8056
Szczegóły |
Tytuł |
8056 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8056 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8056 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8056 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JACQUELYN MITCHARD
Dwana�cie podarunk�w
Mitchard doskonale rozumie kobiece w�tpliwo�ci i zmagania z trudno�ciami ka�dego dnia.
�People"
Jedno jest pewne w mi�o�ci - zmieni twoje �ycie wtedy, gdy si� tego najmniej spodziewasz.
True Dickinson jest atrakcyjn�, zamo�n� wdow�, matk� dziesi�cioletniego ch�opca. W dniu czterdziestych trzecich urodzin u�wiadamia sobie, �e jej m�odo�� i uroda szybko przemijaj�, a mi�o�� jako� nie chce zapuka� do drzwi. Wtedy w�a�nie poznaje m�odszego o 10 lat Hanka - intryguj�cego w�a�ciciela restauracji, kt�ry mimo dziel�cej ich r�nicy wieku, widzi w True zmys�ow� i czaruj�c� kobiet�. Ich romantyczny �lub wr�y wspania�� przysz�o��, jednak codzienne �ycie wystawi ich uczucie na ci�k� pr�b�.
Powie�� Jacquelyn Mitchard to urzekaj�ca historia dwunastu miesi�cy z �ycia kobiety, kt�ra poznaje nie tylko uroki, ale te� niebezpiecze�stwa i w�tpliwo�ci towarzysz�ce dojrza�ej mi�o�ci.
Jacquelyn Mitchard jest cenion� przez krytyk�w �New York Time-sa" autork� bestseller�w, kt�re w Polsce ukaza�y si� pod tytu�ami G��bia oceanu, To co najwa�niejsze i Teoria -wzgl�dno�ci. Wyda�a r�wnie� zbi�r felieton�w, publikowanych na �amach �Milwaukee Journal--Sentinel", oraz dwie ksi��ki dla dzieci.
Luty
WALENTYNKI
Nie ma na �wiecie rozkoszniejszych �akoci od czekoladek w czerwonym satynowym puzderku (kt�re mo�e p�niej pos�u�y� do przechowywania pierwszych mlecznych z�bk�zu, gdy kr�liczek wyjmie je spod poduszki, a w zamian zostawi monet�). To podarek wy��cznie dla ciebie. Dzidziusia opatulimy w bia�o-czerwony pasiasty sweterek z kapturkiem, odpowiedni na t� por� roku, oboje te� dostaniecie cieplutkie walentynkowe skarpety w stosownym rozmiarze; dla ch�opc�w ozdobione z�otymi strza�ami i z�otym serduszkiem, dla dziewczynek � serduszkami oraz r�owymi i czerwonymi koralikami (nie oderw� ich nawet najbardziej ciekawskie paluszki). Czy z twojego �ycia znikn�a romantyczno��, odk�d pojawi� si�... wiesz, kto? Przywr�ci j� chwila relaksu przy muzyce z tego kompaktu. Pami�taj, �e Bolero to tylko pocz�tek...
OS BO
Gdy masz za sob� troch� �ycia, to, co ci� otacza, mo�e si� wyda� r�wnie ciasne jak stare spodnie, gdy przybierzesz na wadze. True Dickinson ma za sob� i jedno, i drugie, a w jej codzienno�� wkrada si� szczypta tego samego �alu i tej samej goryczy, kt�re odczuwa, gdy musi wci�gn�� brzuch, by zapi�� guzik spodni.
Gdyby liczy� odleg�o�� w linii prostej, czyli tak, jak lataj� ptaki, True Dickinson mieszka zaledwie p�tora kilometra od
zatoki Nantucket Sound. Ale ostatnio - stwierdza to z przykro�ci� - nie potrafi ju� patrze� na jej cynowe zim� fale z takim samym l�kiem i zachwytem jak kiedy�, podobnie jak nie potrafi patrze� na przyjaci� z wdzi�czno�ci�, na swoje sukcesy z dum�, a na w�asn� ma�� rodzin� z nies�abn�cym zadowoleniem. Nigdy przedtem, od czasu gdy przenios�a si� z rodzinnego Amherst na p�wysep Cape Cod - najpierw bywa�a tu podczas studenckich wakacji, potem, jako m�oda m�atka, przyjecha�a z m�em, pilotem lokalnej linii lotniczej Cape Air - nie odczuwa�a tak niewyt�umaczalnego niepokoju. P�oche, dziwne my�li o tym, �eby si� st�d wynie��, m�c� �ad wype�nionych prac� dni - niczym pojedyncze pasma w�os�w, wymykaj�ce si� czasem z grubego, francuskiego warkocza, kt�ry True plecie ka�dego ranka i tak nawyk�a do tej czynno�ci, �e bez trudu wykona�aby j� nawet po ciemku. �Uciekn� st�d", �apie si� na rozmawianiu z sam� sob�, �porzucimy Cape Cod, wyjedziemy, ja i m�j syn, tam, gdzie wi�cej przestrzeni i powietrza, gdzie wi�cej �wiat�a".
Jej niezadowolenie nie wi��e si�, naturalnie, z miejscem.
Dotyczy sytuacji, nie lokalizacji.
I tak jak ptaki nie lataj� wprost do celu - wszystkiego ciekawe, zbaczaj� z toru, by sprawdzi�, co si� �wieci, co pachnie, wi�c dotarcie do miejsca przeznaczenia zabiera im jeszcze wi�cej czasu ni� cz�owiekowi, kt�ry jedzie autem, podporz�dkowuj�c si� ograniczeniom pr�dko�ci - tak True nie czuje si� osaczona przez ciasnot� �yciowej przestrzeni, lecz przez rosn�c� w jej wn�trzu pustk�. Czuje si� samotna. W�tki jej �ycia nie splataj� si� w ca�o��. Syn, kt�rego przywyk�a postrzega� jak ma�ego ch�opca, sko�czy niebawem dziesi�� lat - to ��redni wiek" w okresie dzieci�stwa. True nie mo�e ju� uwa�a� si� za �m�od� wdow�". Matka jest coraz starsza, a wieloletni wsp�pracownicy planuj� przeprowadzk� w poszukiwaniu nowych wyzwa�.
True zaczyna my�le� o sobie jak o punkcie, od kt�rego wszystko si� oddala.
Ale czy rzeczywi�cie mog�aby opisa� siebie w ten spos�b? Chyba tylko w hipnozie.
True wie, �e cierpi na sezonow� depresj�. To tylko pora roku. Luty jest nie mniej smutnym miesi�cem w znanym kurorcie, gdzie ka�dy widok przypomina pejza� malowany akwarel�, ni� w jakimkolwiek innym miejscu - albo nawet smutniejszym. Zas�oni�te �aluzjami witryny zamkni�te do lata sklepy dzia�aj� na przechodni�w przygn�biaj�co - nawet na tubylc�w, kt�rzy tyle krzycz�, �e chc� mie� ko�cio�y i ulice wy��cznie dla siebie. Mylny jest powszechnie przyj�ty pogl�d, �e ludzie ze sk�onno�ciami samob�jczymi odbieraj� sobie �ycie w okresie Bo�ego Narodzenia. Prawda jest taka, �e palce sw�dz�, by chwyci� za kawa�ek mocnego sznura albo si�gn�� po �rodki nasenne w�a�nie w lutym, gdy �wi�ta nie spe�ni�y oczekiwa�, a nieuchronne odrodzenie �ycia ju� czai si� za rogiem.
Luty jest dla True miesi�cem szczeg�lnie nieprzyjemnym. To miesi�c jej urodzin, w lutym zgin�� tak�e przed laty jej m��. Peter Lemieux, kt�ry zarabia� na chleb, pilotuj�c o�mio-osobow� cesn� przy jak�e cz�sto kapry�nej na tutejszym wybrze�u pogodzie, zgin�� - o ironio! - potr�cony przez samoch�d w tak mro�n� noc, jak dzisiejsza. Pete zatrzyma� si�, by pom�c jakiej� kobiecie zreperowa� uszkodzon� ch�odnic�. Zabi�a go przeje�d�aj�ca ci�ar�wka. Ju� od wielu lat True nie potrafi przywo�a� brzmienia jego g�osu, nie wie te�, czy obraz, kt�ry nosi w pami�ci, to tylko powstaj�ca w jej m�zgu migawka �lubnego zdj�cia, wycieranego przez True z kurzu razem z lamp� i pude�eczkiem kremu do r�k, czy te� prawdziwe odzwierciedlenie jego wygl�du. Matka True, Kathleen, kt�ra tak�e owdowia�a m�odo i tak�e z powodu wypadku na drodze, kiwa ze zrozumieniem g�ow�, gdy True nie chce ogl�da� tych kilku film�w wideo, nakr�conych wsp�lnie z Pete'em, gdy ich syn Guy by� ma�ym dzieckiem. Kathleen co pewien czas proponuje, by obejrza�y filmy razem, tak jakby z ogl�dania �ycia, kt�rego ju� nie ma, da�o si� czerpa� przyjemno�� niczym z oczyszczaj�cej k�pieli. True wie, �e nawet po o�miu latach, kt�re min�y, widok platynowych w�os�w obci�tych na je�a, kwadratowej, m�odej twarzy oraz opalenizny porysowanej drobnymi zmarszczkami rozbije
spok�j ducha, kt�ry udaje jej si� zachowywa� dzi�ki skrupulatnemu oddzielaniu �przedtem" od �potem".
Ale jeszcze trudniejszy do zniesienia - True wyczuwa to intuicyjnie - by�by dla niej widok male�kiego Guya, zapewne jedynego dziecka, jakie dane jej b�dzie mie� w �yciu - radosnej, ufnej drobiny, z pe�nymi i kr�g�ymi jak po��wki brzoskwini policzkami, wystaj�cymi na boki poza lini� skroni. True pami�ta at�asowy dotyk jego sk�ry, a my�l, �e prawdopodobnie przez reszt� �ycia taki dotyk b�dzie mog�a sobie jedynie przypomina�, napawa j� gorycz�.
Wie tak�e, �e cho� wcale nie jest weso�� wd�wk�, nie jest te� taka jak jej matka czy inne m�ode wdowy, z kt�rymi przez pewien okres si� styka�a. Prze�ciga�y si� one w deklaracjach, czego by nie odda�y - ilu palc�w u r�k i n�g, ilu ko�czyn, ilu miesi�cy �ycia - za jedn� godzin� sp�dzon� w m�owskich ramionach.
True dobrze wie, dlaczego tak jest, ale trzyma t� wiedz� schowan� g��boko, niem� - jak �lubny welon ukryty w kufrze z cedrowego drewna.
Nikt poza ni� nie zdawa� sobie sprawy, jak trudny charakter mia� Pete, jak ochoczo sprawowa� kontrol� i nad ni�, i nad wszystkim innym w swoim uporz�dkowanym �yciu, w��cznie ze skrupulatnym wydzielaniem jej pieni�dzy na lunch. Nikt nie zdawa� sobie sprawy z jego skrajnego egocentryzmu, od kt�rego odst�pi� w przyp�ywie tragicznej bu�czuczno�ci. Nikt nie zdawa� sobie sprawy, �e z powodu jego pracy i s�u�by w wojsku sp�dzali ze sob� jako ma��e�stwo niewiele czasu.
Wi�kszo�� ludzi uwa�a�a True Dickinson za kobiet� pewn� siebie i lubi�c� ryzyko - za �mia�� pragmatyczk� z Nowej Anglii o smuk�ych nogach, d�ugim kroku i g��bokich szarych oczach, wdow� przyci�t� na miar� bohaterek starych film�w z Margaret Sullavan*. I to w gruncie rzeczy bardzo True odpowiada�o.
* Sullavan Margaret, w�a�ciwie Margaret Brooke (1911-1960), ameryka�ska aktorka filmowa. Studiowa�a taniec i sztuk� dramatyczn�. Debiutowa�a na scenie w 1928 w University Players wraz z H. Fond� i J. Stewartem. W 1931 zacz�a wyst�powa� na Broadwayu, w 1933 w kinie).
Przez kilka lat po �mierci Pete'a napawa�o j� niestosown� bez ma�a dum�, �e inni postrzegaj� j� jako kobiet� o wielkiej odwadze i wielkim optymizmie, dzielnie krocz�c� po ruchomym chodniku �ycia, jakby ten chodnik nie miewa� nag�ych zwrot�w i jakby nie mo�na si� by�o na nim po�lizgn��. Gdy za�o�y�a firm�, nosi�a kostiumy z kr�tkimi sp�dnicami oraz prowadzi�a pogadanki dla �rodowisk kobiecych w Nowej Anglii - i nie tylko - o ci�kiej pracy b�d�cej b�ogos�awionym lekarstwem na smutek oraz o swoim niez�omnym postanowieniu odrzucania pokusy zdawania si� na przyjaci� czy litowania si� nad w�asnym losem. Za artyku�em przeczytanym w kolorowym magazynie powtarza�a zasad�: �Gdy jest ci trudno, �mielej ryzykuj". Firma, kt�r� za�o�y�a, nie maj�c nic poza szczer� ch�ci�, do�wiadczeniem z poprzedniej pracy i biznesplanem napisanym na podstawie wiedzy z podr�cznik�w, kt�re wieczorami studiowa�a w bibliotece, podczas gdy Guy bawi� si� u jej st�p samochodzikiem, by�a dla niej lekcj� pogl�dow�, praktycznym do�wiadczeniem w dzia�aniu.
Ale jej heroiczna postawa, dzi�ki kt�rej potrafi�a pociesza� innych nawet poprzez w�asn� �a�ob�, zacz�a si� w pewnym momencie niebezpiecznie chwia�.
True si� zmienia. Nie chodzi o menopauz�, lecz o co� znacznie bardziej subtelnego. Ogarnia j� l�k, �e staje si� uci��liwie marudna. Ma nadziej�, �e nikt inny tego nie zauwa�a. Szczerze m�wi�c, ona sama dopiero niedawno to zauwa�y�a. Gdyby j� spytano, powiedzia�aby z humorem przyjacio�om, rodzinie, �e ma do�� codziennej rutyny, �e po dwudziestu latach sprzykrzy�o jej si� miejsce, gdzie - jak si� wydaje - nie mo�e odetchn�� pe�n� piersi�. M�wi�aby o trudnych do zaakceptowania pogl�dach, kt�rym ho�duje si� na Cape Cod, wskutek czego nie mo�na nawet zainstalowa� dziecku trampoliny bez pisemnego podania o zgod� w�adz z obawy, �e naruszy si� szcz�tki pierwszych angielskich kolonist�w albo, co bardziej prawdopodobne, zas�oni jakiemu� miliarderowi widok na zatok�. I chocia� nie te problemy najbardziej jej dokuczaj�, True zdaje sobie spraw�, �e ani wychowanie, ani
przygotowanie do �ycia nie da�o jej w�a�ciwego narz�dzia, dzi�ki kt�remu potrafi�aby wyj�� z psychicznego do�ka.
Dzi� True ma urodziny. Czterdzieste trzecie. Prowadzi swe niezawodne volvo powoli, bo takiej pogody - jak powiedziano w radiu - nie pami�taj� na p�wyspie nawet najstarsi rybacy. Jedzie na w�asne przyj�cie urodzinowe - ju� samo to sformu�owanie wywo�uje na jej twarzy grymas niezadowolenia - do nowej restauracji w odleg�ym Truro. Obok niej siedzi Isabelle Merton, by�a niania do dziecka, obecnie asystentka w biurze, kt�ra nadal mieszka u True w zamian za pomoc przy opiece nad dzieckiem. Chocia� zwykle nie mog� si� nagada�, teraz True odczuwa niewyt�umaczaln� potrzeb� ciszy i samotno�ci. Mo�e zapa�nik albo in�ynier budowlany nie zastanawiaj� si� w dniu swoich urodzin nad sensem �ycia, nad czasem, kt�ry jeszcze im pozosta�, ale wszyscy inni odczuwaj� tak� potrzeb�.
Jankeska grzeczno�� ka�e jednak prowadzi� weso�� pogaw�dk�.
- Zgadnij, co Kathleen zrobi�a dzisiejszego wieczoru -m�wi True do Isabelle. - Podesz�a do mnie z ty�u, obci�gn�a mi sweter na pup� i powiedzia�a: �Trzeba przyzna�, kochanie, �e si� rozros�a� tu i �wdzie". Mi�o z jej strony, prawda?
- �e te� ci� jeszcze dziwi cokolwiek, co robi twoja matka!
- Dziwi mnie. Nic na to nie poradz�. Gdyby� by�a po sze��dziesi�tce, nadal by ci� rajcowa�o, �e jeste� chudsza od w�asnej c�rki?
- Wiesz, jak to jest. Nie kijem go, to matk� - powiada Isabelle, wykonuj�c szeroki gest d�oni� z wymalowanymi na szafranowe paznokciami. - Ciesz si�, �e twoja matka dba o ciebie bardziej ni� o swojego harleya.
True pragnie czasami, by jej matka by�a r�wnie daleko -przynajmniej w sensie geograficznym - i by�a wobec niej r�wnie oboj�tna jak wobec Isabelle jej mama - zapalona motocyklistka.
Kathleen nie tylko pracuje z True, ale mieszka w go�cinnym domku na terenie posiad�o�ci c�rki. Wpada do domu True, kiedy tylko ma ochot�. �adna rozmowa telefoniczna nie ujdzie jej uwagi, �aden list, �adna wizyt�wka wetkni�ta w bukiet kwiat�w nie umkn� sokolemu wzrokowi Kathleen. True zastanawia si� czasami, jak by to by�o, gdyby Kathleen nie uzna�a za logiczne przeprowadzi� si� na Cape Cod po �mierci Petera. Zastanawia si�, czy nie by�oby dla niej lepiej, gdyby mia�a wi�cej prywatno�ci - nawet gdyby zap�aci� przysz�o za to wi�ksz� samotno�ci�.
True stara si� jednak pocieszy� Isabelle, zasmucon� p�ytko�ci� korzeni, z kt�rych wyrasta, powiada wi�c:
- Chyba masz racj�.
- Trzeba jej pewne rzeczy wybacza� - ci�gnie Isabelle. -Gdy mama nas opu�ci�a, babcia zawsze my�a po raz drugi pod�og�, kt�r� ja ju� umy�am, p�uka�a powt�rnie ka�dy op�ukany ju� przeze mnie talerz. To trwa�o dziesi�� lat. Kathleen nie wtr�ca si� a� tak bardzo. W niekt�rych sprawach jest ci podpor�, je�li chodzi o Guya czy prac�...
- Wiem, wiem - wzdycha True.
Jad� wzd�u� pokrytych lodow� rze�b� bagien. W takim pejza�u komercja zdaje si� nie mie� prawa bytu, a jednak niespodziewanie pojawia si� napis JEDYNA. Parking zapchany samochodami. True zaczyna podejrzewa�, �e przyjaciele sprawili jej niespodziank� w postaci prawdziwego przyj�cia - przeciw czemu wielokrotnie i �ywo protestowa�a, a czego w skryto�ci ducha pragn�a.
Zamarzaj�cy b�yskawicznie wilgotny �nieg okala szronem w�osy True i maj�cy kszta�t dzwonu kapelusik Isabelle, gdy robi� zaledwie par� krok�w od samochodu do drzwi restauracji. R�owawa po�wiata okien sprawia, �e wn�trze wygl�da, jakby sta�o w p�omieniach.
Ledwie wesz�y do �rodka, True u�wiadamia sobie, �e po raz kolejny w �yciu nie doceni�a znaczenia dzisiejszej daty. Na sto�ach p�on� cieniutkie, czerwone walentynkowe �wiece. Dla par ten wiecz�r jest okazj� do sk�adania nowych przyrzecze� albo odnowienia starych - pogoda nie ma znaczenia, p�ki jeste�my razem. Dla wd�w dzie� �w. Walentego pozbawiony jest jakiegokolwiek uroku, a dla wdowy, nazwanej przez matk� na jego cze��, jest wr�cz irytuj�cy. True potrzebowa�a paru dziesi�tk�w lat, �eby pogodzi� si� ze swym imieniem, kt�re, jak jej si� kiedy� wydawa�o, robi�o z niej do�wiadczon� przez los dziewic�, skazan� na �ask� tajemniczego dalekiego kuzyna po �mierci rodzic�w misjonarzy. True oskar�a o ten pomys� matk�, bo ojciec - w ocenie zaledwie o�mioletniej dziewczynki - sprawia� wra�enie cz�owieka niemaj�cego �adnego wp�ywu ani na t�, ani na �adn� inn� z domowych spraw. Kathleen, kt�ra przez wi�kszo�� �ycia pracowa�a jako bibliotekarka w prywatnej szkole podstawowej, nie tylko mia�a tendencj� do czerpania wzorc�w ze �wiata literatury, ale by�a te� dumna, �e jej dzieci ��czy niezaprzeczalne pokrewie�stwo ze stroni�c� od ludzi Emily - pi�kno�ci� z Amherst (Emily Dickinson (1830-1886), wybitna poetka urodzona i mieszkaj�ca w Amherst). - dawno zmar�� kuzynk� True. True nie u�ywa swojego drugiego imienia - nazwiska rodowego matki -Harte (S�owo Harte wymawia si� tak samo jak heart (serce). True Harte oznacza dos�ownie �prawdziwe serce"),
bo takie zestawienie brzmia�oby jeszcze bardziej idiotycznie**. Naturalnie, mog�oby by� gorzej. Mog�aby mie� na przyk�ad na drugie Love albo jak jedna ze szkolnych kole�anek Guya - Passionette.
True dostrzega �domniemanych winowajc�w" machaj�cych do niej od baru - jej najlepszych przyjaci�. Franny Van Nevel, wsp�lokatorka z pokoju w studenckich czasach i wieloletnia przyjaci�ka, kt�ra pozna�a swego m�a, odwiedzaj�c True na Cape Cod pewnego lata dawno temu; Rudy, asystent, kt�rego True podkupi�a przed siedmiu laty s�ynnej firmie zabawkarskiej, nosz�cej nazw� Bohaterki Elizabeth, nazywanej te� �fabryk� lalek". Wszyscy inni go�cie siedz� parami, niekt�rzy ze splecionymi d�o�mi na marmurowych blatach, nie bacz�c na niebezpieczn� blisko�� p�on�cych �wiec. True pr�buje u�miechn�� si� triumfalnie do Franny i Rudy'ego, ale napi�cie niespe�nionej nadziei rozpieraj�ce jej piersi uchodzi w postaci s�abego westchnienia. Trzeba jej wina i szalonej muzyki. Przystaje, by wrzuci� par� monet do graj�cej szafy, wybiera trzy r�ne wersje Thunder Road.
W�a�nie leci piosenka Tony'ego Bennetta, The Way You Look Tonight*. True ma ochot� kopn�� szaf� w neonowe usta.
Franny (zwr�ci�a na siebie uwag� True na pierwszym roku w Amherst College tak�e z tego powodu, �e umy�lnie wymawia�a jej imi� w bardzo romantyczny spos�b, pasuj�cy do imienia smutnej dziewczynki z rodziny Glass�w z ksi��ki J. D. Salingera), Rudy i Isabelle - wszyscy troje �ciskaj� True. Rudy cmoka j� w oba policzki.
- Dawno ci� nie widzia�em, szefowo - m�wi przyja�nie.
Zaledwie przed dwunastu godzinami, w drodze na zaj�cia jogi, Rudy wpad� do True, by przynie�� jej obarzanek ze �wieczk�.
- Du�o szcz�cia, kochana. Ale co� nie wygl�dasz na szcz�liw�.
- Jestem szcz�liwa - m�wi True. - Jestem... - Wskazuje d�oni� dooko�a. - Po prostu... Popatrzcie na nich wszystkich. Nale�� si� wam s�owa uznania, �e zamiast �wi�towa� z waszymi ukochanymi, przyszli�cie tu z powodu mojego niezbyt wa�nego...
- De nada (Tak jak dzi� wygl�dasz De nada (hiszp.) Nie ma sprawy) m�wi Rudy. - Keith i tak musia� zosta� w pracy. Planuje wystawny deser o p�nocy.
Ukazuj�c z�by w szerokim u�miechu, z wdzi�kiem roz�o�ystego w ramionach atrakcyjnego ministranta (Franny cz�sto powtarza: �Jakie to szcz�cie, �e Rudy nie jest homoseksualist� �w kr�tkich majteczkach�, tylko raczej typem �cz�owieka z P�nocy�"), asystent True wyja�nia, �e troch� si� sp�ni�, bo musia� �apa� swoje teriery �jack russells", Nicka i Nor�, kt�re pogoni�y par� �wiadk�w Jehowy.
- M�wi�em tej pani, kt�ra by�a zreszt� bardzo mi�a, �e psy s� unitarianami. A ona, przysi�gam na Boga, powiedzia�a nam: �Psy nie maj� wyznania". A potem ogarn�a spojrzeniem Keitha oraz mnie i stwierdzi�a: �Nie zaszkodzi wam rzuci� okiem na te broszury. Jeszcze nie jest za p�no". True u�miecha si�, podpieraj�c podbr�dek d�oni�.
- Po�owa kobiet w tym pomieszczeniu chcia�aby, �eby nie by�o jeszcze za p�no, Rudolfo.
Kobiety zwykle t�sknie wzdychaj� na widok Rudy'ego.
- Steve trzyma na p�niej butelk� cristalu - wtr�ca Franny - a ja dosta�am przy �niadaniu od dzieci czekoladki.
- W takim razie - wzdycha True, a potem u�miecha si� szeroko - czuj� si� znacznie lepiej jako jedyna osoba w tym lokalu, kt�ra jest nie tylko samotna, ale i zbyt stara, by umrze� m�odo. A ju� my�la�am, �e b�dziecie mi sekundowa� w moim smutku.
- Nie pasuje do ciebie ta gadka, True. - Isabelle ostrzegawczo kiwa palcem. - Um�wi�y�my si�, �e dzi� nie rozmawiamy o wieku.
- Nie musisz rozmawia� o wieku przez nast�pne dwadzie�cia lat - o�wiadcza True. - Ale b�d� rozs�dna, Eso. W tym pomieszczeniu pachnie nami�tno�ci�. Z wyj�tkiem pa�stwa Altruzzo, kt�rzy s� ma��e�stwem chyba z siedemdziesi�t pi�� lat, ka�dy jest tu m�odszy i szczuplejszy ode mnie.
- I jestem pewna - powiada Isabelle - �e wszyscy szepcz� mi�dzy sob�: czy to nie True Dickinson, ta, kt�ra samodzielnie rozkr�ci�a taki kapitalny interes, kt�rej zdj�cie opublikowa�o �Fortune" w dziale Bierzcie z nich przyk�ad, ta, kt�ra kupi�a wspania�� posiad�o�� niedaleko latarni morskiej, ta, kt�ra ma cudownego, zdolnego syna i twarz Catherine Deneuve, ta, kt�ra jest, niestety, o wiele grubsza i starsza, ni� si� wydaje na pierwszy rzut oka.
- Powiedz jej, Eso - wtr�ca Rudy - �e jeszcze troch� tej gadaniny i zaczn� �a�owa�, �e sam wam czego� nie ugotowa�em.
Na chwil� zapada cisza i wszyscy wyobra�aj� sobie Rudy'ego w jego ogromnej kuchni: na urodzinow� kolacj� miso z dodatkiem miso.
Esa odrzuca do ty�u mas� rudych w�os�w.
- Ja w ka�dym razie b�d� ci sekundowa� w przygn�bieniu - powiada. - Znowu jestem archeologiczn� s�omian� wdow�.
- Nie jestem pewna, czy to w�a�ciwe sformu�owanie. -True nie mo�e powstrzyma� �miechu. - Czego oni was ucz� na tym dziennikarstwie?
Adorator Esy jest profesorem w Lowell College - a nie, jak Esa pospiesznie wyja�nia, jej osobistym nauczycielem - gdzie Isabelle od o�miu lat usi�uje zdoby� dyplom. Odpowiedzia�a na og�oszenie True, kt�ra szuka�a opiekunki do dziecka, drugiego dnia pierwszego semestru, po czym sta�a si� dla True kim� wi�cej ni� niani� jej synka. Profesor tak cz�sto wyje�d�a na wykopaliska, �e gdyby nie mieszka�a z True - Esa cz�sto to podkre�la - dawno ju� uleg�aby swym genetycznym predyspozycjom i sta�a si� zdegenerowan� utracjuszk�.
- Opowiem wam dowcip - pr�buje z innej beczki Franny. Jej drobna twarz, obsypana piegami jak bita �mietana cynamonem, okolona czapk� z czarnych lok�w, jest zwodniczo niewinna niczym twarz irlandzkich anio��w. - Co zrobi�, �eby starsza pani powiedzia�a: �Ja pierdol�!"?
- Prze�yj� i to - stwierdza Rudy. - Dawaj! Co zrobi�, �eby starsza pani powiedzia�a: �Ja pierdol�!"?
- Chodzi o trzy starsze panie - wyja�nia Esa. - W przeciwnym razie to nie b�dzie... no, wiecie, �art. Ju� go s�ysza�am, Franny, ale m�w.
- Dobra, dobra. Jedna starsza pani, trzy starsze panie, bez znaczenia. My jeste�my trzy starsze panie, z wyj�tkiem ciebie, Eso - m�wi Franny, pe�na szacunku dla dwudziestu pi�ciu wiosen Isabelle.
- I mnie! - wykrzykuje Rudy, kt�ry ma trzydzie�ci trzy lata.
- Zgoda, nie jeste� stary, ale nie jeste� te� pani� � m�wi Esa.
- W istocie - zgadza si� Rudy.
- Teraz b�d�cie cicho. � Franny, jako pracownica socjalna, jest przyzwyczajona do pos�uchu. - Jak sprawi�, �eby trzy starsze panie powiedzia�y: �Ja pierdol�!"?
Ja pierdol�, my�li True. Pierdol�, pierdol�... M�wi� to codziennie, gdy tylko co� w biurze nie idzie tak, jak powinno. Ale kiedy ostatni raz to robi�am? P�tora roku temu? P�tora roku, czyli zanim zerwa�a z Evanem, podaj�c za przyczyn� otwart� niech�� Guya, chocia� prawdziw� przyczyn� by�a nieodparta pokusa za�ni�cia, gdy Evan czyta� jej nordycki poemat epicki, nad kt�rym pracowa�, je�li oczywi�cie nie powtarza� w k�ko tego samego o uz�bieniu aktor�w filmowych. Od czasu gdy True i Evan poznali si� na przyj�ciu z okazji uko�czenia studi�w medycznych wsp�lnego znajomego, poemat po dziewi�ciu latach pracy rozr�s� si� do trzystu stron.
- Czwarta musi krzykn��: �Bingo!" - ko�czy triumfalnie Franny.
True parska �miechem i my�li: Tylko patrze�, jak b�d� je�dzi� na bingo do sali gimnastycznej przy ko�ciele Saint Thomas More ka�dego pi�tkowego wieczoru, z wyj�tkiem Wielkiego Postu, z mam�, pani� Harkness i pani� Coffin utyskuj�cymi przez ca�� drog� na tych okropnych, bezczelnych kierowc�w spoza p�wyspu prowadz�cych wystrza�owe sportowe samochody. B�d� sp�dza�a ca�e popo�udnia na sprawdzaniu, czy pisaki mi nie zasch�y, na liczeniu ma�ych czerwonych kr��k�w trzymanych w sznurkowej torebce, �eby by� pewn�, �e mi ich nie zabraknie w czasie gry. Dwa razy w tygodniu b�d� pracowa� jako wolontariuszka w przyko�cielnym sklepiku z u�ywanymi rzeczami. B�d� pisa�a listy do Guya, przypominaj�c mu o praniu majtek i skarpetek w gor�cej wodzie, bo gor�ca woda dezynfekuje...
- Kupi� butelk� wina? - pyta Rudy.
- Nie powinnam pi� - m�wi True. - To si� od razu zamienia w cukier.
- Ja te� nie mog� pi�, bo prowadz� - oznajmia Esa.
- Ja mog� pi�, bo Steve po mnie przyjedzie. Ale skoro nikt nie mo�e pi�, to po co, do diab�a, jechali�my tu taki kawa� drogi? - pyta ze z�o�ci� Franny.
- Dobra - m�wi True. - Wypij� kieliszek albo dwa. Powinnam przecie� uczci� swoje... urodziny. Ale potem koniec z piciem. �adnych kir royale. Wa�niejsza mi talia ni� alkohol.
- �wi�ta racja - szepcze Esa sotto voce. - Najmniejszy przyb�r na wadze jest przypisywany mnie i temu, �e swoimi zdro�nymi sk�onno�ciami wp�dzam ci� we wczesne stadium alkoholizmu...
- Nieprawda. Nie ��opi� merlota, tylko kaw� z mlekiem. A jak id� ulic�, mam wra�enie, �e m�j ty�ek ci�gnie si� za mn� jak pies, kt�rego wyprowadzam na spacer. Gdy skr�cam za r�g, musz� chwil� zaczeka�, �eby mnie dogoni�.
- Jeste� niezno�na - m�wi Isabelle.
Ale rozumie, w czym rzecz. Obie przywyk�y do codziennego drinka z przek�sk�. Nawet gdy Isabelle mia�a zaledwie siedemna�cie lat i daleko jej by�o do pe�noletno�ci, ka�dy pi�tnastogodzinny dzie� pracy w tamtej zwariowanej, wst�pnej fazie rozwoju firmy ko�czy�y przy szafce z alkoholami. Guy by� wtedy ma�ym brzd�cem, a Isabelle jego teoretyczn� opiekunk�, cho� mia�a te� wiele innych obowi�zk�w, dzi�ki czemu True mog�a da� sobie ze wszystkim rad�. Ma�y ch�opiec szybko przywyk� do tego obyczaju i gdy True wychodzi�a z biura, znajduj�cego si� w dawnym domu w specjalnie przeznaczonej na ten cel kom�rce, us�u�nie otwiera� kredens, wyjmowa� trzy kryszta�owe kieliszki i nalega�, by pozwolono mu wypi� sok jab�kowy w jednym z nich. �O Bo�e", powiedzia�a kt�rego� z tamtych wieczor�w wyko�czona trudnym dniem Isabelle, stukaj�c si� kieliszkiem z Guyem: �Czy� nie jestem wzorow� niani�?"
- Nie s�dz�, by to pami�ta� - zapewni�a j� True. - Czy ty pami�tasz cokolwiek z czas�w, gdy by�a� dwuletnim dzieckiem?
Guy, naturalnie, ma �ywe wspomnienia z czas�w wsp�lnych toast�w.
Teraz Isabelle ogranicza swoje wyskoki do wieczor�w z przyjaci�mi ze studi�w. Ta�czy na pachn�cej �ywic� pod�odze w rybackich barach, w Danny's Galley albo Stiff Bore. Otwarcie drzwi takich miejsc uwalnia od�r dymu i seksualnej chuci tak silny, �e mo�e zwali� ci� z n�g. True tam nie zachodzi. Od czasu gdy ukochany Isabelle wyjecha� na pi�� miesi�cy do Chile - �Pi�� miesi�cy!" wo�a�a z rozpacz�, jakby by�a skazana na celibat do ko�ca �ycia - Isabelle jest mu �prawie ca�kiem, technicznie" wierna.
- To wcale nie jest �atwe - podkre�la wielokrotnie. - Jak si� kogo� pragnie i jest si� na tego kogo� wkurzonym, a dooko�a pe�no marynarzy ze zgrabnymi ty�kami, kt�rzy ci m�wi�, �e mog� nie wr�ci� z nast�pnej podr�y...
- Jezu - m�wi Rudy - przecie� nie p�yn� do Pearl Harbor.
- Ale tak im si� zdaje - m�wi Esa - jak s� pijani.
True nie ma poj�cia, ile kosztuje rozmowa telefoniczna z Santiago, ale op�aty za telefon w firmie gwa�townie wzros�y, a po niekt�rych rozmowach zwykle radosna Isabelle robi si� tak chmurna i nieprzyst�pna, �e nawet Guy nie potrafi skupi� na sobie jej uwagi.
- Ty przynajmniej mia�a� ju� kiedy� normalne �ycie - powiedzia�a Esa do True przed paroma tygodniami. - Ja nigdy nie b�d� tak �y�a. Powiedz mi, czy widzia�a� na filmach Discovery, kt�re ogl�dasz w telewizji, �eby archeologowie nosili dzieci w noside�kach? Nie. Bo oni nie maj� dzieci. Nie bywaj� we w�asnych domach dostatecznie d�ugo, �eby sp�odzi� dziecko... i dopiero potem wr�ci� do... cywilizacji... Ink�w na przyk�ad. Naczynia nie�yj�cych od B�g wie jak dawna ludzi s� dla Douglasa bardziej interesuj�ce ni� kt�rakolwiek z romantycznych kolacji przy �wiecach, kt�re uda�o mi si� przygotowa�. My�lisz, �e on mnie naprawd� pragnie? Przez telefon potrafi m�wi� tylko o skorupach. I jeszcze si� z�o�ci, jak nazywam te rzeczy skorupami.
Po jednej z takich d�ugich transkontynentalnych rozm�w Esa przysz�a do sypialni True, rzuci�a si� na ��ko i spyta�a:
- Czy masturbacja mo�e spowodowa� uraz nadgarstka?
- Kup sobie Rabbit Pearl - poradzi�a jej True, przypominaj�c sobie nazw� wibratora, o kt�rym us�ysza�a kiedy� podczas jakiego� s�u�bowego spotkania. - Kobiety w Kalifornii wierz� w takie rzeczy.
True nigdy nie kupi�aby podobnego urz�dzenia dla siebie samej, chocia� podczas niejednej nocy pragnienie roz�adowania napi�cia seksualnego jest tak dokuczliwe jak b�l gard�a, kt�rego doznaje, gdy p�acze a� do za�ni�cia i gdy nawet Patsy Cline (Virginia Patterson Hensley (1932-1963), popularna piosenkarka ameryka�ska. Podobno ju� w wieku trzech lat z powodzeniem prezentowa�a swe talenty piosenkarskie s�siadom) nie zdo�a�aby jej rozrusza�. Isabelle natomiast zam�wi�a sobie Rabbit Pearl i teraz True nas�uchuje przez �cian� dziel�c� ich sypialnie brz�cz�cego d�wi�ku, kt�ry informuje j�, �e Esa zabawia si� z nieobecnym profesorem Douglasem.
To Isabelle zaproponowa�a gr� w darta.
- Ja nie gram - broni si� Franny. - Dart jest dla pijak�w. Rzutki jednak�e, w przeciwie�stwie do tenisa czy trik-traka, to jedyna gra, w kt�rej True potrafi pokona� wysportowan� Franny.
- Postanowione. Gramy w darta - m�wi g�o�no, zbyt g�o�no, True. - To moje urodziny i ja wybieram gry.
Przedtem jednak tr�jka przyjaci� wyci�ga spod sto�u prezent. True odwija go i patrzy oniemia�a.
To lalka-True. Franny jest wprawdzie mistrzyni� ig�y, a Rudy ma niesamowite pomys�y, ale True nadal nie mo�e poj��, jak to im si� uda�o. Lalka ma niebieskie d�insy, bujne jasne w�osy za�o�one po jednej stronie za ucho, w jednej r�ce trzyma male�ki rachunek na milion dolar�w, a w drugiej koszyk z mikroskopijnymi misiami i butelkami dla niemowl�t, kt�re s� zgrabnym nawi�zaniem do firmy True. Lalka ma na sobie sportow� bluz� z podobizn� Guya wielko�ci pocztowego znaczka na plecach i wyhaftowanym napisem �Mama Gee" - uk�on w stron� prawid�owej (i u�ywanej tylko w domu) francuskiej wymowy imienia jej syna, co wzrusza True do �ez. Rudy napisa� na kartoniku: �Jeste� nasz� Bohaterk�", i naszkicowa� z�o�liw� karykatur� ich dawnej szefowej: smuk�a i pi�kna kobieta, maj�ca ponad metr osiemdziesi�t wzrostu i stosown� do wzrostu osobowo��, wymachuje lalczynym kostiumem jak samuraj mieczem - wy�mienity i celny �art na poprzedni� pracodawczyni�.
- No nie... - zaczyna True, szczerze poruszona. - Jak wy�cie to...
- To nie my zrobili�my lalk� - m�wi Rudy. - Elizabeth pozwoli�a nam zabra� jeden z modeli. Macza�a w tym palce, True, wi�c powinna� napisa� do niej mi�y li�cik. My�l�, �e te modele przesta�y by� jej potrzebne. To pewnie mia�a by� Chris Evert (ur. 1954, s�ynna tenisistka), ale Elizabeth zda�a sobie wreszcie spraw�, �e nikt poni�ej trzydziestego pi�tego roku �ycia nie pami�ta, kim by�a Chris Evert.
- A ca�a reszta? - True przygl�da si� lalce, podziwiaj�c wszystkie szczeg�y.
- Franny si� tym zaj�a - przyznaje Rudy z odcieniem smutku w g�osie.
- Ty natomiast zaj��e� si� wszystkim poza kostiumem -o�wiadcza wspania�omy�lnie Franny.
- A ja lata�am i szuka�am male�kich misi�w i tak dalej -dodaje Esa.
- Ale dlaczego nie... butelka perfum? - pyta True. Zapada cisza.
A wi�c zauwa�yli.
- My�leli�my, �e trzeba ci przypomnie�, co robisz, czego dokona�a�, kim jeste� i �e jeste�... �e jeste�... Och, True... masz to na bileciku - m�wi Franny.
Oczy True wilgotniej�.
- Tylko nie becz - protestuje Rudy, przypominaj�c True, �e jednak jest, prawdziwym czy nie, ale m�czyzn�.
- I �e jeste� dobr� matk� - wtr�ca Esa. - Niezale�nie od tego, jak ci�ko pracujesz, niezale�nie od tego, jak bardzo Guy ma ci za z�e ka�d� twoj� randk�, jeste� najlepsz� matk�, jak� znam. - Isabelle wysuwa szcz�k�. - I dla niego, i... dla mnie.
- Je�li nie chcecie, �ebym si� rozszlocha�a, przesta�cie m�wi� takie rzeczy - poucza ich True.
True widzi, jak wsp�czucie i przywi�zanie pojawiaj� si� na przemian w zielonych oczach Franny. Franny i jej m�� Steve, budowlaniec, maj� dwie c�rki, Angelique i MacClaine, ale Franny wspomnia�a kiedy� mimochodem, �e planuj� wyskroba� troch� grosza i zaadoptowa� niemowl� - ch�opczyka. Wszyscy wiedz�, jak bardzo True pragnie jeszcze jednego dziecka. Lalka przedstawia wszystkie w�tki jej �ycia z wyj�tkiem tego jednego brakuj�cego. I wszyscy o tym wiedz�.
- Przeszli�cie samych siebie. Zatrzymam j� do ko�ca �ycia.
- Dobra, dosy� tego roztkliwiania si�. Chod�cie gra� -m�wi zdecydowanym g�osem Rudy.
Bior� po trzy lotki za dolara i zostawiaj� po pi�� dolar�w depozytu w plastikowym kubku.
- Musimy da� True wygra� - narzeka Franny. - To jej urodziny.
- Grajcie tak, jakby od tego zale�a�o wasze �ycie - m�wi True. - Ja i tak wygram. Grajmy systemem �Cricket". Celujemy w pi�tnastki i dwudziestki.
- Nie, grajmy w trzysta jeden. To �atwiejsze - m�wi Rudy.
- �eby gra� w trzysta jeden, trzeba mie� kartk� papieru -stwierdza True. - Aby odejmowa� punkty. I niesko�czon� liczb� strza�ek, je�li nie chcemy po nie ci�gle biega�.
- Wcale nie - odpowiada Rudy. - Wystarcz� trzy. Mog� to by� ci�gle te same trzy strza�ki. Naprawd�, True, powinna� cz�ciej wychodzi� z domu.
- Powiedz to moim wymagaj�cym klientom i r�wnie wymagaj�cym dystrybutorom - marszczy si� True.
- Po prostu rzu�my tymi przekl�tymi lotkami trzy kolejki po razie i kto najwi�cej razy wceluje w bull's eye, ten wygra -m�wi Franny.
- I wtedy wreszcie co� zjemy? - pyta nerwowo Rudy. � Nie wida�, �eby si� poprawia�o.
Wszyscy spogl�daj� przez r�owawe szyby okien. �nieg jak okiem si�gn��. Zaspy przylegaj� do podwozi zaparkowanych samochod�w.
- Mo�e podaj� tu tak�e �niadania - ci�gnie Rudy,
- Jak sko�czymy - m�wi True, rozgrzewaj�c nadgarstek i wyci�gaj�c rami� do rzutu.
Ona i Rudy cz�sto graj� w darta, celuj�c do tarczy wisz�cej w biurze w domu True. Sam �rodek tarczy - bull's eye - to Elizabeth Chilmark, ich dawna szefowa, a zamiast tradycyjnych p�l na tarczy znajduje si� dwana�cie kolorowych fotografii �bohaterek" Elizabeth - Joanny d'Arc, Kleopatry, Clary Barton - pi�knie ubranych lalek, na kt�rych Elizabeth - nie lubi�ca dzieci, tak osch�a i dziwaczna, �e w przekonaniu True sama nigdy nie mia�a lalki - zbi�a fortun�.
Franny rzuca jako pierwsza, trafia z �atwo�ci�, wykonuje entrechet po�rodku pod�ogi usianej �upinami orzeszk�w ziemnych i triumfalnie unosi pi��. Rudy i True staj� do gry w drugiej kolejce, ich lotki dzieli odleg�o�� nie wi�ksza ni� grubo�� ig�y, w samym �rodku bull's eye, �eby by�o uczciwie, musz� wi�c przyst�pi� do kolejnej, rozstrzygaj�cej rundy.
� Teraz gram serio - ostrzega True.
Ale przedtem sunie tanecznym krokiem w stron� baru po nast�pny kieliszek wina. Nie jest tak �le. Na urodzinowej skali ocen ten wiecz�r ma mocn� si�demk� przy maksymalnej dziesi�tce. Z dw�ch najbardziej udanych urodzinowych wieczor�w jednym by� ten, gdy zobaczy�a wyra�ny zarys pi�stki Guya pod napi�t� jak na b�bnie sk�r� swego brzemiennego brzucha, a drugim - gdy mama przynios�a do domu szczeniaka, na po�y sznaucera, Fosy, kt�ry �y� siedemna�cie lat. Pi� czy nie pi�, zastanawia si� True. Bierze poprawk� na fataln� pogod�. W odruchu rado�ci kupuje butelk� merlota. Zerka na swe odbicie w pod�u�nym lustrze z p�k�. Widzi jasne w�osy pofalowane od wilgoci �niegu i mleczn� cer� szamerowan� r�owym pasmem wzd�u� ko�ci policzkowych - to zas�uga ciep�a i wina. Poniewa� lustro jest stare, a jego tafla nieprzejrzysta jak zm�cona woda, usta True zdaj� si� wygi�te w pon�tny �uk, pe�ne, �ywe, gotowe do przyj�cia poca�unku. Na szcz�cie nadwaga i zgubny wp�yw si� grawitacji nie dotkn�y jeszcze na razie jej twarzy.
True odwraca si� i odchodzi z odkorkowan� butelk�, gdy s�yszy m�ski g�os, cichy, niewybijaj�cy si� ponad szmer rozm�w, lecz brzmi�cy jakby pod nim, przez sw�j niski ton i po�udniowy akcent:
- ja z pani� zagram.
Nie widzi osoby, kt�ra to powiedzia�a. G�os zdaje si� dochodzi� z ty�u, ale przy barze nie ma nikogo poza kilkoma mizdrz�cymi si� do siebie parami. True nie wie nawet, czy ten kto� m�wi� do niej. Ale s�yszy znowu:
- Ja z pani� zagram.
Tam. Wci�ni�ty mi�dzy bar i �cian�, w niewielkiej szczelinie, gdzie kelnerzy czekaj� niecierpliwie z tacami na zam�wione drinki. Chocia� stoi prawie dwa metry dalej i m�wi po cichu, True go s�yszy.
- S�ucham? - odpowiada i my�li: Nast�pi�am mu na nog�? Czy wie, kim jestem? Pijany? Nawet je�li pijany, to ca�kiem �adnie pijany, niedba�a leniwa sylwetka tak zrelaksowana, tak... tak otwarta, jakby jego pier� zaprasza�a jej g�ow�. G�ste czarne w�osy, obci�te prawie przy sk�rze, rze�bi� kszta�tn� czaszk�, oczy niebieskie jak hortensje w ogrodzie True, d�ugie rz�sy maj� kolor spalonej trawy.
- W darta - m�wi. - Widzia�em, �e potrafi pani gra�.
True rozgl�da si� za przyjaci�mi i spostrzega, �e nie czekaj� na ni�, tylko dobrali si� do koszyka z chlebem przy stoliku.
Ju� dobrze, my�li True, przysiadaj�c na wysokim barowym sto�ku, by opanowa� dr�enie n�g. To �aden flirt. Przyjacielska propozycja. Ten facet ma... mo�e dwadzie�cia pi�� lat. Mo�e ona albo jej matka znaj� jego matk�.
- Jest pan... z Chatham? - pyta True.
- Nie - odpowiada.
- To sk�d pana znam?
- Nie s�dz�, by�my si� znali. Pomy�la�em tylko, �e mo�e zechce pani porzuca�. Nie wpuszczam tu nikogo, kto m�g�by ze mn� wygra�.
Sta�y bywalec, my�li True. Pewnie w dzie� �owi mi�czaki. Do tego s� stworzone takie ramiona. Ramiona, na kt�re nie o�miela si� patrze� z obawy, �e dostanie zeza. Parska �miechem, zdaj�c sobie spraw�, �e przez minut� nie oddycha�a z wra�enia. M�czyzna podaje jej trzy lotki.
- Na rachunek firmy. Znam w�a�ciciela... - W�asne strza�ki wyjmuje spod baru, z welwetowej saszetki z wyhaftowanymi gwiazdkami.
- To nie w porz�dku - m�wi True. - Skoro ma pan w�asne lotki, musi pan by� niez�y.
G�os Sinafry p�yn�cy z graj�cej szafy s�abnie, dochodzi jakby z oddali, rozmowy przycichaj�. Wydaje si�, �e co� si� wydarzy, tak jak wtedy, gdy t�um ta�cz�cych rozst�puje si�, by za powszechn� zgod� da� miejsce parze, kt�ra solo wykona mi�osny lub wojenny taniec.
- Nie b�d� si� zbytnio przyk�ada� - odpowiada.
- Jak gramy?
- Trzysta jeden, je�li to pani odpowiada.
- B�dzie potrzebny...
- Mam, co trzeba - pokazuje bloczek do zapisywania wynik�w.
Trzysta jeden to gra, w kt�rej ka�dy gracz zaczyna z tak� w�a�nie liczb� punkt�w, o czym wie ka�dy, kogo kiedykolwiek znudzi�o siedzenie przy barze. W ka�dej kolejce ma trzy rzuty. Celuje si� w ko�a daj�ce najwi�ksz� liczb� punkt�w, zewn�trzne kliny, zewn�trzny pier�cie�, podwajaj�cy warto�� punkt�w, i ma�y wewn�trzny pier�cie�, potrajaj�cy ich warto��. Pier�cie� pola centralnego na zewn�trz bull's eye daje dwadzie�cia pi�� punkt�w, a bull's eye, centrum tarczy, pi��dziesi�t punkt�w. Ryzyko ro�nie, gdy dojdzie si� do pi�tnastu, dziesi�ciu, dw�ch punkt�w, bo uzyskanie wi�kszej ich liczby ni� ta, kt�ra dzieli zawodnika od zera, ko�czy si� fur�.
W trzech pierwszych rzutach True trafia w zewn�trzny pier�cie� bull's eye, w pier�cie� potr�jny i w pier�cie� wewn�trzny.
- Urodzinowe szcz�cie - m�wi.
- Wszystkiego najlepszego - odpowiada m�czyzna uprzejmie. - Jakie� okr�g�e urodziny?
- Czterdzieste - m�wi True. Przenika j� dreszcz, �e tak szybko i �atwo sk�ama�a.
- Hmmm... My�la�em, �e...
- �e co?
- Mo�e i czterdzieste... - odpowiada.
Rzuca trzykrotnie w pola podwajaj�ce warto�� punkt�w, a wi�c True zdecydowanie go wyprzedza w drodze do zera.
- Znowu ja? - pyta True, my�l�c: sk�ama�am to sk�ama�am, i tak go wi�cej nie zobacz�. - Postaram si� szybko sko�czy�. Moi przyjaciele s� g�odni...
- No to prosz� - zach�ca. - Nie chcemy tu g�odnych ludzi. Zaczynaj� nast�pn� kolejk�. Ale ramiona True wydaj� si�
r�wnie oci�a�e jak jej nogi. Pierwszym rzutem nie trafia nawet w tarcz� - lotka spada na pod�og� z cichym �wistem. Skini�ciem g�owy m�czyzna pozwala jej powt�rzy� rzut. Druga strza�ka l�duje daleko poza zewn�trznym klinem. True zbiera si� w sobie, przymierza si� powoli, jak gracz uderzaj�cy golfow� pi�k�. Pier�cie� podwajaj�cy. I kolejny bull's eye. True wyci�ga lotki, podsumowuj� punkty.
True nadal prowadzi. Podbiega do stolika po kieliszek, puszcza oko do Isabelle, kt�ra pokazuje jej wzniesiony do g�ry kciuk. Patrzy, jak m�ody m�czyzna wbija trzy proste. Schodzi do trzydziestu punkt�w. Do dziesi�ciu. Autentyczne pi�ra w jego robionych na zam�wienie strza�kach dr�� niczym pi�ropusze na he�mach dawnych wojownik�w. Zaraz j� ogra. True czuje si� jak dziecko, kt�re przed chwil� siedzia�o na kolanach �wi�tego Miko�aja, a teraz przy�apano go za rogiem domu towarowego na paleniu papierosa.
- Dlaczego nie zrobi� pan tego od razu - pyta True, ura�ona.
- Nie wywar�bym na pani a� takiego wra�enia.
- �wietnie. Teraz istotnie jestem pod wra�eniem. Dobranoc. Dzi�ki za gr�.
- Nadal ma pani szans�...
- Nie zamierzam z niej skorzysta�.
- Te� co�. Widzia�em przecie�, jak pani gra. Widzia�em ten b�ysk w oku. �mia�o.
True rzuca. Jej lotki frun� - nie potrafi znale�� na to innego okre�lenia. Zewn�trzne kraw�dzie. Dogania go, ma dziesi�� punkt�w. Kolej na niego. Pierwsze dwa rzuty s� mistrzowskie. Schodzi do dw�ch punkt�w. Ostatni rzut - tak nieudany, �e budzi w True podejrzenia. Nie wysilaj�c si� zbytnio, True celuje i trafia w dziesi�tk�. Wygra�a.
- Wygra�a pani - m�wi m�czyzna.
- Da� mi pan wygra� - odpowiada z wyrzutem True.
- Nie da�em.
- Da� pan.
- Przysi�gam na gr�b mojej matki, �e nie da�em.
- Za�o�� si�, �e pa�ska matka jeszcze nie umar�a - odparowuje True, my�l�c, �e to chwyt, by zrobi� wra�enie na nowej znajomej.
- Istotnie. �yje i dobrze si� ma. Mieszka z tat� w Metairie, w Luizjanie, ale mog� przysi�c na jej... na jej kochan� g�ow�, �e nie trafi�em ostatni� lotk�, a pani wygra�a uczciwie i po bo�emu.
True wzdycha.
- Dobra, niech b�dzie. Ale musi pan wiedzie�, �e wzrok mam jeszcze ci�gle niez�y.
- Co pa�stwo zam�wili? - podejmuje m�czyzna.
- Pijemy wino. Kupili�my butelk�...
- Nie, nie. Do jedzenia. Gor�co polecam etouffee z langusty. To nie bana�. Wed�ug kreolskiego przepisu babci. Jednego z wielu.
- Kreolskiego czy cajun?
True nigdy nie s�ysza�a, by kto� u�ywa� s�owa �bana�" w odniesieniu do jedzenia.
- Wie pani, jaka jest r�nica? - pyta zadowolony. - Wi�kszo�� ludzi uwa�a, �e to jedno i to samo. Ale ja robi� i tak, i tak. Moja babcia wychowa�a si� na Haiti. Nieprawda. By�a na Haiti jako dziecko. Przenie�li si� tutaj, gdy mia�a dwana�cie lat... ale nauczy�a si� od babci, a jej babcia od swojej babci...
- Jest pan... kucharzem?
- Jestem kucharzem.
- To dlaczego pan nie gotuje?
- Nie jestem tu jedynym kucharzem. I nie gotuj� przez ca�y czas. Poza tym ju� p�no. Prawie wszyscy wyszli. -Istotnie, wszystkie sto�y, z wyj�tkiem trzech, s� puste, a czerwone �wieczki dopalaj� si�. � Ma pani urodziny dok�adnie w dniu �wi�tego Walentego? - M�czyzna patrzy True prosto w oczy.
� Tak. To denerwuj�ce. Ale chyba nie a� tak bardzo jak urodziny w Bo�e Narodzenie, zw�aszcza dla dzieci. M�j syn urodzi� si� w dniu �wi�tego Patryka.
- Monotematyczna rodzinka.
- Prosz�? - pyta zaskoczona. - Ma pan na my�li �wi�ta?
- Nie. �wi�tych.
� Rzeczywi�cie. Sko�czy nied�ugo dziesi�� lat.
- A wi�c zwleka�a pani do trzydziestki.
Dziwna rozmowa. M�czy�ni zwykle nie pytaj�, ile mia�a lat, gdy zasz�a w ci���.
- Eee... No tak, trzydzie�ci. Chocia� pobrali�my si�... zaraz po studiach. M�j m��... nie bywa� zbyt cz�sto w domu. Nie mieli�my pieni�dzy. Czekali�my. S�u�y� w wojsku, by� instruktorem lotniczym w marynarce, potem dosta� licencj� pilota.
- Jest pilotem?
- Nie �yje. - Te s�owa nigdy nie pozostaj� oboj�tne. Oczy m�odego m�czyzny rozszerzaj� si� i b�yszcz� nieudawanym wsp�czuciem.
- Zgin�� w katastrofie lotniczej?
- Nie. Potr�ci� go samoch�d.
� Ironia losu.
� Podobno.
- To musia�o by� trudne dla ch�opca. Ma go pani jednego?
- Jednego.
- Ja si� urodzi�em w pa�dzierniku - m�wi m�ody m�czyzna, zbieraj�c lotki i wycieraj�c je dok�adnie r�kawem flanelowej koszuli. - Jestem Skorpionem. Moja babcia stawia tarota. Podobno zgodnie z moim urodzinowym tarotem b�d� wykonywa� wiele zawod�w.
Wystarczy gadania o pani, porozmawiajmy o mnie, True pr�buje sobie wyobrazi� tok jego my�lenia.
- A mimo to wykonuje pan jeden zaw�d. Jest pan kucharzem.
- Kucharzem, cie�l�, instruktorem wspinaczek wysokog�rskich, rok studiowa�em prawo. Na studiach specjalizowa�em si� w ta�cu. I troch� ta�czy�em dla pieni�dzy... A pani czym si� zajmuje?
- Prowadz� firm� wysy�kow� - m�wi True.
- Co� takiego jak Orvis? Zg�osi�em si� kiedy� do nich na nauczyciela w ich szk�ce w�dkarskiej...
Specjalista od wszystkiego i pe�noetatowy bajerant, my�li True.
- Ale rezultat nie bardzo pana interesowa�, co? - pyta True i odwraca si�, by odej��. - Nie, m�j interes r�ni si� od Orvisu tak bardzo, jak to tylko mo�liwe.
- Czyli jak?
- Sprzedajemy prezenty dla dzieci. Ale nie pojedyncze. To kompleksowa us�uga. Dziecko dostaje prezent, rzecz wykonan� r�cznie, co miesi�c, przez ca�y pierwszy rok �ycia. A babcie czy ciocie ciesz� si�, �e prezenty b�d� dostarczane regularnie i �e zyskaj� w ten spos�b jednocze�nie wdzi�czno�� obdarowanych.
- Tylko babcie?
- Nie. Bliscy przyjaciele, matki chrzestne. Siostry. Ka�dy, kto ma plastikowe pieni�dze.
- Zamawiaj� przez Internet?
- Albo przez telefon, przez numer 800.
- Jak si� nazywa pani firma?
- Dwana�cie Podarunk�w.
- �licznie.
- Dzi�kuj�.
- Pasuje. Dziecko te� jest darem.
- Tak w�a�nie my�leli�my. Wymy�lili�my milion nazw, ale... zreszt� niewa�ne.
- Wa�ne. - U�miecha si� i podchodzi bli�ej, nak�aniaj�c j�, by powiedzia�a co� wi�cej.
- My�leli�my o Dzieci�cym Interesie, ale to brzmia�o jak pewna cz�� cia�a, albo o Co Miesi�c... - True czuje, jak jej twarz p�onie rumie�cem - ...ale moi przyjaciele powiedzieli, �e to si� kojarzy... no...
- Z miesi�czk�.
- Tak - m�wi szybko True, my�l�c w duchu, �e to naprawd� najdziwniejsza rozmowa, jak� kiedykolwiek prowadzi�a z nieznajomym. - My�leli�my te� o Sezonowych Podarkach, co znowu przypomina�o nam wszystkim paczki z grapefruitami od Harry'ego i Davida. Byli�my w prawdziwym k�opocie.
True pami�ta d�ugie czerwcowe noce w ciasnym, nieklimatyzowanym domku, gdzie w�wczas mieszka�a, kilka miesi�cy po tym, jak policjanci zapukali do jej drzwi i powiedzieli, co si� sta�o, gdy Pete zatrzyma� si� na poboczu, wracaj�c do domu po rejsowym locie.
- Ale potem chyba Rudy powiedzia�, �e to po prostu podarunki. I od razu wiedzieli�my, �e o to chodzi. I to by� strza� w dziesi�tk�.
- Istotnie - m�wi m�ody m�czyzna z niek�amanym przej�ciem. - Ale pani ma tylko jedno dziecko.
- Nie tak to sobie planowa�am.
� Zamierzam mie� kiedy� dzieci. Uwielbiam dzieci.
- To trzeba si� dobrze postara� z tym gotowaniem, ta�cem i wspinaczk� wysokog�rsk�.
- Racja. Wyobra�am sobie, �e trzeba si� ustatkowa� i dorosn��. To miejsce jest pierwszym krokiem do stabilizacji. My�l�, �e w niekt�rych sprawach potrafi� by� bardzo wytrwa�y.
- Liczymy wobec tego na szybk� kolacje.
- Mais, tak. Z pewno�ci�. Tom do�o�y wszelkich stara�. True dostrzega, �e Franny na ni� macha. Przyjaciele szepcz� i chichocz�, my�l�c, �e True podrywa tego faceta.
� A wi�c czekamy.
- Mi�o jest wygrywa�, prawda?
- Wygrywa�?
- Wygrywa�. W darta. W cokolwiek. Mi�o jest by� tym, kto zdobywa si� na odwag�, kto kopie pi�k� najdalej, kto skacze przez najwy�sz� przeszkod�. Czuje si� to ca�ym cia�em. A� po czubki palc�w u st�p. Tak jak odczuwa si�... tak jak odczuwa si� orgazm. Lubi to pani, prawda? Lubi pani wygrywa�?
Tak, my�li True, lubi� wygrywa�. Gdy to my�li, m�ody m�czyzna wyci�ga r�k�, t� r�k�, kt�ra b�dzie dotyka� przygotowywanego dla niej jedzenia, i muska ni� jej rami�. True wdycha g��boko powietrze. Jego zapach przypomina �wie�o �ci�te bo�onarodzeniowe drzewko, tak jakby jego ubranie, nim przesi�k�o dymem mesquite, pieprzem, potem i olejem do gotowania, zosta�o wyprane, rozwieszone na sznurze do bielizny, by wysch�o na wietrze.
A potem gestem delikatnym, lekkim jak dotyk motyla, gestem, kt�ry - jest tego prawie pewna - tylko sobie wyobrazi�a, k�adzie kciuk powy�ej jej piersi, gestem nie obra�liwym, ale niezwykle intymnym, jakby chcia� wyczu� bicie jej serca.
�nie�na burza rozszala�a si� na dobre. True czuje, jak langusta, kt�ra rozp�ywa�a si� w ustach, zalega jej w �o��dku. Wiatr zerwa� szal z jej szyi i True widzi, jak unosi si� on niby serpentyna i opada na k�pie chleba �wi�toja�skiego po przeciwnej stronie drogi. True zawsze wybiega z domu nieodpowiednio ubrana - bez r�kawiczek, a czasami nawet bez p�aszcza - pogoda na p�wyspie zwykle cz�sto si� zmienia i przewa�nie jest �askawa. Tego wieczoru, �eby dobrze wygl�da�, w�o�y�a d�ugi, gruby blezer z czarnej we�ny. Teraz czuje, �e ka�de oczko tkaniny jest jak otwarte okno dla k�uj�cego, zimnego wiatru, wiej�cego od Kanady, by przypomnie� ludziom o swojej sile.
�egnali si� pospiesznie, prawie w panice. True cieszy si�, �e nie jest pijana. Franny, maj�ca prawie metr osiemdziesi�t wzrostu, mo�e pi� jak szewc. Rudy m�g�by p�j�� do domu na piechot�, ale w �nie�nej zamieci widoczno�� nie przekracza p�tora metra, zgubi�by wi�c drog� i umar� z zimna. Jego ma�y van jest za�adowany po brzegi, ale jako� da sobie rad�. To True i Isabelle maj� przed sob� dalek� i kr�t� drog�: g��wn� autostrad� do szosy numer 28, zanim znajd� si� bezpiecznie w wielkim bia�ym domu, gdzie, True dobrze to wie - jej matka omal nie dostaje zawa�u serca. True ma nadziej�, �e Guy szybko zasn��. Jak wszystkie p�sieroty jej syn ci�gle si� o co� martwi. O swoje wypracowania, o rzuty do kosza, o sw�j falset, o swoje kr�tkie nogi. Ale szczeg�lnie martwi si� o mam�.
Jad� powoli. Reflektory o�wietlaj� zaledwie p�tora metra drogi. True wyci�ga r�k� i wy��cza radio. Trudne warunki wymagaj� ciszy. Ludzie z Vermont czy Connecticut, a nawet z Bostonu nie mog� sobie wyobrazi� podobnej pogody. Takie zamiecie nawiedzaj� jedynie Cape Cod, a gdy ju� nadejd�, smagaj� p�wysep z najwi�ksz� furi�, na jak� Matka Natura potrafi si� zdoby�. True widzi kierunkowskaz do szosy numer 28.
A wi�c wszystko w porz�dku. Przy zwyk�ej pr�dko�ci dzieli�oby je od domu tylko pi�tna�cie minut jazdy.
- Jest bardzo przystojny - m�wi Isabelle.
� To facet z restauracji. Kucharz � odpowiada True.
- Uwa�am, �e powinna� si� z nim um�wi� - ci�gnie Isabelle.
- Jasne - przytakuje True w taki sam spos�b, w jaki przytakuje Guyowi, gdy j� pyta, czy mog� kupi� sobie samolot albo podwodny skuter do p�ywania z fajk�.
- Naprawd�. Uwa�am, �e powinna� si� z nim um�wi�.
- No wiesz, mog�abym go adoptowa�, Eso. Jest w twoim wieku.
� Na pewno starszy. Mo�e nie w twoim wieku, ale na pewno starszy ode mnie.
- Wygl�da zbyt atrakcyjnie. Na pewno peda�.
- Rudy powiedzia�, �e nie. A jego umiej�tno�� wyczuwania peda��w jest niezawodna.
-