4644
Szczegóły |
Tytuł |
4644 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4644 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4644 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4644 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kim Stanley Robinson
B��kitny mars
ca�� pierwsza
Pawia g�ra
W chwili obecnej Mars jest wolny. Je-
ste�my niezale�ni i nikt nie mo�e nam niczego nakaza� -powiedzia�a sto-
j�ca na przedzie poci�gu Ann. - Jednak �atwo jest wr�ci� do starych przy-
zwyczaje�. Niszczycie jeden hierarchiczny uk�ad, a ju� pojawia si� drugi
i zajmuje miejsce poprzedniego. Trzeba bardzo uwa�a�, poniewa� zawsze
znajd� si� ludzie, kt�rzy zechc� tu stworzy� kolejn� Ziemi�. Areofania
oznacza nieustann�, niemal wieczn� walk�. Intensywniej ni� kiedykolwiek
b�dziemy musieli si� zastanowi�, co to znaczy by� Marsjaninem.
Jej s�uchacze siedzieli rozparci w fotelach i ogl�dali przez okna mi-
gaj�ce krajobrazy. Byli znu�eni, w oczach czuli piasek. Czerwonoocy
,,czerwoni". W ostrym �wietle brzasku wszystko wok�l wygl�da�o osobli-
wie �wie�o � smagana wiatrem naga ziemia, z rzadka poro�ni�ta niskimi
zaro�lami i k�pami porost�w w kolorze khaki.
Marsjanie usun�li ze swojej planety wszystkie ziemskie formacje po-
licyjne i militarne. Kampania by�a d�uga, a zako�czy�y j� miesi�ce krwa-
wych star�. Na Ziemi w tym okresie szala�a wielka pow�d�. Marsja�scy
bojownicy odczuwali zm�czenie.
- Przybyli�my z Ziemi na Marsa. Podczas przelotu dost�pili�my pew-
nego rodzaju oczyszczenia. �atwiej nam by�o dostrzec wiele spraw, zdoby-
li�my te� swobod� dzia�ania, kt�rej nie mieli�my wcze�niej. Otrzymali�my
sposobno�� pokazania si� od najlepszej strony. Podj�li�my wi�c wyzwanie,
a obecnie tworzymy lepszy �wiat dla ca�ej naszej spo�eczno�ci.
Tak wygl�da� mit, kt�ry towarzyszy� dorastaniu wszystkich m�odych
Marsjan. Teraz, kiedy Ann opowiedzia�a im go ponownie, wpatrzyli si�
w ni� z uwag�. Przeprowadzili przecie� rewolucj�, walczyli we wszystkich
marsja�skich bitwach, zepchn�li ziemskie si�y policyjne do Burroughs, na-
st�pnie zatopili miasto, a uciekaj�cych Ziemian �cigali a� do Shejfield, na
Pavonis Mons. P�niej musieli wyp�dzi� wroga z Sheffieid, wpakowa� do
kosmicznej windy i odes�a� na Ziemi�. Ci�gle jeszcze mieli sporo do zrobie-
nia, jednak�e udala im si� ewakuacja Burroughs, osi�gn�li wspaniale zwy-
ci�stwo i na niekt�rych z pozoru oboj�tnych twarzach m�odych ludzi patrz�-
cych na Ann lub wygl�daj�cych przez okno wida� bylo pragnienie chwili
wytchnienia, momentu przerwy dla triumfu. Wszyscy byli wyczerpani.
- Hiroko nam pomo�e - rzucil kt�ry� z m�odych, przerywaj�c mil-
czenie w sun�cym ponad marsja�skim l�dem poci�gu.
Ann potrz�sn�a g�ow�.
- Hiroko jest �zielona " - zauwa�y�a - na wskro� �zielona ".
- Ale� to ona wynalaz�a areofani� - sprzeciwi� si� miody tubylec. �
Nasza planeta jest dla niej najwa�niejsza. Hiroko nam pomo�e, jestem
o tym przekonany. Spotka�em j� kiedy� i tak mi powiedzia�a.
- Tyle �e ona nie �yje - wtr�ci� kto�.
Znowu zapad�o milczenie.
W ko�cu wsta�a jaka� wysoka, m�oda kobieta. Ruszy�a przej�ciem
mi�dzy fotelami, podesz�a do Ann i u�ciska�a j�. Tym gestem odczyni�a z�e
uroki. Zrezygnowano ze s��w. Tubylcy wstali i pod��yli ku przodowi po-
ci�gu, gdzie zbierali si� wok� Ann; �ciskali j� i chwytali za r�ce lub po
prostu dotykali jej ubrania. Ann Clayborne - ta, kt�ra nauczy�a ich ko-
cha� Marsa dla niego samego, ta, kt�ra poprowadzi�a ich do walki o unie-
zale�nienie si� od Ziemi, l chocia� jej przekrwione oczy pozosta�y niewzru-
szone, patrz�c pomi�dzy zgromadzonymi na sponiewierany skalisty obszar
masywu Tyrrhena, stara kobieta u�miecha�a si�. Ona tak�e �ciska�a m�o-
dych Marsjan i wyci�ga�a r�ce, aby dotkn�� ich twarzy.
- Wszystko b�dzie dobrze - o�wiadczy�a. � Oswobodzimy nasz �wiat.
Niemal ch�rem odkrzykn�li, �e tak si� stanie, i wzajemnie sobie gra-
tulowali.
- Do Sheffield - powiedzia�a Ann. - Doko�czy� prac�. Mars sam
nam powie, co mamy robi�.
- Tyle �e ona �yje - oznajmi� m�ody m�czyzna. - Widzia�em j�
w ubieg�ym miesi�cu w Arkadii, l znowu si� poka�e. Gdzie� na pewno si�
pojawi.
W pewnej chwili przed �witem niebo
wci�� jarzy�o si� takimi samymi pasmami r�u jak przed laty. By�o blade
i jasne na wschodzie, ciemne i jeszcze gwia�dziste na zachodzie. Ann
oczekiwa�a na ten moment, gdy tymczasem jej towarzysze wie�li j� ku za-
chodowi, w kierunku masy wznosz�cego si� w niebo czarnego wzniesie^
ni� - wypi�trzenia Tharsis, za kt�rym wida� by�o rozleg�y sto�ek Pavo-
nis Mons. Jad�c z Noctis Labyrinthus, wznie�li si� sporo w now� atmos-
fer�. Ci�nienie powietrza u st�p Pavonis wynosi�o jedynie sto
osiemdziesi�t milibar�w, a kiedy znale�li si� na wschodnim stoku wiel-
kiego wulkanu tarczowego, opad�o poni�ej stu milibar�w i nadal si� obni-
�a�o. Powoli wjechali ponad obszar widocznej ro�linno�ci, kt�ra dot�d ku-
li�a si� na zabrudzonych plamach rze�bionego wiatrem �niegu, nast�pnie
wspi�li si� nawet ponad �nieg, a� otoczy�y ich ju� tylko ska�y i towarzy-
szy� s�aby, cho� nieustanny zimny wiatr. Go�a ziemia wygl�da�a tak samo
jak w latach poprzedzaj�cych przylot ludzi na Marsa. Czuli si�, jak gdyby
wje�d�ali w przesz�o��.
No, mo�e nie a� tak... Ale co� w sercu Ann Clayborne zap�on�o na
widok tego �wiata w kolorze �elaza, �wiata kamiennego i smaganego ci�-
g�ym wiatrem. W miar� jak pojazdy �czerwonych" wtacza�y si� na g�r�,
kolejnych pasa�er�w tak samo jak Ann oczarowywa� obserwowany wi-
dok. W kabinach zapada�o milczenie, podczas gdy s�o�ce roz�wietla�o le-
��cy przed roverami odleg�y horyzont.
Po jakim� czasie pochy�o��, po kt�rej wje�d�ali, sta�a si� �agodniej-
sza, tworz�c idealn� sinusoid�, a� znale�li si� na p�askim terenie zaokr�-
glonego szczytowego p�askowy�u. Tutaj podr�nicy dostrzegli namioto-
we miasta otaczaj�ce kraw�d� gigantycznej kaldery; wi�kszo�� skupi�a
si� wok� odleg�ej o mniej wi�cej trzydzie�ci kilometr�w na po�udnie dol-
nej cz�ci kosmicznej windy.
Marsjanie zatrzymali pojazdy. Milczenie w kabinach z pe�nego czci
zmieni�o si� w ponure. Ann sta�a przy jedynym oknie g�rnej kabiny, spo-
gl�da�a na po�udnie, ku Sheffield - dziecku kosmicznej windy - miastu
najpierw zbudowanemu z powodu windy, potem sp�aszczonemu pod tona-
mi upad�ego kabla, wreszcie wraz z przywr�ceniem windy odbudowane-
mu. Do tego miasta Ann przyby�a kiedy�, by je zniszczy�, zr�wna� z zie-
mi� niczym Rzymianie Kartagin�; tak jak �czerwoni" w roku 2061 -
zamierza�a zerwa� nowy kabel. Gdyby jej si� uda�o, znowu zosta�aby
zniszczona ogromna cz�� Sheffield. Przetrwa�by jedynie bezu�yteczny
fragment usytuowany na szczycie wysokiego wulkanu, w wi�kszo�ci po-
nad atmosfer�. Po jakim� czasie mieszka�cy zapewne porzuciliby pozosta-
�e budowle, a nast�pnie zdemontowali je w celu p�niejszego wykorzy-
stania. Zosta�by jedynie fundament namiotu, by� mo�e stacja
meteorologiczna i - koniec ko�c�w - d�ugi, o�wietlony s�o�cem, milcz�-
cy wierzcho�ek g�ry. S�l by�a ju� w ziemi.
Przy��czy� si� do nich jednoosobowy rover weso�ej przedstawicielki
�czerwonych" z Tharsis imieniem Iriszka, kt�ra pilotowa�a podr�nik�w
przez labirynt magazyn�w i ma�ych namiot�w otaczaj�cych skrzy�owa-
nie r�wnikowego toru magnetycznego z torem wok� sto�ka. Podczas jaz-
dy opisa�a im lokaln� sytuacj�. Marsja�scy rewolucjoni�ci odbili ju� wi�k-
szo�� Sheffield i pozosta�ych osad po�o�onych na sto�ku Pavonis.
Niestety, winda kosmiczna i otoczenie jej podstawowego kompleksu znaj-
dowa�y si� jeszcze w r�kach wrog�w i trudno je by�o odebra�. Si�y rewo-
lucjonist�w na Pavonis sk�ada�y si� przewa�nie z kiepsko uzbrojonych
milicjant�w, kt�rzy w dodatku nie zawsze dzia�ali wed�ug tego samego
planu, a swe dotychczasowe sukcesy zawdzi�czali rozmaitym czynnikom:
zaskoczeniu, opanowaniu marsja�skiej przestrzeni, wielu zwyci�stwom
strategicznym, wsparciu ogromnej cz�ci spo�eczno�ci Marsa, a tak�e nie-
ch�ci, z jak� Zarz�d Tymczasowy Organizacji Narod�w Zjednoczonych
strzela� do cywili, nawet kiedy masowo demonstrowali na ulicach. Dzi�-
ki tej sprzyjaj�cej sytuacji si�y bezpiecze�stwa ZT ONZ wycofa�y si�
wcze�niej z ca�ego Marsa do Sheffield - w celu przegrupowania - i teraz
wi�kszo�� z nich przebywa�a w wagonikach windy, jad�cej na Clarke'a:
asteroid� balastow�, a r�wnocze�nie stacj� kosmiczn�; reszta Ziemian t�o-
czy�a si� wok� betonowego kompleksu podstawowego, zwanego �gniaz-
dem" i zawieraj�cego w sobie pomocnicze urz�dzenia windy, magazyny
przemys�owe oraz cz�� hotelowo-noclegowo-restauracyjn�, w kt�rej do
niedawna mieszkali i �ywili si� pracownicy stacji.
- Teraz to wszystko si� przydaje - powiedzia�a Iriszka - cho� s� �ci-
�ni�ci jak sardynki. Gdyby nie mieli jedzenia i schronienia, prawdopodob-
nie spr�bowaliby si� przebi�. A tak... S� wprawdzie zdenerwowani i nie-
pewni, lecz przynajmniej �yj�.
Ann pomy�la�a, �e stan rzeczy w Sheffield przypomina jej nieco w�a-
�nie rozwi�zany problem w Burroughs. Uwa�a�a, �e ten r�wnie� da si�
rozstrzygn��. Trzeba by�o jedynie znale�� ochotnik�w, kt�rzy wykonaj�
zadanie, to znaczy zmusz� ZT ONZ do ewakuacji na Ziemi�, a nast�pnie
zniszcz� kabel, zrywaj�c tym samym na dobre po��czenie Marsa z Zie-
mi�. P�niej wystarczy tylko udaremnia� ka�d� pr�b� zamontowania no-
wego kabla, ale mog�a ona nast�pi� dopiero za dziesi�� lat, jako �e tyle
trwa�o zbudowanie go na orbicie.
Iriszka prowadzi�a rovery po rumoszu wschodniego Pavonis, a� ma-
�a karawana dojecha�a do sto�ka kaldery, gdzie pojazdy zaparkowano. Na
po�udniowej i zachodniej kraw�dzi Sheffield przy pewnym wysi�ku mo�-
na by�o rozr�ni� kabel windy, ledwie dostrzegaln� lini� - jedynie kilka
kilometr�w z dwudziestu czterech tysi�cy. Mimo �e by� tak trudny do za-
uwa�enia, niemal niewidoczny, jego istnienie zdominowa�o ka�dy ruch
podr�nik�w, ka�d� ich rozmow�, a nawet ka�d� my�l. Wszystko obra-
ca�o si� wok� tej czarnej nici ��cz�cej Marsa z Ziemi�.
Kiedy rozbili ob�z i rozlokowali si�, Ann zadzwoni�a przez kompu-
ter na nadgarstku do swojego syna, Petera. By� on jednym z przyw�dc�w
rewolucji na Tharsis, dowodzi� te� kampani� przeciw ZT ONZ, kt�ra zmu-
si�a ziemskie wojska, by wycofa�y si�, zajmuj�c �gniazdo" i teren wok�
niego. Zwyci�stwo to nie by�o zbyt spektakularne, niemniej jednak uczy-
ni�o Petera jednym z bohater�w ubieg�ego miesi�ca.
Twarz syna pojawi�a si� na nadgarstku Ann. By� do niej bardzo po-
dobny, co nagle dziwnie j� zaniepokoi�o. Natychmiast zauwa�y�a, �e jest
roztargniony. Najwyra�niej absorbowa�o go co� zupe�nie innego ni� roz-
mowa z matk�.
- Jakie� nowiny? - spyta�a.
- Nie. Znale�li�my si� chyba w swego rodzaju impasie. Pozwalamy
im si� swobodnie przemie�ci� w rejon windy i tym samym zdoby� kontro-
l� nad stacj� kolejow�, lotniskami na po�udniowym sto�ku oraz lini� ko-
lei podziemnej st�d do �gniazda".
- Przylecia�y samoloty, kt�re ich ewakuowa�y z Burroughs?
- Tak. Najwyra�niej wi�kszo�� ludzi odleci na Ziemi�. Tutaj jest bar-
dzo t�oczno.
- Wracaj� na Ziemi� czy na nasz� orbit�?
- Na Ziemi�. Nie s�dz�, aby jeszcze ufali orbicie.
U�miechn�� si�. Peter sporo dzia�a� w przestrzeni, wspomagaj�c mi�-
dzy innymi wysi�ki Saxa. Jej syn, kosmonauta, reprezentant �zielonych"!
Z powodu r�nic politycznych przez wiele lat ledwie ze sob� rozmawiali.
- No, wi�c, co zamierzasz teraz zrobi�? - spyta�a Ann.
- Nie wiem. Nie s�dz�, �eby uda�o nam si� przej�� wind� albo
�gniazdo". Po prostu nie ma takiej mo�liwo�ci. Zreszt�, nawet gdyby by-
�a, tamci w ka�dej chwili mog� zerwa� wind�.
- A zatem?
- No c�... - Peter nagle spojrza� na ni� z niepokojem. - Ten pomys�
nie wydaje mi si� dobry. A tobie?
- Ja uwa�am, �e kabel powinien spa��.
Teraz w spojrzeniu syna pojawi�a si� irytacja.
- Lepiej wi�c trzymaj si� z dala od linii ewentualnego upadku.
- B�d�.
- Nie chc�, �eby kto� zrywa� kabel bez wcze�niejszej wnikliwej dys-
kusji - o�wiadczy� ostrym tonem. - To wa�ne. Decyzj� powinna podj�� ca-
�a marsja�ska spo�eczno��. Osobi�cie s�dz�, �e winda jest nam potrzebna.
- Tyle �e w �aden spos�b nie potrafimy jej przej��.
- Zobaczymy. Tymczasem, wola�bym, �eby� si� w to nie miesza�a.
S�ysza�em, co si� zdarzy�o w Burroughs, jednak Sheffield to co innego.
Rozumiesz? Razem ustalamy strategi�. Tak� spraw� trzeba om�wi�.
- Faktycznie, niekt�rzy s� �wietni w gadaniu - rzuci�a z gorycz�
Ann.
Zawsze wszystko gruntownie omawiano i w wyniku tych dyskusji ona
zawsze przegrywa�a. Kiedy� mo�na by�o tak post�powa�, ale teraz - tak
s�dzi�a - trzeba zacz�� dzia�a�. Peter, niestety, ponownie straci� zaintereso-
wanie rozmow� z ni�. Odczu�a, jak gdyby odrywa�a go od prawdziwej pra-
cy, wygaduj�c bzdury. Jej syn zapewne sam zamierza podj�� decyzj� zwi�-
zan� z wind�. Niew�tpliwie ��czy�o si� to u niego z og�lniejszym
pragnieniem w�adania planet�. Tacy byli ci pierworodni nisei - stale usi�o-
wali usun�� w cie� przedstawicieli pierwszej setki i pozosta�ych issei. Gdy-
by �y� John, nie by�oby im tak �atwo, lecz kr�l by� martwy, a zatem niech
�yje nowy kr�l, jej syn, kr�l nisei - pierwszych prawdziwych Marsjan.
Niezale�nie jednak od kwestii zwi�zanych z w�adz�, armia �czerwo-
nych" zbiera�a si� obecnie na Pavonis-Mons. �Czerwoni" stanowili naj-
silniejsze ugrupowanie militarne, kt�re pozosta�o na Marsie, i teraz za-
mierzali zako�czy� dzie�o rozpocz�te w okresie, gdy Ziemi� nawiedzi�a
wielka pow�d�. Nie wierzyli w jednomy�lno�� ani w kompromis, a ze-
rwanie windy by�o wed�ug nich spraw� oczywist� i niezb�dn�.
Peter najwyra�niej nie zdawa� sobie z tego sprawy. A mo�e po pro-
stu nie chcia� zaprz�ta� sobie g�owy. Ann zacz�a m�wi� mu o tym, lecz
jej syn kiwa� tylko g�ow�, mamrocz�c: �Tak, tak, jasne". By� r�wnie aro-
gancki, jak inni �zieloni", wiecznie pogodny i g�upi, tak jak oni stale u�y-
wa� wykr�t�w i dyskutowa� o konieczno�ci kontakt�w z Ziemi�, s�dz�c
w swej naiwno�ci, �e zdo�a tak pot�nego przeciwnika zmusi� do jakich-
kolwiek ust�pstw. Nie, nie. Trzeba natychmiast podj�� dzia�anie, podob-
nie jak w trakcie zatopienia Burroughs czy w przypadku akt�w sabota�u,
kt�re doprowadzi�y do rewolucji. Bez nich nawet by si� nie zacz�a albo
- gdyby si� zacz�a - natychmiast by j� zd�awiono, podobnie jak w roku
2061.
- Tak, tak. Lepiej wi�c zwo�ajmy zebranie - oznajmi� Peter. Ann
mia�a wra�enie, �e denerwuje go r�wnie mocno jak on j�.
- Tak, tak - smutno powt�rzy�a za nim Ann. Ci�gle tylko zebrania.
Chocia� musia�a przyzna�, �e cz�sto okazywa�y si� celowe: dzi�ki nim
ludzie s�dzili, �e ich zdanie si� liczy, mimo i� prawdziw� prac� wykony-
wano gdzie� indziej.
- Spr�buj� je zorganizowa� - stwierdzi� Peter. Ann zauwa�y�a, �e
w ko�cu uda�o jej si� zwr�ci� uwag� syna. Jednak spojrzenie mia� nie-
przyjemne, jak gdyby zamierza� jej grozi�. - Zanim wszystko wymknie
nam si� z r�k - doda�.
- Ju� si� wymkn�o - mrukn�a i przerwa�a po��czenie.
Ann obejrza�a programy informacyjne na r�nych kana�ach: na Man-
galavidzie, w prywatnych sieciach �czerwonych", skr�ty wiadomo�ci
z Ziemi. Chocia� Pavonis i winda znajdowa�y si� obecnie w centrum uwa-
gi wszystkich os�b na Marsie, fakt ten nie znajdowa� odbicia w informa-
cjach.
Ann wydawa�o si�, �e na wulkanicznej g�rze jest wi�cej partyzanc-
kich oddzia��w �czerwonych" ni� �zielonych" jednostek Wolnego Marsa
i ich sojusznik�w; trudno jednak by�o mie� pewno��. Kasei i wi�kszo��
przedstawicieli radykalne go skrzyd�a czerwonych nazywanego �Kaka-
ze" (czyli �ognisty wiatr"), zaj�li ostatnio p�nocny sto�ek Pavonis, przej-
muj�c tak�e stacj� kolejow� i namiotow� osad� Lastflow. Towarzysze po-
dr�y Ann (niemal wszyscy pochodzili z dawnego g��wnego nurtu �czer-
wonych") dyskutowali nad problemem ewentualnego objazdu sto�ka
i przy��czenia si� do ugrupowania �Kakaze", w ko�cu jednak zdecydo-
wali si� pozosta� we wschodnim Pavonis. Ann obserwowa�a t� debat�
w milczeniu, ale ucieszy�a si� z rezultatu, poniewa� wola�a trzyma� si�
z dala od Kaseia, Dao i ich grupy. By�a zadowolona, �e zostaje w dotych-
czasowym miejscu.
Przebywa�o tu r�wnie� sporo oddzia��w Wolnego Marsa; przepro-
wadzali si� z pojazd�w do porzuconych magazyn�w. Wschodnie Pavonis
powoli stawa�o si� g��wnym skupiskiem wszelkiego rodzaju grup rewolu-
cyjnych. Par� dni po przybyciu Ann wesz�a do jednego z najwi�kszych
magazyn�w w namiocie i po ubitym regolicie dotar�a na miejsce zebra-
nia; zamierza�a wzi�� udzia� w og�lnym spotkaniu strategicznym.
Wygl�da�o zreszt� niemal dok�adnie tak, jak si� spodziewa�a. Co ja-
ki� czas przemawia�a Nadia, z kt�r� obecnie nie mia�a zamiaru si� spiera�.
Siedzia�a wi�c tylko w fotelu pod tyln� �cian� i w milczeniu wys�uchiwa-
�a kolejnych opis�w sytuacji. Jawnie nikt nie zamierza� powiedzie� g�o�no
tego, co Peter ju� przyzna� w rozmowie z Ann - �e nie istnieje spos�b usu-
ni�cia przedstawicieli ZT ONZ z kosmicznej windy; mimo to, zebrani pr�-
bowali om�wi� �w problem.
W dalszej cz�ci zebrania podszed� do Ann Sax Russell. Usiad� obok.
- Kosmiczna winda - odezwa� si� - mo�e by�... u�yteczna.
Rozmowa z Saxem nie sprawia�a jej najmniejszej przyjemno�ci. Ann
wiedzia�a, �e przedstawiciele bezpiecze�stwa ZT ONZ uszkodzili mu
m�zg, po czym podda� si� kuracji, kt�ra zmieni�a jego osobowo��; ta my�l
w niczym jednak nie pomaga�a, wr�cz przeciwnie - komplikowa�a wszyst-
ko. Czasami Ann wydawa�o si�, �e rozmawia z tym samym starym Sa-
xem, r�wnie znajomym, jak bardzo znienawidzony brat, innymi razy na-
prawd� mia�a wra�enie, �e cia�o Russella przej�a ca�kiem obca osoba. Te
dwa sprzeczne odczucia stale si� ze sob� miesza�y, czasem nawet wsp�-
istnia�y. Zanim Sax do niej podszed�, gaw�dzi� z Nadi� oraz Artem i w�w-
czas wygl�da� jak nieznajomy wytworny starzec o przeszywaj�cym spoj-
rzeniu, m�wi�cy g�osem Saxa i w jego dawnym stylu. Natomiast teraz,
gdy siedzia� obok niej, stwierdzi�a, �e zmiany w jego twarzy s� jedynie
powierzchowne, lecz chocia� wygl�da� znajomo, w jego wn�trzu znajdo-
wa� si� kto� nieznajomy - osobnik, kt�ry j�ka� si� i denerwowa�, potem
nagle milk� po nieudanej pr�bie zwerbalizowania czego�, wreszcie dorzu-
ca� s�owo, kt�re ledwie pasowa�o do wypowiedzianego w�a�nie zdania.
- Winda to, to �rodek. Do... wznoszenia si�... Narz�dzie.
- Nie, je�li jej nie kontrolujemy - odparta Ann ostro�nie, jakby po-
ucza�a dziecko.
- Kontrola... - odezwa� si� Sax, po czym zamy�li� si� nad tym s�o-
wem, jak gdyby by�o dla niego zupe�nie nowe. - Wp�yw? Je�li wind� mo-
�e zerwa� ka�dy, kto tego naprawd� chce, w takim razie... - Przerwa�
i ponownie zatraci� si� w my�lach.
- W takim razie co? - podsun�a Ann.
- W takim razie, mo�na powiedzie�, �e kontroluj� j� wszyscy. Zgod-
na egzystencja. Czy to oczywiste?
Mia�a wra�enie, �e s�ucha�a kogo�, kto t�umaczy z innego j�zyka. To
nie by� Sax. Ann potrafi�a jedynie potrz�sa� g�ow� i �agodnie spr�bowa�
wyja�ni�, �e winda to �rodek lokomocji, za pomoc� kt�rego metanaro-
dowcy docieraj� na Marsa. Jest teraz w posiadaniu tamtych, a rewolucjo-
ni�ci nie maj� mo�liwo�ci usuni�cia z niej ich si� policyjnych. Jedyn� sen-
sown� decyzj� w takiej sytuacji by�o zerwanie kabla. Trzeba ostrzec
pasa�er�w, przedstawi� im plan dzia�ania, a nast�pnie wykona� zadanie.
- Straty w ludziach by�yby minimalne. Ci, kt�rzy zgin�, stan� si�
ofiar� w�asnej g�upoty, pozostaj�c na kablu albo na r�wniku...
Na nieszcz�cie, s�owa Ann us�ysza�a stoj�ca na �rodku sali Nadia
i potrz�sn�a g�ow� tak gwa�townie, �e kosmyki siwych w�os�w podfrun�-
�y jak ko�nierz klauna. Od czasu Burroughs Nadia ci�gle jeszcze gniewa-
�a si� na Ann bez �adnego konkretnego powodu, tote� teraz Ann, widz�c
jak Rosjanka podchodzi do nich, obrzuci�a j� piorunuj�cym spojrzeniem.
- Potrzebujemy windy - odezwa�a si� uprzejmie Nadia. - Stanowi
nasz �rodek transportu na Ziemi�, tak samo jak dla Ziemian - �rodek lo-
komocji na Marsa.
- Ale� nie musimy si� kontaktowa� z Ziemi� - odpar�a Ann. - Nie
wi��e nas z ni� fizyczne pokrewie�stwo, nie widzisz tego? Nie m�wi�, �e
nie powinni�my mie� wp�ywu na Ziemi�, nie jestem izolacjonistk� jak Ka-
sei czy Kojot. Zgadzam si�, �e trzeba nad tym popracowa�, ale zrozum, to
nie jest co� �fizycznego". Raczej kwestia pomys��w, rozmowy i mo�e kil-
ku wys�annik�w. Chodzi o wymian� informacji. Wtedy przynajmniej
wszystko jest jasne. Natomiast gdy dochodz� kwestie fizyczne, takie jak
wymiana zasob�w, masowa emigracja albo kontrola policyjna, wtedy win-
da staje si� elementem u�ytecznym, a nawet niezb�dnym. Wi�c je�li j�
zdemontujemy, powiemy: �B�dziemy wsp�pracowa� jedynie na naszych
warunkach".
Ca�a sprawa by�a oczywista, Nadia jednak pokr�ci�a g�ow�. Ann nie
mog�a uwierzy�, �e tamta si� z ni� nie zgadza.
Sax odchrz�kn�� i w swoim starym stylu - tonem, jak gdyby wymie-
nia� pierwiastki uk�adu okresowego - powiedzia�:
- Potrafimy j� zerwa�, wi�c wyobra�my sobie po prostu, �e ju� jej
nie ma... - Zamruga� jak dawniej. By� niczym duch, nagle pojawia� si�
u boku Ann, jak uosobienie terraformowania; wr�g, kt�rego si� pozbywa-
�a i kt�ry stale powraca�: Saxifrage Russell, taki sam jak zawsze. Mog�a je-
dynie znowu si� z nim k��ci�, przegrywa�, czu�, �e wypowiada nieodpo-
wiednie s�owa...
Jednak spr�bowa�a:
- Ludzie kieruj� si� tym, co widz�, Sax. Metanarodowi dyrektorzy,
przedstawiciele ONZ i rz�d�w pa�stw podnios� oczy na Marsa, zobacz�,
co si� tu dzieje, i uzale�ni� od tego swoje post�powanie. Je�li kabel znik-
nie, nie dotr� do nich nasze zasoby. Po prostu przestaniemy by� dla tych
ludzi interesuj�cy. P�ki kabel jest na swoim miejscu, jeste�my im potrzeb-
ni. B�d� my�leli: �No c�, mogliby�my si� nimi zaj��". Na pewno wiele
os�b zacznie krzycze�, �e trzeba tu przylecie�.
- Przylot zawsze b�dzie mo�liwy. Kabel to tylko spos�b oszcz�dze-
nia paliwa.
- Oszcz�dzaj�ce paliwo urz�dzenie, kt�re umo�liwia przenoszenie
masy.
Sax traci� poczucie rzeczywisto�ci i wydawa� si� coraz bardziej obcy.
Przez do�� d�ugi czas nikt nie zwraca� na Ann uwagi, a Nadia kontynu-
owa�a wypowied� na temat znaczenia kabla w kontroli orbity, przesy�a-
niu informacji i tym podobnych kwestii.
W pewnej chwili �obcy Sax" przerwa� Nadii, jak gdyby w og�le jej
nie s�ucha�.
- Obiecali�my... pom�c im odej��.
- Wysy�aj�c im wi�cej metali? - spyta�a Ann. - Czy naprawd� ich
potrzebuj�?
- Mo�na by... przyj�� ludzi. To mog�oby pom�c.
Ann pokr�ci�a g�ow�.
- Nigdy nie zdo�aliby�my ich w tym wzgl�dzie zaspokoi�.
Sax zmarszczy� brwi. Nadia zauwa�y�a, �e jej nie s�uchaj�, i odwr�-
ci�a si� w stron� sto�u. Sax i Ann zamilkli.
Zawsze si� k��cili. Nigdy nie przyznali si� przed sob� do �adnego
b��du, nigdy nie wchodzi�y w gr� �adne kompromisy, nigdy nie osi�gali
porozumienia. Spierali si�, u�ywaj�c stale tych samych s��w, kt�re dla
ka�dego z nich oznacza�y zupe�nie co� innego; w�a�ciwie nawet nie zwra-
cali si� do siebie. A przecie� kiedy� by�o inaczej, kiedy� m�wili tym sa-
mym j�zykiem i rozumieli si�. Mia�o to jednak miejsce tak dawno temu,
�e Ann nawet nie potrafi�a sobie przypomnie�, kiedy. Na Antarktydzie?
Gdzie�. Ale nie na Marsie.
- Wiesz � powiedzia� Sax przyjacielskim tonem, jak gdyby znowu
zmieni� si� w kogo� innego - to nie milicja �czerwonych" sk�oni�a Zarz�d
Tymczasowy do ewakuacji z Burroughs i reszty planety. Gdyby dokona-
li tego nasi partyzanci, w�wczas Ziemianie �cigaliby ich i nawet mogliby
schwyta�. Z masowych demonstracji w namiotach jasno wynika, �e pra-
wie wszyscy na planecie s� przeciwko nim. Oto, czego wszystkie rz�dy
obawiaj� si� najbardziej - masowych protest�w w miastach. Gdy setki ty-
si�cy ludzi wychodz� na ulice i manifestuj� za odrzuceniem aktualnego
systemu. To w�a�nie Nirgal ma na my�li, kiedy m�wi, �e pot�g� w�adzy
danego kraju wida� w spojrzeniach ludzi, jego mieszka�c�w. A nie w lu-
fach karabin�w.
- A wi�c? - spyta�a Ann.
Sax wskaza� na ludzi w magazynie.
- Oni wszyscy s� �zieloni".
Pozostali kontynuowali dyskusj�. Przechyliwszy g�ow�, Sax obser-
wowa� swoj� rozm�wczyni�.
Ann wsta�a i wysz�a z zebrania, na osobliwie spokojne ulice wschod-
niego Pavonis. Na naro�nikach rozlokowa�y swe posterunki grupy przed-
stawicieli milicji. Wypatrywali w kierunku po�udniowym, ku Sheffield
i ko�cowej stacji kabla. Zadowoleni, nastawieni optymistycznie, powa�-
ni m�odzi tubylcy. Stoj�ca na jednym rogu grupka os�b pogr��ona by�a
w o�ywionej dyskusji i kiedy Ann ich mija�a, jaka� m�oda kobieta, kt�rej
twarz by�a bardzo skupiona i zar�owiona od zapalczywie wyra�anych
przekona�, krzycza�a:
- Nie mo�ecie po prostu robi�, co chcecie!
Ann nie zatrzyma�a si�. Im dalej sz�a, tym bardziej czu�a si� nieswo-
jo, cho� nie potrafi�a wyja�ni� przyczyny swego niepokoju. Rozmy�la�a
o tym, jak ludzie si� zmieniaj�: w ma�ych przej�ciach kwantowych, pora-
�eni zewn�trznymi wydarzeniami; �adnego celu, �adnego planu. Kto� m�-
wi: �spojrzenia w oczach ludzi" i to zdanie ��czy si� nagle z obrazem -
twarz rozjarzona zapalczywie wyra�anym przekonaniem - oraz z inn� fra-
z�: �Nie mo�ecie po prostu robi�, co chcecie!". Pod wp�ywem widoku
twarzy owej m�odej kobiety Ann przysz�o do g�owy, �e tutaj decyduje si�
nie tylko o losie kabla, �e m�odzi i starzy Marsjanie usi�uj� rozstrzygn��
bardziej og�ln� kwesti�, ostry postrewolucyjny problem, wa�niejszy chy-
ba ni� jakakolwiek poszczeg�lna sprawa, nawet los kabla. Chodzi�o mia-
nowicie o spos�b podejmowania wszelkich decyzji. Do chwili obecnej
wi�kszo�� cz�onk�w podziemia dzia�a�a wed�ug roboczej zasady brzmi�-
cej: �Skoro si� z tob� nie zgadzamy, b�dziemy z tob� walczy�". Ann do-
sz�a do wniosku, �e w�a�nie owo nastawienie pcha�o ludzi do podziemia.
Przyzwyczaili si� do tej metody i teraz trudno im by�o znale�� inn�. Nie-
dawno udowodnili, �e si� dobrze sprawdza, nie widzieli wi�c powodu, by
jej unika�. Ann bardzo dobrze ich rozumia�a.
Jednak pot�ga w�adzy... powiedzmy, �e naprawd� wida� j� w spoj-
rzeniach ludzi. Mo�esz ci�gle walczy�, lecz je�li nie towarzyszy ci popar-
cie ludu...
Ann nadal rozmy�la�a nad t� kwesti�, wje�d�aj�c roverem do Shef-
field (zdecydowa�a si� opu�ci� farsow� popo�udniow� sesj� strategiczn�
we wschodnim Pavonis). Chcia�a rzuci� okiem na �miejsce akcji".
Ciekawe, jak pozornie ma�o zmieni�o si� w codziennym �yciu Shef-
field. W tym najbardziej zat�oczonym z namiotowych miast ludzie ci�gle
chodzili do pracy, jadali w restauracjach, rozmawiali, siedz�c na trawie
w parkach, zbierali si� w miejscach publicznych. W sklepach i lokalach
panowa� straszliwy t�ok. Wi�kszo�� przedsi�biorstw w Sheffield do nie-
dawna nale�a�a do metanarodowc�w i obecnie ludzie �ledzili na ekranach
swoich komputer�w d�ugie k��tnie na temat przysz�o�ci - dywagowano,
jaki powinien by� teraz stosunek pracownik�w do dawnych w�a�cicieli
firm, gdzie powinno si� kupowa� surowce, komu powinno si� sprzeda-
wa� produkty, czyich przepis�w nale�y przestrzega�, komu p�aci� podat-
ki. Jak wskazywa�y debaty na monitorach oraz wieczorne programy in-
formacyjne i wiadomo�ci w sieci komputer�w nar�cznych, panowa�o
og�lne zamieszanie.
Jednak�e plac, na kt�rym stworzono rynek �ywno�ciowy, wygl�da�,
jak gdyby nigdy nie pe�ni� innej funkcji. Wi�ksz� cz�� jedzenia wytwa-
rza�y i rozdziela�y sp�dzielnie; istnia�y sieci rolne, nadal dzia�a�y te� oran-
�erie na Pavonis i za produkty p�acono na rynku tak jak wsz�dzie - dola-
rami ZT ONZ lub kredytami. Raz czy dwa Ann widzia�a sprzedawc�w
w fartuchach, kt�rzy z czerwonymi twarzami wrzeszczeli na klient�w, a ci
natychmiast odp�acali im si� tym samym, spieraj�c si� o jak�� spraw�
zwi�zan� z polityk� rz�du. W pewnej chwili, gdy mija�a pogr��onych
w takiej k��tni (kt�ra niewiele si� r�ni�a od spor�w, jakie na Pavonis pro-
wadzili przyw�dcy ugrupowa�) ludzi, dyskutanci nagle umilkli i spojrze-
li na ni�. Rozpoznali j�.
- Gdyby�cie wy, �czerwoni", dali sobie spok�j - o�wiadczy� g�o�no
sprzedawca warzyw - tamci po prostu grzecznie by si� wynie�li!
- Ach, odczep si� - odparowa� kto�. - Ona si� tym nie zajmuje.
Jakie to prawdziwe, pomy�la�a Ann, id�c dalej.
Dostrzeg�a t�umek os�b czekaj�cych na przyjazd tramwaju. Trans-
port nadal dzia�a�, got�w na autonomi�. Namiot r�wnie� funkcjonowa�,
co wcale nie by�o takie oczywiste, chocia� najwyra�niej wi�kszo�� Mar-
sjan przyjmowa�a ten fakt za rzecz naturaln�; prawda by�a jednak taka, �e
ka�da z os�b obs�uguj�cych namiot musia�a przedk�ada� prac� ponad
wszystko inne. Sami zdobywali niezb�dne surowce, przewa�nie czerpi�c
z powietrza; ich s�oneczne kolektory i reaktory atomowe wytwarza�y ca-
�� potrzebn� moc. Konstrukcja namiot�w by�a wi�c krucha, lecz gdyby
pozostawi� je samym sobie, bez problem�w mog�yby istnie� w systemie
politycznej niezale�no�ci; nie potrzebowa�y prywatnego w�a�ciciela, ma-
�o tego, nie by�o �adnego usprawiedliwienia dla takiego rozwi�zania.
W mie�cie nikt nie narzeka� na brak artyku��w pierwszej potrzeby
ani na us�ugi. Codzienne �ycie toczy�o si� jak przedtem, rewolucja niemal
niczego nie zmieni�a.
Tak si� w ka�dym razie wydawa�o na pierwszy rzut oka. Przyjrzaw-
szy si� bli�ej, na ulicach mo�na by�o dostrzec zbrojne grupy m�odych tu-
bylc�w, kt�rzy po trzech, czterech lub pi�ciu stali na naro�nikach ulic.
Przy wyrzutniach pocisk�w i odczytach teledetekcyjnych trwali przedsta-
wiciele rewolucyjnej milicji - cz�ciej �zieloni" ni� �czerwoni". Prze-
chodnie przygl�dali si� im albo zatrzymywali ich, by pogaw�dzi� i zapy-
ta�, co robi�. Uzbrojeni tubylcy odpowiadali, �e nie spuszczaj� oka
z �gniazda". Ann zauwa�y�a jednak�e, �e pe�ni� r�wnie� funkcj� policjan-
t�w, co og�lnie akceptowano i popierano. Mieszka�cy u�miechali si� pod-
czas rozm�w z �o�nierzami; to by�a przecie� ich w�asna policja, ich towa-
rzysze-Marsjanie, kt�rzy znajdowali si� tutaj, by ich chroni�, aby strzec
dla nich Sheffield. Wydawa�o si�, �e mieszka�cy pragn� obecno�ci �o�-
nierzy w mie�cie. Gdyby ich zabrak�o, wtedy ka�dy podchodz�cy niezna-
jomy m�g�by stanowi� zagro�enie, a ka�de przepe�nione z�o�ci� spojrze-
nie - oznacza� atak, kt�ry rozp�dzi�by cz�onk�w milicji na cztery wiatry.
W oczach ludzi widnia�a absolutna jednomy�lno��; rz�dzi�a tym �wiatem.
Podczas nast�pnych kilku dni Ann sporo rozmy�la�a; jeszcze intensyw-
niej, gdy wsiad�a w poci�g jad�cy po sto�ku w lewo, do p�nocnego �uku
sto�ka. Tam Kasei, Dao i inni �Kakaze" zajmowali mieszkania w ma�ym
namiocie o nazwie Lastflow. Wcze�niej usun�li przemoc� nie bior�cych
udzia�u w walce mieszka�c�w, kt�rzy natychmiast pojechali poci�giem do
Sheffield, gdzie w�ciekle ��dali, by odda� im domy, oraz poinformowali
Petera i pozosta�ych przyw�dc�w �zielonych", �e �czerwoni" przyholowa-
li ci�ar�wkami wyrzutnie rakietowe i umie�cili je na p�nocnym sto�ku;
rakiety wycelowali w wind� i, og�lnie rzecz bior�c, w Sheffield.
Ann wysiad�a na ma�ej stacji Lastflow w kiepskim nastroju, w�ciek�a
na arogancje �Kakaze", kt�ra wyda�a jej si� tak samo idiotyczna jak im-
pertynencja �zielonych". Radykalni �czerwoni" radzili sobie ca�kiem do-
brze podczas kampanii Burroughs, w spos�b bardzo spektakularny -jako
ostrze�enie - zajmuj�c dajke; p�niej podj�li si� niewdzi�cznego zadania
zniszczenia jej, mimo i� towarzyszy�y im protesty wszystkich innych frak-
cji rewolucyjnych, kt�re zebra�y si� na po�udniowych wzniesieniach,
a podczas wycofywania si� zmuszonych do odwrotu si� bezpiecze�stwa
metanarodowc�w gotowe by�y ocali� cywiln� ludno�� miasta. �Kakaze"
sami podj�li decyzj� i nie grz�zn�c w zb�dnych dyskusjach, przerwali daj-
k�. Gdyby si� zawahali, by� mo�e rewolucjoni�ci nadal otaczaliby Bur-
roughs, a metanarodowcy zd��yliby ju� zorganizowa� przybycie posi�-
k�w z Ziemi, kt�re zupe�nie zmieni�yby sytuacj�. Posuni�cie �Kakaze"
by�o zatem �mia�e i perfekcyjne.
Teraz jednak najwyra�niej sukces uderzy� im do g��w.
Lastflow zawdzi�cza�o sw� nazw� po�o�eniu w zag��bieniu terenu,
magmowym wylewie w kszta�cie wachlarza opadaj�cego po p�nocno-
-wschodnim stoku g�ry na ponad sto kilometr�w. By�o to jedyne zapadli-
sko w idealnie kulistym sto�ku wierzcho�ka i kalderze, kt�re prawdopo-
dobnie pojawi�o si� w ko�cowym okresie ery wybuch�w wulkanicznych.
Stoj�c na dnie wg��bienia, obserwator nie widzia� pozosta�ej cz�ci wierz-
cho�ka i mia� wra�enie, �e znajduje si� w p�ytkiej, wisz�cej dolinie, z kt�-
rej w �adnym kierunku niewiele by�o wida�. Dopiero gdy wysz�o si� do
stromego zej�cia na kraw�dzi sto�ka, mo�na by�o dostrzec ogromny wa-
lec kaldery wbity w powierzchni� planety, a na dalekim sto�ku - zarys
wie�owc�w Sheffield na tle nieba; wygl�da�y jak male�ki Manhattan od-
leg�y o ponad czterdzie�ci kilometr�w.
Ten ograniczony widok wyja�nia�, dlaczego wg��bienie Lastflow by-
�o jedn� z ostatnich wykorzystanych cz�ci sto�ka. Teraz wype�nia� je do��
spory namiot (sze�� kilometr�w �rednicy, sto metr�w wzwy�) i - jak
wszystkie na tej wysoko�ci - intensywnie wzmocniony. Osad� zamieszki-
wali g��wnie przedstawiciele rozmaitych przemys��w: okresowi robotni-
cy pracuj�cy na sto�ku. Obecnie dzielnic� na froncie sto�ka zajmowali
�Kakaze"; przed namiotem sta� szereg wielkich rover�w i z pewno�ci� to
one wywo�a�y plotki o wyrzutniach rakietowych.
Domys� ten potwierdzili Ann przewodnicy, kt�rzy poprowadzili j�
do restauracji - siedziby Kasei; rovery rzeczywi�cie przyholowa�y tu wy-
rzutnie rakietowe, przygotowane, by zniszczy� ostatni� kryj�wk� ZT ONZ
na Marsie. Przewodnicy Ann byli wyra�nie zadowoleni z istnienia tej
mo�liwo�ci i opowiadali jej o tym z dum�. Cieszyli si� z przyjazdu Ann
i ch�tnie oprowadzali j� po swoim terenie. Stanowili mieszan� grupk� - w
wi�kszo�ci tubylcy, kilka os�b nowo przyby�ych z Ziemi oraz najstarsi,
�dinozaury", reprezentuj�cy r�ne rasy; w�r�d nich Ann dostrzeg�a par�
znajomych twarzy: Etsu Okakur�, al-Khana, Yussufa. Przed drzwiami re-
stauracji zatrzymywa�o j� wielu zupe�nie obcych m�odych tubylc�w, kt�-
rzy pragn�li u�cisn�� jej d�o�, triumfalnie si� przy tym u�miechaj�c. Ach,
ci �Kakaze"! Dla tego skrzyd�a �czerwonych" czu�a najmniej sympatii.
Gniewni eks-Ziemianie lub idealistyczni m�odzi tubylcy z namiot�w! Pod-
czas u�miechu kamienne k�y po�yskiwa�y im mrocznie, a oczy b�yszcza-
�y, gdy u�wiadamiali sobie, �e spotkali Ann Clayborne, oraz kiedy m�wi-
li o karni, o potrzebie czysto�ci, wewn�trznych warto�ciach skalnego
�wiata, prawach planety i tym podobnych kwestiach. Po prostu, fanatycy.
Ann �ciska�a im d�onie i kiwa�a g�ow�, staraj�c si� nie pokaza� po sobie,
�e nie czuje si� w�r�d nich najlepiej.
Kasei i Dao siedzieli w restauracji przy oknie i pili ciemne piwo.
Z chwil� wej�cia Ann wszyscy w sali znieruchomieli. Nieco czasu min�-
�o, zanim si� sobie przedstawili, poniewa� Kasei i Dao u�ciskali j� na po-
witanie, a nast�pnie wr�cili do przerwanego posi�ku i rozmowy. Zam�wi-
li w kuchni jedzenie dla Ann, a w�wczas obs�uga restauracji tak�e wysz�a,
aby si� z ni� przywita�; oczywi�cie tak�e nale�eli do �Kakaze". Ann cze-
ka�a, a� odejd�, a wszyscy ludzie wr�c� do swoich stolik�w; by�a znie-
cierpliwiona i skr�powana. Media stale powtarza�y, �e �Kakaze" s� jej du-
chowymi dzie�mi. Pogl�dy Ann zawsze by�y �czerwone", tu niestety czu�a
si� nieswojo.
Kasei by� we wspania�ym nastroju, podobnie jak na pocz�tku rewo-
lucji.
- Mniej wi�cej za tydzie� chcemy zerwa� kabel - o�wiadczy�.
- Och, doprawdy!? - krzykn�a Ann. - A po c� tak d�ugo czeka�?
Dao zlekcewa�y� jej sarkazm i odpar� po prostu:
- Trzeba ostrzec ludzi, aby mieli czas na opuszczenie r�wnika. - Ten
m�czyzna, chocia� zwykle zgorzknia�y, dzi� by� r�wnie weso�y jak
Kasei.
- Co z tymi na kablu?
- Powiadomimy ich. Jednak nawet je�li si� ewakuuj� i poddadz�,
i tak go zerwiemy.
- W jaki spos�b? Naprawd� macie wyrzutnie rakietowe?
- Tak. U�yjemy ich jednak tylko wtedy, gdy tamci zjad� na po-
wierzchni� i spr�buj� odbi� Sheffield. A co si� tyczy zerwania kabla, nie
spos�b go zerwa� tu, przy podstawie.
- Rakiety kontrolne mog�yby wyregulowa� rozerwanie przy dnie -
wyja�ni� Kasei. - Trudno powiedzie�, co si� zdarzy. Jednak przerwa tu�
ponad punktem areosynchronicznym zmniejszy�aby szkody na r�wniku.
Poza tym dzi�ki niej Nowy Clarke nie odleci tak szybko jak pierwszy.
Wiesz, chcemy jak najbardziej zminimalizowa� straty. Niepotrzebni nam
m�czennicy. Ma to by� co� w rodzaju rozbi�rki budynku. Niepotrzebne-
go ju� budynku.
- Tak - sapn�a Ann. Dozna�a ulgi, gdy stwierdzi�a, �e m�czy�ni
kieruj� si� zdrowym rozs�dkiem. Chocia�, co ciekawe, by�a zaszokowana,
s�uchaj�c, jak kto� inny przedstawia jej pomys� jako w�asny. - Co z inny-
mi. .. z �zielonymi"? Co, je�li si� sprzeciwi�? - spyta�a. Ten problem nie-
pokoi� j� najbardziej.
- Nie sprzeciwi� si� - odpar� Dao.
- Ale� tak! - powiedzia�a ostro Ann.
Dao potrz�sn�� g�ow�.
- Rozmawia�em z Jackie. Mo�e niekt�rzy z �zielonych" s� napraw-
d� przeciwni temu pomys�owi, ale jej grupa m�wi tak tylko oficjalnie, po-
niewa� chce, aby Ziemianie uwa�ali ich za ugrupowanie o pogl�dach
umiarkowanych. Ciesz� si�, �e mog� zrzuci� win� za niebezpieczne dzia-
�ania na radyka��w, na kt�rych post�powanie nie maj� wp�ywu.
- Na nas - zauwa�y�a Ann.
Obaj skin�li g�owami.
- Dok�adnie jak w Burroughs - odezwa� si� z u�miechem Kasei.
Ann zastanowi�a si�. Nie mia�a w�tpliwo�ci, �e to prawda.
- Jednak niekt�rzy z nich s� szczerze przeciwni. Spieram si� z nimi
o to. Bez rezultat�w.
- No, no, no - powiedzia� powoli Kasei.
Zar�wno on, jak i Dao patrzyli na ni�.
- C�, zrobicie to tak czy owak - oznajmi�a w ko�cu.
Nadal na ni� patrzyli. Zrozumia�a nagle, �e nie b�d� ju� wykonywa�
jej polece�. Przypominali samowolnych ch�opc�w, kt�rym wydaje rozka-
zy zgrzybia�a stara babcia. Udobruchali j�. Wymy�lili, w jaki spos�b naj-
lepiej mogliby wykorzysta� jej osob�.
- Musimy - stwierdzi� Kasei. - W najlepszym interesie Marsa. Nie
tylko dla �czerwonych", lecz dla nas wszystkich. Potrzebna nam pewna
przerwa w kontaktach z Ziemi�, a grawitacja �wietnie przywr�ci w�a�ciw�
odleg�o��. Bez odpowiedniego dystansu wci�gn� nas do swego bagna.
By�a to jedna z tez Ann, wy�uszczy�a j� na zebraniu we wschodnim
Pavonis.
- Co si� jednak stanie, je�li spr�buj� was powstrzyma�?
- Nie s�dz�, aby byli w stanie - mrukn�� Kasei.
- Ale je�li spr�buj�?
Dwaj m�czy�ni spojrzeli na siebie. Dao wzruszy� ramionami.
No tak, pomy�la�a Ann, obserwuj�c ich, chc� zacz�� wojn� domow�.
Ludzie ci�gle wje�d�ali po zboczu Pavonis na szczyt, zape�niaj�c
Sheffield, wschodnie Pavonis, Lastflow i inne namioty na sto�ku. Przyje-
chali Michel, Spencer, W�ad, Marina i Ursula, Michai� i ca�a brygada bog-
danowist�w, Kojot (sam), grupa z Praxis, wielki poci�g pe�en Szwajca-
r�w, arabskie karawany roverowe: zar�wno sufickie, jak i �wieckie,
a tak�e tubylcy z innych miast i osad na Marsie. Czekali na ostateczn� roz-
grywk�. We wszystkich innych miejscach na Marsie tubylcy utrwalali
w�adz�, elektrownie obs�ugiwali przedstawiciele lokalnych zespo��w
wsp�pracuj�cych z Separation de TAtmosphere. Oczywi�cie pozosta�y
pewne male�kie centra oporu metanarodowc�w; w terenie dzia�a�y te�
grupki �Kakaze", kt�re systematycznie niszczy�y projekty terraformowa-
nia. Z pewno�ci� jednak punkt centralny stanowi�o Pavonis. Tu mog�a si�
zako�czy� rewolucja lub - czego Ann zacz�a si� obawia� - rozpocz��
wojna domowa. Albo jedno i drugie. To nie by�by pierwszy raz.
Ann chodzi�a wi�c na zebrania, a w nocy spa�a kiepsko, budz�c si�
z dr�cz�cych sn�w lub z drzemek, na kt�re pozwala�a sobie w przelocie
mi�dzy jednym spotkaniem i kolejnym. Zebrania zaczyna�y jej si� zlewa�
w jedno: k��tliwe, p�ytkie, chybione. Czu�a si� coraz bardziej zm�czona,
a przerwy we �nie bynajmniej nie poprawia�y samopoczucia. Mia�a w ko�-
cu prawie sto pi��dziesi�t lat i od �wier�wiecza nie poddawa�a si� kuracji
gerontologicznej; przez ca�y czas odczuwa�a wi�c znu�enie. Zapewne dla-
tego, gdy obserwowa�a, jak inni zastanawiaj� si� nad sytuacj�, ros�a w niej
oboj�tno��. Na Ziemi ci�gle panowa�o zamieszanie; wielka pow�d� spo-
wodowana za�amaniem si� zachodnioantarktycznej pokrywy lodowej rze-
czywi�cie okaza�a si� idealnym zapalnikiem, na kt�ry niegdy� czeka� �ge-
nera� Sax". Ann �wietnie wiedzia�a, �e Russell nie ma najmniejszych
wyrzut�w sumienia, �e wykorzysta� trudn� sytuacj� Ziemi. Z pewno�ci�
nigdy nie zastanawia� si� nad tym, jak wiele �mierci spowodowa�a po-
w�d� na jego rodzimej planecie. Ann potrafi�a odczytywa� z jego twarzy
my�l po my�li, kiedy wypowiada� si� na ten temat. Uwa�a� zapewne, �e
wyrzuty sumienia nie maj� sensu. Pow�d� stanowi�a przypadek, geolo-
giczn� katastrof�, tak� jak nadej�cie epoki lodowcowej albo uderzenie me-
teorytu. Nikt nie powinien marnowa� czasu na �al z tego powodu, nawet
je�li wykorzysta� go do w�asnych cel�w. Najlepiej czerpa� z chaosu lub
zamieszania to, co dobre, i niczym si� nie przejmowa�. Wszystkie owe
idee by�y �wietnie widoczne na twarzy Saxa, kiedy dyskutowa� o nast�p-
nych koniecznych posuni�ciach wobec Ziemi. Sugerowa�, by wys�a� tam
delegacj�, misj� dyplomatyczn�, pojawi� si� osobi�cie, co� zorganizowa�.
M�wi� z pozoru chaotycznie, lecz Ann potrafi�a interpretowa� jego stwier-
dzenia, jak gdyby by� jej bratem. Sax, ten jej odwieczny wr�g! C�, Sax...
stary Sax... zawsze stara� si� post�powa� racjonalnie, tote� nietrudno by-
�o czyta� jego my�li. Ann pomy�la�a, �e z pewno�ci� �atwiej go zrozumie�
ni� m�odych fanatyk�w z �Kakaze".
Aby jednak w pe�ni zinterpretowa� jego s�owa, trzeba by�o wej�� na
jego grunt i przyj�� jego warunki. Dlatego te� Ann podczas zebra� siada-
�a naprzeciwko Saxa i pr�bowa�a si� skoncentrowa� na tym, co m�wi�. Jej
umys� nie by� ju� tak gi�tki jak kiedy�, mia�a wra�enie, �e dziwnie ska-
mienia�, trwaj�c nieruchomo w jej g�owie. K��tnie obraca�y si� stale wo-
k� tych samych pyta�: Co zrobi� na Pavonis? Pavonis Mons, Pawia G�-
ra. .. Kto zasi�dzie na Pawim Tronie? Potencjalnych w�adc�w by�o wielu
- Peter, Nirgal, Jackie, Zeyk, Kasei, Maja, Nadia, Michai�, Ariadn�, nie-
obecna Hiroko...
Teraz kto� przywo�a� kongres w Dorsa Brevia jako podwaliny do
dyskusji, z kt�rych powinni skorzysta�. Ann pomy�la�a, �e niestety, wraz
z Hiroko znikn�o moralne centrum, Japonka by�a bowiem jedyn� (poza
Johnem Boone'em) osob� w ca�ej marsja�skiej historii, kt�r� szanowali
bezwzgl�dnie wszyscy. Jednak Hiroko i Johna nie by�o, odeszli wraz z Ar-
kadym i Frankiem. Och, Frank bardzo by si� teraz przyda�, oczywi�cie
gdyby stan�� po jej stronie, chocia� chyba by tego nie zrobi�... Wszystko
przepad�o, pozosta�a jedynie anarchia. Ann uzna�a za interesuj�cy fakt, �e
przy zat�oczonym stoliku �atwiej dostrzec brakuj�ce osoby ni� obecne. Na
przyk�ad Hiroko: wielu m�wc�w powo�ywa�o si� na ni�; mo�e przebywa-
�a gdzie� w terenie, jak zwykle opu�ciwszy ich w godzinie potrzeby. Zno-
wu wyrzuci�a ich z gniazda.
Ann zastanowi�a si� tak�e nad Kaseiem. Jedyne dziecko zaginionych
marsja�skich bohater�w, Johna i Hiroko, niezwykle radykalny przyw�d-
ca, cz�owiek, kt�ry j� niepokoi�, mimo i� sta� po jej stronie. Spojrza�a na
niego. Siedzia�, potrz�saj�c siw� g�ow� w kierunku Arta; lekko si� u�mie-
cha�. Zupe�nie nie by� podobny ani do ojca, ani do matki. No... mia� mo-
�e w sobie troch� arogancji Hiroko i troch� naiwno�ci Johna. Najgorsze
ich cechy. Wyr�nia� si� te� charyzm�: robi�, co chcia�, wielu ludzi za nim
pod��a�o. Tyle �e zupe�nie nie przypomina� swoich rodzic�w.
Podobnie Peter, kt�ry siedzia� zaledwie dwa miejsca od Kaseia, nie
przypomina� ani jej, ani Simona. Ann trudno by�o dostrzec pokrewie�stwo
krwi; nie zauwa�a�a �adnego zwi�zku, nic. Serce jej p�ka�o, gdy s�ucha�a
s��w syna spieraj�cego si� z Kaseiem. W ka�dej kwestii przeciwstawia�
si� �czerwonym" i opowiada� si� za czym� w rodzaju mi�dzyplanetarne-
go kolaboracjonizmu. Nigdy podczas debat nie zwraca� si� do niej, nawet
na ni� nie patrzy�. Mo�e uwa�a� takie zachowanie za kurtuazj� (�publicz-
nie nie b�d� si� z tob� k��ci�"), Ann czu�a si� jednak zlekcewa�ona (�nie
b�d� si� z tob� k��ci�, poniewa� si� dla mnie nie liczysz").
Peter upiera� si�, by nie zrywa� kabla. Zgadza� si� z Artem w kwestii
znaczenia dokumentu z Dorsa Brevia, co by�o oczywiste, je�li wzi�� pod
uwag�, jak� przewag� dawa� �zielonym"; utrzymali j� zreszt� do dzi�.
Zgodnie z tym dokumentem kabel powinien przetrwa�, mimo i� oznacza�
dalsz� obecno�� przedstawicieli Zarz�du Tymczasowego Organizacji Na-
rod�w Zjednoczonych na Marsie. I rzeczywi�cie, niekt�re z os�b otacza-
j�cych Petera m�wi�y o statusie �p�autonomii" (zamiast ca�kowitej nieza-
le�no�ci) w relacjach z Ziemi�, a Peter najwyra�niej popiera� to
stanowisko (Ann sama my�l przyprawia�a o md�o�ci), poniewa� kiwa� g�o-
w�, nie patrz�c matce w oczy. Tym milcz�cym zachowaniem przypomina�
jej o Simonie. Bolesne wspomnienie bardzo rozgniewa�o Ann.
- Nie ma powodu, by omawia� d�ugoterminowe plany, p�ki nie
uzgodnimy kwestii kabla - odezwa�a si� nagle, wchodz�c w s�owo syno-
wi, kt�ry natychmiast pos�a� jej chmurne spojrzenie, jak gdyby zerwa�a
ni� jakiego� cichego porozumienia. Tyle �e Ann nie zawiera�a z nim �ad-
nych um�w, tote� nie widzia�a powodu, dla kt�rego nie mieliby si� spie-
ra�. W gruncie rzeczy, nic ich przecie� nie ��czy�o... Nic poza biologi�?
Art o�wiadczy�, �e ONZ popiera marsja�sk� p�autonomi�; o ile
oczywi�cie Mars pozostanie w uk�adzie ��cis�ej konsultacji" z Ziemi� i b�-
dzie aktywnie wspomaga� Ziemi� podczas kryzysu. Nadia o�wiadczy�a,
�e co jaki� czas kontaktuje si� z Derekiem Hastingsem, kt�ry przebywa
obecnie na Nowym Clarke'u. Po prawdzie, Hastings opu�ci� Burroughs
bez walki i teraz zdaniem Nadii pragn�� kompromisu. Bez w�tpienia dal-
szy odwr�t nie by�by dla niego ani �atwy, ani przyjemny, bowiem na Zie-
mi panowa�y obecnie g��d, zaraza i kradzie�e - nast�pi�o za�amanie si�
uk�ad�w spo�ecznych, kt�re okaza�y si� bardzo kruche. Na Marsie r�w-
nie� mog�o doj�� do tragedii. Ann przypomina�a sobie o tym zagro�eniu,
ilekro� r�s� jej gniew: tak jak teraz, gdy chcia�a powiedzie� Kaseiowi
i Dao, by porzucili dyskusje i zerwali kabel. Gdyby im kaza�a, zapewne by
jej pos�uchali. Zaw�adn�a ni� nagle dziwna �wiadomo�� w�asnej si�y.
R�wnocze�nie przypatrywa�a si� niespokojnym, rozgniewanym, nieszcz�-
�liwym twarzom zebranych wok� stolika. Wiedzia�a, �e potrafi zniszczy�
panuj�c� r�wnowag�; mog�aby �atwo przewr�ci� ten st�.
Ka�dy m�wca przemawia� pi�� minut; opowiadali si� za tym b�d�
tamtym rozwi�zaniem. Wi�cej os�b, ni� Ann si� spodziewa�a, popiera�o
oderwanie kabla. Nie tylko �czerwoni", ale tak�e przedstawiciele kultur
lub ruch�w najbardziej przera�onych porz�dkiem metanarodowym albo
masow� emigracj� z Ziemi: Beduini, Polinezyjczycy, mieszka�cy Dorsa
Brevia, niekt�rzy ostro�niejsi tubylcy. Niemniej jednak stanowili mniej-
szo��; nie wyra�n� mniejszo��, lecz mniejszo��. Izolacjonizm kontra inter-
akcjonizm - do wielu innych rozdzieraj�cych marsja�ski ruch niezale�-
no�ciowy przeciwie�stw dosz�o jeszcze jedno.
Wsta�a Jackie Boone i przez pi�tna�cie minut przedstawia�a argumen-
ty za utrzymaniem kabla; wszystkie osoby, kt�re pragn�y go zestrzeli�,
straszy�a wydaleniem z marsja�skiej spo�eczno�ci. Jej wyst�pienie by�o
oburzaj�ce, ale spotka�o si� z wielkim poparciem. P�niej podni�s� si� Pe-
ter i doda� swoje trzy grosze, tyle �e nieco subtelniej. Ann rozz�o�ci�a si�
tak bardzo, �e natychmiast gdy sko�czy�, wsta�a i zacz�a t�umaczy�, dla-
czego nale�y zerwa� kabel. Peter pos�a� jej kolejne jadowite spojrzenie,
ale ledwie je zauwa�y�a, poniewa� m�wi�a w gor�czkowym podnieceniu,
zapominaj�c zar�wno o pi�ciominutowym limicie, jak i o wszystkich wo-
k�. Nikt nie pr�bowa� jej przerywa�, tote� przemawia�a i przemawia�a,
chocia� nie mia�a poj�cia, o czym zamierza powiedzie� za chwil�, i nie
pami�ta�a, o czym ju� wspomnia�a. Mo�e jej pod�wiadomo�� u�o�y�a
wcze�niej ca�e to przem�wienie, niczym adwokat swoj� mow� (mia�a na-
dziej�, �e tak w�a�nie jest). Z drugiej strony jednak, jaka� cz�� jej �wia-
domo�ci by�a stale pogr��ona w my�lach, podczas gdy usta si� porusza�y,
mo�e wi�c Ann powtarza�a tylko w k�ko s�owo �Mars" lub co� be�kota-
�a, a widzowie pob�a�liwie udawali, �e jej s�uchaj�, lub w cudowny spo-
s�b rozumieli jej wdzi�czny s�owotok. Mo�e nad ich g�owami l�ni� niewi-
doczne aureole. Ann mia�a wra�enie, �e w�osy przedstawicieli widowni
to skr�cony metal, natomiast �yse czaszki starc�w wygl�da�y dla niej jak
kloce jaspisu; wyobra�a�a sobie, �e umys�y s�uchaczy z r�wn� �atwo�ci�
rozumiej� wszystkie j�zyki - �ywe i martwe. Przez moment wydawa�o jej
si�, �e wszyscy za ni� nad��aj�, postanowiwszy trwa� wewn�trz uwolnio-
nego od Ziemi, objawionego czerwonego Marsa, �yj�c na pierwotnej pla-
necie, kt�r� Mars kiedy� by� i kt�r� m�g�by ponownie by�...
Usiad�a. Sax, kt�ry wiele razy w takich sytuacjach wstawa�, by z ni�
dyskutowa�, nie uczyni� nic. Zezowa� tylko jakby zm�czony nadmiern�
koncentracj� i patrzy� z otwartymi ustami w zadziwieniu, kt�rego nie po-
trafi�a wyja�ni�. Spogl�dali na siebie przez jaki� czas, potem zamkn�li
oczy i Ann nie mia�a poj�cia, co w tej chwili my�la� jej odwieczny opo-
nent. Wiedzia�a jedynie, �e wreszcie przyci�gn�a jego uwag�.
Tym razem wi�c nie Sax, lecz Nadia postanowi�a obali� jej argumen-
ty. Nadia, jej siostra. Powoli i spokojnie opowiedzia�a si� za kontaktami
z Ziemi�, za wsp�dzia�aniem. Mimo wielkiej powodzi, narody Ziemi
i metanarodowcy nadal dysponowali ogromn� w�adz�, a kryzys zwi�za-
ny z potopem dodatkowo ich skonsolidowa�, w wyniku czego stali si�
jeszcze pot�niejsi. Nadia m�wi�a te� o potrzebie kompromisu, o potrze-
bie zaanga�owania si� w sprawy tamtej planety, o wp�ywach i transfor-
macji. Ann dostrzeg�a w jej s�owach sprzeczno��. Nadia stwierdzi�a, �e
poniewa� Marsjanie s� s�abi, nie powinni si� obra�a�, za to musz� spr�bo-
wa� zmieni� ca�� ziemsk� rzeczywisto�� spo�eczn�.
- Ale jak?! - krzykn�a Ann. - Skoro nie masz punktu oparcia, nie
mo�esz poruszy� �wiata! Ani punktu oparcia, ani d�wigni, �adnej si�y...
- Nie chodzi tylko o Ziemi� - odpar�a Nadia. - Powstaj� nowe kolo-
nie w Uk�adzie S�onecznym: Merkury, ziemski ksi�yc, du�e ksi�yce ze-
wn�trzne, asteroidy. Musimy wpasowa� si� w ten uk�ad, by� jego cz�ci�.
Jako pierwsza kolonia jeste�my naturalnymi przyw�dcami. Studnia gra-
witacyjna stanowi naprawd� niewielk� przeszkod�, powoduje nieznaczne
zmniejszenie naszej zdo