8233
Szczegóły |
Tytuł |
8233 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8233 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8233 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8233 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Olszewski
�smy dzie� stworzenia
Je�li twoje oczy odbieraj� �wiat�o widzialne, to popatrz, to jest strefa. Dom
wielu dziwnych ludzi i nie tylko ludzi. Patrz. Zobaczysz ko�o. Na zdj�ciu
satelitarnym wida� je lepiej. Idealnie okr�g�e, o �rednicy trzydziestu
kilometr�w. Po�rodku wznosi si� grupa betonowych budynk�w. Wygl�daj� zimno i
odpychaj�co. Czasami otaczaj� je k��by dziwnej pary. Noc� wydzielaj� delikatny
blask. S� funkcjonalne, ale brzydkie. Nieludzkie. Nie maj� �adnych ozd�b, poza
literami i numerami wymalowanymi na �cianach czerwon� farb�. Uspok�j swoje
nerwy, Je�li masz takowe i jeste� w stanie je sam uspokoi�. To nie jest baza
kosmit�w, nawet Je�li nie przypomina specjalnie tego, co znasz ze swojego
miejsca zamieszkania. To stara elektrownia w Czarnobylu. A niedaleko niej wznosi
si� widmowe miasto Pripiat. Ono tak�e �wieci w ciemno�ciach. A woko�o ci�gnie
si� step. Dwa tysi�ce osiemset kilometr�w kwadratowych jedwabistych traw,
zagajnik�w brzozowych i p�l zdzicza�ego zbo�a. Gdzie� tam pod traw� �pi�
spokojnie fundamenty dom�w i ko�ci ludzi, kt�rzy �yli tu przez ostatnie
siedemdziesi�t tysi�cy lat: Pierwszy polowa� na mamuty, ostatni usi�owali
osiedli� si� tu po katastrofie. Nie brak i teraz g�upc�w, kt�rzy id� ich drog�.
A Je�li wejdziesz pomi�dzy trawy, wetkniesz nos, o ile masz takowy i znajduje
si� on w takim miejscu, �e Je�li go wsadzasz w traw�, b�dziesz widzia� to, co
przed nim masz, zobaczysz r�ne drobne paskudztwa siedz�ce tam po�r�d �odyg.
Masz szcz�cie, Je�li �adne nie odgryzie ci organu powonienia, o ile tw�j nos do
tego s�u�y.
Profesor Sergiej zaskowycza� jak zarzynany knur. Poderwa� si� na r�wne nogi i
macha� w powietrzu rekami. Inspektor Ihor Bi�yj podszed� do niego. Jego d�o�
wystrzeli�a do przodu i oderwa�a paskudztwo, kt�re wbi�o si� w koniec nosa
uczonego. Zmia�d�y� je w d�oni, a potem otworzy� j� i ciekawie zajrza� do
�rodka. Profesor j�kn��, podrepta� do swojej furgonetki. Z nosa la�a mu si�
krew. Ihor zakl�� cicho. W trakcie gniecenia tego �wi�stwa nawbija� sobie w d�o�
ostrych jak �yletki kawa�k�w skorupki czy te� pancerzyka. Szlag by to trafi�.
Zawsze te same problemy - �ycie strefy wymyka�o si� jego zdolno�ciom pojmowania.
Od ka�dej regu�y istnia�y setki wyj�tk�w. Jeden z nich siedzia� w jego
zdezelowanym �azie. Wyj�tek wygl�da� z grubsza jak kucyk, Je�li pominie si�
fakt, �e porusza� si� w pozycji zbli�onej do szympansa, na tylnych nogach, z
rzadka podpieraj�c si� przednimi, u n�g i r�k mia� po trzy palce z
przeciwstawnym kciukiem i czyta� akademicki podr�cznik fizyki wysokich ci�nie�,
kt�ry dla inspektora by� ca�kowicie niezrozumia�y.
- Trzeba zdezynfekowa� - powiedzia� kuc. - To mog�o by� jadowite.
Tu w strefie prawie wszystko by�o jadowite, cho� na przyk�ad kuce nie. Profesor
nadbieg� ze swojej furgonetki, nios�c p�set�. Ihor wyj�� spod siedzenia butelk�
spirytusu i przemy� starannie ran�.
- Prosz� da� - powiedzia� Sergiej i po�o�ywszy d�o� inspektora na masce, zacz��
zr�cznie wyrywa� tkwi�ce w niej resztki.
- Bardzo boli? - zapyta� kuc.
Inspektor nigdy nie by� pewien, czy kuce m�wi� co�, bo tak my�l�, czy mo�e
dlatego, �e staraj� si� dopasowa� do poznawanej niejako na odleg�o�� ludzkiej
cywilizacji.
- Tylko troch� - powiedzia�.
Dziwna istota zag��bi�a si� ponownie w lekturze. To zawsze by� problem. Z ich
twarzy nic si� nie dawa�o wyczyta�. By�a zanadto obca. W�a�nie niemal doskonale
ko�ska. Jednocze�nie zbyt niewiele odruch�w by�o wsp�lnych dla koni i tych
dziwnych istot, aby mo�na by�o pod��y� t� �cie�k�. Czasami k�ad�y po sobie uszy
w zdenerwowaniu. Jeszcze gorzej by�o, gdy pr�bowa�o si� wyczyta� jakiekolwiek
emocje z ich g�osu. By�o to praktycznie niemo�liwe. G�os kuc�w, tych kt�re mog�y
m�wi�, brzmia� jak d�wi�k, kt�ry wydobywa si� z p�yty gramofonowej wiruj�cej na
nieco zbyt szybkich obrotach. Profesor sko�czy� prac� i patrzy� przez chwile na
swoje dzie�o.
- No, gotowe - powiedzia� wreszcie.
Na jego nosie krew ju� zasch�a.
- Co to by�o?
- Powiedzia�bym, �e skorupiak. Ma��a albo ostryga.
Ma��a. Na samym �rodku suchego jak pieprz stepu, pi�� kilometr�w od najbli�szego
cieku wodnego. To pasowa�o do pokr�tnej przyrody strefy i jej r�wnie pokr�tnych
�a�cuch�w pokarmowych.
- Ma��a? - zaduma� si� Ihor. - W trawie?
- Trzeba b�dzie poszuka� drugiego takiego. - W oczach profesora zapali� si�
ognik.
Co� takiego zapala�o mu si� bez przerwy. Bywa� wtedy niebezpieczny. Dla siebie.
Wzi�� szk�o powi�kszaj�ce i sin� grub� p�set� i nachyli� si� nad traw�. Trawa
by�a lekko przy��cona. Woko�o panowa�a jesie�. Ihor przesun�� d�o� tak, aby
r�ka spocz�a wygodnie na spu�cie pistoletu maszynowego. Mia� z�e do�wiadczenia,
je�li chodzi o ten kawa�ek stepu. Nic si� nie dzia�o. Profesor poderwa� si�
triumfalnie, trzymaj�c w d�oni kolejne paskudztwo Kuc od�o�y� ksi��k�.
- Mo�na zobaczy�? - zagadn��.
Profesor po�o�y� zdobycz na masce �aza. Zwierzocz�owiek wygramoli� si� z wn�trza
i przyjrza� uwa�nie.
- Znamy to - wyrzuci� z siebie kr�tkie, modulowane r�enie, kt�re chyba by�o tego
nazw�. - M�j kuzyn - wyda� kolejne r�enie - sprawdza� kiedy�, czy nie jeste�my
czasem mi�so�erni i zjad� jednego takiego. Bardzo potem chorowa�.
Z imionami kuc�w te� mieli k�opot. Wszystkie brzmia�y niemal tak samo. Kr�tki
zesp� kilku d�wi�k�w. R�ni�y si� miedzy sob�, ale nie na tyle, by mo�na by�o
je zapami�ta�. Oczywi�cie ani Ihor, ani profesor Sergiej nie potrafili ich
powt�rzy�. Gdy rozmawiali miedzy sob� i mieli pewno��, �e �aden kucyk ich nie
pods�uchuje, stosowali specjalny zesp� pseudonim�w nadanych w tajemnicy
poszczeg�lnym cz�onkom stada. Oczywi�cie kuce wiedzia�y o tym i protestowa�y,
gdy u�ywali ich w ich obecno�ci. System by� prosty. Wi�z� si� z wygl�dem. Tego
kt�ry by� dzisiaj z nimi, nazywali Cziornyj, z uwagi na czarn� grzyw� mocno
kontrastuj�c� z ��tym umaszczeniem cia�a. Paskudztwo mia�o pi�� centymetr�w
d�ugo�ci, pokryte by�o cienk� chitynow� skorup�. Skorupa ta sk�ada�a si� jak u
ostrygi z dwu cz�ci, przy czym ta g�rna unios�a si� teraz troch� i spomi�dzy
ostrych brzeg�w wyciek�o kilka kropli cieczy. Lakier w tym miejscu zmatowia� w
oczach. Paskudztwo wysun�o z dolnej cz�ci jakie� macki i zacz�o za ich pomoc�
przemieszcza� si� naprz�d. Niespodziewanie obok wyl�dowa�a mucha. Istota
wysun�a z wn�trza dwa czu�ki zaopatrzone w ga�ki oczne i popatrzy�a na ni�.
Nast�pnie wysun�a rurk� i prysn�a t� sama ciecz�, kt�r� poprzednio uszkodzi�a
lakier. Mucha szarpn�a si� i zacz�a wi� si� w m�czarniach. Upiorny skorupiak
przype�z� do niej i wysun�� z siebie kolejn� rurk�. Owin�a si� wok� muchy jak
w�� i wci�gn�a j� do �rodka. Ga�ki oczne cofn�y si� i skorupa zatrzasn�a si�.
Ihor mi�� ochot� roztrzaska� to co� kolb� karabinu, ale z trudem si�
powstrzyma�. Profesor wygl�da� na uszcz�liwionego. Bada� papierkiem lakmusowym
krople cieczy na masce.
- Bardzo silny kwas nieorganiczny - powiedzia� wreszcie. - Znacznie silniejszy
ni� siarkowy. Mo�e na bazie zwi�zku krzemu. Fluorosilikony...
-Jak w �ywym organizmie wyst�powa� mo�e kwas nieorganiczny? - zaciekawi� si�
inspektor.
- Och, to zupe�nie normalne - powiedzia� kuc. - W twoim organizmie te�
wyst�puj�. Na przyk�ad w �o��dku cz�owieka jest sporo kwasu solnego. S�u�y do
odka�ania.
Inspektor poczu� mrowienie w okolicy p�pka, ale by�a to tylko sugestia.
- Dobrze - powiedzia�, patrz�c na zegarek. - Wracam do roboty. - Jedziesz ze
mn�, czy zostajesz z profesorem?
Kuc popatrzy� na sw�j zegarek. Inspektor nie lubi�, gdy to robi�. Co� si� w nim
burzy�o, ilekro� wiedzia�, jak to dziwne zwierze u�ywa przedmiot�w ziemskiej
techniki. A przecie� lubi� konie. Kiedy�.
- Pojad� z tob� - powiedzia�. - O ile b�dziesz przeje�d�a� ko�o �r�de�.
- Tak. B�dziemy tam za jakie� trzy godziny. Co� mi si� nie podoba na jednym ze
zdj�� lotniczych.
- Co� powa�nego? - zaniepokoi� si� profesor.
- Wygl�da na niedu�e laboratorium. Jest jesie�. Pora zbior�w.
- Tak pora zbior�w - powiedzia� w zadumie profesor. - Mo�e lepiej nie bierzcie
ze sob�...
Kuc popatrzy� na profesora. Trudno by�o okre�li�, w kt�r� stron� patrzy, jego
oczy bowiem by�y dok�adnie takie same jak oczy konia. Ciemne z t�cz�wk�
wype�niaj�c� ca�� powierzchnie i �renic� widoczn� dopiero z bliska i pod
odpowiednim k�tem. Ko� patrz�c, odwraca� lekko g�ow�, aby nie by�o w�tpliwo�ci,
do kogo kieruje s�owa.
- Profesorze. Mam nadziej� troch� postrzela�. Kt�rego� dnia to mo�e okaza� si�
potrzebne.
Profesor nigdy nie m�g� wytrzyma� jego spojrzenia. Teraz spr�bowa�. Wpatrywali
si� sobie w oczy. Powia� wiatr. Jaki� paproch spad� na powierzchnie oka kuca.
Trwa�o to sekund�. Zadzia�a� odruch. Migotka wysun�a si� spod powieki i zakry�a
na chwil� ca�e oko, usuwaj�c paproch w k�t. Jednocze�nie ruszy�a si� powieka
zewn�trzna. Kuc zamkn�� oczy i odwr�cili si� w stron� samochodu, inspektora.
- Jedziemy?
- Siadaj.
- S�uchaj musimy zamienia dwa s�owa - zdenerwowa� si� profesor.
Odeszli kawa�ek od zwierz�cia i samochod�w.
- Nie obchodzi mnie, czy mia�e� trudne dzieci�stwo czy nie - powiedzia�
profesor. - Nie interesuje mnie, �e nazywaj� ci� rze�nikiem ani to, �e
aresztujesz mo�e co setnego handlarza lub producenta narkotyk�w, na jakiego
natkniesz si� w strefie. Masz woln� r�k�, czujesz potrzeb� serca, ja po nich
p�aka� nie b�d�. Ale na Boga, te koniki wprawiaj� si� w zbijaniu ludzi.
- Tak. Owszem. Czasami pozwalam im postrzela� do gangster�w. Co za r�nica z
czyjej reki zgin�?
- Widzisz jest r�nica. One si� za szybko rozmna�aj� i za szybko dorastaj�.
- Bez przesady. Jest ich dwadzie�cia kilka.
- Rok temu by�o kilkana�cie.
- Wi�kszo�� to kucyki.
- S�uchaj, jak one si� do nas kiedy� dobior�, to tylko wi�ry polec� i ludzko��
przestanie istnie�. Nie zapominaj, �e ich inteligencja przewy�sza nasz� od
trzech do pi�tnastu razy. Te, kt�re maj� trzysta IQ, uwa�ane s� przez pozosta�e
za niemal dzieci specjalnej troski.
- Jest ich za ma�o.
- Cortez podbi� Meksyk, maj�c zaledwie garstk� ludzi. Podobnie Pizzaro. Nie
zapominaj o tym.
Twarz inspektora zszarza�a.
- A nie pomy�la�e� czasem sobie, �e ja to robie �wiadomie?
- Co?
- �e nie ucz� ich sztuki likwidacji wrog�w, aby kiedy� siedzie� na jakim� dachu
i patrze� sobie z rado�ci�, jak wi�ry lec� z ludzko�ci , jak by�e� to �askaw
poetycko nazwa�. Popatrz na ten �wiat. Czy naprawd� uwa�asz, �e taka cywilizacja
powinna nadal istnie�? W Ameryce niszczy si� nadwy�ki �ywno�ci, by podbi� ceny,
a w Afryce ludzie umieraj� z g�odu. Jeden cz�owiek haruje w firmie tak, a�
zapracuje si� na �mier�, dostanie zawa�u, wylewu czy czego tam jeszcze, a
tymczasem setki tysi�cy ludzi nie ma pracy. Gdy b�d� nami rz�dzi�, ka�dy b�dzie
mia� przynajmniej misk� czego� do �arcia i k�t w stajni, czy jak to si� nazwa.
- B�j si� Boga, Ihor!
- A czym jest B�g? Ja jestem cz�owiekiem wierz�cym. Mo�e nie chodz� za cz�sto do
cerkwi, ale wierz�. I wiesz, co ci powiem? Ca�a nasza cywilizacja, tak, ta kt�r�
zacz�li budowa� tu neandertalczycy ze swoimi kamiennymi ostrzami dzid, d��y�a do
tego celu. Do wyzwolenia odpowiedniej ilo�ci pierwiastk�w promieniotw�rczych,
aby stworzy� ekologi� strefy wraz z jej dziwnym �yciem i kuce jako ukoronowanie
stworzenia. Czy my�lisz, �e B�g dopu�ci�by do ich powstania, ot tak sobie?
Narodzili si� z krwi i ziemi. Tak jak my. Witaj profesorze w �smym dniu
stworzenia. W dniu, w kt�rym powstali prawdziwi w�adcy ziemi.
Profesor milcza� wstrz��ni�ty. Ihor odwr�ci� si� i poszed� do samochodu.
Zatrzasn�� za sob� drzwiczki. Odjechali. Profesor westchn�� ci�ko: Nic na to
nie m�g� poradzi�. Cho� mo�e co� si� uda. Tak. Mia� pewien pomys�. Podni�s� z
ziemi pozostawion� przez Ihora flaszk� ze spirytusem i poci�gn�� ostro�nie
male�ki �yk. Gard�o zapieka�o go �ywym ogniem, ale to w�a�nie by�o mu potrzebne.
Odrobina ognia w �y�ach. Odrobina wyzwolenia z warto�ci, kt�re g��boko
zakorzeni�y si� w jego umy�le.
Ihor zatrzyma� �aza na poboczu szosy. Obok w szczerym stepie k�pa drzew i
krzew�w wyznacza�a miejsce, gdzie trzydzie�ci lat temu sta�a wioska.
- Czuj� spaliny - powiedzia� kuc, w�sz�c w powietrzu.
Kuce mia�y znakomity w�ch. Zapewne tak dobry jak konie. Ihor zazdro�ci� im.
Podobnie jak zazdro�ci� im gracji, z jak� si� porusza�y.
- Nie nasze?
- Nie. Tamte s� z ropy. Musi tu dzia�a� spalinowy agregat pr�dotw�rczy.
- No to do dzie�a.
Odleg�o�� od drogi do k�py drzew przebyli, czo�gaj�c si� w trawie. Wie� uleg�a
ca�kowitemu niemal zniszczeniu: drewniane belki cha�up przegni�y i poros�y
mchem. Dachy wykonane z papy trzyma�y si� odrobin� lepiej. Panowa�a ca�kowita
cisza i tylko coraz bardziej natr�tny zapach spalin snuj�cy si� w ch�odnym,
krystalicznie czystym powietrzu dawa� do my�lenia. Niebawem znale�li jego
�r�d�o. Spaliny bucha�y z niedu�ego otworu w ziemi. Gdzie� opodal musia�
znajdowa� si� w�az.
- Wrzucamy granaty? - zapyta� kuc.
Inspektor popatrzy� na niego uwa�nie. Mo�e i odgrywa� cz�owieka pogodzonego z
losem parszywej ludzko�ci, ale rozmowa z profesorem cz�ciowo odzwierciedla�a
jego w�tpliwo�ci. Z twarzy zwierz�cia nic nie m�g� wyczyta�, ale wyda�o mu si�
niespodziewanie, �e kuc jest podniecony. Tak jak on odczuwa� fizyczn� niemal
rozkosz, gdy kule przeszywa�y kolejnego z�ego cz�owieka. Czy�by a� tak du�o
przekaza� im podczas wsp�lnych w�dr�wek po strefie?
- Granaty? A sk�d wiemy, co robi�? Mo�e to nieszkodliwi samosielcy?
Kuc wzruszy� ramionami. Gest by� bardzo ludzki i nieludzki jednocze�nie, bo wraz
z ruchem zagra�y inne mi�nie i pochyli� ko�sk� g�ow�.
- �ami� prawo. Mieszkaj� tu bez zezwolenia, mo�emy ich zabi�.
- Naprawd�? - Ihor sta� si� zjadliwy. - Znam takie stado, kt�re te� �amie prawo,
mieszkaj�c w strefie.
Kuc odwr�ci� si� w jego stron�.
- My to co innego.
- Naprawd�? - powt�rzy� pytanie inspektor. - A czym si� to do cholery r�ni?
- Ci tutaj to �mieci. Odpadki waszej cywilizacji - zaakcentowa� to "waszej". - W
ostatecznym rozrachunku nie licz� si� My natomiast popychamy rozw�j tej planety.
Dlatego je�li mog� zdoby� do�wiadczenie na eliminowaniu tych...
Rozleg�a si� seria z karabinu. Inspektor poczu�, jak kule uderzaj� w kamizelk�
kuloodporn� i przetoczy� si� za kawa� muru. Ten, kt�ry strzela�, wyskoczy� zza
drzewa i wtedy Ihor strzeli� do niego z pistoletu maszynowego. W czole tamtego
powsta�o pi�� dziur u�o�onych niemal koncentrycznie. M�zg ochlapa� resztki
�ciany. Inspektor wy�uska� z sakwy granat i wrzuci� go do komina wentylacyjnego.
Odturla� si� w bok i za�o�y� �wie�y magazynek. Gdzie� pod ziemi� rozleg�a si�
eksplozja. Gleba poruszy�a si� leciutko, ale nie wybrzuszy�a si�. Tamci musieli
siedzie� naprawd� g��boko. Zaraz te� otworzy�a si� klapa zamaskowana sporym
krzaczkiem rosn�cym w niej jak w doniczce i z wn�trza wype�z� cz�owiek. Mia� na
sobie porwany fartuch laboratoryjny i d�insy. Krwawi� z uszu i z oczu. Inspektor
pos�a� mu kulk�, a potem zapali� latark� i zacz�� z�azi� na d�. Pod ziemi� w
sporej piwnicy zosta�a urz�dzona niedu�a fabryczka. Inspektor widzia� w swoim
�yciu wiele takich. I r�wnie wiele zniszczy�. Wybuch rozerwa� na kawa�ki
czterech lub pi�ciu pracownik�w, resztki cia� pomieszane z roztrzaskanym szk�em
i metalem pokrywa�y posadzk� i �ciany, podni�s� rozbity s�oik wype�niony bia�ym
proszkiem. Ostro�nie zbada� jego smak. Heroina. Wyszed� z piwnicy i pochyli� si�
nad kucem. Kuc nie �y�. On nie mia� kamizelki kuloodpornej. Bi�yj westchn��, a
potem wyj�� z kieszeni kr�tkofal�wk�. Wywo�a� profesora.
- S�ucham - odezwa� si� g�os uczonego.
- Mam co�, co pana zainteresuje - powiedzia�.
- Gdzie?
- Kwadrat dwadzie�cia jeden �amane na siedemna�cie Jestem w resztkach wsi.
Uwa�aj, mo�e by� jeszcze ciep�o.
- B�d� za dwadzie�cia minut.
Inspektor spokojnie wyj�� z wozu aparat fotograficzny i zadokumentowa� jatki.
Potem wrzuci� do wn�trza ziemianki dwa granaty. Zawali�a si�. Cia� nawet nie
pr�bowa� wyci�ga�. To nie mia�o znaczenia. Przyjecha� genetyk.
- Co si� sta�o? - zapyta�.
Ihor pokaza� mu cia�o konia le��ce opodal.
- Da� si� zabi� - powiedzia� ze spokojem. - Chcia�e� zdaje si� pokroi� jednego
takiego?
Profesor poblad� i zatoczy� si� na �cian�. Opar� si� d�oni� o rozchlapany na
niej m�zg. Porzyga� si�. Trwa�o to d�u�sz� chwil�. Ca�a zawarto�� �o��dka
znalaz�a si� na ziemi.
- Mam w samochodzie butelk� z wod� - powiedzia� Ihor. - Prosz� si� napi�, to
�agodzi skurcze �o��dka.
Profesor popatrzy� na niego z nienawi�ci�.
- Czy ty nic nie czujesz? - zapyta�.
- Szkoda go - Ihor ko�cem buta tr�ci� kuca.
Profesor pochyli� si� nad martwym zwierz�ciem. Przez chwile wpatrywa� si� w
szkliste oczy, a potem poderwa� si�.
- Do cholery! By� naszym przyjacielem! Nie b�d� go kroi�.
Na twarzy inspektora nie drgn�� �aden mi�sie�. Nic nie wskazywa�o na to, �e
rozumie, czy wsp�czuje. ,
- No trudno. I co z tym zrobimy?
- To nie jest to. To by� On.
- Jak panu wygodniej.
- Zawioz� go do �r�de� - powiedzia� profesor. - A pan ma chyba swoje obowi�zki?
- To tutaj zako�czy�em. Jad� do bazy. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Inspektor odjecha�, a genetyk zarzuci� sobie cia�o na ramie i zani�s� je do
samochodu. By�o ci�kie, wa�y�o co najmniej sze��dziesi�t kilogram�w, tote�
zm�czy� si�. Umie�ci� je z ty�u i pojecha�. Godzin� p�niej by� przy �r�d�ach.
Wjecha� pomi�dzy dwie �ciany lessowego w�wozu. Zatrzyma� samoch�d i zatr�bi�.
Wysiad� i otworzy� ty� p�ci�ar�wki. Odszed� kilka krok�w. Czeka�. Nie trwa�o
to d�ugo. Z krzak�w zarastaj�cych nieco dalej w�w�z wysz�y dwa kuce. Mia�y bron.
Jak zwykle.
- Po co przyjecha�e�? - zapyta� ten pierwszy.
Drugi nie potrafi� m�wi� po ludzku. Jego struny g�osowe by�y inaczej
wyspecjalizowane.
- Wasz towarzysz zosta� zastrzelony. Przywioz�em jego cia�o - powiedzia�
profesor, sil�c si� na spok�j.
Kuce popatrzy�y na niego. Czu� si� niepewnie. Nie wiedzia�, czy s� smutne, z�e,
czy wr�cz przeciwnie, nic ich to nie obchodzi. Podejrzewa� tak� mo�liwo��.
- Jak to si� sta�o? - zapyta� kuc i zajrza� do wn�trza samochodu
Patrzy� spokojnie, jakby sprawdza� to�samo��. Wymieni� z drugim kilka d�wi�k�w.
Profesor nie rozumia�. Stara� si� kiedy� nagrywa� ich wypowiedzi i analizowa�
potem, ale ostrzeg�y go, �eby tego nie robi�. Nie odwa�y� si� wi�cej.
- No - ponagli� go kuc.
Profesor prze�kn�� �lin�.
- Wpadli w zasadzk�, on i Ihor. Ihor prze�y�.
- Ryzyko dekonspiracji?
- Nie ma �wiadk�w.
Kuc skin�� g�ow�.
- Zlikwiduj cia�o - powiedzia�.
- Jak to? Nie pogrzebiecie go?
Kuc wzruszy� ramionami.
- Po co? To wasze zwyczaje. Zakop, �eby nie cuchn�o albo spal. Ihor da ci
napalmu. Mo�na powiedzie� by� i nie ma go.
Profesor poczu� si� �le. Bardzo �le.
- Zrobi�, jak zechcecie.
Wsiad� do samochodu. Nie po�egna� si� z nim nawet. Pojecha�. Jad�c zastanawia�
si�, co on tu w�a�ciwie u robi. Rok temu, gdy spotka� w strefie pierwszego kuca,
wszystko wygl�da�o inaczej. By�y to sympatyczne zwierz�ta. Inspektor Bi�yj te�
by� inny. Oczywi�cie strzela� do wszystkiego, co si� rusza, ale potrafi� my�le�
tak�e o innych rzeczach. Wyjecha� na wzg�rza. Z westchnieniem wyci�gn�� z
ci�ar�wki cia�o. Patrzy� przez chwile na le��ce u jego st�p zw�oki. Kuce by�y
�adne. Poro�ni�te kr�tk�, jasnobr�zow� sier�ci�, ca�kiem jak konie. Ich budowa
by�a proporcjonalna tak, jak gdyby ukszta�towa�y si� w wyniku miliona lat
ewolucji. Mia� wielk� ochot� przeprowadzi� sekcj�, ale nie zrobi� tego. Nie
m�g�. Wyci�gn�� �opat� i kanister napalmu. Mia� w�asny. Po�o�y� kuca, obla�
ciecz� i podpali�, odsuwaj�c si� najpierw przezornie dalej. P�omie� by� ��ty, a
dym, kt�ry uni�s� si� przy tym, by� czarny. Cz�steczki w�gla z sadzy opadn� na
trawy i w�wczas zw�oki zjednocz� si� ponownie z ziemi�, kt�ra da�a im �ycie.
- Eh, szkapo - powiedzia� sam do siebie.
Popatrzy� na zegarek. By�o ju� p�no. Strefa wieczorami i w nocy nie nale�a�a do
miejsc bezpiecznych.
Ihor wjecha� na szczyt mogilnika. Znajdowa� si� w "czystej" cz�ci strefy. W
cz�ci, gdzie zdarto metrow� warstw� ska�onej ziemi i zakopano j� w sztucznych
pag�rkach takich jak ten, na kt�rym sta�. Wiatr rozwiewa� po�y jego kurtki,
licznik cicho �wierka� w jego kieszeni. Jeszcze wiele lat mia� tak �wierka� w
tych miejscach: W zadumie podszed� do kraw�dzi i popatrzy� w d� skarpy. To
przysz�o nagle. Tak jak wtedy, gdy ustrzeli� z ka�asznikowa os� grzebczyka,
kt�ra transportowa�a sparali�owan� sarn� aby z�o�y� w niej jaja, tak i tym razem
poczu�, �e strefa zrobi�a mu g�upi dowcip. W skarpie zia�a dziura takiej
wielko�ci, �e m�g�by z niej wyjecha� du�y samoch�d. Wyci�gn�� z baga�nika
pancerfaust i reflektor halogenowy, a potem zbieg� na d�. Do�wiadczenie wielu
lat nauczy�o go, �e im ci�sz� broni� si� dysponuje, tym lepiej. Za�wieci�
reflektorem do �rodka. Brzegi tunelu pokryte by�y zaschni�t� pian�. Wygl�da�a
troch� jak sztuczne tworzywo. Skrobn�� j� palcem. Podda�a si� z suchym
trzaskiem. Za�wieci� do �rodka. Korytarz opada� w g��b. Licznik opiewa� troch�
g�o�niej. Westchn�� i ruszy� sztolni�, �wiec�c sobie woko�o. Niebawem zatrzyma�
si� przed zawa�em. Zawr�ci� do wyj�cia. Tak jak si� tego spodziewa�, to, co
wype�z�o ze �rodka mogilnika, ruszy�o sobie w �wiat. Pasma piany, cho� znacznie
mniej obfite znaczy�y jego drog�. Piana by�a prawie przezroczysta i nie by�o jej
tu du�o, co sprawi�o, �e nie zauwa�y� jej od razu. Wyj�� radiotelefon i w��czy�
go. Poziom sygna�u by� niski, ale wywo�a� baz�. Kazali mu wraca�. Zakl�� i
wr�ci�. Nie wiedzia�, �e nigdy ju� nie p�jdzie tym tropem. Zostawi� w�z na
parkingu i wszed� do dyspozytorni. Dyspozytorka nie lubi�a go. Sam widok jego
szczerej s�owia�skiej twarzy, na kt�rej mia� wymalowane wszystkie cechy
charakteru, wywo�ywa� u niej odruch wymiotny.
- Dlaczego mia�em wraca�? - zapyta�.
- Szef chce ci� widzie�. Czeka w swoim gabinecie.
Odwr�ci� si� i poszed�. Dziewczyna westchn�a z ulg�. Ihor wszed� bez pukania do
gabinetu pu�kownika Akimowa. Akimow na jego widok skrzywi� si�.
- Czyta�em tw�j ostatni raport - powiedzia� w zadumie. - By� niedopuszczalny.
- e co?
- Zabitych dziesi�ciu. Zu�ycie amunicji dwadzie�cia sztuk i jeden granat. Mo�esz
wyja�nia, co to by�o?
- Nie pami�tam kiedy?
- Przedwczoraj.
Inspektor nat�y� pami��. Wreszcie wzruszy� ramionami.
-Nie przypomn� sobie. Mo�e wczoraj...
Akimow waln�� pi�ci� w st�.
- S�uchaj no, ch�opie, opanuj si�. Zaczyna ci odbija�. To, co piszesz, nie
nadaje si� nawet do tego, �eby si� tym podetrze�! Za ma�o papieru. Co to byli za
ludzie? Co robili? Dlaczego ich zastrzeli�e�? W kt�rym kwadracie? Masz
przydzielon� do patrolowania po�udniow� cz�� strefy, a mo�na ci� spotka�
wsz�dzie, tylko nie tam. Ostatnio zastrzeli�e� kilku szabrownik�w. Porzucasz
cia�a na poboczach dr�g. Nie wzywasz ekipy do oci�gania ich samochod�w Co si� z
tob� dzieje?
Bi�yj zmarszczy� brwi. G�os szefa by� dla niego jak brz�czenie muchy.
- No to co z tego?
- Ewidencja do cholery. Znika gangster, to trzeba wiedzie�, czy go za�atwi�e�,
czy mo�e uciek� za granice albo si� gdzie� zadekowa�. Tymczasem mamy cia�a,
Je�li je znajdziemy, i nawet nie wiemy, czy to twoja robota, czy mo�e pozabijali
si� nawzajem.
- To nie wa�ne. Wa�ne, �e jest ich mniej.
Akimow spojrza� na niego ci�ko.
- Zdaj� sobie spraw�, �e warunki s�u�by s� skrajnie trudne. Strefa to nie kurort
wypoczynkowy, ods�u�y�e� wiele tysi�cy dni. W ka�dej chwili mo�e ci� powali� rak
albo wylew. Mo�esz zachorowa� na bia�aczk� albo na kt�r�� z tych nowych chor�b.
Dlatego te� wyznaczy�em ci po�udnie strefy, tam gdzie ska�enie jest najs�absze.
Ale nie chcesz, nie trzeba. Mam dla ciebie zadanie. Ostatnie przed urlopem.
- Jakim urlopem?
- Zacznijmy od tego, czy wiesz co to jest urlop.
- No pewnie. Jedzie si� gdzie� w g�ry albo nad morze...
- Pozwol� sobie w�tpi�. W ci�gu ostatnich siedmiu lat wzi��e� dwa razy po trzy
dni wolnego. Za pierwszym razem po to, �eby pom�c bratu rozprawi� si� z mafi� w
Pskowie, nie wiem, czy ci� to ucieszy, ale mimo �e mijaj� ju� cztery lata,
wska�nik przest�pstw nadal jest tam zbli�ony do zera. Za drugim razem pojecha�e�
pom�c kumplowi w sprawie z band�, kt�ra chcia�a zdziera� haracze z jego knajpy.
Trzydzie�ci trup�w. Nawet nie wiesz, ile kosztowa�o, �eby to zatuszowa�.
Ihor u�miechn�� si� kwa�no.
- W sumie to nie istotne. Tym razem pojedziesz na miesi�c do sanatorium s�dowego
w Ga�kowie. I spluw� zostawisz tutaj.
- Zadanie? - zapyta� Ihor.
- Co� zabija ludzi. Wiesz, gdzie s� gor�ce �r�d�a? Pozabijano tam oko�o
osiemdziesi�ciu samosielc�w.
- Tych, co mieli zmutancia�e dzieci?
- W�a�nie. Trzy wioski. Zabito ich z broni maszynowej, zabudowania spalono.
Zbadaj to. Znaleziono tam cholernie dziwne �lady.
- Mam jeszcze co�.
- Tak?
- Co� wylaz�o z mogilnika na czwartym kilometrze w sektorze dwadzie�cia przez
sto osiem. By�o takie jak poci�g, s�dz�c po dziurze, kt�r� zostawi�o. I ci�gn�o
za sob� �luz jak �limak.
- Jak �limak...Mo�e by� niebezpieczne?
- Tak. Jak wszystko tutaj.
- Sprawd� to przy okazji.
Ihor wyszed� bez po�egnania. Akimow zmarszczy� brwi w zadumie.
- Stacza si� - powiedzia� sam do siebie. - Uszkodzenia m�zgu od promieniowania,
a mo�e guz.
Potem pomy�la�, �e to przecie� inspektor m�g� pozabija� nielegalnych osadnik�w.
Ale to mimo wszystko nie pasowa�o do niego. Spotkali si� na wzg�rzach. Inspektor
i profesor.
- Dlaczego mnie wezwa�e�? - zapyta� profesor.
- Mamy problem. Cholerny problem - powiedzia� Ihor.
Z wozu wyci�gn�� flaszk� i poci�gn�� kilka �yk�w. Poda� profesorowi. Ten
podzi�kowa� gestem.
- W czym problem?
- Mia� pan racje.
- Z kucami?
- Tak. Zacz�y zabija� ludzi. Na w�asn� r�k�. Trzy wsie samosielc�w.
Osiemdziesi�t os�b. Jak leci. Nawet niemowl�ta.
- Zbieraj� do�wiadczenie... Nie nale�a�o im pomaga�.
- To prawda nie nale�a�o. Teraz jest za p�no. Dla nas i dla nich, wkr�tce
zap�on� nowe wioski.
- Kiedy ostatnio widzia�e� �rebi�ta?
- Wiele miesi�cy temu.
- Ja te�. Nie dopuszczaj� nas do swojej siedziby, ale mam jeszcze jedno
spostrze�enie. S�ysza�e� o Pio�unie Beta?
- Nowy narkotyk tysi�c razy silniejszy ni� heroina. Wywo�uje wielogodzinne
transy, uzale�nia po pierwszym razie, zabija po trzecim, czwartym. Zabi� trzy
tysi�ce narkoman�w w Kijowie w ci�gu tygodnia. Pi��set dolar�w dzia�ka. Ale
ka�dy, kto raz to we�mie, stanie na uszach, �eby powt�rzy� i koszta nie graj�
roli. �wiadomo�� �mierci te� nie.
- Widzisz inspektorze, bada�em dawk� tego.
- I co?
- Strasznie wymy�lna moleku�a. Kilkaset zwi�zk�w chemicznych. I wyprodukowano j�
w strefie.
- Jest pan pewien?
- Tak. I chyba wiem, kto m�g�by co� takiego wymy�li�. I nawet wiem po co.
- Po co. Bo my�li pan o kucach.
- Ich musi by� wi�cej ni� dwadzie�cia. Nie s�dzisz?
- Je�li by�o ich osiemna�cie, to po p� roku mog� mie� jeszcze z osiem nowych
�rebi�t.
- S� zupe�nie ma�e. Ale nie policzy�e� tych, kt�re dorasta�y ju�, jak si� z nimi
spotkali�my.
- To znaczy �e, niech policz�, by�o ich chyba z dziesi��
- Ja widzia�em ko�o dwunastu. Je�li one s� ju� w odpowiednim wieku, �eby si�
o�rebi�.
- To znaczy jakie� trzydzie�ci i z dwana�cie maluch�w.
- Tak. Przy tej inteligencji s� gotowe, by przej�� w�adz� nad �wiatem.
- Wolne �arty. Moje pytanie o narkotyk?
- Wybi�y dla wprawy trzy wioski. Produkuj� jakie� �wi�stwa. To ju� nie potrwa
d�ugo. Kij�w to by�a tylko przygrywka. Pr�ba si�. Tak jak z osadnikami.
Sprawdzaj�, co umiej�, zanim zabior� si� na powa�nie do roboty. Trzeba si�
liczy� takie z tym, �e zginiemy jako pierwsi. Znamy je zbyt dobrze. Mo�emy
domy�la� si� ich s�abo�ci i jeste�my im ju� niepotrzebni.
- Ile mamy czasu?
- Hymm... Bior� nas za idiot�w i faktycznie w por�wnaniu z nimi nie wypadamy
najlepiej. Mo�e rok. Mo�e i to nie. Mo�e zechc� pozby� si� nas jutro.
- Znikniecie genetyka i inspektora mog�oby wywo�a� akcj� poszukiwawcz�, kt�ra
zagrozi�aby im... Patrzyli sobie w oczy. D�ugo.
- My�l�, �e jeste�my zgodni co do celu. A jakie �rodki? - zapyta� Ihor:
- S�dz�, �e jest metoda. S�ysza�e� o tym wirusie, kt�ry ostatnio grasuje na
wschodzie republiki?
- Co� mi si� obi�o o uszy. Ale przecie� odizolowano nosicieli i nie ma
niebezpiecze�stwa.
Profesor u�miechn�� si� dziwnie.
- On zabija w ci�gu dwudziestu godzin od zara�enia. Zawsze zabija, chyba, �e
kto� si� zaszczepi�.
- Tak. Zaszczepi�...
- Naczelny epidemiolog kraju jest mi winien przys�ug�. Jeden mia� fa�szywy
alarm.
Inspektor Bi�yj zatrzyma� samoch�d w w�wozie i da� sygna� klaksonem. Z krzak�w
wylaz� kuc.
- Co pana sprowadza? - zapyta�.
Bi�yj mia� ochot� si� u�miechn��, ale si� ba�.
- Pami�tacie ostrze�enie sprzed dwu dni?
- Tak. Telewizja poda�a informacje o nieznanej epidemii. Mutacji wirusa d�umy.
Podj�li�my �rodki zaradcze.
- Jest szczepionka dzia�a w dziewi�ciu przypadkach na dziesi�� Przywioz�em wam
pi�tna�cie dawek. Zaszczepcie chocia� �rebi�ta Wprawdzie raczej tu nie dotrze,
ale uwa�ajcie na siebie. I gotujcie wod� do picia...
Kon wzi�� ostro�nie paczk� i otworzy�. Ichorowi robi�o si� niedobrze, gdy
patrzy�, jak kuce przy czym� majstruj�. Ich palce by�y znacznie grubsze i mia�y
mniejsz� ilo�� cz�on�w. Wewn�trz znajdowa�y si� ampu�ki ze szczepionk�.
- Przyda�oby si� wi�cej - powiedzia�.
- Ile?
- Jeszcze dwadzie�cia.
- Spr�buj�. Ci�ko o to.
Kuc kiwn�� g�ow� i odszed�. Nawet nie podzi�kowa�. Mo�e i lepiej si� sta�o. Dwie
doby p�niej Ihor i Sergiej zeszli do piwnic, w kt�rych mieszka�y konie. Oni
byli zaszczepieni prawdziw� szczepionk�, a nie koncentratem wyizolowanych
wirus�w d�umy. I mieli dodatkowo specjalne maski z filtrami. Kuce le�a�y tak jak
pad�y. Ich cia�a okrywa�y rozleg�e rany. �mier� zebra�a obfite �niwo.
- W sumie to mi ich szkoda - powiedzia� Ihor. - Tysi�c IQ nie wystarczy, jak nie
zna si� kilku nieczystych zagra�.
- Mnie te�. Po�wi�ci�em dwa lata �ycia, �eby wykierowa� ich na ludzi. - g�os
profesora troch� si� �ama�.
-Trudno nie uda�o si�. Nie �yj�. Chyba s� wszystkie.
- Na to wygl�da. Spalimy to miejsce, wol� nie my�le�, co by si� sta�o, gdyby to
�wi�stwo zmutowa�o raz jeszcze. Rozmow� przerwa� im dziwny d�wi�k. Dobiega�
gdzie� z daleka. Ruszyli w jego stron� z broni� gotow� do strza�u. W
pomieszczeniu na ko�cu korytarza siedzia�o w kojcu pi�� kilkudniowych �rebak�w.
To one r�a�y.
- O cholera - powiedzia� Ihor. - O cholera... Profesor patrzy� w milczeniu.
- Uodporni�y si�?
- Mo�e nie mia�y od kogo si� zarazi�. Zabijemy je?
Twarz uczonego �ci�gn�a si�
- Czy nie my�la�e� kiedy�, �e za du�o ju� tego zabijania? Ihor patrzy� na
�rebi�ta. Jego ostre rysy zmi�k�y. W oczach zamigota�o co�. Wspomnienie dawnych
pi�knych my�li o doskona�ej cywilizacji koni. A on przecie� kiedy� dawno temu
lubi� konie.
- Nie rozumiej� nas?
- S� jeszcze za ma�e, cztery, pi�� dni. Ale za dwa tygodnie zrozumiej�. Ihor
westchn�� ci�ko.
- Spr�bujemy jeszcze raz?
- A mamy prawo? I co b�dzie, jak zapytaj�, sk�d si� wzi�y?
- Nak�amiemy co�.
- Budowa� cywilizacje opart� na k�amstwie...
- Je�li nie da si� inaczej. Musimy je st�d zabra� i zaszczepi�. Poza tym s�
pewnie g�odne...
Ruszyli do wyj�cia. Profesor wzi�� dwa, a Ihor jako silniejszy trzy. Pu�kownik
Akimow plu� sobie w brod� do ko�ca �ycia, �e wypchn�� inspektora Bi�ego na
urlop, inspektor bowiem nigdy ju� z tego urlopu nie wr�ci� i nie uda�o si�
ustali�, co si� z nim sta�o. Mo�e go zabili, a mo�e mia� do�� zabijania.
�a�cuchy za�o�one na ko�a dar�y l�d rzeki. Tu na Syberii by�a ju� zima. Byli w
drodze ju� dziesi�ty dzie�. Siedem tysi�cy kilometr�w. P�ci�ar�wka wygl�da�a
fatalnie. Ale ci�gle jeszcze dobrze si� sprawowa�a. Zatrzymali si� na skraju
pi�knego cedrowego lasu. Sergiej wysiad� i rozejrza� si�. Na rzece kawa�ek st�d
by� niewielki pr�g. B�dzie gdzie za�o�y� ma�� elektrowni�. Las dostarczy
orzech�w, rzeka ryb. Kuce by�y jeszcze ma�e, ale nim sko�czy si� te p� tony
mleka w proszku, b�d� ju� jad�y normalnie traw�. Zanim nastan� mrozy, zd���
zbudowa� chat� dla siebie i dla nich.
- Tutaj? - zapyta� by�y inspektor.
Profesor rozejrza� si� jeszcze raz.
- Tutaj.
- Wysiadajcie dzieciaki - powiedzia� Ihor, otwieraj�c tylne drzwi.
Pi�� konik�w ubranych w ciep�e dresy wygramoli�o si� na �nieg. R�a�y zachwycone.
- Tu b�dziemy teraz mieszka� - powiedzia�.
By�y jeszcze za ma�e, �eby go zrozumie�, ale s�ucha�y uwa�nie. Wiatr ni�s� od
strony lasu resztki jesiennych zapach�w. Ten �wiat by� mo�e mniej fascynuj�cy
ni� strefa, ale za to bezpieczniejszy, spokojniejszy. Koniki zacz�y tarza� si�
w �niegu. Profesor westchn��, zza pud�a z ksi��kami dla dzieci wydoby� pi��. Dom
dopiero trzeba by�o zbudowa�. Ihor u�miechn�� si�
- Pomy�l. Musimy wyprostowa� nieco nasze biografie, Je�li mamy robi� za dobrych
wujaszk�w ich cywilizacji, kt�rym kiedy� mo�e postawi� pomniki.
- Co masz na my�li?
- Ja - wielokrotny morderca. Ty wyizolowa�e� wirus, �eby zabi� ich rodzic�w.
Zagonili kucyki do wozu i weszli na wzg�rze, by �ci�� pierwsze drzewo na chat�.
Robota sz�a im g�adko, a pi�owanie by�o przyjemno�ci�. Profesor ku swemu
zdumieniu odkry�, �e to potrafi. Drzewo zwali�o si� z j�kiem na ziemi�.
Zamkni�te w wozie kucyki r�a�y z emocji.
- Jeste� przekonany, �e s�usznie robimy? - zapyta� profesor.
- Z t� chat�?
- Nie, og�lnie.
- Kiedy� powiedzia�em ci, �e to �smy dzie� stworzenia. Potem my�la�em, �e to
dzie� s�du. Ale teraz wr�ci�em do moich wcze�niejszych koncepcji.