4986
Szczegóły |
Tytuł |
4986 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4986 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4986 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4986 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Miros�aw JAB�O�SKI
Opowiadania
RYBAK
Zaledwie zamkn�� oczy znu�ony ca�ym dniem ci�kiej pracy, gdy nagle poczu� mocne
poci�gni�cie za rami�. Na wszelki wypadek nie podnosi� jeszcze powiek, �udz�c
si�, i� owo wyrywaj�ce go ze snu szarpni�cie by�o jedynie przypadkowe. Tym
bole�niej odczu� g�os ojca, kt�ry nie pozostawi� mu ju� cienia nadziei.
- Wstawaj, Arpo! Ju� entropia na nas. Musimy wyp�ywa�! Nie poruszy� si� nawet.
S�ysza�, jak ojciec zdj�� z hak�w wios�a i wyszed� z chaty na brzeg morza, nad
kt�rym sta�a ich lepianka. Zapragn�� uciec dok�d� od tego wo�aj�cego go g�osu,
od bezkresnego i bezlitosnego oceanu i r�wnie bezlitosnego tana Kawdoru, kt�ry
zmusza� ich do pracy ponad si�y. Zastanawia� si�, czy nie p�j�� w przesz�o��,
cofn�� si� o dni, tygodnie czy lata, by z dala od tego wszystkiego m�c odpocz��
i �y� jak cz�owiek. Wiedzia� wszak�e, �e to niemo�liwe. Pr�dzej czy p�niej
temporalne wojska tana odnalaz�yby go i wtr�ci�y do czasowej ciemnicy, by liczy�
w samotno�ci kalorie wzrastaj�cej entropii. Poza tym nie wiedzia�, jak daleko
wstecz musi si� uda�, by by� wreszcie wolny. Wiek? Tysi�clecie? Eon? Sk�d m�g�
mie� pewno��, �e gdzie� tam, w zamierzch�ej dali, nie spotka Pana na Czarnej
G�rze?
Wej�cie ojca zm�ci�o mu my�li. Wiedzia�, �e teraz ju� nieodwo�alnie musi wsta�,
i napawa�o go to fizycznym wr�cz wstr�tem.
- Arpo?! - powiedzia� ojciec z �alem i wyrzutem. - Musimy wyp�yn�� przed
wzej�ciem �wiat�o�ci. Wiesz przecie�... Poderwa� si� gwa�townie, nie daj�c ojcu
sko�czy�. Us�ysza� w jego g�osie nut� lito�ci, kt�rej nie znosi� u tego
twardego, wielkiego m�czyzny. W takich chwilach stokro� bardziej nienawidzi�
tana Kawdoru i stokro� gor�cej pragn�� jego �mierci.
Zacz�� si� szybko ubiera�, pragn�c tym po�piesznym dzia�aniem zrzuci� z siebie
resztki senno�ci. Ojciec sta� w progu chaty. Bez s�owa odczeka�, a� syn ubierze
si�, orze�wi �ykiem zimnej przestrzeni i zagryzie kawa�kiem w�dzonego d�ugonia.
Widz�c, �e Arpo otar� wierzchem d�oni usta, ruszy� przed siebie. Jego szerokie
plecy opi�te bia�ym, mocnym i szorstkim p��tnem wskazywa�y Arpo drog� niczym
gwiazda przewodnia.
Arpo zna� �cie�k� prowadz�c� z ich lepianki nad morze r�wnie dobrze jak w�asn�
pop�kan� i pomarszczon� od pracy i kosmicznej soli d�o�. Mimo to zdawa� si� na
przewodnictwo ojca, przyspieszy� wi�c, gdy jego bielej�ca sylwetka zaczyna�a
nikn�� w ciemno�ci. Do wzej�cia �wiat�o�ci pozosta�o jeszcze wiele kalorii, ale
oni mieli przed sob� d�ug� drog� na �owisko.
Wreszcie dobrn�li do brzegu. Wszech�wiat le�a� pod ich stopami spokojny i
p�askie, powolne fale przestrzeni leniwie wpe�za�y na brzeg bez plusku.
Arpo odetchn�� pe�n� piersi� i czeka�, a� ojciec wejdzie do �odzi. Czu� na
nogach �agodny, ch�odny dotyk przestrzeni. Zawsze w takich chwilach pami��
przywodzi�a mu przed oczy posta� brata, Kara, kt�ry zgin�� przez jej tajemnic�.
Westchn�� g��boko. Nigdy z ojcem nie rozmawia� na ten temat, by�a to mi�dzy nimi
niepisana umowa, i zawsze rano, w takiej chwili jak ta, Arpo obiecywa� sobie, �e
ju� dzi� na pewno odwa�y si� i porozmawia o Karze, o przestrzeni i o wielu
innych rzeczach. Ale p�niej, gdy byli daleko od brzegu wszech�wiata i
nast�powa�a ta warto�� entropii, kiedy nie by�o nic do roboty, bo sieci by�y ju�
zarzucone i pozostawa�o tylko czeka� lub wypatrywa� temporalnych huragan�w i
tornad - wtedy w�a�nie milczeli. Tak by�o zawsze, odk�d Karo straci� sw�j
magnetyzm. Arpo podejrzewa�, �e ojciec r�wnie� my�li wtedy o jego bracie, lecz
�aden z nich nie odwa�y� si� przerwa� milczenia.
Dzisiaj! - postanowi� w duchu Arpo. - Dzisiaj spytam na pewno.
Jak zawsze w takiej chwili poczu� przyp�yw entuzjazmu i pewno�ci siebie.
Zapomnia� wtedy, �e podobnie decydowa� si� uczyni� od niezliczonych ju� warto�ci
entropii.
- Mamy dzi� dobr� pogod� - przerwa� ojciec jego , rozmy�lania.
Arpo podni�s� g�ow�. Ja�nia�o, kalorie mija�y i dzie� by� coraz bli�ej.
Spostrzeg�, �e ojciec zabiera si� do stawiania �agla, wi�c napar� mocno barkiem
na ruf� �odzi i zacz�� j� spycha� na morze. Przestrze� burzy�a si� i pieni�a
wok� jego n�g, gdy drobi� w miejscu staraj�c si� wymaca� stopami najlepszy
punkt podparcia. Z daleka s�ysza� zgrzyt spychanych z piasku �odzi innych
rybak�w, kt�rych, podobnie jak Arpo i jego ojca, dotkn�a nie�aska tana i w
zwi�zku z tym musieli wyp�ywa� na po��w codziennie. Wreszcie i ich �upina, kt�ra
teraz wydawa�a si� Arpo ci�ka jak sam pa�ac kawdorski, ruszy�a z chrz�stem po
brzegu, a� podrzucona wi�ksz� fal� sp�yn�a po niej �agodnie na g��bsz�
przestrze� i tam zako�ysa�a si� niezdarnie. Arpo, kt�ry nie zd��y� wskoczy� do
�odzi i zwisa� teraz na r�kach kurczowo �ciskaj�c deski rufy i steru, ogarn�o
przera�enie, gdy� poczu�, jak zimna przestrze� zalewa go a� po szyj�. By� tak
przestraszony, i� ba� si� nawet krzykn��, by ojciec przyszed� mu z pomoc�.
Wreszcie podci�gn�� si� i dysz�c ci�ko z wysi�ku i przera�enia zwali� si� do
�rodka �odzi.
Ojciec sko�czy� wci�ga� �agiel i czeka�, a� wype�ni si� podmuchem zdolnym ruszy�
ich �ajb� z miejsca. �agiel trzepota� sflacza�y i Arpo zgn�biony pomy�la�, i�
przyjdzie im mozolnie wios�owa�, a� do chwili, gdy z dr�twiej�cego b�lu
przestan� czu� w�asne ramiona. Nagle z g�o�nym trzaskiem p��tno napi�o si� i
szarpn�o gwa�townie ich stateczek pchaj�c go niezmordowanie przed siebie z
nag�ym szumem i gwa�towno�ci� tak wielk�, �e spod dziobu �odzi posz�y w g�r�
bia�e bryzgi spienionej przestrzeni. Arpo osun�� si� na dno �odzi i z
wdzi�czno�ci� pomy�la� o Czarnej G�rze. By�a siedzib� Wielkiego Tana, ale to na
jej w�a�nie szczycie rodzi�y si� przed �witem korzystne dla rybak�w wiatry.
Gdyby nie to, Arpo nienawidzi�by jej na r�wni z samym panem na Kawdorze.
Ojciec usiad� przy sterze i wpatruj�c si� w ciemno��, w kt�rej Arpo nie
dostrzega� nic, prowadzi� ich ��d� pewn� d�oni�. Obaj wiedzieli, �e jak zwykle
bezb��dnie trafi� tam, gdzie obfito�� d�ugoni by�a najwi�ksza. Szyprowie innych
�odzi utrzymuj�c taki dystans, by �agle ich gin�y chwilami gdzie� tam, na
granicy widoczno�ci, udawali, i� p�yn� w innym kierunku do chwili, gdy ojciec
zarzuca� sie�. Wtedy ich kutry zbli�a�y si� i r�wnie� zaczyna�y po��w w dalszym
ci�gu utrzymuj�c przyzwoit� odleg�o��, lecz ju� z regu�y mniejsz�. Tak by�o
zawsze i wszyscy si� ju� do tego zd��yli przyzwyczai�. Jedynie Arpo zdawa�o si�
niekiedy, zw�aszcza gdy by� w nie najlepszym humorze, �e jest to niesprawiedliwe
i �e s� przez reszt� spo�eczno�ci wykorzystywani. Jednak ani on sam, ani ojciec
nigdy nie protestowali i udawali jak tamci, �e niczego nie dostrzegaj�. �wit
zbli�a� si� wielkimi krokami, a� wreszcie przestw�r metaprzestrzeni rozb�ysn��
gwa�townym snopem r�nokolorowych iskier tam, sk�d po kilku warto�ciach entropii
wytoczy�a si� o�lepiaj�ca kula �wiat�o�ci, niczym przera�liwie pa�aj�cy, z�oty
dysk wznosz�cy si� z dna wszech�wiata. Powierzchnia przestrzeni upodobni�a si�
wtedy do srebrzystej, niezwykle cienkiej folii, po kt�rej z mozo�em posuwa�y si�
czarne i niezgrabne �odzie rybackie. Wreszcie i one stan�y, �agle zosta�y
spuszczone, a rybacy rozpocz�li na ko�ysz�cych si� pok�adach swych �ajb mod�y do
Boga �wiat�o�ci.
Arpo r�wnie� �ci�gn�� z masztu zw�j bia�ego p��tna i milcz�c usiad� obok ojca
przy sterze. Post�powali tak zawsze, cho� ojciec nigdy si� nie modli�, i Arpo
te� nie odczuwa� tej potrzeby. Milczenie wyznacza�o w�a�ciwie rytm ich �ycia.
Mogli milcze� na rozmaite tematy, na temat Kara, mod��w, tajemnicy przestrzeni,
tana Kawdoru i ich w�asnego pochodzenia. I co dziwne: obaj doskonale wiedzieli,
kiedy i o czym ten drugi z nich milczy. Jednego tylko nie wiedzieli, tego
mianowicie, w jaki spos�b milcz� na dany temat, jaki s�d o rzeczy stanowi to
milczenie, jakie ma ono zabarwienie emocjonalne? By�o bezg�o�ne i m�cz�ce, lecz
jednocze�nie ��czy�o ich niewidzialnymi wi�zami wsp�lnego porozumienia. Inni
mogli o wszystkim rozmawia� - oni mogli o tym samym milcze�.
Wreszcie �agle na innych �odziach za�opota�y srebrn� biel�. �odzie posuwa�y
coraz szybciej, bo wraz z nastaniem dnia sprzyjaj�cy im wiatr zacz�� si�
wzmaga�, a� z g�o�nym �opotem wzd�tego lugra osi�gn�li ten akwen przestrzeni,
kt�ry cho� na poz�r niczym nie r�ni� si� od innych, mia� im jednak zapewni�
obfity po��w. Rzucili sie� i, patrz�c jak znika pod powierzchni� przestrzeni,
liczyli bojki. Nadesz�a entropia na odpoczynek: jeszcze tylko ojciec umocowa�
rumpel steru tak, by ��d� sz�a ca�y czas lewym halsem, a wi�c w kierunku
przeciwnym ni� p�yn�cy pod nimi pr�d podprzestrzenny, kt�ry tym samym nagania�
im d�ugonie do sieci. Mo�na by�o odpocz�� i siedli obaj na �awkach naprzeciwko
siebie, r�wnocze�nie si�gn�li po torby z jedzeniem i wykonuj�c te same ruchy z
lustrzan� wr�cz dok�adno�ci�, zacz�li je��.
Spogl�dali przy tym na siebie, mrugaj�c od czasu do czasu, i - jak zwykle -
milczeli. Arpo czu� narastaj�ce zdenerwowanie i nie wiedzia�, czemu ma je
przypisa�.
W ko�cu poj��, �e to my�l o tym, by ,wreszcie porozmawia� z ojcem, tak j�trzy go
i podnieca. Im bli�ej by� decyzji otwarcia ust nie po to, by wepchn�� do nich
kolejny kawa�ek w�dzonej ryby, lecz by zapyta� - tym wi�ksze czu� napi�cie, tym
grubszy mur milczenia oddziela� go od ojca, i zdawa�o mu si� nawet, �e ka�d�
gin�c� kalori� entropii mur grubieje i t�eje z pr�dko�ci� �wiat�a. Ju� ca�e
parseki dzieli�y go od tego starego krzepkiego m�czyzny, kt�rego dostrzega�
jakby podw�jnie, gdy� r�wnocze�nie widzia� stanowcz�, ogorza�� twarz ojca
dos�ownie o wyci�gni�cie r�ki i na drugim ko�cu powierzchni wszech�wiata. Zwykle
w takich chwilach rezygnowa� odk�adaj�c rzecz do nast�pnego dnia i dla spokoju
ducha przyrzeka� sobie solennie, �e ten kolejny dzie� b�dzie ju� ostatnim.
Prze�kn�� k�s po�ywienia i spojrza� badawczo na ojca. Po chwili przy�apa� si� na
tym i zawstydzony spu�ci� wzrok. Zrozumia�, �e ojciec wie doskonale i od dawna,
czego on, Arpo, pragnie. Us�ysza� d�ugie westchnienie i zaraz potem jego g�os,
niezwykle cichy i �agodny, jak nigdy dot�d.
- Chcia�e� ze mn� rozmawia�, Arpo?
Podni�s� gwa�townie g�ow� do g�ry, by po chwili zn�w wpatrywa� si� w deski
pok�adu.
- Tak - wyb�ka� nie�mia�o.
- Czego si� boisz? - spyta� ojciec. - Sp�jrz na mnie! poleci�.
Arpo us�ucha� i ku swojemu zaskoczeniu spostrzeg�, �e ojciec u�miecha si�.
- Chcesz wiedzie�, dlaczego Karo musia� umrze� i dlaczego tan Kawdoru poleci�
zniszczy� jego magnetyzm, tak by nawet w przesz�o�ci nie pozosta� po twoim
bracie najmniejszy �lad?
Arpo bez s�owa skin�� g�ow�.
- Powiem ci - westchn�� znowu ojciec. - Mia�em zamiar zrobi� to ju� du�o
wcze�niej, wiele megakalorii temu, lecz my�la�em, �e nie jest to dla ciebie tak
wa�ne. Ale teraz boj� si�, by twoja ciekawo�� nie zaprowadzi�a ci� tam, gdzie
dotar� Karo, czyli do nico�ci. Zauwa�y�em, �e i ty cz�sto na d�ugo zatapiasz
wzrok w nieprzezroczystej kurtynie przestrzeni, staraj�c si� przenikn�� poza jej
zas�on�. To jaka� fatalna prawid�owo�� w naszej rodzinie, jaki� zew,
przekle�stwo, ale i wsp�lnota krwi, za kt�re to przywary ja ponosz�
odpowiedzialno��.
Ojciec umilk� na moment i zdr�twia�y Arpo zacz�� si� rozpaczliwie zastanawia�,
jaka to gro�na tajemnica mo�e ci��y� na ich rodzie, skazuj�c na pot�pienie ludzi
i gniew w�adcy. Nic nie wyduma�, wi�c czeka� z napi�ciem na dalsze s�owa
obja�nie�; te jednak nie nast�powa�y. Ojciec jakby zbiera� my�li czy porz�dkowa�
w pami�ci fakty.
Z przymkni�tymi oczyma przebiera� zanurzonymi w ch�odnej przestrzeni palcami
poddaj�c si� �agodnemu ko�ysaniu fal wszech�wiata.
Tymczasem Arpo niemal zawisn�� wzrokiem na jego ustach i trwa� w takim
skupieniu, jakby z tych warg mia� pa�� wyrok dotycz�cy �ycia lub �mierci. W
dali, za postaci� ojca, dostrzega� reszt� niewielkiej flotylli, kt�ra r�wnie�
sz�a lewym halsem w odleg�o�ci kilku kabli od ich �odzi.
- Przed wieloma gigakaloriami entropii �y� na Kawdorskim Dworze m�ody mistrz,
kt�ry byt jedynym uczonym na zamku �wczesnego tana. Reszta jego koleg�w zosta�a
b�d� wyp�dzona z Czarnej G�ry, b�d� gni�a w jej lochach, gdzie czas stoi w
miejscu, a �wiat�o kr��y wko�o, z�apane przez z�ego w�adc� w sid�a grawitacji,
jakiej nawet jego ogromna chy�o�� nie jest w stanie si� oprze�.
W momentach dobrego humoru (naturalnie niezmiernie rzadkich) tan wydobywa� swych
wi�ni�w i stawiaj�c przed swe oblicze zapytywa�, czy zmienili zdanie na
najrozmaitsze tematy, jakie jemu wydawa�y si� herezj�. Tych, kt�rzy za�amali si�
i odwo�ali wcze�niej g�oszone pogl�dy - skazywa� na wygnanie. Reszt�
niepokornych - �cina� b�d� wi�zi� nadal, by kiedy� zn�w wezwa� i zapyta�, czy
trwaj� w swym uporze? Cz�sto tej makabrycznej weryfikacji dokonywa� ulubiony
gryf w�adcy, kt�ry dziobaniem przypadkowo wybranych os�b skazywa� je na �mier�.
Jak widzisz, Arpo, �ycie m�odego mistrza, kt�ry nazywa� si� Moro, nie by�o
najweselsze. Maj�c tak srogi przyk�ad przed oczami, jakim by�y losy innych
m�drc�w, musia� bardzo uwa�a� na to, co robi i czym si� zajmuje.
Ju� sam fakt, i� wybra� nauk�, by po�wi�ci� jej swe �ycie, zamiast na przyk�ad
wojskowo�ci, s�downictwu czy wreszcie pr�niactwu, stawia� go w bardzo
niekorzystnym �wietle. Tan nienawidzi� nauki, a mistrz�w ba� si�, bo
podejrzewa�, i� znaj� lub poznaj� kiedy� nie odkryte na razie tajemnice, co
pozwoli im obali� jego pot�g�. By zapobiec temu fatalnemu przypadkowi - �cina�
ich - r�wnie� przypadkowo i na wyrywki.
Przed m�odym mistrzem, kt�ry �y� pod bokiem czy te� raczej mocarn� pi�ci� tana,
sta�y dwa niezwykle istotne zadania: jak zachowa� �ycie, a zachowawszy je - w
jaki spos�b prowadzi� interesuj�ce go badania, by si� na �mier� nie narazi�?
Czy� trzeba ci m�wi�, Arpo, �e interesowa�o go w�a�nie to, co by�o przez tana i
duchowie�stwo najsurowiej zakazane - to znaczy badanie wszech�wiata?
Moro maskowa� si� jak m�g�. By� dostarczycielem pean�w na cze�� w�adcy na
wszelkie pa�acowe uroczysto�ci, gdy� opr�cz innych sztuk posiada� tak�e zdolno��
pos�ugiwania si� mow� wi�zan�; stara� si� wyrobi� w sobie zami�owanie do
hulanek, polowa� i rozpusty; udawa�, �e jest bezlitosny dla s�abszych, bywa�
przekupny i pochlebczy - a wszystko to czyni� w my�l zasady, �e cel u�wi�ca
�rodki. Osi�gn�� jedynie to, �e nikt go nie cierpia�, nawet jego przygodni
kompani, kt�rzy brzydzili si� nim, gdy� pod�wiadomie czuli fa�sz jego
post�powania. Ludzie �wiatli za� unikali jego towarzystwa widz�c, i� plugawi si�
on tak bardzo w�r�d r�norakich m�t�w w tym jeno celu, by zachowa� swe n�dzne
�ycie. By� wi�c sam i by�by z tego zadowolony, gdyby nie to, i� bola�o go
niezrozumienie ludzi, na kt�rych opinii mu zale�a�o. Ale to by� haracz, jaki
trzeba by�o zap�aci� za mo�liwo�� po�wi�cenia si� wiedzy!
Wreszcie dopi�� tego, i� pomimo �cis�ego zakazu m�g� zajmowa� si� badaniem
przestrzeni, zba�amuciwszy tana, �e prowadzi do�wiadczenia nad now�, niezwyk��
broni�, kt�rej pot�dze nic si� nie oprze!
Ojciec umilk� na chwil�. Z odrzucon� w ty� g�ow� zdawa� si� czeka� na co�, na
jakie� objawienie, kt�re mia�o nast�pi� tylko w jego wyobra�ni.
- Ojcze, czy to tak�e b�dzie o Karze? - odwa�y� si� przerwa� cisz� syn.
- Tak, Arpo. W�a�nie do tego zmierzam.
Arpo spojrza� w g�r�. Dzie� ju� sta� w pe�ni i �wiat�o�� przemierzy�a prawie p�
drogi po firmamencie metaprzestrzeni.
Jeszcze troch� entropii - pomy�la� - i trzeba b�dzie wraca�. Przedtem jednak
czeka�o ich mozolne wyci�ganie sieci i sortowanie ryb, a� do chwili, gdy po
prze�omie dnia wiatr zmieni kierunek, by zap�dzi� ich �odzie na powr�t do brzegu
wszech�wiata.
- On nie stworzy� tej broni, ojcze? - zapyta� Arpo, chc�c w ten spos�b
przy�pieszy� bieg opowie�ci.
- Nie, oczywi�cie, �e nie. To nie by�o jego celem. Nawet gdyby tak by�o, to czy�
m�g�by j� odda� w r�ce bezlitosnego i krwawego w�adcy? Moro zbudowa� na brzegu
przestrzeni niezwyk�� konstrukcj�, kt�ra z wygl�du by�a tak skomplikowana, i�
tylko on sam wiedzia�, �e nie s�u�y�a niczemu innemu, tylko wprowadzeniu w b��d
tana i duchownych. Nie rozumiej�c nic z udzielanych im przez m�odego mistrza
wyja�nie� wstydzili si� do tego przyzna�, wi�c tylko kiwali w milczeniu g�owami
i za�wiadczali przed satrap�, i� wszystko jest w porz�dku. Na rozkaz samego tana
kap�ani po�wi�cili nawet niezwyk�� maszyn�, kt�rej jedynym dostrzegalnym
dzia�aniem by�o warkliwe i sycz�ce istnienie.
A Moro przechytrzywszy w ten spos�b owych mecenas�w, kt�rych pokona� ich w�asn�
g�upot� i ob�ud�, zamyka� si� we wn�trzu szumi�cego kolosa i prowadzi� tam
interesuj�ce go badania. Od czasu do czasu urz�dza� dla w�adcy i dostojnik�w
widowiskowe pokazy dzia�ania cudownej, niezwyk�ej broni. Wtedy brzeg morza
stawa� si� aren� niezwyk�ych, barwnych wybuch�w, kolorowe mg�y snu�y si� nad
powierzchni� przestrzeni, a czarne pociski przebijaj�c granic� wszech�wiata
znika�y w jego g��binach, by sta� si� potokiem meteor�w. Bluzgaj�ca dymem i
ogniem maszyna sycza�a niczym mokry fajerwerk i wyrzuca�a snopy z�otych i
liliowych iskier, w kt�rych blasku ukontentowany tan odje�d�a� do swego zamku.
Trwa�o to przez wiele warto�ci entropii i Moro zbli�a� si� ju� do ko�ca swojej
Teorii Wzgl�dno�ci Przestrzeni, gdy na rozkaz Inkwizycji zosta� aresztowany i
stawiony przed w�adc�. Wielki Archipolita oskar�a� go o oszukiwanie najwy�szego
majestatu i prowadzenie zakazanych bada�. Za zbrodnie owe mia� zap�aci� g�ow�.
Ojciec zn�w urwa� swoj� opowie�� i zapatrzy� si� w metaprzestrzenne niebo.
�wiat�o�� sta�a w zenicie. - Trzeba wybra� sie�! - powiedzia� niespodziewanie i
powsta� szybko z �awki. Arpo opu�ci� �agiel i obaj zacz�li ci�gn�� szorstkie i
mokre liny wy�aniaj�ce si� spod powierzchni przestrzeni. Z pocz�tku sz�o �atwo i
kolejne bojki stukaj�c o burt� wpada�y do wn�trza �odzi, a potem wysi�ek stawa�
si� coraz wi�kszy i r�s� op�r napr�aj�c ich mi�nie do granic wytrzyma�o�ci.
Trzeszcza�y ich ramiona i barki.
Po��w wydawa� si� obfity. Wreszcie we wsp�lnym gargantuicznym wysi�ku, co im
czerwon� chmur� stawi� przed oczy, wyci�gn�li ca�� sie� wraz z jej po�yskliw�
zawarto�ci� na pok�ad i stali chwil� w mokrym szele�cie ryb, oddychaj�c ci�ko.
Arpo, kt�ry by� bardziej zm�czony ni� ojciec, opad� nawet na drgaj�c�, srebrn�
mas� i le�a� tak jaki� czas bez ruchu, podczas gdy stary zdejmowa� wieka z_
beczek. Potem nie odzywaj�c si� do siebie zacz�li sortowa� ryby wed�ug
wielko�ci, wyrzucaj�c drobiazg za burt�.
�wiat�o�� przetoczy�a si� ju� na drug� stron� nieba, gdy sko�czyli prac�.
Trwa�aby kr�cej, gdyby nie to, i� ojciec nie wrzuca� ryb z rozmachem do beczek,
lecz je tam starannie i niemal czule uk�ada�. Arpo nie wiedzia�, czemu ojciec
tak post�puje, lecz widz�c to od samego zarania wsp�lnych po�ow�w nie dziwi� si�
ju� temu. Dawniej by� dumny, �e sam potrafi za�adowa� pi�� beczek, podczas gdy
ojciec tylko trzy, ale potem zacz�� si� i w tym niezrozumia�ym post�powaniu
starego rybaka dopatrywa� jakiej� tajemnicy.
Zmierzch nadchodzi� i w metaprzestrzeni r�s� zam�t i niepok�j. Wszech�wiat si�
burzy�, a coraz wi�ksze i gwa�towniejsze fale przestrzeni ko�ysa�y ich ��d�. By�
to nieomylny znak, �e zbli�a si� wiatr wschodni, kt�ry mia� ich na powr�t zagna�
do domu. Atakuj�ce ich fale, awangarda wiatru, ros�y coraz bardziej, a� wreszcie
i on sam nadlecia� szarpi�c z �opotem �agiel. Maszt zatrzeszcza� z�owieszczo,
wygi�� si� i wreszcie gdy my�leli ju�, �e p�knie, wyprostowa� si� dumnie. Kuter
ruszy� gwa�townie. Wracali do brzegu w odwrotnym szyku: teraz Arpo i jego ojciec
byli na ko�cu flotylli.
Stary rybak usiad� przy sterze i zaduma� si� nad czym�, a Arpo wp�le��c na
pok�adzie opiera� g�ow� o jego kolana. ��d� ko�ysa�a mocno, a wszech�wiat
bulgota� pod ni� i szumia� coraz gro�niej. Nie trwo�yli si� tym. Tak by�o
ka�dego dnia. Fale, kt�re ich teraz popycha�y do brzegu, zwi�kszaj�c jeszcze
chy�o�� niewielkiego stateczku, powstawa�y daleko, tam gdzie rodzi�y si� wiatry,
gdzie jeszcze �aden rybak nie wyp�yn��. Jak zawsze, zanim dop�yn� do brzegu,
powierzchnia przestrzeni uspokoi si�, wyg�adzi i b�dzie leniwie �asi� si� do
piaszczystej pla�y.
- Ojcze, co si� sta�o z Moro?
Rybak nie odpowiedzia� od razu. Wpatrzony w pos�pniej�c� ciemno�� przed dziobem
�odzi zdawa� si� g�uchy i poch�oni�ty w�asnymi my�lami.
Wreszcie rzek�:
- A jak s�dzisz, Arpo? Co si� z nim sta�o?
- On zgin��, prawda, ojcze?
Stary skin�� g�ow�.
- Zgin��, ale nie tak, jak s�dzisz. Nie zosta� �ci�ty ani uwi�ziony. Fizycznie
�yje nadal, ale dusza w nim umar�a. Gdy rzucono go zwi�zanego i pobitego przed
tronem tana, s�dzi�, �e przysz�a na niego ostatnia warto�� entropii. Tak si�
jednak nie sta�o. Duchowni z Wielkim Inkwizytorem na czele za��dali, by im
powiedzia�, co wie. Uczyni� tak, �udz�c si�, �e ich przekona. "�yjemy w
pi�ciowymiarowym kosmosie" - powiedzia� Moro. - "Umiemy porusza� si� wzd�u�
czterech jego wektor�w. Tylko pi�ty wymiar, entropia, jest nam niepos�uszny,
gdy� starzejemy si� nawet wtedy, gdy posuwamy si� przeciwnie do osi czasu. Z
moich docieka� wynika, �e nasz kosmos, nasz �wiat, nie jest jedynym, raczej
jednym z niesko�czonej ilo�ci wszech�wiat�w, kt�re w dodatku znajduj� si� w tym
samym miejscu przenikaj�c si� wzajemnie. Jak to mo�liwe? Wyobra�my sobie punkt
materialny - to jest najmniejszy z mo�liwych wymiar�w, nazwa�em go wymiarem
zerowym, a jego potencjalnych mieszka�c�w - zerowcami. Z takich punkt�w mo�na
z�o�y� lini� - i mamy wszech�wiat liniowy, jednowymiarowy z liniowcami wewn�trz,
a gdy im ciasno, dodajmy drugi wymiar, niech to b�dzie szeroko�� i mamy
dwuwymiarowc�w - powierzchniowc�w. By i tym nie by�o ciasno - zaczn� si� wspina�
w g�r� i mamy ju� bry�owc�w. Dodajmy czas - s� czasowcy, potem entropie i
jeste�my my. A wszystko to w jednym i tym samym miejscu, w obr�bie jednego
wszech�wiata wszech�wiat�w. A co jest ponad nami? Na pewno dalsze wymiary
pi�trz� si� tam niczym schody wysokie i niesko�czone".
Tak m�wi� Moro, m�ody mistrz, i tan zadr�a�, gdy� z ca�ej przemowy zrozumia� to
jedno, i� po jego komnacie mog� w tej chwili przechadza� si� niewidoczni i
niedosi�ni sze�ciowymiarowcy. I z tego strachu wielkiego kaza� �ci�� uczonego.
Sprzeciwi� si� temu, o dziwo, sam Archipolita dowodz�c, jakoby �ci�cie cz�owieka
otaczanego do tej pory �askami i zaufaniem mog�o wywrze� z�e wra�enie. Sk�oni�
w�adc�, by skaza� Moro na zes�anie i uczyni� go rybakiem. W tym post�pku
objawi�a si� ca�a nienawi�� m�ciwego starucha, gdy� chc�c wzi�� odwet na bystrym
m�odziku, kt�ry go przez tyle entropii za nos wodzi�, i rozumia� w lot, i�
b�dzie to dla� najwi�ksza kara. Bo czym�e si� teraz jawi�y przed jego oczyma te
d�ugonie, te dziwnokszta�tne ryby, kt�re �owimy? Niczym innym, tylko pojazdami
kosmicznymi czasowc�w, poruszaj�cych si� po swoim wszech�wiecie, kt�ry dla nas
jest morzem!
Ojciec zamilk�, a Arpo z wra�enia nie m�g� nic powiedzie�. Wreszcie si� przem�g�
i zapyta�:
- Czy ty znasz Moro? Czy �yje na naszym brzegu?
- Tak. I ty go r�wnie� znasz, bo to ja jestem mistrzem Moro.
Arpo zerwa� si� na r�wne nogi i niemal natychmiast usiad� z powi'otem.
- Ty?
- Tak. Temu w�a�nie zawdzi�czasz, �e musisz codziennie wyp�ywa� we wszech�wiat,
bo ani nienawi��, ani strach tana Kawdoru nie min�y.
- A Karo? Co si� z nim sta�o?
Rybak westchn�� g��boko.
�mier� Kara to moja wina.
- Co ty m�wisz, ojcze? To niemo�liwe.
- To pewne. Nie do�� dobrze strzeg�em swoich zapisk�w, kt�re uda�o mi si�
schowa� przed zach�ann� inkwizycj�, a kt�re znalaz� m�j syn i przeczyta�.
Zrozumia� i domy�li� si�, kim jestem. W swym m�odzie�czym entuzjazmie nie m�g�
mi wybaczy�, i� dla zachowania �ycia wyrzek�em si� prawdy. Nie, nie gardzi� mn�,
ale i nie szanowa�. Nie m�g� mieszka� pod jednym dachem ze mn� i odszed�, by
g�osi� prawd�. On zgin�� za mnie, rozumiesz? I to jest najstraszniejsze, �e
po�wi�ci� swoje m�ode �ycie, gdy mnie �al moich starych lat! Chcia� uratowa� za
mnie m�j honor. Gdy zgin�� z r�k siepaczy kawdorskiego w�adcy, moja dusza umar�a
po raz drugi.
Zapad�o milczenie, powierzchnia przestrzeni uspokaja�a si�.
- Czy i ty gardzisz mn�, Arpo? Za to, �e jestem tch�rzem?
Arpo nie odezwa� si�, tylko opar� swoj� r�k� na d�oni ojca trzymaj�cej ster.
W dali przed nimi wida� by�o �wiat�a osady.
Miros�aw P. Jab�o�ski
Sierpem i m�otem
Klik.
Tego dnia Magdzie wszystko lecia�o z r�k. Przygotowuj�c
kolacj� dla siebie i Marka st�uk�a dwa talerze, przewr�ci�a
�wiecznik na stole i rozbi�a w �azience s�oik z jego
ulubion� sol� k�pielow�. Sprz�taj�c skaleczy�a si� w palec.
Jej z�o�� skierowa�a si� na Marka.
"Pieprzony ja�nie pan podsekretarz stanu!" - pomy�la�a
ss�c rank�. - "Jak zwykle przyjdzie wyko�czony, wyk�pie si�,
zje kolacj�, przeleci mnie spogl�daj�c na zegarek i pogna
do �ony!"
Pow�d jej z�o�ci - jak i zdesperowania - by� zupe�nie
inny. Cho� oczywi�cie mia� zwi�zek z osob� Marka, jego �on�
oraz prac� w Ministerstwie Wsp�pracy z Zagranic�. Przede
wszystkim dotyczy� za� Magdy, no i jeszcze czego�, o czym
mia�a dopiero zamiar Markowi powiedzie�.
Posprz�ta�a �azienk�, przyklei�a plaster na skaleczenie,
z�aman� �wiec� wymieni�a na now�. Jak na z�o��, dzisiaj
wypada�a trzecia rocznica ich zwi�zku. Odkr�ci�a wod� nad
wann�. Dzwonek do drzwi odezwa� si�, kiedy wystrojona
sklepowa, ku aplauzowi widowni z playbacku, odgad�a has�o:
"Komu w drog�, temu czas". Wy��czy�a telewizor i posz�a
otworzy�. Przedpok�j wype�ni� wielki bukiet niesiony przez
Marka.
"Magda, poca�uj pana" - przykaza�a sobie i nadstawi�a
policzek.
- Jakie �liczne - powiedzia�a szczerze, w�chaj�c
trzydzie�ci trzy r�e. - Cudowne.
- Jestem skonany - rzek� Marek i pow�drowa� do �azienki.
Nie wygl�da� na zm�czonego - szczup�y, przystojny
czterdziestoczterolatek, m�g�by mie� 6-7 lat mniej. Lekko
siwia� na skroniach, co tylko dodawa�o mu uroku. Magda
skonstatowa�a, �e by� raczej w dobrym nastroju; dolecia� j�
zapach koniaku.
Przy kolacji prawie si� nie odzywa�a - nie musia�a.
Marek gada� jak naj�ty o skomplikowanej transakcji na
trasie Amsterdam-Rosja. Jak zwykle by�o to niezbyt jasne,
gdy� boj�c si� oddawa� ca�kiem w jej r�ce, starannie unika�
szczeg��w.
"Bez po� litra nie rozbierosz" - pomy�la�a i
przesta�a s�ucha�.
Sprawa, o kt�rej Marek opowiada� w bardzo
zawoalowanej formie (a musia� si� przed kim�
wygada�), wygl�da�a nast�puj�co: Polsko-rosyjska sp�ka,
zawi�zana wy��cznie w tym celu, zakupi�a w Kanadzie zbo�e,
g��wnie pszenic�, z przeznaczeniem dla Polski. Fracht
wype�ni� trzy masowce, kt�re znajdowa�y si� w�a�nie w
drodze do najwi�kszego portu �wiata, Rotterdamu. Tam, jako
�e tak wielkie jednostki nie mog�y wp�yn�� na Ba�tyk przez
cie�niny du�skie, zbo�e mia�o by� prze�adowane na mniejsze
statki rosyjskie, jednak od tej chwili listy przewozowe
stwierdza�y, i� ich �adownie wype�nione s� holendersk�
pasz� dla zwierz�t hodowlanych. Sens operacji by� oczywisty
- unikn�� wysokich op�at przy wprowadzaniu �adunku na polski
obszar celny. Po przej�ciu c�a pasza zn�w stawa�a si�
zbo�em, kt�re wiadoma sp�ka sprzedawa�a Agencji Rynku
Rolnego, jako towar skupiony od rodzimych rolnik�w. Agencja,
nawet nie ogl�daj�c nabytku, odsprzedawa�a zbo�e, za
po�rednictwem Ministerstwa Wsp�pracy z Zagranic� - czyli
Marka - wyg�odnia�ej Ukrainie lub Bia�orusi. Korzy�� Rosjan
polega�a na tym, �e jeden z ich statk�w znika� na kr�tkiej
trasie Rotterdam-Gdynia, by pojawi� si� w jakim�
dalekowschodnim porcie; za� zysk Marka stanowi� ca�kiem
spory procent od r�nicy pomi�dzy op�atami celnymi za pasz�
a pszenic�. Marek sko�czy�, a Magda zastanawia�a si�, czy
mo�e ma ju� mu powiedzie�... Rozumia�a, �e na ca�ej
niepoj�tej przewalance Marek zarobi dziesi�tki, je�li nie
setki tysi�cy dolar�w: duma a� go rozpiera�a. Mo�e wi�c
teraz? Najpolityczniej by�oby zrobi� to w ��ku - i to
przed, a nie po - ale Magda nie mia�a ochoty na seks.
Zdecydowa�a si�.
- Ciesz� si� razem z tob� - powiedzia�a. - Ja te�
mam dobr� wiadomo�� dla nas. Jestem w ci��y...
Przypuszcza�a, jaka mo�e by� jego reakcja, a mimo to
odczu�a zaw�d i z�o��. W g�upi spos�b wierzy�a, �e
mo�e go jednak ucieszy. Marek zesztywnia� i z kamienn�
twarz� dopi� wino.
- To nie jest dobra nowina - powiedzia�. - I ty
dobrze o tym wiesz. Wiesz, �e nie chc� �adnych bachor�w!
- Tylko nie bachor. To twoje dziecko!
- Moje dzieci s� w moim domu.
- Twoja �ona tak�e - Magda opanowa�a si� z trudem.
- Le� do jej zimnego ty�ka! Prosz� bardzo!
Niech ona robi ci kolacyjki, k�piele, masa�e oraz niech ci
s�u�y za pogotowie seksualne w dzie� i w nocy, kiedy tylko
zechce ci si� podnie�� s�uchawk�!
- P�ac� za to!
Przez chwil� zastanawia�a si�, czy nie strzeli� go w
pysk. Wybra�a drwin�, kt�ra bardziej rani�a.
- Jej p�acisz jeszcze wi�cej. I co z tego masz?
Na chwil� za panowa�a cisza, bo ministerialny negocjator
zapomnia� j�zyka w g�bie.
- Zawsze gra�am fair - powiedzia�a spokojnie Magda. -
To, �e mi nie ufasz, to tw�j problem. Ty zreszt� nikomu nie
wierzysz. Um�wili�my si� na pocz�tku, �e nie b�d� w �aden
spos�b ingerowa� w twoje �ycie. Nie robi� tego. Nie dzwoni�,
nie szanta�uj� ci�, nie urz�dzam awantur ani scen zazdro�ci.
Nie ��dam tak�e, aby� si� dla mnie rozwi�d�. A wiesz, �e
mog�abym. Boisz si� tego dziecka nie dlatego, �e ja mog�abym
si� zmieni� i zapragn�� ci� na tatusia na dodatek; ty si�
l�kasz, gdy� sam m�g�by� chcie� z nami zosta�, a wtedy twoja
dobra, kochana �ona zrobi�aby wszystko to, czego ja nie
czyni�. Zgnoi�aby ci�, z�ama�a twoj� karier� i pu�ci�a z
torbami. Jednym s�owem - zamieni�aby twoje �ycie w piek�o.
Bez pieni�dzy i stanowiska nic by� nie znaczy�. Tak uwa�asz,
bo tobie, jak powietrze do �ycia, potrzebne jest uwielbienie
m�odych ministerialnych sekretarek - cipencji gotowych na
wszystko, byle zaj�� miejsce takich jak ja. Utrzymanek
maj�cych nadziej�, i� zostan� kiedy� �onami.
- My�l�, �e dosy� ju� powiedzia�a�. - Marek wsta� od
sto�u ocieraj�c usta serwetk�; rzuci� j� pomi�dzy �wiece.
- Skoro tak ch�tnie powo�ujesz si� na nasz� umow�, to ci
przypomn�, i� by� w niej jeszcze jeden punkt: �adnych
dzieci! By�?
Magda schyli�a g�ow�, ale zaraz j� podnios�a.
- Marek, ja mam dwadzie�cia siedem lat. - W jej g�osie
zabrzmia�a pro�ba. - Jestem z tob� od czasu seminarium
dyplomowego na SGH. Nied�ugo po moim dyplomie poszed�e� w
ministry. Masz �on�, dwoje dzieci, robisz karier�. Ja te�
musz� pomy�le� o sobie, zanim b�dzie za p�no - nim zostan�
czterdziestoletni� samotn� bab�, truj�c� si� prochami i
alkoholem. Zrozum - nie zrezygnuj� z tego dziecka. Nic, poza
nim, nie chc� od ciebie.
- I nic nie dostaniesz! - krzykn��. - Czy
zapominasz czyje to mieszkanie, samoch�d, kto na to
wszystko daje fors�? Czy my�lisz, �e pozwol� sobie uwi�za�
kamie� na szyi? �e przez nast�pnych dwadzie�cia lat dam ci
si� szanta�owa� dzieckiem, kt�rego nie chc�, a kt�re b�d�
musia� utrzymywa�? Masz racj� - w ministerstwach, i nie
tylko tam, pe�no jest panienek, kt�re mog� osadzi� w tym
mieszkaniu. Mam 44 lata; jak my�lisz - ile jeszcze takich
trzyletnich miodowych okres�w mog� mie� w �yciu? G�ra
pi��. I chc� wykorzysta� je wszystkie. Albo usuniesz t�
ci���, albo koniec z nami i mo�esz jutro pakowa� manatki!
Magda przez chwil� bawi�a si� widelcem, by zaj�� r�ce i
nie rozp�aka� si�. Poza pocz�tkowym okresem znajomo�ci nigdy
nie mia�a z�udze� co do uczu� Marka, lecz nie s�dzi�a, �e
jest a� takim zimnym draniem.
- Nie pozb�d� si� dziecka - powiedzia�a patrz�c w st�,
staraj�c si� panowa� nad g�osem. - I nie wyprowadz� si�
st�d. Za te trzy lata darmowej radochy co� mi si� od ciebie
nale�y, nie s�dzisz? Niczego wi�cej nie chc� - a przede
wszystkim nigdy wi�cej nie pokazuj mi si� na oczy. Brzydz�
si� szanta�em, ale je�eli spr�bujesz mnie ruszy�, to
pami�taj, �e wiem o tobie dosy�, by dociekliwy dziennikarz
dogrzeba� si� reszty informacji o twoich machlojkach. A
pras� - o co sam walczy�e�, kiedy mia�e� jeszcze jakie�
idea�y - mamy woln�, dzi�ki czemu taki Urban przemieli ci�
na �rut�. B�dziesz sko�czony raz na zawsze i nawet mo�e
posiedzisz par� lat, czego ci serdecznie �ycz�. Amen.
Podnios�a wzrok na Marka i przez chwil� by�a przera�ona -
nie wiedzia�a, czy zaraz j� zamorduje, czy te� trafi go
apopleksja. Nigdy dot�d nie widzia�a go w takim stanie.
- Ty... ty... ty... kurwo... ty zdziro... ja ci�...
ty...
Zacz�� si� nerwowo za czym� rozgl�da� i pomy�la�a w
panice, �e za butelk� po winie, by waln�� j� w g�ow�.
Uciek�a od sto�u, ale Marek z�apa� sw� dyplomatk�, p�aszcz i
trzasn�wszy drzwiami, znikn�� z mieszkania. Magda z p�aczem
rzuci�a si� na pos�anie. P�aka�a d�ugo, a� w ko�cu ze
zm�czenia, �alu i jakiej� przygniataj�cej rozpaczy - chyba
jednak kocha�a tego bydlaka - zasn�a skulona na sarniej
sk�rze przykrywaj�cej ��ko.
Obudzi� j� dzwonek telefonu. Nieprzytomna, nie wiedz�c,
kt�ra godzina, si�gn�a po s�uchawk�.
- Halo - powiedzia�a zaspanym, schrypni�tym g�osem. -
S�ucham...
- To ja, Marek... - Przez chwil� panowa�a cisza, a
oci�a�a jeszcze od snu Magda nawet si� nie zdenerwowa�a
s�ysz�c jego g�os. - Wiesz, przepraszam ci�... Wczoraj
ponios�y nas nerwy i my�l�, �e powinni�my o tym spokojnie
porozmawia�.
Nie odpowiedzia�a, mia�a pustk� w g�owie. Oczywi�cie
zdawa�a sobie spraw�, �e jego wczorajsze wyj�cie niczego
nie za�atwia�o do ko�ca, lecz nie s�dzi�a, �e Marek
zadzwoni tak szybko.
- Magda, jeste� tam? - jego g�os zdradza�
zaniepokojenie. - Odezwij si�!
- Jestem, jestem... Kt�ra godzina?
- Co? W p� do dwunastej. Chcia�bym, �eby�my si�
spotkali o drugiej na obiedzie. Porozmawiamy spokojnie.
Dobrze?
- Tak...
- A wi�c o czternastej na Starym Mie�cie, tam gdzie
zwykle. B�dziesz?
- Tak.
Kiedy przysz�a do Fukiera, kierownik sali zaprowadzi�
j� do stolika. Marek wsta� na jej widok.
"M�czy�ni tak�e powinni robi� sobie makija�!" -
pomy�la�a z satysfakcj� na widok jego bladej, wymizerowanej
twarzy. W popielniczce przed nim tli� si� papieros. Wygl�da�
na ci�ko chorego cz�owieka. Najwyra�niej ta noc nale�a�a do
jego najci�szych, nieprzespanych nocy. Magda, kt�ra dwie
godziny sp�dzi�a najpierw na aerobiku w domowym wykonaniu,
potem w k�pieli, a wreszcie dobre czterdzie�ci minut przed
lustrem, wygl�da�a ol�niewaj�co. To doda�o jej teraz
pewno�ci siebie. Poda�a mu r�k� i usiad�a, staraj�c si� by�
jak najbardziej wynios�a, elegancka i spokojna.
B�l obrzmia�ych �ydek, kwa�no�� w ustach.
Marek zaci�gn�� si� nerwowo. Pali� rzadko - to by� punkt
dla niej.
- �licznie wygl�dasz, Madziu. - U�miechn�� si� blado,
z przymusem.
- Przykro mi, �e nie mog� powiedzie� tego samego o
tobie. I nie m�w do mnie jak Karwowski do swej �ony
idiotki.
W milczeniu prze�kn�� ripost�.
- Gniewasz si�? - zapyta� inteligentnie niczym bohater
"Dynastii".
- A jak s�dzisz?
Kelner poda� im karty, przez chwil� ustalali menu, a
potem Marek postanowi� schwyta� byka za rogi.
- Przepraszam ci� - powiedzia�. - Jeszcze raz ci�
przepraszam, ale to by�o tak niespodziewane... ponios�o
mnie... Wybaczysz mi? - Po�o�y� r�k� na jej d�oni.
Nie cofn�a swojej, ale nie da�a pozna�, �e j� to w
jakikolwiek spos�b interesuje. Troch� jednak mi�k�a,
dzisiaj, po raz pierwszy od bardzo dawna, Marek zachowywa�
si� jak podczas ich poznania.
"On nie jest ca�kiem z�y" - pomy�la�a i z�apa�a si� na
tym, �e zaczyna go usprawiedliwia�. "Ma nerwow� prac�, du�o
stres�w, wda� si� w podejrzane interesy. A tak naprawd� to
nie jest mocny cz�owiek. On si� boi; wida� zreszt�, co
zrobi�a z niego ta jedna noc".
Marek g�aska� jej d�o�, rozprasza�o j� to, powstrzymywa�a
si�, by w �aden spos�b nie odpowiedzie� na pieszczot�. Nagle
zrozumia�a, jak bardzo silnie dzia�a Marek na ni� fizycznie
i zastanowi�a si�, czy nie wykorzystuje tego, by j�
psychicznie obezw�adni� i zdoby� przewag�.
"Nie - zdecydowa�a - nie jest wcale taki s�aby. Poza
tym znakomicie umie manipulowa� lud�mi i prowadzi�
negocjacje".
Czuj�c, �e pod wp�ywem widoku jego zmaltretowanej
bezsenno�ci� twarzy i delikatnej pieszczoty mo�e si�
rozklei�, gwa�townie cofn�a d�o�. Marek si�gn�� po
nast�pnego papierosa.
Czy gaz pod mlekiem jest wy��czony? Je�eli zaleje
palnik...
Wypili aperitif i dopiero przy polewce piwnej z
grzankami Marek odezwa� si� ponownie.
- Przemy�la�em sobie to wszystko, Magdziu, i chc� ci co�
zaproponowa�. - Zaakcentowa� mocno "g" w zdrobnieniu imienia
(kt�rego nie lubi�a), a potem zawiesi� g�os, czekaj�c na
odzew z jej strony.
Milcza�a. Marek westchn��.
- Chc� ci powiedzie�, co wymy�li�em, tylko si� nie
denerwuj. Przyrzeknij mi, �e wys�uchasz mnie do ko�ca, a
potem razem si� zastanowimy. Dobrze?
Skin�a g�ow�.
- Chcia�bym ci� prosi� - Marek z determinacj� po�o�y�
nacisk na s�owie "prosi�" - by� zgodzi�a si�
zrezygnowa� teraz z tego dziecka...
Magda u�miechn�a si� w duchu nad elegancj�
sformu�owania, kt�re oznacza�o po prostu skrobank�. Na
dodatek, zabronion� od niedawna przez Sejm Najja�niejszej
Rzplitej. Ale to by� w�a�nie ca�y Marek.
- Zaraz powiem ci, dlaczego. Ot� wczoraj dotkn�a�
istotnej sprawy, gdy chodzi o moje ma��e�stwo - doszed�em
do wniosku, i� jest ono fikcj�, kosztown� fikcj�. Moje
dzieci s� doros�e: Maciek jest ju� na pierwszym roku
prawa, Ewa za p� roku zdaje matur�. Kiedy dostanie si� na
studia, rozwiod� si� z Ilon�, to postanowione. Najbli�sze
p� roku b�dzie wi�c dla mnie bardzo trudne. Bardzo
wa�ne jest te�, by transakcja, o kt�rej ci wczoraj m�wi�em,
dosz�a do skutku. To nasza przysz�o��. Moja, twoja i
my�l�, i� za jaki� czas tak�e naszego dziecka. Ale teraz
to niemo�liwe, wierz mi. Ilona pochodzi z adwokackiej
rodziny, zjedliby mnie w kaszy, gdyby podczas
sprawy rozwodowej dogrzebali si� ciebie, ci�arnej.
Istotnie by�bym sko�czony. Mamy z Ilon� dom na Sadybie;
wola�aby� chyba mieszka� tam ni� w bloku, prawda? Zatem
oto, co ci proponuj� - poddasz si� zabiegowi, a ja
obiecuj� ci, �e nied�ugo b�dziemy razem. Wiem, �e mo�esz
mi nie wierzy�; obietnice faceta przypartego do muru s�
cz�sto niewiele warte, zatem zanim si� na to zdecydujesz,
przepisz� na ciebie mieszkanie oraz samoch�d, �eby� mia�a
jakie� zabezpieczenie i r�kojmi� mojej dobrej woli. I co
ty na to?
Magda by�a zszokowana.
- Musz� si� nad tym zastanowi�...
- Oczywi�cie - zgodzi� si� po�piesznie. - Przemy�l to
sobie. Byle to nie trwa�o zbyt d�ugo - doda� znacz�co.
Przez chwil� rozwa�a�a, czy zabra� si� do
postawionego przed ni� de volailla. Chocia� od rana nic
nie jad�a, min�� jej apetyt. Marek z zajad�o�ci�
pa�aszowa� pol�dwic� na grzance.
Sk�d� dolecia� od�r odpadk�w. Czy wychodz�c wyrzuci�
�mieci?
- Widzisz - powiedzia� staraj�c si� by� elegancki z
pe�nymi ustami - lec� wkr�tce do Holandii dopina� swoje
sprawy. Mogliby�my tam pojecha� oboje - ty i ja. Przed
�wi�tami Amsterdam jest bardzo pi�kny - pe�no tam
cudownych kiermaszy, muzyki, mocnego grzanego belgijskiego
piwa, choinek i �wi�tych Miko�aj�w. �nieg oraz zamarzni�te
kana�y. Cudo. Mogliby�my poby� tam z tydzie�, do samych
�wi�t, a w mi�dzyczasie w prywatnej klinice za�atwiliby�my
nasz� spraw�...
Magda przymkn�a oczy. Cen� ju� zna�a, decyzja
nale�a�a do niej. Tylko czy ona bardziej chcia�a dziecka,
czy Marka? Nie by�a pewna.
W pomieszczeniach terminalu zagranicznego Ok�cia panowa�
przed�wi�teczny ruch. Co prawda, do Wigilii by�o prawie dwa
tygodnie, ale cz�� cudzoziemc�w pracuj�cych czy
za�atwiaj�cych w Polsce interesy wybiera�a si� ju� do swych
dom�w na obu p�kulach. Mieli wielkie, eleganckie walizy na
k�kach i byle jak pozawijane paczki ze sprawunkami. Co
chwil� okazywa�o si�, i� wewn�trz tych niepozornych, szarych
pakunk�w znajduj� si� spowite w b�yszcz�ce papiery oraz
wst��ki �wi�teczne prezenty. Ruch, gwar, pokrzykiwania
podr�nych i melodyjny d�wi�k gongu, po kt�rym nast�powa�a
zapowied� kolejnego lotu, spowodowa�y, �e Magda czu�a si�
�le. Mo�e by�y to zreszt� pierwsze objawy ci��y? Mia�a
md�o�ci i bola�a j� g�owa.
Smr�d przypalonego mleka; jednak wykipia�o...
Marek zawieruszy� si� na chwil�, ale nie obchodzi�o jej
to - mo�e lepiej by�oby, gdyby z jakiego� powodu nie
polecieli? Nie potrafi�a si� zdecydowa� na przerwanie
zapocz�tkowanego u Fukiera ci�gu wypadk�w. Popatrzy�a na
swoje d�onie. Na markiz� ze szmaragdu i ma�ych brylancik�w -
"zar�czynowy" pier�cionek od Marka. U�miechn�a si� gorzko w
duchu - przyj�a o�wiadczyny od �onatego jeszcze m�czyzny.
Teraz, na lotnisku, czu�a si� rozdra�niona i zarazem
zoboj�tnia�a. Co� jej m�wi�o, �e �le zrobi�a, zgadzaj�c si�
na zabieg, ale w tym stanie ducha, kiedy pocz�te w jej
brzuchu �ycie sta�o si� towarem i kart� przetargow� -
straci�o na indywidualno�ci. Przesta�a je lubi� albo
wm�wi�a to sobie.
"Jeszcze nic si� nie sta�o" - pomy�la�a. "Jeszcze mog�
si� wycofa�, odda� pier�cionek, mieszkanie, samoch�d.
Urodzi� dziecko, jego dziecko. I zosta� bez �rodk�w do
�ycia. Gdzie teraz znajdzie prac� ci�arna kobieta, a
p�niej samotna matka? Gdzie b�d� mieszka�? U kole�anek?..."
Przez kilka lat zwi�zku z Markiem wszelkie jej dawniejsze
znajomo�ci i przyja�nie bardzo si� rozlu�ni�y, je�eli nie
obumar�y. Rodzina? Nie, na pewno nie wr�ci do Mielca. Od
ponad dwunastu lat, odk�d uko�czy�a szko�� podstawow�,
jedyne jej marzenie - kt�re, jak si� jej zdawa�o,
zrealizowa�a - polega�o na wyrwaniu si� stamt�d. Najpierw
wi�c by�o liceum z internatem w Krakowie, u si�str
prezentek, a potem Warszawa - chcia�a by� jak najdalej i w
wielkim mie�cie. Rodzicom zostali jeszcze dwaj bracia i
siostra - wszystko ma�omiasteczkowe typy, zapatrzone w
telewizor od obiadu do ostatniego has�a w "Kole fortuny".
Osi�gn�a to, co zaplanowa�a. A teraz musi za to zap�aci�.
Wr�ci� Marek.
- Dowiadywa�em si� o panuj�ce na Schiphol warunki -
nazw� lotniska wymawia� z holenderska, "shiphol", a nie
"sziphol", jak to czynili inni, ��cznie z lotniskowymi
spikerkami. - Wszystko jest w porz�dku.
"Palant!" - stwierdzi�a. "Musia� i�� si� pochwali�, �e
jest o.m.c ministrem i czarowa� w informacji jak�� dupci�.
Nikt inny nie gada�by z nim; tutaj takich, po�al si� Bo�e,
VIP-�w maj� na p�czki".
Nie lubi�a lata�, zwykle wypija�a przed startem dwa
porz�dne drinki, ale dzi� ze wzgl�du na "dziecko" nie
czyni�a tego. Idiotyczne, zwa�ywszy, po co lecia�a do
Amsterdamu, ale przecie� zawsze istnia�a szansa, �e do tego
nie dojdzie. Coraz mniejsza szansa. Denerwowa�o j� tak�e to,
�e Marek sta� si� opieku�czy i troskliwy - on, kt�ry zwykle
nie interesowa� si� niczym poza sob� samym.
Wreszcie autokar podwi�z� ich do samolotu; wysiadaj�c
otuli�a si� w sztuczne popielice - prezent od niego na
drug� rocznic�. I nagle, ju� w samolocie, zaledwie
wys�uchawszy dwuj�zycznej instrukcji stewardesy, co nale�y
czyni� w "wypadku wypadku", usn�a - przywilej ci�arnej.
Szybko zapadaj�cy zmierzch przydawa� andersenowskiego
nastroju w�skim uliczkom nad kana�ami. Pr�szy� drobny �nieg,
taka kaszka, tworz�ca wok� latar� ba�niowe pejza�e Kr�lowej
�niegu. Do Magdy wr�ci�y wspomnienia dzieci�stwa i lektury
tej ba�ni - jej autor by� neurastenicznym Du�czykiem, ale w
Kopenhadze przecie� tak�e by�y kana�y. Stawa�a oczarowana na
ka�dym skrzy�owaniu, na �ukowo sklepionych mostkach ponad
ciemn� wod�, na kt�rej unosi�y si� w ciszy roz�wietlone
�wi�tecznie zamieszkane barki; dochodzi� stamt�d gwar
rozm�w, d�wi�ki muzyki i szcz�k sztu�c�w - i pragn�a wej��
na pok�ad, przysta� do tych ludzi i �y� tak na poz�r
beztrosko z dnia na dzie�. Zdawa�o si� jej, �e mo�na na
zawsze zatrzyma� t� urokliw� chwil�, spowit� w cisz� i
�nieg.
Za dnia Marek znika� gdzie� w swoich sprawach, a ona
wysypia�a si� i leniuchowa�a w pozostawionym im przez
znajomych Marka dwupokojowym mieszkaniu przy
Olof Palmeplein 20. Stamt�d, z Amsterdam Nord, je�dzili
wieczorami do centrum i na czwarty dzie� Marek zabra� j�
do nocnego lokalu w Czerwonym Amsterdamie. By�o to w
pobli�u uniwersytetu, przy Singel Gracht. "Yab Yum", ni to
klub, ni dyskoteka, z pocz�tku spodoba� si� jej. Wiecz�r
rozpocz�� si� od tanecznych popis�w roznegli�owanych
dziewcz�t, a zako�czy� go mia� publiczny
stosunek. Kiedy para "aktor�w" wysz�a na podium i zacz�a
obejmowa� si� w takt zmys�owej muzyki, Magda, kt�ra
pami�ta�a tak� ledwie zasugerowan� scen� z pierwszego
"Ojca Chrzestnego", poczu�a przyjemne podniecenie. Ale
nagle, w trakcie coraz energiczniejszych pieszczot
wyst�puj�cych, przypomnia�a sobie, po co przyjecha�a do
Holandii i co j� czeka ju� jutro - i zrobi�o si� jej
niedobrze. Przez chwil� walczy�a z md�o�ciami, a potem
wsta�a gwa�townie i trzymaj�c si� za brzuch wybieg�a do
toalety. Kiedy wymiotowa�a do umywalki, bardziej poczu�a
ni� us�ysza�a, �e kto� wszed� do �rodka - k�tem oka
dostrzeg�a Marka.
Nad wann� cieknie bateria, trzeba wezwa� kogo� z
administracji.
Pomy�la�a, �e zainteresowa� si� jej stanem, ale on nie
zwa�aj�c na nic, jednym szarpni�ciem zadar� jej sukienk�,
�ci�gn�� figi i wszed� w ni� ostro i bole�nie jak nigdy
dot�d. P�aka�a g�o�no, widz�c w lustrze sw� przybli�aj�c�
si� i oddalaj�c� twarz z rozmazan� szmink�, uwalanymi ustami
i brod�, i kiedy poczu�a gor�co wype�niaj�ce jej wn�trze,
postanowi�a, �e jego dziecka nie chce za �adne skarby.
Nie odezwa�a si� do niego - �niadanie
(ona sama nic nie jad�a) i cz�� przedpo�udnia up�yn�y
im w absolutnym milczeniu. Odk�d Marek wyprowadzi� j�
wczoraj z klubu bocznym wyj�ciem na ma�� uliczk� Spui, nie
pr�bowa� nawi�za� rozmowy. Nie interesowa�o j�, o czym on my�li,
sama za� z m�ciw� rado�ci� oczekiwa�a na moment pozbycia
si� jego dziecka. Teraz traktowa�a je jak obcy element -
jako stra� przedni� podst�pnego wroga, kt�ry zakrad� si� do jej
wn�trza potajemnie, by j� rozsadzi� od �rodka i zniszczy�.
W nocy spad� �wie�y �nieg i kiedy jechali do lekarza
o nazwisku van Hameln, wszystko by�o bia�e. Trotuary i
jezdnie ju� od�nie�ono, ale z nieba wci�� sypa�y si�
puszyste p�atki.
Pok�j zabiegowy Hamelna r�wnie� by� sterylnie bia�y.
Przez ca�y czas, kiedy asystentka, chyba piel�gniarka
anestezjologiczna, przygotowywa�a j� do zabiegu, a ginekolog
po raz kolejny - i najwyra�niej zupe�nie zb�dny -
przegl�da� wyniki zrobionych w Warszawie bada�, Magda nie
odzywa�a si�. Marek wyszed� do poczekalni, van Hameln m�wi�
do niej po angielsku, ale nie s�ucha�a go. Okryta od szyi
po p�pek bia�ym prze�cierad�em, le�a�a rozpi�ta na fotelu
ginekologicznym jak w machinie tortur. Piel�gniarka
zdezynfekowa�a sk�r� na jej przedramieniu i wk�u�a si� do
�y�y - Magda s�ysza�a jeszcze cichy szcz�k przek�adanych
narz�dzi chirurgicznych i zanim doliczy�a g�o�no do siedmiu,
ju� spa�a.
�ni� si� jej ciep�y �nieg, olbrzymia gor�ca biel,
kt�r� by�a otulona. By�o cicho, spokojnie i czu�a si�
bezpiecznie. Stopniowo, sk�d� z daleka, zacz�� dochodzi�
st�umiony, rytmiczny d�wi�k - z ka�d� chwil� nasila� si� i
dra�ni� j�. W pewnym momencie stwierdzi�a z przera�eniem
(cho� dlaczego z przera�eniem, tego nie wiedzia�a), �e nie
�pi ju�, �e przekroczy�a delikatn� granic� pomi�dzy snem a
jaw� i coraz wyra�niej czuje swoje cia�o. Nadal nie
otwiera�a oczu, maj�c ci�gle nadziej�, i� mo�e uda si� jej
zanurzy� ponownie w bezpiecznej bieli, ale nie
wychodzi�o. Czu�a si� coraz bardziej trze�wa i �wiadoma -
�wiadoma tego, i� najwyra�niej jedzie dok�d� poci�giem.
Poci�giem? Przecie� przylecieli z Markiem do Holandii
samolotem... Nagle przypomnia�a sobie wszystko a� do
momentu, kiedy u�piono j� w gabinecie van Hamelna w Bosum,
ma�ej mie�cinie pod Amsterdamem - i podnios�a powieki.
Zdumienie i oszo�omienie najpierw odebra�o jej mow�, a
potem zach�ysn�a si� strasznym krzykiem zwierz�cego
przera�enia. Siedzia�a w wielkim i prawie pustym
przedziale kolejowym, a za oknem przesuwa� si� �nie�ny
pejza� charakterystyczny dla dalekiego p�nocnego wschodu.
Wysokie sosny przykryte bia�ymi czapami �niegu sta�y murem
wzd�u� tor�w. Magda ogl�da�a to z szeroko otwartymi
ustami, nie zdaj�c sobie sprawy, �e wci�� krzyczy. To nie
by� sen - najwyra�niej przemierza�a Syberi�, bo
siermi�no�� przedzia�u i zdobi�ce go rosyjskie
napisy nie dopuszcza�y mo�liwo�ci, i� znajduje si� w
�rodku kanadyjskiej tajgi.
Warkot silnika i strza� w ga�nik. To znowu ten pacan,
Michalak, uruchamia syren�. Powinni to na z�om zabiera�.
W przedziale by�o potwornie gor�co, a mimo to w
przeciwleg�ym jego k�cie spa� kto� na wp� zagrzebany w
stert� futer. Jej ci�g�y wrzask obudzi� wsp�towarzysza
podr�y, sk�ry poruszy�y si� i wychyn�a stamt�d
sko�nooka, czerwona od gor�ca i l�ni�ca od potu szeroka,
prostacka twarz. Poni�ej niegolonej od kilku dni brody
cia�o ka�muka skrywa� elegancki, lecz wygnieciony i
poplamiony niemo�liwie garnitur z dobrego materia�u, spod
kt�rego wygl�da�a bia�a, rozche�stana koszula drugiej,
albo i trzeciej �wie�o�ci. Krawat wyziera� na �wiat z
bocznej kieszeni marynarki.
- Ticho, ticho, male�kaja - powiedzia� obudzony. - U
mienja straszno bolit ga�awa...
Czerwone �apsko si�gn�o po litrow� butelk� w�dki, w
trzech czwartych opr�nion�, stoj�c� na stoliku pod oknem.
Drab wyci�gn�� z�bami korek, wyplu� go, wypi� gorza�k� do
dna, a butelk� rzuci� na siedzenie.
- Tiszina! - rykn�� i strzeli� Magd� w twarz tak
mocno, �e uderzywszy g�ow� o �cian� przedzia�u dozna�a
chwilowego zamroczenia. - S�uszaj, barysznia! Ty tiepier
moja rabynja, znaczit - poddana. Marek, moj drug