5736
Szczegóły |
Tytuł |
5736 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5736 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5736 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5736 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David Weiner
Zagajnik druid�w
W tych szalonych latach sze��dziesi�tych panowa�a moda na
"wyniesienie si� z wielkiego miasta" i "powr�t do natury".
Gdy nie sta� ci� by�o na przeprowadzk� z Los Angeles w
okolice zatoki lub Mendocino, pozostawa� ci jedynie kanion
Topanga. Spe�nia�e� wtedy wszelkie wymagane warunki zwi�zane
z ucieczk� z miasta, a jednocze�nie nadal pozostawa�e� w
bliskim zasi�gu dobrze ci znanego handlarza trawki.
Kanion Topanga biegnie wzd�u� g�r Santa Monica na
p�nocny wsch�d od Los Angeles. Jego p�nocny kraniec to
dolina San Fernando - pulsuj�ce siedlisko mieszcza�skich
warto�ci i mieszcza�skiej nudy. Po�udniowy kraniec kanionu
wychodzi na ocean i ci�gn�c� si� wzd�u� niego autostrad�.
Przez d�u�szy czas, jeszcze w latach sze��dziesi�tych,
kanion Topanga stanowi� centrum kolonii artystycznej i
siedlisko grupy ludzi z przemys�u filmowego. Wi�kszo�� z
nich przenios�a si�, by dzieci "pozna�y smak wsi". W �lad za
nimi przybyli tu przedstawiciele pokrewnych bran�, a wi�c
rzemie�lnicy r�nych specjalno�ci, jak te� cz�onkowie
zespo��w rockowych i tym podobni.
To by�y niez�e czasy. Ci, kt�rzy je pami�taj�, dzi�
ludzie po trzydziestce, nadal wiele o nich mog� opowiedzie�.
Z kolei lata siedemdziesi�te przynios�y ze sob� inflacj� i
fal� rozwod�w. Ma��e�stwa ludzi z przemys�u filmowego
rozpada�y si�, gdy wraz z trzecim "krytycznie ocenionym"
filmem spada�a ich popularno��. Pr�bowali j� odzyska�,
walcz�c w s�dach o opiek� nad dzie�mi.
Z czasem wielu mieszkaj�cym tu hipisom przesta�y
wystarcza� slogany i brunatna papka zamiast jedzenia i jako
prawnicy przenie�li si� do Century City.
Rewolucja kulturalna przesz�a przez kanion jak huragan,
siej�c spustoszenie. Nadal, co prawda, mieszkaj� tu
rzemie�lnicy z bran�y filmowej i nadal dzia�aj� takie
relikty minionych czas�w, jak ta restauracja zdrowej
�ywno�ci, nieustannie sprzedaj�ca burgery po zdecydowanie
zawy�onej cenie. Ale dobre stare czasy sko�czy�y si� wraz z
ponownym wyborem Nixona na prezydenta. Prys�a magia tamtych
lat. W sze�� lat p�niej sprowadzi�em si� do kanionu.
Pisanie dla telewizji przynosi wzloty i upadki. Gdy by�em
na wozie, mieszka�em nad zatok�, je�dzi�em mercedesem i
mia�em w�asny jacht. Gdy by�em pod wozem, je�dzi�em
zdezelowanym volkswagenem eks-narzeczonej, poszukiwa�em
taniego lokum i dr�a�em na sam� my�l o powrocie do doliny
San Fernando.
Mia�em szcz�cie. Uda�o mi si� wynaj�� prawdopodobnie
najta�szy dom w ca�ej okolicy. W�tpi�, by miejsce to mog�o
kiedykolwiek zainteresowa� inspektora budowlanego. By�a to
bowiem niewielka wie�a ci�nie�, przerobiona na dwupoziomow�
kawalerk�. Mia�em "najlepszy widok na ocean, oczywi�cie w
tej cz�ci kanionu". Tak w ka�dym razie m�wi� Darb,
oprowadzaj�c mnie po wie�y. Mo�e brak tu by�o izolacji i
b�d� potrzebowa� dodatkowego �piwora w czasie ch�odnych
kwietniowych nocy, ale za to w�asne ta�my b�d� odtwarza� "na
najlepszym sprz�cie stereo, oczywi�cie w ca�ym kanionie".
Wie�a wznosi�a si� na zboczu, tu� nad Horse's Mouth*,
sklepem z pasz� i �ywno�ci�, na rogu bulwaru Topanga i
autostrady nad Pacyfikiem. Sklep zaopatrywa� koniarzy,
kt�rych nigdy tu nie brakowa�o.
M�j agent doradza� mi, bym obecny, niekorzystny okres
spo�ytkowa� na przygotowanie nowej komedii sytuacyjnej.
Twierdzi�, �e nie by� to najlepszy czas, by film o Alfredzie
Wielkim sta� si� przebojem sezonu.
Gdy tu� przed �wi�tem Dzi�kczynienia sko�czy� mi si�
zasi�ek dla bezrobotnych, wiedzia�em, �e nadszed� czas
dzia�ania. Mia�em szcz�cie. Traf sprawi�, �e w sklepie
Horse's Mouth potrzebna by�a pomoc przed szczytem
�wi�tecznym. Na parkingu prowadzono sprzeda� choinek. I w
taki oto spos�b pozna�em Polly Mathews, szefow� sklepu.
- Dostaniesz dziesi�� procent prowizji za ka�de sprzedane
drzewko.
M�wi�c to walczy�a z ci�kim siod�em, kt�re usi�owa�a
zawiesi� na ko�ku w �cianie. Chcia�em jej pom�c, ale
podwoi�a wysi�ki i dopi�a swego, zanim do niej podszed�em.
By�a to ma�om�wna, sprana blondynka, chuda, wysoka, nieco
kanciasta, ale trudo by�o oceni� to dok�adnie, bo stale
nosi�a kowbojskie buty. Za to mia�a najwi�ksze,
najpi�kniejsze b��kitne oczy, jakie kiedykolwiek widzia�em
poza scen�.
- Czy znasz si� na koniach?
Wytar�a r�k� w d�insy, unikaj�c mego wzroku.
- Troch� - sk�ama�em. - Trzymany na muszce, jestem w
stanie dosi��� jakiego�.
U�miechn�a si� na to i spojrza�a na mnie.
- Nie s�dz�, by by�o to konieczne.
A po chwili doda�a:
- Czy masz jakie� referencje?
- Znasz Darba, wiesz, tego faceta, kt�ry mieszka w
kanionie? Wynajmuj� od niego wie��. Prawdopodobnie
udzieli�by mi ca�kiem niez�ych referencji, dop�ki nie
przysz�oby mu do g�owy zrealizowanie mego czeku za czynsz.
- Skoro wynajmujesz dom od Darba, to mi wystarcza. Czy
mo�esz zacz�� od jutra?
Przed po�udniem pomaga�em sprzedawa� choinki, kt�re
zajmowa�y ponad po�ow� parkingu. Po po�udniu pomaga�em
roz�adowywa�, co akurat by�o do roz�adowania: �rut�, siano,
drewno na opa� i nowe choinki. Drzewka nie by�y przeznaczone
dla mieszka�c�w kanionu - ci mieli swoje w�asne, �ywe.
Sprzedawane przez nas choinki by�y przeznaczone dla bogatych
ksi�gowych z okolic Malibu i Zachodniego Los Angeles.
- Hej, Allen - Polly krzykn�a do mnie z kabiny swej
furgonetki. - Wskakuj, b�dzie mi potrzebna pomoc przy tej
dostawie ziarna.
Oderwa�em si� od wielkiej sosny, kt�r� usi�owa�em wcisn��
w r�g parkingu. Darb pomacha� nam, gdy samoch�d wje�d�a� na
asfalt bulwaru Topanga.
- Co jest? - zapyta�em, usi�uj�c jednocze�nie otrzepa� z
igie� flanelow� koszul�. - Jeste� ostatni� osob�, kt�rej
potrzebna jest jakakolwiek pomoc.
Zignorowa�a moj� uwag�.
- To dostawa dla Gunnara Larsona. Mo�e zechcesz go
pozna�. To interesuj�ca posta�.
Nieraz przysz�o mi s�ysze� to okre�lenie.
Jechali�my przez osiedle Topanga, by skr�ci� w w�sk�
drog�, prowadz�c� wzd�u� kanionu. Gdy kanion przeszed� w
niewielk� dolin�, droga zmieni�a si� w piaszczysty trakt.
By� to zwyk�y upalny i suchy grudzie�, samoch�d zostawia�
za sob� ��tobia�y tuman kurzu. Droga by�a przejezdna dla
samochod�w terenowych i wiejskich pojazd�w, nie na tyle
jednak, by da�o si� po niej je�dzi� mercedesem.
Gdy zatrzymali�my si� na ocienionej przez d�by polanie,
kurz dogoni� nas i przez chwil� zas�oni� wszystko. Gdy
opad�, ujrza�em dom. Przed nim sta� Gunnar Larson.
W�a�nie wtedy to odczu�em. Jego moc lub po prostu
obecno��. To bi�o od niego. Ju� kiedy� mia�em podobne
odczucia w towarzystwie wybranych re�yser�w czy te�
starszych pisarzy. Przez lata pracy doszli do kontroli i
w�adzy, przede wszystkim nad sob�. Potrafili emanowa� t�
si�� jak stary, dobrze skonstruowany piec emanowa� ciep�em.
Widz�c ich przy pracy, wiedzia�o si�, �e s� dobrzy.
Wystarczy�o tylko wej�� do pokoju, w kt�rym pracowali.
R�nica mi�dzy nimi a Gunnarem polega�a na tym, �e on si�
ju� taki urodzi�.
Zauroczenie nie trwa�o d�ugo. Uwag� moj� odwr�ci�
najwi�kszy pies, jakiego kiedykolwiek widzia�em. Podbieg� do
wozu i przez okienko zacz�� liza� Polly po twarzy i r�kach.
- Siad, Shep, siad.
Usi�owa�a go odgoni�, ale nadaremnie. Ignorowa� jej
pro�by. Je�li sto kilo �ywej wagi samo nie ma zamiaru zej��
ci z drogi, to z ca�� pewno�ci� nie da si� ruszy� komu�
innemu.
Polly da�a za wygran� i zacz�a drapa� psa za uszami.
- No co, psinko - m�wi�a pieszczotliwie. - Lubisz to? Ale
jak mam wysi���, skoro blokujesz drzwiczki. H�?
Gunnar zawo�a� psa i ten natychmiast odskoczy� od
samochodu i, merdaj�c ogonem, ruszy� do swego pana. Zdawa�
si� zastanawia�, jak� te� now� zabaw� szykuje mu �ycie.
- To najwi�kszy pies, jakiego dot�d widzia�em -
szepn��em. - Wygl�da jak przeniesiony ze �redniowiecza.
Polly otworzy�a drzwiczki i odrzek�a przez rami�:
- To wilczur irlandzki. Gunnar je hoduje.
Zeskoczy�a na ziemi�.
Wygrzeba�em si� z wozu i do��czy�em do Gunnara i Polly.
Ta, trzymaj�c r�ce w kieszeni i nie odrywaj�c wzroku od
w�asnych but�w, przedstawi�a mnie.
- Gunnar, to Allen Engels. W�a�nie zacz�� prac� w
sklepie.
Gunnar wyci�gn�� do mnie r�k�. Wydawa�o si�, �e g�ruje
nade mn� si�� i wzrostem. By�em za�enowany, zdaj�c sobie
spraw� ze zbyt wielu lat sp�dzonych przy biurku i maszynie.
Jedynym intensywnym sportem z tamtego okresu by�y wycieczki
rowerem z domu do najbli�szego sklepu monopolowego po
kolejny karton piwa. Moje zmagania z choinkami i �rut�
jeszcze mnie nie wzmocni�y, przyczyni�y si� jedynie do b�lu
mi�ni.
- Cze�� - powiedzia�. Gdy tylko dotkn��em jego
stwardnia�ej d�oni, skr�powanie opu�ci�o mnie ca�kowicie.
Poczu�em si� silny jak tur. Czu�em, �e mog� sam, bez
niczyjej pomocy, w dwie minuty roz�adowa� furgonetk�. Nie,
ja nie tylko to czu�em, ja to wiedzia�em.
Ta si�a pochodzi�a od niego i cz�� mego ja zdawa�a sobie
z tego spraw�, podczas gdy druga cz�� upaja�a si� tym
doznaniem. Moja euforia by�a wynikiem u�cisku d�oni. Gdy
opu�cili�my je, fala uniesienia zmala�a. Pozosta�o jedynie
uczucie podobne do tego, gdy ostatnie d�wi�ki melodii nadal
jeszcze brzmi� nam w uszach. Na nowo u�wiadomi�em sobie, �e
otacza mnie natura w ca�ym swym pi�knie i by� to jeden z
najwspanialszych dni mojego �ycia.
Shep podszed� do mnie i obw�cha� mi d�o�.
- Co jest? - mrukn��em.
Obliza� mi nadgarstek, a ja drapa�em go za uszami, tak
jak to robi�a Polly.
- Pi�kny pies - patrzy�em na niego jak oniemia�y. -
Wygl�da, jakby pojawi� si� tu wprost ze �redniowiecza.
- Rzymianie importowali te psy z Irlandii jeszcze przed
narodzeniem Chrystusa. - Gunnar westchn��. - A dzi� Shep
pilnuje, by kojoty nie zbli�a�y si� zanadto do naszych kur,
kot�w i kr�lik�w, prawda, piesku?
Pies odwr�ci� �eb, zgadzaj�c si� ze swym panem. Do mnie
za� Gunnar szepn��:
- Posiadasz du�� empati�, wiedzia�e� o tym?
Poczu�em si� g�upio. Nie podnosz�c wzroku, kiwn��em
g�ow�. Gunnar wyczu� moje skr�powanie i rozwia� urok chwili
m�wi�c:
- Zabierzmy si� do roz�adowania furgonetki, bo inaczej
jeszcze po zachodzie s�o�ca b�d� si� musia� u�era� z kup�
obra�onych kur i kr�lik�w.
Pokaza� nam, gdzie sk�ada� worki z pasz�, a my w
rekordowym czasie roz�adowali�my w�z. Gdy sko�czyli�my,
zaprosi� nas na szklaneczk� wina.
- Hoduj� winoro�l i sam robi� wino - powiedzia�.
Gdy odje�d�ali�my, doda�:
- Jed�cie ostro�nie wzd�u� wybrze�a. Zbli�a si� g�sta mg�a.
Nie w�tpi�em w jego s�owa, cho� niebo nad nami by�o
b��kitne i czyste. Gdy tylko znikn�� nam z oczu w chmurze
wiecznie obecnego kurzu, odwr�ci�em si� do Polly i
zapyta�em:
- No dobrze, kto to w�a�ciwie jest?
- Wiedzia�am, �e ci si� spodoba - u�miechn�a si�
szeroko, zmieniaj�c biegi podczas jazdy wyboist� drog� w
kanionie. Chocia� nie patrzy�a na mnie, czu�em, �e jej
stosunek do mnie zmieni� si�. Pocz�tkowy ch��d znikn��.
Zda�em egzamin.
Gdy skr�cili�my w g��wn� drog� i jechali�my wzd�u� �cian
kanionu, opowiedzia�a mi o nim. By� ekologiem. Do Topanga
przyby� w latach dwudziestych na d�ugo przed wybudowaniem
nad oceanem drogi do doliny San Fernando. Napisa�
kilka ksi��ek na temat ekologii kanionu, jak te� wczesnej
historii tych okolic.
- Znalaz�o si� kilku w�a�cicieli budowlanych, kt�rzy
chcieli stawia� domy na p�noc od Topanga. Zorganizowa�
protest. Musia� chyba studiowa� gdzie� prawo, bo potrafi�
wystrychn�� na dudk�w ich prawnik�w. To na jaki� czas
powstrzyma�o prace. To i... - zawaha�a si�, a potem
spogl�daj�c na mnie spod oka doda�a m�tnie - i inne rzeczy.
- Jakie? - To zaczyna�o by� interesuj�ce.
W miar� jak zbli�ali�my si� do oceanu, kanion zw�a� si�,
a droga stawa�a bardziej kr�ta. Polly przez chwil�
skoncentrowa�a si� na prowadzeniu, zanim podj�a dalsz�
rozmow�.
- Policja nadal s�dzi, �e to sprawa wandali. Bo,
rozumiesz, w�a�ciciele budowlani nie mog� tak naprawd�
nikogo obwinia�, dzia�ali przecie� nielegalnie.
Gdy s�ysz�, jak kto� zaczyna sw� opowie�� od �rodka, to
pozwalam, by sam doszed� z tym do �adu. Polly zorientowa�a
si� w mig, co zrobi�a i wzi�a g��boki oddech.
- Budowlani rozpocz�li swe roboty, gdy nadal jeszcze
toczy�a si� sprawa w s�dzie. Mieli zamiar budowa� bez
pozwolenia i postawi� nas przed... - zmarszczy�a brwi
szukaj�c odpowiedniego s�owa.
- ...faktem dokonanym - podpowiedzia�em. - I co si�
wydarzy�o?
- Pewnej nocy, zaraz po tym, jak zacz�li stawia�
konstrukcje dom�w, kto� dosta� si� na teren budowy i
wszystko zr�wna� z ziemi�.
- Zr�wna� z ziemi�?
- Tak. Kilku facet�w, kt�rzy s�u�yli w Wietnamie,
opowiada�o, �e podobnie wygl�da�y bambusowe chaty, gdy
przejecha�y przez nie czo�gi.
- To nierozwa�ne ze strony budowlanych, �e pozwolili
protestuj�cym ekologom zbli�y� si� do swej budowy.
- Ogrodzili ca�y teren drutami i trzymali dobermany, by
pilnowa�y go noc�. Po p�ocie nie zosta�o ani �ladu. -
Za�mia�a si� na samo wspomnienie. - A dobermany zmieni�y
si� w przymilne szczeniaki. Agencja, od kt�rej je wynaj�li,
by�a w�ciek�a jak diabli. Powiedzieli, �e psy s� ju� na
straty. Odt�d chcia�y si� tylko bawi�. Ja ich nie widzia�am,
ale ludzie, kt�rzy pierwsi tam si� znale�li, m�wili, �e
�asi�y si� merdaj�c ogonami i w�sz�c w zagajniku d�bczak�w,
znajduj�cym si� na terenie budowy.
Opar�em si� o siedzenie.
- A wi�c - zawyrokowa�em g�o�no - budowlani maj� ci�ki
orzech do zgryzienia dzi�ki prawniczym zdolno�ciom Gunnara i
kilku bojownikom o �rodowisko naturalne. - Do siebie za�
zamrucza�em: - Cudownie.
- Och. Czy ci wspomina�am, �e mam w sklepie kilka jego
ksi��ek?
Wiedzia�em, co chce powiedzie�, zanim zapyta�a:
- Co mia� na my�li m�wi�c o twojej spostrzegawczo�ci?
- M�wi� o empatii, a nie o spostrzegawczo�ci.
Kiedy zda�a sobie spraw�, �e nie zamierzam powiedzie� ani
s�owa wi�cej, mrukn�a jedynie co� pod nosem.
W ciszy obserwowali�my liczne zakr�ty drogi w kanionie.
Mg�a, kt�r� Gunnar przewidzia�, dopad�a nas, gdy
doje�d�ali�my do oceanu.
Uczucie, b�d�ce wynikiem spotkania z Gunnarem, przyblak�o
nieco w ci�gu popo�udnia i wczesnego wieczoru. Wci��
nap�ywali nowi klienci z Santa Monica i Malibu. Wr�ci�em do
swoich zmaga� z choinkami. Ironi� losu jest, �e plastykowa
karta kredytowa potrafi rozwia� metafizyczne rozterki.
Gdy ostatnie �wiat�a samochod�w znikn�y w ciemno�ci i
mgle, zamkni�to sklep. By�a sobota. Polly wymkn�a si� do
domu, odleg�ego o jakie� �wier� mili st�d, a ja nie mia�em
ochoty jej �ciga�. Przyj��em zaproszenie Darba do
miejscowego baru.
- W czasie weekend�w przychodzi tam niesamowity "towar".
- Jasne, czemu nie - odpowiedzia�em, wzruszaj�c ramionami
i obieca�em do��czy� do niego, jak tylko uda mi si�
zeskroba� z cia�a warstw� �ywicy.
Kantyna by�a wiecznie zat�oczona. Kiedy� usi�owano zrobi� z
niej restauracj� meksyka�sk�. Po tych pr�bach pozosta�o
jedynie kilka sombreros wisz�cych na �cianie i najgorsze
margaritas, jakie przysz�o mi kiedykolwiek pi�.
By� to bar dla ludzi pracy: na zewn�trz sta�y zaparkowane
furgonetki obok b�yszcz�cych chevrolet�w z nap�dem na cztery
ko�a.
- Sp�jrz na to - Darb tr�ci� mnie �okciem, gdy do baru
wesz�y trzy m�ode kobiety w strojach kowbojskich. Stali�my
oparci plecami o bar, z drinkami w gar�ci i wzrokiem
wlepionym w drzwi wej�ciowe. Nikt jeszcze nie ta�czy�, cho�
p�yta Lindy Ronstadt gra�a na ca�y regulator. Pomy�la�em
sobie, �e jest to jedno z tych miejsc, w kt�rych dostajesz
chrypy, usi�uj�c przekrzycze� muzyk�.
- Wiesz - teraz ja d�gn��em Darba �okciem - pozna�em dzi�
Gunnara Larsona. Polly zabra�a mnie do niego.
- Naprawd�? - Darb kiwn�� g�ow�. - On jest w porz�dku.
Czy Polly opowiada�a ci o dupkach, kt�rzy usi�owali
wybudowa� tu swe b�aze�skie domy? - Gdy przytakn��em,
ci�gn�� dalej: - A o motocyklistach? - Potrz�sn��em
przecz�co g�ow�.
- No c�. - Odwr�ci� si� twarz� do baru. Gdy poszed�em w
jego �lady, nasze zgarbione cia�a odgrodzi�y nas nieco od
ha�asu i muzyki.
- Kilka lat temu grupka motocyklist�w upodoba�a sobie ten
kanion. By�o lato. Drogami po�arowymi je�dzili tam i z
powrotem. Nie by�y to �adne terenowe motory, ot, ci�kie
rycz�ce krowy. Zjawiali si� tu co tydzie�, strasz�c
okoliczn� zwierzyn�. Phil, ten ze stajni je�dzieckiej,
kilkakrotnie telefonowa� do szeryfa, ale zanim pojawia�a si�
policja, po motocyklistach nie by�o ani �ladu.
- No i - Darb przerwa�, by �ykn�� piwa i obliza� swe
bujne w�sy - pewnego ranka wjechali swymi motorami na drog�
Gunnara, a p�nym popo�udniem powr�cili stamt�d pieszo.
Wygl�dali, jakby kto� im porz�dnie do�o�y�. Jeden z nich
mia� z�amane trzy �ebra. - Darb ponownie poci�gn�� �yk piwa.
- Co im si� sta�o?
Darb zn�w obliza� w�sy. - Powiedzieli tylko, �e wpadli
na jakie� drzewa. Ale najzabawniejszy jest fakt, wiem to od
Arniego - tego, co ma warsztat naprzeciwko sklepu, po
drugiej stronie ulicy - �e motory pozostawili na �rodku
drogi Gunnara. A tam nie ma ani jednego drzewka. Widzia�em
te graty, gdy Arnie je �ci�gn�� do warsztatu. Kompletnie
skasowane. - Po kolejnym �yku powt�rzy� dobitnie: -
Kompletnie.
Odwr�cili�my si� w stron� parkietu i wej�cia, by
obserwowa� ta�cz�cych i wchodz�ce do baru kobiety.
Darb ponownie da� mi kuksa�ca, wskazuj�c na "towar",
zajmuj�cy miejsce po drugiej stronie sali. Dziewczyny nie
by�y w moim typie. Sp�ni�y si� co najmniej o dziesi�� lat.
Ale Darba zaczyna�o bra� - najwyra�niej odpowiada�y mu
wszystkie.
Muzyka umilk�a. Wszyscy przestali rozmawia�, gdy tylko
zdali sobie spraw�, �e niepotrzebnie j� przekrzykuj�. Tak
jak pozostali odwr�ci�em si� w kierunku graj�cej szafy.
U�miech stoj�cej w drzwiach dziewczyny opisywa�em
dziesi��, dwana�cie lat wcze�niej jako u�miech "dzieci
mi�o�ci". Jej nos pokrywa�o kilka pieg�w, a oczy by�y
zmru�one w u�miechu. Mysiobr�zowe w�osy, splecione w
warkocze, okala�y koron� jej g�ow�, upodabniaj�c j� do
boginki z p��tna Botticellego. Sp�dnica do kostek
uzupe�nia�a wygl�d hipiski z lat sze��dziesi�tych.
By�a tak pi�kna, �e chocia� jej wzrok wskazywa�, i� by�a
ju� nieraz na haju, to i tak nie mia�bym nic przeciwko temu,
by patrze� na ni� przez ca�� noc. Nagle moj� uwag� odwr�ci�
jaki� ruch i gdy przenios�em wzrok na posta� stoj�c� tu� za
ni�, odczu�em natychmiastow� potrzeb� opuszczenia oczu i
przygl�dania si� wi�rom na pod�odze.
W jego d�oni �agodnie ko�ysa� si� wyrwany z kontaktu kabel
szafy graj�cej. To w�a�nie ten ruch zwr�ci� moj� uwag�.
Rozko�ysany kabel trzymany w tej zimnej, bladej d�oni!
M�czyzna ubrany by� na czarno - czarne spodnie, czarny golf
i czarna czapka rybacka, rzadko obecnie widywana. Jego z�by
l�ni�y jak k�y wilka, a sk�ra mia�a blado�� rybiego
podbrzusza. Spod czapki wymyka�y si� czarne, kr�cone w�osy.
Mia� wygl�d szesnastolatka, ale wiedzia�em, �e to mylne
wra�enie. Naci�gni�ta sk�ra wok� ust i oczu wyra�nie
tuszowa�a zmarszczki. Z jego spojrzenia wia�o �mierci�.
Kiedy dziewczyna przem�wi�a, to, co powiedzia�a by�o tak
absurdalne, �e parskn��em �miechem. Zdenerwowanie zawsze
spycha mnie na skraj histerii, zawsze chichocz� w takich
sytuacjach. Gdy spojrza� w moim kierunku, natychmiast tego
po�a�owa�em.
Podesz�a do mnie ze swym boskim u�miechem i wyci�gni�t�
d�oni�.
- Od�a�ujesz grosik? Nie �a�uj grosza dla Naszego Pana -
powt�rzy�a.
Nie podnosz�c wzroku, grzeba�em po kieszeniach d�ins�w.
Przez chwil� wpad�em w panik�, �e nie mam przy sobie
pieni�dzy. Znalaz�em kilka monet i odda�em jej wszystko, co
mia�em.
- Dzi�ki ci, bracie - powiedzia�a nie spuszczaj�c ze mnie
wzroku. - Dzi�ki, w imieniu Pana Naszego.
Nie podnios�em wzroku, nawet gdy odesz�a i swym ciep�ym
g�osem zadawa�a to samo pytanie innym. Nie mog�em pozby� si�
uczucia, �e zosta�em przy�apany w spi�arni z r�k� w
�akociach i �e nie jestem w stanie nic na to poradzi�.
Wszyscy wr�cili�my do rzeczywisto�ci, gdy ponownie
zabrzmia�a muzyka. Ich ju� nie by�o. Wyszli. Przez moment w
barze panowa�a zupe�na cisza, a potem powr�ci�o normalne
�ycie. Darb, by doj�� do siebie, potrzebowa� a� dw�ch
szklaneczek tequili. Walcz�c z drinkiem, zapyta�em go:
- Czy tu w kanionie mieszkaj� jeszcze inne barwne
postacie, o kt�rych powinienem wiedzie�?
Dziewczyna i facet w czerni byli, wed�ug Darba, cz�onkami
komuny religijnej, ukrytej gdzie� w kanionie z dala od
g��wnej drogi. By�a to jedna z pozosta�o�ci lat
sze��dziesi�tych.
- Komuna religijna, te� co�! Wygl�dali zbyt upiornie, by
nale�e� do obozu wyznawc�w Biblii - powiedzia�em.
- Wiesz - odrzek� Darb, przysuwaj�c si� do mnie - s�
tacy, co m�wi�, �e w�r�d nich jest kilku by�ych cz�onk�w
rodziny Mansona.
Mia�em ochot� spyta� Darba, czemu zacz�� m�wi� szeptem,
ale zmieni�em zdanie. Na samo wspomnienie tych oczu i mnie
zachcia�o si� i�� w jego �lady.
Bar powoli wraca� do �ycia; by� mo�e, rozmawiano
pocz�tkowo zbyt g�o�no i w spos�b wymuszony, ale wida� by�o,
�e wszyscy starali si� powr�ci� do przerwanych zaj��.
Darb ponawia� swe kuksa�ce, ilekro� pojawia�y si� kolejne
"luksusowe towary". Ale ja nie mia�em ochoty na �aden,
niezale�nie jak bardzo luksusowy. Zostawi�em wi�c Darba w
barze, nim ponownie zdo�a� wbi� mi �okie� w bok.
Jeszcze tego wieczoru wyci�gn��em ksi��k� Gunnara,
wypo�yczon� ze sklepu. Kartkuj�c j�, wyczu�em ton, w jakim
zosta�a napisana. Przypomnia�em sobie wszystkie po�ykane
przeze mnie w czasie pierwszych wakacji w college'u ksi��ki
Johna Muira. Gunnar wyja�nia� sprawy ekologii kanionu i
okalaj�cych go g�r, ��cz�c naturalistyczne spojrzenie z
j�zykiem poety.
Przegl�daj�c ksi��k�, opuszcza�em opisy, zatrzymuj�c si�
na zdj�ciach. Najwi�cej miejsca zajmowa�y d�by. Gunnar
opisywa� je jako stra�nik�w. Miejscowi Indianie odnosili si�
do nich z takim samym namaszczeniem jak Indianie z r�wnin do
bizon�w. Drzewa dostarcza�y nie tylko schronienia, ale i
po�ywienia. W nagrod� Indianie umie�cili je w panteonie
swych bog�w.
Tequila wp�yn�a na mnie zgubnie i ju� w po�owie lektury
zacz��em ziewa�. - Brakuje tylko, �eby Indianie zacz�li
sk�ada� ludzi w ofierze i ju� mogliby zosta� druidami -
zamrucza�em, odk�adaj�c ksi��k�. - Palce g�r wbite w
�yciodajne fale oceanu. - W takich sformu�owaniach le�a�a
si�a Gunnara, pomy�la�em, zapadaj�c w sen.
Praca w sklepie wype�nia�a mi ca�e dni. Nie czu�em si�
specjalnie zaharowany, ale te� nie leniuchowa�em. Darb
ca�ymi dniami karmi� nas swymi antybo�enarodzeniowymi
monologami. Polly udzieli�o si� to napi�cie. Uciek�a w
milczenie i jednosylabowe odpowiedzi.
Mo�e dlatego zdziwi�em si�, gdy pewnego popo�udnia
zjawi�a si� u mnie.
- Allanie, czy masz jakie� plany na wolny dzie�?
G�ow� mia�a spuszczon�, w�r�d grzywki ledwie dostrzega�em
prze�wituj�cy b��kit jej oczu.
- Nic specjalnego, bo co? - By�em zdziwiony, ale i
zadowolony, �e rozmowa sz�a w�a�nie w takim kierunku.
- Wiesz, skoro masz tu pracowa�, to dobrze by by�o,
gdyby� pozna� konie. - Spojrza�a na mnie i posy�aj�c mi
pe�en nadziei u�miech Mony Lizy, zapyta�a:
- Czy nie mia�by� ochoty na konn� przeja�d�k�?
Ucieszy�o mnie to. - Oczywi�cie - odpowiedzia�em, bo czy
mog�em odpowiedzie� inaczej? Jej u�miech uwydatni� do�eczki
w policzkach.
- To w porz�dku. - Teraz do�eczki wida� by�o jak na
d�oni. Poda�a mi sw�j dok�adny adres.
- We�miemy moje konie. S�u�y�y niegdy� do nauki jazdy.
Do tamtej chwili tyra�em w sklepie jak bury osio�, ale
teraz wprost zacz��em szale�. - Weso�ych �wi�t - rzuca�em
klientom, przywi�zuj�c choinki do dach�w ich samochod�w.
- Co ci� napad�o? - zapyta� Ebenezer Darb, kiwaj�c na
furgonetk�, podje�d�aj�c� po �adunek drewna. - Czy�by�
poci�gn�� grza�ca, przygotowanego dla klient�w?
- Nie. - Za�mia�em si�. - Wpad�em po prostu w �wi�teczny
nastr�j. A ty co? Przecie� to okres pokoju na ziemi i
dobroci dla bli�nich, nie wiedzia�e� o tym?
Darb jedynie co� mrukn��, prychn�� i zawrzeszcza� na
kierowc� furgonetki. �miej�c si� ruszy�em w stron� kolejnego
mercedesa, rozgl�daj�c si� za drzewkiem odpowiedniej klasy.
Jechali�my drog� przeciwpo�arow�, kieruj�c si� w stron�
domu Gunnara. Polly dosiad�a g�adkiego araba imieniem Jet, a
ja dosta�em ci�kiego konia o imieniu Sier�ant. Szybko
opanowa�em tajniki jazdy konnej - r�b tak, jakby� wiedzia�,
co robisz, a wszystko b�dzie dobrze. (Nadal jednak �ciska�em
kurczowo ��k w chwilach strachu.)
- Co s�dzisz o ksi��ce Gunnara? - Polly siedzia�a na
koniu jak w wygodnym fotelu na biegunach.
Kiedy da�em wymijaj�c� odpowied�, �e jest w porz�dku i
przypomina mi ksi��ki Johna Muira, spi�a konia i ruszy�a
galopem. Sier�ant przeszed� w k�us, usi�uj�c nad��y� za
Jetem i rzucaj�c mn� tak okrutnie, �e czu�em, jak wszystko
si� we mnie przewraca.
Gunnar wyszed� z domu, gdy podje�d�a�em. Polly ju�
zsiad�a z konia. Gdy usi�owa�em wypl�ta� si� z siod�a,
s�ysza�em, jak powiedzia� do Polly, �e niepotrzebnie
przegoni�a Jeta.
Moje nogi skrzypia�y i trzaska�y przy ka�dym ruchu.
Gunnar z u�miechem zapewni� mnie, �e sztywno�� wkr�tce
minie. Do nas obojga powiedzia�, �e cieszy si� z naszej
wizyty.
- Jak tylko oporz�dzicie konie, wejd�cie do �rodka.
Podbieg� Shep i rozpocz�� sw�j rytua� machania ogonem i
lizania d�oni.
- Si�d�cie, prosz� - Gunnar wskaza� na sof�. - Czy mog�
poda� wam sok jab�kowy?
Wydawa�o mi si�, �e by� niespokojny, podenerwowany. Ale
napi�cie wype�niaj�ce pok�j powoli rozp�ywa�o si� po k�tach.
- Ja dzi�kuj� - rzek�a Polly. Popatrzy�a na mnie i
wiedzia�em, �e i ona wyczu�a jego niepok�j.
Spojrza� na nas, najpierw na Polly, potem na mnie i
westchn��. Zabrzmia�o to jak powiew wiatru w suchych
ga��ziach drzew.
- Nadchodzi paskudna burza - powiedzia� jakby do siebie.
Patrzy� w dal ponad nami, przez otwarte okno.
- O co chodzi, Gunnar? - Polly nachyli�a si�.
- O komun� Pana Naszego - odpowiedzia�.
No tak, przypomnia�em sobie �ebraczk� o trupim wzroku i
stuletniego dzieciaka z czarnymi oczami. Teraz i mnie r�ce
zacz�y si� poci�, a nogi dr�e�.
- B�d� chcieli wkr�tce zrobi� co� bardzo z�ego. Stanie
si� to w noc, gdy nadejdzie burza.
- Czemu... czemu nie udamy si� z tym do szeryfa. - Polly
usi�owa�a naprawi� �wiat i utrzyma� go w ryzach.
- Wiesz, �e to nic nie da - powiedzia� wolno, potrz�saj�c
g�ow�.
- No tak. - Spojrza�a na r�ce, spoczywaj�ce na jej
napi�tych udach.
Jak dla mnie sprawy dzia�y si� zbyt szybko.
- Chwileczk�, o co tu chodzi?
- Mieli�my ju� przypadki zabijania zwierz�t - wyja�ni�a
Polly. - Znajdowano owce i byd�o paskudnie wypatroszone. -
Przerwa�a na moment, by odp�dzi� wspomnienia. - Widzia�am
jedn� z zabitych k�z, to... to by�o straszne.
Gunnar doda� szybko: - Wed�ug raport�w w�adz podobnie
okaleczone zwierz�ta znajdowano w ca�ym kraju.
Zanim sko�czy� m�wi�, ju� wydawa�o mi si�, �e wiem, co
b�dzie dalej.
- By�y to okaleczenia zwi�zane z pewnymi obrz�dami.
W�adze przes�uchiwa�y cz�onk�w komuny, ale nie by�o dowod�w
na to, �e s� zamieszani w t� spraw�.
Patrzy�em w b��kitne oczy Gunnara.
- Czy zaatakowano kt�re� z twoich zwierz�t?
- Nie - u�miechn�� si� do siebie. - Wiedz�, �e ze mn�
lepiej nie zaczyna�.
Przez moment milczeli�my wszyscy troje, zatopieni we
w�asnych my�lach.
- Kiedy to nast�pi? - zapyta�a mi�kko Polly.
- Nie jestem pewien. Wkr�tce, podczas burzy. Tylko tyle
widz� w tej chwili.
Polly kiwn�a g�ow� akceptuj�c informacj�. To wszystko,
co widzi! Z jednej strony nie chcia�em uzna� tego, co dzia�o
si� wok�, w spos�b, w jaki przyj�a to Polly. Co� we mnie
chcia�o podskoczy� i wrzasn�� - nie wierz� w to g�wno! Ale
druga moja po�owa wierzy�a we wszystko. Znajduj�c si� w
pokoju z Polly i Gunnarem, mia�em uczucie, �e jest to
mo�liwe. Jej wiara by�a bezkrytyczna. Widz�c to, sam
zacz��em wierzy�. Ruchem g�owy po�egna�em Gunnara, gdy
wstali�my, by wyj��.
W drodze powrotnej by�em przygn�biony. Szybko zacz�o si�
�ciemnia�, gdy tylko chmury przes�oni�y horyzont. Po g�owie
chodzi�o mi ostatnie zdanie Gunnara: nie dopuszczajcie, by
dzieci kr�ci�y si� ko�o komuny. Gdy to m�wi�, przeszed� mnie
dreszcz, bo przeczuwa�em, �e cokolwiek si� stanie, b�d� mia�
w tym sw�j udzia�.
Deszcz zacz�� pada� jeszcze tego samego wieczoru. Polly i
ja nie rozmawiali�my ze sob� na temat wizyty u Gunnara.
Usi�owali�my chroni� si� nawzajem przed l�kiem. Ale
kilkakrotnie z�apa�em j� na tym, jak wpatruje si� w niebo.
Deszcz by� taki, jak zwykle nad Los Angeles. M�awka i g�sta
mg�a na zmian� z szarym niebem.
Pracowali�my w b�ocie. Nie przypominam sobie, by cho� na
chwil� opu�ci�o mnie uczucie niepokoju i przygn�bienia,
wyniesione z domu Gunnara. Sprzedawa�em jedno drzewko po
drugim, byle tylko wype�ni� czym� czas. Polly czu�a to samo
co ja.
Tych kilka dni tu� przed �wi�tami zbli�y�o nas. Nasze
r�ce styka�y si�, gdy podawa�a mi kubek kawy. Nie
rozmawiali�my ze sob�, zbyt bali�my si�. Wiedzia�em, �e ona
odczuwa to samo co ja, po tym, jak szuka�a mnie wzrokiem.
Jak dzieci, kt�rych mieli�my strzec, zbli�yli�my si� do
siebie i wsp�lnie usi�owali�my wypatrze� burz�, zanim
jeszcze nadesz�a. Ale kiedy nadesz�a, nie wydaje mi si�,
by�my byli na ni� przygotowani.
Wszystko wskazywa�o na to, �e mo�e si� rozpogodzi�
jeszcze przed Bo�ym Narodzeniem. Wybrali�my si� do baru, by
si� odpr�y�. Deszcz nie by� tak dokuczliwy, za to zacz�a
si� plaga tego rejonu - osuwanie b�otnistych zboczy.
Furgonetka Polly z trudem pokonywa�a rozmok�� drog�.
- Jakie to szcz�cie, �e nie pojechali�my moim
volkswagenem - powiedzia�em przekrzykuj�c silnik.
Polly zmieni�a biegi, zanim odpowiedzia�a. - Po ka�dej
ulewie Arnie wyci�ga z b�ota co najmniej tuzin samochod�w.
Gdy wje�d�ali�my na parking, zacz�o la�. By�a to
potworna ulewa, jakiej rzadko oczekuje si� w Los Angeles,
ale kiedy jednak nadchodzi, na d�ugo pozostaje w pami�ci.
Krople deszczu s� wielkie i ci�kie, a wszyscy zatrzymuj� si�,
by pos�ucha�, jak b�bni� o dachy. Tak by�o, gdy
dochodzili�my do baru. Zanim ktokolwiek zdo�a� skomentowa�
b�bnienie kropli deszczu o dachy woz�w, niebo roz�wietli�a
b�yskawica, a w �lad za ni� s�ycha� by�o pot�ny huk
grzmotu.
Polly spojrza�a na mnie. Wiedzieli�my, �e to w�a�nie ta
burza. Podchodz�c do baru, z rezygnacj� zam�wi�em margarit�.
Obydwoje usi�owali�my ukry� nasze obawy, obserwuj�c
wchodz�cych do baru ludzi, otrz�saj�cych z deszczu swe
p�aszcze i kapelusze. B�bnienie deszczu o dach nie ustawa�o.
Zacz�o si�, gdy do baru wszed� Darb.
- Czy wiecie, co w�a�nie us�ysza�em w radiu? Kanion
zosta� odci�ty z powodu osuni�cia si� b�ota.
Okrzyki rado�ci powita�y te s�owa. Podawano drinki na
koszt baru. Wpatrywa�em si� w swoj� margarit� i czu�em, jak
strach podchodzi mi do gard�a. Polly dotkn�a mego ramienia
i nachyli�a si� ku mnie.
- Jest dobrze, Polly. Mo�e nic si� nie stanie. Mo�e
Gunnar myli� si�. - Obj��em j� i zacz��em delikatnie masowa�
jej kark i ramiona. Ona, podobnie jak ja, nie wierzy�a w to,
co m�wi�em.
Gdy tak siedzieli�my nachyleni ku sobie, muzyka stawa�a
si� coraz g�o�niejsza. Ludzie usi�owali przekrzycze� j�.
Ha�as by� niemo�liwy. Polly i ja przytulili�my si� do siebie
jak �o�nierze, kryj�cy si� w okopie w oczekiwaniu na koniec
ataku artyleryjskiego. Gdy otworzy�y si� drzwi, b�yskawica,
a tu� za ni� pot�ny grzmot, zamkn�y wszystkim usta.
Deszcz pozlepia� mu w�osy i skapywa� z marynarki na
pod�og�. Pocz�tkowo nie pozna�em go. Na jego twarzy malowa�
si� niepok�j. Usi�owa� u�miechn�� si�, �wiadomy
zainteresowania, jakie wywo�a�o jego wej�cie.
- Arnie? - Polly podesz�a do niego. - Co si� dzieje?
Nigdy przedtem nie widzia�em m�czyzny za�amuj�cego r�ce.
Arnie sta� tam, mn�c czapk� w d�oniach.
- Chodzi o dzieci - wykrztusi�. - Nie ma ich, s� na
terenie komuny.
Westchn�� ci�ko.
- Pom� Marti, jest w ci�ar�wce. - Pochyli� g�ow�, jakby
w�a�nie wyzna� sw�j najwi�kszy grzech.
Usiad�em z powrotem, jak zawsze obserwuj�c i nas�uchuj�c,
co si� wok� dzieje. Dw�jka dzieci Arniego, dziewi�cioletni
Jason i o�mioletnia Jennifer, posz�y wzd�u� kanionu, by
pobawi� si� z przyjaci�mi. Nie wr�ci�y do domu.
- M�wi�am dzieciom, by nawet nie zbli�a�y si� do komuny.
Twarz Marti wygl�da�a, jakby jej w�a�cicielka nie spa�a
od tygodnia. Mokra, skr�cona blond trwa�a sp�ywa�a na
ramiona, nadaj�c jej wygl�d przemoczonego cocker-spaniela.
- Sk�d wiesz, �e s� na terenie komuny? - Polly posadzi�a
Marti naprzeciw siebie, robi�c wszystko, by j� uspokoi�.
Chocia� wydawa� si� mog�o, �e Marti wyp�aka�a ju�
wszystkie �zy, uda�o si� jej wyda� jeszcze jeden krzyk
rozpaczy.
- Komuna jest niedaleko. Gdy posz�am ich szuka�, mign�y
mi ich rowery na drodze do kanionu. Wr�ci�am po Arniego, a
gdy oboje tam pojechali�my, rower�w ju� nie by�o, za to byli
ludzie ze strzelbami. - Przerwa�a na chwil�, by otrze� �zy.
- M�wi�am dzieciakom, by nie zbli�a�y si� do tego
miejsca. - By�a na kraw�dzi histerii. Polly kiwn�a ze
zrozumieniem, a nast�pnie zacz�a uspokaja� j� s�owami,
kt�rych nie s�ysza�em.
Arnie, oparty o bar, s�ucha� swej �ony. Wygl�da� na
cz�owieka, kt�ry nie potrafi nic zrobi�. - Nigdy przedtem
ich nie widzieli�my. By�o ich z p� tuzina i ka�dy mia�
bro�.
Wszyscy ucichli, gdy dotar�a do nich ta wiadomo��. To
Darb odezwa� si� pierwszy: - C�, wygl�da na to, �e i my
musimy wyci�gn�� nasz�, no nie?
Kto� zacz�� m�wi�, by wezwa� szeryfa i patrol, i
zaczeka�, a� si� zjawi� tu nad ranem.
- Jutro b�dzie za p�no. - Gunnar sta� w drzwiach. Jego
spokojne s�owa uciszy�y gwar. Shep sta� u boku pana,
rozgl�daj�c si� za towarzystwem do zabawy.
- C� - westchn�� Darb - ruszajmy. We�miemy nasz� bro�, a
je�li kto� zapyta, po co nam ona, mo�emy zawsze
odpowiedzie�, �e szukamy zaginionych dzieciak�w.
- �elazo ich nie powstrzyma - powiedzia� stanowczo
Gunnar.
W barze zacz�o powoli wrze� jak w kotle. Darb zamrucza�:
- Czy�by? A mo�e zrobi to o��w? - Ale jego s�owa zgin�y w
szumie. Gunnar podszed� do mnie i powiedzia� szybko, zanim
ha�as zag�uszy� wszelkie rozmowy.
- Musisz wydosta� dzieci przed p�noc�. - M�wi� to do
mnie.
- Ja? - Zosta�em wybrany na ochotnika. - Jak mam tego
dokona�?
- Shep zaprowadzi ci� do nich. - Pies machn�� ogonem,
s�ysz�c swe imi� i zacz�� chodzi� mi�dzy stolikami,
obw�chuj�c ludzi.
- Ja p�jd�. - Arnie oderwa� si� od baru, usi�uj�c
wci�gn�� brzuch zaokr�glony od zbyt wielu wypitych z
przyjaci�mi piw.
Gunnar potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie mog� ci� ochroni�.
- P�jd�. - Arnie pod sw� mokr� baseballow� czapk�
wygl�da� na ma�ego i s�abego, ale te� i zdecydowanego.
Gunnar kiwn�� g�ow� i ponownie zwr�ci� si� do mnie.
- Shep podprowadzi ci� do ich kolonii od ty�u. - Do Darba
rzuci�: - Reszta mo�e podej�� od strony wylotu kanionu, tam,
gdzie ich kanion ��czy si� z kanionem Topanga. Je�li
chcecie.
Znowu odwr�ci� si� do mnie.
- Wi�kszo�� drogi b�dziesz musia� przej�� pieszo. Dzieci
s� w jednym z budynk�w niedaleko wyr�bu na ty�ach ich
komuny.
Tu zaoponowa� Darb: - Pieszo? W tym deszczu? �artujesz
chyba - nerwowo �u� gum�, a r�ce a� �wierzbi�y go do broni.
- Deszcz wkr�tce ustanie.
Byli�my ju� tak podekscytowani, �e nie s�dz�, by kto�
w�tpi� w s�owa Gunnara.
Tylne �wiat�a furgonetki Polly znikn�y za zakr�tem.
Powietrze by�o rze�kie, jak zwykle po burzy. Od nadmiaru
ozonu kr�ci�o mi si� w g�owie. D�wi�ki p�yn�cej wody
zag�usza�y grzmoty, poprzedzane b�yskawicami gdzie� znad
Pacyfiku.
W ciemno�ci dostrzeg�em d�o� Arniego wepchni�t� w kiesze�
spodni, �ciskaj�c� pistolet, kt�ry dosta� od Darba. Z
drugiej kieszeni wystawa�a mu latarka. Mieli�my nadziej�, �e
nie b�dzie nam potrzebna.
Gdy Darb i mnie zaoferowa� pistolet, mo�e zbyt zuchwale
odpowiedzia�em: - Dzi�ki Darb, ale Gunnar m�wi�, �e �elazo
ich nie powstrzyma. - Teraz, stoj�c w ciemno�ci, otoczony
d�wi�kami trudnymi do rozpoznania, �a�owa�em, �e go nie
wzi��em.
Shep podbieg� i obw�cha� mi d�o�. Machn�� ogonem i ju� go
nie by�o.
- Zdaje si�, �e powinni�my i�� za nim - powiedzia�em.
Deszcz zmieni� ziemi� w lepkie b�oto. Zar�wno Arnie jak i
ja zaliczyli�my po kilka upadk�w i przez ca�y czas
chwytali�my si� ga��zi lub k�pek chwast�w, by nie run�� na
dno kanionu. Gdyby�my mieli kogo� zaskoczy�, to od dawna
byliby�my spaleni. Shepowi nie przeszkadza�o b�oto,
niepokoi�o go jedynie nasze mizerne tempo. Zatrzymywa� si�
co jaki� czas, by spojrze� na nas i nerwowo zaskowycze�.
Shep bieg� przodem, tote� on pierwszy znalaz� ogrodzenie.
Kiedy podszed�em do niego, kuli� si� i skamla�.
- Co jest, piesku? - zapyta�em bez sensu. Czego
oczekiwa�em? �e mi odpowie? W ka�dym razie zda�em sobie
spraw�, o co chodzi, kiedy za sob� us�ysza�em p�acz Arniego.
Wygl�da� jak ostatnie nieszcz�cie. Gorzej ni� gdy
pojawi� si� w barze.
- Nie mog� tego zrobi� - zaszlocha�. - Boj� si�. - Tu� za
mn� zawy� Shep.
Podszed�em do Arniego. Siedzia� na �rodku bagnistego
szlaku, kt�rym podchodzili�my.
- Arnie, co z tob�? - Usi�owa�em m�wi� spokojnie,
stara�em si� ukry� w�asn� niepewno��, wywo�an� jego g�osem.
- Nie mog� i�� dalej. Co� mnie... za bardzo si� boj�.
Jego g�os zdradza� i zdziwienie i niepok�j.
- W porz�dku. Ja to zrobi�. Zaczekaj tu na mnie, dobrze?
- Poklepa�em go po ramieniu, by go zapewni�, �e wr�c�.
Shep nadal siedzia� skulony z pyskiem mi�dzy �apami.
- A co tobie? - szepn��em. - Czy mo�esz tu zaczeka�, p�ki
nie przyprowadz� dzieci?
Usi�owa� zamerda� ogonem, ale nie bardzo mu to wysz�o.
Gdy samotnie ruszy�em szlakiem, Shep zawy� z b�lu.
Przede mn� rozci�ga�a si� komuna. By�em na grani grzbietu
g�rskiego i widzia�em j� w dole. Lampy zwisa�y ze s�up�w
telefonicznych, rozrzuconych pomi�dzy niskimi, pokrytymi
tynkiem zabudowaniami.
Zdaje si�, �e oczekiwa�em czego� bardziej tajemniczego,
jakiego� dziwnego po��czenia �wi�tyni kalifornijskiej, Taj
Mahal i Partenonu. Zamiast tego by�y tam jedynie ma�e
kolorowe domki z bia�ymi plamami w miejscach, gdzie odpad�
tynk. Domki rozrzucone by�y bez �adnego �adu i sk�adu.
Mi�dzy grani�, na kt�rej sta�em, a domkami znajdowa� si�
kort tenisowy. Wida� by�o jego bia�e linie. Siatk� zdj�to, a
na zielonym cemencie, na linii �rodkowej sta� o�tarz.
Nie przyjrza�em mu si� zbyt dok�adnie, ale na jego widok
odczu�em to samo, co wobec strachu Arniego i wycia Shepa.
- R�b jedynie to, co do ciebie nale�y - zamrucza�em na
g�os i ruszy�em zboczem w d�.
Odnalezienie Jasona i Jennifer nie by�o trudne.
Znajdowali si� w pierwszym domku, do kt�rego zajrza�em. Go�a
�ar�wka o�wietla�a sypialni�, urz�dzon� w stylu Wczesnego
Motocyklisty. Go�y, podarty materac le�a� rzucony krzywo na
pod�og�. Dziewczynka i ch�opiec siedzieli na jego rogu,
przytuleni mocno do siebie. Byli boso. Ich mokre twarze
wskazywa�y, �e wi�kszo�� dnia przep�akali.
- Cze��! - powiedzia�em cicho, zagl�daj�c przez okno.
Zastuka�em w ram�, by zwr�ci� ich uwag�.
- Wys�a� mnie wasz tatu�, bym pom�g� wam si� st�d
wydosta�. Czy mo�ecie otworzy� okno? - przez ca�y czas
usi�owa�em m�wi� szeptem.
Pocz�tkowo popatrzyli na mnie nieprzytomnie. Potem
ch�opiec, starszy z rodze�stwa, podszed� do okna i
odpowiedzia�: - Nie, nie mog�. - Zanim zd��y�em mu
powiedzie�, by m�wi� ciszej, doda�: - Klamka jest za wysoko.
- W porz�dku. - Zrezygnowa�em z szeptu. - Wr�� na miejsce
i nakryjcie si� materacem. B�d� musia� wybi� szyb�. - Nie
by�o ju� sensu, bym m�wi� cicho.
W takich komunach jedno jest pewne - zawsze znajdzie si�
tam kupa grat�w i �atwo o ka�d� potrzebn� ci rzecz. Tu te�
tak by�o. Znalaz�em ci�kie wy�cie�ane krzes�o.
Powinienem by� jedynie zbi� szyb� i przekr�ci� klamk�,
ale ponios�o mnie. Zanim si� zorientowa�em, jak szalony
wali�em krzes�em raz po raz, a� fruwa�o w powietrzu. Nie
musia�em si� martwi� o klamk�. Ca�e okno wraz z futryn�
wpad�o do �rodka.
- Chod�cie, chod�cie - nachyli�em si� nad parapetem
pomagaj�c Jasonowi wdrapa� si�. Gdy ju� by� na ziemi,
nachyli�em si� po Jennifer. Dziewczynka p�aka�a, gdy j�
bra�em na r�ce.
- Ju� dobrze, Jenny. Tw�j tatu� jest na wzg�rzu. Ju�
dobrze - usi�owa�em j� uspokoi�, gdy zacz�a pop�akiwa�.
- Rozci�am sobie stop� - powiedzia�a mi�dzy jednym
szlochem a drugim. Przytuli�a si� do mnie, unosz�c n�k�
ponad ziemi�.
- Bo�e, Jenny - Jason wykorzysta� ten moment, by odegra�
rol� zdenerwowanego starszego brata, kt�ry musi opiekowa�
si� m�odsz�, rozbeczan� siostr�.
- Nie szkodzi, Jenny, b�d� ci� ni�s�. - Wzi��em j� na
r�ce.
- Za�o�� si�, �e mog�aby i��, gdyby tylko chcia�a -
zamrucza� Jason wystarczaj�co g�o�no, by go dos�ysza�a. Ju�
mia�a zamiar automatycznie odparowa� - zamknij si�, przecie�
nie mog� - ale j� uciszy�em.
- Dajcie spok�j. Idziemy. Chcia�em jak najszybciej
ruszy�, bo zauwa�y�em, �e kto� wszed� do domku. By�a to
dziewczyna z baru, to od "grosik�w dla Naszego Pana". Ale
nie by�o to ju� to samo boskie, promienne dziecko mi�o�ci.
Jej d�ugie w�osy by�y matowe i spl�tane, si�gaj�ca kostek
sp�dnica brudna i bez fasonu. Wygl�da�a jakby od czasu, gdy
widzia�em j� po raz ostatni, nie my�a si� i nie przebiera�a.
Ale nie to sprawi�o, �e poczu�em, jak braknie mi tchu i jak
krew zaczyna uderza� mi do g�owy. Dostrzeg�em jej oczy.
Bia�ka straci�y sw� biel i sta�y si� krwistoczerwone.
Spojrza�a na zrujnowany pok�j tymi swoimi czerwonymi,
trupimi oczami. Kiedy d�wiga�em Jenny w g�r�, jej oczy
zatrzyma�y si� w�a�nie na oknie. Gdy mnie zobaczy�a, a�
j�kn�a.
Ruszyli�my biegiem. Znowu zacz�o pada�. B�ysn�o
pot�nie i zagrzmia�o. B�yskawica jak latarka roz�wietli�a
mrok. Jej zygzak przeci�� niebo horyzontalnie, od oceanu do
grani, kt�r� musieli�my pokona�, by nast�pnie roz�wietli�
g�ry po drugiej stronie kanionu. Niemal natychmiast po
b�yskawicy lun�o na dobre. Wydawa� by si� mog�o, �e to
b�yskawica wypu�ci�a z nieba te masy wody, kt�re zacz�y na
nas sp�ywa�.
W budynkach tu� za nami og�oszono alarm. W ciemno�ci
wida� by�o coraz wi�cej zapalonych �wiate�. By�y to �wiat�a
fluoryzuj�ce, w kt�rych nasze usta i paznokcie nabiera�y
sinej barwy. Z dala omin�li�my kort tenisowy z o�tarzem i
znikn�li�my pod koj�c� os�on� ciemno�ci.
- Wdrapuj si� na wzg�rze, Jason. Nie zatrzymuj si�. Tam
czeka tw�j tata - dysza�em w rami� Jennifer. Ona przywar�a
do mnie jak ma�pka. Nawet gdy potyka�em si� lub �lizga�em na
grz�skim gruncie, nie pu�ci�a mnie ani przez chwil�.
Dobrn�li�my do zaro�li zarastaj�cych gra� w chwili, gdy z
do�u da�o si� s�ysze� odg�osy strza��w. Pomy�la�em sobie, �e
to pewnie Darb chce pokaza�, jaki z niego prawdziwy
m�czyzna.
Jason, blady i wystraszony, zapyta� mnie: - Gdzie m�j
tatu�?
- Przed nami, na ko�cu tej �cie�ki. - Usi�owa�em nada�
g�osowi pewno��. Tak naprawd� nie mia�em poj�cia, gdzie jest
Arnie lub te� gdzie my jeste�my. Po mojej lewej majaczy� w
ciemno�ci ko�ysany przez burz� zagajnik d�bowy, kt�rego
przedtem nie zauwa�y�em. �cie�ka bieg�a grzbietem grani, by
nast�pnie tarasami zej�� w d� po ciemnym stoku. Gdyby�my
nawet zboczyli w prawo, schodz�c stokiem w d�, to w
najgorszym przypadku wyl�dowaliby�my gdzie� na bulwarze
Topanga.
Szed�em za biegn�cym przede mn� Jasonem. Nic nie wydawa�o
mi si� znajome. Wzmaga�o to rosn�cy we mnie niepok�j.
Jennifer pop�akiwa�a w mych ramionach.
Kolejna b�yskawica rozci�a niebo, by przelecie� na drug�
stron� zbocza, tu� za nami. B�ysk i grzmot sprawi�, �e
chowaj�c g�owy w ramiona nie�wiadomie obejrzeli�my si� za
siebie.
A tam w ciemno�ci sta� on. Cho� nie powinienem, to jednak
zauwa�y�em jego u�miech. Ten sam u�miech widzia�em w barze
tamtej nocy. U�miecha� si� sam do siebie.
Rozlu�ni�em u�cisk i Jennifer wypad�a mi z r�k. Chcia�em
nakaza� dzieciom, by ucieka�y, tak jak chcia�em to samo
nakaza� sobie, ale nie mog�em. Jedyne, co widzia�em, to ten
u�miech, a jedyne, co czu�em - to ogarniaj�cy mnie strach.
Cichy, szary cie� przemkn�� obok mnie i jak strza�a
pomkn�� w g�r�. Ockn��em si�, gdy Shep rzuci� si� na
stoj�cego m�czyzn�.
- Uciekajcie dzieciaki, uciekajcie - gdy chcia�em podej��
do Jennifer, by wzi�� j� na r�ce, nadzia�em si� na wystaj�c�
w ciemno�ci ga��� d�bu. To by� m�j koniec. Straci�em
przytomno��.
Pami�tam, �e ockn��em si� na chwil� w ��ku nieznanej mi
sypialni. By�a tam Polly. Z jej mokrych, jasnych w�os�w woda
kapa�a na koc. M�wi�a do kogo�, kogo nie mog�em zauwa�y�.
M�wi�a, �e nadal jestem nieprzytomny.
- Nieprawda - wymamrota�em zapadaj�c ponownie w sen.
Obudzi�em si� w tej samej sypialni. Przez okno widzia�em,
�e by� to bezchmurny poranek. Burza przesz�a.
- Cze��! - powita�em pusty pok�j. Gdy usi�owa�em si�
unie��, poczu�em straszliwy b�l g�owy.
- Przecie� nie pi�em - powiedzia�em sam do siebie. W
chwili, gdy zda�em sobie spraw�, �e mam zabanda�owan� g�ow�,
do pokoju wesz�a Polly.
- Nie �pisz ju�? - spyta�a i rozpromieniona doda�a: -
G�upie pytanie. - Usiad�a na brzegu ��ka.
- Nieprawda. - Przyci�gn��em j� do siebie i trzyma�em
tak, jak wcze�niej trzyma�em Jennifer. - Gdzie jestem?
- U Gunnara. - Pr�bowa�a mnie obj��.
- Dzieciaki w porz�dku? - zapyta�em, cho� po tym, jak
wesz�a do pokoju, wiedzia�em, �e nic im nie jest.
- Aha. - Przytuli�a mnie mocniej. - Arnie odnalaz� je w
kilka minut po tym, jak ty je zgubi�e�. Shep zaprowadzi� go
do ciebie. Zawaha�a si�, nie wiedz�c, ile mo�e mi
powiedzie�.
- I?
- By�am tam dzi� rano. Znale�li�my Shepa - ca�kiem
zmasakrowany. Gunnar powiedzia�, �e umar� godnie, �e mia� na
pysku krew wroga. Teraz Gunnar zakopuje jego cia�o. -
Spojrza�a na dziel�c� nas przestrze�. - Co sta�o si� tam na
g�rze?
- Nie jestem pewien. By� tam ich przyw�dca, ten, kt�rego
widzia�em w barze. Shep go zaatakowa� - ja nie by�em w
stanie nic zrobi�. - Odwr�ci�em wzrok. - On potrafi sprawi�,
�e czujesz strach. Co sta�o si� z reszt� tych szale�c�w? Czy
kto� zosta� ranny, gdy dosz�o do strzelaniny? - zmieni�em
temat.
- Oni do nas nie strzelali. Gunnar zabroni� nam
podchodzi� do ich obozu od strony drogi, cho� ich stra�e
ruszy�y w g�r� kanionu. Mieli�my szcz�cie, �e nie
pod��yli�my za nimi, bo inaczej osuwaj�ca si� ziemia
zabra�aby nas razem z nimi.
- Osun�o si� zbocze?
- Tak. Widzisz, g�ry praktycznie zasypa�y kanion,
wyrywaj�c d�by z korzeniami. Ci ludzie musieli s�dzi�, �e
drzewa to my, bo strzelali do nich, zanim zostali pogrzebani
w ziemi.
Nic nie powiedzia�em. Usi�owa�em zrozumie�, co do mnie
m�wi.
- Szeryf zwerbowa� kilku ochotnik�w, by odkopa� cia�a. -
Przez moment milczeli�my obydwoje, usi�uj�c zrozumie�
uczucia, jakie wywo�a�o w nas to, co si� zdarzy�o.
Gunnar wszed� do pokoju. Mia� w sobie co�, co czyni�o go
wielkim i wspania�ym. By� jak ziemia lub miasto tu� po burzy
- czysty i �wie�y. Tak samo po burzy wygl�da Los Angeles.
Przez kilka dni wzg�rza s� zielone, niebo b��kitne, a
przysz�o�� wygl�da r�owo. Wraz ze smogiem powraca szare,
normalne �ycie.
- Jak si� czuje tw�j pacjent? - zapyta� rozpromieniony. -
B�dzie �y�?
- Tak. - Odsun�a si� ode mnie nieco za�enowana, �e
przy�apano j� w moich ramionach.
- Marian przywioz�a rzeczy, o kt�re prosi�a�. S� w mojej
sypialni.
- Wygl�dasz dzi� na spokojnego i w pe�ni odpr�onego -
powiedzia�em do Gunnara.
Przysun�� krzes�o i usiad� przy moim ��ku. - Jestem
szcz�liwy. Spad� mi z serca wielki ci�ar.
Przez chwil� milcza�em, potem t�umi�c b�l, powiedzia�em
cicho: - Przykro mi z powodu Shepa.
Gunnar westchn��.
- Shep by� psem stworzonym do walki. Umar� godniej ni�
mogliby�my przypuszcza�. - Wyczuwaj�c moje poczucie winy,
doda�: - Nic wi�cej nie mog�e� zrobi�. �aden cz�owiek nie
by� w stanie zrobi� nic wi�cej.
Przytakn��em i rzuci�em okiem na ko�dr�, kt�r� by�em
przykryty. By�a jak wiele innych, kt�re mo�na kupi� w
pierwszym lepszym sklepie i nie pasowa�a do wydarze�
ostatniej doby.
Spojrza�em ponownie w �agodny b��kit oczu Gunnara.
- Pami�tam z lektury na temat staro�ytnej Brytanii, �e
d�by by�y �wi�tymi drzewami druid�w i �e one...
Przerwa� mi, lekko dotykaj�c mego ramienia i powiedzia�:
- Nie m�w nic.
Robi� wra�enie pogodzonego z tym, co si� sta� musia�o.
Stara�em si� go zrozumie� i skin��em g�ow�. - Niech tak
zostanie.