5842
Szczegóły |
Tytuł |
5842 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5842 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5842 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5842 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dawid Zieli�ski
Cia�o
W mrokach i cieniach w�skich uliczek czai si� strach wszystkich
ludzi. St�umiony, niemal u�piony przez �wiat�o dnia, ukazuje swe ciemne, nieznane oblicze, gdy noc rozpo�ciera
czarny p�aszcz nad ludzko�ci�, kt�ry przez tysi�clecia trwania na tym �wiecie w swej nieprzenikalno�ci sta� si�
perfekcyjny. W�wczas, to ostatnie promienie s�o�ca zwiastuj� nadej�cie ciemno�ci, znikaj�c powoli lecz nieub�aganie
za lini� horyzontu, w odwiecznym cyklu wypierane przez nadchodz�cy mrok. Jednak, dopiero w pe�ni rozpo�ciera swe
skrzyd�a, gdy niebo przybiera barw� pi�r kruka, a apokaliptyczne chmury przys�aniaj� �wietlist� tarcz� ksi�yca.
Mroczne demony, zwane cz�sto l�kiem lub przera�eniem, budz� si� z letargu, by �erowa� na strachu cz�owieka,
niczym s�py na �wie�ej padlinie. Potrzebuj� go by �y�, oddycha�, po�ywia� si�. By istnie�. Co noc wracaj� do �ycia
jako przygarbione sylwetki, z pa�aj�cymi szale�stwem oczami, jako przemykaj�ce ulicami ledwo widoczne postacie,
kt�rych odg�osy krok�w rozbrzmiewaj� parali�uj�cym echem w g�owach swych ofiar. Za ka�dym rogiem,
samochodem, czy zwyk�ym kub�em na �mieci wyczekuj� koszmarne stwory o tysi�cach oblicz. To jest ich pot�g�, si�� i
broni�. To czyni ludzi uleg�ymi, bezwolnymi, wystawionymi na ich ataki. Od setek milion�w lat w nieprzerwanym
cyklu zabijaj� dzie�, by m�c odrodzi� si� na nowo pod os�on� ciemno�ci. To w�a�nie noc jest por�, kiedy Cienie
zaczynaj� �y� w�asnym �yciem.
Ona r�wnie� ba�a si� Cieni. Widywa�a je niemal zawsze; kiedy pod��a�a ulic� o p�nej porze, kiedy wygl�da�a przez
okno, nawet czasami w ci�gu dnia, w najmniej oczekiwanej chwili. Obserwowa�y j�, wyczekiwa�y, by w
najdogodniejszym momencie rzuci� si� na ni� ze swymi skrwawionymi szponami. Przemyka�y za jej plecami,
wype�za�y ze swych mrocznych siedlisk za ka�dym razem, kiedy wychodzi�a na ulic�. Wyczuwa�y j�, jej strach i syci�y
si� nim. By�a niemal pewna, �e kt�rej� nocy wtargn� do jej ma�ego mieszkania i poch�on� j� ca�kowicie, nie
pozostawiaj�c najmniejszego �ladu jej istnienia.
Teraz r�wnie� strach opl�t� j� swymi mackami. Stoj�c na w�skiej ulicy i obserwuj�c znikaj�ce w oddali �wiat�a
samochodu zrozumia�a sw�j b��d. Kiedy emocje opad�y, do g�osu doszed� zdrowy rozs�dek i zda�a sobie spraw�, �e
w�a�nie teraz podpisa�a na siebie wyrok �mierci. Dochodzi�a pierwsza pi�tna�cie w nocy, a ona sta�a sama na chodniku,
daleko od bezpiecznego domu, niczym w�t�a ofiara wystawiona na polowanie.
Gdyby chocia� przez chwil� d�u�ej zastanowi�a si�, na pewno nie pope�ni-�aby tej karygodnej pomy�ki. Siedzia�a by
teraz w samochodzie, wioz�cym j� wprost pod drzwi jej domu. Piotr mo�e i by� dublowanym dupkiem, z kt�rym nie
warto by�o mie� cokolwiek wsp�lnego, ale mog�a chocia� za��da� odwiezienia. Za to zdenerwowana na niego do tego
stopnia, �e z�o�� przys�oni�a jej zdolno�� racjonalnego rozumowania, kaza�a mu zatrzyma� si� i wypu�ci� j�. Nie
my�la�a w�wczas o niczym innym, jak tylko o tym, by znale�� si� najdalej o ile to mo�liwe od tego sukinsyna. Stoj�c
teraz na ulicy, owiewana co chwil� ch�odnym wiatrem, wiedzia�a ju�, �e najgorsze dopiero przed ni�.
�Ty beznadziejna, s�odka idiotko!�, skarci�a sam� siebie w my�lach. �Tego w�a�nie chcia�a�?�
Podskoczy�a przera�ona, kiedy niedaleko niej, co� z g�o�nym metalowym hukiem osun�o si� na ziemi�. Zimny dreszcz
przebieg� jej po plecach, a w ustach niemal natychmiast zrobi�o si� sucho. Nie mog�a wykrztusi� s�owa przez zaci�ni�te
gard�o; z rozszerzonymi strachem oczami wpatrywa�a si� w ciemny k�t, z kt�rego doszed� ha�as. Ba�a si� tego, co tam
zobaczy, ba�a si� przera�liwie, �e dostrze�e zakrzywione k�y i p�on�ce �ywym ogniem oczy. Co� poruszy�o si� w
mroku; ciemno�� drgn�a, a zamazany niewyra�ny kszta�t ruszy� w jej stron�.
Mog�a tylko sta� sparali�owana strachem, czuj�c jak rzeczywisto�� otaczaj�ca j� zaczyna powoli wirowa� wok� jej
g�owy. Cie� zbli�y� si� i kiedy ju� my�la�a, �e upadnie, du�y, ale zupe�nie niegro�ny szaro-czarny kot podszed� do niej
i z cichym miauczeniem otar� si� o jej ods�oni�t� kostk�.
Dotyk mi�kkiego futra na sk�rze podzia�a� na ni� koj�co. �To tylko kot�, zapewni�a sam� siebie, powoli odzyskuj�c
sprawno�� swego cia�a. Odetchn�a u�miechaj�c si� lekko, bardziej z rado�ci, �e jej obawy rozwia�y si�, ni�
wy�miewaj�c w�asn� wyobra�ni�. Kot pod��y� tymczasem wzd�u� ulicy, a� w ko�cu znikn�� jej z oczu.
Strach jednak nie ust�pi�. Niewiele przyt�umiony czeka� tylko, by uderzy� ze zdwojon� si��. Noc pozosta�a noc�, Cienie
nadal �y�y i czyha�y na ni�. Wiedzia�a, �e zagro�enie nie min�o.
Rozejrza�a si� po ulicy. W�ska, zastawiona samochodami, za�miecona resztkami �ywno�ci i starymi gazetami,
zakr�ca�a niewiele dalej od niej, znikaj�c w mroku. Latarnie uliczne ustawione by�y co kilka metr�w, ale zaledwie co
druga, a nawet czasem co trzecia �wieci�a przyt�umionym, migotliwym �wiat�em. Wiatr, co kilka chwil potoczy� z
brzd�kiem jak�� porzucon� butelk�, a ciemne okna kamienic wpatrywa�y si� w ni� z uporem.
Musia�a ruszy� si� z miejsca, aby prze�y�. Stoj�c tak, by�a idealnym celem dla wyg�odnia�ych upior�w. My�l, �e
b�dzie zmuszona pod��y� t� ulic� napawa�a j� tak ogromnym przera�eniem, �e chwilami nawet g�o�no modli�a si� o
cud, o cokolwiek, co sprawi�oby, �e znalaz�a by si� w jej ciep�ym, at�asowym ��ku. W tej chwili odda�aby za to niemal
wszystko. W jej naiwnej, zdominowanej przez l�ki g��wce ko�ata�a si� my�l, �e kiedy otworzy mocno zaci�ni�te oczy
wszystko b�dzie w porz�dku; znajdzie si� z daleka od tych wszystkich demon�w, bezpieczna w jasno o�wietlonym
mieszkaniu.
Jednak kiedy zdoby�a si� na l�kliwe, drobne rozchylenie powiek powita�a j� ta sama ulica, z jej cieniami, mrokami i
�mierci�. Sta�a na chodniku sama, z r�koma przyci�ni�tymi do piersi, a otaczaj�ca j� teraz cisza by�a okrutnie
przyt�aczaj�ca. Tylko wiatr cicho zawodzi� w szczelinach mi�dzy budynkami.
�No dalej, Julia�, ponagla�a sam� siebie. �Musisz to zrobi�. Musisz, je�li chcesz rano obudzi� si� w jednym kawa�ku.
Rusz si�, tylko to mo�e ci� uratowa�.�
Wzi�a g��boki oddech i z sercem dziko rzucaj�cym si� w jej kobiecej piersi postawi�a kilka niepewnych krok�w przed
siebie. Stukot jej obcas�w na bruku rozdar� cisz� i echem odbi� si� od otaczaj�cych j� kamiennych �cian, pod��aj�c
dalej w g��b ulicy. Przezwyci�y�a w sobie t� nieodpart� ch�� zatrzymania si�, nierozs�dnie narzucan� przez ogarni�ty
l�kiem umys� i pod��y�a dalej.
Sz�a. Jej krok stawa� si� coraz szybszy, momentami przechodzi� nawet w bieg. Stara�a si� nie zwraca� uwagi na
otaczaj�ce j� ciemne k�ty i zau�ki, patrzy�a wprost przed siebie oczyma dopuszczaj�cymi do jej �wiadomo�ci tylko
obraz w�asnego domu, kilka przecznic dalej. Drobna, czerwona torebka obija�a si� bezw�adnie o jej plecy,
przewieszona przez szczup�e rami�. Krew pulsowa�a dziewczynie w g�owie, serce niemal wyrywa�o si� z wn�trza
klatki piersiowej. Spomi�dzy rozchylonych, wypomadowanych na r�owo ust ulatywa� szybki, urywany oddech.
Skr�ci�a za r�g. Prowadzona jedynie instynktem pod��a�a w kierunku w�asnego domu; wszystkie inne zmys�y
parali�owa� strach. I w�wczas, kiedy mija�a szerszy odst�p mi�dzy budynkami co�, czy te� mo�e kto� wyr�s� przed ni�
nagle jak spod ziemi. Krzykn�a i przewr�ci�a si� na chodnik, kiedy z impetem szybkiego marszu wpad�a na wysok�,
mroczn� posta�.
- No prosz�, kogo tu widzimy? - dolecia� jej czyj� g�os. - Zb��kana, samotna kobietka.
- Mamy dzi� szcz�cie - odezwa� si� kto� inny. - Sama wpad�a nam w r�ce.
Niemal odebra�o jej mow�. Przera�ona podnios�a g�ow� i dostrzeg�a cztery st�oczone wok� niej sylwetki, ton�ce w
ciemno�ciach ulicy. �wiat�o pobliskiej latarni migota�o, uniemo�liwiaj�c skutecznie jakiekolwiek bli�sze przyjrzenie
si� postaciom. Nie by�o to jednak wa�ne; do jej umys�u niczym lodowata fala wdar�a si� parali�uj�ca my�l.
Dopadli j�. Demony w ko�cu j� mia�y. Teraz nic nie jest w stanie jej ocali�. Odgryz� jej g�ow�, wypruj� wn�trzno�ci,
krwi� zabarwi� bruk ulicy. Ostateczny moment ich ataku w�a�nie nadszed�.
Krzykn�a przera�liwie w nik�ej nadziei, �e kto� j� us�yszy. W tym samym momencie czyje� silne r�ce przycisn�y j�
do ch�odnego chodnika, skutecznie t�umi�c jej w�ciek�e szarpanie. By�a uwi�ziona.
- Niez�y kawa�ek cia�ka - us�ysza�a. - Trzymaj j� mocno!
- Dziwka! - wycedzi� kto� ze �miechem. - A ju� my�la�em, �e dzi� b�dzie nudno.
Zacz�a wierzga� nogami, szale�czo i op�tanie, niczym zraniona zwierzyna. Jednak ju� po chwili zosta�y one
skutecznie unieruchomione, tak, �e niewiele by�a w stanie zrobi�. Si�a czw�rki oprawc�w znacznie przewy�sza�a jej
w�asn�.
- Prosz� nie! - za�ka�a. - Nie r�bcie mi krzywdy!
Poczu�a b�l w lewym ramieniu. Ko�� powoli wysuwa�a si� ze stawu. Chcia�a krzykn��, lecz silny cios w policzek
uciszy� j�. Do ust nap�yn�a jej krew.
- Zamknij si�! - rozkaza� kto�. - Inaczej poder�niemy ci gard�o! Tego chyba nie chcesz, co?
Silna d�o� zacisn�a si� na jej szyi, blokuj�c dop�yw powietrza. Powoli zaczyna�a si� dusi�.
- No, dalej! Rozchylcie te jej pieprzone nogi!
�Bo�e, prosz� Ci� nie!�, przemkn�o jej przez my�l.
Posypa�y si� przekle�stwa. Zaraz potem dolecia� j� cichy, metaliczny odg�os uwalnianego z r�koje�ci no�a. Niewiele
widzia�a przez mg�� zasnuwaj�c� jej oczy. W umy�le zamajaczy� obraz gazety z artyku�em o jej �mierci na pierwszej
stronie. Przez chwil� widzia�a zdj�cie, na kt�rym le�a�a wypatroszona niczym ryba.
N� g�adko rozci�� jej sp�dnic� od do�u, a� do samej g�ry. Serce pompowa�o krew w osza�amiaj�cym tempie, p�uca
domaga�y si� znacznie wi�cej powietrza, ni� by�a w stanie nabra� poprzez palce oprawcy, zaciskaj�ce si� na jej ustach.
B�l niemal ca�kowicie j� og�usza�.
�Ju� nied�ugo�, przedar�o si� przez jej g�ow�. �Umrzesz i b�dzie po wszystkim�.
Poczu�a, jak upi�r kl�cz�cy pomi�dzy jej rozchylonymi nogami ze zwierz�c� agresj� zrywa z niej nylonowe figi,
ods�aniaj�c jej intymno��. Grube, szorstkie r�ce ugniata�y jej piersi skryte pod lekk�, lu�n� bluzk�.
Stara�a si� my�le� o czym� innym. Jej �wiadomo�� powoli odp�ywa�a w niesko�czono��. Lecz w�wczas wypadki
potoczy�y si� z zawrotn� pr�dko�ci�, niespodziewanie zmieniaj�c ca�kowicie sw�j bieg. Niewiele zdo�a�a ujrze�, a
jeszcze mniej zapami�ta� i tylko nieliczne obrazy dociera�y do jej umys�u.
W momencie gdy prze�ladowca usi�owa� w ni� wej��, co� ze �wistem przeci�o powietrze i odbijaj�c �wiat�o ulicznych
latarni uderzy�o w jego g�ow�. Rozleg� si� pusty d�wi�k, jakby p�kaj�cego arbuza, a w u�amek sekundy p�niej
szkar�atna krew spryska�a wszystko wok�. Po�r�d fontanny szcz�tk�w m�zgu i kawa�k�w czaszki m�czyzna osun��
si� bezw�adnie, upadaj�c na twarz tu� obok Julii.
Pozostali, zaskoczeni niespodziewanym atakiem, zamarli na chwil� w bezruchu, nie do ko�ca rozumiej�c, co tak
w�a�ciwie si� wydarzy�o. Ten kr�tki moment wystarczy�, by posta� trzymaj�ca j� za gard�o odskoczy�a nagle do ty�u
wskutek niezwykle silnego uderzenia i przez chwil� zupe�nie oderwa�a si� od ziemi, zraszaj�c w�asn� krwi� zar�wno
Juli�, jak i swoich towarzyszy. Kiedy martwe ju� cia�o upad�o na chodnik, pozosta�a dw�jka zerwa�a si� na nogi z
op�ta�czym wrzaskiem.
Nie widzia�a dok�adnie, co si� potem dzia�o. Za du�o by�o krwi, �wie�ej krwi, kt�rej z ka�d� up�ywaj�c� chwil�
przybywa�o coraz wi�cej. Do jej �wiadomo�ci dociera�y straszliwe, upiorne krzyki konaj�cych w obj�ciach b�lu i
cierpienia m�czyzn. Zamazane obrazy, kt�re przesuwa�y si� przed jej oczyma, ukazywa�y dramatyczn� walk� jej
niedosz�ych prze�ladowc�w o �ycie. W obficie tryskaj�cych strumieniach ciemnoczerwonej substancji b�agali o lito��.
Pomi�dzy nimi sta� kto� jeszcze, trzymaj�c w zaci�ni�tych d�oniach co� du�ego i masywnego; co�, co wznosi�o si� i
opada�o niezliczon� ilo�� razy.
Po kilku minutach, kt�re wydawa�y si� jej wieczno�ci�, wszystko usta�o. Wok� zapad�a cisza, krzyki rozp�yn�y si� w
powietrzu i mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e nawet wiatr przesta� zawodzi�. Wkr�tce jednak dolecia� jej odg�os, na
brzmienie kt�rego poczu�a lodowaty dreszcz na plecach. Us�ysza�a d�wi�k, jaki wydaje woda, skapuj�c z
niedokr�conego kranu i uderzaj�c w ceramiczn� powierzchni� umywalki. Tylko, �e tutaj nie by�o �adnej wody;
pierwsz� rzecz�, kt�r� dostrzeg�a wyra�nie i czysto by�a krew.
Ostro�nie, niepewnie podnios�a si� do pozycji siedz�cej. By�a zbyt przera�ona, by jasno my�le� o tym, co j� otacza�o.
Szok sprawi�, �e nie wiedzia�a nawet co si� z ni� dzieje. Czu�a jedynie b�l i strach przed tym, co mog�o w ka�dej chwili
nast�pi�. Upiory mog�y powr�ci�, by doko�czy� swojego dzie�a. Jej �ycie wci�� wisia�o na w�osku.
A co je�li ju� nie �y�a? Umar�a, zgwa�cona i zamordowana przez Cienie, nawet nie zdaj�c sobie z tego sprawy?
L�kliwie rozejrza�a si� wok�. Jej strwo�ony wzrok napotka� cia�a. Jedno, tu� obok jej lewego ramienia, le�a�o w
powi�kszaj�cej si� ka�u�y krwi, a szeroki otw�r w czaszce ods�ania� w pe�ni sinoszare zwoje strzaskanego m�zgu.
Drugie spoczywa�o kawa�ek dalej, pod �cian� czerwonego budynku, niemal ca�kowicie zmasakrowane. Na wp�
oderwane rami� ko�ysa�o si�, zawieszone na strz�pkach w��kien mi�niowych. W kilku miejscach klatka piersiowa
przebita by�a bia�ymi ko��mi; stercza�y, wznosz�c si� ku nocnemu niebu, niczym groteskowe pomniki ku chwale
�mieci. Posta� nie mia�a twarzy - zamiast tego dostrzeg�a bezkszta�tn� mas� wymieszanych razem z krwi� szcz�tk�w
g�owy i karku; zawieszona na cienkim nerwie optycznym ga�ka oczna uderza�a w rytm podmuch�w wiatru o
wywleczony na ca�� prawie d�ugo�� j�zyk.
Na trzecie cia�o natkn�a si� spogl�daj�c na ulic�. Zza maski zaparkowanego na jezdni samochodu wystawa�y jedynie
nogi, bezwolnie drgaj�ce w po�miertnych skurczach. Niemal cieszy�a si�, �e nie dostrzega reszty. �o��dek
wystarczaj�co wysoko podszed� jej do gard�a i z trudem udawa�o si� jej utrzymywa� go w spokoju. Kiedy jednak
spostrzeg�a, �e niemal ca�kowicie znajduje si� w szerokiej plamie krwi swojego oprawcy, a w jej kr�tkie, jasne w�osy
wpl�tane s� resztki jego cia�a, nie zdo�a�a nad nim zapanowa�. Na wp� strawiona kolacja znalaz�a si� na skrwawionym
chodniku.
Podnosz�c g�ow� spostrzeg�a go. Wyszed� zza samochodu, kieruj�c si� w stron� cia�a pod �cian�. W d�oni trzyma�
obficie zabarwiony ludzk� krwi� metalowy m�ot, o niespotykanie olbrzymich rozmiarach. Cz�owiek w milczeniu
pochyli� si� nad zw�okami.
Julia dr�a�a na ca�ym ciele. Nie wiedzia�a, co ma robi� dalej. Nie by�a pewna, czy jej tajemniczy wybawiciel nie jest
kolejnym Cieniem. Mimo wszystko wydawa�o jej si� to ma�o prawdobodobne. Oni nigdy nie walczyli ze sob�, nie
pozabijali by si� wzajemnie. Zawsze zjednoczeni byli przeciwko niej. Gdyby ten nieznajomy cz�owiek by�by jednym z
nich, nie pomaga�by jej. Przy��czy�by si� do pozosta�ych, robi�c sobie zabawk� z jej kobiecego cia�a. W�asne
zapewnienia jednak nie rozbudzi�y w niej chocia�by nuty zaufania. W dalszym ci�gu ba�a si� go.
Podj�a wysi�ek d�wigni�cia si� na nogi. Jednak pr�buj�c podnie�� si� jedyn� rzecz� jak� zdo�a�a osi�gn�� by�
gwa�towny ostry b�l, kt�ry przeszy� jej cia�o na wylot. Zacisn�a z�by, chwytaj�c si� za zranione udo; n� oprawcy
rozcinaj�c jej sp�dnic� zahaczy� o sk�r�, rani�c j� do�� g��boko. Spomi�dzy palc�w pociek�a krew, tym razem jej
w�asna, lecz uda�o si� jej st�umi� j�kni�cie. Noga piek�a j� niczym przypalana na �ywym ogniu. Zdawa�a sobie w pe�ni
spraw�, �e nie zdo�a podnie�� si� bez niczyjej pomocy. Niezno�nie bola�o j� rami�, krwawi�a tak�e na lewym
przedramieniu, gdzie g�adka dotychczas sk�ra poszarpana by�a niczym mi�kki materia�.
K�tem oka zauwa�y�a, jak nieznajomy odwr�ci� si� od cia�a i ruszy� w jej stron�. Nadal zl�kniona obserwowa�a go jak
si� zbli�a�, usi�uj�c zebra� w sobie jak najwi�cej si�y, by m�c chocia� cz�ciowo obroni� si�, gdyby jednak nie okaza�
si� jej przyjacielem. Przez g�ow� przebiega�y jej najrozmaitsze mo�liwo�ci odparcia potencjalnego ataku; poczynaj�c
od dzikiego drapania paznokciami, na kopaniu w krocze ko�cz�c.
Oczywi�cie by� jeszcze ten m�ot. Je�li zd��y�by go u�y�, nie mia�aby �adnych szans. Sko�czy�aby jak tamci; umar�aby,
opu�ciwszy cia�o w nieludzki spos�b okaleczone, zmia�d�one do tego stopnia, �e niemal niemo�liwe by�oby jej
zidentyfikowanie. Siedzia�a przera�ona, z podci�gni�tymi nogami, krwawi�c silnie, lecz instynkt i wola prze�ycia
zdominowa�y j� ca�kowicie; teraz pomimo parali�uj�cego b�lu by�a w stanie walczy� o �ycie, je�eli zostanie do tego
zmuszona.
M�czyzna zatrzyma� si� przy niej i pochyli� si�.
- Czy mocno jest pani ranna? - zapyta�, a jego g�os pomimo niskiego tonu, zabrzmia� �agodnie, dzia�aj�c na ni� niemal
koj�co; nieznajomy m�wi� niczym zatroskany ojciec do ukochanej c�rki. - Krwawi pani. Powinien obejrze� pani�
lekarz.
By� wysoki, o wiele bardziej ni� wi�kszo�� m�czyzn. Jego barczystej i atletycznej sylwetki nie by�a w stanie skry�
ciemnoszara marynarka, teraz pokryta krzepn�c� powoli krwi�. Mia� szeroki kark, silny, ostry zarys szcz�ki i ciemne
w�osy, zaczesane r�wno do ty�u. Policzki znaczy� kilkudniowy zarost, a oczy skryte by�y pod czarnymi okularami,
kt�re trzyma�y si� na jego nosie niczym namagnesowane. Wydawa�o si�, �e niew�tpliwa waga trzymanego w
zaci�ni�tej d�oni m�ota zupe�nie mu nie przeszkadza.
�Dlaczego nosi okulary?�, przemkn�o Julii przez g�ow�, jednak zbyt szybko, by zacz�a si� nad tym zastanawia�. Jej
uwaga skupiona na czym� innym, nie odnotowa�a tego faktu w umy�le.
- Ma pani rozci�te udo - odezwa� si� ponownie. - Wydaje mi si�, �e do�� g��boko. Czy nie odnios�a pani jakich�
powa�niejszych obra�e�?
W dalszym ci�gu spogl�da�a na niego l�kliwie, gotowa zareagowa� w ka�dej chwili.
-Ja... - zacz�a -... nie wiem... nie jestem pewna, ale moje rami�...
Jej g�os przypomina� kwilenie rannego ptaka.
- Mia�a pani szcz�cie, �e t�dy przeje�d�a�em - rzek� nieznajomy - inaczej ci dranie mogli wyrz�dzi� pani naprawd�
wielk� krzywd�. Ta okolica jest wyj�tkowo niebezpieczna. Szczeg�lnie o tej porze.
Wyci�gn�� w jej stron� woln� d�o�. Cofn�a si� odruchowo do ty�u, zaskoczona i sp�oszona tym gestem.
- Nie musi si� pani mnie obawia� - odpar� z przyjacielskim u�miechem. - Jest pani bezpieczna. Prosz� chwyci� moj�
d�o�. Odwioz� pani� do najbli�szego szpitala.
Spojrza�a na cia�o pod �cian�. Nie �a�owa�a go; zas�u�y� na to. Zas�u�y� jak diabli. Jak z reszt� wszyscy z nich. Powoli
zaczyna�o rodzi� si� w niej poczucie wdzi�czno�ci dla nieznajomego.
- Nie wiem... - powiedzia�a niemal szeptem. - Boj� si�...
M�czyzna nie przestawa� si� u�miecha�. Sprawia� wra�enie, jakby nie zdawa� sobie sprawy z le��cych wok� cia�.
- Nie musi pani, to niepotrzebne. Ja chc� tylko pani pom�c. M�j samoch�d zaparkowany jest po drugiej stronie ulicy.
Zawioz� tylko pani� do szpitala. To jest w tej chwili najbardziej konieczne.
Ponownie wr�ci�a spojrzeniem do niego. W jego twarzy by�o co�, co powodowa�o, �e zaczyna�a mu ufa�. Poza tym
uratowa� jej przecie� �ycie. Mo�e naprawd� by� jej przyjacielem.
- Nie zamierzam zostawi� tutaj pani samej - odezwa� si�, widz�c jej wahanie. - Powinien pani� jak najszybciej obejrze�
i opatrzy� lekarz. Im d�u�ej zwlekamy, tym gorzej dla pani. Prosz� spojrze� na swoje udo - przerwa� na moment,
pozwalaj�c jej skupi� si� na g��bokim skaleczeniu, a po chwili doda�: - I rami�.
Mia� racj�. Z rozci�tej, poszarpanej rany krew nap�ywa�a coraz to silniejszym strumieniem, tak, �e ju� niemal nie by�a
w stanie tamowa� jej zaci�ni�t� d�oni�. Rami� bola�o j� uporczywie i spostrzeg�a, �e zaczyna ono puchn��, a na
powierzchni sk�ry pojawiaj� si� szerokie, szare si�ce.
- Prosz� poda� mi swoj� d�o�. Odwioz� pani� do najbli�szego szpitala, a potem odjad� i wi�cej ju� mnie pani nie
zobaczy.
Nieznajomy przemawia� spokojnie i cierpliwie, niczym do ma�ej dziewczynki, kt�ra zgubiwszy rodzic�w, zap�akana
b��ka si� po parku.
Nie mia�a wi�kszego wyboru. W tym stanie nie zasz�a by daleko, nie m�wi�c ju� o dotarciu do w�asnego domu. W
g�owie jej hucza�o, a przed oczyma pojawia�y si� jej co chwil� mgliste plamki. Zawsze te� istnia�o ryzyko, �e ponownie
natknie si� na kogo�, kto zechce zabawi� si� jej kosztem.
Wyci�gn�a wi�c ostro�nie r�k� w jego stron� i uj�a d�o� m�czyzny mi�kkim, l�kliwym chwytem. Odpowiedzia� jej
u�miechem.
- Dobrze. A teraz podnios� pani�. Postaramy si� zrobi� to najostro�niej, jak tylko si� uda.
Kiwn�a g�ow� na znak, �e rozumie. W chwil� potem cz�owiek niemal zupe�nie bez wysi�ku podci�gn�� j� na nogi,
zupe�nie jakby nic nie wa�y�a. Zrobi� to jednocze�nie tak delikatnie, �e prawie w og�le nie poczu�a ponownie tego
parali�uj�cego uk�ucia b�lu. Sta�a jednak chwiejnie i niepewnie, mog�c w ka�dym momencie ponownie upa�� na
chodnik, staraj�c si� utrzymywa� ci�ar cia�a na sprawniejszej nodze.
M�czyzna podtrzymywa� j� opieku�czo i subtelnie. �On nie mo�e by� Cieniem�, pomy�la�a w nag�ym przyp�ywie
zaufania do...
- Nazywam si� Wiktor van Hooven - odezwa� si�, jakby czytaj�c w jej my�lach. - To holenderskie nazwisko, po ojcu.
Naprawd� mia�a pani szcz�cie, �e akurat t�dy przeje�d�a�em.
- Mam na imi� Julia - jej g�os nadal jeszcze dr�a�. - Dzi�kuj� panu za to, co dla mnie zrobi�... - urwa�a na moment, po
czym spogl�daj�c na niedosz�ych oprawc�w doda�a - To straszne...
- Niech si� pani nimi nie przejmuje - przerwa� jej. - To tylko wyrzutki, nie godni by pozwolono im �y� w�r�d ludzi. Nie
mog�c poradzi� sobie z w�asnym �yciem, odreagowuj� swoj� frustracj� na otoczeniu. Tym samym cierpi� przez to
niewinne osoby, takie jak pani, Julio. Wymierzaj�c im kar� pomog�em nie tylko pani, ale tak�e wielu innym.
Odwr�ci� g�ow� i obrzuci� spojrzeniem cia�a.
- Nie toleruj� przemocy wobec kobiet - ci�gn�� dalej. - Dlatego te� nigdy nie potrafi� opanowa� gniewu w takich
sytuacjach. Moim zdaniem ich wszystkich powinno si� wyt�pi� jak robactwo. Zreszt� nie to jest teraz wa�ne...
W duchu przyzna�a mu racj�, pomimo �e widok skrwawionych trup�w nadal napawa� j� obrzydzeniem i strachem. Co�
jednak by�o w tym m�czy�nie, co�, co w gruncie rzeczy trapi�o j�. Co prawda uratowa� jej �ycie, lecz mia� w sobie co�
o wiele bardziej mistycznego, ni� mog�oby wynika� to z normalnej nieznajomo�ci dwojga ludzi. Jaki� wewn�trzny
instynkt, mo�e tak�e i kobieca intuicja, nakazywa�y jej ostro�no��. By�a zdana ca�kowicie na niego, musia�a wi�c
zaufa� mu w pewnym stopniu. Ale obieca�a sobie, �e nigdy nie zdo�a u�pi� jej czujno�ci. Kiedy obserwowa�a go, jak
zbiera� z chodnika jaj porozrzucane rzeczy opad�o na ni� uczucie, �e chocia� nie jest Cieniem, tak naprawd� mo�e by�
kim� lub te� czym� zupe�nie odmiennym, z czym do tej pory nie mia�a okazji si� spotka�. Chwilami odnosi�a wra�enie,
�e nie otacza jej rzeczywisto��, tylko sen, jaki� koszmar, z kt�rego chcia�a si� obudzi� mo�liwie najszybciej.
No i by�y jeszcze te ciemne okulary na jego twarzy. Nie mog�a pohamowa� my�li, �e skrywaj� jak�� mroczn�,
mistyczn� tajemnic�, z zaciek�o�ci� broni�c do niej dost�pu.
Poda� jej torebk�.
- Najwa�niejsze jest, aby znalaz�a si� pani pod opiek� lekarza - odezwa� si�. - Nimi zajmie si� kto� inny.
Bola�o j� spuchni�te gard�o. Na szyi palce napastnika pozostawi�y kilka odcisk�w, kt�re zd��y�y ju� przybra� siny
kolor, wyra�nie odznaczaj�c si� od reszty sk�ry.
- Po drugiej stronie ulicy stoi m�j samoch�d - m�wi� dalej Wiktor. - Jak tylko b�dzie pani gotowa, p�jdziemy do niego.
To niedaleko, wi�c nie powinna si� pani zbytnio nacierpie�. Obiecuj�, �e b�dziemy i�� powoli.
Chwyci�a torebk� zdrow� r�k� i ostro�nie obr�ci�a si� w stron� jezdni. Nie chcia�a sprowokowa� kolejnego obfitego
krwotoku. Wiktor obj�� j� delikatnie ramieniem. Wydawa�o jej si�, �e niemal podni�s� j�, lecz mog�a to by� tylko gra
jej rozedrganej ostatnimi wypadkami wyobra�ni. Wzi�a kilka g��bszych oddech�w, takich, na jakie pozwoli�o
spuchni�te gard�o, po czym zadecydowa�a:
- Dobrze. Chod�my. Mo�e nie b�dzie tak mocno bola�o.
Ruszyli nie �piesznie do przodu, w tempie ustalanym przez ni�. Porusza�a si� chwiejnie, ku�tykaj�c i modl�c si� z
ka�dym krokiem, by b�l ponownie nie zaatakowa�. Wiktor cierpliwie podtrzymywa� j�, gdy przecinali ulic�, pod��aj�c
w kierunku zielonego sedana. Gdy tak sz�a obok niego, a on przewy�sza� j� co najmniej o dwie g�owy, poczu�a si� ma�a
i krucha, niczym �d�b�o trawy, kt�re porwa� mo�e nawet najl�ejszy wiatr. Jej ubranie by�o ca�kowicie przemoczone
krwi� i z ka�dym swoim nast�pnym ruchem stara�a si� t�umi� j�kni�cia, powodowane uk�uciami kr�tkotrwa�ego, lecz
dotkliwego b�lu. Do oczu nap�ywa�y jej �zy, co chwil� kt�ra� uwalnia�a si� i sp�ywa�a w d� policzka.
W duchu podzi�kowa�a Bogu, kiedy znale�li si� tu� obok pojazdu. Opar�a si� o mask� samochodu, kiedy Wiktor
zmuszony by� j� pu�ci�, by otworzy� drzwi po stronie pasa�era.
- Prosz�, Julio - odezwa� si�, stawiaj�c m�ot przy aucie. - Jeszcze troch� wysi�ku i b�dzie po wszystkim.
- Dzi�kuj� - odpar�a. - Naprawd�. Jeste� bardzo mi�y.
Wiktor u�miechn�� si�.
- Robi� co w mojej mocy.
Julia w dalszym ci�gu krzywi�c si� z b�lu, nie bez jego pomocy usadowi�a si� na fotelu wewn�trz sedana.
- Och, tak mi przykro - rzek�a niespodziewanie. - Zabrudz� ci samoch�d. Wydasz fortun�, by go wyczy�ci�.
- To nic takiego, nie martw si� - uspokoi� j�, zamykaj�c drzwi. Szyba by�a opuszczona, wi�c nadal m�g� do niej m�wi�.
- I tak zamierza�em to zrobi�. Tak naprawd� to ja powinienem ci� przeprosi� za tak niedogodne warunki, w kt�rych
musisz dojecha� do szpitala. Teraz nie jest wa�ne wn�trze tego wraku. Liczysz si� tylko ty.
U�miechn�a si� do niego w niewypowiedzianej formie wdzi�czno�ci.
- Zwr�c� ci wszystko - zapewni�a. - Obiecuj�. Jestem twoj� d�u�niczk�...
- P�niej - przerwa� jej, po czym podni�s� m�ot z ulicy i obszed� samo-ch�d, wrzucaj�c go do baga�nika.
Julia obserwowa�a cz�ciowo pogr��one w cieniu zw�oki. �Bydlaki�, pomy�la�a w przyp�ywie gniewu. �Wi�cej nie
b�dziecie pr�bowa�. Teraz nie jestem ju� sama, mam przyjaciela, kt�ry jest silniejszy ni� wy. Razem damy wam
rad�.�
Wiktor usiad� za kierownic� i zatrzasn�� drzwi.
- Gotowa? - zapyta�, a kiedy twierdz�co pokiwa�a g�ow� poprosi�: - Mog�aby� zamkn�� okno? Nie lubi� przewiew�w.
Spe�ni�a pro�b�, kiedy przekr�ci� kluczyk w stacyjce. Silnik zaskoczy� od razu i po chwili wyjechali na drog�.
- Co tak w�a�ciwie robi�a� tam sama o tej porze? - zapyta�, kiedy samoch�d nabra� pr�dko�ci. Ulica by�a pusta, jecha�
wi�c swobodnie.
- To by�... przypadek. - odpar�a. - Mo�na powiedzie�, �e nieszcz�liwy zbieg okoliczno�ci. Pok��ci�am si� z moim
znajomym i wysiad�am z jego samochodu.
- Niezbyt rozwa�ne - stwierdzi�, staraj�c si� by zabrzmia�o to �agodnie. Nie mia� zamiaru jej urazi�.
- Wiem to... teraz - zwiesi�a g�ow�. - Boj� si� ciemno�ci. Od dziecka. Po prostu parali�uje mnie.
Wiktor wyjecha� z tej feralnej dla dziewczyny, w�skiej ulicy, kieruj�c pojazd na p�noc w kierunku szpitala Pod
Wezwaniem �wi�tej Anny. Pod��ali teraz szerok�, dwupasmow� jezdni�, lecz tutaj ruch tak�e by� sporadyczny.
- Dlaczego? - zapyta�. - Ciemno�� nie jest przecie� a� taka straszna.
Julia nie odezwa�a si�, siedz�c w dalszym ci�gu z opuszczon� g�ow� i wzrokiem wbitym w desk� pod�ogow� auta.
- Je�li nie chcesz odpowiedzie�, to nie b�d� nalega� - zapewni�, spogl�daj�c na ni�. - Zawsze mo�emy porozmawia� o
czym� innym.
- Nie... - odezwa�a si� �ciszonym g�osem. - Po prostu... kiedy by�am jeszcze ma�a, ojczym za kar� zamyka� mnie na
strychu i wy��cza� �wiat�o. Jak m�wi� matce, us�ysza� gdzie�, �e w ten spos�b mo�na wymusi� pos�usze�stwo dzieci.
Strach mia� mnie powstrzymywa� przed nies�uchaniem jego polece�.
Umilk�a, w dalszym ci�gu wpatrzona pomi�dzy w�asne stopy. Wiktor nie odezwa� si�; wiedzia�, �e nie nale�y jej teraz
pogania�.
- Dosz�o do tego, �e sp�dza�am tam prawie ka�d� noc - podj�a na nowo. - Bez okien, lampy, nawet najmniejszej
�wieczki. Spa�am na starym, niewygodnym ��ku, przykryta tylko kocem, maj�c naiwn� nadziej�, �e matka us�yszy
m�j p�acz i przyjdzie mnie zabra�...
- Przykro mi - odpar� Wiktor i w nag�ym impulsie w��czy� lampk� nad lusterkiem.
Julia u�miechn�a si�.
- To nie by�o konieczne, ale dzi�kuj�. Naprawd� nie wiem, jak wynagrodzi� ci to wszystko, co dla mnie robisz.
- Wystarczy mi tw�j u�miech - odrzek�, g�aszcz�c jej d�o� delikatnym, opieku�czym gestem.
- Od tamtej pory ciemno�� napawa mnie przera�eniem - ci�gn�a dalej po chwili. - Znienawidzi�am potem mojego
ojczyma. �yczy�am mu �mierci. Stara�am si� porozmawia� o tym z matk�, ale nie chcia�a mnie s�ucha�. Zawsze
trzyma�a jego stron�.
- Co sta�o si� z twoim prawdziwym ojcem?
- On... by� policjantem. Nigdy go nie zna�am. Zgin�� na s�u�bie jeszcze przed moimi narodzinami, kiedy mama by�a w
ci��y.
Zamilk�a i przez chwil� w samochodzie panowa�a cisza. Julia, b��dz�c my�lami gdzie� daleko, obserwowa�a
przesuwaj�ce si� za szyb� miasto, a� w bocznym lusterku napotka�a w�asne spojrzenie. Dopiero w�wczas spostrzeg�a,
�e lewy policzek mia�a spuchni�ty, a pod okiem widnia�a szeroka, sina plama. W k�ciku ust dostrzeg�a tak�e zaschni�t�
krew.
Odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a na Wiktora.
- Teraz twoja kolej.
- S�ucham? - zapyta�, nie do ko�ca rozumiej�c, co dziewczyna ma na my�li.
- Opowiedzia�am ci troch� o mnie, natomiast w dalszym ci�gu nie wiem nic o tobie - wyja�ni�a.
Wiktor nie odrywa� wzroku od ulicy.
- Nie ma o czym m�wi�. Jestem raczej nieciekawym facetem. Nie chc� ci� zanudzi�.
Julia nie dawa�a za wygran�.
- Tego bym nie powiedzia�a. Zjawiasz si� nie wiadomo sk�d i ratujesz mi �ycie, k�ad�c trupem czterech... - zawaha�a
si�, gdy na ustach wykwit�o s�owo �cieni� -... m�czyzn, zupe�nie tak, jakby byli dla ciebie tylko igraszk�. Nawet nie
jeste� ranny. I ty twierdzisz, �e nie ma o czym opowiada�?
Wiktor westchn�� i odpar�:
- To prawda, potrafi� wi�cej, ni� inni ludzie. Ale to dlatego, �e wiele lat sp�dzi�em na ulicy zdany tylko na siebie.
Jedynym moim przyjacielem by� pies, a kiedy uciek�em z domu rodzice przez kilka dni nawet nie zauwa�yli mojego
znikni�cia.
- Co robi�e� potem?
- To, na co by�o mnie sta�. Spa�em w piwnicach, chwyta�em si� r�nych zaj��, aby tylko m�c zarobi� troch� grosza dla
mnie i dla Rumba.
- Rumba? Tak nazwa�e� psa?
Pokiwa� g�ow�, w dalszym ci�gu nie odrywaj�c wzroku od drogi.
- Tylko na niego mog�em w�wczas liczy�. By� moim kompanem i obro�c�. To g��wnie dzi�ki niemu trzyma�a si� mnie
wola �ycia. Niby by� tylko psem, ale jednak jednocze�nie czym� wi�cej. Traktowa�em go jako rodzin�, kt�rej nigdy nie
mia�em.
- Co si� z nim sta�o?
Wiktor u�miechn�� si�.
- No c�, nadal �yje. Mieszka teraz razem ze mn� w niewielkiej, od lat nieu�ywanej restauracji. Wykupi�em j� dwa lata
temu za grosze. Ca�kiem przyjemne miejsce.
Julia odwr�ci�� wzrok na drog�. W oddali dostrzeg�a du�y, ��ty budynek szpitala. Ucieszy�o j� to, gdy� udo zaczyna�o
coraz bardziej bole�. Jednak rozmowa z Wiktorem dobrze jej zrobi�a. Mog�a chocia� na moment zapomnie� o tym, co
zdarzy�o si� wcze�niej. Wydawa� si� jej troch� dziwny, ale sympatia jak� do niego odczuwa�a, wynikaj�ca z
wdzi�czno�ci za uratowane �ycie, nie pozwala�a tej my�li wyp�yn�� ponad inne.
Ponownie wr�ci�a spojrzeniem do niego i ostro�nie, niepewna reakcji jak� wywo�a odezwa�a si�:
- Dlaczego nosisz okulary?
Przez chwil� nie odpowiada�, skupiony na prowadzeniu, lecz kiedy ju� zamierza�a zapyta� o co� innego, odpar�:
- Wiem, �e wydaje ci si� to dziwne. Nie jestem zdziwiony, spotyka�em si� ju� z tak� reakcj� wielokrotnie. Nie chc� ci�
przestraszy�, ale cierpi� na bardzo rzadk� chorob� oczu. Zbyt du�o �wiat�a mo�e je najzwyczajniej uszkodzi�. Bardzo
g��boko. Ga�ki oczne po prostu pop�kaj�, je�li zbyt mocno na�wietli si� je. Wiem, �e jest ciemno, ale wystarczy
kr�tkotrwa�y b�ysk, jak reflektor przeje�d�aj�cego samochodu czy latarka, a do ko�ca �ycia pozostan� �lepcem.
Natomiast te okulary maj� specjalne szk�a, kt�re odpowiednio filtruj� i dozuj� rozmiar oraz nat�enie �wiat�a.
Spojrza� na ni�. Wpatrywa�a si� w niego z niepewno�ci� maluj�c� si� w oczach. Na twarzy dostrzeg� cie� strachu.
- Nie b�j si�, to nie jest zara�liwe - zapewni�. - To dziedziczna choroba, uaktywniaj�ca si� raz na kilka pokole�. Tym
razem pad�o akurat na mnie.
Jego s�owa wyra�nie podzia�a�y na ni� uspokajaj�co.
- To straszne. - odpar�a. - Nigdy ich nie zdejmujesz?
Pokr�ci� g�ow�.
- Nie. Zbyt du�e ryzyko.
Odwr�ci�a g�ow� w sam� por�, by zauwa�y� jak mijaj� szeroki zjazd do szpitala. Wiktor nie zwolni�, pozostawiaj�c
budynek za ich plecami.
- Uwa�aj - powiedzia�a. - Powiniene� by� tam zjecha�. Nie ma innej publicznej drogi do �rodka.
Nie odezwa� si�. Poczu�a si� nieco dziwnie; jaki� ch��d rozszed� si� b�yskawicznie wewn�trz jej cia�a. Uczucie, �e co�
jest nie tak powoli zacz�o si� wzmaga�.
- Wiktor... - zacz�a ostro�nie - dok�d jedziesz? M�wi�e�, �e zabierzesz mnie do szpitala.
- Tak, to prawda. M�wi�em - odpar� nie patrz�c na ni�. - Widzisz, tak si� akurat sk�ada, �e zmieni�em zdanie. Szpital
nie b�dzie ci ju� potrzebny.
Przez chwil� wpatrywa�a si� w niego z rozchylonymi ustami, niezdolna odezwa� si�.
- O czym ty m�wisz? - zapyta�a w ko�cu. - Sam powiedzia�e�, �e musi mnie obejrze� lekarz.
Wiktor u�miechn�� si�, jednak bez cienia rado�ci. W ge�cie tym mo�na by�o dostrzec drwin�.
- Biedna, ma�a Julia - rzek�. - W dalszym ci�gu niczego nie rozumiesz, co? No dalej, spr�buj. Nie jeste� przecie� a�
taka g�upia.
Jego g�os sta� si� szorstki i twardy; ca�a sympatia i przyjacielskie nastawienie po prostu znikn�y. W powietrzu unosi�o
si� co� z�owrogiego, co�, co tylko czeka�o, aby porwa� j� w swe szpony. Julia poczu�a tak znajome uk�ucie strachu
gdzie� wewn�trz jej klatki piersiowej.
- Zatrzymaj si� - rozkaza�a najbardziej stanowczym tonem, na jaki by�o j� sta�. - Chc� wysi���. Poradz� sobie sama.
Wiktor powoli pokr�ci� g�ow�.
- Nic z tego, ma�a. Nie mam najmniejszego zamiaru. Nigdzie nie wysi�dziesz. Teraz ju� nie.
Julia poczu�a jak r�ce zaczynaj� jej dr�e�, a cia�o oblewa zimny pot.
- Wiktor prosz� ci� zatrzymaj si�. Dojd� do szpitala bez twojej pomocy. Tylko mnie wysad�, gdziekolwiek.
Ci�ko oddychaj�c czeka�a, a� samoch�d zacznie zwalnia�. Nic takiego jednak si� nie wydarzy�o.
- Nie chc� si� powtarza� - odpar� Wiktor. - Bez mojej zgody nie wysi�dziesz z tego samochodu.
Wyczuwa� jej strach. Wiedzia�a o tym, wiedzia�a doskonale.
- Chodzi ci o pieni�dze? - zapyta�a. - Tego chcesz? Uratowa�e� mi �ycie s�dzisz, �e nale�y ci si� co� w zamian? Mog�
ci je da�, tylko mnie wypu��.
Zacz�a gor�czkowo przerzuca� zawarto�� torebki, ale Wiktor powstrzyma� j� odzywaj�c si�:
- Nie obchodz� mnie twoje pieni�dze. Je�li tak uwa�asz, to znaczy, �e zbyt nisko mnie cenisz. Nie, ja chc� czego�
wi�cej.
Prze�kn�a ci�ko �lin�, boj�c si� s��w, kt�re mog�y za chwil� zosta� wypowiedziane.
- Wi�c o co ci chodzi?
Wiktor nie odrywa� wzroku od jezdni.
- Wkr�tce si� przekonasz. Na razie istotne jest tylko to, �e od teraz nale�ysz do mnie.
Wraz z tymi s�owami do jej umys�u dotar�o co� jeszcze; jaka� iskra, impuls, bodziec, wskutek kt�rego w jej
poranionym kobiecym ciele zacz�� rozkwita� rodzaj buntu, instynktownego oporu i woli przetrwania. Przys�oni�o to na
moment strach i niepewno�� do tego stopnia, �e zdo�a�a krzykn��:
- Co?! Co to ma znaczy�?! Za kogo si� uwa�asz?! Nie jestem twoj� w�asno�ci�, s�yszysz?! Masz mnie natychmiast
wypu�ci�! Natychmiast! W przeciwnym wypadku...
- Co zrobisz w przeciwnym wypadku? - uci��, m�wi�c spokojnie g�osem przypominaj�cym syk w�a. - Co mo�e zrobi�
taka krucha istotka jak ty? Nie jeste� w stanie nawet przej�� kilku metr�w o w�asnych si�ach, dziewczyno! Nie, skarbie.
Teraz jeste� moja i to ode mnie zale�y, co si� z tob� stanie. Tylko ode mnie.
Przez chwil� siedzia�a zaskoczona, niemal zamroczona jego s�owami. Nie wiedzia�a, co ma teraz zrobi�. Dodatkowym
przera�eniem napawa� j� fakt, �e Wiktor mia� racj�. By�a zbyt os�abiona, by m�c stawi� jakikolwiek op�r. Nie mia�a
najmniejszych szans w starciu z nim. Nag�ym, niespodziewanym ruchem instynktownie napar�a na drzwi samochodu,
nerwowo szarpi�c klamk�. Jednak jedyne co uda�o jej si� osi�gn��, to t�py b�l w ramieniu, kt�ry pojawi� si� wraz z jej
uderzeniem o twardy, nieugi�ty metal. Drzwi nie otworzy�y si�.
Wiktor roze�mia� si�.
- Nic z tego, ma�a. Zamkni�te.
Kiedy gor�czkowo jej palce w panice szuka�y mechanicznego zatrzasku, dorzuci�:
- Nie musisz si� trudzi�. O to tak�e zadba�em, tylko ja jestem w stanie otworzy� te drzwi, a tym samym wracamy do
punktu wyj�cia.
Jej umys� przez chwil� rozwa�a� to, co powiedzia� Wiktor. My�l o ucieczce na chwil� przes�oni�a zdolno��
racjonalnego my�lenia. Uparcie szuka�a jakiego� sposobu wyrwania si� z r�k tego cz�owieka i wydostania na ulic�,
przesuwaj�c� si� za oknem sedana, tylko po drugiej stronie szyby. Kiedy jednak dotar�o do niej, i� to zwyk�e, ma�o
znacz�ce �tylko� w jej obecnej sytuacji to stanowczo zbyt wiele, my�l i� Wiktor van Hooven zn�w jest g�r�
spowodowa�a nag�y nap�yw �ez do jej oczu.
Opad�a na fotel, a bezradno�� zdominowa�a j� na moment.
- Dok�d mnie wieziesz? Co chcesz ze mn� zrobi�? - zapyta�a �kaj�c, z trudem powstrzymuj�c p�acz.
Wiktor zjecha� z szerokiej, o�wietlonej jezdni i skierowa� auto w jak�� w�sk�, nieznan� jej dot�d ulic�. Do z�udzenia
przypomina�a t�, z kt�rej wywi�z� j� zaledwie kilkana�cie minut wcze�niej.
- Jedziemy oczywi�cie do mnie - odpowiedzia�. - Zobaczysz spodoba ci si� tam. Co z tob� zrobi�? Zastanawiam si�.
Wszystko zale�y od tego, jak bardzo b�dziesz pos�uszna.
Przerwa� na chwil�, pozwalaj�c by rozwa�y�a w pe�ni jego s�owa.
- Mo�e puszcz� ci� wolno - doda� - a mo�e po prostu na pami�tk� zachowam sobie twoje s�odkie serduszko.
Teraz nie by�a w stanie hamowa� �ez. Szerokim, l�ni�cym strumieniem sp�ywa�y jej po twarzy.
- Prosz�... - wyj�ka�a, prze�ykaj�c je ci�ko, kiedy nap�ywa�y jej do gard�a. - Zrobi� wszystko...
Wiktor u�miechn�� si� szeroko.
- Bardzo mnie to cieszy, gdy� w�a�nie to chcia�em od ciebie us�ysze�.
Roze�mia� si� g�o�no. �miech odbi� si� od wewn�trznych stron jej czaszki, staj�c si� niemal nie do wytrzymania.
Powoli zaczyna�a si� dusi�, a przed oczyma ta�czy�y otaczaj�ce j� obrazy, jak w jakim� szalonym, groteskowym
teatrze cieni.
Wilgotne �lady �ez na policzkach b�yszcza�y w zielonkawym �wietle, padaj�cym z deski rozdzielczej.
- Nie zabijaj mnie... prosz�... nie chc� umiera�... mam dopiero dwadzie�cia jeden lat... nie powiem nikomu, obiecuj�...
tylko mnie wypu��, prosz�...
- Wszystko jest w twoich r�kach, s�odka Julio. Je�li tylko przypadniesz nam do gustu, to twoje serce pozostanie tam
gdzie jest teraz. Nie radz� ci tak�e ucieka�. W gniewie jestem raczej bardzo porywczy, ale o tym mia�a� okazj�
przekona� si� sama, czy� nie?
Opu�ci�a g�ow� na piersi i na moment zamkn�a oczy. Usilnie stara�a si� wm�wi� sama sobie, �e to tylko zwyk�y senny
koszmar, z kt�rego niebawem obudzi si� i wszystko b�dzie jak dawniej. Zastanawia�a si�, czym tak zagniewa�a Boga,
�e skaza� j� na taki los. Bo nie mia�a �adnych nadziei, �e ten m�czyzna kiedykolwiek pozwoli jej zwyczajnie odej��.
Nie po widoku zmasakrowanych cia� na ulicy. Jakim� dziwnym, ponadnaturalnym sposobem Wiktor van Hooven,
kt�ry ocali� jej w�wczas �ycie znikn�� zupe�nie, a w jego miejscu pojawi�o si� co� obcego, nieludzkiego. To nie by�
Cie�, to wiedzia�a na pewno. Gdyby nim by�, nie traci�by czasu na ca�� t� zabaw� z ni�; rozszarpa�by j� na strz�py przy
pierwszej nadarzaj�cej si� okazji. Ten cz�owiek by� uciele�nieniem czego� o wiele gorszego, czego powinna obawia�
si� nie tylko noc�, ale tak�e w ci�gu ca�ego dnia. Wyst�powa� w imieniu jakiej� morderczej si�y z za�wiat�w, kt�ra
usi�owa�a j� dopa�� wszelkimi mo�liwymi sposobami. Kiedy Julia nauczy�a si� unika� jej nocnych podw�adnych -
Cieni, ta moc znalaz�a inny spos�b, by do niej dotrze�; zapu�ci�a swe przesi�kni�te z�em macki w umys�y wszystkich
ludzi, z kt�rymi mog�aby mie� jakikolwiek kontakt. Patrzy�a ich oczami, kierowa�a ich ruchami, zaw�adn�a ich
cia�ami. Kiedy Julia zda�a sobie spraw�, �e ka�dy mo�e sta� si� teraz jej wrogiem i jednocze�nie katem, do jej
rozchwianego umys�u dotar�a jeszcze jedna przera�aj�co zimna my�l: ju� nigdy nie b�dzie bezpieczna. Odt�d zawsze
b�dzie ucieka�; ka�da mijaj�ca sekunda to kolejne zagro�enie, ka�da nast�pna minuta to potencjalna �mier�. Teraz
wszystko obr�ci�o si� przeciwko niej; dzie� i noc po��czy�y si�, ka�de dysponuj�c innym narz�dziem maj�cym
pos�u�y� do zabicia jej. Nie by�o ju� dla niej r�nicy mi�dzy lud�mi, a Cieniami. W szponach owej mrocznej i okrutnej
si�y, z kt�r� zmuszona by�a walczy� stanowi�y dwie wszechpot�ne bronie, kt�re po prostu wykorzystywa�a na zmian�,
zale�nie od sytuacji. Tylko po to, aby j� dopa�� i skra�� jej dusz�.
Julia obr�ci�a g�ow� i spojrza�a na Wiktora. Wiedzia�a, �e musi walczy�, musi znale�� s�abe i czu�e punkty tej
Nienazwanej Mocy i tym samym pokaza� jej, �e jest w stanie j� zwyci�y�. To w ko�cu o �ycie Julii chodzi�o w tej
bezpardonowej walce, w kt�rej zdana by�a tylko na siebie.
Impuls zap�on�� w niej silnym p�omieniem. Pomimo ca�ego b�lu, kt�ry odczuwa�a zdo�a�a d�wign�� si� w g�r�.
�Walcz, inaczej ju� po tobie�, rozbrzmiewa�o w jej g�owie, niczym d�wi�k dzwonu na ko�cielnej wierzy, docieraj�cy
do najdalszych zakamark�w swych okolic. Strach by� olbrzymi, lecz wola prze�ycia zdo�a�a st�umi� go chwilowo na
tyle, by desperackim, pe�nym bezsilnej zaci�to�ci ruchem rzuci�a si� na Wiktora.
Na tyle, na ile pozwoli�o jej poranione i obola�e cia�o, zacz�a szarpa� i drapa� paznokciami po twarzy. Ten,
zaskoczony nag�o�ci� ataku straci� na moment panowanie nad sedanem. Samoch�d zata�czy� na w�skiej ulicy,
wpadaj�c z piskiem opon na stoj�ce na chodniku kub�y, wype�nione po brzegi �mieciami, przewracaj�c je w efekcie i
rozsypuj�c ca�� ich zawarto��. Wiktor szale�czo kr�c�c kierownic� usi�owa� jednocze�nie opanowa� auto i odepchn��
w�ciekle walcz�c� Juli�. Jej palce biegaj�ce po twarzy Wiktora natrafi�y na okulary i zrzuci�y je.
W s�abym �wietle, jakie panowa�o w�wczas wewn�trz samochodu Julia na u�amek sekundy zobaczy�a jego oczy.
Krzykn�a przera�liwie i g�o�no. Niczym zranione zwierze odskoczy�a gwa�townie od niego, staraj�c si� odsun��
najdalej, jak by�o to mo�liwe w ciasnej kabinie auta. Wci�ni�ta w k�t pomi�dzy drzwiami, a fotelem wrzeszcza�a bez
przerwy, usi�uj�c wymaza� tym ten przera�liwy obraz, kt�ry wci�� mia�a przed oczami, pomimo, �e schowa�a g�ow�
pomi�dzy ramionami. Bezsilnie kopa�a w drzwi, zapominaj�c na chwil� o b�lu, w naiwnej nadziei, �e zdo�a otworzy�
je i wydosta� si�.
Stopniowo jej ruchy zamiera�y, kiedy wiara, �e uda si� jej prze�y� uciek�a z niej jak szczury z ton�cego okr�tu.
Straszliwa my�l, niczym wzburzona woda przerywaj�ca umocnienia tamy, wla�a si� w g��b jej umys�u.
To koniec. Teraz nic ju� jej nie ocali.
Wiktor znalaz� okulary le��ce niedaleko dr��ka skrzyni bieg�w i na pow-r�t za�o�y� je. Jednak Julia nadal widzia�a
jego oczy. Chocia� stara�a si�, to nie by�a w stanie uwolni� si� od ich widoku.
Wiktor nie mia� �renic. Nie mia� tak�e t�cz�wek. Na �nie�nobia�ych powierzchniach ga�ek ocznych widnia�y dwie
ludzkie czaszki, po jednej na ka�dym oku. Z rozchylonymi szcz�kami, spomi�dzy kt�rych wydostawa�y si� zwoje
grubych w�y, i �wiec�cymi ciemn� zieleni� oczodo�ami, sprawia�y wra�enie �ywych, pomimo ca�ego ogromu �mierci,
jak� sob� przedstawia�y. Mog�a to by� tylko gra cieni i �wiate�, lub zwyk�e z�udzenie, lecz w tej kr�tkiej chwili, kiedy
je obserwowa�a, wydawa�o si� jej, �e w�e poruszaj� si�; wij� i skr�caj�, niczym drapie�cy na polowaniu, szukaj�cy
potencjalnej ofiary.
Wci�� siedzia�a skulona, j�cz�c i �kaj�c, kiedy samoch�d zatrzyma� si�. Silnik ucich�, a w nast�pnej chwili wyczu�a jak
pojazd zako�ysa� si�, kiedy Wiktor wysiad� na zewn�trz. Nadal tli�a si� w niej wola �ycia, teraz jednak st�umiona
maksymalnie widokiem czaszek w oczach van Hoovena. Jednak jaki� podsk�rny g�os, czy impuls nie pozwoli� jej
ca�kowicie wygasn��. S�uchaj�c krok�w Wiktora, kt�ry obchodzi� samoch�d dooko�a, Julia doskonale zdawa�a sobie
spraw�, �e musi wykorzysta� ka�d� okazj� do ucieczki, jaka tylko mog�a si� jej nadarzy�. Nie zamierza�a podda� si�;
przynajmniej jeszcze nie teraz. Wiedzia�a, �e nikt nie przyjdzie jej z pomoc�; w tej walce by�a osamotniona.
Drzwi od jej strony otworzy�y si� i poczu�a jak jego r�ka brutalnie wyci�ga j� na zewn�trz. Ulica by�a ciemna i pusta, a
po pop�kanym asfalcie nawierzchni wiatr popycha� sterty �mieci - to by�o wszystko, co zdo�a�a zobaczy� kiedy pchn��
j�, a w�a�ciwie rzuci� ni� o mask� sedana. Zawirowa�o jej na chwil� przed oczami, a w ramieniu poczu�a zn�w ten
obezw�adniaj�cy b�l. Jednak do jej spowitego mg�� przera�enia umys�u dotar�a ta my�l, ten impuls wys�any przez
drzemi�cy w niej instynkt.
Szansa. Jedna jedyna mo�liwo�� wyrwania si� z haczyka.
Zbieraj�c w sobie tyle si�, ile tylko mog�a, zerwa�a si� z samochodu, niemal na milimetry mijaj�c r�k� Wiktora. Rzuci�a
si� przed siebie, w ciemno��, krzycz�c tak g�o�no, jak potrafi�a, podczas gdy ca�e jej cia�o pulsowa�o zgodnym rytmem.
B�l parali�owa�, lecz ch�� przetrwania nie dopu�ci�a, by cierpienie powali�o j� na ziemi�. To nic, �e ledwo porusza�a
si� do przodu, to nic, �e za ka�dym jej ruchem krew obfitym strumieniem wyp�ywa�a z jej poszarpanych ran,
pozostawiaj�c szerokie �lady na asfalcie ulicy; ucieka�a. Ucieka�a i to dla niej by�o wa�ne.
Nie ogl�da�a si� za siebie. Ba�a si� tego, co mog�a tam zobaczy�. Krzycza�a, ale nikt nie odpowiada�. Wi�kszo�� okien
zabita by�a deskami.
I potem, kiedy wydawa�o si� niemal, �e uciek�a, �e jednak zachowa swe �ycie, zobaczy�a przed sob� wysok� ceglan�
�cian�, kt�ra ko�czy�a w tym miejscu ulic�. Wiedzia�a, co to oznacza.
Ta �ciana by�a �mierci�.
Pr�bowa�a si� zatrzyma�, lecz impet biegu pchn�� ni� na ceglany mur. P�aski, g�adki, zimny i nieczu�y. I co najgorsze
zbyt wysoki, by si� na niego wspi��. Wstrzymuj�c oddech obr�ci�a si� i spojrza�a wzd�u� ulicy, tam sk�d w�a�nie
przybieg�a. Wiktor zbli�a� si� powoli wolnym, spokojnym krokiem, jakby by� absolutnie pewny swej zdobyczy i
wiedzia�, �e w �aden spos�b nie zdo�a mu uciec.
- To �lepa ulica, skarbie! - krzykn��, a w jego g�osie wyczu� mo�na by�o drwin� i �miech. - Przegra�a�!
�wiadomo�� tego wwierci�a si� g��boko do jej umys�u i tam eksplodowa�a. Panika zupe�nie przej�a kontrol� nad jej
ruchami, z krtani wydobywa�y si� pe�ne przera�enia krzyki. A ulic� kroczy� wolno Wiktor, niczym niepohamowana,
nadprzyrodzona si�a siej�ca �mier� i cierpienie.
Rzuci�a si� na prawo, desperacko pr�buj�c wspi�� si� na stoj�cy tam �mietnik, jednak los tak�e sta� si� jej wrogiem.
Stoczy�a si� na d� i po�r�d celofanowych work�w upad�a, bole�nie zderzaj�c si� z nawierzchni� ulicy. Spojrza�a w
kierunku nadchodz�cego przeznaczenia i na kolanach wycofywa�a si� jak najdalej do ty�u.
- Nie! - b�aga�a, p�acz�c. - Prosz�, nie! Nie r�b mi krzywdy!
Skuli�a si� w odleg�ym k�cie, niczym bezbronne dziecko. P�aka�a i b�aga�a przez ca�y czas, tak�e wtedy, kiedy Wiktor
stan�� nad ni�, a jego sylwetka przys�oni�a wszystko, co do tej pory widzia�a.
Zas�oni�a twarz ramieniem. Wiedzia�a, �e teraz wszystko si� sko�czy, �e stoi u kresu swej egzystencji. Mog�a mie�
tylko nadziej�, �e stanie to si� szybko i bezbole�nie.
Potem dostrzeg�a tylko uniesion� r�k� m�czyzny.
Wiktor van Hooven otworzy� drzwi prowadz�ce do niewielkiego pokoju na ty�ach swojego mieszkania i wszed� do
�rodka. W ca�ym dwupi�trowym domu panowa�a ca�kowita cisza. Na parterze, tam, gdzie znajdowa�a si� jadalnia
dawnej restauracji, panowa�a ciemno��. �wiat�o �wieci�o si� tylko w kilku pomieszczeniach na drugim pi�trze; w
korytarzyku, kt�rym przyszed� w��czone by�y zaledwie trzy niewielkie lampki, lecz to wystarczy�o by jego cie�
rysowa� si� na pod�odze pokoju, w tr�jk�cie utworzonym przez otwarte drzwi.
Wewn�trz by�o jednak na tyle jasno, by m�g� swobodnie porusza� si�. �wiat�o, wyp�ywaj�ce z rz�du jarzeni�wek pod
sufitem, migota�o co chwil�, wydaj�c si� niestabilnym i gro��c mo�liwo�ci� wyga�ni�cia w ka�dym momencie, ale on
nie zwraca� na to uwagi. By� skupiony na czym� innym. Jego wzrok przykuwa� du�y, metalowy st�, przy�rubowany do
go�ej pod�ogi po�rodku pomieszczenia. Opr�cz niego w pokoju znajdowa�y si� tak�e olbrzymie, dwuskrzyd�owe drzwi
na przeciwleg�ej �cianie, nieco skorodowane, lecz nadal szczelnie broni�y dost�pu do kryj�cej si� za nimi obszernej
ch�odni.
Wiktor zbli�y� si� do masywnego sto�u, w wi�kszo�ci pokrytego zakrzep�� od dawna, ciemnoczerwon� substancj�. Na
jego ch�odnym blacie le�a�o na plecach nagie, bezw�adne cia�o Julii. Widzia� wyra�nie ca�y ogrom ran, zadrapa� i
siniak�w na jej sk�rze - pozosta�o�ci po nocnych wydarzeniach sprzed kilku godzin.
Przez chwil� przygl�da� si� jej. By�a �adna; szczup�e biodra, pe�ne piersi i smuk�e nogi tworzy�y wizerunek niezwykle
atrakcyjnej kobiety. Odk�d j� po raz pierwszy zobaczy�, jak zdenerwowana pod��a�a ciemn� uliczk�, zaintrygowa�a go
ca�kowicie. Obserwuj�c j� w�wczas wiedzia� ju� doskonale, �e b�dzie idealna. Nie m�g� pozwoli�, by co� jej si� sta�o;
musia� j� pozyska� tylko dla siebie. Na w�asno��, bez �adnych kompromis�w.
Dotkn�� jej bladej, zimnej sk�ry i przesun�� po niej d�oni�. Naprawd� bardzo pi�kna. I by�a tylko jego. Czw�rka
obcych ludzi, kt�ra o�mieli�a si� sprzeciwi� mu ponios�a ju� srog� kar�. Pr�bowali odebra� mu j�, ale nie pozwoli� im
na to. Zale�a�o mu na niej o wiele bardziej, ni� mogli to zrozumie�. By�a pierwsz� kobiet�, lecz z pewno�ci� nie
ostatni�. Nie teraz, kiedy nada� nowy sens swojej zabawie, kiedy posmakowa� innych emocji. To w�a�nie dzi�ki niej
odkry� tak wiele kolejnych mo�liwo�ci i perspektyw, kt�rymi m�g� wzbogaci� �ycie, zar�wno w�asne, jak i jego. Nie,
nie istnia� pow�d, dla