4906

Szczegóły
Tytuł 4906
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4906 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4906 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4906 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PIOTR GORAJ Negatyw He who was living is now dead We who are living are now dying With a little patience T. S. ELIOT, "THE WASTE LAND" Ka�dy dzie� by� jak szare myd�o. Gapi�c si� o poranku w lustrzane odbicie, odczuwa�a pokrewie�stwo z wyci�ni�t� tubk� pasty do z�b�w. Wyobra�a�a sobie sw�j organizm jako wielokom�rkowy zak�ad produkcyjny z dziewi�tnastego wieku. Co rano �ci�ga�y do� rzesze ofiar kapitalizmu i z nienawi�ci� bra�y si� do roboty. Wszystko rozkr�ca�o si� opornie jak w ci�gliwym budyniu. Par� lat temu wygl�da�o to zupe�nie inaczej. Budzi�a si� z wytrzeszczem niczym u sowy w po�udnie i rusza�a do boju w bia�ej gor�czce, z turbodo�adowaniem; wszystko dzia�a�o znakomicie. Wystarczy�a iskra, �eby wznieci� po�ar entuzjazmu. Po prawdzie starczy�o splun��, �eby ten po�ar ugasi�. By�a jak pies uwi�zany na gumie do budy. Im d�u�szy wyskok naprz�d, tym mocniej trach o bud�. Miota�a si� mi�dzy biegunami jak g�upie jojo; z wy�yn euforii spada�a z hukiem na dno ci�kiej depresji. Taka intensywna eksploatacja nadwyr�y�a jej pancerz ochronny: nabyta nadwra�liwo�� nie pozwala�a normalnie funkcjonowa�. Zacz�a sobie ubli�a�: cholera, mimoza. Wychowanie w cieplarnianych warunkach. Mamusia, tatu�, c�rusia, cienka sk�ra. Ziarnko grochu. Podj�a decyzj�. Trzeba oduczy� si� histerycznego reagowania na rzeczywisto��, a wyrobi� umiej�tno�� ogl�dania jej jak w kinie. Nie widzia�a wielu mo�liwo�ci, zaledwie trzy: chla�, �pa� albo si� zahartowa�. Do pierwszych dw�ch nie mia�a zdrowia. Wybra�a studia medyczne, bo mdli�o j� na widok rozjechanego go��bia. Przez pierwszy rok uczy�a si� roli zimnego obserwatora. Op�aci�a to seri� spoconych nocy. �ni�a rowy pe�ne pomara�czowych noworodk�w, pouk�adanych rz�dem jak sardynki. Przemawia�y ochryp�ym barytonem i wy�miewa�y si� z niej, gulgocz�c flegm�. Tak wi�c zanurzaj�c si� w oniryczn� bawe�n�, nie doznawa�a ulgi ani odpr�enia; my�la�a z l�kiem, czy i tym razem pojawi si� w jej �nie ponury goryl z prosektorium. By�a przekonana, �e facet ma czarne z�by i plecy obro�ni�te g�stw� czarnych kud��w. Kiedy si� pojawia�, metodycznie i bez emocji sortuj�c i myj�c pozielenia�e cia�a, wbrew sobie wpija�a wzrok w jego zaci�ni�te usta, oczekuj�c z l�kiem, �e je otworzy. Wtedy z jego gardzieli wype�znie drapie�na w�troba i �ar�ocznie rzuci si� na ni�. W chwilach najwi�kszej niemocy obiecywa�a sobie trzyma� si� jak najdalej od medycyny. Bez mrugni�cia z�o�y�a przysi�g� Hipokratesa, sk�adaj�c jednocze�nie prywatne przyrzeczenie, �e je�li kiedykolwiek us�yszy wo�anie o lekarza, to zmyje si� z miejsca w podskokach i p�jdzie zmierzy� sobie ci�nienie. Po kilku latach jej system nerwowy dotkn�o co� w rodzaju zrogowacenia. Ale podczas nocnych dy�ur�w, przechadzaj�c si� po zimnojasnych korytarzach szpitala jak znudzony nosoro�ec, cz�sto my�la�a o tamtych nadwra�liwych czasach. To by� wyj�tkowo monotonny dy�ur. Nic si� nie dzia�o. Nic nie dowie�li. Stara znajoma nuda zlaz�a z sufitu i rozwala�a si� bezczelnie na biurku. Objawia�a si� tak jako uboczny produkt terapii znieczulaj�cej. Wiekuiste niezadowolenie z wykrzywion� g�b� wkroczy�o do jej �ycia nied�ugo po nudzie. Czyli og�lnie bior�c nic si� nie zmieni�o. Kiedy� m�czy�o j� w�asne przeczulenie, teraz ci��y� i ogranicza� mur, kt�rym tak skutecznie si� zabetonowa�a. Rutynowo pu�ci�a z dymem paczk� fajek, �eby przep�dzi� pokraki z biurka. Jak zwykle nie pomog�o. R�b co�. Zadzwo� sobie. Palec wskazuj�cy wystuka� znan� kombinacj� cyfr. Mia�a wra�enie, �e znudzi�a go ju� ta kombinacja. - Halo - burkn�� g�os jak benzyna. - Wita ci� tw�j domowy lekarz - odpowiedzia�a tonem o wystudiowanie nieprzyjemnym brzmieniu. Zapragn�a, by facet na drugim ko�cu do�o�y� stara�, �eby przynajmniej spos�b m�wienia oczy�ci� z gnu�no�ci. - Fajnie, �e dzwonisz - przem�wi� grzybem poros�y g�os, nie maskuj�c niezadowolenia. - Co robisz? - Nic szczeg�lnego. - Pewnie le�ysz i �resz batonika. - Pud�o. Tylko le��. - Dlaczego nie �resz batonika? - Sko�czy�y mi si� - wyja�ni� z irytacj�. Naprz�d. Zr�b sobie dobrze. - Gapisz si� w telewizor? - Znowu pud�o. - Patelnia cierpi? - Co? - Patelnia po wczorajszych jajkach na bekonie - wyja�ni�a. - Stawiam lew� nerk�, �e jej nie umy�e�. - Nudny dy�ur, co? Niewiarygodne, jak g�adko zmierza si� czasem do celu. Jedziemy niby po szynach, przez nieunikniony krajobraz my�li. Obie strony reaguj� dok�adnie, jak trzeba, a� ca�a zabawa przestaje cieszy�. - To zale�y. Znam faceta, kt�remu by si� tu spodoba�o. Mo�na le�e�, siedzie� i nikt nie zawraca g�owy. - Zdaje si�, �e dy�ury ci nie s�u�� - zaopiniowa� g�os, znowu zalatuj�cy benzyn�. - Przecie� zwykle atakujesz po po�udniu. Nie wystarcza ci? Jest druga w nocy. Zr�b mi przyjemno�� i postrzelaj sobie do kogo� innego. Wytnij co� komu�... - Fakt, z ciebie ju� nic si� nie da wyci��. Westchn��. - Nasuwa si� pytanie, dlaczego jeszcze nie od�o�y�em s�uchawki. - Bo jeste� mi�czakiem. Idzie nie�le. Milczenie nieub�aganie p�cznia�o znaczeniami. Podejmowa� decyzj�. - Pos�uchaj - odezwa� si� wreszcie, dobitnie zm�czony. - Mog�a� to wszystko �ci�gn�� do jednego zdania. Ale jeste� sadystk�, prawdziwym lekarzem. Rano nie b�d� czeka� pod szpitalem. W og�le ju� nigdzie nie b�d� na ciebie czeka�. Zwyci�stwo!!! Szampan, kwiaty, owacje. Pozwoli pani, �e pogratuluj� zr�cznie przeprowadzonych negocjacji. - Tw�j wyb�r. Auf Wieder sehen. Odpowiedzia� jej zrezygnowany trzask. Przednia zabawa. Zwyczaj z dawnych czas�w. Element terapii znieczulaj�cej: zrobi� komu� �le i nie �a�owa�. Najlepszy efekt, kiedy pomys� przychodzi ci nagle i bez powodu i natychmiast go realizujesz. Happening: na kr�tki moment o�ywia sm�tn� rzeczywisto��. B�ysk w mrocznej czelu�ci latryny. Ale spowszednia�o to i nie robi ju� wra�enia, pomy�la�a z rezygnacj�. Prawd� m�wi�c, nie daje kopa. Zreszt�, nic nie daje kopa. Nic nic nie daje. Dno. Wszystko si� powyciera�o, z drugiej strony prze�wituje bezczelna dziura. Monotonia, jak te bia�e �ciany. Te szafki, bia�e. Druga, �rodek nocy. Co on... �e nie wystarcza. Co nie wy... Druga, to jeszcze... Prysznic najpierw, a potem... Jutro ca�y dzie� mo�na. M�tne to, md�e. Takie kremowe. Krem. Mi�kko wtoczy�a si� w drzemk�. Skrzyp. Drgn�a, kurtyna powiek posz�a w g�r�. Zdrzemn�am si�, a teraz co� mnie zbudzi�o. Co? Przytomniej�c, omiot�a wzrokiem pomieszczenie, zapu�ci�a sond� w g��b korytarza. Pusty jak b�ben. Wsz�dzie sterylna, szpitalna cisza. Skrzyp. Jakby zza winkla. Odczeka�a moment. Da�y si� s�ysze� dwa skrzypy, potem trzeci, wszystkie w r�wnych odst�pach. R�wno z czwartym zza zakr�tu wy�oni�a si� kr�pa posta� we wzorzystych szatach, kt�re nie by�y szpitalnym fartuchem. Oblicze postaci by�o czarne czerni� piekielnych czelu�ci. Czarna dziura w bieli korytarza, ozdobiona bia�awym czepcem. Indywiduum podchodzi�o powoli, lecz rytmicznie, skrzypi�c lewym trzewikiem. Zbli�ywszy si�, ukaza�o w pe�nej krasie sw� negatywno��. Siwy Murzyn, �lepy. Czarna g�ba, puste oczodo�y, na tym siwy czepiec: ewidentny negatyw. - Co pan tu robi? Pyta�a, zastanawiaj�c si�, czy stary Murzyn ma czarne z�by. Je�li tak, by�by idealnym negatywem. Czy negatyw oznacza co� niedobrego? Czy nale�y si� go wystraszy�? Innymi s�owy, czy negatyw jest negatywny? Problem wyda� jej si� akademicki, ale warty zastanowienia. Chocia� ja jestem pozytywem, pomy�la�a, dla tego negatywa jestem negatywem, a on pozytywem. Punkt widzenia. - Ochocho - negatyw rozsun�� grube wargi w nieskazitelnie czarny u�miech. - Massa lekarz nie denerwowa� sie. Mba by� tutaj na pomoc. Mba z ta sama parafia. Patrzy� tak, jakby widzia�. - Co za parafia, do cholery? - zapyta�a, �eby o co� zapyta�. Najog�lniej m�wi�c czu�a si� totalnie zdezorientowana. - Och, to by� idiom - wyja�ni� Mba. - Mba chcie� powiedzie�, dawno, dawno temu Mba by� taka sama. Mba wiedzie�, lekarz mie� problem. Mba zna� taka sprawa mn�stwo za bardzo. Mba wiedzie�, jak rozwi�za�. Wyj�tkowo nudny dy�ur. Narzeka�a� na nud�, no i teraz masz, babo. U�eraj si� z czarnym �wirem, kt�ry pojawia si� znik�d. - Pojawia sie pom�c - wyja�ni� natychmiast Mba, przyprawiaj�c deklaracj� szerokoczarnym u�miechem. - Lekarz my�le�, Mba wiedzie� - kontynuowa� widz�c, jakie zrobi� wra�enie. - Mba kap�an voo doo. Mie� wielka magia. Rozmawia� z natura i wszystko rozumie�. Mba s�ysze�, co dzia� si� w �ywa istota. Nie taka zn�w �ywa, pomy�la�a. - Mba wiedzie� mn�stwo za bardzo - pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. - Moja wielkie wsp�czucie. Ty zabi� koza, je�� �wie�a w�troba, wszystko by� OK. Ros�o w niej zdziwienie, �e ma�o j� to dziwi. Powinnam kogo� wezwa�, pomy�la�a. Ale zamiast trze�wych decyzji przepycha�y jej si� pod czaszk� teoretyczne rozwa�ania... Zapraszasz jaki� m�zg na kaw�. Spotykaj� si� cztery m�zgi, leniwa, mi�a pogwarka. Pozb�d� si� cia�a. Najpierw by� telefon. Og�lna tendencja: eliminowa� dla osi�gni�cia celu. Zap�odnienie in vitro. Kotlety w tabletkach. Co z tego masz? Im mniej problem�w, tym wi�cej nudy. Nuda jest nieunikniona. Och, jak s�odko by�oby... - Twoja mie� s�aba krew - zawyrokowa� Mba. - Twoja musie� napoi� s�aby duch. Si�a �ycia siedzie� w w�troba. Je�� w�troba, pi� �wie�a krew. Krew jak rzeka nie�� �ycie po ca�a ziemia. A gdyby tak by� grzybem - pomy�la�a. Czym� ma�ym: kom�rk� dro�d�y. Prowadzi� niezauwa�aln� egzystencj�, bez �wiadomo�ci istnienia, i od czasu co� sobie sfermentowa�. Dla rozrywki. - Ochocho, taka sprawa mn�stwo niedobra - oburzy� si�. - Ty by� teraz odwrotna strona prawdziwe istnienie. Chory lekarz. Ty zabi� koza, duch kosmosu widzie�. Ty zje�� i wypi� �ycie, martwy duch zbudzi� si�. Ty wyci�gn�� twoja duch, i na druga strona zmieni�. Szarpa� mocno, wypcha� na wierzch druga strona, �y�. Mba wype�nia� misja, leczy� chora natura. Du�o �wiata by� wielka, mn�stwo smutna skamielina. Mba chodzi�, wycina� wrzody, czy�ci� wsz�dzie. O, prawdziwa sztylet, sk�ada� mn�stwo pi�kna ofiara. Negatyw rozsun�� obfite fa�dy wzorzystej szaty i odpasa� ogromny n� o szerokiej klindze, po czym zademonstrowa� go dumnie poblad�ym z przera�enia �cianom. Zimne �wiat�o �wietl�wek lekko lizn�o l�ni�ce ostrze lodowatym j�zorem, kiedy Mba z czci� z�o�y� sztylet ofiarny na biurku. Pami�tka z czarnej Afryki. - Nie, nie - zn�w si� �achn��. - Uszanowanie i respekt. Z�o�y� ofiara, odda� ho�d dla ducha w sztylet ofiarny. Puste oczodo�y spojrza�y intensywnie. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e widz�. Jej prawa r�ka poruszy�a si� wbrew zdrowemu rozs�dkowi. To nie rozs�dek panowa� nad sytuacj�. Os�abiony seri� mocnych cios�w w szcz�k� i przepon�, wyda� z siebie s�aby j�k i skapitulowa� bez oporu. Cia�o puszczone samopas sta�o si� suwerennym bytem. Byt wykona� kilka pr�bnych ruch�w praw� r�k�, po czym, zadowolony z samodzielno�ci, mocnym chwytem zacisn�� d�o� na r�koje�ci sztyletu. - Ty zabi� dorodna koza o poranku. Czerwony �wit przeb�aga� duchy kosmosu. Wida� ju� by�o przeze� stoj�c� przy �cianie szafk� z instrumentami. Przed chwil� ledwie prze�witywa�a; teraz okazywa�a si� bardziej bia�a ni� Murzyn czarny. Powoli bledn�ca posta� negatywa sprz�g�a si� z tym, co za oknem: g�sta smo�a bezksi�ycowej nocy zacz�a rzedn��, traci� intensywno��. Wraz z rozmywaj�cym si� Murzynem tak�e noc poddawa�a si� szaro�ci. Nadchodzi� chmurny, mydlany �wit. Pos�pny poranek, rozpocz�ty w�ciek�ym atakiem budzika. Archie Miller siedzia� na ��ku, skrobi�c si� paluchami po podbrzuszu. Czynno��, pozornie ja�owa, pobudza�a do dzia�ania istotne struktury pod jego czerepem. �agodnie pofa�dowane r�wniny szarych kom�rek Archiego pokryte by�y mi�kkim ca�unem zapomnienia i ta u�piona panorama potrzebowa�a subtelnej stymulacji, by wzesz�o nad ni� s�o�ce �wiadomo�ci. - Kutasy - oznajmi� Archie. Wyrzut skierowany do wszystkich i do nikogo, by� pierwsz� jask�k� budz�cej si� przytomno�ci. Archie przypomina� sam sobie, �e nie cierpi czterech i p� miliarda ludzi i �e nazywa si� Archie Miller. Archie - prawdziwy raper. W kolejno�ci dociera�o do niego, po co wsta� i w jakim celu rozbudza swoj� �wiadomo�� wkurzon� na wszech�wiat. Zagapi� si� jak osio� na aptek� na pierwsz� stron� wczorajszej gazety. Wizerunki dobrze od�ywionych figur ze szczyt�w odwzajemnia�y spojrzenie z sarkazmem. Archie nie spostrzeg� tego wczoraj, bo kupowa� pras� tylko dla ostatnich sportowych stron. Teraz znienawidzi� tak�e gazet�; rzecz�, kt�rej absolutnie nie cierpia�, by� dobrze od�ywiony sarkazm. Szczeg�lnie w wykonaniu urz�dnika pa�stwowego. Z rozkosz� by ich wszystkich... Reagowa� przepisowo, jak ortodoksyjny raper. Brzydzi� si� kolesiami na sto�kach, poniewa� stali na drodze jego samorealizacji, oczywi�cie nie zawaha�by si� posadzi� ty�ek na wysoko�ciach, gdyby by�a taka mo�liwo��. Spo�r�d wszystkich subkultur styl �ycia rapera uwa�a� za najbardziej okejowy. Gdyby zna� s�owo "humanistyczny", dok�adnie tak okre�li�by filozofi� rapera. Najbardziej naiwne my�lenie prezentowali hipisi: zamierzali zbawi� �wiat! Punki okaza�y si� ciut m�drzejsze. Dla punk�w tylko punkowa spo�eczno�� by�a w porz�dku. Ale raperzy osi�gn�li najwy�sze stadium rozwoju: ka�dego rapera interesowa� tylko on sam. Archie nienawidzi� porank�w, bo oznacza�y konieczno�� p�j�cia do roboty. Nienawidzi� te� wieczor�w, bo perspektywa roboty nast�pnego dnia nie pozwala�a mu pi� do b�lu. Cz�sto te� musia� rezygnowa� z soczystego, gor�cego towaru. Podczas porannych ablucji wspomina� wydarzenia ostatniego wieczoru. Wypili z Nathanielem trzy wina proste i wyrwali dwie sztuki. - Dziwka - mrukn�� z r�cznikiem w jednej r�ce, drug� otwieraj�c lod�wk�. �ar�oczna graba doby�a z ch�odnej g��bi Big Maca, kt�ry wzbudza� ��dz� mordu. Chaps! Okaleczy� dorodny okaz. Ci�kie szcz�ki pocz�y �u�. Wyzwisko nie dotyczy�o lod�wki. Archie mia� podzieln� uwag�: potrafi� r�wnocze�nie je�� i wspomina�. Tym razem nie by�o to przyjemne. Kiedy Natty oddali� si� ze swoim kawa�em cia�a, dziewczyna Archiego nagle zacz�a stroi� fochy. �e niby nie ma ochoty. Dosta�a w bezczeln� mord�, raz i drugi, ale nie pomog�o. Gorzej, rozdar�a si� jak stare kalesony i Archie musia� zn�w jej przywali�. Szcz�liwie nie by�o w pobli�u nikogo, z wyj�tkiem kiwaj�cego si� pod murem czarnucha w g�upio kolorowych �achach, kt�ry musia� by� nie tylko pomylony, ale g�uchy i �lepy. Lecz przecie� w ka�dej chwili m�g� si� zjawi� pieprzony patrol, a Archie nie chcia� mordowa� policjant�w. I vice versa. �wiadomo�� nie uko�czonego dzie�a odebra�a mu apetyt. Pakuj�c nie dojedzonego hamburgera i dwie nast�pne do papierowej torby, czu�, jak kie�kuje w nim brutalna z�o��. Kiedy przed klatk� schodow� przygi�� si� pod ci�arem szaroponurego niebosk�onu, znienacka zaatakowa� go ma�y rozjazgotany br�zowy ko�tun. - Choood� tutaj! - zawezwa� psa przera�ony trz�s�cy si� staruszek. Ko�tunowi jednak nic nie grozi�o: wyszczekuj�c zjadliwie kr�ci� zwinne �semki mi�dzy nogami Archiego. - Zabij� skurwysyna! - wyst�ka� raper. Jednak po serii nie trafionych kopniak�w jego nogi zgubi�y w�tek. Pokonany, ustawi� je przodem do kierunku jazdy i ostro ruszy� przed siebie, d�awi�c si� przekle�stwami. Z ty�u przygrywa� mu triumfalny psi jazgot. W�ciek�o��. Typotanie bucior�w obija�o si� po czaszce Archiego niszczycielskim echem. Rytmicznie, marszowo zaciska� pi�ci. Bach! S�kata �apa przydzwoni�a w znak drogowy. Uff. Ze �ba usz�o troch� pary, poczu� si� odrobin� lepiej. Niewiele, troch�. Par� naprz�d, rozjuszony usi�uj�c wypoci� sw� z�o��. Na rogu obszczanego muru energicznym zakr�tasem zboczy� w w�sk� alejk� parkow�: znany skr�t, potem przez wertepy za szpitalem i ju� prawie przystanek autobusowy. Nagle stan��, wbi�o go w ziemi�. Wyostrzy� wzrok. Skr��e tutaj - wykrzykn�� w my�lach �arliw� pro�b�. Od szpitala, stukaj�c obcasami, nadchodzi�a smuk�a posta� bezczelnej dziwki. Archie nie mia� w�tpliwo�ci, �e to dziwka, bo jaka porz�dna kobieta w��czy si� po mie�cie o �wicie? Taka szmata wr�cz prosi si� o brutalny gwa�t. Obserwowa� j� w napi�ciu. Kiedy skr�ci�a w w�sk� alejk�, omal nie zap�aka� z rozczulenia. Lekarstwo na toksyczny poranek nieprzerwanie zbli�a�o si� do Archiego, jakby go nie zauwa�a�a, z pochylon� g�ow�, wzrokiem �ledz�cym jednostajnie �migaj�ce noski but�w. By�a ju� tak blisko, �e m�g� oceni� jej bezczeln� urod�, subtelne rysy, kt�re a� si� prosi�y, �eby je troch� potarmosi�. Bez s�owa zagrodzi� kobiecie drog�. Mia�a ograniczone mo�liwo�ci ucieczki: g�ste krzaki na flankach w�skiej alejki sprzyja�y zamiarom rapera. Natchniony duchem brutalnych mi�ni, zaprezentowa� jej rozleg�� panoram� masywnej, oble�nej mordy. Martwe oczy. Kiedy wzrok Archiego zderzy� si� z jej nieruchomym spojrzeniem, straci� rezon: nie ba�a si�. �adnej histerii, przera�enia. Nie wrzeszczy, nie ucieka. Jej oczy nieruchome, lecz nie tak jak zamar�e oczy kr�lika naprzeciw paszczy kobry. Nieruchome, oboj�tne. Takie to... nieludzkie. Mo�e ona jest nienormalna? Tym lepiej. Zatrzyma� si�� wycofuj�c� si� pewno�� siebie. Chora suka! Na nic si� nikomu nie przyda. Tylko zawadza. Gwa�townym ruchem zatrzasn�� szcz�k� kobiety w imadle kciuka i palca wskazuj�cego prawej r�ki. - No i co, sssuko? - wysycza�, przywar�szy buldo�erem swoich bioder do jej kruchego cia�a. Koza. Archie lekko zwolni� uchwyt, jeszcze bardziej niesw�j. W jej szklistych oczach pojawi� si� �lad zainteresowania. Suka patrzy�a na� coraz intensywniej. Nie by�a ju� nieobecna. Zauwa�y�a go. Zabij dorodn� koz� o poranku. Wyczu�a, jak w ciasnym umy�le ma�poluda zbiera si� w sobie gwa�towna natura, �eby brutalnym czynem zdusi� kie�kuj�cy strach. Panowa�a nad sytuacj�. Widzia�a uderzenie, zanim zosta�o wyprowadzone; zanurkowa�a pod wielkim �apskiem i z ca�ej si�y wbi�a ofiarne ostrze w rozleg�e bebechy. Chwiej�c si� na boki, wlepi� w ni� wielkie, zgroz� zaprawione �lepia, zarz�zi�, zagulgota�. Fachowym ruchem poci�gn�a ostrze w g�r�, �eby otworzy� wn�trzno�ci, wydobywaj�c z bydlaka ryk startuj�cego odrzutowca. Wyszarpn�a sztylet; raper zakr�ci� si� w miejscu, przyciskaj�c do brzucha zdziwione �apy, st�kn�� po lwiemu i pad� na bok jak trafiony bizon. Kucn�a przy nim, zdecydowanym pchni�ciem odwr�ci�a j�cz�c� zdobycz na plecy i zag��bi�a �apczyw� r�k� w jamie brzusznej, w poszukiwaniu w�troby. - Tu gdzie� powinna by� - sapa�a chrapliwie, grzebi�c w drgaj�cym raperze. - O, jest! Dawa� j� tu! Szarpn�a, unios�a do ust krwawy och�ap. Trz�s�c si� niczym w delirium �ciska�a rapersk� w�trob� i czu�a, jak za gard�o chwytaj� j� w�ciek�e kleszcze szale�stwa. �ycie siedzie� w w�troba! P�on�a gor�czk� chorego umys�u, spomi�dzy palc�w spada�y grube, szkar�atne krople. Pac, pac. W�troba przed jej oczami potwornia�a, p�cznia�a, podryguj�c jak rozpruty raper, jak wielka, krwawa larwa. Robi�a wra�enie samodzielnej istoty, szarpa�a si� i wyrywa�a z u�cisku. Zawarcza�a. Kobieta odskoczy�a w panice, upuszczaj�c rozw�cieczon� w�trob�. Organ ruszy� w jej kierunku. Pe�zn�� po alejce, krwawy pas znaczy� jego drog�. Skrzyp. Bo�e, skrzypi. Skrzypi do mnie w�troba rapera. Skrzyp. R�ce. Czuj� r�ce. Moje. Jestem tu. Rusz czym�. G�ow�. Skrzyp. Idzie. Krwisto. Wyjd� z tego... Staraj si�... Skrzyp. Delikatnie skr�ci�a szyj�. Ju� jestem tutaj. Jestem po drugiej stronie. Bo�e, co za sen. Drapie�na w�troba. Unios�a powieki, powoli. Bia�e �ciany, szafki, �ciany. Telefon. Rozlu�ni�a napr�one postronki mi�ni przedramion, palce zwolni�y kurczowy u�cisk na oparciach fotela. Cholernie chory koszmar, odwyk�am od tego, pomy�la�a. Jak mocno zasn�am. Na szcz�cie, co� mnie zbudzi�o. Skrzyp. Spojrza�a tam, sk�d dobiega� odg�os. Drzwi. Okno otwarte, przeci�g porusza� uchylonymi drzwiami. Jeszcze roztrz�siona, mokra od potu wzi�a g��boki oddech. Wsta�a, podesz�a do okna i zamkn�a je starannie, usi�uj�c rozpu�ci� w szaro�ci chmurnego poranka migawki z wariackiego koszmaru. Znudzone topole za oknem sta�y cierpliwie w nieporuszonej kolejce do autostrady. Dzie� budzi� si� jak zwykle zm�czony zwyczajno�ci�. Wszystko w normie. Przespa�am wi�kszo�� dy�uru, pomy�la�a. Dom, prysznic, ��ko. Przeci�gn�a si�, ziewn�a. Przez d�u�sz� chwil� patrzy�a w okno, ch�on�c statyczno�� bezcelowego krajobrazu. Rutynowo, powoli, startowa�a muzyka poranka. Ptasie �wiergolenie stopniowo g�stnia�o, tworz�c swoiste harmonie z ha�asem pierwszych samochod�w. Tu i �wdzie pojawia�y si�, i zaraz nikn�y, niespodziane przeszkadzajki po�piesznych krok�w, trzaska�y drzwi, odpala�y silniki. I nagle w t� harmonijn� etiud� rozkr�caj�cego si� dnia pocz�� si� wgryza� d�wi�k fa�szywy: wypycha� si� przed inne nieprzyjemny, modulowany, z sekundy na sekund� rosn�cy w si��, agresywny, natarczywy. Sygna� karetki pogotowia. Dy�ur si� jeszcze nie sko�czy�, pomy�la�a. Zawsze, kiedy cz�owiek si� wycisza, kto� zaczyna wali� w drzwi. Akurat teraz, kiedy zacz�am my�le� o prysznicu, przywioz� ochlanego �mierdziela, kt�ry po pijaku co� sobie z�ama�. Schodz�c na d� zerkn�a przez okno na dziedziniec. Zajechali przed chwil�, w�a�nie wypakowywali �adunek. Du�o z tym by�o zamieszania. Piel�gniarze biegali w k�ko, doskakiwali, odskakiwali. Przy�pieszy�a, schody skwapliwie �mign�y w ty�, nie chc�c mie� z tym nic wsp�lnego. Ju� tutaj rozdrapa� jej uszy wrzask transportowanego. Rycza� pot�nie niskim bulgotem, wypluwaj�c niezrozumia�e inwektywy. Zimny dreszcz pow�drowa� po drabinie jej kr�gos�upa, na odcinku szyjnym rozdzieli� si� i doszed�szy do ko�c�w palc�w, zrealizowa� si� w nieprzyjemnym dygotaniu. Biegn�c kiszk� korytarza, z daleka dojrza�a wje�d�aj�ce do szpitala nosze udekorowane monstrualnym embrionem, kt�ry wyj�c za stu skr�ca� si� jak robal nabity na szpil�. Wyhamowa�a tu� przy noszach, jej unurzane w zgrozie spojrzenie przywar�o do g�by rapera wykrzywionej nieludzkim cierpieniem. Krwistym st�kiem Archie po�wiadczy� ci�g dalszy koszmaru. Ta suka, rze�nik, teraz potw�r w bia�ym kitlu, wyci�ga�a po niego szczup�e palce rozdygotane sadystycznym po��daniem. D�onie suki zatrzyma�y si�, pokaza�y swoje wn�trze. Bezsilnym gestem odgrodzi�a si� od nocnej mary, zwracaj�c ku niej otwarte trz�sawisko swoich r�k. Podnios�a wzrok na bia�okitlowc�w, szukaj�c wyja�nienia. Spojrza�a na ni� galeria t�tni�cych obcym �yciem czarnych dziur: puste oczodo�y rozochoconych piel�gniarzy-Murzyn�w. Ich smoliste �apska unosi�y skowycz�cego rapera, siwe w�osy okala�y ekstatyczne g�owy. Nieprzytomnie popatrzy�a na swoje bia�e d�onie, potem na siwych �lepoczarnuch�w w bia�ych kitlach, i odrzuciwszy g�ow� do ty�u przebod�a m�tny �wit krzykiem naturalnego wariata. Wszystko by�o na miejscu. Telewizor z magnetowidem patrzy�y na kanap�, kanapa na sufit, ksi��ki i patelnia po jajkach na bekonie le�a�y tam, gdzie je przedwczoraj zostawi�, �mieci potulnie czeka�y w k�cie pokoju. Wyg�odnia�a z�ota rybka zatacza�a w bani niepotrzebne kr�gi - kr�tko m�wi�c pok�j wygl�da� najnormalniej w �wiecie, je�li nie liczy� dziwnego faceta po�rodku. Chwila zastanowienia. Podj�� rozs�dn� decyzj�: przetestowa� inne zmys�y. Najpierw tr�ci� stop� pust� butelk� po courvoisierze, rozwalon� brzuchato i nieprzyzwoicie na pod�odze tu� obok kanapy. Tyrpni�ta flaszka pijana jak �winia, potoczy�a si� zupe�nie bezw�adnie i dobi�a do barku na k�kach. Brzd�k! - zadzwoni�a o k�ko. Brzd�kni�cie dotar�o lekko st�umione, jakby siedzia� w s�oiku, ale generalnie s�uch okaza� si� w porz�dku. Zbieraj�c do kupy rozp�ywaj�c� si� magm� umys�u, postanowi� podj�� bardziej drastyczne kroki. Umie�ci� kciuk i palec wskazuj�cy w okolicach pachwiny i uszczypn�� mocarnie. - Uuchsss - j�k sykn�� g�sto, bole�ciwie. Dosy� eksperyment�w. Z rozmachem przerzuci� wzrok na lewo, uspokoi� amplitud� waha�, dostroi� ostro��. Pomy�ka. W drug� stron�: miotn�� rozhu�tanym spojrzeniem na prawo, powt�rzy� ca�� procedur�. Z chaosu wy�oni� si� nieodgadniony smoluch obleczony w psychodeliczne wdzianko. A jednak prawdziwy, pomy�la� nietrze�wo. - So jes? - bulkn�� g�osem jak benzyna z alkoholem. - Woosstock? Szy jak? - Massa pisarz nie denerwowa� si� - uspokoi� Mba. - Mba karmi�, massa pisarz nie obsycha�. Massa pisarz prawie trup, trzeba wyci�gn�� duch, na druga strona zmieni�. - �anne szarnuchy u mje nie pracuj� - zaoponowa� etylinowym g�osem. - Mn�stwo wielka si�a trzeba. Nienawi�� - kontynuowa� niewzruszenie Mba. - Wn�trze na wierzch. Twoja druga strona. Wywr�ci� duch. Widzie� dobre jak z�e. Z�e jak dobre. Czarne jak bia�e. Bia�e... - Stary, o so si chozi? - przerwa� �yczliwie benzynowiec. Nie osi�gn�wszy sukces�w gadaniem, Murzyn przeszed� do frontalnego ataku: z g��bi szat wydoby� kart� atutow�. - Mn�stwo pi�kna fetysz - stwierdzi� i podsun�� pod pijany nos precyzyjnie wykonan� figurk�. Je�li by�o ciep�o, to teraz zrobi�o si� duszno i gor�co. Z my�leniem nie by�o najlepiej: r�ne struktury nie chcia�y wsp�pracowa�. Pozosta�o zbieranie bod�c�w z wielu �r�de�, przyjmowanie ich do rozrzedzonej �wiadomo�ci. A wi�c ciep�o, troch� bierze na rzygi, duszno (pot, owszem), nic do picia, no i wielki bambus czarownik, kt�ry wyrzeza� j� w kawa�ku gliny i przyszed� si� pochwali�, jaki ma talent. - E, faset, skon znasz Melisse? - Massa pisarz za du�o patrze� - zawyrokowa� negatyw. - Czu� mn�stwo wa�ne, nie patrze�. Massa pisarz patrze� w siebie, kiedy wbija� ig�a w fetysz. Duch jak wulkan tryska�. Mn�stwo pi�kna fontanna. Massa pisarz wbija� ig�a, zanim alkohol odchodzi� w kac; upojenie, mn�stwo dobra stan dla ekstaza. Wetkn�� figurk� w nieostro widzian� d�o�. Z brzucha fetysza stercza�y dwie wielkie szpile. Mba zn�w si�gn�� w g��b swoich szat, szybko znalaz�, co chcia�, i rzuci� to na podo�ek rozwalonego na kanapie faceta. Gar�� grubych igie�. Zalany facet d�wign�� ci�k� g�ow� z cieniem zdziwienia. Gdzie� we mgle zamajaczy�a ostrzegawcza latarnia rozs�dku, ale w mig zasnu�y j� opary alkoholu. Nie trapi�c si� zbytnio, facet z kanapy uj�� w niezdarne palce jedn� ze szpilek i wbi� j�, krzywo, lecz g��boko, w gliniane krocze figurki. - Ueche - zarechota� kr�tko. Przyjemne �askotanie w okolicach j�der podesz�o w g�r�, przez podbrzusze, rozpe�z�o si� po plecach. Sadystka. Zobaczymy, kto komu teraz wbije szpil�. - Ty polubie� - mrukn�� Mba, obserwuj�c go w zadumie. - Na pocz�tku. Murzyn p�ynnym ruchem pokaza� kanapie swoje zamy�lone plecy i powoli skierowa� si� do drzwi wyj�ciowych. Na progu obejrza� si� przez rami�, po czym zatrzasn�� drzwi z drugiej strony i wci�� pe�en filozoficznej zadumy, pocz�� grzeba� w zawi�ej czelu�ci swoich szat. Po chwili jego zmarszczone czo�o wyg�adzi�o si�. Wyci�gn�� paczk� papieros�w i zapalniczk�, odpali� jednego, zaci�gn�� si� zg�odniale i ruszy� swobodnym krokiem w d� schod�w. To by�a kiedy� przednia zabawa, pomy�la� z rezygnacj�. Kiedy�. Ale spowszednia�o to ju� i nie robi wra�enia. Prawd� m�wi�c, wcale nie daje kopa. Sm�tne jak stoj�ca woda w studni. Powyciera�o si�, wy�wiechta�o, z drugiej strony prze�wituje wielka, bezczelna dziura. Wyszed� z klatki schodowej prosto w przygn�biaj�c� szar� mydlano�� dnia. Monotonia, pomy�la�, jak to niebo. Wszystko takie m�tne, md�e.