5044

Szczegóły
Tytuł 5044
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5044 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5044 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5044 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kareta Wroc�awski Podw�jna moc dro�d�y Szarpn�� si� i przerwa� sen o domu, sen wracaj�cy ostatnio z regularno�ci� kr�lewskiego komornika. Usi�uj�c g��biej odetchn��, str�ci� co� ze swojej twarzy, a w gardle zasycza�o i pisn�o, jakby kto� obsmarowa� fujark� powid�ami. Waldar otworzy� oko, przyjmuj�c od razu �wietlny pocisk, nat�y� si� i odwa�y� kaszln��, co natychmiast zaowocowa�o piekielnym werblem na obu skroniach. Delikatnie odsun�� r�k� Bokanovy, szczeg�lnie �e r�kaw polany piwem i winem, klei� si� do jego w�os�w. - M-m-m... - j�kn�� obj�wszy p�kaj�c� g�ow� r�kami.- Boca-a-a... m-mm-lll!? �- �eby to... �omot w skroniach na chwilk� zmieni� tempo i zaciekawiony, jak ulicznik ciskaj�cy zza w�g�a kule nawozu, czeka� na ci�g dalszy. M�odzian z wolna przekr�ciwszy g�ow�, popatrzy� na przyjaciela. Tamten le�a� na wznak, z ostr� brod� zadart� ku g�rze i rozchylonym ustami, z kt�rych o wiele rzadziej ni� zazwyczaj wydostawa� si� odg�os oddechu. - Bokanova, ty gadzie! - wyszepta�. - Ale� nas za... Zamierza� co� jeszcze powiedzie�, lecz na korytarzu karczmy kto� zawo�a� niecierpliwie: "Dawaj- dawaj!", kto� inny sykn�� "Ju-uu-u�!" i za�omota�o co�, co nie dotar�o do celu. Waldar zacisn�wszy z�by przeczekiwa� kolejn� fal� b�lu. Nie tak wyobra�a� sobie podb�j �wiata, gdy opuszcza� rodzinne w�o�ci. W ko�cu z trudem rozwar� powieki i przekr�ci� g�ow�, przez co napotka� utkwione w sobie ma�oprzytomne spojrzenie przekrwionych oczu Bokanovy. - Wina - powiedzia� jego posiadacz wyra�nie, niecierpliwie i z domieszk� cierpienia. Porusza�y si� tylko wargi i broda, reszta twarzy przypomina�a nieruchom� mask�. - Natychmiast! - A ju�, lec�! - Wina... - za�ka� pisarz. - Taka twoja wdzi�czno��? - Wdzi�czno��!? Za co? Jakby nie ty, opoju, to bym m�g� teraz... Ou�!.. Wsta� i ruszy� przed siebie. - I mia�by�... Oup? - Bokanova podni�s� si� na �okciach i wyda� z siebie seri� odg�os�w, jakby odszpuntowywa� ukryte wewn�trz cia�a g�siorki. - Bu�ech! Huopps! Niech to dunder... Mia�by� zapi... Oj-ojoj... Waldar wsun�� suchy j�zyk pomi�dzy jeszcze suchsze wargi. Przesun�� nim, zaszele�ci�o. - Kogo jeszcze bym mia� zapitego? Co? - wysycza�. Bokanova przechyli� si�, zamierzaj�c zwr�ci� na pod�og� zawarto�� �o��dka, lecz bezskutecznie. Jedynie na czole pojawi�y si� grube krople potu. - Nie zapitego - wstrz�sn�o nim.- Och, nie za-pi-tego tylko... Och... Lito�ci... i wina - doko�czy� szeptem. Przechyli� si� na bok i wolno opad� na pos�anie. W izbie nasta�a cisza przerywana jedynie chrapliwymi oddechami. - Kiedy� - wyszepta� Waldar - w taki poranek ojciec kaza� mi... - Przesta�! Nie interesuje mnie jego zami�owanie do tortur. Ja mog� co najwy�ej... - st�kn��. - Nie, nic nie mog�. Waldar le�a� chwil�, wpatruj�c si� w sufit. Z pobie�nej lustracji wynika�o, �e strop by� jedynym kawa�kiem przestrzeni, kt�ry nie nosi� �lad�w pija�stwa. Ale wcale przez to milej si� na� nie patrzy�o. Przypomnia� sobie wczorajsz� wizyt� na dworze. Jej �askawo�� xi�na Alegis przyj�a ich bez oci�gania, to fakt, lecz p�niej przeczyta�a list od ojca i nic! Dominowa�y w jego tre�ci komuna�y oraz plotki o ich zagrzebanej na prowincji rodzinie, ale, w ko�cu, spomi�dzy linijek a� wy�o podstawowe przes�anie: ZATRZYMAJ CH�OPAKA NA DWORZE! Niestety po godzinie b�ahej rozmowy, herbacie i kruchych ciasteczkach, droga kuzynka poda�a mu d�o� na po�egnanie i �yczy�a powodzenia. Nawet paru dukat�w nie odpali�a na drog�! I jak tu by�o si� nie upi�! Zacisn�� z�by i usiad�. - Id� do �a�ni, przy�l� tu kogo� do sprz�tania. - Niech przyniesie wina - wychrypia� z nadziej� w g�osie Bokanova. - Tak, tak... Wsta�, sprytnie przeczeka� ko�owanie izby, a p�niej nakierowa� nogi na drzwi. Chwil� walczy� z kluczem, pomrukuj�c: "Co za g��b si� tym bawi�..." i wyszed� na korytarz. Przebiegaj�cy pacho�ek, niewiele m�odszy od niego zamar� z wytrzeszczonymi oczami. - Chod� tu - warkn�� Waldar �api�c go za rami�. - Prowad� do �a�ni. - Nie n-napalona j-ji-eszcze, p-panie - zaj�kn�� si� ch�opak. - I dobrze. Woda tam jest? - Tak, ale... Dotarli do schod�w, ich przera�liwa stromizna wstrz�sn�a Waldarem. - �adne ale, prowad�. - Zacisn�wszy z�by ruszy� dalej. - Jak zejdziemy na d� przynie� - zrobi� dwa kroki w d� opieraj�c si� na ch�opaku - dzban kwasu z og�rc�w, nalewk� pio�unow� i du�o naparu z mi�ty. - Mia� nadziej�, �e nie pomin�� niczego, z receptury tatka. - Je�li nie b�dzie tego du�o i migiem, spal� t� obor�. I posprz�tajcie na g�rze. Byli w po�owie schod�w, wi�c poczu� dum� z tego osi�gni�cia; nieostro�nie wypi�� pier�. - Ma to by�... Oj!? Prawa stopa za daleko posun�a si� do przodu i ca�a chwiejna r�wnowaga cia�a za�ama�a si�. Parobek j�kn��, chwyci� go za pas, lecz by�o za p�no. Zwyci�zca turnieju hrabstwa Kress okaza� si� niezwyczajnie ci�ki, zjecha� kilka stopni na zadku krzesz�c skry z�bami, potem przewin�� si� przez rami� i rozrzuciwszy r�ce oraz nogi sturla� na sam d�. Ze zdziwieniem stwierdzi�, �e nie by�o to ani tak bolesne, ani tak straszne, jak sobie na g�rze wyobra�a�. - Mog�em tak zrobi� od razu - powiedzia�, widz�c nad sob� wystraszon� twarz ch�opaka. - Gdzie woda? Kilka chwil p�niej siedzia�, wpatruj�c si� ponuro w garniec gorycz� zalatuj�cej ciemnobr�zowej cieczy. - Trzeba! - mrukn�� i krztusz�c si� wypi� ca�� zawarto��. Ledwie zd��y� odstawi� naczynie, gdy jego cia�em wstrz�sn�y pot�ne torsje. Przenicowa�o go na wylot, dwukrotnie. Pacho� rzuci� si� do zlewania pod�ogi, rzucaj�c na Waldara przera�one, a mo�e te� i pe�ne podziwu spojrzenia. - Teraz kwas... Wypi� szklanic�, ci�ko splun�� w��knist� flegm�. Popi� jeszcze. - Polewaj - rozkaza�, wskazuj�c beczk� z wod�. Pacho�ek chwyci� st�giew, ostro�nie pola� plecy cienkim strumieniem. - Ostro lej, szybko i du�o - rozkaza�, z trudem opanowuj�c szcz�kanie z�b�w. Chwyci� garniec z kwasem i popi�, a ch�opak zla� mu plecy wod�. Potem chlustn�� jeszcze raz i jeszcze, a widz�c, �e dziwny go�� naprawd� tego chce, rozochoci� si�, polewa� z zadowoleniem i starannie. Waldar siedzia� z pochylon� g�ow�, ociera� wod� z twarzy, spluwa�, pociera� zzi�bni�te ramiona i pi� kwas. P� beczki p�niej, gdy pacho�kowi omdlewa�y ju� r�ce, potrz�sn�� ostro�nie g�ow�. - Do��. Koce i napar. Z pomoc� ch�opaka owin�� si� w kilka grubych we�nianych der i zacz�� wlewa� w siebie wrz�cy, pachn�cy mi�t�, gorzki nap�j. Przez ten czas pacho�ek, zdmuchuj�c pot z czubka nosa wyciera� do sucha pod�og�. Przypomina� mu troch� m�odszego brata, kt�ry zosta� z ojcem w Nugarday. Poczciwy Gapek - strzecha blond w�os�w i para niewinnych oczu - po prawdzie nie nadaj�cy si� ni do pracy, ni do wojaczki. Co za ironia losu! "Synu", powiedzia� ojciec, gdy Waldar zosta� zwyci�zc� turnieju, "jestem z ciebie dumny". A potem �cisn�� go mocno i doda�: "My�l�, �e powiniene� jecha� w �wiat." Psia ma�! Poci�gn�� z kubka parz�c sobie j�zyk. W zasadzie ojciec mia� racj�. Dobra kurczy�y si� z roku na rok, pa�ac popada� w ruin�, ch�opi uciekali, gdy tylko mogli i nie by�o miejsca dla dw�ch pan�w w nugardayskim pa�acu. Gapek zgin��by w �wiecie za pierwszymi rozstajami, to fakt, ale jednak co� skowyta�o czasem w duszy Waldara i przypomina�o niesprawiedliwo��, kt�ra go spotka�a. �al mu te� by�o Bokanovy, syna pa�acowego bibliotekarza marz�cego o karierze pisarza i r�wnie pozbawionego przysz�o�ci jak i on. Nam�wi� go wi�c �atwo na wyjazd i teraz czu� si� odpowiedzialny. Szczeg�lnie gdy zobaczy� wczoraj, najpierw w pa�acu potem w karczmie, �e wiedza ma si� nijak do �ycia. Gdy pacho�ek sko�czy� i wr�ci� z czystymi prze�cierad�ami, Waldar uzna�, �e do�� pracy nad w�asnym cia�em. - Dobra - rzuci� kr�tko. - W izbie czysto? - Pewnie tak, powiedzia�em, �eby posprz�tali i przynie�li wina... - Wina? - Tak kazali ten pan, co tam... - Co za ba�wan! Zrzuci� wszystkie koce i owin�wszy si� tylko jednym prze�cierad�em, wyszed� z �a�ni i pomaszerowa� na pi�tro. W izbie rzeczywi�cie by�o czysto, ch�odno po wietrzeniu. Bokanova le�a� maj�c usta zaj�te szcz�liwym u�miechem, z butl� wina w ka�dym r�ku. Na widok przyjaciela wybe�kota�: - To ty, zb�ju? Waldar sta� chwil�, potem zdar� z siebie prze�cierad�o i podszed� do z�o�onego pod �cian� baga�u. Wyszuka� owini�ty starannie w p�at mi�kkiej sk�ry srebrny niepozorny medalion z mlecznym kamieniem po�rodku, przezornie schowany wczoraj na samym pocz�tku pija�stwa, powiesi� na szyi, potem w�o�y� bielizn� i wierzchnie odzienie, a Bokanova popija� i u�miecha� si� do niego promiennie. - Tyj�tny - rzuci� nagle. Poruszy� brwiami, ale nic wi�cej nie powiedzia�. Waldar zastanawia� si� chwil� i, w ko�cu, zapyta�: - Co? - Sz-sztych pi-jenkny - wyrzuci� z siebie zapytany, z wysi�kiem, ale za to wyra�niej. - Pi-j�k-ny, pi-j�k-ny! - przedrze�ni� go przyjaciel. - Gdyby� tak trafia� czubkiem broni w cia�o przeciwnika, jak otworem szyjki do w�asnego gard�a... - P-po cso? Przecie� ty trafiasz? Ja tylko sprz�tam cia�a... Wo�am cyrula i ju�! Hi-ip! - Przesta�! - poprosi� Waldar. - Zalejesz si� znowu i nigdy nie wyjedziemy st�d. Pospa�by� lepiej, a rano na ko� i hajda? Co? - Umilk� zdziwiony d�wi�cz�c� we w�asnym g�osie pro�b�. Bajarz ze zdziwieniem popatrzy� na przyjaciela, ale zaatakowany przez czkawk� zaj�� si� utrzymywaniem we w�a�ciwej pozycji flasz z winem. Po chwili, upewniwszy si�, �e winu nic nie grozi, powiedzia�: - Hajda? Ik! Niedobrze mi-hyik!... I taka twoja wdzi�cz-ik-no��? - zdo�a� unie�� jedn� butl� i donie�� do ust. Przed pierwszym �ykiem zrobi� min�, jakby sam podziwia� w�asn� sprawno��. Pi� d�ugo d�awi�c czkawk�, by� mo�e �wiadom, �e drugi raz podnie�� flaszy ju� nie zdo�a. - Musimy poczeka� co... co cyrul powie. - A on mi na co? - Waldar wsun�� jeden but, ale przed drugim musia� przysi��� na �awie i odetchn�� g��boko kilka razy. Pokr�ci� g�ow�, patrz�c na Bokanov�: - Ty masz, bracie, zdrowie - powiedzia� z podziwem. - Ichnie wino ma zab�jcz� moc. Jak ja bym wczoraj... - nie doko�czy�, u�wiadamiaj�c sobie, �e nie pami�ta owego wczoraj. - Ty? Ty� wczoraj wystraszy�... wymi�t�... - G�owa Bokanovy opad�a na pier�, poderwa� j�, lecz straci� przez te ruchy w�tek. - Co� ty wczoraj? Drzwi odezwa�y si� lekkim popukiwaniem, obaj spojrzeli ku nim z niesmakiem. - Co tam? - zawo�a� Waldar starannie odmierzywszy si�� g�osu. Wsun�� si� ch�opak ubrany w b��kitny str�j pazia i wyrecytowa� jednym tchem: - Najmi�o�ciwsza pani, xi�na Mij Alegis, wzywa pana Waldara, swego kuzyna szlachetnego do zamku. Natychmiast, w pilnej nader sprawie. Prosi nie zwleka� i... - Dobrze - przerwa� mu adresat wezwania. - Ju� schodz�. Obr�ci� si� w stron� Bokanovy, lecz ten troskliwie przytulony do butelek odp�yn�� ju� w krain� snu. - Pow�z czeka - b�kn�� pos�aniec i migiem znikn�� za drzwiami. - Ciekawe? - Drugi but zosta� wsuni�ty na nog�, Waldar wsta� i odetchn�� g��boko kilka razy, podejrzliwie pow�cha� wydychane z ust powietrze.- Ciekawe - powt�rzy�, nie wyja�niaj�c do jakiej kwestii odnosi si� to s�owo. Zachowuj�c pozory swobody, w rzeczywisto�ci na lekko ugi�tych nogach przeby� schody i wyszed� na podw�rzec. Dzie� by� przymglony, jesienny, lecz rze�ki jeszcze. Spora ilo�� wilgoci w powietrzu rozmywa�a kontury domostw i drzew po�o�onych dalej ni� rzut kamieniem. Chodzi�y s�uchy, �e w g�rach tego roku wyj�tkowo wcze�nie �nieg si� pojawi�. Waldar wsun�� si� do powozu i pogr��y� w rozmy�laniach. Co jaki� czas pozwala� sobie na posykiwania, zw�aszcza tam, gdzie ko�a trafia�y na kolein� lub kamienne progi prowadz�cej pod g�r� ulicy, lecz gdy pow�z stan��, wyskoczy� ra�nie i ju� nikt nie powiedzia�by, �e �w wysoki m�odzian o drapie�nym spojrzeniu zdobywcy cierpi przy ka�dym kroku, spodziewaj�c si� jeszcze wi�kszych katuszy przy nast�pnym. Dwoma mi�kkimi susami przeby� schody, brod� ponaglaj�c prowadz�cego go pazia. Szed� chwil� za nim, potem odczeka� przepisow� ilo�� czasu pod drzwiami, dop�ki nie otworzy�y si� zach�caj�co. - Xi�na pani, prosi... Zaraz za progiem przypad� na jedno kolano, w �o��dku co� obrzydliwie zachlupota�o, bulkn�o. Waldar zakl�� bezg�o�nie, rozpaczliw� inwokacj� pos�a� do wszystkich znanych bog�w. - Drogi Waldarze, chod� - powiedzia�a Mij Alegis. Szybkim krokiem przesz�a przed wci�� jeszcze kl�cz�cym kuzynem, owia� go delikatny zapach pachnide�, w pole widzenia wsun�� si� brzeg d�ugiej obficie marszczonej sukni. - Daj pok�j etykiecie... Ruszy� za szybko id�c� gospodyni�, na jednym z zakr�t�w uda�o mu si� zosta� o krok z ty�u i cicho wypu�ci� nap�cznia�e w gardle powietrze. Min�li kilka skrzy�owa� korytarzy, zeszli ni�ej i znale�li si� na obszernym wewn�trznym dziedzi�cu, kt�ry jeden z przodk�w m�a Alegis mia� fantazj� zamieni� w park. Pani domu westchn�a ci�ko, ale nadal utrzymuj�c i�cie �o�nierskie tempo wesz�a mi�dzy drzewa, rozejrza�a si� i wskaza�a �aw�. Sama usiad�a ostro�nie, starannie opl�t�szy wydatny brzuch r�kami i - gdy ju� siedzia�a u�o�ywszy brzemi� na kolanach - powiedzia�a napi�tym g�osem: - Pewnie ci� zaskakuje to nag�e zaproszenie. Jak ju� zauwa�y�, etykieta obfitowa�a tu w okr�g�e wst�py, wi�c jedynie u�miech�� si� porozumiewawczo. - Wczoraj mo�e... - xi�na opu�ci�a wzrok.- Wczoraj potraktowa�am ci� nie najlepiej. Zrozumia�am przecie, i� wuj prosi o protekcj� dla ciebie, ale... - roz�o�y�a bezradnie d�onie - ...mam straszny k�opot i nie potrafi� sobie z nim poradzi�. Powiedziawszy to zala�a si� �zami, doprowadzaj�c tym swego kuzyna do pe�nej konfuzji. By� w wieku, kiedy nacieraj�cy wr�g stanowi znacznie mniejszy problem ni� szlochaj�ca niewiasta. - Potrzebu-u-uj�... potrzebuj�... - za�ka�a, aby doko�czy� po osuszeniu �ez chusteczk�: - ...kogo� zaufanego. To ju� wygl�da�o lepiej. Zaufanie i gotowo�� do po�wi�ce� by�y tym, co ka�dy rycerz ma w nadmiarze. - M�w pani, zrobi� wszystko, o co poprosisz. Xi�na spojrza�a na niego wyj�tkowo ciep�o, a potem rzuci�a kr�tko: - Xi��� wraca! - Tak? - Wraca wcze�niej ni� s�dzi�am, ni� on sam awizowa�. Waldar nie mia� poj�cia o co chodzi, ale odruchowo rozejrza� si� po otoczeniu. Xi�na prze�kn�a z wysi�kiem �lin�. - Pusto, kaza�am sprawdzi�, ale nie musimy krzycze�, a je�li co� nie zaradzimy, to za kilka dni mo�e nie b�d� nawet mia�a czym krzycze�. - Jak to rozumie�, pani? - Ma��onek m�j, xi��� Partyk, wyjecha� zrobiwszy ghoroskop. Syn mia� si� urodzi� tydzie� temu, dok�adnie sze�� dni temu. W odpowiedniej dla niego, przysz�ego w�adcy, konstelacji. Nie urodzi� si�, a konstelacja dzisiaj rano si� zmieni�a. Partyk nie uzna syna, a ja wyjd� na dziwk�. - Zacisn�a wargi i zmru�y�a powieki, lecz strumie� �ez znalaz� uj�cie i sp�yn�� na policzki kobiety. - Zaraz, syn jest xi�cia... - No to co?! - wyrzuci�a z siebie z �arem i rozpacz�. - Na pewno jest, ale jego op�ta�a ta machina do ghoroskop�w, wierzy jej bardziej ni� komukolwiek, ni� mnie, ni� sobie nawet. Przez ni� nawet - bo nie mia� takich plan�w ani ochoty - uda� si� na wypraw�, bo mia�a by� udana. Podejmuje wszystkie decyzje po d�ugich wyliczeniach i wszystko, nawet ta wyprawa, mu wychodzi. Przekl�ta mach... - Ale dziecko? - odwa�y� si� przerwa�. - Dziecko - powt�rzy�a z gorycz�. - Te� wyliczone: kiedy robi�, jak... Przed jedzeniem, po polowaniu, jak zadrze� nogi, jak poprawi�... Ani wcze�niej, ani p�niej... Co do joty. Jak przepis na piecze�! Wyszarpn�a z r�kawa chusteczk� i d�ugo osusza�a oczy, nie zwa�aj�c na rumieniec na twarzy kuzyna. - A jaka� babka akuszerna? - b�kn�� Waldar rozpaczliwie przywo�uj�c z pami�ci swoj� nik�� wiedz� w poruszanej materii. - Wczoraj chyba jeszcze mog�a�... Nawet nie zauwa�y�, �e przeszed� na "ty". - Nie! Dowiedzia�by si�. Pr�bowa�am sama: napary, oleje czyszcz�ce, gor�ca k�piel, biega�am po schodach, ale nic. Po prostu nie chce jeszcze wyj�� i koniec. - No to co ja? - wzruszy� ramionami. - Nie mam poj�cia o porodach, nigdy... - Nie o por�d mi chodzi! - sykn�a Alegis i wystraszywszy si� rozejrza�a po okolicy. - Pos�uchaj, jest spos�b na oszukanie machiny, jest taki cz�ek, Hackarz go zw�. Mo�e wej�� do komnaty i zrobi� tak, by zmieni� ghoroskop. Zawezwa�am go i przyby�. - �zy znowu trysn�y, jeszcze obficiej, chusteczka przyleg�a szczelnie do oczu xi�nej. - No? Przyby� i co? - ponagli� j� Waldar. - I zni-i-ikn��! - zanios�a si� szlochem Alegis, chwil� trwa�o zanim zd�awiwszy fal� �ez mog�a m�wi� dalej: - Przekroczy� granic�, trzy dni temu i nie dotar� do dworu. Znajd� go, b�agam. Masz dzie�, najwy�ej dwa czasu. Go�ce xi�cia co i rusz ko�acz� do drzwi. - No to ju� wie, �e... - To niewa�ne - oderwa�a chusteczk� od oczu i p�on�ce spojrzenie utkwi�a w twarzy kuzyna. - Je�li Hackarz zmusi do oszustwa t� machin�, wszystko znowu b�dzie dobrze. Partyk jej wierzy, co ona wyda, to �wi�te. Tylko trzeba co�... jako�... - Ale ja jestem tutaj obcy - zacz�� niepewnie. Wzruszy�a ramionami. - Ja tak�e jestem obca. Po�owa dworu mnie nienawidzi, a druga po�owa lekcewa�y. Nikomu nie mog� zaufa�. Ty za� nale�ysz do rodziny, a z naszej wczorajszej rozmowy i listu wuja wnosz� �e� cz�ek prawy. Waldar poczu� si� chory. Jednak zaraz stan�a mu przed oczami ich zrujnowana, prawie do cna wyprzedana siedziba rodowa. Poj��, �e w�a�nie otwiera si� przed nim szansa. Wdzi�czno�� mo�nych zast�puje mury obronne. - Dobrze, b�d� si� stara� nie zawie�� - zrobi� przerw� dla nabrania oddechu.- Ale co to za machina? - Nie wiem dok�adnie i nie chc� wiedzie�. - Xi�na uderzy�a pi�stk� w kolano. - Po prostu trzeba j� oszuka�. Waldar przez moment poprzez mury wpatrywa� si� w dal. - A nie da�oby si� machiny zwyczajnie popsu�? Wtedy xi��e nie mia�by sposobu, aby konfiguracj� gwiazd sprawdzi�, a i pewnie ujrzawszy dzieci�tko, uzna�by je za swoje. - Wiedzia�am, �e dobrze robi� zawierzaj�c tobie. - U�miech o�ywi� twarz xi�nej.- Gdyby uda�o ci si� co� zmajstrowa�... - z lubo�ci� zmru�y�a oczy.- Mo�esz spr�bowa�. Wspomnia�am ju� o tobie hrabiemu, ale pami�taj, �e machin� chyba jaki� czar chroni. Zwyczajnie tylko s�u�bowi, Partyk i Beim tam wchodz� - wyci�gn�a r�k� i chwyci�a mocno Waldara za �okie�, zamy�lony drgn��. - B�agam! - Tak. - Nieostro�ny ruch spowodowa�, �e przez g�ow� przelecia�a zapomniana iskra b�lu. - Oczywi�cie - b�kn�� i odczeka� a� skra zga�nie. - Spr�buj� tam zajrze�, a jak nie wyjdzie, ruszam szuka� Hackarza. Jak mog� t� machin� znale��? Alegis u�miechn�a si� z wdzi�czno�ci�. - Poczekaj - szepn�a i podci�gn�wszy brzeg sukni, ci�ko ko�ysz�c si� jak zatuczona g� pogna�a do pa�acu. Waldar skorzysta� z mo�liwo�ci i szybko pozby� si� powietrza z �o��dka, zerkn�� na mijane ro�liny, ale nie wi�d�y w oczach. Xi�na tr�ci�a w pier� jakiego� t�pawo-ponurego lokaja i t�umacz�c mu co� wskaza�a palcem go�cia. Potem rzuciwszy kuzynowi ostatnie znacz�ce spojrzenie, znikn�a w ciemnym korytarzu. Gdy Waldar podszed� bli�ej fagas sk�oni� si� niedbale i poprowadzi� go przez galeri� korytarzy, schod�w, zakr�t�w, za�om�w i prog�w. Kiedy m�odzian poczu�, �e d�ugo ju� tak nie wytrzyma, przewodnik otworzy� kluczem par� drzwi i uzbrojony w zabran� z korytarza zapalon� pochodni�, ruszy� w d�. - Na g�ow�, panie, uwa.... T�py �oskot poni�s� si� echem po nisko sklepionym korytarzu, o wiele g�o�niejsze, nies�yszalne dla innych echo wzbudzaj�c w g�owie w�a�ciciela. Kln�c pod nosem rodzinne koneksje, oderwa� si� od �ciany, kt�ra przed chwil� tak ochoczo podpar�a jego rami� i przekroczy� kolejny pr�g. Wzrok z du�ym trudem dostosowywa� si� do ciemno�ci w korytarzu, czemu dodatkowo przeszkadza�y natr�tne cho� fragmentaryczne wspomnienia z libacji. Gdy wreszcie przebi� spojrzeniem mrok, dojrza� ponur� g�b� przewodnika, kt�ry zatrzymawszy si� cztery stopnie ni�ej, spogl�da� na niego z uwag�. - Ruszaj, na co czekasz? - Waldar pokona� hurkot w g�owie i wyprostowa� si� spr�y�cie, w ostatniej jednak chwili ratuj�c g�ow� przed kolejnym kontaktem z powa��. - Co tu tak nisko? - Krasnoludzka, zasr... zafajdana robota - burkn�� przewodnik i ruszy� wzd�u� wilgotnych �cian w kierunku odleg�ej plamy �wiat�a. - Czeg� tu szukali? - Tego to ja nie wim, ino mistrz Beim mo�e co� tam wi, kto tu si� szwenda. Tfu, zaraza by ich.... - Dobra, dobra, nie wyklinaj tyle! Kogo to prowadzisz? - Nowy g�os przerwa� kwesti� lokaja. - Ano, patrzcie ludzie, szlachetnie urodzony kuzyn naszej ja�nie pani!? Waldar zmru�y� oczy, �renice chwil� walczy�y ze sob� o prymat i, w ko�cu dogadawszy si�, pozwoli�y mu zobaczy� m�czyzn� w obcis�ym sk�rzanym ubraniu, z ogolon� do sk�ry g�ow�. Z pewno�ci� nie wygl�da� na szlachetnie urodzonego. Jego zmru�one oczy przewierca�y towarzysza Waldara. - Ty tym zezem mi nie patrz - wycedzi�.- Won mi szybko na g�r�! - Ta� ja nic nie m�wi�... - Niby nic nie m�wisz, ino pod nosem mruczysz - ogolony pogrozi� lokajowi palcem.- R�ni tu si� szwendaj� i szwenda� si� b�d�, nic ci do tego, a lepiej im nie podpadaj, bo ci jeszcze t� resztk� rozumu ca�kiem przenicuj�. No ruszaj�e ju�, a was, Panie, prosz� - potwierdzi� zaproszenie szerokim gestem r�ki. - Jeno na g�ow�... - Tak, tak - warkn�� Waldar schylaj�c si� zawczasu. M�czyzna zatrzasn�� odrzwia z ci�kim hukiem, go�� tylko westchn��, a potem zerkn�� ku g�rze. O dziwo, jego spojrzenie, nie napotykaj�c spodziewanego oporu, uciek�o w przestrze�. Sapn�� ze zdumieniem. Sta� we wn�trzu pieczary, kt�rej wielko�ci nie by� w stanie oceni�. Zawieszony wysoko ponad nimi strop gin�� w mroku przeci�tym przez wst�gi bia�ego �wiat�a, ale nawet ten blask nie rozprasza� w pe�ni panuj�cych wok� szaro�ci i cieni, za kt�rymi tylko majaczy�y dziesi�tki, a mo�e setki postaci. Pieczara pod zamkiem?! Taka??? O Bog... - No i?.. - Satysfakcja bij�ca z g�osu dobiegaj�cego gdzie� z do�u, przyci�gn�a oczy Waldara. Na wysoko�ci jego pasa majaczy�a brodata twarz krasnoluda zaciskaj�cego pod pach� top�r, oparty trzonkiem o kamienn� posadzk�. - Robi wra�enie, wci�rno�ci. Nie?! Waldar w nabo�nym milczeniu skin�� parokro� g�ow�, a potem bystrzej spojrza� na krasnoluda. - Czy my si�... - zawaha� si�.- By�e� kiedy� wasze� w Nugarday? - Czy by�em, dobre sobie!- krasnolud zani�s� si� tubalnym �miechem.- To� urodzi�em si� tam i z dwadzie�cia wiosen mieszka�em. Lecz kiedy� ostatnio mnie widzia�, brod� mia�em kr�tsz�, a ty si�ga�e� mi do pasa! Jaka� klapka opad�a z brz�kiem pod czaszk� Waldara. Krasnoludzka kolonia le�a�a o godzin� spaceru od ich pa�acu. Tak samo podupadaj�ca, jak r�d Waldara, kt�ry wieki temu da� krasnoludom prawo do wydobycia w�gla. Pono� kiedy� ogrzewano nim domostwa, lecz teraz tylko nieliczni, i to z pobli�a kopal�, u�ywali czarnych bry� do palenia w piecu. - Ruksand? - zawo�a� przypominaj�c sobie miano krasnoluda. - Ty� w�giel ze swoim ojcem do naszej kuchni przywozi�. Co robisz w tej zakichanej dziurze? - No, no, mo�ci panie liczcie si� ze s�owami! - zaprotestowa� ostro nieznajomy z ogolon� g�ow�. - To nie jest jaka� zawszona... - Zakichana... - sprostowa� Waldar. - Czy - jak powiadacie - zakichana dziura, jeno sama proceskomnata, kt�r� nie tak �atwo zobaczy� byle... - Cha! Sam widz�, ciemno tu jak w... - Ty si�, Waldar, nie wym�drzaj - warkn�� krasnolud. - To prawdziwe szcz�cie zobaczy� najwi�ksze dzie�o ludu krasnoludzkiego, kt�re pod przyw�dztwem Rhutaniego yrk Qartena wykuto na wieczn� chwa��, aby po wsze czasy s�awi�o... - Ale co to w og�le jest? - Do diab�a, czy musisz mi przerywa�, ju� wpada�em w trans... Odziany w sk�r� m�czyzna podni�s� r�k� i, co ciekawe, krasnolud k�apn�� z�bami odcinaj�c, a potem prze�ykaj�c reszt� kwestii. - No i dobrze, panie, - powiedzia� m�czyzna - �e�cie tak, jako to m�wi�, m�dre pytanie zadali, bo wyci�ga� potem z tego transu szanownego Ruksanda, to robota nader delikatna i uci��liwa. - Dobra, dobra, jak ju� mi przerwali�cie to ci powiem, Waldar, �e Bogiem, a praw..., tfu, �e te� te wasze powiedzonka tak si� udzielaj�!.. - Mo�ci krasnoludzie, jak ju� w choler� plujecie, to uwa�ajcie na kogo i streszczajcie si�, je�li �aska, bo czasu ma�o. - Cha, no wi�c, kr�tko: jaki� tysi�c lat temu wykuto t� jaskini�, a w�a�ciwie po��czono kilka pieczar w jedn�. - �e te� wam si� chcia�o? - Chm, no, jak to powiadaj�, podobno� umowa-zlecenie z elfami by�a... - Bokanova mi opowiada�, �e r�n�li�cie si� z nimi w zawody? - Taki z niego historyk - r�ni�cie r�ni�ciem, a interes interesem, by� taki okres wzajemnej pomocy gospodarczej. - Dziw nad dziwy. - Wiesz, jak to bywa, wr�g twego wroga jest twoim przyjacielem. - Przecie� nie mieli�cie wp�lnych wrog�w? - J u � nie mamy wsp�lnych. - Ach... - No tak, co to ja, aha, no wi�c, jak ju� �e�my to sko�czyli wesz�y tu elfy i urz�dzi�y wszystko tak, jak to widzisz. - I tych ludzi te�??? - No, nie. Ekipa si� co jaki� czas w naturalny spos�b wymienia. - Ciekawym tego naturalnego sposobu - powiedzia� Waldar nie kryj�c kpiny. - Co� ty taki dociekliwy? - A co oni w�a�ciwie robi�? - Tego to ju� ja ci dok�adnie nie powiem. Mia�em jeno zlecenie na przebudow� jednej komory. - Pozw�lcie panowie, �e ja si� w��cz� do tej interesuj�cej rozmowy - wtr�ci� si� poskrzypuj�cy przy ka�dym ruchu sk�r� m�czyzna, przyzna� trzeba, �e dotychczas za bardzo si� nie rusza�. - Jestem hrabia Yrlen hof Zador. Z woli wielce mi�o�ciwego xi�cia mej pieczy powierzono bezpiecze�stwo tego oto miejsca, ale owo� i sam mistrz Beim ku nam zmierza. Odziana w ciemn� opo�cz� posta� zbli�y�a si� szybkim krokiem i zatrzyma�a, wyci�gaj�c praw� r�k� oskar�ycielskim gestem. - Czego tu... - Pozw�lcie mistrzu, �e przedstawi�, oto Waldar... - Z Kresse, tak-tak. Kuzyn naszej mi�o�ciwej pani. - Widz�, mistrzu, �e znacie mo�ci Waldara - mi�kko powiedzia� hrabia, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e nie lubi jak si� mu obcesowo przerywa. - A� za dobrze - burkn�� czarodziej i dyskretnie rozmasowa� po�ladek. Gest ten roztopi� z�o��, kt�ra ju� pocz�a zalewa� serce Waldara. - Nasze drogi skrzy�owa�y si� przed dwoma laty na wielkim turnieju rycerskim hrabstwa Kresse - powiedzia� nie bez ironii - ale nie s�dzi�em, �e z magiem pierwszej klasy mia�em wtedy do czynienia. Tacy zazwyczaj na kies� posp�lstwa nie lec� i ofermom nie pomagaj�. Mag spojrza� na� ponuro. - Jako widz�, g�ba jak niewyparzona by�a tak i zosta�a; czy ty m�ody cz�owieku nigdy ludzkich manier nie nabierzesz? Ponownie rozmasowa� miejsce, gdzie plecy trac� sw� szlachetn� nazw�. Waldar przyj�� to szyderczym u�miechem. - Czy�by jeszcze si� nie wygoi�o? Wtedy, zaraz po fina�owym pojedynku, kiedy zorientowa� si� komu naprawd� zawdzi�cza przegran�, pogna� do lo�y maga Beima i kopniakiem rozrzuci� jego cholerne rekwizyty. Pewnie by mu jak�� krzywd� zrobi�, gdyby mag nie salwowa� si� ucieczk�. Kiedy ju� znika� w magicznym tunelu przerzutnika, Waldar zd��y� jeszcze d�gn�� go grotem �wiecznika w po�ladek. - Sko�cz, wa��, - mag zazgrzyta� z�bami- bo cierpliwo�� moja na wyczerpaniu. A co si� odwlecze, nie uciecze. Jak s�ysza�em, w tegorocznym turnieju zgarn��e� wszelkie trofea, wi�c powod�w do narzeka� nie masz. Waldar prze�kn�� pokr�tn� filozofi� Beima, pomy�lawszy, �e zadzieranie z magiem zawsze ma co� z targania tygrysa za ogon: i �miesznie i strasznie. - Teraz zamknij g�b�, a uszy lepiej otw�rz, je�li masz co zrozumie�, bo to, przed czym stoisz przerasta ciebie i twoj� pust� g�ow�. - Na razie niewiele tu wida� - odparowa� ponuro. - I niewiele wi�cej, prostaku, w tej chwili zobaczysz. Znajduje si� przed nami machina do kalkulacji wszelakich, kt�ra cho� jest dzie�em najwi�kszych mag�w w dziejach naszego �wiata, nic wsp�lnego z magi� nie ma. Niestety, zasady jej dzia�ania to dla nas czarna... eee... - zaj�kn�� si� mag. - Chcia�em rzec, okryta jest mrokiem niewiedzy. Waldar skrzywi� si� lekko, mocniej nadal nie m�g� z uwagi na ostrzegawczy sygna�, gdzie� zza ucha. - Je�li nie wiecie jak dzia�a, to jak si� dzieje, �e wszelkie przepowiednie si� sprawdzaj�? - ostatnie s�owa przyprawi� obficie ironi�. - No co ty, ch�opie - wtr�ci� si� rechocz�c krasnolud - dziecko jeste�? Trzymaj� po prostu pewnikiem w ukryciu jakiego� jasnowidza, a tu im wi�cej luda w tym bierze udzia�, tym �atwiej z wydatk�w si� rozliczy�. - Bez profanacji, prosz�! - zagrzmia� hrabia Yrlen hof Zador si�gaj�c do pasa - Nie pozwol�, by w miejscu tym... - Spokojnie i bez machania broni�! - zastopowa� go mag, jego r�k� unios�a si� ku krasnoludowi, kt�ry sta� ju� w szerokim rozkroku z toporem w r�ku - I wy, mo�ci Ruksandzie, opanujcie nieco swe odruchy, bo jak zaczn� z wami ta�cowa�, to szybko nie sko�cz�. Odwr�ci� si� od poczerwienia�ego, ale milcz�cego krasnoluda do Waldara. - A ty, widzi mi si�, zapewne, udajesz g�upszego ni� jeste�. - Popatrzy� ponad jego ramieniem na jaskini�, ludzi nieruchomo tkwi�cych w mroku, westchn��. - Wszystko to dzia�a sprawnie, ale za skarby �wiata nikt nie wie jak i dlaczego. Tylko kilku ludzi posiad�o i to nader skromn� wiedz� na ten temat, a i oni wol� by� ostro�ni. - Nie dziwi� si�, karczmarz do dzi� wspomina, jak to dziesi�� lat temu w styczniu orali �niegi i siali �yto, bo ghoroskop wyszed� by� taki. - No c� - mag zby� k��liw� uwag� machni�ciem r�ki - xi��� Partyk nieco wtedy przesadzi�, a i machina nie w pe�ni jeszcze opanowana by�a. Ale do rzeczy, b�d� si� streszcza� i pomija� zbyt skomplikowane dla was detale. - Nie przypadkiem wbi� wzrok w kuzyna xi�nej i postara� si�, by adresat spojrzenia to zrozumia�. - To, co tutaj widzisz, co masz przed sob�, powsta�o wiele pokole� temu. Nie by�o d�ugo u�ywane, dopiero xi��� odkurzy� j�. Jest to machina, kt�ra pozwala precyzyjnie okre�li�, na przyk�ad, ruchy gwiazd i planet, ich wzajemne u�o�enie i wp�yw na przysz�o��. Kryje te� w sobie wiedz� o wszystkich mieszka�cach kr�lestwa wraz z rodzinami, ich koligacjach, dobytku i profesjonaliach, a to bardzo przydatne... - zaj�kn�� si�. - Szczeg�lnie, gdy serwituty trzeba wyznaczy� - mrukn�� Waldar. Mag spojrza� na niego ponuro. - Mowi�em, �e g�upiego tylko udajesz - mrukn�� pod nosem, a potem westchn��: - Nie b�d� strz�pi� sobie j�zyka, tylko podejd�my bli�ej, sam zobaczysz. Odsun�� si� i gestem zaprosi� go�cia, by ruszy� pierwszy. Waldar u�miechn�� si� promiennie, by jeszcze szerszym gestem wypu�ci� maga przed siebie. - Zobaczysz - rzuci� przez rami� czarodziej - jak to wygl�da. Od czterech dni stawiamy prognozy plon�w sze�ciu zb�, ich wp�ywu na hodowl� byd�a i trzody, a przez to cen w portach Sviny i Ganiwesla. Waldar z dreptaj�cym u boku nabzdyczonym krasnoludem i przylepionym do plec�w hrabi� Yrlenem hof Zadorem pod��y� za nim. Rzuca� bystre spojrzenia, maj�c na uwadze sw� misj�. Ale �atwo by�o xi�nej powiedzie�: zepsuj machin�. Kiedy rozmawia� z kuzynk�, machina do ghoroskop�w jawi�a mu si� na kszta�t zegara z pa�acowej biblioteki w Nugarday, gdzie wystarczy�oby wsun��, cho�by palec mi�dzy tryby. Lecz teraz kiedy maszerowa� po trzewiach podpa�acowej jaskini, gdy ujrza� ogrom ca�ej maszynerii, sprawa wygl�da�a znacznie gorzej. Odechcia�o mu si� wsadzania do� czegokolwiek, a ju� najbardziej w�asnych cz�onk�w. W miar� jak oddalali si� od �ciany coraz wi�cej �wiat�a rozprasza�o panuj�cy wok� mrok i coraz wi�cej szczeg��w by�o widocznych. Szli po czym� w rodzaju podestu, lekko opadaj�cego w kierunku wn�trza hali, na dnie kt�rej widoczna by�a skomplikowana budowla wykuta w kamieniu. Przypomina�a wielki kawa� sera i to mocno nadgryzionego przez szczury, z�o�ona by�a praktycznie z niewielkich kom�rek po��czonych ze sob� otworami, przez kt�re przechodzi�y liczne sznury. W ka�dej z kom�rek wida� by�o jak�� posta�, a s�dz�c po wy�aniaj�cych si� z mroku fragmentach musia�y ich by� tutaj grube setki. Wi�kszo�� z nich siedzia�a nieruchomo, jednak co chwila, jak gdyby dreszcz przebiega� po sali. Kiedy podeszli bli�ej i stan�li na kra�cu podestu obiegaj�cego niczym galeria wn�trze hali, Waldar zauwa�y�, �e to, co bra� za nerwow� krz�tanin�, wywo�ywane by�o przez kolejne osoby, kt�re zdawa�oby si� bez �adu i sk�adu poci�ga�y za sznurki ��cz�ce poszczeg�lne postacie. Dopiero po chwili z morza, wydawa�oby si�, nieskorodynowanych ruch�w wy�ania� si� jaki� ukryty i niezrozumia�y �ad, kt�rego obco�� by�a wyczuwalna nawet z daleka. Waldar sta� zdumiony, czuj�c jak jego cia�o pokrywa g�sia sk�rka. Jak, u licha, ma tu co� uszkodzi�?! Najpierw musia�by wiedzie�, cho� w zarysie, co czemu s�u�y. Inaczej zamiast wsadzi� palec w serce machiny, mo�e, powiedzmy, wetkn�� go w centrum systemu kibli, zamontowanych ku wygodzie obs�uguj�cych. - Co to jest? - spyta�, nie do ko�ca takim tonem, jaki sobie zaplanowa�. - Cha, cha! - zarechota� mag. - Co� wreszcie zrobi�o wra�enie na szlachetnie urodzonym panu. - No, ch�opie! - Krasnolud uni�s� wysoko r�k�, z rozmachem klepn�� Waldara pomi�dzy �opatki. - Widzisz, ten tego, ka�dego to bierze - spojrza� na maga i doda� z przek�sem: - Pami�tam jak swego czasu wys�ucha�em tu oberka w wykonaniu kapeli z�o�onej z szacownych z�b�w wielce szanownego Beima. - Przyznaj� - odpar�, nieco przez nos, mag - �e i na mnie widok ten wywar� du�e wra�enie - te setki postaci czekaj�cych na znak, by wedle Cantousu Baenara czyli inwoka... Nagle urwa� i czego� nas�uchuj�c, przechyli� si� za barierk�. - Zaraz ruszy na dobre - zatar� weso�o d�onie. - Zaraz! Teraz pozostali us�yszeli jaki� warkot dobiegaj�cy z do�u, spod galerii. Cichy drobny werbel, jakby kto� sypa� na napi�t� sk�r� b�bna pojedyncze ziarnka kaszy manny. W tym samym momencie Waldar poczu� drgni�cie medalionu na szyi. W zaaferowaniu ca�kiem zapomnia� o jego istnieniu. A przecie� tatko tyle razy k�ad� mu do g�owy, jak drogocenny i pot�ny jest ten amulet. Zanim zd��y� go pochwyci�, �a�cuch napr�y� si� gwa�townie. Waldar st�kn�� i poszuka� spojrzeniem pomocy u gospodarzy, lecz ca�a tr�jka wpatrywa�a si� w co� na dole. - Wyj�cie... wyj�cie? - wycharcza� odci�gaj�c �a�cuch od swojej szyi. - Widz�, �e co� jednak wiecie - mrukn�� Beim nie odrywaj�c jednak wzroku od poruszaj�cych si� postaci w dole. W jego g�osie dominowa�a uraza. - Teraz istotnie dzia�a wej�cie- wyj�cie... Przerwa�, gdy� k�tem oka dojrza� jak Waldarem szarpn�o. Niedosz�y sabota�ysta j�kn�� i wykonawszy efektowny piruet wyr�n�� zadkiem o pomost. Wszyscy przezornie odskoczyli, wbijaj�c wzrok w rozjarzony medalion na jego szyi. - Z�ochron - szepn�� Beim z mieszank� podziwu i po��dania. Waldar dos�ownie wleczony przez �a�cuch, maszerowa� ty�em w g�r� pomostu. - Co wam, panie?! - Ruksand pr�bowa� z�apa� m�czyzn� za nogi, lecz w efekcie sam policzy� ko��mi stopnie. - Z�a magia, z�e miejsce, nie wolno mi... - zabrzmia�o w�tle i Waldar run�� g�ow� naprz�d w najbli�szy korytarz. Beim wybuch� gwa�townym �miechem: - Widzisz, g�wniarzu! - rykn�� bij�c si� po udach.- Przecie� elfy machin� najsilniejszymi zakl�ciami opatrzy�y, aby nikt nie powo�any nosa nie w�ciubia�. Czemu si� pchasz, gdzie ci� nie prosz�? Waldarowi co� musia�o stan�� na drodze, gdy� dobieg� ich �omot straszliwy, a potem d�wi�k t�uczonego szk�a. Ruksand zakl�� szpetnie i pogna� w �lad za pobratymcem z Nugarday. U�miechni�ty jaszczurczo hrabia Yrlen odprowadzi� go wzrokiem. - W rzeczy samej totumfat ja�nie pani jeno siniakami si� wymiga - powiedzia� z �alem i bynajmniej nie po szlachecku smarkn�� na pod�og�. - A ju� my�la�em, �e go machina na jaki� czas uziemni. Beim zmilcza� uwag�, cho� palce jego wykona�y kr�tki, acz obrzydliwy ruch zgniatania czego�. Poruszy� wargami, ale z ust nie wydoby� si� d�wi�k. Odwr�ci� si� i ponownie jakby ulecia� duchem. Hrabia wbi� mu w plecy z�e spojrzenie, a potem odszed� �ladem poprzedniej dw�jki. * Waldar wstrzyma� konia i zadar� g�ow� ku wierzcho�kom ska� zamykaj�cym w�w�z. Na pos�pnym obliczu wapienia upstrzonego gdzieniegdzie k�pami trawy, jak ow�osionymi brodawkami, woda wy��obi�a d�ugie szramy. Przesun�� wzrokiem po sosnach porastaj�cych zbocza. Zamglone s�o�ce nie potrafi�o nada� zieleni takiej soczysto�ci, jakiej pragn��, lecz i tak czu� si� znacznie lepiej ni� jeszcze rano w karczmie. Nawet, je�li zwa�y�, i� przed nimi, w wysokiej trawie le�a� po cz�ci z�arty �mierdz�cy ko�ski zew�ok. Kilka czarnych ob�oczk�w wirowa�o nad �cierwem: muchy harcowa�y sobie po nim w najlepsze. - No - mrukn�� do krasnoluda dosiadaj�cego dychawicznej chabety. - Chcesz, to rzygaj, lepiej si� poczujesz. Na brodatej twarzy Ruksanda pojawi� si� porozumiewawczy u�miech. - Dworujesz sobie. Rzygaj�cy krasnolud, tfu... - Podrzuci� top�r w d�oni.- Zaiste paskudny by�by to widok. I but�w szkoda... Chocia� w Nugarday nie przyja�nili si� ze sob�, tu Ruksand bez wahania zaoferowa� swoj� pomoc w poszukiwaniach, nawet kiedy sta�o si� jasne, �e w ca�� spraw� mo�e by� zamieszany chrz�tak. Lekkim tonem stwierdzi�, �e w�a�nie sko�czy� zlecenie xi�cia Partyka i teraz przyda mu si� troch� ruchu. By�o to na r�k� Waldarowi, kt�ry mimo dobrych turniejowych do�wiadcze� z potworami dot�d si� nie potyka�, a ca�� o nich wiedz� czerpa� z pa�acowej biblioteki. Bokanova nadal nie nadawa� si� niczego innego jak do odstraszania od okowity m�odzie�y swoim widokiem. - My�l�, �e tu zostawimy konie - zasugerowa� Waldar zeskoczywszy na ziemi�, dla uspokojenia klepn�� koby��. Wygl�da�a tak, jakby si� mia�a lada moment wynicowa�. Za to Ruksand okazywa� wspania�y humor. Ca�y o�ywiony nuci� co� pod nosem, z czego jako tako dawa�o si� zrozumie� refren: "...ka�dy kiep utnie mu �eb". Po drodze krasnolud zd��y� wyja�ni� Waldarowi perfidi� hrabiego i maga. Dobrze wiedzieli, �e niewtajemniczeni mog� przebywa� w pieczarze tylko po wypiciu specjalnej mikstury. Zaniedbawszy tego delikwent ju� po paru chwilach pracy machiny traci� przytomno�� i na dobry tydzie� by� wy��czony z �ycia. Piekielny b�l g�owy i �o��dkowe dolegliwo�ci wtajemniczeni nazywali taranem, bo tak to urz�dzenie musia�o si� czu� po ka�dej robocie. S�ysz�c to Waldar jeno przymkn�� powieki i zmacawszy medalion pod bluz�, podzi�kowa� gor�co ojcu. - No to w drog� - zaordynowa� i sprawnym krokiem ruszy� pod g�r�. Hackarz to g�upek, pomy�la�. Pomyli� drog�. Kmioty ze wsi ko�o traktu dok�adnie opisa�y osobliwie ubran� posta� z dziwn� sakw� przytroczon� do ��ku. Nos tak�e pasowa�: wielki i haczykowaty. Tajemnic� xie�nej pozostanie, czemu� to nie da�a mu stra�y od samej granicy. Pewnie stara�a si� sprawie nie nadawa� zbytniego rozg�osu. Waldar wykona� trzy wielkie susy, za sob� s�ysza� po�wistywanie krasnoluda. Nietrudno by�o i�� �ladem chrz�taka: potw�r szed� ci�ko objuczony, a po ga��ziach krzew�w s�dz�c, jego baga� wierzga� przy tym co si� i czepia� czego si� da�o. Je�li posi�ek z koniny nasyci� stwora, Hackarz powinien by� jeszcze �yw i nienaruszony. Zreszt� ludzkie mi�so u wi�kszo�ci kreatur nie cieszy�o si� zbytnim powodzeniem, co� jak szpinak u ludzi. Przystan��. Smr�d, kt�ry dot�d �owili, uderzy� z si�� topora. S�odki i mdl�cy, jak po sznurku prowadzi� do najbli�szego zakr�tu. Dla sprawdzenia Waldar musn�� palcami jelec miecza, a potem zr�cznie wspi�� si� na skaln� stromizn�. Ruksand po�piesznie odm�wi� inwokacj� do si� wy�szych i pod��y� w jego �lady. Pewnie znajduj�c oparcie dla st�p i d�oni, przesun�li si� do za�omu �ciany. Gdyby kto� czeka� w dole... lecz nikogo nie by�o. Skalny masyw utworzy� tutaj co� na kszta�t niewielkiej areny, kt�rej najg��bszy k�t dziurawi� wylot jaskini. Wsz�dzie poniewiera�y si� ko�ci, cz�sto na wp� ogryzione, potrzaskane skorupy i jakie� zaschni�te plamy plugawej barwy. Waldar kocim ruchem zeskoczy� mi�dzy kamienie, po nim �upn�� o ziemi� krasnolud. - To co? - zatar� d�onie.- Wpadamy do jaskini, znaczy, chrz�taka w ryj, Hackarza za �eb i w nogi? Waldar poklepa� muskularne rami� Ruksanda. - Najpierw zda�oby si� krztyn� zastanowi�. Z miny s�dz�c dla krasnoluda taki pomys� mia� du�y urok nowo�ci: - Znaczy si�, wpadamy do jaskini, chrz�taka w ryj i Hackarza te� w ryj? No tak, sprawa by�a trudniejsza ni� Waldar s�dzi�. W ko�cu jednak waleczny towarzysz wyprawy da� si� przekona�, �e najpierw musz� kreatur� wywabi� na otwart� przestrze�, gdzie nie tylko mieli wi�cej miejsca, ale i smr�d by� mniejszy. Zarazem zm�wili si� rozdzieli�, by potwora wzi�� we dwa ognie. Ruksand poszed� w lewo, a Waldar skierowa� swe kroki w prawo, spogl�daj�c z uwag� na mijane szkielety. Krowy, psy, �wistaki, chyba nied�wied�, jak to u chrz�taka, kt�ry - je�i zostawi si� go w spokoju - cz�owieka nie zaczepi. Kiedy podeszli na kilkana�cie krok�w, Ruksand wyci�gn�� z sakwy krzemie� oraz niewielki woreczek mocno ubity. Podobne akcesoria lud krasnoludzki demonstrowa� na r�nych festynach czy balach ku rozrywce go�ci. Ruksand przykl�kn�� i sprawnym uderzeniem topora skrzesa� par� iskier. Rozdmucha� �ar, a� z hubki wszytej w r�g pocz�a si� stru�ka dymu unosi�, a potem celnym rzutem umie�ci� przesy�k� w otworze jaskini. W g��bi b�ysn�o jak sto piorun�w, a� skry zata�czy�y na sklepieniu. Niegro�ne, chocia� wystarczaj�co efektowne, aby zwabi� chrz�taka do wyj�cia. Istotnie. Stw�r, wygl�daj�cy jak owoc grzesznej mi�o�ci krokodyla z modliszk�, wyskoczy� niczym z procy. Jednak zamiast, zwyczajem chrz�tak�w, stan�� s�upka i zlustrowa� przeciwnika, zaatakowa� Waldara niczym rozjuszony byk. Zdawa� si� nie zauwa�a� krasnoluda zabiegaj�cego mu drog�. Ruksand zamachn�� si� toporem, lecz stw�r skr�ci� nieoczekiwanie i ko�cem solidnego ogona trzasn�� napas- tnika w tors. Krasnoluda zdmuchn�o niczym �wiec�. Miecz mistrza hrabstwa Kresse w mgnieniu oka wyl�dowa� w jego d�oni. To nie by�y przelewki. Pami�ta� nauki z ksi�gi: chrz�tak ma nisko osadzony �rodek ci�ko�ci, wi�c nie skacze. Dlatego najlepiej ci�� po zwodzie w nasad� szyi, gdzie �uski najdelikatniejsze. Ten stw�r jednak zachowywa� si� dziwacznie. Nie do��, �e szar�owa�, to jeszcze chwia� si� na boki. Dobrze, �e przynajmniej rycza� zwyczajnie. Waldar zerkn�� w bok, gdzie krasnolud przebiera� ko�czynami niczym ��w. Nie wygl�da�o, aby mia� mu przyj�� z pomoc�. M�czyzna ruszy� kreaturze naprzeciw. Kiedy dzieli�o ich nie wi�cej ni� dwa metry, odbi� si� pot�nie, pragn�c przeskoczy� nad monstrum i ci�� go z g�ry w ods�oni�te miejsce. Uczy�o tego do�wiadczenie ca�ych pokole� �owc�w, lecz u�amek sekundy p�niej zrozumia�, na przeciwnika. Nie by�o czasu na u�ycie miecza i Waldar zrobi� jedyne, co mu pozosta�o: wykorzystuj�c impet zderzenia, zdzieli� potwora r�koje�ci� miecza z ca�ych si� w dolna szcz�k�. K�apn�o, a zaraz potem potworny wstrz�s pozbawi� Waldara przytomno�ci. Kiedy si� ockn��, jego cia�o zaprotestowa�o seri� bolesnych, acz jednoznacznych sygna��w. Gigantyczny ci�ar wdusza� go w ziemi�, w ka�dej chwili gro��c po�amaniem �eber. W g�owie szumia�o, a w plecy wbija� si� jelec miecza. Na dodatek ten smr�d i kapi�ca na twarz zielonkawa �lina! Napi�� mi�nie, ale upadek tak poskr�ca� jego cia�o, �e nie mia� si� o co zaprze�. Jeszcze raz spr�bowa�, lecz jedynie miecz, zamiast k�u� go w nerk�, przesun�� si� nieco ni�ej. Idiotyczna sytuacja, chrz�tak le�a� nieruchomo, lecz �y�. �wiadczy�o o tym wolne pulsowanie na szyi, kt�r� mia� przed oczymi. Waldar poci�gn�� nosem, potem raz jeszcze i w ko�cu zakl�� na tyle g�o�no, na ile pozwala�a prasa z chrz�taka. To bydle by�o zalane w pestk�! Dlatego tak dziwacznie si� zachowywa�o. W umy�le najbystrzejszego przedstawiciela nugardayskiego rodu poszczeg�lne trybiki zaczyna�y pasowa� do siebie. Jednocze�nie, przy kolejnym g��bszym oddechu, jelec miecza wsun�� mu si� mi�dzy po�ladki. Zaskowycza�. - Ch�opie, �yjesz? - us�ysza� g�os p�yn�cy, gdzie� z za�wiat�w. Przymkn�� oczy z ulg�, a potem zatrzepota� powiekami. - Zepchnij go ze mnie! - wydusi� resztk� powietrza. Wsp�lnym wysi�kiem uda�o im si� tego dokona�. Stw�r zwaliwszy si� na drug� stron� pierdn�� g�o�no, lecz budzi� si� nie mia� zamiaru. Waldar rozkaszla� si� wstaj�c chwiejnie. - O matko moja!.. Krasnolud mia� min� g��boce niewyra�n�. - Zaskoczy� mnie - mrukn��, a potem zacz�� kl�� niezwykle oryginalnie i d�ugo. Waldar przesta� ssa� skaleczon� d�o�, s�ucha� chwil�, potem d�gn�� go palcem. - Nie martw si�. Pewnie praca u xi�cia Partyka pozbawi�a ci� kondycji. Ruksand zastrzyg� uchem, a potem rozpogodzi�o si� jego brodate oblicze. Wyra�nie takiej pociechy potrzebowa�. - Zosta� tutaj - Waldar poklepa� go po plecach.- Chrz�tak nie powinien ci przeszkadza�. Kiwni�ciu g�owy krasnoluda towarzyszy� rzut oka na po�wistuj�c� besti�. - W razie czego - bu�czucznie stukn�� styliskiem o ska�� - w �eb i tyle. Waldar mrugn�� do niego i wsuwaj�c miecz do uprz�y na plecach wszed� w ciemny korytarz. Nie mia� problem�w ze znalezieniem w�a�ciwej niszy zastawionej kilkoma g�azami. Siedz�cy w g��bi kszta�t szcz�ka� z�bami i oczyma �wieci�. - Spokojnie cz�owieku - Waldar wyszarpn�� jeden z g�az�w. - Zaraz b�dziesz wolny. Dysz�c odwali� kolejne, depcz�c przy tym kawa�ki szk�a, sk�de� tu przywleczone. Wkr�tce m�g� wsun�� si� do �rodka. Mimo pod�ego �wiat�a, oczy przybysza zbada�y sylwetk� m�czyzny. W ko�cu spocz�y na uchylonym kuferku. Smak zawodu nap�yn�� do ust wybawiciela - Ty nie jeste� Hackarz, prawda? M�czyzna chlipn�� i rzuci� si� pod jego nogi, pr�buj�c uca�owa� sfatygowane obuwie. - S�ysza�e�?! - Waldar poderwa� go w g�r�.- Pyta�em, kim jeste�? - Beppo - pisn�� niewyra�nie wi�zie�. - Handlarz, dobry cz�owiek i s�uga waszej mi�o�ci. Waldar pchn�� nog� wieko by si� otworzy�o i przyjrza� zawarto�ci kuferka. Ponad po�ow� zajmowa�y buteleczki r�nych kszta�t�w. - Nalewki, w�dki, okowity, gorza�ki wyborne - odezwa� si� Beppo wyra�nie o�ywiony. - Wo��, cz�stuj�, ludzie pr�buj� i zamawiaj� - westchn�� ci�ko i delikatnie wyj�� kuferek z r�k przybysza. - To bydl� tyle mi zmarnowa�o - zamkn�� wieko - ale inaczej pewnie ju� dawno rozerwa�oby mnie na strz�py. A tak, flaszeczka za flaszeczk� i dotrwa�em do przybycia waszeci. Waldar opad� ci�ko na kamie�. Zamiast Hackarza znalaz� jedynie handlarza w�dy upijaj�cego potwory. Okropno��! - No to cyk i �ycie staje si� prostsze, oto moja dewiza! - stwierdzi� ra�nie Beppo. Z ust la� mu si� strumie� s��w, u�miecha� si� s�u�alczo, najwyra�niej pr�buj�c przypodoba� wybawcy. Ten w roztargnieniu pokiwa� g�ow�. Najwy�szy czas wr�ci� do miasta i odnale�� tego Hackarza, pomy�la�, lecz przeczucie m�wi�o, �e jest ju� na to za p�no. Skin�� na Beppa, z�y wyszed� przed jaskini�, milcz�c zawzi�cie min�� Ruksanda i pierwszy zszed� do koni. Rozumia�o si�, �e w�dczarz i krasnolud pojad� na jednym wierzchowcu. Wskoczy� w siod�o. W drodze powrotnej my�li bieg�y md�� stru�k� przez jego obola�� g�ow�. Je�li zgin�a tak wa�na osoba, jak Hackarz, a xi�nej pani na nim zale�a�o, to pewnie kto� mia� przeciwny w tym interes. Miast traci� czas na uganianie si� za straszyd�ami, od tego nale�a�o zacz��. W milczeniu prze�uwa� te my�li. Niestety uratowanemu w�dczarzowi g�ba si� nie zamyka�a. -Ja�nie pan raczy spr�bowa� tego likworu - podsuwa� mu pod nos co� cuchn�cego substancj�, kt�r� mistrzowie stolarscy nas�czali sto�y do karczm, by przedwcze�nie nie butwia�y. - Pochodzi a� z Galcyi i tylko tamtejsi go wyrabiaj�, wyorny na robaki! - nalega�. Waldar spojrza� na� wzrokiem, od kt�rego powinien by� zmieni� si� w s�up soli, ale ten ani si� zaj�kn��. - Robak�w to nawet mie� nie trzeba, ale pow�d zakomity, najlepsze gdy ma��onka sroga! Ka�dy pigularz b�dzie optowa� za tak� kuracj�. - A bodaj by ci�, ten tw�j kompan ze�ar�, gadu�o uprzykrzony! - A ze�ar�by ani chybi, jakby ja�nie pan tu w te strony, nie zajrza�, cho� powiadaj�, �e nie z�era, ino ryczy i ludzi rozdeptuje. Jakem jecha� do Galcyi, to podobne stwory w Pyrli �y�y i ludzie m�wili, �e si� strasznym paskudztwem pas�y?.. Waldar popatrzy� przeci�gle na hadlarza, a� ten zamilk�. - Chrz�cimi�tka i tutaj ro�nie - odezwa� si� Ruksand z ty�u i doda� tytu�em wyja�nienia: - Mia�em paru ze wsi do pomocy, to mi opowiadali. Krowy to �wi�stwo im �ar�y i mleko cuch�o, a� nikt nie chcia� bra�. -Du�o tego ro�nie? - zapyta� Waldar przypominaj�c sobie w�a�ciw� stron� z ksi�gi o monstrach. - Nie pomn�. Chyba gadali, �e szcz�ciem niewiele. - Od dawna? - No... - Krasnolud zmierzwi� czupryn�. - M�wili, �e jak dzieciakami byli, to tego nie widzieli. Dopiero niedawno, jak za smrodem poszli to dziwn� ro�lin� znale�li. Much tam by�o, a� strach podej��! Nie wiedzieli, co to jest, a� jeden nowy, z po�udnia, powiedzia�. - A, ciekawe - zauwa�y� Waldar - co robi paskuda w takiej okolicy, gdzie nie ma si� czym pa��... A jego, to znaczy stwora, �on� kto� widywa�? - Chyba nie! - pokr�ci� g�ow� - Ale pono� czasem nocami ryczy, tylko jako� szcz�ciem dla tutejszych nie idzie im. - Aha, wi�c tak to si� ma: jest chrz�tak, chrz�takowa ryczy, ale �ladu jej nie wida�... A kiedy si� mag Beim tu zjawi�? - zapyta� siebie, lecz odpowiedzia�a mu cisza, wi�c doda� szybko: - O to zapytamy w karczmie. Karczmarz nie musia� liczy� ciel�t i wydanych c�rek, by spraw� zda� dok�adnie. Chrz�taka by�o �atwo obej�� i specjalnych k�opot�w nie sprawia�, wi�c si� nad zjawieniem jego nie zastanawia�, ale fakt - pi��