by�o bez �wiat�a! - Po czym wsta�, przeci�gn�� si� i ziewn��, prezentuj�c z�by godne Tiffanny�ego lub skarbca koronnego, ca�e l�ni�ce od z�ota. Nast�pnie podszed� do drzwi, prze�o�y� d�wigni�, kt�ra odsun�a rygiel, wyprostowa� si� nieco, co mia�o zapewne symbolizowa� postaw� na baczno��, zasalutowa� niedbale toporem, a gdy wyszli�my, zamkn�� za nami drzwi. M�j zegarek wskazywa� godzin� 4:48, a po�o�enie S�o�ca zdawa�o si� to potwierdza�. Rozejrza�em si� wok�. Za plecami mia�em solidny, przysadzisty budynek, za nim ci�gn�� si� wa� ziemny, za kt�rym p�yn�a woda. W pewnej odleg�o�ci od brzegu wystawa� z niej fragment budowli z kopulastym dachem, przypominaj�cy nieco wie�e ci�nie�, spotykane na stacjach. Domy�li�em si�, �e tam w�a�nie znajduje si� pracownia maga. Przede mn�, za parkanem otaczaj�cym dziedziniec budynku, rozpo�ciera�a si� panorama w miar� normalnego miasta - plac, przy kt�rym sta�y spore kamienice, odchodz�ce od niego ulice, du�e budynki, chyba u�yteczno�ci publicznej, jakie� wie�e i - �adnych drapaczy chmur. Przed schodami, na kt�re wyszli�my z wr�t pilnowanych przez brodatego osobnika, sta� samoch�d. Co prawda, nazwa �automobil� pasowa�aby do� bardziej - stylistyka jego nadwozia przypomina�a lata dwudzieste, no, mo�e trzydzieste. Spod uchylonej maski silnika stercza�a tylna cz�� cia�a, opakowana w ciemnoczerwone spodnie z czarnymi lampasami, na nogach za� tkwi�cego w akrobatycznej pozycji osobnika widnia�y wysokie, lakierowane buty. - Ju� ko�cz� - rozleg�o si� spod maski, po czym w�a�ciciel tak jaskrawo przyodzianego siedzenia rozpocz�� procedur� wygrzebywania si� z czelu�ci automobilu. Po kilku st�kni�ciach okaza�o si�, �e zadanie to nie jest �atwe, gdy� obfity brzuch przewa�a� poza kraw�d� karoserii, lecz wreszcie szofer stan�� na nogach. Okaza�o si�, �e ma mniej ni� p�tora metra wzrostu, nosi kubrak w takim samym kolorze, jak spodnie, i bujne bokobrody. I nie jest chyba do ko�ca cz�owiekiem - zar�wno budowa (�ysej) czaszki, jak i lekko oliwkowy kolor sk�ry stawia�y jego pochodzenie pod znakiem zapytania. Samoch�d sta� na czterech balonowych oponach o solidnym wygl�dzie i interesuj�cym zabarwieniu - regularny, �uskowaty bie�nik mia� naniesione w formie geometrycznego wzoru kolory - ��ty, czarny i ceglasty, bli�ej felgi za� opony przechodzi�y w spokojniejszy, piaskowy odcie�. Gumy na boku mia�y wyt�oczony napis: ANAKONDA GT - Ourobouros SA, Wytw. K� Mag. Zerkn��em pod mask�, aby zobaczy�, jaka jest jednostka nap�dowa tego automobilu. Musz� przyzna�, �e spodziewa�em si� silnika parowego lub czego� w tym stylu. To wszak�e, co zobaczy�em, zdziwi�o mnie chyba bardziej ni� gryzonie nap�dzaj�ce dyski w komputerze. Pocz�tkowo s�dzi�em, �e jest to blok silnika w kolorze lanego, matowego aluminium. Jednak �aden blok silnika nie ma �usek, szcz�tkowych �ap, z�batego grzebienia na grzbiecie, pyska pe�nego k��w i... oczu. Te ostatnie sprawia�y najbardziej nieprzyjemne wra�enie - srebrzystobia�e kulki, niczym u ugotowanej ryby. By�o w nich co� chorobliwego, a pomimo ewidentnej �lepoty wyczu� mo�na by�o czaj�c� si� w nich w�ciek�o��. Na szcz�cie smok (bo chyba by� to smok) znajdowa� si� w klatce z grubych srebrnych pr�t�w, na sobie mia� uprz�� z metalowych ogniw, a na pysku - kaganiec. Kaganiec unieruchomiono dwoma �a�cuchami, przed mord� za� potwora umieszczono srebrn� �aluzj� z uchylnymi listwami i co�, co przypomina�o nieco wirnik turbiny, wykonane ze stali i srebra. Kierowca zaj�� swoje miejsce i prawdopodobnie nacisn�� gaz lub co tam mia� do dyspozycji. Smok poruszy� si�, spr�y� w sobie i otworzy� pysk. Buchn�� dym i rozleg� si� ryk o niskiej cz�stotliwo�ci, taki, �e w �o��dku poczu�em nieprzyjemne drgania. Smok ucich� na chwil�, kaszln�� jakby i rykn�� po raz drugi, tym razem ciszej, lecz przeci�gle. Listwy �aluzji obr�ci�y si� i ujrza�em, �e wirnik zaczyna si� kr�ci�, a szybko�� jego obrot�w jest proporcjonalna do stopnia otwarcia �aluzji. Kierowca zatrzasn�� pokrywy tego osobliwego silnika, zabezpieczy� mask� sk�rzanym pasem, pokrytym srebrnymi �wiekami i zawo�a�: - Wielmo�ni panowie, prosz� wsiada�! Wsiad�em do wehiku�u, sadowi�c si� na sk�rzanym fotelu obok maga. Od kierowcy oddziela�a nas szyba, pod kt�r� by�a widoczna karbowana rurka z lejkiem - rura g�osowa. - Czy ten kierowca i tamten drugi, przy drzwiach, te� uko�czyli szko�y? - spyta�em, pami�taj�c histori� o brodach i czuj�c cholerne sw�dzenie, spowodowane sztucznym zarostem. - Nie, ale nale�� do ras magicznych, stra�nik jest krasnoludem, a kieruj�cy smokochodem to mieszaniec - krzy��wka krasnoluda z hobbitem. Tak nawiasem, to Jego Wspania�o�� za rasami magicznymi te� nie przepada, no, mo�e z wyj�tkiem uwarunkowanych magicznie trolli, kt�re s� przydatne do r�nych zada�. Nagle przysz�a mi na my�l jeszcze jedna, dosy� istotna sprawa. - Skoro mam tu zosta�, to czy m�g�by� mi powiedzie�, jak si� nazywasz? - spyta�em maga. @- O, przepraszam, zupe�nie zapomnia�em, �e mnie nie znasz - odpar�. - Jestem Halamus. Tymczasem samoch�d ruszy�, od czasu do czasu rycz�c i parskaj�c dymem. Mag wzi�� do r�ki lejek rury g�osowej, wyj�� z niego zatyczk� i poleci� szoferowi: - Najpierw odwieziemy go�cia, a p�niej do domu. I pojed� d�u�sz� drog�, przez Deptak D�awis�awa. Szofer skin�� g�ow� i skr�ci� w lewo. Automobil nabiera� p�du i wyprzedzi� w�z towarowy, na�adowany jakimi� bulwiastymi ro�linami. Furgon ci�gn�y dwa wo�y-niewo�y. Na �bach mia�y po parze rog�w i jeszcze jeden dodatkowy na nosie, zupe�nie jak stw�r, kt�ry by� dawc� materia�u na moj� sztuczn� brod�. Nie sprawia�y jednak tak dzikiego wra�enia, jak trofeum poprzednika mojego gospodarza - pewnie by�a to udomowiona wersja tej odmiany lokalnej fauny. Na ko�le platformy siedzia�a zabawna para - olbrzym odziany w pancerne, zielonkawe sk�ry i pokurcz w kubraku z kapturem. - Co to za dwaj? - spyta�em. - Czy to kupiec i ochrona? - Co� w tym sensie, ten ma�y to gnom, a ten w pancernej sk�rze to mniejsza odmiana trolla. Cz�sto si� tak dobieraj� - gnomy s� sprytne, za to trolle, nawet te mniejsze, charakteryzuj� si� niezwyk�� si�� i byle co ich nie bierze. Maj� tylko jedn� powa�n� wad� - s� t�pe, a jak si� rozjusz�, to dostaj� amoku i przestaj� kogokolwiek s�ucha�. Wtedy mo�na tylko ucieka� lub pos�u�y� si� kusz� trollow�. - Kusz� trollow�? To one umiej� strzela� z kuszy? - Na szcz�cie nie. Kusza trollowa to jedyna rzecz poza magi� bojow�, kt�ra mo�e powstrzyma� rozjuszonego trolla g�rskiego. Pod jednym wszak�e warunkiem - musisz precyzyjnie trafi�. Od jakiego� czasu przesta�em si� dziwi� czemukolwiek, tak wi�c przyj��em te wyja�nienia ca�kiem spokojnie. Tym bardziej �e za oknem auto - czy raczej smokomobilu pojawi�a si� szeroka aleja, kt�rej jezdnie rozdziela� pas zieleni, po obu za� stronach sta�y bogato zdobione budynki. Niekt�re z nich prezentowa�y si� ca�kiem elegancko, inne mog�yby przyprawi� o kompleks ni�szo�ci Ludwika Drugiego Bawarskiego. Jechali�my w sporej kolumnie pojazd�w, niekt�re by�y wi�ksze od naszego, inne - podobnej wielko�ci, mniejszych si� raczej nie widzia�o. By� mo�e by�a to kwestia jednostki nap�dowej - pewnie nie by�o zminiaturyzowanych smok�w. W pewnym momencie us�yszeli�my tr�bienie i sznur pojazd�w zatrzyma� si�. - Do trolla, znowu - mrukn�� Halamus. - Jego Wspania�o�� dba, aby wierni nie zapomnieli o nim. R�b dok�adnie to, co ja. Z przeciwka, trawnikiem rozdzielaj�cym pasma ruchu, zbli�a�o si� trzech je�d�c�w. Jechali na jakich� zakutych w blachy stworach, maj�cych w swym wygl�dzie co� z gada i co� z konia. Pierwszy z konnych dzier�y� chor�giew na d�ugim drzewcu i d�ug� tr�bk�, dwaj pozostali, jad�cy obok siebie - co� w rodzaju powi�kszonych dziecinnych wiatraczk�w, wykonanych z jakiej� przezroczystej substancji. Poczu�em szturchni�cie i spojrza�em na maga, kt�ry tkwi� bez ruchu w dziwacznej pozycji. G�ow� mia� spuszczon�, r�ce za� wyci�gni�te ku g�rze, a palce d�oni - wyprostowane i rozczapierzone. Zerkn��em na szofera - robi� dok�adnie to samo, wi�c i ja poszed�em w ich �lady, aby si� nie wyr�nia� z towarzystwa. Pozycja taka nie nale�y do wygodnych - mog�aby by� stosowana do eliminowania wszystkich cierpi�cych na katar, bronchit czy astm�, gdy� po minucie cz�owiekowi robi si� duszno, a po dw�ch - zaczyna w og�le mie� dosy�. W trzeciej chyba minucie us�ysza�em wo�anie: - Wyznawcy Pi�tni, dost�pcie Mi�osierdzia! Wyznawcy Pi�tni, dost�pcie Mi�osierdzia! W tym momencie us�ysza�em obok siebie szelest i ujrza�em k�tem oka, �e Halamus podnosi g�ow� i opuszcza r�ce. Uczyni�em podobnie i rozejrza�em si� dyskretnie. Po trawniku, wyrywaj�c p�aty darni i mia�d��c kwiaty, toczy� si� ogromny pojazd. Mia� po pi�� k� z ka�dej strony i by� wielko�ci �redniej willi. Przypomina� mi nieco tort cytrynowy, tak ze wzgl�du na kolor, jak i na form� - by� wielopi�trowy i sk�ada� si� z coraz mniejszych galeryjek. Na najni�szej sta�y trolle poubierane w ��te kubraki. W ich �apach tkwi�y solidne topory na d�ugich drzewcach. Pi�tro wy�ej r�s� ca�y g�szcz pi�cioramiennych wiatraczk�w, kt�re obraca�y si� powoli w porannej bryzie, nad wiatraczkami za� sta� zwarty szereg postaci ubranych w d�ugie, ��te szaty. Na galeryjce wie�cz�cej ten wariacki tort sta� osobnik w z�otej szacie i w birecie o pi�ciu rogach. Za jego plecami znajdowa� si� kolejny pi�cioramienny wiatrak, tym razem wykonany chyba technik� zbli�on� do witra�u - zrobiony by� z a�urowego z�ota, w otworach za� tkwi�y przezroczyste, opalizuj�ce p�ytki. Znowu poczu�em szturchni�cie maga i ujrza�em, �e kciukami dotyka wn�trza swych d�oni, rozczapierza pozosta�e palce, a r�ce krzy�uje przed sob�.