4080

Szczegóły
Tytuł 4080
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4080 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4080 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4080 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEPHEN KING Buick 8 Prze�o�y�a Maciejka Mazan Tytu� orygina�u: FROM A BUICK EIGHT Copyright � 2002 by Stephen King All Rights Reserved Ilustracja na ok�adce: Jacek Kopalski Redakcja: Jacek Ring Redakcja techniczna: Jolanta Trzci�ska Korekta: Dorota Wojciechowska �amanie: EwaW�jcik ISBN 83-7337-295-4 Warszawa 2003 Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7 Druk i oprawa: Drukarnia Naukowo-Techniczna Sp�ka Akcyjna 03-828 Warszawa, ul. Mi�ska 65 Dla Surendry i Geety Patel�w DZI�: Sandy Rok po �mierci Curta Wilcoxa jego syn zacz�� bardzo cz�sto przychodzi� do barak�w, ale to naprawd� bardzo, lecz nikt mu nie kaza� spada� ani nie spyta�, czego tu znowu, do cholery, szuka. Rozumieli�my, o co mu chodzi - chcia� mie� kontakt ze wspomnieniami o ojcu. Gliny si� dobrze znaj� na psychologii �a�oby; wi�kszo�� nas pozna�a temat le- piej, ni�by chcia�a. By� to ostatni rok Neda Wilcoxa w szkole w Statler. Mu- sia� zrezygnowa� z gry w dru�ynie futbolowej; kiedy nadesz�a pora wyboru, zdecydowa� si� na Jednostk� D. Ci�ko poj��, �e ch�opak to zrobi�, �e przed�o�y� har�w� za darmo nad pi�tkowe mecze i sobotnie imprezy, ale tak w�a�nie si� sta�o. Chyba nikt z nas z nim o tym nie rozmawia�, ale szanowali- �my go za to. Uzna�, �e pora sko�czy� z zabaw� i tyle. Decy- zja cz�sto ponad si�y doros�ych facet�w. A Ned j� podj��, nie mog�c jeszcze legalnie kupi� sobie drinka ani paczki fajek. Ojciec by�by chyba z niego dumny. Nie chyba, na pewno. Zwa�ywszy na to, jak cz�sto si� pl�ta� po okolicy, w ko�- cu chyba musia� si� dowiedzie�, co jest w Baraku B i spyta� kogo�, co to i co tam robi. Prawdopodobnie pad�oby na mnie, poniewa� by�em najbli�szym przyjacielem jego ojca. Przynajmniej w�r�d ch�opak�w z policji stanowej. Mo�e na- wet czeka�em, a� tak si� stanie. Co ci� nie zabije, to ci� wyle- czy, jak to kiedy� m�wili. Niech ten kot dostanie solidn� dawk� satysfakcji. To, co spotka�o Curtisa Wilcoxa, by�o ca�kiem zwyczaj- ne. Odebra� mu �ycie zas�u�ony miejscowy pijak, kt�rego 8 STEPHEN KING Curt dobrze zna� i kt�rego aresztowa� z sze�� czy osiem razy. Ten pijak, Bradley Roach, nie chcia� nikomu zrobi� krzyw- dy; pijacy rzadko tego chc�. Co, oczywi�cie, nie przeszka- dza, �e ma si� ochot� da� im takiego kopa w t� zalan� dup�, �eby dolecieli na drug� wie�. Pod koniec pewnego upalnego lipcowego popo�udnia ro- ku zero jeden Curtis zatrzyma� si� przy jednej z tych wielkich ci�ar�wek na osiemnastu ko�ach, kt�ra zjecha�a z czteropa- sm�wki, bo jej kierowca zamarzy� o domowym �are�ku, za- miast uda� si� do kolejnego Burger Kinga czy Taco Bell. Curt zaparkowa� na asfalcie przed opuszczon� stacj� Jenny przy skrzy�owaniu drogi stanowej 32 z szos� Humboldta - innymi s�owy, w tym samym miejscu, w kt�rym w naszej cz�- �ci wszech�wiata przed laty pojawi� si� ten cholerny stary buick roadmaster. Mo�ecie to nazwa� zbiegiem okoliczno- �ci, ale ja jestem glin� i nie wierz� w zbiegi okoliczno�ci, tyl- ko w �a�cuchy wydarze�, kt�re robi� si� coraz d�u�sze i s�ab- sze, a� przerwie je pech lub zwyk�a ludzka pod�o��. Ojciec Neda ruszy� za t� ci�ar�wk�, bo mia�a oderwan� �at�. Przeje�d�aj�c, zauwa�y�, �e za tyln� opon� furkocze pa- smo gumy jak wielka czarna wst��ka. Mn�stwo niezale�- nych kierowc�w je�dzi na �atanych oponach, bo ceny no- wych s� takie, �e po prostu inaczej si� nie da, i czasami �aty si� odklejaj�. Ci�gle sieje widzi porozrzucane na ca�ej auto- stradzie, na asfalcie albo zepchni�te na pobocze jak wylinki gigantycznych czarnych w�y. Niebezpiecznie jest jecha� za takim z odklejaj�c� si� �at�, zw�aszcza na dwupasm�wce w rodzaju SR 32, �adnej, lecz zaniedbanej szosie pomi�dzy Rocksburg i Statler. Taka �ata jest na tyle du�a, �e mo�e roz- bi� przedni� szyb� jakiemu� nieszcz�snemu go�ciowi. A na- wet je�li nie wybije, mo�e wystraszy� kierowc� tak, �e wpad- nie do rowu, na drzewo albo do strumienia Redfern, kt�ry biegnie r�wniutko wzd�u� szosy prawie przez dwana�cie ki- lometr�w. Curt w��czy� koguta i kierowca grzecznie zjecha� na po- bocze. Curt zatrzyma� si� tu� za nim, najpierw po��czywszy si� z dyspozytorni�. Wyja�ni� przyczyny postoju i zaczeka�, a� Shirley potwierdzi, �e przyj�a meldunek. Nast�pnie wy- siad� i poszed� do ci�ar�wki. Gdyby podszed� dok�adnie pod okno, z kt�rego wychy- la� si� kierowca, nadal chodzi�by po naszej planecie. Ale on zatrzyma� si�, �eby popatrze� na �at� na tylnym zewn�trz- BUICK 8 9 nym kole, a nawet mocno za ni� szarpn��, �eby sprawdzi�, czy da si� oderwa�. Kierowca widzia� to, co p�niej zezna�. To, �e Curt si� zatrzyma� przy oponie, by�o przedostatnim ogniwem w �a�cuchu, kt�ry zaprowadzi� jego syna do Jed- nostki D i w��czy� w nasze szeregi. Ostatnim ogniwem by� wed�ug mnie Bradley Roach, kt�ry pochyli� si�, �eby wyj�� kolejny browar z sze�ciopaka na pod�odze jego starego bui- cka regala (nie tego buicka, tylko innego - tak, zabawne, �e kiedy si� wspomina wypadki i romanse, wszystkie wydarze- nia uk�adaj� si� jak planety na astrologicznym wykresie). Nie min�a minuta, a Nedowi Wilcoxowi i jego siostrom za- brak�o tatusia, a Michelle Wilcox - m�a. Niezbyt d�ugo po pogrzebie ch�opak Curta zacz�� si� po- kazywa� w Jednostce D. Tamtej jesieni przychodzi�em na zmian� od trzeciej do jedenastej (albo tylko po to, �eby sprawdzi�, co si� dzieje; jak si� ju� jest w tym kieracie, trudno si� z niego wyrwa�) i na og� pierwsz� osob�, kt�r� widzia- �em, by� ten ma�y. Jego koledzy byli na boisku im. Floyda B. Clouse'a za szko��, grali, atakowali �wiczebne manekiny i przybijali sobie pi�tki, a Ned tymczasem stercza� samotnie na trawniku przed barakami, opatulony w zielono-z�ot� szkoln� marynark� i grabi� suche li�cie na wielkie sterty. Ma- cha� do mnie r�k�, a ja do niego -jak si� masz, synu. Czasa- mi, gdy zaparkowa�em, przychodzi�em do niego i razem ga- w�dzili�my. On opowiada� mi na przyk�ad, co m�drego zrobi�y ostatnio jego siostry, i �mieli�my si�, ale nawet kiedy si� �mia�, mo�na by�o pozna�, jak je kocha. Czasami wcho- dzi�em tylnymi drzwiami i pyta�em Shirley, co s�ycha�. Bez Shirley Pasternak wszyscy policjanci w zachodniej Pensylwa- nii b��kaliby si� jak dzieci we mgle - i nie ma w tym �adnej przesady. Jak przysz�a zima, Ned uwija� si� z od�nie�ark� na par- kingu, gdzie funkcjonariusze zatrzymywali swoje prywatne samochody. Za nasz parking odpowiadaj� bracia Dadier, dwa miejscowe cwaniaczki, ale Jednostka D znajduje si� w krainie amisz�w, na skraju Short Hills, i kiedy jest burza, wiatr nawiewa �nieg na parking niemal natychmiast po prze- je�dzie p�ugu. Ten nawiany �nieg wygl�da wed�ug mnie jak ogromne bia�e �ebra. W ka�dym razie Ned si� nim zajmo- wa�. Zjawia� si� - nawet je�li by�o minus trzyna�cie, a od wzg�rz nadal wia� wiatr - ubrany w kombinezon z zielono- 10 STEPHEN KING -z�ot� marynark�, w przydzia�owych policyjnych r�kawicach ze sk�rzan� lam�wk� i w goglach. Macha�em do niego, a on odmachiwa� i dalej wci�ga� smugi �niegu w od�nie�ark�. P�niej wpada� na kaw� albo kubek gor�cej czekolady. Lu- dzie zagl�dali i zagadywali go, pytali o szko�� i czy trzyma bli�niaczki w ryzach (w zimie roku zero jeden dziewczynki mia�y jakie� dziesi�� lat). Pytali, czy jego mamie czego� nie potrzeba. Czasami nawet ja si� w��cza�em, je�li nikt mi nie siedzia� na g�owie i je�li nie mia�em za du�o papierkowej ro- boty. Nikt nie m�wi� o jego ojcu; wszyscy o nim m�wili. Ro- zumiecie. Tak naprawd� grabienie li�ci i dbanie o to, �eby �nieg nie zasypa� parkingu, nale�a�o do Arky'ego Arkaniana. Arky by� str�em. Ale by� tak�e jednym z nas i nigdy si� nie w�cie- ka�, kiedy kto� wchodzi� na jego teren. Je�li chodzi o od�nie- �anie, r�k� dam sobie uci��, �e Arky na kolanach dzi�kowa� Bogu za Neda. Stukn�a mu wtedy sze��dziesi�tka, na pew- no, i dni �wietno�ci mia� ju� za sob�. Podobnie jak dni, gdy m�g� sp�dzi� na dworze p�torej godziny przy temperaturze minus dziesi�� (minus dwadzie�cia pi��, je�li doliczy� wiatr) i prawie tego nie poczu�. A potem ma�y przyklei� si� do Shirley, czyli formalnie funkcjonariusz ��czno�ciowej Pasternak. Zanim nadesz�a wiosna, Ned zacz�� coraz cz�ciej przesiadywa� w jej ma�ej klitce z telefonami, TDD (urz�dzeniami telefonicznymi dla g�uchych), tablic� lokalizacji (znan� te� jako D-mapa) oraz komputerow� konsolet�, kt�ra jest samym �rodkiem tego ma�ego �wiatka pod wysokim napi�ciem. Shirley pokaza�a mu telefony (najwa�niejszy jest czerwony, nasz odpowiednik 911). Wyja�ni�a, �e sprz�t namierzaj�cy trzeba sprawdza� raz w tygodniu i jak si� to robi, i �e trzeba codziennie po- twierdza� grafik przydzia��w, �eby wiedzie�, kto patroluje szosy Statler, Lassburga i Pugus City, kto ma dy�ur w s�dzie lub jest wolny. - �ni mi si� w koszmarach, �e straci�am funkcjonariusza i wcale o tym nie wiem - pods�ucha�em raz, jak m�wi Nedowi. - Czy to si� kiedy� sta�o? - spyta� Ned. - Zgubili�cie ko- go�? - Raz. Zanim tu zacz�am pracowa�. Patrz, zrobi�am ci odbitk� kod�w wezwa�. Teraz nie musimy ich ju� u�ywa�, ale wszyscy to robi�. Je�li chcesz pracowa� w dyspozytorni, musisz je pozna�. BUICK 8 11 Potem wr�ci�a do czterech g��wnych czynno�ci, jeszcze raz wymieniaj�c je od pocz�tku: potwierdzi� lokalizacj�, po- twierdzi� rodzaj wypadku, potwierdzi� rodzaj obra�e�, je�li istniej�, i potwierdzi� miejsce pobytu najbli�szego wolnego funkcjonariusza. Lokalizacja, wypadek, obra�enia, funkcjo- nariusz, oto jej mantra. Pomy�la�em: nied�ugo b�dzie tu pracowa�. Shirley chce go przyuczy�. Nie przejmuje si�, �e pu�kownik Teague albo kto� ze Scranton mo�e tu wej�� i przy�apa� go, jak wykonu- je za ni� prac�, Shirley chce go przyuczy�. I co powiecie, nie min�� tydzie�, a ma�y zasiada� przy biurku funkcjonariusz ��czno�ciowej Pasternak w dyspozy- torni, najpierw tylko wtedy, gdy Shirley lecia�a do �azienki, ale potem zostawa� tam na coraz d�u�ej, a Shirley robi�a ka- w�, a nawet wychodzi�a zapali�. Kiedy ma�y po raz pierwszy zobaczy�, �e widz�, jak sie- dzi tam zupe�nie sam, podskoczy� i wyszczerzy� si� w fa�szy- wym u�miechu, jak ch�opak, kt�rego matka wesz�a niespo- dziewanie do pokoju, kiedy on nie zd��y� wyj�� r�ki spod bluzki dziewczyny. Skin��em mu g�ow� i polecia�em przed siebie zaj�ty swoimi sprawami, udaj�c, �e nic mnie to nie ob- chodzi. Shirley odda�a zarz�dzanie dyspozytorni� ch�opako- wi, kt�ry musia� si� goli� najwy�ej trzy razy w tygodniu, po drugiej stronie tego ustrojstwa by� prawie tuzin facet�w, ale ja nawet nie zwolni�em kroku. Nadal rozmawiali�my o jego ojcu - Shirley i Arky, no i ja, i pozostali, z kt�rymi Curtis Wilcox s�u�y� ponad dwadzie�cia lat. Nie zawsze m�wi si� ustami. Czasami to, co pada z twoich ust, w og�le nie ma znaczenia. Trzeba si� uwiarygodni�. Ale kiedy zszed�em mu z oczu, zatrzyma�em si�. Stan�- �em. Zacz��em nas�uchiwa�. Shirley Pasternak sta�a z paru- j�cym styropianowym kubkiem po przeciwnej stronie poko- ju, ko�o okien wychodz�cych na autostrad�, i patrzy�a na mnie. Obok niej sta� Phil Candleton, kt�ry w�a�nie si� od- meldowa� i ju� si� przebra� w cywilne �achy. On tak�e patrzy� w moim kierunku. W dyspozytorni zatrzeszcza�o radio. - Statler, tu dwunastka - powiedzia� g�os. Radio znie- kszta�ca, ale i tak potrafi� rozpozna� moich ludzi. To by� Eddie Jacubois. - Tu Statler, m�w - odpowiedzia� Ned. Idealnie spokoj- ny. Je�li si� ba�, �e da cia�a, nie by�o tego s�ycha�. 12 STEPHEN KING - Statler, mam tu volkswagena jett�, numer rejestracyj- ny 14-0-7-3-9 Fokstrot, P-A, zatrzyma� si� na szosie 00. Po- trzebuj� 10-28, odbi�r. Shirley ruszy�a do dyspozytorni bardzo szybkim krokiem. Troch� kawy wychlupn�o jej z kubka. Wzi��em j� za �okie�, zatrzyma�em. Eddie Jacubois by� w terenie, w�a�nie zatrzy- ma� jett� za jakie� wykroczenie - logika podpowiada�a, �e za przekroczenie pr�dko�ci - i chcia� wiedzie�, czy samoch�d lub jego w�a�ciciel figuruj� w policyjnych rejestrach. Chcia� to wiedzie�, bo zamierza� wysi��� i zbli�y� si� do jetty. Chcia� to wiedzie�, bo mia� zawlec sw�j ty�ek na lini� ognia, tak jak ka�dego dnia. Czy jetta zosta�a skradziona? Czy w ci�gu ostatnich sze�ciu miesi�cy by�a zamieszana w jaki� wypadek? Czy jej w�a�ciciel stan�� przed s�dem oskar�ony o przemoc wzgl�dem wsp�ma��onka? Czy do kogo� strzeli�? Czy kogo� okrad� lub zgwa�ci�? Czy nie p�aci� za parkowanie? Eddie mia� prawo dowiedzie� si� tych rzeczy, je�li znaj- dowa�y si� w bazie danych. Ale Eddie mia� tak�e prawo si� dowiedzie�, dlaczego ucze� liceum powiedzia� do niego: �Tu Statler, m�w". Pomy�la�em, �e to zale�y od Eddiego. Gdyby spyta�: �Gdzie, do cholery, jest Shirley", pu�ci�bym jej �o- kie�. Ale gdyby mu to zwisa�o, chcia�em sprawdzi�, co zrobi ma�y. Jak to zrobi. - Dwunastka, czekaj na odpowied�. - Je�li Ned spoci� si� z wra�enia, nie by�o tego s�ycha� w jego g�osie. Odwr�ci� si� do monitora komputera i wpisa� Uniscope, wyszukiwar- k� u�ywan� przez pensylwa�sk� policj�. Uderza� w klawisze gwa�townie, lecz bez pomy�ek, potem wcisn�� enter. Nast�pi�a chwila ciszy, w kt�rej Shirley i ja stali�my ra- mi� w rami�, milcz�c i modl�c si� w doskona�ym unisono. Modlili�my si�, �eby dzieciaka nie sparali�owa�o, �eby nagle nie zerwa� si� z krzes�a i nie rzuci� do drzwi, �eby wys�a� w�a- �ciwy kod do w�a�ciwego miejsca. To by�a d�uga chwila. Pami�tam, �e z zewn�trz dobiega� krzyk ptaka i z bardzo da- leka pomruk samolotu. By� to czas, w kt�rym mo�na pomy- �le� o tych �a�cuchach wypadk�w, jakie niekt�rzy uparcie nazywaj� zbiegami okoliczno�ci. Jeden z tych �a�cuch�w przerwa� si�, gdy ojciec Neda umar� na szosie 32; teraz mie- li�my drugi, dopiero si� formuj�cy. Eddie Jacubois - nigdy nie by� z niego orze� - po��czy� si� z Nedem Wilcoxem. Za nim, o jedno ogniwo dalej w nowym �a�cuchu, znajdowa� si� volkswagen jetta. I kto�, kto go prowadzi�. BUICK 8 13 A potem: - Dwunastka, tu Statler. - Dwunastka. - Jetta jest zarejestrowana na nazwisko William Kirk Frady z Pittsburgha. Dotychczas... eee... zaczekaj... Zrobi� pauz� po raz pierwszy; s�ysza�em gwa�towny sze- lest papieru, gdy szuka� kartki, kt�r� da�a mu Shirley, tej z kodami. Znalaz� j�, odczyta�, odrzuci� z cichym pomru- kiem zniecierpliwienia. Eddie przeczeka� to cierpliwie w ra- diowozie oddalonym o dwadzie�cia kilometr�w. M�g� pa- trze� na bryczki amisz�w lub wiejski dom, w kt�rym zas�ona we frontowym oknie by�a powieszona uko�nie na znak, �e w domu znajduje si� c�rka na wydaniu - albo ponad za- mglonymi wzg�rzami Ohio. Ale tak naprawd� nie widzia� nic z tych rzeczy. Widzia� jedynie - i to wyra�nie - ciemn� sylwetk� za kierownic�. Kim by� kierowca? Bogaczem? Bie- dakiem? �ebrakiem? Z�odziejem? Wreszcie Ned to powiedzia�, co by�o strza�em w dziesi�tk�. - Dwunastka, Frady trzykrotnie prowadzi� w stanie wskazuj�cym. Pijak, oto kim by� kierowca jetty. Mo�e nie by� w tej chwili pijany, ale je�li przekroczy� pr�dko��, prawdopodo- bie�stwo by�o du�e. - Rozumiem. - Idealne opanowanie. - Jak wa�no��? Chcia� wiedzie�, czy kierowca mia� wa�ne prawo jazdy. - Eee... - Ned wpatrzy� si� gor�czkowo w bia�e literki na b��kitnym ekranie. Przed tob�, ma�y, przed tob�, nie widzisz? Wstrzyma�em oddech. A potem: - Potwierdzam, dwunastka, oddali mu je trzy miesi�ce temu. Wypu�ci�em wstrzymywane powietrze. Shirley zrobi�a to samo. Eddie te� mia� powody odetchn��. Frady nie z�ama� prawa, a to znaczy�o, �e raczej nie b�dzie �wirowa�. Przynaj- mniej tak jest w wi�kszo�ci sytuacji. - Dwunastka przyst�puje do czynno�ci - nada� Eddie. - Jak mnie s�yszysz? - S�ysz� ci� dobrze, dwunastka przyst�puje do czynno- �ci, czekam - odpowiedzia� Ned. Us�ysza�em klikni�cie i g�o- �ne, dr��ce westchnienie. Skin��em g�ow� Shirley, kt�ra ru- szy�a do dyspozytorni. Potem podnios�em r�k� i otar�em czo�o. Wcale si� nie zdziwi�em, �e by�o mokre od potu. 14 STEPHEN KING - Jak leci? - spyta�a Shirley g�osem r�wnym i zwyczaj- nym, daj�c do zrozumienia, �e wed�ug niej na wszystkich frontach panuje spok�j. - Zg�osi� si� Eddie Jacubois - powiedzia� Ned. - Jest 10-27. - W normalnym j�zyku oznacza�o to zameldowanie si� dyspozytorowi. Je�li jeste� z policji stanowej, to wiesz, �e oznacza to tak�e zwr�cenie si� do dyspozytora w sprawie ja- kiego� wykroczenia, w dziewi�ciu przypadkach na dziesi��. Teraz g�os Neda nie by� a� tak spokojny, ale co z tego? Pora by�a akurat odpowiednia na odrobin� dygotu. - Ma jakiego� faceta w jetcie na autostradzie 99. Pora- dzi�em sobie. - Opowiedz, jak to by�o. Wszystko, co powiedzia�e�. Krok po kroku. I jak najszybciej. Poszed�em w swoj� stron�. Phil Candleton zatrzyma� mnie przy drzwiach mojego gabinetu. Skin�� g�ow� w stron� dyspozytorni. - Jak ma�y sobie poradzi�? - Nie�le - odpar�em i min��em go. Nie zdawa�em sobie sprawy, �e nogi mi omdla�y, dop�ki nie usiad�em i nie po- czu�em, �e dygocz�. Jego siostry, Joan i Janet, by�y identycznymi bli�niaczka- mi. Mia�y siebie, a ich matka mia�a w nich odrobin� swojego zmar�ego m�czyzny: niebieskie, nieco sko�ne oczy Curtisa, jego jasne w�osy, pe�ne usta (w klasowej kronice pod nazwi- skiem Curta widnia�a ksywka �Elvis"). Michelle mia�a te� swojego m�czyzn� w synu, gdzie podobie�stwo by�o jeszcze bardziej uderzaj�ce. Wystarczy�oby doda� kurze �apki wo- k� oczu i Ned m�g�by uchodzi� za w�asnego ojca, kiedy po raz pierwszy przyszed� do Jednostki D. To mia�y one. A Ned mia� nas. Pewnego kwietniowego dnia przyszed� do barak�w z wielkim promiennym u�miechem. Wygl�da� z nim m�odziej i wr�cz rozbrajaj�co. Ale pami�tam, jak pomy�la�em, �e wszyscy robimy si� m�odsi i rozbrajaj�cy, kiedy u�miechamy si� tak naprawd� ^ u�miechem, kt�ry si� pojawia, gdy jeste- �my szczerze szcz�liwi, a nie tylko wtedy, gdy usi�ujemy gra� w jak�� g�upi� towarzysk� gr�. Tamtego dnia mnie to uderzy�o, poniewa� Ned nie u�miecha� si� cz�sto. A ju� na pewno nie a� tak. Nie s�dz�, �ebym wcze�niej to dostrzeg�, BUICK 8 15 bo by� uprzejmy, kontaktowy i dowcipny. Innymi s�owy, mi- �o go by�o mie� przy sobie^T�-jego �mierteln� powag� za- uwa�a�o si� dopiero w tych rzadkich chwilach, gdy widzia�o si� jego promienny u�miech. Stan�� na �rodku pokoju i od razu wszystkie rozmowy ucich�y. Trzyma� w r�ku jak�� kartk�. U g�ry mia�a skom- plikowany z�oty znak. - Pitt! - powiedzia�, trzymaj�c kartk� w obu r�kach jak puchar olimpijski. - Dosta�em si� do Pitt, ch�opaki! I dali mi stypendium! Prawie pe�ne! Wszyscy zacz�li klaska�. Shirley poca�owa�a go g�o�no w usta, a dzieciak zaczerwieni� si� a� po szyj�. Huddie Royer tego dnia mia� wolne, kr�ci� si� po posterunku i j�cza� o ja- kiej� sprawie, w kt�rej musia� zeznawa�, ale wyszed� i wr�ci� z torb� ciastek L'il Debbie. Arky otworzy� automat z napo- jami i zacz�a si� impreza. Trwa�a tak z p� godziny, nie wi�- cej, ale by�a fajna do ostatniej chwili. Wszyscy �ciskali Nedo- wi r�k�, pismo z Pitt w�drowa�o wok� pokoju (zrobi�o chyba ze dwie rundy), a paru ch�opak�w, kt�rzy byli w do- mu, wpad�o do nas tylko po to, �eby pogada� z ma�ym i mu pogratulowa�. Po czym, oczywi�cie, prawdziwy �wiat znowu da� o sobie zna�. W zachodniej Pensylwanii panuje spok�j, ale nie mar- twy. W Pogus City wybuch� po�ar (Pogus City to mniej wi�- cej takie miasto, jak ja jestem arcyksi��� Ferdynand), a na autostradzie 20 wywr�ci�a si� bryczka amisz�w. Amisze trzymaj� g��wnie ze sob�, ale w takich sprawach ch�tnie przyjmuj� pomoc z zewn�trz. Ko� nie ucierpia�, co by�o sen- sacj�. Najgorsze numery z bryczkami wydarzaj� si� w pi�t- kowe i sobotnie noce, kiedy m�odziaki w czerni maj� tenden- cj� do upijania si� za stodo��. Czasami prosz� �osob� �wiatow�", �eby kupi�a im butelk� albo skrzynk� piwa Iron City, a czasami pij� w�asne wynalazki, dos�ownie morderczy bimber z kukurydzy, kt�rym nie pocz�stowa�bym najgorsze- go wroga. To tylko cz�� krajobrazu; tak wygl�da nasz �wiat i na og� nam si� podoba, ��cznie z amiszami, ich wielkimi schludnymi farmami i pomara�czowymi tr�jk�tami na ty- �ach ma�ych schludnych bryczek. I zawsze jest jaka� papierowa rob�tka, jak zwykle sterty podw�jnych i potr�jnych egzemplarzy. Z ka�dym rokiem robi si� coraz gorzej. Teraz w og�le ju� nie rozumiem, po ja- k� choler� by�o mi to dow�dcze stanowisko. Kiedy Tony 16 STEPHEN KING Schoondist mi je zaproponowa�, podda�em si� testowi, kt�ry zrobi� ze mnie sier�anta, wi�c przypuszczam, �e o co� mi chodzi�o, ale ostatnio jako� mi trudno to sobie przypomnie�. Oko�o sz�stej wyszed�em na zaplecze, �eby zapali�. Ma- my tam �awk� z widokiem na parking. Za parkingiem roz- ci�ga si� bardzo �adny teren. Ned Wilcox siedzia� na �awce z pismem z Pitt, a po twarzy p�yn�y mu �zy. Spojrza� na mnie i odwr�ci� g�ow�, ocieraj�c oczy r�k�. Usiad�em obok, pomy�la�em, czyby nie po�o�y� mu d�o- ni na ramieniu, ale nie po�o�y�em. Kiedy si� my�li o czym� takim, zwykle wydaje si� sztuczne. Tak mi si� zdaje. Nie o�e- ni�em si�, a to, co wiem o dzieciach, mo�na zapisa� na �ebku od szpilki i jeszcze zostanie miejsce na Ojcze Nasz. Zapali- �em papierosa i pali�em go przez jaki� czas. - Wszystko w porz�dku, Ned - powiedzia�em w ko�cu. Tylko to mi przysz�o do g�owy; nie mia�em poj�cia, co chc� przez to powiedzie�. - Wiem - odpar� natychmiast zd�awionym g�osem ozna- czaj�cym �nie b�d� p�aka�" i zaraz, niemal jakby by� to ci�g dalszy zdania, nast�pi�a kontynuacja: - Wcale, �e nie. Kiedy us�ysza�em te s�owa, dopiero do mnie dotar�o, jak bardzo cierpi. Co� go z�era�o od �rodka. By� to zwrot, kt�re- go ju� dawno si� oduczy�, �eby nikt go nie bra� za buraka z okr�gu Statler, wie�niaka je�d��cego furgonetk� i mieszka- j�cego w jakim� Patchin czy Pogus City. Nawet jego siostry, m�odsze o osiem lat, pewnie ju� nie m�wi�y �wcale, �e nie", i mniej wi�cej z tego samego powodu. Pali�em w milczeniu. Na przeciwleg�ym kra�cu parkingu ko�o sterty soli do posypywania szosy sta�o kilka drewnia- nych budynk�w, kt�re nale�a�o albo wyremontowa�, albo zburzy�. Kiedy� znajdowa�o si� tu pogotowie drogowe. Dzie- si�� lat temu w�adze okr�gu przenios�y p�ugi, buldo�ery i wal- ce drogowe jakie� dwa kilometry dalej do nowego budynku z ceg�y, kt�ry wygl�da� jak wi�zienie. Zosta�a tutaj tylko jed- na wielka sterta soli (kt�r� po troszku zu�ywali�my, garstka po garstce - dawno, dawno temu ta sterta wygl�da�a jak g�- ra) i kilka rozchwianych drewnianych cha�up. Jedn� z nich by� Barak B. Czarne litery nad drzwiami - takimi szerokimi gara�owymi drzwiami, kt�re podnosz� si� na prowadnicach - sp�owia�y, lecz nadal dawa�y si� odczyta�. Czy my�la�em o buicku roadmasterze, kt�ry znajdowa� si� w �rodku, kiedy tak siedzia�em obok p�acz�cego ch�opca, chcia�em go obj�� BUICK 8 17 i nie potrafi�em? Nie wiem. Mo�liwe, ale chyba nie wiemy, o ilu rzeczach tak naprawd� my�limy. Freud m�g� nawciska� ludziom mas� ciemnoty, ale nie w tym wypadku. Nie znam si� na pod�wiadomo�ci, ale cz�owiekowi w g�owie co� pulsu- je, tak jak w piersiach, i ten puls niesie nieukszta�towane my- �li w nieistniej�cym j�zyku, kt�rych przewa�nie nie potrafimy nawet odczyta�, a kt�re zwykle s� bardzo wa�ne. Ned potrz�sn�� listem. - Jemu najbardziej chcia�bym to pokaza�. To on chcia� p�j�� do Pitt, kiedy by� ma�y, ale nie by�o go sta�. To dla nie- go w og�le z�o�y�em tam papiery, rany boskie. - Po chwili szepn��: - Sandy, ale to pokr�cone. - Co powiedzia�a twoja matka, kiedy jej pokaza�e�? Wywo�a�em �miech, �zawy, ale szczery. - Nic. Zacz�a piszcze�, jakby wygra�a wycieczk� na Ber- mudy albo jaki� teleturniej. Potem si� rozp�aka�a. - Odwr�- ci� si� do mnie. �zy przesta�y ju� p�yn��, ale oczy mia� czer- wone i opuchni�te. Wcale nie wygl�da� na osiemna�cie lat. S�odki u�miech zn�w przez chwil� wyp�yn�� na powierzch- ni�. - W zasadzie zachowa�a si� na medal. Nawet Ma�e Jot- ki by�y na medal. Tak jak wy. Shirley mnie poca�owa�a... ra- ny, ciarki mnie przesz�y. Roze�mia�em si�, my�l�c, �e Shirley te� mog�a poczu� ja- kie� ciarki. Podoba� si� jej, przystojny by� z niego ch�opiec i mo�e przesz�o jej przez my�l, �e mog�aby si� zabawi� w pa- ni� Robinson. Mo�e nie, ale niewykluczone. Jej m�� znikn�� z horyzontu jakie� dwadzie�cia lat temu. U�miech Neda zblad�. - Wiedzia�em, �e mnie przyj�li, gdy tylko wyj��em to ze skrzynki. - Znowu potrz�sn�� pismem. - Po prostu jako� to poczu�em. I znowu zacz��em za nim t�skni�. Ale tak strasz- nie. - Wiem - odpar�em, cho� oczywi�cie nie mia�em poj�cia. M�j ojciec nadal �y�, �ywotny i sympatycznie cyniczny sie- demdziesi�cioczterolatek. Moja siedemdziesi�cioletnia mat- ka by�a podobna do niego i w dodatku s�odka. Ned westchn�� i spojrza� na wzg�rza. - To jego odej�cie jest takie g�upie - rzek�. - Nie b�d� m�g� nawet powiedzie� moim dzieciom, je�li w og�le b�d� je mia�, �e dziadziu� zgin�� w strzelaninie z bandytami okrada- j�cymi bank albo z kolesiami, kt�rzy usi�owali pod�o�y� bomb� w s�dzie. Nic z tych rzeczy. 2. Buick 8 18 STEPHEN KING - Nie - zgodzi�em si�. - Nic z tych rzeczy. - Nie mog� nawet powiedzie�, �e zgin�� przez w�asn� beztrosk�. By� po prostu... po prostu trafi� na pijaka i po prostu... Pochyli� si�, zacz�� rz�zi� jak staruszek, kt�rego z�apa� skurcz, i tym razem przynajmniej po�o�y�em mu r�k� na ple- cach. Tak bardzo si� stara� nie p�aka�, i to mnie ruszy�o. Tak bardzo si� stara� by� m�czyzn�, cokolwiek to znaczy dla osiemnastolatka. - Ned. Wszystko w porz�dku. Potrz�sn�� zapalczywie g�ow�. - Gdyby istnia� B�g, by�aby jaka� przyczyna - powie- dzia�. Patrzy� w ziemi�. Moja r�ka nadal spoczywa�a na jego plecach, kt�re porusza�y si� gwa�townie, jakby w�a�nie sko�- czy� wy�cig. - Gdyby istnia� B�g, przez to wszystko bieg�aby jaka� ni�. Ale nie biegnie. Przynajmniej jej nie widz�. - Je�li b�dziesz mia� dzieci, powiedz im, �e dziadek zgi- n�� na posterunku. Przyprowad� je tutaj i poka� jego nazwi- sko na tablicy, pomi�dzy innymi. Jakby mnie nie s�ysza�. - Mia�em taki sen... To koszmar. - Zamilk�, zastanawia- j�c si�, jak to opowiedzie�, potem po prostu zacz�� m�wi�. - �ni�o mi si�, �e tamto to tylko by� sen. Rozumiesz, co m�- wi�? Przytakn��em. - Budz� si� z p�aczem, rozgl�dam po pokoju i �wieci s�o�ce. �piewaj� ptaki. Jest rano. Czuj� dobiegaj�cy z parte- ru zapach kawy i my�l�: �Nic mu nie jest. O Jezu, dzi�kuj� Ci, Bo�e, mojemu staremu nic si� nie sta�o". Nie s�ysz� jego g�osu ani nic, ale po prostu wiem. I my�l�, �e to by� g�upi po- mys�, �e m�g�by i�� do jakiego� go�cia, �eby powiedzie� o odklejonej �acie, i �e go rozjecha� jaki� pijak, �e co� takiego mo�e si� najwy�ej przy�ni� w g�upim koszmarze, gdzie wszystko wydaje si� takie prawdziwe... i zaczynam wsta- wa�... czasami widz�, �e wsuwam kostki w plam� �wiat�a... nawet czuj� ciep�o... i wtedy budz� si� naprawd� i jest ciem- no, jestem okryty kocami, ale i tak mi zimno, dr�� i jest mi zimno, i wiem, �e to tamten sen by� snem. - Okropne - przyzna�em, pami�taj�c, �e kiedy by�em ma�y, mia�em w�asny odpowiednik tego snu. Chodzi�o o mo- jego psa. Chcia�em mu o tym powiedzie�, ale jednak nie zro- bi�em tego. Rozpacz rozpacz�, ale co pies, to nie ojciec. BUICK 8 19 - Nie by�oby tak �le, gdyby to mi si� �ni�o co noc. Wtedy chybabym wiedzia�, �e kawa wcale nie pachnie, �e nie jest nawet rano. Ale on nie nadchodzi... nie nadchodzi... a potem znowu jest i znowu daj� si� nabra�. Jestem taki szcz�liwy, czuj� tak� ulg�, nawet zastanawiam si�, czym by mu sprawi� przyjemno��, na przyk�ad, �eby mu kupi� na urodziny te hantle, co mu si� tak podoba�y... i wtedy si� budz�. Znowu da�em si� nabra�. Mo�e to z powodu my�li o urodzinach jego ojca, kt�rych w tym roku nie obchodzili i nigdy ju� nie b�d� obchodzi�, po jego policzkach pop�yn�y nowe �zy. - To okropne, �e tak si� daj� nabiera�. Jest tak jak wte- dy, kiedy pan Jones przyszed� i wywo�a� mnie z lekcji histo- rii, �eby mi powiedzie�, ale jeszcze gorzej. Bo kiedy si� budz� w ciemno�ciach, jestem sam. Pan Grenville... to szkolny psy- cholog... m�wi, �e czas goi wszystkie rany, ale to ju� prawie rok, a ten sen ci�gle wraca. Pokiwa�em g�ow�. Pami�ta�em, jak Pi��kilek, zastrzelo- ny pewnego listopadowego dnia przez my�liwego, sztywnia� w ka�u�y w�asnej krwi pod bia�ym niebem, gdy go znala- z�em. Bia�e niebo, zapowied� zimowego �niegu. W moim �nie, kiedy zbli�a�em si� na tyle, �eby widzie�, to by� zawsze jaki� inny pies, nie Pi��kilek, i czu�em t� sam� ulg�, dop�ki si� nie obudzi�em. A wspomnienie o Pi��kilku przypomnia�o mi przelotnie o naszej barakowej maskotce z dawnych lat. Pan Dillon, tak go nazywali�my, na cz�� szeryfa z telewizji, granego przez Jamesa Arnessa. Dobry piesek. - Znam to uczucie. - Tak? - Spojrza� na mnie z nadziej�. - Tak. B�dzie lepiej. Wierz mi, b�dzie. Ale to by� tw�j ta- ta, nie szkolny kolega albo s�siad z naprzeciwka. Ten sen mo�e si� powtarza� jeszcze przez rok. Albo nawet przez dzie- si�� lat. - To koszmar. - Nie. To pami��. - Gdyby by� jaki� pow�d... - Patrzy� na mnie �arliwie. - Cholerny pow�d. Rozumiesz? - Jasne. - Jak my�lisz, jest? ^ Chcia�em mu powiedzie�, �e nic nie wiem o powodach, tylko o �a�cuchach -jak si� tworz�, ogniwo po ogniwie, z ni- czego; jak wplataj� si� w �wiat. Czasami mo�na taki �a�cu- 20 STEPHEN KING szek chwyci� i wyci�gn�� si� z czarnej dziury. Ale na og� si� w nie wpl�tujesz. Tylko wpl�tujesz, je�li masz szcz�cie. Al- bo si� nimi dusisz, je�li ci go brak. Znowu przy�apa�em si� na tym, �e spogl�dam na Barak B. Spogl�daj�c na niego, my�la�em, �e gdybym potrafi� si� pogodzi� z tym, co sta�o w jego mrocznym wn�trzu, Ned Wilcox m�g�by si� pogodzi� z �yciem bez ojca. Ludzie mog� si� pogodzi� niemal ze wszystkim. To chyba najlepsze, co nas mo�e spotka�. Oczywi�cie to tak�e najgorsze. - Sandy? Jak my�lisz? - My�l�, �e pytasz nie tego faceta, co trzeba. Znam si� na robocie i nadziei, i odk�adaniu na ZDE. U�miechn�� si�. W Jednostce D wszyscy bardzo powa�- nie m�wili o ZDE, jakby by� to jaki� supertajny pododdzia� policji. Tak naprawd� chodzi�o o Z�ote Dni Emerytury. To chyba Huddie Royer pierwszy zacz�� o tym m�wi�. - Znam si� te� na zabezpieczaniu dowod�w, dzi�ki cze- mu �aden cwany obro�ca nie podetnie ci n�g w s�dzie, �eby� wygl�da� jak idiota. Poza tym jestem tylko kolejnym pogu- bionym ameryka�skim facetem. - Przynajmniej m�wisz prawd�. Ale czy rzeczywi�cie? Wtedy nie czu�em si� jako� szcze- g�lnie prawdom�wny; czu�em si� jak m�czyzna, kt�ry nie umie p�ywa� i spogl�da na ton�cego w g��binie ch�opca. Jeszcze raz m�j wzrok spocz�� na Baraku B. Czy tu jest zim- no? - spyta� ojciec tego ch�opca, dawno, dawno temu, w zu- pe�nie innych czasach. - Czy tu jest zimno, czy tylko mi si� wydaje? Nie, nie wydawa�o mu si�. - O czym my�lisz? - Szkoda gada� - odpar�em. - Co b�dziesz robi� latem? -Hm? - Jak sp�dzisz lato? Na pewno nie b�dzie gra� w golfa w Maine ani p�ywa� ��dk� po jeziorze Tahoe; stypendium czy nie, potrzebowa� ka�dego grosza. - Pewnie znowu Centrum Rekreacji - rzek� bez entuzja- zmu. - Pracowa�em tam w zesz�e wakacje, zanim... wiesz. Zanim jego ojciec... Kiwn��em g�ow�. - W zesz�ym tygodniu dosta�em list od Toma McClan- nahana, �e trzyma dla mnie miejsce. Co� wspomnia� o treno- waniu Ma�ej Ligi, ale to chyba tak na wabia. G��wnie b�dzie BUICK 8 21 chodzi� o machanie �opat� i rozstawianie zraszaczy, jak w zesz�ym roku. Mog� macha� �opat� i nie boj� si� ubrudzi� r�k. Ale Tom... Wzruszy� ramionami i nie sko�czy�. By� zbyt dyskretny, �eby to powiedzie�^ S� dwa rodzaje dobrze funkcjonuj�cych w pracy alkoholik�w: zbyt wredni, �eby upa��, albo tak ko- cham, �e inni chroni� ich a� do granic szale�stwa. Tom nale- �a� do tych wrednych, ostatnia ga��zka drzewa genealogicz- nego pe�nego wypasionych pracownik�w okr�gu a� po dziewi�tnaste stulecie. McClannahanowie wyprodukowali jednego senatora, dw�ch cz�onk�w Izby Reprezentant�w, p� tuzina reprezentant�w Pensylwanii i niezliczone rzesze wieprzy, kt�re si� dorwa�y do okr�gowego koryta. Tom by� niezaprzeczalnie pod�ym szefem i nie mia� �adnych ambicji, by wspi�� si� na polityczne szczyty. Lubi� komenderowa� ta- kimi ch�opakami jak Ned, kt�rych mo�na by�o wyuczy� sza- cunku i pos�usze�stwa. I oczywi�cie nigdy nie by� zadowo- lony. - Nie odpowiadaj jeszcze na ten list - poradzi�em. - Chcia�bym przedtem zadzwoni� w jedno miejsce. My�la�em, �e b�dzie si� dziwi�, ale tylko skin�� g�ow�. Patrzy�em, jak siedzi, trzymaj�c ten list na kolanach, i pomy- �la�em, �e wygl�da jak ch�opak, kt�remu odm�wiono miej- sca w wymarzonym college'u, a nie taki, kt�ry dosta� t�u- �ciutkie stypendium. Potem zmieni�em zdanie. Mo�e nie chodzi�o o odmow� miejsca na uczelni, ale w og�le w �yciu. To nie by�a prawda - to pismo z Pitt tylko to potwierdza�o - ale nie w�tpi�em, �e wtedy w�a�nie tak uwa�a�. Nie wiem, dlaczego sukces przy- gn�bia nas bardziej ni� kl�ska, ale tak jest. I pami�tajcie, �e mia� dopiero osiemna�cie lat - wiek Hamleta, je�li Hamlet w og�le istnia�. Znowu spojrza�em na Barak B, zastanawiaj�c si� nad tym czym�, co si� w nim znajdowa�o. Nikt z nas nie wiedzia� co to. Nast�pnego dnia rano zadzwoni�em do pu�kownika Tea- gue'a w Butler, gdzie znajduje si� nasza okr�gowa kwatera g��wna. Wyja�ni�em sytuacj� i zaczeka�em, a� on z kolei za- dzwoni wy�ej, pewnie do Scranton, gdzie znajduje si� pia- skownica wa�nych ch�opc�w. Nie potrwa�o d�ugo, a Teague oddzwoni� z dobrymi wie�ciami. W�wczas pogada�em z Shir- 22 STEPHEN KING ley, cho� by�a to w�a�ciwie formalno��: ojca do�� lubi�a, za synem po prostu szala�a. Kiedy Ned przyszed� do nas po szkole, spyta�em, czy nie wola�by sp�dzi� lata na uczeniu si� pracy w dyspozytorni - w dodatku za pieni�dze - zamiast s�uchaniu j�k�w i wrza- sk�w Toma McClannahana. Przez chwil� by� jakby oszo�o- miony... nawet og�uszony. Potem nagle u�miechn�� si� od ucha do ucha z zachwytem. My�la�em, �e mnie u�ciska. Gdybym tamtego wieczora naprawd� go obj��, zamiast o tym tylko my�le�, pewnie by to zrobi�. A tak tylko zacisn�� pi�ci i sykn��: - Ssssuper! - Shirley zgodzi�a si� przyj�� ci� na praktykanta, a z Bu- tler masz oficjaln� zgod�. Oczywi�cie to nie to samo co ma- chanie �opat� dla McClannahana, ale... Tym razem jednak mnie u�cisn��, �miej�c si�, i ca�kiem mi si� to spodoba�o. M�g�bym do czego� takiego przywykn��. Gdy si� odwr�ci�, zobaczy� Shirley z dwoma funkcjona- riuszami po obu stronach: Huddie Royerem i George'em Stankowskim. Wszyscy wygl�dali w tych szarych mundu- rach powa�nie jak atak serca. Huddie i George mieli kapelu- sze, od czego wydawa�o si�, �e maj� po dwa metry. - Mog�? - spyta� Ned. - Naprawd�? - Naucz� ci� wszystkiego, co umiem - odpar�a Shirley. - Tak? - odezwa� si� Huddie. - To czym si� zajmie po tym pierwszym tygodniu? Shirley szturchn�a go �okciem; trafi�a dok�adnie nad kolb� beretty. Huddie st�kn�� przesadnie i zachwia� si�. - Mam co� dla ciebie, ma�y - powiedzia� George. M�wi� cicho i mierzy� Neda spojrzeniem typu �jecha�e� setk� w strefie szpitala". Jedn� r�k� trzyma� za plecami. - Co? - spyta� Ned, troch� nerwowo pomimo wyra�nej rado�ci. Za George'em, Shirley i Huddiem zgromadzili si� inni. - Tylko �eby� nie zgubi� - doda� Huddie. Tak�e cicho i powa�nie. - No co, co? - dopytywa� si� bardziej niespokojnie ni� kiedykolwiek. George wyj�� zza plec�w ma�e bia�e pude�ko. Poda� je ch�opcu. Ned spojrza� na nie, potoczy� wzrokiem po wszyst- kich wok� i otworzy� je. W �rodku znajdowa�a si� du�a pla- stikowa gwiazda z napisem ZAST�PCA SZERYFA. BUICK 8 23 - Witaj w Jednostce D - powiedzia� George. Usi�owa� zachowa� powag� i nie m�g�. Zacz�� si� krztusi� i wkr�tce wszyscy si� ju� �miali i t�oczyli, �eby u�cisn�� Nedowi r�k�. - Bardzo �mieszne, ch�opaki - mamrota� ma�y. - Mo�na p�kn��. - U�miecha� si�, ale wydawa�o mi si�, �e znowu jest bliski �ez. Nic nie dawa� po sobie pozna�, ale to si� czu�o. My�l�, �e Shirley Pasternak te� to wyczu�a. A kiedy ma�y nas przeprosi� i poszed� do WC, odgad�em, �e chce tam si� uspokoi� albo upewni�, �e to nie sen, albo jedno i drugie. Czasami, gdy �le si� nam dzieje, otrzymujemy pomoc, na ja- k� nie liczyli�my. Ale zdarza si�, �e i to jest za ma�o. Fajnie by�o tego lata pracowa� z Nedem. Wszyscy go lu- bili, a on lubi� z nami przebywa�. A ju� szczeg�lnie lubi� te godziny sp�dzone w dyspozytorni razem z Shirley. Czasami wkuwali kody, ale g��wnie uczyli si� w�a�ciwych reakcji i za- chowania w czasie jednoczesnych zg�osze�. Ma�y szybko za- �apa�, o co chodzi, i strzela� potrzebnymi informacjami jak z karabinu maszynowego, wali� w klawisze komputera jak pianista w saloonie i w razie potrzeby ��czy� si� z innymi funkcjonariuszami, jak na przyk�ad po serii gwa�townych burz z piorunami, kt�re pod koniec czerwca przesz�y przez zachodni� Pensylwani�. Nie by�o tornada, dzi�ki Bogu, za to by� cholerny wiatr, gradobicie i pioruny. Tylko raz omal nie spanikowa�, chyba dwa dni p�niej, kiedy jeden facet, kt�ry stan�� przed magistratem okr�gu Statler, nagle sfiksowa� i zacz�� biega� w k�ko, �ci�gaj�c ciuchy i wrzeszcz�c o Jezusie Penisie. Tak go nazywa�, mam to gdzie� w aktach. Zg�osi�o si� ze czterech r�nych funkcjo- nariuszy policji stanowej, dw�ch z miejsca zaj�cia, i dw�ch, kt�rzy przylecieli tam na z�amanie karku. Kiedy Ned usi�o- wa� si� po�apa�, co z tym zrobi�, zg�osi� si� jeden funkcjona- riusz z Butler i powiedzia�, �e jest na autostradzie 99 i goni za... trzask! Po��czenie si� zerwa�o. Ned przypuszcza�, �e fa- cet skasowa� mu radiow�z i dobrze si� domy�la� (ten idiota z Butler, ��todzi�b, wyszed� z tego ca�o, ale jego w�z mo�na by�o odda� na z�om, a podejrzany, kt�rego goni�, uciek� bez �ladu). Ned zacz�� wo�a� Shirley, odskoczywszy od kompu- tera, telefon�w i mikrofonu, jakby nagle zacz�y go parzy�. Shirley szybko zapanowa�a nad sytuacj�, ale zd��y�a jeszcze go u�cisn�� i poca�owa� w policzek, zanim zaj�a fotel, kt�ry opu�ci�. Nikt nie zgin�� ani nawet bardzo nie ucierpia�, a pan 24 STEPHEN KING Jezus Penis pow�drowa� do szpitala na obserwacj�. By� to je- dyny wypadek, kiedy Ned straci� g�ow�, ale szybko si� otrz�- sn��. I wyci�gn�� z tego nauczk�. Og�lnie by�em dla niego pe�en podziwu. Shirley te� uwielbia�a go uczy�. Wcale mnie to nie dziwi, wcze�niej i tak zaryzykowa�a utrat� pracy, robi�c to bez ofi- cjalnego zezwolenia. Wiedzia�a - jak my wszyscy - �e Ned nie ma zamiaru zosta� policjantem, nigdy o tym nie wspomi- na�, ale nie sprawia�o jej to r�nicy. A on lubi� do nas przy- chodzi�. O tym te� wiedzieli�my. Lubi� to napi�cie i ci�nie- nie, �y� tym. Tak, raz mu si� przydarzy�a wpadka, ale nawet si� z tego ucieszy�em. Dobrze by�o wiedzie�, �e nie traktowa� tego jak jakiej� gry komputerowej. Rozumia�, �e manipuluje �ywymi lud�mi na tej swojej elektronicznej szachownicy. A gdyby z Pitt nie wypali�o, to kto wie? Ju� teraz by� lepszy od Matta Babickiego, poprzednika Shirley. By� pocz�tek lipca - o ile si� orientuj�, od czasu �mierci jego ojca min�� rok - kiedy ma�y zapyta� mnie o Barak B. Kto� zapuka� we framug� drzwi, kt�re zwykle zostawiam otwarte, a kiedy podnios�em g�ow�, ma�y sta� tam w bezr�- kawniku Steelers�w i starych niebieskich d�insach, ze szma- t� zwisaj�c� z obu tylnych kieszeni. Od razu wiedzia�em, o co chodzi. Mo�e to przez te szmaty, a mo�e mia� co� w oczach. - My�la�em, �e dzi� masz wolne. - Aha - przytakn�� i wzruszy� ramionami. - Chcia�em tu za�atwi� par� spraw. I... eee... kiedy wyjdziesz na papierosa, chcia�bym ci� o co� zapyta�. - S�dz�c z g�osu, by� bardzo podekscytowany. - Najlepiej to zrobi� od razu. - Na pewno? Bo je�li jeste� zaj�ty... - Nie jestem - przerwa�em, chocia� by�em. - Chod�my. By�o wczesne popo�udnie dnia, kt�ry do�� cz�sto si� zda- rza w lecie w krainie amisz�w: chmurny i upalny, przy czym upa� wydaje si� jeszcze wi�kszy z powodu lepkiej wilgoci, za- snuwaj�cej horyzont mgie�k� i sprawiaj�cej, �e nasza cz�� �wiata, kt�ra zwykle wydaje mi si� wielka i �yzna., staje si� ma�a i sp�owia�a jak stare zdj�cie, z kt�rego kolor prawie zu- pe�nie wype�z�. Ko�o kolacji mog�a si� pojawi� kolejna burza - od po�owy czerwca zdarza�y si� trzy razy w tygodniu - ale buick 8 25 na razie by� tylko ten upa� i wilgo�, kt�ra wyciska z ciebie pot, jak tylko przekroczysz pr�g klimatyzowanego pomiesz- czenia. Przed drzwiami Baraku B sta�y dwa gumowe wiadra, ku- be�ek z mydlinami i wod� do zmywania. Z jednego kube�ka wystawa� trzonek wycieraczki do okien. Syn Curta pracowa� porz�dnie. Na �aweczce dla palaczy siedzia� akurat Phil Can- dleton; rzuci� mi znacz�ce spojrzenie, kiedy go min�li�my i poszli�my przez parking. - My�em okna w barakach - wyja�nia� mi Ned - i kiedy sko�czy�em, zanios�em tam wiadra, �eby z niego wyla�. - Wskaza� nieu�ytek pomi�dzy Barakiem B i C, gdzie rdzewia- �o par� bron, jakie� stare opony od traktora i ros�o mn�stwo chwast�w. - I pomy�la�em, �e co tam, przetr� te� okna tej szopy, zanim wylej� wod�. Te w Baraku C by�y za�winione, ale tutaj, w B, nawet do�� czyste. To mnie nie zdziwi�o. Przez ma�e okienka wzd�u� frontu Baraku B zagl�da�y dwa (mo�e nawet trzy) pokolenia poli- cjant�w, od ��ckiego O' Hary po Eddiego Jacubois. Pami�- tam, �e faceci stali przy tych podnoszonych drzwiach jak dzieci przed gabinetem strach�w. Shirley te� tam by�a, i jej poprzednik Matt Babicki; chod�cie, skarby, zobaczcie �ywe- go krokodyla. Sp�jrzcie na jego z�by, jak l�ni�. Ojciec Neda kiedy� wszed� tam, przewi�zany w pasie sznu- rem. Ja te� tam by�em. Oczywi�cie Huddie i Tony Schoondist, dawny dow�dca. Tony, kt�rego nazwiska nikt nie potrafi� wym�wi�, tak dziwnie brzmia�o (Szejn-dinks), od czterech lat przebywa� w domu spokojnej staro�ci. Mn�stwo z nas by�o w Baraku B. Nie dlatego, �e chcieli�my, ale poniewa� od cza- su do czasu by�o trzeba. Curtis Wilcox i Tony Schoondist zo- stali naukowcami (specjalizowali si� w buicku) i to Curt za- wiesi� ten okr�g�y termometr z wielkimi cyframi, kt�re mo�na by�o odczyta� z zewn�trz. Wystarczy�o tylko przy�o�y� czo�o do szyby, biegn�cej wzd�u� podnoszonych drzwi na wysoko- �ci mniej wi�cej metra siedemdziesi�t. Do pojawienia si� syna Curta czy�cili�my je tylko w ten spos�b; polerowanie twarza- mi tych, kt�rzy przybyli zobaczy� �ywego krokodyla, albo, �eby by� ca�kiem dos�ownym, os�oni�ty kszta�t czego�, co wy- gl�da�o niemal jak o�miocylindrowy buick. By� os�oni�ty dla- tego, �e zarzucili�my na niego brezent, jak ca�un na zw�oki. Od czasu do czasu brezent si� zsuwa�. Nie by�o ku temu po- wod�w, ale si� zsuwa�. To wcale nie by� trup. 26 STEPHEN KING - Patrzpatrzpatrz! - powiedzia� Ned, kiedy doszli�my na miejsce. Wypowiedzia� to jednym tchem, jak rozentuzjazmo- wany dzieciak. - Jaki �wietny stary samoch�d, nie? Nawet lepszy ni� bel aire mojego ojca! To buick, poznaj� po tych okr�g�ych otworach i atrapie. Chyba z po�owy lat pi��dzie- si�tych, tak? Dok�adnie by� to rocznik '54, jak twierdzili Tony Schoon- dist, Curtis Wilcox i Ennis Rafferty. Mniej wi�cej. Bo kiedy si� cz�owiek dobrze przyjrza�, to wcale nie by� rocznik '54. Ani buick. Ani w og�le samoch�d. To by�o co�, jak mawiali�my w czasach mojej zaprzepaszczonej m�odo�ci. Tymczasem Ned m�wi� dalej, niemal be�kocz�c. - Ale jest w fantastycznym stanie, wida� nawet st�d. Ale� to by�o dziwne, Sandy! Spojrza�em do �rodka i naj- pierw zobaczy�em tylko ten kszta�t. Bo by� przykryty brezen- tem. Zacz��em my� okna... i us�ysza�em d�wi�k, dwa d�wi�- ki, takie �iszszszsz, a potem stuk. Kiedy my�em okna, brezent si� ze�lizn��! Jakby samoch�d chcia� mi si� pokaza� albo co� w tym rodzaju? No dziwne, nie? No nie dziwne? - Owszem, do�� dziwne - zgodzi�em si�. Opar�em czo�o o szyb� (jak wiele razy wcze�niej) i os�oni�em oczy z obu stron r�kami, eliminuj�c wszelkie refleksy �wiat�a, jakie mo- g�y si� pojawi� w tym ponurym dniu. Tak, wygl�da� jak sta- ry buick, a i owszem, stary, ale w �wietnym stanie, tak jak powiedzia� ma�y. Ta charakterystyczna atrapa buicka z lat pi��dziesi�tych, wed�ug mnie prawie jak z�by chromowane- go krokodyla. Bia�e opony. Chlapacze z ty�u; jak kiedy� m�- wili�my, �liczny jak ciasteczko z dziurk�. Kiedy si� mu przy- gl�da�o w mroku Baraku B, mo�na by pomy�le�, �e jest czarny. Tak naprawd� by� ciemnogranatowy. Fabryka buicka naprawd� wytwarza�a roadmastery w kolorze granatu nocnego nieba - Schoondist to sprawdzi� - ale nigdy w tym konkretnym rodzaju. Lakier mia� dziwn� p�atkowat� struktur�, jak jaki� wypieszczony i podrasowany stary w�z. �yjemy w strefie trz�sie� ziemi, powiedzia� Wilcox. Odskoczy�em. Od roku le�a� ju� w ziemi, ale przem�wi� prosto do mojego lewego ucha. On lub co� innego. - Co si� sta�o? - spyta� Ned. - Wygl�dasz, jakby� zoba- czy� ducha. Prawie powiedzia�em: us�ysza�em. Ale wydusi�em tylko: - Nic. BUICK 8 27 - Na pewno? Podskoczy�e�. - Przeszed� mnie dreszcz. Nic si� nie sta�o. - Wi�c co to za samoch�d? Czyj on jest? Co za pytanie. - Nie wiem. - No to dlaczego stoi w ciemno�ciach? Rany, gdybym mia� takie stylowe cacuszko, na pewno nie trzyma�bym go w brudnej starej szopie. - Potem co� przysz�o mu do g�owy. - To samoch�d jakiego� przest�pcy? Dow�d w sprawie? - Powiedzmy, �e odzyskane mienie. Kradzie� towaru. - Tak my to nazywali�my. Nic takiego, ale jak powiedzia� nie- gdy� Curtis, trzeba tylko jednego gwo�dzia, �eby powiesi� kapelusz. - Jakiego towaru? - Benzyny za siedem dolar�w. - Nie potrafi�em mu po- wiedzie�, kto j� nala�. - Siedem dolar�w? Tylko tyle? - Hm. Trzeba tylko jednego gwo�dzia, �eby powiesi� ka- pelusz. Spojrza� na mnie zdziwiony. Sta�em i nic nie m�wi�em. - Mo�emy tam wej��? - spyta� wreszcie. - Przyjrze� si� mu z bliska? Opar�em czo�o o szk�o i odczyta�em temperatur� na zwi- saj�cym z belki termometrze, okr�g�ym i bladym jak tarcza ksi�yca. Tony Schoondist kupi� go w Statler, p�ac�c z w�as- nej kieszeni zamiast ze �wiec�cej pustkami kasy Jednostki D. A ojciec Neda powiesi� go na gwo�dziu wbitym w belk�, jak kapelusz. Cho� tu, gdzie stali�my, temperatura musia�a wynosi� co najmniej plus trzydzie�ci, a wszyscy wiedz�, �e w dusznych szopach i stodo�ach jest jeszcze gor�cej, wielka czerwona strza�ka termometru sta�a twardo pomi�dzy jedynk� a dw�j- k� w liczbie 12. - Nie teraz - powiedzia�em. - Dlaczego? - A potem, jakby sobie zda� spraw�, �e za- brzmia�o to niegrzecznie, mo�e nawet bezczelnie: - Co si� sta�o? - Teraz nie jest bezpiecznie. Przygl�da� mi si� przez kilka sekund. Zainteresowanie i weso�a ciekawo�� powoli si� ulatnia�y, i znowu sta� si� ch�opcem, kt�rego tak cz�sto widywa�em, odk�d zacz�� do nas przychodzi�, tym ch�opcem, kt�rego najwyra�niej ujrza- 28 STEPHEN KING �em w dniu, kiedy przyj�li go do Pitt. Ch�opcem siedz�cym na �awce dla palaczy ze �zami tocz�cymi si� po policzkach, chc�cym zrozumie� to, co chc� zrozumie� wszystkie dzieci �wiata, kiedy kto� kochany nagle zostanie porwany ze sceny: dlaczego to si� sta�o, dlaczego to spotka�o w�a�nie mnie, czy jest jaka� przyczyna, czy te� to tylko wariacka ruletka? Czy to ma jakie� znaczenie, co mam z tym zrobi�? A je�li nie ma, to jak mam to znie��? - Czy chodzi o mojego ojca? - spyta�; - Czy to samo- ch�d taty? Mia� przera�aj�c� intuicj�. Nie, to nie samoch�d jego oj- ca... jakby m�g� by�, skoro w og�le nie by� samochodem? Tak, to by� samoch�d jego ojca. I m�j... Huddie Royera... Tony'ego Schoondista... Ennisa Rafferty'ego. Ennisa chyba najbardziej. Ennisa w taki spos�b, z jakim my nie mogli�my si� r�wna�. Ned spyta�, do kogo nale�a� ten samoch�d, a ja przypuszcza�em, �e w�a�ciwa odpowied� brzmi: do Jednost- ki D, policji stanu Pensylwania. Nale�a� do wszystkich poli- cjant�w, dawnych i obecnych, kt�rzy wiedzieli, co chowa- my w Baraku B. Ale przez wszystkie lata, jakie buick sp�dzi� pod nasz� opiek�, by� szczeg�ln� w�asno�ci� To- ny'ego i ojca Neda. To oni byli jego kuratorami, Znawcami Roadmastera. - Nie do ko�ca - odrzek�em ze �wiadomo�ci�, �e waha- �em si� zbyt d�ugo. - Ale tw�j ojciec o nim wiedzia�. - O czym tu wiedzie�? A mama te� wiedzia�a? - Teraz nie wie o nim nikt z wyj�tkiem nas. - Czyli Jednostki D. - Tak. I tak pozostanie. - W r�ku mia�em papierosa, cho� ledwie pami�ta�em, �e go zapali�em. Rzuci�em go na as- falt i zdepta�em. - To nasza sprawa. Wzi��em g��boki wdech. - Ale je�li naprawd� chcesz wiedzie�, powiem ci. Teraz jeste� jednym z nas... wystarczaj�co, �eby si� wmiesza� w sprawy rz�du. - To tak�e by�o powiedzonko jego ojca, a takie powiedzonka �atwo si� do cz�owieka przyklejaj�. - Mo�esz tam nawet wej�� i popatrze�. - Kiedy? - Gdy temperatura si� podniesie. - Nie rozumiem. Co tu ma do rzeczy temperatura? - Dzi� ko�cz� o trzeciej - powiedzia�em i wskaza�em �awk�. - Spotkajmy si� tutaj, je�li nie b�dzie pada�. Gdy b�- BUICK 8 29 dzie, p�jdziemy na g�r� albo do knajpy, je�li b�dziesz g�od- ny. Tw�j ojciec chcia�by, �eby� si� dowiedzia�. Czy rzeczywi�cie? Tak naprawd� nie mia�em poj�cia. Ale ch��, �eby mu powiedzie�, by�a na tyle silna, �eby uj�� za przeczucie, mo�e nawet za bezpo�rednie przes�anie z za�wia- t�w. Nie jestem religijny, ale troch� wierz� w takie sprawy. I znowu pomy�la�em o tym, �e co ci� nie zabije, to ci� uleczy, i �e ciekawemu kotu trzeba da� satysfakcj�. Czy wiedza naprawd� satysfakcjonuje? Z mojego do- �wiadczenia wynika, �e rzadko. Ale nie chcia�em, �eby Ned wyjecha� do Pitt we wrze�niu taki, jaki by� w lipcu, kiedy je- go wrodzony pogodny nastr�j pojawia� si� i znika� jak �wia- t