4972
Szczegóły |
Tytuł |
4972 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4972 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4972 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4972 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Victor Hugo
N�dznicy
(Prze�o�y�a Krystyna Byczewska)
Cz�� trzecia
Mariusz
Ksi�ga pierwsza
Pary� ogl�dany w swoim atomie
I
Parvulus
Pary� ma swoje dziecko, a las ma swojego ptaka; ptak nazywa si� wr�blem; dziecko
nazywa si� ulicznikiem. Po��czcie te dwa poj�cia, z kt�rych jedno mie�ci w sobie
ca�e
zarzewie, a drugie ca�� jutrzenk�; zetknijcie te iskry: Pary� i dzieci�stwo, a
powstanie z nich
ma�a istotka, Homuncio - powiedzia�by Plaut. Ta ma�a istotka jest weso�a. Nie co
dzie� jada,
ale co wiecz�r - je�li ma ochot� - chodzi do teatru. Nie ma koszuli na
grzbiecie, nie ma but�w
na nogach, nie ma dachu nad g�ow�; jest jak muszki, kt�re obywaj� si� bez tego
wszystkiego.
Liczy sobie siedem do trzynastu lat, �yje gromadnie, zbija bruki, mieszka pod
go�ym niebem,
nosi stare spodnie po swoim ojcu, kt�re mu opadaj� poni�ej pi�t, po jakim� innym
ojcu stary
kapelusz, kt�ry mu opada poni�ej uszu, i jedn� szelk� z ��tej krajki; biega,
czatuje, w�szy,
zbija b�ki, poci�ga z fajeczki, klnie jak pot�pieniec, w��czy si� po szynkach,
zna si� ze z�o-
dziejami, jest na ty z ulicznymi dziewczynami, m�wi �argonem, �piewa spro�ne
piosenki i nie
ma w sercu ani odrobiny z�a. Nosi bowiem w duszy per�� - niewinno��, a per�y nie
rozpuszczaj� si� w b�ocie. Dop�ki cz�owiek jest dzieckiem, B�g chce, �eby by�
niewinny.
Gdyby zapyta� olbrzymie miasto �Co to takiego?� - odpowiedzia�oby: - �To m�j
ma�y�.
II
Kilka znak�w szczeg�lnych
Ulicznik paryski - to karze�ek, syn olbrzymki.
Nie przesadzajmy: ten cherubin rynsztok�w ma czasami koszul�, ale tylko jedn�;
ma
czasami buty, ale bez podeszw; ma czasami dach nad g�ow� i kocha go, bo tam jest
matka, ale
woli ulic�, bo tam jest swoboda. Ma w�asne zabawy, w�asne �arty, kt�rych
pod�o�em jest
nienawi�� do mieszczuch�w, w�asne przeno�nie: �Umrze� - to w jego j�zyku:
�Gry�� sa�at�
od korzonka�. Ma te� swoje fachy: a wi�c sprowadza doro�ki, opuszcza stopnie
pojazdu, po
ulewie ustanawia �mostowe� z jednej strony ulicy na drug�, co nazywa �stawianiem
grobli�,
obwieszcza mowy wyg�aszane przez czynniki oficjalne w obronie ludu francuskiego,
szlifuje
bruk; ma w�asn� monet� sk�adaj�c� si� ze wszelkiego rodzaju kawa�k�w miedzi,
kt�re mo�na
znale�� na publicznych drogach. Ciekawa ta moneta, nosz�ca nazw� �ciupa�, ma
sw�j sta�y,
dok�adnie okre�lony kurs w�r�d tej ma�ej dzieci�cej cyganerii. Ulicznik paryski
ma wreszcie
swoj� faun�, kt�r� pilnie bada po r�nych zakamarkach: a wi�c bo�� kr�wk�,
mszyc� �trupi�
g��wk�, paj�ka-kosiarza i �diab�a�, czarnego owada, kt�ry wije si�, gro��c
zbrojnym we dwa
kolce ogonem. Ma tak�e legendarnego potwora z �usk� pod brzuchem, cho� nie jest
jaszczurk�, i brodawkami na grzbiecie, cho� nie jest ropuch�, kt�ry mieszka w
starych do�ach
po wapnie lub w wyschni�tych �ciekach. Ten czarny, w�ochaty, lepki potw�r raz
pe�za wolno,
raz zn�w bardzo szybko, nie wydaje g�osu, tylko patrzy i jest tak przera�aj�cy,
�e nikt go
nigdy nie widzia�: potwora tego nazywa �g�uchym gadem�. Szukanie �g�uchego gada�
mi�dzy kamieniami jest przyjemno�ci� wzbudzaj�c� dreszcz grozy. Inna przyjemno��
to
unie�� z nag�a kostk� bruku i przygl�da� si� stonogom. Ka�da dzielnica Pary�a
s�ynie z
r�nych ciekawych odkry�, kt�rych mo�na tam dokona�: w tartakach przy ulicy
Urszulanek
s� szczypawki, w Panteonie � stonogi, a w rowach na Polu Marsowym - kijanki.
To dziecko miewa powiedzonka godne Talleyranda. I nie jest mniej cyniczne, ale
jest
uczciwsze. Ma dar jakiej� nieoczekiwanej weso�o�ci; wybuchami szalonego �miechu
wprawia
w os�upienie kramarzy. Skala tego �miechu rozci�ga si� bez �enady od subtelnej
komedii do
farsy.
Przechodzi kondukt pogrzebowy. W�r�d odprowadzaj�cych zmar�ego idzie lekarz.
�Ej�e! - wo�a ulicznik. - A odk�d to lekarze odnosz� na miejsce swoj� robot�?�
Inny ulicznik znajduje si� w �rodku ci�by. Jaki� powa�ny jegomo��, ustrojony w
okulary i breloki, obraca si� z oburzeniem: �Nicponiu! Skrad�e� mojej �onie
ca�usa!� - �Ja?
Niech mnie pan zrewiduje!�
III
Jest mi�y
Wieczorem, za par� groszy, kt�re zawsze potrafi w jaki� spos�b zdoby�, homuncio
idzie do teatru. Gdy przekracza ten czarodziejski pr�g, odmienia si�: by�
andrusem, staje si�
urwisem. Teatry przypominaj� okr�t odwr�cony dnem do g�ry. Urwis t�oczy si� na
tym
w�a�nie dnie okr�tu. Urwis ma si� tak do andrusa jak motyl do poczwarki; ta sama
istota lotna
i unosz�ca si� w powietrzu. Wystarczy, �eby tam si� znalaz�, promieniej�cy
szcz�ciem, z
ca�� moc� swego entuzjazmu i rado�ci, klaszcz�cy w d�onie niby ptak, kt�ry
trzepocze
skrzyd�ami, aby to dno okr�tu ciasne, smrodliwe, ciemne, n�dzne, cuchn�ce,
ohydne i szpetne
otrzyma�o wdzi�czn� nazw� �jask�ki�. Obdarzcie jak�� istot� wszystkim tym, co
zb�dne, i
odbierzcie jej to, co konieczne - a b�dziecie mie� ulicznika.
Ulicznik ma pewne odczucie literatury. Jego gusty, m�wimy o tym z nale�n� doz�
ubolewania, bynajmniej nie s� klasyczne. Z samej natury jest ma�o akademicki.
Tak wi�c -
dla przyk�adu - popularno�� panny Mars w tym burzliwym �wiatku dzieci�cym by�a
zaprawiona szczypt� ironii. Ulicznik zwa� j� �klaw� pannic��.
To stworzenie wrzeszczy, drwi, wy�miewa si�, u�era, ma ga�ganki jak dziecko, a
�achmany jak filozof, �owi w �ciekach, poluje w kloakach, z nieczysto�ci
wydobywa
weso�o��, smaga sw� werw� ulic�, szydzi i k�sa, gwi�d�e i �piewa, oklaskuje i
beszta, �agodzi
Alleluja przez Tralalala, wy�piewuje na wszystkie tony zaczynaj�c od De
profundis, a
ko�cz�c na karnawa�owych �piewkach; znajduje to, czego nie szuka�, wie to, o
czym nie ma
poj�cia; sparta�sko�� jego graniczy z oszustwem, szale�stwo z m�dro�ci�, liryzm
z plugastwem; przykucn��by na Olimpie, tarza si� w gnoj�wce i wychodzi z niej
obsypany
gwiazdami.
Ulicznik paryski - to ma�y Rabelais.
Nie jest zadowolony ze swoich portek, je�eli w nich nie ma kieszonki na zegarek.
Niewiele rzeczy go dziwi, jeszcze mniej przera�a. Szydzi z przes�d�w, o�miesza
wszelk� przesad�, kpi z tajemnic, pokazuje j�zyk upiorom, odpoetyzowuje koturny,
a do
epicznych hiperboli wprowadza karykatur�. Nie dlatego, �e jest prozaiczny, nic
podobnego -
po prostu zast�puje uroczyste wizje krotochwiln� fantasmagori�. Gdyby Adamastor*
zjawi�
si� przed nim, ulicznik zawo�a�by: �Patrzajcie! Strach na wr�ble!�
IV
Mo�e by� u�yteczny
Pary� zaczyna si� na gapiu, a ko�czy na uliczniku, dw�ch istotach, jakich nie
wyda�o
�adne inne miasto; bierna aprobata, kt�ra zadowala si� patrzeniem, i
niewyczerpana przed-
si�biorczo��. Prudhomme i Fouilloux. Tylko Pary� ma w�r�d swojej fauny takie
okazy. Ca�a
monarchia mie�ci si� w gapiu. Ca�a anarchia mie�ci si� w uliczniku.
To blade dziecko przedmie�cia Pary�a �yje i rozwija si�, kszta�tuje i
zniekszta�ca w
cierpieniu, w obliczu rzeczywisto�ci spo�ecznej i spraw ludzkich, jako my�l�cy
�wiadek.
Wydaje mu si�, �e jest beztroskie, ale to nieprawda. Patrzy - gotowe w ka�dej
chwili parskn��
�miechem; gotowe tak�e i do innych rzeczy. Kimkolwiek jeste�cie wy, kt�rym na
imi�
Przes�d, Nadu�ycie, Ha�ba, Ucisk, Nier�wno��, Despotyzm, Niesprawiedliwo��,
Fanatyzm,
Tyrania - strze�cie si� tego rozbudzonego urwisa.
Ten malec uro�nie.
Z jakiej gliny jest ulepiony? Z najzwyklejszej grudki b�ota. Garstka mu�u,
tchnienie - i
oto Adam! Wystarczy, by przeszed� b�g; w �obuziaku jest zawsze co� z boga.
Fortuna urabia
to ma�e stworzenie. Przez s�owo fortuna rozumiemy po trosze przygod�. Czy ten
Pigmej
ulepiony ze zwyk�ej gliny, ciemny, niepi�mienny, zagubiony, pospolity, gminny -
stanie si�
Jo�czykiem, czy mo�e synem Beocji*? Poczekajcie, currit rota*, duch Pary�a, ten
demon,
kt�ry stwarza dzieci przypadku i m��w przeznaczenia - inaczej ni� garncarz
laty�ski -
potrafi dzban przemieni� w amfor�.
V
Jego granice
�obuziak lubi miasto, lubi tak�e samotno��, poniewa� ma w sobie co� z m�drca.
Urbis
amator, jak Fuscus; ruris amator, jak Flaccus.
B��ka� si� w zamy�leniu, czyli wa��sa� si� bez celu - to dobre zaj�cie dla
filozofa;
zw�aszcza wa��sa� si� po tej niby to wiejskiej okolicy, do�� szpetnej, ale
dziwacznej i o
dwojakim charakterze, ci�gn�cej si� wok� niekt�rych wielkich miast, a
szczeg�lnie wok�
Pary�a. Obserwowa� przedmie�cia to obserwowa� amfibi�. Ko�cz� si� tu drzewa,
zaczynaj�
dachy, ko�czy si� trawa, zaczyna bruk, ko�cz� si� niwy, zaczynaj� sklepy, ko�cz�
si� utarte
nawyki, zaczynaj� nami�tno�ci, ko�czy si� szept boski, zaczyna zgie�k ludzki.
St�d ich
niezwyk�a, atrakcyjna si�a.
St�d te pozornie bezcelowe w��cz�gi marzyciela po miejscach ma�o poci�gaj�cych i
raz na zawsze okre�lonych przez przechodnia mianem �smutnych�.
Ten, kto kre�li te s�owa, d�ugie lata b��dzi� po przedmie�ciach Pary�a i jest to
dla
niego niewyczerpanym �r�d�em wspomnie�. Poci�ga�y go tam niskie murawy,
kamieniste
�cie�ki, kredy, margle, wapie�, cierpka jednostajno�� ugor�w i od�og�w, z nag�a
ukazuj�ce
si� w oddali grz�dy warzywnych ogrod�w, po��czenie dziko�ci i �ycia miejskiego,
rozleg�e,
pustynne zak�tki, gdzie garnizonowi dobosze �wicz� dono�nie, imituj�c zgie�k
bitwy, miejsca
opustosza�e za dnia, kt�re s� spelunk� zb�jeck� w nocy, na p� rozwalony wiatrak
kr�c�cy si�
na wietrze, maszyny do wydobywania kamienia, karczmy przy cmentarzach, tajemny
czar
wysokich, ciemnych mur�w, wrzynaj�cych si� prostopadle w rozleg�e, nieogarni�te
okiem
przestrzenie zalane s�o�cem i pe�ne motyli.
Niewielu chyba mieszka�c�w ziemi zna te miejsca osobliwe, jak Glaciere, Cunette,
ohydny, poc�tkowany kulami mur Grenelle, jak Mont-Parnasse, Fosse-aux-Loups,
Aubiers na
wysokim brzegu Marny, Montsouris, Tombe-Issoire lub Pierre-Plate do Chatillon,
gdzie w
starym, opuszczonym kamienio�omie rosn� ju� tylko grzyby, a pokrywa go r�wno z
ziemi�
k�adka z przegni�ych desek. Wie� rzymska ma swoist� tre��; podmiejska okolica
Pary�a
mie�ci w sobie tre�� inn�. Widzie� w tym, co ukazuje nam widnokr�g, jedynie
pola, domy,
czy drzewa to zatrzyma� si� tylko na powierzchni; wszelka posta� rzeczy jest
my�l� Boga.
Miejsce, w kt�rym r�wnina ��czy si� z miastem, jest zawsze przepojone jakim�
dojmuj�cym
smutkiem. Przemawia tam do ciebie jednocze�nie natura i cz�owiek. Ukazuj� si�
tam
wszystkie osobliwo�ci okolicy.
Ten, kto podobnie jak my wa��sa� si� po tych pustkowiach przylegaj�cych do
naszych
przedmie�ci, kt�re mo�na by nazwa� ostatnim kr�giem Pary�a, zauwa�y� tam - w
miejscu
najbardziej opuszczonym i w zupe�nie nieoczekiwanej chwili, za n�dznym
�ywop�otem czy w
za�amaniu jakiego� ponurego muru, rozkrzyczan� gromadk� dzieci, bladych,
ob�oconych,
zakurzonych, obdartych i rozczochranych, kt�re w wiankach z b�awatk�w na g�owie
graj� w
�m�ynka�! To s� mali zbiegowie z rodzin biedoty. Na bulwarach okalaj�cych Pary�
zaczynaj�
swobodnie oddycha�, podmiejska okolica jest ich w�asno�ci�. Tam wiecznie chodz�
na
wagary. Tam naiwnie wy�piewuj� sw�j repertuar plugawych �piewek. Tam przebywaj�
- a
raczej tam �yj�, z dala od oczu ludzkich, w �agodnym �wietle majowym czy
czerwcowym,
kl�cz�c woko�o jamki w ziemi, graj�c w jak�� �pi�k� do do�ka�, wyk��caj�c si� o
groszaki
stworzenia nieodpowiedzialne, pierzchliwe, wolne, szcz�liwe; a gdy tylko
dostrzeg�
przechodnia, przypominaj� sobie, �e maj� sw�j �fach�, �e musz� zarabia� na
�ycie, i
proponuj� kupno starej, we�nianej po�czochy, nape�nionej chrab�szczami, lub p�ku
bz�w.
Spotkania z tymi dziwnymi dzie�mi stanowi� jeden z urzekaj�cych i zarazem
bolesnych uro-
k�w okolic Pary�a.
Czasami w�r�d tych gromadek ch�opc�w s� te� i dziewczynki, ich siostry mo�e,
niemal ju� dorastaj�ce, chude, rozgor�czkowane, o r�kach spalonych s�o�cem i
twarzach
usianych piegami, w wiankach z k�os�w i mak�w na g�owie, weso�e, p�ochliwe,
bose. Widzi
si�, jak zajadaj� w zbo�u wi�nie, a wieczorem s�ycha� ich �miechy. Te gromadki,
o�wietlone
ciep�ym blaskiem po�udniowego s�o�ca czy te� dostrze�one o zmierzchu, d�ugo
zaprz�taj�
my�l, a widok ich wplata si� w marzenia.
Pary� - centrum, przedmie�cia, obw�d ko�a: oto ca�y glob ziemski tych dzieci.
Nigdy
nie zapuszczaj� si� dalej. Nie mog� �y� bez atmosfery Pary�a, tak jak ryba nie
mo�e �y� bez
wody. Dla nich o dwie mile za rogatk� nie ma ju� nic. �wiat ko�czy si� na Ivry,
Gentilly,
Arcueil, Belleville, Auberyilliers, M�nilmontant, Choisy-le-Roi, Billancourt,
Meudon, Issy,
Vanves, S�vres, Puteaux, Neuilly, Gennevilliers, Colombes, Romainville, Chatou,
Asnieres,
Bougival, Nanterre, Enghien, Noisy-le-Sec, Nogent, Gournay, Drancy i Gonesse.
VI
Nieco historii
W epoce prawie nam wsp�czesnej, w kt�rej rozgrywa si� akcja tej ksi��ki,
policjant
nie sta� - jak dzisiaj - na ka�dym rogu ulicy (dobrodziejstwo, kt�re nie czas
teraz roztrz�sa�) i
w Pary�u pe�no by�o bezdomnych dzieci. Statystyki podaj� �redni� liczb� dwustu
sze��dziesi�ciorga dzieci bez dachu nad g�ow�, znajdowanych corocznie przez
patrole poli-
cyjne na nie ogrodzonych terenach, w obr�bie buduj�cych si� dom�w czy te� pod
mostami.
Jedno z tych �legowisk�, g�o�ne do dnia dzisiejszego, wyda�o tak zwane �jask�ki
spod mostu
Arcole�. Jest to zreszt� najzgubniejszy z objaw�w spo�ecznych. Wszelka zbrodnia
dojrza�ego
cz�owieka bierze pocz�tek we w��cz�gostwie dziecka.
Zr�bmy tu wszak�e wyj�tek dla Pary�a. W pewnej mierze, mimo wspomnianego
przed chwil� przypadku, wyj�tek ten jest s�uszny. Je�li bowiem w ka�dym innym
mie�cie
dziecko-w��cz�ga jest cz�owiekiem straconym, je�li wsz�dzie indziej prawie
zawsze dziecko
pozostawione samemu sobie jest jak gdyby wydane i rzucone na �up gro�nego zalewu
wyst�pk�w og�u, kt�ry niweczy jego uczciwo�� i sumienie, to ulicznik paryski,
podkre�lamy
to z naciskiem, cho� na powierzchni tak prostacki i zepsuty, jest prawie
nietkni�ty
wewn�trznie. Trzeba tu stwierdzi� t� niezwyk�� rzecz, kt�rej jaskrawym
przyk�adem jest
wspania�a uczciwo�� naszych ludowych rewolucji: pewna niezmienna prawo�� jest
wynikiem
idei tkwi�cych w atmosferze Pary�a jak s�l w wodach oceanu. Kto oddycha Pary�em
- ten
chroni swoj� dusz�.
To, co tu m�wimy, w niczym nie umniejsza bolesnego uczucia, jakie �ciska serce
za
ka�dym razem, gdy napotykamy jedno z tych dzieci, za kt�rym - zda si� - wlok�
si� porwane
wi�zy rodzinne. W dzisiejszej cywilizacji, tak jeszcze niedoskona�ej, te rozbite
rodziny, kt�re
poch�ania mrok, nie wiedz�ce o losach swoich dzieci i porzucaj�ce swoje trzewia
na
publicznych drogach, s� rzecz� do�� powszechn�. St�d nieszcz�sne dole. Nazywa
si� to - ten
smutny objaw bowiem zrodzi� porzekad�o - �by� rzuconym na paryski bruk�.
Wtr��my tu mimochodem, �e dawna monarchia nie t�pi�a bynajmniej porzucania
dzieci. Co� z obyczaj�w Egipcjan i Cygan�w w�r�d do��w spo�ecznych dogadza�o
wy�szym
sferom i le�a�o w interesie mo�nych. Wstr�t do nauczania dzieci ludu stanowi�
niewzruszony
dogmat. Na c� �po�owiczna wiedza�? Takie by�o has�o. A wiadomo, �e dziecko-
w��cz�ga to
niejako nast�pstwo dziecka ciemnego.
Zreszt� monarchia potrzebowa�a niekiedy dzieci do swoich cel�w, a w�wczas
szumowa�a ulice.
Za Ludwika XIV, aby nie si�ga� do dawniejszych czas�w, kr�l, nie bez racji,
chcia�
stworzy� flot�. Pomys� by� dobry. Ale przyjrzyjmy si�, jakich chwycono si�
�rodk�w. Flota
nie istnieje, je�li obok okr�tu �aglowego, igraszki wiatr�w, nie ma okr�tu,
kt�ry by go
holowa� w razie potrzeby, okr�tu p�yn�cego tam, gdzie chce p�yn��, poruszanego
czy to za
pomoc� wiose�, czy te� za pomoc� pary; galery by�y w�wczas w marynarce tym, czym
dzisiaj
s� parowce. Trzeba wi�c by�o galer; lecz galera poruszana jest r�koma
galernik�w. Colbert
poleci� przeto zarz�dcom prowincji i trybuna�om dostarcza� jak najwi�cej
przest�pc�w.
S�downictwo wykonywa�o to polecenie z wielk� gorliwo�ci�. Kto� nie zdj��
kapelusza przed
procesj� - zachowa� si� jak hugonot: wysy�ano go na galery. Napotkano na ulicy
dziecko: je�li
mia�o pi�tna�cie lat i by�o bez dachu nad g�ow� - wysy�ano je na galery. Wielki
monarcha,
wielki wiek.
Za Ludwika XV w Pary�u gin�y dzieci: policja porywa�a je w niewiadomym,
tajemniczym celu. Szeptano sobie ze zgroz� potworne domys�y o purpurowych
k�pielach
kr�la. Barbier z ca�� naiwno�ci� m�wi o tych rzeczach. Zdarza�o si� niekiedy, �e
urz�dnicy
policji, z braku dzieci opuszczonych, chwytali dzieci, kt�re mia�y ojc�w.
Zrozpaczeni ojcowie
rzucali si� na urz�dnik�w policji. W�wczas wkracza� parlament i skazywa� na
powieszenie.
Kogo? Urz�dnik�w policji? Nie. Ojc�w.
VII
Ulicznik znalaz�by swe miejsce w hierarchii kast indyjskich
Ulicznicy paryscy tworz� niemal kast�, Mo�na by powiedzie�, �e nie ka�dy, kto
chce,
nale�y do niej.
S�owo gamin* zosta�o wydrukowane po raz pierwszy i przesz�o z j�zyka gminnego do
j�zyka literackiego w roku 1834. Ukaza�o si� ono w dzie�ku pod tytu�em
�Klaudiusz n�-
dzarz�. Zgorszenie by�o wielkie. S�owo si� przyj�o.
Powa�anie, jakim ciesz� si� ulicznicy mi�dzy sob�, zale�y od najr�niejszych
czynnik�w. Jeden, kt�rego znali�my dobrze i widywali cz�sto, by� otoczony
powszechnym
szacunkiem i uwielbieniem dlatego, �e widzia� jakiego� cz�owieka spadaj�cego z
wie�y
katedry Marii Panny; inny dlatego, �e uda�o mu si� dosta� na tylny dziedziniec,
gdzie z�o�ono
na jaki� czas pos�gi zdobi�ce kopu�� Inwalid�w, i �zw�dzi� z nich kawa�ek
o�owiu; trzeci
zn�w dlatego, �e widzia� wywracaj�cy si� dyli�ans; inny wreszcie, bo �zna� si�
z �o�nierzem,
kt�ry o ma�o co nie wybi� oka jakiemu� mieszczuchowi.
Tym t�umaczy si� okrzyk pewnego paryskiego ulicznika, pe�en g��bokiej tre�ci, z
kt�rego zwyk�y �miertelnik �mieje si� nie rozumiej�c go: �M�j ty Bo�e! Jakiego
te� ja mam
pecha! Pomy�le�, �em nie widzia� jeszcze, jak kto� leci z pi�tego pi�tra�.
Zapewne, �wietna jest odpowied� ch�opa, kt�r� przytaczamy: �Wasza �ona umar�a po
d�ugiej chorobie, dlaczego�cie nie wezwali lekarza?� - ,,A bo to, prosz� �aski
pana - my,
pro�ci ludzie, umieramy sami�. Lecz je�li w tym powiedzeniu wyra�a si� ca�e
bierne
kpiarstwo ch�opa, to ca�� wolnomy�ln� anarchi� �obuziaka z przedmie�cia wyra�a
doskonale
inne powiedzenie. Skazaniec, jad�c na w�zku na miejsce stracenia, s�ucha, co
m�wi do niego
spowiednik. Urwis paryski wo�a: �Patrzcie! Gada ze swoim klech�! A to tch�rz!�
Pewne zuchwalstwo w sprawach religijnych zwi�ksza mir ulicznika. By�
niedowiarkiem to rzecz wielkiej wagi.
Asystowanie przy egzekucjach jest obowi�zkiem. Ulicznicy pokazuj� sobie gilotyn�
i
�miej� si�. Daj� jej r�ne nazwy: �Ostatni k�sek�, �Burczymucha�, �Niebieska
mama� itd.,
itd. Aby nie straci� nic z tego widowiska, w�a�� na mury, wspinaj� si� na
balkony, wdrapuj�
na drzewa, wieszaj� si� krat, czepiaj� komin�w. Ulicznik rodzi si� dekarzem, tak
jak rodzi si�
marynarzem. Dach podobnie jak i maszt nie przera�a go. �adna uroczysto��
niewarta jest
placu Gr�ve. Sanson* i ksi�dz Mont�s* to prawdziwie popularne nazwiska.
Wygwizduj�
skaza�ca, aby mu doda� odwagi. Podziwiaj� go niekiedy. Ulicznik Lacenaire*,
widz�c jak
m�nie umiera okropny Dautun, wyrzek� s�owa, kt�re by�y wr�ebne: �Zazdro�ci�em
mu�.
Ulicznicy nie znaj� Woltera, ale znaj� Papavoine'a*; w ich opowie�ciach
wyst�puj�
�polityczni� na r�wni z mordercami. Lubi� sobie opowiada�, jaki by� ostatni
str�j skaza�c�w.
Wiedz�, �e Tolleron mia� czapk� palacza, Avril czapk� z wydry, Louvel okr�g�y
kapelusz, �e
stary Delaporte by� �ysy i z go�� g�ow�, �e Castaing mia� rumie�ce i by� bardzo
przystojny, �e
Bories mia� romantyczn� br�dk�, �e Jean-Martin by� w szelkach, a Lecouff�
spiera� si� o co�
ze swoj� matk�. �A nie k���cie� si� o koszykowe!� - krzykn�� do nich jaki�
ulicznik. Inny
zn�w, kt�ry by� ma�y i gin�� w t�umie, chc�c zobaczy� przeje�d�aj�cego Debackera
wypatrzy�
uliczn� latarni� i wdrapa� si� na ni�. �andarm stoj�cy tam na posterunku
zmarszczy� gro�nie
brew. �Niech mi pan pozwoli wdrapa� si� tam, panie �andarmie! - powiedzia�
ulicznik i aby
rozczuli� przedstawiciela w�adzy doda�: - Na pewno nie spadn�!� - �A du�o mnie
to
obchodzi, czy spadniesz, czy nie� - odpar� �andarm.
Ka�dy niezwyk�y wypadek ma w�r�d ulicznik�w wielkie znaczenie. Szczyt
powa�ania osi�ga ten, kto skaleczy si� g��boko, �a� do ko�ci�.
Pi�� to nie najs�abszy argument dla wzbudzenia powa�ania.
Ulicznik bardzo lubi m�wi�: �Ale mam krzep�, co?� Ma�kut wzbudza wielk�
zazdro��. Zezowaty cieszy si� ogromnym szacunkiem.
VIII
W kt�rym czytelnik zapozna si� z uroczym �artem ostatniego kr�la
W lecie ulicznik przemienia si� w �ab� i wieczorem, nim noc zapadnie, w pobli�u
mostu Austerlitzkiego czy mostu Jeny, z barek w�glowych lub z tratew, na kt�rych
pior�
praczki, skacze do Sekwany, naruszaj�c na wszelkie mo�liwe sposoby przepisy
obyczajno�ci i
zarz�dzenia policji. Ale str�e porz�dku czuwaj� - i st�d nieraz wynika ogromnie
drama-
tyczna sytuacja, kt�ra spowodowa�a kiedy� pami�tny, braterski okrzyk; okrzyk
ten, s�awny
ko�o 1830 roku, jest strategicznym ostrze�eniem ulicznika przez ulicznika;
skanduje si� on jak
wiersz Homera, w kadencji nieuchwytnej jak kadencja eleuzyjskiej melopei podczas
Panatenajskich uroczysto�ci i brzmi� w nim echa antycznego Evoe! A oto on:
,,Hej, hej!
Andrus! Hej! Id� ziandary! �achy w gar��! Wiej przez kana�! Wieej!�
Czasami ten komar - tak sam siebie nazywa - umie czyta�; czasem umie pisa�, a
zawsze umie gryzmoli�. Ulicznicy przekazuj� sobie, moc� jakiego� tajemniczego
wzajemnego nauczania, wszystkie talenty, kt�re mog� by� przydatne w publicznej
sprawie:
mi�dzy rokiem 1815 a 1830 na�laduj� g�os indyka, a od roku 1830 do 1848 rysuj�
na murach
gruszki*. Pewnego letniego wieczora Ludwik Filip, wracaj�c pieszo z przechadzki,
zobaczy�
jakiego� malca ledwo odros�ego od ziemi, kt�ry, wspinaj�c si� na palce, mozolnie
rysowa�
w�glem olbrzymi� gruszk� na jednym ze s�up�w ��cz�cych kraty Neuilly. Kr�l z
w�a�ciw�
sobie, odziedziczon� po Henryku IV, jowialno�ci� dopom�g� ch�opcu sko�czy�
gruszk� i da�
mu ludwika ze s�owami: �Sp�jrz, i na nim te� jest gruszka�. Ulicznik lubi
harmider. Podoba
mu si� stan specyficznego podniecenia. Nie cierpi �proboszcz�w�. Pewnego dnia
jaki� ma�y
hultaj gra� na nosie przed bram� numer 69 przy ulicy Uniwersyteckiej. �Dlaczego
tak si�
wykrzywiasz przed t� bram�?� - zapyta� go przechodzie�. - �A bo tam mieszka
proboszcz!�
Istotnie mieszka� tam nuncjusz papieski. Niemniej, bez wzgl�du na sw�j
wolterianizm, je�li
nadarzy si� sposobno�� zostania ministrantem, ulicznik nieraz z niej korzysta i
w tym
wypadku s�u�y do mszy bardzo poprawnie. Dwie s� rzeczy, kt�rych - jak Tantal -
wiecznie
po��da i nigdy osi�gn�� nie mo�e: obalenia rz�du i za�atania swoich portek.
Ulicznik doskona�y zna wszystkich policjant�w w Pary�u i gdy kt�rego z nich
spotka,
potrafi zawsze skojarzy� nazwisko z osob�. Umie wyliczy� ich na palcach.
Studiuje ich
obyczaje, o ka�dym z nich wie co� szczeg�lnego. Czyta w duszach policji jak w
otwartej
ksi�dze. Bez zaj�kni�cia powie ci od razu, �ten jest fa�szywy�, �a ten jest
bardzo z�y�,
�tamten jest wielki�, �a tamten zn�w - zabawny� (w ustach ulicznika wszystkie te
s�owa:
fa�szywy, z�y, wielki, zabawny - maj� swoiste znaczenie). �Ten wyobra�a sobie,
�e most
Nowy nale�y do niego, i zabrania �ludziom� spacerowa� po zewn�trznym gzymsie
parapetu�,
�a tamten ma mani� ci�gni�cia �cz�owieka� za uszy� itd., itd.
IX
Stary duch galijski
Co� z tego dziecka mia� w sobie Poquelin*, syn Hal paryskich; co� z niego mia� i
Beaumarchais. Urwisostwo to jeden z odcieni galijskiego ducha: w po��czeniu ze
zdrowym
rozs�dkiem przysparza mu czasem mocy, jak alkohol dodany do wina. Czasem mu
szkodzi.
Homer gl�dzi - zgoda! Mo�na by rzec, �e Wolter si� �obuzuje. Kamil Desmoulins
pochodzi� z
przedmie�cia Pary�a, Championnet, kt�ry tak grubia�sko poczyna� sobie z cudami*,
wyr�s� na
paryskim bruku; jako ma�y ch�opak �podlewa� portyki� �w. Jana z Beauvais i �w.
Szczepana
i dostatecznie spoufali� si� z relikwiarzem �w. Genowefy, aby p�niej wydawa�
rozkazy
ampu�ce z krwi� �w. Januarego. Paryski ulicznik jest pe�en szacunku, kpiarstwa i
bezczelno-
�ci. Ma brzydkie z�by, bo si� �le od�ywia i cierpi na �o��dek, ma pi�kne oczy,
bo jest
inteligentny. W obecno�ci samego Jehowy skaka�by na jednej nodze po stopniach
wiod�cych
do raju. Celuje w walce na kopniaki. Wszystkie formy wzrostu s� mu dost�pne;
bawi si� w
rynsztoku i wprost od zabawy idzie na barykady; jego zuchwalstwo ostoi si� nawet
wobec
gradu kartaczy; by� �obuziakiem, jest bohaterem. Jak ma�y Teba�czyk potrz�sa
sk�r� lwa;
dobosz Bara* by� ulicznikiem paryskim; wo�a: �Naprz�d!�, jak rumak z Pisma
�wi�tego
wo�a�: �Wah!� - i w jednej chwili ze smarkacza wyrasta na olbrzyma.
To dziecko rynsztoku jest r�wnie� dzieckiem idea�u. Zmierzcie rozpi�to��
si�gaj�c�
od Moliera do Bara.
Kr�tko m�wi�c, aby wszystko zamkn�� w jednym zdaniu - ulicznik to stworzenie,
kt�re si� bawi, poniewa� jest nieszcz�liwe.
X
Ecce Paris, ecce homo
Aby raz jeszcze stre�ci� wszystko, powiedzmy, �e dzisiaj ulicznicy Pary�a -
podobnie
jak niegdy� graeculus w Rzymie - to ludek dzieci�cy, maj�cy na czole zmarszczk�
starego
�wiata.
Ulicznik to wdzi�k narodu, ale zarazem jego choroba. Choroba, kt�r� trzeba
uleczy�.
Czym? �wiat�em.
�wiat�o uzdrawia.
�wiat�o zapala.
Wszelkie szlachetne promieniowania spo�eczne wywodz� si� z wiedzy, nauki,
sztuki,
nauczania. Tw�rzcie ludzi, tw�rzcie ludzi. O�wie�cie ich, a oni was ogrzej�.
Pr�dzej czy
p�niej wspania�e zagadnienie nauczania powszechnego narzuci si� z nieodpart�
moc�
prawdy absolutnej; w�wczas ci, kt�rzy b�d� rz�dzi� pod przewodem my�li
francuskiej, stan�
przed dylematem: dzieci Francji czy ulicznicy Pary�a? P�omienie w�r�d �wiat�a
czy b��dne
ogniki w�r�d mrok�w?
Ulicznik jest wyrazem Pary�a, a Pary� jest wyrazem �wiata. Albowiem Pary� - to
summa, Pary� - to strop rodzaju ludzkiego. Ca�e to cudowne miasto jest skr�tem
zwyczaj�w
umar�ych i zwyczaj�w �ywych. Kto ogl�da Pary�, ma wra�enie, i� ogl�da od wn�trza
bieg
ca�ej historii, a w przerwach - niebo i konstelacje. Pary� ma sw�j Kapitol -
Ratusz, sw�j
Partenon - Katedr� Marii Panny, sw�j Awentyn - przedmie�cie �w. Antoniego, swoje
Asinarium - Sorbon�, sw�j Panteon - Panteon, swoj� Via Sacra - bulwar des
Italiens, i swoj�
Wie�� Wiatr�w - opini�; Gemonie* zast�pi� �mieszno�ci�. Jego majo zwie si�
strojnisiem,
mieszkaniec Zatybrza - mieszka�cem przedmie�cia, hammal -tragarzem z Hal,
lazzarone -
�otrzykiem, a cockney - fircykiem. Wszystko, co jest gdzie indziej, jest w
Pary�u. Handlarka
ryb Dumarsaisa* odpowiada eurypidesowej zieleniarce, dyskobol Vejanus odradza
si� w
linoskoczku Forioso, �o�nierz Terapontygonus spacerowa�by pod r�k� z grenadierem
Vadeboncoeur*, Damasippus, kolekcjoner staro�ytno�ci, czu�by si� szcz�liwy w
naszych
antykwariatach. Wrota Vincennes zamkn�yby si� za Sokratesem zupe�nie tak samo,
jak
portyki Agory uwi�zi�yby Diderota; Grimod de la Reyniere wynalaz� roastbeef na
�oju, tak
jak Kurtillus wymy�li� pieczonego je�a; w balonie pod �ukiem na placu Gwiazdy
odnajdujemy trapez znany z Plauta; po�ykacz mieczy z Portyku Malowanego w
Atenach,
spotykany przez Apulejusza, to po�ykacz mieczy z mostu Nowego; kuzynek Ra-meau i
nier�b
Kurkulio stanowi� dobran� par�; Ergazylus postara�by si�, aby go d'Aigrefeuille
wprowadzi�
do Cambac�resa; czterej eleganci rzymscy - Alkezymarchus, Fedromus, Diabolus i
Argyrippus, wyje�d�aliby z Courtille karetk� pocztow� Labatut, Aulus Geliusz
r�wnie ma�o
po�wi�ci uwagi roli Kongria jak Karol Nodier - Poliszynelowi. Marton nie jest
tygrysic�, ale i
Pardaliska te� nie by�a smokiem; w kawiarni angielskiej frant Pantolabus nabiera
hulak�
Nomentanusa; Hermogenes jest tenorem na Polach Elizejskich, a obok niego wyci�ga
r�k� po
pieni�dze �ebrak Trasius, ubrany jak Bob�che; natr�t, kt�ry ci� �apie w
Tuileriach i nie
puszcza, trzymaj�c za guzik od surduta, przywodzi na my�l - po dw�ch tysi�cach
lat -
apostrof� Tespriona: �Quis properantem me prehendit pallio?�*; wino z Suresnes
nieudolnie
na�laduje wino z Alby, a pe�na szklanica Desaugiersa r�wna� si� mo�e z wielkim
pucharem
Balatrona; cmentarz P�re-Lachaise poprzez nocny deszcz m�y tym samym md�ym
blaskiem
co Esquilinum, a gr�b biedaka, zakupiony na pi�� lat, niczym si� nie r�ni od
wypo�yczonej
trumny niewolnika.
Poszukajcie czego�, czego nie mia�by Pary�. W kadzi Mesmera jest to wszystko, co
w
pieczarze Trofoniusza*; Ergafilas od�ywa w Cagliostrze; bramin V�safant� wciela
si� w
hrabiego de Saint-Germain; na cmentarzu �w. Medarda dziej� si� takie same cuda
jak w
meczecie Umunie w Damaszku.
Pary� ma swego Ezopa w osobie Mayeux a Kanidi� w osobie panny Lenormand*.
Przera�a go - podobnie jak przera�a� Delfy - o�lepiaj�cy realizm wizji; Pary�
ka�e wirowa�
stolikom, jak Dodona tr�jnogom. Osadza na tronie gryzetk�, jak Rzym sadza�
kurtyzan�; i -
ostatecznie - je�li Ludwik XV jest gorszy od Klaudiusza, to pani du Barry lepsza
jest od
Messaliny. Pary� zespala - tworz�c niezwyk�ego osobnika, kt�ry �y� i o kt�rego
ocierali�my
si� co dzie� - nago�� greck�, hebrajskie wrzody i �art gasko�ski. ��czy
Diogenesa, Hioba i
Pajaca, ubiera widmo w stare numery �Constitutionnela� i wydaje Chodruca Duclos.
Chocia� Plutarch m�wi, �e �tyran nigdy si� nie starzeje� - Rzym zar�wno za
Sulli, jak
i za Domicjana dawa� nieraz za wygran� i ch�tnie dolewa� sobie wody do wina.
Je�li da�
wiar� nieco doktrynerskiej pochwale Varusa Vibicusa - Tybr by� Let�: Contra
Gracchos
Tiberim habemus. Bibere Tiberim, id est seditionem oblivisci*. Pary� wypija
milion litr�w
wody dziennie, ale nie przeszkadza to, aby w potrzebie bi� w werble i dzwoni� na
alarm.
Lecz poza tym - Pary� to poczciwa dusza. Po kr�lewsku godzi si� na wszystko; nie
jest wybredny w sprawach mi�osnych; jego Wenus to Hotentotka; Pary� rozgrzesza
wszystko,
co daje mu okazj� do �miechu; brzydota go �mieszy, u�omno�� rozwesela, wyst�pek
zaciekawia; b�d� zabawny, a mo�esz by� �ajdakiem; nie oburza go nawet ob�uda,
ten szczyt
cynizmu; tak jest literacki, �e nie zatyka sobie nosa przed Bazyliem, i tyle
samo gorszy go
modlitwa Tartuffe'a, co Horacego oburza �czkawka� Priapa. �aden rys oblicza
�wiata nie jest
obcy fizjonomii Pary�a. Bale Mabille'a* nie przypominaj� pl�s�w ku czci
Polihymnii na
Janikulum, ale i tam mydlarka nie spuszcza wzroku z loretki, podobnie jak
rajfurka Stafila
dyba�a na dziewic� Planezjum. Rogatka Combat to nie Koloseum, ale objawia si�
tam takie
okrucie�stwo, jak gdyby patrzy� na to Cezar. Karczmarka syryjska ma wi�cej
wdzi�ku ni�
matka Saguet*, ale podobnie jak Wergiliusz w��czy� si� po szynkach Rzymu, tak
samo Dawid
d'Angers, Balzac i Charlet wysiadywali w knajpach paryskich. Pary� kr�luje.
Spalaj� si� tam
geniusze, prosperuj� b�azny. Adonai przeje�d�a tam na swoim rydwanie o dwunastu
ko�ach z
piorun�w i b�yskawic; Sylen wje�d�a do niego na swojej o�licy. Sylen - czytajcie
Ramponneau.
Pary� - to synonim Kosmosu. Pary� - to Ateny, Rzym, Sybaris, Jeruzalem, Pantin.
Wszystkie cywilizacje znajduj� si� tam w skr�cie, ca�e barbarzy�stwo r�wnie�.
Pary� by�by
bardzo niezadowolony, gdyby nie mia� gilotyny.
U�yteczna to rzecz - ma�a domieszka placu Gr�ve. Czym by�oby, bez takiej
przyprawy, to nieustanne �wi�to? M�drze zapobieg�y temu brakowi nasze prawa i
dzi�ki nim
z no�a gilotyny krople krwi �ciekaj� na te wieczne zapusty.
XI
Drwi� - to panowa�
Pary� nie ma granic. �adne inne miasto nie dosz�o do takiej pot�gi, co kpi sobie
nieraz
z tych, kt�rych ujarzmia. �Podoba� si� wam, o Ate�czycy!� - wo�a� Aleksander.
Pary� tworzy
wi�cej ni� prawo. Tworzy mod�. Pary� tworzy wi�cej ni� mod�, tworzy
przyzwyczajenia.
Pary�, je�li mu przyjdzie fantazja, mo�e by� g�upi; czasem pozwala sobie na ten
zbytek;
w�wczas ca�y �wiat g�upieje razem z nim; potem Pary� si� budzi, przeciera oczy,
m�wi:
�Jaki� jestem niem�dry!�, i parska �miechem prosto w nos rodzajowi ludzkiemu.
C� to za
cud takie miasto! Dziwna rzecz, jak wielko�� i �mieszno�� godz� si� tu ze sob�,
jak parodia
nie pomniejsza w niczym majestatu, jak te same usta dzi� mog� d�� w tr�by s�du
ostatecznego, a jutro dmucha� w fujark�. Pary� ma monarsz� jowialno��. Jego
weso�o�� to
grom, jego krotochwila dzier�y ber�o. Jego huragan rodzi si� nieraz z pociesznej
miny. Jego
wybuchy, jego dzie� powszedni, jego arcydzie�a, cuda, epopeje docieraj� na
kraniec �wiata;
jago brednie r�wnie�; �miech jego to krater wulkanu, kt�ry obryzguje ca��
ziemi�. Jego b�a-
ze�stwa - to iskry. Narzuca innym narodom zar�wno swoje karykatury, jak i idea�,
najs�awniejsze pomniki cywilizacji ludzkiej przyjmuj� zgodnie jego z�o�liwo�ci i
jego �artom
u�yczaj� w�asnej wiecznotrwa�o�ci. Pary� jest wspania�y! Ma cudowny dzie� 14
lipca, kt�ry
wyzwala �wiat; wszystkim narodom narzuca przysi�g� z sali �Gry w pi�k�; jego
noc 4 sierp-
nia w trzy godziny przekre�la tysi�c lat feudalizmu; ze swojej logiki czyni
spr�yn�
powszechnej woli; uwielokrotnia si� pod ka�d� postaci� wznios�o�ci; nape�nia
swoim
blaskiem Waszyngtona, Ko�ciuszk�, Boliwara, Botzarisa*, Riega, Bema, Manina,
Lopeza*,
Johna Browna, Garibaldiego; jest wsz�dzie tam, gdzie rozp�omienia si�
przysz�o��: w 1779
roku w Bostonie, w 1820 roku na wyspie L�on, w 1848 roku w Peszcie, a w 1860
roku w
Palermo.
Szepcze przemo�ne has�o: �Wolno��, do ucha abolicjonistom ameryka�skim
zebranym przy promie w Harper's Ferry i patriotom z Ankony zgromadzonym noc� w
Archii,
na brzegu morza przed ober�� Gozziego; stwarza Canarisa, stwarza Quirog�,
stwarza
Pisacana*; promieniuje wielko�ci� na glob ziemski; jego duchem natchniony Byron
umiera w
Missolonghi, a Mazet* w Barcelonie; jest trybun� pod stopami Mirabeau, a
kraterem pod
stopami Robespierre'a; jego ksi�gi, jego teatr, jego sztuka, nauka, literatura i
filozofia s�
podr�cznikami szkolnymi rodzaju ludzkiego; ma Pascala, Regniera, Corneille'a,
Kartezjusza,
Jana Jakuba, Woltera na ka�d� chwil�, a Moliera po wszystkie wieki; ca�y �wiat
m�wi jego
j�zykiem i ten j�zyk staje si� S�owem: we wszystkich umys�ach kszta�tuje ide�
post�pu;
dogmaty nios�ce wolno��, jakie wykuwa, staj� si� has�em, w imi� kt�rego walcz�
ca�e
pokolenia; z ducha jego poet�w i my�licieli wywodz� si� od 1789 roku wszyscy
bohaterowie
wszystkich narod�w; to nie przeszkadza mu �obuzowa� si�. I ten pot�ny geniusz,
zwany
Pary�em, kt�ry przekszta�ca ca�y �wiat swoim blaskiem, rysuje r�wnie� w�glem na
�cianie
�wi�tyni Tezeusza nos Bouginiera*, a na piramidach pisze: Credeville z�odziej!
Pary� zawsze pokazuje z�by; je�li nie w gniewie, to w u�miechu.
Taki ju� jest ten Pary�! Dymy nad jego dachami to idee �wiata. Stos kamieni i
b�ota!
By� mo�e. Ale przede wszystkim - duch. Jest wi�cej ni� wielki - jest olbrzymi!
Dlaczego?
Dlatego, �e ma odwag�.
Mie� odwag� - oto cena post�pu.
Wszelkie wznios�e zwyci�stwa s�, w mniejszym czy wi�kszym stopniu, zap�at� za
�mia�o��. Aby wybuch�a rewolucja, nie wystarczy, �eby Monteskiusz j� przeczu�,
Diderot
g�osi�, Beaumarchais obwieszcza�, Condorcet oblicza�, Arouet przygotowywa�,
Rousseau
przemy�la� - trzeba, aby Danton si� na ni� odwa�y�!
Okrzyk: �Odwagi!�, to Fiat Lux! Rodzaj ludzki, aby i�� naprz�d, musi mie�
nieustannie na szczytach dumne przyk�ady m�stwa. Zuchwalstwa ol�niewaj� histori�
i s�
jednym z wielkich �wiate� cz�owieka. Jutrzenka wschodz�ca na niebie to akt
odwagi.
Pr�bowa�, stawia� czo�o, trwa�, wytrwa�, by� wiernym samemu sobie, bra� si� z
losem za
bary, zadziwi� kl�sk�, �e tak niewiele strachu w nas budzi, raz przeciwstawia�
si� niespra-
wiedliwej w�adzy, raz l�y� upojone zwyci�stwo, nie ugi�� si�, nie ust�pi� z pola
- oto
przyk�ad niezb�dny dla narod�w, oto �wiat�o, kt�re je elektryzuje.
Ta sama pot�na b�yskawica przechodzi od pochodni Prometeusza do fajeczki
Cambronne'a.
XII
Przysz�o�� utajona w ludzie
Je�li za� chodzi o lud paryski, to zawsze - nawet osi�gn�wszy wiek m�ski -
pozostaje
on ulicznikiem; odmalowuj�c dziecko - malujemy miasto; dlatego w�a�nie badali�my
tego
or�a w tym wolnym wr�belku.
Rasa paryska, podkre�lamy to z naciskiem, wyst�puje g��wnie na przedmie�ciach:
tam
ma czyst� krew, tam ukazuje prawdziw� twarz; tam lud pracuje i cierpi, a praca i
cierpienie -
to dwa oblicza cz�owieka. Tam znajduje si� nieprzeliczona mnogo�� istot
nieznanych, w�r�d
kt�rej roj� si� najosobliwsze typy, od tragarza z la R�p�e a� po oprawc� z
Montfaucon*. Fex
urbis - wo�a Cycero; mob - dodaje oburzony Burke. Mot�och, gmin, posp�lstwo.
�atwo
powiedzie� te s�owa. Ale niech tam. Jakie� to ma znaczenie? C� mnie to
obchodzi, �e ludzie
ci chodz� boso? Nie umiej� czyta�; trudno. Czy dlatego pozostawicie ich w�asnemu
losowi?
Czy niedol� ich uczynicie przekle�stwem? Czy �wiat�o nie mo�e przenikn�� tych
mas?
Powr��my do okrzyku: ��wiat�a!�, i powtarzajmy go uparcie! �wiat�a! �wiat�a! Kto
wie, czy
te nieprzeniknione mroki nie stan� si� przejrzyste? Czy� rewolucje nie s�
przemianami?
Nu�e, filozofowie! Nauczajcie, o�wiecajcie, zapalajcie, my�lcie g�o�no, m�wcie
g�o�no,
biegnijcie rado�ni ku jasnemu s�o�cu, bratajcie si� z ulic�, g�o�cie dobre
nowiny, rozdawajcie
elementarze, og�aszajcie prawa, �piewajcie �Marsylianki�, siejcie entuzjazm,
zrywajcie
zielone ga��zie d�bu. Z my�li uczy�cie zawieruch�! Ten t�um mo�e by� wznios�y.
Nauczmy
si� pos�ugiwa� tym ogromnym p�omieniskiem zasad i cn�t, kt�re niekiedy tryska
iskrami,
bucha p�omieniem i dygoce. Te bose nogi, te nagie ramiona, te �achmany, ta
ciemnota, to
upodlenie, te mroki mog� by� u�yte w walce o idea�. Sp�jrzcie w lud, a ujrzycie
prawd�.
Rzu�cie w piec ten n�dzny piach, kt�ry depczecie stopami, niech si� tam przetopi
i wzburzy,
a stanie si� przepi�knym kryszta�em - dzi�ki niemu Galileusz i Newton odkryj�
gwiazdy.
XIII
Ma�y Gavroche
W osiem czy dziewi�� lat po zdarzeniach, opisanych w drugiej cz�ci tej
opowie�ci,
na bulwarze Tempie i w okolicy Ch�teau-d'Eau mo�na by�o zauwa�y� ma�ego ch�opca
licz�cego oko�o dwunastu lat, kt�ry do�� wiernie odpowiada�by nakre�lonemu
powy�ej
typowi andrusa, gdyby mimo dzieci�cego u�miechu na ustach serce jego nie by�o
zupe�nie
mroczne i puste. Ten ch�opak by� cudacznie ubrany w spodnie doros�ego m�czyzny,
ale nie
otrzyma� ich od ojca, i w kaftanik kobiecy, ale nie otrzyma� go od matki. Jacy�
obcy ludzie z
lito�ci przyodziali go w �achmany. Mia� jednak ojca i matk�. Ale ojciec nie
troszczy� si� o
niego, a matka nie kocha�a go wcale. By�o to jedno z tych dzieci, godnych
szczeg�lnego
wsp�czucia, co maj� ojca i matk� i s� sierotami.
Ch�opiec ten nigdzie nie czu� si� r�wnie dobrze jak na ulicy. Bruk nie by� dla
niego
tak twardy jak serce matki.
Rodzice kopniakiem wypchn�li go w �wiat.
I tak rozpocz�� samodzielne �ycie.
By� to ch�opak ha�a�liwy, blady, �wawy, rozgarni�ty, kpiarz, z wygl�du bystry i
chorowity. Biega� to tu, to tam, �piewa�, gra� w guziki, grzeba� w rynsztokach,
krad� troch�,
ale tak jak wr�ble i koty, na weso�o, �mia� si�, gdy nazywano go wisusem,
gniewa� si�, gdy
nazywano go hultajem. Nie mia� dachu nad g�ow�, nie mia� chleba, nie mia�
ogniska
domowego, nie mia� mi�o�ci, a jednak by� weso�y - bo by� wolny.
Gdy te nieszcz�sne istoty dorosn�, prawie zawsze chwyta je w tryby machina
spo�eczna i mia�d�y, ale dop�ki s� dzie�mi, wymykaj� si� jej. S� ma�e,
najmniejsza szparka
jest dla nich ratunkiem.
Chocia� ch�opak ten by� tak opuszczony, zdarza�o si� jednak raz na par�
miesi�cy, �e
m�wi�: �No, id� do mamy�. Wtedy opuszcza� bulwar, Cyrk, bram� �w. Marcina,
zbiega� na
nadbrze�ne bulwary, przechodzi� mosty, dochodzi� do przedmie��, mija�
Salp�tri�re i
zatrzymywa� si� - gdzie? W�a�nie przed owym podw�jnym numerem 50-52, kt�ry
czytelnik
ju� zna - przed ruder� Gorbeau.
W owym czasie ruder� t�, zazwyczaj pust� i ozdobion� wiecznie tabliczk� z
napisem:
�Pokoje do wynaj�cia�, zamieszkiwa�o - rzecz rzadka - kilka os�b, kt�rych
zreszt�, jak to
zwykle bywa w Pary�u, nie ��czy�y �adne wi�zy ani �adne stosunki. Wszyscy
nale�eli do tej
ubogiej warstwy, kt�ra zaczyna si� od najbiedniejszego mieszczanina,
borykaj�cego si� z
trudno�ciami materialnymi, i si�gaj�c od n�dzy do n�dzy a� do samego dna
spo�eczno�ci,
ko�czy si� na owych dw�ch istotach, na kt�rych wyczerpuje si� wszelka materialna
strona
cywilizacji: na zamiataczu ulic zgarniaj�cym b�oto i ga�ganiarzu zbieraj�cym
szmaty.
�G��wna lokatorka� z czas�w Jana Valjean umar�a, miejsce jej zaj�a inna,
zupe�nie
do niej podobna. Nie wiem jaki to filozof powiedzia�: �Starych bab nigdy nie
brakuje�.
Ta nowa starucha nazywa�a si� pani Burgon i - poza dynasti� trzech papug,
kr�luj�cych kolejno w jej sercu - �ycie jej nie przedstawia�o nic godnego uwagi.
Spo�r�d mieszka�c�w rudery najn�dzniejsz� by�a rodzina sk�adaj�ca si� z czterech
os�b: ojca, matki i dw�ch dorastaj�cych c�rek, zamieszkuj�ca jedn� nor�, jedn� z
tych klitek,
o kt�rych ju� m�wili�my. Rodzina ta, poza wyj�tkowym ub�stwem, nie odznacza�a
si� na
pierwszy rzut oka niczym szczeg�lnym. Wynajmuj�c pok�j, ojciec powiedzia�, �e
nazywa si�
Jondrette. W jaki� czas po przeprowadzce, kt�ra - �e pos�u�ymy si� tu pami�tnym
okre�leniem g��wnej lokatorki - dziwnie by�a podobna do wprowadzenia si�
�wielkiego nic�,
Jondrette rzek� do owej kobiety, kt�ra - jak jej poprzedniczka - by�a r�wnie�
od�wiern� i
zamiata�a schody: �Matko, je�eli przypadkiem kto zapyta o Polaka, W�ocha lub
mo�e
Hiszpana - ja nim jestem!�
Ta rodzina by�a rodzin� naszego ma�ego, weso�ego obdartusa. Przychodzi� tu i
odnajdywa� bied�, n�dz� i - co najsmutniejsze - ani jednego u�miechu. Zimne
palenisko i
zimne serca. Kiedy wchodzi�, pytano go: �Sk�d przychodzisz?� - Odpowiada�: �Z
ulicy!�
Kiedy odchodzi�, pytano go: �Dok�d idziesz?� - Odpowiada�: �Na ulic�!� Matka
m�wi�a mu:
�Po co� tu przyszed�?�
Dziecko �y�o pozbawione jakiegokolwiek uczucia, jak te blade ro�liny, kt�re
wyrastaj� w piwnicy. Nie bola�o nad tym i nie mia�o �alu do nikogo. W�a�ciwie
nie wiedzia�o,
jacy powinni by� ojciec i matka.
Zreszt� matka kocha�a jego siostry.
Zapomnieli�my powiedzie�, �e na bulwarze Tempie zwano tego ch�opca ma�ym
Gavroche. Dlaczego nazywa� si� Gavroche? Prawdopodobnie dlatego, �e jego ojciec
nazywa�
si� Jondrette.
Wydaje si�, �e pewne biedne rodziny instynktownie zrywaj� wszelkie nici.
Izba, kt�r� zamieszkiwa�a rodzina Jondrette w ruderze Gorbeau, mie�ci�a si� na
samym ko�cu korytarza. S�siedni pokoik zajmowa� bardzo ubogi m�odzieniec, zwany
panem
Mariuszem.
Powiedzmy, kim by� pan Mariusz.
Ksi�ga druga
Patrycjusz
I
Dziewi��dziesi�t lat i trzydzie�ci dwa z�by
W�r�d os�b zamieszkuj�cych od dawna ulic� Boucherat, ulic� Normandzk� i ulic�
Saintogne s� jeszcze do dzi� tacy, co pami�taj� jegomo�cia nazwiskiem
Gillenormand i ch�t-
nie o nim m�wi�. Jegomo�� ten by� ju� stary, kiedy oni byli m�odzi. Dla tych, co
z
melancholi� wpatruj� si� w mgliste k��bowisko cieni, kt�re si� zwie
przesz�o�ci�, posta� jego
nie znik�a jeszcze ca�kowicie z labiryntu uliczek s�siaduj�cych z Tempie,
obdarzonych za
Ludwika XIV nazwami wszystkich prowincji francuskich, zupe�nie tak samo, jak za
naszych
czas�w ulicom nowej dzielnicy Tivoli nadano nazwy wszystkich stolic
europejskich; wtr��my
mimochodem, �e w tym post�powaniu wida� post�p.
Pan Gillenormand, kt�ry w roku 1831 cieszy� si� najlepszym zdrowiem, nale�a� do
ludzi budz�cych ciekawo�� dla tej jednej przyczyny, �e �yj� tak d�ugo, kt�rzy
tym si�
wyr�niaj�, �e niegdy� byli podobni do wszystkich, a dzi� nie s� ju� podobni do
nikogo. By�
to starzec niezwyk�y, w ca�ym tego s�owa znaczeniu cz�owiek innego stulecia,
prawdziwy, w
ka�dym calu, typ nieco wynios�ego bourgeois z XVIII wieku, kt�ry sw� starodawn�
godno��
patrycjusza miejskiego obnosi� tak, jak hrabia tytu� hrabiowski. Pan
Gillenormand
przekroczy� ju� dziewi��dziesi�tk�, trzyma� si� prosto, m�wi� dono�nie, �wietnie
widzia�,
t�go pi�, jad�, spa� i chrapa�. Mia� trzydzie�ci dwa z�by.
Okulary nak�ada� jedynie do czytania. Z usposobienia kochliwy, m�wi� jednak, �e
od
dziesi�ciu lat nieodwo�alnie wyrzek� si� kobiet. �Nie podobam si� ju� -
powiada�, lecz nie
dodawa�: - bo jestem za stary - lecz - bo jestem za biedny. Gdybym nie by�
zrujnowany, to...
ho! ho!� - m�wi�. Istotnie, zosta�o mu zaledwie oko�o pi�tnastu tysi�cy frank�w
dochodu.
Marzy� o tym, aby otrzyma� spadek i mie� sto tysi�cy frank�w renty i kochanki.
Nie nale�a�,
jak widzimy, do tych cherlawych osiemdziesi�ciolatk�w, kt�rzy, jak pan Wolter,
kw�kaj�
przez ca�e �ycie; nie by�a to d�ugowieczno�� nadt�uczonego garnka; ten chwacki
starzec nigdy
nie chorowa�. Powierzchowny, impetyk, �atwo unosi� si� gniewem. Grzmia� i
piorunowa� o
byle co, najcz�ciej wbrew oczywistej s�uszno�ci. Gdy mu kto przeczy�, podnosi�
lask�; bi�
s�u�b� jak w czasach wielkiego wieku. Mia� c�rk�, przesz�o pi��dziesi�cioletni�
star� pann�,
kt�r� mocno poszturchiwa�, kiedy wpada� w z�o��, i ch�tnie by�by o�wiczy�.
Zdawa�o mu si�,
�e ma osiem lat. Policzkowa� s�u�b�, wo�aj�c: �A �cierwo jedne!� Ulubionym jego
przekle�stwem by�o: �Do kro�set tysi�cy par but�w!� Objawia� niekiedy
zadziwiaj�cy
spok�j; kaza� si� co dzie� goli� golibrodzie, kt�ry miewa� ataki sza�u i nie
cierpia� pana
Gillenormand, bo by� zazdrosny o swoj� �on�, urodziw� zalotn� kobietk�. Pan
Gillenormand
wysoko ceni� sw�j s�d w ka�dej sprawie i mia� si� za bardzo przenikliwego; oto
jedno z jego
powiedze�: �Nie brak mi bystro�ci, doprawdy! Kiedy mnie ugryzie pch�a, potrafi�
powie-
dzie�, z jakiej kobiety na mnie przeskoczy�a!� Najcz�ciej wypowiada� s�owa:
�cz�owiek
czu�y� i �natura�. Tego ostatniego s�owa nie u�ywa� zreszt� w tym szerokim
znaczeniu, jakie
mu nada�a nasza epoka. Ale wtr�ca� je - na sw�j spos�b - do sarkastycznych
historyjek,
opowiadanych przy kominku: �Aby cywilizacja mia�a wszystkiego po trosze - m�wi�
- natura
obdarzy�a j� uciesznymi okazami barbarzy�stwa. Europa ma - w zmniejszonym
formacie -
okazy tego, co jest w Afryce i w Azji. Kot to salonowy tygrys, jaszczurka to
krokodyl w kie-
szonkowym wydaniu. Baletniczki z Opery to r�owolice dzikuski. Nie zjadaj�
ludzi, ale �upi�
z nich sk�r�. Albo te�, czarodziejki, zamieniaj� ich w ostrygi i po�ykaj�!
Ludo�ercy zosta-
wiaj� tylko ko�ci, one zostawiaj� pust� skorupk�. Takie s� nasze obyczaje! My
nie po�eramy,
ale obgryzamy; nie mordujemy, ale drapiemy�.
II
Jaki pan - taki kram
Pan Gillenormand mieszka� w dzielnicy Bagno, przy ulicy Panien Kalwaryjskich pod
numerem 6. Dom nale�a� do niego. Dom ten zosta� zburzony i odbudowany na nowo, a
i nu-
mer jego zapewne uleg� zmianie w�r�d rewolucji w numeracji dom�w, jakie
prze�ywaj� ulice
Pary�a. Pan Gillenormand zajmowa� obszerne, staro�wieckie mieszkanie na
pierwszym pi�-
trze, mi�dzy ulic� a ogrodami, obite a� po sufit wielkimi tkaninami z Gobelins i
z Beauvais,
przedstawiaj�cymi sceny pasterskie; postacie z sufit�w i �cian powtarza�y si� w
pomniejszeniu na obiciach foteli. ��ko os�ania� szeroki, dziewi�cioskrzyd�owy
parawan z
koromandelskiej laki. Sute, d�ugie zas�ony wisia�y w oknach uk�adaj�c si� w
bardzo okaza�e,
g��bokie fa�dy. Ogr�d, le��cy tu� pod oknami, ��czy�y z oszklonymi naro�nymi
drzwiami
schody o kilkunastu stopniach, po kt�rych nasz jegomo�� wbiega� i zbiega� z
najwi�ksz�
�atwo�ci�. Poza bibliotek�, przyleg�� do sypialni, mia� buduar, kt�ry
szczeg�lnie lubi�, do��
frywolny zak�tek obity wspania�� tkanin� koloru s�omki tkan� w lilie i inne
kwiaty,
wykonan� za panowania Ludwika XIV na galerach. Obicie to pan de Vivonne zam�wi�
u
swoich galernik�w dla swej kochanki. Pan Gillenormand odziedziczy� je po jakiej�
straszliwej
ciotecznej babce po k�dzieli, zmar�ej w wieku lat stu. �onaty by� dwa razy. Jego
spos�b bycia
by� czym� po�rednim mi�dzy manierami dworaka, kt�rym nigdy nie by�, i s�downika,
kt�rym
m�g� by� zosta�. Kiedy chcia�, by� weso�y i ujmuj�cy. Za m�odu nale�a� do tych
m�czyzn,
kt�rych zawsze zdradza �ona, a nigdy kochanka, s� bowiem najbardziej niezno�nymi
m�ami,
a najmilszymi z kochank�w. Zna� si� na malarstwie. Mia� w swoim pokoju cudowny
portret
Jordaensa przedstawiaj�cy nie wiadomo kogo, malowany szerokimi poci�gni�ciami
p�dzla, z
tysi�cem szczeg�lik�w nagromadzonych bez�adnie i jakby od niechcenia. Pan
Gillenormand
nie nosi� stroju z czas�w Ludwika XV ani nawet Ludwika XVI; ubiera� si� tak jak
eleganci za
Dyrektoriatu. Do tego okresu bowiem uwa�a� si� za zupe�nie m�odego i stosowa� do
mody.
Nosi� frak z cienkiego sukna o szerokich klapach, d�ugich po�ach i du�ych,
metalowych
guzikach, kr�tkie spodnie i trzewiki ze sprz�czkami. R�ce zawsze wsadza� w
kieszonki od
kamizelki. Zwyk� by� mawia� z powag�: �Rewolucja Francuska to zgraja nicponi�.
III
Luc-Esprit
Gdy mia� szesna�cie lat, dost�pi� pewnego wieczoru w Operze nie lada zaszczytu,
bo
Camargo i Sall�, dwie dojrza�e i s�awne pi�kno�ci, opiewane przez Woltera,
lornetowa�y go
r�wnocze�nie. Wzi�ty w dwa ognie, wykona� bohaterski odwr�t do ma�ej
baletniczki, zwanej
Nahenry, kt�ra mia�a tak jak on szesna�cie lat, by�a nieznana jak mysz, a w
kt�rej by� za-
kochany. Wspomnie� mia� mn�stwo. �Ale� �liczna by�a ta szelmutka Guimard, kiedym
j�
ostatni raz widzia� w Longch