5736

Szczegóły
Tytuł 5736
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5736 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5736 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5736 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Weiner Zagajnik druid�w W tych szalonych latach sze��dziesi�tych panowa�a moda na "wyniesienie si� z wielkiego miasta" i "powr�t do natury". Gdy nie sta� ci� by�o na przeprowadzk� z Los Angeles w okolice zatoki lub Mendocino, pozostawa� ci jedynie kanion Topanga. Spe�nia�e� wtedy wszelkie wymagane warunki zwi�zane z ucieczk� z miasta, a jednocze�nie nadal pozostawa�e� w bliskim zasi�gu dobrze ci znanego handlarza trawki. Kanion Topanga biegnie wzd�u� g�r Santa Monica na p�nocny wsch�d od Los Angeles. Jego p�nocny kraniec to dolina San Fernando - pulsuj�ce siedlisko mieszcza�skich warto�ci i mieszcza�skiej nudy. Po�udniowy kraniec kanionu wychodzi na ocean i ci�gn�c� si� wzd�u� niego autostrad�. Przez d�u�szy czas, jeszcze w latach sze��dziesi�tych, kanion Topanga stanowi� centrum kolonii artystycznej i siedlisko grupy ludzi z przemys�u filmowego. Wi�kszo�� z nich przenios�a si�, by dzieci "pozna�y smak wsi". W �lad za nimi przybyli tu przedstawiciele pokrewnych bran�, a wi�c rzemie�lnicy r�nych specjalno�ci, jak te� cz�onkowie zespo��w rockowych i tym podobni. To by�y niez�e czasy. Ci, kt�rzy je pami�taj�, dzi� ludzie po trzydziestce, nadal wiele o nich mog� opowiedzie�. Z kolei lata siedemdziesi�te przynios�y ze sob� inflacj� i fal� rozwod�w. Ma��e�stwa ludzi z przemys�u filmowego rozpada�y si�, gdy wraz z trzecim "krytycznie ocenionym" filmem spada�a ich popularno��. Pr�bowali j� odzyska�, walcz�c w s�dach o opiek� nad dzie�mi. Z czasem wielu mieszkaj�cym tu hipisom przesta�y wystarcza� slogany i brunatna papka zamiast jedzenia i jako prawnicy przenie�li si� do Century City. Rewolucja kulturalna przesz�a przez kanion jak huragan, siej�c spustoszenie. Nadal, co prawda, mieszkaj� tu rzemie�lnicy z bran�y filmowej i nadal dzia�aj� takie relikty minionych czas�w, jak ta restauracja zdrowej �ywno�ci, nieustannie sprzedaj�ca burgery po zdecydowanie zawy�onej cenie. Ale dobre stare czasy sko�czy�y si� wraz z ponownym wyborem Nixona na prezydenta. Prys�a magia tamtych lat. W sze�� lat p�niej sprowadzi�em si� do kanionu. Pisanie dla telewizji przynosi wzloty i upadki. Gdy by�em na wozie, mieszka�em nad zatok�, je�dzi�em mercedesem i mia�em w�asny jacht. Gdy by�em pod wozem, je�dzi�em zdezelowanym volkswagenem eks-narzeczonej, poszukiwa�em taniego lokum i dr�a�em na sam� my�l o powrocie do doliny San Fernando. Mia�em szcz�cie. Uda�o mi si� wynaj�� prawdopodobnie najta�szy dom w ca�ej okolicy. W�tpi�, by miejsce to mog�o kiedykolwiek zainteresowa� inspektora budowlanego. By�a to bowiem niewielka wie�a ci�nie�, przerobiona na dwupoziomow� kawalerk�. Mia�em "najlepszy widok na ocean, oczywi�cie w tej cz�ci kanionu". Tak w ka�dym razie m�wi� Darb, oprowadzaj�c mnie po wie�y. Mo�e brak tu by�o izolacji i b�d� potrzebowa� dodatkowego �piwora w czasie ch�odnych kwietniowych nocy, ale za to w�asne ta�my b�d� odtwarza� "na najlepszym sprz�cie stereo, oczywi�cie w ca�ym kanionie". Wie�a wznosi�a si� na zboczu, tu� nad Horse's Mouth*, sklepem z pasz� i �ywno�ci�, na rogu bulwaru Topanga i autostrady nad Pacyfikiem. Sklep zaopatrywa� koniarzy, kt�rych nigdy tu nie brakowa�o. M�j agent doradza� mi, bym obecny, niekorzystny okres spo�ytkowa� na przygotowanie nowej komedii sytuacyjnej. Twierdzi�, �e nie by� to najlepszy czas, by film o Alfredzie Wielkim sta� si� przebojem sezonu. Gdy tu� przed �wi�tem Dzi�kczynienia sko�czy� mi si� zasi�ek dla bezrobotnych, wiedzia�em, �e nadszed� czas dzia�ania. Mia�em szcz�cie. Traf sprawi�, �e w sklepie Horse's Mouth potrzebna by�a pomoc przed szczytem �wi�tecznym. Na parkingu prowadzono sprzeda� choinek. I w taki oto spos�b pozna�em Polly Mathews, szefow� sklepu. - Dostaniesz dziesi�� procent prowizji za ka�de sprzedane drzewko. M�wi�c to walczy�a z ci�kim siod�em, kt�re usi�owa�a zawiesi� na ko�ku w �cianie. Chcia�em jej pom�c, ale podwoi�a wysi�ki i dopi�a swego, zanim do niej podszed�em. By�a to ma�om�wna, sprana blondynka, chuda, wysoka, nieco kanciasta, ale trudo by�o oceni� to dok�adnie, bo stale nosi�a kowbojskie buty. Za to mia�a najwi�ksze, najpi�kniejsze b��kitne oczy, jakie kiedykolwiek widzia�em poza scen�. - Czy znasz si� na koniach? Wytar�a r�k� w d�insy, unikaj�c mego wzroku. - Troch� - sk�ama�em. - Trzymany na muszce, jestem w stanie dosi��� jakiego�. U�miechn�a si� na to i spojrza�a na mnie. - Nie s�dz�, by by�o to konieczne. A po chwili doda�a: - Czy masz jakie� referencje? - Znasz Darba, wiesz, tego faceta, kt�ry mieszka w kanionie? Wynajmuj� od niego wie��. Prawdopodobnie udzieli�by mi ca�kiem niez�ych referencji, dop�ki nie przysz�oby mu do g�owy zrealizowanie mego czeku za czynsz. - Skoro wynajmujesz dom od Darba, to mi wystarcza. Czy mo�esz zacz�� od jutra? Przed po�udniem pomaga�em sprzedawa� choinki, kt�re zajmowa�y ponad po�ow� parkingu. Po po�udniu pomaga�em roz�adowywa�, co akurat by�o do roz�adowania: �rut�, siano, drewno na opa� i nowe choinki. Drzewka nie by�y przeznaczone dla mieszka�c�w kanionu - ci mieli swoje w�asne, �ywe. Sprzedawane przez nas choinki by�y przeznaczone dla bogatych ksi�gowych z okolic Malibu i Zachodniego Los Angeles. - Hej, Allen - Polly krzykn�a do mnie z kabiny swej furgonetki. - Wskakuj, b�dzie mi potrzebna pomoc przy tej dostawie ziarna. Oderwa�em si� od wielkiej sosny, kt�r� usi�owa�em wcisn�� w r�g parkingu. Darb pomacha� nam, gdy samoch�d wje�d�a� na asfalt bulwaru Topanga. - Co jest? - zapyta�em, usi�uj�c jednocze�nie otrzepa� z igie� flanelow� koszul�. - Jeste� ostatni� osob�, kt�rej potrzebna jest jakakolwiek pomoc. Zignorowa�a moj� uwag�. - To dostawa dla Gunnara Larsona. Mo�e zechcesz go pozna�. To interesuj�ca posta�. Nieraz przysz�o mi s�ysze� to okre�lenie. Jechali�my przez osiedle Topanga, by skr�ci� w w�sk� drog�, prowadz�c� wzd�u� kanionu. Gdy kanion przeszed� w niewielk� dolin�, droga zmieni�a si� w piaszczysty trakt. By� to zwyk�y upalny i suchy grudzie�, samoch�d zostawia� za sob� ��tobia�y tuman kurzu. Droga by�a przejezdna dla samochod�w terenowych i wiejskich pojazd�w, nie na tyle jednak, by da�o si� po niej je�dzi� mercedesem. Gdy zatrzymali�my si� na ocienionej przez d�by polanie, kurz dogoni� nas i przez chwil� zas�oni� wszystko. Gdy opad�, ujrza�em dom. Przed nim sta� Gunnar Larson. W�a�nie wtedy to odczu�em. Jego moc lub po prostu obecno��. To bi�o od niego. Ju� kiedy� mia�em podobne odczucia w towarzystwie wybranych re�yser�w czy te� starszych pisarzy. Przez lata pracy doszli do kontroli i w�adzy, przede wszystkim nad sob�. Potrafili emanowa� t� si�� jak stary, dobrze skonstruowany piec emanowa� ciep�em. Widz�c ich przy pracy, wiedzia�o si�, �e s� dobrzy. Wystarczy�o tylko wej�� do pokoju, w kt�rym pracowali. R�nica mi�dzy nimi a Gunnarem polega�a na tym, �e on si� ju� taki urodzi�. Zauroczenie nie trwa�o d�ugo. Uwag� moj� odwr�ci� najwi�kszy pies, jakiego kiedykolwiek widzia�em. Podbieg� do wozu i przez okienko zacz�� liza� Polly po twarzy i r�kach. - Siad, Shep, siad. Usi�owa�a go odgoni�, ale nadaremnie. Ignorowa� jej pro�by. Je�li sto kilo �ywej wagi samo nie ma zamiaru zej�� ci z drogi, to z ca�� pewno�ci� nie da si� ruszy� komu� innemu. Polly da�a za wygran� i zacz�a drapa� psa za uszami. - No co, psinko - m�wi�a pieszczotliwie. - Lubisz to? Ale jak mam wysi���, skoro blokujesz drzwiczki. H�? Gunnar zawo�a� psa i ten natychmiast odskoczy� od samochodu i, merdaj�c ogonem, ruszy� do swego pana. Zdawa� si� zastanawia�, jak� te� now� zabaw� szykuje mu �ycie. - To najwi�kszy pies, jakiego dot�d widzia�em - szepn��em. - Wygl�da jak przeniesiony ze �redniowiecza. Polly otworzy�a drzwiczki i odrzek�a przez rami�: - To wilczur irlandzki. Gunnar je hoduje. Zeskoczy�a na ziemi�. Wygrzeba�em si� z wozu i do��czy�em do Gunnara i Polly. Ta, trzymaj�c r�ce w kieszeni i nie odrywaj�c wzroku od w�asnych but�w, przedstawi�a mnie. - Gunnar, to Allen Engels. W�a�nie zacz�� prac� w sklepie. Gunnar wyci�gn�� do mnie r�k�. Wydawa�o si�, �e g�ruje nade mn� si�� i wzrostem. By�em za�enowany, zdaj�c sobie spraw� ze zbyt wielu lat sp�dzonych przy biurku i maszynie. Jedynym intensywnym sportem z tamtego okresu by�y wycieczki rowerem z domu do najbli�szego sklepu monopolowego po kolejny karton piwa. Moje zmagania z choinkami i �rut� jeszcze mnie nie wzmocni�y, przyczyni�y si� jedynie do b�lu mi�ni. - Cze�� - powiedzia�. Gdy tylko dotkn��em jego stwardnia�ej d�oni, skr�powanie opu�ci�o mnie ca�kowicie. Poczu�em si� silny jak tur. Czu�em, �e mog� sam, bez niczyjej pomocy, w dwie minuty roz�adowa� furgonetk�. Nie, ja nie tylko to czu�em, ja to wiedzia�em. Ta si�a pochodzi�a od niego i cz�� mego ja zdawa�a sobie z tego spraw�, podczas gdy druga cz�� upaja�a si� tym doznaniem. Moja euforia by�a wynikiem u�cisku d�oni. Gdy opu�cili�my je, fala uniesienia zmala�a. Pozosta�o jedynie uczucie podobne do tego, gdy ostatnie d�wi�ki melodii nadal jeszcze brzmi� nam w uszach. Na nowo u�wiadomi�em sobie, �e otacza mnie natura w ca�ym swym pi�knie i by� to jeden z najwspanialszych dni mojego �ycia. Shep podszed� do mnie i obw�cha� mi d�o�. - Co jest? - mrukn��em. Obliza� mi nadgarstek, a ja drapa�em go za uszami, tak jak to robi�a Polly. - Pi�kny pies - patrzy�em na niego jak oniemia�y. - Wygl�da, jakby pojawi� si� tu wprost ze �redniowiecza. - Rzymianie importowali te psy z Irlandii jeszcze przed narodzeniem Chrystusa. - Gunnar westchn��. - A dzi� Shep pilnuje, by kojoty nie zbli�a�y si� zanadto do naszych kur, kot�w i kr�lik�w, prawda, piesku? Pies odwr�ci� �eb, zgadzaj�c si� ze swym panem. Do mnie za� Gunnar szepn��: - Posiadasz du�� empati�, wiedzia�e� o tym? Poczu�em si� g�upio. Nie podnosz�c wzroku, kiwn��em g�ow�. Gunnar wyczu� moje skr�powanie i rozwia� urok chwili m�wi�c: - Zabierzmy si� do roz�adowania furgonetki, bo inaczej jeszcze po zachodzie s�o�ca b�d� si� musia� u�era� z kup� obra�onych kur i kr�lik�w. Pokaza� nam, gdzie sk�ada� worki z pasz�, a my w rekordowym czasie roz�adowali�my w�z. Gdy sko�czyli�my, zaprosi� nas na szklaneczk� wina. - Hoduj� winoro�l i sam robi� wino - powiedzia�. Gdy odje�d�ali�my, doda�: - Jed�cie ostro�nie wzd�u� wybrze�a. Zbli�a si� g�sta mg�a. Nie w�tpi�em w jego s�owa, cho� niebo nad nami by�o b��kitne i czyste. Gdy tylko znikn�� nam z oczu w chmurze wiecznie obecnego kurzu, odwr�ci�em si� do Polly i zapyta�em: - No dobrze, kto to w�a�ciwie jest? - Wiedzia�am, �e ci si� spodoba - u�miechn�a si� szeroko, zmieniaj�c biegi podczas jazdy wyboist� drog� w kanionie. Chocia� nie patrzy�a na mnie, czu�em, �e jej stosunek do mnie zmieni� si�. Pocz�tkowy ch��d znikn��. Zda�em egzamin. Gdy skr�cili�my w g��wn� drog� i jechali�my wzd�u� �cian kanionu, opowiedzia�a mi o nim. By� ekologiem. Do Topanga przyby� w latach dwudziestych na d�ugo przed wybudowaniem nad oceanem drogi do doliny San Fernando. Napisa� kilka ksi��ek na temat ekologii kanionu, jak te� wczesnej historii tych okolic. - Znalaz�o si� kilku w�a�cicieli budowlanych, kt�rzy chcieli stawia� domy na p�noc od Topanga. Zorganizowa� protest. Musia� chyba studiowa� gdzie� prawo, bo potrafi� wystrychn�� na dudk�w ich prawnik�w. To na jaki� czas powstrzyma�o prace. To i... - zawaha�a si�, a potem spogl�daj�c na mnie spod oka doda�a m�tnie - i inne rzeczy. - Jakie? - To zaczyna�o by� interesuj�ce. W miar� jak zbli�ali�my si� do oceanu, kanion zw�a� si�, a droga stawa�a bardziej kr�ta. Polly przez chwil� skoncentrowa�a si� na prowadzeniu, zanim podj�a dalsz� rozmow�. - Policja nadal s�dzi, �e to sprawa wandali. Bo, rozumiesz, w�a�ciciele budowlani nie mog� tak naprawd� nikogo obwinia�, dzia�ali przecie� nielegalnie. Gdy s�ysz�, jak kto� zaczyna sw� opowie�� od �rodka, to pozwalam, by sam doszed� z tym do �adu. Polly zorientowa�a si� w mig, co zrobi�a i wzi�a g��boki oddech. - Budowlani rozpocz�li swe roboty, gdy nadal jeszcze toczy�a si� sprawa w s�dzie. Mieli zamiar budowa� bez pozwolenia i postawi� nas przed... - zmarszczy�a brwi szukaj�c odpowiedniego s�owa. - ...faktem dokonanym - podpowiedzia�em. - I co si� wydarzy�o? - Pewnej nocy, zaraz po tym, jak zacz�li stawia� konstrukcje dom�w, kto� dosta� si� na teren budowy i wszystko zr�wna� z ziemi�. - Zr�wna� z ziemi�? - Tak. Kilku facet�w, kt�rzy s�u�yli w Wietnamie, opowiada�o, �e podobnie wygl�da�y bambusowe chaty, gdy przejecha�y przez nie czo�gi. - To nierozwa�ne ze strony budowlanych, �e pozwolili protestuj�cym ekologom zbli�y� si� do swej budowy. - Ogrodzili ca�y teren drutami i trzymali dobermany, by pilnowa�y go noc�. Po p�ocie nie zosta�o ani �ladu. - Za�mia�a si� na samo wspomnienie. - A dobermany zmieni�y si� w przymilne szczeniaki. Agencja, od kt�rej je wynaj�li, by�a w�ciek�a jak diabli. Powiedzieli, �e psy s� ju� na straty. Odt�d chcia�y si� tylko bawi�. Ja ich nie widzia�am, ale ludzie, kt�rzy pierwsi tam si� znale�li, m�wili, �e �asi�y si� merdaj�c ogonami i w�sz�c w zagajniku d�bczak�w, znajduj�cym si� na terenie budowy. Opar�em si� o siedzenie. - A wi�c - zawyrokowa�em g�o�no - budowlani maj� ci�ki orzech do zgryzienia dzi�ki prawniczym zdolno�ciom Gunnara i kilku bojownikom o �rodowisko naturalne. - Do siebie za� zamrucza�em: - Cudownie. - Och. Czy ci wspomina�am, �e mam w sklepie kilka jego ksi��ek? Wiedzia�em, co chce powiedzie�, zanim zapyta�a: - Co mia� na my�li m�wi�c o twojej spostrzegawczo�ci? - M�wi� o empatii, a nie o spostrzegawczo�ci. Kiedy zda�a sobie spraw�, �e nie zamierzam powiedzie� ani s�owa wi�cej, mrukn�a jedynie co� pod nosem. W ciszy obserwowali�my liczne zakr�ty drogi w kanionie. Mg�a, kt�r� Gunnar przewidzia�, dopad�a nas, gdy doje�d�ali�my do oceanu. Uczucie, b�d�ce wynikiem spotkania z Gunnarem, przyblak�o nieco w ci�gu popo�udnia i wczesnego wieczoru. Wci�� nap�ywali nowi klienci z Santa Monica i Malibu. Wr�ci�em do swoich zmaga� z choinkami. Ironi� losu jest, �e plastykowa karta kredytowa potrafi rozwia� metafizyczne rozterki. Gdy ostatnie �wiat�a samochod�w znikn�y w ciemno�ci i mgle, zamkni�to sklep. By�a sobota. Polly wymkn�a si� do domu, odleg�ego o jakie� �wier� mili st�d, a ja nie mia�em ochoty jej �ciga�. Przyj��em zaproszenie Darba do miejscowego baru. - W czasie weekend�w przychodzi tam niesamowity "towar". - Jasne, czemu nie - odpowiedzia�em, wzruszaj�c ramionami i obieca�em do��czy� do niego, jak tylko uda mi si� zeskroba� z cia�a warstw� �ywicy. Kantyna by�a wiecznie zat�oczona. Kiedy� usi�owano zrobi� z niej restauracj� meksyka�sk�. Po tych pr�bach pozosta�o jedynie kilka sombreros wisz�cych na �cianie i najgorsze margaritas, jakie przysz�o mi kiedykolwiek pi�. By� to bar dla ludzi pracy: na zewn�trz sta�y zaparkowane furgonetki obok b�yszcz�cych chevrolet�w z nap�dem na cztery ko�a. - Sp�jrz na to - Darb tr�ci� mnie �okciem, gdy do baru wesz�y trzy m�ode kobiety w strojach kowbojskich. Stali�my oparci plecami o bar, z drinkami w gar�ci i wzrokiem wlepionym w drzwi wej�ciowe. Nikt jeszcze nie ta�czy�, cho� p�yta Lindy Ronstadt gra�a na ca�y regulator. Pomy�la�em sobie, �e jest to jedno z tych miejsc, w kt�rych dostajesz chrypy, usi�uj�c przekrzycze� muzyk�. - Wiesz - teraz ja d�gn��em Darba �okciem - pozna�em dzi� Gunnara Larsona. Polly zabra�a mnie do niego. - Naprawd�? - Darb kiwn�� g�ow�. - On jest w porz�dku. Czy Polly opowiada�a ci o dupkach, kt�rzy usi�owali wybudowa� tu swe b�aze�skie domy? - Gdy przytakn��em, ci�gn�� dalej: - A o motocyklistach? - Potrz�sn��em przecz�co g�ow�. - No c�. - Odwr�ci� si� twarz� do baru. Gdy poszed�em w jego �lady, nasze zgarbione cia�a odgrodzi�y nas nieco od ha�asu i muzyki. - Kilka lat temu grupka motocyklist�w upodoba�a sobie ten kanion. By�o lato. Drogami po�arowymi je�dzili tam i z powrotem. Nie by�y to �adne terenowe motory, ot, ci�kie rycz�ce krowy. Zjawiali si� tu co tydzie�, strasz�c okoliczn� zwierzyn�. Phil, ten ze stajni je�dzieckiej, kilkakrotnie telefonowa� do szeryfa, ale zanim pojawia�a si� policja, po motocyklistach nie by�o ani �ladu. - No i - Darb przerwa�, by �ykn�� piwa i obliza� swe bujne w�sy - pewnego ranka wjechali swymi motorami na drog� Gunnara, a p�nym popo�udniem powr�cili stamt�d pieszo. Wygl�dali, jakby kto� im porz�dnie do�o�y�. Jeden z nich mia� z�amane trzy �ebra. - Darb ponownie poci�gn�� �yk piwa. - Co im si� sta�o? Darb zn�w obliza� w�sy. - Powiedzieli tylko, �e wpadli na jakie� drzewa. Ale najzabawniejszy jest fakt, wiem to od Arniego - tego, co ma warsztat naprzeciwko sklepu, po drugiej stronie ulicy - �e motory pozostawili na �rodku drogi Gunnara. A tam nie ma ani jednego drzewka. Widzia�em te graty, gdy Arnie je �ci�gn�� do warsztatu. Kompletnie skasowane. - Po kolejnym �yku powt�rzy� dobitnie: - Kompletnie. Odwr�cili�my si� w stron� parkietu i wej�cia, by obserwowa� ta�cz�cych i wchodz�ce do baru kobiety. Darb ponownie da� mi kuksa�ca, wskazuj�c na "towar", zajmuj�cy miejsce po drugiej stronie sali. Dziewczyny nie by�y w moim typie. Sp�ni�y si� co najmniej o dziesi�� lat. Ale Darba zaczyna�o bra� - najwyra�niej odpowiada�y mu wszystkie. Muzyka umilk�a. Wszyscy przestali rozmawia�, gdy tylko zdali sobie spraw�, �e niepotrzebnie j� przekrzykuj�. Tak jak pozostali odwr�ci�em si� w kierunku graj�cej szafy. U�miech stoj�cej w drzwiach dziewczyny opisywa�em dziesi��, dwana�cie lat wcze�niej jako u�miech "dzieci mi�o�ci". Jej nos pokrywa�o kilka pieg�w, a oczy by�y zmru�one w u�miechu. Mysiobr�zowe w�osy, splecione w warkocze, okala�y koron� jej g�ow�, upodabniaj�c j� do boginki z p��tna Botticellego. Sp�dnica do kostek uzupe�nia�a wygl�d hipiski z lat sze��dziesi�tych. By�a tak pi�kna, �e chocia� jej wzrok wskazywa�, i� by�a ju� nieraz na haju, to i tak nie mia�bym nic przeciwko temu, by patrze� na ni� przez ca�� noc. Nagle moj� uwag� odwr�ci� jaki� ruch i gdy przenios�em wzrok na posta� stoj�c� tu� za ni�, odczu�em natychmiastow� potrzeb� opuszczenia oczu i przygl�dania si� wi�rom na pod�odze. W jego d�oni �agodnie ko�ysa� si� wyrwany z kontaktu kabel szafy graj�cej. To w�a�nie ten ruch zwr�ci� moj� uwag�. Rozko�ysany kabel trzymany w tej zimnej, bladej d�oni! M�czyzna ubrany by� na czarno - czarne spodnie, czarny golf i czarna czapka rybacka, rzadko obecnie widywana. Jego z�by l�ni�y jak k�y wilka, a sk�ra mia�a blado�� rybiego podbrzusza. Spod czapki wymyka�y si� czarne, kr�cone w�osy. Mia� wygl�d szesnastolatka, ale wiedzia�em, �e to mylne wra�enie. Naci�gni�ta sk�ra wok� ust i oczu wyra�nie tuszowa�a zmarszczki. Z jego spojrzenia wia�o �mierci�. Kiedy dziewczyna przem�wi�a, to, co powiedzia�a by�o tak absurdalne, �e parskn��em �miechem. Zdenerwowanie zawsze spycha mnie na skraj histerii, zawsze chichocz� w takich sytuacjach. Gdy spojrza� w moim kierunku, natychmiast tego po�a�owa�em. Podesz�a do mnie ze swym boskim u�miechem i wyci�gni�t� d�oni�. - Od�a�ujesz grosik? Nie �a�uj grosza dla Naszego Pana - powt�rzy�a. Nie podnosz�c wzroku, grzeba�em po kieszeniach d�ins�w. Przez chwil� wpad�em w panik�, �e nie mam przy sobie pieni�dzy. Znalaz�em kilka monet i odda�em jej wszystko, co mia�em. - Dzi�ki ci, bracie - powiedzia�a nie spuszczaj�c ze mnie wzroku. - Dzi�ki, w imieniu Pana Naszego. Nie podnios�em wzroku, nawet gdy odesz�a i swym ciep�ym g�osem zadawa�a to samo pytanie innym. Nie mog�em pozby� si� uczucia, �e zosta�em przy�apany w spi�arni z r�k� w �akociach i �e nie jestem w stanie nic na to poradzi�. Wszyscy wr�cili�my do rzeczywisto�ci, gdy ponownie zabrzmia�a muzyka. Ich ju� nie by�o. Wyszli. Przez moment w barze panowa�a zupe�na cisza, a potem powr�ci�o normalne �ycie. Darb, by doj�� do siebie, potrzebowa� a� dw�ch szklaneczek tequili. Walcz�c z drinkiem, zapyta�em go: - Czy tu w kanionie mieszkaj� jeszcze inne barwne postacie, o kt�rych powinienem wiedzie�? Dziewczyna i facet w czerni byli, wed�ug Darba, cz�onkami komuny religijnej, ukrytej gdzie� w kanionie z dala od g��wnej drogi. By�a to jedna z pozosta�o�ci lat sze��dziesi�tych. - Komuna religijna, te� co�! Wygl�dali zbyt upiornie, by nale�e� do obozu wyznawc�w Biblii - powiedzia�em. - Wiesz - odrzek� Darb, przysuwaj�c si� do mnie - s� tacy, co m�wi�, �e w�r�d nich jest kilku by�ych cz�onk�w rodziny Mansona. Mia�em ochot� spyta� Darba, czemu zacz�� m�wi� szeptem, ale zmieni�em zdanie. Na samo wspomnienie tych oczu i mnie zachcia�o si� i�� w jego �lady. Bar powoli wraca� do �ycia; by� mo�e, rozmawiano pocz�tkowo zbyt g�o�no i w spos�b wymuszony, ale wida� by�o, �e wszyscy starali si� powr�ci� do przerwanych zaj��. Darb ponawia� swe kuksa�ce, ilekro� pojawia�y si� kolejne "luksusowe towary". Ale ja nie mia�em ochoty na �aden, niezale�nie jak bardzo luksusowy. Zostawi�em wi�c Darba w barze, nim ponownie zdo�a� wbi� mi �okie� w bok. Jeszcze tego wieczoru wyci�gn��em ksi��k� Gunnara, wypo�yczon� ze sklepu. Kartkuj�c j�, wyczu�em ton, w jakim zosta�a napisana. Przypomnia�em sobie wszystkie po�ykane przeze mnie w czasie pierwszych wakacji w college'u ksi��ki Johna Muira. Gunnar wyja�nia� sprawy ekologii kanionu i okalaj�cych go g�r, ��cz�c naturalistyczne spojrzenie z j�zykiem poety. Przegl�daj�c ksi��k�, opuszcza�em opisy, zatrzymuj�c si� na zdj�ciach. Najwi�cej miejsca zajmowa�y d�by. Gunnar opisywa� je jako stra�nik�w. Miejscowi Indianie odnosili si� do nich z takim samym namaszczeniem jak Indianie z r�wnin do bizon�w. Drzewa dostarcza�y nie tylko schronienia, ale i po�ywienia. W nagrod� Indianie umie�cili je w panteonie swych bog�w. Tequila wp�yn�a na mnie zgubnie i ju� w po�owie lektury zacz��em ziewa�. - Brakuje tylko, �eby Indianie zacz�li sk�ada� ludzi w ofierze i ju� mogliby zosta� druidami - zamrucza�em, odk�adaj�c ksi��k�. - Palce g�r wbite w �yciodajne fale oceanu. - W takich sformu�owaniach le�a�a si�a Gunnara, pomy�la�em, zapadaj�c w sen. Praca w sklepie wype�nia�a mi ca�e dni. Nie czu�em si� specjalnie zaharowany, ale te� nie leniuchowa�em. Darb ca�ymi dniami karmi� nas swymi antybo�enarodzeniowymi monologami. Polly udzieli�o si� to napi�cie. Uciek�a w milczenie i jednosylabowe odpowiedzi. Mo�e dlatego zdziwi�em si�, gdy pewnego popo�udnia zjawi�a si� u mnie. - Allanie, czy masz jakie� plany na wolny dzie�? G�ow� mia�a spuszczon�, w�r�d grzywki ledwie dostrzega�em prze�wituj�cy b��kit jej oczu. - Nic specjalnego, bo co? - By�em zdziwiony, ale i zadowolony, �e rozmowa sz�a w�a�nie w takim kierunku. - Wiesz, skoro masz tu pracowa�, to dobrze by by�o, gdyby� pozna� konie. - Spojrza�a na mnie i posy�aj�c mi pe�en nadziei u�miech Mony Lizy, zapyta�a: - Czy nie mia�by� ochoty na konn� przeja�d�k�? Ucieszy�o mnie to. - Oczywi�cie - odpowiedzia�em, bo czy mog�em odpowiedzie� inaczej? Jej u�miech uwydatni� do�eczki w policzkach. - To w porz�dku. - Teraz do�eczki wida� by�o jak na d�oni. Poda�a mi sw�j dok�adny adres. - We�miemy moje konie. S�u�y�y niegdy� do nauki jazdy. Do tamtej chwili tyra�em w sklepie jak bury osio�, ale teraz wprost zacz��em szale�. - Weso�ych �wi�t - rzuca�em klientom, przywi�zuj�c choinki do dach�w ich samochod�w. - Co ci� napad�o? - zapyta� Ebenezer Darb, kiwaj�c na furgonetk�, podje�d�aj�c� po �adunek drewna. - Czy�by� poci�gn�� grza�ca, przygotowanego dla klient�w? - Nie. - Za�mia�em si�. - Wpad�em po prostu w �wi�teczny nastr�j. A ty co? Przecie� to okres pokoju na ziemi i dobroci dla bli�nich, nie wiedzia�e� o tym? Darb jedynie co� mrukn��, prychn�� i zawrzeszcza� na kierowc� furgonetki. �miej�c si� ruszy�em w stron� kolejnego mercedesa, rozgl�daj�c si� za drzewkiem odpowiedniej klasy. Jechali�my drog� przeciwpo�arow�, kieruj�c si� w stron� domu Gunnara. Polly dosiad�a g�adkiego araba imieniem Jet, a ja dosta�em ci�kiego konia o imieniu Sier�ant. Szybko opanowa�em tajniki jazdy konnej - r�b tak, jakby� wiedzia�, co robisz, a wszystko b�dzie dobrze. (Nadal jednak �ciska�em kurczowo ��k w chwilach strachu.) - Co s�dzisz o ksi��ce Gunnara? - Polly siedzia�a na koniu jak w wygodnym fotelu na biegunach. Kiedy da�em wymijaj�c� odpowied�, �e jest w porz�dku i przypomina mi ksi��ki Johna Muira, spi�a konia i ruszy�a galopem. Sier�ant przeszed� w k�us, usi�uj�c nad��y� za Jetem i rzucaj�c mn� tak okrutnie, �e czu�em, jak wszystko si� we mnie przewraca. Gunnar wyszed� z domu, gdy podje�d�a�em. Polly ju� zsiad�a z konia. Gdy usi�owa�em wypl�ta� si� z siod�a, s�ysza�em, jak powiedzia� do Polly, �e niepotrzebnie przegoni�a Jeta. Moje nogi skrzypia�y i trzaska�y przy ka�dym ruchu. Gunnar z u�miechem zapewni� mnie, �e sztywno�� wkr�tce minie. Do nas obojga powiedzia�, �e cieszy si� z naszej wizyty. - Jak tylko oporz�dzicie konie, wejd�cie do �rodka. Podbieg� Shep i rozpocz�� sw�j rytua� machania ogonem i lizania d�oni. - Si�d�cie, prosz� - Gunnar wskaza� na sof�. - Czy mog� poda� wam sok jab�kowy? Wydawa�o mi si�, �e by� niespokojny, podenerwowany. Ale napi�cie wype�niaj�ce pok�j powoli rozp�ywa�o si� po k�tach. - Ja dzi�kuj� - rzek�a Polly. Popatrzy�a na mnie i wiedzia�em, �e i ona wyczu�a jego niepok�j. Spojrza� na nas, najpierw na Polly, potem na mnie i westchn��. Zabrzmia�o to jak powiew wiatru w suchych ga��ziach drzew. - Nadchodzi paskudna burza - powiedzia� jakby do siebie. Patrzy� w dal ponad nami, przez otwarte okno. - O co chodzi, Gunnar? - Polly nachyli�a si�. - O komun� Pana Naszego - odpowiedzia�. No tak, przypomnia�em sobie �ebraczk� o trupim wzroku i stuletniego dzieciaka z czarnymi oczami. Teraz i mnie r�ce zacz�y si� poci�, a nogi dr�e�. - B�d� chcieli wkr�tce zrobi� co� bardzo z�ego. Stanie si� to w noc, gdy nadejdzie burza. - Czemu... czemu nie udamy si� z tym do szeryfa. - Polly usi�owa�a naprawi� �wiat i utrzyma� go w ryzach. - Wiesz, �e to nic nie da - powiedzia� wolno, potrz�saj�c g�ow�. - No tak. - Spojrza�a na r�ce, spoczywaj�ce na jej napi�tych udach. Jak dla mnie sprawy dzia�y si� zbyt szybko. - Chwileczk�, o co tu chodzi? - Mieli�my ju� przypadki zabijania zwierz�t - wyja�ni�a Polly. - Znajdowano owce i byd�o paskudnie wypatroszone. - Przerwa�a na moment, by odp�dzi� wspomnienia. - Widzia�am jedn� z zabitych k�z, to... to by�o straszne. Gunnar doda� szybko: - Wed�ug raport�w w�adz podobnie okaleczone zwierz�ta znajdowano w ca�ym kraju. Zanim sko�czy� m�wi�, ju� wydawa�o mi si�, �e wiem, co b�dzie dalej. - By�y to okaleczenia zwi�zane z pewnymi obrz�dami. W�adze przes�uchiwa�y cz�onk�w komuny, ale nie by�o dowod�w na to, �e s� zamieszani w t� spraw�. Patrzy�em w b��kitne oczy Gunnara. - Czy zaatakowano kt�re� z twoich zwierz�t? - Nie - u�miechn�� si� do siebie. - Wiedz�, �e ze mn� lepiej nie zaczyna�. Przez moment milczeli�my wszyscy troje, zatopieni we w�asnych my�lach. - Kiedy to nast�pi? - zapyta�a mi�kko Polly. - Nie jestem pewien. Wkr�tce, podczas burzy. Tylko tyle widz� w tej chwili. Polly kiwn�a g�ow� akceptuj�c informacj�. To wszystko, co widzi! Z jednej strony nie chcia�em uzna� tego, co dzia�o si� wok�, w spos�b, w jaki przyj�a to Polly. Co� we mnie chcia�o podskoczy� i wrzasn�� - nie wierz� w to g�wno! Ale druga moja po�owa wierzy�a we wszystko. Znajduj�c si� w pokoju z Polly i Gunnarem, mia�em uczucie, �e jest to mo�liwe. Jej wiara by�a bezkrytyczna. Widz�c to, sam zacz��em wierzy�. Ruchem g�owy po�egna�em Gunnara, gdy wstali�my, by wyj��. W drodze powrotnej by�em przygn�biony. Szybko zacz�o si� �ciemnia�, gdy tylko chmury przes�oni�y horyzont. Po g�owie chodzi�o mi ostatnie zdanie Gunnara: nie dopuszczajcie, by dzieci kr�ci�y si� ko�o komuny. Gdy to m�wi�, przeszed� mnie dreszcz, bo przeczuwa�em, �e cokolwiek si� stanie, b�d� mia� w tym sw�j udzia�. Deszcz zacz�� pada� jeszcze tego samego wieczoru. Polly i ja nie rozmawiali�my ze sob� na temat wizyty u Gunnara. Usi�owali�my chroni� si� nawzajem przed l�kiem. Ale kilkakrotnie z�apa�em j� na tym, jak wpatruje si� w niebo. Deszcz by� taki, jak zwykle nad Los Angeles. M�awka i g�sta mg�a na zmian� z szarym niebem. Pracowali�my w b�ocie. Nie przypominam sobie, by cho� na chwil� opu�ci�o mnie uczucie niepokoju i przygn�bienia, wyniesione z domu Gunnara. Sprzedawa�em jedno drzewko po drugim, byle tylko wype�ni� czym� czas. Polly czu�a to samo co ja. Tych kilka dni tu� przed �wi�tami zbli�y�o nas. Nasze r�ce styka�y si�, gdy podawa�a mi kubek kawy. Nie rozmawiali�my ze sob�, zbyt bali�my si�. Wiedzia�em, �e ona odczuwa to samo co ja, po tym, jak szuka�a mnie wzrokiem. Jak dzieci, kt�rych mieli�my strzec, zbli�yli�my si� do siebie i wsp�lnie usi�owali�my wypatrze� burz�, zanim jeszcze nadesz�a. Ale kiedy nadesz�a, nie wydaje mi si�, by�my byli na ni� przygotowani. Wszystko wskazywa�o na to, �e mo�e si� rozpogodzi� jeszcze przed Bo�ym Narodzeniem. Wybrali�my si� do baru, by si� odpr�y�. Deszcz nie by� tak dokuczliwy, za to zacz�a si� plaga tego rejonu - osuwanie b�otnistych zboczy. Furgonetka Polly z trudem pokonywa�a rozmok�� drog�. - Jakie to szcz�cie, �e nie pojechali�my moim volkswagenem - powiedzia�em przekrzykuj�c silnik. Polly zmieni�a biegi, zanim odpowiedzia�a. - Po ka�dej ulewie Arnie wyci�ga z b�ota co najmniej tuzin samochod�w. Gdy wje�d�ali�my na parking, zacz�o la�. By�a to potworna ulewa, jakiej rzadko oczekuje si� w Los Angeles, ale kiedy jednak nadchodzi, na d�ugo pozostaje w pami�ci. Krople deszczu s� wielkie i ci�kie, a wszyscy zatrzymuj� si�, by pos�ucha�, jak b�bni� o dachy. Tak by�o, gdy dochodzili�my do baru. Zanim ktokolwiek zdo�a� skomentowa� b�bnienie kropli deszczu o dachy woz�w, niebo roz�wietli�a b�yskawica, a w �lad za ni� s�ycha� by�o pot�ny huk grzmotu. Polly spojrza�a na mnie. Wiedzieli�my, �e to w�a�nie ta burza. Podchodz�c do baru, z rezygnacj� zam�wi�em margarit�. Obydwoje usi�owali�my ukry� nasze obawy, obserwuj�c wchodz�cych do baru ludzi, otrz�saj�cych z deszczu swe p�aszcze i kapelusze. B�bnienie deszczu o dach nie ustawa�o. Zacz�o si�, gdy do baru wszed� Darb. - Czy wiecie, co w�a�nie us�ysza�em w radiu? Kanion zosta� odci�ty z powodu osuni�cia si� b�ota. Okrzyki rado�ci powita�y te s�owa. Podawano drinki na koszt baru. Wpatrywa�em si� w swoj� margarit� i czu�em, jak strach podchodzi mi do gard�a. Polly dotkn�a mego ramienia i nachyli�a si� ku mnie. - Jest dobrze, Polly. Mo�e nic si� nie stanie. Mo�e Gunnar myli� si�. - Obj��em j� i zacz��em delikatnie masowa� jej kark i ramiona. Ona, podobnie jak ja, nie wierzy�a w to, co m�wi�em. Gdy tak siedzieli�my nachyleni ku sobie, muzyka stawa�a si� coraz g�o�niejsza. Ludzie usi�owali przekrzycze� j�. Ha�as by� niemo�liwy. Polly i ja przytulili�my si� do siebie jak �o�nierze, kryj�cy si� w okopie w oczekiwaniu na koniec ataku artyleryjskiego. Gdy otworzy�y si� drzwi, b�yskawica, a tu� za ni� pot�ny grzmot, zamkn�y wszystkim usta. Deszcz pozlepia� mu w�osy i skapywa� z marynarki na pod�og�. Pocz�tkowo nie pozna�em go. Na jego twarzy malowa� si� niepok�j. Usi�owa� u�miechn�� si�, �wiadomy zainteresowania, jakie wywo�a�o jego wej�cie. - Arnie? - Polly podesz�a do niego. - Co si� dzieje? Nigdy przedtem nie widzia�em m�czyzny za�amuj�cego r�ce. Arnie sta� tam, mn�c czapk� w d�oniach. - Chodzi o dzieci - wykrztusi�. - Nie ma ich, s� na terenie komuny. Westchn�� ci�ko. - Pom� Marti, jest w ci�ar�wce. - Pochyli� g�ow�, jakby w�a�nie wyzna� sw�j najwi�kszy grzech. Usiad�em z powrotem, jak zawsze obserwuj�c i nas�uchuj�c, co si� wok� dzieje. Dw�jka dzieci Arniego, dziewi�cioletni Jason i o�mioletnia Jennifer, posz�y wzd�u� kanionu, by pobawi� si� z przyjaci�mi. Nie wr�ci�y do domu. - M�wi�am dzieciom, by nawet nie zbli�a�y si� do komuny. Twarz Marti wygl�da�a, jakby jej w�a�cicielka nie spa�a od tygodnia. Mokra, skr�cona blond trwa�a sp�ywa�a na ramiona, nadaj�c jej wygl�d przemoczonego cocker-spaniela. - Sk�d wiesz, �e s� na terenie komuny? - Polly posadzi�a Marti naprzeciw siebie, robi�c wszystko, by j� uspokoi�. Chocia� wydawa� si� mog�o, �e Marti wyp�aka�a ju� wszystkie �zy, uda�o si� jej wyda� jeszcze jeden krzyk rozpaczy. - Komuna jest niedaleko. Gdy posz�am ich szuka�, mign�y mi ich rowery na drodze do kanionu. Wr�ci�am po Arniego, a gdy oboje tam pojechali�my, rower�w ju� nie by�o, za to byli ludzie ze strzelbami. - Przerwa�a na chwil�, by otrze� �zy. - M�wi�am dzieciakom, by nie zbli�a�y si� do tego miejsca. - By�a na kraw�dzi histerii. Polly kiwn�a ze zrozumieniem, a nast�pnie zacz�a uspokaja� j� s�owami, kt�rych nie s�ysza�em. Arnie, oparty o bar, s�ucha� swej �ony. Wygl�da� na cz�owieka, kt�ry nie potrafi nic zrobi�. - Nigdy przedtem ich nie widzieli�my. By�o ich z p� tuzina i ka�dy mia� bro�. Wszyscy ucichli, gdy dotar�a do nich ta wiadomo��. To Darb odezwa� si� pierwszy: - C�, wygl�da na to, �e i my musimy wyci�gn�� nasz�, no nie? Kto� zacz�� m�wi�, by wezwa� szeryfa i patrol, i zaczeka�, a� si� zjawi� tu nad ranem. - Jutro b�dzie za p�no. - Gunnar sta� w drzwiach. Jego spokojne s�owa uciszy�y gwar. Shep sta� u boku pana, rozgl�daj�c si� za towarzystwem do zabawy. - C� - westchn�� Darb - ruszajmy. We�miemy nasz� bro�, a je�li kto� zapyta, po co nam ona, mo�emy zawsze odpowiedzie�, �e szukamy zaginionych dzieciak�w. - �elazo ich nie powstrzyma - powiedzia� stanowczo Gunnar. W barze zacz�o powoli wrze� jak w kotle. Darb zamrucza�: - Czy�by? A mo�e zrobi to o��w? - Ale jego s�owa zgin�y w szumie. Gunnar podszed� do mnie i powiedzia� szybko, zanim ha�as zag�uszy� wszelkie rozmowy. - Musisz wydosta� dzieci przed p�noc�. - M�wi� to do mnie. - Ja? - Zosta�em wybrany na ochotnika. - Jak mam tego dokona�? - Shep zaprowadzi ci� do nich. - Pies machn�� ogonem, s�ysz�c swe imi� i zacz�� chodzi� mi�dzy stolikami, obw�chuj�c ludzi. - Ja p�jd�. - Arnie oderwa� si� od baru, usi�uj�c wci�gn�� brzuch zaokr�glony od zbyt wielu wypitych z przyjaci�mi piw. Gunnar potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie mog� ci� ochroni�. - P�jd�. - Arnie pod sw� mokr� baseballow� czapk� wygl�da� na ma�ego i s�abego, ale te� i zdecydowanego. Gunnar kiwn�� g�ow� i ponownie zwr�ci� si� do mnie. - Shep podprowadzi ci� do ich kolonii od ty�u. - Do Darba rzuci�: - Reszta mo�e podej�� od strony wylotu kanionu, tam, gdzie ich kanion ��czy si� z kanionem Topanga. Je�li chcecie. Znowu odwr�ci� si� do mnie. - Wi�kszo�� drogi b�dziesz musia� przej�� pieszo. Dzieci s� w jednym z budynk�w niedaleko wyr�bu na ty�ach ich komuny. Tu zaoponowa� Darb: - Pieszo? W tym deszczu? �artujesz chyba - nerwowo �u� gum�, a r�ce a� �wierzbi�y go do broni. - Deszcz wkr�tce ustanie. Byli�my ju� tak podekscytowani, �e nie s�dz�, by kto� w�tpi� w s�owa Gunnara. Tylne �wiat�a furgonetki Polly znikn�y za zakr�tem. Powietrze by�o rze�kie, jak zwykle po burzy. Od nadmiaru ozonu kr�ci�o mi si� w g�owie. D�wi�ki p�yn�cej wody zag�usza�y grzmoty, poprzedzane b�yskawicami gdzie� znad Pacyfiku. W ciemno�ci dostrzeg�em d�o� Arniego wepchni�t� w kiesze� spodni, �ciskaj�c� pistolet, kt�ry dosta� od Darba. Z drugiej kieszeni wystawa�a mu latarka. Mieli�my nadziej�, �e nie b�dzie nam potrzebna. Gdy Darb i mnie zaoferowa� pistolet, mo�e zbyt zuchwale odpowiedzia�em: - Dzi�ki Darb, ale Gunnar m�wi�, �e �elazo ich nie powstrzyma. - Teraz, stoj�c w ciemno�ci, otoczony d�wi�kami trudnymi do rozpoznania, �a�owa�em, �e go nie wzi��em. Shep podbieg� i obw�cha� mi d�o�. Machn�� ogonem i ju� go nie by�o. - Zdaje si�, �e powinni�my i�� za nim - powiedzia�em. Deszcz zmieni� ziemi� w lepkie b�oto. Zar�wno Arnie jak i ja zaliczyli�my po kilka upadk�w i przez ca�y czas chwytali�my si� ga��zi lub k�pek chwast�w, by nie run�� na dno kanionu. Gdyby�my mieli kogo� zaskoczy�, to od dawna byliby�my spaleni. Shepowi nie przeszkadza�o b�oto, niepokoi�o go jedynie nasze mizerne tempo. Zatrzymywa� si� co jaki� czas, by spojrze� na nas i nerwowo zaskowycze�. Shep bieg� przodem, tote� on pierwszy znalaz� ogrodzenie. Kiedy podszed�em do niego, kuli� si� i skamla�. - Co jest, piesku? - zapyta�em bez sensu. Czego oczekiwa�em? �e mi odpowie? W ka�dym razie zda�em sobie spraw�, o co chodzi, kiedy za sob� us�ysza�em p�acz Arniego. Wygl�da� jak ostatnie nieszcz�cie. Gorzej ni� gdy pojawi� si� w barze. - Nie mog� tego zrobi� - zaszlocha�. - Boj� si�. - Tu� za mn� zawy� Shep. Podszed�em do Arniego. Siedzia� na �rodku bagnistego szlaku, kt�rym podchodzili�my. - Arnie, co z tob�? - Usi�owa�em m�wi� spokojnie, stara�em si� ukry� w�asn� niepewno��, wywo�an� jego g�osem. - Nie mog� i�� dalej. Co� mnie... za bardzo si� boj�. Jego g�os zdradza� i zdziwienie i niepok�j. - W porz�dku. Ja to zrobi�. Zaczekaj tu na mnie, dobrze? - Poklepa�em go po ramieniu, by go zapewni�, �e wr�c�. Shep nadal siedzia� skulony z pyskiem mi�dzy �apami. - A co tobie? - szepn��em. - Czy mo�esz tu zaczeka�, p�ki nie przyprowadz� dzieci? Usi�owa� zamerda� ogonem, ale nie bardzo mu to wysz�o. Gdy samotnie ruszy�em szlakiem, Shep zawy� z b�lu. Przede mn� rozci�ga�a si� komuna. By�em na grani grzbietu g�rskiego i widzia�em j� w dole. Lampy zwisa�y ze s�up�w telefonicznych, rozrzuconych pomi�dzy niskimi, pokrytymi tynkiem zabudowaniami. Zdaje si�, �e oczekiwa�em czego� bardziej tajemniczego, jakiego� dziwnego po��czenia �wi�tyni kalifornijskiej, Taj Mahal i Partenonu. Zamiast tego by�y tam jedynie ma�e kolorowe domki z bia�ymi plamami w miejscach, gdzie odpad� tynk. Domki rozrzucone by�y bez �adnego �adu i sk�adu. Mi�dzy grani�, na kt�rej sta�em, a domkami znajdowa� si� kort tenisowy. Wida� by�o jego bia�e linie. Siatk� zdj�to, a na zielonym cemencie, na linii �rodkowej sta� o�tarz. Nie przyjrza�em mu si� zbyt dok�adnie, ale na jego widok odczu�em to samo, co wobec strachu Arniego i wycia Shepa. - R�b jedynie to, co do ciebie nale�y - zamrucza�em na g�os i ruszy�em zboczem w d�. Odnalezienie Jasona i Jennifer nie by�o trudne. Znajdowali si� w pierwszym domku, do kt�rego zajrza�em. Go�a �ar�wka o�wietla�a sypialni�, urz�dzon� w stylu Wczesnego Motocyklisty. Go�y, podarty materac le�a� rzucony krzywo na pod�og�. Dziewczynka i ch�opiec siedzieli na jego rogu, przytuleni mocno do siebie. Byli boso. Ich mokre twarze wskazywa�y, �e wi�kszo�� dnia przep�akali. - Cze��! - powiedzia�em cicho, zagl�daj�c przez okno. Zastuka�em w ram�, by zwr�ci� ich uwag�. - Wys�a� mnie wasz tatu�, bym pom�g� wam si� st�d wydosta�. Czy mo�ecie otworzy� okno? - przez ca�y czas usi�owa�em m�wi� szeptem. Pocz�tkowo popatrzyli na mnie nieprzytomnie. Potem ch�opiec, starszy z rodze�stwa, podszed� do okna i odpowiedzia�: - Nie, nie mog�. - Zanim zd��y�em mu powiedzie�, by m�wi� ciszej, doda�: - Klamka jest za wysoko. - W porz�dku. - Zrezygnowa�em z szeptu. - Wr�� na miejsce i nakryjcie si� materacem. B�d� musia� wybi� szyb�. - Nie by�o ju� sensu, bym m�wi� cicho. W takich komunach jedno jest pewne - zawsze znajdzie si� tam kupa grat�w i �atwo o ka�d� potrzebn� ci rzecz. Tu te� tak by�o. Znalaz�em ci�kie wy�cie�ane krzes�o. Powinienem by� jedynie zbi� szyb� i przekr�ci� klamk�, ale ponios�o mnie. Zanim si� zorientowa�em, jak szalony wali�em krzes�em raz po raz, a� fruwa�o w powietrzu. Nie musia�em si� martwi� o klamk�. Ca�e okno wraz z futryn� wpad�o do �rodka. - Chod�cie, chod�cie - nachyli�em si� nad parapetem pomagaj�c Jasonowi wdrapa� si�. Gdy ju� by� na ziemi, nachyli�em si� po Jennifer. Dziewczynka p�aka�a, gdy j� bra�em na r�ce. - Ju� dobrze, Jenny. Tw�j tatu� jest na wzg�rzu. Ju� dobrze - usi�owa�em j� uspokoi�, gdy zacz�a pop�akiwa�. - Rozci�am sobie stop� - powiedzia�a mi�dzy jednym szlochem a drugim. Przytuli�a si� do mnie, unosz�c n�k� ponad ziemi�. - Bo�e, Jenny - Jason wykorzysta� ten moment, by odegra� rol� zdenerwowanego starszego brata, kt�ry musi opiekowa� si� m�odsz�, rozbeczan� siostr�. - Nie szkodzi, Jenny, b�d� ci� ni�s�. - Wzi��em j� na r�ce. - Za�o�� si�, �e mog�aby i��, gdyby tylko chcia�a - zamrucza� Jason wystarczaj�co g�o�no, by go dos�ysza�a. Ju� mia�a zamiar automatycznie odparowa� - zamknij si�, przecie� nie mog� - ale j� uciszy�em. - Dajcie spok�j. Idziemy. Chcia�em jak najszybciej ruszy�, bo zauwa�y�em, �e kto� wszed� do domku. By�a to dziewczyna z baru, to od "grosik�w dla Naszego Pana". Ale nie by�o to ju� to samo boskie, promienne dziecko mi�o�ci. Jej d�ugie w�osy by�y matowe i spl�tane, si�gaj�ca kostek sp�dnica brudna i bez fasonu. Wygl�da�a jakby od czasu, gdy widzia�em j� po raz ostatni, nie my�a si� i nie przebiera�a. Ale nie to sprawi�o, �e poczu�em, jak braknie mi tchu i jak krew zaczyna uderza� mi do g�owy. Dostrzeg�em jej oczy. Bia�ka straci�y sw� biel i sta�y si� krwistoczerwone. Spojrza�a na zrujnowany pok�j tymi swoimi czerwonymi, trupimi oczami. Kiedy d�wiga�em Jenny w g�r�, jej oczy zatrzyma�y si� w�a�nie na oknie. Gdy mnie zobaczy�a, a� j�kn�a. Ruszyli�my biegiem. Znowu zacz�o pada�. B�ysn�o pot�nie i zagrzmia�o. B�yskawica jak latarka roz�wietli�a mrok. Jej zygzak przeci�� niebo horyzontalnie, od oceanu do grani, kt�r� musieli�my pokona�, by nast�pnie roz�wietli� g�ry po drugiej stronie kanionu. Niemal natychmiast po b�yskawicy lun�o na dobre. Wydawa� by si� mog�o, �e to b�yskawica wypu�ci�a z nieba te masy wody, kt�re zacz�y na nas sp�ywa�. W budynkach tu� za nami og�oszono alarm. W ciemno�ci wida� by�o coraz wi�cej zapalonych �wiate�. By�y to �wiat�a fluoryzuj�ce, w kt�rych nasze usta i paznokcie nabiera�y sinej barwy. Z dala omin�li�my kort tenisowy z o�tarzem i znikn�li�my pod koj�c� os�on� ciemno�ci. - Wdrapuj si� na wzg�rze, Jason. Nie zatrzymuj si�. Tam czeka tw�j tata - dysza�em w rami� Jennifer. Ona przywar�a do mnie jak ma�pka. Nawet gdy potyka�em si� lub �lizga�em na grz�skim gruncie, nie pu�ci�a mnie ani przez chwil�. Dobrn�li�my do zaro�li zarastaj�cych gra� w chwili, gdy z do�u da�o si� s�ysze� odg�osy strza��w. Pomy�la�em sobie, �e to pewnie Darb chce pokaza�, jaki z niego prawdziwy m�czyzna. Jason, blady i wystraszony, zapyta� mnie: - Gdzie m�j tatu�? - Przed nami, na ko�cu tej �cie�ki. - Usi�owa�em nada� g�osowi pewno��. Tak naprawd� nie mia�em poj�cia, gdzie jest Arnie lub te� gdzie my jeste�my. Po mojej lewej majaczy� w ciemno�ci ko�ysany przez burz� zagajnik d�bowy, kt�rego przedtem nie zauwa�y�em. �cie�ka bieg�a grzbietem grani, by nast�pnie tarasami zej�� w d� po ciemnym stoku. Gdyby�my nawet zboczyli w prawo, schodz�c stokiem w d�, to w najgorszym przypadku wyl�dowaliby�my gdzie� na bulwarze Topanga. Szed�em za biegn�cym przede mn� Jasonem. Nic nie wydawa�o mi si� znajome. Wzmaga�o to rosn�cy we mnie niepok�j. Jennifer pop�akiwa�a w mych ramionach. Kolejna b�yskawica rozci�a niebo, by przelecie� na drug� stron� zbocza, tu� za nami. B�ysk i grzmot sprawi�, �e chowaj�c g�owy w ramiona nie�wiadomie obejrzeli�my si� za siebie. A tam w ciemno�ci sta� on. Cho� nie powinienem, to jednak zauwa�y�em jego u�miech. Ten sam u�miech widzia�em w barze tamtej nocy. U�miecha� si� sam do siebie. Rozlu�ni�em u�cisk i Jennifer wypad�a mi z r�k. Chcia�em nakaza� dzieciom, by ucieka�y, tak jak chcia�em to samo nakaza� sobie, ale nie mog�em. Jedyne, co widzia�em, to ten u�miech, a jedyne, co czu�em - to ogarniaj�cy mnie strach. Cichy, szary cie� przemkn�� obok mnie i jak strza�a pomkn�� w g�r�. Ockn��em si�, gdy Shep rzuci� si� na stoj�cego m�czyzn�. - Uciekajcie dzieciaki, uciekajcie - gdy chcia�em podej�� do Jennifer, by wzi�� j� na r�ce, nadzia�em si� na wystaj�c� w ciemno�ci ga��� d�bu. To by� m�j koniec. Straci�em przytomno��. Pami�tam, �e ockn��em si� na chwil� w ��ku nieznanej mi sypialni. By�a tam Polly. Z jej mokrych, jasnych w�os�w woda kapa�a na koc. M�wi�a do kogo�, kogo nie mog�em zauwa�y�. M�wi�a, �e nadal jestem nieprzytomny. - Nieprawda - wymamrota�em zapadaj�c ponownie w sen. Obudzi�em si� w tej samej sypialni. Przez okno widzia�em, �e by� to bezchmurny poranek. Burza przesz�a. - Cze��! - powita�em pusty pok�j. Gdy usi�owa�em si� unie��, poczu�em straszliwy b�l g�owy. - Przecie� nie pi�em - powiedzia�em sam do siebie. W chwili, gdy zda�em sobie spraw�, �e mam zabanda�owan� g�ow�, do pokoju wesz�a Polly. - Nie �pisz ju�? - spyta�a i rozpromieniona doda�a: - G�upie pytanie. - Usiad�a na brzegu ��ka. - Nieprawda. - Przyci�gn��em j� do siebie i trzyma�em tak, jak wcze�niej trzyma�em Jennifer. - Gdzie jestem? - U Gunnara. - Pr�bowa�a mnie obj��. - Dzieciaki w porz�dku? - zapyta�em, cho� po tym, jak wesz�a do pokoju, wiedzia�em, �e nic im nie jest. - Aha. - Przytuli�a mnie mocniej. - Arnie odnalaz� je w kilka minut po tym, jak ty je zgubi�e�. Shep zaprowadzi� go do ciebie. Zawaha�a si�, nie wiedz�c, ile mo�e mi powiedzie�. - I? - By�am tam dzi� rano. Znale�li�my Shepa - ca�kiem zmasakrowany. Gunnar powiedzia�, �e umar� godnie, �e mia� na pysku krew wroga. Teraz Gunnar zakopuje jego cia�o. - Spojrza�a na dziel�c� nas przestrze�. - Co sta�o si� tam na g�rze? - Nie jestem pewien. By� tam ich przyw�dca, ten, kt�rego widzia�em w barze. Shep go zaatakowa� - ja nie by�em w stanie nic zrobi�. - Odwr�ci�em wzrok. - On potrafi sprawi�, �e czujesz strach. Co sta�o si� z reszt� tych szale�c�w? Czy kto� zosta� ranny, gdy dosz�o do strzelaniny? - zmieni�em temat. - Oni do nas nie strzelali. Gunnar zabroni� nam podchodzi� do ich obozu od strony drogi, cho� ich stra�e ruszy�y w g�r� kanionu. Mieli�my szcz�cie, �e nie pod��yli�my za nimi, bo inaczej osuwaj�ca si� ziemia zabra�aby nas razem z nimi. - Osun�o si� zbocze? - Tak. Widzisz, g�ry praktycznie zasypa�y kanion, wyrywaj�c d�by z korzeniami. Ci ludzie musieli s�dzi�, �e drzewa to my, bo strzelali do nich, zanim zostali pogrzebani w ziemi. Nic nie powiedzia�em. Usi�owa�em zrozumie�, co do mnie m�wi. - Szeryf zwerbowa� kilku ochotnik�w, by odkopa� cia�a. - Przez moment milczeli�my obydwoje, usi�uj�c zrozumie� uczucia, jakie wywo�a�o w nas to, co si� zdarzy�o. Gunnar wszed� do pokoju. Mia� w sobie co�, co czyni�o go wielkim i wspania�ym. By� jak ziemia lub miasto tu� po burzy - czysty i �wie�y. Tak samo po burzy wygl�da Los Angeles. Przez kilka dni wzg�rza s� zielone, niebo b��kitne, a przysz�o�� wygl�da r�owo. Wraz ze smogiem powraca szare, normalne �ycie. - Jak si� czuje tw�j pacjent? - zapyta� rozpromieniony. - B�dzie �y�? - Tak. - Odsun�a si� ode mnie nieco za�enowana, �e przy�apano j� w moich ramionach. - Marian przywioz�a rzeczy, o kt�re prosi�a�. S� w mojej sypialni. - Wygl�dasz dzi� na spokojnego i w pe�ni odpr�onego - powiedzia�em do Gunnara. Przysun�� krzes�o i usiad� przy moim ��ku. - Jestem szcz�liwy. Spad� mi z serca wielki ci�ar. Przez chwil� milcza�em, potem t�umi�c b�l, powiedzia�em cicho: - Przykro mi z powodu Shepa. Gunnar westchn��. - Shep by� psem stworzonym do walki. Umar� godniej ni� mogliby�my przypuszcza�. - Wyczuwaj�c moje poczucie winy, doda�: - Nic wi�cej nie mog�e� zrobi�. �aden cz�owiek nie by� w stanie zrobi� nic wi�cej. Przytakn��em i rzuci�em okiem na ko�dr�, kt�r� by�em przykryty. By�a jak wiele innych, kt�re mo�na kupi� w pierwszym lepszym sklepie i nie pasowa�a do wydarze� ostatniej doby. Spojrza�em ponownie w �agodny b��kit oczu Gunnara. - Pami�tam z lektury na temat staro�ytnej Brytanii, �e d�by by�y �wi�tymi drzewami druid�w i �e one... Przerwa� mi, lekko dotykaj�c mego ramienia i powiedzia�: - Nie m�w nic. Robi� wra�enie pogodzonego z tym, co si� sta� musia�o. Stara�em si� go zrozumie� i skin��em g�ow�. - Niech tak zostanie.