4952
Szczegóły |
Tytuł |
4952 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4952 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4952 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4952 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Julia Hermes
Pi�ta siostra
I
Alicja wychodzi z budynku i biegnie ulic�, rozpryskuj�c butami zamarzaj�c�
powoli brej�, to b�oto okropne i zimne. Nie ma s�o�ca, nie ma s�o�ca, �nieg i
mr�z na przemian z odwil��. �onglerka kapry�nego kwietnia, wszystko, co
stopnieje, zaraz na powr�t marznie. Tym razem w�a�nie zaczyna marzn��. Brudna
tafla lodu na asfalcie. A tutaj, na chodniku, ci�gle breja. Krople ws�czaj� si�
przez dziury do �rodka buta: brr. Lodowate krople przewiercaj� skarpety, sk�r�,
ko�ci. Krople, kt�re by�y puszystym, s�odkim, poczt�wkowym �niegiem, rozsadzaj�
pi�ty. Wiosn� w tym roku odwo�ano. Ludzie t�skni� do s�o�ca, ale s�o�ca nie ma,
nie ma s�o�ca. Wi�c spa�? Przecie� ju� ca�� zim� si� przespa�o i nawet
nied�wiedzie maj� tego dosy�. Pragnie si� wiosny i �wiat�a, �eby nie drzema� w
biegu, a tu nie ma s�o�ca, a tu krople zn�w zamarzaj� w skarpetkach.
Alicja wychodzi z budynku i zanurza si� na chwil� w tym sm�tnym nastroju
zimowego kwietnia. Ale zaraz biegnie ulic�, bo zawsze si� spieszy. Zaburzenia
klimatyczne przestaj� j� obchodzi�. Umys�, wed�ug niej, ma w�asne baterie,
wystarczy tylko o tym pami�ta�. On nie jest, tak twierdzi Alicja, zale�ny od
s�o�ca czy ciep�a, i nie obchodzi jej, �e ostatnie badania nad melatonin�
dowodz� czego� ca�kiem przeciwnego. Umys� Alicji jest wi�c jasny i rze�ki, a jej
twarz skupiona i pogodna, jakby na przek�r pogodzie. Kryszta�ki lodu w
skarpetkach nie maj� znaczenia, je�li d��y si� dok�d� odpowiednio energicznie.
Ona zawsze dok�d� d��y.
Stop! R�wnie szybko, jak bieg�a, przystaje teraz, cho� ju� przecie� by�a
przygotowana do skr�tu na rogu ulicy, przystaje nagle, cofa si� i odwraca
spokojnie ku wystawie sklepowej. On przest�puje z nogi na nog�, �mieszny. Trzyma
gazet�, nie: mnie j� nerwowo w r�ce. Rzuca ze z�o�ci� i biegnie w stron� rynku.
Ta jego dziewczyna znowu nie przysz�a.
Alicja widzia�a ich kiedy� razem: szczup�a, drobna licealistka, zawsze nad�sana.
Iwona czy Iwka, chyba tak si� do niej zwraca�. Niepowa�na dziewczyna, pomy�la�a
Alicja. Dziwne, �e on tego jeszcze nie dostrzeg�.
II
Iwka znowu nie przysz�a, a przecie� lekcje dawno si� sko�czy�y. B�dzie
t�umaczy�, �e t�ok w szatni szkolnej? �e zagada�a si� z kole�ankami? �e
zapomnia�a? Bzdura, nigdy nie zapomina, on wie. Trzepocz�c s�odko powiekami,
wyja�ni mu tym cienkim, infantylnym g�osikiem, �e absolutnie nie mog�a? Przecie�
nie czeka� a� tak d�ugo? Naprawd�? Biedny misiaczek, zmarz� pewnie. Roze�mieje
si� niem�drze. Um�wi si� zn�w i zn�w nie przyjdzie, ca�e popo�udnie sp�dzi w
jakim� wielkim sklepie, nie dbaj�c o to, �e on czeka, poch�oni�ta przymierzaniem
ciuch�w. Zmi�� gazet�, wrzuci� j� do kosza i biegnie teraz w stron� rynku.
Rozgl�da si� jeszcze.
III
Przyciemnione, przyt�umione �wiat�a, ziele� i br�z, sylwetki siedz�cych rozmyte
jak we mgle. Dziewczyna przy barze nalewa piwo do szklanek, podaje. Brz�kni�cie
szk�a wpl�tuje si� w szmer rozm�w. Piwniczny zaduch. Nikt nie pali, a jednak dym
snuje si� mi�dzy stolikami. W �lad za nim pod��a monotonny song saksofonu z
g�o�nik�w. Ch�opak z piwem w r�ce stoi przy barze, niezdecydowany, jakby brak�o
mu odwagi, �eby wej�� w senn� gardziel lokalu. Siada na jednym z tych wysokich
sto�k�w, kt�rych oparcia wrzynaj� si� w plecy. Kto� otwar� drzwi i wpu�ci� do
�rodka zadymk�: gar�� �nie�ynek, podejrzanie d�ugo ta�cz�cych na schodkach i
nikn�cych wreszcie w zadymionej czelu�ci pubu. Od czasu do czasu jedna z nich
osiada na czyim� policzku i, zanim jeszcze stopnieje, potrafi uk�u� dotkliwie,
niczym ma�a, sfrustrowana i z�o�liwa igie�ka.
Jak zgrzyt jest ta dziewczyna, na kt�rej wej�cie wszyscy podnosz� g�owy i
zapominaj� na moment o swojej senno�ci: rozprasza mg�� swym gi�tkim cia�em,
przemierza pub energicznym, niemal wojskowym krokiem. Przeskakuje trzy schodki,
umieszczone bezsensownie mi�dzy stolikami i pewnie zd��a do baru, wyprzedzaj�c
swoich znajomych o dobre kilka sekund. Jej ostry wzrok omiata wn�trze krytycznie
i jasno, rozbija dym, przywraca kontury. Sama jest kanciasta i odkre�lona od
otoczenia mocn� kresk�: jaskrawy, l�ni�cy p�aszczyk, wysokie buty, krzycz�cy
makija�, rude w�osy. W�ciek�y oran� p�aszcza i soczysta ziele� sukienki pod
spodem. Mru�y oczy z zadowoleniem, gdy on omiata j� wzrokiem. My�la� przez
moment, �e to Iwka, ten p�aszczyk pomara�czowy. Cho� ju� wie, �e si� pomyli�,
nie odwraca g�owy, nie przestaje na ni� spogl�da�. Jest z tego zadowolona.
IV
Wi�c A�ka. Wsp�lni znajomi poznaj� ich ze sob� jeszcze tego popo�udnia. W�skie
palce A�ki wbijaj� si� w jego d�o�. Banalne imi�, m�wi ona zdecydowanie. Ale to
si� zmieni. Banalna nie jestem. Ze Stermonu przyjecha�am. Zima tu d�uga jak
nieszcz�cie. Miasto szare jak kasza.
Nie lubi naszego miasta? Nie lubi� waszego miasta? pyta, s�owo lubi� jest jak
ciep�e piwo, rozumiesz? Uwielbia si� albo nienawidzi. Co do waszego miasta,
oka�e si� jeszcze. Nowa jestem. Rozgl�dam si�.
Jest wi�c nowa, jest ostra jak �d�b�o m�odej trawy i zamierza zosta� gwiazd�.
Piszcz�ce t�umy nastolatek i plakaty w magazynach. Koncerty, p�yty i filmy. Nie
b�dzie zwyczajnie, o nie. Nie b�dzie szaro.
Nie cierpisz szaro�ci? Nie cierpi� szaro�ci? Chyba wida�.
A�ka uwielbia pomara�czowy, szczeg�lnie wyzywaj�cy na tle szacownych,
zakurzonych mur�w miasta pora�onego kwietniow�, irracjonaln� zim�. A�ka w
pomara�czowym rzuca si� w oczy, Iwce by si� to nie podoba�o, straci�a monopol na
najbardziej jaskraw� jaskrawo��. Ale Iwka uczy si� teraz intensywnie do matury i
nie liczy si� w �yciu towarzyskim. W og�le si� nie liczy, od wielu dni. W
otch�a� wpad�y te dwa lata, podczas kt�rych znosi� cierpliwie jej humory. Liczy
si� A�ka, kt�ra ju� nie chodzi do szko�y, szko�y s� szare, w ustach A�ki to
straszliwa obelga. Bo �ycie A�ki, tak jak i jego �ycie, sk�ada� si� mo�e jedynie
z jasnych, krzycz�cych kolor�w. O A�ce m�wi ju� ca�e miasto, A�ka bywa
wieczorami w najmodniejszych pubach, A�ka uwielbia pomara�czowy, to wszystko, co
o niej wiadomo.
V
Co robisz rano, pyta on, a A�ka mru�y kocie oczy i powtarza jego pytanie. A�ka
powtarza ka�de pytanie, kt�re jej si� zadaje, jest jak echo, jak lustro. A�ka
nienawidzi: zimy i szaro�ci. A�ka uwielbia: pomara�czowy, piwo i g�o�n�,
rytmiczn� muzyk�. Ale nikt nie wie, co A�ka robi rano. Nawet on nie wie, wi�c
przemierza ulice miasta w beznadziejnej pogoni, pr�buj�c A�k� odnale��. Na
pr�no: nie wie, �e A�ka za dnia po prostu nie istnieje. Odnajduje si� dopiero
wieczorem, w pubie lub w dyskotece, dok�adnie tam, gdzie si� um�wili i dok�adnie
o tej porze. On zapyta: co robi�a� przez ca�y dzie�? bo jest zazdrosny o ten
czas, o kt�rym nie wie. Ona zmru�y kocie oczy i zapyta: co robi�e� przez ca�y
dzie�?
VI
A�ka? Dziewczyna przemierza mostek, dziewczyna, kt�ra wydaje si� by� A�k�, ale
on ju� przecie� wie, �e A�k� by� nie mo�e, jest po�udnie i pierwsze wiosenne
s�o�ce przeziera nareszcie przez nagie konary drzew, bawi�c si� z jej
rozpuszczonymi w�osami. Dziewczyna, kt�ra wyda�a mu si� A�k�, jest jej wzrostu,
ma jej figur� i rysy, ale st�pa delikatnie i mi�kko, powoli i z namys�em czyni�c
ka�dy krok na w�skiej k�adce. By�aby A�k�, gdyby nie ten pastelowy p�aszczyk i
szary golf wyzieraj�cy znad ko�nierza, i sp�dnica pow��czysta. By�aby A�k�,
gdyby nie ten rozmarzony wyraz twarzy nietkni�tej pudrem czy szmink�, te w�osy z
lekka tylko po�yskuj�ce na rudo. A�k� by� nie mo�e, a jednak on wo�a jeszcze
raz, wymawia jeszcze raz te dwie sylaby, kt�re nie mog� by� jej imieniem,
pomimo, �e twarz... A jednak. Roztargnione, b��dz�ce do tej pory w konarach
drzew oczy szukaj� niepewnie w�r�d przechodz�cych, wi�c on powtarza zn�w to
imi�. Ona zgarnia z twarzy w�osy rozrzucone przez wiatr. Okropny wiatr, ale
nareszcie ciep�y. Poznaje? Nie, nie poznaje, ale u�miecha si� ze zrozumieniem.
Kumpel A�ki, tak? Wi�c, m�wi on, wi�c nie jeste�... Wi�c nie jestem A�k�, m�wi
ona. On staje na mostku, staraj�c si� zrozumie�.
A�ka nie m�wi�a, dziwi si� on, a dziewczyna krzywi usta, dla niej oczywiste
jest, �e A�ka zn�w nie przyzna�a si� do rodziny, to dla A�ki typowe, A�ki nie
warto nigdy bra� na serio. Jego wzrok zatrzymuje si� na tych wdzi�cznie
wygi�tych wargach, szuka s��w, szuka zda�, jakiej� kotwicy, �eby przed�u�y�
rozmow�, �eby zatrzyma� dziewczyn� na jeszcze jeden moment. Tymczasem ona,
uwa�aj�c spraw� za wyja�nion� i zamkni�t�, zgarnia zn�w te rozrzucone,
rudobr�zowe w�osy i odchodzi. Chcia�by zawo�a� jeszcze raz, ale waha si�: ju�
wie, �e to nie A�ka, �e jej siostra bli�niaczka, ale nie wie przecie�, jakiego
imienia powinien u�y�. Dziewczyna tymczasem znika mi�dzy drzewami.
VII
Spostrzega j� na rynku, z paczk� ksi��ek w jednej r�ce, podczas gdy drug� d�oni�
odsuwa z oczu niepokorn� grzywk�. Nie Joanna, wi�c, pyta on. Anka, odpowiada z
niech�ci�, gdy on zast�puje jej drog�. Tym razem, postanawia, tym razem nie
zniknie mu tak nagle. Milczy przez chwil�, dr��c. Pyta, czy zachodzi czasem do
pubu i jak to si� sta�o, �e jej nigdy wcze�niej nie spotka�. Nie jestem A�k�,
odpowiada ona, znowu nas mylisz. Pr�buje odej��, spuszcza g�ow�, kieruje si� w
stron� ksi�garni, ale on ko�uje wok� niej, k�adzie r�k� na �cianie pobliskiego
budynku, zatrzymuje j� jeszcze raz, jest tak blisko, �e jej w�osy omiataj� mu
twarz. Jakby� jednak by�a, m�wi cicho, jakby� by�a A�k�, ale te w�osy, te
ciuchy. Ten wysi�ek, �eby si� odr�nia�. P�omyk triumfu na piegowatej twarzy
dziewczyny. Przyjd� do pubu, prosi j� cicho, dzi� wieczorem. Chcesz nas sobie
por�wna�, m�wi ona z przek�sem, jak na wystawie mebli. Chwila wahania z jego
strony. A�ki dzisiaj wieczorem nie b�dzie, k�amie beztrosko. Lecz ona tymczasem
wyrywa si� z sieci i umyka.
VIII
A�ka wieczorem, weso�a, kolorowa, paple co� bez sensu, mru��c te oczy teatralnie
oczy, co g�adko i szybko rozcinaj� senn� mg�� pubu, przemierza parkiet knajpy
zdecydowanymi, du�ymi krokami, zadowolona ze spojrze�, kt�re za ni� pod��aj�.
Zazdrosny, pyta, widz�c, jak on marszczy brwi. Nie, odpowiada on i przyci�ga j�
do siebie, bo zaczynaj� gra�, i ju� sala wiruje, miga i szumi, nie o nich jestem
zazdrosny. O czas. Ten czas, kt�ry gdzie� si� razem z ni� zapodziewa. Ten czas,
w kt�rym A�ka �yje sama dla siebie. Tyle godzin, na kt�re znika mu z oczu.
�ycie, kt�re prowadzi poza nim, bez niego. Co wtedy robi, kim jest?
Co wtedy robisz, kim jeste�? Ona odbija pytania jak echo. Jakie maski wtedy
wk�adasz? Na jakie dziewczyny patrzysz? Odbija pytanie za pytaniem, on ju� jej
nie dostrzega zza tego lustra, kt�re przed nim postawi�a, jak przed
bazyliszkiem, kt�ry wzrokiem pragnie przenikn�� ka�dy atom lekkomy�lnego,
w�cibskiego przybysza i zamieni� go w pos�uszny, ma�o k�opotliwy kamie�. Tak,
A�ka broni si� przed przenikni�ciem.
Wybucha �miechem, kiedy on relacjonuje jej spotkanie z Ank�. Za�miewa si� w tym
wirze, w kt�ry razem wpadli, za�miewa si�, a ludzie w knajpie wychylaj� si� z
foteli, zatrzymuj� si� w biegu, w ta�cu i patrz� zdumieni. A ona �mieje si�. Bo
to przecie� Anka wiecznie �ciemnia, Anka kr�ci i plecie trzy po trzy, Anka
twierdzi, �e wszystkie trzy s� wied�mami, to po prababce, kt�r� utopiono w
g�rskiej rzece za czary. Wszystkie trzy? O tak, �mieje si� A�ka, czy ta
prawdom�wna i porz�dna Anka nie odkry�a swemu prze�ladowcy istnienia Anielinki?
Na jeden raz by�oby za du�o, zostawi�a ten obowi�zek swojej �miej�cej si�,
jaskrawej siostrze. Nie powiedzia�a o Anielince, pewnie, to by�oby za du�o jak
na jeden raz. Wszystkie trzy jeste�my wied�mami, �mieje si� A�ka, zapomnij o
tym, �e kiedykolwiek nas przenikniesz, zapomnij, �e mo�esz uwierzy� mnie lub
Ance. Anielince mo�na wierzy�, plecie dalej A�ka w nocy nad piwem, ale Anielinki
nie ruszaj, ona nie dla ciebie. Anielinka to taki elf, nieskazitelny, czysty,
tylko by� j� zepsu�. B�ysk oczu ostrzegawczy.
IX
Mg�a na placu zn�w uniewa�nia wszelkie ostro�ci, z�agodnia� w jej woalu gro�ny,
szklany gmach banku, a figurki ustawione w fontannie wykrzywiaj� si� jako� mniej
z�o�liwie. Wie�e ko�cielne tylko dziwnie ostre i wyra�ne, cho� tak daleko. Jest
wcze�nie, tak wcze�nie, �e nawet narkoman�w jeszcze nie ma i nawet ekspedientki
nie zd��y�y jeszcze dotrze� do swoich sklep�w. Ch�opak sunie przez t� mg��. Noc
przemija�a powoli, bo nieprzespana, gdy odprowadza� A�k� pod blok, by�a druga i
tylko na drugim pi�trze jeden pokoik ci�gle o�wietlony. Wskaza�a: Anka. Kiedy
posta� zamajaczy�a za firank�, jakby na przek�r przywarli do siebie. Gi�tkie i
twarde cia�o pod zimn�, szeleszcz�c�, �lisk� kurtk�. Uciek�a nagle za drzwi.
�wiat�o zgas�o. By�a druga. Noc zimna jak nieszcz�cie. Ca�y p�wiatek znikn��
z ulic. Spod bloku wyruszy� w miasto. �wit zastaje go na placu, mg�a szczypie
pod powiekami.
Podchodzi do fontanny, bo zdaje si� mu, �e oszukuj� go obola�e oczy. Czy to
jeden z potwork�w si� porusza, czy to kto� jeszcze zarwa� noc i przedziera si�
przez mg��? Milczy. Patrz� na siebie. To ta twarz, blada od bezsenno�ci, tym
mocniej zaznaczaj� si� na niej piegi. Te w�osy.
Anka, m�wi ona wyja�niaj�cym tonem, wypowiada tylko to jedno s�owo i zeskakuje z
wilgotnej fontanny. Teraz ju� widzi: to Anka. Wtopiona w t�o, tylko twarz
wyziera poprzez g�sty woal mg�y, wszystko inne: r�ce, fa�dy sp�dnicy, nawet
w�osy zdaj� si� by� jeszcze nie zmaterializowane. On szuka jej niemal po omacku,
trzyma w d�oniach niewidzialne cia�o. Chce jej wyt�umaczy�, m�wi, szepcze, s�owa
wsi�kaj� w powietrze. Chce powiedzie�, �e my�la� o niej, �e nie A�k�, �e j�
pragn�� obejmowa�, a pod palcami czu� sztywne, kanciaste kom�rki jej siostry. Ta
dziewczyna jest mi�kka i niemal bezcielesna, roztapia si� pod jego dotkni�ciem,
dr�� oboje z ch�odu i z gor�czki zarazem.
X
I znowu pub wieczorem - ostra i wyrazista twarz Anki. Ca�uj�c spierzchni�ty od
zimna policzek zastanawia si�, czy ona ju� wie, czy zwierza�a si� jej tamta
mglista siostrzyczka. Odsuwa si� i patrzy. Ona wybucha �miechem. D�ugo jeszcze
chichocze, dziecinnym, piskliwym d�wi�kiem otrze�wia atmosfer�. Nie wie
przecie�, �e on, b�d�c z ni�, my�li o tej porannej chwili na placu, o u�miechu,
kt�ry niczym u�miech kota z Lewisa Carrolla zawis� na moment we mgle, pozbawiony
w�a�cicielki, u�miech �agodny i melancholijny. Nie wie o niczym, ju� si� upewni�
co do tego, nie wie ona, nie wie Anka, kt�r� odprowadza� popo�udniem prawie pod
sam blok, nie wie, �e on wraca do pubu. Nie dowie si� A�ka, �e zn�w b�dzie sta�
wypatruj�c w oknie mi�kkiej sylwetki. Nie wie, �e poci�ga go i kusi
bezcielesno�� i delikatno�� tamtej.
A�ka mru�y oczy i wtedy on dr�y, bo zdaje mu si�, �e dziewczyna wypali jakie�
wiem o wszystkim, my�la�e�, �e to si� da ukry�? I zacznie drwi� z tego pi�knego,
subtelnego uczucia, kt�re, jak s�dzi, rodzi si� w nim, i nie zrozumie pusta
dziewczyna, �e on od dwudziestu minut usi�uje si� przyzna�, pr�buje wyt�umaczy�
si� jako� i jednym ci�ciem zako�czy� znajomo��; A�ka mru�y oczy, patrzy na niego
tym bezwstydnym wzrokiem i on ju� wie, �e nie zdo�a si� dzi� wyrwa� spod w�adzy
jej spojrzenia. Zostaje wi�c. W jej oczach, w jej wyci�gni�tych, spr�ystych
ramionach.
Lampy. Bardzo du�o lamp. Neon olbrzymi na dachu dworca i wiadukt rz�si�cie
o�wietlony nad ruchliw�, pe�n� samochod�w ulic�. A przecie� jest noc, wi�c sk�d
ich tyle? Jest noc, dlaczego wi�c tak jasno?
To jest to, m�wi A�ka, wskazuj�c palcem na to wszystko, lampy auta, wiadukt,
dworzec. Miasto. Nie zasypia. Zawsze czujne, zawsze czym� zaj�te. Po�piech,
ruch, bieg, zwyci�stwo. Post�p. Tak si� �yje. W jego rytmie, razem z nim.
Zdobywa si� je, zdobywa si� �wiat. To jest to.
Strz�sa jego r�k� z ramienia niecierpliwym drgnieniem. To jest to. Miasto,
sztuczny, kanciasty, jaskrawy �wiat.
XI
Ten lokal jest cichy i ciemny, umieszczony poni�ej poziomu ulicy, wi�c jakby
odsuni�ty od g��wnego nurtu; schodki, korytarzyk. Nim dochodzi si� do g��wnej
sali, zapomina si� o zakupach, pracy, zaj�ciach, szumie dnia. Wszystko to
widziane z oddali traci powoli znaczenie. Zapachy herbat unosz� si� spod
�miesznych, kolorowych, lnianych kapturk�w, przykrywaj�cych czajniczki. Wybiera
si� zawsze dwa rodzaje: ka�de z siedz�cych t�, kt�r� lubi najbardziej. Po
pierwszej fili�ance mo�na si� przecie� zamieni� czajniczkami i delektowa� si�
dla odmiany herbat� rozm�wcy.
Cynamonowa pachnie najmocniej: odpychaj�ca na pocz�tku, bo nie z herbat�, ale z
szarlotk� t�ust� i kruch� si� kojarzy. Idiotyczny pomys�, pakowa� cynamon do
herbaty. Zapach jednak wci�ga, fascynuje; chcia�oby si� nos utopi� w fili�ance.
Jest wspomnieniem rodem z muzyki Debussy'ego - czym� zniewalaj�co egzotycznym i
upajaj�cym. Co innego maraschino: ta uwodzi przede wszystkim smakiem. I nie
wolno przesadzi� z cukrem, je�eli w og�le u�ywa si� cukru do herbaty, bo w
odr�nieniu od goryczkowatej, arystokratycznej cynamonowej sama w sobie ma do��
s�odyczy; mi�kka i trze�wa zarazem, �agodna, a jednak mocna. Cukier szkodzi jej,
odbiera si��.
Wi�c, m�wi on, a Anka tylko si� u�miecha, zamyka oczy i rozkoszuje si� smakiem
wi�niowym i s�odkim. Wi�c, niecierpliwi si� on, bo jest ignorantem i nie
rozumie, czym dla niej jest herbata. Piwo st�pia zmys�y, mruczy ona, nie
rozumiem piwoszy, ludzi, kt�rzy ca�ymi wieczorami potrafi� wlewa� w siebie co�,
co sk�ada si� g��wnie z procent�w i ma smak dwutlenku w�gla.
Tu kiedy� by� bar kanapkowy, m�wi on, nie do wiary, jak si� zmieni�o. I tak tu
by�o jasno. Kr�ci g�ow�, podczas gdy ona si�ga po jego czajniczek, nalewa,
podnosi fili�ank� do ust, zamyka oczy.
Wi�c mam starsz� siostr�, m�wi ona, i dwie siostry r�wnolatki. I jeszcze to
idiotyczne podobie�stwo. Zewn�trzne, oczywi�cie. Jedno istnienie w czterech
odmianach. I wierz mi, naprawd� nie chcia�by� by� sam w podobnej konfiguracji.
Zw�aszcza, �e nawet Alicja - ta grzeczna, m�dra i rozwa�na Alicja - cho� starsza
o dwa lata, dziwnie wygl�dem si� nie r�ni. Jak gdyby rodzice dali jej te same
geny, kt�re potem podarowali nam.
Zawsze takie same. Jakby� mia� przed sob� trzy lustra. Doros�ych to bawi.
Zachwycaj� si� niczym laleczkami. Ubieraj� jednakowo i potem nigdy nie wiadomo,
czy ma si� na sobie ciuchy swoje czy siostry. To znaczy, ja zawsze poznawa�am,
po zapachu. Ale nikt mi nie wierzy�. Bo to przecie� wszystko jedno.
Zawsze takie same. Mo�e dlatego wn�trza wykszta�ci�y si� nam tak odmienne.
Obrona w�asnej to�samo�ci. Straszliwy wysi�ek - po co? w obronie swojego
istnienia. �eby nie by�o wszystko jedno - ja czy ona.
Nie umawia�y�my si�. Nie rozdziela�y�my r�l w dramacie. Nie wyrzuci�y�my na
wielki stos wszystkich cech charakteru, �eby je potem podzieli� na cztery r�wne
kupki: ty b�dziesz m�dra, ty roztargniona, ty dziecinna. Wysz�o samo, po ilu�
tam pr�bach i b��dach. Wyodr�bni�y�my si�. Z "A razy cztery", jak nas nazywali w
podstaw�wce, wy�oni�y si� cztery niezale�ne, r�ne osoby.
Tak mruczy do niego Anka nad fili�ank� cynamonowej. Jeszcze przy kontuarze d�ugo
wybiera, nachyla si� nad s�ojami, kt�re podaje ta kobieta ubrana na czarno,
ascetycznie. Z paczuszkami w r�ce wychodz� z herbaciarni. Ona znika we mgle, on
przyspiesza kroku.
XII
Szuka. Biegnie ulic�. I nast�pn�. Przemierza miasto w absurdalnej pogoni za
nieznanym celem. Przetrz�sa osiedla, koczuje przed blokiem, co do kt�rego nie ma
przecie� ca�kowitej pewno�ci, �e jest tym w�a�ciwym, one ci�gle k�ami�, mog�y
zwodzi� go i tutaj. Ale sterczy pod nim codziennie. Kr��y po parku, przygl�daj�c
si� niecierpliwie zakochanym na �aweczkach. Obejrza� ju� nawet wszystkie
narkomanki na placu z fontann� i wszystkie ekspedientki w domach towarowych. W
pogoni za zjawami traci sen, traci zmys�y. Wszystko na pr�no.
Wszystko na pr�no. Czasem wydaje si�, �e to ona. Znajoma sylwetka, ciemne w�osy
rozrzucone na ramionach, ta�cz�ce z wiatrem, d�ugie, w�skie palce zbieraj�ce je
w warkoczyk. Czasem b�ysk oczu: migda�owe �renice i rude piegi. Ale natychmiast
przychodzi rozczarowanie. Obca twarz, zdziwiona wzrokiem, kt�ry przez moment na
niej spocz��, znika w t�umie. Zn�w fa�szywy trop.
I zn�w, niestrudzenie, przebiega ulice miasta, poszukuj�c dziewczyny, cho� sam
nie wie, kt�rej.
Prosi A�k�. Kotku, m�wi ona, za m�dra dla ciebie. Pi�� minut rozmowy z Alicj�
przyprawia o b�l g�owy ka�dego normalnego cz�owieka.
Anka odpowiada ch�odno, zapomnij, zepsuty jeste�, Anielinka taka dziecinna,
zgorszy si� tylko samym przebywaniem w twoim towarzystwie.
Odmawiaj� obie, ze w�ciek�o�ci� zagryza wargi.
Nie umie wyt�umaczy�, nie tylko im, ale samemu sobie, dlaczego tak zale�y mu na
poznaniu pozosta�ych si�str. Dlaczego tak wa�ne s�, jak dwa elementy uk�adanki,
ich osoby, dlaczego we wszystkie twarze dziewcz�t zagl�da tak niecierpliwie.
Wie tylko, �e musi je odnale��, zanim nadejdzie lato. M�czy go ju� ta uparta
pogo�, a jeszcze bardziej lawirowanie pomi�dzy Ank� i A�k�, nie potrafi mimo to
zrezygnowa� ani z szukania, ani z tamtych dw�ch.
Musi je odnale��, uzupe�ni� ten obraz, z��czy� w jedno�� wszystkie
rozpierzchni�te w�tki, scali� to, co rozszczepi�o si� na cztery.
Nie rozumie tylko, jaki jest tego cel.
XIII
Budynek nieopodal jednego z wej�� do parku: stary, szacowny, ale odnawiany
w�a�nie, cz�� fasady jest wi�c jeszcze szaro��ta i zamglona, po prawej stronie
jakby �nieg sp�yn��, oczyszczaj�c z kurzu, pastelowo cytrynowa barwa �ciany
rado�nie wystawiaj�cej si� do s�o�ca. Nawet okna niejednakowe: tam brudne i
przysmutnia�e, tu b�yszcz�ce szyby i framugi �wie�o odmalowane, wysychaj�ce na
ciep�ym, rze�kim wietrze. Ta po�owa budynku ju� wiosenna, tamta - ci�gle w
trakcie odwil�y, z rusztowaniami dopiero co przystawionymi do mur�w. Cz�sto
spotykany widok w mie�cie zd��aj�cym ochoczo do kapitalizmu, dziwny tylko
dlatego, �e, jak tabliczka nad drzwiami og�asza, jest to uczelnia wy�sza, a
szko�y rzadko kiedy miewaj� taki gest: pastelowe, �wie�e mury.
On nie zastanawia si� nad losami edukacji w kraju przechodz�cym transformacje
ustrojowe: zafrapowa� go g��wnie kontrast pomi�dzy dwoma tak odmiennymi
skrzyd�ami, tym odnowionym i tym ci�gle czekaj�cym na odnow�. Przypomina mu si�
wystawa fotografii, kt�r� widzia� w telewizji: wizerunki twarzy ludzkich
podzielono na p�, wzd�u� linii nosa, a ka�d� z po��wek po��czono z jej
lustrzanym odbiciem. Okaza�o si� bowiem, �e czasem lewa strona twarzy mo�e by�
smutniejsza, lub na odwr�t, weselsza od prawej. Takie skojarzenie ma, patrz�c na
budynek. Ale ta my�l umyka szybko, zatopiona w powodzi wielu innych my�li i
skojarze�. Nie przyszed� tu po to, by ogl�da� mury. Jego uwaga skupia si� na
wychodz�cych z budynku.
Poznaje j� od razu, jest tak uderzaj�co podobna do si�str, mo�e tylko troch�
powa�niejsza, z w�osami uczesanymi g�adko, w okularach, wielki segregator w
r�ce, granatowy p�aszczyk. Nie zwraca na niego uwagi, czego si� zreszt�
spodziewa�, rozmawia przez chwil� z kole�ank�, otwieraj� swoje segregatory,
przegl�daj� kartki, por�wnuj� notatki. �egnaj� si� i rozchodz�: kole�anka idzie
na prawo, siostra Anki i A�ki przechodzi przez uliczk�, wprost na niego,
obrzucaj�c go oboj�tnym spojrzeniem. Mija go. Odchodzi. On wo�a, wymawiaj�c imi�
Anki. Ona nie reaguje. On biegnie za ni� i wo�a jeszcze raz. Odwraca si�,
zdejmuje okulary z nosa i mru�y oczy, bo s�o�ce. Kilka s��w wyja�nie�. Kiwa
g�ow� z ironicznym u�miechem, kiedy on m�wi jej o siostrach. Tak, Anka lubi
opowiada� r�ne dziwne rzeczy, powinna za�o�y� sobie kartotek�: co, gdzie i do
kogo powiedzia�a, jak ju� zmy�la�, to logicznie i konsekwentnie, a ona ci�gle
pl�cze swoje w�tki. Ale� mylisz si�, nie jeste�my a� tak podobne. Musia�by� nas
zobaczy� razem, mnie i moje m�odsze. Tak, m�odsze siostry. Nie, nie mam czasu,
musz� si� uczy�. Dzi� wieczorem? Przymkni�cie oczu, przegl�da w my�lach sw�j
plan dnia. Ale odmawia, ma du�o nauki. Egzaminy, rozumiesz. Odchodzi, �ciskaj�c
mocniej w d�oniach sw�j niebieski segregator. On nie idzie za ni�, ale wie, �e
nie ust�pi. Wie, �e b�dzie czeka� jutro i za tydzie�, o tej samej porze, w tym
samym miejscu. Kiedy� b�dzie mia�a czas. Dzi� odchodzi, powtarzaj�c w my�lach
jej imi�. Alicja, tak, Alicja.
XIV
Jeste�cie identyczne, upiera si� on, zn�w nieufny. A�ka prycha niecierpliwie,
odrzuca w ty� rude w�osy zwi�zane w kitk�, mru�y oczy. Nie jest tak podobna, jak
si� to tobie zdaje. W og�le nie jeste�my a� tak podobne do siebie, wszystkie
cztery, jak si� tobie zdaje. Gdyby� zobaczy� nas razem, zrozumia�by�. W�a�nie,
przerywa jej i �apie dziewczyn� za przera�liwie chudy nadgarstek, a ona
wypuszcza z r�ki szklank� pe�n� piwa. Gdybym zobaczy�. Nigdy ie widz� was razem.
Dlaczego, no, dlaczego? Nigdy. Ani razu. Zawsze pojedynczo.
Szklanka szcz�liwie wyl�dowa�a na stoliku, brz�kn�a tylko niezbyt g�o�no, no,
i piwo si� rozchlapa�o na lakierowanym blacie. A�ka milczy. Dlaczego, powtarza
pytanie. Uwalnia r�k�, rozciera, znowu mru�y oczy, gdy on patrzy, z tym
idiotycznym spojrzeniem inkwizytora, a w pubie robi si� duszno i gor�co. Czy my,
pyta cierpko, jeste�my przywi�zane jedna do drugiej? Czy mamy si� zawsze trzyma�
razem, pozwala�, �eby si� nam wszyscy przygl�dali i mo�e jeszcze pozowa� do
zdj�� jak te podrabiane nied�wiedzie w g�rach? Ty, z�otko, my�lisz, �e we
czw�rk� nam ra�niej. A ja wol� tak, jak jest, kiedy nikomu si� w oczach nie dwoi
i nie troi. I wol� by� uznawana za orygina�, nie za jedn� z kopii. Urywa i prosi
o kolejne piwo. - Rozchlapa�e�, kolego. - Wypija szybko i wstaje. Zosta�, prosi
on, obejmuj�c cienk� tali� odzian� w obcis�y, bawe�niany podkoszulek, obiecuj�,
�e nie b�d� ju� pyta� o nie. Kotku, odpowiada ch�odno, �le mnie oceniasz,
zazdrosna nie jestem o twoje mrzonki na ich temat i wszystko mi jedno, byleby�
Anielink� zostawi� w spokoju. Nawet jej nie znam, m�wi on. Tym lepiej, odpowiada
ona. Wi�c dlaczego tak wcze�nie? Tu w�a�nie o ni� chodzi, A�ka pochyla si� nad
nim z pob�a�liwym u�miechem, wszyscy wyje�d�aj� z miasta, opr�cz ma�ej, a ona
si� boi sama. Taki dzieciak. Wi�c musz� wraca� do domu. Pa. Znika i tylko
jeszcze przez chwil� jej zapach kr��y wok� niego, jak jaka� mgie�ka.
XV
Jest wiecz�r, s� latarnie, jest dziewczyna, kt�ra idzie obok niego. Spaceruj�
ulic� sm�tn�, ledwie o�wietlon� i zamglon�, �wiat�o rozprasza si� i niknie we
mgle, nim jeszcze dotrze do bruku. Wi�c wida� niewiele, przysi�g�by, �e nawet
stopy si� gdzie� gubi� i boi si�, �e r�wnie� ona, id�ca obok niego, gdzie� mu
zniknie. Wyci�ga r�k� i przyci�ga dziewczyn� ku sobie, ta opiera d�o� na jego
ramieniu i przytula si�, nie przestaj�c monologowa�. Na ulicy robi si� pusto.
Chodzimy w�asnymi drogami, mruczy ona, maj� mnie za dziwaczk�, a w gruncie
rzeczy normalne to one nie s�, wiesz. Dziwne jeste�my wszystkie i r�ne tak, �e
bardzo trudno jest nam si� porozumie�. Ka�da z nas we w�asnej mgle. Niewiele
rozmawiamy. �yjemy z dala od siebie. Irytuje nas to zewn�trzne podobie�stwo...
Milknie, a on wyobra�a sobie ten blok, spod kt�rego wyfruwaj� co ranka w cztery
r�ne strony �wiata, by wr�ci� wieczorem, ani chybi A�ka ostatnia, kiedy inne
ju� �pi� i mo�e tylko Alicja przegl�da notatki.
Ka�da z nas we w�asnej mgle. Uwa�asz, jaka mg�a! W tym mie�cie nie wiadomo,
umrze� czy roztopi� si� we mgle.
Umrze�? Dlaczego?
Ot tak. Z bezsensu �ycia, odpowiada ona. Cztery ma�e dziewczynki na spacer
wysz�y w�r�d mg�y - jedna si� w niej zagubi�a - zosta�y tylko trzy - to i tak
du�o - m�g�by� wtedy, uwa�asz, zamiast mnie chodzi� na spacery z kt�r�� z moich
si�str...
G�upstwa opowiadasz, m�wi on. To bez r�nicy, dodaje ona.
To wielka r�nica, oburza si� on.
Nawet by� nie zauwa�y�, wzdycha ona melancholijnie, a on ma dreszcze, bo przez
moment jest pewien, �e ona wie. Ale tylko przez moment.
XVI
"W tym mie�cie nie wiadomo, umrze� czy roztopi� si� we mgle."
"W tym mie�cie nie wiadomo..." Powtarza to sobie od kilku dni, snuj�c si� po
sennym mie�cie. Maj jest i wszystko powinno kwitn��, szale�, ta�czy�: na razie
tylko jego kom�rki szalej� i b�belki rozszarpuj� mu krew, a w g�owie szumi,
b�bni, gotuje si�, wbrew pogodzie: bo maj ten jest zimny i ponury, mg�y i
deszcze, i wszyscy m�wi�, �e to absurd, jesie� w maju; inni twierdz�, �e odk�d w
styczniu by�a burza z piorunami, a by�a, to wszystko jest mo�liwe, nawet grom z
jasnego nieba, nawet w lipcu �nie�ek niebieski, jak w wierszyku dla dzieci, a
mglisty maj jest ju� po prostu norm�. Maj wi�c zimny i nieciekawy,
niesprzyjaj�cy zakochaniom, zauroczeniom i zawrotom g�owy, a jednak on chodzi w
tej mgle majowej jak pijany, czepia si� �cian i zagl�da w twarze wszystkim
mijanym dziewczynom.
"W tym mie�cie nie wiadomo..." Kt�ra z nich to powiedzia�a? By� wiecz�r,
wieczory nale�� do A�ki. By�a mg�a i romantyczny nastr�j, i dziewczyna, kt�ra
opar�a si� na jego ramieniu, to nie A�ka, to Anka. Kt�ra z nich? Pomiesza�o mu
si� wszystko, pomyli�y mu si� twarze, rozmowy, spotkania. Biega od dziewczyny do
dziewczyny, od nastroju do nastroju, z ostrych �wiate� dyskotek wpada w porann�
mg��, a potem koczuje pod odnawianym ci�gle budynkiem szko�y. Od nastroju do
nastroju. Od dziewczyny do dziewczyny.
"Umrze� czy roztopi� si� we mgle..." Na pewno nie Alicja, ona jest taka
rozs�dna. Ale i ona ma nastroje dziwne. Na �rodku ulicy nagle si� odwraca i
odchodzi w inn� stron�, zatapiaj�c si� w swoich ksi��kach i zn�w jest sam. Ta
samotno�� przyt�acza go, od tak dawna nie mia� z ni� do czynienia, ze nie umie
jej znie��, wi�c biegnie do nast�pnej dziewczyny.
Kt�ra z nich to powiedzia�a, kt�rej twarz mign�a wczoraj w autobusie, kt�rej
zmarzni�te r�ce ogrzewa� wczoraj pod pizzeri�, kt�ra na ruchomych schodach
powiedzia�a mu, �e strasznie si� boi nimi je�dzi�, a kt�ra wybieg�a na wiadukt i
przechyla�a si� przez barierki tak bezczelnie i tak beztrosko, �e a� mia�
dreszcze - Kt�ra z nich w herbaciarni opowiada�a mu o poezji, z kt�r� s�ucha�
techno w sklepie z p�ytami, kt�ra z nich pokaza�a mu album o Dalim, pytania te,
cho� odpowied� na nie istotna jest dla dalszego podtrzymywania znajomo�ci bez
ryzyka, �e wpadnie (powinien by� prowadzi� notatki), s�u�� g��wnie temu, by
zag�uszy� par� pyta� bardziej fundamentalnych. Tak, on nie wie, bo przecie� ju�
wszystko si� mu wymiesza�o, on nie wie, na kt�rej mu najbardziej zale�y: o kt�r�
tak naprawd� chodzi.
XVII
Pytania, nawet najbanalniejsze, s� wa�ne, bo jak do tej pory dziewcz�ta, a jest
to niebywa�e i prawie niemo�liwe, nie wiedz� o pozosta�ych zwi�zkach. Jest to
paradoksalne, my�li on cz�sto, a nawet podejrzane, �e do tej pory nic si� nie
wyda�o. Od dw�ch miesi�cy ci�gnie t� rozgrywk� i lawiruje pomi�dzy siostrami, a
one nadal tego nie odkry�y. Jak gdyby by�y obcymi osobami, mijaj�cymi si� bez
s�owa na klatkach schodowych; do licha, my�li on, biegn�c w sobot� z jednej
randki na drug�, dlaczego to si� jeszcze nie wyda�o, s� siostrami, siostry
zwierzaj� si� sobie, opowiadaj� sobie nawzajem o ch�opakach, czy one tego nie
robi�? Czy jest a� tak niewa�ny, �e nie ma o czym m�wi�? Iwka (kto jeszcze
pami�ta o Iwce? spotka� j� kiedy� na mie�cie, pyta�a, z kim teraz jeste�,
m�wili, �e z jak�� Ank�, wiesz, jutro zaczyna si� matura) chwali�a si� przed
wszystkimi kole�ankami, �e taki on m�dry, �e student, �e nie �aden smarkacz z
liceum. One nic. Nawet mi�dzy sob�.
Dlaczego, dzwoni w uszach to pytanie, kiedy patrzy w oczy Anki, A�ki, Alicji,
Anielinki, bo tak, i Anielink� wytropi� nareszcie w ksi�garni, kiedy ogl�da�a
"Alicj� po drugiej stronie lustra", krzywi�c si� na nijakie t�umaczenie i
infantylne ilustracje. Pomny wielu ostrze�e� wysy�anych w jego stron� przez
pozosta�e siostry, zagadn�� bardzo nie�mia�o o jej fascynacj� Lewisem Carrollem,
wspomnia� co� o jakim� Tolkienie czy innym r�wnie dziwnym pisarzu, kt�rego
nazwisko widnia�o na ksi��ce w jej koszyku. Milutka twarzyczka ma�ej rozja�ni�a
si�, zadzierzgni�to pierwszy w�ze� znajomo�ci. Nie spieszy� si�: wiedzia� od
si�str, jak �atwo j� zrazi�. Przypadkowe spotkania w ksi�garniach i na mie�cie.
Nim zd��y� przemin�� maj, byli ju� przyjaci�mi, zna� jej marzenia, bajki, kt�re
opowiada sobie na dobranoc i docinki, kt�rych nie szcz�dz� jej siostry. Tak,
u�miecha si� on ironicznie, dziecinna jest i naiwna, �atwo j� zrazi�, ale r�wnie
�atwo oszuka�. Ona nie wie nawet, �e pozna� wcze�niej tamte trzy. S�dzi, �e
istnieje w jego my�lach jako jedyna i niepowtarzalna, pozosta�e s� tylko jak��
ulotn�, nie zmaterializowan� mgie�k�.
Dlaczego to si� jeszcze trzyma, d�wi�czy ci�gle w nim to pytanie, dlaczego si�
nie wyda, niech si� wreszcie sko�czy, niech stan� przed nim wszystkie cztery i
zmusz�, by wybra�, cho�by na chybi� trafi�, jedn� z nich, by nareszcie rozci��
t� paj�czyn�, w kt�r� si� dobrowolnie wpl�ta�. W kt�rej si� szarpie i dusi.
A przy tym jednak boi si�, �e si� wyda, uwa�a na ka�de s�owo, kt�re wypowiada,
�eby si� nie zdradzi�, i ci�gle patrzy im w oczy, zw�aszcza Ance i A�ce,
zw�aszcza im, bo te dwie czarownice zdaj� si� wiedzie� o sobie i drwi� z niego
sekretnie; cho� rozumie, �e to tylko jego obsesja, jego strach, nie przestaje
patrze� im w oczy. Boi si� utraci� kt�r�kolwiek, cho� chcia�by umie� wybra�
jedn�.
I gor�czkuje si�, i ci�gle szuka, i nadal zagl�da w twarze wszystkim mijanym
dziewczynom. Bo cho� zna ju� wszystkie, to nadal zdaje mu si�, �e to jeszcze nie
koniec. Szuka pi�tej siostry, urojonej, nieznanej, tej, kt�ra cechy tamtych
czterech, tak r�nych, z��czy�aby w sobie. Jak kolory. Wszystkie w biel. Wtedy
m�g�by przesta� szuka�. I przesta�by si� m�czy�. Bo po co komu ca�a t�cza, kiedy
ma s�o�ce, t�cza zamkni�ta jest w jego blasku.
XVIII
"Koniec z tob�. Albo z nami. Na jedno zreszt�. Wszystko sko�czone. Przyjd� na
rynek, dowiesz si�. A."
Nadchodzi ten list, r�wnie niespodziewany jak �nieg w lipcu, uderza w niego
wtedy, kiedy zupe�nie si� nie spodziewa� wpadki, kiedy wszystko uk�ada�o si� jak
najlepiej, kiedy ta gor�czkowa gonitwa za czterema dziewcz�tami troch� zel�a�a,
kiedy ju� ustali� si� jaki� rozs�dny harmonogram spotka�, kiedy by� pewien, �e
mo�e zmniejszy� czujno�� - wtedy w�a�nie nadchodzi taki dziwny list.
Idzie teraz przez miasto, brodzi w py�kach topoli, cho� nie powinien wychodzi� z
domu, kiedy tyle tego py�ku, marzy o deszczu - ale deszczu nie ma i nie b�dzie,
pogoda boska, niebo czyste i s�o�ce mocne, ostre - i te py�ki pl�cz�ce si� po
ulicach, nawet tam, gdzie drzewa wcale nie rosn� i nawet w tych klimatyzowanych
sterylnych bankach - wsz�dzie py�ki. Py�ki mokre, zbite i osadzone na brzegach
wyremontowanej nareszcie fontanny. Puch na chodniku, wzbijany przy ka�dym kroku
przechodni�w.
Idzie przez miasto, walcz�c z py�kami i analizuje niespokojnie po raz sam nie
wie kt�ry tre�� tej dziwnej kartki. Pytania, same pytania. Kt�ra z nich, po
pierwsze, wys�a�a ten li�cik? Kr�tkie przekle�stwo wymamrotane pod adresem
rodzic�w nadaj�cych c�rkom tak niewiele zr�nicowane imiona. Pytanie kolejne, co
oznacza ten "koniec"? Czy odkry�y jego gr�? Czy to Anka, niezr�wnowa�ona Anka ma
znowu jakie� my�li nie tego? Wspinaj�c si� uliczk� prowadz�c� do rynku jeszcze
raz przegl�da wszystkie mo�liwe scenariusze. Nic z tego nie wychodzi. My�li
rozsypuj� si�, g�owa puchnie. Wszelka przemy�lno�� zawodzi.
Jest i ona, pod jednym z drzew na zakurzonym rynku, ubrana w szary p�aszczyk,
w�osy ja�niej� z daleka. To Anka, jest teraz pewien i czuje opadaj�ce napi�cie.
To Anka, szary p�aszcz, w�osy na wietrze, spotkanie na rynku. To Anka, ca�e
szcz�cie, Ance wszystko da si� wyja�ni�, cokolwiek do niego ma. Zd��a ku niej
szybszym krokiem, wita j� z daleka, wyci�ga r�ce, by j� obj��, ona odsuwa si� i
patrzy ch�odno, nic to, wszystko si� zaraz odkr�ci...
Anka? Jeste� pewien? pyta ona.
Jego pewno�� siebie pryska. Sekund� temu wiedzia�, teraz ju� wszystko si�
popl�ta�o. Dziewczyna zaczyna kr��y� wok� niego, on wodzi za ni� wzrokiem, na
rynku jest pusto i cicho.
To dlatego list nie jest podpisany. Tylko ta jedna litera, to dlatego, ju� wie i
zaczyna mu si� kr�ci� w g�owie.
Zastan�w si�, m�wi ona. Kt�ra z nas? Kiedy idziesz na spotkanie z dziewczyn�,
przyzwoicie by�oby wiedzie�, z kim zamierzasz si� spotka�. Kogo b�d� obejmowa�
twoje namolne �apska. Mog� by� ka�d� z nich, prawda? Nie umiesz nas odr�ni�. To
nie twarz ci m�wi, ty zgadujesz na podstawie miejsca, ubrania, pory dnia,
w�os�w, rzeczy, kt�re s� idiotyczne i niewa�ne. Czy odgad�by�, nawet z t�umu
takich samych dziewcz�t, t�, na kt�rej ci zale�y? No, na kt�rej ci zale�y,
kr�taczu? On kicha, ci�gle obracaj�c si�, kiedy ona chodzi wok� niego, staraj�c
si� nie straci� jej z oczu. Ten potok s��w i ta karuzela osza�amiaj� go. Zrozum,
zaczyna si� t�umaczy�. Jak mog�e�? przerywa mu, Anielinka za�amana, to dziecko
ufa�o ci bardziej ni� kt�rakolwiek z nas, nie mia�o nigdy do czynienia z takimi
pod�ymi typami, Anielink� si� chroni�o. Anka i A�ka, te dwie diablice, wszystko
im jedno, na to przecie� liczy�e�, one ci�gle kr�c�, wi�c pokr�c� te�, co? Anka
i A�ka, one b�d� si� z tego �mia�, ale Anielinki ci nie wybacz�. Alicja, zaczyna
on, nareszcie pewien. Alicja zgorszona. Ona, taka inteligentna, nie pozna�a si�
na tobie. Rynek wiruje, wiruje dziewczyna, kt�ra nawet o sobie m�wi dzi� w
trzeciej osobie. Pod�y jeste�. Zrozum, przedrze�nia go, trudno znale�� jakie�
wym�wki. Zrozum, doko�cz� za ciebie, kichaj sobie spokojnie, zrozum, one trzy
nie s� wa�ne, liczysz si� tylko ty... Tu k�opot. Kt�re trzy nie s� wa�ne, kt�re
trzy nale�y teraz odrzuci�, by obroni� si� przed t� jedn�? Widzisz, z�otko,
nijak nie mo�esz si� wy�ga�.
�apie j� za ramiona, przerywa ten upiorny, sabatowy taniec. Dziewczyna
zatrzymuje si�, czeka, podczas gdy on szuka po wszystkich kieszeniach
chusteczki, wyciera ciekn�cy nos. To daje mu czas na zebranie my�li.
Tu masz racj�, m�wi, nie mo�na si� wy�ga�. W takiej sytuacji jedynie szczero��
ma racj� bytu. Ot prawda, przewrotna kobieto bez imienia. Nie mog� odrzuca�
�adnej z was. Nie umiem �adnej wyr�ni�. Tak naprawd� wszystkie jeste�cie dla
mnie wa�ne. Jednakowo wa�ne. Oto prawda. Uwierz.
To ju� niewa�ne, m�wi ona cicho, lecz stanowczo. Wszystkie, wszystkie cztery nie
chcemy mie� z tob� do czynienia. Nigdy wi�cej. Kt�rekolwiek z naszych imion
wpiszesz pod listem, b�dzie poprawne. To ju� niewa�ne, co my�lisz. Tylko tyle
chcia�am ci powiedzie�. Cze��.
XIX
Odwiedza znowu wszystkie te miejsca, w kt�rych je spotyka�. Codziennie przegl�da
je wszystkie, w nadziei, �e kt�ra� z nich si� tam pojawi. Jak co sobot�, sp�dzi�
ranek spaceruj�c po placach i zagl�daj�c na rynek. Odwiedzi� r�wnie� wszystkie
ksi�garnie i przygl�da� si� bacznie wszystkim dziewcz�tom szperaj�cych po
p�kach. Teraz siedzi w herbaciarni, ma przed sob� kolejny dzbanuszek z herbat�
cynamonow�. Pozwala jej stygn��, nie wyci�gn�� nawet woreczka z fusami, pewnie i
tak napar jest ju� do niczego. Ale on nie dla herbaty przesiaduje tutaj.
Znikn�y wszystkie trzy z miasta: nie ma Anki, nie ma A�ki, nie ma Anielinki.
Puste s� wszystkie miejsca w kt�rych przebywa�y. Nie ma po co i�� do pubu: cho�
bywa� tam ostatnio co wiecz�r, cho� co wiecz�r wpatrywa� si� w mroczne wej�cie,
nie zab�ys�a w nim ani razu jaskrawa, kanciasta sylwetka. Ani razu, od dnia, w
kt�rym spotka� jedn� z nich na rynku, od dnia, w kt�rym wszystko si� wyda�o, nie
widzia� �adnej z trzech.
Alicja tylko zosta�a, nie na d�ugo pewnie. Jest czerwiec, ko�czy si� sesja na
uczelniach, po ostatnim egzaminie zagubi si� i ona. Na pr�no b�dzie obchodzi�
wszystkie te miejsca i koczowa� nocami pod blokiem.
Alicja zosta�a - ale Alicja go nie poznaje. Wychodzi ze szko�y zawsze z
kole�ankami, rozmawia z nimi, nie milknie ani na chwil�, je�li patrzy na niego,
to tak oboj�tnym wzrokiem, jak gdyby nigdy si� nie znali. Je�li wypadkiem jest
sama, zawsze udaje si� jej przebiec na drug� stron� ulicy, zgubi� si� w zau�ku.
Wi�c jakby jej nie by�o. Nie ma �adnej z nich. W mrocznej herbaciarni pachnie
cynamonem. Herbata si� ze szcz�tem zmarnowa�a.
XX
Wszystko wok� tych dziewcz�t takie dziwne, my�li on, same pytania, same
zagadki, wykr�ty. Te same, ale jednak inne. Cztery, a jakby jedna. Siostry, a
zawsze osobno. Same paradoksy. To przedziwne spotkanie na rynku.
Nieprawdopodobna gra, kt�r� tak d�ugo prowadzi�.
Jest koniec czerwca, on biegnie przez rynek, rozgl�daj�c si� mimo po�piechu,
uwa�nie, z przyzwyczajenia tylko, przecie� wie, �e nikt na niego nie czeka pod
t� pysznie rozwini�t� lip�, ani w tej kawiarni na rogu. Biegnie. Ma ma�o czasu.
Dzi� jest ostatni egzamin Alicji, sprawdzi� to na jej uczelni na tablicy
og�osze�. To jego ostatnia szansa, jutro Alicja zniknie jak tamte. Dzi� nie
wolno mu da� si� zby� oboj�tno�ci�. Dzi� wie zreszt� nareszcie, czego szuka.
Budynek uczelni tymczasem sta� si� ju� ca�y pastelowy, ��ty i r�owy. T�um
ludzi wychyn�� z niego i rozproszy� si� na ulicy. On czeka, po przeciwleg�ej
stronie, oparty o �cian�. Kobieta z domu obok przygl�da si� mu podejrzliwie. On
czeka.
Wychodzi wreszcie dziewczyna o twarzy tamtych dziewcz�t, podnosi d�o� do
zm�czonych oczu, wzdycha z ulg�. Jest na szcz�cie sama. On zrywa si�
natychmiast, przeskakuje jezdni�, staje przed ni� i zastawia sob� schody, nim
ona zd��y zareagowa�, w�azi jej po prostu w oczy.
Tylko chwil�, m�wi on, jedn� chwil�. Ona milczy, potakuje wreszcie g�ow�. Obok
budynku szko�y zaczyna si� park, przechodz� przez bram�, wchodz� w ziele�,
siadaj� na pierwszej �awce. S�ucham, m�wi ona i patrzy ch�odno. Czy�by� mia� co�
do dodania?
On zaczyna m�wi�, nie do ko�ca pewien tego, co chce powiedzie�, zbiera w sobie
wszystkie w�tpliwo�ci i podejrzenia, jakie snu�. Odkry�em wreszcie, m�wi.
Jeszcze jedn� dziewczyn�. T� pi�t�. T�, o kt�r� przez ca�y czas chodzi�o.
Urywa. Ona patrzy. Potrz�sa g�ow�, w�osy zn�w nie zwi�zane opadaj� z ka�dym
ruchem mocniej na oczy, a� w ko�cu wcale tych oczu nie wida� Pi�t� siostr�,
kontynuuje on, najdziwniejsz� ze wszystkich. Jej imi�? Kto je odgadnie, mia�a
ich ju� tyle, �e sama si� w nich dawno pogubi�a. Jej twarz, jej charakter?
R�wnie niepewne.
Jest kameleonem, m�wi on, zmienia oblicza i zachowanie jak modelka stroje,
przymierza jedno za drugim.
Jej sprzeczne d��enia, m�wi on, rozrywaj� j� na cztery strony �wiata.
Rozszczepia si� wi�c na cztery i ka�dej z czterech nadaje nowe imi�.
Czy nie tak? Urywa. Ona spuszcza g�ow�, on odsuwa w�osy z jej oczu. No, dalej,
m�wi. Chc� j� zobaczy�. Czy zgubi�a si� dawno mi�dzy maskami, zag�uszona przez
inne wcielenia znik�a? Dalej, Alicjo, zanim podzieli�a� si� na cztery siostry,
cztery wymy�lone, nieistniej�ce osoby, musia�a� zrobi� jak�� kopi� zapasow�
ca�o�ci i schowa� j� gdzie� g��boko w sobie.
Ju� wie, czego szuka�: dziewczyny, kt�ra jest jednocze�nie wszystkimi czterema.
Odgad� j� nareszcie. Ona milczy, ale pozwala, aby dotyka� palcami jej twarzy. On
g�adzi oczy, policzki, odsuwa te niesforne, opadaj�ce kosmyki.
Dlaczego? pyta.
Niebezpiecznie jest zrywa� maski. Maski s� wygodne, wszystkie te dodatkowe
wcielenia.
Przez ca�y czas widzia�em tylko cienie.
Przez ca�y czas oszukiwa�e� te cienie.
Ja? �mieje si�. C� m�wi� o tobie...
Wi�c wybaczaj� sobie nawzajem, bo c� innego mog� zrobi�, skoro ka�de z nich
r�wnie winne; r�wnie nieuczciwe wobec drugiego. �wiat znowu jednolity i
pouk�adany, pracowicie dopasowywane puzzle nareszcie wszystkie na swoich
miejscach. Czerwiec jest i pogoda prawdziwie czerwcowa, i nie ma ju� �adnych
niedom�wie�. Siedz�c na �awce, wyja�niaj� sobie wszystko.