597
Szczegóły |
Tytuł |
597 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
597 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 597 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
597 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: NINA KIRIKI HOFFMAN
Tytul: Drzewa wiecznie senne
(Trees Perpetual of Sleep)
Zapu�ci�y si� za daleko w las, za daleko od ludzi jak na gust
Matt. Dop�ki Matt mia�a wolny wyb�r, nazywa�a domem ca�y �wiat,
ale zwykle trzyma�a si� tych cz�ci �wiata, gdzie by�y drogi,
samochody, domy i ludzie, rzeczy, z kt�rymi mog�a rozmawia�.
Wola�aby nigdy nie spotka� panny Terry Dane, nastolatki w
niemodnych ciuchach i czarownicy.
Granie �wierszczy i szmer strumyka wype�nia�y d�wi�kiem le�ne
powietrze. Ostatnie promienie s�o�ca w�a�nie gas�y na
wierzcho�kach drzew wok� polany, a intensywny b��kit letniego
nieba powoli przechodzi� w noc. Wsz�dzie pachnia�o zieleni� i
wilgoci�. Bagnisty grunt mlaska� pod wojskowymi butami Matt.
Terry u�o�y�a kr�g czerwonych r� na poczernia�ym od ognia
kamiennym o�tarzu po�rodku polany i otwar�a plecak. Szepcz�c
jakie� s�owa, wyjmowa�a z plecaka rozmaite dziwaczne przedmioty.
Ka�d� rzecz starannie uk�ada�a na kamieniu, b�ogos�awi�a i
przygotowywa�a do u�ytku.
Matt �a�owa�a, �e nie ma na czym usi���. Gdyby usiad�a na
trawie, przemoczy�aby sobie d�insy. Cholerna Terry z t� swoj�
ceremoni� Pe�ni Lata.
Szepcz�ce drzewo po drugiej stronie kamienia, jedyne drzewo
na polanie, mia�o wielkie korzenie, niekt�re wystaj�ce z ziemi,
grube i s�kate. Matt obesz�a dooko�a wielki szary kamie� i
przysiad�a na �uku wygi�tego korzenia.
Terry otworzy�a wielk�, nadgryzion� przez czas ksi�g� i
umie�ci�a j� w widocznym miejscu, jak ksi��k� kucharsk�.
Wykona�a kilka p�ynnych gest�w i wypowiedzia�a kilka s��w.
Zapali�a czerwone �wiece, a potem pomacha�a zapalon� pa�eczk�
kadzid�a, za kt�r� ci�gn�y si� w powietrzu cienkie smu�ki
rzadkiego dymu i zapach odleg�ej wsi. Spi�trzy�a na kamieniu
tr�jk�tny stosik drewna wewn�trz r�anego kr�gu, po czym
strzeli�a palcami. Drewno zap�on�o jasnym p�omieniem. Niez�a
sztuczka.
Matt podci�gn�a kolana do piersi i opar�a si� o pie� drzewa.
Szorstka kora zaczepia�a o jej kr�tko obci�te w�osy. Matt nie
wiedzia�a, co to za gatunek drzewa, ale pachnia�o bardzo
przyjemnie, troch� jak nowe o��wki na pocz�tku roku szkolnego.
Terry cichym g�osem czyta�a z ksi��ki, dotykaj�c przedmiot�w,
kt�re u�o�y�a na o�tarzu. Podnosi�a po kolei wod�, kryszta�,
kadzid�o, s�l i n�. Zacisn�wszy n� w prawej d�oni, sta�a przez
chwil� nieruchomo, z oczami wzniesionymi do ciemniej�cego nieba.
Potem zrobi�a uko�ne naci�cie na lewej d�oni i krople krwi
zacz�y kapa� w p�omienie.
- Po�wi�cenie - powiedzia�o drzewo za plecami Matt.
- Uhmm - mrukn�a Matt. Nauczy�a si� siedzie� cicho, kiedy
Terry by�a zaj�ta. Pewnego razu gada�a w trakcie rzucania czaru,
na skutek czego ma�y wiaterek, kt�ry wywo�a�a Terry, wymkn�� si�
spod kontroli i dr�czy� je obie przez trzy dni.
- Ja te� to mia�em. Prawie.
- Cii - sykn�a Matt. Z�oto-pomara�czowe �wiat�o otacza�o
g�ow� i r�ce Terry. M�oda czarownica unios�a d�onie do nieba i
wym�wi�a jeszcze kilka s��w, a �wiat�o wok� niej poja�nia�o.
Terry na chwil� zacisn�a d�onie. Potem je otwar�a i
z�oto-pomara�czowe �wiat�o pop�yn�o z jej palc�w, po�owa do
nieba, po�owa na ziemi�. Z�o�y�a razem d�onie i sta�a w
milczeniu, a �wiat�o stopniowo przygas�o. Wsz�dzie zapad�a
cisza.
Terry g��boko wci�gn�a powietrze i wypu�ci�a je powoli.
Zmieni�a pozycj�, rozlu�ni�a ramiona. Pob�ogos�awi�a wszystkie
przybory i schowa�a je z powrotem do plecaka. Na koniec
przesun�a r�ce przez p�omienie, kt�re strzeli�y wysoko i
zgas�y.
- Dyscyplina - powiedzia�o drzewo.
- Ciii! - powt�rzy�a Matt.
- Ona ju� sko�czy�a.
- Cii? - zapyta�a Terry. Potrz�sn�a r�kami i u�miechn�a si�
do Matt. Rozci�cie na lewej d�oni ju� si� zagoi�o.
- Nie m�wi�am do ciebie - wyja�ni�a Matt. - Rozmawia�am z tym
drzewem... z drzewem?
- Chocia� zwykle nie rozmawiasz z drzewami.
- Nigdy - szepn�a Matt.
- Ja te� kiedy� wykazywa�em tak� dyscyplin� i po�wi�cenie -
odezwa�o si� ponownie drzewo. - No, mo�e nie do tego stopnia.
- M�wi�a�, �e rozmawiasz tylko z ludzkimi rzeczami -
zauwa�y�a Terry. - Co to znaczy?
Poklepa�a sw�j plecak, wzlecia�a w g�r� i usadowi�a si� na
najwy�szej cz�ci kamienia, ponad miejscem, gdzie odprawia�a
ceremoni�.
- Mog� rozmawia� z rzeczami, przy kt�rych ludzie majstrowali.
Znam to uczucie, dlatego jeste�my pokrewni.
- Hmm - mrukn�a Terry. Otworzy�a zewn�trzn� kiesze� plecaka,
wy�owi�a dwa batoniki granola i rzuci�a jeden do Matt. - Ale
teraz rozmawiasz z tym drzewem.
Matt przekr�ci�a si� na korzeniu i spojrza�a na pie� drzewa.
Kora by�a grubo pofa�dowana, poprzecinana pionowymi szczelinami.
Matt przy�o�y�a d�o� do pnia i poczu�a szorstk� powierzchni�,
bez �adnych p�kni��.
- Jak mog� z tob� rozmawia�? - zapyta�a. - Nic nie wiem o
naturze.
- Nie jestem naturalny - odpar�o drzewo.
- Och - powiedzia�a Matt. Pomy�la�a, czy nie powinna wsta�.
Wola�a jednak siedzie� na nienaturalnym drzewie ni� wspina� si�
na ska�� Terry.
- Kiedy� by�em czarownikiem - powiedzia�o drzewo. - Teraz
tylko patrz�, jak czarownice przychodz� tutaj, do Kamienia
Bramy. Czasami budzi mnie rozlew mocy.
- I co ono m�wi? - zainteresowa�a si� Terry.
- Co ci si� sta�o? - zapyta�a Matt.
- Nie uwa�a�em przy czarowaniu i zakl�cie obr�ci�o si�
przeciwko mnie.
- Jej - westchn�a Matt i zastanowi�a si�, czy co� takiego
mo�e przydarzy� si� Terry i czy tego jej �yczy.
- Mo�ecie mnie st�d wypu�ci�?
- Co?
- My�la�em nad tym od wiek�w. Opracowa�em zakl�cie, kt�re
powinno mnie uwolni�, ale potrzebuj� pomocy.
- Matt - odezwa�a si� Terry. - M�w do mnie. - U�y�a
rozkazuj�cego tonu.
- On by� czarownikiem, dop�ki nie spartoli� zakl�cia i zosta�
uwi�ziony w drzewie - wyja�ni�a Matt, teraz ju� ca�kiem
przekonana, �e drzewo jest rodzaju m�skiego. W stosunkach z
Terry najbardziej nie znosi�a tego, �e Terry mog�a jej po prostu
co� rozkaza�, a Matt wype�nia�a polecenie, zanim jeszcze zd��y�a
pomy�le�. Terry nie robi�a tego cz�sto - inaczej Matt znalaz�aby
jaki� spos�b, �eby rozerwa� wi���ce zakl�cie, nawet za cen�
�ycia.
- Opracowa� zakl�cie, �eby si� uwolni�. Potrzebuje naszej
pomocy.
- Ona ci� zniewala? - zapyta�o drzewo.
- Zakl�cie wi���ce - mrukn�a Matt.
- Moje kondolencje - powiedzia�o drzewo. - Jak to si� sta�o?
- Hm. - Nie powinna by�a si� zatrzymywa� przy zepsutym
samochodzie Terry. Samoch�d ostrzeg� Matt, �e Terry jest
czarownic�, ale ona nie zrozumia�a tego dos�ownie, dop�ki nie
by�o za p�no.
Pomimo wi���cego zakl�cia Matt lubi�a mieszka� z Terry i jej
mam�, przynajmniej na pocz�tku. Ostatnio co� zacz�o zgrzyta�.
- Och. Racja. Trudno ci wyja�ni�, kiedy ona s�ucha -
zreflektowa�o si� drzewo. - Hmm. Ty mnie s�yszysz, a ona nie?
- Uhum.
- Jeste� czarownic�?
- Nie.
- Nie jeste�? Chwileczk�. Jak to mo�liwe?
- Jestem tylko sob�, Matt.
- Matt - odezwa�a si� Terry. Zab�bni�a palcami w kolano.
- Co?
Terry zmarszczy�a brwi.
- No i?
- Chcesz mu pom�c z tym zakl�ciem? - zapyta�a Matt.
- Czy ona jest dobr� czarownic�? - zastanowi�o si� drzewo. -
Nie, nie odpowiadaj. Widzia�em j� przy robocie i jest jedn� z
najlepszych.
- Wyci�gnij od niego to zakl�cie. - Terry rozsun�a zamek
b�yskawiczny plecaka, wyj곹 star� ksi�g� i otwar�a j� na
czystej kartce, blisko ko�ca. Z zewn�trznej kieszeni plecaka
wyci�gn�a o��wek. - Pomy�l� nad tym.
- Ona jest dobr� czarownic�, ale czy ona jest dobr�
czarownic�? - mamrota�o do siebie drzewo. - Dow�d: samotnie
odprawia ceremoni� przesilenia. Aspo�eczna czarownica. Wyrzutek
czy samotna z wyboru? Dow�d: przywi�zuje do siebie inn� osob�.
Hmm. Hmm. Czy m�wi�a ci, dlaczego ci� przywi�za�a? Zrobi�a� jej
co�?
- Tak. Nie - odpowiedzia�a Matt.
- Czy on w ko�cu chce naszej pomocy? - burkn�a Terry.
Zmarszczy�a brwi. Matt wiedzia�a z do�wiadczenia, �e irytacja u
Terry zwykle zapowiada�a powa�ne k�opoty dla wszystkich dooko�a.
Drzewo powiedzia�o:
- Przez wol� i rozum sp�ta�em siebie. Przez czary i moce
sp�ta�em siebie. Przez drewno i wod� sp�ta�em siebie. Przez
jedno w drugie sp�ta�em siebie. Teraz jestem got�w si� uwolni�.
Teraz jestem got�w pokona� sw�j strach. Teraz jestem got�w
p�j�� na wojn�. Przez drewno i wod� uwalniam siebie. Przez czary
i moce uwalniam siebie. Przez rozum i wol� uwalniam siebie.
- Matt - powt�rzy�a Terry.
- Zaczekaj chwil� - poprosi�a Matt. Po�o�y�a d�onie na pniu.
Drzewo dr�a�o.
- Woda - szepn�o. Matt pobieg�a do strumienia, zaczerpn�a
wody w z�o�one d�onie, przynios�a z powrotem i wyla�a na pie�.
- Drewno.
Matt rozejrza�a si�, zobaczy�a nadpalony patyk w resztkach
ogniska na kamiennym o�tarzu, podnios�a go i dotkn�a ko�cem
pnia.
- Wola - szepn�o drzewo.
Matt po�o�y�a d�onie na pniu i pomy�la�a o uwi�zieniu. Terry
chyba nie umia�a zdobywa� przyjaci�, wi�c musia�a ich tworzy�.
Mia�a siostr� bli�niaczk�, kt�ra wyruszy�a na jak�� magiczn�
wypraw�, co doprowadza�o Terry do sza�u, chocia� Matt wiedzia�a
o tym wy��cznie dlatego, �e mieszka�a w pokoju nale��cym dawniej
do bli�niaczej siostry, oddzielonym tylko szaf� od pokoju Terry,
i w nocy s�ysza�a, jak Terry krzyczy i szlocha przez sen. Terry
mia�a r�wnie� by�ego ch�opca i nauczycielk�-czarownic�, kt�ra
nie chcia�a z ni� wi�cej rozmawia�. Tyle dowiedzia�a si� Matt z
ukradkowych rozm�w z rzeczami w pokoju Terry. Nic dziwnego, �e
ona czuje si� samotna, pomy�la�a Matt; ale czy to znaczy, �e
musia�a mnie do siebie przywi�za�? Mog�am nawet j� polubi�,
gdyby da�a mi szans�.
- Chc� odzyska� wolno��, chc� odzyska� wolno��, chc� odzyska�
wolno�� - wyrecytowa�a Matt, opieraj�c d�onie na pniu. M�wi�a za
niego i za siebie. Drzewo wydawa�o si� ciep�e i wci�� dygota�o
pod jej palcami.
- Matt! - krzykn�a Terry.
Drzewo zadr�a�o mocniej, rozwar�o si� z g�o�nym trzaskiem i
wyplu�o bladego ch�opca.
- Ale nie wiemy, kto to jest ani... - zacz�a Terry.
Drzewo zamkn�o paszcz�. Kora zros�a si� z powrotem. Matt
poklepa�a pie�, odsun�a si� od drzewa i spojrza�a na ch�opca,
kt�ry le�a� w wilgotnej trawie, wstrz�sany drgawkami. By� nagi,
chudy jak patyk, w�osy mia� d�ugie, ciemne i zmierzwione, kilka
kosmyk�w jeszcze zaczepia�o si� o kor� drzewa. Powieki mu
zatrzepota�y. Zakaszla�.
- ...czy jest dobr� osob� - doko�czy�a Terry.
Matt pochyli�a si� nad ch�opcem.
- Zimno ci? - zapyta�a. �ci�gn�a kraciast� flanelow� koszul�
i okry�a go. Sama zosta�a w czarnej podkoszulce.
- Pi� - szepn��.
Matt podesz�a do ska�y.
- Daj mi butelk� z wod�.
Terry unios�a brwi, ale otworzy�a plecak, wygrzeba�a butelk�
i poda�a przyjaci�ce.
Matt przykl�k�a na trawie, lekcewa��c przemoczone kolana,
opar�a g�ow� ch�opca na swoim udzie i przechyli�a butelk� tak,
�eby woda ciurka�a mu do ust. Na mgnienie znalaz�a si� z
powrotem w zau�ku, pomaga�a swojemu przyjacielowi Denzelowi
napi� si� z butelki w br�zowej papierowej torbie, pr�bowa�a
zach�ci� kul� w jego wn�trzno�ciach do wyj�cia, pr�bowa�a
nak�oni� krew do pozostania w ciele, pr�bowa�a nam�wi� ubranie
do zatamowania krwotoku z rany, pr�bowa�a nawet m�wi� do
zarazk�w, chocia� nigdy przedtem tego nie robi�a. To okropne,
kiedy m�wienie do niczego nie prowadzi.
Obejmowa�a blad� g�ow� ch�opca, poi�a go po trochu wod� i
czeka�a, a� prze�knie, g�aska�a jego spl�tane w�osy. Oczy mia�
zielone i pachnia� jak drzewo.
Po chwili wyci�gn�� r�k� i odebra� jej butelk�. Usiad� z
wysi�kem, po czym wypi� reszt� wody.
- Dzi�kuj� - powiedzia�. - Tyle lat na szlaku czarownic i
dopiero ty, nie-czarownica, dopiero ty mi pomog�a�.
Pomog�a mu... Tak samo wpakowa�a si� w k�opoty z Terry. Kiedy
Terry rzuci�a na ni� wi���ce zakl�cie, Matt przyrzek�a sobie, �e
na przysz�o�� zostawi czarownice w spokoju. Zazwyczaj
dotrzymywa�a takich obietnic.
- Jak si� nazywasz? - zapyta�a.
- Lewis - odpowiedzia�. Przeci�gn�� si�, najpierw jedna r�ka
do nieba, potem druga. Podrapa� si� po nosie i u�miechn�� si� do
niej, pokazuj�c do�ek w lewym policzku.
- Matt - powiedzia�a, wyci�gaj�c r�k�.
- Mi�o mi pozna�. - U�cisn�� jej d�o�.
- A to jest Terry - oznajmi�a Matt.
- Cze�� - powiedzia� Lewis, u�miechaj�c si� do Terry. Kiwn�a
g�ow� bez u�miechu, wspar�szy d�onie na kolanach.
- Jak si� dosta�e� do tego drzewa? - zapyta�a Matt po
kr�tkiej chwili niezr�cznego milczenia. - Co chcia�e� zrobi�?
- Przyszed�em tutaj, �eby uciec od wojny. Wszyscy m�czy�ni i
ch�opcy wyje�d�ali za morze, opr�cz tych, kt�rzy mieli jak��
wym�wk� albo byli za starzy. Pomy�la�em, �e je�li si� zmieni�,
mog� zosta� w domu. Ale nie okre�li�em wystarczaj�co dok�adnie,
w co chc� si� zmieni�.
- A w co chcia�e� si� zmieni�? - zapyta�a Terry.
- No - odpar� - na pewno nie w drzewo. - Podni�s� si�, opar�
plecy o pie� i przycisn�� d�onie p�asko do kory. - To ci�gle ja.
Tylko tyle uros�em.
Przechyli� g�ow� do ty�u i zapatrzy� si� w ga��zie. Potem
zamkn�� oczy.
�aby odezwa�y si� ch�rem w strumieniu, kiedy najd�u�szy dzie�
w roku ust�pi� miejsca najkr�tszej nocy.
- Jeszcze jest wojna? - wyszepta�.
- Pewnie tak - odpar�a Terry. - Zawsze gdzie� jest jaka�
wojna. Ale ludzie ju� nie musz� walczy� wbrew swojej woli.
Jeste� czarownikiem i nie potrafi�e� wymy�li� lepszego sposobu,
�eby unikn�� poboru?
W g�stniej�cej ciemno�ci Matt nie widzia�a wyra�nie, ale
zdawa�o jej si�, �e Lewis nabiera cia�a, traci sw�j zag�odzony
wygl�d, kiedy tak opiera� si� o pie� drzewa. Li�cie nad jego
g�ow� zaszumia�y, chocia� nie by�o wiatru. Z g�ry spad� grad
suchych ga��zek. Matt chwyci�a jedn�. Ga��zka wydawa�a si�
uschni�ta; pod naciskiem palc�w rozsypa�a si�, pozostawiaj�c po
sobie ulotny zapach zieleni.
Terry wyj�a trzy �wiece z plecaka i zapali�a je dotkni�ciem
palc�w. Nakapa�a wosku i przylepi�a �wiece na kamieniu obok
siebie. P�omyki pali�y si� r�wno i spokojnie.
- Mia�em lepszy plan - powiedzia� wreszcie Lewis. G�os mu si�
pog��bi�, nabra� barwy. - Po prostu nie wysz�o.
Odsun�� si� od drzewa. By� wyra�nie masywniejszy. Uni�s�
jedn� stop� nad ziemi�, potem drug�.
- Och - mrukn��, dotykaj�c podeszwy. - Jakie to dziwne.
Przy�o�y� d�o� do piersi, potem dotkn�� kory drzewa.
- Czuj� si� taki nagi. Nic dziwnego, �e ludzie nosz� ubrania.
- Podni�s� porzucon� koszul� Matt i narzuci� j� bez zapinania.
R�kawy by�y o wiele za kr�tkie. - Nie ca�kiem pasuje, ale lepsze
to ni� nic.
Podszed� do Matt, chwyci� j� z ty�u za �okcie i postawi� na
nogi. R�ce mia� ciep�e i silne. W pierwszym odruchu chcia�a
kopn�� go i wyrwa� si�, ale pow�ci�gn�a t� ch��. Lewis zwr�ci�
si� do Terry:
- Pewnie wymy�li�a� ju� jaki� sprytny plan, �eby przywi�za�
tego ch�opca?
Terry unios�a brwi. Po chwili potrz�sn�a g�ow�.
- Nie mam �adnego planu - zaprzeczy�a. - Odkry�am, �e czasami
r�ne rzeczy pojawiaj� si� w moim �yciu, kiedy ich potrzebuj�...
dary duch�w... i potrzebowa�am Matt.
- Do czego? - zapytali ch�rem Matt i Lewis.
Terry spu�ci�a g�ow� i wbi�a wzrok we w�asne d�onie,
splecione na podo�ku.
- No wiesz - powiedzia�a. Podnios�a g�ow� i spojrza�a w oczy
Matt. Jej oczy zal�ni�y w blasku �wiec, bursztynowe �wiat�o
opromieni�o po�ow� twarzy.
- Och, jeste� taka dziecinna! - zawo�a�a Matt.
Terry odgarn�a w�osy z czo�a i odpowiedzia�a przelotnym
u�miechem.
Lewis pu�ci� �okcie Matt, dotkn�� jej ramienia.
- Ty j� rozumiesz?
- Ona ma �wira na punkcie w�adzy - odpar�a Matt, kiedy ju�
spr�bowa�a u�o�y� sobie w g�owie to, co zrozumia�a.
- Cooo? - warkn�a Terry.
- Co to znaczy? - zdziwi� si� Lewis.
- Ty nie... ty uciekasz od... nie po�wi�casz czasu, �eby
zdoby�... idziesz na skr�ty. - Sfrustrowana Matt unios�a
zaci�ni�te pi�ci. - �eby pozna� ludzi, trzeba czasu. To
nie�atwe. Czasami ludzie ci� krzywdz� i ty ich krzywdzisz. Ale
ty, ty nie musisz czeka�. Masz t� moc. U�ywasz jej, �eby dosta�,
czego potrzebujesz, bo samo czekanie z nadziej�, �e kto� ci
pomo�e, trwa zbyt d�ugo i nie zawsze skutkuje. Mo�esz
stworzy�... stworzy� przyja��, nawet nie s�uchaj�c drugiej
osoby. Nigdy nie musisz ryzykowa�, �e kto� ci� zrani. Ty po
prostu... wymuszasz to si��... i nic na to nie mo�na poradzi�.
- Nie - powiedzia�a Terry, potrz�saj�c g�ow�. - To nieprawda.
- Wiem, �e to robisz, bo straci�a� ich wszystkich - m�wi�a
Matt. - Wszyscy inni odeszli, opr�cz twojej mamy, a ona boi si�
ciebie. Ci�gle oszukujesz.
- Nie, do cholery - krzykn�a Terry i uderzy�a otwart� d�oni�
w udo. - Nie. Zamknij si�.
Ale nie u�y�a rozkazuj�cego g�osu, wi�c Matt ci�gn�a:
- Nigdy mnie nie pyta�a�. Sk�d wiesz, �e bym odm�wi�a?
- Wszyscy, kt�rych ostatnio pyta�am, odm�wili.
- Mnie nie pyta�a�.
Terry mocno splot�a d�onie. Czubkiem j�zyka dotkn�a g�rnej
wargi.
- Czy zostaniesz moj� przyjaci�k�?
- Zdejmij wi���ce zakl�cie.
Przez d�ug� chwil� Terry siedzia�a z pochylon� g�ow�.
Wreszcie otworzy�a zamek b�yskawiczny plecaka, wydoby�a ma�y
czarny woreczek, a z woreczka wyj�a co� wielko�ci orzecha.
Wymrucza�a kilka s��w i potrzyma�a niewielki przedmiot nad
p�omieniem �wiecy. Spali� si� szybko, pozostawiaj�c po sobie
zapach jakby zw�glonych w�os�w. Matt poczu�a rozlu�nienie ucisku
gdzie� w okolicach �o��dka.
Terry otrzepa�a r�ce.
- Okay - powiedzia�a Matt. - Tak.
- I nie odejdziesz?
- Odejd�. To nie znaczy, �e przestan� by� twoj� przyjaci�k�.
Ale musisz traktowa� mnie z szacunkiem albo przez wzgl�d na
sam� siebie b�d� musia�a z tob� zerwa�.
Terry zawaha�a si� i wreszcie powiedzia�a:
- Nie bardzo wiem, jak mam post�powa�. Pomo�esz mi?
- Jasne.
- No, pi�knie - odezwa� si� Lewis. Od ty�u opl�t� Matt
ramionami. - Teraz, kiedy jeste� wolna...
- Przesta� - sykn�a Matt, szarpi�c go za ramiona. Nawet nie
drgn�y. On rzeczywi�cie si� rozr�s�, odk�d drzewo go wyplu�o.
- Nie zrobi� ci krzywdy - zapewni�.
- Wi�c pu��. Nie s�ucha�e�? Nie wolno nikogo zmusza�. To
boli.
U�cisn�� j� i opu�ci� ramiona.
- Brakowa�o mi kontaktu z lud�mi. Brakowa�o mi zwyczajnego
chodzenia. - Wyci�gn�� obie r�ce do nieba, obr�ci� g�ow� w prawo
i w lewo, opu�ci� r�ce i wykr�ci� g�rn� po�ow� cia�a. Pochyli�
si�, dotkn�� palc�w u n�g. Odszed� od drzewa najpierw spacerowym
krokiem, potem zwolni�, kiedy dotar� do kra�ca ��ki. Obejrza�
si� na drzewo.
- Ci�gle nie mog� uwierzy�...
Matt przysun�a si� do ska�y, a Terry chwyci�a j� za r�k� i
wci�gn�a na wierzcho�ek, mo�e z niewielk� pomoc� us�u�nego
powietrza albo tych si�, dzi�ki kt�rym pozostawa�a czysta i
sucha nawet w�r�d b�ota i brudu.
- ...�e mog� po prostu odej��. Od lat nie ogl�da�em tej ��ki
z innej strony. - G�os przycich�, kiedy ch�opiec odszed� dalej.
- Czujesz si� bezpieczna w lesie noc�? - szepn�a Matt do
Terry.
- Raczej tak - odszepn�a Terry. - Szanuj� duchy drzew i
strumieni, a one wiedz�, �e je szanuj�, i nie pr�bujemy
zaszkodzi� sobie nawzajem. Tylko ludzie mnie przera�aj�. -
Spojrza�a w stron�, gdzie znik� Lewis.
- A wielkie zwierz�ta, kt�re zjadaj� ludzi?
- Tutaj takich nie ma.
- Nie ma kuguar�w ani nied�wiedzi? Sk�d wiesz?
Terry za�mia�a si� cicho w ciemno�ciach. �wiece sta�y po
drugiej stronie i z punktu widzenia Matt o�wietla�y tylko troch�
trawy oraz po�ow� drzewa, z kt�rego wyszed� Lewis.
- Je�li napotkamy jakie� wielkie, gro�ne zwierz�, znam bardzo
szybki czar myl�cy, kt�ry powinien je odgoni�.
- Wypr�bowa�a� go ju�? A je�li nie podzia�a?
Terry si�gn�a do ty�u po plecak i przyci�gn�a go na kolana.
- Je�li chcesz, mog� ci� szybko os�oni� czarem odstraszaj�cym
z�o - szepn�a.
- Czy to podzia�a na ludzi?
- Nie wiem. Kolejna rzecz, kt�rej nie sprawdza�am.
- Zaczynam traci� zaufanie do Lewisa - wyzna�a Matt.
- Ja od pocz�tku mu nie ufa�am.
- Dlaczego? - zdziwi�a si� Matt. Czy Terry odkry�a jaki�
pozazmys�owy pow�d?
- Bo mam podejrzliw� natur�.
Z ciemno�ci odezwa� si� g�os Lewisa:
- Wiecie, na co mam ochot�? Na porz�dny gruby stek. I mo�e
piwo. Lodowato zimne. Taak. Jest taka restauracja, Przysta�
Morleya, gdzie mo�na przycumowa� �odzie i kajaki i je�� tu� obok
M�yn�wki, pi�knie tam jest w letni� noc... znacie to miejsce?
- O jakim mie�cie m�wisz? - zapyta�a Terry.
- Nasienny Br�d.
- W Nasiennym Brodzie nie ma �adnej M�yn�wki - o�wiadczy�a.
- Co?
- Nie ma �adnej M�yn�wki ani Przystani Morleya.
- Jak to mo�liwe? Och. Czas. - W jego g�osie zabrzmia�
smutek. - Czy... czy zabierzecie mnie do miasta i pomo�ecie mi
odnale�� jakie� punkty orientacyjne?
Terry podnios�a jedn� �wiec�. Matt obserwowa�a, jak linia
dziel�ca �wiat�o od mroku przesuwa si� po twarzy przyjaci�ki.
- No, ja ju� z�o�y�am ofiary - powiedzia�a Terry po chwili.
�wiat�o zaledwie musn�o sylwetk� Lewisa. Sta� na skraju lasu
niczym niewyra�ny cie� boga. - Mog� wraca�. Matt?
- Mog� wraca� w ka�dej chwili. - W nocy robi�o si� ch�odno,
a ona odda�a zapasow� koszul�. Podrapa�a uk�szenie komara na
ramieniu.
- Zeskocz, to dam ci �wiec�.
Matt ze�lizn�a si� z g�azu. Terry wym�wi�a zakl�cie nad
�wiec� i poda�a j� Matt.
- B�dzie si� pali�a sta�ym p�omieniem, ale niczego nie
podpali - oznajmi�a. - Lewis? Chcesz �wiat�o?
- Nie.
Terry zgasi�a palcami drug� �wiec� i zaczarowa�a trzeci�, po
czym spakowa�a wszystko opr�cz zapalonej �wiecy, r� i popio�u.
Zarzuci�a plecak na rami� i sfrun�a z kamienia ze �wiec� w
r�ku. Uca�owa�a kamie�, zanim odesz�a przez ��k�.
�wieca w d�oni Matt by�a mi�kka i ciep�a, zapach rozgrzanego
wosku uspokaja�, jakby stanowi� esencj� bezpiecze�stwa. Matt
popatrzy�a na ciemn� ��k� i niebo usiane gwiazdami, po czym
ruszy�a za Terry, tym razem z w�asnej woli. Jej buty cmoka�y
g�o�no na rozmok�ym gruncie; Terry maszerowa�a bezg�o�nie. A
Lewis, kiedy zr�wna� si� z Matt, r�wnie� nie robi� �adnego
ha�asu. S�ysza�a tylko jego cichy oddech. Zje�y�y si� jej w�osy
na karku.
�atwiej si� sz�o po �cie�ce. Matt s�ucha�a �cie�ki:
"Odchodzisz ode mnie przychodzisz do mnie chodzisz po mnie
niszczysz mnie i tworzysz mnie". Ta piosenka podoba�a jej si�
bardziej od niezrozumia�ych pomruk�w lasu, g�o�niejszych teraz w
nocy. Droga powrotna do samochodu trwa�a kr�cej ni� marsz w
tamt� stron�. Ga��zie r�wnie� nie czepia�y si� ramion jak
przedtem. Mo�e las chcia� si� jej pozby�.
Matt wgramoli�a si� na tylne siedzenie bia�ego fiata Terry.
Pog�aska�a oparcie, dotkn�a okna i tapicerki, z ulg� witaj�c na
powr�t znajomy �wiat.
- Kto to? - zapyta� samoch�d, kiedy Lewis wsiad� do �rodka.
- Smakuje jak zmiana.
- Nie wiem - mrukn�a Matt.
- Chyba nie lubi� go mie� w �rodku.
Terry rzuci�a plecak na tylne siedzenie, wsiad�a, uruchomi�a
silnik i odjecha�a.
- Co� jest nie tak - o�wiadczy� Lewis.
- Co? - zainteresowa�a si� Terry.
- Nie tylko ten samoch�d wygl�da cudacznie, tablica
rozdzielcza przypomina fragment rakiety, a silnik robi dwa razy
mniej ha�asu, ni� powinien, ale sama ta... zmiana miejsca...
wydaje si� nies�uszna.
- Chcesz, �ebym ci� zawioz�a z powrotem?
Jechali kr�t� g�rsk� drog� w ciemno�ci. Matt sennie wtuli�a
si� w oparcie, kt�re utworzy�o wygodn� ko�ysk�. Przymkn�a oczy
i czeka�a na odpowied� Lewisa.
- Cz�ciowo tak - przyzna� po chwili. - Zakorzenienie
wydawa�o si�... w�a�ciwe. Przez ten ca�y ruch trac� orientacj�.
A jednak od wiek�w nie pragn��em niczego pr�cz wolno�ci.
- Pojedziemy do doliny i rozejrzysz si�. Jak ci si� nie
spodoba, odwioz� ci� z powrotem.
- Jeste� bardzo mi�a.
- Wcale nie - odpar�a Terry, zerkaj�c na niego. Matt
dostrzeg�a b�ysk jej z�b�w, ods�oni�tych w u�miechu.
W milczeniu dojechali na miejsce.
- Po pierwsze - powiedzia�a Terry, kiedy zatrzymali si� przed
domem, kt�ry dzieli�a z matk� i ostatnio z Matt - potrzebujesz
nowego ubrania. Mam jeszcze troch� rzeczy po tacie. We�miesz
prysznic? Chocia� w�a�ciwie nie pachniesz jak facet, kt�ry
siedzia� zamkni�ty w drzewie przez ca�e lata.
- Prysznic bardzo si� przyda - powiedzia� Lewis. - Jeszcze
nie ca�kiem wr�ci�em. To znaczy...
- Wiem. Po zmianie postaci trudno si� przyzwyczai� tak od razu
- przyzna�a Terry.
- Robi�a� to?
- No pewnie. Moja siostra Tasha i ja urz�dza�y�my bitwy na
czary. Zmienia�am j� du�o cz�ciej ni� ona mnie; nie uczy�a si�
za dobrze. Ale w jednym zakl�ciu by�a naprawd� �wietna. Lubi�a
zmienia� ludzi w peki�czyki. To znaczy, dop�ki nie zrobi�a si�
religijna. Wi�c wiem, jak to jest. Zanim wysi�dziesz z
samochodu, owi� si� czym� w pasie. S�siedzi ci�gle obserwuj�
nasz dom. Widzieli ju� dosy� dziwnych rzeczy.
Lewis poruszy� si� w ciemno�ci, zdj�� koszul� otrzyman� od
Matt, zrobi� co� z ni�.
- Lepiej nie potrafi� - oznajmi�.
- Jest dosy� ciemno - powiedzia�a Terry. Strzeli�a palcami i
�wiat�o nad frontowymi drzwiami zgas�o. - Okay, drzwi s�
otwarte. Ruszaj.
Lewis przemkn�� przez trawnik i zdo�a� otworzy� frontowe
drzwi, nie upuszczaj�c koszuli. Zanurkowa� do �rodka. Matt i
Terry porusza�y si� bardziej statecznie, przynajmniej dop�ki
matka Terry nie wrzasn�a.
�wiat�a zab�ys�y w s�siednim domu i po drugiej stronie ulicy.
- Cholera! - warkn�a Terry. Strzeli�a palcami. - Linie
telefoniczne... Mamo, zaraz wyja�ni�...
We frontowym holu Lewis sta� pod �cian�, z wytrzeszczonymi
oczami, jedn� r�k� zakrywaj�c usta, drug� genitalia. Rebecca,
matka Terry, sta�a oparta o sof�, obiema r�kami zakrywaj�c usta,
z oczami otwartymi r�wnie szeroko jak Lewis.
- Wszystko wyja�ni� - powt�rzy�a Terry, po czym wybuchn�a
�miechem.
Mama Terry znowu zacz�a oddycha�. Opu�ci�a r�ce.
- Lepiej si� postaraj - zagrozi�a.
Terry z wysi�kiem st�umi�a �miech.
- No, pojecha�y�my do lasu. Wiesz, dlaczego. I tam
znalaz�y�my tego ch�opca, Lewisa, i on nie mia� ubrania, wi�c
pomy�la�am, �e mo�e co� po tacie zosta�o w piwnicy, i zaprosi�am
go do domu.
- Nie wystarczy - o�wiadczy�a Rebecca. - Co on tam robi� nago
w lesie?
- Rzucono na niego z�y czar.
Policzki Rebeki straci�y kolor.
- Terry... nie przepadam za takimi dowcipami. Nie lubi�...
nie podoba mi si�, �e sprowadzasz obcych do mojego domu.
- Wyprowadz� go, jak tylko we�mie prysznic i znajdzie jakie�
ubranie, mamo. I to nie by� dowcip. I my�la�am, �e to jest tak�e
m�j dom.
- Jej chodzi o mnie - wtr�ci�a Matt.
- Och, sk�d�e, Matt - zaprzeczyla Rebecca z irytacj�. -
Ciesz� si�, �e tu mieszkasz, i mam nadziej�, �e zostaniesz tak
d�ugo, jak zechcesz.
- Chc� zosta�, dop�ki nie przeszkadzam - o�wiadczy�a
Matt.
- Nie przeszkadzasz, do cholery.
Matt westchn�a.
- Pani Dane, to jest m�j przyjaciel Lewis. Lewis, to jest
pani Rebecca Dane.
- Mi�o mi pani� pozna�, pani Dane - b�kn�� zaczerwieniony
Lewis. Nie wyci�gn�� r�ki.
- Przepraszam za moje zachowanie, panie Lewis - powiedzia�a
Rebecca.
- Rozumiem pani�. Trudno zachowa� spok�j, kiedy obcy golas
wbiega przez frontowe drzwi. Nie wiedzia�em, �e kto� jest w
domu.
- No c� - mrukn�a Rebecca. - No c�... witam w moim domu.
Zaprowadz� pana pod prysznic. I mo�e pan opu�ci� r�ce. Nie ma
pan nic, czego ju� nie widzia�am, a je�li czego� jeszcze nie
widzia�am, to tego nie rozpoznam, jak m�wi�a moja babcia.
Dziewczyny pewnie ju� si� napatrzy�y.
- Poszukam jakich� ubra� - oznajmi�a Terry, kiedy Lewis
ruszy� za Rebecc� korytarzem w lewo.
- Co to by� za czar? - zapyta�a Rebecca.
- By�em uwi�ziony w drzewie przez jakie� pi��dziesi�t lat -
odpar� cichn�cy g�os Lewisa.
Kiedy Terry szpera�a w piwnicy, Matt posz�a do kuchni.
Umiera�a z g�odu po kilku godzinach na �wie�ym powietrzu. Surowa
dyscyplina Terry regulowa�a mi�dzy innymi rodzaj i pory
posi�k�w, a dop�ki Matt by�a zwi�zana z Terry, przestrzega�a
r�wnie� jej diety - po�ywnej, lecz niezbyt smacznej. Teraz
wyci�gn�a ramiona do kuchennych szafek i zawo�a�a:
- Odezwij si�, jedzonko!
Drzwiczki kredensu otwar�y si� i paczka precelk�w wpad�a jej
prosto w r�ce.
- Och, dzi�kuj�! - powiedzia�a Matt, usiad�a przy stole i
zabra�a si� do jedzenia.
Lewis bardzo d�ugo tkwi� pod prysznicem. Trzy kobiety
siedzia�y w kuchni, s�ucha�y szumu wody w rurach i rozmawia�y
p�g�osem. Rebecca i Matt dzieli�y si� precelkami, a Terry
popija�a oszcz�dnymi �yczkami zwyk�y jogurt. Wreszcie Terry
rzuci�a:
- Matt, co on tam robi, do cholery?
Matt zapyta�a domu.
- Oho - mrukn�a, kiedy us�ysza�a odpowied�.
- Co si� dzieje? - zaniepokoi�a si� Rebecca.
- On zapuszcza korzenie.
Terry zapuka�a do drzwi �azienki.
- Lewis? Wyjmij palce z odp�ywu, bo ci� zmieni� w
je�ozwierza!
- Co-o-o-o? - odpowiedzia� powoli, sennym g�osem.
- Zakr�� wod� i wy�a� z kanalizacji.
- Co? Och... chwileczk�.
Matt opar�a si� o �cian� i s�ucha�a, co dom mia� jej do
powiedzenia. Przestraszy�a go inwazja obcego przybysza w jego
systemy i ucieszy� si�, �e obcy zabiera swoje cz�ci, kt�re
dotar�y tam, gdzie ludzkie cz�ci nie powinny dociera�.
- Mam dla ciebie ubranie - powiedzia�a Terry ju�
�agodniejszym tonem. - Jak tylko b�dziesz gotowy.
Drzwi uchyli�y si� odrobin�, z �azienki wyp�yn�� k��b pary,
pachn�cej myd�em, szamponem i... zieleni�?
- Przepraszam. Nie wiem, co mnie nasz�o - wyzna� Lewis.
Terry poda�a mu ubranie i drzwi znowu si� zamkn�y.
- Ciekawi mnie raczej, co z niego wysz�o - szepn�a Terry do
Matt.
Kelnerka przynios�a paruj�cy stek na p�misku i postawi�a
przed Lewisem. Ustawi�a na stole kurczaka w zio�ach z cytryn�
dla Terry oraz krewetki z czosnkiem dla Rebeki, po czym poda�a
Matt hamburgera. Matt si�gn�a po frytk�. Przyjemnie by�o
wreszcie zamawia� to, na co mia�a ochot�, zamiast niewolniczo
na�ladowa� Terry albo wybiera� co� podobnego, co pozosta�oby w
�o��dku, nawet gdyby zanadto oddali�a si� od Terry i
zwymiotowa�a. Stek Lewisa �adnie pachnia�. Matt po�a�owa�a, �e
te� tego nie zam�wi�a.
Lewis podni�s� n� i widelec, odci�� kawa�ek steku. Czerwony
sok pop�yn�� spod no�a, mi�so by�o r�owe w �rodku,
niedosma�one, zgodnie z zam�wieniem. Lewis przez chwil�
wpatrywa� si� w sw�j talerz. Podni�s� widelec z kawa�kiem steku
i obejrza� go. Zwil�y� j�zykiem g�rn� warg�. Zamruga�
kilkakrotnie. Zblad�. Pokr�ci� g�ow�.
- Nie mog� tego zje�� - oznajmi�, odk�adaj�c widelec.
Prze�kn�� �lin�. - Nie mog�... nie mog� nawet tu zosta�.
Przepraszam.
Zerwa� si� z krzes�a, rzuci� serwetk� na pe�ny p�misek i
wybieg� z restauracji.
- �wir - skwitowa�a Terry.
Matt chwyci�a hamburgera. Skoro wychodzili, nie zamierza�a go
zostawia�.
- Mo�e sprawdzisz, jak on si� czuje, czy zaczeka, a� zjemy? -
zwr�ci�a si� Terry do Matt.
Matt westchn�a i od�o�y�a hamburgera na talerz.
- Dlaczego sama nie sprawdzisz? - odezwa�a si� nagle Rebecca.
- Sk�d ten ja�niepa�ski ton? Naprawd� dzia�asz mi na nerwy. Matt
nie jest twoj� s�u��c�.
- Co? - zdumia�a si� Terry.
- Potrafisz zmieni� ludzi w �o��dzie, ale to nie znaczy, �e
masz prawo pomiata� innymi, jakby byli mniej wa�ni od ciebie.
- Mamo, co ci� napad�o?
- Nic mnie nie napad�o. Po prostu nie chc� tego d�u�ej dusi�
w sobie. Kocham ci� i zawsze b�d� ci� kocha�a; ale to nie
znaczy, �e pochwalam wszystko, co robisz. I tak, ��dam cholernej
nietykalno�ci, je�li chodzi o twoje moce.
Terry przez chwil� wpatrywa�a si� w matk�, potem od�o�y�a
serwetk�, wsta�a i wysz�a.
- Nie za ostro j� potraktowa�am? - zwr�ci�a si� Rebecca do
Matt.
Matt potrz�sn�a g�ow�. Nigdy przedtem nie rozmawia�a w
cztery oczy z Rebecc� i czu�a si� onie�mielona.
- Je�li si� z kim� mieszka, chyba trzeba ustali� jakie�
regu�y - powiedzia�a. - Zwykle si� wyprowadzam, zanim dojdzie do
tego etapu.
- Ona ci w�azi na g�ow�.
- Ludzie czasami tak robi�. Zwykle odchodz�, kiedy zaczynaj�,
ale Terry mnie nie pu�ci�a.
Rebecca zamruga�a.
- Och. Wcale mi si� to nie podoba.
- Dzisiaj j� nam�wi�am, �eby mnie uwolni�a.
- Ale nie odesz�a�.
Matt przytakn�a.
- Powiedzia�a�, �e nie przeszkadzam. Chyba ponosz�
odpowiedzialno�� za Lewisa, skoro to ja go wypu�ci�am z drzewa.
- Ty go wypu�ci�a�?
- Aha. Nie jestem czarownic�, ale rozmawiam z rzeczami.
- Ach. Tak. Zauwa�y�am.
Matt u�miechn�a si�.
- Powiedzia�, �e ludzie od lat przychodzili do tego kamienia,
gdzie Terry odprawia�a ceremoni�, ale nikt go nie zauwa�y�. Nie
znam nikogo innego, kto potrafi rozmawia� z rzeczami jak ja.
Kiedy by� w drzewie, s�ysza�am go, ale Terry nie s�ysza�a.
- Hmmm - mrukn�a Rebecca. Zjad�a krewetk�. - Obserwowa�am
dzia�alno�� Terry, odk�d odkry�am, �e ona jest czarownic�, i
przysz�o mi do g�owy, �e bardzo trudno by�oby zrezygnowa� z
rozmaitych korzy�ci, jakie daj� te wyj�tkowe uzdolnienia. Czy
zdarza si�, �e nie rozmawiasz z rzeczami?
- Bardzo cz�sto - odpar�a Matt. - Zwykle pytam tylko wtedy,
kiedy czuj�, �e co� mi grozi. Kiedy potrzebuj� pomocy albo
informacji, �eby prze�y�. Nie wiem nic o tobie, naprawd�.
Rebecca otar�a wargi serwetk� i u�miechn�a si�.
- Dzi�kuj�, Matt.
- Nie ma za co. - Matt ugryz�a hamburgera.
- Ja te� niewiele wiem o tobie.
- Mo�emy o tym pogada� - zaproponowa�a Matt.
Rebecca znowu si� u�miechn�a.
- Po pierwsze, du�o podr�owalam - zacz�a Matt.
Wr�ci� Terry, poskromiony.
- Z nim okay? - spyta�a Matt.
- On chce wraca�.
Ca�a czw�rka siedzia�a na trawniku za domem Terry i Rebeki,
popijaj�c lemoniad� i spogl�daj�c w gwiazdy przy�mione �un�
miasta. Kto� w s�siedztwie podlewa� trawnik; powietrze
wype�nia� szmer sztucznego deszczu i zapach mokrej trawy.
- Wszystko - m�wi� Lewis - wszystko jest inne. Nie mog� je��
tego jedzenia i skr�cam si� z g�odu. Muzyka jest inna. Budynki
s� inne. Ludzie inaczej si� ubieraj� i u�ywaj� wielu
bezsensownych s��w. Ceny w karcie mnie przerazi�y! Mog�em
wynaj�� pok�j na dwa tygodnie za tyle, ile kosztowa� ten stek,
kt�rego nawet nie zjad�em. Sk�d taka dro�yzna? Nie mam poj�cia,
jak dzia�aj� r�ne urz�dzenia w waszym domu, i nie chc�
wiedzie�. Przez te wszystkie lata czarownice pozosta�y takie
same; ale wszystko inne si� zmieni�o.
- Wi�c chcesz uciec i ukry� si�? - zapyta�a Matt.
- Jak mam tutaj prze�y�? Przecie� nie mog� po prostu
paso�ytowa� na Terry i Rebece. Ale jak mam znale�� prac�? Nie
rozumiem niczego w tym nowym �wiecie.
Matt pomy�la�a o paso�ytowaniu na Terry i Rebece. Sama nie
chcia�a tego d�u�ej robi�, odk�d mia�a wyb�r. Co� w niej, jaka�
w��cz�gowska cz�stka pragn�a wyjecha�, strz�sn�� z siebie
tera�niejszo�� i zacz�� od nowa w jakim� obcym miejscu, bez
zobowi�za�, bez komplikacji. Prze�ywa�a swoje �ycie w kr�tkich,
jaskrawych rozb�yskach od tylu lat, �e nawet nie potrafi�a ich
zliczy�. Droga zapewnia�a wystarczaj�c� ci�g�o��.
- I wcale nie jeste� ciekawy? - zagadn�a. - Nawet nie chcesz
wiedzie�?
D�ugo czeka�a na odpowied�.
- Mo�e. W pewnym sensie.
- Dawniej by�e� Majstrem - odezwa�a si� Terry. - Co si� sta�o
z twoim pragnieniem kszta�towania rzeczy?
- Hmm - mrukn��. - Chyba... z czasem... nauczy�em si�, czego
pragn��. S�o�ca. Deszczu. �niegu. Martwej organicznej materii. I
wolno�ci, i �eby z kim� porozmawia�. Mo�e kszta�towa�em tyle,
ile umia�em. Albo mo�e po prostu pogodzi�em si� z losem. To mi
prawie wystarcza�o.
- Przecie� my jemy g��wnie martw� organiczn� materi� -
stwierdzi�a Terry w zamy�leniu. - Z lemoniad� sobie radzisz,
prawda?
- Umm. - Lewis zajrza� do kubka. - Smakuje mi.
- Jakim drzewem jeste�, kiedy stajesz si� drzewem? -
zagadn�a Rebecca.
- Czym� miejscowym. Chyba cedrem. Nie pami�tam dok�adnie.
- Mo�esz zapu�ci� korzenie - powiedzia�a powoli Rebecca. - I
mo�esz je wyci�gn��.
- Nie wiem - wyzna� Lewis. - Zostawi�em moje drzewo.
- Zacz��e� si� zakorzenia� w domu.
- Uhum. Tak.
- Przyda�oby si� nam wi�cej cienia na tylnym podw�rzu -
zauwa�y�a Rebecca. - Mo�esz po prostu... zosta� tutaj na jaki�
czas i nauczy� si� wi�cej o wsp�czesno�ci.
- Mo�esz zosta� tutaj na jaki� czas, a potem przenie�� si�
gdzie indziej - wtr�ci�a Matt. - Ci�gle uczy� si� nowych rzeczy,
poznawa� nowe miejsca. Zakorzenia� si� i wykorzenia�. Ja tak
�yj�. Co jaki� czas pr�buj� w innym miejscu. Mo�esz pojecha� ze
mn�. Naucz� ci�. - Po tych s�owach zakry�a r�k� usta. Samotno��
by�a dla niej regu��: zawsze zdobywa� przyjaci�, ale nigdy nie
zabiera� ich ze sob� w podr� do nowego fragmentu �ycia. Co j�
napad�o?
- Matt, nie odchod� - poprosi�a Terry.
- Co ja tu robi�? - zaprotestowa�a Matt. - Musz� odej��.
- Naucz� ci� zapuszcza� korzenie - obieca� Lewis. Przykry�
d�oni� jej r�k� spoczywaj�c� na trawie. Jego palce zag��bi�y
si� w gleb�, uwi�zi�y jej palce.
- Nie! - zawo�a�a Matt i szarpn�a, ale jej d�o� przyros�a do
Ziemi.
- Spokojnie - powiedzia� Lewis.
- Nie!
- Zaraz ci� wypuszcz�. Spokojnie.
Mi�nie Matt skr�ci�y si� w ciasny w�ze�. Wszystkie lekcje,
jakich nauczy�a si� wcze�nie w �yciu, nakazywa�y jej ucieka�,
zanim Z�o j� odnajdzie, a teraz Matt wpad�a w pu�apk�. G��boko
wci�ga�a powietrze i wypuszcza�a je powoli, pr�buj�c si�
uspokoi�. Wreszcie zapyta�a ubranie Lewisa, czy mog�oby go
udusi�, a ono odpowiedzia�o, �e tak, je�li Matt sobie �yczy.
Odetchn�a i poczu�a...
Palce kieruj� si� w d�, rozgarniaj� grunt, si�gaj� g��biej
ni� ich d�ugo��, szukaj� i znajduj� g��bok�, ch�odn� ulg�; i
j�zyk tak powolny, �e wypowiedzenie jednego s�owa trwa przez
ca�e �ycie, ale warto zaczeka�; i rzeczy przenikaj�ce w ni�
poprzez palce, rzeczy, kt�re smakuj� jak paruj�ce t�uczone
ziemniaki polane mas�em, gor�cy jab�ecznik i lody czekoladowe; i
poczucie si�y, niesko�czonej, nale��cej do niej, je�li tylko
zostanie. Ciep�o. Wygoda. Wieczno��. Ko�yska.
Nacisk na jej r�k� usta�. D�o� powr�ci�a do dawnego kszta�tu
i Matt znowu siedzia�a na trawniku, wyrwana z ciep�a, pozbawiona
kontaktu, wyrzucona daleko poza odwieczn� komuni�. Ramiona jej
zadygota�y, dreszcz przeszy� ca�e cia�o.
- Co ci jest? - zapyta�a Terry, chwytaj�c jej rami�. Matt
trz�s�a si� jeszcze przez chwil�. Ciep�o d�oni Terry pomog�o.
Kiedy dr�enie usta�o, Matt poklepa�a Terry po r�ku i
powiedzia�a:
- Nie r�b mi tego bez pytania, Lewis. Nigdy.
- Odm�wi�aby�. A ja nie potrafi� tego opisa�.
- Nie r�b mi tego wi�cej.
Zawaha� si� i wreszcie przyrzek�:
- Nie b�d�.
Matt �ykn�a lemoniady. Po�owa wyla�a si� ze szklanki
podczas ataku trz�sionki.
- Spr�buj� jutro jeszcze raz - obieca�a - je�li pojedziesz do
miasta ze mn� i z Terry.
- Dobrze - zgodzi� si�. - Dzisiejsz� noc chcia�bym sp�dzi�
tutaj, na dworze.
- Wybierz miejsce daleko od domu i nie pod drutami
elektrycznymi - ostrzeg�a Rebecca.
- Dobrze. Dzi�kuj� wam wszystkim, za wszystko.
Matt my�a z�by, a Terry naciera�a twarz tonikiem.
- Zapami�taj swoje sny dzi� w nocy - poradzi�a. - To czas
zapylania. Zawi�zuje si� nasienie.
- Nie chc� �adnych sn�w - odpar�a Matt, ale usta mia�a pe�ne
pasty i s�owa zabrzmia�y niewyra�nie.
�ni�a o Domu.
Prze�o�y�a Danuta G�rska
NINA KIRIKI HOFFMAN
Urodzi�a si� w 1955 r. w USA. Mieszka w Oregonie, w
dolinie Willamette, gdzie co roku sp�dza miesi�c czy dwa
zamkni�ta w domu z powodu uczulenia na py�ki traw.
Debiutowa�a w 1988 r. niefantastycznym opowiadaniem "Drawing
on the Kitchen Table". W 1990 r. wyda�a zbi�r opowiada�
"Legacy of Fire", zawieraj�cy utwory z gatunku science
fiction, fantasy, fantastyki grozy i niefantastyczne. Drugi
tom opowiada� pod tytu�em "Courting Disasters and Other
Strange Affinities" ukaza� si� w 1991 r. Rok p�niej wysz�a
jej pierwsza powie��, napisana wsp�lnie z Tadem Williamsem -
"Dziecko ze staro�ytnego miasta", wydana r�wnie� w Polsce.
Rok 1992 przyni�s� mikropowie�� "The Unmasking", w kt�rej
wyst�puje Matt Black, bohaterka "Drzew wiecznie sennych" (ta
sama bohaterka wyst�puje te� w opowiadaniu "My, w�drowcy",
kt�re drukowali�my w "NF" 12/96). Nast�pnie ukaza�y si�
powie�ci "The Thread That Binds the Bones" (1993) oraz "The
Silent Strenght of Stones" (1995).
D.G.