Joyce Brenda - Dom snów

Szczegóły
Tytuł Joyce Brenda - Dom snów
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Joyce Brenda - Dom snów PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Joyce Brenda - Dom snów PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Joyce Brenda - Dom snów - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 BRENDA JOYCE DOM SNÓW Strona 2 Tę książkę dedykuję Jennifer Enderlin i Cheryl Nesbit, dwóm moich najlepszym przyjaciółkom, bez których powieść by nie powstała. Z miłością i podziękowaniem! Strona 3 CZĘŚĆ PIERWSZA TAJEMNICA Strona 4 ROZDZIAŁ 1 Siedziba rodu Belfordów, hrabstwo East Susex. Współcześnie Gdzie, do diabła, podziewa się jej siostra? Cass przeżyła większość życia w cieniu młodszej siostry; Tracey była jedną z najpiękniejszych i najelegantszych kobiet, jakie znała. Na nieszczęście miała zwyczaj wszędzie się spóź­ niać. Cass bardzo się tym przejmowała. Zwłaszcza dziś po­ winna być punktualna. Choć raz. W ciągu dwóch godzin domostwo zapełni się gośćmi Tra­ cey. Mężczyznami z listy najbogatszych ludzi według maga­ zynu „Forbes" i ich żonami w najmodniejszych kreacjach. Bę­ dzie dziwaczny milioner z Doliny Krzemowej, pojawią się sławy, dygnitarze, prasa, dwaj japońscy bankierzy, kilka gwiazd rocka, izraelski armator, ambasador któregoś z wiel­ kich państw, doborowa grupa arystokracji brytyjskiej. Na samą myśl serce Cass zaczęło bić szybciej. Przede wszystkim jednak Tracey powinna była przybyć wcześniej, ponieważ od trzech miesięcy nie odwiedziła włas­ nej córki, rozmawiając z nią jedynie przez telefon dwa razy w tygodniu. Cass stała zdenerwowana przy oknie, wpatrując się w biały podjazd i w łagodne zielone wzgórza. Czuła na ciele krople potu. Krowy rasy mlecznej wydawały się z tej odległości bia­ łymi punktami na murawie pastwiska, ciągnącego się między posiadłością a wioską Belford, której dachy, kryte jasnosza- 9 Strona 5 rym kamieniem, prześwitywały wśród drzew. Dzień był po­ chmurny, powietrze zamglone, lada chwila groził deszcz. Mimo złej widoczności Cass dostrzegała z okna mury najbliż­ szego miasteczka, Romney, znanego ze swej atrakcji tury­ stycznej - wspaniale zachowanego zamku wzniesionego pięć wieków temu na jednym ze wzgórz otaczających dolinę. Na wąskiej szosie wijącej się w tym wiejskim krajobrazie nie za­ uważyła ani jednego samochodu. - Gdzie jest mama? Dlaczego jeszcze nie przyjechała? - odezwał się dziecięcy głosik. Cass poczuła ból żołądka, odwracając się w stronę siedmio­ letniej siostrzenicy. - Mama będzie lada chwila, jestem tego pewna - skłamała. A w duchu pomyślała: Proszę, Tracey. Zrób to dla Alyssy, dla mnie, przyjedź jak najszybciej! Alyssa usiadła na nieskazitelnie zasłanym biało-różowym łóżeczku, ozdobionym mnóstwem ślicznie haftowanych podu­ szek w kolorze bieli, różu i czerwieni, harmonizujących w bar­ wach z sypialnią. Miała na sobie nowiutkie ubranie - krótką, jasnobłękitną sukieneczkę od Harrodsa, granatowe pończochy i czarne zamszowe buciki. Jej kruczoczarne włosy były zacze­ sane do tyłu i ujęte klamrą z szylkretu, świeżo umyta buzia aż lśniła. Alyssa była bardzo ładna, ale w niczym nie przypo­ minała matki. - Miała przyjechać godzinę temu - odezwała się ponurym głosem. - Co będzie, jeśli w ogóle się nie zjawi? Cass podbiegła do siostrzenicy, która wyraziła głośno jej własne obawy. - Na pewno przybędzie, możemy się założyć. To jej przy­ jęcie, chociaż formalną gospodynią jest ciotka Catherine. Przecież wiesz o tym. Mama musi się pokazać. Alyssa skinęła głową, lecz nie wydawała się przekonana. Cass zdawała sobie sprawę, że jej młodsza siostra jest sza­ lona i nieodpowiedzialna, ale nie do tego stopnia, by się nie pojawić z takiej okazji. Kolacja została wydana w związku z jej nową pracą w słynnym na cały świat domu aukcyjnym Sotheby w Londynie. Gdy tylko Tracey zapytała ciotkę, czy można by zorganizować przyjęcie i przedstawić na nim nad- 10 Strona 6 zwyczajny, zabytkowy naszyjnik potencjalnej grupie klientów, Catherine chętnie wyraziła zgodę. Ich ciotka rzadko odma­ wiała czegokolwiek swoim dwóm siostrzenicom. Cass poczuła teraz dotkliwy ból w skroniach. Tracey przecież przyjedzie, prawda? - pytała sama siebie w duchu. Nie mogła sobie wyobrazić, jak miałaby zastąpić siostrę i pomóc ciotce w pełnieniu obowiązków gospodyni wieczoru. W odróżnieniu od Tracey, nie należała do high-life'u. Nie za­ trzymywała się w pięciogwiazdkowych hotelach, nie otaczała playboyami i graczami w polo, a w jej szafie wisiała jedna je­ dyna suknia wieczorowa. Nie bywała na ślubach super- modelek, jej ostatnią sympatią był dziennikarz, a nie gwiazda rocka. - Niektórzy ludzie po prostu z natury się spóźniają- rzekła w końcu, usiłując nadać swej wypowiedzi lekki ton. - To okropny zwyczaj - dodała. Bez wątpienia, miała rację. Wie­ działa, że Tracey nie robi tego celowo. Tak się po prostu stale zdarzało i miało więcej wspólnego z jej brakiem zorganizo­ wania niż z egoizmem. Jej siostra wiodła bardzo szczególne życie. Niemniej Cass przez cały dzień czuła rosnące napięcie i lęk. Obawiała się, że zarówno uroczysty wieczór, jak i cała wizyta Tracey okażą się katastrofą. Była tego absolutnie pewna, choć nie mogła pojąć, dlaczego ogarnęło ją takie przeświadczenie. Miała tylko nadzieję, że jej przeczucie wiszącej w powietrzu klęski nie będzie się wiązało z zastępowaniem Tracey. - Mama jest bardzo zajęta swoją nową pracą - oznajmiła Alyssa, spuszczając ciemne oczy. Długie, czarne rzęsy rzucały cień na jej alabastrowe policzki. Mała była kopią swego ojca - gwiazdora rocka Ricka Tennanta, który objeżdżał teraz z kon­ certami kraje Dalekiego Wschodu. Cass pomyślała, że może Alyssa ma rację. Praca w Sotheby wydawała się wręcz idealna dla jej młodszej siostry, bo ona miała kontakt z bogatymi i sławnymi, a dom aukcyjny zyski­ wał na jej statusie społecznym i znajomościach w środowisku uprzywilejowanych i dobrze urodzonych. Od czasu małżeń­ stwa, a tym bardziej od rozwodu Tracey była bohaterką ko- 11 Strona 7 lorowych pism, stale się nią zajmowano i fotografowano ją z różnych okazji. Małżeństwo Tracey z Rickiem rozpadło się przed trzema laty. Cass żałowała, głównie ze względu na Alyssę, że nie trwało dłużej. Jednakże mała okazała się dla niej skarbem i Cass kochała ją jak własną córkę. Czasami zapominała, że jej młodsza siostra, gdyby tylko zechciała, mogłaby bez słowa wyjaśnienia wywieźć córeczkę z domu ciotki Catherine. Po­ zostawało jej tylko modlić się, by coś takiego nigdy nie na­ stąpiło. - Słyszę nadjeżdżający samochód! - krzyknęła Alyssa i ze­ rwała się z łóżeczka z radosną miną. Cass odetchnęła z ulgą. Dziewczynka podbiegła do okna; jej wspaniałe czarne włosy powiewały jak welon. Cass nato­ miast pogratulowała sobie w duchu: a więc nie będzie musiała odgrywać roli gospodyni, a dziecko zobaczy w końcu matkę, za którą ogromnie się stęskniło po kilku miesiącach rozłąki, z jej perspektywy trwającej wieki. - To nie ona! - Alyssa nie potrafiła ukryć rozczarowania. Cass stanęła obok, znów czując gwałtowne bicie serca. - Co takiego? Gdzież ona się podziewa? Alyssa była na granicy łez. Cass spojrzała na jej smutną, bladą twarzyczkę i wzięła ją za rękę. - No cóż, mama się spóźnia. Może się przejdziemy, to czas nam szybciej minie? - Ja raczej zostanę tu, żeby nie przegapić, jak przyjedzie - rzekła Alyssa z nadąsaną miną. Zanim Cass zdołała zaproponować coś innego, rozległo się ciche pukanie i w drzwiach ukazała się ciotka Catherine ze srebrną tacą. Spojrzała bez słowa na siostrzenicę i uśmiech­ nęła się do małej. - Przyniosłam drożdżowe bułeczki z rodzynkami i herbatę. Alysso, pewnie umierasz z głodu. Nic nie jadłaś przez cały dzień. Dziewczynka skrzyżowała ręce na piersi. - Dlaczego mama zawsze musi się spóźniać? Czy w ogóle za mną nie tęskni? Catherine postawiła tacę na stoliku w stylu Chippendale 12 Strona 8 stojącym w pobliżu okien w otoczeniu dwóch krzeseł pokry­ tych różowym aksamitem. Była wysoką, postawnie zbudo­ waną kobietą i chociaż miała już siedemdziesiątkę, nie wy­ glądała na więcej niż pięćdziesiąt lat. Rudawe włosy uczesała w kok i była nadal nadzwyczaj przystojna, z żywym błyskiem w błękitnych oczach. Ubrana w szare flanelowe spodnie, bia­ łą bluzkę i ciemny zapinany sweter wyglądała elegancko, z klasą. Pewna siebie, wzbudzała zarazem zaufanie. Cass po­ dziwiała ją za charakter, hojność i wiele dobrych uczynków na rzecz spraw, którym ciotka poświęciła całe swoje życie. - Oczywiście, że tęskni - odpowiedziała z uśmiechem dziewczynce. - Goście są zaproszeni na siódmą, a znając two­ ją mamę, której ubranie się i umalowanie na taką okazję zaj­ muje przynajmniej dwie godziny, przypuszczam, że powinna tu być lada chwila. Alyssa podeszła do stolika i zerknęła na bułeczki. Od rana była tak podniecona, że zwymiotowała po śniadaniu i Cass po­ zwoliła małej zostać w domu, zamiast jechać na lekcje do eks­ kluzywnej szkoły dla dziewcząt. Teraz zbliżyła się do niej, żeby ją uspokoić. - Kochanie, na pewno się za tobą stęskniła. Przecież jest twoją mamą. Nikt inny nie jest dla niej tak ważny, jak ty, uwierz mi. Ale praca w Sotheby nie jest łatwa. Mamę wysyłają w podróże po całym świecie. Zdaje się, że parę dni temu wróciła z Madrytu. Dlatego jest bardzo zmęczona i prze­ jęta dzisiejszym wieczorem. Alyssa spojrzała jej głęboko w oczy. - Widziałam znowu jej zdjęcie w „Vogue'u". W towarzy­ stwie jakiegoś mężczyzny. Czy myślisz, że ma nowego narze­ czonego? Cass nerwowo zamrugała oczami. Nie widziała ostatniego wydania tego miesięcznika. Z zasady unikała lektury pism, w których zamieszczano fotografie Tracey i doniesienia na jej temat. Nie była z natury zazdrosna, niemniej trochę ją bolało, że tak często piszą o jej młodszej siostrze, że fotografują ją w otoczeniu słynnych osobistości i że za każdym razem wygląda tak wspaniale. - Nie wiem - odparła po dłuższym namyśle. Mówiła praw- 13 Strona 9 dę, bo Tracey nie wspomniała jej ani słowem o nowym ko­ chanku. Catherine pogłaskała Alyssę po chudych plecach. - Kochanie, nic się nie martw. Mama zaraz się pokaże, a wtedy sama ją zapytasz o nowego mężczyznę w jej życiu. Dziewczynka zagryzła wargi; można było odnieść wraże­ nie, że za chwilę się rozpłacze. Catherine szybko na to zareagowała, mówiąc pogodnym tonem: - Myślę, że wszystkie jesteśmy wyczerpane, chociaż ma­ my wynajętą służbę, która od dwóch dni przygotowuje ucztę na dzisiejszy wieczór. A na dodatek wszędzie kręcą się ochro­ niarze z Sotheby - mnóstwo mężczyzn, którzy pilnują, żeby jakiś złodziej nie skradł naszyjnika z rubinów. Napijmy się za­ tem herbaty, a kiedy skończymy podwieczorek, poczujemy się lepiej i powitamy mamę, która lada chwila ukaże się w drzwiach. Alyssa skinęła głową, siadła na krześle obitym różowym aksamitem i zaczęła machać nogami, którymi nie sięgała pod­ łogi. Gdy wyciągnęła rękę po drożdżową bułeczkę, a Cathe­ rine nalewała im herbatę, Cass się odezwała: - Jeśli nie macie nic przeciwko temu, zejdę na dół i przejdę się trochę, bo brakuje mi świeżego powietrza. - Uważam, Cassandro, że powinnaś wziąć kąpiel, dobrze się wymoczyć i spędzić jakiś czas przed lustrem, by przyszy­ kować się do przyjęcia - poradziła jej Catherine. Cass zerknęła na swoje odbicie w lustrze, zwracając się w stronę ciotki. Ujrzała zmęczoną twarz bez śladu makijażu, spraną bawełnianą bluzę i znoszone dżinsy. Włosy o barwie miodu, sięgające do ramion, ściągnęła w koński ogon. Podob­ nie jak ciotka, miała zgrabną figurę, wyraziste rysy i nieskazi­ telną cerę. Jednak w odróżnieniu od Catherine nie skupiała na sobie męskich spojrzeń. Wiedziała dokładnie, co ciotka jej radzi - powinna z wię­ kszą troską zadbać o wygląd i o strój, bo nigdy nie wiadomo, kogo może spotkać. - Moi? Mam zadbać o siebie? Możesz wyjaśnić, co masz na myśli? - Cass zmusiła się do uśmiechu. 14 Strona 10 Nawet Alyssę rozbawiła ta uwaga. - Pomogę się ubrać cioci Cass - oznajmiła z dumą. - Mo­ gę pożyczyć jej moją szminkę. Ciociu, będzie ci świetnie pa­ sowała. Zanim Cassandra zdołała zareagować, Catherine pouczyła dziewczynkę surowym tonem: - Alysso, jesteś za mała, żeby mieć szminkę, a cóż dopiero żeby robić z niej użytek. - Pomyślałam - wtrąciła Cass - że zdążę jeszcze zajrzeć do moich notatek, nad którymi siedziałam wczoraj do nocy. Byłam tak zmęczona, że zasnęłam przy biurku i zastanawiam się, czy w ogóle je odcyfruję. Catherine spojrzała na siostrzenicę z mieszaniną rezygnacji i podziwu. Cass wyślizgnęła się z pokoju, nie czekając, aż między nią a ciotką wybuchnie kolejny spór na temat jej obsesji - pisania powieści historycznych. W ciągu ostatnich sześciu lat wydała cztery książki kosztem całkowitej pustki w życiu osobistym. Ale nie zamierzała zrobić czegokolwiek, by ją zapełnić. Zbiegła po schodach w półbutach na gumie. Sprzeczały się z Catherine dziesiątki razy. Ciotka bezskutecznie ją nama­ wiała, żeby częściej wychodziła z domu, spotykała się z męż­ czyznami, starała się wyjść za mąż i założyć rodzinę. Nie ro­ zumiała jednak, że Cass, opiekując się Alyssą i pisząc powie­ ści, była zajęta do granic wytrzymałości. I to każdego dnia, czas bowiem jakby stale się kurczył. Pokojówka uśmiechnęła się do niej, gdy przemknęła przez ciemny hol wyłożony kamiennymi płytami. Cass czuła się we­ wnętrznie rozdarta, myśląc o przyjeździe Tracey i o jej rych­ łym odjeździe. Pragnęła chronić Alyssę przed mniejszymi i większymi rozczarowaniami, a jednocześnie wewnętrzny głos podpowiadał jej, że ciotka ma absolutną rację. Pięć lat temu, gdy zmieniła swoje losy i zlikwidowała niewielkie mieszkanie w Nowym Jorku, by przeprowadzić się z Alyssą do Belford House, postanowiła zrezygnować z życia osobiste­ go. Od tego czasu nic się nie zdarzyło, a zresztą, nie miała wy­ boru. Dziecko potrzebowało jej od chwili narodzin, a gdy Tra­ cey i Rick postanowili się rozwieść, Cass doszła do wniosku, 15 Strona 11 że jeśli ona nie zajmie się małą, nikt tego nie zrobi. Nie miała wystarczających zasobów, by zostać samotną zastępczą matką, więc wprowadzenie się do siedziby ciotki okazało się zba­ wienne. Dotychczas ani razu tego nie żałowała. Otworzyła drzwi wejściowe, mając po prawej stronie klom­ by z kwiatami, a po lewej podjazd. Kątem oka ujrzała zapar­ kowany czarny citroen. Jej siostra jeździła astonem-martinem. A raczej była wożona, ponieważ miała osobistego szofera. Rozwód z Rickiem zapewnił jej dostatnią egzystencję. Na gości było jeszcze za wcześnie, więc ujrzawszy sylwet­ kę mężczyzny w ogrodzie, Cass zaczęła się zastanawiać, któż to mógł przyjechać. Obcy stał do niej tyłem. W pierwszej chwili wzięła go za jednego z ochroniarzy przysłanych przez Sotheby. Wysoki, ciemnowłosy, robił wrażenie świetnie ubra­ nego; miał na sobie beżowe spodnie i czarną sportową mary­ narkę. Kolor spodni odróżniał go od strażników, którzy nosili czarne garnitury. Cass postanowiła podejść do niego. Od­ chrząknęła, żeby zapytać, czy przypadkiem nie zabłądził i czy spodziewa się pomocy. W tym momencie mężczyzna się odwrócił. Cass natychmiast go poznała, jeszcze zanim spotkały się ich oczy. Potknęła się z wrażenia i zaskoczona, nie mogła wy­ dobyć z siebie głosu. Co, na miłość boską, Antonio de la Barca robi w ogrodzie jej ciotki? Cass w zasadzie nie znała go osobiście, ale był on tym rodzajem mężczyzny, którego kobiety nigdy nie zapomi­ nają, nawet gdy zetknęły się z nim tylko raz w życiu. Był pro­ fesorem mediewistyki, cieszył się międzynarodową sławą i wykładał na uniwersytecie madryckim. Cass wysłuchała serii jego wykładów, które wygłosił przed siedmiu laty w Metropo­ litan Museum w Nowym Jorku. Doskonale pamiętała ich te­ maty: „Mit Średniowiecza", „Fakt czy fikcja", „Lustro nasze­ go świata". W tym czasie zbierała materiały do swojej trzeciej powieści historycznej, Alyssa właśnie się urodziła, ale jej sio­ stra jeszcze się nie rozwiodła. - Senora, zdaje się, że panią przestraszyłem. Proszę mi wybaczyć - rzekł z ujmującym uśmiechem. Mówił po angiel­ sku z lekkim akcentem. 16 Strona 12 Cass usiłowała zapanować nad sobą. - Nie spodziewałam się nikogo - wyjąkała, czując, że ser­ ce bije jej jak szalone. Co za absurd! Przecież przyjechał tutaj z pewnością zaproszony na przyjęcie. Teraz dopiero przypo­ mniała sobie, że naszyjnik, który będzie ozdobą najbliższej aukcji w Sotheby, pochodzi z szesnastego wieku. Napisano o nim mnóstwo artykułów, wyrażających zaskoczenie nie­ zwykłym znaleziskiem. Zapewne i profesor de la Barca zajął się jego historycznym pochodzeniem. - Pokojówka zapewniła mnie, że mogę sobie pospacero­ wać w ogrodzie, nie przeszkadzając nikomu, ale widzę, że wszedłem pani w drogę. Proszę jeszcze raz przyjąć moje prze­ prosiny. - Niespodziewany gość nosił okulary w szylkretowej oprawie, które jednak nie zasłaniały jego wspaniałych iberyj­ skich rysów. Spojrzenie zdradzało ciekawość i instynktowną sympatię. Cass poczuła, że się rumieni. Nie spodziewała się, by ją po­ znał. Z pewnością jej nie pamiętał, choć po każdym wykładzie zadawała mu dziesiątki pytań. Zerknęła na jego ręce, ale trzy­ mał je w kieszeniach spodni. Siedem lat temu nosił obrączkę i wszystkie słuchaczki w Metropolitam Museum plotkowały jak szalone, opowiadając, że jego żona zniknęła przed rokiem w tajemniczych okolicznościach i że odtąd ślad po niej za­ ginął. Cass przypomniała sobie niekończące się rozważania: czy to prawda? Czy żona uciekła? Albo może przydarzyło się jej coś strasznego? Naturalnie, nikt nie miał pojęcia, co na­ prawdę się stało. Niemniej ta mroczna tajemnica przydawała mu romantycznej aury w oczach kobiet uczęszczających na wykłady. Chyba każda z nich była w nim beznadziejnie zako­ chana. Łącznie z Cass. - Jestem okropną gospodynią - rzekła w końcu, odzysku­ jąc mowę. - Pan na pewno przyjechał na przyjęcie. Moją ciotką jest Catherine Belford. A ja się nazywam Cassandra de Warenne. Przez chwilę przyglądał się jej bacznie, nie ujmując wy­ ciągniętej ręki. Cass poczęła się zastanawiać, czy nie powie­ działa czegoś niestosownego, ale w tym momencie poczuła 17 Strona 13 uścisk jego dłoni - silny, zdradzający opanowanie. De la Bar- ca skłonił się lekko. - Pani jest Amerykanką? - zapytał z niejakim zdziwie­ niem. Widać zwrócił uwagę na jej akcent. - Moja matka była Amerykanką i rzeczywiście, urodziłam się w Stanach, ale gdy umarła, zajęła się nami ciotka. Miałam wtedy jedenaście lat. Spędziłam w tym kraju tyle lat, że przy­ najmniej w połowie uważam się za Angielkę. -* Cass wyrzu­ cała z siebie te wiadomości w szybkim tempie, co tylko pod­ kreślało jej tremę. Profesor zdjął okulary i schował je do wewnętrznej kieszeni doskonale skrojonej marynarki. - Studiowała pani w Barnard College? Cass uświadomiła sobie nagle, z niemałym zażenowaniem, jak jest ubrana. Niestety, znów poczuła rumieniec na twarzy. - Tak - odparła. - Skończyłam studia dziesięć lat temu. Wzięłam roczny urlop, a potem wróciłam, żeby zrobić dyplom magisterski. - Prowadziłem wykłady na Uniwersytecie Columbia - rzekł de la Barca z rozbrajającym uśmiechem. - Znam dobrze obie uczelnie. Są doskonałe. Cass wsunęła spocone dłonie do kieszeni dżinsów. Zastana­ wiała się, czy zachowuje się jak idiotka, rumieniąc się niczym uczennica. - Kilka lat temu uczęszczałam na pana wykłady w Metro­ politan Museum - wyjąkała. Spojrzał na nią, ale niewiele mogła wyczytać z wyrazu jego twarzy. Cass pożałowała swoich słów. Czy powinna była wyznać, że go pamięta? Ale brnęła dalej: - Pan się nazywa Antonio de la Barca, prawda? - Bardzo proszę o wybaczenie. - Przeciągnął ręką po włosach, które miały jeszcze głębszy odcień czerni niż włosy Alyssy. - Nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. - Pokręcił głową, jakby chcąc podkreślić niezadowolenie z siebie, a na­ stępnie spojrzał Cass prosto w oczy. - Tak, siedem lat temu prowadziłem tam serię wykładów. - Coś przemknęło przez 18 Strona 14 jego twarz, ale Cass nie zdołała tego odczytać. - To świetna placówka. Odwrócił się nieco, by spojrzeć na wzgórza i wy­ łaniający się zza nich zamek w Romney. Cass zauważyła, że zaczęło padać. Postanowiła zignorować deszcz. Jak również zranioną mi­ łość własną, ponieważ zorientowała się, że w ogóle jej nie za­ pamiętał z tych spotkań. - Pańskie wykłady były doskonałe, senor de la Barca. Słu­ chałam ich z wielką przyjemnością. Spojrzał na nią. Ich oczy się spotkały. - Czy pani jest z wykształcenia historykiem? Przez chwilę zastanowiła się, czy powiedzieć prawdę. - Specjalizowałam się w historii Europy, a magisterium ro­ biłam z historii Anglii. Teraz piszę powieści o tematyce histo­ rycznej. - Nadal trzymała ręce w kieszeniach. Oczy mu zabłysły. - Jakież to interesujące. - W jego głosie nie wyczuła tonu wyższości. - Czy zechciałaby pani spisać mi listę tytułów pani publikacji? - Z przyjemnością dostarczę ją przed pańskim odjazdem - rzekła Cass, zastanawiając się w duchu, czy profesor rzeczy­ wiście przeczyta którąś z jej książek, a jeśli tak, to ile znajdzie w niej niedokładności. - Czy przyjechał pan tu, aby obejrzeć naszyjnik? Przytaknął z oznakami żywego zainteresowania. - Szesnastowieczny majstersztyk, prawda? Z jego opisu wynika, że wart jest królewską sumę i że musiał należeć do ja­ kiejś wyjątkowej osobistości. Jeśli naszyjnik jest autentyczny, w co wierzę, bo w Sotheby nie popełniają takich błędów, to ciekawi mnie przede wszystkim, do kogo pierwotnie należał. - Znów się uśmiechnął. - Jest fantastyczny - orzekła Cass. - Naturalnie, oglądałam tylko fotografie. Rubiny są tak prymitywnie oszlifowane, że przeciętny człowiek mógłby je wziąć za szkiełka. Prawdę po­ wiedziawszy, nie mogę się doczekać, by obejrzeć go z bliska dziś wieczorem. Profesor skinął głową. - Rubiny stanowiły wielką rzadkość w szesnastym wieku - 19 Strona 15 rzekł, patrząc prosto w oczy Cass. - Ich posiadaczami byli tyl­ ko najbogatsi i najpotężniejsi. Ten naszyjnik należał zapewne do królowej lub księżniczki. To, że państwo Hepplewhite od­ kryli go w swoim skarbcu, jest naprawdę zdumiewające. - Czy pan wie, że lady Hepplewhite z początku chciała go wyrzucić, ponieważ była pewna, że to sztuczna biżuteria? Ze śmiechem pokręcił głową. Cass również się roześmiała. - Piszę właśnie powieść z czasów panowania Marii Tudor, Krwawej Mary - dodała niespodziewanie. - To fascynujący okres w dziejach Anglii, a Maria została skrzywdzona przez historyków. Uczyniono z niej stereotyp, ponieważ wcale jej nie rozumiano. De la Barca uniósł brwi ze zdziwieniem. Znów przyjrzał się jej bacznie. - Rzeczywiście. - Skomentował jej wypowiedź jednym słowem. Cass przygryzła wargę. - Nie mogę powstrzymać wyobraźni. Załóżmy, że królo­ wa Maria w nagłym odruchu podarowała naszyjnik którejś ze swoich faworytek. Była bardzo hojna dla dworzan. - Owszem, mogło się tak zdarzyć. - Ich oczy ponownie się spotkały. - Albo był to podarunek od jej ojca dla jednej z jego żon lub córek. Przypuśćmy też, że jego syn Edward mógł go komuś darować. - Pasjonujące byłoby wytropienie, jak ten naszyjnik prze­ chodził z rąk do rąk - zauważyła z rozmarzeniem Cass. - Tak, to by było nadzwyczaj zajmujące - zgodził się An­ tonio de la Barca, nadal uważnie przyglądając się swojej roz­ mówczyni. W jego tonie było coś takiego, że Cass poczuła wewnętrzne napięcie. Nie mogła odwrócić od niego wzroku i teraz przypo- mniała sobie, że po każdym wykładzie była jak zahipnotyzo­ wana jego orzechowymi oczami, blaskiem i intensywnością spojrzenia. Cofnęła się o krok, pragnąc się od niego oddalić. Nawet jeś­ li został wdowcem, był dla niej absolutnie niedostępny. A poza tym dostała twardą lekcję życia. Dokładnie osiem lat temu, tuż przed narodzinami Alyssy. Kiedy człowiek się za- 20 Strona 16 kochuje, rozsądek się ulatnia, a rezultaty bywają tragiczne. Zdarzyło się jej cierpieć z powodu nie odwzajemnionej mi­ łości - i to zupełnie wystarczy. Mężczyznę, który złamał jej serce, znała z czasów studenckich. Bez wątpienia uczucie oka­ zało się dla niej dużo ważniejsze niż dla niego. To doświad­ czenie było straszne. Nigdy nie chciałaby znowu przejść przez coś podobnego. - Rozpadało się - odezwała się, by przerwać tę zbyt in- tymną w jej mniemaniu chwilę. De la Barca spojrzał w niebo i uśmiechnął się lekko, czując na twarzy rzęsiste krople deszczu. - Owszem - odparł. - Chodźmy. - Cass odwróciła się w stronę domu. Profesor szybko zdjął marynarkę i narzucił ją na jej ramio- na. Cass nie zdążyła się nawet zdziwić, gdy poczuła na łokciu silny uścisk. Na jego komendę oboje podbiegli do drzwi wejś­ ciowych. W holu Cass wręczyła mu ociekającą deszczem marynarkę. - Mam nadzieję, że nie jest bezpowrotnie zniszczona. - Och, to nie ma znaczenia. - Zbagatelizował sprawę. Teraz dopiero Cass uzmysłowiła sobie, że choć nastało już późne popołudnie, ów szczególny gość pojawił się na kilka godzin przed wyznaczoną godziną przyjęcia. Co ma z nim zrobić? Jakby czytając w jej myślach, de la Barca wyjaśnił: - Jestem tu umówiony z senorą Tennant, ale najwyraźniej jest ona mocno spóźniona. Cass zesztywniała. On jest tu umówiony? - Tracey to moja siostra. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie. - Nigdy mi nie wspomniała, że ma siostrą. Sądziłem, że pani jest jej kuzynką. W jaki sposób poznał Tracey? - Nie, jesteśmy rodzonymi siostrami, nawet jeśli nie jeste­ śmy podobne - rzekła powoli. Znów ogarnął ją niepokój, choć inny niż ten, który dręczył ją przez cały dzień. Ten wewnętrzny lęk sprawił, że nawet nie poczuła igiełek bólu, gdy profesor z takim zdziwieniem zareagował na fakt, iż 21 Strona 17 ona i Tracey są siostrami. W istocie nikt w to nie chciał wie­ rzyć, bo tak bardzo różniły się od siebie. Dlaczego tutaj wyznaczyli sobie spotkanie? Zanim jednak Cass zdążyła uporządkować myśli, na schodach pojawiła się Alyssa, obwieszczając z płaczem, że mama nareszcie przy­ jechała. Drzwi wejściowe otwarły się z hukiem. Cass w tym samym momencie usłyszała ten odgłos i poczuła podmuch wilgot­ nego, chłodnego powietrza. Właśnie wpatrywała się w ręce swojego rozmówcy. Dostrzegła na jego prawej dłoni sygnet z krwawnikiem, ale wąska obrączka, jaką pamiętała sprzed siedmiu lat, zniknęła. No, no. A więc nie ożenił się po raz wtóry. To wszystko wyjaśnia - zamyśliła się ponuro. Jego związek z Tracey nie ma nic wspólnego z szesnastowiecznym naszyjnikiem. Uznała to za coś absolutnie oczywistego, i po­ myślała przy okazji, że ma przed sobą jeszcze cięższy wieczór, niż z początku zakładała. - Witajcie! - krzyknęła Tracey za jej plecami. Cass poczuła ciężkie brzemię na barkach. Odwróciła się wolno. Tracey stała w drzwiach w bezbłędnie skrojonych białych spodniach i w popielatym krótkim żakieciku, na jego guzikach był wygrawerowany napis „Chanel". Miała na sobie białe bot­ ki na wysokich obcasach. Długie jasnoblond włosy skręciły się pod wpływem wilgoci w loczki wokół twarzy. Kobieta wyglądała tak, jakby zeszła wprost z wybiegu dla modelek albo ze stronic pisma „Vogue". Co, biorąc pod uwagę rewela­ cje Alyssy, było nawet prawdą. Tracey była niebywale atrakcyjna. Miała wspaniałą figurę, cudowne błękitne oczy, nieskazitelną cerę. Należała do kobiet, które równie dobrze prezentują się umalowane, jak i komplet­ nie bez makijażu. I nawet jeśli w tym samym pomieszczeniu znajdowały się jeszcze większe piękności, to ona przykuwała wzrok wszystkich. Gdy szła, ludzie nie mogli się powstrzy­ mać, by się za nią nie obejrzeć. Była szczupła jak zawodowa modelka i miała blisko metr osiemdziesiąt wzrostu. Ubierała się wyłącznie w stroje wielkich projektantów mody. Nikt nie umiał wchodzić tak efektownie, jak jej siostra - uzmysłowiła 22 Strona 18 sobie z goryczą Cass, krzyżując w geście samoobrony ręce na piersiach. - Cass, jak się miewasz? - Tracey uśmiechnęła się do niej słodko, najwyraźniej nie zauważywszy Alyssy, która stała na najniższym stopniu schodów, tuląc się do poręczy. Mocno objęła starszą siostrę, która ledwie na to zareagowała, myśląc intensywnie, gdzie, do diabła, Tracey i de la Barca się spotka­ li. I w jaki sposób. - Cass? - Wzrok młodszej siostry przypominał oczy zra­ nionej gazeli. - Hej, siostrzyczko - zdołała wykrztusić Cass. Tracey rozpromieniła się i obróciła twarzą do Antonia de la Barki. Uśmiech, jaki mu posłała, nie pozostawiał cienia wątpliwości. Z pewnością byli kochankami. Nie było w tym nic nowego, dlaczego więc tym razem Cass była zaskoczona? A nawet wstrząśnięta? - Widzę, że się poznaliście - rzekła Tracey z widocznym zadowoleniem. - Nie mów mi, siostrzyczko, że jesteś już prze­ brana na bankiet - zażartowała. - Cha, cha - rzekła Cass, patrząc, jak Tracey całuje Anto­ nia w policzek. Przynajmniej oszczędziła jej widoku bardziej jednoznacznego pocałunku. Jak oni się spotkali? Kiedy zostali kochankami? I dlaczego, na Boga, tak ją to pochłania? Tracey zmieniała mężczyzn jak zmienia się garderobę, co najmniej raz w ciągu sezonu. Cass przywykła do tego i nie spodziewała się po niej niczego innego. Chociaż, gdyby była ze sobą brutalnie szczera, musiała­ by przyznać, że miło by było mieć ciągle świeży dopływ ko­ chanków. Jednakże różniła się od Tracey. Nie wystarczałaby jej mę­ ska uroda i bezmyślne rozrywki. Tracey pociągnęła ją za koński ogon. - Co się tak nadęłaś? Przecież tylko żartowałam. Ale uwa­ ga! - Roześmiała się. - Wszystkim przywiozłam prezenty! Cass odsunęła się, żeby ją lepiej obejrzeć. - A jak ty się masz? Wyglądasz świetnie. Najwyraźniej Sotheby dobrze ci służy. 23 Strona 19 Tracey jeszcze bardziej się rozpromieniła, co dodawało jej wdzięku. - Ostatnio mnóstwo rzeczy dobrze mi służy - odparła, patrząc znacząco na Antonia de la Barkę. - Nagle zamilkła, dostrzegając na schodach Alyssę z nosem utkwionym w porę­ czy. - Kochanie, chodź tu szybciutko! - krzyknęła. Alyssa wstała powoli z buzią czerwoną jak burak. - Halo, mamusiu - odezwała się, patrząc szeroko rozwar­ tymi oczami na wysoką postać w bieli. Tracey skoczyła do córeczki i mocno przytuliła ją do siebie. Tylko raz, jak zauważyła Cassandra. Dziecko stało napięte, nie poddając się uściskowi. Uśmiech na twarzy matki stopniowo ustępował, aż znikł, a w jej błękitnych oczach pojawił się wy­ raz bólu. Alyssa wspięła się na wyższy stopień i z takim sa­ mym bólem wpatrywała się swymi niemal czarnymi oczami w Tracey. W chwilę potem matka z miną zawodowej modelki odzyskała równowagę, odwróciła się i podbiegła do Antonia, obejmując go czule. - Widzę, że wszystkich już poznałeś - rzekła przesadnie wesołym tonem. Cass odnotowała, że szybko wyzwolił się z jej objęć. - Owszem, poznałem twoją siostrę, ale nie miałem jeszcze okazji poznać córeczki - rzekł cicho. Uśmiech na jego ustach wydawał się wymuszony. Czułki Cass natychmiast to zarejestrowały. Jakieś kłopoty w raju? Coś wisiało w powietrzu; musiała się dowiedzieć, o co chodzi. - Alysso, chodź, kochanie, poznaj moją sympatię, Antonia de la Barkę. Tonio, to jest moja śliczna córka, która, może od razu dodam, ma siedem lat. Dziewczynka wreszcie zeszła ze schodów. - Widziałam pana zdjęcie w „Vogue". Z moją mamą. Antonio schylił się, żeby mała mogła mu się lepiej przyj­ rzeć. Uśmiech, jaki zagościł na jego twarzy, był szczery i spon­ taniczny. Widać było, że przepada za dziećmi. - Twoja mamusia jest taką kobietą, jaką fotoreporterzy uwiel­ biają fotografować. Jestem pewien, że gdy dorośniesz, będziesz taka sama - powiedział do niej z niekłamanym zachwytem. 24 Strona 20 I wtedy właśnie Cass się w nim zakochała. Nagła głębia i intensywność tego uczucia po prostu ją sparaliżowała. Był to rodzaj zmysłowego doznania, jakie przeżyła przed laty - uczu­ cie, że skacze w emocjonalną przepaść, głową w dół, fascy­ nujące i zarazem groźne. Doświadczyła czegoś podobnego jedynie raz i cudem prze­ żyła tamten romans. Wpatrywała się teraz w siostrę, w sio­ strzenicę i w obcego mężczyznę, niezdolna do najmniejszego ruchu. Antonio nadal uśmiechał się do Alyssy. Stopniowo twarz dziewczynki rozjaśniała się, aż i na jej ustach zagościł w koń­ cu uśmiech. Tymczasem Cass nadal nie mogła wykonać żadnego gestu. Była porażona. Wstrząśnięta. Ten człowiek był taki przystojny, tak do cna europejski, taki inteligentny, taki męski... Chryste Panie. I należał do jej siostry. No i co zrobić. To się nie powinno zdarzyć - przekonywała siebie w duchu. - Mam syna - ciągnął Antonio - który jest starszy od cie­ bie tylko o trzy lata. Może kiedyś się spotkacie. Oczy dziewczynki zabłysły. Kiedy się odezwała, Cass na­ tychmiast spostrzegła, że starała się mówić opanowanym gło­ sem, ale jej przyspieszony oddech zdradzał napięcie. - Jak ma na imię? - zapytała z niewinną miną. - Ma na imię Eduardo i mieszka ze mną w Madrycie, zale­ dwie kilka przecznic od Plaza de la Lealtad. Nasze mieszka­ nie znajduje się w pobliżu pięknego parku, El Retiro, gdzie po południu mnóstwo dzieci gra w piłkę i jeździ na wrot­ kach. - Antonio wyprostował się. Ponieważ obcasy Tracey miały z dziesięć centymetrów, oboje wydawali się tego same­ go wzrostu. - Bardzo bym chciała pojechać do Madrytu - westchnęła Alyssa. Teraz dopiero Cass pojęła, dlaczego Tracey przysłała có­ reczce parę widokówek z Madrytu. Zrozumiała, z jakiego po­ wodu siostra tak często podróżowała na kontynent. Pomyślała 25