5630

Szczegóły
Tytuł 5630
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5630 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5630 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5630 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARTUR C. SZREJTER SPRAWA LOKERA Szczeka Garm g�o�no przed Gnipa jam�, Okowy p�kaj�, Fenrir - wilk p�dzi wolny, Wiele wiem, przysz�o�� widz�, Bog�w przeznaczenie, zwyci�zc�w upadek. Voluspa t�um. A. Za�uska-Stromberg I �y� teraz jako normalny, szary cz�owieczek. Mia� nawet lod�wk� i pralk�, kupi� je po tym, jak przygodna znajoma spyta�a, czy rzeczywi�cie jest na tyle bogaty, by wszystkie posi�ki je�� w restauracjach, a ubrania oddawa� do pralni. Nauczy� si� wi�c gotowa� i pra�, z czasem sprawia�o mu to przyjemno��, cho� z bieganiny po kuchni najbardziej lubi� podpala� gaz. Wznieca� ogie�. Przypomina�o to stare czasy. Budzi�a si� wtedy t�sknota, bolesna jak ostry smak w�dki. Alkoholu nie lubi�, ale si� przyzwyczai� - co� pi� trzeba. Przy obcych zmusza� si� do kawy czy herbaty, ale tylko gor�cej, zimnej by nie prze�kn��. Czu� jakby go gasi�a. Kiedy by� sam, wlewa� w siebie butl� w�dy. Przykre uczucie zimna przechodzi�o. Mia� wtedy nadziej�, �e zachowa� co� z siebie. Z dawnego siebie. Nie bez przyczyny Francuzi nazywali ten trunek eau-de-vie - woda �ycia. W pi�tek, tu� przed po�udniem, jak zwykle zapuka� listonosz. Sympatyczny m�ody ch�opak, dawanie mu napiwk�w by�o przyjemno�ci�. Straci� wzrok w wypadku, ale dzi�ki sensorycznym czytnikom, umieszczonym w opuszkach palc�w, nie mia� problem�w z wykonywaniem pracy roznosiciela. - Dzie� dobry, panie Loker - a� dziw, �e mimo listopada nie trz�s� si� w sztywnym mundurku. - Paczka. Gospodarz wpu�ci� go do �rodka. Listonosz przekroczy� pr�g z wyra�n� ulg� - jednak by� przemarzni�ty. Wystuka� na pakiecie odbiorczym kod Lokera, ten za� potwierdzi� dostarczenie przesy�ki naci�ni�ciem odpowiedniego przycisku. Listonosz zr�cznie zgarn�� monet�, zasalutowa� i wyszed�. Ani razu si� nie potkn��, ani razu nie przytrzyma� �ciany. Zna� przedpok�j Lokera jak w�asny, od kilku lat bywa� tu co najmniej raz w tygodniu. Loker spojrza� na przesy�k�. Z Nantes. Od niezawodnego Marcela. Dobrze spisuje si� ch�opisko, wydajny jak �aden inny agent. Pozostali tak si� nie starali, ale te� nie obieca� im tyle, co Marcelowi. Uni�s� spory, zadziwiaj�co lekki pakunek. Co te� m�wiono o nim na miejscowej poczcie - regularnie dostawa� z ca�ego �wiata nic nie wa��ce paki. Jak na tak niewielkie miasteczko, dobry temat do plotek. Starannie umy� r�ce, zabra� przesy�k� i otworzy� drzwi do piwnicy. Drzwi do Warsztatu. II - Niebo ciemnieje - rzek�a Sigyn. Rudow�osy nie zwr�ci� uwagi na jej s�owa. Skazani na dwuosobow� samotno��, dok�adnie wiedzieli, co drugie mo�e powiedzie�. Mia� wi�c zdecydowanie dosy� czu�ej �onki. Wkurza�a go. Chyba nawet nienawidzi� jej, cho� wiedzia� - Ogie� mu �wiadkiem - �e na to nie zas�ugiwa�a. Co pocz��, by�a niezdarna, g�upia i za du�o szczebiota�a. Zrobi�a jednak co�, dzi�ki czemu potem jej nie zabi�. Trzyma�a nad nim srebrn� czar�, do kt�rej, zamiast na jego g�ow�, sp�ywa� �r�cy jad w�a. Gada umie�ci�a tam olbrzymka Skadi nienawidz�ca Rudow�osego. Za to, �e przyczyni� si� do �mierci jej ojca. Te� pow�d. G�upia suka. Wi�zy by�y do�� d�ugie, m�g� wi�c zmienia� pozycje, ale na tyle kr�tko, i� nie mia� co marzy� o oddaleniu si� od ska�y, na kt�rej czuwa� w��. Co by zrobi� bez Sigyn? Dobrze, �e nie skr�ci� jej karku. - S�yszysz mnie? Niebo ciemnieje. - S�ysz�, kobieto. No to co? Nie musisz si� wydziera�. Co wiecz�r ciemnieje. Na pi�knej twarzy odbi� si� niedorzeczny wyraz my�lenia. - Nie, to nie wiecz�r. Nie mia� zamiaru si� sprzecza�. Zacz�� zmienia� zdanie dopiero, gdy z wysoka, ze sfer niebieskich, dobieg�o pianie koguta. Pia� Gallinkambi. Pia� dla Rudow�osego i jego potomstwa. Og�asza� wolno��! - O �e�... - zacz��, ale odebra�o mu mow�. Napi�� mi�nie, pr�buj�c rozerwa� wi�zy. G�wno z tego wysz�o. Kochani kuzyni nie bez powodu sporz�dzili p�ta z jelit jego w�asnego syna, �adne inne sznury nie opar�yby si� jego mocy. Musia� zaczeka�. - Czy to znak? - zapyta�a Sigyn. - Zgad�a�. - I co teraz b�dzie? Z nami? - W jej oczach czai� si� strach. Wygl�da�a na kompletnie zagubion�. Ograniczona krowa. - Nie p�acz! Nic nie b�dzie. Chyba wiesz, �e ju� nied�ugo nic nie b�dzie. - Ale ja ciebie kocham! - rozrycza�a si� na dobre. Naprawd� wzruszy�a go. I zdoby�by si� na ciep�e s�owo, lecz nagle rozbrzmia� Zew Psa. Garm raczy� wreszcie rozewrze� mord�. Wycie przebi�o si� przez korytarze Podziemnych �wiat�w, by wtargn�� w nat�a�e oczekiwaniem powietrze. Jord-Ziemia wstrzyma�a oddech na mgnienie oka, zastyg�a w niemym oczekiwaniu - i ona zrozumia�a, �e zaczyna si� taniec �mierci. Kr�puj�ce Rudow�osego wi�zy rozsypa�y si� w proch. Przypomnia� sobie smak wolno�ci. W�� pr�bowa� uciec. Rudow�osy chwyci� go i �cisn��. Gad rzygn�� jadem, a potem wn�trzno�ciami. Rudow�osy odrzuci� sflacza�e cia�o. - �egnaj! - krzykn�� do Sigyn. I ju� go nie by�o. III Zapali� �wiat�o i wszed� do ch�odni. - Wita pa�stwa wasz ulubiony manikiurzysta - rzek� z u�miechem do dwunastu od�wi�tnie ubranych os�b. Le�a�y z zamkni�tymi oczami na ruchomych katafalkach. - Dzi� w ch�odni, jutro w ziemi. Taki ju� los cz�owieka. Nuc�c pod nosem jedn� z podnosz�cych na duchu piosenek "Laibachu" (nie wiedzia�, dlaczego podoba�y mu si� stare marsze najprawdziwszych z prawdziwych S�owe�c�w), przyst�pi� do zabiegu. Na�o�y� cienkie r�kawiczki, a z kieszeni wyj�� c��ki do paznokci. Jak zwykle nie musia� babra� si� w brudzie. Zak�ad pogrzebowy Knuta Larssona znakomicie przygotowywa� do ostatniej podr�y. Czyszczenie paznokci wliczono w cen�. W ko�cu nieboszczyk le�y podczas mszy z d�o�mi splecionymi na piersi. Co by by�o, gdyby podchodz�cy cz�onkowie rodziny ujrzeli brud za paznokciami. Strach pomy�le�. Umarlak jest ca�kiem sztywny, nie�le si� trzeba nabiedzi�, �eby odgi�� mu �ap� od brzucha. Loker nie musia� si� do tego posuwa�. Po prostu przekazywa� r�kom truposza troch� w�asnego ciep�a. Zastyg�e mi�nie taja�y, ramiona stawa�y si� mi�kkie jak stary pomidor. Dotykanie ich nie nale�a�o do przyjemno�ci. Ale praca nade wszystko. R�wniutko obci�te paznokcie chowa� do safianowego woreczka. Dwustuletni safian posiada� rzadk� zalet� - wysysa� z paznokci ostatnie �lady �ycia. Lokera nie interesowa�a zasada, na jakiej to si� dzia�o. Liczy� si� efekt. Na nast�pnym katafalku le�a�o m�odziutkie dziewcz�. Naprawd� szkoda, �e tak pi�kne cia�o si� zmarnowa�o. Wykwity na d�oniach �wiadczy�y o chorej w�trobie. Rak albo co� dziedzicznego - na alkoholizm dziewczyna by�a za m�oda. Pi�kne cia�o, pi�kne i paznokcie. D�ugie, zadbane. Do woreczka! Na zako�czenie podzi�kowa� zgromadzonym, wy��czy� �wiat�o, �eby spoczywali w pokoju, i cichutko wymkn�� si� z ch�odni. Sto dwadzie�cia paznokci - nie�le, jak na godzin� roboty. M�g� mie� dwa razy tyle, ale brzydzi� si� dotyka� n�g obcych ludzi. Przewa�nie �mierdzia�y. Rzadko kto umiera z wymytymi girami. Zaniedbuj� tego i w zak�adach pogrzebowych - n�g nie wida�. Wystarcz� skarpety i wyglansowane lakierki. Pe�ny szyk. Mijaj�c nocnego stra�nika pozwoli�, by odp�yn�� ode� sen. Nie chcemy przecie�, by nasz ulubiony zak�ad pogrzebowy zosta� okradziony przez przypadkow� �ajz�. IV Ze szczytu najwy�szej wie�y Utgardu Rudow�osy patrzy� na opanowuj�ce ziemi� szale�stwo. G�ry dr�a�y, wstrz�sane spazmami d�ugo oczekiwanej przemiany. Budzi�y si�, po tysi�cletnim �nie, Skalne Olbrzymy. Rozprostowywa�y plecy, mru�y�y oczy odwyk�e od �wiat�a, wreszcie, niepewnie, stawa�y na kamiennych nogach. Pojawia�o si� ich coraz wi�cej, ��czy�y si� w gromady i pod��a�y na zach�d, prze�wiadczone, i� tam dope�ni si� ich los. Ziemia p�ka�a. G��bokie jamy si�gaj�ce krainy umar�ych poch�ania�y wioski i miasta, lasy i jeziora. W miejsce �yznych p�l, wypi�trza�y si� gorej�ce wulkany. Wypluwa�y z bezz�bnych mord ca�y gniew Ziemi, mog�cej wreszcie wyst�pi� przeciw depcz�cym j� nieczystym stworzeniom. Spienione morza wyst�pi�y z brzeg�w. Zach�annymi j�zorami si�ga�y p�askowy��w, gniewne, i� nie udaje im si� wedrze� na szczyty. Z otch�ani wodnych wynurzy� si� Jormungand, synek Rudow�osego. Ale� ur�s� od ich ostatniego spotkania! Nie odznacza� si� pi�kno�ci�, urod� odziedziczy� po matce, dziewi�ciusetg�owej olbrzymce. Mia�, co prawda, tylko jeden �eb, ale za to jaki - jego paszcza mog�aby po�kn�� tuzin wielkolud�w. W�owe cielsko zwija�o si� w konwulsjach b�lu - r�s� ca�y czas, od momentu wynurzenia uty� trzykrotnie. Na grzbiecie pojawi�y si� dwa b�ble, puchn�ce niczym wrzody. P�kaj�c, uwolni�y czarne b�ony skrzyde�. Jormungand znieruchomia� i odpoczywa�, czeka� go daleki lot, wprost na podniebne pola boskiego Asgardu. Z p�nocy nadchodzi�y karne zast�py Oszronionych Olbrzym�w. Wy�oni�y si� ze �nie�nej zadymki. Brody i krzaczaste brwi oblepia� im l�d. Podmuch Lodowych P�l mrozi� wszelkie przejawy �ycia na ich drodze. Za� z po�udniowych kres�w nadci�ga�o czyste szale�stwo - P�omienni Giganci. Niesforni i krzykliwi, k��bili si� niczym po�ar na pok�adach kamiennych statk�w - tylko takie okr�ty mog�y znie�� �ar, wype�niaj�cy cia�a olbrzym�w. Rudow�osy u�miechn�� si�, patrz�c na rozpalonych braci. By� jednym z nich mimo ogromu czasu sp�dzonego w gronie bog�w, nie zapomnia� o swym pochodzeniu. W�ciek�y warkot zmusi� go do spojrzenia na wsch�d. Przybiega� na wezwanie inny z jego syn�w, wilk Fenrir. Wielcy bogowie tak si� go bali, �e zakuli biedaka w czarodziejskie kajdany. Ale do czasu. A czas w�a�nie nadszed�. W dw�ch susach wbieg� Fenrir na szczyt wie�y, usiad� ko�o ojca i chlasn�� go po twarzy za�linionym ozorem. Rudow�osy ukry� obrzydzenie, nie chcia� obra�a� syna, kt�ry z rado�ci stawa� si� nieobliczalny. Na szcz�cie przerwa� te czu�o�ci dono�ny d�wi�k, rozbrzmiewaj�cy po kra�ce �wiata. Fenrir wstrz�sn�� si� z nienawi�ci�. Ojciec tak�e nie cierpia� brzmienia magicznego rogu boga Heimdalla. Oznacza�o ono wszak�e, i� pod murami Asgardu zbieraj� si� zast�py �wietlistych Alf�w i oddzia�y tysi�cy najdzielniejszych wojownik�w, biesiaduj�cych dot�d beztrosko w pa�acach Odyna i Freyi. Zatem obrona podniebnej twierdzy zosta�a przygotowana. To dobrze, ju� wkr�tce zacznie si� zabawa. Rudow�osy rzuci� ostatnie spojrzenie na zmierzchaj�cy, mia�d�ony kataklizmami �wiat. Niech ginie, po odrodzeniu b�dzie nale�a� tylko do niego. V Narodow� cech� Francuz�w jest d�ubanie w nosie. I to nie dyskretne, gdy nikt nie patrzy. Gdzie tam! Wpychaj� p� �apy do nosa - na ulicy, w hotelu czy te� jak tutaj, w restauracji. S�odka tradycja. Frederik przygotowywa� si� wewn�trznie do maj�cej nast�pi� akcji. To znaczy spokojnie popija� kaw�. Dzia�a�a uspokajaj�co, a jednocze�nie mobilizowa�a go do dzia�ania. Skin�� na kelnerk�. - Jeszcze jedn�. Z mlekiem. I mo�e ma�e lody. Sk�d pomys�, �eby poprosi� o lody? Zabawne. Nie jad� ich od dzieci�stwa. Ulubionych waniliowych. Ojciec kupowa� mu je zawsze w cukierni, tej przy ko�ciele. Uszcz�liwiony Frederik zaczyna� wtedy rozprawia�, jaki b�dzie s�awny. Naprawd�, marzy� o s�awie. Facet pojawi� si� z dok�adno�ci� znamionuj�c� pedanta. Lub szale�ca. Nazywa� si� Marcel Dideau, ni�szy urz�dnik merostwa. Jak co dzie�, punkt si�dma nawiedza� "La Taverne Kronenburg". Kawaler, mieszkaj�cy samotnie. Nieposzlakowana opinia. Frederik zawsze zdobywa� podstawowe wiadomo�ci o ludziach, kt�rych dotyczy�o zlecenie. Biznesmeni, handlarze broni�, politycy. A tym razem ni�szy urz�dnik miejski. Posta� bezbarwna, z przesz�o�ci� schematyczn� jak japo�ska kresk�wka. Zm�czone oczy, r�wno przystrzy�ony w�sik, szary, stary garniturek, pochylone plecy. Miernota. I takiego cz�owieka mia� zlikwidowa�. Zapewne Dideau narazi� si� komu� odmow� przyznania zapomogi inwalidzkiej. I dlatego musia� zgin��. Marcel Dideau wypija� ma�e piwo - bodaj jedyny alkohol, na jaki sobie pozwala� - i przegryza� ciastkiem z marcepanem. A potem podnosi� si� ci�ko i powoli rusza� do domu. Mieszka� obok, w s�siedztwie Zamku Ksi���t Breto�skich. Frederik wyni�s� si� zaraz po nim. Dopilnowa�, czy urz�dnik wejdzie do domu i czy w jego mieszkaniu zab�y�nie �wiat�o. Zab�ys�o. M�g� pow�drowa� do hotelu. Wr�ci wieczorem. Zatrzyma� si� w Hotelu St.-Louis, tanim, ale za to nie rzucaj�cym si� w oczy. Tutaj nie b�d� go szuka� policjanci wychowani na lekturze ksi��ek sensacyjnych, w kt�rych zawodowi mordercy wynajmuj� apartamenty w Hiltonach i ka�dego dnia zmieniaj� garnitury, szyte na zam�wienie w ekskluzywnych domach mody. Owszem, Frederik zna� dw�ch go�ci z bran�y, zachowuj�cych si� w ten spos�b; po kr�tkiej karierze przenie�li si� do mniejszych apartament�w, z w�sk� prycz� i zakratowanym okienkiem. Sprawdzi� dok�adnie pistolet, przykr�ci� t�umik do gwintu przed�u�aj�cego luf�. Ma�y n� schowa� do tylnej kieszeni. Jak dot�d nie musia� korzysta� z bia�ej broni, wszystko udawa�o si� za�atwia� szybko, bez brudzenia r�k. Ale strze�onego Pan B�g strze�e. Przejrza� ostatni numer "Playboya", a potem, czuj�c pierwsze oznaki napi�cia, pomodli� si� szybko. W prostych s�owach poprosi� ca�� Tr�jc� �wi�t� o opiek� i pomy�lno�� w dzia�aniu. Dusz� poleci� baczeniu �wi�tego Jerzego, patrona samotnie walcz�cych. U�miechn�� si� do zm�czonej recepcjonistki. Zerwa�a si� z krzese�ka i przywo�a�a go gestem. - Jest do pana list - oznajmi�a uprzejmie. Zesztywnia�. Nikt nie wiedzia�, gdzie zamierza� si� zatrzyma�. Odebra� przesy�k�, wr�czy� dziewczynie skromny napiwek, ale nogi si� pod nim ugi�y. Co� zgrzytn�o w mechanizmie dok�adnie dot�d uporz�dkowanego �wiata. Zatrzyma� si� pod najbli�sz� latarni�. Rozerwa� kopert�. G��boko odetchn��, nim spojrza� na pismo. Nast�pny: William H. Bennert, malarz, Glasgow. Powodzenia. Pieni�dze wp�yn�y na twoje konto. H.O.D. Niczym uspokajaj�c� ko�ysank� powtarza� w k�ko grube przekle�stwa. Jako cz�owiek dobrze wychowany nigdy by ich nie wym�wi� pe�nym g�osem. H.O.D. Zleceniodawca. Facet musia� wiedzie� wszystko, a Frederik nie lubi�, jak go szpiegowano. Co� tu �mierdzia�o. I to wcale nie od kloszarda, kt�rego w�a�nie mija�. VI Jedno Lokera niepokoi�o w otaczaj�cym �wiecie: ogie� przestawa� by� potrzebny. Niepoj�te. Najprzyja�niejszy ludziom �ywio�, dzi�ki kt�remu wydostali si� z bagna zezwierz�cenia, wypar�y namiastki. Ceramiczne kuchenki (nale�a� do nielicznych mieszka�c�w miasteczka, kt�rzy zachowali staromodne modele gazowe), laserowe zapalniczki, �wiece z fantomatycznym p�omieniem. Nawet skauci, id�c z duchem czasu, zrezygnowali z wieczornych ognisk. �piewali pie�ni przy blasku przeno�nych i superbezpiecznych komink�w na energi� s�oneczn�. Ogie� wyszed� z mody. Je�li s�ysza�o si� o po�arze lasu, musia� to by� odosobniony przypadek karygodnego zaniedbania, mo�liwego jedynie w Czwartym �wiecie. Dlatego, po latach zagubienia w coraz dziwaczniejszym otoczeniu bezmy�lnie wypieraj�cym si� w�asnych korzeni, postanowi� zbudowa� Statek. Jeszcze raz, po tysi�cleciach, wznie�� Okr�t, kt�ry poniesie go na podb�j niebios i przywr�ci zapomnian� w�adz�. Sens istnienia. Ciep�o ognia. VII Wbrew wcze�niejszemu planowi Frederik wybra� si� na spacer. Pragn�� nabra� w p�uca orze�wiaj�cego, nocnego powietrza, by wyprostowa� zwichrowane kana�y nerwowe. Tu� za placem Neptuna wkroczy� mi�dzy parkowe drzewa. Musi si� wzi�� w gar��. Usiad� na �aweczce. Ma op�acon� ju� robot� do wykonania i, cho�by Chi�czycy i Rosjanie razem wzi�ci zaatakowali, wykona zlecenie. C� go obchodzi, kim jest zleceniodawca i sk�d wie o rzeczach, o kt�rych nie powinien wiedzie�. Umowa to umowa. Wystarczaj�co d�ugo wypracowywa� sw�j zawodowy ima�, by teraz przez byle g�upot� psu� sobie opini�. Spokojnym, odmierzonym krokiem cz�owieka pewnego swego zawr�ci� ku Zamkowi Ksi���t. Zby� lekkim ruchem d�oni prowokacyjn� prostytutk�. R�ce przesta�y mu dr�e�. Z zadowoleniem stwierdzi�, �e jest gotowy. Z domofonem upora� si� w stary spos�b. Nacisn�� kilkana�cie przycisk�w jednocze�nie. Rozbrzmia� zmieszany ch�r pytaj�cych g�os�w. Zawsze znajdzie si� taki, co otworzy. Stwierdzi� z ukontentowaniem, �e schody zosta�y niedawno umyte, a por�cz wyglansowana. Frederik lubi� czysto��, sprawia�a mu przyjemno�� praca po�r�d zadbanego otoczenia. By� wtedy jak operuj�cy do�wiadczony chirurg, kt�ry nie rozkroi brzucha pacjenta, p�ki pomieszczenie nie b�dzie dostatecznie sterylne. Na ka�dym pi�trze znajdowa�y si� wej�cia do dw�ch mieszka�. To u�atwia�o spraw�, w razie potrzeby mniej uszu i oczu do zamkni�cia. Ale taka konieczno�� jeszcze mu si� nigdy nie zdarzy�a. Ta�m� samoprzylepn� zaklei� wizjer s�siad�w Dideau. Z namaszczeniem sprawdzi� i odbezpieczy� pistolet. Drzwi mog�y zosta� obite metalem od wewn�trznej strony, wi�c postanowi� nie ryzykowa�. Przystawi� luf� z t�umikiem do judasza. Chwila na oddech. Lekko wcisn�� przycisk dzwonka. St�umione szuranie kapci. "Papucie, fotelik i niebieska szklanka" - pomy�la� Frederik. - Kto tam? - Vincent - odpar� bezakcentow� francuszczyzn�. - Vincent? Nie znam... Tak, jak przewidywa� scenariusz, Dideau postanowi� obejrze� twarz niespodziewanego go�cia. Ledwo s�yszalny zgrzyt pokrywy od wizjera. Ledwo s�yszalny strza�. Ledwo s�yszalny odg�os wal�cego si� cia�a. Robota wykonana. Zamiast zmy� si� od razu, postanowi� wej�� do mieszkania. Przecie� facet nie �y�, �ydowski Desert Eagle New Version z bliskiej odleg�o�ci rozrywa� delikwentowi po�ow� g�owy. Istnia�a stuprocentowa pewno�� co do efekt�w tak przeprowadzonej operacji. A mimo to chcia� wej�� do mieszkania niepozornego urz�dnika. W�a�nie dlatego, �e Marcel Dideau by� nikim, kogo warto by sprz�tn��. Otworzenie wytrychami dw�ch prostych zamk�w okaza�o si� dzie�em chwili. �a�cuch wystarczy�o przestrzeli�. Przyjrza� si� nieboszczykowi. Perfekcyjna robota. Lewej cz�ci twarzy brakowa�o. Pierwszy pok�j wygl�da� na zwyczajn� garderob�, pe�n� podniszczonych garnitur�w i czarnych, ortalionowych p�aszczy z kapturem. Dziwaczny zestaw. �rodkowy pok�j zosta� zaj�ty przez krzes�a i st�. Na blacie sta�o spore tekturowe pud�o, a obok papier pakowy. Tym musia� si� zajmowa� Dideau tu� przed. Frederik zajrza� do �rodka paczki. Pe�no plastikowych torebek z zamkiem zatrzaskowym, a w �rodku co� trudnego do zidentyfikowania. Paznokcie. Setki paznokci. W wi�kszo�ci obci�tych, ale te� wyrwanych z cia�em, cho� bez �lad�w krwi. Morderca sta� do�� d�ugo, nie pojmuj�c, co w�a�ciwie ogl�da. - O, ty...- wymrucza� wreszcie, zduszaj�c, jak zwykle, przekle�stwo. Ten gnojek wyrywa� je ludziom! Dziesi�tkom ludzi. Pieprzony zboczeniec! Frederik z wra�enia usiad� na krze�le i nie�wiadomie siegn�� po, stoj�c� na stole, fili�ank� paruj�cej kawy. Wstrzyma� r�k�. Tego brakowa�o, by pi� po psychopacie. Trzeci pok�j okaza� si� kilkakrotnie wi�kszy. Dwie �ciany w ca�o�ci zosta�y obstawione ci�kimi szafami z ciemnego, orzechowego drewna. Otworzy� pierwsz�. Przymkn�� powieki i prze�kn�� �lin�. Podszed� do drugiej, potem trzeciej i nast�pnych. Wycofa� si� na �rodek pokoju i nerwowo zachichota�. Wszystkie, od g�ry do do�u, zape�niono ma�ymi s�oiczkami, w kt�rych p�ywa�y ludzkie oczy. Zachowywa� taki spok�j, �e a� zaniepokoi� si� o w�asne zdrowie. Gdyby by� normalny, wyskoczy�by z mieszkania z wrzaskiem. Ale chyba zwariowa�, bo sta� i bezmy�lnie patrzy� na tysi�ce obserwuj�cych go ga�ek ocznych. Wyszed�, gasz�c �wiat�o. W �azience zdj�� r�kawiczki i d�ugo my� r�ce, ca�y czas wpatruj�c si� we w�asne odbicie. Nie zdecydowa� si� na wytarcie r�k w wisz�cy obok r�cznik. Dopiero dwie przecznice od domu Marcela Dideau przyspieszy� kroku. Potem pobieg�. Jak najszybciej znale�� si� w hotelu. I wej�� pod prysznic. Umy� si�. VIII Te zidiocia�e syny kamiennych suk, Skalne Olbrzymy, nie pos�ucha�y rozkaz�w! Wkroczy�y ci�kimi, pokracznymi cielskami na t�czowy most Bifrost. Stra�nik t�czy, �wietlisty Heimdall, cofa� si� na tyle wolno, by oci�a�e g�upole nie straci�y go z oczu i mog�y si� zapami�ta� w po�cigu za pojedynczym wrogiem. Rudow�osy nie podejrzewa�, �e Heimdall zdolny jest do podobnego fortelu. M�dry wprawdzie by� i silny, ale jak dot�d nie wykazywa� si� b�yskotliwo�ci�. A tu masz! G�upie Skalniaki niemal wszystkie zap�dzi�y si� a� na Bifrost w pogoni za stra�nikiem mostu. Tylko na to czeka�. Gdy poczu� pod nogami pewny grunt podniebnego osiedla bog�w, Asgardu, ci�� mieczem w Bifrost. Jedna chwila i tysi�ce Skalnych Olbrzym�w le�a�o nie�ywych w prochu ziemi, z kt�rej dopiero co si� odrodzi�o. Nawet trudno rzec: le�a�o. W ogromnym gruzowisku spoczywa�y ich potrzaskane szcz�tki. Nie dawa�o si� rozpozna� g��w ni n�g. Zwyk�e, po�upane g�azy. Rudow�osy wyda� rozkaz. Wybrze�e o�y�o. Mrowie milcz�cych syn�w Jotunnheimu, ponurak�w marz�cych o dobraniu si� do ty�ka bogom, a szczeg�lnie boginiom, brodzi�o po pas w morskiej wodzie, by wdrapa� si� na pok�ady statk�w. Na czele kroczy� nieboros�y Hrym, dzier��cy kamienn� tarcz�. T�pak, za to wierny Rudow�osemu jak pies. Na Rudow�osego czeka� flagowy Naglfar, okr�t, jakiego �wiat nie widzia�. Mie�ci� pi�ciuset olbrzym�w, a mimo to pru� fale z niespodziewan� chy�o�ci�. Rudow�osy stworzy� go z cia� umar�ych, a za spoin� pos�u�y�y mu nie dotrzymane przysi�gi, kt�re gromadzi� przez tysi�clecia. Fenrir przywarowa� u st�p ojca, obna�a� k�y i toczy� pian� z pyska. Rudow�osy musia� go uspokaja�, wilk got�w by� bowiem z niecierpliwo�ci skoczy� do morza i ruszy� wp�aw. Skierowali dzioby okr�t�w ku wyspom na �rodku �wiata. Nie u�wiadczy�by� wtedy na nich �ywego ducha, ale Rudow�osy wiedzia�, �e stan� si� miejscem walki. Bogowie i ich zast�py musieli w ko�cu zej�� z wy�yn Asgardu. Musieli przyst�pi� do bitwy. Ale czy wybior� wyspy? Tak podpowiada� Rudow�osemu instynkt padlino�ercy, wyczuwaj�cego d�ugo przed walk�, gdzie znajdzie ofiary. IX Loker lubi� wyrwa� si� czasem z zasta�ej atmosfery podsztokholmskich miasteczek, stanowi�cych g��wny teren jego �ow�w. Wybiera� wtedy metropoli�, gdzie jeden cz�owiek nic nie znaczy�. Ukryty w p�dz�cym t�umie, w cieniu gmaszysk, przemyka� g�szczem uliczek, nie obawiaj�c si� rozpoznania. Wprawdzie nienawidzi� t�umu i cywilizacji, ale docenia� ich zalety - na pla�y nie rozpoznasz drobin piasku. Za dnia chadza� do muze�w prezentuj�cych dawn� sztuk�. Wytwory nowoczesnych malarzy czy rze�biarzy nie przypada�y mu do gustu. Nie nios�y nic pod zewn�trzn� pow�ok�, ni cienia bazy filozoficznej, nadaj�cej kierunek jednostce, uwa�aj�cej si� za my�l�c�. Nowoczesno�� oznacza�a nihilizm albo pop�uczyny po postmodernizmie, a ten sam by� pop�uczyn� po poprzednich epokach. Hybryda, nie rodz�ca p�odnych nasion. Po dniu sp�dzonym w zaciszu muzealnym przychodzi�a pora na nocne kluby. Dawno zniesiono �mieszn� odmian� prohibicji, przysparzaj�cej bogactwa bimbrownikom, tote� alkohol la� si� strumieniami, By� jak �wie�o odzyskana wolno��, kt�r� trzeba si� upoi� ponad miar�. Knajpa nazywa�a si� "Kamienio�om" i tak te� zosta�a urz�dzona - �ciany z masy wapiennopodobnej, sto�y z bali kozikiem rzezanych, nieokrzesani kelnerzy i gorylopodobni ochroniarze. Ci wygl�dali jak wyrokowcy z wi�ziennych kamienio�om�w. Niespiesznym krokiem przemierzy� sal�, taksuj�c panienki znudzonym wzrokiem. Zaj�te i wolne. Luzacko rozpi�� guziki dwurz�dowej marynarki i zasiad� na wysokim sto�ku przy barze. - Absolut. Bia�y. - Pi��dziesi�tka czy setka? - Butelka - Dobrze wiedzia�, �e takie zachowanie zwr�ci uwag� dziewczyn. Ma�o kto na wej�ciu zamawia� trzy czwarte litra w�dy. Na jedn� osob�. Bez lodu. Bez popitki. Wiedzia�, co b�dzie si� dzia�o. Po trzech g��bszych panienki strac� zainteresowanie jego osob�, pewne, i� przyszed� zala� robaka. Gdy sko�czy butelk� i, nie zdradzaj�c oznak upojenia, zam�wi nast�pn�, b�dzie ju� sensacj�. - Drug�, mniej sch�odzon�. Kto� otar� si� o jego rami�. Odwr�ci� g�ow�. Obok usiad�a m�oda os�bka. Blondynka, je�yk, ostra tapeta, dekolt, mini, po�czochy, koturny. Standard. Spojrza�a na niego prowokacyjnie, a gdy si� nie odezwa�, waln�a prosto z mostu. - Moje kole�anki chcia�yby ci� pozna� - g�osik mia�a przyjemny. Warstwa postarzaj�cego makija�u kry�a oblicze siedemnastolatki. Loker zlustrowa� owe kole�anki. Trzy standardy. - I przysz�a� tylko po to, by im zrobi� przyjemno��? - zapyta� rozbawiony. - No... nie. Wszystkie chcia�y�my z toba porozmawia�. Wbrew zasadom, zwykle nie zabiera� si� za malolaty, skin�� g�ow�. Co�, jakby przeczucie, sk�ania�o go do tego kroku. Przedstawi� si�, a one jemu - nawet nie zapami�tywa� imion. Zam�wi�, co chcia�y, po czym zacz�� je bawi� rozmow�. Jak zwykle nie by�o to trudne. �mia�y si� z ka�dej g�upoty. Przygl�da� si� paznokciom delikwentek. D�ugie, zadbane. Nagle a� nim zatrz�s�o. Ta siedz�ca naprzeciw mia�a paznokcie pomalowane trzema kolorami - czarnym, czerwonym i ��tym. Cieniutkie pasma uk�ada�y si� w skomplikowany wz�r ta�cz�cych p�omieni. Wybra� - ta. �agiel utkany z ognia. - Mo�e dalej by�my si� zabawili u mnie, w hotelu - zaproponowa�. Interesowa�a go tylko jedna, ale doskonale zna� podobne siksy; albo zabierze wszystkie, albo �adna nie p�jdzie. B�yskawicznie porozumia�y si� rozpalonymi spojrzeniami. Na to tylko czeka�y. - A dasz rad�? - spyta�a najni�sza, przybieraj�c uwodzicielsk� min�. Zby� j� wzruszeniem ramion. - Najpierw poka� �wiadectwo bada� na HRG - powiedzia�a ta z paznokciami w p�omienie. Tego si� nie spodziewa�. No c�, znak czasu, ka�dy si� boi wirusa zabijaj�cego w trzy miesi�ce. Powolnym ruchem si�gn�� do kieszeni i wydoby� folder z Muzeum Waz�w. Podaj�c go, uwa�nie wpatrywa� si� w twarz dziewczyny. Przeczyta�a na g�os orzeczenie lekarskie o negatywnym wyniku bada�, po czym odda�a reklam�wk�. - OK - odpar�a - Id�. �agiel utkany z ognia znajdowa� si� w zasi�gu r�ki. D�ugo czeka� na t� chwil�. X Frederik zwiedza� Sal� Niebiesk� galerii "Prestige" w Glasgow, przygl�daj�c si� zw�aszcza obrazom Williama H. Bennerta. Zauwa�ywszy jego zainteresowanie, opiekuj�cy si� sal� m�ody Hindus pospieszy� z wyja�nieniem, �e nie ma przy pracach tabliczek z cenami, gdy� Bennert umar� dzisiejszej nocy i specjali�ci pracuj� nad now� wycen�. Frederik spokojnie wys�ucha� go i odprawi� znudzonym ruchem g�owy. Ka�de p��tno zawiera�o parali�uj�c� dawk� nienawi�ci, strachu, rozpaczy i b�lu. Frederik mia� ochot� czym pr�dzej st�d uciec ju� po obejrzeniu pierwszego obrazu, wszak�e dziwna si�a, tak�e niezdrowa ciekawo��, kaza�y mu przenosi� spojrzenie z jednej chorej wizji na drug�. P��tna bez ma�a abstrakcyjne nie przedstawia�y konkret�w - spazmatycznie porozci�gane plamy, ciemne t�a, spo�r�d kt�rych eksplodowa�y rozbryzgi jaskrawych kwiat�w o okaleczonych p�atkach. Smugi komet ko�cz�ce si� b�yskiem czerni. Zniekszta�cone maski topniej�ce w ogniu z�eraj�cej je nienawi�ci. Frederik nie w�tpi�, �e mo�na si� zachwyca� takimi obrazami. Mia�y si�� i wyraz, nawet je�li ogl�daj�cy nie wiedzia�, co przedstawiaj�. Frederik wiedzia�. Poprzedniej nocy odwiedzi� szanownego koleg� Williama H. Bennerta, by zanie�� mu pozdrowienia od tajemniczego H.O.D. Kr�tka znajomo�� z malarzem zako�czy�a si� dwoma naci�ni�ciami spustu. I zn�w Frederik nie zdo�a� opanowa� ciekawo�ci. Przeszuka� will�, ��cznie z rozleg�ymi piwnicami. Tam znalaz� rzeczy, kt�rych oczekiwa�. Jedno z pomieszcze� wy�o�ono specjaln� mas� poch�aniaj�c� d�wi�ki. I rzeczywi�cie, wielu ludzi musia�o tam wrzeszcze�. Malarz wype�ni� pok�j dziwacznymi maszynami do zadawania cierpie�. Wygl�da�y na samor�bki - mia�y tyle element�w, przek�adni, d�wigni, kolc�w, pr�t�w, �a�cuch�w, tryb�w, �e Frederik nie odgad� przeznaczenia po�owy z nich. Jednak, bez w�tpliwo�ci, s�u�y�y do tortur i powolnego wytaczania krwi; ca�� pod�og� pokrywa�y ciemne plamy, niekt�re Bennert wyra�nie pr�bowa� usun��, ale zbyt g��boko w�ar�y si� w beton. Ciekawe, czy p��tna obrazowa�y cierpienia, jakie zadawa� ludziom, czy te� odwrotnie, najpierw powstawa�y dzie�a, a potem Bennert przerabia� ich tre�� na ludzkich cia�ach? Frederik pr�bowa� podchodzi� do sprawy z zawodowym spokojem, ale mu nie wychodzi�o. Przera�ali go psychopaci, przera�a� zleceniodawca i ta, zapewne s�uszna, cho� dziwaczna krucjata przeciw wielokrotnym mordercom. Kim do licha jest H.O.D? Wys�annikiem niebios, zamierzaj�cym uwolni� ludzko�� od plagi prze�laduj�cej wielkie miasta od co najmniej dwustu lat? Czemu wybra� za swe narz�dzie w�a�nie Frederika? A mo�e sam by� �wirem, seryjnym zab�jc�, czerpi�cym przyjemno�� z mordowania r�kami innych? Frederik zakl��. Wszystko by�o bardzo skomplikowane. W domu Bennerta natrafi� na kolejny zastanawiaj�cy szczeg� - opiecz�towan� paczk� z paznokciami. Brakowa�o tylko adresu odbiorcy. Ale i na to by� spos�b. D�ugo szuka�, a� znalaz� nale��cy do malarza kalendarzyk z adresami. Wprawdzie widnia�o w nim ze dwie�cie pozycji, ale Frederika to nie za�ama�o. Mia� pewno��, �e nast�pne akcje dostarcz� nowych notatnik�w, kt�re b�dzie m�g� ze sob� por�wna�. A je�li nie, wydusi t� informacj� z kt�rego� z nast�pnych pacjent�w. Nie wiedzia�, po co robi te plany, chyba znowu chorobliwa ciekawo��. Za� ciekawo�� to rzecz niemile widziana przez zleceniodawc�w. I nie maj�ca nic wsp�lnego z profesjonalizmem. XI Komisarz Henryk Zuber s�dzi�, �e nic go nie zdo�a zaskoczy�. Dwadzie�cia siedem lat pracy w milicji i policji, a potem osiem w Unipolu obci��y�y jego wspomnienia nie gorzej ni� obrazy zarejestrowane podczas rewolty w Katandze, za� dwunastnic� ozdobi�y uwieraj�cym �a�cuszkiem wrzod�w. Zasadniczo widzia� ju� wszystko. A tu nagle okaza�o si�, �e skierowano go do sprawy r�wnie fascynuj�cej, co beznadziejnej. Nantes, Glasgow, potem Ameryka, P�nocna Afryka, zn�w Europa - szlak wyznaczany kulami wystrzeliwanymi z tego samego pistoletu, a w�a�ciwie p�armaty. C�, zdarza�o si� i wcze�niej, �e Unipol natrafia� na truposzy b�d�cych ofiarami jednego najemnego mordercy. Zwykle sprawy okazywa�y si� nierozwi�zywalne i nikt nie chcia� ich podejmowa�. Tym razem zbrodnie pope�niano w odst�pach co najwy�ej dwutygodniowych, a ofiarami okazywali si� od dawna poszukiwani wielokrotni mordercy. Wampiry w ludzkiej sk�rze, jak pisz� w brukowcach. Zuber domy�la� si�, dlaczego wtryniono mu to dochodzenie. Nied�ugo emerytura, a nie ma przecie� sensu obarcza� niepowodzeniem �wie�o upieczonego, dobrze rokuj�cego �ledczego. Tu za� niepowodzenie murowane. Ju� teraz nie tylko tabloidy, ale nawet gazety "wysokich lot�w", rozpisuj� si� o nag�ym pomorze zbocze�c�w, o "czy�cicielu moralnym", o krucjacie. Dziennikarze domagaj� si� od s�u�b, by wspomog�y najemnego morderc�, a w ka�dym razie, by mu nie przerywa�y, a� zeskrobie z twarzy �wiata �ajno zboczenia. Bzdury. Tajemniczy krzy�owiec stanowi� podobne zagro�enie jak jego ofiary. Czy dzia�a na zlecenie, czy sam jest wariatem - nigdy nie przestanie zabija�. Dla przyjemno�ci albo pieni�dzy - jak wilk. Henryk mia� si� za dobrego owczarza, tyle �e starego i zm�czonego beznadziejnym po�cigiem. Je�li w najbli�szym czasie nie znajdzie punktu zaczepienia, poda si� do dymisji. Po kiego grzyba mu zawa�. XII Pogorzelisko. Poczynaj�c od najdrobniejszej trawki, przez drzewa, a ko�cz�c na olbrzymich ska�ach - wszystko uleg�o gniewowi bog�w. �wiat przesta� przypomina� siebie. Wsz�dzie trupy. I smr�d. Ten widok przera�a� nawet Rudow�osego. Tutaj le�y Odyn, najwy�szy z bog�w, brat krwi Rudow�osego i przeze� zdradzony. Zagryz� go ukochany synalek Rudow�osego, Fenrir. Wype�ni� swoje zadanie i zaraz potem zgin�� z r�ki odynowego b�karta, Widara. Tam, na szczycie g�ry, widnieje Thor, najsilniejszy z silnych, spowity w w�owe zwoje Jormunganda. M�ot, bro� Thora, tkwi wbity pomi�dzy zagas�e oczy drugiego syna Rudow�osego. Na brzegu wyspy spoczywaj� naprzeciw siebie pi�kny Frey i ognisty Surt. Pierwszy, g�upiec, odda� sw�j magiczny miecz s�udze w zamian za narajenie dziwki, przez co musia� walczy� jelenim rogiem. Drugi to brat Rudow�osego. Wciskaj� okaleczone twarze w piasek, jakby spali, z g�owami przytulonymi do �ona matki ziemi. Naglfar p�onie i nawet Rudow�osy, w�adca ognia, nie mo�e zdusi� przekl�tego �ywio�u. Maszt, z �aglem wyobra�aj�cym p�omienie, leci na pok�ad, burty si� rozpadaj�, n�dzne resztki najwspanialszego statku �wiata po�era chciwa woda. Nie ma ucieczki. Zreszt�, po co ucieka�, skoro czas si� dope�nia. Aby �wiat w b�lach si� odrodzi�, wszyscy musz� zgin��. Wybrze�em pod��a ku Rudow�osemu zgarbiona starucha, a woda obmywa jej stopy. Nie spieszy si�. Tak, m�czyzna j� poznaje. To Urd, Norna, Pani Przeznaczenia. Czego to pr�chno mo�e od niego chcie�? - Loki, wiem, �e tu jeste� - pokryte bielmem oczy wpatruj� si� w twarz Rudow�osego. Nie cierpia� jej. Od zawsze. I ba� si�. - Jestem, jestem. Nie m�w tylko, �e chcesz rozgrza� swoje zimne ko�ci o moje cia�o. - G�upcze, nie o�mieszaj si�. Nigdy nikomu nie potrafi�e� da� ani ciep�a, ani szcz�cia. - Wyno� si� - warczy, odwracaj�c g�ow�. - Odejd�, ale najpierw mnie wys�uchasz. Znam przesz�o��, przysz�o�� widz�, bog�w zmierzch, zwyci�zc�w upadek. Jam jest wolwa-wieszczka. Znam te� twoje plany. B�d� dobrej my�li - ty odrodzisz si�, a nawet odzyskasz cz�stk� swej mocy. Ale musisz wiedzie� o jednym. Jego strach ro�nie; nie mo�e patrze� na ni� bez dr�enia. - No, szybciej? - To prawie wszystko. Wystarczy, by� przypomnia� sobie ostatnie s�owa "Przepowiedni o Upadku": Widz� jak zn�w si� wy�ania Ziemia z morza, zieleniej�ca; Lec� wodospady, a orze� nad nimi, Ten, co w g�rskiej krainie ryby �owi. Wtedy przyjdzie Wielow�adny, co s�dzi, Wszechmocny na Wysoko�ciach, co rz�dzi. Zasi�dzie na tronie potr�jnym, Gniew i mi�o�� oka�e. Odwr�ci�a si� i ruszy�a ku swemu plugawemu legowisku w trzewiach ziemi. - St�j, zaczekaj! Wyt�umacz! - chcia� j� zatrzyma�, ale nie potrafi� wykona� kroku. A Urd oddala�a si�, a� znikn�a po�r�d ska�. Wia� ciep�y wiatr. Przyni�s� przyt�umione s�owa, na kt�re czeka� Rudow�osy. - Loki, jestem! Ze wzg�rza schodzi� �wietlisty Heimdall. Bez he�mu, kolczuga zwisa�a na nim w strz�pach, ale nadal wygl�da� jak syn jasno�ci. Rudow�osy zawsze mu tego zazdro�ci�. - Tylko my zostali�my - szepn��, gdy stan�li naprzeciwko siebie. Heimdall skin�� g�ow�. Jak zwykle zachowywa� powag�. - Odyn przykaza�, bym nim ci� zabij�, przypomnia� ci z�o, jakie nam uczyni�e�. Ale rzekn� tylko o jednym: zabi�e� nasz� jedyn� nadziej�, s�onecznego Baldra, kieruj�c d�oni� jego brata, �lepego Hoda, kt�ry zawierzy� ci, my�l�c, �e to tylko zabawa... Rudow�osy nie cierpia� jego patetycznego tonu, tote� mrukn�� ze znu�eniem. - Wystarczy. Ko�czmy to. Przebili si� mieczami, �aden nie pr�bowa� parowa� ciosu przeciwnika. Nic by to nie da�o. Rudow�osy le�a� na piasku, jeszcze przez chwil� widz�c ciemniej�ce niebo. Po przestworzach dryfowa� Asgard, pusty teraz i cichy, zerwany z kotwicy Bifrostu p�yn�� w nieznane, by nigdy nie wr�ci�. Urd osi�gn�a cel. Zasia�a w Rudow�osym ziarno niepewno�ci, kt�re wzros�o w ro�lin� strachu. Nic ju� nie by�o dla niego tak jasne jak przed zmierzchem bog�w. Niepewno�� mia�a mu na zawsze towarzyszy�. Wszechmocny... zasi�dzie na tronie potr�jnym. XIII Okaza�y si� nawet niez�e. Wida� nie pierwszy raz urz�dza�y sobie randki w ��ku z nieznajomymi. Rozumia�y si� w p� s�owa, bez wahania zmienia�y si� miejscami i rolami. Tak go rozgrza�y, �e niemal zapomnia�, po co sprowadzi� je do hotelu. Oprzytomnia� go dopiero na stwierdzenie tej z paznokciami w p�omienie, �e chyba powinny si� zbiera�. Na to nie m�g� pozwoli�. No, i zabawa si� nie sko�czy�a. Kiedy wychodzi� nad ranem, pretensjonalnie staromodne elektryczne �wiece na �yrandolu s�u�y�y teraz za pale, na kt�re wbi� cztery kr�tko ostrzy�one dziewcz�ce g��wki. Wymeldowa� si� z hotelowej ksi�gi, gdzie figurowa� jako Christer Pettersson; ciekawe, �e nikt w Szwecji zdawa� si� nie pami�ta�, czym rozs�awi� si� cz�owiek o tym nazwisku. P�niej spokojnym krokiem skierowa� si� do postoju taks�wek. To w�a�nie uwielbia� w Grand Hotelu - �adnych pyta�, wszyscy dyskretni i mili. A jaki widok na Gamla Stan - Stare Miasto! W kieszeni mi�o ci��y� safianowy woreczek, zawieraj�cy jeden tylko komplet paznokci. Nowy Naglfar potrzebowa� ognistych �agli, by m�c si� porusza� w�r�d piekielnych odm�t�w. Teraz je dostanie. XIV Cincinnati, Cali, Aracaju, Oran i zn�w Europa - Lyon (Gilles Moirin, ten schizol, okaza� si� ciekawym przypadkiem - zabija� tylko dwudziestodwuletnie rudow�ose dziewczyny i rzuca� ich d�onie, wcze�niej pozbawione paznokci, swym czterem psom), Lozanna, Mediolan, Innsbruck. Nie istnia�o chyba miejsce na �wiecie, gdzie by nie zbierano paznokci. Powszechne szale�stwo. Albo dobrze koordynowany, przemy�lany plan. Oczywi�cie, w kilku notatnikach Frederik natrafi� na jeden zbie�ny adres, ale odczytanie go okaza�o si� niemo�liwe. Wsz�dzie zosta� zapisany tym samym kodem liczbowym - Frederik sp�dzi� par� nocy nad kilkunastoma cyframi, jednak nie na wiele si� to zda�o. Na deszyfranctwie si� nie zna�, matematyki umia� tyle, by m�c kontrolowa� stan w�asnego konta. W ko�cu wrzuci� notatniki do kosza. Nic z nich nie wyci�gnie. Musi zmusi� kogo� do m�wienia; pozosta�a jedna tylko szansa - tajemniczy H.O.D. przes�a� wiadomo��, �e ostatni� ofiar� ma by� Piotr Bo�tu�, Warszawa, redaktor poczytnego katolickiego dziennika, nale��cego do koncernu EDPS. Warszawa. Cholera, ciekawe, czy tam znaj� jaki� ludzki j�zyk? XV Henryk Zuber zm�czonym wzrokiem powi�d� po innsbruckich domach. Nawet �adne miasto. Zwiedzi� ostatnio wi�cej �wiata ni� przez ca�e �ycie. Szkoda, �e tak p�no, po �mierci �ony ma�o go cieszy�o, a jej spodoba�by si� klimat Cali. Kiedy zlikwidowano tamtejszy kartel narkotykowy, zrobi�o si� z miasta ca�kiem przyjemne turystowisko. Pod s�o�ce przypatrzy� si� plastikowej torebce z paznokciami. To i zwyrodnia�e ofiary by�o cech� wsp�ln� wszystkich przypadk�w. Po Glasgow kaza� sobie nades�a� list� miejsc, gdzie zanotowano ostatnio wyrywanie ofiarom paznokci. Troch� si� zez�o�ci� na g�upot� informatyk�w - zjawi�y si� doniesienia o politycznych torturach (sporo ma�ych bananowych dyktatur), a tak�e o kolekcjonowaniu paznokci dla cel�w magicznych (Afryka, Azja i Ameryka Po�udniowa). Odrzuci� te �miecie. Pozosta�o kilkana�cie miejsc w Europie, Ameryce i P�nocnej Afryce. Trop okaza� si� celny, teraz, jak po sznurku, pod��a� do wyznaczonych miejsc, tyle �e zawsze przybywa� drugi. Krzy�owiec bez pud�a trafia� na zbocze�c�w. Jakby mia� dok�adne namiary. Komisarz takich namiar�w nie posiada�, wiedzia� tylko, �e na obszarze sto na sto kilometr�w grasuje seryjny morderca. I tyle. Wskaz�wk� mog�yby da� wykazy celne ludzi przekraczaj�cych granic�, ale to kiedy�. Gdzie te czasy, gdy wiele kraj�w prowadzi�o podobne ewidencje. Teraz, po cz�ciowym zjednoczeniu Europy i po kilku etapach konsolidacji z Ameryk�, nie ewidencjonowano czasowego obrotu os�b. Jedna wielka kaszanka. Na li�cie widnia�a tylko �rodkowa Szwecja. Wcale niema�y obszar. Pozostawa�o wpakowa� si� z ekip� do samolotu i lecie� do Sztokholmu. I siedzie� tam na dupie, czekaj�c na zmi�owanie boskie, bo co innego pomo�e. Zagadka przeznaczenia paznokci? - Ofiary krzy�owca zbiera�y je nieprzypadkowo, przygotowa�y si� te� do ich wysy�ki. Kto oczekiwa� i do czego potrzebowa� takiej dostawy? Jeszcze jedna zastanawiaj�ca rzecz. Znaleziono ogromn� ilo�� paznokci. Za du�o, w por�wnaniu z liczb� ofiar zbocze�c�w. Mo�e wszyscy ci seryjni mordercy zabijali te� bezdomnych lub ludzi z marginesu, kt�rych zagini�cia nikt nie zg�osi. Jednak i to by�o za ma�o. Ofiary powinny i�� w setki, za� ka�dy z zab�jc�w oficjalnie mia� na koncie nie wi�cej jak dwadzie�cia kilka morderstw. Sk�d zatem bra�a si� reszta paznokci? XVI Nad sawann� krwawo zachodzi�o s�o�ce. Ponad wysokimi trawami powolnym marszem przesuwa�y si� czerwieniej�ce grzbiety antylop. Dwunogie stworzenie, o przygarbionych plecach i d�ugich r�kach si�gaj�cych ziemi, z po��dliwo�ci� obserwowa�o kolumn� zwierz�t. G�sta �lina g�odu wyp�ywa�a spomi�dzy wyszczerzonych z�bisk. Stworzenie wiedzia�o, �e nie zdo�a dop�dzi� antylop, samo nie mia�oby zreszt� szans na ich upolowanie. Trzeba czeka� na reszt� hordy. Nagle do nosa dolecia� s�abiutki zapach. Padlina. Daleko. �linianki zacz�y pracowa� obficiej. Stworzenie rzuci�o si� do biegu. Kiedy zapach sta� si� wyra�niejszy, zwolni�o i sta�o si� czujniejsze. Konkurent�w do �atwego mi�sa nie brakowa�o. Lwy zapewne ju� si� wynios�y, ale u�cisk szcz�k hieny m�g� by� bardzo nieprzyjemny. Tam, w zagajniku niskich drzew. Podchodz�c, stworzenie z�apa�o kij le��cy na ziemi. Przyda�by si� te� kamie�, ale �adnego nie zauwa�y�o. Zapach rozk�adaj�cego si� mi�sa przyprawia� o sza�. Stworzenie przebiega�o od jednego drzewa do drugiego, kryj�c si� przed spodziewanym wrogiem. W ko�cu dostrzeg�o konkurenta. Kl�cza� nad och�apami rozszarpanego zwierz�cia i ogryza� ko��. Stworzenie poczu�o w�ciek�o�� - to by� jeden z Szarych, hordy, kt�ra od dawna stara�a si� wygoni� jego grup� z teren�w �owieckich. Ju� mia�o rzuci� si� do ataku, ale ucztuj�cy co� poczu�. Oderwa� si� od ogryzania ko�ci i czujnie rozejrza�. Stworzenie ponownie przywar�o do pnia. Szary nie wr�ci� ju� do posi�ku, musia� by� najedzony. Zamiast tego chwyci� dwa kamienie i wsta�. Domy�li� si�, �e jest obserwowany. Najpierw wyda� kilka wyzywaj�cych ryk�w, a kiedy one nie poskutkowa�y, zacz�� uderza� o siebie kamieniami, by zmusi� przeciwnika do wyst�pienia. Stworzenie nie da�o si� d�ugo prosi�. Z okrzykiem wyskoczy�o zza drzewa. Uderzenie kamieni skrzesa�o iskr�. Wskoczy�a mi�dzy wysuszon� traw�, chwil� migota�a, po czym rozb�ys�a pe�nym p�omieniem. Stworzenia odskoczy�y przestraszone. Ogie� skaka� niczym tancerz, po�era� coraz to nowe k�py. By� g�odny. Rozbrzmia� radosny �miech. Stworzenia obna�y�y k�y, przestraszone i gotowe do walki. Z ognia wystrzeli� zwinny p�omie�, wykr�ci� trzy salta w powietrzu i wyl�dowa� pod jednym z drzew. Z ognistej kuli rozwin�� si� w wysok�, op�ywaj�c� p�omieniami posta�. To ona si� �mia�a, szczerze, niemal po dziecinnemu. P�omienny cz�owiek zacz�� ogl�da� swoje d�onie, po czym z lubo�ci� przejecha� nimi po ca�ym ciele. Zn�w wybuchn�� �miechem. - I oto ponownie jestem - oznajmi� obu stworzeniom. Szary odebra� te d�wi�ki jako wyzwanie. Cisn�� kamieniem w niespodziewanego przybysza, nikt nie b�dzie si� pcha� do jego mi�sa! Pocisk odbi� si� od nieznajomego i zawr�ci�, nios�c za sob� p�omienny ogon. Szary pr�bowa� si� uchyli�, ale kamie� dosi�gn�� jego piersi - rzadkie futro zaj�o si� ogniem. - Jam jest Loki - wyrzek� ognisty z politowaniem, jakby to co� wyja�nia�o. Drugie stworzenie nie czeka�o, nawet g��d go nie zatrzyma�. Loki ze zniech�ceniem pokr�ci� g�ow�. - Warto poszuka� bardziej cywilizowanych stron. Przez nast�pne setki tysi�cy lat czyni� to bez powodzenia. W ko�cu zrozumia�, �e bez jego pomocy te n�dzne kreatury do niczego nie dojd�. Nie tak wyobra�a� sobie ponowne narodziny. XVII Drzwi otworzy�a kobieta. Trzydzie�ci kilka lat, zadbana, przystojna, mo�e zbyt pulchna, ale robi�ca wra�enie. �ona. To Frederika zaskoczy�o, powinna wyjecha� do kurortu nad jeziorami. Cholera, czy�by zawr�ci�a w p� drogi? Powiedzia�a co� po polsku, oczywi�cie nie zrozumia�. U�miechn�� si� za to szarmancko i wyr�n�� j� w podbr�dek. Straci�a przytomno��, nim dotkn�a pod�ogi. Z wn�trza dobieg� g�os. Zabarwiony niepokojem. Frederik pchn�� drzwi, wpad� do mieszkania i stan�� w przedpokoju, gotowy do zadania ciosu. Zaskrzypia�y zawiasy p�przezroczystych drzwi. Facet otworzy� g�b�, ale nie zdo�a� wykrztusi� s�owa. Cios w splot s�oneczny zako�czy� jego zdziwienie. Frederik odci�gn�� kobiet� i zamkn�� drzwi od klatki schodowej. Skr�powa� �on� Bo�tucia znalezionym w �azience paskiem od szlafroka, zaci�gn�� do du�ego pokoju. Stan�� nad ofiar�. Ma�y, kr�py, niewywrotny kloc, nabity t�uszczem. Twarz kwadratowa, nalana, ozdobiona s�abymi w�oskami wystrzy�onymi na je�a. Jakby tych nieszcz�� facetowi nie wystarcza�o, by� jeszcze pedofilem. Dzia�a� od czterech lat, cia�a jego ofiar znajdowano na terenie Warszawy. Nieuchwytny dla policji schizol. Dzieciakom, kt�re przelecia�, otwiera� jamy brzuszne i wyrywa� w�trob�. Chyba j� �ar�, na miejscu zbrodni znajdowano szcz�tki. Odbi�o mu, bo nie m�g� mie� w�asnych dzieci? - No, kochasiu, przysz�a pora na ciebie - mrukn�� z wysi�kiem Frederik, d�wigaj�c nieprzytomnego m�czyzn�. U�o�y� go na ��ku i przywi�za� do metalowych por�czy. Poszed� potem sprawdzi�, jak miewa si� �ona pacjenta. Powoli przychodzi�a do siebie, wi�c wcisn�� w jej usta knebel z serwety sto�owej. Dlaczego nie zabi� kobiety? Nie mia� poj�cia. Zaoszcz�dzi�by jej wielu nieprzyjemno�ci - nie zabraknie ich, gdy policja dowie si� prawdy o m�u. Poza tym pozby�by si� �wiadka, dot�d tylko ona widzia�a jego twarz. Ale nie m�g� si� zdecydowa�. Zakl�� w duchu i wyszed� z pokoju. Bo�tu� nadal nie dawa� znak�w �ycia. Dobrze, par� minut si� przyda. Nie musia� d�ugo szuka�. W dolnej szufladzie biurka le�a�a samotna papierowa teczka. A w niej ciekawe zdj�cia. Wykonane ze statywu, z pomoc� samowyzwalacza, ukazywa�y szanownego koleg� Piotra w towarzystwie ofiar. Dzieciaki mia�y od sze�ciu do siedemnastu lat. Dziewczynki i ch�opcy. Przera�a� widok ich zap�akanych oczu, gdy zamkn�� si� na ich cia�ach u�cisk pedofila. Te akty podkre�la�y klocowato�� Bo�tucia. A jakiego mia� ma�ego - Frederik skrzywi� si� - czy�by to by�a przyczyna? My�la�, �e po wizytach u tylu zbocze�c�w nic nie zdo�a go ruszy�. Przeliczy� si�. Wizerunki �ywych ofiar dzia�a�y mocniej ni� wypreparowane, zagas�e ju� oczy. Ze zdj�� patrzy�y przera�one twarze, wykrzywione maski greckiego teatru. Rozrzuci� odbitki po pokoju. Niekt�re lito�ciwie u�o�y�y si� bia�ymi stronami ku g�rze. Inne nadal wpatrywa�y si� w niego obscenicznie. Przyni�s� z �azienki wody i wyla� j� na twarz pedofila. M�czyzna zakrztusi� si�, parskn�� i podni�s� powieki. Rozgl�da� si� nie rozumiej�cym wzrokiem, wreszcie wbi� spojrzenie we Frederika. Co� powiedzia� po polsku. - B�dziemy, kochasiu, rozmawia� po angielsku - mrukn�� Frederik - Wiem, �e go znasz. - Czego chcesz?! Pieni�dze s� w szufladzie... - pisn�� z przera�eniem Bo�tu�. - Chyba si� nie rozumiemy. Twoja forsa mnie nie obchodzi. Musz� wiedzie� jedno: komu i gdzie przesy�a�e� paznokcie? Twarz Bo�tucia przybra�a barw� tynku. Zaraz si� opanowa�. Wystarczaj�co inteligentny, by zrozumie�, �e to koniec gry, przywo�a� na usta lodowaty u�miech. - Jeste�my ulepieni z tej samej gliny, nieprawda�? - zaakcentowa�. - Widz� to po twoich oczach. Zabi�e� pewnie wi�cej ludzi ni� ja. - To wie ju� tylko �wi�ty Jerzy i jego Szef. Zreszt�, sprawa nie ma znaczenia. Potrzebuj� informacji. - A jak nie, to mnie zabijesz? - roze�mia� si� gard�owo Bo�tu�. - I tak mnie zabijesz. Mam ci� gdzie�. - Boisz si� b�lu. Nieprawda�? - zagadn�� Frederik a Bo�tu� zzielenia�. - W pudle nie wytrzyma�e� b�lu i chcia�e� pope�ni� samob�jstwo? Co si� dziwisz? Twoi zwierzchnicy mog� nie wiedzie�, �e siedzia�e�, ja wiem. Zbieranie informacji to moja pasja. Co by� powiedzia� na przypalanie policzk�w, h�? A� dziw, jak �atwo posz�o. Wystarczy�y gro�by. Facet najpierw pola� si� w spodnie, potem wszystko wy�piewa�. Kierunek Szwecja. Dla pewno�ci powy�amywa� jeszcze Bo�tuciowi palce u r�k. Adres si� zgadza�. Frederik z ulg� przestrzeli� gnojkowi czaszk�. Do��, do��. Mia� tego do��. Niepotrzebnie babra� si� w cudzych brudach. Powinien wype�nia� zlecenia H.O.D. i nie zaczyna� prywatnego �ledztwa. W tej chwili zako�czy�by seri� zlece�, a jutro wylegiwa�by si� na Costa del Sol. Ale teraz wiedzia� zbyt du�o i ten ci�ar nie dawa� mu spokoju. Musia� co� z nim zrobi�. Musia� pojecha� do Szwecji - tam u�o�y ostatni element uk�adanki. A potem urlop. D�ugi, bardzo d�ugi. Mo�e zamieszka w kt�rym� z Hilton�w? Przed wyj�ciem zajrza� do �ony Bo�tucia. By�a przytomna, a jednocze�nie nieprzytomnie przera�ona. Niech �yje, cho� wi�ksz� przys�ug� by jej odda�, wpakowuj�c kul� w serce. XVIII Od wielu dni nie nadesz�a �adna przesy�ka. Zamilk� nawet niezawodny Dideau. A przecie� praca zosta�a prawie uko�czona, brakowa�o niewiele - kilka paczek umo�liwi�oby zamkni�cie dzie�a. Loker sp�dzi� dwa dni na bezmy�lnym miotaniu si� po domu. Co si� dzieje!? Niemo�liwe, by wszyscy agenci wymarli jednego dnia. To nie dinozaury. Chwile zw�tpienia - nie pierwszy raz w ci�gu tysi�cy lat ogarnia� go strach i zw�tpienie. Zawsze w ko�cu znajdowa� wyj�cie, dopina� swego. Ci�gle wszak�e powraca�o wspomnienie tamtej chwili. Morski brzeg i �lepa starucha, nak�adaj�ca na� brzemi� przeznaczenia. Zasi�dzie na tronie potr�jnym. Gniew i mi�o�� oka�e�. Wersy te pami�ta� jakby wypalono mu je na oczach. Kim by� ten, co przyjdzie? Wielow�adny? Wszechmocny na Wysoko�ciach? Takim mu si� zdawa� B�g chrze�cijan, ale to nie m�g� by� On. Ten bo�ek, jak i wielu wcze�niejszych od Niego, zrobi� swoje i wycofa� si� daleko, w przestworza. Gdyby cokolwiek zwi�zanego z lud�mi Go interesowa�o, stara�by si� przynajmniej wprowadzi� w �ycie w�asne przykazania. Ale Jemu chyba to wisi. Odszed� i kurz przy