4659

Szczegóły
Tytuł 4659
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4659 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4659 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4659 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Damian Adamowicz KARA Tak. Zbli�a�a si� zima. Dni stawa�y si� coraz kr�tsze. Niebo zasnu�y ciemne, szare chmury. Co kilka dni wszystko to zmywa� deszcz ,rozwadniaj�c �wiat swoimi kroplami. I wtedy sta� si� cud. W niedziel� znikn�y chmury, a pojawi�o si� ... S�o�ce. Na przera�liwie jasnoniebieskim niebie sun�� nisko o�lepiaj�cy kr��ek, gor�cy jak w �rodku lata. Jego promienie o�wietla�y po��k�e na drzewach li�cie, ich stosy na chodnikach. �wiat�o przedziera�o si� przez ga��zie nadaj�c parkowej alei co� z magii, bajki ? Nie �pieszy� si�. Kontemplowa�. Mia� czas, zosta�o mu dwadzie�cia minut, a do ko�cio�a by�o jeszcze tylko kilka kro- k�w. Zawsze chodzi� na msz� dla dzieci. Przynajmniej kazania by�y normalne, zdrowe. Nie takie, jak na innych, pe�ne ��ci i nawo�ywa� do zmiany rzeczy, kt�rych nie mo�na zmieni�. That`s ridiculous - jak powiedzia� jeden jego kumpel na kr�tko przed ostatecznym "odpisaniem" si� od katolicyzmu. Cz�owiek jest omylny. Tylko kt�ry!? Teraz si� tym nie przejmowa�. Urzek�a go nag�a zmiana pogody, chwila, po- darowana przez ... Boga ? Skr�ci� w �cie�k� wiod�c� "na skr�ty", czyli wzd�u� parkowego ogrodzenia. W jego, tj. parku, p�nocnym rogu sta� stary, jeszcze przedwojenny pa�acyk. Troch� ju� zniszczony. Po '45 kto�tam go odbudowa�. Nie wiedzie� czemu nie pos�u�y� nikomu za magazyn. Ciekawe, �e zawsze w jego pobli�u by�o ciemniej; i czu�o si� przenikaj�cy ko�ci ch��d. Ale nie dzisiaj. Sp�nione S�o�ce lata nape�ni�o ponure mury blaskiem, tak, �e dom wyda� mu si� Camelotem. Dok�adnie tak to skojarzy� : za-mek kr�la Artura. C�, skutek fali legend anglosaskich. Jakby to polskich nie by�o. Tymczasem na daw-no niestrzy�onej trawie przed schodami trzy czarne jak smo�a kruki bi�y si� o ogryzek bu�ki. Popatrzy� na zegarek. O rany ! W niepoj�ty spos�b min�� czas przewidziany na doj�cie. Przyspieszy� kroku. Nie lubi� si� sp�nia�. Jakie� stare uwarunkowanie, pewnie jeszcze z dzieci�stwa. Z ko�cio�a wyszed� prawie ostatni. Zamy�li� si�. O �azarzu. "�azarzu, wsta� i id� !" a ten wzi��, wsta� i poszed�. Tak sobie, bez niczego, podni�s� si� z mar, i poszed�. Dawno ju� zimny, sztywny nieboszczyk znowu �y�. Ale nie to jest zastanawiaj�ce, nawet nie to, jak On to zrobi�, ale to, dlaczego. Dlatego, �e ro- dzina p�aka�a ? �ona straci�a ch�opa, tfu, m�a ? Dzieci ojca ? Kumple kompana od dzbana ? Kurwa, dlaczego nikt nie zapyta� �azarza, czy ON chce znowu �y� !? Gdzie tu, kurwa, sprawiedliwo�� !? Wzbu- rzony szed� szybkim krokiem przez ten sam park. Opr�cz niego nie by�o tam nikogo. Wszyscy pop�dzili do dom�w, na�re� si�, usi��� przed telewizorem i cieszy� mich�, �e nic nie musz� robi�. A potem zaczn� j�cze�, �e jutro poniedzia�ek. Nie cierpia� tego. To takie ma�ostkowe. Nogi same zaprowadzi�y go do pa- �acyku. Kruki ju� dawno zapomnia�y o bu�ce i teraz wygrzewa�y si� na S�o�cu, drepcz�c po stoj�cej przy �cie�ce drewnianej �awce. Kiedy go zobaczy�y zerwa�y si� przestraszone z krakaniem i wzlecia�y nad dom zataczaj�c du�e kr�gi. Po chwili usadowi�y si� na gzymsie i zacz�y czy�ci� swoje pi�rka. W krzakach co� zaszele�ci�o i wylaz� z nich d�ugi, czarny, troch� podpalany, jamnik. Pow�szy� chwil� wok� kosza na �mieci, ustawionego przemy�lnie blisko �awki. Hej, przecie� on jeszcze nigdy nie by� w �rodku tego domu ! Ale tak w�azi� ? Musia� chwil� pomy�le�. Usiad� na �awce i popatrzy� na budynek. Do�� stromy dach pokrywa�a wcale dobrze trzymaj�ca si� czerwona dach�wka. Dooko�a ci�gn�a si� kamionkowa rynna. Na rogach przysiad�y kamienne gargulce, z zastyg�ymi wyrazami strachu (?) na twarzach (?) Eee, pew-nie to wra�enie odleg�o�ci. Domek by� jednopi�trowy. Na parterze wszystkie okna chroni�y si� za drew- nianymi okiennicami. Pomi�dzy nimi pleni� si� bluszcz. Albo dzikie wino. Albo inny chwast. Nie zna� si� na botanice, ale ekstra to wygl�da�o. Ca�o�� by�a stateczna, stara i wog�le. Im d�u�ej wpatrywa� si� w niego tym wi�cej zauwa�a� szczeg��w i tym bardziej chcia� zobaczy�, co jest w �rodku. Wewn�trz. W tym momencie us�ysza� skrzypienie �wiru. �cie�k� kto� nadchodzi�. Spojrza� i zobaczy�. Nieznajom� ? Nigdy w �yciu jej nie widzia�, ale m�g�by przysi�c, �e zna j� od zawsze. Sk�rzana kurtka, d�insy, jasna bluzka. Proste, lekko kr�cone w�osy barwy kasztanowego ognia, g��bokie w zieleni oczy, i te usta... Pode-sz�a do niego. Popatrzy�a. - Cze�� ! - Cze�� - odpar� niepewnie. - Podoba ci si� ten dom ? - zwr�ci�a g�ow� w kierunku budynku. - Aha - - Wejdziemy ? - zapyta�a weso�o i nie czekaj�c na odpowied� ruszy�a do wej�cia. - Hej, poczekaj ! - krzykn��, nieporadne rzucaj�c si� za ni� w pogo�. Nim bowiem dotar�a do niego tre�� pytania dziewczyna by�a ju� na schodach wiod�cych do ci�kich, rze�bionych, d�bowych drzwi. Szybko wyprzedzi� j� i z�apa� za klamk�. Szarpn��. Nic. Bez efektu. - Mo�e tu gdzie� jest klucz ? - zapyta� z nadziej� w g�osie. Ona roze�mia�a si�, nie, �eby szyderczo. Po porostu tak, jak si� �miejemy z przyjaciela. O ! Serdecz- nie. Nacisn�a klamk� i popchn�a drzwi. Chcia� si� zapa�� pod ziemi�, a jednocze�nie by� pewien, �e to nie on tu stoi, �e jest tylko widzem dziwnego teatru dw�ch aktor�w. I S�o�ca. Ono bowiem o�wietli�o wn�trze przestronnego holu, maluj�c na kolorowej posadzce ich cienie. - Wchodzisz, czy nie ? - zapyta�a z lekk� nutk� zniecierpliwienia. - Ju�, ja tylko... - C�. Nie pierwsza to, i nie ostatnia dziewczyna, kt�ra zawr�ci�a mu w g�owie. Za- trzyma� si� niepewnie na �rodku pomieszczenia. Przy �cianie ciemne, drewniane schody. Wy�lizgane po- r�cze b�yszcza�y w �wietle dnia. Czerwony chodnik na stopniach, sprawiaj�cy wra�enie, jakby by� j�zy- kiem odpoczywaj�cego psa. Mo�e raczej smoka. Kwestia skali. Rozejrza� si� wok�. - Popatrz, tu jest kontakt - us�ysza� nagle i rozb�ys�o �wiat�o. Pod wysokim, bia�ym sufitem wisia� �y- randol. �adny. Stylizowany na zabytkowy. Pewnie kryszta� - pomy�la� p�artem. Wtedy, nie wiadomo dlaczego, przysz�o otrze�wienie. - Hej, czy ja ci� znam ? - zapyta� poszukuj�c wzrokiem dziewczyny. Wy�oni�a si� z jakiego� bocznego korytarza. - Taa, a co ? - Kiedy my�my si�... ? - W parku, przed chwil� - zielone oczy patrzy�y na niego z zaciekawieniem, a on powoli zapada� si�, dochodzi� do coraz dalszego dna... Brrr.. otrz�sn�� si�. - Chodzi mi czy wcze�niej... - Nie. To wa�ne ? - to by�a wyra�na ironia. - Och, po prostu pr�bowa�em przypomnie� sobie twoje imi�. Przecie� nie b�d� wo�a� "Hej, ty" - do-da� podst�pnie. - Diana. - S�ucham ? - mimo wszystko co� sta�o si� z jego umys�em, bo nie kojarzy� najprostszych rzeczy. - Mam na imi� Diana. - Dziewczyna mia�a anielsk� cierpliwo��. Podesz�a do zegara stoj�cego pod �cian�, po przeciwnej stronie schod�w. - Ja jestem Wiktor. - Ruszy� w jej kierunku. - Ten zegar jest naprawd� stary - odpar�a. - Sp�jrz na ten wz�r - Faktycznie. Takich zegar�w si� ju� dawno nie robi. Wahad�o powoli, jakby od niechcenia b�yska�o srebrnym, zwierciadlanym obrazem. Znowu zobaczy� j� i znowu straci� panowanie nad swoimi my�lami. - Pierwszy raz tu jeste� ? - zapyta�a. - Tak - obr�ci� si� powolnie na pi�cie szukaj�c nast�pnych eksponat�w. Brakowa�o tylko kontuaru i haczyk�w na klucze, a by�oby tu ca�kiem jak w hotelu. "U Drakuli" he, he.- pomy�la�.. Przez otwarte drzwi dobiega�o z zewn�trz ochryp�e krakanie kruk�w, kt�re zn�w znalaz�y jakie� resztki. - Chod�, oprowadz� ci� - z�apa�a go za r�k� i poci�gn�a w kierunku najbli�szych drzwi. By� zbyt za- skoczony, by oponowa�, czy zareagowa� w jakikolwiek spos�b. Jasny gwint. Zauroczy�a mnie, czy co ? Czarownica ? Wied�ma ? Wr�ka ? Eee tam, zwyczajna dziewczyna, tylko z jej twarz� jest co� nie tak. Nikt nie jest tak ... pi�kny ? Nie m�g� zdecydowa� si� na pasuj�ce okre�lenie. Tymczasem ona ci�gn�a go przez korytarz, na kt�rego �cianach wisia�y r�ne obrazy. Jakie� postacie, bitwy, pejza�e. Jeden za- pami�ta�. By� to ocean przed burz�.. Ciemnogranatowa otch�a� wody zaczyna�a w�a�nie marszczy� si�, b��kitne niebo zakrywa�y chmury. Tu jeszcze kr��y�y czarno-bia�e mewy, a tam ju� rodzi�y si� bia�e grzywacze. Neptun pokazywa� sw� pot�g�. Bezrozumna si�a wody targn�a ma�ym �aglowcem, kt�rego zrywaj�ce si�, jak do lotu, �agle �opota�y na wietrze na kszta�t sztandar�w. - A tu jest kuchnia - powiedzia�a tonem starego kustosza muzeum. Rzeczywi�cie. Na �rodku pomiesz- czenia, do kt�rego weszli, sta� piec, nad kt�rym wisia� ca�kiem nowoczesny, blaszany wyci�g. Na meta- lowej p�ycie sta�o kilka garnk�w i jaka� patelnia. - Chcesz jab�ko ? - ledwie zdo�a� z�apa� nadlatuj�cy owoc. Ugryz�. By�o s�odkie i soczyste. ��toczer- wone. Jak malowane. - To z tego sadu. Jest po drugiej stronie. Chcia� o co� zapyta�, ale nie zd��y�. Ju� p�dzili dalej. - To jest jadalnia. - D�ugi st�, przykryty bia�ym obrusem. Po bokach krzes�a z wysokimi oparciami, chyba dwana�cie. I trzynaste na kr�tszym boku. Pod �cian� kominek, w kt�rym le�a�o kilka (trzy ?) nadpalonych bierwion. Otworzy�a szeroko bia�e drzwi po przeciwnej stronie wej�cia. - A to sala balowa. W�a�ciwie salon, ale "sala balowa" lepiej brzmi. Zata�czymy ? - i nim si� obejrza� ju� wirowa� po b�yszcz�cym parkiecie w jakim� walcu. Gdzie i kiedy ja si� nauczy�em ta�czy� ? - pomy-�la�. Ona ta�czy�a wspaniale, lekko... Nagle dotar�o do niego, �e ta�cz� w rytm muzyki. Sk�d tu muzyka ? Wyrwa� si� z jej obj�� i rozejrza� woko�o. - Co to gra ? - Niewa�ne - jej beztroska by�a zastanawiaj�ca. - Chod� dalej. Nie widzia�e� jeszcze, co jest na g�rze. - Zn�w z�apa�a go za r�k� i wybiegli do holu. Na schodach zdecydowa� si� dzia�a�.. Na ich szczycie wy�li- zgn�� si� z niezbyt mocnego u�cisku. - Przesta� ! - dziewczyna przebieg�a jeszcze kilka krok�w i zatrzyma�a si�. Opuszczona g�owa zas�o-ni�a twarz kosmykiem p�omieni. Nie, teraz to by�y zwyczajne w�osy, a jej weso�y nastr�j prys� w niebyt. - Przepraszam... ja... Cholera, przesadzi�em - pomy�la�. - Hej, ja si� nie gniewam, tylko... tylko to jest tak zaskakuj�ce - - My... wog�le si� nie znamy... A ja tak ci� targam po ca�ym domu. - Jej oczy zeszkli�y si�. Zrobi�a krok w jego kierunku. - Ale ja... czu�am si� taka samotna - teraz ju� prawie chlipa�a. Kurwa, co ja powiedzia�em nie tak !? - pomy�la�. Zrozumienie psychiki kobiet r�wna�o si� ze zdoby- ciem zim� Kilimand�aro id�c przez ca�y czas na r�kach. Uku� sobie to por�wnanie kiedy�, w ponury wie- cz�r. To znaczy wiecz�r by� �adny, ale on by� w ponurym nastroju. Tymczasem por�wnanie wr�cz do- skonale odzwierciedla�o jego umiej�tno�ci. A ona przytuli�a si� do niego i p�aka�a w rami�. - Hm - chrz�kn��, aby zyska� na czasie. - Czy ty mnie czasem nie wykorzystujesz ? - zapyta� sil�c si� na humor. Zesztywnia�a i odsun�a go od siebie. - Wyjd� ! - powiedzia�a mocnym g�osem. - Wyjd� z tego domu. I nie wracaj - przykaza�a. - Moment, na jakiej zasadzie mo�esz wyrzuca� st�d kogo chcesz ? - pomijaj�c to, �e nie wiedzia�, w kt�rym miejscu pope�ni� b��d, ca�a sytuacja zaczyna�a go wkurza�. Jeszcze kilka chwil i b�dzie w stanie machn�� na wszystko r�k� i p�j��. Gdziekolwiek. Cho�by do klubu, gdzie zawsze siedzi jaki� kole�, gdzie przy piwie mo�na ... powspomina� zielonych w swej g��bi oczu, kt�re teraz nabra�y stalowego odcienia. - Na takiej, �e to m�j dom, ja w nim mieszkam, a ty nie. Wi�c b�d� �askaw i wypieprzaj st�d. - Ostat- nie zdanie by�o lodowato zimne. - Wybacz, o Pani, W�adczyni na Zamku, �em urazi� czem godno�� Wasz�. Jam niegodzien. - Stara� si�, �eby wypad�o jak najbardziej b�aze�sko, ale nic z tego nie wysz�o. Dziewczyna parskn�a �miechem. - Przeprosiny przyj�te. Chod�, zobaczysz sypialnie i �azienk�. Do��, do��, po trzykro� do��. Odwr�ci� si� i zacz�� zbiega� ze schod�w. - Wracaj ! Nie b�d� taki obra�alski - dogoni� go krzyk, jeszcze weso�y. Zawaha� si� chwil�, ale ruszy� dalej. - Nie wyg�upiaj si� ! - g�os zadrga�. - Usi�dziemy gdzie� i ci wszystko spokojnie wyt�umacz� ! S�yszysz ! - g�os b�aga�. Ciekawo�� zwyci�y�a. Zawr�ci� i po chwili by� przy niej. - Tylko bez wyg�up�w - ostrzeg�. - Dobra, dobra. Sypialnia by�a przestronna. wielkie �o�e, z jasnozielonym baldachimem, podtrzymywanym przez mi- sternie rze�bione s�upki. - Siadaj. b�dziesz tak sta� ? Nie, nie b�dzie. Usiedli na skraju. Materac ugi�� si� �agodnie pod ci�arem ich cia�. - Bo widzisz... - zacz�a niepewnie. Po chwili pochyli�a si�, jakby chcia�a ... go poca�owa� ? Ale szybko odwr�ci�a g�ow�. Mimo to, dostrzeg� dziwny wyraz jej oczu. Co� na kszta�t ... b�lu ? - Widzisz ten portret, tam w rogu ? - zapyta�a. Wsta� i podszed� do obrazu. Przedstawia� kobiet�, w�a�ciwie dziewczyn�. Siedzia�a na jasno��tej otomanie. Ubrana w sukni� z okresu Ludwika XIV pa- trzy�a na obserwatora oczyma ... jego nowej znajomej. - To ja - powiedzia�a z kwa�nym u�miechem. - Zalewasz ? - by� szczery. Na tyle go by�o sta�. - Wiesz ile wtedy mia�am lat ? - zignorowa�a jego pytanie. - Pi��set osiemdziesi�t trzy, i pi�� miesi�cy, i jedena�cie dni. - By�a �miertelnie powa�na. - Zbzikowa�a� ? - g�os i on byli jedn� wielk� nadziej�. - Uciek�a� z wariatkowa, czy masz tylko nieby- wale wybuja�� wyobra�ni� ? - M�wi� prawd� - popatrzy�a na niego. Tak. Prawda wyp�ywa�a z jej spojrzenia jak... No, jak nie wiadomo co. Musia� jej uwierzy�. Nie mia� wyj�cia. W przeciwnym wypadku m�g�by powiedzie�, �e Ziemia jest wkl�s�a. Albo, �e nic nie czuje do tej dziwnej dziewczyny, kt�ra ma dzisiaj pewnie z tysi�c lat, i kt�ra ma w g�owie siecz... oczy zielone, g��bokie jak studnia, na dnie kt�rej mo�na zobaczy� swoj� dusz�. - M�wi� do ciebie. - Najwyra�niej nie zauwa�a�a, w jaki stan go wprawia. - S�ysz�, s�ysz�. - Odzyska� pewno�� siebie. Nagle z zewn�trz dobieg� ich ryk grzmotu. Burza ? Prze- cie� nie zapowiadali !? Wyjrza� przez okno. Od zachodu nadci�ga�y czarne k��by chmur. - Wiesz, musz� ju� i��. Mam kawa�ek do domu, a zanosi si� na niez�� ulew�. - roze�mia� si�, ale zmro- zi�a go sztuczno�� tego, co powiedzia�. - Nie wierzysz mi - beznadziejno�� w jej g�osie by�a niezmierzona. - Jak rany ! Jasne, �e ci uwierzy�em. To znaczy uwierzy�bym, gdyby� mi co� wi�cej wyja�ni�a, ale ju� dzisiaj nie ma czasu - m�wi� szybko, nieprzerwanie, jakby ba� si� dopu�ci� j� do g�osu. - Wiesz co, przyjd� tu jutro, o tej samej porze, okej ? B�dziesz ? - Przyjd�. Ja tu jestem zawsze. - Uspokoi�a si� troch�. Czeka�a ju� na jutrzejszy dzie�, kiedy mu wszystko opowie, zrzuci z siebie ci�ar, podzieli z kim� swoje ... cierpienie ? - To ja lec�. Cze��. Nie musisz mnie odprowadza� - doda� z u�miechem i znikn�� za drzwiami. Po chwili us�ysza�a trza�ni�cie wej�ciowych drzwi. Wyjrza�a przez okno. Szed� szybko parkow� aleja. Obej-rza� si�. Pomacha� r�k�, widocznie dojrza� jej twarz. Patrzy�a dalej, a jej oczy powoli ton�y we �zach. Tymczasem �wiat ton�� w strugach deszczu. Nie wytrzyma�a, i rozp�aka�a si�. D�ugo jeszcze sta�a w oknie, wpatrzona w dobrze, zbyt dobrze, znany krajobraz. Potem po�o�y�a si� i zasn�a. Jak zwykle m�-czy�y j� koszmary. Normalnie. On d�ugo nie m�g� spa�. A mo�e spa�, tylko o tym nie wiedzia� ? Ci�gle mia� w oczach obraz zielonej g��bi, pe�nej b�lu, samotno�ci, smutku i ufno�ci. Jeszcze nigdy nie widzia� podobnych oczu i m�g� sobie da� r�k� odci��, �e w �yciu takich wi�cej nie zobaczy. Nazajutrz zacz�� si� nowy tydzie�. Oczywi�cie poniedzia�kiem. Wiktor przy �niadaniu wspomina� wczorajsze wydarzenia. Tak. Trzeba to b�dzie jeszcze sprawdzi�. Po po�udniu stawi� si� pod pa�acykiem z r� w r�ku. Kto� mu kiedy� powiedzia�, �e to zawsze dzia�a. Nie mia� jeszcze okazji sprawdzi� tego w praktyce. Jego dotychczasowe znajomo�ci by�y zbyt powierzchowne, a ta tera�niejsza, cho� tak kr�tka, wydawa�a si� tak silna. Ju� przed wej�ciem zaniepokoi� go wygl�d domu. Cho� pogoda nie r�ni�a si� zbytnio od wczorajszej, dom straci� co� ze swego uroku. W �rodku tak�e by�o inaczej. - Hej ! Jest tu kto !? - zawo�a�. Odpowiedzia�o mu puste echo. - Obieca�em, wi�c przyszed�em ! Gdzie jeste� ? - ale odpowiedzi nie by�o. To nie by�o �mieszne. Za-cz�� biega� po ca�ym domu, krzycze�. Wreszcie dotar� na pi�tro, do sypialni, gdzie si� rozstali. Uch, jak to romantycznie zabrzmia�o. Romantycznie ? On i romantyk ? Jeszcze nie zd��y� si� nad tym dok�adnie zastanowi�, kiedy zauwa�y� na ��ku bia�� kartk�. Tkni�ty przeczuciem wzi�� j� do r�ki. I zacz�� czyta�. "Drogi Wiktorze ! Wybacz, �e nie mog�am Ci� dzisiaj przyj��. Nie jest to ode mnie zale�ne. Nie b�dzie to mo�liwe tak�e jutro. Ani pojutrze. Je�eli jednak nadal b�dziesz si� chcia� ze mn� spotka�, to przyjd� do tego domu za rok. Pami�taj. R�wny rok. A teraz �egnaj. Twoja Diana. P.S. Ca�kiem dobrze ta�czysz." Wiktor czyta� list raz po raz i ci�gle nie m�g� zrozumie�. Rozumia� co� innego. �e zakocha� si�. Bez pami�ci. No, dobra - "g��boko zauroczy�". Chrzani� to. Jedyn� teraz wa�n� rzecz�, nie rzecz�, osob�, by�a Diana. Tylko ona si� liczy�a. I tylko jej brakowa�o. Chcia�o mu si� wy�. Zmi�� w�ciekle kartk� po-kryt� kszta�tnymi literami. - We� si� w gar��, dupku ! - powiedzia� g�o�no. Dopiero teraz dostrzeg�, �e nadal �ciska r��, z kt�r� tu przyszed�. Ostro�nie po�o�y� kwiat na miejscu kartki i wyszed�. Odszed� z miejsca, gdzie spotka� t� jedn�, jedyn�. Drug� po��wk� pomara�czy, he, he. Odszed�. Na rok. Mija�y dni. Miesi�ce. Prawie o niej zapomnia�. Nie do ko�ca. Zabiegany, zalatany, noc� chciwie po- gr��a� si� w wspomnieniach. A one �udzi�y. Mami�y. Obiecywa�y. M�czy�y. Przychodzi� ranek i wszystko znika�o. Odchodzi�o, jak on wtedy odszed� z pustego domu. Min�a wiosna ciep�ymi burzami. Okoliczne sady pokry� bia�y dywan kwiat�w. Przysz�o lato, pustynna pora roku. Nie zauwa�y� tego. Le�a� na pla�y, a zielone fale szumia�y w zielonym morzy. Rdzawe niebo zachodz�cego S�o�ca zabarwia�o ich grzbiety. On tego nie widzia�. Nie by�o go tu. By� tam, i wtedy. Nie, �eby prze�ywa� wszystko jeszcze raz i raz. Po prostu by�. Po kilku tygodniach �wiat ogarn�a paj�czyna babiego lata. Bia�e nitki mkn�y w dal, z wia- trem. S�o�ce dawa�o coraz mniej ciep�a. Przez ca�y ten czas niczym si� nie zainteresowa�. Przewegetowa� miesi�ce trwaj�c u�piony w oczekiwaniu. I nawet bardzo nie musia� si� stara�. Z reszt�, �ycie nie serwo- wa�o zajmuj�cych kawa�k�w. Taa. Kumple kilka razy urz�dzali imprezy. Ostatni� na koniec lata. Po-szed�. Co mia� robi�. Czekanie by�o takie bezczynne; impreza by�a bezczynna. Bezbarwni ludzie w bez-barwnych ubraniach, bezbarwny p�yn w bezbarwnej butelce. Bezbarwne kolory. Szybko stamt�d wy-szed�. Przed siebie. By�o ju� ciemno, a okolic� otuli�a ciep�a, g�sta mg�a. Przez miasto przep�ywa�a rzeka, wi�c takie zjawiska by�y do�� cz�ste, ale zauroczy�o go to. Szed� i szed�, patrz�c na coraz to nowe ele-menty wy�aniaj�ce si� z bia�ej szaro�ci. Latarnia. Druga latarnia, pod ni� pies. Hm. Pies robi swoje. R�g jakiej� kamienicy. P�ot, ogrodzenie, metalowe pr�ty pokryte kropelkami osiad�ej na nich wilgoci. Co ja-ki� czas ceglany s�upek, zwie�czony granitow� kul�. Brama. Park ? Ol�ni�o go. Rok. To ju� min�� rok. Czy ju� jest ? Czeka. Ruszy� gwa�townie w g��b parku. Hen, na niebie wschodzi� Ksi�yc ponad mg��, roztaczaj�c nad drzewami woal srebrnego blasku. By� ju� blisko. W oknie na pi�trze dostrzeg� �wiat�o. S�abe, migotliwe. Zw�tpi�. A jak to dzicy lokatorzy ? Poczuj� zagro�enie i nat�uk� mu tak, �e na czwora-kach do domu wr�ci ? Chrzani� lokator�w. Teraz ju� nie zwalnia�. Szybko, szybko. Wbieg� po schodach do holu i po nast�pnych na pi�tro. Jedne drzwi by�y uchylone. Zza nich wydobywa�o si� �wiat�o. Pod-szed� i zapuka�. - Kto tam ? - us�ysza� zm�czony, ale, co najwa�niejsze znajomy g�os. Serce zabi�o mu mocniej. Z wra- �enia ? Czy ze strachu ? - To ja. Mog� wej�� ? - stan�� na progu. To by�a ta sama sypialnia. Co zawsze. Na ��ku le�a� skur- czony, zaschni�ty kwiatek. Na stole sta� �wiecznik, mosi�ny, o trzech ramionach, ale tylko w jednym tkwi�a zapalona �wieca. Pozosta�e dwa by�y siedliskiem wypalonych ogark�w, pokrywaj�cych go�cinne gniazda bezkszta�tnymi bry�ami wosku. Na �cianach ta�czy�y cienie rzucane przez migocz�cy p�omie�. Gdzie� jest przeci�g - pomy�la�by, gdyby m�g�. Ale nie m�g�. Na krze�le, za sto�em, siedzia�a ona. Do- k�adnie taka, jak� j� zapami�ta�. D�insy. Sk�rzana kurtka le�a�a na drugim krze�le, zwisaj�c bezwstyd-nie przez oparcie. Ona patrzy�a na niego. I znowu uton��. Wzlecia�. Skoczy� w przepa�� jej oczu otoczo-nych twarz� i kasztanowymi w�osami. - Hej, nie st�j tak - powiedzia�a weso�ym, smutnym g�osem. - Siadaj - zabra�a kurtk� z wolnego krze-s�a i powiesi�a na swoim. Usiad�. Nie wiedzia�, co powiedzie�. Kompletnie. Chcia� wyzna� co�, czego sam nie rozumia�. Zapyta� o co�, co nie pozwala�o mu spa� przez wiele nocy. I wiele dni. - Napijesz si� ? Dopiero teraz zauwa�y� stoj�c� za �wiecznikiem butelk�. Ciemn� i zakurzon�. Obok, w jej cieniu, kry�y si� dwa kieliszki. Wiedzia�a ? Jeden nape�niony by� do po�owy czerwonym, wr�cz szkar�atnym p�ynem. Nie odpowiedzia�. Ona mimo to podnios�a si� i nape�ni�a drugie szk�o. Poda�a mu bez s�owa i wzi�a sw�j. - Za co pijemy ? - Za moj� �mier� - odpowiedzia�a. Powa�nie. �miertelnie powa�nie. Taa. Ona wiedzia�a, jak go zasko- czy�. Albo jego wszystko zaskakiwa�o. Pow�cha�.. Wino ? Zapach tak jakby, ale spod zwyczajnego aro- matu winnego grona na alkoholu wy�ania� si� inny, s�odki i miedziany. Czy�by to by�a ... ? - Co to jest ? - Mo�e lepiej tego nie pij. Tak, nie wolno ci. - Prawie wyrwa�a kieliszek z jego r�ki. - Przepraszam, Nie powinnam... Nie nale�y... Powiniene� najpierw dowiedzie� si�... - O czym ? �e masz tysi�c lat ? A mo�e to ty powinna� dowiedzie� si�, �e ja ci�... - Stop ! Nie rzucaj s��w na wiatr ! - Przerwa�a mu gwa�townie. - Sam nie wiesz, co m�wisz. - Jednak co� mu m�wi�o, �e te "wietrzne", niewypowiedziane s�owa zrobi�y na niej jakie� wra�enie. - Przecie� na- wet mnie nie znasz... - Wi�c daj si� pozna�. Wtedy si� oka�e - Co si� oka�e ? - zapyta�a bez zwi�zku. Nie odpowiedzia�. Milczeli. - Dobrze wi�c. Pos�uchaj... - i opowiedzia�a mu. Wszystko. Jak si� potem okaza�o wi�cej, ni� chcia� i m�g� us�ysze�, ale wystarczaj�co, by ... Ale oto historia. Jej rodzina pochodzi�a z Irlandii. Jakie klasycz-ne, prawda ? Jej matka, babka, prababka, pra-pra... wszystkie mia�y kasztanowe w�osy, zielone oczy i szcz�cie w ma��e�stwie. Klasyczne. Samego dzieci�stwa nie pami�ta zbyt dobrze. Wie, �e si� urodzi�a. Klasyczne. I �e umar�a. Kla...syczne ? Mia�a pi�tna�cie lat, gdy zachorowa�a. Lekarze nie znali skutecz- nego remedium, a choroba szybko wyniszcza�a organizm. A� do ko�ca. Wie, �e rodzice bardzo rozpa- czali. Baaardzo. Tak bardzo, �e, jak ton�cy brzytwy si� chwyta, tak oni uczepili si� opowie�ci o celtyc-kim kap�anie o�ywiaj�cym umar�ych. Cena nie gra�a roli. Tylko kt�ra cena ? Druid policzy� sobie lekk� r�k� warto�� �wczesnych trzech wsi. Dosta� bez targowania, to co chcia�. A potem ju� klasycznie. "Dia-no, wsta� i chod�" - a ona wsta�a. I posz�a. Przed siebie. Ale to p�niej. Najpierw by�a rado�� z odzy-skanej cudem (!) c�rki. Potem mija�y lata i rado�� topnia�a. Bliscy starzeli si�. Ona nie. Przecie� umar�a. I z martwych powsta�a. Blu�nierstwo? Mia�a nadziej�, �e tak. �e B�g obudzi si� z drzemki i wszystko naprawi, �e wszystko b�dzie w porz�dku. Nic bardziej mylnego. - Mam nadziej�, �e ten pieprzony druid sma�y si� teraz w piekle. Albo �yje, tak jak ja - doda�a z m�ciwo�ci�. Przez lata obrasta�a wiedz� jak kamie� mchem. A� zacz�a zapomina�. Specjalnie. Na po- cz�tku sz�o jej to opornie, ale po d�ugim treningu dosz�a do wprawy. Co bardzo jej si� przyda�o. Pami��, to brzemi�. Pami�� to nie �w mech na kamieniu, lecz sam kamie�, staj�cy si� ziarnem, z kt�rego wyrasta g�ra. G�ra, na kt�rej szczycie siedzia�a ona. Samotna. Coraz bardziej. Nie wiadomo, czy by�a to jaka� kl�twa, czy druid co� spartaczy�, czy po prostu tak charakteryzowa�o si� zmartwychwstanie. Fakt by� taki, �e co jaki� czas zamienia�a si� w powietrze. No, nie dos�ownie, ale prawie. Nikt jej nie zauwa�a� a ona nie mog�a w �aden spos�b zwr�ci� n a siebie niczyjej uwagi. Tak by�o te� teraz. Widzia�a, jak czyta� jej list. Sta�a obok niego, bezsilna, a rozpacz rozdziera�a jej umys�. A mo�e serce. Dramatyczne, ale prawdziwe. Dzie�, w kt�rym si� spotkali by� pierwszym od wielu innych dni, kiedy znowu mog�a z kim� porozmawia�. To dlatego tak si� cieszy�a. I dlatego reagowa�a tak "�ywio�owo" na wszystko. Przecho-dzi�a ze skrajno�ci w skrajno��. Samotno�� wyniszcza. Podobno cz�owiek mo�e si� przyzwyczai� do wszystkiego. G�wno prawda. Chyba, �e wariowanie mo�na nazwa� przyzwyczajaniem. Cierpienie uszla-chetnia. Tak. Do pewnego momentu. Potem jest ju� tylko muliste dno, od kt�rego w �aden spos�b nie mo�na si� odbi�, w kt�rym mo�na si� tylko pogr��y�.. Tak jak ona. Przez wiele lat spotka�a wielu r�-nych ludzi. Dobrych i z�ych. Ka�da taka znajomo�� pozostawi�a po sobie jaki� �lad. Na przyk�ad ta z wampirami. Od nich to, z nud�w, nauczy�a si� pi� wino z krwi�. Takie jak to, kt�re mu zaproponowa�a. - Tak wi�c to ju� wszystko. A teraz spadaj gnojku - powiedzia�a znienacka. - Nie. - Co za "nie" ? Spadaj powiedzia�am. Ty te� mi si� ju� znudzi�e�. Tylko czasami potrzebuj� kogo�, �eby opowiedzie� mu t� bajk�. Spe�ni�e� ju� swoj� "rol�". Wi�c spadaj. - Nie, to nieprawda. - powiedzia� z moc�. - Ty nawet tak nie my�lisz. Odwr�ci�a gwa�townie g�ow�. - Zobacz, nawet nie nauczy�am si� porz�dnie gra�. A tyle mia�am czasu - westchn�a. Wsta�a i pode-sz�a do okna. Ruszy� za ni�. Za szyb� Ksi�yc przedziera� si� przez ga��zie drzew, na kt�rych zaczyna�o ju� brakowa� li�ci. - Ja... - Czekasz na co� ? - zapyta�a w powietrze. Po�o�y� r�ce na jej ramionach i obr�ci� j� przodem do siebie. Przy�mione �wiat�o sprawi�o, �e jej oczy wyda�y mu si� szare, a w �renicy ta�czy� p�omie� �wiecy. - Ja ci� kocham. Od samego pocz�tku. I ty o tym wiesz. - Phi - parskn�a. - �miertelny narzeczony. Jeden b�l wi�cej, jeden mniej, wielka r�nica. - Nie wiedzia�a�, �e mi�o�� jest wieczna ? - zapyta� zdziwiony. - Zw�aszcza pierwsza, prawdziwa. Tym bardziej, je�li spe�niona - doda�. - Baju baju, ple� pleciugo, byle d�ugo. - Aale s�ucha�a dalej. - Przecie� mog� zosta� wampirem - Akurat. Poza tym wampiry si� starzej�. - Wi�c umr�. A ty mnie o�ywisz. - Chory pomys�. Sk�d ja ci wytrzasn� jeszcze jednego takiego pokr�conego druida ? - Wi�c zatrzymamy czas - strzeli�. - Jak chcesz to zrobi� ? - roze�mia�a si�. - Normalnie, si�� woli. - Powaga, pe�na powaga i pewno�� siebie patrzy�y na ni�. I ona uwierzy�a. W tak niedorzeczn� ide�. - Chod� tu. - �ci�gn�� narzut� z ��ka i roz�cieli� na pod�odze. Na �rodku postawi� �wiecznik. - Usi�d� po drugiej stronie i skup si�. Po chwili patrzyli na siebie przez p�omie� �wiecy. I sekunda sta�a si� wieczno�ci�. A wieczno�� sekun- d�. I zatrzyma� si� czas. A by�a to kara dla nich. Za to, �e chcieli by� razem. Na wieki. Amen. Wroc�aw, 11-12 listopada 1997