8807

Szczegóły
Tytuł 8807
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8807 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8807 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8807 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ma�gorzata Musierowicz BAMBOLANDIA Projekt ok�adki i ilustracje Ma�gorzata Musierowicz Copyright by Ma�gorzata Musierowicz 1992 ISBN 83-85656-04-9 Wielkie, bia�e z�biska i jaskrawor�owy oz�r. Oto co by�o w paszczy smoka. Paszcza by�a szeroko rozwarta. Smok spa�. Le�a� na balkonie i spa� jak zabity. �apy skrzy�owa� na brzuchu, nog� za�o�y� na nog�. I okropnie chrapa� i warcza� przez sen. Mo�e �ni�y mu si� walki powietrzne? Pod g�ow� mia� poduszk�. Przykryty by� ko�dr�. A spod ko�dry, nieco przykr�tkiej, wystawa�y zielone, go�e paluszki jego st�p. Przylecia� do Poznania tej w�a�nie nocy razem z Andrzejem i Zosi�. Podczas gdy dzieci wita�y si� z rodzicami, on usiad� na balkonie, kiwn�� si� i zasn��. I spa� bez przerwy a� do tej pory. By�a ju� sz�sta rano. Przed dom zajecha�a �mieciarka. A wszyscy wiemy, jak to ha�asuje. Smok poderwa� si�, usiad�, otworzy� oczy i rykn��: - Uhu-o! Gdzie? I co! Kiedy otworzy� oczy, zdumia� si� ogromnie. Patrza� wok� og�upia�ym spojrzeniem, ogl�da� drzwi balkonu, czerwone skrzynki z ��tymi nasturcjami, srebrzyst� konewk� i pasiaste koszulki, kt�re suszy�y si� na sznurku. - Co to jest, u licha? - mrukn�� do siebie. Przez noc zupe�nie zapomnia�, gdzie si� znajduje. Wyci�gn�� �ap� i ostro�nie dotkn�� palcem jednej z koszulek. W�a�nie w tej chwili poranne s�o�ce zajrza�o na balkon. Smok zmarszczy� si� i kichn�� pot�nie. Drzwi balkonu, uchylone na noc, rozwar�y si� z nag�ym trzaskiem jak od uderzenia wichury. W pokoju obudzi�y si� dzieci. Andrzej spojrza� na Zosi�. Zosia spojrza�a na balkon. I natychmiast wyskoczyli oboje z ��ek. - O - powiedzia� smok ochryp�ym basem, patrz�c na dzieci w r�owych pi�amach. - Co ja widz�, o rety? Co to zn�w za pulpety? Smokowi bardzo cz�sto rymowa�o si� to, co m�wi�. Dzieci nie mia�y odwagi spyta� go, czy uk�ada on te rymy celowo, czy przypadkiem. Bo to wcale nie by� smok �agodny i mi�y. 0, nie. Niewiele brakowa�o, a by�by po�ar� Andrzeja w czasie poprzedniej podr�y. Na szcz�cie, Zosia nauczy�a go je�� kr�wki �mietankowe i odt�d smok zupe�nie oszala� na punkcie cukierk�w. W�a�nie dlatego przylecia� do Poznania. Ale tego poranka smok nie wygl�da� na mi�o�nika s�odyczy. Wygl�da� raczej na kogo�, kto ma ochot� na porz�dne mi�sne �niadanie. Obejrza� od st�p do g��w Andrzeja, potem Zosi�, a min� mia� tak�, jakby ogl�da� najlepsze smako�yki. Obliza� si� zamaszy�cie i mokro, a potem zatar� �apy. - Jak widz� pulchn� dziewczynk�, to zaraz prze�ykam �link� - wyszepta� do siebie. - Zjad�bym te� tego ch�opczyn�, cho� t�uszczu ma odrobin�. - Ej! - powiedzia� Andrzej i uj�� si� pod boki. By� ch�opcem o�mioletnim, lecz niezwykle dzielnym. - Tylko nie zaczynaj! - Czego, kolego? - spyta� smok przymilnie. - No, wiesz przecie�. Pami�taj, �e ty teraz wolisz �mietankowe kr�wki. - Ach! Ach! Ach! - zawo�a� smok. - Kr�wki! Dawajcie no kr�wek du�o, s�odycze bardzo mi s�u��! Zosia wyj�a z szafki paczk� cukierk�w. - Prosz�. - Dzi�kuj�! - krzykn�� smok i zacz�� wy�awia� kr�wki z woreczka. �yka� je od razu, nawet nie rozwijaj�c papierk�w. - Uch! - wymamrota� z pe�n� paszcz�. - Dobre, ale ma�o. Jeszcze by si� chcia�o. W pokoju dzieci g�o�no skrzypn�y drzwi szafy. Stukn�y ma�e pazurki i na pod�og� wyskoczy� czerwony ptak. By� to Wicio, przyjaciel Andrzeja, poznany w poprzedniej podr�y. Wicio umia� m�wi�, lecz nie na wiele mu si� to przydawa�o, poniewa� by� bardzo tch�rzliwy. Kiedy sko�czy� przeci�ga� si� i muska� dziobem pi�rka, spojrza� przypadkiem na balkon i pisn�� ujrzawszy, �e smok si� obudzi�. Zaraz potem drzwi pokoju otworzy�y si� i wesz�a mama Andrzeja i Zosi, ju� ubrana, przepasana fartuchem. - Dzieci! - powiedzia�a. - Myjcie si�! Zaraz �niadanie! Ujrza�a siedz�cego smoka i przestraszy�a si�. - Oj! - powiedzia�a. - On ju� si� obudzi�? Jaki wielki! Smok podni�s� si� odrzucaj�c ko�dr� szerokim gestem. Wlaz� do pokoju, uk�oni� si� nisko, po czym uj�� r�k� mamy i z�o�y� na niej mokry poca�unek. - Bambolczyk - przedstawi� si� uprzejmie. Mama wyda�a okrzyk i podskoczy�a nerwowo. - Uhm, pulpecik - wymrucza� smok zachwyconym g�osem, ogl�daj�c mam�, kt�ra bynajmniej nie by�a chuda. - Powiedz mi, kochanie, co dzi� na �niadanie? - Se-se-serek - wyj�ka�a mama przestraszona. - Dzie-dzieci, do �azienki! Wyrwa�a r�k� smokowi, wypchn�a Zosi� i Andrzeja za drzwi i opar�a si� 0 nie plecami. - Nie wiedzia�am, �e potrafi pan m�wi� - rzek�a do smoka. - Za-zaraz poprosimy pana na �niadanie. Lubi pan jajka na mi�kko? - Lubi� - wymrucza� smok, patrz�c na mam� coraz bardziej �akomie. - Lubi�, �eby jedzenie by�o mi�ciutkie i t�u�ciutkie. I du�o. Du�o. W tej chwili za mam� uchyli�y si� drzwi. Mama odsun�a si� - do pokoju wszed� tato Andrzeja i Zosi. Ubrany by� w letni� pi�am� i kapcie. - Co tu si� dzieje? - spyta�. Spojrza� na mam�. - Co� ty taka blada? Mama u�miechn�a si� z wysi�kiem i wskaza�a smoka. - Ach, tak - mrukn�� tatu� patrz�c badawczo. - No, no. Smok z niesmakiem ogl�da� tat�, kt�ry wcale nie by� t�u�ciutki. Z kr�tkich spodni pi�amy wystawa�y tatusiowe nogi - ow�osione i ko�ciste. Szczup�a twarz poro�ni�ta by�a g�st� czarn� brod�. - Pan kosmaty, prosz� taty - zauwa�y� smok. - Och! - zdumia� si� tatu�. - To zwierz� m�wi?! - W�a-w�a�nie - j�kn�a mama. - Czy m�wi�?! - zdenerwowa� si� smok. - Dlaczego mia�bym nie m�wi�? Inteligencj� dor�wnuj� panu, a pani� z pewno�ci� przewy�szam! - Hola, za pozwoleniem - zacz�� tatu�. - Jestem poet� - przerwa� mu smok. - W moim kraju zajmuj� stanowisko doradcy ksi�cia. Moje nazwisko Bambolczyk. Zna pan ksi��k� �W locie 1 w pocie ku� si� m�j zn�j"? - Nie - twardo odpar� tatu�. - Ja j� napisa�em. Ja! Poetom nale�y si� cze��. A teraz chod�my co� zje��. Ble-ble. - Co� takiego - powiedzia� tatu�. - Ha, trudno ... Przyjaciele naszych dzieci s� naszymi przyjaci�mi! Prosimy do sto�u, c� pocz��? - Nieapetyczny, lecz sympatyczny - mrukn�� smok do siebie - Ju� id�! - zawo�a� g�o�no. - Wpadn� tylko na chwil� do �azienki. Czy nie znajdzie si� u pa�stwa jaka� wi�ksza szczotka? Mam zwyczaj, kochana, my� z�by od rana. Czy�cioszek ze mnie! Smok p�awi� si� w wannie i zachwycony oblewa� si� p�ynem do k�pieli. Mama w tym czasie szuka�a szczotki. Ale nie znalaz�a nic odpowiedniego. Powiedzia�a to smokowi przez drzwi �azienki. a W odpowiedzi us�ysza�a tylko bulgotanie. D�ugo tak smok bulgota� i pluska�, wreszcie woda w wannie wystyg�a, i to go sk�oni�o do wyj�cia. Wytar� si� wszystkimi r�cznikami, jakie znalaz� w �azience, i przywdzia� na powr�t sw�j granatowy szlafrok w bia�e groszki 7 oraz jedwabny bia�y szalik. ( W tym w�a�nie stroju wylecia� przez okno swej sypialni, �ci�gaj�c Andrzeja - i od tamtego czasu nie mia� okazji si� przebra�.) Tymczasem mama nakrywa�a do sto�u, a tato wypytywa� dzieci, gdzie pozna�y smoka. - Na naszej ostatniej wyprawie - wyja�ni� Andrzej. - Omal mnie nie nie po�ar�. - Kto?! - zdenerwowa� si� tatu�. - Smok. Ale potem si� poprawi�. Kiedy powietrzni piraci porwali Zo�k�, on pokaza� mi ich jaskini�. - Porwano Zo�k�! - tatu� a� podskoczy� na krze�le. - I co to za piraci!? - Nie tacy �li - uspakaja� tat� Andrzej. - Nawet lecieli z nami do Poznania, ale nad miastem zacz�li kaszle� z powodu spalin i zaraz wr�cili do d�ungli. - Szkoda, �e ten zielony m�drala nie chcia� wraca� - tu tatu� nagle z�apa� si� za g�ow� - Co ja s�ysz�?! Byli�cie w d�ungli?! - Tak. Wszystko jest opisane w ksi��ce �Czerwony helikopter". Czy mog� ju� zacz�� je��? - spyta� Andrzej. - Bo mi burczy w brzuchu. - Poczekaj na mam�. No i na tego tam ... wierszoklet�. - O mnie mowa? - spyta� zimno smok, znienacka ukazuj�c si� w drzwiach jadalni. - Ju� jestem. Cho� wielki i ci�ki, smok porusza� si� bezszelestnie. Jego bose stopy, pokryte zielon� �usk�, ledwie dotyka�y pod�ogi. Sun�� niemal w powietrzu, pomagaj�c sobie lekkim ruchem b�oniastych skrzyde�ek, kt�re wystawa�y mu na plecach przez specjalne otworki w szlafroku. Tatu� zmiesza� si�. Postanowi� pami�ta� o tej w�a�ciwo�ci smoka. Ciekaw by� te�, od jak dawna smok sta� za drzwiami i ile us�ysza� z tego, co 0 nim m�wiono. �Je�li s�ysza�, b�dzie obra�ony" - pomy�la� tatu�. Spojrza� na smoka, ale ten mia� min� ca�kiem oboj�tn�. Tatu� jednak�e zacz�� sobie przypomina�, jakie zna chwyty d�udo i czy przypadkiem nie ma w domu jakiej� broni. Smok u�miechn�� si� krzywo i zasiad� przy stole. Krzes�o ugi�o si� 1 skrzypn�o pod jego ci�arem. - �liczna pogoda - zauwa�y�. - Owszem - przyzna� tatu� i spojrza� na �cian�, gdzie wisia�a stara ozdobna szabla. Niestety, by�a ju� zupe�nie t�pa ze staro�ci. - Miejmy nadziej� - powiedzia� tatu� spokojnie - �e lato b�dzie �adne. - A w zesz�ym to wci�� pada�o. Ble-ble - powiedzia� smok i �ci�gn�� z talerzyka plasterek ��tego sera. - Pada�o. Co to znaczy �ble-ble"? - spyta� tatu�. - Ach, nic, nic. A zim� - rzek� smok - sypa� �nieg. Dobrze si� sta�o, �e wesz�a mama, bo rozmowa o pogodzie stawa�a si� coraz bardziej nudna. 8 Mama nios�a obur�cz ci�k� tac�, na kt�rej sta� s�oik z galaretk� porzeczkow�, miseczka miodu, dzbanek z kaw� i kubki z mlekiem, a tak�e wielka micha z jajecznic� dla smoka. Smok o�ywi� si� widocznie i przysun�� krzes�o bli�ej sto�u. Zadzwoni�y �y�eczki, zagrzechota�a porcelana, zaciurka�a kawa nalewana do fili�anek. Zwabiony tymi mi�ymi odg�osami, ptak Wicio wyjrza� zza drzwi dzieci�cego pokoju. - Kawa? Owszem, poprosz� - m�wi� w�a�nie smok.- Mleka od dawna nie znosz�. - Kto nie pije mleka - surowo powiedzia� tatu� - ten z ca�� pewno�ci� b�dzie mia� dziurawe z�by. Dzieci, prosz� nie odsuwa� kubeczk�w. - Powiem szczerze, �e nie wierz� - za�mia� si� bezczelnie smok. - Sp�jrz do mojej g�by, jakie ja mam z�by! - i rozdziawi� nagle paszcz� przed nosem mamusi. Ukaza�y si� dwa rz�dy wielkich, l�ni�cych, bia�ych i ostrych jak no�e k��w, siekaczy i z�b�w trzonowych. Tatu� te� zajrza�. - He-he - powiedzia�. No i prosz�! Ma pan dziurk� w dolnym trzonowcu. Smok z trzaskiem zamkn�� paszcz�. - Nie wierz� - obrazi� si�. - A jednak - rzek� tatu� nie bez zadowolenia. - Jednak widzia�em na w�asne oczy. Dziurka. - Du�a? - Niczego sobie. Jak pi�� - powiedzia� tatu�. - Mo�e mleka? - O, nie - powiedzia� smok i na z�o�� tacie wsypa� sobie do paszczy wszystkie kostki cukru, jakie by�y w cukiernicy. Pogryz� je, patrz�c wyzywaj�co na tatusia i przytupuj�c nog�. Twardy cukier przera�liwie zgrzyta� mu w z�bach. Wicio skorzysta� z tego, �e smok by� zaj�ty, i przesun�� si� trwo�nie za jego plecami. Uk�oni� si� grzecznie rodzicom, podfrun�� w g�r� i przysiad� na oparciu krzes�a, tu� za ramieniem Andrzeja. - No, Wiciu, co by� zjad�? - spyta� ch�opiec. - Prosz� o mleko - szepn�� Wicio wstydliwie. - Chc� mie� zdrowe z�by. - Hu-hu-hu! - rykn�� smok nag�ym �miechem. - No, powiedzcie sami, czy s� ptaki z z�bami?! - i rozbawiony jad� jajecznic�, przegryzaj�c pi�cioma bu�kami, potem wla� sobie do paszczy ca�� galaretk� porzeczkow�, spyta�: - Czy mo�na? - i nie czekaj�c odpowiedzi, siorbn�� pot�nie ze stoj�cej obok talerza miseczki. - U, miodek, pyszno�ci - zd��y� tylko powiedzie�. I nagle znieruchomia�. Na jego zielonym obliczu wida� by�o przez chwil� zdumienie i gniew. A potem pojawi� si� grymas b�lu. - Auuuuuu! - zawy� smok takim g�osem, �e wszystkich ciarki przesz�y. - Co si� sta�o? - zawo�ali razem. - Ok�opne, ok�opne! - wybe�kota� smok. �zy ukaza�y si� w jego wy�upiastych oczach. - Ojej, ojej, �atunku! - Czy co� pana boli? - spyta�a mama, klepi�c smoka po �apie. - Taaak! - zawy� smok. - 0, �any! Z�b! M�j z�b! - No, no - powiedzia� tatu�. - Wygl�da mi to na zapalenie. - Tak, porz�dne zapalenie - przytakn�a mama. - Zapalenie, zapalenie, na pewno - odezwa� si� Wicio, kt�ry nagle poczu� przyp�yw odwagi. - Zapalenie?! - przerazi� si� smok. - Au, parzy! Ale przecie� ja nie �usza�em zapa�ek! - Mo�e to nie zapalenie - rozwa�a� tatu�. - Czy od ciep�ego boli? - Sp��buj� - rzek� smok i �ykn�� gor�cej kawy. - Eheuuu! - rykn��. - A wi�c boli - odgad� tatu�. - A od zimnego? Smok z sykiem wci�gn�� powietrze. - liiii - zakwicza�. - Ach, �atunku, �atunku! - Kochanie, co zrobimy z panem Bambolczykiem? - spyta� tatu� patrz�c na mam�. - Zaprowadzimy go do babuni - odpowiedzia�a mama. - Ja ju� nie mam babuni - zap�aka� smok. - Od dawna. - A my mamy. Nawet dwie - pochwali�a si� Zosia. - P�osz�, co za niesp�awiedliwo�� - wyszlocha� smok. - Boli mnie z�bek, babuni nie mam, a inni, zd�owi, to maj� po dwie babunie. Za�az, a po co ja mam i�� do waszej babuni? - Ona jest stomatologiem - wyja�ni� Andrzej. - Stoma ... czym? spyta� smok, trzymaj�c si� za policzek. - ... tologiem. Z�by leczy. - Nigdy! - j�kn�� smok. - P�osz� mnie nie namawia�! Ja si� ok�opnie boj� lekarzy! Na pewno samo mi przejdzie. P�osz� tylko o dwadzie�cia tabletek przeciwb�lowych. - Zrobi� panu troch� naparu z sza�wi - powiedzia�a mama wsp�czuj�co. - Ale to pomo�e tylko na kr�tko. Powinien pan jednak p�j�� ... Cicho! - rykn�� smok strasznym g�osem. - Kto pi�nie o stoma-stoma-stoma..lodz�, tego pog�yz� do k�wi! - w tej chwili jego gro�ny g�os za�ama� si� i smok po prostu oklap�. Siedzia� tylko przy stole, przyciska� policzek �ap�, kiwa� si� z b�lu, a �zy kapa�y mu wprost do fili�anki z kaw�. Mama - jak ka�da mama - bardzo dobrze umia�a zajmowa� si� chorymi. Zaraz te� pocz�a si� uwija� - podprowadzi�a smoka do tapczana i pomo- 10 g�a mu si� po�o�y�. Potem przykry�a go kocem i poda�a szklank� wody do popicia tabletek przeciwb�lowych. Wreszcie posz�a do kuchni, by przygotowa� napar z sza�wi. W tym czasie smok, zm�czony p�aczem i b�lem, zasn�� nagle, przyciskaj�c poduszk� do policzka. Tatu� uzna�, �e smok b�dzie niegro�ny przynajmniej przez dwie.godziny. Postanowi� wi�c ubra� si� i mimo wszystko p�j�� do pracy. - Kochanie - powiedzia� do mamy, wychodz�c. - W razie czego zaraz po mnie dzwo�. Zreszt� postaram si� wr�ci� jak najszybciej. I wyszed�. Nie domy�la� si� nawet, �e gdy wr�ci, nie zastanie ju� w domu ani smoka, ani dzieci. Smok spa�. Andrzej i Zosia bawili si� w swoim pokoju. Wicio ogl�da� akwarium Andrzeja. A tymczasem wysoko, nad miastem, unosz�c si� jak szybowiec w podmuchach wiatru, kr��y� ma�y zielony punkcik. Przynajmniej z ziemi wydawa� si� punkcikiem. Widziany z bliska, okaza�by si� ma�ym smokiem, wzrostu mniej wi�cej o�mioletniego ch�opca. Kr��y� nad miastem, to zni�a� si�, to wzlatywa� wysoko, przys�ania� oczy �apk� i wyt�a� wzrok. Przelecia� nad b�yszcz�c�, szaroniebiesk� wst�g� rzeki Warty, zni�y� lot na Starym Miastem i omal nie zawadzi� o szczyt ratuszowej wie�y. Potem pofrun�� ulic� Fredry, zatykaj�c nos z powodu spalin i kurzu, kt�re wzbi�y si� wysoko, a� pod chmury. Szuka� kogo� i wypatrywa� - i wci�� nie m�g� znale��. Ju� kilka razy mama zagl�da�a do pokoju, ale widz�c, �e smok �pi, wraca�a do kuchni i zmniejsza�a ogie� pod garnuszkiem z sza�wi�. Dzieci zd��y�y ju� zje�� drugie �niadanie i nawet zbudowa� wielkie miasto z klock�w. Wicio siedzia� na balkonie i wygrzewa� pi�rka w s�o�cu. Wreszcie oko�o dziesi�tej smok westchn��, chrapn�� i obudzi� si�. - Ha! - krzykn�� rado�nie, przesuwaj�c j�zorem po z�bach. - No i co? Nie m�wi�em? Nie boli mnie! Nic a nic! Dzieci porzuci�y klocki i wpad�y do pokoju. - Przesta�o bole�! - zawiadomi� je smok z radosnym u�miechem. 11 - A m�wi�em, �adnych lekarzy! Oj, jak �wietnie si� czuj�, kiedy mnie w z�bie nie k�uje! Ledwie to powiedzia�, z�b zacz�� bole�. Pewnie od zimnego powietrza. Smok znieruchomia�, oczy zrobi�y mu si� szkliste, zielone usta skrzywi�y si� w podk�wk�. - Boli? - domy�li�y si� dzieci. Smok skin�� ostro�nie g�ow� i z�apa� si� za policzek. - Bardzo? Smok kiwn�� g�ow� jeszcze ostro�niej. - No to do stomatologa? zaproponowa� Andrzej. Smok j�kn�� i kiwn�� brod� prawie niedostrzegalnie. - A to si� babunia zdziwi - powiedzia�a Zosia, uj�a smoka za �ap� i poci�gn�a w kierunku drzwi. Andrzej wzi�� Wicia z balkonu i poszed� za nimi. Ulica S�owackiego jest na og� dosy� spokojna. Samochody przeje�d�aj� t�dy niezbyt szybko, od czasu do czasu trafi si� jaki� motocykl, z rzadka ci�ar�wka. Ale smok Bombolczyk mia� wra�enie, �e wok� panuje w�ciek�y ha�as. Przyzwyczajony by� do wspania�ej ciszy las�w tropikalnych. A poza tym z�b go bola� tak strasznie, �e biedaczysko czu� w g�owie przenikliwe �upni�cie za ka�dym cho�by najmniejszym odg�osem z ulicy. Pokaza� na migi, (bo ba� si� ju� otwiera� usta) �e chce pofrun��, nios�c Zosi� i Andrzeja na grzbiecie. Ale ledwie uni�s� si� troch�, ch�odny powiew musn�� jego policzki. Chory z�b zabola� tak w�ciekle, �e nieszcz�sny smok musia� przysi��� na chodniku, bo go ca�kiem zamroczy�o. Do szpitala, w kt�rym pracowa�a babcia, mo�na by�o dojecha� tramwajem. Dzieci zaprowadzi�y wi�c smoka na przystanek przy ulicy Roosevelta. Ale na widok tramwaju smok zacz�� si� dziwnie zachowywa�: j�kn��, zatka� uszy, zakr�ci� si� w k�ko, a potem pobieg� k�usem przez t�um ludzi na przystanku. Dzieci za nim. A za nimi Wicio. - St�j! St�j - wo�a� Andrzej widz�c, jak Bambolczyk p�dzi wprost na ruchliw� jezdni� przed hotelem �Merkury". Smok nie s�ucha�, tylko gna� rozpaczliwie naprz�d, potr�caj�c dziewczynk� z pieskiem, pani� z siatkami, pana z gazet� i dwie kumoszki z w�zkiem dzieci�cym. - 0, smok! - pisn�a dziewczynka, a pies kwikn�� prosi�cym g�osem, kiedy Bambolczyk przydepta� mu ogon. - Sk�d, jaki smok, aktora przebrali! - zawo�a�a pani z siatkami. - Na 12 pewno kr�c� film. - O kosmosie - doda� pan z gazet�. - To zielone to kosmita. - Co� pan!? - zakrzycza�y kumoszki z w�zkiem. - To� to krokodyl! Na pewno uciek� z zoo! - Krokodyla pani nie widzia�a? M�wi� pani, to ma by� Marsjanin. Smok dopad� �a�cucha, dziel�cego wysepk� przystanku od jezdni pe�nej rozp�dzonych samochod�w. - Hej, no dok�d tak p�dzisz? - wysapa� Andrzej, dobiegaj�c do smoka i �api�c go za r�kaw. Zosia, szybciutko oddychaj�c, stan�a obok, �api�c go za drugi �okie�. Ptak Wicio przysiad� na s�upku i skrzecza� co� ironicznie. - T�amwaj - wymamrota� smok, zakrywaj�c paszcz� �ap�. - St�asznie �yczy, ha�asuje. Ja zgie�ku nie wytrzymuj�. - Pojedziemy taks�wk�! - Wol� - mrukn�� smok, oszcz�dnie uchylaj�c g�rn� warg�. Z�b szarpn�� go widocznie nowym b�lem, bo biedak a� przysiad�. Na postoju taks�wek sta�y tylko cztery osoby. Wszystkie gapi�y si� na smoka i cierpliwie czeka�y na taks�wki, kt�rych na razie nie by�o wida�. Wreszcie po dziesi�ciu minutach nadjecha� bia�y fiat. Pani w czerwonej sukni, pierwsza w kolejce, powiedzia�a: - Prosz�, prosz�, niech jedzie ten pan - i wskaza�a na smoka. - To jaki� zagraniczniak - wyja�ni�a. - Niech nie stoi. Oni tam s� nie przyzwyczajeni. - S�usznie, s�usznie - zgodzili si� inni. Smok nic nie powiedzia�, tylko skrzywi� si� w bolesnym u�miechu, u�cisn�� d�o� pani w czerwonej sukni i wsiad� do taks�wki. Za nim dzieci i Wicio. - To zagraniczni cyrkowcy - wyja�ni�a ludziom pani w czerwonej sukni. - Te ma�e to wcale nie dzieci. To karze�ki. A ten ptak to papuga. Wicio ju� by� w g��bi samochodu, kiedy us�ysza� s�owa owej pani. Wylecia� z niego jak czerwona kula. - Papuga? - spyta� z ironi�. - Papuga?! Co� podobnego! Pochodz� z rodziny gawron�w, prosz� pani! - furkn�� ze z�o�ci� i wr�ci� do samochodu, zostawiaj�c pani� ca�kowicie zdumion�, z otwartymi ustami. - Prosimy do szpitala na Przybyszewskiego - powiedzia� Andrzej do kierowcy. I pojechali. Wysoko na niebie polatywa� wci�� ma�y punkcik. Niedu�y smok wypatrywa� kogo� na ulicach Poznania - bez skutku. A tymczasem taks�wka zajecha�a na ulic� Przybyszewskiego i stan�a 14 przed budynkiem szpitala. Smok pogmera� w kieszeni szlafroka, wyj�� z niej z�ot� monet� i wr�czy� kierowcy. - �eszta dla pana - odwa�y� si� powiedzie�, ale z�b �upn�� go znowu. Smok j�kn��, z�apa� si� za policzek i zamilk� na dobre. Portier w budce przy wej�cu do szpitala wychyli� si� przez okienko. - Dzie� odwiedzin jutro! - zawo�a� i nagle zamilk�. Znieruchomia� ze zdziwienia i nie m�g� powiedzie� ani s�owa. Nie co dzie� widuje si� smoki w szlafrokach wchodz�ce do szpitala. Pomy�la�, �e mo�e to pacjent cierpi�cy na dziwn� chorob� - i zacz�� sobie przypomina�, co wie o czerwonce, ��taczce i bia�aczce - ale nic mu si� nie zgadza�o, poniewa� dziwny pacjent by� zielony. Tymczasem dzieci, smok i Wicio byli ju� w windzie i jechali na trzecie pi�tro. Babunia sta�a w�a�nie przy fotelu dentystycznym i wierci�a w z�bie jakiemu� niecierpliwemu pacjentowi. - Dzie� dobry, babciu! powiedzia� Andrzej od progu. Babcia spojrza�a w stron� drzwi i ujrzawszy smoka, ze zdumienia omal nie zapomnia�a wy��czy� wiert�a. Opami�ta�a si� natychmiast, wy��czy�a maszyn� i powiedzia� do pacjenta. - Chwileczk�. - Ch�tnie poczekam - ucieszy� si� pacjent. - Prosz� nie m�wi� - powiedzia�a babunia surowo. - Kiedy pan m�wi, zamyka pan usta i za�linia z�b. Zn�w trzeba b�dzie go suszy�. - Dobrze, ju� nic nie powiem - rzek� pacjet i za�lini� z�b. Babunia uj�a gumow� gruszk� i podmucha�a ni� pacjentowi prosto w otwarte usta. - A teraz prosz� nie zamyka� - powiedzia�a. - Dzieci, wyjd�cie na korytarz. Nie przeszkadzajcie, zaraz sko�cz�. Rzeczywi�cie, wysz�a ju� po pi�ciu minutach, a za ni� pacjent - u�miechni�ty i zadowolony. - Dzi�kuj�, pani doktor, dzi�kuj� i do widzenia - powtarza�, nie widz�c dooko�a siebie nic, nawet smoka. Babunia tymczasem przyjrza�a si� si� Bambolczykowi przez okulary. - Smok - stwierdzi�a. - Po �acinie Draco vulgaris. Ciekawy okaz. Pigment zielony. Interesuj�ce. Sk�d wzi�y�cie smoka, kochane dzieci? - Sam si� wzi��em - powiedzia� smok. I natychmiast poczu� �upni�cie w z�bie. Umilk� wi�c i bezbronnie patrza� tylko na babuni�, kt�ra sta�a przez chwil� w os�upieniu. Ona r�wnie� nie przypuszcza�a, �e smok umie m�wi�. - Boli go z�b - odezwa�a si� Zosia. - Prosz�, zr�b mu plombk�. - Plombk� - powt�rzy� smok z j�kiem. 15 - A, doskonale - ucieszy�a si� babunia. - Po raz pierwszy w �yciu b�d� leczy� smoka.. Prosz� za mn�. I wesz�a do gabinetu. W gabinecie dentystycznym pachnie bardzo szczeg�lnie. Pod �cianami stoj� oszklone szafki z b�yszcz�cymi narz�dziami, w�r�d kt�rych nie brak strzykawek. B��kitno-fioletowym ogniem p�on� palniki spirytusowe, brz�cz� maszyny do borowania. Nic nowego dla Andrzeja i Zosi. Byli ju� nieraz w gabinecie dentystycznym i nie bali si� wcale. Ale Tch�rzliwy Wicio poczu� si� tu bardzo �le, cho�, jak wiadomo, nie mia� ani jednego z�ba. Powiedzia�, �e woli poczeka� obok, i wyskoczy� czym pr�dzej na korytarz. Stamt�d l�kliwie wygl�da� jednym oczkiem, by sprawdzi� co si� dzieje. Smok Bambolczyk za� by� tak udr�czony b�lem, �e w�a�ciwie wszystko mu by�o jedno. - Prosz� na fotel! - powiedzia�a babunia. - Prosz� otworzy� usta ... to jest .. paszcz�. Aha, dziura jest bardzo du�a. - Postuka�a w chory z�b metalowym haczykiem. - Aaaaaa! - rykn�� smok, a� mury szpitala zatrz�s�y si� od fundament�w po dach. - A� tak boli? - zdziwi�a si� babunia. - A� tak to nie - powiedzia� smok, trzymaj�c si� za policzek. - Ale w og�le to boli. Ja nie chc�, �eby mi pani wierci�a w tym z�bie. Ja si� boj�. I ju�. - To m�wi�c, stanowczym ruchem podni�s� si� z fotela i odszed� na bezpieczn� odleg�o��. - Tak, tak - powiedzia�a babunia, kt�ra ju� nieraz widywa�a podobne zachowanie. - A wi�c mamy boja�liwego pacjenta. Andrzejku, chod�, poka�emy smokowi, jak si� leczy z�by. - Dobra - zgodzi� si� Andrzej. Mia� w�a�nie jeden taki z�b, kt�remu przyda�aby si� male�ka plomba. Wi�c usiad� w fotelu dentystycznym, a babunia szybko, zr�cznie i bezbole�nie wyczy�ci�a wiert�em dziur� w z�bie, zaplombowa�a i pola�a ciep�ym woskiem. Trwa�o to nied�ugo. Smok Bambolczyk przez ca�y czas przesuwa� si� coraz bli�ej fotela, wreszcie stan�� tu� za plecami babuni i zagl�da� do buzi Andrzeja. Poniewa� ch�opiec siedzia� spokojnie i wygl�da� na zadowolonego, smok przesta� si� ba�. - Dlaczego go nie boli? - spyta� basem. - Bo dziura w z�bie by�a jeszcze male�ka - wyja�ni�a babunia. - Bol� na og� z�by zaniedbane. Czy pan jad� ostatnio du�o s�odyczy? 16 - Ostatnio tak - przyzna� smok. - A my� pan starannie z�by? - O, nie, ale to dlatego, �e zapomnia�em szczotki ... - A mleko pan pije? - spyta�a babunia. Smok milcza� zgn�biony. - Wszystko jasne! - babunia odpi�a serwetk� z szyi wnuka. - No, gotowe. A teraz kolej na pana smoka. - Dobra, sp��bujmy jeszcze raz - zgodzi� si� Bambolczyk. - Ale nie b�dzie bola�o? - Nie b�dzie - zapewni�a go babunia. Wyj�a z szafki pod�u�ne szklane naczynie z metalowym dziobkiem. Przycisn�a ten dziobek i rozpyli�a w otwartej paszcz�ce smoka ch�odny p�yn o pomara�czowym zapachu. - Mniam! Oran�adka! - ucieszy� si� smok oblizuj�c wargi. Przesun�� j�zykiem po z�bach. - Co to? - zdziwi� si�. - Nie boli! Babunia stukn�a w chory z�b metalowym narz�dziem. - Au! - rykn�� smok okropnym g�osem. - Boli? - zdziwi�a si� babunia. - Nie, ani troch� - odpar� smok pogodnie. - To dlaczego pan ryczy? - Na wszelki wypadek. Dlaczego mnie nie boli? - Lekarstwo dzia�a. Teraz mo�emy stuka� w z�b, wierci�, plombowa�, nic pan nie poczuje. - Ale po co mamy stuka�, wie�ci� i plombowa�? - zdziwi� si� smok. - Przecie� mnie ju� nic nie boli! Jestem zd��w! Dzi�kuj� i �egnam. Daremnie babunia stara�a si� wyt�umaczy�, �e nie zaplombowana dziura w z�bie b�dzie si� powi�ksza� i �e lekarstwo wkr�tce przestanie dzia�a�, a z�b na pewno zn�w zacznie bole�, tylko o wiele mocniej - wszystko nie zda�o si� na nic. Smok zapar� si� w fotelu, obiema �apami zacisn�� paszcz� i �adn� si�� nie mo�na go by�o sk�oni�, by pozwoli� sobie wierci� w z�bie. Niespodziewanie babuni� wezwano do chorego, kt�ry prosi� o zastrzyk. Wysz�a spiesznie z gabinetu, m�wi�c, �e daje dzieciom trzy minuty na przekonanie smoka. Gdy zamkn�y si� za ni� drzwi, rozleg� si� nagle zdyszany cienki g�osik od strony okna: - Cz�� stryju! Wszyscy spojrzeli w okno i zobaczyli stoj�cego na parapecie ma�ego smoka w d�inasach, podkoszulku i granatowych tenis�wkach. - Ca�e szcz�cie, �e stryjo rykn�� - zauwa�y� smoczek, sfruwaj�c lekko do wn�trza gabinetu. - Po tym ryku to bym stryja pozna� na ko�cu �wiata. 17 Lata�em p� dnia nad miastem i ju� my�la�em, �e stryja nie odnajd�, ble-ble. Andrzej i Zosia spojrzeli po sobie. Zn�w to �ble-ble"! Czy by�a w tym jaka� tajemnica? Smok wci�� ze zdumieniem wpatrywa� si� w malca. - Bambolo! U�ciskaj mnie, bo zdaje mi si�, �e �ni�! - zawo�a� wreszcie, wyci�gaj�c ramiona. - Dzie� dobry, dzie� dobry - k�ania� si� Bombolo na wszystkie strony. - Chod��e ju� tu, u licha! Bambolo, no dawaj pycha! - cieszy� si� smok, przygarniaj�c malca do piersi. - Ojeja, stryju - wyrwa� si� smoczek, kt�ry wida� nie lubi� rodzinnych czu�o�ci. - Stryjo tu traci czas, a tymczasem ... - To dopiero niespodzianka! - Bombolczyk zasypywa� poca�unkami zniecierpliwionego Bambola. - Stryju, no niech�e stryjo s�ucha - wywija� si� spod zielonych warg Bambolo. - Tata mnie wys�a� po stryja. Bo, stryju, Bambolina ... Smok znieruchomia� nagle. - Bambolina! - powt�rzy� z trwog�. - Bambolina, niestety ... - Co? M�w! - Bambolina zosta�a porwana. - Ach! - smok rykn�� z przera�enia. Czy to mo�e powietrzni piraci? .. - Sk�d�e, stryju. Po co im Bambolina? Zreszt� spotka�em ich po drodze. To oni mi powiedzieli, �e znajd� stryja w Poznaniu. Nie, powietrzni piraci nie mieli z tym nic wsp�lnego. To sprawa znacznie powa�niejsza. - Czy�by to mia�o zwi�zek z .. - zacz�� smok i urwa�. - Tak, chyba tak, stryju. Z �ble-ble" I zn�w to �ble-ble"! Andrzej i Zosia tr�cili si� �okciami. Bambolczyk milcza� bole�nie, zas�aniaj�c oczy �ap�. - Ach, Bambolinka, moja kruszyn- ka .. - szepn�� wreszcie. Zosia nie mog�a opanowa� ciekawo�ci. - Kto to jest Bambolinka? - spyta�a. - To moja siostra - rzek� Bambolo. Smok Bombolczyk wyj�� z kieszeni na piersiach male�ki portrecik malowany na porcelanie. Bez s�owa poda� go Zosi i zaraz zazdro�nie odebra�. Przez chwil� jednak dzieci zdo�a�y dojrze� na miniaturze jasnozielon� smocz� panienk� w bia�ych falbankach, z r�ow� kokard� na czubku zielonej g��wki. - Bambolinka - rozrzewni� si� smok, ca�uj�c czule portrecik. I nagle nasro�y� si�, a z jego nozdrzy buchn�y p�omienie i dym. - No, ktokolwiek j� porwa�, ze mn� b�dzie mia� do czynienia! - Tak, w�a�nie, stryju - wtr�ci� szybciutko Bambolo. - Tata w�a�nie prosi� o po�piech. W og�le jest heca, bo mamy nie ma w domu ju� od miesi�ca. Polecia�a gdzie� na wakacje. Teraz po�owa stra�y zamkowej szuka jej po ca�ym �wiecie. Wi�c spieszmy si�, stryju, bo ... 18 - Ani s�owa! - majestatycznie przerwa� smok Bambolczyk. - Ani jednego zb�dnego s�owa. Natychmiast startujemy. Przy dobrej szybko�ci, za kilka godzin dotrzemy do Bambolandii. Bambolandia! Stra� zamkowa! Porwanie! Z tych s��w powia�o przygod�. - Czy my te� mo�emy polecie�? - zawo�ali jednocze�nie Andrzej i Zosia. - Je�li helikopterem, to zgoda - powiedzia� smok, podwijaj�c po�y szlafroka i wciskaj�c je za pasek. Potem stan�� na parapecie okna i ugi�� si� lekko w kolanach. - Byle tylko nikt nie chcia� podr�owa� na moich plecach. To by znacznie zwolni�o m�j lot. Andrzej gwizdn�� na palcach i jego czarodziejski czerwony helikopter natychmiast przyfrun��. Z warkotem wyl�dowa� na dachu szpitala. A poniewa� okno gabinetu by�o tu� pod dachem, Andrzej i Zosia przedostali si� do helikoptera bez wi�kszego trudu. Smoczek Bombolo o�wiadczy�, �e jest ju� okropnie zm�czony. Woli lecie� helikopterem, ni� o w�asnych si�ach przemierza� tyle kilometr�w drog� powietrzn�. Wyfrun�� wi�c przez okno tu� za Wiciem, kt�ry zreszt� by� tego samego zdania co on. Razem wpakowali si� do helikoptera na tylne siedzenia. Tote� gdy po trzech minutach babunia wesz�a do gabinetu, nie zasta�a tam nikogo. Tylko zza okna dolecia� g�os Andrzeja: - Babciu! Powiedz mamie, �e wr�cimy na kolacj�! Przera�ona babunia dopad�a okna, chc�c ratowa� dzieci, zawo�a�, zabroni�, zgani�, przestrzec i sk�oni� do opuszczenia dachu, ale by�o ju� za p�no. Smok Bambolczyk by� ju� tylko ma��, czarn� plamk� na tle jasnoszarych chmur, a czerwony helikopter, weso�o warcz�c, oddala� si� szybko, doganiaj�c smoka. Z okienek wychyli�a si� ma�a r�owa d�o� i pomacha�a babuni na do widzenia. - Co� takiego ... - mrukn�a babunia, z�apa�a s�uchawk� telefoniczn� i zadzwoni�a do swojej c�rki (czyli mamy Andrzeja i Zosi). - Moja droga - powiedzia�a. - Twoje dzieci lec� dok�d� helikopterem. Kaza�y ci� zawiadomi�, �e wr�c� na kolacj�. Ale jak je znam, to r�wnie� dobrze mo�esz si� ich spodziewa� za tydzie�. - 0, na pewno wr�c� na czas - zabrz�cza� w s�uchawce g�os mamy. Zawsze wierzy�a, �e w po�owie najlepszej zabawy i w sercu najciekawszej przygody dzieci potrafi� przypomnie� sobie, �e obieca�y wr�ci� na kolacj�. Nikogo z czytelnik�w nie trzeba przekonywa�, �e mama by�a w b��dzie. To babunia mia�a racj�. Jak zwykle. 19 Pod wiecz�r, kiedy czerwone s�o�ce sta�o ju� nisko nad horyzontem, a niebo by�o cytrynowe, pomara�czowe i malinowe, kiedy lasy nabra�y odcieni �liwkowych, a morze truskawkowych, o tej w�a�nie porze smok Bambolczyk i helikopter przylecieli nad wysp� Bambolandi�. Pi�kna to by�a kraina: g�ry, lasy, doliny pe�ne bujnych tropikalnych ro�lin. Dooko�a morze i bia�e brzegi. Po�rodku wyspy pi�trzy� si� pot�ny granitowy masyw skalny. Na jego szczycie za� wznosi� si� ponury kamienny zamek z wie��, basztami i fos�. Smok Bambolczyk wskaza� Andrzejowi kierunek. Helikopter pos�usznie skr�ci� i zni�y� lot. Pod nimi by�y teraz ciemne lasy, przeci�te wst��k� jasnej piaszczystej drogi. By�a to jedyna droga na wyspie - prowadzi�a od morza do zamku i ko�czy�a si� tu� przed zwodzonym mostem nad fos�. Andrzej prowadzi� sw�j helikopter pewn� r�k� i pilnie s�ucha� obja�nie� smoczka Bambolo. Lecieli w�a�nie nad drog� i Bambolo t�umaczy�, czemu nie ma wi�cej dr�g w Bombolandii. - W naszym pa�stwie - m�wi� - mieszkaj� wy��cznie smoki. Wszyscy mamy skrzyd�a, wi�c poruszamy si� w powietrzu. T� drog� kaza� wysypa� m�j pradziad, kiedy parali� dotkn�� go na stare lata. Nie m�g� fruwa�, wi�c tylko za�ywa� spacer�w. Zosia popatrzy�a z g�ry na drog� biegn�c� mi�dzy lasami. - Andrzejku - powiedzia�a nagle. - Patrz, jaki� w�zek! Rzeczywi�cie, dwa szare cienie pcha�y po piasku z�ocisty w�zek. - No, Andrzejku! - nalega�a Zosia. - Uhm - mrukn�� brat. W�a�nie wykonywa� ostry zwrot i musia� uwa�a�, bo ska�y spi�trzy�y si� przed helikopterem niebezpiecznie blisko. Za to Bambolo rzuci� si� do oszklonych drzwi kabiny. - Ona! - wrzasn��. - Ona! Wioz� Bambolin�! Andrzej o nic nie pyta�. Wystarczy�o mu tylko us�ysze� wrzask Bambola, by zrozumie�, �e musi natychmiast dzia�a�. Przycisn�� d�wigni�, 20 i helikopter polecia� gwa�townie w d�. Zbyt gwa�townie. Wszystkim troch� za�mi�o si� w oczach i kiedy doszli do siebie na tyle, by wyjrze� w d�, ujrzeli pod sob� ju� tylko pust� drog�. - Min�li�my ich! - zaskrzecza� Wicio. - Zawracaj! Tu� na piaszczyst� drog� Andrzej wykona� ryzykowny zwrot i skierowa� helikopter w przeciwn� stron�, na spotkanie w�zka. - Zauwa�yli nas! - wrzasn�� zn�w Bambolo, �omocz�c w szyb� kabiny. - O, p�dz� ile si�! Skr�caj� w las! Andrzej, szybko! Za p�no. Lec�c z przeciwka, zdo�ali tylko dostrzec na gwa�townie skr�caj�cym w�zku co� zielono-bia�ego, z r�ow� kokard� na g�owie. Jeszcze sekunda - i dwa szare stwory z w�zkiem znikn�y w g�stwinach tropikalnego lasu. Zbite masy bujnych li�ci, ga��zi, kwiat�w i pn�czy skry�y uciekinier�w ca�kowicie. Z helikoptera nie mo�na by�o ich dostrzec. - L�duj�! - krzykn�� Andrzej. - Znajd�cie punkty orientacyjne! Bombolo i Zosia odszukali wzrokiem miejsce, gdzie uciekinierzy skryli si� w�r�d zieleni. - Mi�dzy tym ��tym krzewem a usch�� palm�! - zawo�a� Bombolo. - Pr�dzej, pr�dzej! Czerwony helikopter osiad� na drodze. Jeszcze wirowa�o jego ma�e srebrzyste �mig�o, kiedy Bombolo i Zosia wyskoczyli na drog� i pognali w stron� usch�ej palmy. Tymczasem Andrzej wy��czy� silnik, wyskoczy� i zasun�� drzwi kabiny. - Co si� dzieje? - rozleg� si� z g�ry bas smoka Bambolczyka. Widz�c dziwne manewry helikoptera, zawr�ci� r�wnie� i teraz zawis� w powietrzu troch� powy�ej czubk�w drzew, wachluj�c delikatnie skrzyd�ami. - Jest Bambolinka! - krzykn�� do niego Andrzej, os�aniaj�c usta z�o�onymi r�kami. - Cooooo? - z gwizdem zjecha� z powietrza smok. - Gdzie? Jak?! Andrzej pokaza� mu tylko Zosi� i Bambola, kt�rzy w�a�nie dobiegali do �ciany lasu i niebawem znikn�li mi�dzy ��to kwitn�cym krzewem a usch�� palm�. Smok natychmiast ruszy� za nimi. Pobieg� te� i Andrzej, tylko ptak Wicio, ostro�ny jak zwykle, wola� nie nara�a� si� na nieznane niebezpiecze�stwa. Zawo�a� wi�c z daleka do p�dz�cego Andrzeja: - Zostan� tu, na stra�y! - i spokojniutko usiad� na helikopterze, pod �mig�em. Schowa� dzi�b pod skrzyd�o i zamkn�� oczy. I zasn�� - niestety. Gdyby nie zasn��, mia�by szans� uratowa� porwan� Bambolink�. Ale Wicio by� przecie� niczym innym, tylko gadaj�cym ptakiem - tch�rzliwym MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA im. H. Sienkiewicza 05-800 w Pruszkowie, ul. K. Puchatka 8 iel. 58 88 91 Filia lir 2 Wypo�yczalnia dla dzieci 21 i dosy� ju� zm�czonym podr�. Wi�c zasn�� i nie wiedzia� nic o �wiecie. Z wolna zapada� zmierzch. Pohukiwania i nawo�ywania poszukiwaczy oddala�y si� coraz bardziej w g��b lasu. A Wicio spa�. Wok� panowa�a cisza. I nagle w tej ciszy zaszele�ci�y ciche, ostro�ne kroki. Da� si� s�ysze� st�umiony skrzyp w�zka. S�o�ce zapada�o za horyzont i zaraz ciemnofioletowy mrok wype�z� spod drzew jak dym. A razem ze zmierzchem wytoczy� si� z lasu dzieci�cy w�zek pchany przez dwa ma�e, szaro odziane smoki. Skrzypienie k� usta�o, kiedy w�zek wjecha� na piaszczyst� drog�. Cichutko przetoczy� si� obok helikoptera. W w�zku le�a�a u�piona Bambolina - czteroletnia siostra Bambola. A Wicio spa�! Dwa ma�e smoki min�y helikopter, nie zauwa�ywszy skulonego pod �mig�em ptaka. - Wykiwali�my ich, s�owo daj�! - cieszy� si� jeden ze smoczk�w. - B�d� nas szuka� bez ko�ca w tamtej cz�ci lasu, a my tymczasem przejdziemy na drug� stron� drogi. Nawet nie musimy ucieka� za daleko. Nie przyjdzie im do g�owy, �e jeste�my po przeciwnej stronie. - A ja ci m�wi� - szepn�� drugi smoczek - �e trzeba znale�� kryj�wk�. Najlepiej gdzie� w g�stwinie. Szepcz�c i popychaj�c w�zek, porywacze dotarli do przeciwnej �ciany lasu i wjechawszy w w�sk� �cie�k� przystan�li. Gdyby Wicio nie spa� ... Ale, niestety, zasn�� tak mocno, �e nie obudzi�y go ani szepty, ani chichoty, ani nawet szuranie suchej li�ciastej ga��zi, kt�r� jeden ze smoczk�w zamiata� drog�, �eby zatrze� �lady. Po chwili koleiny, wyryte w bia�ym piasku, znik�y zasypane i zamiecione, i ju� nic nie wskazywa�o kierunku, w kt�rym pojecha� w�zek. Ostatnie skrzypni�cie k� - i wszystko ucich�o. Las skry� zar�wno ma�e smoki, jak z�ocisty w�zek z Bambolina. P�nym wieczorem, kiedy niebo pe�ne by�o wielkich, jasnych gwiazd, czerwony helikopter wylecia� zza ciemnej �ciany lasu. Migocz�c �wiate�kami, zatoczy� �uk nad pot�nym, ciemnym i u�pionym zamkiem, wreszcie �agodnie osiad� na jego wewn�trznym dziedzi�cu. Teraz ju� i smok Bambolczyk siedzia� w kabinie. By� zbyt zm�czony, by lecie� o w�asnych si�ach. Zreszt�, zm�czeni i przygn�bieni byli wszyscy - poszukiwania trwa�y tak d�ugo i nie zda�y si� na nic. Daremnie przedzierali si� przez g�stwin�, daremnie kaleczyli d�onie kolczastymi 22 ga��ziami, pr�no zagl�dali pod ka�dy niemal krzaczek. Bambolina i porywacze znikli! Tote� po wyl�dowaniu siedzieli przez chwil� bez ruchu w przytulnej kabinie helikoptera. Nikt nic nie m�wi�, i w�a�ciwie nikomu nie chcia�o si� wysi���. Dopiero Wicio, kt�ry by� weso�y, bo �wietnie si� wyspa�, przerwa� milczenie: - Co my�licie o kolacji? - spyta� i wszyscy naraz poczuli, jak nap�ywa im do ust �linka. - O! - powiedzia� Bambolczyk. - Ten ptaszek ma racj�, chod�my na kolacj�. Oczywi�cie zapraszam i na nocleg. Wzdychaj�c i pow��cz�c nogami, zm�czona gromadka wesz�a po szerokich kamiennych schodach. U ich szczytu wznosi�a si� brama, a przed bram� sta� ma�y, z�o�liwy smok w zbroi stra�nika. - Do kogo? - spyta�. - Prosz� o przepustk�. Ble-ble. - To ja, Bambolo, i m�j stryj, i nasi go�cie. - Jacy go�cie? Niech oka�� przepustk�. Ble-ble. - Nasi go�cie, przyjacielu - wtr�ci� basem smok Bambolczyk - nie potrzebuj� przepustek. S� bardzo zas�u�eni w sprawie poszukiwania Bamboliny. - A ja i tak ich nie wpuszcz�. Przepis to przepis. Ble-ble. - Bez kawa��w. Jeste�my zm�czeni i g�odni. - A nie wpuszcz�! Pana wpuszcz� i panicza Bambola wpuszcz�, A obcych wpuszcza� mi nie wolno. Rozkaz ksi�cia. Ble-ble. - Ty durny s�u�bisto! - rykn�� smok Bombolczyk. - Wo�aj mi tu zaraz ksi�cia! - Jego Wysoko�� ju� �pi. Ble-ble. - No wi�c jakie widzisz wyj�cie, ty mato�ku! - Ja tu nie jestem od widzenia wyj�cia. Ja tu jestem od widzenia wej�cia. Ble-ble - powiedzia� zadowolonym g�osem stra�nik i zagrodzi� halabard� przej�cie. - Ojej, stryju - mrukn�� Bambolo. - Po co si� stryjo z nim u�era? Bierzmy ich na plecy i le�my na pi�tro! - Masz s�uszno��, Bombolo - rzek� smok i wzi�� Andrzeja na plecy, po czy ulecia� z nim w powietrze. Zosia, jako os�bka znacznie l�ejsza od brata, usiad�a na plecach Bambola. A Wicio, stworzenie lataj�ce samodzielnie, wzbi� si� na wysoko�� pierwszego pi�tra. Jednak�e kiedy wszyscy stan�li na szerokim kamiennym balkonie, przekonali si�, �e czujny stra�nik nie da� za wygran�. Z wn�trza zamku dochodzi� przera�liwy d�wi�k wielu dzwonk�w, a po chwili do ich ch�ru do��czy�o si� basowe urywane buczenie ochryp�ej syreny okr�towej. Andrzej i Zosia popatrzyli na siebie i parskn�li �miechem. Je�eli ksi��� istotnie spa�, to mia� przykre przebudzenie. W�a�nie w��czy�a si� jeszcze jedna syrena alarmowa. Ca�y zamek a� trz�s� si� w posadach. 23 Ksi��� Bambolarz, jak si� okaza�o, jeszcze nie spa�. Le�a� tylko w ��ku i my�la� o porwaniu, a tak�e o innych trudnych sprawach minionego dnia. Kiedy us�ysza� sygna�y alarmowe, wdzia� spiesznie szlafrok z p�sowego aksamitu, z�apa� wielostrza�owy pistolet spod poduszki i pod��y� na spotkanie go�ci. Na widok brata i syna uspokoi� si� zupe�nie. - Kolacja! Ble-ble! - krzykn�� i w mgnieniu oka sala, w kt�rej wszyscy si� znajdowali, zaroi�a si� smokami w fartuszkach i smokami w liberiach, biegn�cymi w r�ne strony, nios�cymi �wiece w lichtarzach i otwieraj�cymi drzwi. Za chwil� do sali wjecha� wielki st� na k�kach, za�adowany najwspanialszymi smako�ykami. Andrzej zacz�� przeprasza� ksi�cia za tak p�ne odwiedziny, ale ten przerwa� mu ju� po kilku s�owach. - I tak nie spa�em - warkn��. - Szkoda, �e ten idiota na dole narobi� ha�asu. Ble-ble. To ci�gle powtarzanie �ble-ble" brzmia�o naprawd� zagadkowo. A r�wnie zagadkowe by�o to, �e smoczek Bambolo, kiedy tylko znalaz� si� przed obliczem ojca, natychmiast zacz�� tak�e m�wi� �ble-ble", i to niezwykle cz�sto. Opowiadanie o tym, jak dzielnie zachowali si� Andrzej i Zosia, szukaj�c przez wiele godzin Bamboliny, pe�ne by�o tego bleblania i ko�czy�o si� te� okrzykiem �Ble-ble!". Ksi��e Bambolarz s�ucha� bez s�owa, nie zmieniaj�c pozycji. Siedzieli wszyscy wok� bia�o nakrytego sto�u i Andrzej widzia� dok�adnie straszn� paszcz� Bambolarza - zupe�nie niepodobn� do paszczy jego brata, Bambolczyka. O, ksi��� Bambolarz by� zupe�nie inny ni� jego brat. Od razu wida� by�o, �e jest bardzo z�y i gro�ny. Jego paszcza nie zna�a u�miechu. Jego g�os by� straszny i charkotliwy. Jego oczy by�y nieufne i pe�ne w�ciek�o�ci. Jego mina zdradza�a brzydki charakter i niecne zamiary. Siedzieli wszyscy po�rodku ponurej sali. By�a tak wysoka, �e sufit gin�� w ciemno�ciach. Ciemno by�o tak�e nawet wok� sto�u. Dr��cy blask �wiec, osadzonych w metalowych lichtarzach, oblewa� tylko bia�y obrus i - piramidy, stosy, budowle z jedzenia. Trufle, raki, homary, �ososie, kawior', pasztet z g�sich w�tr�bek zapiekany w wie�y z ciasta, pieczona dziczyzna, wina, soki, i owoce - wszystko to by�o zgromadzone na stole w wymy�lnych kszta�tach i cho� nasi podr�nicy jedli ju� od p� godziny - w g�rach smako�yk�w nie dawa� si� dostrzec uszczerbek. Tylko Zosia jad�a ma�o. Sennie i bez zapa�u d�uba�a widelcem w talerzu z sa�atk�. Wreszcie g��wka si� jej kiwn�a raz i drugi i dziewczynka zasn�a nagle, opieraj�c czo�o z jasn� grzywk� o wielk� szynk�. Biedna Zosia, by�a dzisiaj okropnie zm�czona. 24 Andrzej te� by� senny, ale niepok�j kaza� mu zachowa� trze�wo�� umys�u. Zastanawia� si�, czy tym razem przygoda nie jest troch� zbyt wspania�a. Noc, dom daleko, rodzice nie wiedz� nawet, dok�d polecia�y dzieci ... znik�d ratunku w razie niebezpiecze�stwa. A tu tajemniczy i ponury zamek ... a naoko�o smoki ... smoki ... i tylko smoki ... - kawa�ek �ososia stan�� Andrzejowi w gardle, wi�c popi� go sokiem z kryszta�owego kielicha. Smok Bambolczyk natomiast pi� du�o wina i w trosce o sw�j z�b unika� jedzenia. Wkr�tce zrobi� si� osowia�y, wzdycha� ci�ko i gada� co� pod nosem o ma�ej Bambolinie. Smoczek Bambolo za� jad� straszne ilo�ci wszystkiego, jakby g�odowa� od tygodni. - Synu, ko�cz - powiedzia� ksi��� Bambolarz. - Wszyscy niech ju� id� spa�. Jutro dalsze poszukiwania. Znajdziemy Bambolin� i znajdziemy porywaczy! I do wie�y ich! Ble-ble! - ostatnie s�owa wyrycza� g�osem tak okropnym, �e Andrzejowi zimny dreszcz przebieg� po plecach. Coraz mniej podoba�a si� ch�opcu przygoda. Postanowi�, �e trzeba jak najpr�dzej wraca� z Zosi� do Poznania. Ech, mo�na wyruszy� jeszcze dzi�, gdyby nie to, �e Zo�ka w�a�nie zasn�a. Ale jutro o �wicie .... - Jutro o �wicie - powiedzia� nagle ksi��� Bambolarz g�osem coraz bardziej charkotliwym - pobudka. My wszyscy i stra�nicy. Nikogo nie mo�e brakowa�. I sfora ps�w. Przeczeszemy ca�� wysp�. Ble-ble. - Dziwi mnie, drogi bracie, �e� dotychczas tego nie zrobi�. Ble-ble - odezwa� si� z wyrzutem smok Bambolczyk. Ksi��� rzuci� mu z�e spojrzenie. - My�la�em, �e s� na innej wyspie. Albo jeszcze dalej. Ble-ble. - To g�upio my�la�e� - zauwa�y� smok Bambolczyk nieostro�nie, gdy� wypi� ju� nieco za wiele wina. Zrozumia� to w jednej chwili, gdy w �lepiach ksi�cia zapali�y si� jakby dwa czerwone p�omyki, a jego zielona �apa schwyci�a n� tkwi�cy w pieczeni i cisn�a go przez ca�� d�ugo�� sto�u. Ostrze �wisn�o obok g�owy �pi�cej Zosi, b�ysn�o przed nosem Andrzeja i wbi�o si� w oparcie krzes�a, tu� za g�ow� smoka Bambolczyka. - Uwa�aj, co m�wisz! Ble-ble! - warkn�� ksi��� Bambolarz. - Prze ... przepraszam - wyj�ka� przera�ony Bambolczyk i podni�s� si� od t sto�u. - Wybacz, drogi bracie, nagle poczu�em si� senny. - A gdzie �ble-ble"?! - rykn�� ksi���. - Ble-ble, oczywi�cie, ble-ble! - pos�usznie odpowiedzia� Bambolczyk i spiesznie wyszed�. Andrzej szarpn�� za �okie� �pi�c� siostrzyczk�. Podnios�a g�ow�. - My te� ju� si� po�egnamy - powiedzia� Andrzej, ci�gn�c Zosi� za r�k�. - A gdzie �ble-ble"? - zarycza� ksi���, kieruj�c ku Andrzejowi swoje czerwone oczy. - Jakie zn�w �ble-ble"? - spyta� ch�opiec. 25 - On nie wie! Bambolo, wyja�nij mu. Ble-ble. - Tak jest, tato. Wi�c Andrzeju, musisz wiedzie�, �e tata ... - Jego Wysoko�� ksi��� Bamboiarz, ble-ble! - rykn�� smok na syna. - Tak jest, Wasza Wysoko��. Ot� Jego Wysoko�� ksi��� Bamboiarz wprowadzi� w naszym kraju nowy j�zyk, znacznie lepszy od poprzedniego.Jest to j�zyk �ble-ble". - Smoczek Bambolo spu�ci� oczy, jakby zak�opotany, i drewnianym g�osem m�wi� szybko dalej: - J�zyk �ble-ble" jest fantastycznie prosty. Zamiast wielu r�nych s��w m�wi si� po prostu �ble-ble". I ju�. Nie ma gramatyki, nie ma ortografii, nie ma sk�adni i innych niepotrzebnych g�upstw. Nikt nie robi b��d�w, bo m�wi si� wy��cznie �ble-ble". Ble-ble. - 0 - powiedzia� Andrzej niepewnie. - Chcia�bym co� us�ysze� w tym j�zyku. - Bleble. Bleble ble bleble - rzek� Bambolo i spojrza� wyczekuj�co na Andrzeja. - Hm ... - mrukn�� ch�opiec. - Prawd� m�wi�c, nie rozumiem. - Pewnie, ale to nic - powiedzia� Bambolo. - Czy koniecznie musisz rozumie�? Ble-ble. - No, wola�bym rozumie�, prawd� m�wi�c. - A wi�c powiedzia�em: �Prosz�. Pi�kna dzi� pogoda". - Nie, Bambolo. Powiedzia�e� tylko kilka razy �ble-ble". - A ten zn�w czego si� m�drzy?! - wrzasn�� ksi��� Bamboiarz, wal�c pi�ci� w st�. - Widzi przecie�, �e jeszcze pracujemy nad szczeg�ami! W ka�dym razie niech pami�ta, �e j�zyk �ble-ble" obowi�zuje absolutnie wszystkich mieszka�c�w i go�ci wyspy. Je�li kto� ma naprawd� co� wa�nego do powiedzenia, mo�e m�wi� normalnie, ale zawsze na zako�czenie musi doda� �ble-ble" na cze�� mojego pomys�u! Ble-ble! - Ale� to strasznie g�upie! - nie wytrzyma� Andrzej. I roze�mia� si� g�o�no. A to by� wielki b��d. W jednej chwili st� z kolacj�, kryszta�ami, zastaw� i kwiatami w wazonach polecia� przez ca�� sal�, rzucony pot�nymi ramionami ksi�cia Bambolarza. Okropny ryk wydar� si� z ksi���cego gard�a, z nozdrzy trysn�y p�omienie i dym, a z paszczy potoczy�a si� piana. - Do wie�y! Do wie�y z nim! - rycza� Bamboiarz, tupi�c nogami. Przera�ona Zosia wubuchn�a p�aczem. Potem przypad�a do brata i obj�a go ramionami. Wicio, os�ab�y ze strachu, schowa� si� za kamienn� kolumn� i siedzia� tam cicho jak mysz pod miot��. Smoczek Bambolo, nie mniej ni� inni wystraszony, sta� nieruchomo i wykr�ca� sobie paluszki. - Ble, ble, tata - rzek� wreszcie nie�mia�o. - Nie gniewaj si�, przecie� wiesz, �e jeste� genialny. Ble-ble. - Ma m�wi� �ble-ble"! - wrzasn�� Bamboiarz, pokazuj�c paluchem Andrzeja. - Nie powiem - wycedzi� Andrzej przez z�by. - Nie powiem. - Stra�! Zabra� t� dziewczyn�! I do wie�y! - zarycza� smok, �api�c Zosi� za rami�. 26 - Powiem! - krzykn�� Andrzej, wydzieraj�c siostr� z uchwytu ksi�cia. - Ble-ble! - Jeszcze raz! Ble-ble! - Ble-ble! Ble-ble! A teraz dobranoc, Wasza Wysoko�� - powiedzia� Andrzej, mocno przyciskaj�c Zosi�. Tak bardzo j� kocha� w tej chwili. - Dobranoc, ble-ble. - Zaprowadz� was do sypialni - szybko rzek� smoczek Bambolo i spu�ci� oczy, �eby nie widzie� znak�w, jakie dawa� mu ojciec. - Wasza Wysoko��, czy mo�emy odej��? - A gdzie �ble-ble"? - powoli i gro�nie spyta� ksi���. - Ble-ble, tato. Ble-ble. - No, jazda, precz mi z oczu! Ble-ble! - rykn�� Bambolarz i rzuci� 0 kamienn� �cian� kryszta�owym pucharem. I kiedy okruchy szklane z brz�kiem i dzwonieniem toczy�y si� po kamiennej posadzce, a chichot ksi�cia rozbrzmiewa� w ca�ej wielkiej sali - dzieci i smoczek Bambolo co si� w nogach p�dzili d�ugim, ciemnym 1 zimnym korytarzem. Nad nimi, a czasem i przed nimi �opota� skrzyd�ami gadaj�cy ptak Wicio. - To tu - cicho powiedzia� Bambolo i nacisn�� ogromn� �elazn� klamk�. Masywne d�bowe drzwi uchyli�y si� powoli, ukazuj�c jasno o�wietlone wn�trze niedu�ej sypialni. Pod �cianami sta�y naprzeciw siebie dwa rze�bione ��eczka z ciemnego drzewa. Nad ka�dym z nich zwisa� b��kitny baldachim. - To nasz pok�j - szepn�� Bambolo. - Teraz nie mog� tu spa�. Za kar�, �e nie dopilnowa�em Bamboliny, musz� spa� na pod�odze, w pokoju taty. No, dobranoc. - Bambolo, poczekaj! - Andrzej przytrzyma� smoczka za r�k�. - Chc� ci� jeszcze o co� spyta� ... - Nie, nie mog�, nie mog� - zaszepta� Bambolo, odwracaj�c oczy. - Musz� zaraz wr�ci�. Tata b�dzie mnie przepytywa� z �ble-ble". Co wiecz�r to robi. Lec�, dobranoc! - Do jutra! - Andrzej klepn�� smoczka w rami�. By�o mu go �al. Biedny Bambolo nie mia� lekkiego �ycia w tym wspania�ym zamku. Znikn�� za drzwiami i zamkn��