Recepta Coreya - PALMER MICHAEL

Szczegóły
Tytuł Recepta Coreya - PALMER MICHAEL
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Recepta Coreya - PALMER MICHAEL PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Recepta Coreya - PALMER MICHAEL PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Recepta Coreya - PALMER MICHAEL - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PALMER MICHAEL Recepta Coreya MICHAEL PALMER (Corey prescription)Przelozyla Zofia Zinserling 2 PROLOG Lipiec 1946Ramirez odchrzaknal z zadowoleniem i jednym haustem wychylil swoja szkocka. Juz mial sobie nalac, po raz czwarty tego wieczoru, kiedy "Rosa T." wzleciala na wysokiej fali i niezgrabnie przechylila sie na lewa burte. Dzieki refleksowi, nabytemu z biegiem lat spedzonych na morzu, zrecznie dopasowal kat nachylenia butelki i napelnil kubek, nie uroniwszy ani kropli. Mial po szescdziesiatce, lecz gesta siwa broda i duzy brzuch, w polaczeniu z ciemna, ogorzala cera utrudnialy okreslenie jego wieku. Wszyscy znajomi pamietali badz wyobrazali sobie Tomasa Ramireza wylacznie w roli kapitana "Rosy T." Frachtowiec, pierwotnie zaprojektowany i uzywany do transportu bananow, za jego czasow przewiozl wiele ciekawszych ladunkow. Przed wojna Ramirez latami przemycal na nim kokaine i marihuane do Stanow Zjednoczonych i Kanady, a do rozmaitych portow poludniowoamerykanskich wracal z nieoclonymi wyrobami przemyslowymi i alkoholem. Wkrotce potem, gdy nasilily sie dzialania wojenne na Atlantyku, Ramirez zrozumial, ze jego specjalnosc wymaga pieniedzy i ochrony zarowno ze strony aliantow, jak Niemcow. Pod bandera panamska "Rosa T." dostarczala bron z Niemiec partyzantom w Ameryce Srodkowej i Poludniowej, kilkakrotnie zas pod bandera niemiecka, w czarterze u Amerykanow, przewozila "biznesmenow" na wybrzeza Norwegii. W sumie od roku 1941 do 1945 kapitan i frachtowiec odbyli ponad trzydziesci rejsow transatlantyckich, a podczas paru ostatnich za wysoka oplata przewiezli niemieckich przywodcow wojskowych i politycznych do portow w Brazylii i Argentynie. Ramirez w pelni zasluzyl sobie na miedzynarodowe uznanie jako czlowiek, ktory dobrze wykonuje swoja prace i nie pyta o ladunek, jesli dostaje zadana sume. Przez wiele powojennych miesiecy jednak czarterow brakowalo i nic nie zarabial. Musial zwolnic prawie cala dziewiecioosobowa zaloge, dwukrotnie zas podjac sie legalnego, lecz zle platnego przewozu. Raptem, pewnego skwarnego dnia w Panamie, wszystko sie odmienilo. Ramirez znow stal sie wyplacalny, skompletowal zaloge i wywiazywal sie z czarteru tak lukratywnego, ze dochod mial mu wystarczyc na wiele miesiecy. Te odmiane losu zawdzieczal czlowiekowi, ktory lezal pod pokladem na waskiej koi w najwiekszej z trzech malych kajut. Zaloga znala tylko jego imie, Nick, on sam zas prawie caly tydzien rejsu spedzil w swojej kabinie, skad wychodzil raz dziennie, aby zjesc skromny poludniowy posilek i wypic troche czerwonego wina z Ramirezem. Wszyscy na pokladzie mylnie sadzili, ze pasazera przykula do koi morska choroba. W istocie Nicholas Ferlazzo prawie szesnascie godzin na dobe poswiecal studiowaniu i uczeniu sie na pamiec tresci papierow, dokumentow i ksiazek, otrzymanych od mezczyzn, ktorzy spotkali sie z nim w Panamie, a przedtem zorganizowali jego podroz na polnoc frachtowcem Ramireza. Kapitan spogladal wlasnie na butelke i zastanawial sie, czy nie wypic piatej whisky, kiedy jego zastepca i jedyny staly czlonek zalogi zastukal do drzwi, po czym wetknal do kabiny twarz pokryta siwym zarostem. -Nawiazalismy kontakt radiowy, panie kapitanie. Zgodnie z planem. Najdalej za godzine... -Jaka jest nasza pozycja? - przerwal mu Ramirez. -Okolo szescdziesieciu mil na polnoc od latarni w Eastport, stan Maine. Na kursie 280 stopni. -Zaraz bede na mostku. Co z pogoda? -Jest troche mgly, ale powinnismy sie z nimi sczepic, jesli wiedza, co robia. -Jak dotad wiedzieli - stwierdzil Ramirez. Wiadomosc o zblizajacym sie spotkaniu Ferlazzo przyjal bez wiekszych emocji, odlozyl tylko mapy, ktore wlasnie przegladal, wyciagnal sie na wznak i wpatrzyl w gladka, szara metalowa 3 sciane. Mial niewiele ponad metr osiemdziesiat wzrostu i dziewietnascie lat, lecz zapuszczana od trzech miesiecy broda troche go postarzala. Wlasciwie niczym sie nie wyroznial. To znaczy niczym z wyjatkiem oczu. Ciemne, niemal metalicznie brazowe, spogladaly spod grubych brwi i przymknietych powiek tak przenikliwie, ze tylko nieliczni potrafili dluzej w nie patrzec.Mial tydzien, kiedy znaleziono go w starannie zszytych powijakach z tkaniny flagowej pod brama malego sycylijskiego klasztoru nieopodal Syrakuz, jakies osiemdziesiat kilometrow na poludnie od Etny. Trafil do pobliskiego sierocinca, prowadzonego przez zakonnice z tego zgromadzenia, i sposrod trzydziesciorga pieciorga dzieci niczym sie nie wyroznial do ukonczenia trzeciego roku zycia, kiedy to siostry znalazly go, siedzacego na uboczu i na glos czytajacego bajki. Ze zdumieniem stwierdzily, ze wcale nie umie czytac, tylko powtarza z pamieci to, co raz uslyszal. W wieku pieciu lat plynnie mowil po wlosku i po lacinie, a zaczynal sie uczyc francuskiego. Raz poznane fakty znacznie lepiej zapamietywal, niz rozumial, choc i to przychodzilo mu z wyjatkowa latwoscia. Pogloska o tym zadziwiajacym dziecku obiegla okoliczne wsie, a pod koniec roku 1931 z polozonej za gorami pobliskiej Ragusy przyjechal je zobaczyc Dominico Ferlazzo. Z miejsca wyrazil chec zaadoptowania chlopca i jego propozycja, poparta duzym datkiem na sierociniec, zostala przyjeta. Na decyzje siostr nie mialo wplywu to, ze nowy ojciec, najbogatszy padrone w Ragusie, pare lat wczesniej wrocil z Ameryki, gdzie rzekomo popadl w tarapaty; dla nich liczylo sie to, ze byl czlowiekiem poboznym i wielkim dobroczynca Kosciola. Mlody Nicholas Ferlazzo nie skonczyl jeszcze szesnastu lat, a juz pod kierunkiem specjalnych nauczycieli opanowal osiem jezykow i mowil nimi bez akcentu. Z pomoca innych instruktorow rozwinal swoje wyjatkowe umiejetnosci sportowe, poznal historie Wloch i Ameryki, stal sie wyborowym strzelcem i zglebil inne dziedziny wiedzy. Starszy Ferlazzo spedzal niezliczone godziny z synem, ktory przyjmowal i odwzajemnial ojcowska milosc z ta sama zarliwoscia, z jaka poswiecal sie studiom. Nicholas mial prawie pietnascie lat, kiedy pierwszy raz przespal sie z kobieta, hoza dwudziestodziewiecioletnia pomoca kuchenna. Wkrotce po ukonczeniu szesnastu lat zabil pierwszego czlowieka. Zrobil to na prosbe ojca, ktory podczas jednego z ich czestych spacerow po brazowych, kamienistych wzgorzach wokol Ragusy powiedzial: -Wiesz, Nicholas, ze bardzo cie kocham i ze jestes dla mnie najwazniejszy na swiecie. -I ty takze jestes calym moim swiatem, ojcze - odparl mlodzieniec. -Chcialem to uslyszec, synu... Wiesz, Nicholas, ze kiedy przed laty wyjezdzalem z Ameryki, byli tu ludzie, ktorzy chcieli mi wyrzadzic wielka krzywde. Teraz juz nie ma znaczenia, dlaczego pragneli mnie zabic, ale mimo uplywu lat wciaz tego pragna. Ostatnio doszly mnie sluchy, ze do Palermo przyjechal niejaki Amadeo Secchi, a co wiecej, ze zamierza mnie zamordowac. Lat mi przybywa i nie czuje sie na silach sam przed nim obronic. -Opowiedz mi o tym czlowieku, ojcze, to go znajde i zabije dla ciebie. -Stanie sie tak, bo musi. Mam w willi informacje na jego temat. Ale nikt nie moze cie zobaczyc ani w jakikolwiek sposob powiazac z jego smiercia. -Rozumiem, ojcze - odrzekl Nicholas. Trzy dni pozniej na pustej ulicy Palermo nieznany sprawca zabil Amadea Secchiego jednym strzalem w glowe. W ciagu nastepnych dwoch lat Dominico Ferlazzo trzykrotnie ponawial takie zadania i trzem jego wrogom zadano smierc w sposob rownie oszczedny i niepozostawiajacy sladow. Mlody Nicholas nie poczuwal sie do winy ani nie mial wyrzutow sumienia z powodu tych zabojstw, bo jego wychowaniem moralnym kierowal wylacznie ojciec. Tymczasem coraz wiekszy nacisk kladziono na uczenie Nicholasa przedmiotow zwiazanych z zyciem w Ameryce. Szybko dowiedzial sie od swoich preceptorow wszystkiego, co im bylo wiadomo o amerykanskim rzadzie, historii spolecznej i historii kultury, gospodarce, a nawet idiomach. Wojna nie przerwala edukacji Nicholasa, miala zreszta niewielki wplyw na jego rodzine, a jesli juz o to chodzi, na wiekszosc mieszkancow Ragusy. 4 W lutym 1946 roku po raz pierwszy dowiedzial sie, co zaplanowal i przygotowal dla niego ojciec. Starszy Ferlazzo poruszyl ten temat podczas kolejnej przechadzki po zapylonych, porosnietych krzewami wzgorzach. Byl jak zawsze w rozmowie z synem bezposredni i szczery.-Lekarze w Palermo - powiedzial, obejmujac chlopca ramieniem - poinformowali mnie, ze odrasta mi guz zoladka. Zaproponowali kolejna operacje, ale nie ma prawie zadnej nadziei na usuniecie calego. Postanowilem nie poddawac sie zabiegowi, a ich zdaniem to kwestia najwyzej paru miesiecy. -Czy to pewne, ojcze? Sa przeciez inni lekarze, do ktorych moglibysmy sie zwrocic. Moze w Rzymie... -Nie, synu - przerwal Dominico - to pewne. Wiem o tym od kilku tygodni i juz zaczalem zabezpieczac ci przyszlosc. Twoja matka pojedzie na polnoc, gdzie zamieszka u swojej rodziny, willa zostanie sprzedana. Dla mnie wazne jest teraz tylko to, zebys mogl kontynuowac studia. Potem Nicholas nigdy juz nie byl tak bliski lez. -Oczywiscie nie przerwe nauki, ojcze. Ale willa... -To nie jest miejsce dla ciebie, Nicholas. Juz wiele lat temu postanowilem urzadzic cie gdzie indziej, a teraz, po wojnie, znow otwieraja sie przed toba liczne mozliwosci w Ameryce. Skontaktowalem sie z twoim stryjem Peterem w Bostonie. Zgodzil sie zapewnic ci start w nowym zyciu. Jego zdaniem mozesz sie dostac na jakis amerykanski uniwersytet, zna tez bezdzietne malzenstwo, ktore chetnie zaopiekuje sie toba jak wlasnym synem. Wiem, ze to przerazajaca perspektywa, musisz mi jednak obiecac realizacje tych planow. -Zrobie wszystko, o co mnie poprosisz, ojcze. Wiesz, ze zawsze tak bylo. -Dobrze. Masz wyjechac latem. Peter prosil, abys mu oddal wazna przysluge w zamian za to, ze zatroszczy sie o twoja przyszlosc. Pare razy pomogles mi... no... rozprawic sie z tymi, ktorzy chcieli mnie skrzywdzic, a teraz twoj stryj pragnalby, abys wyeliminowal jego wroga. To moj jedyny brat i bylismy sobie bardzo bliscy, kiedy mieszkalem w Ameryce. Jego wrogow nalezy traktowac tak jak moich. Po wykonaniu dla niego tej roboty bedziesz mogl dalej sie ksztalcic i prowadzic nowe zycie. Do tego czasu musisz bardziej przykladac sie do studiowania zagadnien amerykanskich i pomoc mi w zlikwidowaniu willi. W ciagu nastepnych miesiecy stan zdrowia starszego Ferlazza szybko sie pogarszal. Na poczatku kwietnia chory zmarl w obecnosci syna. Mlody Nicholas niczym nie zdradzal swych uczuc, tylko po pogrzebie godzinami wedrowal po wzgorzach, gdzie kiedys spacerowal z ojcem. W czerwcu Peter Ferlazzo przyslal mu wiadomosc wraz z instrukcja, ze ma spakowac najniezbedniejsze rzeczy i wsiasc w Palermo na frachtowiec, odplywajacy do Panamy w Ameryce Srodkowej. Po przybyciu na miejsce odbiora go przyjaciele i zalatwia mu przejazd do Stanow Zjednoczonych. Bez placzu i prawie bez obaw Nicholas Ferlazzo opuscil po pietnastu latach dom i udal sie do Palermo. To Ramirez pierwszy dostrzegl swiatla podplywajacej lodzi. Ze zwawoscia, jakiej trudno byloby oczekiwac po czlowieku tak zwalistym, pognal na dziob "Rosy T." i wyslal umowiony sygnal. Z chwila gdy odpowiedzialy mu blyski, polecil swemu zastepcy zawiadomic Nicka. -Wez to. - Ramirez podal oficerowi krotki rewolwer. - Nie wypuszczaj go z kabiny, dopoki nie dam ci sygnalu, ze nam zaplacili. Potem plyniemy do Bostonu. Jest tam, jak slysze, wiele pieknych kobiet, ktore chetnie pomoga nam wydac zarobione pieniadze. Oficer stal na posterunku pod drzwiami, a tymczasem Ferlazzo starannie pakowal do torby marynarskiej wszystkie przestudiowane materialy i skromna garderobe. Z tej samej torby wyciagnal tekturowe pudelko o rozmiarach mniej wiecej dwadziescia na dwadziescia centymetrow i wysokosci dziesieciu centymetrow. Otworzyl je, polaczyl dwa druciki i po nalozeniu pokrywki wepchnal gleboko w rog koi. Wygladziwszy cienki materac, czekal na znak. Przy lekkim kolysaniu Polnocnego Atlantyku Ferlazzo bral torbe marynarska i zlazil po sznurowej drabince na poklad niewielkiej lodzi wycieczkowej, zacumowanej do frachtowca. 5 Kapitan Ramirez, po parokrotnym przeliczeniu otrzymanych piecdziesieciu tysiecy dolarow, stal na mostku, kiedy lodz odcumowala i skierowala sie na polnocny wschod.Na jej pokladzie, juz w odleglosci moze pol mili od frachtowca, Ferlazzo spotkal sie oko w oko ze swymi nowymi towarzyszami. -Naprawde zaplaciliscie mu piecdziesiat tysiecy dolarow za dostarczenie mnie tutaj? - zapytal niedowierzajaco. Jego gospodarz, dystyngowany mezczyzna w tweedowym ubraniu i szerokim krawacie, odpowiedzial z usmiechem: -W banknotach, ktorych nikt nigdy nie probowalby wydac. W tym momencie nocne niebo rozjasnil blysk z poludniowego zachodu. Trzy sekundy pozniej do uszu zebranych na pokladzie lodzi wycieczkowej dolecial stlumiony huk. W odleglosci niespelna mili "Rosa T." buchnela plomieniem i przelamala sie na pol. Zatonela po pieciu minutach. Nicholas Ferlazzo zatrzymal sie przy barze, aby nalac sobie szklaneczke chianti, zanim wyciagnie sie na miekkiej skorzanej kanapie i znow pograzy w lekturze. 6 CZESC I Kwiecien 1978Reasumujac, ta 56-letnia Portugalka zglosila sie w gabinecie z bolem prawego ramienia, spowodowanym, jak wykazalo badanie, zapaleniem miesnia trojglowego. Na poczatek zaleca sie unieruchomienie i aspiryne. Cisnienie krwi wynosi 210/115, a obie siatkowki wskazuja na dlugotrwale nadcisnienie. Niestety nie zdolalem przekonac pacjentki o potrzebie ponownego badania i leczenia. Planuje sie nawiazanie kontaktu z jej synem, ktory mowi po angielsku, i z jego pomoca podejme dalsze kroki w sprawie uregulowania cisnienia. Koncze dyktowac... L.T.C. Dziekuje. Luke Corey wylaczyl dyktafon, zamknal oczy i, odchylony do tylu, pocieral garb nosa. Promien przedwieczornego slonca padl na rog jego biurka, migotliwa smuga polozyl sie na wzorzystej tapecie gabinetu. Coreya zaprzatala mysl o dwudziestu dwoch osobach, ktorych problemami zdrowotnymi zajmowal sie tego dnia. Przez dziesiec minut rozkoszowal sie cisza, w czym przeszkadzal mu tylko bol w dolnej czesci kregoslupa. Ostatnio te cholerne plecy zaczynaly mu dokuczac chyba z kazdym dniem wczesniej. -Mam trzydziesci szesc lat i polowe zycia za soba - mruknal pod nosem. Wstal, przeciagnal sie i rozejrzal po gabinecie, troche zagraconym, lecz emanujacym mile cieplo. Od czterech lat zajmowal ten narozny pokoj w szescdziesiecioletnim domu, podobnym do innych budynkow na przyladku Cod. Na umeblowanie gabinetu skladalo sie szerokie, stare debowe biurko, bardzo miekka niebieska kozetka i siegajacy sufitu regal, wypelniony podrecznikami, notatnikami i nieoprawionymi czasopismami. Niskie bezowe krzeslo stalo na ukos do krzesla za biurkiem, dzieki czemu Luke nie musial robic tego, czego bardzo nie lubil - rozmawiac z pacjentem siedzacym po drugiej stronie biurka. Na wprost pojedynczego okna z osmioma szybkami wisialy na scianie cztery certyfikaty w czarnych ramkach. Te wypisane ozdobnymi literami dokumenty stwierdzaly, ze gabinet nalezy do Lewisa Tylera Coreya III, ktory ukonczyl college w Harvardzie w 1963 roku, a szkole medyczna na Uniwersytecie Missisipi w 1967. Dwa pozostale certyfikaty poswiadczaly prawo doktora Coreya do praktyki lekarskiej w stanie Massachusetts i czlonkostwo Amerykanskiego Zrzeszenia Lekarzy Rodzinnych. W lewej dolnej szufladzie biurka lezal piaty dokument, w oryginalnej kopercie i nieoprawiony, pochwala prezydenta Stanow Zjednoczonych z lipca 1970 roku. Na kopercie, w plaskim czarnym pudeleczku, spoczywal medal ze srebrna gwiazda i purpurowym sercem. Parominutowa cisze przerwaly trzaski i dlugotrwale buczenie lezacego na biurku pagera. Buczenie ucichlo, po czym rozlegl sie nosowy, niemal bezplciowy glos szpitalnej telefonistki: -Doktor Corey proszony jest o telefon na oddzial naglych przypadkow. Doktor Corey, oddzial naglych przypadkow, prosze. Tu K T Y 817, koniec. Luke stanal przy oknie i popatrzyl na rudzika, zapamietale skaczacego po trawniku. Nastepnie z westchnieniem rezygnacji podszedl do biurka, wylaczyl pager i podniosl sluchawke. -Tato, czy moge skonczyc? Cwicze juz prawie od godziny i jestem zmeczony. -Mozesz skonczyc, Luke, jak zagrasz prawidlowo. Ponad tydzien pracujesz nad ta sama fuga i wciaz popelniasz te same bledy. No, a jak tu zostac gwiazda fortepianowego recitalu pani Hartman, jesli sie nie opanuje prostej fugi Bacha? -Ale, tatku, ja po prostu nie moge. -Luke, wiesz, ze twoja matka i ja nie chcemy sluchac, jak mowisz "nie moge". Wiec zrob sobie jednominutowa przerwe, a potem sprobujemy od poczatku. -Tak jest. . 7 Janet Dibbs byla przelozona pielegniarek na oddziale naglych przypadkow szpitala w Strathmore i wlasna praca napelniala ja uzasadniona duma.Poniewaz Strathmore lezalo na przyladku Cod, normalna liczba jego mieszkancow, wynoszaca dziesiec tysiecy, w sezonie letnim wzrastala niemal dziesieciokrotnie. Na oddziale naglych przypadkow proporcjonalnie wzrastala liczba pacjentow, co rokrocznie pociagalo za soba trudnosci z personelem, ktore panna Dibbs zawsze potrafila przezwyciezyc. Jesli miala jakas wade, to te, ze lubila podkreslac, jak bardzo troszczy sie o chorych. Trzydziestojednoletnia i niezamezna Janet byla oddana swej pracy, swemu szpitalowi i swoim podopiecznym. Glebokim szacunkiem, graniczacym z miloscia, darzyla "dobrych doktorow" - madrych i wspolczujacych lekarzy - nie miala natomiast litosci dla "konowalow", ktorzy odbebniali robote albo glosno wyrokowali o zyciu i smierci na podstawie niklych objawow klinicznych i ktorym brakowalo odwagi, by poprosic o pomoc. Kilka razy Janet otwarcie zakwestionowala zalecenia "konowalow" w obecnosci innych czlonkow personelu, a przynajmniej raz doniesiono na nia zwierzchniczce pielegniarek, gdyz poprosila chirurga o ocene stanu zdrowia wyjatkowo ciezko chorego pacjenta, nie uzyskawszy zgody jego lekarza. Prawie od dnia swego przybycia do Strathmore Luke stal sie ulubiencem Janet Dibbs. Jej uczucia zrodzily sie i okrzeply podczas ratowania ich pierwszego wspolnego pacjenta, mezczyzny, u ktorego nastapilo zatrzymanie akcji serca. Po zastosowaniu elektrowstrzasow rytm serca chorego prawie sie unormowal. Luke wydawal odpowiednie polecenia silnym, lecz opanowanym glosem, czesto akcentujac swoje zadania slowem "prosze" i otwarcie komentujac poprawne wykonanie zabiegow przez pielegniarki. Zespol, zlozony z trzech pielegniarek i dwoch lekarzy, zaczal pracowac w spokojniejszym rytmie, gdy wtem Susan Carmichael wykrzyknela: -Panie doktorze Corey, nie slysze jego cisnienia. Przed minuta bylo 90 na 60. -Prosze zwiekszyc doplyw kroplowki. -Juz to zrobilam. -Walt, zacznij znow masaz. Panno Dibbs, prosze o wlew z dopaminy. -Tak, panie doktorze. Jakie stezenie? -Slucham? -Dopamina, panie doktorze. Jakie ma byc stezenie? Przez pare sekund na sali panowala absolutna cisza, przerywana tylko odglosami masazu serca i aparatu tlenowego. Luke, wpatrzony w podloge, podniosl glowe, lekko ja przekrzywil i powiedzial: -Cholera, panno Dibbs, zupelnie zglupialem. Czy moze mi pani pomoc? -Mysle, ze 800 miligramow na 500 centymetrow szesciennych soli fizjologicznej wystarczy. -Doskonale, prosze to zmieszac i podac. Wytrwalosci, on sobie poradzi. Po dziesieciu minutach cisnienie krwi sie ustabilizowalo. Luke nie probowal przepraszac za swoja wpadke. Usmiechnal sie tylko gorzko i zwrocil do Janet Dibbs przy pozostalych czlonkach zespolu: -Dzieki za wyratowanie z opresji. Oby tylko byla pani przy mnie, jak mi sie cos stanie. -Oddzial naglych przypadkow, panna Dibbs. -Janet, tu Luke. Co tam masz? -Piecdziesieciopiecioletnia kobiete, ktora miala zapasc podczas obiadu z przyjaciolmi. Nie ma tu lekarza, a ty jestes na liscie nocnych dyzurow. - Jaki stan? -Nie reaguje, cisnienie 230 na 130, oddech 30, a puls 120, regularny. Pewnie udar. - Zrenice? 8 -W polozeniu srodkowym, rowne i reagujace.-Zrob EKG i podaj dekstran. Bede za dwie minuty. Luke odlozyl sluchawke. Przez chwile rozcieral sobie plecy, narzucil cienka brazowa wiatrowke i wyszedl tylnymi drzwiami. Zazwyczaj na piechote przebywal te piecset metrow z gabinetow lekarskich T. Kennera Putnama i Lewisa T. Coreya do wybudowanego przed pietnastoma laty szpitala. Tego wieczoru jednak spieszyl sie do naglego przypadku, wiec postanowil pojechac swoim oldsmobilem z roku 1966, ktorego jeden z jego przyjaciol nazwal "Kong" po tym, jak bez zadrasniec wyszedl ze zderzenia, kompletnie skasowawszy nowego duzego forda. Luke lubil starego, masywnego oldsa, bo miescil sie w nim wygodnie mimo swoich stu osiemdziesieciu osmiu centymetrow wzrostu i osiemdziesieciu osmiu kilogramow wagi. Byl mezczyzna przystojnym, o nieregularnych, wyrazistych rysach, z wygladu "poczatkujacym rzezimieszkiem", jak okreslila go dawna sympatia. Poniewaz nie uzywal grzebienia, a proste, brazowawe wlosy przeczesywal palcami, zawsze wydawaly sie zmierzwione, niemal skoltunione. Z taka prezencja i gleboko osadzonymi, niebieskozielonymi oczami najwyrazniej budzil instynkty macierzynskie u kobiet we wszystkich kategoriach wiekowych. Zdawal sobie sprawe, ze chca mu matkowac, lecz nie umial pogodzic sie z faktem, ze niejedna uwaza go tez za mezczyzne pociagajacego fizycznie. Tych talentow i pewnosci siebie, ktore wykazywal na gruncie zawodowym, brakowalo mu w kontaktach z kobietami. Drzwiczki starego oldsa po strome kierowcy jak zawsze nie chcialy sie odblokowac. Luke siegnal do prawej tylnej kieszeni po kluczyk, przypomnial sobie, ze nigdy nie zamyka samochodu, usmiechnal sie do siebie, uniosl nieco klamke i otworzyl drzwiczki. -Co oznacza ta trojka z francuskiego? -Madame Smeeth mnie nie lubi. Chyba nie podoba jej sie moj akcent. -Sluchaj, Luke, pani Smith od dawna uczy francuskiego i jesli uwaza, ze masz zly akcent, to pewnie ma racje. Czy po szkole robiles dodatkowe cwiczenia? -Nie. Trenowalem koszykowke i... -Daj sobie spokoj z treningiem. Wiesz doskonale, ze tegoroczne oceny beda po raz pierwszy brane pod uwage. Czy mamy ci zalatwic korepetycje z francuskiego? -Nie. To nie jest konieczne... -Nie sadzisz, Lew, ze jestes zbyt wymagajacy... -Margaret, wiem, ze z trojkami nie mozna sie dostac do college'u. -Sprobuje sie poprawic w nastepnym okresie. -Dobrze, Luke... i, Luke... -Slucham? -Jestem zadowolony z tych piatek z pozostalych przedmiotow. Szpitalne oddzialy naglych przypadkow, z ich ustawiczna krzatanina i sztucznym oswietleniem, maja jakis ponadczasowy charakter. Juz same tylko liczne zegary scienne, porozwieszane w roznych miejscach, pozwalaja personelowi snuc domysly, jak mogloby byc w swiecie zewnetrznym. Od pierwszych dni praktyki Luke czul sie swojsko w tym otoczeniu. Dwudziestego pierwszego kwietnia o godzinie 18.15 na oddziale naglych przypadkow szpitala w Strathmore ruch byl szczegolnie ozywiony. Bezradne wrzaski dziecka, ktoremu w sali numer 2 zakladano szwy, zlewaly sie z ciaglymi telefonami, a od czasu do czasu dolatywaly zdania typowe dla oddzialu ratunkowego: "Mozna prosic o jak najszybsze przywolanie CBC?", "... coz, przeniescie kogos, ten czlowiek powinien byc na oddziale intensywnej opieki...", "Doktorze Clarke, panska pacjentka lezy juz w sali numer 5. Jest bardzo zdenerwowana tym dlugim czekaniem...", "Wiec powiedzcie jej, niech idzie do... mniejsza z tym, sam jej powiem". 9 Luke wszedl przez automatycznie rozsuwajace sie drzwi, rozejrzal sie dookola i po chwili ruszyl do sali numer 6, zarezerwowanej dla najciezszych przypadkow. Janet Dibbs regulowala doplyw kroplowki, druga pielegniarka mierzyla cisnienie troche za tegiej kruczowlosej kobiecie, ktora bez ruchu lezala na waskim stole.Luke obrzucil pacjentke przelotnym spojrzeniem, po czym lekko sie skrzywil i podniosl wzrok na siostre przelozona. -No wiec? -Od mojego telefonu niewiele sie zmienilo. Przywieziona karetka, przyszli jednak jacys przyjaciele czy krewni. Sa w poczekalni. Ona nazywa sie Evelyn Samuels. Piecdziesiat siedem lat. Brak karty szpitalnej, ale Hazel z recepcji chyba ja zna i twierdzi, ze mieszka sama. Luke szybko badal Evelyn Samuels, co pare sekund zauwazal kilka roznych rzeczy i notowal je w pamieci, nie przestajac rozmawiac z Janet Dibbs. Zrenice 4 milimetry, lekko reaguja, nie ma spontanicznych ruchow oczu ani konczyn. Lekkie zesztywnienie szyi. -Co z cisnieniem? -Skoczylo az do 250 na 140. Ale tetno spadlo do 80, a oddech do 15. -Wyglada to na krwotok albo kryzys nadcisnieniowy. Daj 300 diazoksyny. Rytm serca regularny. Zadnych szmerow. Pluca czyste. -Pani Olsen, poprosze o oftalmoskop. -Juz, panie doktorze. Tetno na tetnicach udowych wyczuwalne, odruch Babinskiego obustronnie dodatni. -Prosze oftalmoskop, panie doktorze. -Dzieki. Poprosze o mloteczek do badania odruchow i sprawdzenie, czemu Janet tak sie guzdrze z diazoksyna. Zadnych odruchow. Teraz szyja wydaje sie troche sztywniejsza. Tetno naszyjnych wyczuwalne. Na dnie oka zadnych wylewow, moze troche zamazane krawedzie tarczy nerwu wzrokowego. Naczynia siatkowki zwezone, ale prawie w normie. -Diazoksyna podana, panie doktorze. -Dobrze, zdaje sie, ze to krwotok. Prosze mi podac pollitrowa butelke mannitolu i sprawdzic, czy Lowenstein dyzuruje pod telefonem. Sa juz oznaki wzrastajacego cisnienia srodczaszkowego. -Mam wezwac neurologa? -Tylko pod warunkiem, ze bedzie to Lowenstein. Tamci dwaj nie byli najlepsi. Och, Janet, powiedz tez jej bliskim, ze stan jest ciezki. Popros, niech zaczekaja. Wyjde do nich, jak tylko bede mogl. Luke wyprostowal sie nad stolem i skrzywil, bo po raz pierwszy od przyjscia na oddzial zdal sobie sprawe z dokuczliwego bolu w plecach. Byla teraz 18.45, a zanosilo sie na dluga noc. Trzeba jeszcze zrobic wieczorny obchod. -Prosze, przynioslam mannitol. Doktor Lowenstein jest na zebraniu. - Wejscie Janet wyrwalo Luke'a z krotkiej zadumy. -Nie podawaj go, dopoki nie zobaczymy, co sie dzieje z cisnieniem. W miare moznosci sprawdzaj je co jedna, dwie minuty. Chce porozmawiac z jej rodzina. Och, i prosze o tacke z cienkimi iglami. Chyba sprobujemy pobrac plyn rdzeniowy, aby sprawdzic, czy nie ma krwotoku. Trzy osoby, dwoch mezczyzn i kobieta, podniosly sie na widok Luke'a i z glebi zatloczonej poczekalni przeszly za nim do separatki na koncu oddzialu. Mezczyzni mieli powazne, zatroskane miny. Kobieta plakala. -Nazywam sie doktor Corey. Czy ktos z panstwa jest spokrewniony z pania Samuels? - zapytal Luke i raptem przypomnial sobie, ze na palcu pacjentki nie zauwazyl obraczki. 10 -Nie, jestesmy tylko przyjaciolmi. Bylismy na obiedzie u Evelyn, kiedy dostala zapasci. - Odpowiadal jeden z mezczyzn, w wieku - jak domyslal sie Luke - od piecdziesieciu pieciu do szescdziesieciu lat, siwiejacy, w niebieskiej sportowej marynarce, bez krawata.-Czy moze mi pan powiedziec, co sie wlasciwie stalo? -To bylo niewiarygodnie nagle - odparl mezczyzna. - Wygladala doskonale i chyba swietnie sie czula, gdy wtem zlapala sie za glowe, pochylila do przodu i runela na podloge. Ani na chwile nie przestala oddychac, puls miala raczej normalny, wiec wezwalem pogotowie. -Czy byl to atak? Wie pan, czy zazywala jakies lekarstwa? -Nic mi o tym nie wiadomo, a przyjaznimy sie od paru lat - odezwal sie drugi mezczyzna, z wygladu czterdziestopiecioletni, zadbany, wypielegnowany, w jasnozoltym swetrze i muszce. - Moglaby to wiedziec jej corka. Ma corke. Wiesz, gdzie mieszka jej corka, Lii? -Jak ona sie czuje, panie doktorze? - Kobieta imieniem Lii miala zapewne czterdziestke, lecz wygladala o dziesiec lat starzej. Byla bardzo wymalowana. -Naszym zdaniem miala udar; najprawdopodobniej jakis krwotok. Robimy wszystko, co sie da, ale w tej chwili nie wyglada to dobrze. -Jej corka Karen pracuje w opiece spolecznej w Nowym Jorku. Nie wiem, gdzie mieszka, ale Evelyn wciaz o niej mowi. Przynioslam torebke Evelyn. Moze w portfelu znajdziemy adres Karen. Luke bral wlasnie portfel do reki, kiedy Janet Dibbs wetknela glowe do pokoju. -Panie doktorze, czy moze pan przyjsc natychmiast? Oddal portfel kobiecie. -Prosze, niech pani poszuka czegos o jej corce. Wroce, jak tylko bede mogl. Janet mowila bez przerwy, idac z nim szybko do sali numer 6. -Lewa zrenica powiekszyla sie, jest duzo wieksza od prawej, cisnienie spadlo do stu dwudziestu, tetno zaledwie piecdziesiat i oddech tez zwolniony. -Podlacz mannitol i przetaczaj mozliwie szybko. Musimy podjac probe zmniejszenia obrzeku mozgu. Po zalozeniu kroplowki prosze o podanie jej dwunastu miligramow deksamethasonu i zalozenie cewnika. A jesli to katoliczka, Janet, wezwij ksiedza. Luke przejrzal wyniki badan Evelyn Samuels i utwierdzil sie w przekonaniu, ze cisnienie srodczaszkowe rosnie dosc szybko. Poniewaz nie dalo sie zrobic wiele wiecej, pozostala mu tylko nadzieja, ze zalecone przez niego srodki zahamuja proces. Przez dwie minuty stal i wpatrywal sie w kobiete, ktora calkowicie zaprzatala jego mysli i pochlaniala energie. Zaledwie godzine wczesniej nawet jej nie znal. Sadzac na pierwszy rzut oka, w mlodosci musiala byc sliczna. Mimo nadwagi twarz miala dosc szczupla i delikatna, co podkreslaly czarne wlosy, przyciete do ramion. Spod plastikowej maski tlenowej przebijala cienka kreska rozowawej szminki, a w kazdym uchu tkwil kolczyk z perla. Poza tym pacjentka nie miala zadnej bizuterii. Dopiero w tym momencie Luke zauwazyl jej lewy nadgarstek i zastanowil sie, ile razy, bedac lekarzem, przeoczyl jakis wazny znak szczegolny, w rodzaju znieksztalconej konczyny, bo skupial sie na tym, co w danej chwili dolegalo choremu. Kobieta miala przegub reki owiniety plastrem-przylepcem szerokosci okolo czterech centymetrow. Luke juz zamierzal go zerwac, gdy Janet wniosla na tacy cewnik i zabrala sie do roboty. -Kobieta w separatce znalazla chyba jakies informacje o corce tej pani - powiedziala. - Pojdz tam, jesli masz ochote. Ja dopilnuje tu wszystkiego. Luke obrzucil spojrzeniem plaster na rece, postanowil go zdjac przy pierwszej okazji i przeszedl do separatki, gdzie kobieta imieniem Lii, juz z suchymi oczami i poprawionym makijazem, trzymala wystrzepiony kartonik. -Jest - powiedziala. - "W razie wypadku prosze zawiadomic panne Karen Samuels, 888 West 57th Street, Nowy Jork, 1-212-877-4982". Kiedy Luke bral kartke, jeden z mezczyzn zapytal: -Jak ona sie czuje? 11 -Niedobrze. Wciaz jest nieprzytomna, ale robimy wszystko, co w naszej mocy.-Mysli pan, ze na cos bysmy sie tu przydali? -Jesli chca panstwo zaczekac, prosze bardzo, ale w takich przypadkach trudno cokolwiek przewidziec. Moga tez panstwo zostawic swoj numer telefonu. Zadzwonie, jak tylko nastapi zmiana. -Dziekujemy, panie doktorze, tak bedzie najlepiej. -Jestes zajety, Luke? Czy moge wejsc? Chcialabym chwilke z toba porozmawiac. -Oczywiscie, mamo, wlasnie koncze te cholerna chemie. Jeszcze cztery miesiace i bedzie po wszystkim. Przynajmniej po szkole sredniej. -Luke, wiesz, ze ciebie i Elizabeth kocham nad wszystko na swiecie. -Naturalnie wiem o tym, mamo, i my tez cie kochamy was oboje. -Ostatnio prawie nie rozmawiam z ojcem. -To przez ten przeklety college, mamo. Tata nie potrafi chyba zrozumiec, ze... -Wiem, co sie dzieje. Luke, twoj ojciec i ja jestesmy malzenstwem od ponad dwudziestu lat. Ja najlepiej wiem, jaki potraf i byc zawziety i uparty. Od dnia twych narodzin chce dla ciebie tylko tego, co uwaza za najlepsze... -Tak, mamo, ale to, co on uwaza za najlepsze, niekoniecznie jest... -Zaczekaj, Luke. Pozwol mi skonczyc. Chce tylko, abys zrozumial, ze on kocha cie tak samo jak ja. Oczywiscie poczul sie dotkniety, kiedy nie skorzystales z mozliwosci wczesniejszego rozpoczecia studiow na Harvardzie. To jego uczelnia. Po prostu zakladal, ze... -Na tym polega trudnosc. Zawsze zaklada, nie pytajac mnie o zdanie. Czasami przylapuje sie na tym, ze nie robie czegos, na co mam ochote, tylko dlatego, ze on na to nalega. -I to dotyczy rowniez college'u? -No... tak czasem mysle. -Wiec co zamierzasz? -Chyba od poczatku planowalem, ze predzej czy pozniej przyjme propozycje z Harvardu. -Jak mowilam, twoj ojciec jest uparty. Dobranoc, Luke. -Zrobie to tylko dlatego, ze ja chce tam studiowac. Dobranoc, mamo. Po powrocie do sali numer 6 Luke spojrzal najpierw na Evelyn Samuels, ktora leciutko poruszala prawa reka i obiema nogami, potem na Janet, wpatrzona w niego z usmiechem i podziwem. -Zrenice zmalaly i troche reaguja na swiatlo - oznajmila. - Ruchy zaczely sie jakies dwie minuty temu. Jeszcze jedno cudowne wyleczenie? -Watpie. - Luke znow ogladal przez oftalmoskop siateczke tetnic i zyl na dnie oka Evelyn Samuels. - Sprobujmy pobrac troche plynu rdzeniowego, a pozniej postaram sie zlapac jej corke w Nowym Jorku. Teraz prosze o pomoc. We dwoje ostroznie przewrocili pacjentke na lewy bok. Pielegniarka jednym ramieniem przyciagala kolana Evelyn, drugim szyje, aby wygiac jej plecy i ulatwic dostep do przestrzeni miedzy kregami. Luke przetarl skore i wstrzyknal mala ilosc nowokainy, na wypadek gdyby pacjentka poczula bol. Nastepnie zmierzyl polozenie dwoch przylegajacych do siebie kregow, gladko wbil cienka igle i usmiechnal sie pod nosem, kiedy poczul pierwsze, a nastepnie drugie ciche pstrykniecie. Krople plynu rdzeniowego splywaly szybciej niz zwykle, blado-czerwone, a nie krystalicznie czyste, jak powinny. Kiedy dziesiec skapnelo do malej szklanej probowki, Luke wyciagnal igle. -Zabieram to do laboratorium - powiedzial. - Wyglada kiepsko. -Na oddziale intensywnej opieki nie ma wolnych lozek, Luke. Mozemy ja tu jeszcze jakis czas zatrzymac? 12 -Pewnie, dozuj mannitol mniej wiecej po dwiescie centymetrow szesciennych na godzine. Sprobuje dodzwonic sie do jej corki, potem zrobie wieczorny obchod, jesli mi sie uda.-Zamowic ci jakas kolacje? -Nie, dzieki. Przegryze cos na jednym z pieter. Poza tym - dodal z usmiechem - nie chce jesc kolacji przed lunchem. Dopiero na drugim pietrze, czekajac w pokoju lekarskim na polaczenie z Nowym Jorkiem, przypomnial sobie o plastrze na nadgarstku. -Przykro mi, ale Karen wyjechala na weekend. Mowi jej wspollokatorka Jackie. Czy mam cos przekazac? -Jackie, tu doktor Lewis Corey z przyladka Cod. Dzwonie, bo matke Karen przywieziono do tutejszego szpitala. Podejrzewam rozlegly zawal. -O moj Boze. Czy ona, to znaczy, czy bedzie... -Nie wiem. Moze mi powiesz, jak moglbym sie skontaktowac z Karen? -Nie, nie mam pojecia. Jest na jakiejs farmie w Connecticut. Nie znam nawet nazwisk jej przyjaciol, z ktorymi pojechala. -Posluchaj. Moze jutro sprobujesz zadzwonic do niej do pracy i spytac, czy nie wiedza, gdzie jest. Powiedz jej, zeby przyjechala na przyladek Cod albo zatelefonowala do doktora Lewisa Coreya, numer kierunkowy 617, potem 526-2990. -Panie doktorze, widzialam pania Samuels tylko raz, ale byla dla mnie naprawde mila. Czy moglby pan zadzwonic pozniej i powiedziec mi, jak ona sie czuje? -Oczywiscie, Jackie. A ty sie postaraj odnalezc Karen, dobrze? -Postaram sie. Do widzenia panu. -Do widzenia. Nie wszyscy lekarze robia w szpitalu obchod wieczorny, tak jak poranny. Czesto nie jest to wlasciwie konieczne albo mozliwe. Luke przywykl do wieczornych obchodow podczas praktyki w Szpitalu Miejskim w Bostonie. Lubil traktowac obchody poranne roboczo, wieczorne zas towarzysko: przystawal i upewnial sie, czy pacjenci sa przygotowani na noc, odpowiadal na ewentualne pytania ich badz ich krewnych. Kiedy rozpoczal samodzielna praktyke i zostal wspolnikiem czcigodnego Kena Putnama, co wieczor robil obchod w szpitalu. Z biegiem lat jednak rosnaca liczba pacjentow i zwiazany z tym nawal pracy zmusily go do ograniczenia sie do dwoch obchodow tygodniowo albo do weekendowych dyzurow "pod telefonem", pelnionych za siebie, wspolnika i jeszcze jednego lekarza ogolnego. Do dziewiatej zdazyl zobaczyc dziesieciu pacjentow i pozostalo mu jeszcze czterech, kiedy poproszono go o telefon na oddzial naglych przypadkow. Janet, ktora podniosla sluchawke, nie kryla entuzjazmu. -Ocknela sie, Luke. Nasza pani sie ocknela. Najpierw spytala o Karen, potem o lekarza. Ciagle cos mamrocze o kluczu. -Juz ide. -Och, Luke, po co ma ten plaster na rece? -Nie wiem. Czekaj, moze sie dowiemy. W zadziwiajacym przyplywie energii Luke zbiegl po schodach na oddzial naglych przypadkow, przeskakujac po trzy stopnie na raz. Plecy jakby przestaly go bolec, a utykanie, zawsze troche widoczne na rownych powierzchniach, przestalo rzucac sie w oczy, gdy zlapal za porecz. Teraz na oddziale panowal o wiele wiekszy spokoj. Luke mijal po drodze gipsownie, gdzie przystanal i posmial sie w duchu z ortopedy Johna Nowaka, ktory z twarza i ramionami upstrzonymi gipsem, nucac falszywie, wygladzal gips na rece chlopca w dresie ligi dzieciecej. Nowak spojrzal na drzwi i ruchem glowy wskazal dziewiecioletniego pacjenta. 13 -Zanim ten walkon przejdzie do ligi mlodziezowej, musimy go nauczyc, jak sie robi uniki przed wysokimi pilkami - powiedzial. - Co, Luke? - Luke usmiechnal sie do kolegi, mrugnal do pacjenta i przeszedl do sali numer 6.Janet czekala na niego przy drzwiach. -Jest teraz zwawsza, Luke - zapewnila. - Nadal nie rusza lewa reka. Spytalam, dlaczego ma ten plaster, ale nie chce mi powiedziec i nie pozwala go dotknac. -Przyslali juz wynik badania plynu rdzeniowego? -Tak. Zaczekaj. Mam gdzies te kartke. O, jest. - Z kieszeni fartucha wyciagnela plik papierow. - Wlozylam ja miedzy rozklad dyzurow na oddziale w przyszlym miesiacu a liste sprawunkow. Cukier 50, proteiny 140, biale komorki 30, czerwonych tak duzo, ze nie dalo sie ich policzyc. Luke sluchal z lekkim grymasem, ale nic nie mowil, dopoki nie podszedl do Evelyn Samuels. Choc niewatpliwie odzyskala przytomnosc, jej wyglad nie napawal go optymizmem. Procz zwiotczenia lewego ramienia zauwazyl wyrazne obwisniecie lewego policzka i zdecydowana asymetrie zrenic, z ktorych prawa byla zauwazalnie wieksza od lewej. Pacjentka miala oddech ciezki, plytki i dosc szybki, skore blada, biala niemal jak ciasto. Luke pomyslal, ze prawie na pewno nie przezyje tego wylewu krwi do mozgu. Skinieniem glowy dal znak Janet, ktora po czterech latach wspolpracy zrozumiala i wyszla cicho, zamykajac za soba drzwi. Luke przyciagnal stolek, po czym usiadl tak, aby Evelyn Samuels mogla widziec jego twarz. Celowo ulokowal sie z jej prawej strony, bo wiedzial, ze na skutek wylewu prawdopodobnie cale lewe pole widzenia jest zamazane. Przemowil powoli, glosem nieco donosniejszym niz zwykle. Odpowiadala chrypliwie i z przerwami, z trudem formulujac poszczegolne slowa. -Prosze pani, jestem doktor Corey. Znajdujemy sie na oddziale naglych przypadkow szpitala w Strathmore. -Doktorze... Corey. Co... co sie stalo? -Zaslabla pani w domu. Chyba to byl wstrzas... wylew. Prosze, niech sie pani nie boi. Rozumie pani, co mowie? -Panie doktorze... Wstrzas? Czy... ja... umieram? Przez wiele lat szkolenia i praktyki Luke'owi nieraz zadawano to pytanie, nigdy jednak w takiej sytuacji. Zawsze mial czas sie wykrecic, a przynajmniej zyskac pewnosc, jak duzo pacjent naprawde chce wiedziec. Mial czas na tlumaczenie, na rozne "moze" i "przypuszczalnie", wnoszace element nadziei. Co nie znaczy, ze robil nadzieje, kiedy jej nie bylo. W przypadkach zaawansowanego raka czesto mowil pacjentom, ze nie da sie zrobic nic wiecej, jak tylko mozliwie skutecznie usmierzac bol. W tej dziedzinie medycyny, a wlasciwie zycia, zawsze czul sie nieswojo. Po z gora dziesiecioletniej praktyce lekarskiej wciaz jeszcze nie potrafil rozstrzygnac kwestii, czy w ogole ma prawo oklamywac pacjenta. Niekiedy to robil. Ale tej nocy nie mogl. -Prosze pani, atak byl ostry - powiedzial. - Robimy wszystko, co w naszej mocy. Obecnie rokowania nie sa dobre. Probowalem sie dodzwonic do Karen. Nie ma jej w domu. Licze, ze odezwie sie troche pozniej, moze jutro. Rozumie pani? -Rozumiem... prosze... klucz... wszystko... to jest wszystko... prosze... Karen... musze oddac klucz Karen... wszystko... nikomu innemu... prosze oddac go Karen... -Jaki klucz, prosze pani? Gdzie jest klucz? Wymawiala slowa z coraz wiekszym trudem i coraz ciszej, totez Luke musial przylozyc ucho do jej ust. -Plaster... plaster na mojej rece. Predko oderwal plaster i pod nim, na wewnetrznej stronie nadgarstka, znalazl klucz z brazu. Wlozyl go do kieszeni, plaster wyrzucil do smieci. Kiedy znow odwrocil sie do pacjentki, oczy miala zamkniete, oddech powolny i plytki. 14 -Evelyn... slyszysz mnie, Evelyn? - Mowil jej niemal do ucha, trzymajac ja za prawa reke. - Evelyn, jesli mnie slyszysz, prosze, uscisnij moja reke. - Wciaz oddychala powoli, lecz nie reagowala. Luke spojrzal na zegar nad drzwiami. Byla 22.15.Janet pila kawe przy stoliku pielegniarek. Obok, przed pustym krzeslem, stala filizanka dla Luke'a, z czarna kawa i niewielka iloscia cukru. Luke usiadl i wpatrzyl sie w wystygly juz plyn, jakby z niego chcial wyczytac odpowiedz. Droga Mamo i Tato, Po tych dwoch latach, kiedy moglem dzwonic albo wpadac do Was, jakos dziwnie jest pisac az z Maryland. Wczoraj profesor filozofii zatrzymal mnie po wykladzie, aby zapytac, czy ten doktor Lewis Corey, wlasnie mianowany dyrektorem Krajowego Instytutu Zdrowia, to moj ojciec. Najpierw o malo go nie poprawilem i nie powiedzialem, ze moj ojciec jest dziekanem w szkole medycznej! Boze, tak wiele dokonales. Tutaj idzie mi dosc dobrze. Koncowe egzaminy za tydzien, jedyny, do ktorego naprawde wkuwam, to fizyka. Jest gorsza niz kiedys francuski! Mam dla Was zla i dobra wiadomosc. Najpierw ta zla. Nie przyjade w lecie. Projekt, w ktorym uczestnicze w tutejszym osrodku mlodziezowym, naprawde rusza i obiecali placic mi pensje, jesli bede dalej pracowal z dzieciakami w czasie wakacji. Wiem, jak bardzo chcieliscie miec Elizabeth i mnie w domu, ale przynajmniej ona bedzie z Wami. Teraz dobra nowina. Zaczynam calkiem powaznie myslec o studiach medycznych i postanowilem zrobic przynajmniej kurs wstepny. To znaczy, jesli zdam fizyke! Widzac biede i choroby dzieciakow w podupadlej czesci srodmiescia, postanowilem, ze sprobuje cos w tej sprawie zrobic. Od podjecia teraz ostatecznej decyzji powstrzymuje mnie w pierwszym rzedzie mysl o tym, ze beda do mnie przykladac miare niewiarygodnych osiagniec mojego ojca. Jeden doktor Lewis T. Corey na swiecie to prawie az za duzo... co, na litosc, zrobiliby z dwoma! No, musze sie uczyc. Przy okazji informuje, ze chodze z calkiem niezwykla kobieta, Sara Rosen. Mam nadzieje, ze kiedys ja poznacie. Ucalowania dla Was i dla Elizabeth Luke Po sprawdzeniu, jak sie czuje Evelyn Samuels, Janet wrocila do dyzurki pielegniarek. -Bez wiekszych zmian - powiedziala. - Cisnienie w dalszym ciagu 100 na 60. Prawa zrenica mniej wiecej taka sama, lewa jednak wydaje sie teraz szersza. Co sadzisz? -Nie wiem. Gdyby do rana nic sie nie zmienilo, myslalem o wyslaniu jej na neurochirurgie w Bostonie. Ale chyba nie bedziemy mieli klopotu z podejmowaniem tej decyzji. -Czy wpadles na to, o jakim kluczu mowila? -Tak, mam go. -Co? -Wlasnie ten klucz miala przylepiony plastrem do reki. -Klucz do czego? -Nie mam pojecia. -Niesamowite! Chcesz powiedziec, ze przez caly czas nosila klucz pod plastrem? -Tak sadze. -Zagadkowe! Co zamierzasz z nim zrobic? -Chyba oddam go jej corce. Janet na chwile odwrocila oczy od Luke'a i spojrzala na zegar scienny. Machinalnie odgarnela z czola kosmyk brazowych wlosow, oparla lokiec na ladzie, a glowe na rece. -Wychodze za pietnascie minut, Luke. Jedz ze mna. Zrobie ci jakis obiad i... Przerwal jej z nuta irytacji w glosie. -Janet, juz to przerabialismy ostatnim razem. Po prostu nie moge. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 15 -Nic sie nie musi stac. Zwyczajny mily obiadek.-Do diabla, Janet, prosze, nie traktuj mnie jak glupka. Podniosl glos na tyle, ze jedna z pielegniarek w drugim koncu oddzialu oderwala wzrok od pracy. Janet mowila szeptem: -Posluchaj, Luke, nie chcialam cie zirytowac. Ale kazdemu potrzebny jest ktos bliski, a ja nie chce, zebys myslal, ze sie czegos po tobie spodziewam. Na pewno we wlasciwym czasie wszystko ci sie jakos ulozy. W jego tonie bylo teraz wiecej zmeczenia niz irytacji. Odpowiedzial juz na stojaco. -Posluchaj, doceniam twoje zaproszenie. Naprawde. Moze nastepnym razem. Tak czy owak, zamierzam jeszcze tu zostac i zobaczyc, co bede mogl zrobic dla Evelyn. Z tymi slowami odwrocil sie i poszedl do sali numer 6. Janet patrzyla za nim, dopoki nie znikl jej z oczu, po czym skierowala sie do swietlicy na tylach oddzialu, aby przy wyjsciu podpisac liste. Kto to bedzie, Luke? - zastanawiala sie w duchu. - Nie ty, dziecino, to pewne - odpowiedziala sobie na glos. - Nie ty. Evelyn Samuels odeszla cicho. O 1.30 Joan Porter, pelniaca nocny dyzur, obudzila Luke'a, ktory zapadl w lekki sen na malej kanapce w swietlicy. -Panie doktorze, od dwudziestu minut nie moge wyczuc pulsu u pani Samuels. Kiedy Luke wstawal, przeszyl go ostry bol w plecach, spowodowany tkwiacym gleboko kawalkiem metalu. Joan Porter, fachowa, choc niezbyt rozgarnieta starsza pielegniarka, zareagowala po matczynemu. -Zle sie pan czuje? Czy cos podac? -Nie, nic mi nie jest - odparl. - Ta kanapka nie poprawia postawy. Moze jednak poprosze o dwie aspiryny. Lykne je, ale najpierw zajrze do sali. Od drzwi popatrzyl na Evelyn Samuels. Lezala z zamknietymi oczami, nieruchomo, tylko co pietnascie sekund jej piers unosila sie w plytkim oddechu. Luke usiadl przy chorej, ujal jej dlon obiema rekami i oparl na nich czolo. Po dwoch minutach przestala oddychac. Jeszcze pare minut siedzial na sali, a nastepnie wolno wrocil do Joan Porter. Lyknal dwie aspiryny, ktore mu podala. -W jakim wieku sa pani dzieci? - zapytal markotnie. -Jedno jest w college'u, June ma szesnascie lat, a najmlodsze prawie dziesiec. -Czy ktores z nich chce zostac lekarzem? -Steven, ten w college'u. Ciagle o tym mowi. Dlaczego pan pyta? -Ze zwyklej ciekawosci - odparl Luke. - Niech pani powie Stevenowi, ze zapraszam go do mojego gabinetu, jak tylko przyjedzie do domu. -Bardzo pan jest mily, panie doktorze. Dziekuje. Na pewno bedzie zachwycony. Och, panie doktorze? Przykro mi z powodu pani Samuels. -Taak. - Kiwnal glowa. - Mnie chyba tez. Poczlapal do telefonu, aby zadzwonic do Nowego Jorku. Wspollokatorce Karen Samuels powiedzial, ze cialo pani Samuels pozostanie w szpitalu, dopoki Karen nie zalatwi formalnosci. Zastanawial sie, czy nie wspomniec o kluczu, ale w ostatniej chwili sie rozmyslil. Nastepnie zadzwonil do miejscowego lekarza sadowego, ktory zgodzil sie z rana zobaczyc cialo i wystawic akt zgonu. Po podziekowaniach i pozegnaniu nocnej zmiany pojechal sie przespac. Za piec i pol godziny mial wrocic na poranny obchod i przystapic do calodziennej pracy. Pietnascie minut wczesniej niz radio z budzikiem wyrwalo go ze snu kilka glosnych grzmotow. Przewrocil sie na drugi bok i popatrzyl przez okno na sciane deszczu, znoszonego przez wiatr znad Green Lake w strone domu o spadzistym, siegajacym niemal do ziemi dachu, gdzie od trzech lat mieszkal. Spal w wiekszej z dwoch sypialni na poddaszu nad salonikiem i jadalnia, ktore tworzyly litere L. Okno na wprost lozka wychodzilo na wschod, dzieki czemu mogl ogladac Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 16 malownicze wschody slonca nad jeziorem. Tego piatkowego rana jednak wschod wcale nie byl malowniczy.Rytmiczny lomot ulewy nieuchronnie wprawial Luke'a w cieply, pogodny nastroj. Znalazl w radiu muzyke kameralna. Haydn, pomyslal. Ogolil sie i poddal ciezkiej probie skompletowania stroju. Sara zawsze mu dokuczala, ze dobiera paski do kratek i gryzace sie kolory. Metoda prob i bledow opracowal bezpieczny system, ktory polegal na wieszaniu strojow w roznych odcieniach brazu z jednej strony szafy, a w odcieniach niebieskich z drugiej. Przypadkowa czerwona koszula albo zielony sweter nieodmiennie trafialy do szafy w holu, skad wyciagal je rzadko, jesli w ogole to robil. Widzac potoki deszczu za oknem, Luke usmiechnal sie i dokonal dramatycznego wyboru rzeczy niebieskich. Juz ubrany, podniosl zmiete spodnie, ktore mial na sobie poprzedniego dnia, i wysypal na lozko zawartosc kieszeni: dwa szpitalne piora, portfel, bilon, trzy rozowe kartki z wiadomoscia, ze ktos dzwonil, i stary zasniedzialy klucz. Dopiero po uplywie pol minuty przypomnial sobie przebieg wczorajszych wydarzen i wzial do reki klucz. -Pewnie klucz do Samuelsowskich Klejnotow Rodzinnych - powiedzial na glos, choc rownoczesnie zauwazyl, ze pasuje on raczej do drzwi niz do kasy pancernej. Podrzucal go w gore, probowal zlapac za swoimi plecami, a tymczasem zastanawial sie, gdzie moglby schowac to cos, co jego nieszczesna pacjentka nazwala "wszystkim". Juz mial polozyc klucz w tekowym puzderku na komodzie, kiedy w szafie na polce, pod kilkoma innymi grami, spostrzegl krawedz skladanej jak pudelko szachownicy. Ukradkowo zerknal przez ramie, otworzyl szachownice, wlozyl klucz miedzy figury i odstawil pudelko na polke. W nieprzemakalnym plaszczu z kapturem wyruszyl do szpitala. Tego popoludnia Janet Dibbs spoznila sie do pracy o cale godziny. Utknela w swoim camaro na zalanym odcinku drogi. Susan Carmichael pobiegla ja przywitac. -Nic ci nie jest? Nikt z nas nie pamieta, kiedy ostatni raz tak sie spoznilas. Dzwonilam do ciebie i... -Nie, nic mi nie jest - odparla Janet. Jej irytacja ulotnila sie na widok takiego zatroskania personelu. - Nic jeszcze nie zrobili z ta cholerna studzienka na Seaview. Ktos sie kiedys w tej kaluzy utopi. Su