5066
Szczegóły |
Tytuł |
5066 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5066 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5066 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5066 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
TO
T�umaczy�: Robert Lipsk
Dedykuj� t� ksi��k� moim dzieciom:
Naomi Rachel,
Josephowi Hillstromowi,
Owenowi Philipowi,
Moja matka i �ona nauczy�y mnie, jak by� m�czyzn�.
Dzieci nauczy�y mnie, jak by� wolnym.
Dzieci, fikcja to prawda ukryta w j�drze k�amstwa,
A prawd� t� mo�na wyrazi� bardzo prosto: magia istnieje.
S.K
To stare miasto by�o tu, odk�d si�gam pami�ci�,
I pozostanie, nawet kiedy mnie ju� nie b�dzie,
East Side, West Side, rozejrzyj si� uwa�nie woko�o,
Gryziesz ziemi� od spodu, ale to nic, bo jeste� teraz
cz�stk� moich ko�ci.
The Michael Stanley Band
Stary druhu, czego szukasz?
Wr�ci�e� po tylu latach
w poszukiwaniu u�udy, kt�r� ho�ubi�e�
pod obcym niebosk�onem
Z dala od swego rodzinnego kraju.
George Seferis
Z b��kitu w czer�.
Neil Yo ung
Cz�� pierwsza
POPRZEDZAJ�CE CIENIE
Zacz�li!
Osi�gane s� istne szczyty doskona�o�ci
Kwiat rozk�ada w s�o�cu swe kolorowe p�atki
szeroko
Ale j�zyczek pszczo�y
ich nie dotyka
Pogr��aj� si� na powr�t w ile, krzycz�c
Mo�esz nazwa� krzykiem to
co je w�wczas ogarnia
owe dreszcze
przeszywaj�ce je
kiedy wi�dn� i zanikaj�
William Carlos Williams
Paterson
Urodzony w Mie�cie Umar�ego
Bruce Springsteen
ROZDZIA� 1
PO POWODZI (1957)
1
Z tego, co wiem, koszmar, kt�ry nie mia� si� zako�czy� przez ca�e dwadzie�cia
osiem
lat (je�eli si� w og�le sko�czy�), zacz�� si� od ma�ej ��dki, zrobionej z gazety
i puszczonej w
rynsztoku. Okr�cik zako�ysa� si� na wodzie, ponownie podni�s� si�, omin��
dzielnie
zdradzieckie wiry i kontynuowa� sw�j rejs przez Witcham Street w stron� �wiate�
przy
skrzy�owaniu Witcham i Jackson. Tego jesiennego popo�udnia 1957 roku zar�wno
�wiat�a na
skrzy�owaniu, jak i w domach by�y wy��czone. Pada�o przez dobry tydzie�, a dwa
dni temu
do ulewy do��czy�a jeszcze silna wichura. Od tej pory w wi�kszej cz�ci Derry
nie by�o
�wiat�a i jak dot�d stan ten si� nie zmieni�.
Ma�y ch�opiec w ��tej kurtce i czerwonych kaloszach bieg� rado�nie obok
gazetowego okr�cika. Deszcz nie przesta� pada�, ale straci� nieco na sile.
Nareszcie. Wielkie
krople b�bni�y w ��ty kaptur nieprzemakalnej kurtki ch�opca, a odg�os ten
przypomina� mu
odg�os deszczu t�uk�cego w dach szopy... Lubi� ten d�wi�k. Ch�opiec nazywa� si�
George
Denbrough. Mia� sze�� lat. Jego brat William, znany dzieciom ze szko�y
podstawowej w
Derry (oraz nauczycielom, kt�rzy jednak nigdy nie zwr�ciliby si� do niego w ten
spos�b) jako
Bill J�ka�a, le�a� w ��ku, pokas�uj�c, z�o�ony fataln� gryp�, kt�ra na
szcz�cie powoli
zaczyna�a ju� mija�. Tej jesieni 1957 roku, osiem miesi�cy przed rozpocz�ciem
prawdziwego
koszmaru, dwadzie�cia osiem lat przed ostatni� jego ods�on�, Bill mia� dziesi��
lat.
To Bill zrobi� okr�cik, obok kt�rego bieg� teraz George. Zrobi� go, siedz�c na
��ku
oparty plecami o stos poduszek, podczas gdy ich matka gra�a w salonie na
fortepianie �Dla
Elizy�, a deszcz b�bni� nieustannie o szyby okna sypialni. Mniej wi�cej na
wysoko�ci trzech
czwartych ulicy w stron� skrzy�owania i wy��czonych �wiate� Witcham Street by�a
zablokowana dla ruchu przez grudy b�ota i cztery pomalowane na pomara�czowo
drewniane
koz�y. Na ka�dym z nich widnia� napis: Wydzia� Rob�t Publicznych Derry. Za nimi
mo�na
by�o dostrzec wydobyte z kana��w przez deszcz ga��zie, kamienie i wielkie,
lepkie sterty
jesiennych li�ci. Woda z pocz�tku poczyna�a sobie ostro�nie i z umiarem, dopiero
na trzeci
dzie� zacz�a przebiera� miar�. Do po�udnia czwartego dnia przez skrzy�owanie
Jackson i
Witcham zacz�y przep�ywa� odwalone kawa�ki asfaltu, przypominaj�ce male�kie
tratwy
po�r�d strumieni bia�ej, spienionej wody. Do tego czasu wielu ludzi w Derry
zacz�o
opowiada� nerwowe dowcipy o budowie arki. Departament Rob�t Publicznych zdo�a�
utrzyma� Jackson Street otwart�, ale Witcham by�a nieprzejezdna od koz��w a� do
centrum
miasta.
Wszyscy jednak zgodnie stwierdzili, �e najgorsze ju� min�o. Poziom Kenduskeag w
Barrens obni�y� si� znacznie i si�ga� par� cali poni�ej cementowych brzeg�w
kana�u,
przep�ywaj�c przez centrum miasta. Teraz wi�c grupka m�czyzn - a po�r�d nich
r�wnie�
Zack Denbrough, ojciec George�a i Billa - zacz�a usuwa� worki z piaskiem,
kt�rymi dzie�
wcze�niej w po�piechu ob�o�ono brzegi kana�u. Jeszcze wczoraj podwy�szenie stanu
w�d, a
co za tym idzie, fala powodzi, wydawa�y si� niemal nieuniknione. B�g wiedzia�,
�e to ju�
mia�o miejsce w 1931 roku. Katastrofa, kt�ra w�wczas nast�pi�a, kosztowa�a
miliony dolar�w
i prawie dwa tuziny istnie� ludzkich. To by�o dawno temu, ale wci�� jeszcze �y�o
sporo ludzi,
kt�rzy pami�tali to wydarzenie na tyle dobrze, aby m�c wystraszy� pozosta�ych.
Jedn� z ofiar
powodzi znaleziono dwadzie�cia pi�� mil na wsch�d, w Bucksport. Ryby wy�ar�y
temu
nieszcz�nikowi oczy, trzy palce, penis oraz wi�ksz� cz�� jego lewej stopy. W
r�kach, a
w�a�ciwie w tym, co z nich pozosta�o, �ciska� kurczowo kierownic� forda.
Teraz jednak poziom wody opada�, a kiedy w g�rze rzeki ruszy nowa
hydroelektrownia z tam�, rzeka przestanie by� zagro�eniem. Tak w ka�dym razie
twierdzi�
Zack Denbrough, kt�ry pracowa� dla Bangor Hydroelectric. Nie by�o sensu martwi�
si�
przysz�ymi powodziami. Nale�a�o przetrwa� obecn�, przywr�ci� miastu pr�d, a
potem
zapomnie� o wszystkim. W Derry zapominanie o tragediach i katastrofach by�o
nieomal
sztuk�, o czym Bill Denbrough dowie si� z czasem.
George zatrzyma� si� tu� za drewnianymi koz�ami, na skraju g��bokiej szczeliny,
wyrwanej z asfaltowej nawierzchni Witcham Street. Bieg�a ona niemal dok�adnie
uko�nie.
Ko�czy�a si� po drugiej stronie ulicy, nieco na prawo, oko�o czterdziestu st�p w
d� wzg�rza
od miejsca, w kt�rym si� teraz znajdowa�. Roze�mia� si� w g�os - radosny,
samotny �miech
dziecka rozja�ni� nieco szaro�� tego ponurego popo�udnia, podczas gdy pr�d
p�yn�cej wody
wprowadzi� jego papierowy okr�cik na seri� ma�ych katarakt, tworzonych przez
wyrwy w
asfalcie. Rw�ca woda wyci�a kana�, kt�ry bieg� wzd�u� uko�nej szczeliny, tote�
okr�cik
zacz�� przep�ywa� z jednej strony Witcham na drug�, a pr�d ni�s� go tak szybko,
�e George
musia� podbiec, aby za nim nad��y�. Woda bryzga�a spod jego kaloszy b�otnistymi
strumieniami. Ich zapi�cia brz�cza�y rado�nie, podczas gdy George Denbrough
bieg� na
spotkanie swojej dziwnej �mierci.
Uczuciem, kt�re go w tej chwili przepe�nia�o, by�a czysta i prosta mi�o�� do
swego
brata, Billa... mi�o�� i �al, �e Bill nie m�g� tu by�, aby to zobaczy� i sta�
si� cz�ci� tego.
Oczywi�cie spr�buje mu to opisa�, kiedy wr�ci do domu, ale wiedzia�, �e nie
b�dzie w stanie
zrobi� tego tak obrazowo, jakby to zrobi� Bill, b�d�c na jego miejscu. Bill by�
dobry w
czytaniu i pisaniu, ale nawet maj�c sze�� lat, George wiedzia�, �e jego brat
zbiera� same pi�tki
nie tylko z tego powodu i nie tylko dlatego, �e nauczyciele lubili jego styl.
Opowiadanie to
by�a tylko jedna strona medalu. Poza tym Bill by� �wietnym obserwatorem.
Okr�cik przemkn�� �mia�o wzd�u� przek�tnego kana�u i mimo i� by�a to tylko
strona
wyrwana z lokalnej gazety, ale George wyobra�a� sobie, �e to prawdziwy okr�t
marynarki
wojennej z jednego z film�w wojennych, kt�re czasami ogl�da� z Billem na
sobotnich
seansach filmowych. Z filmu, w kt�rym John Wayne walczy� z Japo�cami. Spod
dziobu
okr�tu trysn�y strugi wody, kiedy ��dka przyspieszy�a, a potem dotar�a do
rynsztoka, po
lewej stronie Witcham Street. W tym miejscu �wie�y strumie� sp�ywaj�cy po wyrwie
w
asfalcie tworzy� spory wir i ch�opiec mia� wra�enie, �e okr�cik musi si� tu
przewr�ci� i
zaton��. Papierowa ��dka przechyli�a si� na bok, a kiedy zn�w powr�ci�a do
pionu, na twarzy
George�a pojawi� si� radosny u�miech. Okr�cik za� pop�yn�� dalej, w stron�
skrzy�owania.
George pobieg� za nim. Nad jego g�ow� szumia� pa�dziernikowy wiatr, przemykaj�c
po�r�d
ga��zi drzew, pozbawionych ju� niemal ca�kiem - wskutek wichury - brzemienia
r�nokolorowych li�ci. O tak, w tym roku wiatr by� bezwzgl�dnym i surowym
�niwiarzem.
2
Siedz�c na ��ku Bill sko�czy� okr�cik, ale kiedy George si�gn�� po niego, Bill
odsun�� go na bok.
- Teraz daj mi p-p-parafin�.
- Co to jest? Gdzie to jest?
- W p-p-piwnicy n-na d-dole - rzek� Bill. - W p-pude�ku z napisem G-g-gulf.
Przynie�
mi to i n�, i m-miseczk�. I p-paczk� z-z-zapa�ek.
George pos�usznie poszed� po ��dane przedmioty. S�ysza�, jak matka nadal gra na
fortepianie, tym razem nie �Dla Elizy� - lecz co�, co nie podoba�o mu si� tak
bardzo, a deszcz
nadal brzd�ka� miarowo o szyby. To by�y odg�osy, ale schodzenie do piwnicy wcale
nie by�o
mi�e. Ani troch�. Nie lubi� piwnicy ani schodzenia po schodach do piwnicy, bo
zawsze
wyobra�a� sobie, �e tam, na dole, w ciemno�ciach, co� czyha na niego. Rzecz
jasna, to by�o
g�upie tak my�le� - co zgodnie twierdzili jego ojciec, matka, a nawet Bill - ale
pomimo
wszystko... Nie lubi� nawet otwiera� drzwi, aby w��czy� �wiat�o, bo zawsze mu
si� zdawa�o
(a to by�o ju� tak irracjonalne, �e nie zwierzy� si� z tego absolutnie nikomu),
i� kiedy b�dzie
si�ga� w stron� kontaktu, jaka� potworna, zako�czona szponami �apa wci�gnie go w
t�
ciemno��, cuchn�c� kurzem, wilgoci� i zapachem gnij�cych warzyw.
Bzdura! Istoty o palcach zako�czonych szponami, pokryte futrem i przepe�nione
��dz�
mordu nie istniej�! Zdarza�y si� wypadki, kiedy kto� dostawa� ataku morderczego
sza�u i
zabija� par� os�b - o takich rzeczach opowiada� czasem Chet Huntley w
Wiadomo�ciach - no i
rzecz jasna byli te� komuni�ci, ale w ich piwnicy na pewno nie mieszka� �aden
niezwyk�y i
krwio�erczy potw�r. Mimo to zawsze by�o tak samo. W tych trwaj�cych bez ko�ca
chwilach,
kiedy si�ga� w stron� kontaktu praw� r�k� (lewa zaciska�a si� kurczowo na
framudze), wo� z
piwnicy zdawa�a si� przybiera� na sile i wype�nia� ca�y �wiat. Zapachy kurzu,
wilgoci i
dawno zgni�ych warzyw miesza�y si� ze sob�, tworz�c jeden jedyny w swoim rodzaju
od�r -
od�r potwora, apoteoz� wszystkich potwor�w. To by�a wo� czego�, co nie mia�o
nazwy, wo�
tego skulonego, przyczajonego w ciemno�ci i gotowego do skoku stwora, kt�ry
prze�kn��by
wszystko, ale najwi�ksz� ochot� �ywi do �wie�ego dzieci�cego mi�sa.
Tego ranka otworzy� drzwi i si�gn�� r�k� do prze��cznika (co zdawa�o si� trwa� w
niesko�czono��), jak zwykle trzymaj�c si� lew� r�k� framugi i zaciskaj�c mocno
powieki.
Koniuszek j�zyka wystawa� mu z k�cika ust jak umieraj�cy korze�, szukaj�cy wody
na
pustyni. Zabawne? Pewno. Oczywi�cie, �e tak. Patrzcie na George�a! George boi
si�
ciemno�ci! Dzieciak!
Z pomieszczenia, kt�re ojciec nazywa� pokojem, a matka salonem, dochodzi�y
d�wi�ki fortepianu. To brzmia�o jak muzyka z innego, odleg�ego �wiata. Jego
palce odnalaz�y
w��cznik �wiat�a. Ach!
Przekr�ci� go. I nic. Ciemno��. Kurcz�. Nie ma pr�du! George cofn�� r�k� tak
gwa�townie, jakby wsadzi� j� do koszyka pe�nego w�y. Uciek� od otwartych drzwi
piwnicy,
a serce dudni�o mu w piersi jak oszala�e. Nie by�o �wiat�a - to jasne - nie by�o
�wiat�a. O Jezu!
I co teraz? Wr�ci� i powiedzie� Billowi, �e nie znalaz� pude�ka z parafin�, bo
nie ma �wiat�a,
a poza tym ba� si�, �e co� mog�oby go z�apa�, gdyby schodzi� po schodach na d�
- co�
gorszego ni� psychopatyczny morderca czy komuni�ci - istota o wiele bardziej z�a
i zab�jcza?
To co� mog�oby wysun�� swoj� o�lizg��, gnij�c� cz�� niby mack� przez szczelin�
pomi�dzy
stopniami schod�w i schwyci� go za kostk�. Bo przecie� mog�oby. A mo�e nie? Inni
mo�e by
si� z tego �miali, ale nie Bill. Nie on. Bill by si� wkurzy�. Powiedzia�by:
Doro�nij, George...
chcesz okr�cik czy nie?
Jakby w odpowiedzi na jego my�li z sypialni doszed� go g�os Billa.
- U-u-umar�e� t-tam, G-george?
- Nie, zaraz to przynios�, Bill - odpar� natychmiast.
Zatar� d�o�mi ramiona, �eby usun�� z nich g�si� sk�rk� i �eby zn�w zrobi�y si�
g�adkie.
- Po prostu zatrzyma�em si�, �eby si� napi� wody.
- To si� p-p-pospiesz!
Zszed� cztery stopnie w d�, do piwnicy, serce bi�o mu w piersi jak m�otem,
w�osy
zje�y�y si� na karku, oczy mia� rozszerzone, pa�aj�ce zgroz�, d�onie zimne jak
l�d, a w g��bi
duszy czu�, �e lada moment drzwi zamkn� si�, odcinaj�c go od bia�ego �wiat�a
p�yn�cego z
okna kuchni, a potem us�yszy To, co� gorszego ni� wszyscy komuni�ci i mordercy
razem
wzi�ci, gorszego ni� Japo�cy, gorszego ni� Hun Attyla, a nawet setka film�w
grozy
po��czonych w jeden. To ryknie gard�owo - a on us�yszy ten warkot i ryk na par�
szalonych
sekund, nim To rzuci si� na niego i wypruje mu flaki.
Od�r piwnicy by� dzi�, z powodu powodzi, gorszy ni� kiedykolwiek. Ich dom
znajdowa� si� nieomal na szczycie wzg�rza przy Witcham Street i uda�o im si�
dzi�ki temu
unikn�� najgorszego, ale w miejscach, gdzie po�r�d starych fundament�w nast�pi�
przeciek,
nadal sta�y ka�u�e wody. Wo� by�a ostra i nieprzyjemna - tak �e by� zmuszony
oddycha�
bardzo p�ytko. George, najszybciej jak m�g�, przejrza� stos grat�w na p�ce.
Stare pude�ka z
past� Kiwi, szmaty do czyszczenia but�w, zbita lampa naftowa, prawie pusta
butelka
Windexa, stara, p�aska puszka wosku ���w�.
Z jakiego� powodu ta puszka przyku�a jego uwag� i niemal przez p� minuty
wpatrywa� si� jak zahipnotyzowany w wizerunek ��wia na wieczku. Potem od�o�y�
j� na
p�k�... i wreszcie znalaz� ma�e kwadratowe pude�ko z napisem Gulf. Schwyci� je
i p�dem
wbieg� po schodach, nagle zdaj�c sobie spraw�, �e skrawek koszuli wysun�� mu si�
ze spodni,
a to mo�e si� sta� przyczyn� jego zguby. Istota z piwnicy pozwoli mu przeby�
prawie ca��
drog� na g�r�, a potem z�apie go za ten skrawek materia�u i szarpnie z ca�ej
si�y do ty�u...
Wpad� do kuchni i zatrzasn�� za sob� drzwi. Hukn�y gwa�townie. Opar� si� o nie
plecami,
mia� zamkni�te oczy, pot wyst�pi� mu na r�ce i na czo�o, d�o� zaciska�a si�
kurczowo na
pude�ku z parafin�. Fortepian ucich� i us�ysza� g�os swojej mamy.
- George, czy m�g�by� nast�pnym razem zamyka� drzwi troch� g�o�niej? Mo�e wtedy
uda ci si� st�uc par� talerzy w kuchni, tylko musisz si� dobrze postara�.
- Przepraszam, mamo! - odkrzykn��.
- George, ty niezdaro - rzuci� Bill ze swojej sypialni. Powiedzia� to cicho,
�eby matka
nie mog�a go us�ysze�.
George zachichota�. Jego strach prysn�� - opu�ci� go tak �atwo, jak koszmar
opuszcza
cz�owieka, kt�ry si� budzi skostnia�y i zdyszany, kt�ry czuje swoje cia�o i
rozgl�da si�
woko�o, aby si� upewni�, �e nic, o czym �ni�, nie zdarzy�o si� naprawd�, a potem
z miejsca
zaczyna o tym zapomina�. Zanim jego stopy dotkn� pod�ogi, niepami�� ogarnia ju�
po�ow�
jego sennej zmory, kiedy wyjdzie spod prysznica i zacznie wyciera� si�
r�cznikiem, dojdzie
do trzech czwartych, a zanim sko�czy �niadanie, zapomni dok�adnie wszystko. A�
do
nast�pnego razu, kiedy w u�cisku koszmaru przypomni sobie wszystkie swoje l�ki.
Ten ��w
- zastanawia� si� George, pod��aj�c w stron� szuflady w szafce, gdzie trzymano
zapa�ki.
Gdzie j� wcze�niej widzia�em tego ��wia?
Ale nie uzyska� odpowiedzi i zby� pytanie milczeniem. Wyj�� z szuflady paczk�
zapa�ek, wzi�� n� z przegr�dki (trzymaj�c ostrze przezornie z dala od cia�a,
tak jak go uczy�
tata) i ma�� miseczk� z kredensu w jadalni. Potem uda� si� z powrotem do
sypialni Billa.
- A-ale z ciebie d-dupek, G-george - powiedzia� Bill �agodnym tonem i odsun�� na
bok
niekt�re z przedmiot�w i medykament�w znajduj�cych si� na jego nocnym stoliku,
pust�
szklank�, dzbanek z wod�, kleenexy, ksi��ki, butelk� Vicks Vapo Rub, kt�ra
towarzyszy�a
mu zawsze, kiedy by� chory albo cho�by mia� katar. Wiedzia�, �e nigdy nie
zapomni tego
zapachu. By�o tam te� radio, stare Philco, ale nie p�yn�y z niego d�wi�ki
muzyki Chopina
czy Bacha, tylko jednej z piosenek Little Richarda... g�os by� przyciszony do
tego stopnia, �e
mog�o si� zdawa�, i� Little Richard zosta� do reszty obdarty ze swej mocy. Ich
matka, kt�ra
studiowa�a pianistyk� w klasie fortepianu, nie cierpia�a rock and rolla. Nie
tylko nie lubi�a -
po prostu go nienawidzi�a.
- Nie jestem dupkiem - rzek� George, siadaj�c na skraju ��ka Billa i k�ad�c
przyniesione rzeczy na nocnym stoliku.
- Jeste� - odpar� Bill - wielkim dupkiem z wielk� br�zow� dziur�. To w�a�nie ty.
George pr�bowa� sobie wyobrazi� dzieciaka, kt�ry by� jedn� wielk� dup� na
nogach, i
zachichota�.
- Masz dziur� w ty�ku wi�ksz� ni� Augusta - powiedzia� Bill i te� zacz��
chichota�.
- A ty wi�ksz� ni� ca�y stan - odpar� George. Po tym zapanowa�a blisko
dwuminutowa
cisza.
Kiedy wreszcie zn�w zacz�li rozmawia�, m�wili szeptem i by�a to rozmowa, kt�ra
znaczy bardzo ma�o dla ka�dego pr�cz dw�ch ma�ych ch�opc�w. K��cili si�, kto
jest
wi�kszym dupkiem, kto ma wi�kszy ty�ek i bardziej br�zow� dziur� itp., itd. W
ko�cu Bill
powiedzia� jedno z zakazanych s��w - oskar�aj�c George�a, �e jest wielkim
zasranym
dupkiem, i obaj wybuchn�li radosnym �miechem. �miech Billa zmieni� si� w kaszel.
Kiedy
si� w ko�cu uspokoi� (a jego twarz - ku przera�eniu George�a - nabra�a
�liwkowego odcienia),
fortepian zn�w przesta� gra�. Obaj spojrzeli w kierunku salonu w przekonaniu, �e
klapa
fortepianu lada chwila zostanie zamkni�ta, a w korytarzu rozlegn� si� kroki
mamy. Bill zakry�
usta r�k�, t�umi�c kaszel i jednocze�nie pokazuj�c w stron� dzbanka. George
nala� szklank�
wody, a jego brat wypi� j� do dna.
Fortepian zn�w zacz�� gra� - zn�w �Dla Elizy�. Bill J�ka�a nigdy nie zapomnia�
tego
utworu i nawet po latach wywo�ywa� on g�si� sk�rk� na jego ciele. W takich
chwilach mia�
wra�enie, �e jego serce przestaje bi�, i przypomina� sobie: Moja matka to gra�a
w dniu, kiedy
umar� George.
- B�dziesz jeszcze kaszla�, Bill?
- Nie.
Bill wyj�� z pude�ka chusteczk� higieniczn�, chrz�kn��, splun�� flegm� w
kleenexa,
zmi�� go w kulk� i wrzuci� do kosza na �mieci, stoj�cego przy ��ku, w kt�rym
znajdowa�o
si� ju� wiele podobnych kulek. Potem otworzy� pude�ko z parafin� i odwr�ciwszy
je, wy�o�y�
zawarto�� na d�o�. George przygl�da� mu si� z uwag�, ale nic nie m�wi� ani o nic
nie pyta�.
Bill nie lubi�, jak brat mu przeszkadza�, ale George wiedzia�, �e je�eli tylko
b�dzie trzyma�
j�zyk za z�bami, brat i tak wszystko mu wyja�ni. Zwykle tak by�o.
Bill odkroi� no�em ma�y kawa�ek parafiny, w�o�y� go do miseczki, a potem po�o�y�
na
wierzch parafiny zapalon� zapa�k�. Obaj ch�opcy patrzyli na ma�y ��ty
p�omyczek, podczas
gdy s�abn�cy wiatr raz po raz ch�osta� deszczem szyb� okna.
- Trzeba zaimpregnowa� okr�cik, bo w przeciwnym razie przesi�knie i zatonie -
rzek�
Bill.
Kiedy by� z George�em, j�ka� si� rzadko lub wcale. W szkole jednak bywa�o czasem
tak kiepsko, �e w og�le nie mo�na by�o nic z niego wydoby�. Nie mog�c si� z nim
porozumie�, koledzy odchodzili, podczas gdy Bill, �ciskaj�c obu d�o�mi kraw�d�
sto�u, z
twarz� niemal r�wnie czerwon� jak w�osy i oczyma zmienionymi w szparki, pr�bowa�
wykrztusi� z siebie par� s��w. Nieraz mu si� udawa�o, kiedy indziej za� ponosi�
kl�sk�. Gdy
mia� trzy lata, zosta� potr�cony przez samoch�d i si�a uderzenia rzuci�a go na
�cian� budynku.
By� nieprzytomny przez siedem godzin. Matka powiedzia�a, �e to ten wypadek
sprawi�, i�
zacz�� si� j�ka�. George czasami mia� wra�enie, �e ojciec - a nawet sam Bill - w
to nie
wierzyli.
Kawa�ek parafiny prawie ca�kiem si� roztopi�. P�omie� zapa�ki przygasa�,
dochodz�c
do ko�ca kartonowego patyczka, robi� si� niebieski, a� w ko�cu znikn�� zupe�nie.
Bill
zanurzy� koniec palca w miseczce i wyj�� go z cichym sykni�ciem. U�miechn�� si�
przepraszaj�co do George�a.
- Gor�ce - powiedzia�. Par� sekund p�niej powt�rzy� t� czynno�� i zacz��
rozsmarowywa� parafin� wzd�u� bok�w okr�cika, gdzie szybko zastyg�a, tworz�c
mlecznobia�e grube pasma.
- Mog�? - spyta� George.
- OK. Tylko nie poplam kt�rego� z koc�w, bo mama by ci� zabi�a.
George zanurzy� palec w parafinie, kt�ra by�a dosy� ciep�a, ale ju� nie gor�ca,
i zacz��
smarowa� nim papierow� ��deczk�.
- Nie tak du�o, dupku - powiedzia� Bill. - Chcesz, �eby zaton�a podczas
dziewiczego
rejsu?
- Przepraszam.
- Ju� dobrze. R�b d-dalej. S-spokojnie.
George sko�czy� drug� stron�, a potem uni�s� okr�cik w d�oniach. Wydawa� si�
troch�
ci�szy, ale nie za bardzo.
- �wietnie - ucieszy� si�. - Wyjd� i puszcz� go na wod�.
- Tak. Zr�b to - powiedzia� Bill. Nagle zacz�� sprawia� wra�enie zm�czonego i
nadal
dr�czonego chorob�.
- Chcia�bym, �eby� m�g� p�j�� ze mn� - oznajmi� George. Naprawd� tak by�o. Bill
czasami by� niezno�ny, ale mia� zawsze najlepsze pomys�y i nigdy si� nie myli�.
- To przecie�
twoja ��dka.
- On - rzek� Bill. - Bo to jest okr�cik.
- On.
- Ja te� bym chcia� p�j�� z tob� - stwierdzi� ponuro Bill.
- C�... - George przest�pi� z nogi na nog�, �ciskaj�c w d�oni okr�cik.
- Na�� co� od deszczu - rzuci� Bill - bo w przeciwnym razie z�apiesz gryp� jak
ja.
Najprawdopodobniej i tak si� zarazisz. Ode mnie.
- Dzi�ki, Bill. To �wietny okr�cik. - I zrobi� co�, czego nie robi� od dawna, a
czego
Bill nigdy nie zapomnia� - pochyli� si� i poca�owa� brata w policzek.
- Teraz to ju� na pewno z�apiesz gryp�, ty dupku - powiedzia� - ale mimo
wszystko
wygl�da� na zadowolonego. U�miechn�� si� do George�a i doda�: - I od�� to
wszystko na
miejsce, bo si� mama w�cieknie.
- Pewno. - Zabra� przyniesione rzeczy i przeszed� przez pok�j z okr�cikiem na
wierzchu pude�ka z parafin�.
- G-g-george?
George odwr�ci� si�, aby spojrze� na brata.
- B-b�d� ostro�ny.
- Pewno.
Jego czo�o zmarszczy�o si� nieznacznie. To by�o co�, co zwykle m�wi�a mama, a
nie
starszy brat. R�wnie dziwne wyda�o mu si� to, �e poca�owa� Billa w policzek. Nie
robi� tego
ju� od dawna.
- Pewno, �e tak.
I wyszed�. Billy nie zobaczy� go ju� nigdy wi�cej.
3
I teraz by� tutaj, goni�c za swoim okr�cikiem. Bieg� szybko, ale woda by�a
szybsza i
okr�cik mocno go wyprzedzi�. Us�ysza� g�o�ny szum i zobaczy�, �e pi��dziesi�t
jard�w dalej
w d� zbocza woda z rynsztoka wp�ywa�a kaskad� do kana�u, kt�ry wci�� jeszcze
by� otwarty.
By� to du�y, ciemny p�okr�g wyci�ty w zakr�cie drogi i podczas gdy George
patrzy�, naga
ga��� o ciemnej i b�yszcz�cej jak sk�ra foki korze wpad�a do paszczy otworu
kana�u. Zawis�a
tam na chwil�, a potem ze�lizgn�a si� na d�. W�a�nie tam zmierza� jego
okr�cik.
- Rany koguta! - krzykn�� przera�ony. Przyspieszy� i przez chwil� wydawa�o mu
si�,
�e dogoni okr�cik. Nagle po�lizgn�� si� i upad�, rozbijaj�c sobie kolano i
wydaj�c g�o�ny,
piskliwy okrzyk b�lu. Z nowej, nieomal horyzontalnej perspektywy patrzy�, jak
jego okr�cik
okr�ca si� dwa razy wok� osi, wpada w kolejny wir, a potem znika.
- Rany koguta! - krzykn�� ponownie i uderzy� pi�ci� w chodnik. To te� zabola�o
i
zacz�� z cicha pochlipywa�. Co za g�upi spos�b, aby straci� taki okr�cik! Wsta�
i podszed� do
wylotu kana�u. Ukl�k� i zajrza� do �rodka. Woda wpadaj�c w mrok, wydawa�a g�uchy
i
nieprzyjemny odg�os. To by� straszny odg�os. Przypomina� mu...
- Ha! - Ten d�wi�k sprawi�, �e poderwa� si� jak marionetka szarpni�ta za sznurki
i
odsun�� si� gwa�townie do ty�u.
Tam w dole dostrzeg� par� �lepi - �lepi, jakie zawsze sobie wyobra�a�, ale nigdy
nie
widzia� w piwnicy. To zwierz� - przysz�o mu nagle na my�l. To wszystko - jakie�
zwierz�.
Mo�e kot, kt�ry si� zab��ka�... Mimo to nadal by� got�w do ucieczki, uciek�by,
gdyby jego
umys� nie poradzi� sobie z szokiem, jaki wywar�y na nim te �wiec�ce �lepia.
Poczu� pod
palcami szorstk� powierzchni� asfaltu i rozlewaj�c� si� wok� niego cieniutk�
warstewk�
wody. Zobaczy� samego siebie wstaj�cego i odchodz�cego, kiedy nagle us�ysza�
g�os
wydobywaj�cy si� z kana�u. Ten g�os zwraca� si� do niego. Brzmia� pewnie i jakby
do��
ciep�o.
- Cze��, George - us�ysza� g�os.
George zamruga� i ponownie spojrza� w g��b kana�u. Niemal nie uwierzy� w�asnym
oczom - to, co zobaczy�, przypomina�o scen� z bajki albo filmu, w kt�rym
zwierz�ta m�wi�
ludzkim g�osem i ta�cz�. Gdyby by� dziesi�� lat starszy, nie uwierzy�by w to,
ale nie mia�
szesnastu lat, tylko sze��.
W kanale znajdowa� si� klown. O�wietlenie by�o kiepskie, ale na tyle dobre, �e
George Denbrough wiedzia�, co widzia�. To by� klown, jak w cyrku i telewizji.
Prawd�
m�wi�c, wygl�da� jak skrzy�owanie Boza i Clarabella, kt�ry (kt�ra - George nigdy
nie by�
pewny, jakiej oni byli p�ci) m�wi� przez specjaln� tubk� w sobotnich porankach -
Buffalo Bob
by� chyba jedynym, kt�ry rozumia� Clarabella, a to zawsze doprowadza�o George�a
do pasji.
Twarz klowna w kanale by�a bia�a, po obu stronach �ysej czaszki stercza�y
zabawne
k�pki rudych w�os�w, a na ustach widnia� wielki, namalowany u�miech. Gdyby
George
mieszka� tu rok p�niej, na pewno pomy�la�by najpierw o Ronaldzie Mc Donaldzie
zamiast o
Bozie lub Clarabellu. Klown trzyma� w d�oni p�k balon�w we wszystkich kolorach
niczym
olbrzymi� ki�� dojrza�ych owoc�w. A w drugiej r�ce papierowy okr�cik George�a.
- Chcesz sw�j okr�cik, George? - Klown u�miechn�� si�.
George odpowiedzia� mu u�miechem. Nie m�g� nic na to poradzi� - by� to jeden z
tych
u�miech�w, na kt�re po prostu musisz zareagowa�.
- Pewno, �e tak - odpar�.
Klown wybuchn�� �miechem. - Pewno, �e tak. To �wietnie! To wspaniale! A co by�
powiedzia� na balonik?
- No... pewno! - Si�gn�� r�k�... i nagle cofn�� j� z wahaniem. - Nie wolno mi
niczego
bra� od obcych. Tak m�wi m�j tata.
- Tw�j tata bardzo m�drze m�wi - powiedzia�, u�miechaj�c si�, klown w kanale.
Jak - zastanawia� si� George - jak mog�em przypuszcza�, �e jego oczy by�y ��te?
By�y jasne, jasnoniebieskie, koloru oczu jego mamy i Billa.
- Naprawd� bardzo m�drze. A wi�c przedstawi� ci si�. Widzisz, George, ja jestem
Pan
Bob Gray znany tak�e jako Pennywise - Ta�cz�cy Klown. Pennywise, poznaj George�a
Denbrougha. George, poznaj Pennywise�a. Teraz ju� si� znamy. Nie jestem dla
ciebie obcy,
tak jak ty nie jeste� obcy dla mnie. Jaasne?
George zachichota�.
- Chyba tak. - Ponownie wyci�gn�� r�k�... i raz jeszcze j� cofn��. - Jak si� tam
dosta�e�?
- Zmiot�o mnie tu podczas burzy - odpar� klown Pennywise. - Rozwali�o ca�y cyrk.
Czujesz zapach cyrku, George?
George pochyli� si� do przodu. Nagle poczu� zapach orzeszk�w ziemnych! Gor�cych
pra�onych orzeszk�w! I octu! I frytek! Czu� zapach waty cukrowej i p�czk�w, a
tak�e s�aby,
ale mimo to wyra�ny od�r zwierz�cego �ajna. Czu� �agodny aromat trocin. I... I
przesi�kaj�cy
to wszystko smr�d powodzi i rozk�adaj�cych si� li�ci, i czelu�ci mrocznych
kana��w. Ten
smr�d by� wilgotny i zgni�y. Od�r piwnicy. Ale inne zapachy by�y silniejsze.
- Oczywi�cie, �e czuj� - powiedzia�.
- Chcesz sw�j okr�cik, George? - spyta� Pennywise. - Powtarzam to tylko dlatego,
bo
nie wygl�da na to, �eby� chcia� go odzyska�. - Uni�s� go w g�r�, u�miechaj�c
si�. By� w
workowatym jedwabnym kostiumie z wielkimi pomara�czowymi guzikami-pomponami. Pod
szyj� zwisa�a mu jasnoniebieska muszka, a na d�oniach mia� olbrzymie bia�e
r�kawiczki,
podobne do tych, jakie zawsze nosz� Myszka Miki i Kaczor Donald.
- Tak. Pewno - odpar� George, spogl�daj�c w g��b kana�u.
- I balonik? Mam czerwony, zielony, ��ty i niebieski...
- Czy one unosz� si� w powietrzu?
- Czy si� unosz�? - U�miech klowna rozci�gn�� si�. - O tak. Oczywi�cie. One
p�awi�
si� w powietrzu. A i mam jeszcze wat� cukrow�...
George wyci�gn�� r�k�. Klown schwyci� go za przegub.
I ch�opiec zobaczy�, �e twarz klowna zaczyna si� zmienia�. To, co zobaczy�, by�o
na
tyle straszne, �e jego najgorsze wizje dotycz�ce istoty z piwnicy by�y przy tym
jak s�odkie
marzenia; to, co zobaczy�, zniszczy�o bastion jego zdrowego rozs�dku jednym
ciosem
szponiastej �apy.
- One p�awi� si� na wietrze - powiedzia�a istota w kanale zduszonym,
chichotliwym
g�osem. Trzyma�a George�a za r�k� w mocnym, mackowatym u�cisku i ci�gn�a go w
stron�
potwornej ciemno�ci, gdzie woda, p�dz�c, rycz�c i zawodz�c jak szalona, nios�a
sw�j
kamienisty �adunek ku morzu. George odsun�� g�ow� od tej ostatecznej ciemno�ci i
zacz��
krzycze� w deszczu, krzycza� op�ta�czo, wznosz�c twarz ku bia�emu jesiennemu
niebu, kt�re
pochyla�o si� nad Derry tego jesiennego dnia 1957 roku. Jego okrzyki by�y ostre
i
przejmuj�ce; wzd�u� ca�ej Witcham Street ludzie zacz�li podchodzi� do okien i
wychodzi� na
werandy przed domami.
- One p�awi� si� w powietrzu - warkn�o To. - P�awi� si�, George, i kiedy
znajdziesz
si� tu na dole ze mn�, ty te� si� b�dziesz p�awi�...
Rami� George�a opiera�o si� na cemencie chodnika i Dave Gardener, kt�ry tego
dnia z
powodu powodzi nie poszed� do pracy, zobaczy� tylko ma�ego ch�opca w ��tym
p�aszczu
przeciwdeszczowym, ma�ego ch�opca, kt�ry krzycza� i wi� si� w rynsztoku, podczas
gdy
b�otnista woda zalewa�a mu twarz i sprawia�a, �e wydawane przeze� odg�osy by�y
st�umione i
bulgocz�ce.
- Tu na dole wszystko unosi si� w powietrzu - zachichota�a istota, przegni�y
g�os
przeszed� w szept i nagle da� si� s�ysze� odg�os darcia, a potem pojawi� si�
pal�cy,
przera�liwy b�l i George Denbrough przesta� odczuwa� cokolwiek.
Dave Gardener dotar� do niego pierwszy i cho� zjawi� si� tam w kilkadziesi�t
sekund
po jego okrzyku, George Denbrough ju� nie �y�. Gardener schwyci� go za kurtk�,
odci�gn��
do ty�u... i sam zacz�� krzycze�, kiedy cia�o George�a obr�ci�o si� w jego
r�kach. Lewa strona
kurtki George�a by�a teraz jasnoczerwona. Krew �cieka�a do kana�u, wyp�ywaj�c ze
strz�piastej dziury, gdzie znajdowa�o si� lewe rami� ch�opca. Spod podartego
materia�u
wy�ania�a si� wypuk�o�� przera�liwie jasnej ko�ci.
Oczy ch�opca patrz�ce w g�r� na bia�e niebo zacz�y wype�nia� si� kroplami
deszczu,
podczas gdy Dave Gardener chwiejnym krokiem odszed� na bok, w stron�, z kt�rej
nadchodzili ju� inni ludzie, zaalarmowani niedawnymi okrzykami George�a.
4
Gdzie� w dole, w kana�ach wype�nionych nieomal do granic mo�liwo�ci wartko
p�yn�c� wod� (tam na dole nie mog�o by� nikogo powie p�niej lokalny szeryf
reporterowi
�Derry News� tonem pe�nym frustracji i w�ciek�o�ci, �e niemal wyczuwa�o si� w
nim
bezsilno�� i b�l; sam Herkules nie da�by sobie rady z tak szybkim i rw�cym
pr�dem),
gazetowy okr�cik George�a p�yn�� po�r�d spowitych mrokiem nocy pomieszcze� i
d�ugich
cementowych korytarzy, po�r�d rycz�cej i szumi�cej kipieli. Przez pewien czas
p�yn�� �eb w
�eb z martwym kurczakiem, kt�rego ��te szpony mierzy�y w ociekaj�ce wod�
sklepienie;
potem, na kt�rym� z rozga��zie� na wsch�d od miasta kurczak pop�yn�� w lewo,
podczas gdy
��deczka George�a pomkn�a przed siebie. W godzin� p�niej, gdy matce George�a
aplikowano w szpitalu w Derry �rodki uspokajaj�ce, a Bill J�ka�a siedzia�
os�upia�y, bia�y jak
p��tno i milcz�cy na swoim ��ku, s�uchaj�c, jak jego ojciec szlocha w saloniku,
gdzie w
chwili wyj�cia George�a z domu matka gra�a utw�r �Dla Elizy� - okr�cik wyprysn��
przez
cementowy otw�r jak kula z lufy rewolweru i sp�yn�� do strumienia bez nazwy. W
dwadzie�cia minut p�niej znalaz� si� na spienionych, rw�cych falach rzeki
Penobscot, a
wysoko w g�rze, na niebie, zacz�y si� ju� pojawia� pierwsze smugi b��kitu.
Burza dobieg�a
ko�ca.
Okr�cik przechyla� si�, ko�ysa� i czasami nabiera� troch� wody, ale nie zaton��.
Dwaj
bracia doskonale go zaimpregnowali. Nie wiem, gdzie w ko�cu dotar�, je�eli w
og�le
dop�yn�� gdzie� dalej - by� mo�e znalaz� si� na morzu i p�ywa tam po wsze czasy,
jak
magiczny okr�t z bajki. Wiem tylko, �e opuszczaj�c granice miasta Derry, w
stanie Maine,
wci�� ra�no p�yn�� naprz�d, niesiony fal� powodzi i tym samym jego rola w tej
opowie�ci
dobieg�a ko�ca.
ROZDZIA� 2
PO FESTYNIE (1984)
1
P�niej jego szlochaj�cy przyjaciel powie glinom, �e Adrian nosi� te czapeczk�
dlatego, gdy� wygra� j� na stanowisku Pitch Til U Win w lunaparku w Bassey Park
na sze��
dni przed swoj� �mierci�. By� z niej dumny.
- Nosi� j�, bo kocha� to zasrane ma�e miasto! - wrzasn�� jego bliski
�przyjaciel� Don
Hagarty do policjant�w.
- Spoko, spoko, bez takich wyraz�w, prosz� - rzek� do Hagarty�ego funkcjonariusz
Harold Gardener.
Harold Gardener by� jednym z czterech syn�w Dave�a Gardenera. W dniu, kiedy jego
ojciec odnalaz� martwe, jednor�kie cia�o George�a Denbrougha, Harold Gardener
mia� pi��
lat.
Tego dnia, blisko dwadzie�cia siedem lat p�niej, mia� trzydzie�ci dwa lata i
spor�
�ysink�. Harold Gardener zdawa� sobie spraw� z �alu i b�lu trawi�cego Dona
Hagarty�ego, a
jednocze�nie nie by� w stanie bra� go na serio. Ten facet - je�eli w og�le
zas�ugiwa� na miano
faceta - mia� mocno uszminkowane usta i satynowe obcis�e spodnie. Pogr��ony w
smutku i
�alu, ale b�d� co b�d� ciota. Podobnie jak jego zmar�y przyjaciel, �wi�tej
pami�ci Adrian
Mellon.
- Powt�rzymy to jeszcze raz - powiedzia� partner Harolda, Jeffrey Reeves. - Obaj
wyszli�cie z Falcona i ruszyli�cie w stron� kana�u. Co by�o dalej?
- Ile razy mam wam to powtarza�, mato�y?! - Hagarty wci�� krzycza�. - Oni go
zabili!
Zepchn�li go z nabrze�a! Jeszcze jeden dzie�, w kt�rym mogli si� wykaza� swoj�
si��! - Don
Hagarty zacz�� p�aka�.
- Jeszcze raz - powt�rzy� cierpliwie Reeves. - Wyszli�cie z Falcona. I co dalej?
2
W pokoju przes�ucha� na ko�cu korytarza dwaj gliniarze z Derry rozmawiali ze
Steve�em Dubayem (lat siedemna�cie); w biurze kuratora na pi�trze dw�ch
kolejnych
zajmowa�o si� Johnem �Webbym� Gartonem (lat osiemna�cie), a w biurze szefa
policji na
czwartym pi�trze szeryf Andrew Rademacher i zast�pca prokuratora okr�gowego Tom
Boutillier przes�uchiwali pi�tnastoletniego Christophera Unwina. Unwin, kt�ry
nosi� sprane
d�insy, wysmarowany podkoszulek i robocze buty, p�aka�. Rademacher i Boutillier
zaj�li si�
nim, bo uznali - i s�usznie - �e jest najs�abszym ogniwem w ca�ym �a�cuchu.
- Powt�rzymy to sobie jeszcze raz - rzek� Boutillier, podczas gdy dwa pi�tra
ni�ej
Jeffrey Reeves m�wi� dok�adnie to samo.
- Nie chcieli�my go zabi� - wymamrota� Unwin. - To ta jego czapka. Nie mogli�my
uwierzy�, �e nadal j� nosi, po tym, co Webby powiedzia� mu ostatnim razem. I
chcieli�my go
wystraszy�.
- Za to, co powiedzia� - wtr�ci� Rademacher.
- Tak.
- Johnowi Gartonowi, po po�udniu siedemnastego.
- Tak. Webby�emu. - Unwin ponownie wybuchn�� p�aczem.
- Ale pr�bowali�my go uratowa�, kiedy zobaczyli�my, �e ma k�opoty... w ka�dym
razie ja i Stevie Dubay... nie chcieli�my go zabi�!
- Nie pierdol, Chris, daj spok�j - powiedzia� Boutillier. - Wrzucili�cie tego
peda�a do
kana�u.
- Tak, ale...
- I wszyscy trzej zg�osili�cie si� tu sami. Doceniamy to, prawda, Andy?
- Pewno. Trzeba mie� jaja, �eby samemu przyzna� si� do tego, co si� zrobi�o.
- To teraz nie spieprz tego prostym k�amstwem. Chcieli�cie go wrzuci� do kana�u
od
chwili, kiedy zobaczyli�cie, jak on i jego pedalski kole� wychodz� z Falcona,
tak?
- Nie! - zaprotestowa� gwa�townie Chris Unwin. Boutillier wyj�� z kieszeni
koszuli
paczk� marlboro i w�o�y� papierosa do ust. Podsun�� paczk� Unwinowi.
- Papierosa?
Unwin wyj�� jednego. Boutillier musia� nie�le si� nam�czy�, �eby utrzyma�
zapa�k�
przy koniuszku papierosa, kt�ry tamten trzyma� w ustach, bo wargi Unwina trz�s�y
si�
niemi�osiernie.
- Ale kiedy zobaczyli�cie, �e mia� na g�owie t� czapeczk�? - spyta� Rademacher.
Unwin zaci�gn�� si� g��boko i pochyli� g�ow�, tak �e przet�uszczone w�osy opad�y
mu
na oczy, i wydmuchn�� dym nosem, pokrytym g�sto w�grami.
- Tak - powiedzia�, niemal zbyt cicho, by mo�na go by�o us�ysze�.
Boutillier pochyli� si� do przodu, jego br�zowe oczy b�yszcza�y. Twarz
przypomina�a
oblicze drapie�nika, ale g�os by� mi�y i uprzejmy.
- Co, Chris?
- Powiedzia�em �tak�. Chyba tak. Postanowili�my go wrzuci�. Ale nie chcieli�my
go
zabi�. - Uni�s� wzrok, aby na nich spojrze�, z twarz� przepe�nion� szale�stwem i
smutkiem,
wci�� jeszcze nie mog�c poj�� ogromu zmian jakie nast�pi�y w jego �yciu, odk�d
zesz�ego
wieczoru o wp� do �smej wyszed� z domu i wybra� si� na festyn wraz z dwoma
kolesiami. -
Nie chcieli�my go zabi�! - powt�rzy�. - A ten facet pod mostem... nadal nie mam
poj�cia, kim
on by�?
- Co za facet? - zapyta� Rademacher, ale bez wi�kszego zainteresowania. S�yszeli
to
ju� wcze�niej i �aden z nich w to nie uwierzy� - wcze�niej czy p�niej ludzie
oskar�eni o
morderstwo zawsze przypominali sobie, �e na miejscu zdarzenia by� jaki� inny
facet.
Boutillier mia� nawet na to nazw� - Syndrom Jednor�kiego - od starego serialu
telewizyjnego
�cigany.
- Facet w kostiumie klowna - rzek� Chris Unwin i zadr�a�. - Facet z balonami.
3
Festyn pod nazw� Dni Kana�u w Derry trwaj�cy od 15 do 21 lipca okaza� si�
niema�ym sukcesem, co potwierdzali zgodnie mieszka�cy miasta. Mia� spory wp�yw
na
morale jego mieszka�c�w, wizerunek miasta i stan jego finans�w. Tygodniowy
festyn mia�
uczci� stulecie otwarcia w Derry kana�u biegn�cego przez �rodek ca�ego miasta.
Kana� ten
powsta�, aby mo�na nim by�o w latach 1884-1910 sp�awia� drewno, i to w�a�nie ten
kana�
sprawi�, �e Derry rozros�o si� ponad miar�. To by� wspania�y okres.
Miasto zosta�o oczyszczone i odnowione. Dziury w asfalcie, zdaniem niekt�rych
nie
naprawiane od lat zosta�y zalane i wyg�adzone jak nale�y. Domy od wewn�trz
przemeblowano, a od zewn�trz odmalowano. Najgorsze z graffiti w Bassey Park -
g��wnie
antyhomoseksualne has�a, takie jak: Zabi� wszystkie cioty! czy: Aids to kara
bo�a na
peda��w!, po�cierano z �awek i drewnianych �cian ma�ego zabudowanego przej�cia
nad
kana�em, znanym jako Most Poca�unk�w.
Muzeum Dni Kana�u znajdowa�o si� w trzech pustych magazynach w �r�dmie�ciu i
wype�niono je eksponatami zebranymi przez Michaela Hanlona, tutejszego
bibliotekarza i
historyka amatora. Najstarsze rodziny z miasta wypo�ycza�y bardzo ch�tnie swoje
niemal
bezcenne skarby, a w czasie tygodnia festynu blisko czterdzie�ci tysi�cy go�ci
zap�aci�o po
�wier� dolara, aby obejrze� karty da� z restauracji sprzed stu lat, urz�dzenia
do ci�cia drewna,
pi�y i siekiery z 1889 roku, zabawki dla dzieci z 1920 roku oraz ponad dwa
tysi�ce zdj�� i
dziewi�� rolek film�w opowiadaj�cych o �yciu Derry w minionym stuleciu. Muzeum
sponsorowa�a Liga Kobiet z Derry, kt�ra sprzeciwi�a si� przedstawieniu przez
Hanlona
niekt�rych eksponat�w, takich jak nies�awny fotel w��cz�g�w, i zdj�� (np. Gangu
Bradleya
po g�o�nej strzelaninie). Wszyscy jednak zgodnie stwierdzili, �e by� to wielki
sukces i nikt
naprawd� nie mia� ochoty ogl�da� krwawych staroci. Lepiej by�o skoncentrowa� si�
na
podkre�leniu pozytyw�w i eliminowaniu negatyw�w, jak m�wi stara piosenka.
W parku Derry rozbito olbrzymi namiot z napojami orze�wiaj�cymi i co wiecz�r
odbywa�y si� tu koncerty. W Bassey Park znajdowa�o si� weso�e miasteczko,
prowadzone
przez cz�onk�w Smokey�s Greater Shows z karuzelami, i salonem gier obs�ugiwanymi
przez
tutejszych mieszka�c�w. Po historycznych dzielnicach miasta je�dzi� co dzie�
specjalny
tramwaj, ko�cz�c sw�j godzinny kurs w tej krzykliwej i mi�ej maszynce do
wyci�gania
pieni�dzy. To w�a�nie tu Adrian Mellon wygra� swoj� czapeczk�, kt�ra spowodowa�a
jego
�mier� - papierow� czapeczk� z kwiatkiem i nag��wkiem I ? Derry.
4
- Jestem zm�czony - rzek� John �Webby� Garton. Podobnie jak jego dwaj
przyjaciele,
by� ubrany jak Bruce Springsteen, cho� zapewne gdyby go zapytano, okre�li�by
Springsteena
mianem �pedzia� albo �cioty� i wybra� kt�r�� z bardziej �ha�a�liwych� grup
heavy-
metalowych, takich jak Def Leppard, Twisted Sister albo Judas Priest. R�kawy
niebieskiego
podkoszulka by�y poobrywane, ukazuj�c mocno umi�nione ramiona ch�opaka. G�ste,
br�zowe w�osy opada�y mu na jedno oko, co sprawia�o, �e bardziej ni�
Springsteena
przypomina� teraz Johna Cougara Mellencampa. Na ramionach mia� tatua�e,
niezwyk�e
symbole. - Nie chc� ju� nic m�wi�.
- Opowiedz nam o tym wtorkowym popo�udniu na festynie - rzek� Paul Hughes, kt�ry
by� zm�czony, zszokowany i roztrz�siony ca�� t� afer�. Mia� wra�enie, jakby
festyn w Derry
zako�czy� si� wydarzeniem, o kt�rym wiedzieli wszyscy, ale kt�rego nikt nie
o�mieli si�
wpisa� do oficjalnego programu. Gdyby tak si� sta�o, wygl�da�by on nast�puj�co:
Sobota 21.00 - Ostatni koncert zespo��w liceum w Derry i Barber Shop Mello-Men.
Sobota 22.00 - Wielki pokaz ogni sztucznych.
Sobota 22.35 - Rytualna ofiara Adriana Mellona oficjalnie ko�czy Festyn Dni
Kana�u.
- Pieprzy� festyn - odpar� Webby.
- Powiedz, co powiedzia�e� Mellonowi i co on wtedy odpowiedzia�.
- O Chryste! - Webby wywr�ci� oczami.
- No, dalej, Webby...
Webby Garton wywr�ci� oczami i zacz�� wszystko jeszcze raz.
5
Garton zobaczy�, jak tamci dwaj id�, obj�ci, chichocz�cy niczym dziewczyny. Na
pocz�tku wydawa�o mu si�, �e to by�y dziewczyny. Potem rozpozna� Mellona,
kt�rego
widzia� ju� wcze�niej. Gdy mu si� przygl�da�, zobaczy�, �e Mellon odwr�ci� si�
do
Hagarty�ego... i poca�owali si�. To by� kr�tki poca�unek.
- Rany, ch�opie, chyba si� porzygam - rzuci� z obrzydzeniem w g�osie Webby. Byli
z
nim Chris Unwin i Steve Dubay. Kiedy Webby wskaza� na Mellona. Steve Dubay
powiedzia�,
�e ten drugi typ ma, zdaje si�, na imi� Don i �e podwozi� kiedy� jakiego�
ch�opaka z liceum w
Derry, a potem pr�bowa� go wykorzysta�. Mellon i Hagarty, oddalaj�c si� od
stanowiska
Pitch Til U Win, ruszyli w stron� trzech ch�opak�w i wyj�cia z weso�ego
miasteczka. Webby
Garton powie p�niej oficerom Hughesowi i Conleyowi, �e jego �obywatelska duma�
dozna�a uszczerbku, kiedy zobaczy�, �e pieprzona ciota ma na g�owie czapeczk� z
napisem I
? Derry. Ta czapeczka by�a po prostu idiotyczna - papierowa imitacja kapelusza z
wielkim
kwiatkiem, stercz�cym u g�ry i ko�ysz�cym si� na wszystkie strony. Widok ten
urazi�
obywatelsk� dum� Webby�ego jeszcze bole�niej.
Kiedy Mellon i Hagarty min�li ich, nadal obejmuj�c si� nawzajem w pasie, Webby
Garton krzykn��:
- Powinienem ci� zmusi�, �eby� ze�ar� ten kapelusz, ty w dup� jebany pedale!
Mellon odwr�ci� si� do Gartona, zatrzepota� oczyma zalotnie i powiedzia�: -
Je�li masz
ochot� co� skonsumowa�, mia�bym ci do zaproponowania co� o wiele smaczniejszego
ni�
m�j kapelusz.
W tym momencie Webby Garton uzna�, �e musi nieco przemodelowa� twarz tej cioty.
Nikt nigdy nie proponowa� mu obci�gni�cia laski. Nikt.
Ruszy� w stron� Mellona. Kumpel Mellona, Hagarty, czuj�c, co si� �wi�ci, stara�
si�
odci�gn�� Mellona na bok, ale ten nie ruszy� si� z miejsca. U�miecha� si�.
Garton powie
p�niej funkcjonariuszom Hughesowi i Conleyowi, �e by� przekonany, i� Mellon
musia� co�
wcze�niej �pa�. Hagarty potwierdzi to, kiedy funkcjonariusze Gardener i Reeves
napomkn� o
tym podczas przes�uchania. Na�pa� si� dwoma p�czkami z nadzieniem - i by�a to
jedyna
rzecz, jak� nafaszerowa� si� tego dnia. Mimo to jakby nie zdawa� sobie sprawy z
zagro�enia,
jakie przedstawia� sob� Webby Garton.
- Ale Adrian ju� taki by� - powiedzia� Doy, ocieraj�c oczy chusteczk� i
rozcieraj�c
cienie, kt�rymi mia� pomalowane powieki. - Nie zdawa� sobie sprawy z tego, co mu
grozi�o.
My�la�, �e ka�dy konflikt mo�na zawsze za�agodzi�. M�g� zosta� ci�ko pobity,
bezpo�rednio
tam na miejscu, gdyby Garton nie poczu�, �e co� klepn�o go w �okie�. To by�a
policyjna
pa�ka. Odwr�ci� si� i zobaczy� funkcjonariusza Franka Machena, jeszcze jednego
cz�onka
Derry�s Finest.
- Daj spok�j, ch�opie - rzek� do Gartona Machen. - Zajmij si� swoimi sprawami i
zostaw tych gej�w w spokoju. Niech si� zabawi�.
- S�ysza� pan, jak on mnie nazwa�? - spyta� ostro Garton. Unwin i Dubay
do��czyli do
niego - obaj czuli w powietrzu k�opoty i chcieli odci�gn�� Gartona na bok, ale
on zacz�� si�
stawia� i gdyby nalegali, rzuci�by si� na nich z pi�ciami. Jego m�sko�� zosta�a
ura�ona: ta
uraza musia�a zosta� pomszczona.
- Nie wierz�, �e on m�g� ci� obrazi� - odpar� Machen. - Poza tym ty pierwszy si�
do
niego odezwa�e�. A teraz ruszaj st�d, synu. Nie chc� tego powtarza�.
- Nazwa� mnie ciot�!
- A obawiasz si�, �e mo�esz ni� by�? - spyta� Machen z wyra�nym zainteresowaniem
w g�osie, podczas gdy policzki Gartona pokry� silny rumieniec. Podczas tej
wymiany zda�
Hagarty z rosn�c� desperacj� usi�owa� odci�gn�� Adriana Mellona z miejsca
zdarzenia. W
ko�cu Mellon uleg�.
- Pa, pa, kochanie! - zawo�a� rado�nie przez rami� Adrian.
- Zamknij si�, s�odkodupy gnoju! - rzuci� Machen. - I zje�d�aj st�d.
Garton rzuci� si� w stron� Mellona, ale Machen powstrzyma� go:
- Mo�e kt�rego� dnia z�o�� ci wizyt�, przyjacielu, a z twojego zachowania
wynika, �e
to m�g�by by� ca�kiem niez�y pomys�.
- Nast�pnym razem, gdy si� spotkamy, tak ci do�o��, �e popami�tasz! - zawo�a�
Garton za odchodz�c� dw�jk�, a par� g��w odwr�ci�o si�, by spojrze� w jego
stron�. - I je�li
b�dziesz mia� na g�owie ten cholerny kapelusz, to ci� zabij�! W tym mie�cie nie
potrzeba nam
peda��w.
Mellon, nie odwracaj�c si�, pokr�ci� palcami lewej r�ki - mia� polakierowane
paznokcie - i id�c, wykona� nimi kilka znacz�cych gest�w. Garton ponownie rzuci�
si� w jego
stron�.
- Jeszcze jedno s�owo albo gest i ci� zamkn� - powiedzia� �agodnie Machen. -
Uwierz
mi, ch�opcze, ja nie �artuj�.
- Chod�, Webby - rzuci� niepewnie Chris Unwin. - Spadamy.
- Lubicie takich typ�w? - zwr�ci� si� do Machena Webby, ca�kiem ignoruj�c Chrisa
i
Steve�a. - Co?
- Nie lubi� rozr�b - rzek� Machen. - I nale�� do tych neutralnych. Jedyne, co
mnie
interesuje, to spok�j i cisza, a wyj�tkowo nie cierpi� takich awanturnik�w jak
ty, mordo. O co
ci w�a�ciwie chodzi? Chcesz koniecznie, �ebym ci� przymkn��? A mo�e chcesz si�
bi�?
- Daj spok�j, Webby - powiedzia� cicho Steve Dubay. - Chod�my, kupimy par� hot
dog�w.
Webby odszed�, obci�gaj�c teatralnymi gestami swoj� koszul� i sczesuj�c w�osy z
oczu. Machen, kt�ry nast�pnego dnia po �mierci Adriana Mellona sk�ada� zeznanie
w tej
sprawie, powiedzia�:
- Ostatni� rzecz�, jak� us�ysza�em z jego ust, by�a pogr�ka - �Nast�pnym razem,
gdy
si� spotkamy, tak ci do�o��, �e popami�tasz!�
6
- Prosz�, musz� pom�wi� z moj� matk� - rzek� po raz trzeci Steve Dubay. - Musz�
j�
poprosi�, �eby udobrucha�a jako� mojego ojczyma, bo jak nie, to po powrocie do
domu czeka
mnie nieziemskie lanie.
- Za chwil� - poinformowa� go funkcjonariusz Charles Avarino. Zar�wno Avarino,
jak
i jego partner, Barney Morrison, wiedzieli, �e Steve Dubay nie wr�ci do domu
tego wieczora,
a kto wie, mo�e nawet nie zjawi si� tam przez d�u�szy czas. Ch�opak wyra�nie nie
zdawa�
sobie sprawy ze swego fatalnego po�o�enia, a Avarino wcale nie by� zdziwiony,
kiedy
dowiedzia� si�, �e Dubay rzuci� szko�� w wieku szesnastu lat. Nadal by� wtedy w
Waterstreet
Junior High. Iloraz inteligencji ch�opaka wynosi� sze��dziesi�t osiem, jak
g�osi� wynik testu,
kt�remu zosta� poddany, b�d�c w si�dmej klasie. Repetowa� j� trzy razy.
- Powiedz nam, co si� sta�o, kiedy zobaczy�e�, jak Mellon wychodzi z Falcona -
nalega� Morrison.
- Nie, cz�owieku, lepiej nie.
- Czemu nie? - spyta� Avarino.
- Mo�e i tak powiedzia�em ju� za du�o.
- Przyszed�e� tu, aby z�o�y� zeznania - powiedzia� Avarino. - Czy� nie tak?
- No... tak... ale...
- Pos�uchaj - odezwa� si� ciep�o Morrison, siadaj�c obok Dubaya i cz�stuj�c go
papierosem. - Czy uwa�asz, �e ja i Chick jeste�my peda�ami?
- No... ja nie wiem...
- Czy wygl�damy jak cioty?
- Nie, ale...
- Jeste�my twoimi przyjaci�mi, Stevie - stwierdzi� z powag� Morrison. - I
mo�esz mi
wierzy�, �e w obecnej sytuacji zar�wno ty, jak i Chris i Webby potrzebujecie
ich, i to tylu, ilu
tylko si� da. Bo jutro ka�de serce w tym mie�cie b�dzie si� domaga� waszej krwi.
Steve Dubay wygl�da� na zaniepokojonego. Avarino, kt�ry niemal potrafi� czyta� w
my�lach tego ma�ego, tch�rzliwego gnojka, podejrzewa�, �e ponownie my�la� on o
swoim
ojczymie. I cho� Avarino nie przepada� za gejami i podobnie jak reszta gliniarzy
z
przyjemno�ci� powita�by zamkni�cie Falcona na cztery spusty, r�wnie ch�tnie
osobi�cie
odwi�z�by Dubaya do domu. Prawd� m�wi�c, �a�owa�, �e nie m�g� by� przy tym, jak
ojczym
sprawi ch�opakowi lanie. Ba - sam by go ch�tnie przytrzyma�, podczas gdy stary
zacznie
drze� z gnoja pasy. Avarino nie lubi� peda��w, ale to nie oznacza�o, �e powinno
si� ich
torturowa� i wyka�cza�. Mellona potraktowano wyj�tkowo okrutnie. Kiedy
wyci�gni�to go
spod mostu na kanale, mia� otwarte, przepe�nione przera�eniem oczy. A ten tu
ch�opak
absolutnie nie zdawa� sobie sprawy z sytuacji.
- Nie chcieli�my go skrzywdzi� - powt�rzy� Steve. To by�a jego podstawowa
taktyka
obronna, kt�r� przyjmowa�, kiedy cho� odrobin� traci� rezon.
- Dlatego tu teraz jeste� - rzek� z naciskiem Avarino. - Przejd� do fakt�w i
b�dzie po
sprawie. No nie, Barney?
- Jasne - zgodzi� si� Morrison.
- Co by� powiedzia� na to, �eby powt�rzy� to wszystko.
- No c�... - stwierdzi� Steve, a potem powoli zacz�� m�wi�.
7
Kiedy w 1973 roku otwarto Falcona, Elmer Curtie s�dzi�, �e jego klienci b�d� si�
sk�ada� g��wnie z pasa�er�w autobus�w - terminal znajduj�cy si� tu� obok
obs�ugiwa� trzy
linie - Trailways, Greyhound i Aroostoock County. Nie zdawa� sobie sprawy, ilu
spo�r�d
pasa�er�w tych autobus�w stanowi� kobiety albo rodziny z ma�ymi dzie�mi. Wielu
innych
by�o zaopatrzonych w butelki w br�zowych papierowych torbach i w og�le nie
wysiada�o z
autokar�w. Ci, kt�rzy wysiadali, to byli g��wnie �o�nierze i marynarze, chc�cy
wypi� jedno
czy dwa szybkie piwka. Raczej trudno jest prowadzi� lokal, w kt�rym klienci
wpadaj� na
dziesi�� minut i zaraz si� ulatniaj�.
Curtie zacz�� zdawa� sobie z