4756

Szczegóły
Tytuł 4756
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4756 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Cebula Ca�y Teofil. Teofila wezwali pa�stwo. Wiedzia� co si� �wi�ci, ale nie martwi� si�. By� do�wiadczonym kotem i wcale nie obawia� si� straci� s�u�by. Jego s�awa dotar�a do najdalszych granic miasta i nie raz przychodzi�y do niego delegacje z uni�onymi pro�bami, by przep�dzi� gryzonie z jakiego� magazynu, czy sklepu. Nie raz ju� mu proponowano, zawrotne, jak na kota sumy, kuszono propozycjami sta�ej pracy, i innymi - o kt�rych nietaktem by�oby wspomina�. I wszystka to dlatego, �e nad Teofila nikt nie zna� lepszego fachowca, r�wnie solidnego, r�wnie bogatego w wiedz�,. pomys�y i do�wiadczenie. Teofil rzadko bra� zlecenia, co powszechnie denerwowa�o otoczenie, mo�e przede wszystkim dlatego; �e nikt nie m�g� zrozumie�, jakim kluczem kierowa� si� wybieraj�c tych szcz�liwc�w, kt�rym zgodzi� si� pom�c. Kr��y�y na ten temat najr�niejsze, najbardziej fantastyczne legendy. A sekret w gruncie rzeczy by� prosty: Teofil nie lubi� mie� przy sobie zbyt du�o pieni�dzy. Bo to i okra�� mog�, 1 t�uszczem si� obrasta, i w og�le bogactwo kotu szcz�cia nie daje, bo przeszkadza w spaniu i kontemplacji. Przyjmowa� wi�c pierwsze zlecenie jakie mu si� trafia�o, gdy ju� �le sta� finansowo i ewentualnie nast�pne, a� do sumy, jak� pozwala� sobie zarobi� w ci�gu roku. Rozchodzi�a si� wtedy wie��, �e Teofil znowu pracuje, i poniewa� petenci w obawie by ich nie odprawi� z kwitkiem, dawali mu bardzo wysokie , sumy, zwykle kt�ra� tam przekracza�a ow� g�rn� granic� - kot przyjmowa� jeszcze to zlecenie; a nast�pnego ju� nie i oczywi�cie nie nic robi� potem przez d�u�szy czas. Ostatnio, to ju� w og�le nie zajmowa� si� gryzoniami, a to dlatego, �e otrzymywa� honoraria za prac� o sformalizowanaj teorii fenomenologii wiosennych wr�bli. By� wi�c Teofil osobisto�ci� i w�a�ciwie nie wiadomo dlaczego mieszka� ca�y czas u pa�stwa. Przecie� stosunki z nimi uk�ada�y si� nie najlepiej. Denerwowali si�, �e ma taki szacunek w mie�cie �e tyle umie, �e jak go o co� zapyta�, nawet takiego, �e nie powinien wiedzie�, to wie, i czyta takie ksi��ki, �e tylko profesorom przystoi si� nimi zajmowa�, i �e wreszcie / to najgorsze/ nie szanuje pieni�dzy, a w�a�ciwie nie - szanuje, tylko nie zarabia ich tyle ile by m�g�: Wszystko to sprawia�o, �e pa�stwo musieli si� przekonywa�, �e Teofil jest u nich na s�u�bie, jednak ich s�ucha, i zaganiali go, mycia naczy�, to do , zamiatania kuchni, a tak�e - rzeczy, zupe�nie nie licuj�cych z godno�ci� uczonego i statecznego w wieku kota. Szczerze m�wi�c wszystko to nie by�o niczym szczeg�lnym. Zamiast denerwuj�cych opis�w szykanowania kota w butach wystarczy�oby powiedzie�, jak ci�kie i czarne i b�yszcz�ce sta�y w tym mieszkaniu meble, cho� stare, bo ze spadku. Wystarcza�oby zobaczy� kredens z poobt�ukiwanymi figurynkami z porcelany, albo panik� przy przenoszeniu skarpety pe�nej nomina��w r�nych bank�w centralnych na �wiecie, by wszystkiego si� domy�li�. Wystarczy�o podej�� pod ci�kie, pomalowane na olejny orzech drzwi i poczu� zapach rozdeptanych kapci pa�stwa, by wszystkiego si� domy�li�. Dziwna by�a w tym wszystkim postawa kota. Ale bez niej nie mog�o by si� zdarzy�, to co zasz�o. Teofil wszystko to dobrze rozumia�, wiedzia� �e niekt�re prace pani poleca�a mu z�o�liwie, ale zawsze z benedykty�sk� cierpliwo�ci� i franciszka�sk� wyrozumia�o�ci� robi�, co mu kazano, nigdy si� na nic nie skar��c. Zawsze jednak odmawia� wszelkich us�ug na rzecz innych, bo wiedzia�, �e pa�stwo chc� na nim zarobi� Robi� to grzecznie t�umacz�c si� najr�niejszymi przyczynami obiektywnymi. Ale ostatnio stosunki z pa�stwem och�od�y szczeg�lnie. Teofil odm�wi� wprost i kategorycznie: Kilkakrotnie ju� nachodzi� go jaki� niewyra�ny cz�owiek, hodowca kot�w, zainteresowany nim, jako niezwyk�ym materia�em genetycznym. Nie by�o si� czemu dziwi�, Teofil, jak na kota, wygl�da�, jak olbrzym, ale by� przecie� kotem w butach. D�ugo t�umaczy� to hodowcy, ten jednak niczego nie chcia� zrozumie� i upar� si� musi mie� nasienie Teofila, a on te� postawi� si� twardo i hodowca odszed� z niczym. Nie zrezygnowa� jednak, Wykombinowa�, �e skoro kot mieszka u pa�stwa tak d�ugo mimo �e pa�stwo tak go �le traktuj� to musz� co� mie� na niego, albo sam Teofil ma w tym jaki� interes, i poszed� prosto do nich, by po�redniczyli. Ale i tym razem kot zdecydowanie odm�wi�. Hodowca znowu przyszed� i znowu odszed� a niczym. Obiecywa� pa�stwu sporo pieni�dzy i nie dziwota, �e ich stosunki z Teofilem tak si� pogorszy�y. Lecz ten, kiedy otrzyma� wezwanie przygotowa� si� jak zwykle: ubra� bia�� koszul�, czarny garnitur i starannie wyszczotkowa� w�sy. Jak by�o do przewidzenia pa�stwo postawili spraw� twardo: Albo umowa z hodowc�, albo Teofil wyniesie si� do jutra, do wieczora. Na pr�no pr�bowa� im zwr�ci� uwag�, �e to czego chce hodowca, to nieetyczne, �e nie ma sensu bo wiadomo, �e koty w butach nie rozmna�aj� si�, tylko s�, �e wreszcie jest to dla niego samego poni�aj�ce, czego ju� pa�stwo zupe�nie nie mogli zrozumie�. Rozeszli si�, z zamiarem odbycia jeszcze jednego spotkania wieczorem dnia nast�pnego. Teofil wiedzia� �e musi odej��. Nie by�o najmniejszego sensu prowadzi� dalej dyskusji. Pa�stwo nareszcie znale�li okazj� �eby go poni�y�, i nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci - zamierzali j� wykorzysta� do ko�ca. Co robi�? Pozbiera� wszystkie swoje graty do starej walizki, tej samej z kt�r� 'kiedy� tu przyszed�, ksi��ki spakowa� do paczki, i jak przyzwoity kot po�o�y� si� spa�. Zdecydowa�, �e jutro si� zastanowi, co robi� dalej. By� co prawda listopad, mglisty i zimny, ale Teofil by� pewien, �e znajdzie dla siebie jaki� k�t. Zna� sporo ruder i strych�w, tak �e wiedzia� gdzie mo�na przycupn�� do czasu a� co� znajdzie. Wyznawa� zasad� �e nie nale�y si� martwi� o jutro. Na og�, jak twierdzi� w normalnym �wiecie �atwo znale�� warunki do wegetacji cho�by, a to mu wystarcza�o. To daje swobod� i wolno�� post�powania - mawia�. Nast�pnego dnia mia� pecha. Z samego rana. Nieostro�nie przechodzi� obok pani i ta obla�a go wod�. Bynajmniej nie by� z tych kot�w, kt�re si� panicznie boj� wody, ale nie bardzo mia� si� gdzie wysuszy�. Chodzi� wi�c mokry i stara� si� przynajmniej chowa� przed przeci�gami. Powinien wyruszy� na poszukiwanie nowego, ciep�ego k�ta, ale nie m�g�, bo by� mokry. Ko�o po�udnia kichn��. - Oj, mo�e by� niedobrze. - pomy�la�. I nie mia� najmniejszego �alu do pani, przecie� to on przechodzi� nieostro�nie obok niej. Ko�o pierwszej po po�udniu stwierdzi�, �e jest chory. By�o to bardzo niedobre. Zw�aszcza, �e wieczorem musia� si� wynie��. Rozpakowa� wi�c swoje torby, za�y� jak�� aspiryn�, po�o�y� si�, i my�la�, jak dobrze jest w ciep�ym ��ku, gdy jest si� chorym. Kiedy przyszed� wiecz�r, Teofil czu� si� nadal nienajlepiej. Ubra� jednak najlepszy garnitur i poszed� do pa�stwa. Na dworze, jak to w listopadzie by�o zimno i mglisto, wia� wiatr. - Bardzo nieprzyjemnie - pomy�la�. Zupe�nie mu si� nie chcia�o wynosi�, - Tyle u nich by�em - pomy�la� - powinni mi pozwoli� zosta� chocia� jeszcze t� noc. Rozmowa z pa�stwem nie by�a przyjemna. - Wygoni� szczury od pa�stwa Z. - proponowa�. Nie pomog�o. - Zrezygnuj� z miski mleka. - Nic. Stwierdzi� �e nie ma co robi� dalszych ust�pstw cho� ani troch� mu si� nie chcia�o odchodzi�. - To czy mog� zosta� cho� t� noc? - To by� niedobry krok, kt�rego kot chcia� u- nikn�� bo pa�stwo wyczuli, �e ma k�opoty. Nie zgodzili si�. Krzyczeli na niego �e jest okropny i ma si� wynosi�. - Mog� pa�stwu zagra� na gitarze i za�piewa�..- Cz�sto go chcieli na to nam�wi�, wi�c mo�e dadz� si� skusi�? Nie chcieli go s�ucha�. - Oddam swoja butelk� �mietany... - - - Albo umowa z hodowc�, albo za drzwi. - Trudno. W�o�y� p�aszcz do kieszeni wsadzi� t� pogardzon� butelk� ze �mietan� zebra� ksi��ki wzi�� gitar�, walizk�. I ruszy� w �wiat. Na dworze by�o naprawd� zimno i wia� wiatr wi�c okr�ci� si� szalikiem i otuli� p�aszczem. - Gdzie i��,? - W�a�ciwie mia� zamiar ruszy� gdzie� do jakiego� domu, ale gdy znalaz� si� na ulicy, na kt�rej mieszkali jacy� znajomi zatrzyma� si�. - - G�upio tak- pomy�la�. - G�upio i pora nieodpowiednia i dzie� powszedni i jak wej�� z tymi walizkami i gitar�? Ruszy� wi�c dalej medytuj�c, co robi�. Tak naprawd� wiedzia� �e nic nie da si� wymy�li�. Szed� wi�c wolno, niby zastanawia� si�, a tak naprawd� ogl�da� samotnych przechodni�w. Zauwa�a� los mokrych i ub�oconych li�ci przewracanych przez wiatr, kt�re wcale ju� nie chcia�y lata� w powietrzu. Podziwia� wystawy sklepowe, na kt�rych le�a�y suche i mi�kkie bele materia�u, �e a� si� mrucze� chce. Czasem odwraca� g�ow� w kierunku turlaj�cych si� z wielkim ha�asem tramwajom. Prawie puste, z zaparowanymi szybami, roz�wietlone migaj�cymi ��tymi �ar�wkami nie wydawa�y si� przytulne. - Pewnie w �rodku jest zimno i wilgotno. Wcale nie zazdro�ci� nielicznym pasa�erom. - Chocia� nie by�oby tak �le, siedzie� sobie na krze�le. Twardym i drewnianym ... ale sobie siedzie�... Li�cie podrywa�y si� na chwil�, jakby chcia�y powtarza� niedawne jeszcze balowe popisy, rude i z�ote migotania na tle niebieskiego nieba w ciep�ym jesiennym s�o�cu. A mo�e tylko niech�tnie spe�nia�y dzikie zachcianki wiatru? Kto to wie? Po kr�tkich niezdarnych lotach wali�y si� na powr�t w ka�u�e. Gdy te by�y do�� g��bokie znika�y bez ratunku w szarej cieczy. - Na zawsze - stwierdzi� Teofil. Inne wali�y si� na mokre p�yty chodnikowe, turla�y oci�ale, by w ko�cu przylepi� si� do mokrego granitu. Ludzie rozdeptywali je, �amali podeszwami, tak �e zostawa�y tylko mokre strz�pki. -Tak znikaj� li�cie. Tramwaje przeci�ga�y z wielkim rumorem. Ha�as mia� jaki� porz�dek. Tak samo, jak w cichym �wieceniu wystaw z materia�ami by�o jakie� przes�anie. Jakie? Wiedzia�, �e to wszystko, to z�udzenie, ale, z�udzenie czego? To wszystko znaczy�o tylko tyle, �e jest jesie�. Lecz, czy on nie powinien czego� odgadn�� , czy kto�, czy co� mu zabrania odczyta� co� jeszcze? Czy nie kryje si� za tymi poblaskami latar� w mokrym bruku jaka� t�sknota, kt�r� ledwo przeczuwa, a kt�ra, kto wie, mo�e wypowiedziana oka�e si� bardzo wa�na? Czy ciep�o sucha mi�kko�� oddzielona o drobnego deszczu wymieszanego z b�otem jest w jakim� stosunku, zdziwienia inno�ci, czy mo�e upomnienia do ca�ej reszty �wiata? S�aby jeste�, skoro masz takie ci�goty - stwierdzi�. - Ale tak w og�le, to nie jest �le, p�jdziesz na jaki� strych, cho�by ten w czerwonym domu , mo�esz si� roz�o�y� na p�aszczu, b�dzie troch� zimno i twardo, ale do�� dobrze, aby by� jako tako zadowolonym z �ycia i �eby sobie mo�na by�o pomarzy�... - A mo�e jednak do kogo� zapuka�? Ciep�y piec, nie wieje, mi�kko... - Eh! Nic ci si� nie stanie, zreszt� do kogo? Kto przyjmie tak z g�upia frant, w nocy do domu kota? Co oni o tobie sobie pomy�l�? Gitara, stary wyrudzia�y p�aszcz, oblaz�a wytarta walizka? - W��czykij z�odziejaszek jaki .., Jutro to co innego. Przyjd� rano jak interesant. - " Idiota - pomy�la� o sobie dop�ki nie zmarzniesz nie zdecydujesz si�. A p�niej nasz�a go refleksja o jego ci�g�ej sk�onno�ci do niestarannej mowy, powinien pomy�le� "g�upi". No c�. Popracuje jeszcze nad sob�... Skr�ci� w kierunku parku. Mimo �e stara� si� omija� ka�u�e stare i nie raz .ju� rozmi�k�e buty nabiera�y powoli wilgoci. Drobniutki listopadowy kapu�niaczek nas�cza� powoli p�aszcz spodnie; dosi�ga� samej sk�ry charakterystycznym zimnym dotkni�ciem. - Brrr... - otrz�sn�� si�, a� kropelki wody osiad�e na wielkich kocich w�sach, rozprys�y si� woko�o. - Trzeba je osuszy�, wyszczotkowa� bo wygl�daj�, jak wiechcie. - zmartwi� si�. - I krawat pewnie straci� po�ysk od tej pluchy. - Odkrywa� ze smutkiem kolejne zniszczenia, - A mankiety koszuli, przed godzin� zaledwie nieskazitelnie bia�e, zmatowia�y ochlapane brudn� mg�� rozrzucan� przez przeje�d�aj�ce samochody. - Ale to nic krawat, kawa�ek szmaty odprasuje si� Zreszt� mo�e by� troszk� matowy. - pocieszy� si�: . - Ale koszul� jutro b�dziesz mia� brudn�. - I trudno si� b�dzie umy�. - - Jako� i co�... tam b�dzie. Na mokrym asfalcie zal�ni�y kolorowe refleksy neon�w. - Bajkowa - machinalnie odczyta�. - Kiedy� mnie tu chcieli -.przypomnia� sobie.'` - I nawet obiecywali dobrze zap�aci�, - - Tak to by�by dobry interes. - - Wi�c mo�e si� u nich zatrzyma�? - Nie wieloletnie do�wiadczenie nauczy�o go �e nie wolno okazywa� swojej s�abo�ci. - Ju� oni mi zaserwuj� takie warunki �e si� nie pozbieram. - Szed� jednak w kierunku �wiate�. Wkr�tce znalaz� si� przy oknach. Przez szpary w kotarach dostrzega� ludzi siedz�cych wygodnie w mi�kkich fotelach, wydekoltowane kobiety, kt�rym najwyra�niej by�o za ciep�o to jakich� z�otych m�odzie�c�w leniwie rozci�gni�tych, w dziwacznych ubraniach, spogl�daj�cych w kierunku estrady, na kt�rej powinna by�a znajdowa� si� tancerka. Teofil przysun�� si� i dostrzeg� j�. Chwil� przygl�da� si�, �miesznie przekr�caj�c g�ow�, i w ko�cu skonstatowa�: - �adna ale ta�czy� to nie umie. - Kompletnie - doda� zdegustowany. - Mo�e wej�� i umy� si�?. Ruszy� do drzwi. Kiedy jednak wyobrazi� sobie siebie przeciskaj�cego si� ze swoimi baga�ami przez sal�, zatrzyma� si�. - Nie, nie. Zupe�nie nie wypada. - Wr�ci�. si�. - No, to do czerwonego domu. - Niech�tnie odwr�ci� si� od kusz�cej ciep�em i �wiat�em Bajkowej, ale co mia� robi�? skoro nie chcia� zosta�? Ruszy� dalej w wilgotn� ciemno�� mru��c oczy przed podmuchami wiatru rzucaj�cego gar�cie kropel. Cia�em wstrz�sn�a seria dreszczy.- Szybciej, �eby cho� nie la�o si� na g�ow�! Opuszczony dom powita� go pustymi oczodo�ami okien. Ludzie omijali to miejsce, bo by�o straszne, ale Teofil nie ba� si� duch�w. Do �rodka wkracza� jednak ostro�nie. Cho� spotkanie kogo� materialnego wydawa�o si� prawie nieprawdopodobne, to jednak sceneria nastraja�a do ostro�no�ci. Ostatecznie mo�na nast�pi� na co�, zaniepokoi� jakie� zwierz� i samemu nie�le si� naje�� strachu. No i jest ostatni pow�d, bardzo prozaiczny: w takim miejscu zawsze co� mo�e spa��, z�ama� si�, albo nawet zawali�. Trzeba uwa�a�! Jak zreszt� nie uwa�a� skoro s�ycha� trzeszczenie desek i pod�ogi w ca�kiem pustym domu? Poma�u, uwa�aj�c by czego� nie potr�ci� pakunkami dosta� si� na strych. Tu by�o najciszej w ca�ym domu. Nie by�o okien trzaskaj�cych prawie pozbawionych szybami okiennicami i drzwi, z po�amanymi panelami, przez kt�re hula� wiatr. Oczy pr�dko przywyk�y do ciemno�ci, tak, �e m�g� si� rozejrze� po swym nowym mieszkaniu. Jak na star� ruder�, wygl�da�o ca�kiem przyzwoicie: dach prawie ca�y, tylko kilka niewielkich dziur rysowa�o si� ciemnym granatem, pod�oga po�amana w paru miejscach, jednak nie przegni�a i r�wna. Wsz�dzie le�a�a gruba warstwa zbitego kurzu, ale by�o sucho. - Tak, tu woda nie dochodzi - stwierdzi� z zadowoleniem. Tak n�dzna os�ona, jak� stanowi� dach, okaza�a si� wystarczaj�ca. By�o to dziwne, ale i bardzo pocieszaj�ce. Na zewn�trz wilgo� zdawa�a si� by� niepowstrzymana: by�o tylko kwesti� kr�tkiego czasu, by przenikn�a przez wszystkie warstwy porz�dnego w ko�cu ubrania. Drobniutkie kropelki dostawa�y si� we wszystkie mo�liwe dziurki i szpary, wiatr ni�s� je z r�wn� �atwo�ci� w ka�dym kierunku: tak�e prosto do g�ry, a i po skomplikowanych torach, gdy trzeba by�o dwukrotnie omija� po�y p�aszcza i dwa razy zmienia� kierunek na przeciwny. Tu by�o sucho. Da�o to niespodziewanie poczucie bezpiecze�stwa. Teofil postanowi� zastanowi� si� nieco p�niej nad tym, wszak�e od prawie ca�ego dachu i jego niespodziewanej skuteczno�ci zaczyna�o si� poj�cie domu. Tymczasem wybra� jaki� k�t, kt�ry wyda� mu si� najlepszy, znalaz� zardzewia�y gw�d� na kt�rym powiesi� p�aszcz i poczu� si� przeprowadzony. Kichn�� naraz kilkakrotnie. - No tak - stwierdzi� - przezi�bi�e� si� solidnie, gor�czka, katar, nie�adnie. Wytar� starannie nos i obejrza� chusteczk�. - Trzeba wypra�, mokra ju�. Na razie mog� j� wysuszy�. - Woda si� znajdzie, trzeba by troch� soli. - Wstrz�sn�a go nowa seria dreszczy. - Po�o�y� si�! Szybko!. W walizce jest suchy koc, troch� cienki i dziurawy, ale b�dzie du�o cieplej. - Ej�e, Teofil, le� ci� ogarnia! Umyj si� cho� troch�! - Nie mia� jednak ochoty. .. - Teofil., co z ciebie za kot piecuch prawdziwy si� zrobi�, zawsze chcia�by� na puchach spa�? - - Nie jest �le, g�owa do g�ry -, Otworzy� walizk� wyci�gn�� z niej woreczek z drobiazgami toaletowymi. - Nie, niedobrze. Najpierw wyczy�� buty, p�niej umyjesz r�ce. - Te� �le zastanowi� si�. Studnia jest przecie� na b�otnistym podw�rku, buty uma�esz, �e hej- No to b�d� chodzi� brudny. - Teofil naprawd� si� nie le� co� musisz wymy�li� Zacz�� si� uwa�nie rozgl�da� . - Trzeba w czym� przynie�� wody - rozumowa�. Ale wok� nie widzia� niczego, co przypomina�oby jakie� naczynie. . - Trzeba poszuka� na dole, w kt�rym� pokoju by�o troch� rupieci. - Kiedy znalaz� si� na schodach, znowu nasz�a go fala dreszczy. - To umyj� si� tylko troch� postanowi� w odpowiedzi. W pokoju, o kt�rym my�la�, znalaz� przys�owiowy koszyk do noszenia wody. Nie zrazi� si� jednak: szuka� dalej. Wyci�gn�� gdzie� z k�ta kawa�ki folii, kt�rymi wymo�ci� zaimprowizowane wiadro, i ruszy� do studni. Lustro wody by�o blisko, tak, �e m�g� bez trudu zaczerpn��. - No, i widzisz leniuchu - pomy�la� zadowolony - jak si� chce to zawsze mo�na si� umy�. - Wr�ci� do ruiny i po namy�le postawi� wod� w korytarzu; a sam ruszy� schodami do g�ry, po przybory toaletowe. Naraz, gdy przeszed� zaledwie par� stopni us�ysza� jaki� szelest. Obr�ci� si� jak na spr�ynie. Tamten sta� naprzeciw i patrzy� na niego swymi , zimnymi, szyderczymi oczyma. - Co, wod� sobie przynios�e� - spyta� z u�miechem i kopni�ciem wywr�ci� naczynie. - Tak, tam by�a woda - Teofil potwierdzi� spokojnie. Kichn�� naraz niespodziewanie, a� si� zachwia�. - Przezi�bili�my si� ostatnio. - - Tak zimno i pogoda paskudna. A niech ci� diabli - pomy�la� Teofil. Nigdy nie mia� ochoty na walk� z Tamtym. Nie, nie ba� si� po prostu nie mia� ochoty. To fakt, �e straszono dzieci opowie�ciami o jego wyczynach, �e stare kumochy powtarza�y z wypiekami na twarzy, jak kto� tak go na mgnienie zauwa�y�: Teofil spotyka� cz�sto tamtego. Zawsze jednak umiej�tnie schodzi� mu z drogi. Teraz te� m�g�. Starczy�o si� dobrze odbi�, jeden sus w d� z okna i by�oby po wszystkim. A jednak nie chcia�. Tam na strychu by� ca�y jego maj�tek, ksi��ki, prace, gitara s pracowni Stradivariusa. Tamten. by to wszystko rozbi�. "W�a�ciwie mo�na by od�a�owa�. Teofil namy�la� si�: "Ale ucieka�, tak na z�amanie karku?" Dawno, bardzo dawno - odk�d zosta� kotem w butach - nie zrobi� czego� takiego. Cho� prawd� powiedziawszy ilekro� dochodzi�o do spotkania, jaki� sus mia� miejsce. By� on jednak inny, ni� ten jaki m�g� wykona� dzi�. Lekcewa��cy. Dzi� musia�by ucieka� od swoich rzeczy. Od tego kawa�ka suchego k�ta na strychu, do kt�rego przecie� mia� swoje prawo. A jego rzeczy mia�y prawo oczekiwa� od niego obrony przed bezsensownym niszczeniem. O ile danie satysfakcji prze�ladowcy powodowa�o zaledwie lekki niesmak, o tyle zdrada koca i walizki by�a niezno�nie smutna. Nie m�g� tego zrobi� - Czego chcesz? - zapyta�. - Pobawi� si� koteczku, pobawi�. - " Odpowiada" , pomy�la� "to mo�e da si� wyko�owa�". Mi�y jeste� dla mnie, dlaczego? m�j drogi. Zawsze mi si�, wykr�ca�e�, zawsze gdzie� tak - zrobi� ruch na�laduj�cy jakie� uchodzenie my�la�e�, �e jestem za g�upi; �eby ci� dosta�, co? Ty Zawsze w krawacie, elegancki, nie wymkniesz mi si� teraz! - "A wi�c walka?" - Teofil nie mia� ochoty, czu� si� s�aby. Niebezpiecze�stwo go nie podnieca�o, tylko wywo�ywa�o uczucie niech�ci i przypomina�o o zm�czeniu. "Odejd�, id� swoj� drog�, daj mi spa�" my�la� do wroga. Tamten przygl�da� mu si� z zadowoleniem my�liwego, kt�remu dosta� si� dobry �up. "No, tak, ucieka� nie mo�na, trzeba walczy�. Co, nie czujesz si� dumny? Mo�esz zdoby� s�aw�, wszak tamten jest s�ynnym morderc�, ca�e miasto si� go boi, a ty mo�esz... Tak, mog�." Wiedzia�, jak zwyci�y�, by� wszak morderc� morderc�w. Walka s tamtym by�a i dla niego owszem ryzykowna, ale by�o to ryzyko sapera, rozbrajaj�cego znany typ miny, je�li si� skupi� i nie drgnie r�ka, to nic si� nie stanie. "Tak, jestem morderc� morderc�w" - pomy�la� i spokojnie podj�� decyzj�. Wiedzia�, jak rozegra� t� parti�. Musia� tamtego przekona�, �e jest du�o s�abszy, ni� na to wygl�da �e oszukuje stoj�c prosto i gro��c atakiem. Zrobi� to w dziecinnie prosty spos�b. Cofaj�c si� nieco potkn�� si�, jakby na u�amek sekundy umkn�a z niego �wiadomo��. - 0, widz�, �e co� ci zdrowie nie dopisuje - Przekonasz si� - odpowiedzia� niespodziewanie silnym g�osem. Niech si� tamtemu zdaje, �e w�o�y� w t� odpowied� ca�� swoj� si��, �e ju� tylko g�osem mo�e go przestraszy�. "Teraz b�dzie atak a ja musz� by� okrutny". Dopiero teraz, gdy pomy�la�, co b�dzie chcia� zrobi� zacz�a w nim t�e� krew. "Oczy tak, 'tylko tak mog� walczy�" uspokaja� si� i mierzy� odleg�o�� jaka by�a mi�dzy nimi. ,Naraz zak��bi�o si�. Obaj odskoczyli od siebie przestraszeni,. Teofil spodziewa� si� bardziej ospa�ego sygnalizowanego ataku a tamten podobnej obrony Teofila. Potrz�sn�� w�ciekle zakrwawion� g�ow� kt�r�; jednak musn�y pazury, i fukn��. - Oczy chcia�e� wypu�ci�, ty... walczysz jak baba- " Nie lepszy jeste�" odpowiedzia� mu w my�li Teofil i zaraz doda� dla siebie: A wi�c karty na st�. Czy wyjd� z tego �ywy? Co b�dzie za pi�� dziesi�� sekund? �mier�? �mier� b�dzie pi�kna" pocieszy� si� z przek�sem. "Nie my�l o tym, skoncentruj si�. Czy czujesz swoj� si��? - Czuj�. A zwinno��, zaraz skoczysz; czy widzisz to? - Widz�." opowiedzia� sobie - i pewno�� nap�ywa�a do niego. Drugie zwarcie przysz�o r�wnie niespodziewanie, jak pierwsze. Ale w�a�nie w czasie niego. przez cia�o kota przebieg� cie� s�abo�ci. Cho� to by� tylko cie�, omal nie przyp�aci� go �yciem. Uratowa� si� tylko rozpaczliwym wywrotem, sam nie wierz�c, �e unika ciosu. I wtedy przyszed� ten sygnalizowany atak, na kt�ry kot liczy�. Tamten ods�oni� si�, chcia� tylko dobi� na poz�r bezbronnego. Teofil skoczy� odruchowo. Gdzie� jeszcze rozwa�a� ostro�no��, ucieczk�, gdzie� swoje zuchwalstwo, a jeszcze inn� cz�ci� swojej �wiadomo�ci ca�y bezsens tego co musia�o si� sta�. Wiedzieli ju� obaj nim ostre pazury zag��bi�y si� w j�drn� i nadspodziewanie tward� tkank� powiek. Jak d�ugo trzeba by�o czeka� na krzyk. Do�� by�o czasu na spojrzenie w miejsce po oczach, na z�apanie r�wnowagi. Do�� by�o czasu na pytanie, czy by�o to a� tak nieuniknione. Czy to dlatego unika� walki? Czy dlatego w�a�nie, �e nie mia� do�� si�y by przerwa� kr�gi szyi tej biednej istocie nim da zna� ca�emu �wiatu o swoim b�lu i nieszcz�ciu, o rozpaczy? Sta� z boku i patrzy�. Je�li Tamten by� Szatanem, to ca�e jego diabelstwo by�o jednym wielkim nieszcz�ciem, nieporz�dkiem duszy, k��bkiem niespe�nionych, bo niemo�liwych pragnie�. Sta� i patrzy�, jak Tamten po omacku stara si� wydosta� na zewn�trz. My�la� o ca�ej jego biedzie i o tym, �e gdy ju� by� pewien ciosu zdecydowa�, �e jest zbyt s�aby na ratowanie Szatana. M�g� przecie� tylko go okaleczy�. Dwa nieszcz�cia zesz�y si� razem i sta�a si� tragedia... A ludzie b�d� szcz�liwi, gdy za kilka dni kto� odnajdzie martwe, wystyg�e cia�o. Nawet im przez my�l nie przejdzie, �e gdzie� w k�tach po �mieciami zbiera si� nowe z�e, by zaj�� miejsce starego. Tymczasem niedosz�emu katu uda�o si� st�umi� okrzyki b�lu i zacz�� si� posuwa� do drzwi. Obserwuj�c jego ruchy Teofil doszed� do wniosku, �e musi co� widzie�. Cho�by na jedno oko. - Pope�ni�e� b��d - u�wiadomi� sobie. Jego decyzja, by cios by� bezlitosny uwzgl�dnia�a s�abo��, jak� mog�a spowodowa� choroba. Gdyby pozwoli� sobie na lito��, to pewnie ju� by nie �y�. Tymczasem tamten znikn�� za drzwiami. - Je�li starczy mu rozumu, by unikn�� ludzi, nie dobije go t�um, to wy�yje. Chwil� rozwa�a� co zasz�o. Przypadkiem sta�o si� dobrze. Przypadkiem ocali� �ycie i przypadkiem nie zabi� Tamtego. A kto wie, mo�e w co� si� w nim zmieni? Cho� je�li, �lepy na jedno oko stanie si� jeszcze gorszy? Postanowi�, �e i nad t� kwesti� si� zastanowi cho� kwestia znaczenia blasku wystaw sklepowych w listopadow� noc by�a pilniejsza. - Trzeba przynie�� wody - postanowi�. Naprawi� swoje wiadro i zn�w przyni�s� cennego p�ynu. Zabra� si� do mycia. Sz�o mu to niesk�adnie. Trz�s� si� po walce, na boku odkry� ma�e dra�ni�cie, b�lu nie czu� ze zdenerwowania. A jednak uspokoi� si�. Codzienne czynno�ci powtarzane przez lata, cho� w tak niecodziennych okoliczno�ciach zrobi�y swoje. By�a w nich jaka� normalno��, przewidywalno��. - Nie jest kwesti�, czy dobrze post�pi�em z tamtym - stwierdzi�. - Problem w stosunku moich pazur�w do mi�kkiego futra. Zastanowienia do gwa�towno�ci. Takim problemem postanowi� si� zaj��, gdy b�dzie czas. Niespodziewanie dla siebie, gdy nabra� wody do ust, by je przep�uka�, po�kn�� j�. Rzadko pi� nieprzegotowan� wod�. Tym razem pragnienie go przemog�o. - Zanios� reszt� na g�r� - zdecydowa�. Opada�a go niemoc i niepok�j. Przem�g� si� jednak i wyczy�ci� buty kilkoma starymi gazetami. Wymo�ci� miejsce do spania, pouk�ada� porz�dnie przybory toaletowe i owin�� starannie si� kocem. Ale sen nie nadchodzi�. Wok� by�o cicho. Wiatr troch� szemra� w bezlistnych drzewach, lecz nie t�umi� nawet stukotu serca. Bi�o niepokoj�co szybko. Teofila ogarn�� naraz strach. By� dobrym lekarzem. - Jutro trzeba koniecznie do ciep�a, powiedzia� niemal na g�os, a znaczy�o , �e jutra mo�e nie by�. Co� wezbra�o w nim i trwa�o nieporuszone. Jak absurdalny widok nagle znieruchomia�ego morza, z falami, pian� kropelkami wody w powietrzu, lecz w zupe�nym bezruchu. Nie. Powolutku zacz�o opada�. - To przecie� kiedy� musi przyj��. Wcze�niej, czy p�niej, ale musi. - By�e� przecie� przygotowany - upomina� si�. Niezdarnie pozbiera� si� i si�gn�� do swojej apteczki w walizce, po lekarstwo. Za�y� jedn� tabletk�. Mia� ich wiele i strach dyktowa� zjedzenie kilku, lecz wiedzia�, �e to nie ma sensu. Pozosta�o niezno�ne prze�wiadczenie, �e ju� nic wi�cej dla siebie nie mo�e zrobi�. Powoli wraca� spok�j. Dzi�, czy za dziesi�� lat, co to ma za znaczenie. Ju� czas... Mia� �al do siebie, �e nie pr�bowa� zosta� w restauracji. U�wiadomi� sobie jednak, �e gdyby wr�ci�y mu si�y, jakie mia� kilka godzin temu, zrobi� by to samo. Musia� ryzykowa�. Nad kwesti� stosunku ryzyka do pewno�ci zastanawia� si� cz�sto. U�wiadomi� sobie, �e tym razem to by�a kwestia stosunku jego, w�drowca z baga�ami do �wiate� i sukni wieczorowych, z jakimi musia� si� zetkn��. Od tej my�li krok by�o do marze�. Lubi� marzy�. Nie wspomina�, ale marzy�. Kiedy wraca� do jakiej� sytuacji ze swojego �ycia, to po to, by sobie wyobra�a�, jak to mog�o by si� zdarzy� jeszcze lepiej i przyjemniej. Marzy� mo�na o wszystkim. Mo�na sobie wyobra�a�, �e jest ciep�o, �e pod g�ow� kto� wetkn�� mi�kk� poduszk�, i za chwil� b�dzie karmi� �wie�o ugotowanym, ale specjalnie och�odzonym do zno�nej temperatury, kleikiem. i - Teofil co ci do g�owy przychodzi? Chorych kot�w nikt nie karmi, chore koty si� usypia -skarci� si�, rozbawiony swymi zachciankami. Czu� �e zaczyna zapada� w jaki� p�sen. Przed oczy nap�yn�a mu tancerka z restauracji. - �adna - my�la� - ale na pewno fatalna. czu�a niby, cz�sto p�acze; ale, ; je�li znajdzie' .kogo� innego, to zn�w p�acze i powtarza "wybacz" .... fatalnie ta�czy. - -,Dlaczego ma by� inaczej. Dziewczyna... - Niby nie dla kota w butach, ale jakie� uniwersalne pi�kno... .' One takie powinny by�: dobre i �adnie ta�czy�. Gra� na skrzypcach . - Ockn�� si� naraz. Je��,? pi�? - co� ssa�o w �o��dku. A on le�a� na deskach i nie m�g� si� unie��. �mietana. Zachcia�o mu si� jej nagle, jak czego� najwa�niejszego w �yciu, jak zbawienia. - Wstan�, czy nie? i Powoli z wysi�kiem uni�s� si� na tyle, by si�gn�� do 'butelki: G�sty nap�j nie orze�wia�, ale zdawa�o si�, przywraca� si�y. Upi� do polowy: reszt� zostawi� na p�niej. Zn�w opad� na swoje legowisko. By�o troch� lepiej. Ale serce t�uk�o si� w piersi jak nigdy. - Je�li zasn�, to ju� chyba na zawsze - pomy�la� obserwuj�c stan swojego zdrowia. - Walczy�, walczy�.. - Brakowa�o si�. - Po co? Czy jest sens znosi� "pociski losu" doda� sobie niespodzianie. - A jednak to jeszcze ja. Ja z ca�ym baga�em tej niepotrzebnej wiedzy. Jaki jest stosunek mojego dawnego spojrzenia oczu b�yszcz�cych, do oczu gasn�cych, zasnutych mg��? Ogarn�� go przemo�ny �al, za t� sprawno�ci� spojrzenia, kt�rej czu�, nigdy ju� mo�e nie mie�. Za t� mo�liwo�ci� zobaczenia ukrytego, kt�r� dawa�a bystro��, ledwie dostrzegalne mgnienie powiek. - Oto ja. Tamten bystry, czy dzisiejszy zamglony. Dok�d jestem sob�. Jaki jest stosunek mojego strz�pu, jakim niew�tpliwie jestem, do mojej ca�o�ci, jak� by�em. Teofil pomy�la�, �e roztrzygni�cie tej kwestii wymaga ofiary �ycia. A jednak strach ogarn�� go nie przed �mierci�, ale przed t� beznadziejn� walk�, jak� niew�tpliwie stoczy jego organizm. ..... Zn�w chcia�o mu si� pi� ale ju� nie mia� si�y, �eby wsta�. Naraz us�ysza� szelest. Ci�gle sprawny instynkt my�liwego szarpn�� nim tak �e si� obr�ci�, by m�c spojrze�. To tylko wiatr rozgarnia� jego zapiski. Praca ca�ego �ycia. Co� za to powinno.. ..... By� na ��ce, z ��tymi mleczami, �wieci�o, jasno, weso�o s�o�ce naprzeciw p�yn�� strumie�. Ruszy� ku niemu. - Pi� - Pi� wielkimi haustami, ale woda by�a tylko nieco ch�odna i zupe�nie niemokra, nie zaspokaja�a pragnienia. Wiedzia�, �e to bez sensu, ale pi� dalej. Us�ysza� za sob� �piewny g�os kobiety. - Jestem R�a. Przysz�am. Spojrzysz w m� twarz? - Skurczy� si�. Ju�? Tak szybko? Jeszcze... Obr�ci� si� i spojrza�. By�a pi�kna. Patrzy� zachwycony jak w�drowiec, kt�ry id�c noc� podczas burzy nagle w �wietle b�yskawicy dostrze�e przed sob� wielki wodospad, gin�cy w przepa�ciach - hen pod stopami. - Cho�- poci�gn�a go - idziemy. Weszli na niewielkie wzg�rze. Zobaczy� morze. Na brzegu sta� bia�y domek z czerwonym dachem, dymi� komin, kto� naprawia� sieci. A na pi�terku przy �wiecy poeta pisa� wiersze. Z do�u w ich stron� szli ch�opak i dziewczyna trzymaj�c si� za r�ce. Zakochani. Na pla�y dostrzeg� jaki� ruch. Dwa olbrzymie splecione cielska przewala�y si� po piachu. To walczy�y lwy. - Czy masz im co� do powiedzenia? - Ja, zastanowi� si�, jestem tylko... uczonym, strz�pem uczonego? Nic nie roztrzygn��em, moje kwestie, w jakim stosunku ja... - W porz�dku! Krzykn�� w d�. Ludzie i lwy zwr�cili g�owy w jego kierunku. - Dobrze! Powt�rzy� i podni�s� r�k� w ge�cie po�egnania. - To przecie� nic nie znaczy- przerazi� si�. Spojrza� na R��. I wtedy jeszcze raz krzykn��: - W porz�dku! Lwy ponownie si� star�y zakochani czule si� obj�li. A on jakby bezwiednie zacz�� oddala� si� od brzegu. Lecz to R�a go popycha�a. Zacz�a ogarnia� ich fioletowa mg�a. Mieli przed sob� tylko ciemno��. Przystan�� wi�c i obr�ci� si� w kierunku morza, doliny, gdzie walczy�y lwy, w�drowali zakochani, a poeta pisa� wiersze. - Idziemy, nie ma czasu, szarpn�a go brutalnie za rami� i poczu� jak jest silna. Absolutnie nie m�g�by si� jej oprze�. Ruszy�, ale ci�gle patrzy� do ty�u. Chod�, chod� - pop�dza�a go. - Twoje serce nie bije ju� od dwu minut... 1982 i troch� 1999-06-27 Nieco pos�owia. Prezentowanie starych tekst�w nie jest zapewne najlepsz� recept� na sukces. No ale ten tekst w�a�ciwie nigdy nie by� prezentowany. Wydrukowany by� w kwartalniku No Wave, za pieni�dze Zsypu. S�dz�c po liczbie egzemplarzy, jakie si� osta�y u znajomych, nikt, poza autorami tego nie czyta�. A tak w og�le, to by�y czasy! Opowiadanie uda�o si� odzyska� za pomoc� skanera i programu OCR. Prosz� o wyrozumia�o��. Jak dobrze p�jdzie, to z tej starej szafy wyci�gnie si� jeszcze inne teksty. My�l�, �e warto. Jest bowiem w nich co�, czego nie znajduj� w dzisiejszej fantastyce: kompletna szczero��, odjazd w kierunku Sztuki Totalnej. Zero komercji. Zero na pewno, bo wtedy nikt za nic nie p�aci�... Adam Cebula.