16987

Szczegóły
Tytuł 16987
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16987 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16987 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16987 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Caroline Pitcher Nie da rady bez czekolady Meg Cabot PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI I PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 2 Księżniczka w świetle reflektorów PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 3 Zakochana księżniczka PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4 Księżniczka na dworze PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4 ? ? Akcja „Księżniczka" DZIEWCZYNA AMERYKI Jenny Carroll (Meg Cabot) KIEDY PIORUN UDERZA KRYPTONIM „KASANDRA" BEZPIECZNE MIEJSCE ZNAK WĘŻA Caroline Pitcher NIE DA RADY BEZ CZEKOLADY Chloe Ra/ban WIRTUALNA PŁEĆ MIŁOŚĆ W CYBERŚWIECIE DZIKA MAŁOLATA CYBERSZYK „ Cecily von Ziegesar PLOTKARA ??? nastolatki... na poważnie Książki dla dusajr M.T. Anderson WSZCZEP Melvin Burgess LADY Jak stałam się suką Nicola Morgan PONIEDZIAŁKI SĄ CZERWONE Markus Zusak MOJE TAK ZWANE ŻYCIE WALCZĄCY RUBEN WOLFE w przygotowaniu Patrick Wood NA GIGANCIE Nie da rady bez czekoiaau Caroline Pitcher Przekład Anna Błasiak ANBER Tytuł oryginału 11 0'CLOCK CHOCOLATE CAKE Redaktorzy serii MAŁGORZATA CEBO-FONIOK EWA TURCZYŃSKA Redakcja stylistyczna BEATA SŁAMA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSI#V*Bofe,? Korekta BARBARA CYWIŃij§\ ELŻBIETA SZELE* Ilustracja na okładce ^ GETTYIMAGES/FLASH PRESS hu, Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © Caroline Pitcher 2002. Ali rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-1324-? l\ 1 To opowieść o lecie, które właśnie się skończyło. Opowieść o Lizzie, Star i o mnie, historia Doda, Babci z Wózkiem, Boba na Dole i Jej Wysokości Bizneswoman, Chłopca z Tubą i Pięknego Nieznajomego. (A także Jona Watkinsa i moich stóp). Kto ją opowiada? Ja. Emma ????. Wybrańcom znana jako Em. Tego łata wszystko się zmieniło. t&&ć na auł°4/ No i masz! Star wlokła się noga za nogą w stronę przystanku, gdy zza zakrętu wyskoczył nasz autobus i przerwał jej bujanie w obłokach, brumbrumbrum! - Szybko, Star, ruszaj się! - wrzasnęłam. Wszyscy w autobusie wyciągnęli szyje, żeby zobaczyć, do kogo tak krzyczę. Star nic biega, jeśli nie musi, ale gdy już musi, to sadzi na tych swoich długich nogach wielkimi susami. Zadziera je tak wysoko, że kolana wskazują niebo. Potrafi nieźle pędzić, nawet o ósmej rano. W ostatniej chwili uniknęła zmiażdżenia drzwiami, które właśnie się zamykały. - Rewelacja, Star! - ryknął Zbyt Okropny, By O Nim Myśleć, zwłaszcza tak wcześnie rano. Olać go! - Cześć, Star. Gotowa na E-dzień? - spytałam, gdy sadowiła się przede mną. Kiwnęła głową. Była zbyt zasapana, żeby odpowiedzieć. Był wtorek, lecz nie taki sobie zwykły wtorek Dziś był E-dzień, początek egzaminów, całego ogromniastego mnóstwa egzaminów. 7 Przypominał sadzawkę ciemną od oślizgłych wodorostów. Tylko jedna rzecz mogła przebić się przez te mroczne gęstwiny niczym reflektor. Piękny Nieznajomy. On był najlepszy z całego autobusu. On był w ogóle najlepszy! Wielgachna stonoga na włochatych nogach Duża część tej historii dzieje się w autobusie jadącym do szkoły, więc lepiej od razu opowiem, jaki on jest. Czerwony. w Jednopiętrowy. Gdy jedzie, to warczy, a gdy staje, to syczy. Przypomina wielgachna stonogę, oczywiście z kołami zamiast włochatych nóżek. No i tych kół jest osiem, a nie sto. Czy stonogi mają włochate nóżki? To jedno z Fundamentalnych Pytań, prawda? Być może nigdy się tego ?? dowiem. Kola autobusu kręcą się jak szalone... Ludzie gapią się na wszystkie strony... Choć wcale nie paplają jak wrony. A przynajmniej nie z samego rana. Każdy uważa, żeby nie napotkać spojrzenia sąsiada. Gdy czyjeś miejsce jest zajęte, ten ktoś robi miny i mruczy coś pod nosem. Czasem pasażerowie siedzą z otwartymi ustami. Ale zanim wysiądą, to je zamykają. Bo, widzicie, to wcale nie jest szkolny autobus. Po prostu dużo ludzi z naszej szkoły jeździ nim rano i po południu. Fotele są pokryte czymś przypominającym dywan - białe i czerwone pajęczynki na niebieskim tle. Siedzenia są nowe, nie śmierdzą i nie są całe w gumie do żucia i innych lepkich ——? rzeczach, jak w niektórych autobusach, którymi zdarzało mi się jeździć. Kierowca nazywa się Steve. Ma ciemne włosy i kolczyk w uchu od strony drzwi, ale nie wiem nawet, czy jest wysoki, czy niski, bo zawsze widzę go za kierownicą. Lizzie co rano flirtuje ze Steve'em. To urodzona flirciara. Bo flirciara się jest albo nie. Ja nie jestem. Tego ranka za kierownicą nie siedział Steve. Paczuszki, wiersze i słoiki z majonezem Star pogrążyła się w lekturze. Star czyta, tak jak inni ludzie oddychają. Komiksy i gazety, opakowania po płatkach śniadaniowych, etykiety na słoikach z majonezem i dżemem, Burzę Szekspira i bilety autobusowe. Czyta też wiersze i w kółko gada o takich ludziach, jak Ted Hughes, Carol Ann Duffy czy Benjamin Zephaniah. Widziałam nawet, jak czytała dawne mity, gdy brumbrumbrumowali-śmy przez pochmurne miasto. No, wiecie, mity greckie... na przykład o Odysie, który płynie dookoła świata, syreny kuszą go śpiewem, a potem staje oko w oko z jednookim potworem. Ja nawet lubię te historyjki, ale przecież nie czytałabym ich w autobusie. Star wsunęła kosmyk włosów za ucho. Kiedyś mama plotła jej warkocz, który wyglądał super, ale czesanie trwało całe wieki. Po wyjeździe mamy Star nie radzi sobie z tym sama, więc po prostu wiąże włosy w kucyk. Jest puszysty jak miotełka do kurzu. Dzisiaj zrobiła sobie kok na czubku głowy. Wygląda jak gałka na pokrywce imbryka. Star jest cała zwarta i gotowa do egzaminów. 9 Rozmarzyłam się, gapiąc się na jej włosy. Chciałabym móc to samo zrobić ze swoimi. Ale się nie da. Zupełnie nie mogę ich okiełznać. - Niech nie będzie dzisiejszego dnia! -jęknęłam. - Co to za życie, Star? Odwróciła się i powiedziała: - Nie martw się, Em. Wszystko będzie dobrze. -Wcale nie, Star. Wcale nie będzie dobrze! Nie zrozumcie mnie źle, zrobiłam swoje, całkiem sporo się uczyłam. Mieliśmy tydzień wolnego na przygotowanie, a przedtem były ferie. Ale nastrajanie się zajmuje tyle czasu, prawda? Trzeba puścić właściwą muzykę, sprawdzić, czy są odpowiednie długopisy. Siedziałam sobie w pokoju obłożona książkami i godzinami podziwiałam swój charakter pisma i litery w nagłówkach, które wykonałam kolorowymi pisakami. Najbardziej lubię róż i złoto. Z zakrętasami i zawijasami, jak w tych starych, iluminowanych przez zakonników księgach. Iluminacje osiągnęły szczyt przy ekonomii. A potem skończył mi się złoty flamaster. Iluminowany zeszyt do ekonomii z XXI wieku Moje dzieło wyglądało fantastycznie, ale gdy spróbowałam sprawdzić, czy pamiętam coś do egzaminów... Panika! Atak paniki! Przecież nawet zrezygnowałam z opalania. Co za okrutny człowiek ustalił termin najważniejszych egzaminów na lato? Popatrzcie tylko na moje nogi! Z przodu złocistobrązowe, a z tyłu białe jak kreda. Potrzebne mi opalanie, a nie nauka. No, dobrze, dobrze, powtarzałam sobie, po egzaminach nadrobię zaległości. Będziemy mieli mnóstwo wolnego. Zresztą zaraz wakacje, jeśli do tego czasu słońce nie wybuchnie albo nie zgaśnie. 10 - Nie mogę się doczekać, kiedy już będzie po egzaminach _ westchnęłam. - Tęsknię za nieróbstwem. Star wyglądała przez okno. Milczała. Jakiś głos w mojej głowie zauważył, że Star zrobiła się ostatnio jakaś inna. Nie potrafiłam pojąć, na czym to polega. To znaczy Star często jest nieobecna, jakby żyła we własnym, małym systemie słonecznym. Ona to lubi. Ale dziś można było odnieść wrażenie, że jest głęboko zanużona w jakimś uczuciu, otulona nim szczelnie jak atmosferą. Oj! Autobus zatrzymał się z piskiem hamulców. Wszyscy polecieli do tyłu jak chipsy w kartonowej tubie. Zastępca Steve'a Przystanek Lizzie. Wsiadła nachmurzona, bo dziś nie był to autobus Steve'a (czego wcześniej nie zauważyłam, bo za Ste-ve'em nie przepadam). Może kierowca, który nie był Steve'em, tylko jego zastępcą, nie wiedział o tym przystanku i dlatego o mało go nie minął? Lizzie usiadła koło mnie. Lizzie to chyba jedyna osoba, którą jestem w stanie znieść tak wcześnie rano (poza Bazylem). Ze Star jesteśmy dobrymi przyjaciółkami, ale rano każda z nas potrzebuje przestrzeni dla siebie. Najlepiej rozmiaru lodowiska. Lizzie przybrała swoją Bardzo Tragiczną Minę. - Cóż za początek dnia! Bez Steve'a - oznajmiła jękliwie. -Jest upał, Lizzie. Może wziął dzień wolnego i pojechał do Skegness nad morze? - Założę się, że jest w Lido - odparła. - Mmmmm... zaraz wskoczy do basenu. Ma na sobie tylko malutkie kąpielówki... Wyobraź to sobie, Em... Wyobraziłam sobie. Chude nogi, brzuch jak akordeon... zupełnie jak u mojego taty... 11 Więc powiedziałam: - On jest trochę stary. Zignorowała mnie. - Ile zrobiłaś, Em? - zapytała. - Czego? - Przedmiotów ścisłych, oczywiście. Całą noc się uczyłam. A teraz mam w głowie kompletną pustkę. Za dużo do niej wcisnęłam i klapka nie chciała się domknąć, więc wszystko powypadało. Och, Em! Twoje paznokcie! Dodo oszaleje, gdy je zobaczy! Przerwa na zrobienie paznokci - Dodo niczego nie zauważy - powiedziałam. - Będzie zajęty wzdychaniem. Zresztą malowanie paznokci mnie uspokaja. To jak medytacja. Wyciągnęłam przed siebie dłonie, żeby mieć lepszy widok. Każdy paznokieć miał inny kolor, od głębokiego fioletu, przez czerń, błękit, brąz, złoto, perłową biel, ostry róż, szmaragdową zieleń i srebro (dwukrotnie, bo to mój ulubiony kolor). - Rany, Em! -jęknął z tyłu Okropny. - Masz zezwolenie na te paznokcie? Dobrze, że włożyłem okulary słoneczne. Ach, ty... Nawet się nie pofatygowałam, żeby się odwrócić. Jono Watkins zawsze ma coś do powiedzenia na mój temat. I nigdy nie jest to miłe. Wydaje mu się, że jest dowcipny. Ma dwóch starszych braci. Oni może i mają S&K. Styl i klasę. Ale on nie. Nawet nie syknęłam. Brak syknięcia powinien dać mu do zrozumienia, że zachowuje się poniżej wszelkiej krytyki. - Pewnie paznokcie u nóg masz równie powalające. Ten Jono Watkins nigdy nie wie, kiedy odpuścić. 12 - Pewnie nie! - odparłam. - Przez Bazyla. (To Zła Cecha Bazyla. Nie pozwala mi malować paznokci u stóp. Druga to jego oddech. Bazyl wiecznie podjada czosnek). - No, ale po co ozdabiać sobie stopy, mała? I tak nikt ich nie widzi. Przestań gadać o moich stopach, Jono Watkinsie! Zamknij się! Bo, widzicie, mam sekret. Haniebny sekret. Właśnie w tym momencie - najwyższa pora - autobus zrobił brumbrumbrum i zatrzymał się. To był Najważniejszy Przystanek, który wyznacza Centrum Wszechświata Rozglądałam się za ukochanym widokiem, za ulubioną pożywką dla oczu. Przyspieszony oddech, walące serce! Ludzie siedzieli apatycznie na przystanku, jakby zaraz mieli zemdleć z gorąca. Twarzy było całe mnóstwo, ale tylko jedną z nich widziałam wyraźnie, tylko tę, której wyglądałam. Piękny Nieznajomy! Nie zawsze był na przystanku. Prowadziłam dziennik zatytułowany Raport widzeń Pięknego Nieznajomego. Nic więcej, na wypadek gdyby kiedyś wpadł w ręce Jona Watkinsa. Uzupełniałam Raport co rano podczas sprawdzania obecności. Dodo (szczegóły wkrótce) myślał, że pracuję. Zawsze lubił widzieć mnie cichą i „zajętą", jak to nazywał. (Brzmi jak opis toalety). Niestety, nie potrafiłam znaleźć żadnej prawidłowości w pojawiania się Pięknego Nieznajomego na Najważn. Przyst. kt. wyznacza Centr. Wszechśw. Na jaki autobus czeka? Kiedy? Jak często? Błagam, niech któregoś ranka wsiądzie do naszego autobusu... Ale co ja wtedy zrobię? 13 Jest taki przystojny. Lśniące włosy spadają mu na opalone czoło, różnokolorowe - to znaczy włosy - niektóre ciemne, inne jasne, trochę jak ogon Bazyla, tylko że Bazyl się taki urodził, nie jest farbowanym psem. W przypadku Bazyla nie ma mowy o żadnej niespodziance. Oczy Nieznajomego robią wrażenie głębokich i ciemnych niczym jaskinie, choć, jeśli mam być zupełnie szczera, z autobusu słabo to widać. Jest taki cool, jakby w ogóle go nie obchodziło, co się dookoła niego dzieje. Na pewno błądzi myślami gdzieś daleko. Jest taki nonszalancki. Uznałam, że to właściwe określenie. Taki właśnie jest. Powiedziałam to cicho pod nosem. Powtarzałam jak mantrę. - Nonszalancki, nonszalancki, nonszalancki... Dziś chyba wyczuł, że na niego patrzę. Nie odwrócił wzroku. Spojrzał na mnie, wejrzał głęboko w moją duszę. Miałam ochotę się rozpłynąć (jak gorzka czekolada nad rondlem z wrzątkiem, gdy robię Nocne Ciasto Czekoladowe. Szczegóły później). Spojrzenie trwało całe wieki, bo był to przystanek Chłopca z Tubą. Pora na tubę Pora na tubę przypada we wtorki. Wtedy stoimy na Nąj-ważn. Przyst. całe wieki, co, jeśli o mnie chodzi, jest w porządku ze względu na Pięknego Nieznajomego. Bo, widzicie, mały siód-moklasista plus ogromna tuba oznacza długaśne oczekiwanie, aż wdrapie się do autobusu. Dlaczego takiemu maluchowi ktoś kazał grać na tak wielkim instrumencie?! Osobiście wolę flet. Wdrapał się po schodkach, rozdając ciosy tubą na lewo i prawo. Zrobił się czerwony na buzi jak sos słodko-kwaśny. Wiecie, taki sos, jakiego używa się do Nocnego Makaronu. 14 Nocny Makaron to prawdziwa wieloetniczna potrawa godna XXI wieku. Zróbcie sami to wspaniałe danie! Poproście rodziców, żeby kupili kilka prostych składników. Trzeba zagotować wodę w garnku. Woda nie jest wieloetniczna, prawdopodobnie pochodzi z rzeki Trent, z dodatkiem jakiejś chemii, mającej zabić wszystkie zarazki, które się w niej kręcą i zamiast tego ma zatruć chemią ciebie. NOCNY MAKARON* *Idealny na nocowanie z koleżankami. Tylko że jest tak czerwony, że rodzice będą jęczeć przy zmywaniu. Potrzebne: - opakownie tradycyjnego makaronu „gniazdka" - jedno opakowanie sosu słodko-kwaśnego (z jakiegoś dobrego supermarketu) - woda 1. Ugotuj makaron. 2. Rozłóż go na talerze. 3. Polej czerwonym sosem. Jedz pałeczkami, jeśli jesteś snobem, albo palcami, jeśli jesteś głodny. HIR HIR HURA! Koniec przerwy na makaron. Wszyscy przyglądali się, jak czerwony na buzi siódmoklasi-sta szarpie się ze swoją tubą. Przyglądanie się jeszcze pogarszało sprawę. Chłopak ze wszystkich sił starał się nikogo nie potrącić. I im bardziej się starał, tym bardziej trącał. 15 Dziś potrącił Jej Wysokość Bizneswoman. - Przepraszam! - wymamrotał. - Nic się nie stało - odpowiedziała. - Uderzyłeś tylko moją teczkę. To elegancka lśniąca teczka. Ona cała jest elegancką lśniącą kobietą. Założę się, że w teczce trzyma parę eleganckich lśniących pończoch na wypadek, gdyby puściło jej oczko w tych, które ma na sobie. W pismach mówią, że tak właśnie należy robić. Jej Wysokość Bizneswoman na pewno ma w teczce zapasowe pończochy pod kanapkami. I nie są to zwyczajne kanapki z serem cheddar i kiszonym ogórkiem, lecz raczej z pieczonymi warzywami, suszonymi krewetkami albo homarem. A może na lunch chodzi gdzieś ze swoimi eleganckimi znajomymi i zamawia sushi według feng shui oraz wodę mineralną z plasterkiem mango? Uwagi o Jej Wysokości Bizneswoman Jej Wysokość Bizneswoman ma mnóstwo Stylu i klasy. W przeciwieństwie do Jona Watkinsa, któremu tylko się zdaje, że je ma. Jeździ naszym autobusem co rano. Zawsze jest opalona, nosi śnieżnobiałą bluzkę, krótką, prostą spódniczkę orazj elegancki, szyty na miarę żakiet. Z wyjątkiem dni, gdyjest upał. Nie, żeby Jej Wysokość Bizneswoman miała się pocić, o nie. Ona nigdy nie ma przepoconych pach, jak pan Pimm od chemii. Ma błyszczące wiśniowe wargi i fryzurę, która aż krzyczy „kasa!" -wiecie, artystycznie postrzępiona i podgolona na karku. Ma też rozjaśnione końcówki, popielate i srebrne. Zawsze jest zadbana, nie ma w niej nawet szczypty niechlujstwa czy etnicznej nonszalancji w złym guście, jak w przypadku mojej mamy. 16 Ile lat może mieć Jej Wysokość Bizneswoman? Nie aż tyle, co moja mama, ale w końcu mało jest tak starych kobiet. Jej Wysokość Bizneswomanjest zbyt elegancka, by być czyjąś mamą, więc ciekawe, kogo rozstawia po kątach? Założę się, że ludzi w pracy. Lizzie i ja doszłyśmy do wniosku, że jest szefową Tesco albo Liberalnych Demokratów, albo nawet Nestle. No, tak, ale dlaczego jeździ autobusem? Nie wygląda jak działaczka ekologiczna, która korzysta z transportu publicznego ze względów ideologicznych. Nie w takich pończochach. Kilka miesięcy temu Jej Wysokość Bizneswoman odwiedziła Wróżka od Pierścionków. Zauważyłam to jeszcze przed Lizzie. Trudno było nie zauważyć, bo Jej Wysokość Bizneswoman wymachiwała ręką i łapała się za uchwyt na każdym zakręcie. Pierścionek na serdecznym palcu lśnił mocno w słońcu. Wyglądał, jakby ważył z dziesięć ton, jak wielki stos czegoś oślepiająco białego z niebieskimi kamieniami na górze, błyskającymi niczym reflektory. Zdaniem Lizzie ta podbudowa to brylanty kalibru tych, które są w insygniach królewskich. Trochę więcej i złamałby się jej palec. Tego ranka Jej Wysokość Bizneswoman popatrzyła na „reflektory" i westchnęła z rozdzierającym smutkiem. Niektórym ludziom nigdy nie można dogodzić, nie? Więcej kapuchy, mniej szpinaku! Buzia Chłopca z Tubą przybrała jeszcze głębszy odcień czerwieni. Był tak zdenerwowany, że nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. I wtedy Star poklepała siedzenie koło siebie i uśmiechnęła się do niego. Na jego małej czerwonej twarzy odmalowała się ogromną>rfsXjMupnął koło Star, pac! No, to już bardziey^stylu Stabgfest miła dla małych dzieci. W zeszłym roku jej oj</Jc znłłażiSob^nową kobietę, partnerkę, 2 - Nic da rady bez czekolady V%, * / 17 jakją nazywa, i Star zyskała tym sposobem przyrodniego brata] i siostrę. Prawie ich nie spotykam. Kiedyś przyszłam z Lizzie! po Star, a oni tylko gapili się na nas zza drzwi. Szkoda, że moje siostry nie chcą zostać za drzwiami. Star ma szczęście, nie ma dokuczliwego młodszego rodzeństwa. Ja mam aż dwie sztuki. Sytuacja jest zdecydowanie gorsza, gdy dzieci mają z tobą coś wspólnego, a u mnie to krew z krwi. I przez nie przynajmniej raz dziennie jestem bliska rozlewu krwi. Tego ranka natknęłam się na zęby - cały ich rządek leżał sobie na łazienkowym parapecie. Wyglądało to tak, jakby ktoś wykopał w ogródku szczątki dinozaura. Korzenie nadal były krwistoczerwone. Moja siostra Sophie przez kilka ostatnich tygodni straciła mnóstwo zębów. Wszystko zaczęło się od tego, źe Wróżka od Zębów zostawiła funta za zęba, który wypadł. Myślę, że Sophie je sobie wyrywa, bo zbiera na następną grę do kolekcji. Ma już Koszmar, Straszydła z kuszami, Ciężarów-kowe szaleństwo, Diabły potępione i Jeszcze wrócę, cieniasy! To nie w porządku. Ja dostawałam marne dwadzieścia pensów za ząb, mniej niż każdy z mojej klasy! Moja Wróżka od Zębów nie słyszała o inflacji. Ponieważ jestem najstarsza z trójki rodzeństwa, rodzice powtarzają: „Emmo, nasza kochana pierworodna, na tobie testowaliśmy pewne rozwiązania. Teraz możemy się nieco wyluzować, bo już wiemy, że wyrosłaś na ludzi". I uśmiechają się do siebie tym swoim uśmiechem dumnych rodziców. A tak naprawdę chcą powiedzieć: „Mieliśmy na ciebie oko jak wielkie kociska na myszkę (albo lisy na słodkiego, małego, miękkiego króliczka. To nawet lepsza metacośtam). Wyszłaś na ludzi, żadnych masowych mordów, żadnych zaburzeń zjedzeniem (pomijając uzależnienie od czekolady), żadnej heroiny czy mnogich ciąż w wieku lat dwunastu, więc twoje siostry możemy traktować łagodniej". 18 Ale co się stało, to się nie odstanie. Nazywam się Emma ???? i jestem czekoladoholiczką. Cierpiałam, och, jak ja się nacierpiałam z powodu oświecenia rodziców. Wcześnie do łóżka bez dyskusji, słodycze raz do roku, zakaz żucia gumy w miejscach publicznych, lekcje muzyki co tydzień, czy chciałam, czy nie, domowa pizza z razowej mąki, chrupiąca i ziemistobrązowa, z kawałkami warzyw. Warzyw, które kiedyś rosły sobie w prawdziwej brązowej ziemi! Karmiono mnie ciastkami z niską zawartością cukru, a gdy przychodzili koledzy, podawano sałatki ze świeżych owoców (jako rarytas, ha, ha!). Sałatki owocowe z prawdziwych owoców! Wstyd i hańba. Cierpiałam też tortury szpinakowe. Gdyby zechcieli się ze mną skonsultować, powiedziałabym: „Dycha za ząb, poproszę. Więcej kapuchy, mniej szpinaku". Szeroookie ziewnięcie Podrabiany Steve coś pogmerał i autobus ruszył z szarpnięciem. Teraz, gdy już zobaczyłam Pięknego Nieznajomego, reszta dnia ziała przede mną jak szeroookie ziewnięcie. - Nienawidzę egzaminów - jęknęła Lizzie i wzniosła do góry swoje wielkie oczy. Opowiem wam o Lizzie. To królowa dramatu. Potrafi śpiewać, tańczyć, grać. Dorośli rodzice i bezlitośni nauczyciele łkają podczas szkolnych przedstawień. Na wasze życzenie może być Ofelią z napięciem przed-miesiączkowym, Bette Davis, która zakrztusiła się dymem z fajki, Małą Neli na łożu śmierci czy Lady Makbet, która zawodzi i ściera sobie krew z rąk. Tylko poproście. 19 Ona nie gra. Ona oddaje się roli bez reszty. Jej oczy mogą napełnić się nienawiścią albo smutkiem. Mogą lśnić. Są w stanie przewiercić najtwardszy beton i doprowadzić chłopaków do szaleństwa. Teraz westchnęła z głębi duszy i zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu książki do przedmiotów ścisłych. Książka wyglądała tak, jakby ktoś wyczyścił nią wannę. Lizzie prze-kartkowała ją zdecydowanie zbyt szybko, by móc cokolwiek przeczytać. Jakby tasowała karty. Pomyślałam, że już trochę za późno na powtórkę, ale wolałam tego nie mówić na głos. Siódmoklasista rzucił tubę w poprzek przejścia, więc każdy musiał przez nią przestępować. Wyciągnął nogi i oparł je o futerał z instrumentem. Miał na kolanach otwartą książkę, obgryzał ołówek. Wyjrzałam zza oparcia fotela i zobaczyłam koszmarne bazgrały. Zdaje się, że odrabiał zadanie domowe. Chyba za dużo grał wczoraj na tubie, bo, moim zdaniem, w siódmej klasie nie ma się problemów z odrabianiem lekcji. Człowiek jest jeszcze wtedy niewinny, gorliwy, czysty i niczym nieskażony. Gdy się spędziło parę lat w szkole średniej, tak jak ja, to już zupełnie inna historia. Ciężko jest, oj, jak ciężko jest mieć szesnaście lat. Naprawdę, rzeczywiście i autentycznie. - Em! Zapomniałabym! - wrzasnęła Lizzie. - Mamy dostęp do Internetu. Napiszę do ciebie maila. Ty też możesz do mnie napisać! - E-mail? A może Iii! Male\ Małe, czyli facet, ha, ha. Niestety, mój akcent rodem z Yorkshire nie zrobił na Lizzie wrażenia. Ona nigdy nie łapie moich dowcipów. Skrzywiła się. - Poczekaj, napiszę ci to - powiedziałam, łapiąc jej książkę. - Widzisz? Złapałaś? - Aha. Bardzo śmieszne, Em. - Podaj mi swój adres. 20 -Ja... kurczę, nie jestem pewna... chyba jestem SexyLiz-zie-małpa-wielka stopa- polka-kropka-kropka-i-całe-mnó-stwo-kropek czy coś takiego. Chyba. A twój? - Dostaniesz mój adres, gdy do ciebie napiszę. - No, aleja mogłabym napisać pierwsza. - Dobrze. [email protected]. Lizzie zapisała sobie adres w książce do przedmiotów ścisłych.. Siódmoklasista skrobał coś wściekle. A potem włożył długopis do ust i kichnął. Wargi zrobiły mu się niebieskie. Mogło być gorzej. Mógł się udusić. Wiecie, komputery są bezpieczniejsze od długopisów. Nie mają skuwek, którymi można się udławić. ??#\**???? ^ Pozwólcie, że wam wyjaśnię - jestem królową Internetu. Poza zrzędzeniem, że za długo wiszę na telefonie, choć oszczędzam im setki funtów, używając komórki, rodzice narzekają też, że za dużo siedzę w Internecie. Oczywiście zwykle wchodzę do Internetu w związku z odrabianiem lekcji. Mimo to rodzice grożą, że odetną mnie od sieci. Bez przerwy powtarzają, że usługa może zostać zawieszona. Lizzie też chce zostać królową Internetu, ale musi najpierw sporo poćwiczyć. Jest niecierpliwa. Nie jestem pewna, czy to właściwe medium dla niej. Star jako internautka? Star jest klasycznym technofobem. Do życia potrzebne jej kartki papieru. Czasem mam wrażenie, że część jej mózgu zawiesiła usługi. - Mam nadzieję, że w Internecie jest dość miejsca na całą tę twoją paplaninę, Em - powiedziała Lizzie. Bo, widzicie, niektórym się zdaje, że ja strasznie dużo gadam. Będę przez chwilę milczała. Niech się pomartwi. Wpatruję się w tył głowy Star. Złote pasma lśnią na ciemnym tle. 22 Jaka naprawdę jestem (tak naprawdę)? Moje włosy nigdy nie lśniły złotem czy czernią. Mają kolor mysi. Albo zajęczy. Widziałam kiedyś dzikie zające na piknikach. To znaczy na naszych rodzinnych piknikach, a nie na piknikach zajęcy. Moje włosy mają dokładnie ten sam kolor, co ich futerka. Nudny. W Szkocji jest wioska, która nazywa się Duli, czyli Nuda. Kiedyś na wakacjach widziałam drogowskazy. Założę się, że było tam zabawniej niż w naszym samochodzie, w którym moje młodsze siostry piszczały i sprzeczały się, a tata jęczał: - Jak to możliwe, że znowu wam się chce! Cztery baby i zawsze któraś chce siku. A moja mama na to mruczała coś o kawie i trzech ciążach. Moje włosy są nudne. Próbowałam dodać im wyrazistości za pomocą tubki „Wiśniowego brązu", ale w efekcie nabrały odcienia pomarańczowego mosiądzu, niczym u pewnej wdowy z pantomimy, którą musiałam obejrzeć w ostatnie Boże Narodzenie, bo mam młodsze siostry. Właściwie była całkiem śmieszna. Potem spróbowałam ze „Złotem jesieni", ale po jego zastosowaniu moje włosy stały się jesiennie fioletowe, nabrały koloru jeżyn zmiażdżonych w dłoni, gdy mama każe ci je zbierać na placek z jeżynami i jabłkami, który piecze od wielkiego dzwonu, bo w kółko gada o nadwadze, w efekcie czego dostajesz dokładkę, a ona wpatruje się w każdy wędrujący do twoich ust kęs, dokładnie tak samo jak Bazyl. Po „Złocie jesieni" dałam moim włosom spokój. Wróciłam do nudnego, zajęczo- mysiego koloru, ale przynajmniej nie czułam się jak druciak do garnków. Bo nawet bez farbowania moje włosy są nieokiełznane i wełniste, jeśli nie poświęcę im długich godzin pracy i nie wetrę w nie pianki/żelu/środka do prostowania/obrzydliwego serum na zwiększenie objętości 23 albo prostującego balsamu, czy czegokolwiek, co można dostać w sklepach w sobotę. Jestem średniego wzrostu, ani gruba, ani chuda. Tak naprawdę to nie wiem, jak wyglądam. Nie można popatrzeć na siebie jak na obcego człowieka, prawda? A na zdjęciach zawsze wyglądam głupio, upozowana i nienaturalna. Ledwie siebie rozpoznaję. Czy to ja? - pytam. Czy to naprawdę ja? Jestem raczej blada, ale nie taką śliczną porcelanową bladością. Moja cera przypomina raczej surowe ciasto. Rodzice są przy kości i oboje mają bardzo jasną karnację. Poziom złych genów? Ponadprzeciętny. Lizzie ma białą matkę i śniadego ojca, który jest Grekiem. Co go podkusiło, żeby przyjechać do tego wilgotnego kraju? Lizzie nazywa go Patriarchą George'em, ale to jej mama trzyma wszystko w garści. U Lizzie w domu dużo się krzyczy. Skóra Lizzie jest smagła, a jej włosy zachwycające - gęste i czarne. Czasem nakłada na nie odrobinę henny i wtedy błyszczą mahoniem i karmazynem. Mama Star wyjechała w tym roku uczyć do Francji, więc na miejscu został tylko tata. Star mówi, że jego aktualna partnerka jest dokładnie taka sama jak on - biała i ze środkowej Anglii. Jojo i Carly nazywają takich jak Star „jasnoskórymi". (Jojo i Carly są zdecydowanie czarne). Gdy Star wypełnia różne idiotyczne formularze, to pewnie musi zaznaczać kwadracik przy słowie „mieszana", choć to o tyle głupie, że wszystkie rasy są wymieszane, zwłaszcza brytyjska. Całe lata w szkole ziewamy nad wikingami, Rzymianami, Normanami, Celtami i innymi, którzy nas podbijali. A łysole w koszulkach z brytyjską flagą wrzeszczą o czystości rasy i grożą, komu się da. Widuje się takich typów w sobotnie popołudnia. Dziadek Star ze strony mamy pochodzi z Indii Zachodnich, z Trynidadu. Jono Watkins powiedział kiedyś, że to Try-nidziadek. (Ha, ha, ha, bardzo śmieszne, Jono). Star wyjaśniła 24 nam kiedyś, że Trynidziadek ożenił się z Malajką, ale tak naprawdę oboje mieszkali w Erdington w Birmingham. Ich córka, mama Star, wyszła za faceta z Long Eaton. Z tego wszystkiego wynika jasno, że Star nie wygląda tak nieciekawie jak ja. Mówi, że chciałaby pojechać do Trynidadu i na Malaje, ale ani Trynidziadek, ani Malababcia nie chcą nigdzie jechać i szukać korzeni. Prawie nie opuszczają Erdington. Star ich odwiedza, gdy jej mama przyjeżdża na kilka dni. Ja to mam nudne korzenie. Może narodzę się powtórnie jako zając? Mój nos ma taki śmieszny czubek. Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdy mówię, to się rusza. Coś mi się zdaje, że życie zająca nie jest łatwe. Trzeba urodzić mnóstwo małych i cały czas może człowieka zastrzelić jakiś zrzędliwy stary farmer. Wróżka od Cycków/Chochlik od „Zderzaków" Moim zdaniem to zła wróżka. Wróżka od Cycków odwiedziła mnie dość wcześnie i obdarowała parą całkiem sporych „zderzaków". Nie bardzo się do tego przyzwyczaiłam. A raczej do nich. Natomiast Lizzie jest ze swoimi w absolutnej zgodzie. Sterczą do przodu i do góry. Naprawdę rzucają się w oczy i mężczyźni zwracają na nie uwagę. Lizzie to wcale nie przeszkadza. Jeszcze je wypina. A mnie przeszkadza, gdy ktoś zwraca uwagę na moje „dynie". Chętnie bym się obandażowała jak to robiły Chinki. Tylko że one krępowały sobie stopy. Taki obwiązany biust by się nie trząsł i nie przyciągałby uwagi. Star jest w dziale biustu bardzo drobna. 25 Wróżka od Stóp Za to Wróżka od Stóp jest dobra. Choć, zauważcie, składam na jej ołtarzu poważne ofiary -wkładam w swoje stopy godziny pracy. I wiążę z nimi duże nadzieje. Widziałam raz w telewizji kobietę, która malowała sobie paznokcie. Nakładała małe naklejki z konikami morskimi, świnkami, telefonami komórkowymi i samochodami ferrari. Muszę takie kupić. Kiedyś opiłowałam sobie paznokcie na szpiczasto, ale to się kiepsko odbiło na rajstopach. Może zrobię tak znowu w czasie wakacji. Pomyślę też nad tatuażami z henny i pierścionkami na palce u stóp. (Ale żadnego przekłuwania. Chcę ładnie wyglądać, ale nie chcę, żeby mnie bolało). A gdy już będę bogata, zatrudnię pedikiurzystkę, fryzjerkę i muskularnego trenera. W ten straszliwy dzień egzaminów moje stopy nie były widoczne. Tkwiły w szkolnych butach. Dopiero w weekendy ukazują się światu w całej okazałości. Jeszcze gorsze od niepo-malowanych paznokci są zapuszczone. Wyobraźmy sobie, że miałam wypadek i wylądowałam w szpitalu! To by było prawie tak koszmarne, jak mieć na sobie stare majtki. Gdy jestem w sandałach albo na bosaka, wszyscy zachwycają się moimi stopami. Lubię swoje stopy. Widzę je jasno i wyraźnie. Są jakby oddzielne. Cała reszta mnie to wielka bezkształtna bryła. Ale stopy są wyjątkowe. Są we mnie najwspanialsze. Choć nie zawsze tak było. Jono Watkins mógłby wam o tym opowiedzieć. Lecz jest to mój wstydliwy, naprawdę wstydliwy sekret. Zabiję go, jeśli go kiedykolwiek zdradzi. 26 Więcej szczegółów Co jeszcze powinniście wiedzieć? Dużo mówię... Czasami jestem pewnie trochę za głośna. Dodo Dynia twierdzi, że jestem zdecydowanie za głośna. Mówi: „Emmo ????! Emmo ????! Emmo ????!" To ma być „dowcip". Powtarza, że hałasuję za trzy osoby. Głośna? Moi? No, może trochę, ale to dlatego, że życie jest takie ekscytujące. Oczywiście nie dla kogoś w rodzaju Doda Dyni. Korzystaj z życia, Dodo! Jaki jest Dodo Dynia On wcale nie jest Dodem Dynią. Nazywa się Donaldson, więc przezwaliśmy go Donaldem, z czego zrobił się Dodo, bo ma wielki nos przypominający dziób i chodzi kołyszącym krokiem, choć wcale nie należy do wymarłego gatunku. A potem Adam, który należy do Wot Kin (popleczników Okropnego Jona Watkinsa), chciał go przezwać „Dynia", aleja nie chciałam się na to zgodzić, bo to mi przypominało o „zderzakach", choć, oczywiście, nie powiedziałam tego Adamowi. W końcu poszliśmy na kompromis i w ten sposób powstał Dodo Dynia. Proste, nie? Pan Donaldson jest naszym wychowawcą, nauczycielem matematyki, właścicielem koszmarnych swetrów i wielgach-nych odstających uszu. No i bez przerwy wzdycha. Już dawno ustaliłyśmy z Lizzie, że jego poziom złych genów nie mieści się w żadnej skali. Zastanawiałyśmy się, czy nie zasugerować rozwiązania kwestii uszu za pomocą kleju Super--Glue? A może lepsza byłaby jakaś opaska albo aparat korekcyjny? 27 Moja mama mówi, że Dodo jest całkiem atrakcyjny, ale co ona tam wie? Nosi spodnie typu „dwa wjednym". No, wiecie, takie, które mają nogawki na zamek błyskawiczny. Można je odpiąć i jechać do domu na rowerze w szortach. Poza tym są na siedzeniu wzmocnione łatami. Dodo trąci myszką. To znaczy, chciałam powiedzieć, że jest trochę nie z tej epoki, a nie, że zalatuje stęchlizną. Mam wrażenie, iż o czystość umie zadbać, a to już coś. Kolejnym plusem są jego „miętowe zebry". Dodo kupuje ogromne torebki mię-tówekwpaski. Dla nas. Nazywa je „miętowymi zebrami", ale nie wiem, jak nazywają się w sklepie. Częstuje nimi na przerwie prawie co dzień, a zwłaszcza podczas egzaminów. Cukierki są ciągnące i mocno miętowe. A jak szeleszczą ich papierki! Uwielbia muzykę ten Dodo Dynia. A w każdym razie to, co on nazywa muzyką. Większość jest naprawdę koszmarna. W ostatni dzień zajęć przed feriami przynosimy do szkoły swoją muzykę. On zawsze pierwszy dorywa się do odtwarzacza, bierze go we władanie i puszcza staruszka Beethovena albo zespół Eels. W zeszłe Boże Narodzenie to był Bach, Jan Sebastian, a potem gość, który się nazywa Santana. Najpierw myślałam, że Dodo mówi o Świętym Mikołaju, ale nie. Ten Santana wygląda jakjakiś obwieś w tyrolskim kapelusiku i przygrywa na gitarze zawodzące salsy do tańca dla staruszków, którym się zdaje, że są na fali. Powiedziałam to Dyni: - Proszę pana, dlaczego pan nie puści muzyki jak normalny człowiek? Jak pan nie będzie uważał, to skończy się Jim-mym Hendriksem, a to już naprawdę dno! Dodo gapił się na mnie z niedowierzaniem. Zniżył głos i powiedział: 28 - Hendrix tworzył niebiańską muzykę, Emmo. Nie żartował. Wiem to na pewno. Trafiłam w czuły punkt. A potem dodał: - Znów ci się zaciął regulator głośności, Emmo? Zawsze możesz dostać pracę jako syrena alarmowa! Jak on mógł wspomnieć to słowo na „p"? Bo, widzicie, ja jeszcze nie wiem, co chcę robić, gdy skończę szkołę. Wszyscy w kółko pytają: „Co będziesz robiła, Emmo?" A ja nie mam pojęcia. Panika! Atak paniki! Być może Dodo ma rację co do mojej regulacji głośności. Nie jestem cicha, tak jak Star. Ona wszystko dusi w sobie. Uważam nawet, że to trochę dziwne. Star jest inna niż większość znanych mi osób. Jest cicha i tajemnicza. Ale w jej głowie aż buzuje, mówię wam. A to, co się dzieje w jej głowie, zupełnie nie przypomina tego, co dzieje się w głowach innych ludzi. Star jest jak perła zamknięta w muszli. No, proszę! To bardzo poetyckie. Może nawet wystarczająco poetyckie dla samej Star. Ona nie próbuje być cool, nie próbuje być na fali, i to mi się w niej podoba. Nie lubię, jak wszyscy starają się być tacy sami. Autobus zatrzymał się przed szkołą. Nie musimy sygnalizować przystanku na żądanie. Steve, prawdziwy czy podrabiany, i tak się zatrzymuje. Szkoda. No, ale przynajmniej zdążyłam zrobić notatki w Raporcie widzeń, gdy Dodo próbował zapanować nad klasą. Myślę, że teraz należałoby spuścić zasłonę milczenia na E-dni, bo to prawdziwy koszmar. Ale już niedługo będę odhaczała egzamin po egzaminie na moim harmonogramie. Bardzo długo go robiłam, w złocie, różu i fiolecie. To rysunek przedstawiający stół z zegarem stojącym w każdym rogu i krętą linią przedmiotów, trochę jak trasa autobusu, ale nie po kolei, bo pomyślałam sobie, że to będzie taka mała niespodzianka, które 29 już mam za sobą i mogę odhaczyć, a które nie. No, dobrze, dobrze, to nie tak. Znam kolejność. To leci tak: matematyka, hiszpański, sztuka, angielski, literatura, muzyka, historia, przedmioty ścisłe, informatyka i włókiennictwo. Aaaaaaaaaa! W sieci via Bob Wróciłam wieczorem do domu i zaraz musiałam wyjść! Dokąd? Do Boba. Koło nas są dwa sklepy, jeden nad drugim. Oba należą do Boba. W obu dudni muzyka country. Koszmar! U Boba na Dole jest na dole. Tam sprzedaje się warzywa i mrożonki, pieczoną fasolę i gazowane napoje, wino dla rodziców, bacardi i słodycze. U Boba na Górze jest na górze. Schodki są zaraz koło herbatników. Wielki zielony palec na ścianie wskazuje, że tam można kupić Kartki, Upominki i inne superartukufu. Wchodzi się tam wąskimi krętymi schodkami. Na górze Bob sprzedaje wszystko poza jedzeniem: rajstopy i skarpetki w misie, wielgachne majtasy z kilometrami gumki, sznurki i karty, zabawki i plastikowe gladiole, porcelanowe pasterki, budziki z różowymi uśmiechniętymi tarczami. Wszystko, czego nie da się zjeść, no, chyba że się jest Bazylem, który jest w stanie pochłonąć dokładnie każdą rzecz. Tego wieczoru mama zmusiła mnie, żebym poszła do Boba po ogórka. Dlaczego ona nie robi zakupów jak należy? Na poprawienie humoru kupiłam sobie też trochę słodyczy: latające spodki i porzeczkowe sznurowadła. Bo, widzicie, czasem odzywa się we mnie Wewnętrzne Dziecko, pozbawione słodyczy przez te wszystkie lata. 30 Zdołałam odciągnąć tatę od komputera dopiero koło ósmej wieczorem. Poszedł sobie, mrucząc coś pod nosem o rachunkach i fakturach, ale ja i tak dobrze wiem, że spędził godzinę z Lara Cróft. Idź sobie, tato. Dostałam list! Pewnie Lizzie mnie jednak wyprzedziła. Kliknęłam na otwórz wiadomość. Zgadnijcie, co to było! Nie zgadniecie! Bo to było... „Hej, nie znasz mnie. Póki co. Ale mam nadzieję, że niedługo się poznamy! Widuję cię prawie co rano w autobusie. Masz teraz ??????, nei? Dużo 3tasz. 3maj się. Craig" Co? Przeczytałam to chyba z pięćset razy. Serce skakało mi w górę, jakby było na gumce. To ON! To musi być on, prawda? Odpowiedzieć? Powinnam? Nie powinnam? Od razu czy trochę poczekać, żeby wyglądało, że jestem cool i rozchwytywana, że wiecznie mnie nie ma... Odpisałam od razu. Craig Ja tesh cię widuję. Mam ??????, ale nie qję za dużo. Możemy się spotkać w weekend. Em (tak mnie nazywają koledzy. Na imię mam Emma) . Co dalej? Trzeba pograć na flecie. Zawsze to robię, gdy jest fajnie i nie mogę usiedzieć w miejscu! Umalowałam sobie oczy i wzburzyłam włosy. Złapałam swoje odbicie w lusterku. 31 Wyglądam jak nimfa. Mogłabym grać w girls-bandzie. Bazyl lubi słuchać muzyki. Kiwa wtedy głową na boki. Nie mogłam zasnąć. Nawet nie próbowałam. Właściwie to nie chciałam, bo we śnie nie mogłabym napawać się e-mailem i Pięknym Nieznajomym, który ma na imię Craig. Co za cudowne imię! Zawsze mi się podobało. Przyszło mi do głowy, że chętnie ustawiłabym blondwło-sego Craiga na stojaku do tortów i wolno obracała. Mogłabym się przyglądać jego włosom, ciemnobrązowym oczom, szero-kim plecom i uroczemu tyłeczkowi (choć akurat tego to nie widzę, gdy stoi na przystanku i czeka na autobus). Za każdym razem, gdy myślę o tym pełnym nonszalancji, przystojnym, spokojnym blondynie i jego mailu, mam wrażenie, że mogłabym skoczyć aż do nieba, wrzeszcząc hip, hip, hura! Gdy myślałam o Craigu (czyli w każdej sekundzie każdej minuty), to przychodziła mi do głowy gorzka czekolada. Taki kolor mają chyba jego oczy, kolor słodkiej wspaniałości... Chyba musiałam w końcu zasnąć, bo obudziło mnie zrzę-dzenie mamy: -Emmo, spóźnisz się! Nie zdążysz na autobus! I będę cię musiała odwieźć do szkoły! A wtedy się spóźnię na swoje za- 1 jęcia! Ależ oni lubią robić z igły widły! Moja mama uczy garncarstwa dorosłych ludzi, którzy powinni mieć więcej oleju w głowie. Są tam normalni dorośli i staruszkowie, i tacy, którzy nie zdobyli wykształcenia tak ze sto lat temu albo kiepsko im szło. Mama mówi, że dla niektórych z nich to forma terapii. Moja matka prowadzi terapię? Ha! Ma zajęcia trzy razy w tygodniu. Zaczynają się o wpół do dziesiątej. Lepiej nie mówić. Niepotrzebnie się denerwowała. Nie miałam zamiaru spóźnić się na autobus. To znaczy nie miałabym nic przeciwko temu, żeby nie zdążyć do szkoły, ale chciałam być w autobusie i zobaczyć Craiga. 32 Gdyby Jono Watkins był samochodem... - Znowu zastępca Steve'a -jęknęła Lizzie, gdy usiadła koło mnie. - I nawet nie wie, co się stało z prawdziwym. Jestem w desperacji. Ale, ale, Em, porozmawiajmy o mailu. Co? Skąd ona wie? - O czym konkretnie, Lizzie? - zapytałam. Postanowiłam potrzymać ją w niepewności. - Nie dostałaś ode mnie wiadomości, prawda? - No... Nie, nie dostałam. Odwróciła się do mnie i zmarszczyła czoło. - Myślałam, że będziesz zła. Jest jakiś problem z serwisem czy czymś tam. Musimy to załatwić, bo... Nie mogłam wytrzymać. Ona mi tu ględzi o serwerach, a ja mam jej do powiedzenia coś naprawdę ważnego. Na przykład: - Dostałam e-maila od kogoś innego! No, dalej, Lizzie, zapytaj od kogo... - Od kogo? - zapytała Lizzie. Nie odpowiedziałam od razu, bo akurat trzymałam wachtę, ale dziś nie było go na przystanku. Fala rozczarowania spłynęła na mnie jak wilgotny namiot na obozie zuchów. -Jak ja wytrzymam do jutra? - załkałam. - W dodatku nie mam gwarancji, że jutro będzie. Nie codziennie stoi na przystanku. Jest nieprzewidywalny. - O, rany! Nie ten Nonszalancki Osioł! Tra-ge-dia - dobiegło nas jęknięcie. Zdaje się, że Jono Watkins podsłuchał wczoraj moją mantrę. Ciekawe, jak bardzo nadstawiał tych swoich wielkich, wścibskich, odstających uszysk?! Nienawidzę go. Nie przytaczam wam uwag na jego temat, bo mógłby sobie pomyśleć, że jest ważny. Powiem wam tylko, że w siódmej klasie przyszła do nas pewna pisarka. Była kompletną wariatką i nosiła ogromne kolczyki. Nauczyła nas takiej twórczej zabawy, która się 3 - Nic da rady bez czekolady 33 nazywa „Gdyby". Mówię wam, gdyby Jono Watkins był ssakiem, byłby wielkim, szczerzącym zęby orangutanem. Gdyby był kwiatem, to tylko starą śmierdzącą rosiczką pożerającą, muchy. Klejnotem? Podróbką. Instrumentem muzycznym? Puzonem. Ptakiem? Kormoranem. Kiedyś go zapytałam, jakim byłby samochodem. — Czerwonym ferrari, oczywiście! - krzyknął. -Wcale nie, Jono. Byłbyś rozklekotanym garbusem. Beżowym. I wtedy Star zawołała: - Oho! Idzie Babcia z Wózkiem. Babcia z Wózkiem Babcię z Wózkiem widywaliśmy parę razy w tygodniu. Dziś miała na włosach różową siatkę. Zawsze bardzo się spieszyła. Pędziła, pochylała się, pchała wózek. To nie była spa-cerówka, tylko taki duży staromodny wózek z budką. A w wózku? Może myślicie, że wnuczek? Śliczny dzidziuś w szydełkowej czapeczce? My też tak na początku myślałyśmy, ale pewnej soboty minęłyśmy ją na ulicy i udało nam się zajrzeć do wózka. Był tam pies. Owinięty kocykiem, z głową na poduszce w kwiatki. - Musi bardzo kochać tego psa - stwierdziła Star. -Jest już stareńka, a ma jeszcze tyle pary. Lizzie na to: - No, tak, ale przynajmniej ma schludne włosy. Em, nie nadużywaj mojej cierpliwości. Od kogo dostałaś tego maila? Nie zapominaj, kim jesteś. Nie próbuj być tajemnicza. Próbowałam być tajemnicza przez jakąś jedną setną sekundy, ale nie umiem niczego utrzymać w sekrecie, więc powiedziałam: 34 - Piękny Nieznajomy z przystanku przysłał mi wczoraj maila. Zapytał, czy mam egzaminy i czy chciałabym się z nim spotkać, i napisał, że ma na imię Craig. - Musi być szalony, ślepy i głuchy - mruknął Okropny. - Nie słyszę cię, Jono Watkinsie! - wrzasnęłam. - Zostaw mnie w spokoju! - Kiedy się z nim spotkasz? - zapytała Lizzie. Tu był problem. Rodzice mogą piętrzyć przeszkody, bo nie jest to jakiś głupek ze szkoły, którego znali czyiś rodzice, a każdy jego krok od piaskownicy śledził komitet rodzicielski, bla, bla, bla, który czytywał „Guardiana" i potrafił liczyć do tysiąca i dziesięciu, gdy miał trzy miesiące. Ingerencja rodziców to poważne zagrożenie. Mama pewnie zaproponowałaby, żebym wzięła ze sobą moje ukochane siostrzyczki. Zawsze tak robi. Być może będę zmuszona poprosić o pomoc przyjaciółki... - Mam nadzieję, że ma jeszcze kogoś - westchnęła Star, która nadal myślała o Babci z Wózkiem. - I że to nie jest jej substytut miłości. Jak myślicie, czy ona jest samotną duszyczką pogrążoną w żałobie? - Nie. Moim zdaniem ona jest stuknięta - orzekła Lizzie. Lizzie chyba nie nadaje się na opiekunkę osób starszych lub niepełnosprawnych... Nagle Star odwróciła się do mnie z uśmiechem. - Em, przepraszam, powinnam powiedzieć, że naprawdę się cieszę! Gdy tylko wsiadłam do autobusu, od razu poznałam po twojej minie, że stało się coś dobrego! Jesteś zarumieniona i błyszczą ci oczy. - Dzięki. Star chyba czuje się dzisiaj lepiej. Miło, że zauważyła! Star* to nie jest jej prawdziwe imię. Nazywamy ją tak, ponieważ świetnie się uczy, bardzo się stara i na pewno zbierze * Star (ang.) - gwiazda (wszystkie przypisy od redakcji). 35 same szóstki na egzaminach. Taka klasowa gwiazda. Może właśnie dlatego jest dzisiaj tak odprężona? Może chodzi o egzaminy, w których może zabłysnąć? Nie. Ona nie jest taka. Nigdy nie chwali się stopniami. Wydaje mi się, że ona naprawdę lubi się uczyć. Zdawanie egzaminów to dla niej czysta przyjemność. Wypracowanie o Bazylu Po powrocie do domu zamknęłam się w pokoju. Chciałam pomyśleć o Craigu. Marne szanse. - Emmo! Emmo! Co robisz? - Uczę się. Mam egzaminy, zapomniałaś? I nie zamierzam skoczyć do Boba. A już zwłaszcza po szpinak! - Aha. Miałam nadzieję, że pomożesz Sarze w wypracowaniu. Musi je jutro odczytać na głos. Sophie wciąż jej przeszkadza. A to mi niespodzianka. Moje młodsze siostry wiecznie ze sobą walczą. Jak mówię „walczą", to naprawdę mam na myśli walkę - czasem w ruch idą paznokcie i zęby (jeśli Sophie jeszcze zostały jakieś zęby po wizytach Wróżki od Zębów). Kłócą się na okrągło. Bez względu na to, gdzie są: w samochodzie, w łazience, a już zwłaszcza w supermarkecie. - Och, mamo, a ty nie możesz? - Przygotowuję podwieczorek, Emmo! Więc Sophie mogłaby to zrobić. Mogłaby pomóc siostrze. Ale ona nigdy tego nie robi. Zawsze zawłaszcza cenne miejsce przy komputerze i gra w jedną z tych koszmarnych gier (maniak za kierownicą szybkiego auta albo bohater zagubiony w labiryncie pełnym potworów czających się w szafkach na miotły). 36 No, dobrze... Sara siedzi nad kartką papieru przy kuchennym stole. Obok leży idealnie zatemperowany ołówek. Sprawa jest poważna. Chyba dobrze mi zrobi złapanie paru punktów u rodziców. Może pozwolą mi umówić się z Craigiem. - Emmo, to ma być wypracowanie o Bazylu! - oznajmiła Sara. - Najpierw, jaki jest Bazyl? - Głupi - odpowiedziałam. - Nie! Chodzi o to, czym jest. Nie jest talerzem, prawda? Ani grą w chowanego? - Nie, Saro, on nie jest niczym. - Ale pani Collins chce wiedzieć. Westchnęłam. Spojrzałam w dół. Bazyl podniósł na mnie wzrok. Prychnął, jak to on, i zaraz sus! Prosto na moje kolana. Nogi ma krótkie, ale bardzo sprężyste. Nieźle skacze, mówię wam. - Kim on jest, Emmo? -jęknęła Sara. Spojrzałam na długi pysk Bazyla, na jego czarne oczka i wielkie uszyska. Ziewnął szeroko. Różowy język wysunął się w moją stronę niczym język kameleona. Zamerdał ogonem tak