4911
Szczegóły |
Tytuł |
4911 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4911 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4911 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4911 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piotr G�rski
Melomani
Kiedy wszed�em, zobaczy�em pi�ciu. Czekali. Ma�y Ksi���
sta� przy oknie i pali� papierosa. Na sobie mia� czarn�
sk�rzan� kurtk� z �wiekami, naszywkami i podobn� tandet�. �e
niby twardy z niego facet. Jego ludzie trzymali ten sam
styl, mieli tylko mniej naszywek. Wiedzia�em, �e to �wirusy
i niepewnie wchodzi� z nimi w uk�ady. No, ale oni rz�dzili
t� cz�ci� miasta. Oni mieli fors�.
Podszed�em do miejsca, gdzie stali. Ka�dy krok wznieca�
kurz. To by� jeden z tych budynk�w, kt�rych nikt nigdy nie
pr�bowa� odbudowa�.
Ma�y Ksi��� patrzy� na mnie i widzia�em jego niepok�j. Ci
czterej za nim wyci�gn�li pistolety, takie wielkie, srebrne,
prosto z muzeum. Nie ufali mi. Nie ufali od pocz�tku, a
teraz w og�le wygl�dali na wkurzonych. Mieli w dupie moj�
reputacj� uczciwego cz�owieka.
- No i jak leci, Dyrygent? - powiedzia� Ma�y Ksi���, a
�ul chodzi� mu w d� i w g�r�.
- Leci - odpar�em.
- Do diab�a - rzek�. - Chcia�em po prostu z tob�
porozmawia�. Zwyk�a rozmowa. Nic gwa�townego. A ty
wpieprzasz si� tutaj z tym �elastwem. Ocipia�e�?
Sta�em bez ruchu i czeka�em, co zrobi. Nie ocipia�em. Nie
chcia�em tylko i�� na to spotkanie ca�kiem bez niczego.
Dlatego przy pasku mia�em ten obrzynek. Spod lewego ramienia
wystawa�a mi kolba trzydziestki sz�stki. Celowo odchyli�em
p�aszcz, �eby zobaczy�. Kaza� odebra� mi bro� przy wej�ciu,
ale za�atwi�em to jak trzeba i teraz chcia�em go wkurwi�.
- Co z moim nia�k�? - spyta�.
Nie odpowiedzia�em. Ten jego nia�ka. Do diab�a z nim.
Nikt go ju� wi�cej nie ujrzy i nie ma czego �a�owa�.
- No wi�c co? - rzek� Ma�y Ksi���.
Tamci czterej za jego plecami ci�gle mieli przygotowane
spluwy i wiedzia�em, �e si� denerwuj�. Patrzyli na mnie
spode �b�w, Ma�y Ksi��� te� patrzy� i przez d�ug� chwil�
nikt nic nie m�wi�. By�em gotowy, ale czu�em, �e dadz�
spok�j. Tak by�o lepiej i dla mnie i dla nich. Moi ch�opcy
mieli t� bud� pod obstrza�em, a ci tutaj usadowili si�
w�a�nie pod oknem. Durnie. S�ysza�em g�osy, �e Ma�y Ksi���
si� ko�czy. No jasne, �e si� ko�czy. To dure�.
Wreszcie da� im znak, �eby schowali bro�. Zby� wszystko
machni�ciem r�ki. W tym fachu nie ma sentyment�w, a wierny
nia�ka przeszed� do historii.
- Mam dla ciebie propozycj� - powiedzia� Ma�y Ksi���. -
Na pewno ci� zainteresuje.
Skin��em g�ow�.
- Prowadz� interesy - rzek�. - To du�a rzecz. Mam kilka
burdeli i trzy bary. Naprawd� dobre bary. Najlepsze w
mie�cie. Znasz je chyba, co Dyrygent? Nie tylko samogon i
kwaski, ale oryginalny alkohol z ocala�ych magazyn�w. Piwo z
w�asnego browaru. Sprzed wojny. Jestem powa�nym
przedsi�biorc�, uczciwym. Powiedz, podobaj� ci si� moje
inwestycje?
- Przesta� pierdoli� - powiedzia�em, bo on za du�o gada�,
zabiera� mi czas, a �ycie jest jedno i co dzie� umiera tyle
pi�knych dup. - Wczoraj wr�ci�em do miasta. W czym jest ca�a
rzecz?
- Spokojnie, chodzi w�a�nie o "B��kitn� Tarcz�". Kto� mi
bru�dzi. Taki jeden go��. Chc�, �eby� zosta� tam babk�
klozetow� i za�atwi� go.
- Co to za go��?
Ma�y Ksi��� zawaha� si�.
- G�upia sprawa - powiedzia�. - M�wi si�, �e to
czarownik.
- Kto?
- Czarownik. Robi r�ne dziwne rzeczy.
- Ty sam jeste� dziwny.
Ma�y Ksi��� obliza� wargi. Nie lubi� mnie, ale chyba
zale�a�o mu, by zleci� mi t� robot�.
- Co ten facet ci zrobi�? - powiedzia�em.
Przez moment si� zastanawia�.
- Naprawd� g�upia sprawa. On jest skrzypkiem. Przychodzi
czasem do "B��kitnej", zaczyna gra� i usypia tym graniem
wszystkich woko�o.
No, niech to, �yj� na tym �wiecie ju� dwadzie�cia siedem
lat, bywa�em tu i tam, pozna�em r�ne rzeczy, ale takiego
kutasa jak Ma�y Ksi��� po prostu nie widzia�em.
- S�uchaj, Dyrygent, wiem, jak to brzmi, ale tak jest.
Facet gra, ludzie �pi�, nikt nic nie kupuje, trac� pieni�dze
i klient�w. S�uchaj jeszcze. Klozetowy strzela do niego jak
do tarczy i nic, tamten gra dalej, nie obchodzi go ca�e
zamieszanie. Jakby by� jaki� pancerny. A potem klozetowy
zwala si� z n�g jak inni. Wielki sen. I kiedy wszyscy si�
budz�, s� ju� bez pieni�dzy, kasa lokalu jest pusta, a po
skrzypku nawet smrodu nie zostaje.
- Ciebie to nie�le gniecie - rzek�em.
- Chc�, �eby� si� tym zaj�� - powiedzia� Ma�y Ksi���. -
Zabij tego faceta.
Nie wiedzia�em, co my�le�.
- A ty - powiedzia�em. - Czemu sam go nie zabijesz?
Ma�y Ksi��� roz�o�y� r�ce.
- To nie moja bran�a, jestem tylko przedsi�biorc�.
Zreszt�... - zawaha� si�. - Nie mia�em szcz�cia. Kiedy
czekali�my go na zewn�trz, przed knajp�, nigdy si� nie
pojawi�. Gdy raz chcieli�my dosta� go w �rodku, ch�opcy
przegapili, kiedy wszed� i potem ju� zacz�� gra� i nie
zd��yli�my nawet wyci�gn�� broni.
- U�pi� was?
- W�a�nie.
To wygl�da�o idiotycznie. Ale mog�em si� tym
zainteresowa� , rozejrze� si�, pomy�le� o pieni�dzach. Tak,
o pieni�dzach. Pieni�dzy potrzebowa�em zawsze. Pieni�dzy na
kobiety.
- Ile p�acisz? - powiedzia�em.
- A na ile si� cenisz? - spyta� Ma�y Ksi���.
Przedsi�biorca. Te� mi co�. Takich pyta� si� nie zadaje.
- Sto milion�w - odpar�em. - Mam za�atwi� skrzypka,
z�odzieja i czarownika, wi�c bior� jak za trzech.
- Zgadzam si� - rzek� natychmiast.
- Sto pi��dziesi�t, za szybko si� zgodzi�e�.
- Ty skurwysynu, sto to rozs�dna suma.
- Ale twoja historia nie jest rozs�dna. Musisz mie� du�e
straty. Powiedzia�em sto pi��dziesi�t.
Ma�y Ksi��� milcza� chwil�. Patrzy�em na jego twarz.
- Teraz nie zgadzam si� szybko - rzek�. - Sto
pi��dziesi�t. I ani z�ot�wki wi�cej.
Odwr�ci�em si�, uwa�aj�c spotkanie za zako�czone. Nie
bra�em wynagrodzenia z g�ry. Nawet zaliczki. Gdyby potem nie
zap�aci�, straci�by reputacj�. Nikt nie chcia�by si� zadawa�
z cz�owiekiem bez reputacji. No, swoj� drog�, reputacja
rzecz ulotna. Mia�em te� swoje sposoby. Jakby co.
Zamierza�em teraz wynie�� si� st�d, ale ten Ma�y Ksi���
ci�gle nie mia� dosy�.
- Zaraz, jeszcze jedno, zawsze ci� chcia�em o to zapyta�
- powiedzia�.
- O co?
- Dlaczego nazywaj� ci� Dyrygent?
No i masz. Jemu si� najwyra�niej nudzi�o. Wyszed�em
stamt�d i znalaz�em si� na ulicy. Co za chujowe miejsce
wybrali sobie na spotkanie. Jak oni mnie wkurwili.
Po chwili do��czy� do mnie Kontrabas, Fujara i Puzon.
Os�aniali mnie przez ca�y czas.
Siedzieli�my, normalnie, w tej budzie na rogu Zachodniej.
Buda, jak buda, ale akustyk� mia�a dorzeczn�. Grali�my
"Rewolucyjn�" Szopena, a� tynk si� sypa�. Je�eli my�licie,
�e nie mo�na gra� "Rewolucyjnej" na kontrabasie, puzonie i
flecie, to jeste�cie �a�osne typy. Sz�o nam nie�le, naprawd�
nie�le. Gdyby�my mieli s�uchaczy, byliby zachwyceni.
Szczeg�lnie Kontrabas mia� wtedy sw�j dzie�. Po prostu
armaty w�r�d kwiat�w. I to by�o rzeczywi�cie dobre, wi�c nie
wiadomo dlaczego Fujara przesta� gra�.
- Czego� tu, kurwa, brak - powiedzia�. - To jest za ma�o
subtelne.
- Za ma�o co? - spyta� Puzon, kt�ry by� ci�ki i ci�gle
si� poci�.
- Subtelne, za ma�o subtelne - warkn�� Fujara. - Za
bardzo mnie zag�uszasz. Zachowuje si� linia, ale gubi si�
niuans.
- Gubi co? - spyta� Puzon.
- Zamknij si� i graj ciszej.
- Dobra - powiedzia�em. - Idziemy od nowa.
Zagrali�my i wszystko by�o tak samo. Ja dyrygowa�em, oni
wydawali d�wi�ki i tylko Puzon gra� ciszej.
- To na nic - stwierdzi� Fujara.
- O co chodzi? - powiedzia�em. - Jest �wietnie, tylko
Puzon gra za cicho.
- Przecie� ci�gle nie wychodzi - mamrota� Fujara. - Jest
linia, ale gubi si� niuans.
Taki on by�, ten Fujara. Jak ju� co� powiedzia�, to tak
mu si� podoba�o, �e lubi� to powtarza�.
- Stul pysk - rzek�em, bo mia�em go dosy�. - Wszystko
jest dobrze i lecimy od nowa.
Grali�my dalej. Grali�my do dziesi�tej, bo o tej porze
planowa�em i�� do "B��kitnej Tarczy". Chcia�em i�� sam, ale
Kontrabas zaproponowa�, �e p�jdzie ze mn�. Od�o�yli�my
wszystko, a tamci dwaj ci�gle grali.
Fujara dogrywa� si� z Puzonem.
Zaczyna�a si� noc, a my szli�my ulic�, kt�rej asfalt
sp�kany by� jak dupsko osiemdziesi�ciolatka. Od blisko roku
ulice w tym mie�cie by�y wzgl�dnie bezpieczne. Wzgl�dnie, to
znaczy, �e nikt nie wali� do ciebie dla sportu. �aden
pieprzony �wir z okna. Strzelano, gdy nie podpasowa�a komu�
twoja twarz, gdy pojawi�e� si� w z�ym miejscu o z�ej porze.
Ale bez powodu - nigdy. Wojna sko�czy�a si� pi�� lat temu i
ludzie troch� si� uspokoili. Ja, kt�ry lubi� �adne s�owa,
m�wi� zawsze, �e to barbarzy�stwo ust�pi�o miejsca
cywilizacji. Tak m�wi�, ale nie upieram si�, �e mam racj�.
Kontrabas szed� obok mnie i pali� papierosy, jednego za
drugim. Rzadko si� odzywa�. By� m�odszy ode mnie o blisko
trzy lata i lubi�em go. Wra�liwy ch�opak. Nigdy nie zabija�
no�em. By� dobry na pi�ci i niejednemu przy�o�y�, ale no�em
nie dzia�a� nigdy. Powiedzia� mi kiedy�, �e to zbyt
brutalne. Je�li chodzi o mnie, by�o mi wszystko jedno. Mimo
to rozumia�em go. Ka�dy ma swoje zasady.
Mieli�my do przej�cia kilka przecznic, a potem d�ug�
alej�, zanim wyszli�my na Plac Zabaw. Min�li�my chwiej�cy
si� most i musieli�my kluczy� w�r�d takich nieprzyjemnych
uliczek, gdzie zawsze gnie�dzi si� ho�ota. Pomimo ciemno�ci
we wrakach samochod�w bawi�y si� jeszcze dzieci. Min�a nas
samotna kobieta i wytrzeszczyli�my oczy. Nie wiedzia�em, czy
ona taka odwa�na, czy g�upia, czy mo�e tylko napalona.
Kontrabas mia� wida� ochot�, ale kaza�em mu da� spok�j. Po
prostu przeszli�my obok niej, jak gdyby pozbawiono nas
kutas�w. Okazali�my si� d�entelmenami. Czy czym� tam innym.
Pod �cianami budynk�w, w�r�d gruz�w, siedzieli n�dzarze.
Ca�e noce tak siedzieli. To by�o g�wno. Poniekt�rzy palili
ogniska i �apali troch� grzania. Ale� tam cuchn�o.
Odetchn�li�my troch�, gdy weszli�my do Niebieskiej
Dzielnicy. Potem by�a ju� jedynie �wietlista Promenada. I
oczywi�cie "B��kitna Tarcza".
Ten lokal w samej rzeczy uda� si� Ma�emu Ksi�ciu. On sam
m�g� by� durniem, ale knajpa wydawa�a si� przyzwoita. Nad
wyrysowan� p�dzlem nazw� pali� si� jeden neon, a to rzadko��
nawet w stolicy. Niedawno by�em w stolicy i mog�em por�wna�.
Przed wej�ciem kr�ci�o si� sporo ludzi, a z wn�trza
dochodzi�a muzyka.
Babka klozetowa mia� ponad dwa metry wzrostu i wzbudza�
szacunek. Sta� w drzwiach i pobiera� du�� op�at� za wst�p, a
mniejsz� - za sranie. Powiedzia�em mu, kim jeste�my. By�
uprzedzony. Skin�� g�ow�.
- Wy macie mnie zast�pi�, tak? - powiedzia�. - To bardzo
dobrze. Znudzi�o mi si� tu sta�.
Zbli�y� si� jaki� cz�owiek. W�o�y� babce w �ap� dwie
dwudziestki, odda� pistolet, babka mimo to dok�adnie go
zrewidowa�, dla pewno�ci, na koniec ten cz�owiek dosta�
bilet i wszed� do �rodka.
- Czterdzie�ci tysi�cy za wst�p? - powiedzia� Kontrabas.
- To musi da� niez�y doch�d.
- Pewnie - zgodzi� si� babka. - Za darmoch� nikt by tego
nie trzyma�.
- S�uchaj - rzek�em. - B�dziesz tu sta� dalej, bo my nie
wejdziemy na twoje miejsce. Przyszli�my za�atwi� tego
skrzypka i zrobimy to po swojemu.
Szcz�ka mu lekko opad�a.
- Nie zmienicie mnie?
- Nie ma mowy.
By� naprawd� przybity.
- Um�wi�em si� z tak� jedn�. Absolutnie pi�kna cipa.
Tanio liczy. I zmarnuje si� dzisiaj.
Mia� dwa metry wzrostu, by� babk� klozetow�, skrzypek
chyba nie interesowa� go tak strasznie i um�wi� si� z jak��
cip�. By�o mi go szkoda. Ale trudno.
- Zaliczysz j� innym razem - powiedzia�em.
- Ty, jak to jest - odezwa� si� Kontrabas. - Nie
potrafisz powstrzyma� tego skrzypka?
- E, szkoda gada� - powiedzia� zdruzgotany babka
klozetowa. - On jest jaki� pojebany. Najcz�ciej nie mog�
zauwa�y�, jak si� zbli�a. Nagle po prostu si� pojawia,
odsuwa mnie t� swoj� wielk� �ap� - jest pot�niejszy ni� ja
- i w�azi do �rodka. Cholernie si�y go��. Musia�bym go
zastrzeli�, a jak z tym jest, sami wiecie. No taka pi�kna
cipa. Ja tego nie prze�yj�.
Min�li�my go i weszli�my na schody. Lokal znajdowa� si� w
piwnicach, pod powierzchni� ziemi i tymi schodami schodzi�o
si� w d�.
Wewn�trz panowa� o�ywiony ruch, ale nie by�o t�oczno. Ta
knajpa zna�a lepsze czasy. Dziwny skrzypek istotnie stanowi�
problem. Sta�y tutaj jakie� dwie dziesi�tki stolik�w, by�o
troch� miejsca do ta�czenia, st� bilardowy, dobrze
zaopatrzony bar, a g�o�niki eksponowa�y dr��cy wokal. By�o
du�o panienek. Same kurwy.
Jedna, taka starsza, czarna, kt�ra sta�a blisko nas pod
�cian�, z�apa�a Kontrabasa za rami�.
- Troch� jeste� sterana, kiciu - powiedzia� Kontrabas.
U�miechn�a si�, wcale nie ura�ona.
- A, bo ja jestem retro.
Dosy� mi�a by�a, ta kurwa. Poszli�my dalej, a ona zosta�a
tam, przy �cianie, z tym swoim ca�kiem nie kurewskim
u�miechem na twarzy. Kilka stolik�w by�o wolnych, ale my
usiedli�my przy barze.
- Skrzypek przyjdzie dzisiaj, czy nie? - spyta�
Kontrabas.
- Wszystko jedno - odpar�em. - Tym razem i tak nic nie
b�dziemy robi�. Rozejrzymy si� tylko.
Byli�my tu jedynymi, kt�rzy mieli przy sobie bro�.
Bezpiecze�stwo lokalu wymaga�o, by upijaj�cy si� go�cie nie
mieli pod r�k� pistolet�w. Barman przygl�da� si� nam z
ukosa.
- To wy przyszli�cie za�atwi� skrzypka? - spyta�.
Kontrabas skin�� g�ow�.
- E tam - rzek� barman. - Nic na niego nie dzia�a.
Zam�wili�my po piwie i wypili�my. Potem wzi�li�my du��
w�dk�, a potem znowu piwo. U�ywali�my na koszt firmy i
Kontrabas wpad� w dobry nastr�j. Pod�piewywa� sobie pod
nosem i u�miecha� si� do dziwek.
- Co to mo�e by� z tym skrzypkiem? - powiedzia�
Kontrabas. - Zawracanie g�owy.
Wzruszy�em ramionami. Wzi�li�my kolejn� w�dk�.
Siedzieli�my jeszcze godzin�, przysz�o troch� nowych go�ci,
dostrzeg�em nawet znajomego, starego Wiosennego Rozmaryna,
ale nasz klient si� nie pojawi�. Jaki� bardzo pijany facet
zacz�� z barmanem k��tni� o wazon z kwiatami, kt�ry zawsze
sta� przy kontuarze, a ostatnio zosta� zdj�ty. Kurwa, kt�ra
zaczepi�a nas przy wej�ciu, od czasu do czasu rzuca�a
Kontrabasowi d�ugie spojrzenia.
- Ona na pewno ci� kocha - powiedzia�em.
- To nie mi�o�� do mojego rozporka - odpar�. - Z�ot�wki.
Zwini�te w rulonik. To jest w�a�nie to, co one wsadzaj�
sobie dla przyjemno�ci. Reszta to interes.
- Nie wiem. Ona jest jaka� inna.
Go�� obok mnie ci�gle si� awanturowa�, a� w�ciek�y barman
postawi� wreszcie przed nim ten wazon z kwiatami. Facet
wzi�� wazon w r�ce i wyci�gn�� w moj� stron�, jakby chcia�
pokaza�.
- Co za g�wno - powiedzia�em. - Sztuczne kwiaty. G�wno i
syf.
Chcia�em go obrazi�, ale go�� by� tak szcz�liwy, jak
pijany. Popatrzy� na mnie pogodnie.
- Mo�e i sztuczne g�wno, ale przecie� kwiaty - rzek�. -
Pami�tam przed wojn�. Ile wtedy by�o kwiat�w. Prawdziwych. A
teraz tylko pokrzywy i oset na gruzach.
Odwr�ci�em si�, bo go�� musia� by� stukni�ty. Kogo
obchodzi, co by�o przed wojn�. Zam�wi�em kolejny kufel, czy
w�dk�. Nam te� ju� niewiele brakowa�o. Z�apali�my faz�.
- I bez tego skrzypka spa� mi si� chce - rzek� Kontrabas.
G�ow� mia�em troch� ci�k�. Pr�bowa�em policzy�, ile
wypili�my. Du�o. Cholernie du�o. Wi�cej piwa ni� w�dki. A
mo�e odwrotnie. Nie mog�em si� doliczy�. A potem przesta�em
o tym my�le�, bo zobaczy�em skrzypka.
Siedzia� przy stoliku umiejscowiony troch� z brzegu, za
wszystkimi i spokojnie wyci�ga� instrument z futera�u. By�
to ogromny, gruby m�czyzna w eleganckim garniturze,
zupe�nie �ysy, o p�katej twarzy. Nie zauwa�y�em, w kt�rym
momencie si� pojawi�, ale go�cie "B��kitnej Tarczy"
zauwa�yli, przy wielu stolikach ucich�y rozmowy, a kilka
os�b dyskretnie wymyka�o si� z sali. On nie zwraca� na to
uwagi. Po�o�y� skrzypce na stole, starannie zamkn�� futera�
i od�o�y� go na s�siednie krzes�o. Nie �pieszy� si�. Troch�
nie chcia�o mi si� wierzy�, �e taki kolos, przy kt�rym Puzon
wydawa� si� figlarzem, mo�e by� wirtuozem skrzypiec. W
g�owie mi szumia�o. Wiedzia�em, �e Kontrabas czuje si� nie
lepiej.
Skrzypek by� ju� gotowy. Rozejrza� si� wok�, pokiwa�
g�ow� i zamierza� wzi�� instrument, kiedy podesz�o do niego
trzech m�czyzn, siedz�cych do tej pory spokojnie na swoich
miejscach. Miny mieli ponure.
- Ty z�odzieju - powiedzia� jeden. - Pierdolony
z�odzieju.
Skrzypek wsta�. Uwa�nie im si� przygl�da�.
- Dawaj moj� fors�, z�odzieju - m�wi� ten sam m�czyzna.
- Moje trzy ba�ki. Opierdoli�e� mnie na trzy ba�ki. Dawaj
wszystko. Ka�d� pierdolon� z�ot�wk�.
Oczy zebranych skierowane by�y na nich.
- Niestety, nie - beznami�tnie odpar� skrzypek.
B�ysn�o ostrze i m�czyzna trzyma� w r�ku n�. Zamachn��
si�, ale skrzypek z szybko�ci�, o jak� bym go nie
podejrzewa�, przechwyci� jego r�k�, poci�gn�� i z�ama� w
przegubie. Delikatnie, niemal pieszczotliwie odepchn��
napastnika, kt�ry zatoczy� si�, ale nie upad� przytrzymany
przez dw�ch pozosta�ych. Tamci w pierwszej chwili chcieli mu
i�� z pomoc�, lecz napotkawszy stalowe spojrzenie skrzypka,
cofn�li si�.
- Prosz� mi nie przeszkadza� - powiedzia� skrzypek w ich
stron�. - Chcia�bym zagra�. Mo�e si� to komu� wyda� dziwne,
zwa�ywszy czasy, w jakich �yjemy, ale ja �yj� z muzyki.
Wzi�� skrzypce do r�k, podni�s� w g�r� smyczek. Wszystko
wok� zamar�o w oczekiwaniu.
I zacz�� gra�. Gra� niesamowicie. Wraz z jego muzyk�
sp�yn�y na mnie spok�j i odpr�enie. Nie zamierza�em si�
temu przeciwstawia�. By�o mi przyjemnie. Smyczek w r�ku
skrzypka p�yn�� �agodnie po pa�mie strun. Zapragn��em by�
lekki. Chcia�em by� rusa�k�. K�tem oka dostrzeg�em, �e babka
klozetowa wali do muzyka z automatu. Chcia�em mu powiedzie�,
�eby si� odpierdoli�. Ale nie mog�em. By�em rusa�k�. Powoli
zsun��em si� ze sto�ka. A w chwil� potem ju� spa�em.
Obudzi�em si� bez broni i bez pieni�dzy. G�owa mnie
bola�a i w�dka z piwem wraca�y mi do gard�a. Kontrabas te�
zbiera� gnaty do kupy i pomaga�a mu w tym ta sterana kurwa.
Przyczepi�a si� i ju�. Spojrza�em na zegarek. Spali�my jak��
godzin�. Skrzypka oczywi�cie nie by�o, a wsz�dzie wok�
ludzie podnosili si� z pod�ogi. Nie by�em z�y. Bardziej
by�em zdziwiony. Tylko, �eby nie ta g�owa.
- Kici kici zostaw mojego kumpla - st�kn��em wstaj�c. Ta
kurwa wygl�da�a tak, jakby mia�a obrobi� Kontrabasa na
miejscu. On nie mia� nic przeciw. Morda mu si� �mia�a.
- Na imi� mam Amanda - powiedzia�a.
- No to, Amanda, zostaw go, bo on w og�le nie jest
romantyczny.
Zachichota�a.
- Nie jeste� romantyczny? - spyta�a Kontrabasa.
- On nie jest romantyczny, bo nie ma na to pieni�dzy -
rzek�em. - Przepi� wszystko i jeszcze jest mi winien.
Kapujesz?
- Odwal si�, Dyrygent - warkn�� Kontrabas. - Odp�ywaj.
Pokr�ci�em g�ow�.
- Nie, Kontrabas. To ty si� zbieraj. Wynosimy si� z tej
budy.
Babka klozetowa, potwornie z�y, pojawi� si� przed nami.
- Dupy jeste�cie, nie zawodowcy - wrzasn��. - Mieli�cie
za�atwi� skurwysyna.
Wygl�da� �a�o�nie. Biedny zaspany babka klozetowa. Mia�
utrzymywa� porz�dek w tej knajpie, ale zadanie przerasta�o
jego mo�liwo�ci.
- Spierdalaj - powiedzia�em, bo nie mia�em ochoty na
dyskusje. Babka klozetowa poszed� sobie.
Amanda szepta�a czule do ucha Kontrabasowi. S�ucha�
uwa�nie.
- Przyjdziesz? - spyta�a.
Skin�� g�ow�.
No c�. Mo�e nie mia�em racji. Mo�e Kontrabas by�
romantyczny, a ja tego nie dostrzeg�em. ale po prostu chcia�
si� przejecha�, a ona obieca�a mu zni�k�. Mniejsza z tym. Ja
ju� mu nic nie po�ycz�.
Wzi��em Kontrabasa za chabety i wyci�gn��em na zewn�trz.
Wracali�my t� sam� drog�. Nie mog�em zrozumie�, jak to jest
z tym skrzypkiem. Jak on to robi. I skoro nie mo�na go
zastrzeli�, to jak do diab�a zarobi� te sto pi��dziesi�t
kawa�k�w. Mo�e trzeba no�em. Albo dr�giem w �eb.
Zapyta�em o to Kontrabasa. Mrukn�� co� bez sensu. Daj�
g�ow�, �e my�la� o tej dupie.
W milczeniu wr�cili�my do Fujary i Puzona. Fujara spa� w
rogu, na pod�odze, owini�ty kocem. Puzon drzema� na krze�le,
z g�ow� zwieszon� na piersiach. Zrobili�my im pobudk�.
Zwlekli si� jako� i pos�uchali, co mamy im do opowiedzenia.
Usiedli�my wszyscy, a Fujara wyci�gn�� sk�d� flaszk�. Ja
i Kontrabas nie chcieli�my ju� pi�, wi�c i oni zrezygnowali.
Gapili�my si� wsp�lnie na siebie i my�leli�my, �e przyda�aby
si� nam ta forsa Ma�ego Ksi�cia.
Jednak nikt nie mia� poj�cia, co trzeba zrobi�.
- A mo�e warto zapyta� si� wr�ki? - zaproponowa� Puzon.
Ten Puzon to tuman. W ko�cu nic nie wymy�lili�my i
rozeszli�my si�, ka�dy do siebie.
U wr�ki pojawi�em si� z samego rana.
Stara j�dza nie�le si� urz�dzi�a. Jej gabinet ton�� w
czerni, meble mia�a jakie� takie antyczne, a ona sama
ubiera�a si� jak wdowa. Siedzia�a po�rodku pokoju, przy
stole, na kt�rym le�a�a talia istotnie pi�knych kart.
Zaj��em miejsce w fotelu naprzeciw niej. Nie powiedzia�a
s�owa, tylko pali�a papierosa i patrzy�a powa�nie i w
skupieniu w dowolnie wybrany punkt przestrzeni znajduj�cy
si� poza mn�.
Po�o�y�em na stole banknot pi�ciotysi�czny. Ledwie
raczy�a spojrze�. Nie ruszy�a si� i dalej pali�a tego
cholernego peta. Do�o�y�em jeszcze pi�tk�. A potem jeszcze
jedn�.
Zdecydowanym ruchem zgasi�a papierosa. Zgarn�a banknoty.
Uroczy�cie si�gn�a po karty.
- Karta prawd� ci powie - rzek�a.
Ech, znali�my si� tyle lat, a ona zawsze to samo.
Patrzy�em, jak rozk�ada karty, zakrywa, odkrywa, przek�ada,
zmienia uk�ady, oblicza warianty, tasuje, kombinuje. Przez
grzeczno�� nie przeszkadza�em jej.
- Du�e zmiany w twoim �yciu - rzek�a wied�ma. - Karty s�
jak lustro, w kt�rym odbija si� przysz�o��. Poznasz brunetk�
o zielonych oczach.
Po�o�y�em na stole kolejny banknot. Wiedzia�em, �e teraz
pora przerzuci� si� na dziesi�tki tysi�cy.
Zgarn�a pieni�dze s�pim ruchem.
- Dwie brunetki? - rzek�a troch� niepewnie.
Po�o�y�em nast�pny banknot.
- Jak to jest? - spyta�em. - Co powiesz mi o muzyku,
kt�ry swoj� gr� usypia ludzi.
- Powiedzia�abym, �e to nudziarz.
Zebra�a karty i od�o�y�a je na bok. Rozlu�ni�a si�. Nie
by�a ju� powa�na, tylko nieszcz�liwa i znudzona. Zapali�a
papierosa.
- Tak, s�ysza�am - rzek�a. - To ten skrzypek z "B��kitnej
Tarczy", prawda? Interesuj�cy przypadek.
Da�em jej jeszcze jedne dziesi�� tysi�cy.
- To ju� ostatnie - powiedzia�em.
- Wiele o tym my�la�am - odezwa�a si�. - Rozumiesz,
pokrewna bran�a, ludzie m�wi� o nim: czarownik. I wiesz co,
je�eli ten facet ma rzeczywi�cie takie mo�liwo�ci i jest
kuloodporny, to dlaczego przychodzi tylko do "B��kitnej
Tarczy"? Jest w ko�cu wiele lokali, nie m�wi�c ju� o innych
sposobach wykorzystania takiego talentu. A on w�a�nie tam,
nigdzie indziej, tylko tam. Przynajmniej nie s�ysza�am, by
pojawi� si� gdzie indziej. A ja zawsze wszystko wiem
pierwsza.
- To lokal Ma�ego Ksi�cia - rzek�em.
- Ksi��� ma jeszcze inne speluny. Nie tak dobre, ale ma.
Nie s�dz�, �eby to by�o co� osobistego, jaka� zemsta czy
uraz. W innych dzielnicach natomiast s� przynajmniej trzy
lepsze knajpy, a skrzypek tam nie zachodzi. To dziwne, nie
s�dzisz?
S�dzi�em.
- Co� szczeg�lnego musi by� w "B��kitnej Tarczy".
Zainteresuj si�, co. Bo chyba nie wierzysz w czary,
Dyrygent.
Rozpar�a si� w fotelu jak kr�lowa i pokiwa�a g�ow�.
- Nie wierz w czary, Dyrygent. W czary - ani we
wr�by, sny i inne takie bzdury. Tylko fiuty w to wierz�,
Dyrygent. Tylko fiuty.
Odetchn��em. Czary nie istnia�y.
Przypomnia�em sobie, �e tego uczy�a mnie ju� mama, kiedy
by�em dzieckiem.
Ale co tam. Bezpieczniej poradzi� si� fachowca.
W tej budzie przy Zachodniej czekali ju� na mnie Puzon i
Fujara. Pr�bowali gra�, ale im nie sz�o i Fujara dostawa�
bia�ej gor�czki.
- Gdzie jest Kontrabas? - spyta�em.
- Poszed� do jakiej� dziwki - odpar� Puzon.
- Bra� od was pieni�dze?
- �adnych - rzek� Puzon.
To by�o tak, jakbym dosta� kopa w dup�. W�a�nie takie
uczucie. Ta dziwka chyba chcia�a mu da� za darmo. Zakocha�a
si� w Kontrabasie? Niemo�liwe. A dlaczego nie we mnie?
Na to pytanie nie by�o odpowiedzi.
Zabrali�my si� we trzech do roboty. Sprawa zdawa�a si�
komplikowa�, a tego nie lubili�my. Zmuszano nas do my�lenia.
Puzon i Fujara nigdy nie byli w "B��kitnej Tarczy", wi�c
w sumie nie na wiele mi si� zdali. Zawsze chodzili do
"Kwazaru", bo tam by�o blisko, tanio i wszystkich tam znali.
A "B��kitna Tarcza"? Czy by�a szczeg�lna?
Le�a�a pod ziemi�, ale w dzielnicy Czerwonych Pa� ka�da
knajpa znajdowa�a si� pod ziemi�, bo tam nigdy nie by�o
spokojnie i zbyt cz�sto wybijano szyby w oknach.
W "B��kitnej" by� jeszcze jedyny w ca�ym mie�cie st�
bilardowy, przedwojenny. Tylko, �e skrzypek nie gra� w
bilard.
Wi�c co? Nic nie przychodzi�o mi do g�owy.
Nie by�o wyj�cia. Musia�em jeszcze raz przespacerowa� si�
do lokalu. Teraz albo wieczorem. Wola�em wieczorem.
Ewentualne spotkanie ze skrzypkiem mog�o zbli�y� do celu.
Ca�y dzie� �wiczyli�my naszego Szopena, jednak brakowa�o
nam Kontrabasa. Przyszed� dopiero p�nym popo�udniem.
Wygl�da� na zadowolonego z siebie.
- Gdzie� ty, kurwa, �azi� tyle godzin? - wydar�em si� na
niego.
- By�em z Amand� - odpar�.
Cholera mnie bra�a.
- A sk�d mia�e� fors�? - spyta�em.
Micha rozjarzy�a mu si�.
- Pierdoli�em j� za darmo. Z mi�o�ci.
Zatka�o nas. W �yciu r�nie bywa, wiadomo. Czasy by�y,
jakie by�y, nie ma co narzeka�. Owszem, nie powiem, kobieta
rzadki okaz, gin�y na tej wojnie jak muchy. To normalne, �e
te, kt�re prze�y�y sta�y si� w�asno�ci� wszystkich i kaza�y
sobie p�aci�. P�acili�my wi�c. Jak by� mus, p�acili�my i
koniec. Od czasu do czasu pojecha�o si� gratis. Rzadko, ale
si� zdarza�o.
Lecz �eby z mi�o�ci?
- Kurwa ma� - sapn�� Puzon.
- Dobra - powiedzia�em. - To twoje prywatne sprawy.
Mia�e� prawo. Jedna rzecz tylko mnie niepokoi. �e
zaniedbujesz muzyk�. Grali�my Szopena bez ciebie. A Szopen,
Kontrabas, by� geniuszem.
Kontrabas wzi�� instrument i zagra� par� wstawek.
Pokiwa�em g�ow�. Zacz��em si� zbiera� do wyj�cia.
- Dyrygent, a ciebie gdzie nosi? - zawo�a� Fujara. -
Wreszcie jeste�my w komplecie i mo�emy ostro zagra�. Gdzie
ty, do diab�a, idziesz?
- Odwiedz� jeszcze raz t� podziemn� spelun� - odpar�em.
- Id� z tob� - rzek� Kontrabas.
- Ani si� wa� - odezwa� si� Fujara.
- Zostajesz - powiedzia�em.
Pr�bowa� co� m�wi�, ale Fujara zamkn�� mu dzi�b.
Zostawi�em na miejscu wszystkie pieni�dze. Ci�gle nic nie
wiedzia�em o skrzypku. Pistolet jednak musia�em wzi��,
ryzykuj�c, �e go strac�, jak poprzedni. Bezpieczniej by�o
zapomnie� g�owy ni� pistoletu.
Przez wi�ksz� cz�� drogi do "B��kitnej Tarczy" stara�em
si� wymy�li� co� sensownego. Kombinowa�em z marnym skutkiem.
Wynajmowa�em si� do strzelania, nie do m�czenia szarzyzny.
Kiedy dobrn��em wreszcie do lokalu, musia�em mie� nie
najszcz�liwsz� min�. I jeszcze ten babka klozetowa. Jak on
na mnie spojrza�. Zdaje si� nie bardzo wierzy�, �e za�atwi�
skrzypka. No, ale chuj z nim.
Ja musia�em wierzy�.
Usiad�em w tym samym miejscu, co zesz�ym razem. Ludzi
przysz�o nie mniej. Na pewno byli tu i tacy, kt�rych
skrzypek nie odstrasza�, lecz przyci�ga�. Taka atrakcja.
Zapyta�em o to barmana.
- Uhm - mrukn��. - Niekt�rzy nawet to lubi�. Ale ludzie
prawie nie przynosz� pieni�dzy i alkohol nie sprzedaje si�.
Jeste�my na minusie.
Barman po�o�y� r�ce na kontuarze.
- Nied�ugo przyjdzie zamkn�� bud�, bo �ajza sprz�ta kas�
do czysta.
Wzi��em drinka, �eby poprawi� obroty i zacz��em si�
rozgl�da�. Czy to miejsce mia�o w sobie co� innego,
osobliwego, korzystnego dla skrzypka? Ot, knajpa, panienki
jak wsz�dzie u�miecha�y si� zapraszaj�co. Przez chwil�
mia�em ochot� od�o�y� robot� na bok. Mog�em po�yczy� od
barmana kilka z�otych i pozwoli� sobie na ma�y numerek. No,
ale sto pi��dziesi�t milion�w. Westchn��em. Ludzie siedzieli
przy stolikach, troch� pili, troch� krzyczeli. Jak wsz�dzie.
Co, u cholery, mog�o mi pom�c w rozwi�zaniu problemu?
Po jakiej� p�godzinie, kt�ra nic mi nie da�a, zauwa�y�em
Amand�. Pomacha�a mi r�k�, a ja, chocia� nie zwyk�em k�ania�
si� kurwom, skin��em jej g�ow�. Ona te� si� rozgl�da�a.
Jakby kogo� szuka�a. Je�li chodzi�o jej o Kontrabasa, to si�
zawiedzie.
By�em zadowolony z tego powodu.
Czas wl�k� si� jak kulawy pod g�r�. Nie chcia�em wi�cej
pi�. Gdyby skrzypek si� pojawi�, mia�em zamiar strzeli� mu w
�eb. Kuloodporny, czy nie, rzetelno�� zawodowa nakazywa�a
sprawdzi� samemu. Babka klozetowa wali� wczoraj z automatu,
a tamten ani drgn��. Powinien wygl�da� jak sito. Mo�e mia�
wok� siebie jakie� pole si�owe? Ogl�da�em takie filmy.
- Jeszcze drinka? - zaproponowa� barman.
To czekanie by�o okropnie nudne. Wzi��em tego drinka.
Teraz nudzi�em si� pij�c. Przypa��ta� si� ten go��, co
wczoraj. Na jego widok barman przyni�s� z zaplecza wazon
pe�en sztucznych kwiat�w i z westchnieniem postawi� go na
blacie. Go�� u�miechn�� si� rado�nie. Kwiaty by�y koszmarne.
- Przed wojn�, to by�y kwiaty - powiedzia�.
Odwr�ci�em g�ow�. Co za typ. Amanda siedzia�a samotnie
przy odleg�ym stoliku. A Kontrabas nie przyjdzie, pomy�la�em
i od razu humor mi si� poprawi�. Wypi�em swojego drinka do
dna. W g�owie mi zaszumia�o i zrobi�em si� troch� ci�ki.
Brakowa�o mi treningu w piciu. Dlatego te� nie od razu do
mnie dotar�o, �e Amanda w tej chwili wstaje i �ciska si� z
kim�, kto wszed�. Tym kim� by� Kontrabas.
Kontrabas powiedzia� jej kilka s��w i wyszli z sali. Nie
chcia�, �ebym go zobaczy�. Ale zobaczy�em. By�em wkurwiony
jak nigdy. Zlaz�em ze sto�ka i poszed�em za nimi.
- Ej, a robota? - zawo�a� za mn� barman.
- Nie tw�j zasrany interes - warkn��em.
Babka klozetowa nie bardzo chcia� mnie wypu�ci�.
- A co ze skrzypkiem? - powiedzia�. - Za�atwicie w ko�cu
skurwiela, czy nie?
- Won! - wrzasn��em, bo by�em naprawd� wkurwiony.
Wiele rzeczy mog�em znie��. Ale �eby z mi�o�ci?
Wyszed�em na zewn�trz. Nie czu�em si� dobrze. By�o tam
troch� ludzi, a Kontrabas z Amand� w�a�nie skr�cali w boczn�
uliczk�. Pobieg�em za nimi. Nogi mia�em oci�a�e i powolne.
Skr�ci�em za r�g.
- Kontrabas - zawo�a�em.
Uda�, �e nie s�yszy. Wyj��em spluw� i strzeli�em w
powietrze.
- Kontrabas, skurwysynu!
Zatrzyma� si� i odwr�ci�. Niech�tnie podszed� tam, gdzie
sta�em. Przyszli oboje, bo Amanda czepia�a si� jego
ramienia.
- Wracaj do lokalu, kiciu - powiedzia�em, wlepiaj�c ga�y
w Kontrabasa.
- Tak, lepiej id� - rzek�.
Czeka�em chwil�, a� ona zniknie za rogiem. By�o mi
dziwnie. Coraz dziwniej. Powieki same mi si� zamyka�y.
To nie do wiary, ale ja zasypia�em.
- Kontrabas - rzek�em i powoli osun��em si� na ziemi�.
By�em jask�k�. Szybowa�em po b��kitnym niebie. Nie, to nie
niebo, kto� ci�gn�� mnie za nogi. Czy jask�ki maj� nogi?
Widzia�em nad sob� twarz Kontrabasa, ale ci�gle by�em
jask�k�. Chyba zasn��em i poczu�em, �e si� budz�.
- Cholera, Dyrygent, chrapa�e� jak Puzon po przechlaniu -
powiedzia� Kontrabas.
Le�a�em przy jakiej� bramie, a ten pierdolony Romeo
kl�cza� przy mnie i na twarzy mia� wypisane: rado�� i ulg�.
- Ale numer - powiedzia�em z wysi�kiem.
- Od pi�tnastu minut pr�buj� ci� dobudzi�.
Usiad�em, a w g�owie mia�em chaos.
- S�uchaj, Kontrabas - rzek�em. - Zasn��em. rozumiesz, co
to znaczy?
Patrzy� na mnie jako� g�upio i bez sensu.
- Kto� tu tnie w chuja, Kontrabas.
Podnios�em si� z chodnika. By�em brudny i znowu
wkurwiony. Tylko pow�d by� inny. Robiono mnie w balona.
Mia�em nastr�j do zabijania. Zamiast jednak zabija�,
sta�em na ulicy jak dupek. Rozmy�la�em, a sz�o mi ju� troch�
�atwiej.
Wiosenny Rozmaryn, ten wapniej�cy pierdziel, bawi� si� ze
swymi psami przed ruin� czego�, co nazywa� domem. Te kundle
by�y leniwe i g�upsze od wszystkiego, co si� rusza, ale
stary mia� do nich s�abo�� i w�a�nie z nimi lubi� traci�
reszt� swojego czasu.
- Ot, widzisz, Dyrygent, tyle cz�owiek harowa�, a teraz
prosz�, nie mam nic - powiedzia�. - Kiedy�, owszem, to si�
�y�o. No ale ty wiesz. Wojna da�a, wojna zabra�a, nie?
Swego czasu robi� w narkotykach. Szanowano go, dop�ki si�
nie wyg�upi�. Kupi� raz w ciemno nie to, co trzeba, straci�
reputacj� i konkurencja wypchn�a go z rynku. Mia� pecha. I
teraz bawi� si� z psami.
Weszli�my do jego mieszkania i tam, po�r�d starych koc�w,
materacy, porozrzucanych puszek po konserwach, ubra�, but�w,
jakich� grat�w znale�li�my miejsce, gdzie mogli�my usi���.
- Chodz� s�uchy, �e pracujesz teraz dla Ma�ego Ksi�cia -
powiedzia�.
Psy wesz�y za nami i po�o�y�y si� przy swoim panu.
- Nie jest z tob� �le - odpar�em. - Masz ci�gle swoje
wej�cia.
- A mam, mam. Mam wej�cia, informacje i czasami mog� si�
przyda�. Komu� takiemu, jak ty. Je�eli masz czym zap�aci�.
- Mam - powiedzia�em.
Na tym pierdolonym �wiecie za wszystko trzeba by�o
p�aci�. Nic darmo. Och, Kontrabas, ty cholerny szcz�ciarzu.
- Co ci� ��czy ze skrzypkiem? - spyta�em.
Przez twarz Wiosennego Rozmaryna przebieg� cie�.
- Wiem, widzia�e� mnie tam - odpar�. - Ale ty wiesz, �e
ja si� wycofa�em. Ze wszystkiego. Nie wchodz� w �aden
interes. Wsz�dzie si� rozgl�dam, ale w nic nie wchodz�. I
sprzedaj� tylko, co wiem. Wiem du�o i to jest lepsze.
Skin��em g�ow�. Chocia� dwa dni wcze�niej zobaczy�em go w
"B��kitnej Tarczy", nie s�dzi�em, by by� zamieszany. Kiedy�
ka�de miejsce, w kt�rym wystawi� �eb, zaczyna�o �mierdzie�.
Teraz to si� zmieni�o. On sam ju� niczego nie organizowa�.
Wystarcza�o mu, �e m�g� obserwowa�. Pojawia� si� tam, gdzie
co� si� dzia�o, zagl�da� w r�ne miejsca i co najlepsze,
potrafi� na tym zarobi�. Mia� dobre oko.
- Ten facet bluffuje - rzek�em. - Udaje czary, ale to
chemia. �adna magia, po prostu chemia.
Wiosenny Rozmaryn u�miechn�� si�.
- Tak s�dzisz?
- To musi by� jaki� �rodek, nie wiem. Mo�e narkotyk? Co�
usypiaj�cego. Mia�em wczoraj co� w drinku. Tylko, �e to nie
mo�e by� to. Tam nie wszyscy pij�, a przynajmniej nie to
samo i nie w tym samym czasie. A kiedy skrzypek zaczyna gra�
- szlag trafia wszystkich jednocze�nie. Nie wiem, nawet
je�li barman jest w to zamieszany, to i tak nie umiem
wyt�umaczy� tego, co si� dzieje.
Stary pokiwa� g�ow�. Zmarszczy� brwi.
- Dwadzie�cia milion�w - powiedzia�. - Dwadzie�cia
milion�w i ca�� spraw� wyk�adam ci na tacy.
Przesadzi�.
- Chc� tylko wiedzie�, co to za �rodek.
- To jest skomplikowane. Niewiele, tylko troch�, ale
wystarczy na dwadzie�cia milion�w.
Nie by�em pewien, czy to, co Rozmaryn m�g� mi powiedzie�,
by�o warte takich pieni�dzy.
- To naprawd� wszystko zako�czy, Dyrygent - rzek�. - Ja
te� nie wierz� w czary. Ju� raz pozwoli�em si� oszuka� i to
si� nie powt�rzy. Ja umiem patrze�. Dobrze umiem. Jak ci
wyjawi�, co wiem, a wtedy w lokalu dostrzeg�em wiele
interesuj�cych rzeczy, po prostu wr�cisz tam i wyko�czysz
kogo trzeba.
- Nawet, je�li ten go�� jest kuloodporny?
- Och, nie b�d� naiwny, Dyrygent.
By�em zrezygnowany. Takie to ju� czasy. Ksi��� za
zab�jstwo p�aci� mi sto pi��dziesi�t, ja za informacje
musia�em odda� dwadzie�cia. �ycie ludzkie nie mia�o
warto�ci. Z�y zaw�d wybra�em. Powinienem zosta� szpiclem.
- S�uchaj, dostaniesz pieni�dze, jak Ksi��� mi zap�aci.
Popatrzy� na mnie. Zgodzi� si�. On te� mia� sposoby
egzekwowania nale�no�ci. Nie mia�em ochoty obudzi� si� z
odpi�owanymi nogami.
- W twoim drinku nic nie by�o - rzek�. - Tu chodzi o gaz.
Rzadki gaz, w handlu nieosi�galny, podczas wojny pos�ugiwa�
si� nim wywiad. Nie zorientowa�bym si�, gdybym kiedy�, przy
robocie, nie zetkn�� si� z czym� takim. �agodny,
halucynogenny, uchodzi zmys�om. Gdybym go mia�, lepiej bym
go wykorzysta�.
Wiosenny Rozmaryn wsta� i odla� si� gdzie� w k�cie. Potem
m�wi� dalej. U�wiadomi� mi jedno.
�e, kurwa, nie mia�em m�zgu.
Oczy Puzona zrobi�y si� du�e, potem wi�ksze, w ko�cu
ogromne. Fujara a� otworzy� usta. Tylko Kontrabas pozosta�
niewzruszony, cho� to w�a�nie on powiedzia�:
- Cwane.
Cholerny Romeo i ta jego podstarza�a Julia.
- Tak to w�a�nie wygl�da - rzek�em. - Dzi� w nocy tam
p�jdziemy. Wszystko jasne, nie powinno by� k�opot�w.
- Za�atwimy tylko skrzypka? - spyta� Puzon.
- Za�atwimy ca�� czw�rk�. To zamknie spraw�. Nikt nie
b�dzie mnie robi� w chuja.
- Przecie� pieni�dze s� tylko za skrzypka.
- Do diab�a z tym.
- Nie ma problemu - Fujara podni�s� obie r�ce. Jego
interesowa�a tylko muzyka. Zabija� w przerwach.
- To ja ju� sobie p�jd�, �eby wr�ci� na wiecz�r - rzek�
Kontrabas.
- P�jdziesz sobie? - g�os Fujary nie zapowiada� niczego
dobrego.
- �eby wr�ci� na wiecz�r.
- Czy ty, Kontrabas, wiesz, �e od pierdolenia jest noc, a
dzie� jest po to, �eby tworzy� muzyk�?
- A tobie kto broni i�� na dziwki? - spyta� Kontrabas i
wyszed�.
- Skurwysyn - podsumowa� Fujara. - Bez niego mo�emy
wsadzi� sobie instrumenty w dup�. Bez kontrabasu nie
wyjdzie.
Mia� racj�. Nie min�o jeszcze po�udnie, a trzeba by�o
jako� sp�dzi� ten dzie�.
- C�, chyba rzeczywi�cie p�jdziemy na te dziwki -
powiedzia�em.
Fujara patrzy� na mnie zrezygnowany.
- To b�dzie niepowetowana strata dla muzyki - rzek�.
- Puzon, zabierasz si� z nami? - zapyta�em.
Pokr�ci� g�ow�. Nigdy z nami nie chodzi�. Potrafi� wyrwa�
facetowi serce i sprasowa� m�zg. Ale kobiet si� ba�.
Poszli�my bez niego. Ustali�em z Fujar�, �eby p�j�� do
takich dw�ch, kt�re co wiecz�r bywa�y w "Kwazarze". To by�y
niez�e panienki, �adne tam "retro", po prostu "business
women". Wiedzia�y, czego chc� i wiedzia�y, czego od nich
chc�. Mieszka�y w takiej urz�dzonej piwnicy. Ju� nie raz tam
byli�my.
- Czy wy, ch�opaki, nie wiecie, �e od tych spraw jest
noc? Dni s� po to, �eby nie pami�ta� o nocach - powiedzia�a
ta, kt�ra nam otworzy�a.
Ale gdy zobaczy�a fors�, zrobi�a si� zawodowo mi�kka i
mi�a. Jej kole�anka bardziej lubi�a sw�j fach, bo od razu
zacz�a si� rozbiera�. Wszystko by�o w porz�dku. Sp�dzili�my
u nich dobrych kilka godzin. To nie by� stracony czas.
Wr�cili�my na kr�tko przed zmierzchem. Kontrabas ju� na
nas czeka�. Puzon polerowa� instrument i pr�bowa�
pogwizdywa�.
- Niemo�liwe, ty o tej porze z powrotem? - powiedzia�
Fujara patrz�c na Kontrabasa. - Ju� wiem, ona nie lubi robi�
tego po ciemku.
- Odwal si� - mrukn�� Kontrabas. - Po prostu musia�a
gdzie� i��.
- Musia�a i��? No pewnie, �e musia�a. Mi�o�� mi�o�ci�,
ale przecie� musi z czego� �y�. Ma sw�j zaw�d. Za�o�� si�,
�e jest wzorow� pracownic�.
Kontrabas nie odpowiedzia�. By� blady. Zaciska� pi�ci.
Fujara nie cofn�� si� nawet o krok. Czeka�.
Westchn��em. Wyj��em pistolet. Strzeli�em mi�dzy nich, w
pod�og�. Szcz�liwie nie trafi�em w nikogo. Po dobrym
r�ni�ciu zawsze trz�s�a mi si� r�ka. Wiedzieli o tym.
Odskoczyli od siebie.
- No dobra - rzek�em siadaj�c. - Trzeba by si�
zastanowi�, jak to dzisiaj zrobimy.
Dali spok�j. Kontrabas wzruszy� ramionami.
- To nic trudnego - powiedzia� i zamilk�. Mia� strasznie
g�upi� min�. Patrzy� gdzie� przed siebie, a ja wybuchn��em
�miechem. Jeszcze go takim nie widzia�em. Ten �miech zszed�
mi za chwil� z twarzy jak makija� z g�by klowna. Te� mia�em
g�upi� min�. Ca�y �wiat j� mia�.
W drzwiach naszej budy, w kt�rej o�ywa�a muzyka Szopena,
sta� skrzypek.
To by� on. Ogromny m�czyzna z �ys� czaszk�. Nie mog�em w
to uwierzy�. Szuka�em pistoletu, a przecie� wci�� mia�em go
w r�ku.
- Ej, ty - rzek� Fujara, kt�ry nigdy nie widzia� naszego
klienta. - Chyba wlaz�e� tam, gdzie nie trzeba.
Skrzypek zignorowa� go. By� w tym samym ciemnym
garniturze, w kt�rym widzia�em go w "B��kitnej Tarczy". Mia�
krawat i r�kawiczki. Ale instrumentu nie przyni�s�. I �adnej
widocznej broni.
- Elegancka bestia - powiedzia� Puzon na moment
przestaj�c gwizda�. Ale tylko na momemt.
Skrzypek zbli�y� si� i popatrzy� po naszych twarzach.
- Chc� porozmawia� - rzek�.
O ja ci� pierdol�. Za kilka godzin mia�em zamiar uziemi�
tego faceta, a on przychodzi tutaj jak do siebie i m�wi, �e
chce rozmawia�.
Kontrabas ju� otrz�sn�� si� z wra�enia. Zdj�� ze �ciany
automat i za�adowa�. Ostudzi�em go gestem.
- Sprawa jest wa�na - rzek� skrzypek. - Chc� doj�� do
porozumienia.
By�em niespokojny.
- Co ci� tu przynios�o, skrzypek? - powiedzia�em.
- Skrzypek? - Fujara i Puzon powiedzieli to r�wnocze�nie,
a przecie� byli to ludzie o kra�cowo odmiennym stosunku do
�ycia.
- Wynaj�to was, by mnie zabi�, ale nie uwa�am was za
wrog�w - rzek�. - Chc� przedstawi� pewn� propozycj�.
Patrzyli�my na niego wszyscy. Sto pi��dziesi�t milion�w
z�otych przysz�o do nas w jednym kawa�ku mi�sa, �eby
przedstawi� propozycj�.
- No wi�c? - powiedzia�em.
- W mojej grze nie ma nic nadprzyrodzonego - rzek�.
- Wiemy, g�upku - odpar�em.
Spojrza� na mnie, ale tak spokojnie, bez wkurwienia.
- Nie dzia�am sam, lecz w grupie.
- To te� wiemy.
Wci�gn�� powietrze.
- Mo�na mnie zabi�.
Pokiwa�em g�ow�.
- Ka�dego mo�na zabi�. Powiesz nam w ko�cu co� nowego,
czy mo�emy ju� ci� rozwali�?
Kontrabas nerwowo potrz�sn�� automatem. Skrzypek
popatrzy� na niego, potem zn�w na mnie.
- Du�o wiecie. Widz�, �e dobrze, �e przyszed�em.
- No, nie wiem - odpar�em.
- Rozumiem, moja �mier� b�dzie op�acona. Stawka na pewno
jest du�a, ale interes, kt�ry proponuj�, da nam wszystkich
znacznie wi�cej.
- Twoja �mier� to pewny zysk.
- Moje �ycie - powiedzia� skrzypek - to jaki� miliard do
podzia�u. Ryzyko minimalne.
Puzon a� sapn��. Tak by� przej�ty.
- �adna suma - powiedzia�em nerwowo.
Jak by nie patrze�, miliard to wi�cej ni� sto
pi��dziesi�t. My�la�em gor�czkowo.
- Porozmawiajmy - rzek�em.
Usiad�. By� zdenerwowany. Stara� si� tego nie okazywa�,
jednak na pewno ba� si�, �e wyko�czymy go nie s�uchaj�c, co
chce powiedzie�.
- Mam k�opoty - rzek�.
Mia�. To mog�em mu da� na pi�mie.
- Od pocz�tku nie podoba� mi si� ten interes -
powiedzia�. - Jestem cz�owiekiem wykszta�conym, przed wojn�
grywa�em w filharmonii. Ale teraz sztuka nikogo nie
obchodzi.
- Filharmonia - powiedzia� Fujara i oczy mu zap�on�y.
- Musz� z czego� �y�. Wszed�em w sp�k� z takimi dwoma.
W�a�nie w t� sp�k�, kt�ra tak zirytowa�a Ma�ego Ksi�cia. W
sp�k� z barmanem i babk� klozetow� w "B��kitnej Tarczy".
- I z tym czwartym - doda�em.
- Ach - powiedzia� skrzypek i zmarszczy� brwi. - Z tym
czwartym te�. Ale to ju� p�niej.
- Ten gaz i te kwiaty - rzek�em. - To wi�cej nie
przejdzie. Sko�czyli�cie si�. Ty sko�czy�e� si� w
szczeg�lno�ci.
Skrzypek przygryza� wargi.
- Nie, to nie ze strachu przed wami tu przyszed�em -
rzek� jak kto� bardzo zm�czony. - Nie wiedzia�em. Nie wiem,
jak wam si� uda�o tak szybko. Nie tylko wy chcecie mnie
usun��. Moi wsp�lnicy tak�e. Pomy�la�em, �e jak si� z wami
dogadam, pomo�ecie mi - bo umiecie liczy�.
- Gadaj - mrukn�� Kontrabas.
Skrzypek opowiedzia� nam o tym, co dzia�o si� w
"B��kitnej Tarczy". Najwa�niejsze rzeczy ju� wiedzieli�my.
Wiosenny Rozmaryn domy�li� si� wszystkiego. Teraz mog�em
kontrolowa�, czy skrzypek nie k�amie. Nie k�ama�. Tam, w
knajpie, on odwraca� tylko uwag�. Pozorowa� czarodziejsk�
gr�, aby nikt nie zorientowa� si�, �e do knajpy wprowadzany
jest gaz. Przewodami wentylacyjnymi. Regulowa� to barman,
kt�ry po prostu odchodzi� na zaplecze, wk�ada� ubranie
ochronne, wraca�, gdy wszyscy ju� le�eli nieprzytomni i
rabowa�. Mia� czas. Gdy skrzypek gra�, babka klozetowa
zamyka� drzwi knajpy, �eby nikt niepowo�any nie dosta� si�
do wewn�trz. Wygl�da�o to na naturalny �rodek
bezpiecze�stwa. Potem strzela� do skrzypka. Nikt nie
wiedzia�, �e pociski by�y �lepe.
Tak. Knajpa w podziemiach, a wi�c bez okien, nikt z
zewn�trz nie m�g� nic zobaczy�. Co tam by�o szczeg�lnego?
Nic. Po prostu pracowa� tam w�a�nie ten barman i ten babka
klozetowa.
- Jestem dosy� silny - m�wi� skrzypek. - Czu�em si�
bezpiecznie po�r�d go�ci lokalu pozbawionych broni. Mam
naprawd� bardzo mocny organizm. Zawsze troch� trwa�o, zanim
gaz na mnie zadzia�a�. Zawsze kilka chwil po tym, jak pad�
ostatni z go�ci. Nikt si� nie zorientowa�. Wszyscy my�leli,
�e jestem kuloodporny i w og�le niezniszczalny. W
rzeczywisto�ci barman odci�ga� mnie nieprzytomnego do
schowka w kiblu. Stamt�d te� wychodzi�em gra�, s�owem,
pojawia�em si� znik�d. Tak, na wszelki wypadek, �eby nikt
nie przyuwa�y� mnie po drodze do knajpy i nie zastrzeli�.
- Ma�y Ksi��� par� razy czeka� na ciebie przed lokalem.
- Wtedy rezygnowali�my. Gdyby w �rodku zacz�o si� co�
dzia�, jego nia�ki zlikwidowa�yby mnie. Babka nie m�g�by
zamkn�� lokalu strze�onego tej nocy tak�e i od zewn�trz.
Ma�ego Ksi�cia zrobili�my przy innej okazji. Kiedy przyszed�
do �rodka. Przy��czy� si� wtedy do nas taki Stonka. To tamci
go dopu�cili do interesu. Problem polega� na tym, �e Ksi���
to szef i nie mo�na by�o odebra� mu broni w depozyt. Ani
jemu, ani jego nia�kom. Zastrzeliliby mnie, gdybym si� tylko
pokaza�.
Skrzypek milcza� chwil�, zanim zacz�� m�wi� dalej.
- Stonka zaj�� si� nimi wszystkimi. Zaaran�owa� ma�e
przedstawienie. Chodzi� przy Ksi�ciu i jego ludzaich z
wi�zank� sztucznych kwiat�w. Udawa�, �e jest sentymentalny i
�e wspomina miniony �wiat. Podtyka� im te kwiaty pod same
nosy. Ich p�atki nas�czone by�y odpowiednim roztworem. Kiedy
si� pojawi�em, nie mogli wykona� najmniejszego gestu. Nie
potrafili wyci�gn�� broni. Wydawa�o im si�, �e to sam m�j
widok ich sparali�owa�. Znowu czary. Ma�y Ksi��� si� ko�czy.
Naiwny dure�.
Nic nie powiedzia�em. Ze mn�, gnoje, zrobili to samo, a
ja my�la�em, �e to w�dka tak na mnie podzia�a�a. Ale to si�
wi�cej nie powt�rzy.
- Na pocz�tku zyski by�y du�e - rzek� skrzypek. - Nikt
si� niczego nie spodziewa� i mieli�my naprawd� dobre wyniki.
Potem by�o jeszcze lepiej. Dzia�a�em jak magnes,
przyci�ga�em do lokalu klient�w. Ka�dy chcia� sam si�
przekona� i tak naprawd� nikt nie chcia� wierzy�, �e mo�na
usn�� przez muzyk�, wi�c przychodzili i przynosili stosy
pieni�dzy. Trwa�o to jaki� czas, ale potem liczba tych, co
stracili sta�a si� zbyt wielka, by mo�na by�o dalej nie
wierzy�. Ludzie teraz te� przychodz�. Przychodz�, bo wci��
s� ciekawi. Ale zyski mamy mizerne. Nikt nie przynosi
wi�kszej got�wki. Jeden Ma�y Ksi���, na kt�rym ostatnio
troch� zarobili�my. Ryzyko przesta�o si� op�aca�. Oni boj�
si� ciebie, Dyrygent, bo podstawili ci kwiaty, a ty
wyszed�e� na ulic�. Nie chc�, �eby� si� czego� domy�li�.
- Za p�no - powiedzia�em.
Przypomnia�em sobie, jak barman i babka klozetowa
pr�bowali mnie wtedy zatrzyma�. Swoj� drog�, za pierwszym
razem ukradli mi niez�y grosz. Ale o tym skrzypek taktownie
nie wspomnia�.
Skurwysyn.
- Jutro mamy podzieli� si� zyskiem - powiedzia� skrzypek.
- I oni mnie jutro wyko�cz�. Barman i babka to ludzie bez
skrupu��w. S�u�yli w tej samej jednostce podczas wojny i
teraz trzymaj� si� razem. Je�eli nawet jeden wyko�czy
drugiego, �eby zgarn�� ca�o��, to najpierw zabij� mnie. I
tego Stonk�.
- Sk�d wiesz? - spyta�em.
- S�ysza�em, jak o tym m�wili mi�dzy sob�.
- Przy tobie? - zapyta�em, bo nie wierzy�em w takie
cudowne przypadki.
- To dlatego tu jestem. Wczoraj, gdy my�leli, �e
poszed�em, rozmawiali. Rozmawiali w�a�nie o tym. Oni chyba od
pocz�tku wiedzieli, �e mnie rozwal�, kiedy przestan� ju� by�
potrzebny. A ja nie zabezpieczy�em si� dobrze, bo u�pili
moj� czujno�� tym kluczem.
- M�w dalej - powiedzia�em. - Co za klucz?
- Pieni�dze i wszystkie zrabowane go�ciom rzeczy
przechowujemy za miastem, w bunkrze - rzek�. - Razem
znale�li�my takiego oficera. To by� sko�czony cz�owiek,
codziennie umiera� z g�odu. Ten oficer by� kiedy� kim�
znacznym. Za konserwy, w�dk� i papierosy wskaza� nam sejf.
Dostarczy� klucze i szyfry. To sejf sztabowy, przy pr�bie
w�amania eksploduje. S� do niego cztery klucze, wszystkie
razem niezb�dne do otwarcia zamka. Ka�dy z nas ma po jednym.
Skrzypek zawiesi� g�os.
- Jutro ka�dy z nas b�dzie mia� ten klucz przy sobie -
rzek�.
Wyj�� sw�j z wewn�trznej kieszeni. Mia� oryginalny
kszta�t. Zamek, kt�ry otwiera�, te� musia� by� oryginalny.
- Ufam w wasz� reputacj� - rzek�. - Nie mam wyboru. To i
tak lepsza gwarancja ni� ten klucz. Bo zawsze, gdy
sk�adali�my pieni�dze do sejfu i tak musia�em go przynosi�.
Mogli mnie zabi�, kiedy chcieli, ale interes si� kr�ci�,
wi�c �yj�. Teraz ju� nie b�dzie dalszych zysk�w. Moje �ycie
straci�o warto��.
Interesuj�cy przypadek, ten skrzypek i jego wiara w
magiczn� moc reputacji. Ostatnie s�owa wypowiedzia�
zmienionym g�osem.
- Je�eli ich wyeliminujemy - rzek� - b�dziemy mogli
podzieli� si� fors�. Znam szyfry, wi�c nie b�dzie trudno�ci.
Naprawd�, jest tego jaki� miliard. Mo�e wi�cej.
No jasne. By�o oczywiste, �e o to ca�y czas mu chodzi.
Ba� si�, ale ratowa� nie tylko �ycie, lecz i sw�j udzia�.
- Pod warunkiem, �e oni rzeczywi�cie przynios� te klucze
- odezwa�em si�. - �e b�d� na tyle nieostro�ni.
- Przynios� - skin�� g�ow�.
- Jeste� pewny?
- Nie wiedz�, �e ich przejrza�em. Jestem innym
cz�owiekiem ni� oni. Je�eli w ca�ej aferze z "B��kitn�
Tarcz�" nikt nie zgin��, to jest to moja zas�uga. Nie b�d�
mnie podejrzewa�. Jestem wobec nich bezbronny. Oni byli
�o�nierzami, ja pozosta�em w cywilu. Kiedy� troch�
boksowa�em, ale to nie wystarczy. Do kogo w ich poj�ciu
mog�em si� zwr�ci� przeciw nim? Do was, kt�rzy macie mnie
zabi�?
Nie mo�na powiedzie�, ten skrzypek mia� �eb na karku. I
wygl�da�o na to, �e mog� mu ufa�. W ko�cu on naprawd� stara�
si� by� szczery. Zamierza�em mie� go w zasi�gu przez ca�y
czas i to by�a moja gwarancja. Sama ufno�� jeszcze nikomu na
dobre nie wysz�a. Czy�by skrzypek istotnie nie ubezpieczy�
si� przeciw nam? We wszystkim innym wydawa� si� rozs�dny.
- Kiedy si� spotykacie? - spyta�em.
- Nad ranem, kiedy oni b�d� zamyka� lokal.
- A ten Stonka?
- Te� tam b�dzie - powiedzia� skrzypek i chyba wyczu�em w
tym co� jakby wsp�czucie.
Ten Stonka mia� pecha. Oboj�tnie, czy zawarto�� sejfu
przej�� mieli�my my, czy tamci, on za ka�dym razem
przegrywa�.
Kalkulowa�em ryzyko. Z ko�cem nocy mogli�my p�j�� do
"B��kitnej Tarczy". Mogli�my zastrzeli� tych trzech facet�w,
tak jak to planowali�my wcze�niej. Niejasne natomiast by�o,
co zrobi� ze skrzypkiem. I z jego wiar� w nasz� reputacj�,
kt�r� przecie� tracili�my �ami�c uk�ad z Ma�ym Ksi�ciem.
Moim zdaniem skrzypek nie powiedzia� wszystkiego.
- Je�eli zrobimy to dobrze i b�dzie ju� koniec, chcia�bym
do��czy� do was na jaki� czas - rzek� skrzypek. - Nie b�d�
mia� si� gdzie podzia�. Je�eli si� zgodzic