4080
Szczegóły |
Tytuł |
4080 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4080 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4080 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4080 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
Buick 8
Prze�o�y�a
Maciejka Mazan
Tytu� orygina�u:
FROM A BUICK EIGHT
Copyright � 2002 by Stephen King
All Rights Reserved
Ilustracja na ok�adce:
Jacek Kopalski
Redakcja:
Jacek Ring
Redakcja techniczna:
Jolanta Trzci�ska
Korekta:
Dorota Wojciechowska
�amanie:
EwaW�jcik
ISBN 83-7337-295-4
Warszawa 2003
Wydawca:
Pr�szy�ski i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7
Druk i oprawa:
Drukarnia Naukowo-Techniczna Sp�ka Akcyjna
03-828 Warszawa, ul. Mi�ska 65
Dla Surendry i Geety Patel�w
DZI�: Sandy
Rok po �mierci Curta Wilcoxa jego syn zacz�� bardzo
cz�sto przychodzi� do barak�w, ale to naprawd� bardzo,
lecz nikt mu nie kaza� spada� ani nie spyta�, czego tu znowu,
do cholery, szuka. Rozumieli�my, o co mu chodzi - chcia�
mie� kontakt ze wspomnieniami o ojcu. Gliny si� dobrze
znaj� na psychologii �a�oby; wi�kszo�� nas pozna�a temat le-
piej, ni�by chcia�a.
By� to ostatni rok Neda Wilcoxa w szkole w Statler. Mu-
sia� zrezygnowa� z gry w dru�ynie futbolowej; kiedy nadesz�a
pora wyboru, zdecydowa� si� na Jednostk� D. Ci�ko poj��,
�e ch�opak to zrobi�, �e przed�o�y� har�w� za darmo nad
pi�tkowe mecze i sobotnie imprezy, ale tak w�a�nie si� sta�o.
Chyba nikt z nas z nim o tym nie rozmawia�, ale szanowali-
�my go za to. Uzna�, �e pora sko�czy� z zabaw� i tyle. Decy-
zja cz�sto ponad si�y doros�ych facet�w. A Ned j� podj��, nie
mog�c jeszcze legalnie kupi� sobie drinka ani paczki fajek.
Ojciec by�by chyba z niego dumny. Nie chyba, na pewno.
Zwa�ywszy na to, jak cz�sto si� pl�ta� po okolicy, w ko�-
cu chyba musia� si� dowiedzie�, co jest w Baraku B i spyta�
kogo�, co to i co tam robi. Prawdopodobnie pad�oby na
mnie, poniewa� by�em najbli�szym przyjacielem jego ojca.
Przynajmniej w�r�d ch�opak�w z policji stanowej. Mo�e na-
wet czeka�em, a� tak si� stanie. Co ci� nie zabije, to ci� wyle-
czy, jak to kiedy� m�wili. Niech ten kot dostanie solidn�
dawk� satysfakcji.
To, co spotka�o Curtisa Wilcoxa, by�o ca�kiem zwyczaj-
ne. Odebra� mu �ycie zas�u�ony miejscowy pijak, kt�rego
8 STEPHEN KING
Curt dobrze zna� i kt�rego aresztowa� z sze�� czy osiem razy.
Ten pijak, Bradley Roach, nie chcia� nikomu zrobi� krzyw-
dy; pijacy rzadko tego chc�. Co, oczywi�cie, nie przeszka-
dza, �e ma si� ochot� da� im takiego kopa w t� zalan� dup�,
�eby dolecieli na drug� wie�.
Pod koniec pewnego upalnego lipcowego popo�udnia ro-
ku zero jeden Curtis zatrzyma� si� przy jednej z tych wielkich
ci�ar�wek na osiemnastu ko�ach, kt�ra zjecha�a z czteropa-
sm�wki, bo jej kierowca zamarzy� o domowym �are�ku, za-
miast uda� si� do kolejnego Burger Kinga czy Taco Bell.
Curt zaparkowa� na asfalcie przed opuszczon� stacj� Jenny
przy skrzy�owaniu drogi stanowej 32 z szos� Humboldta -
innymi s�owy, w tym samym miejscu, w kt�rym w naszej cz�-
�ci wszech�wiata przed laty pojawi� si� ten cholerny stary
buick roadmaster. Mo�ecie to nazwa� zbiegiem okoliczno-
�ci, ale ja jestem glin� i nie wierz� w zbiegi okoliczno�ci, tyl-
ko w �a�cuchy wydarze�, kt�re robi� si� coraz d�u�sze i s�ab-
sze, a� przerwie je pech lub zwyk�a ludzka pod�o��.
Ojciec Neda ruszy� za t� ci�ar�wk�, bo mia�a oderwan�
�at�. Przeje�d�aj�c, zauwa�y�, �e za tyln� opon� furkocze pa-
smo gumy jak wielka czarna wst��ka. Mn�stwo niezale�-
nych kierowc�w je�dzi na �atanych oponach, bo ceny no-
wych s� takie, �e po prostu inaczej si� nie da, i czasami �aty
si� odklejaj�. Ci�gle sieje widzi porozrzucane na ca�ej auto-
stradzie, na asfalcie albo zepchni�te na pobocze jak wylinki
gigantycznych czarnych w�y. Niebezpiecznie jest jecha� za
takim z odklejaj�c� si� �at�, zw�aszcza na dwupasm�wce
w rodzaju SR 32, �adnej, lecz zaniedbanej szosie pomi�dzy
Rocksburg i Statler. Taka �ata jest na tyle du�a, �e mo�e roz-
bi� przedni� szyb� jakiemu� nieszcz�snemu go�ciowi. A na-
wet je�li nie wybije, mo�e wystraszy� kierowc� tak, �e wpad-
nie do rowu, na drzewo albo do strumienia Redfern, kt�ry
biegnie r�wniutko wzd�u� szosy prawie przez dwana�cie ki-
lometr�w.
Curt w��czy� koguta i kierowca grzecznie zjecha� na po-
bocze. Curt zatrzyma� si� tu� za nim, najpierw po��czywszy
si� z dyspozytorni�. Wyja�ni� przyczyny postoju i zaczeka�,
a� Shirley potwierdzi, �e przyj�a meldunek. Nast�pnie wy-
siad� i poszed� do ci�ar�wki.
Gdyby podszed� dok�adnie pod okno, z kt�rego wychy-
la� si� kierowca, nadal chodzi�by po naszej planecie. Ale on
zatrzyma� si�, �eby popatrze� na �at� na tylnym zewn�trz-
BUICK 8 9
nym kole, a nawet mocno za ni� szarpn��, �eby sprawdzi�,
czy da si� oderwa�. Kierowca widzia� to, co p�niej zezna�.
To, �e Curt si� zatrzyma� przy oponie, by�o przedostatnim
ogniwem w �a�cuchu, kt�ry zaprowadzi� jego syna do Jed-
nostki D i w��czy� w nasze szeregi. Ostatnim ogniwem by�
wed�ug mnie Bradley Roach, kt�ry pochyli� si�, �eby wyj��
kolejny browar z sze�ciopaka na pod�odze jego starego bui-
cka regala (nie tego buicka, tylko innego - tak, zabawne, �e
kiedy si� wspomina wypadki i romanse, wszystkie wydarze-
nia uk�adaj� si� jak planety na astrologicznym wykresie).
Nie min�a minuta, a Nedowi Wilcoxowi i jego siostrom za-
brak�o tatusia, a Michelle Wilcox - m�a.
Niezbyt d�ugo po pogrzebie ch�opak Curta zacz�� si� po-
kazywa� w Jednostce D. Tamtej jesieni przychodzi�em na
zmian� od trzeciej do jedenastej (albo tylko po to, �eby
sprawdzi�, co si� dzieje; jak si� ju� jest w tym kieracie, trudno
si� z niego wyrwa�) i na og� pierwsz� osob�, kt�r� widzia-
�em, by� ten ma�y. Jego koledzy byli na boisku im. Floyda B.
Clouse'a za szko��, grali, atakowali �wiczebne manekiny
i przybijali sobie pi�tki, a Ned tymczasem stercza� samotnie
na trawniku przed barakami, opatulony w zielono-z�ot�
szkoln� marynark� i grabi� suche li�cie na wielkie sterty. Ma-
cha� do mnie r�k�, a ja do niego -jak si� masz, synu. Czasa-
mi, gdy zaparkowa�em, przychodzi�em do niego i razem ga-
w�dzili�my. On opowiada� mi na przyk�ad, co m�drego
zrobi�y ostatnio jego siostry, i �mieli�my si�, ale nawet kiedy
si� �mia�, mo�na by�o pozna�, jak je kocha. Czasami wcho-
dzi�em tylnymi drzwiami i pyta�em Shirley, co s�ycha�. Bez
Shirley Pasternak wszyscy policjanci w zachodniej Pensylwa-
nii b��kaliby si� jak dzieci we mgle - i nie ma w tym �adnej
przesady.
Jak przysz�a zima, Ned uwija� si� z od�nie�ark� na par-
kingu, gdzie funkcjonariusze zatrzymywali swoje prywatne
samochody. Za nasz parking odpowiadaj� bracia Dadier,
dwa miejscowe cwaniaczki, ale Jednostka D znajduje si�
w krainie amisz�w, na skraju Short Hills, i kiedy jest burza,
wiatr nawiewa �nieg na parking niemal natychmiast po prze-
je�dzie p�ugu. Ten nawiany �nieg wygl�da wed�ug mnie jak
ogromne bia�e �ebra. W ka�dym razie Ned si� nim zajmo-
wa�. Zjawia� si� - nawet je�li by�o minus trzyna�cie, a od
wzg�rz nadal wia� wiatr - ubrany w kombinezon z zielono-
10 STEPHEN KING
-z�ot� marynark�, w przydzia�owych policyjnych r�kawicach
ze sk�rzan� lam�wk� i w goglach. Macha�em do niego, a on
odmachiwa� i dalej wci�ga� smugi �niegu w od�nie�ark�.
P�niej wpada� na kaw� albo kubek gor�cej czekolady. Lu-
dzie zagl�dali i zagadywali go, pytali o szko�� i czy trzyma
bli�niaczki w ryzach (w zimie roku zero jeden dziewczynki
mia�y jakie� dziesi�� lat). Pytali, czy jego mamie czego� nie
potrzeba. Czasami nawet ja si� w��cza�em, je�li nikt mi nie
siedzia� na g�owie i je�li nie mia�em za du�o papierkowej ro-
boty. Nikt nie m�wi� o jego ojcu; wszyscy o nim m�wili. Ro-
zumiecie.
Tak naprawd� grabienie li�ci i dbanie o to, �eby �nieg nie
zasypa� parkingu, nale�a�o do Arky'ego Arkaniana. Arky
by� str�em. Ale by� tak�e jednym z nas i nigdy si� nie w�cie-
ka�, kiedy kto� wchodzi� na jego teren. Je�li chodzi o od�nie-
�anie, r�k� dam sobie uci��, �e Arky na kolanach dzi�kowa�
Bogu za Neda. Stukn�a mu wtedy sze��dziesi�tka, na pew-
no, i dni �wietno�ci mia� ju� za sob�. Podobnie jak dni, gdy
m�g� sp�dzi� na dworze p�torej godziny przy temperaturze
minus dziesi�� (minus dwadzie�cia pi��, je�li doliczy� wiatr)
i prawie tego nie poczu�.
A potem ma�y przyklei� si� do Shirley, czyli formalnie
funkcjonariusz ��czno�ciowej Pasternak. Zanim nadesz�a
wiosna, Ned zacz�� coraz cz�ciej przesiadywa� w jej ma�ej
klitce z telefonami, TDD (urz�dzeniami telefonicznymi dla
g�uchych), tablic� lokalizacji (znan� te� jako D-mapa) oraz
komputerow� konsolet�, kt�ra jest samym �rodkiem tego
ma�ego �wiatka pod wysokim napi�ciem. Shirley pokaza�a
mu telefony (najwa�niejszy jest czerwony, nasz odpowiednik
911). Wyja�ni�a, �e sprz�t namierzaj�cy trzeba sprawdza�
raz w tygodniu i jak si� to robi, i �e trzeba codziennie po-
twierdza� grafik przydzia��w, �eby wiedzie�, kto patroluje
szosy Statler, Lassburga i Pugus City, kto ma dy�ur w s�dzie
lub jest wolny.
- �ni mi si� w koszmarach, �e straci�am funkcjonariusza
i wcale o tym nie wiem - pods�ucha�em raz, jak m�wi Nedowi.
- Czy to si� kiedy� sta�o? - spyta� Ned. - Zgubili�cie ko-
go�?
- Raz. Zanim tu zacz�am pracowa�. Patrz, zrobi�am ci
odbitk� kod�w wezwa�. Teraz nie musimy ich ju� u�ywa�,
ale wszyscy to robi�. Je�li chcesz pracowa� w dyspozytorni,
musisz je pozna�.
BUICK 8 11
Potem wr�ci�a do czterech g��wnych czynno�ci, jeszcze
raz wymieniaj�c je od pocz�tku: potwierdzi� lokalizacj�, po-
twierdzi� rodzaj wypadku, potwierdzi� rodzaj obra�e�, je�li
istniej�, i potwierdzi� miejsce pobytu najbli�szego wolnego
funkcjonariusza. Lokalizacja, wypadek, obra�enia, funkcjo-
nariusz, oto jej mantra.
Pomy�la�em: nied�ugo b�dzie tu pracowa�. Shirley chce
go przyuczy�. Nie przejmuje si�, �e pu�kownik Teague albo
kto� ze Scranton mo�e tu wej�� i przy�apa� go, jak wykonu-
je za ni� prac�, Shirley chce go przyuczy�.
I co powiecie, nie min�� tydzie�, a ma�y zasiada� przy
biurku funkcjonariusz ��czno�ciowej Pasternak w dyspozy-
torni, najpierw tylko wtedy, gdy Shirley lecia�a do �azienki,
ale potem zostawa� tam na coraz d�u�ej, a Shirley robi�a ka-
w�, a nawet wychodzi�a zapali�.
Kiedy ma�y po raz pierwszy zobaczy�, �e widz�, jak sie-
dzi tam zupe�nie sam, podskoczy� i wyszczerzy� si� w fa�szy-
wym u�miechu, jak ch�opak, kt�rego matka wesz�a niespo-
dziewanie do pokoju, kiedy on nie zd��y� wyj�� r�ki spod
bluzki dziewczyny. Skin��em mu g�ow� i polecia�em przed
siebie zaj�ty swoimi sprawami, udaj�c, �e nic mnie to nie ob-
chodzi. Shirley odda�a zarz�dzanie dyspozytorni� ch�opako-
wi, kt�ry musia� si� goli� najwy�ej trzy razy w tygodniu, po
drugiej stronie tego ustrojstwa by� prawie tuzin facet�w, ale
ja nawet nie zwolni�em kroku. Nadal rozmawiali�my o jego
ojcu - Shirley i Arky, no i ja, i pozostali, z kt�rymi Curtis
Wilcox s�u�y� ponad dwadzie�cia lat. Nie zawsze m�wi si�
ustami. Czasami to, co pada z twoich ust, w og�le nie ma
znaczenia. Trzeba si� uwiarygodni�.
Ale kiedy zszed�em mu z oczu, zatrzyma�em si�. Stan�-
�em. Zacz��em nas�uchiwa�. Shirley Pasternak sta�a z paru-
j�cym styropianowym kubkiem po przeciwnej stronie poko-
ju, ko�o okien wychodz�cych na autostrad�, i patrzy�a na
mnie. Obok niej sta� Phil Candleton, kt�ry w�a�nie si� od-
meldowa� i ju� si� przebra� w cywilne �achy. On tak�e patrzy�
w moim kierunku.
W dyspozytorni zatrzeszcza�o radio.
- Statler, tu dwunastka - powiedzia� g�os. Radio znie-
kszta�ca, ale i tak potrafi� rozpozna� moich ludzi. To by�
Eddie Jacubois.
- Tu Statler, m�w - odpowiedzia� Ned. Idealnie spokoj-
ny. Je�li si� ba�, �e da cia�a, nie by�o tego s�ycha�.
12 STEPHEN KING
- Statler, mam tu volkswagena jett�, numer rejestracyj-
ny 14-0-7-3-9 Fokstrot, P-A, zatrzyma� si� na szosie 00. Po-
trzebuj� 10-28, odbi�r.
Shirley ruszy�a do dyspozytorni bardzo szybkim krokiem.
Troch� kawy wychlupn�o jej z kubka. Wzi��em j� za �okie�,
zatrzyma�em. Eddie Jacubois by� w terenie, w�a�nie zatrzy-
ma� jett� za jakie� wykroczenie - logika podpowiada�a, �e za
przekroczenie pr�dko�ci - i chcia� wiedzie�, czy samoch�d
lub jego w�a�ciciel figuruj� w policyjnych rejestrach. Chcia�
to wiedzie�, bo zamierza� wysi��� i zbli�y� si� do jetty. Chcia�
to wiedzie�, bo mia� zawlec sw�j ty�ek na lini� ognia, tak jak
ka�dego dnia. Czy jetta zosta�a skradziona? Czy w ci�gu
ostatnich sze�ciu miesi�cy by�a zamieszana w jaki� wypadek?
Czy jej w�a�ciciel stan�� przed s�dem oskar�ony o przemoc
wzgl�dem wsp�ma��onka? Czy do kogo� strzeli�? Czy kogo�
okrad� lub zgwa�ci�? Czy nie p�aci� za parkowanie?
Eddie mia� prawo dowiedzie� si� tych rzeczy, je�li znaj-
dowa�y si� w bazie danych. Ale Eddie mia� tak�e prawo si�
dowiedzie�, dlaczego ucze� liceum powiedzia� do niego: �Tu
Statler, m�w". Pomy�la�em, �e to zale�y od Eddiego. Gdyby
spyta�: �Gdzie, do cholery, jest Shirley", pu�ci�bym jej �o-
kie�. Ale gdyby mu to zwisa�o, chcia�em sprawdzi�, co zrobi
ma�y. Jak to zrobi.
- Dwunastka, czekaj na odpowied�. - Je�li Ned spoci�
si� z wra�enia, nie by�o tego s�ycha� w jego g�osie. Odwr�ci�
si� do monitora komputera i wpisa� Uniscope, wyszukiwar-
k� u�ywan� przez pensylwa�sk� policj�. Uderza� w klawisze
gwa�townie, lecz bez pomy�ek, potem wcisn�� enter.
Nast�pi�a chwila ciszy, w kt�rej Shirley i ja stali�my ra-
mi� w rami�, milcz�c i modl�c si� w doskona�ym unisono.
Modlili�my si�, �eby dzieciaka nie sparali�owa�o, �eby nagle
nie zerwa� si� z krzes�a i nie rzuci� do drzwi, �eby wys�a� w�a-
�ciwy kod do w�a�ciwego miejsca. To by�a d�uga chwila.
Pami�tam, �e z zewn�trz dobiega� krzyk ptaka i z bardzo da-
leka pomruk samolotu. By� to czas, w kt�rym mo�na pomy-
�le� o tych �a�cuchach wypadk�w, jakie niekt�rzy uparcie
nazywaj� zbiegami okoliczno�ci. Jeden z tych �a�cuch�w
przerwa� si�, gdy ojciec Neda umar� na szosie 32; teraz mie-
li�my drugi, dopiero si� formuj�cy. Eddie Jacubois - nigdy
nie by� z niego orze� - po��czy� si� z Nedem Wilcoxem. Za
nim, o jedno ogniwo dalej w nowym �a�cuchu, znajdowa� si�
volkswagen jetta. I kto�, kto go prowadzi�.
BUICK 8 13
A potem:
- Dwunastka, tu Statler.
- Dwunastka.
- Jetta jest zarejestrowana na nazwisko William Kirk
Frady z Pittsburgha. Dotychczas... eee... zaczekaj...
Zrobi� pauz� po raz pierwszy; s�ysza�em gwa�towny sze-
lest papieru, gdy szuka� kartki, kt�r� da�a mu Shirley, tej
z kodami. Znalaz� j�, odczyta�, odrzuci� z cichym pomru-
kiem zniecierpliwienia. Eddie przeczeka� to cierpliwie w ra-
diowozie oddalonym o dwadzie�cia kilometr�w. M�g� pa-
trze� na bryczki amisz�w lub wiejski dom, w kt�rym zas�ona
we frontowym oknie by�a powieszona uko�nie na znak, �e
w domu znajduje si� c�rka na wydaniu - albo ponad za-
mglonymi wzg�rzami Ohio. Ale tak naprawd� nie widzia�
nic z tych rzeczy. Widzia� jedynie - i to wyra�nie - ciemn�
sylwetk� za kierownic�. Kim by� kierowca? Bogaczem? Bie-
dakiem? �ebrakiem? Z�odziejem?
Wreszcie Ned to powiedzia�, co by�o strza�em w dziesi�tk�.
- Dwunastka, Frady trzykrotnie prowadzi� w stanie
wskazuj�cym.
Pijak, oto kim by� kierowca jetty. Mo�e nie by� w tej
chwili pijany, ale je�li przekroczy� pr�dko��, prawdopodo-
bie�stwo by�o du�e.
- Rozumiem. - Idealne opanowanie. - Jak wa�no��?
Chcia� wiedzie�, czy kierowca mia� wa�ne prawo jazdy.
- Eee... - Ned wpatrzy� si� gor�czkowo w bia�e literki na
b��kitnym ekranie. Przed tob�, ma�y, przed tob�, nie widzisz?
Wstrzyma�em oddech.
A potem:
- Potwierdzam, dwunastka, oddali mu je trzy miesi�ce
temu.
Wypu�ci�em wstrzymywane powietrze. Shirley zrobi�a to
samo. Eddie te� mia� powody odetchn��. Frady nie z�ama�
prawa, a to znaczy�o, �e raczej nie b�dzie �wirowa�. Przynaj-
mniej tak jest w wi�kszo�ci sytuacji.
- Dwunastka przyst�puje do czynno�ci - nada� Eddie. -
Jak mnie s�yszysz?
- S�ysz� ci� dobrze, dwunastka przyst�puje do czynno-
�ci, czekam - odpowiedzia� Ned. Us�ysza�em klikni�cie i g�o-
�ne, dr��ce westchnienie. Skin��em g�ow� Shirley, kt�ra ru-
szy�a do dyspozytorni. Potem podnios�em r�k� i otar�em
czo�o. Wcale si� nie zdziwi�em, �e by�o mokre od potu.
14 STEPHEN KING
- Jak leci? - spyta�a Shirley g�osem r�wnym i zwyczaj-
nym, daj�c do zrozumienia, �e wed�ug niej na wszystkich
frontach panuje spok�j.
- Zg�osi� si� Eddie Jacubois - powiedzia� Ned. - Jest
10-27. - W normalnym j�zyku oznacza�o to zameldowanie
si� dyspozytorowi. Je�li jeste� z policji stanowej, to wiesz, �e
oznacza to tak�e zwr�cenie si� do dyspozytora w sprawie ja-
kiego� wykroczenia, w dziewi�ciu przypadkach na dziesi��.
Teraz g�os Neda nie by� a� tak spokojny, ale co z tego? Pora
by�a akurat odpowiednia na odrobin� dygotu.
- Ma jakiego� faceta w jetcie na autostradzie 99. Pora-
dzi�em sobie.
- Opowiedz, jak to by�o. Wszystko, co powiedzia�e�.
Krok po kroku. I jak najszybciej.
Poszed�em w swoj� stron�. Phil Candleton zatrzyma�
mnie przy drzwiach mojego gabinetu. Skin�� g�ow� w stron�
dyspozytorni.
- Jak ma�y sobie poradzi�?
- Nie�le - odpar�em i min��em go. Nie zdawa�em sobie
sprawy, �e nogi mi omdla�y, dop�ki nie usiad�em i nie po-
czu�em, �e dygocz�.
Jego siostry, Joan i Janet, by�y identycznymi bli�niaczka-
mi. Mia�y siebie, a ich matka mia�a w nich odrobin� swojego
zmar�ego m�czyzny: niebieskie, nieco sko�ne oczy Curtisa,
jego jasne w�osy, pe�ne usta (w klasowej kronice pod nazwi-
skiem Curta widnia�a ksywka �Elvis"). Michelle mia�a te�
swojego m�czyzn� w synu, gdzie podobie�stwo by�o jeszcze
bardziej uderzaj�ce. Wystarczy�oby doda� kurze �apki wo-
k� oczu i Ned m�g�by uchodzi� za w�asnego ojca, kiedy po
raz pierwszy przyszed� do Jednostki D.
To mia�y one. A Ned mia� nas.
Pewnego kwietniowego dnia przyszed� do barak�w
z wielkim promiennym u�miechem. Wygl�da� z nim m�odziej
i wr�cz rozbrajaj�co. Ale pami�tam, jak pomy�la�em, �e
wszyscy robimy si� m�odsi i rozbrajaj�cy, kiedy u�miechamy
si� tak naprawd� ^ u�miechem, kt�ry si� pojawia, gdy jeste-
�my szczerze szcz�liwi, a nie tylko wtedy, gdy usi�ujemy
gra� w jak�� g�upi� towarzysk� gr�. Tamtego dnia mnie to
uderzy�o, poniewa� Ned nie u�miecha� si� cz�sto. A ju� na
pewno nie a� tak. Nie s�dz�, �ebym wcze�niej to dostrzeg�,
BUICK 8 15
bo by� uprzejmy, kontaktowy i dowcipny. Innymi s�owy, mi-
�o go by�o mie� przy sobie^T�-jego �mierteln� powag� za-
uwa�a�o si� dopiero w tych rzadkich chwilach, gdy widzia�o
si� jego promienny u�miech.
Stan�� na �rodku pokoju i od razu wszystkie rozmowy
ucich�y. Trzyma� w r�ku jak�� kartk�. U g�ry mia�a skom-
plikowany z�oty znak.
- Pitt! - powiedzia�, trzymaj�c kartk� w obu r�kach jak
puchar olimpijski. - Dosta�em si� do Pitt, ch�opaki! I dali mi
stypendium! Prawie pe�ne!
Wszyscy zacz�li klaska�. Shirley poca�owa�a go g�o�no
w usta, a dzieciak zaczerwieni� si� a� po szyj�. Huddie Royer
tego dnia mia� wolne, kr�ci� si� po posterunku i j�cza� o ja-
kiej� sprawie, w kt�rej musia� zeznawa�, ale wyszed� i wr�ci�
z torb� ciastek L'il Debbie. Arky otworzy� automat z napo-
jami i zacz�a si� impreza. Trwa�a tak z p� godziny, nie wi�-
cej, ale by�a fajna do ostatniej chwili. Wszyscy �ciskali Nedo-
wi r�k�, pismo z Pitt w�drowa�o wok� pokoju (zrobi�o
chyba ze dwie rundy), a paru ch�opak�w, kt�rzy byli w do-
mu, wpad�o do nas tylko po to, �eby pogada� z ma�ym i mu
pogratulowa�.
Po czym, oczywi�cie, prawdziwy �wiat znowu da� o sobie
zna�. W zachodniej Pensylwanii panuje spok�j, ale nie mar-
twy. W Pogus City wybuch� po�ar (Pogus City to mniej wi�-
cej takie miasto, jak ja jestem arcyksi��� Ferdynand), a na
autostradzie 20 wywr�ci�a si� bryczka amisz�w. Amisze
trzymaj� g��wnie ze sob�, ale w takich sprawach ch�tnie
przyjmuj� pomoc z zewn�trz. Ko� nie ucierpia�, co by�o sen-
sacj�. Najgorsze numery z bryczkami wydarzaj� si� w pi�t-
kowe i sobotnie noce, kiedy m�odziaki w czerni maj� tenden-
cj� do upijania si� za stodo��. Czasami prosz� �osob�
�wiatow�", �eby kupi�a im butelk� albo skrzynk� piwa Iron
City, a czasami pij� w�asne wynalazki, dos�ownie morderczy
bimber z kukurydzy, kt�rym nie pocz�stowa�bym najgorsze-
go wroga. To tylko cz�� krajobrazu; tak wygl�da nasz �wiat
i na og� nam si� podoba, ��cznie z amiszami, ich wielkimi
schludnymi farmami i pomara�czowymi tr�jk�tami na ty-
�ach ma�ych schludnych bryczek.
I zawsze jest jaka� papierowa rob�tka, jak zwykle sterty
podw�jnych i potr�jnych egzemplarzy. Z ka�dym rokiem
robi si� coraz gorzej. Teraz w og�le ju� nie rozumiem, po ja-
k� choler� by�o mi to dow�dcze stanowisko. Kiedy Tony
16 STEPHEN KING
Schoondist mi je zaproponowa�, podda�em si� testowi, kt�ry
zrobi� ze mnie sier�anta, wi�c przypuszczam, �e o co� mi
chodzi�o, ale ostatnio jako� mi trudno to sobie przypomnie�.
Oko�o sz�stej wyszed�em na zaplecze, �eby zapali�. Ma-
my tam �awk� z widokiem na parking. Za parkingiem roz-
ci�ga si� bardzo �adny teren. Ned Wilcox siedzia� na �awce
z pismem z Pitt, a po twarzy p�yn�y mu �zy. Spojrza� na
mnie i odwr�ci� g�ow�, ocieraj�c oczy r�k�.
Usiad�em obok, pomy�la�em, czyby nie po�o�y� mu d�o-
ni na ramieniu, ale nie po�o�y�em. Kiedy si� my�li o czym�
takim, zwykle wydaje si� sztuczne. Tak mi si� zdaje. Nie o�e-
ni�em si�, a to, co wiem o dzieciach, mo�na zapisa� na �ebku
od szpilki i jeszcze zostanie miejsce na Ojcze Nasz. Zapali-
�em papierosa i pali�em go przez jaki� czas.
- Wszystko w porz�dku, Ned - powiedzia�em w ko�cu.
Tylko to mi przysz�o do g�owy; nie mia�em poj�cia, co chc�
przez to powiedzie�.
- Wiem - odpar� natychmiast zd�awionym g�osem ozna-
czaj�cym �nie b�d� p�aka�" i zaraz, niemal jakby by� to ci�g
dalszy zdania, nast�pi�a kontynuacja: - Wcale, �e nie.
Kiedy us�ysza�em te s�owa, dopiero do mnie dotar�o, jak
bardzo cierpi. Co� go z�era�o od �rodka. By� to zwrot, kt�re-
go ju� dawno si� oduczy�, �eby nikt go nie bra� za buraka
z okr�gu Statler, wie�niaka je�d��cego furgonetk� i mieszka-
j�cego w jakim� Patchin czy Pogus City. Nawet jego siostry,
m�odsze o osiem lat, pewnie ju� nie m�wi�y �wcale, �e nie",
i mniej wi�cej z tego samego powodu.
Pali�em w milczeniu. Na przeciwleg�ym kra�cu parkingu
ko�o sterty soli do posypywania szosy sta�o kilka drewnia-
nych budynk�w, kt�re nale�a�o albo wyremontowa�, albo
zburzy�. Kiedy� znajdowa�o si� tu pogotowie drogowe. Dzie-
si�� lat temu w�adze okr�gu przenios�y p�ugi, buldo�ery i wal-
ce drogowe jakie� dwa kilometry dalej do nowego budynku
z ceg�y, kt�ry wygl�da� jak wi�zienie. Zosta�a tutaj tylko jed-
na wielka sterta soli (kt�r� po troszku zu�ywali�my, garstka
po garstce - dawno, dawno temu ta sterta wygl�da�a jak g�-
ra) i kilka rozchwianych drewnianych cha�up. Jedn� z nich
by� Barak B. Czarne litery nad drzwiami - takimi szerokimi
gara�owymi drzwiami, kt�re podnosz� si� na prowadnicach
- sp�owia�y, lecz nadal dawa�y si� odczyta�. Czy my�la�em
o buicku roadmasterze, kt�ry znajdowa� si� w �rodku, kiedy
tak siedzia�em obok p�acz�cego ch�opca, chcia�em go obj��
BUICK 8 17
i nie potrafi�em? Nie wiem. Mo�liwe, ale chyba nie wiemy,
o ilu rzeczach tak naprawd� my�limy. Freud m�g� nawciska�
ludziom mas� ciemnoty, ale nie w tym wypadku. Nie znam
si� na pod�wiadomo�ci, ale cz�owiekowi w g�owie co� pulsu-
je, tak jak w piersiach, i ten puls niesie nieukszta�towane my-
�li w nieistniej�cym j�zyku, kt�rych przewa�nie nie potrafimy
nawet odczyta�, a kt�re zwykle s� bardzo wa�ne.
Ned potrz�sn�� listem.
- Jemu najbardziej chcia�bym to pokaza�. To on chcia�
p�j�� do Pitt, kiedy by� ma�y, ale nie by�o go sta�. To dla nie-
go w og�le z�o�y�em tam papiery, rany boskie. - Po chwili
szepn��: - Sandy, ale to pokr�cone.
- Co powiedzia�a twoja matka, kiedy jej pokaza�e�?
Wywo�a�em �miech, �zawy, ale szczery.
- Nic. Zacz�a piszcze�, jakby wygra�a wycieczk� na Ber-
mudy albo jaki� teleturniej. Potem si� rozp�aka�a. - Odwr�-
ci� si� do mnie. �zy przesta�y ju� p�yn��, ale oczy mia� czer-
wone i opuchni�te. Wcale nie wygl�da� na osiemna�cie lat.
S�odki u�miech zn�w przez chwil� wyp�yn�� na powierzch-
ni�. - W zasadzie zachowa�a si� na medal. Nawet Ma�e Jot-
ki by�y na medal. Tak jak wy. Shirley mnie poca�owa�a... ra-
ny, ciarki mnie przesz�y.
Roze�mia�em si�, my�l�c, �e Shirley te� mog�a poczu� ja-
kie� ciarki. Podoba� si� jej, przystojny by� z niego ch�opiec
i mo�e przesz�o jej przez my�l, �e mog�aby si� zabawi� w pa-
ni� Robinson. Mo�e nie, ale niewykluczone. Jej m�� znikn��
z horyzontu jakie� dwadzie�cia lat temu.
U�miech Neda zblad�.
- Wiedzia�em, �e mnie przyj�li, gdy tylko wyj��em to ze
skrzynki. - Znowu potrz�sn�� pismem. - Po prostu jako� to
poczu�em. I znowu zacz��em za nim t�skni�. Ale tak strasz-
nie.
- Wiem - odpar�em, cho� oczywi�cie nie mia�em poj�cia.
M�j ojciec nadal �y�, �ywotny i sympatycznie cyniczny sie-
demdziesi�cioczterolatek. Moja siedemdziesi�cioletnia mat-
ka by�a podobna do niego i w dodatku s�odka.
Ned westchn�� i spojrza� na wzg�rza.
- To jego odej�cie jest takie g�upie - rzek�. - Nie b�d�
m�g� nawet powiedzie� moim dzieciom, je�li w og�le b�d� je
mia�, �e dziadziu� zgin�� w strzelaninie z bandytami okrada-
j�cymi bank albo z kolesiami, kt�rzy usi�owali pod�o�y�
bomb� w s�dzie. Nic z tych rzeczy.
2. Buick 8
18 STEPHEN KING
- Nie - zgodzi�em si�. - Nic z tych rzeczy.
- Nie mog� nawet powiedzie�, �e zgin�� przez w�asn�
beztrosk�. By� po prostu... po prostu trafi� na pijaka i po
prostu...
Pochyli� si�, zacz�� rz�zi� jak staruszek, kt�rego z�apa�
skurcz, i tym razem przynajmniej po�o�y�em mu r�k� na ple-
cach. Tak bardzo si� stara� nie p�aka�, i to mnie ruszy�o. Tak
bardzo si� stara� by� m�czyzn�, cokolwiek to znaczy dla
osiemnastolatka.
- Ned. Wszystko w porz�dku.
Potrz�sn�� zapalczywie g�ow�.
- Gdyby istnia� B�g, by�aby jaka� przyczyna - powie-
dzia�. Patrzy� w ziemi�. Moja r�ka nadal spoczywa�a na jego
plecach, kt�re porusza�y si� gwa�townie, jakby w�a�nie sko�-
czy� wy�cig. - Gdyby istnia� B�g, przez to wszystko bieg�aby
jaka� ni�. Ale nie biegnie. Przynajmniej jej nie widz�.
- Je�li b�dziesz mia� dzieci, powiedz im, �e dziadek zgi-
n�� na posterunku. Przyprowad� je tutaj i poka� jego nazwi-
sko na tablicy, pomi�dzy innymi.
Jakby mnie nie s�ysza�.
- Mia�em taki sen... To koszmar. - Zamilk�, zastanawia-
j�c si�, jak to opowiedzie�, potem po prostu zacz�� m�wi�. -
�ni�o mi si�, �e tamto to tylko by� sen. Rozumiesz, co m�-
wi�?
Przytakn��em.
- Budz� si� z p�aczem, rozgl�dam po pokoju i �wieci
s�o�ce. �piewaj� ptaki. Jest rano. Czuj� dobiegaj�cy z parte-
ru zapach kawy i my�l�: �Nic mu nie jest. O Jezu, dzi�kuj�
Ci, Bo�e, mojemu staremu nic si� nie sta�o". Nie s�ysz� jego
g�osu ani nic, ale po prostu wiem. I my�l�, �e to by� g�upi po-
mys�, �e m�g�by i�� do jakiego� go�cia, �eby powiedzie�
o odklejonej �acie, i �e go rozjecha� jaki� pijak, �e co� takiego
mo�e si� najwy�ej przy�ni� w g�upim koszmarze, gdzie
wszystko wydaje si� takie prawdziwe... i zaczynam wsta-
wa�... czasami widz�, �e wsuwam kostki w plam� �wiat�a...
nawet czuj� ciep�o... i wtedy budz� si� naprawd� i jest ciem-
no, jestem okryty kocami, ale i tak mi zimno, dr�� i jest mi
zimno, i wiem, �e to tamten sen by� snem.
- Okropne - przyzna�em, pami�taj�c, �e kiedy by�em
ma�y, mia�em w�asny odpowiednik tego snu. Chodzi�o o mo-
jego psa. Chcia�em mu o tym powiedzie�, ale jednak nie zro-
bi�em tego. Rozpacz rozpacz�, ale co pies, to nie ojciec.
BUICK 8 19
- Nie by�oby tak �le, gdyby to mi si� �ni�o co noc. Wtedy
chybabym wiedzia�, �e kawa wcale nie pachnie, �e nie jest
nawet rano. Ale on nie nadchodzi... nie nadchodzi... a potem
znowu jest i znowu daj� si� nabra�. Jestem taki szcz�liwy,
czuj� tak� ulg�, nawet zastanawiam si�, czym by mu sprawi�
przyjemno��, na przyk�ad, �eby mu kupi� na urodziny te
hantle, co mu si� tak podoba�y... i wtedy si� budz�. Znowu
da�em si� nabra�.
Mo�e to z powodu my�li o urodzinach jego ojca, kt�rych
w tym roku nie obchodzili i nigdy ju� nie b�d� obchodzi�, po
jego policzkach pop�yn�y nowe �zy.
- To okropne, �e tak si� daj� nabiera�. Jest tak jak wte-
dy, kiedy pan Jones przyszed� i wywo�a� mnie z lekcji histo-
rii, �eby mi powiedzie�, ale jeszcze gorzej. Bo kiedy si� budz�
w ciemno�ciach, jestem sam. Pan Grenville... to szkolny psy-
cholog... m�wi, �e czas goi wszystkie rany, ale to ju� prawie
rok, a ten sen ci�gle wraca.
Pokiwa�em g�ow�. Pami�ta�em, jak Pi��kilek, zastrzelo-
ny pewnego listopadowego dnia przez my�liwego, sztywnia�
w ka�u�y w�asnej krwi pod bia�ym niebem, gdy go znala-
z�em. Bia�e niebo, zapowied� zimowego �niegu. W moim
�nie, kiedy zbli�a�em si� na tyle, �eby widzie�, to by� zawsze
jaki� inny pies, nie Pi��kilek, i czu�em t� sam� ulg�, dop�ki
si� nie obudzi�em. A wspomnienie o Pi��kilku przypomnia�o
mi przelotnie o naszej barakowej maskotce z dawnych lat.
Pan Dillon, tak go nazywali�my, na cz�� szeryfa z telewizji,
granego przez Jamesa Arnessa. Dobry piesek.
- Znam to uczucie.
- Tak? - Spojrza� na mnie z nadziej�.
- Tak. B�dzie lepiej. Wierz mi, b�dzie. Ale to by� tw�j ta-
ta, nie szkolny kolega albo s�siad z naprzeciwka. Ten sen
mo�e si� powtarza� jeszcze przez rok. Albo nawet przez dzie-
si�� lat.
- To koszmar.
- Nie. To pami��.
- Gdyby by� jaki� pow�d... - Patrzy� na mnie �arliwie. -
Cholerny pow�d. Rozumiesz?
- Jasne.
- Jak my�lisz, jest? ^
Chcia�em mu powiedzie�, �e nic nie wiem o powodach,
tylko o �a�cuchach -jak si� tworz�, ogniwo po ogniwie, z ni-
czego; jak wplataj� si� w �wiat. Czasami mo�na taki �a�cu-
20 STEPHEN KING
szek chwyci� i wyci�gn�� si� z czarnej dziury. Ale na og� si�
w nie wpl�tujesz. Tylko wpl�tujesz, je�li masz szcz�cie. Al-
bo si� nimi dusisz, je�li ci go brak.
Znowu przy�apa�em si� na tym, �e spogl�dam na Barak
B. Spogl�daj�c na niego, my�la�em, �e gdybym potrafi� si�
pogodzi� z tym, co sta�o w jego mrocznym wn�trzu, Ned
Wilcox m�g�by si� pogodzi� z �yciem bez ojca. Ludzie mog�
si� pogodzi� niemal ze wszystkim. To chyba najlepsze, co
nas mo�e spotka�. Oczywi�cie to tak�e najgorsze.
- Sandy? Jak my�lisz?
- My�l�, �e pytasz nie tego faceta, co trzeba. Znam si� na
robocie i nadziei, i odk�adaniu na ZDE.
U�miechn�� si�. W Jednostce D wszyscy bardzo powa�-
nie m�wili o ZDE, jakby by� to jaki� supertajny pododdzia�
policji. Tak naprawd� chodzi�o o Z�ote Dni Emerytury. To
chyba Huddie Royer pierwszy zacz�� o tym m�wi�.
- Znam si� te� na zabezpieczaniu dowod�w, dzi�ki cze-
mu �aden cwany obro�ca nie podetnie ci n�g w s�dzie, �eby�
wygl�da� jak idiota. Poza tym jestem tylko kolejnym pogu-
bionym ameryka�skim facetem.
- Przynajmniej m�wisz prawd�.
Ale czy rzeczywi�cie? Wtedy nie czu�em si� jako� szcze-
g�lnie prawdom�wny; czu�em si� jak m�czyzna, kt�ry nie
umie p�ywa� i spogl�da na ton�cego w g��binie ch�opca.
Jeszcze raz m�j wzrok spocz�� na Baraku B. Czy tu jest zim-
no? - spyta� ojciec tego ch�opca, dawno, dawno temu, w zu-
pe�nie innych czasach. - Czy tu jest zimno, czy tylko mi si�
wydaje?
Nie, nie wydawa�o mu si�.
- O czym my�lisz?
- Szkoda gada� - odpar�em. - Co b�dziesz robi� latem?
-Hm?
- Jak sp�dzisz lato?
Na pewno nie b�dzie gra� w golfa w Maine ani p�ywa�
��dk� po jeziorze Tahoe; stypendium czy nie, potrzebowa�
ka�dego grosza.
- Pewnie znowu Centrum Rekreacji - rzek� bez entuzja-
zmu. - Pracowa�em tam w zesz�e wakacje, zanim... wiesz.
Zanim jego ojciec... Kiwn��em g�ow�.
- W zesz�ym tygodniu dosta�em list od Toma McClan-
nahana, �e trzyma dla mnie miejsce. Co� wspomnia� o treno-
waniu Ma�ej Ligi, ale to chyba tak na wabia. G��wnie b�dzie
BUICK 8 21
chodzi� o machanie �opat� i rozstawianie zraszaczy, jak
w zesz�ym roku. Mog� macha� �opat� i nie boj� si� ubrudzi�
r�k. Ale Tom...
Wzruszy� ramionami i nie sko�czy�. By� zbyt dyskretny,
�eby to powiedzie�^ S� dwa rodzaje dobrze funkcjonuj�cych
w pracy alkoholik�w: zbyt wredni, �eby upa��, albo tak ko-
cham, �e inni chroni� ich a� do granic szale�stwa. Tom nale-
�a� do tych wrednych, ostatnia ga��zka drzewa genealogicz-
nego pe�nego wypasionych pracownik�w okr�gu a� po
dziewi�tnaste stulecie. McClannahanowie wyprodukowali
jednego senatora, dw�ch cz�onk�w Izby Reprezentant�w,
p� tuzina reprezentant�w Pensylwanii i niezliczone rzesze
wieprzy, kt�re si� dorwa�y do okr�gowego koryta. Tom by�
niezaprzeczalnie pod�ym szefem i nie mia� �adnych ambicji,
by wspi�� si� na polityczne szczyty. Lubi� komenderowa� ta-
kimi ch�opakami jak Ned, kt�rych mo�na by�o wyuczy� sza-
cunku i pos�usze�stwa. I oczywi�cie nigdy nie by� zadowo-
lony.
- Nie odpowiadaj jeszcze na ten list - poradzi�em. -
Chcia�bym przedtem zadzwoni� w jedno miejsce.
My�la�em, �e b�dzie si� dziwi�, ale tylko skin�� g�ow�.
Patrzy�em, jak siedzi, trzymaj�c ten list na kolanach, i pomy-
�la�em, �e wygl�da jak ch�opak, kt�remu odm�wiono miej-
sca w wymarzonym college'u, a nie taki, kt�ry dosta� t�u-
�ciutkie stypendium.
Potem zmieni�em zdanie. Mo�e nie chodzi�o o odmow�
miejsca na uczelni, ale w og�le w �yciu. To nie by�a prawda
- to pismo z Pitt tylko to potwierdza�o - ale nie w�tpi�em, �e
wtedy w�a�nie tak uwa�a�. Nie wiem, dlaczego sukces przy-
gn�bia nas bardziej ni� kl�ska, ale tak jest. I pami�tajcie, �e
mia� dopiero osiemna�cie lat - wiek Hamleta, je�li Hamlet
w og�le istnia�.
Znowu spojrza�em na Barak B, zastanawiaj�c si� nad
tym czym�, co si� w nim znajdowa�o. Nikt z nas nie wiedzia�
co to.
Nast�pnego dnia rano zadzwoni�em do pu�kownika Tea-
gue'a w Butler, gdzie znajduje si� nasza okr�gowa kwatera
g��wna. Wyja�ni�em sytuacj� i zaczeka�em, a� on z kolei za-
dzwoni wy�ej, pewnie do Scranton, gdzie znajduje si� pia-
skownica wa�nych ch�opc�w. Nie potrwa�o d�ugo, a Teague
oddzwoni� z dobrymi wie�ciami. W�wczas pogada�em z Shir-
22 STEPHEN KING
ley, cho� by�a to w�a�ciwie formalno��: ojca do�� lubi�a, za
synem po prostu szala�a.
Kiedy Ned przyszed� do nas po szkole, spyta�em, czy nie
wola�by sp�dzi� lata na uczeniu si� pracy w dyspozytorni -
w dodatku za pieni�dze - zamiast s�uchaniu j�k�w i wrza-
sk�w Toma McClannahana. Przez chwil� by� jakby oszo�o-
miony... nawet og�uszony. Potem nagle u�miechn�� si� od
ucha do ucha z zachwytem. My�la�em, �e mnie u�ciska.
Gdybym tamtego wieczora naprawd� go obj��, zamiast
o tym tylko my�le�, pewnie by to zrobi�. A tak tylko zacisn��
pi�ci i sykn��:
- Ssssuper!
- Shirley zgodzi�a si� przyj�� ci� na praktykanta, a z Bu-
tler masz oficjaln� zgod�. Oczywi�cie to nie to samo co ma-
chanie �opat� dla McClannahana, ale...
Tym razem jednak mnie u�cisn��, �miej�c si�, i ca�kiem mi
si� to spodoba�o. M�g�bym do czego� takiego przywykn��.
Gdy si� odwr�ci�, zobaczy� Shirley z dwoma funkcjona-
riuszami po obu stronach: Huddie Royerem i George'em
Stankowskim. Wszyscy wygl�dali w tych szarych mundu-
rach powa�nie jak atak serca. Huddie i George mieli kapelu-
sze, od czego wydawa�o si�, �e maj� po dwa metry.
- Mog�? - spyta� Ned. - Naprawd�?
- Naucz� ci� wszystkiego, co umiem - odpar�a Shirley.
- Tak? - odezwa� si� Huddie. - To czym si� zajmie po
tym pierwszym tygodniu?
Shirley szturchn�a go �okciem; trafi�a dok�adnie nad
kolb� beretty. Huddie st�kn�� przesadnie i zachwia� si�.
- Mam co� dla ciebie, ma�y - powiedzia� George. M�wi�
cicho i mierzy� Neda spojrzeniem typu �jecha�e� setk�
w strefie szpitala". Jedn� r�k� trzyma� za plecami.
- Co? - spyta� Ned, troch� nerwowo pomimo wyra�nej
rado�ci. Za George'em, Shirley i Huddiem zgromadzili si�
inni.
- Tylko �eby� nie zgubi� - doda� Huddie. Tak�e cicho
i powa�nie.
- No co, co? - dopytywa� si� bardziej niespokojnie ni�
kiedykolwiek.
George wyj�� zza plec�w ma�e bia�e pude�ko. Poda� je
ch�opcu. Ned spojrza� na nie, potoczy� wzrokiem po wszyst-
kich wok� i otworzy� je. W �rodku znajdowa�a si� du�a pla-
stikowa gwiazda z napisem ZAST�PCA SZERYFA.
BUICK 8 23
- Witaj w Jednostce D - powiedzia� George. Usi�owa�
zachowa� powag� i nie m�g�. Zacz�� si� krztusi� i wkr�tce
wszyscy si� ju� �miali i t�oczyli, �eby u�cisn�� Nedowi r�k�.
- Bardzo �mieszne, ch�opaki - mamrota� ma�y. - Mo�na
p�kn��. - U�miecha� si�, ale wydawa�o mi si�, �e znowu jest
bliski �ez. Nic nie dawa� po sobie pozna�, ale to si� czu�o.
My�l�, �e Shirley Pasternak te� to wyczu�a. A kiedy ma�y
nas przeprosi� i poszed� do WC, odgad�em, �e chce tam si�
uspokoi� albo upewni�, �e to nie sen, albo jedno i drugie.
Czasami, gdy �le si� nam dzieje, otrzymujemy pomoc, na ja-
k� nie liczyli�my. Ale zdarza si�, �e i to jest za ma�o.
Fajnie by�o tego lata pracowa� z Nedem. Wszyscy go lu-
bili, a on lubi� z nami przebywa�. A ju� szczeg�lnie lubi� te
godziny sp�dzone w dyspozytorni razem z Shirley. Czasami
wkuwali kody, ale g��wnie uczyli si� w�a�ciwych reakcji i za-
chowania w czasie jednoczesnych zg�osze�. Ma�y szybko za-
�apa�, o co chodzi, i strzela� potrzebnymi informacjami jak
z karabinu maszynowego, wali� w klawisze komputera jak
pianista w saloonie i w razie potrzeby ��czy� si� z innymi
funkcjonariuszami, jak na przyk�ad po serii gwa�townych
burz z piorunami, kt�re pod koniec czerwca przesz�y przez
zachodni� Pensylwani�. Nie by�o tornada, dzi�ki Bogu, za to
by� cholerny wiatr, gradobicie i pioruny.
Tylko raz omal nie spanikowa�, chyba dwa dni p�niej,
kiedy jeden facet, kt�ry stan�� przed magistratem okr�gu
Statler, nagle sfiksowa� i zacz�� biega� w k�ko, �ci�gaj�c
ciuchy i wrzeszcz�c o Jezusie Penisie. Tak go nazywa�, mam
to gdzie� w aktach. Zg�osi�o si� ze czterech r�nych funkcjo-
nariuszy policji stanowej, dw�ch z miejsca zaj�cia, i dw�ch,
kt�rzy przylecieli tam na z�amanie karku. Kiedy Ned usi�o-
wa� si� po�apa�, co z tym zrobi�, zg�osi� si� jeden funkcjona-
riusz z Butler i powiedzia�, �e jest na autostradzie 99 i goni
za... trzask! Po��czenie si� zerwa�o. Ned przypuszcza�, �e fa-
cet skasowa� mu radiow�z i dobrze si� domy�la� (ten idiota
z Butler, ��todzi�b, wyszed� z tego ca�o, ale jego w�z mo�na
by�o odda� na z�om, a podejrzany, kt�rego goni�, uciek� bez
�ladu). Ned zacz�� wo�a� Shirley, odskoczywszy od kompu-
tera, telefon�w i mikrofonu, jakby nagle zacz�y go parzy�.
Shirley szybko zapanowa�a nad sytuacj�, ale zd��y�a jeszcze
go u�cisn�� i poca�owa� w policzek, zanim zaj�a fotel, kt�ry
opu�ci�. Nikt nie zgin�� ani nawet bardzo nie ucierpia�, a pan
24 STEPHEN KING
Jezus Penis pow�drowa� do szpitala na obserwacj�. By� to je-
dyny wypadek, kiedy Ned straci� g�ow�, ale szybko si� otrz�-
sn��. I wyci�gn�� z tego nauczk�.
Og�lnie by�em dla niego pe�en podziwu.
Shirley te� uwielbia�a go uczy�. Wcale mnie to nie dziwi,
wcze�niej i tak zaryzykowa�a utrat� pracy, robi�c to bez ofi-
cjalnego zezwolenia. Wiedzia�a - jak my wszyscy - �e Ned
nie ma zamiaru zosta� policjantem, nigdy o tym nie wspomi-
na�, ale nie sprawia�o jej to r�nicy. A on lubi� do nas przy-
chodzi�. O tym te� wiedzieli�my. Lubi� to napi�cie i ci�nie-
nie, �y� tym. Tak, raz mu si� przydarzy�a wpadka, ale nawet
si� z tego ucieszy�em. Dobrze by�o wiedzie�, �e nie traktowa�
tego jak jakiej� gry komputerowej. Rozumia�, �e manipuluje
�ywymi lud�mi na tej swojej elektronicznej szachownicy.
A gdyby z Pitt nie wypali�o, to kto wie? Ju� teraz by� lepszy
od Matta Babickiego, poprzednika Shirley.
By� pocz�tek lipca - o ile si� orientuj�, od czasu �mierci
jego ojca min�� rok - kiedy ma�y zapyta� mnie o Barak B.
Kto� zapuka� we framug� drzwi, kt�re zwykle zostawiam
otwarte, a kiedy podnios�em g�ow�, ma�y sta� tam w bezr�-
kawniku Steelers�w i starych niebieskich d�insach, ze szma-
t� zwisaj�c� z obu tylnych kieszeni. Od razu wiedzia�em,
o co chodzi. Mo�e to przez te szmaty, a mo�e mia� co�
w oczach.
- My�la�em, �e dzi� masz wolne.
- Aha - przytakn�� i wzruszy� ramionami. - Chcia�em tu
za�atwi� par� spraw. I... eee... kiedy wyjdziesz na papierosa,
chcia�bym ci� o co� zapyta�. - S�dz�c z g�osu, by� bardzo
podekscytowany.
- Najlepiej to zrobi� od razu.
- Na pewno? Bo je�li jeste� zaj�ty...
- Nie jestem - przerwa�em, chocia� by�em. - Chod�my.
By�o wczesne popo�udnie dnia, kt�ry do�� cz�sto si� zda-
rza w lecie w krainie amisz�w: chmurny i upalny, przy czym
upa� wydaje si� jeszcze wi�kszy z powodu lepkiej wilgoci, za-
snuwaj�cej horyzont mgie�k� i sprawiaj�cej, �e nasza cz��
�wiata, kt�ra zwykle wydaje mi si� wielka i �yzna., staje si�
ma�a i sp�owia�a jak stare zdj�cie, z kt�rego kolor prawie zu-
pe�nie wype�z�. Ko�o kolacji mog�a si� pojawi� kolejna burza
- od po�owy czerwca zdarza�y si� trzy razy w tygodniu - ale
buick 8 25
na razie by� tylko ten upa� i wilgo�, kt�ra wyciska z ciebie
pot, jak tylko przekroczysz pr�g klimatyzowanego pomiesz-
czenia.
Przed drzwiami Baraku B sta�y dwa gumowe wiadra, ku-
be�ek z mydlinami i wod� do zmywania. Z jednego kube�ka
wystawa� trzonek wycieraczki do okien. Syn Curta pracowa�
porz�dnie. Na �aweczce dla palaczy siedzia� akurat Phil Can-
dleton; rzuci� mi znacz�ce spojrzenie, kiedy go min�li�my
i poszli�my przez parking.
- My�em okna w barakach - wyja�nia� mi Ned - i kiedy
sko�czy�em, zanios�em tam wiadra, �eby z niego wyla�. -
Wskaza� nieu�ytek pomi�dzy Barakiem B i C, gdzie rdzewia-
�o par� bron, jakie� stare opony od traktora i ros�o mn�stwo
chwast�w. - I pomy�la�em, �e co tam, przetr� te� okna tej
szopy, zanim wylej� wod�. Te w Baraku C by�y za�winione,
ale tutaj, w B, nawet do�� czyste.
To mnie nie zdziwi�o. Przez ma�e okienka wzd�u� frontu
Baraku B zagl�da�y dwa (mo�e nawet trzy) pokolenia poli-
cjant�w, od ��ckiego O' Hary po Eddiego Jacubois. Pami�-
tam, �e faceci stali przy tych podnoszonych drzwiach jak
dzieci przed gabinetem strach�w. Shirley te� tam by�a, i jej
poprzednik Matt Babicki; chod�cie, skarby, zobaczcie �ywe-
go krokodyla. Sp�jrzcie na jego z�by, jak l�ni�.
Ojciec Neda kiedy� wszed� tam, przewi�zany w pasie sznu-
rem. Ja te� tam by�em. Oczywi�cie Huddie i Tony Schoondist,
dawny dow�dca. Tony, kt�rego nazwiska nikt nie potrafi�
wym�wi�, tak dziwnie brzmia�o (Szejn-dinks), od czterech lat
przebywa� w domu spokojnej staro�ci. Mn�stwo z nas by�o
w Baraku B. Nie dlatego, �e chcieli�my, ale poniewa� od cza-
su do czasu by�o trzeba. Curtis Wilcox i Tony Schoondist zo-
stali naukowcami (specjalizowali si� w buicku) i to Curt za-
wiesi� ten okr�g�y termometr z wielkimi cyframi, kt�re mo�na
by�o odczyta� z zewn�trz. Wystarczy�o tylko przy�o�y� czo�o
do szyby, biegn�cej wzd�u� podnoszonych drzwi na wysoko-
�ci mniej wi�cej metra siedemdziesi�t. Do pojawienia si� syna
Curta czy�cili�my je tylko w ten spos�b; polerowanie twarza-
mi tych, kt�rzy przybyli zobaczy� �ywego krokodyla, albo,
�eby by� ca�kiem dos�ownym, os�oni�ty kszta�t czego�, co wy-
gl�da�o niemal jak o�miocylindrowy buick. By� os�oni�ty dla-
tego, �e zarzucili�my na niego brezent, jak ca�un na zw�oki.
Od czasu do czasu brezent si� zsuwa�. Nie by�o ku temu po-
wod�w, ale si� zsuwa�. To wcale nie by� trup.
26 STEPHEN KING
- Patrzpatrzpatrz! - powiedzia� Ned, kiedy doszli�my na
miejsce. Wypowiedzia� to jednym tchem, jak rozentuzjazmo-
wany dzieciak. - Jaki �wietny stary samoch�d, nie? Nawet
lepszy ni� bel aire mojego ojca! To buick, poznaj� po tych
okr�g�ych otworach i atrapie. Chyba z po�owy lat pi��dzie-
si�tych, tak?
Dok�adnie by� to rocznik '54, jak twierdzili Tony Schoon-
dist, Curtis Wilcox i Ennis Rafferty. Mniej wi�cej. Bo kiedy
si� cz�owiek dobrze przyjrza�, to wcale nie by� rocznik '54. Ani
buick. Ani w og�le samoch�d. To by�o co�, jak mawiali�my
w czasach mojej zaprzepaszczonej m�odo�ci.
Tymczasem Ned m�wi� dalej, niemal be�kocz�c.
- Ale jest w fantastycznym stanie, wida� nawet st�d.
Ale� to by�o dziwne, Sandy! Spojrza�em do �rodka i naj-
pierw zobaczy�em tylko ten kszta�t. Bo by� przykryty brezen-
tem. Zacz��em my� okna... i us�ysza�em d�wi�k, dwa d�wi�-
ki, takie �iszszszsz, a potem stuk. Kiedy my�em okna,
brezent si� ze�lizn��! Jakby samoch�d chcia� mi si� pokaza�
albo co� w tym rodzaju? No dziwne, nie? No nie dziwne?
- Owszem, do�� dziwne - zgodzi�em si�. Opar�em czo�o
o szyb� (jak wiele razy wcze�niej) i os�oni�em oczy z obu
stron r�kami, eliminuj�c wszelkie refleksy �wiat�a, jakie mo-
g�y si� pojawi� w tym ponurym dniu. Tak, wygl�da� jak sta-
ry buick, a i owszem, stary, ale w �wietnym stanie, tak jak
powiedzia� ma�y. Ta charakterystyczna atrapa buicka z lat
pi��dziesi�tych, wed�ug mnie prawie jak z�by chromowane-
go krokodyla. Bia�e opony. Chlapacze z ty�u; jak kiedy� m�-
wili�my, �liczny jak ciasteczko z dziurk�. Kiedy si� mu przy-
gl�da�o w mroku Baraku B, mo�na by pomy�le�, �e jest
czarny. Tak naprawd� by� ciemnogranatowy.
Fabryka buicka naprawd� wytwarza�a roadmastery
w kolorze granatu nocnego nieba - Schoondist to sprawdzi�
- ale nigdy w tym konkretnym rodzaju. Lakier mia� dziwn�
p�atkowat� struktur�, jak jaki� wypieszczony i podrasowany
stary w�z.
�yjemy w strefie trz�sie� ziemi, powiedzia� Wilcox.
Odskoczy�em. Od roku le�a� ju� w ziemi, ale przem�wi�
prosto do mojego lewego ucha. On lub co� innego.
- Co si� sta�o? - spyta� Ned. - Wygl�dasz, jakby� zoba-
czy� ducha.
Prawie powiedzia�em: us�ysza�em. Ale wydusi�em tylko:
- Nic.
BUICK 8 27
- Na pewno? Podskoczy�e�.
- Przeszed� mnie dreszcz. Nic si� nie sta�o.
- Wi�c co to za samoch�d? Czyj on jest?
Co za pytanie.
- Nie wiem.
- No to dlaczego stoi w ciemno�ciach? Rany, gdybym
mia� takie stylowe cacuszko, na pewno nie trzyma�bym go
w brudnej starej szopie. - Potem co� przysz�o mu do g�owy.
- To samoch�d jakiego� przest�pcy? Dow�d w sprawie?
- Powiedzmy, �e odzyskane mienie. Kradzie� towaru. -
Tak my to nazywali�my. Nic takiego, ale jak powiedzia� nie-
gdy� Curtis, trzeba tylko jednego gwo�dzia, �eby powiesi�
kapelusz.
- Jakiego towaru?
- Benzyny za siedem dolar�w. - Nie potrafi�em mu po-
wiedzie�, kto j� nala�.
- Siedem dolar�w? Tylko tyle?
- Hm. Trzeba tylko jednego gwo�dzia, �eby powiesi� ka-
pelusz.
Spojrza� na mnie zdziwiony. Sta�em i nic nie m�wi�em.
- Mo�emy tam wej��? - spyta� wreszcie. - Przyjrze� si�
mu z bliska?
Opar�em czo�o o szk�o i odczyta�em temperatur� na zwi-
saj�cym z belki termometrze, okr�g�ym i bladym jak tarcza
ksi�yca. Tony Schoondist kupi� go w Statler, p�ac�c z w�as-
nej kieszeni zamiast ze �wiec�cej pustkami kasy Jednostki D.
A ojciec Neda powiesi� go na gwo�dziu wbitym w belk�, jak
kapelusz.
Cho� tu, gdzie stali�my, temperatura musia�a wynosi� co
najmniej plus trzydzie�ci, a wszyscy wiedz�, �e w dusznych
szopach i stodo�ach jest jeszcze gor�cej, wielka czerwona
strza�ka termometru sta�a twardo pomi�dzy jedynk� a dw�j-
k� w liczbie 12.
- Nie teraz - powiedzia�em.
- Dlaczego? - A potem, jakby sobie zda� spraw�, �e za-
brzmia�o to niegrzecznie, mo�e nawet bezczelnie: - Co si�
sta�o?
- Teraz nie jest bezpiecznie.
Przygl�da� mi si� przez kilka sekund. Zainteresowanie
i weso�a ciekawo�� powoli si� ulatnia�y, i znowu sta� si�
ch�opcem, kt�rego tak cz�sto widywa�em, odk�d zacz�� do
nas przychodzi�, tym ch�opcem, kt�rego najwyra�niej ujrza-
28 STEPHEN KING
�em w dniu, kiedy przyj�li go do Pitt. Ch�opcem siedz�cym
na �awce dla palaczy ze �zami tocz�cymi si� po policzkach,
chc�cym zrozumie� to, co chc� zrozumie� wszystkie dzieci
�wiata, kiedy kto� kochany nagle zostanie porwany ze sceny:
dlaczego to si� sta�o, dlaczego to spotka�o w�a�nie mnie, czy
jest jaka� przyczyna, czy te� to tylko wariacka ruletka? Czy
to ma jakie� znaczenie, co mam z tym zrobi�? A je�li nie ma,
to jak mam to znie��?
- Czy chodzi o mojego ojca? - spyta�; - Czy to samo-
ch�d taty?
Mia� przera�aj�c� intuicj�. Nie, to nie samoch�d jego oj-
ca... jakby m�g� by�, skoro w og�le nie by� samochodem?
Tak, to by� samoch�d jego ojca. I m�j... Huddie Royera...
Tony'ego Schoondista... Ennisa Rafferty'ego. Ennisa chyba
najbardziej. Ennisa w taki spos�b, z jakim my nie mogli�my
si� r�wna�. Ned spyta�, do kogo nale�a� ten samoch�d, a ja
przypuszcza�em, �e w�a�ciwa odpowied� brzmi: do Jednost-
ki D, policji stanu Pensylwania. Nale�a� do wszystkich poli-
cjant�w, dawnych i obecnych, kt�rzy wiedzieli, co chowa-
my w Baraku B. Ale przez wszystkie lata, jakie buick
sp�dzi� pod nasz� opiek�, by� szczeg�ln� w�asno�ci� To-
ny'ego i ojca Neda. To oni byli jego kuratorami, Znawcami
Roadmastera.
- Nie do ko�ca - odrzek�em ze �wiadomo�ci�, �e waha-
�em si� zbyt d�ugo. - Ale tw�j ojciec o nim wiedzia�.
- O czym tu wiedzie�? A mama te� wiedzia�a?
- Teraz nie wie o nim nikt z wyj�tkiem nas.
- Czyli Jednostki D.
- Tak. I tak pozostanie. - W r�ku mia�em papierosa,
cho� ledwie pami�ta�em, �e go zapali�em. Rzuci�em go na as-
falt i zdepta�em. - To nasza sprawa.
Wzi��em g��boki wdech.
- Ale je�li naprawd� chcesz wiedzie�, powiem ci. Teraz
jeste� jednym z nas... wystarczaj�co, �eby si� wmiesza�
w sprawy rz�du. - To tak�e by�o powiedzonko jego ojca,
a takie powiedzonka �atwo si� do cz�owieka przyklejaj�. -
Mo�esz tam nawet wej�� i popatrze�.
- Kiedy?
- Gdy temperatura si� podniesie.
- Nie rozumiem. Co tu ma do rzeczy temperatura?
- Dzi� ko�cz� o trzeciej - powiedzia�em i wskaza�em
�awk�. - Spotkajmy si� tutaj, je�li nie b�dzie pada�. Gdy b�-
BUICK 8 29
dzie, p�jdziemy na g�r� albo do knajpy, je�li b�dziesz g�od-
ny. Tw�j ojciec chcia�by, �eby� si� dowiedzia�.
Czy rzeczywi�cie? Tak naprawd� nie mia�em poj�cia. Ale
ch��, �eby mu powiedzie�, by�a na tyle silna, �eby uj�� za
przeczucie, mo�e nawet za bezpo�rednie przes�anie z za�wia-
t�w. Nie jestem religijny, ale troch� wierz� w takie sprawy.
I znowu pomy�la�em o tym, �e co ci� nie zabije, to ci� uleczy,
i �e ciekawemu kotu trzeba da� satysfakcj�.
Czy wiedza naprawd� satysfakcjonuje? Z mojego do-
�wiadczenia wynika, �e rzadko. Ale nie chcia�em, �eby Ned
wyjecha� do Pitt we wrze�niu taki, jaki by� w lipcu, kiedy je-
go wrodzony pogodny nastr�j pojawia� si� i znika� jak �wia-
t