8045

Szczegóły
Tytuł 8045
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8045 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8045 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8045 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SEBASTIAN MIERNICKI PAN SAMOCHODZIK I... SKARB GENERA�A SAMSONOWA TOM II OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA WST�P W brzozowym lasku co chwila rozrywa�y si� pociski artylerii rosyjskiej. Piechurzy przypadali do ziemi przykrywaj�c d�o�mi g�owy. Niekt�rzy wytrz�sali piasek z zamk�w mauser�w. Obs�uga ci�kich karabin�w maszynowych stara�a si� za wszelk� cen� wymieni� wod� w ch�odnicach. - Ci Rosjanie nie szanuj� �ycia swoich �o�nierzy - stwierdzi� porucznik kawalerii obserwuj�c pole walki. Obok niego le�a� rotmistrz. - To by� ich trzynasty szturm od pocz�tku okr��enia - doda� podoficer. - Zadziwiaj� mnie ci S�owianie - zauwa�y� oficer, - Okr��yli�my ich, s� w potrzasku, a ca�y czas atakuj�, ze �piewem na ustach, bosi, z jednym nabojem w karabinie. Jaki� piechur wdepta� w ziemi� chustk�, ca�� we krwi, kt�r� star� z bagnetu. - Nie podoba mi si� ten pomys� z szar�� - powiedzia� rotmistrz. - Nie b�j si�. Nasza artyleria rozbije wie��, sk�d ich obserwator podaje namiary artylerzystom i wtedy ich dopadniemy - uspokaja� go oficer. Porucznik wsta�, otrzepa� spodnie z piasku i poszed� na odpraw�. Popo�udniowe sierpniowe s�o�ce prze�wieca�o pomi�dzy ci�kimi, czarnymi chmurami. - To B�g si� gniewa - rzek� Mazur do swojego kolegi wskazuj�c palcem niebo. Obaj przez ca�y dzie� �cigali Rosjan. Widzieli t�umy je�c�w, kolumny prowadzone na zach�d. - Atakujemy z prawej flanki, gdy tylko zamilkn� ich dzia�a - oficer kawalerii m�wi� do podoficer�w zebranych wok� niego. - Hans, poprowadzisz sw�j pluton na przedzie. Hans s�u�y� w armii od dziesi�ciu lat, niejedno ju� widzia�, ale pomys� z szar�� nie podoba� mu si�. Jednak rozkaz to rozkaz. Za�o�y� czapk� i poszed� do swoich ch�opc�w. - Mamy zaszczyt pierwsi dopa�� Iwana - og�osi� swoim �o�nierzom. Na m�odych, nie ogolonych twarzach pojawi�a si� mieszanina strachu i podniecenia w zwi�zku ze zbli�aj�c� si� potyczk�. Nad polem walki zrobi�o si� cicho. Tylko gdzie� w oddali grzmia�y dzia�a. Kawalerzy�ci powoli wynurzali si� spomi�dzy drzew. Konie parska�y zaniepokojone zapachem krwi. - Naprz�d! Tyraliera rzuci�a si� do przodu. Ko�skie brzuchy prawie ociera�y si� o ziemi�. Wysoko nad nimi lecia�y pociski niemieckiej artylerii. Kozacy broni�cy ostatniej reduty pr�bowali jeszcze strzela� ze swych karabin�w. Rzucali je, brakowa�o naboi. Na sztorc nastawili lance. Mimo t�tentu p� tysi�ca kopyt by�o s�ycha� szelest szabel wyjmowanych z pochew. Kozacy trwali jak g�azy, schyleni z lancami i szablami w d�oniach. Cz�� z nich trzyma�a pomi�dzy z�bami ozdobne pugina�y. �omot uderzenia pocisk�w artylerii, starcia si� kawalerii z kozakami poni�s� si� na kilka kilometr�w. Ranne konie r�a�y przera�liwie. Trzaska�y z�amane lance, pada�y pojedyncze strza�y. Hans jakim� cudem przedar� si� przez las lanc. Wpad� pomi�dzy zdezorganizowane szeregi rosyjskie. Ci�� szabl� na lewo i prawo. Z garstk� �o�nierzy przedar� si� do jakiego� zagajnika. Tam nie zwa�aj�c na nic oficer rosyjskiej artylerii z dw�jk� ludzi zasypywali d�. Rosjanie spojrzeli na Niemc�w. - Za mn�! - krzykn�� Hans i omin�� tr�jk� Rosjan. Nie min�o pi�� minut, gdy Hans i jego ko� byli martwi. Gdzie� na kra�cu �wiata, pod niewielkim Olsztynkiem star�y si� ambicje wielkich mocarzy. ROZDZIA� PIERWSZY ROSYNANT W NAPRAWIE � NOCNY TELEFON � WYJAZD DO RYNU � SKRADAM SI� DO MARTIAN � NOWY �LAD � SZLAK GRUPY �POMORZE� � W GIER�O�Y � LIST OD HARCERZY Po odkryciu francuskich monet w dworku Brecskova na Jastrz�biej G�rze odwioz�em Zosi� do domu. Po drodze, w Warszawie, zostawi�em nasze znalezisko w laboratorium. Odda�em te� Rosynanta do przegl�du technicznego. - Na kiedy b�dzie got�w? - zapyta�em umorusanego smarami mechanika. - Panie Pawle, dla sta�ego klienta to pan wie, �e ja dam serce na d�oni, w�trob� na talerzu - odpowiedzia�. - Mam huk roboty. Wszyscy daj� teraz samochody do naprawy, �eby im w czasie urlopu nie nawali�y. Najpr�dzej pojutrze, je�li pan chce, abym wszystko dobrze zrobi�. - Jasne, panie Janeczku - kiwn��em g�ow�. Zrezygnowany my�la�em o t�okach w autobusach. Gdy znalaz�em si� w domu, przygotowa�em sobie d�ug�, gor�c� k�piel. Potem z kubkiem mocnej herbaty ca�y dzie� sp�dzi�em przed telewizorem rozkoszuj�c si� b�ogim spokojem i lenistwem, kt�remu oddaje si� wi�kszo�� rodak�w po pracy. Po wieczornym filmie po�o�y�em si� spa�. W�a�nie �ni�em o ciep�ych krajach, gdy zadzwoni� telefon kom�rkowy. - Druh Pawe�? - pad�o pytanie. Westchn��em. To znowu Jacek nada� jak�� informacj� do komendy hufca w �odzi i pewnie wyznaczy� mi kolejne spotkanie. - Tak, to ja - odpowiedzia�em. - Prosz� stawi� si� w K�trzynie dzi� o godzinie si�dmej rano... - rozkaza� mi jaki� dziewcz�cy g�osik. Po raz drugi westchn��em. Spojrza�em na zegarek. By�a prawie druga w nocy. - Kwiatuszku, nie uda mi si�. Odda�em samoch�d do warsztatu. - Nie jestem dla druha �adnym �kwiatuszkiem�, niech druh czeka... Na minut� zapad�o milczenie. - Nie �pi druh? - z lekkiego nocnego odr�twienia wyrwa�o mnie pytanie. - Nie. - Druh Jacek czeka dzi� o czternastej w Martianach w znanym wam miejscu. Zrozumia� druh? - Tak. - To dzi�kuj� i czuwaj! - Czuwaj! - odkrzykn��em. Zrezygnowany opad�em na poduszk�. - Jacek, m�dl si�, �eby to wezwanie by�o wa�ne - mrukn��em. Zadzwoni�em na informacj� PKS-u i PKP, �eby sprawdzi�, jak mog� dosta� si� w dwana�cie godzin do ma�ej wioski na Mazurach. Okaza�o si�, �e za cztery godziny mam autobus do Olsztyna. Nikt nie m�g� mi powiedzie�, jak dalej wygl�daj� po��czenia komunikacji publicznej. Zrobi�em sobie mocn� kaw� i solidne �niadanie. Jedz�c kanapki prawie w biegu spakowa�em plecak. Przygotowa�em ameryka�ski mundur z demobilu, jaki nosili ch�opcy z dru�yny Jacka. Na wszelki wypadek zapakowa�em dwa komplety drelich�w, trzy koszule, par�, podkoszulk�w, latark�, kompas, map� okolicy, mena�k� i manierk�,. Do stela�a umocowa�em tak�e ma�y, dwuosobowy namiot, karimat� i �piw�r W ostatniej chwili do�o�y�em jeszcze przybory toaletowe i r�czniki Wdzia�em solidne wojskowe buty, jakie nosi�em w �czerwonych beretach� Tak wyekwipowany ruszy�em na dworzec Warszawa Zachodnia, sk�d wyje�d�a�y autobusy PKS-u. Nigdy nie lubi�em traci� pieni�dzy na taks�wki i uwa�a�em, �e nie ma nic lepszego ni� d�ugi marsz. Mia�em nadziej�, �e zapasy �ywno�ci zd��� zrobi� w Olsztynie. Nie mia�em zamiaru objada� si� jak harcerze tym, czym �askawie obdarzy mnie przyroda W kasie kupi�em bilet do Olsztyna i usiad�szy z ty�u autokaru przytkn��em g�ow� do szyby i zasn��em. Obudzi�em si� w Olsztynku. Na olszty�skim dworcu autobusowym przeciska�em si� przez t�um doje�d�aj�cej do szk� m�odzie�y szkolnej i staruszk�w, kt�rzy w Olsztynie za�atwiali jakie� swoje sprawy. Budynek dworca jest ogromny, upstrzony sklepikami oferuj�cymi wszystko opr�cz tego, co prawdziwy turysta potrzebuje. Informacja by�a chwilowo nieczynna. W drugiej cz�ci obiektu, gdzie jest dworzec PKP, dowiedzia�em si�, �e poci�g zatrzymuj�cy si� w Martianach w�a�nie odjecha�, a nast�pny b�dzie dopiero za pi�� godzin. Szybko obliczy�em, �e sp�ni�bym si� na spotkanie z Jackiem. Harcerze pewnie zaczekaliby, ale ja nie lubi�em si� sp�nia�. Poszed�em do sklepu spo�ywczego po drugiej stronie placu, gdzie sta� dworzec, i zrobi�em zakupy. W tym czasie informacja PKS-u by�a ju� czynna. - Jak mog� dosta� si� do Martian? - zapyta�em. - A gdzie to jest? - odpowiedzia�a pytaniem pani o smutnym wyrazie twarzy. - Ko�o K�trzyna. Pani szybko sprawdzi�a co� w grubej ksi�dze. - Tam doje�d�a tylko jeden autobus dziennie i to z K�trzyna - us�ysza�em. Pani z okienka ju� przerzuci�a wzrok na nast�pn� osob� w kolejce. - A mo�e co� jedzie w�a�nie do K�trzyna albo do Rynu? - chwyci�em si� ostatniej deski ratunku. - W�a�nie odjecha�y - pad�a odpowied�. - Niech pan spr�buje pojecha� do Mr�gowa. Stamt�d autobusy je�d�� we wszystkich kierunkach. - Dzi�kuj� - rzuci�em wybiegaj�c na dw�r. W g�o�nikach akurat us�ysza�em informacj�, �e autobus do Mr�gowa podstawiono na stanowisku numer pi��. Kupi�em bilet u kierowcy i nast�pne dwie godziny sp�dzi�em wpatrzony w okno. Mr�gowo przywita�o mnie deszczem. Wysiad�em na dworcu. Za p� godziny mia� odjecha� autobus jad�cy przez Ryn do Gi�ycka. Ten czas sp�dzi�em na wpatrywaniu si� w map� i szukaniu naj�atwiejszej drogi do Martian. Z dwuminutowym sp�nieniem podjecha� wiekowy ju� autobus. Wsiada�em do niego razem z gromad� starszych ludzi. Ka�dy z nich by� ob�adowany torbami. Panowie usiedli z przodu, �eby dyskutowa� z kierowc�. Panie usiad�y parami i przez ca�� drog� ani na moment nie przerywa�y plotek. Przednia szyba pojazdu by�a obwieszona mas� proporczyk�w, b�yskotek i fr�dzelk�w od firanek. Ten bogaty wystr�j przypomina� mi obrazki z film�w podr�niczych ukazuj�cych autobusy w Pakistanie. Brakowa�o tylko pasa�er�w siedz�cych na dachu pojazdu. Starszy jegomo�� obok mnie �mierdzia� tanim winem i tytoniem. Po chwili z g�o�nik�w pop�yn�y skoczne d�wi�ki piosenek disco polo. Autobusem trz�s�o na wybojach, na zakr�tach kiwa� si� na boki. Ka�da zmiana bieg�w oznacza�a straszliwy zgrzyt w trzewiach silnika. O pr�dko�ci maszyny mo�na by napisa� poemat. Przy kolejnych ograniczeniach pr�dko�ci do czterdziestu, trzydziestu i dwudziestu kilometr�w machina nawet nie zwolni�a. Prawdopodobnie dobry kolarz wyprzedzi�by nas bez trudu. Po p�torej godziny wysiad�em z autobusu na rynku w Rynie. Odetchn��em �wie�ym powietrzem niesionym z wiatrem z jeziora Ta�ty. Ryn to niedu�e miasteczko le��ce troch� z boku szlak�w �eglarskich. Na wzg�rzu stoi zamek, kt�ry powoli popada w ruin�. Postawili go Krzy�acy w 1377 roku. Podobno przebywa�a tu �ona ksi�cia Witolda, gdy ten spiskowa� z Krzy�akami przeciw Jagielle. Nie mia�em czasu na podziwianie okolicy. Ruszy�em na p�noc w stron� Martian. Przed sob� mia�em oko�o dwunastu kilometr�w w�dr�wki w ulewnym deszczu. Na skraju lasu za Salpikiem zatrzyma�em si�. By�a punkt czternasta. Wyj��em lornetk� i spokojnie lustrowa�em okolic�. Czeka�em, a� serce po marszobiegu uspokoi si�. - Ciekawe, kogo nasi komandosi wystawili na czatach? - spyta�em sam siebie. Przez lornetk� patrzy�em na wzg�rze kryj�ce w swym wn�trzu poniemiecki bunkier z drugiej wojny �wiatowej. Po pi�tnastu minutach obserwacji ujrza�em nik�� smu�k� dymu wydobywaj�c� si� spo�r�d krzak�w. - No, to wiemy, �e ju� czekaj� - mrukn��em. Wzg�rze by�o otoczone polami. Jednak od p�nocy, od strony tor�w, by�o zaro�ni�te wysok� traw�. Mia�em szans� skrycie podej�� harcerzy. Najpierw schylony szed�em w stron� �wirowni. Od bunkra zas�ania�y mnie liche sosenki. Potem znowu przysiad�em i patrzy�em przez lornetk�. Zacz��em skrada� si� przez wysokie do pasa, mokre trawy. Stara�em si� porusza� zgodnie z nadchodz�cymi falami deszczu. Mia�em nadziej�, �e szum spadaj�cych kropel zag�uszy ka�dy m�j ruch. Po trzystu metrach czo�gania si� by�em ju� w w�skiej rynnie prowadz�cej do wej�cia do bunkra. Po tym, �e trawa nie by�a tutaj pogi�ta wiedzia�em, i� ch�opcy nie szli t�dy. Uwa�nie lustrowa�em drzewa i zaro�la w poszukiwaniu wartownika. Wreszcie go wypatrzy�em. To by� Arnie. Sta� po drugiej stronie. Widzia�em tylko jego g�ow�. Wpatrywa� si� w tory. Widocznie spodziewali si�, �e przyjad� poci�giem z K�trzyna. Skrada�em si� przez zwalone przy wej�ciu ga��zie. Czu�em zapach pieczonej kie�basy. Zajrza�em przez drzwi. Ch�opcy rozpalili male�kie ognisko. Nad nim na d�ugim ro�nie z kija piek�o si� kilka kie�basek. Wszyscy stali przy przej�ciu do drugiej, zburzonej sali bunkra. Uciekli przed gryz�cym dymem zasnuwaj�cym mg�� ca�e pomieszczenie. - Ciekawe, czy zd��y przyjecha�? - pyta� Maciek. - Przecie� staruszek nie ucieknie - mrucza� Jacek. - Zanim tam dotrzemy... - narzeka� Gustlik. - Bez samochodu to nie akcja. - Nie marud� - poucza� go Jacek. Gdy tak sobie beztrosko gaworzyli, ja zsun��em z ramion plecak. Dyskretnie zakrad�em si� za ich plecami. Si�gn��em po ro�en i przygl�da�em si� kie�baskom. - Zaraz si� przypiek� - odezwa�em si�. Ca�a pi�tka a� podskoczy�a. Najwy�szy z nich, Maciek, uderzy� g�owa o sufit. - O rany... - rzuci� na m�j widok B�bel. - Arnie! - rykn�� Jacek. Arnie zjawi� si� w sekund�. - Kto to jest? - zapyta� go Jacek wskazuj�c mnie palcem. Ch�opaka a� zatka�o. - Siadajcie, druhowie - zaprosi�em ich. - Powiedzcie, co wydarzy�o si� tak wa�nego, �e zerwali�cie mnie w �rodku nocy? M�dlcie si�, �eby to by�o naprawd� wa�ne. - Mamy ni to nowy, ni to stary �lad w sprawie skarbu Samsonowa - odpowiedzia� Jacek. - M�wicie bardzo tajemniczo. - Najpierw wujek wejdzie z nami do Gier�o�y - powiedzia� Jacek. Spojrza�em na nich gro�nie. - Chcemy sko�czy� to, co zacz�li�my, a potem ca�kowicie po�wi�ci� si� sprawie skarbu Samsonowa - t�umaczy� Maciek. - Uwa�am, �e zamiast gania� po lasach, powinni�cie ju� wraca� do szko�y - zwr�ci�em uwag�. - Wujek sm�dzi - mrukn�� Jacek. - Dobra, zabawi� si� z wami, ale musicie mnie o�wieci�, co wy w�a�ciwie robicie. - Idziemy szlakiem polskich komandos�w z grupy �Pomorze� - zacz�� opowie�� Jacek. - W dniu 18 pa�dziernika 1943 roku genera� brygady Zygmunt Berling, dow�dca Polskich Si� Zbrojnych w ZSRR, wyda� rozkaz sformowania samodzielnego batalionu specjalnego. Jego dow�dc� zosta� major Henryk Toru�czyk. Do tej jednostki trafili ochotnicy ze wszystkich polskich oddzia��w w ZSRR. Kandydaci przechodzili d�ugi trening, a przyjmowani byli Polacy i niemieccy je�cy polskiego pochodzenia, nawet kobiety. Warunkiem przyj�cia by�a doskonal� kondycja, znajomo�� j�zyka niemieckiego i terenu przysz�ych dzia�a�. Czas przygotowania komandos�w do jednej misji wynosi� minimum tydzie�. W sk�ad komanda wchodzi�o od dziewi�ciu do dwunastu ludzi. - W�r�d kt�rych nie brakowa�o i przedstawicieli Armii Czerwonej - wtr�ci�em. - Co� z historii polskich dzia�a� specjalnych pami�tam z czas�w wojska. - Typowym wyposa�eniem komandos�w by�y pistolety maszynowe, rewolwery nagan, karabiny wyborowe SWT-40 z t�umikami - �bezszumki�, granaty F-l, dwadzie�cia tysi�cy sztuk amunicji, lornetki, busole Adrianowa, latarki elektryczne, no�e, ma�oobrazkowy aparat fotograficzny FED, radiostacja �Siewier� oraz �ywno�� na tydzie� - z pami�ci wymienia� Maciek. - Wi�ksze komanda zabiera�y ze sob� dodatkowe zasobniki z materia�ami propagandowymi. Spadochroniarze mieli tak�e mundury niemieckie i ubrania cywilne, niemieckie marki oraz polskie �g�rale�. - A ta grupa �Pomorze�? - dopytywa�em si�. - W nocy z 6 na 7 wrze�nia 1944 roku grupa �Pomorze� wy Ig�owa�a ko�o wsi Konopaty - opowiada� B�bel. - Po wyl�dowaniu nawi�za�a kontakt z szefami okr�g�w AK w Dzia�dowie Paw�em Nowakowskim, pseudonim �Le�nik�, oraz W�adys�awem Rabkiewiczem, pseudonim �S�awicz�. Opieraj�c si� na terenowej sieci wywiadowczej licz�cej kilkaset os�b grupa rozpocz�a prowadzenie akcji dywersyjnych w Prusach Wschodnich. Na pocz�tku pa�dziernika do sztabu 2. Frontu Bia�oruskiego dotar�y informacje o koncentracji wojsk w rejonie Mr�gowa, K�trzyna, Szczytna, Olsztyna, Nidzicy, Gi�ycka i Olsztynka. W tym czasie grupa �Pomorze� przes�a�a do centrali informacje o polach minowych zamykaj�cych przej�cia mi�dzy jeziorami i o kilku lotniskach polowych. Na pocz�tku listopada le�niczy Herman Wajder, cz�onek wywiadu AK, przekaza� komandosom wiadomo�� o pilnie strze�onym obiekcie w okolicach K�trzyna. Mimo �e AK ju� wcze�niej wiedzia�o, gdzie jest kwatera Hitlera, nie przekazano tej cennej informacji do Moskwy. Wsp�praca wywiadu AK z Armi� Czerwon� nie zawsze by�a idealna. Prawdopodobnie le�niczy powiedzia� o tym, czego si� dowiedzia�, bezpo�rednio cz�onkowi grupy �Pomorze�. AK przez jaki� czas mia�o wtyczk� w kwaterze dzi�ki kontaktom z �on� SS-Brigadefuhrera Fassbendera. Ze sztabu Luftwaffe zdobyto plany wszystkich lotnisk w Trzeciej Rzeszy, w tym tego najwa�niejszego - w Gier�o�y. W Londynie nie zapad�a decyzja o ataku na Gier�o�, bo �ywy Hitler by� potrzebny do trzymania w szachu si� radzieckich. Rosjanie �yj�c w b�ogiej niewiedzy, po radiotelegramie od komandos�w �Pomorza� wydali im rozkaz sprawdzenia, czego Niemcy tak pilnuj� w okolicach K�trzyna. - Do tej akcji wybrano czterech komandos�w, kt�rym mia� pomaga� le�niczy Wajder - kontynuowa� Jacek. - Spadochroniarze ruszyli na piechot� z Dzia�dowa przez Nidzic� do Szczytna i Reszla. Gdy min�li Szczytno, zacz�o pojawia� si� wi�cej patroli �andarmerii. Od Reszla szli ju� tylko noc�. Powoli od po�udnia zbli�ali si� do linii drut�w kolczastych. Po przeci�ciu pierwszej linii zasiek�w komandosi znale�li si� na polu minowym. Czo�gaj�c si� badali saperskimi szpilkami teren przed sob�. Gdy odkryli min�, rozgrzebywali ziemi�, wyjmowali min�, sprawdzali, czy ma wi�cej ni� jeden zapalnik i rozbrajali j�. Pomimo ch�odu listopadowej nocy wszyscy czterej byli mokrzy od potu. Za drugim szeregiem drut�w znajdowa�o si� lotnisko pomocnicze. Komandosi czo�gali si� na p�noc. Na skraju lasu widzieli betonowe bunkry. Przy drodze sta� samotny wartownik. Spadochroniarze obezw�adnili Niemca i zacz�li go przes�uchiwa�. Jeniec stwierdzi�, �e nie maj� szans przedrze� si� przez kolejne strefy pilnowane przez r�ne kompanie wartownicze. Grupa wycofa�a si� puszczaj�c przy polu minowym wartownika. Ten nie podni�s� od razu alarmu, dzi�ki czemu �mia�kowie mieli czas, �eby uciec. - Naprawd� Niemcy nie �cigali ich? - pow�tpiewa�em. - Jeszcze tej samej nocy w okolicach Mr�gowa komandosi musieli walczy� z po�cigiem niemieckiej �andarmerii - odpowiedzia� Maciek. - Zgin�o trzech Niemc�w, a jeden ze spadochroniarzy zosta� lekko ranny. Dywersanci zmienili tras� ucieczki w kierunku Szczytna, gdzie dosz�o do kolejnej strzelaniny. Po dw�ch dniach ca�a czw�rka wr�ci�a do bazy. Natychmiast przez radio o wszystkim poinformowano Rosjan. Lotnictwo rosyjskie po rozpoznaniu niemieckiej obrony przeciwlotniczej, a posterunki obserwacyjne kwatery znajdowa�y si� ju� w okolicach Biskupca, Srokowa, Go�dapi i Pisza, przeprowadzi�o nalot na podk�trzy�ski las. Niestety, by�a to akcja sp�niona, gdy� Hitler wyjecha� ju� 20 listopada. Jego wyjazd nast�pi� po odej�ciu komandos�w, a przed nalotem. - Dzi� w nocy wkraczamy do kwatery - oznajmi� Jacek. W czasie opowie�ci zd��y�em zje�� dwa kawa�ki pieczonej kie�basy. Teraz nasycony przygl�da�em si� przygotowaniom harcerzy. Jeszcze raz przepakowali swoje rzeczy. Robili to tak, aby �aden element oporz�dzenia nie brz�cza�. Potem wymalowali sobie twarze specjalnymi szminkami. Przed wieczorem wyszli�my z bunkra. - Co wam da takie skradanie si�? - zapyta�em Jacka. - Przecie� teraz kwatery nikt nie pilnuje. - Chodzi o satysfakcj� - wyja�nia� mi. - Jedni chodz� do pub�w upi� si�, inni s�uchaj� muzyki, jeszcze inni czytaj� ksi��ki. My chcemy zrobi� w�a�nie to dla udowodnienia samym sobie, �e zrobili�my to samo co komandosi kilkadziesi�t lat temu. Nic to nas nie kosztuje opr�cz zm�czenia. Przecie� ca�� tras� przebyli�my pieszo. Po drodze prze�yli�my par� przyg�d. Sprawdzili�my samych siebie. Przodem szed� Maciek, za nim Gustlik, Jacek, ja, Arnie, Lu�nia i B�bel. Z tego co zrozumia�em, harcerze postanowili, �e je�li z�apie ich w reflektory jakikolwiek samoch�d lub wyczuj� ich psy, to przegrywaj� i zaczn� swoj� w�dr�wk� latem od nowa. Co chwila padali�my twarz� w b�oto, gdy jecha�o jakie� auto, z dala omijali�my zagrody. Najpierw szli�my wzd�u� tor�w ��cz�cych K�trzyn z Gi�yckiem, potem wzd�u� le�nego duktu maszerowali�my na p�noc, w stron� zabudowa� Kwiedzina. Szerokim �ukiem obeszli�my jak�� cha�up� i dalej lasem skradali�my si� wzd�u� brzeg�w jezior Kwiedzi�skiego i Siercze. Doszli�my do szosy ��cz�cej Gier�o� z K�trzynem. Od tej pory tylko czo�gali�my si�. Przyznam, �e Maciek prowadz�cy nasz� grup� mia� doskonale predyspozycje na komandosa. Idealnie prowadzi�, �eby nas nikt nie zauwa�y�, w por� dostrzega� samochody i kaza� nam pada� na ziemi�. Id�c w ten spos�b oko�o p�nocy dotarli�my do Gier�o�y. �wiec�c sobie latarkami podeszli�my do resztek bunkra Hitlera. Promienie �wiat�a ledwo przebija�y si� przez strugi deszczu. Ch�opcy zrobili sobie pami�tkowe zdj�cia. Byli�my mokrzy, ale widzia�em, �e oni byli szcz�liwi. - Co za ponure miejsce - m�wi� B�bel patrz�c na kilkunastotonowe betonowe kawa�ki bunkr�w. - Koniec akcji, idziemy szuka� dobrego miejsca na nocleg - rozkaza� Jacek. Ruszyli�my przez las na zach�d. Po p�godzinie stan�li�my nad brzegiem jeziora M�j. Ch�opcy roz�o�yli pa�atki, a ja sw�j namiocik. - Wujek pierwszy dy�uruje - rozkaza� mi Jacek, nim znikn�� pod pa�atk�. Mia�em przed sob� dwie godziny beznadziejnego czuwania i op�dzania si� od komar�w. - Powiedz co� o tym waszym �ladzie! - zawo�a�em. - Niech wujek nie ha�asuje - rzuci�. - Powiemy jutro rano. Zrezygnowany zapali�em fajk� i stan��em pod drzewem, �eby na mnie nie pada�o. Po dw�ch godzinach obudzi�em Jacka i zaszy�em si� w namiocie. Rano obudzi�em si� z uczuciem, �e co� si� sta�o. Spojrza�em na zegarek. By�a dziewi�ta. Szybko wyjrza�em na dw�r. Namiot�w harcerzy nie by�o. Do wr�t mego wigwamu przyczepili kartk�. Z zewn�trz widnia� olbrzymi napis: �Nie przeszkadza� chrapi�cemu!�. Z drugiej by�o przes�anie dla mnie: �W Reszlu mieszka cz�owiek, kt�rego ojciec na rozkaz sztabowc�w Samsonowa zakopywa� dwie skrzynki. Opisa� okoliczno�ci i miejsce. Czekamy pod mostem w Reszlu.� Od razu przypomnia�em sobie opowie�� Olbrzyma o jego dziadku, kt�ry jako oficer artylerii te� dosta� tajny rozkaz od sztabu zakopania dw�ch skrzynek. - Do legendy dorastaj� kolejne skrzynki - mrukn��em zdenerwowany wybiegiem harcerzy. Chcieli zmusi� mnie do kolejnej pieszej w�dr�wki do Reszla. Wyra�nie grali na czas. Woleli gania� po lasach, ni� wraca� do szko�y. Zjad�em �niadanie, zwin��em ob�z i wyszed�em na drog� do K�trzyna. Po kwadransie czekania dojecha�em autostopem do miasta. Potem na dworcu autobusowym sprawdzi�em, o kt�rej jedzie co� do Reszla. Mia�em przed sob� jeszcze godzin� czekania, ale i tak wiedzia�em, �e b�d� na miejscu przed ch�opcami. Gdy siedzia�em ju� w autobusie i za oknami mign�y zabudowania ko�cio�a w �wi�tej Lipce, na prostym odcinku drogi ujrza�em wyprzedzaj�cy nas terenowy nissan Jerzego Batury. ROZDZIA� DRUGI NOWE ZADANIE � MOJE DWIE WSPӣPRACOWNICZKI � WYJAZD Z WARSZAWY � CZY SPARTANIE WYGIN�LI? � NOCLEG W PLENERZE � JAK JOLA I BARBARA STAWIA�Y NAMIOT � BATURA TO BOMBOWY FACET � DYREKTYWY SZEFA � MAM ZORGANIZOWA� MUZEUM By� pocz�tek lipca. Szef wezwa� mnie z samego rana do gabinetu. Sta�� sekretark�, kt�ra przebywa�a na urlopie, zast�powa�a inna pracownica ministerstwa. Spojrza�a na mnie ponuro. - Pawe� Daniec - przedstawi�em si�. Nadal spogl�da�a na mnie jak na intruza. - Mia�em stawi� si� punkt dziesi�ta u szefa - wyja�nia�em. - Czy jest? Kobieta leniwie podnios�a s�uchawk� i wcisn�a zielony guziczek. - Panie Tomaszu, jaki� pan o nazwisku Daniec do pana - sucho zameldowa�a. Drzwi pokoju Pana Samochodzika natychmiast otworzy�y si�, a na progu stan�� u�miechni�ty pan Tomasz. - Wchod�, ch�opcze! - zawo�a� weso�o. - Niech pani zrobi dwie mocne herbaty - rzuci� do sekretarki. Zamkn�� drzwi za sob�. Usiedli�my w g��bokich fotelach. Pytaj�co spojrza�em na niego wskazuj�c ruchem g�owy za �cian�, gdzie siedzia�a sekretarka. - Nie wiem - szef wzruszy� ramionami. - To dyrektor administracyjny przydzieli� j� do mojego sekretariatu. Ale przejd�my do rzeczy. Mam dla ciebie dosy� niezwyk�e zadanie. - My�la�em, �e rusz� reszelskim �ladem skarbu Samsonowa - powiedzia�em nieco rozczarowany. - Lubi� twoj� konsekwencj�, ale zanim opowiesz mi o tym tropie, poznasz swoje nowe wsp�pracowniczki - szef mia� tajemniczy u�miech. Podszed� do biurka. Wykr�ci� numer wewn�trzny. - Tu Tomasz, mo�esz przys�a� te dwie panie - rzuci� do s�uchawki. - Szefie, zawsze pracowa�em w pojedynk� - stara�em si� oponowa�. - Kiedy� przychodzi koniec dobrego - ripostowa� pan Tomasz. Po minucie do gabinetu wkroczy�y dwie panie. Jedna z nich by�a wysok� blondynk� o rozja�nionych do bia�o�ci w�osach. Ubrana by�a w obcis�e mini, bluzeczk� na rami�czkach z du�ym dekoltem i ods�oni�tym brzuchem. - Jestem Jola - przedstawi�a si� podaj�c mi smuk�� d�o� z polakierowanymi na niebiesko d�ugimi paznokciami. Wsta�em i u�cisn��em jej r�k�. Spojrza�em przy tym na jej twarz z niebieskimi oczami, wyszminkowanymi na granatowo ustami i olbrzymimi z�otymi kolczykami w uszach. Jej wiek oceni�em na dwadzie�cia lat. Jej kole�anka wygl�da�a jak bajkowy kopciuszek. Mimo upa�u mia�a na sobie d�ug� sp�dnic�, bluzk� zapi�t� pod szyj� i lekki sweterek zarzucony na ramiona. Jej twarz nie nosi�a �adnych �lad�w makija�u, a na nosie tkwi�y ogromne okulary przypominaj�ce denka butelek. By�a starsza od pani Joli o kilkana�cie lat. - Barbara - cicho powiedzia�a witaj�c si� ze mn�. Zrezygnowany widokiem swych wsp�pracowniczek usiad�em w k�cie na krzese�ku i smutno patrzy�em na zielone ga��zie drzew za oknem gabinetu szefa. Na cieniutkiej ga��zce buja� si� wr�belek. Jak�e w tej chwili chcia�em by� ptaszkiem wypatruj�cym jedynie, gdzie by tu uszczkn�� jak�� kruszyn� chleba. - Pan Pawe� Daniec jest zas�u�onym i do�wiadczonym pracownikiem naszego ministerstwa - szef przedstawi� mnie obu paniom. - B�dzie na razie pe�ni� obowi�zki kierownika waszej plac�wki. W du�ej mierze od niego zale�y, kto po nim przejmie to stanowisko. Mam nadziej�, �e praca w tej g�uszy ukoi jego nieco sko�atane ostatnimi przej�ciami nerwy. Pani Barbara patrzy�a na mnie z podziwem, a pani Jola tylko tajemniczo si� u�miecha�a i prze�o�y�a nogi tak, abym przez kr�tk� chwil� widzia� je w ca�ej okaza�o�ci. - Teraz poprosz� panie, aby poczeka�y na pana Paw�a w sekretariacie - oznajmi� pan Tomasz. Obie wysz�y migiem: Jola kr�c�c biodrami, Barbara pow��cz�c nogami. Dopiero teraz u tej drugiej odkry�em na stopach kapcie. Do pracy, jak do szko�y nosi�a obuwie na zmian�! - Szefie, b�agam! - j�cza�em. - Za co? Nie mamy jakiego� pilnego zadania na Arktyce albo na drugim ko�cu galaktyki? - Nie j�cz - szef stara� si� by� osch�y. - Ka�dy przez to kiedy� przeszed�. - Przecie� od razu wida�, �e jedna nadaje si� tylko na nie ko�cz�cy si� bal, a drug� trzeba zamkn�� w klasztorze. - Pawle, jeste� okrutny. Pani Jola od dziwna nudzi�a si� prac� biurow�, a pani Barbara jest bardzo sumiennym pracownikiem, kt�rego talenty mog� by� bardzo przydatne w twojej nowej pracy. - Szefie... - prawie kl�cza�em. - Do�� dyskusji! W tej kopercie s� wszystkie dokumenty. Teraz zajmij si� swoimi pracownicami. Wychodzi�em ze spuszczony g�ow�. W drzwiach min��em si� z sekretarka nios�c� szklanki z herbat�. - Pawle! - us�ysza�em zza drzwi wo�anie szefa. Natychmiast wr�ci�em przepe�niony nadziej�, �e jednak wyrok zostanie odwo�any. - Zapomnia�em ci powiedzie� - powiedzia� pan Tomasz. - Zabierzesz jeszcze dw�ch ludzi, kt�rych towarzystwo z pewno�ci� ci� ucieszy. B�d� czekali na trasie. Informacje masz w kopercie. Znowu opu�ci�em g�ow� i powlok�em si� do swojego pokoju. Za mn� ruszy�y panie Jola i Barbara. Otworzy�em przed nimi drzwi swojego gabineciku. Usiad�em za biurkiem. Szar� kopert� rzuci�em na stos dokument�w i siad�em w fotelu. Pani Barbara przysiad�a na krzese�ku, a pani Jola z braku lepszego miejsca zasiad�a na stoliku. Jej kolana znajdowa�y si� na wysoko�ci moich oczu. Zacz��em przek�ada� papiery na biurku. Starannie omija�em rejon, gdzie spoczywa�a koperta. - To co robimy? - zapyta�a pani Jola. - Pani pewnie chcia�aby p�j�� na lody albo na piwo - zauwa�y�em z�o�liwie. - Wszystko jest dla ludzi - natychmiast odpowiedzia�a, a jej nogi wykona�y kolejny piruet. - Mo�e powie nam pan, kiedy jedziemy? - skromnie wtr�ci�a pani Barbara. Chwyci�em si� tej my�li jak ostatniej deski ratunku. - Natychmiast! - zerwa�em si� z miejsca. - Nie ma na co czeka�! Wyruszamy za godzin�. - O rany! - j�kn�a pani Jola. - Co trzeba zabra� ze sob�? - dopytywa�a si� pani Barbara. - Wszystko, co pani potrzebne do �ycia - odpowiedzia�em. Obie zdziwione moim o�ywieniem b�yskawicznie znikn�y. Ja tak�e pop�dzi�em do domu po rzeczy. Spakowa�em plecak, zrobi�em zakupy i dziesi�� minut przed czasem siedzia�em w Rosynancie zaparkowanym na ministerialnym parkingu. Obie zjawi�y si� prawie punktualnie. Pani Barbara mia�a na ramieniu wielk� torb� podr�na, a w r�ce nios�a ogromn� walizk� przewi�zan� szerokim paskiem. Jej kole�anka przyjecha�a taks�wk�, a kierowca przez pi�� minut wyjmowa� z baga�nika walizki, walizeczki, kufry i kuferki. Pod ka�dym z nich, nawet najmniejszym ugina� si� jak pod wielkim ci�arem. - Ale bryka! - zachwyca�a si� pani Jola. - Ju� wiem, na co id� pieni�dze podatnik�w - rzek�a pani Barbara. Widz�c, �e obie panie nie zrezygnowa�y, otworzy�em tylko baga�nik Rosynanta i czeka�em, a� upakuj� swoje baga�e. Udawa�em, �e nie widz�, jak uginaj� si� pod ich ci�arem. Pani Jola zasiad�a z przodu, a pani Barbara z ty�u zapinaj�c starannie pasy bezpiecze�stwa. Widzia�em, �e mia�a ze sob� reklam�wk� pe�n� kanapek. W milczeniu ruszy�em w stron� Gda�ska. - Mo�e pan powiedzie�, dok�d jedziemy? - zapyta�a pani Jola. Milcza�em. - Nie wiem, dlaczego wys�ano mnie gdzie� na prowincj� - ponuro odezwa�a si� pani Barbara rozpakowuj�c pierwsz� kanapk�. - Wcale nie chcia�am wyje�d�a� z Warszawy. Traktuj� to wydarzenie jak kar� i prosi�abym, �eby pan, kt�remu powierzono obowi�zki kierownika naszej grupy, by� uprzejmy dla nas. - Jedziemy w dobrym kierunku - odpowiedzia�em. Pani Jola postanowi�a uczyni� atmosfer� w Rosynancie zno�niejsz� i wyj�a ze swojej torebki kaset� magnetofonow�. W�o�y�a j� do kieszeni samochodowego radia. W g�o�nikach zahucza� najnowszy przeb�j dyskotekowy. - Prosz� to wy��czy� - wysycza�em. - Nie lubi pan muzyki? - spyta�a niewinnym g�osikiem. - Tam, dok�d jedziemy, nie b�dzie dyskotek, kawiarni ani wielkomiejskich rozrywek - zimno m�wi�em. - Lepiej niech pani przygotuje si� na sparta�skie warunki. - Spartanie dawno wygin�li - odpowiedzia�a pani Jola. - Pewnie dlatego, �e za ma�o czasu po�wi�cali kobietom, a za du�o poszukiwaniom m�skich przyg�d. - Pierwszy raz b�d� pracowa�a w milczeniu - m�wi�a do szyby pani Barbara. - Pewnie pana narzeczona jest w�ciek�a, �e wys�ali pana na prowincj� - domy�la�a si� pani Jola. - Nie mam narzeczonej. - Pan Pawe� pod��a �wietlanym szlakiem starokawalerstwa wyznaczonym przez Pana Samochodzika - z�o�liwie zauwa�y�a pani Barbara. �Przygania� kocio� garnkowi� - pomy�la�em. - Uwa�am, �e ma��e�stwo jest nudne - oznajmi�a pani Jola. - To dobre dla ludzi lubi�cych kompromisy. - M�wi tak pani, bo spotyka si� jody nie z p�ytko my�l�cymi m�odymi lud�mi szukaj�cymi w �yciu jedynie rozrywki - rzuci�a pani Barbara. - Wszystko jest dla ludzi - pani Jola powt�rzy�a zapewne swe motto �yciowe. Nie otwiera�em koperty od pana Tomasza. Postanowi�em jednak schwyci� si� ostatniej deski ratunku i sp�dzi� jedn� noc w plenerze. Mia�em nadziej�, �e nocne ch�ody, komary i moje grubia�stwo zniech�c� obie panie do wsp�pracy ze mn�. W ponurych nastrojach min�li�my M�aw�. W Nidzicy skr�ci�em na drog� do Jedwabna. By�o ju� p�ne popo�udnie. Stara�em si� wyszuka� w pami�ci dobre miejsce na nocleg. Zdecydowa�em si� wr�ci� do znanego mi miejsca na p�nocnym brzegu jeziora Omulew. - Jakie pi�kne lasy - zachwyca�a si� pani Jola. - Dobrze jest czasami wyjecha� za miasto - szydzi�em. Pani Barbara tylko zagryza�a, wargi i patrzy�a za okno. Na miejscu ujrza�em kilka puszek po konserwach i piwie �wiadcz�cych o tym, �e kto� ju� w tym sezonie turystycznym odwiedzi� to miejsce. Otworzy�em baga�nik i wyj��em z niego sw�j namiot. - Panie przenocuj� w namiocie - m�wi�em rzucaj�c go na ziemi�. Usiad�em na masce Rosynanta, zapali�em fajk� i zapatrzy�em si� na to� jeziora Omulew. Nad wod� powoli zapada�a cisza. By� pi�tek, wi�c wczasowicze szykowali si� w o�rodkach wypoczynkowych do dansing�w, dyskotek i wieczork�w zapoznawczych. W oddali widzia�em dwie samotne �agl�wki i jedn� ��deczk� z w�dkarzem. Nad wod� unosi�y si� ma�e roje muszek i komar�w szykuj�cych si� do wieczornej ofensywy. Co chwila z pluskiem wynurza�y si� pyszczki ryb pr�buj�cych uchwyci� te lataj�ce kolacje. Kaczki powoli zmierza�y na swoje miejsca noclegowe. Przez p� godziny uda�o mi si� zapomnie� o moich problemach. Jednak gdy odwr�ci�em si�, prawie parskn��em �miechem. Zachowa�em jednak powag�. Obie panie biedzi�y si� nad p��tnem namiotu. Ka�da podesz�a do trudnej materii stawiania domku z p��tna na sw�j spos�b. Pani Jola co chwila chwyta�a materia� i sznurki naci�gowe, znika�a na chwil� przykryta tym wszystkim, aby po minucie objawi� si� nam ze zmierzwion� fryzur� i czerwonymi wypiekami na twarzy. Pani Barbara znalaz�a na worku od namiotu rysunek, jak powinna wygl�da� gotowa konstrukcja i na razie segregowa�a oddzielnie �ledzie, szpilki oraz maszty. Poszed�em do lasu nazbiera� chrustu. Po ka�dym moim powrocie sytuacja wygl�da�a tak samo. Rozpali�em male�kie ognisko. Z kilku cegie�, kt�re le�a�y nieopodal, zrobi�em palenisko i w mena�ce postawi�em wod� na herbat�. - Zrobi� paniom kolacj�, ale mam nadziej�, �e wy jutro postaracie si� o prowiant na �niadanie - odezwa�em si� kroj�c chleb. Obie panie mia�y zaci�te miny i wpatrywa�y si� w obrazek na worku. Po kwadransie z mojego namiotu powsta�o monstrum. Moje wsp�pracowniczki jednak cieszy�y si� ze swego dzie�a i co chwila wchodzi�y do niego i wychodzi�y. Przypomnia� mi si� K�apouch z �Kubusia Puchatka�, kt�ry jako urodzinowy prezent otrzyma� pusty garnczek po miodzie od Puchatka i przebity balon od Prosiaczka. Wk�ada� i wyjmowa� resztki balonika z garnuszka. - Zapraszam na posi�ek - powiedzia�em. Usiad�y ko�o siebie po przeciwnej stronie ogniska. Si�gn�y po kubki z herbat� i kanapki z pasztetem. - Mia�am nadziej�, �e ministerstwo zapewni nam lepsze warunki pracy - m�wi�a pani Jola strzepuj�c okruszki z bluzki. - Jolu, zrozum, �e pan Pawe� bawi si� z nami - powiedzia�a pani Barbara. Jej oczy zza denek od butelek puszcza�y ogniki, kt�re mog�yby zabi� s�onia. - Mo�e przestaniemy sobie �paniowa�? - zaproponowa�a pani Jola. - W ko�cu mamy razem pracowa� i ca�y czas mamy m�wi�: �panie Pawle to, panie Pawle tamto�? A mo�e woli pan, �eby�my pana tytu�owa�y kierownikiem? - Wystarczy Pawe� - odpowiedzia�em. - Wr��my do tematu twojego ascetyzmu - zacz�a Jola. - Powiedz, dlaczego m�ody, zdrowy m�czyzna nie ma narzeczonej? - Bo nigdy nie mia�em na to czasu - odpowiedzia�em. - Twoja kariera przynosi ci jedynie s�aw� poszukiwacza skarb�w, ale ma�o pieni�dzy - Jola kontynuowa�a wyw�d. - Powiedz, dlaczego to robisz? - Robi� to, co lubi� - t�umaczy�em. - Nie musz� za to gania� za sp�dniczkami. - Prawdziwy z ciebie Spartanin - Jola nie dawa�a za wygran�. - Liczy si� tylko m�ska przygoda i s�awa wojownika. Zapad�o milczenie przerywane naszym mlaskaniem i siorbaniem herbaty. Po kolacji da�em paniom karimat� i �piw�r, �eby mia�y na czym spa�, oraz koce, aby mog�y si� przykry�. Sam mia�em zamiar spa� w Rosynancie pod wojskow� kurtk�. Na szcz�cie komary ruszy�y do pierwszego wieczornego szturmu. Dyskusja na temat mojego �ycia osobistego urwa�a si�. - Powiem, �e Jurek Batura podejrzewa, �e specjalnie kryjesz si� ze swoimi uczuciami - rzuci�a Jola zanurzaj�c si� we wn�trzu namiotu. Natychmiast zanurkowa�em za ni�. Przywita� mnie pisk Barbary, kt�ra akurat w tym momencie zak�ada�a koszul� nocn�. - Podgl�dacz! - krzycza�a. Odwr�ci�em g�ow� i wycofa�em si� z namiotu. - Jolu, powiedz, sk�d znasz Batur�? - pyta�em. - �wiat jest ma�y - odpowiedzia�a. - Mimo to chcia�bym pozna� wi�cej szczeg��w tej znajomo�ci. - To proste. Gdy zacz�am prac� w ministerstwie, Batura przez naszych wsp�lnych znajomych pozna� mnie. Kilka razy wi�ksz� paczka wybrali�my si� na dyskotek�, do kina. To bombowy facet. Czu�em, �e jestem na tropie przeciek�w w naszym ministerstwie. - I co? - dopytywa�em si�. - Zaproponowa�, �ebym pracowa�a dla niego. Lubi� s�ucha� plotek o tym, co s�ycha� u mnie w pracy. - Co mu opowiada�a�? - Nic. Same bzdury albo historie wyssane z palca. Spotyka�am si� z nim, bo lubi si� bawi�, jest weso�y i do tego dobrze wychowany... - W przeciwie�stwie do Paw�a - wtr�ci�a Barbara. - O, tak Jurek to d�entelmen w ka�dym calu... - wzdycha�a Jola. Zostawi�em Jol� i Barbar� samym sobie. Nabi�em fajk� i uda�em si� nad brzeg jeziora, �eby w ko�cu otworzy� kopert� od pana Tomasza. By� ju� wiecz�r, wi�c wzi��em ze sob� latark�. Rozdar�em papier i przeczyta�em list napisany przez szefa. Drogi Pawle! Twoim zadaniem jest zorganizowanie w by�ym Domu Kultury w Kociaku regionalnego muzeum. Otrzymali�my pieni�dze od szwedzkiej fundacji na ocalenie tego zabytkowego budynku. Ma on sta� si� centrum kulturalnym okolicy. Jego szans� jest to, �e latem do Kociaka przyje�d�aj� tury�ci. Zim� mo�na tam organizowa� seminaria naukowe. Do modernizacji obiektu masz wynaj�� bezrobotnych. Na razie pomog� ci pani Jola, znaj�ca cztery j�zyki i, jak zauwa�y�e�, maj�ca ogromny wdzi�k osobisty, oraz pani Barbara z jej umi�owaniem porz�dku. Do��cz� do nich na dwa tygodnie dwaj harcerze. B�d� czeka� na ciebie ju� na miejscu jutro o dziesi�tej rano. Pierwszymi eksponatami waszego muzeum b�d� odkryte przez ciebie w domu na pobliskiej Jastrz�biej G�rze francuskie monety. Jak wiesz, jest to pami�tka po oddziale Francuz�w, kt�ry zab��ka� si� w tej okolicy w 1807 roku. Harcerze pomog� ci rozwik�a� t� zagadk�. Mam nadziej�, �e przy okazji rozpoczniesz penetracj� okolicy w poszukiwaniu dodatkowych pami�tek regionalnych. Przygotuj wszystko, zorganizuj ekipy remontowe, a ministerstwo za wszystko zap�aci. Wierz�, �e b�dziesz rozs�dny w wydawaniu pieni�dzy. Szef PS Mam nadziej�, �e pani� Jol� znudzi praca na prowincji i sama odejdzie z ministerstwa. Pani Barbara to stara panna, mo�e �wie�e powietrze i praca z dala od Warszawy pozwol� jej rozpocz�� nowy etap �ycia. - �adny gips - mrucza�em pod nosem. - Mam dyskretnie pozby� si� jednej szalonej istoty, a drugiej znale�� m�a. Zmartwi�o mnie, �e szef nie napisa� ani s�owa o sprawie skarbu Samsonowa. Jednak mog�em kr��y� po okolicy w poszukiwaniu nowych eksponat�w. Nie przypadkiem zosta�em skierowany do Kociaka. Przecie� organizacj� muzeum m�g� zaj�� si� jaki� biurowy bawidamek, kt�rych u nas nie brakowa�o. Moje rozmy�lania przerwa�y kroki, kt�re us�ysza�em za plecami. Po odg�osie rozpozna�em szpileczki Joli. - Jacy� dwaj le�nicy do ciebie - o�wiadczy�a. - Pewnie chc� nam wlepi� mandat za biwak w lesie i palenie ogniska. Jestem gotowa nawet si� za�o�y�, �e to zrobi�. - Przegra�aby� - powiedzia�em. Tak jak przewidywa�em, z mroku wy�onili si� Maciek i Gustlik. ROZDZIA� TRZECI DESANT W RESZLU � SZUKAMY STARUSZKA � B�JKA W KAWIARNI � OLBRZYM JAKO KAWALERZYSTA � PO�CIG ZA BATUR� � HARCERZE UCIEKAJ� W LAS � ARESZTOWANIE NA GRANICY � NA ODSIECZ CH�OPCOM Jecha�em do Reszla pe�en niepokoju. Wysiad�em na pierwszym przystanku w tym miasteczku. Dooko�a znajdowa�y si� pi�trowe domki, w oddali widzia�em szare niewysokie bloki. - Gdzie jest most? - zapyta�em m�odego ch�opaka. Spojrza� na mnie nieco przestraszony. - Musi pan i�� za strza�kami do centrum - wskaza� mi r�k� kierunek. Pobieg�em w�skim chodnikiem. W pewnym momencie zobaczy�em bia�� strza�k� z napisem: �Centrum�. Ruszy�em we wskazanym kierunku. Wbieg�em na most o remontowanej nawierzchni. Przypomnia�em sobie teraz, �e w naszym ministerstwie ca�y czas le�a�y dokumenty tego obiektu. Jest to jeden z dw�ch w Polsce, a i niewielu w Europie most�w gotyckich o wysokich prz�s�ach. Jego wysoko�� �mia�o mo�na by�o oceni� na dwadzie�cia metr�w. ��czy� brzegi g��bokiego kanionu rzeczki Cyny. Zabytek nie mia� szcz�cia, bo od kilku lat trwa� jego remont. Z lewej strony przeskoczy�em przez balustrad� wywo�uj�c tym zdumienie przechodz�cych mieszka�c�w Reszla. Po drugiej stronie z wysoko�ci czterech metr�w run��em na zbocze poros�e bukami i leszczynami. Plecak troch� przeszkadza�, ale jako� utrzyma�em si� na nogach. Zbiega�em w d� chwytaj�c si� po drodze pni drzew. Bardzo szybko znalaz�em si� na dole. Ch�opcy ju� siedzieli pod mostem. - Jak to zrobili�cie? - zapyta�em zdumiony ich obecno�ci�. - Tak samo jak pan - odpowiedzia� Maciek patrz�c na zegarek. - Ma pan niez�y czas, trzy minuty temu przyjecha� autobus z K�trzyna. - P�niej pogadamy, teraz prowad�cie do staruszka - pogania�em ich. - Po drodze widzia�em samoch�d Batury. - Nie powinien le�e� w szpitalu po wypadku na Jastrz�biej Ci�rze? - spyta� Jacek. - Nawet z nog� w gipsie m�g� sprowadzi� sobie jakiego� pomocnika - mrukn��em. Harcerze szybko przeprowadzili mnie na drug� stron� rzeczki i poszli�my do male�kiego domku jednorodzinnego otynkowanego na bia�o. Jacek nacisn�� dzwonek na furtce. Z domku wysz�a niska, siwa kobieta. - Dzie� dobry! - przywita� si� z ni� Jacek. - Dzie� dobry! - odpowiedzia�a u�miechaj�c si� do ch�opc�w. - Pami�ta pani nas? - przypomina� jej Jacek. - Byli�my tu trzy dni temu. Pani m�� opowiada� nam o swoim ojcu. Przyprowadzili�my tu pracownika Ministerstwa Kultury i Sztuki, kt�ry zajmuje si� t� spraw�. - Dziwne, m�� przecie� pojecha� z tym panem - powiedzia�a kobieta. Czu�em, �e nogi mi zmi�k�y. - Z wysokim blondynem w terenowym samochodzie? - spyta�em. - Tak. Pokaza�em kobiecie swoj� legitymacj� s�u�bow�. Ona przerazi�a si� widz�c, �e kto� oszuka� jej m�a. Jej oczy zrobi�y si� wielko�ci spodk�w, a w k�cikach pojawi�y si� �zy. - Nie wie pani, dok�d pojechali? - Nie wiem, gdzie� do kawiarni. - Gdzie tu mo�e by� kawiarnia? - g�o�no zastanawia�em si�. - Na zamku - podpowiedzia�a staruszka. - Jacek, we� trzech ch�opak�w i biegnij g��wn� drog�, dooko�a, do zamku - rozkaza�em. - W razie konieczno�ci zr�bcie wszystko, �eby zatrzyma� auto Batury. Maciek i Gustlik, chod�cie ze mn�... Razem z dw�jk� harcerzy zawr�cili�my do mostu. Ci�kie plecaki przeszkadza�y nam w szybkim biegu. Znowu bieg�em przez most, potem pod g�rk� ko�o pomnika upami�tniaj�cego mieszka�c�w Reszla, kt�rzy polegli w pierwszej wojnie �wiatowej. Wiem, �e na drugim ko�cu ulicy jest obelisk ku czci wyzwolicieli miasta, czyli Armii Czerwonej. Naj�mieszniejsze, �e nazwa ulicy honoruje wszystkich, bo nosi miano Bohater�w. Skr�cili�my w lewo przebiegaj�c ko�o szko�y i na ty�ach kamieniczek okalaj�cych reszelski rynek. Na parkingu przed zamkiem sta�y nissan oraz audi 100. Razem z Ma�kiem i Gustlikiem czyni�c ogromny ha�as naszymi ci�kimi butami p�dem pokonali�my resztki drewnianego mostu na fosie i po chwili znale�li�my si� na wy�o�onym kocimi �bami dziedzi�cu. Na wprost by�y ci�kie drewniane drzwi prowadz�ce do kawiarni. Pchn��em drzwi i pierwszy wkroczy�em do �rodka. Knajpka by�a urz�dzona w komnatach zamkowych, wi�c mia�a specyficzny klimat. Czaru dodawa�y lokalowi ci�kie drewniane meble. Jerzy Batura siedzia� z niewysokim staruszkiem w rogu sali. M�j wr�g mia� nog� w gipsie. Przy drugim ko�cu d�ugiego, d�bowego stoki siedzia�o dw�ch barczystych osi�k�w. Jak na wsp�czesnych si�aczy przysta�o, mieli ogolone g�owy, a jeden z nich maj�cy male�k� br�dk� posiada� na ramieniu tatua� z motocyklem Harley Davidson w roli g��wnej. Obaj wygl�dali na ochroniarzy wynaj�tych przez Batur�. Opr�cz nich w sali nikogo nie by�o. - To on! - krzykn�� na m�j widok Batura. Wskaza� moj� skromn� osob� male�k� drewnian� laseczk�. Staruszek spojrza� na mnie z przera�eniem. - Ten cz�owiek napad� mnie! - kontynuowa� Jerzy. - Dybie na moje �ycie i skarb Samsonowa! - Co� kr�cisz, ojciec! - Gustlik odpowiedzia� mu za moimi plecami. Jednak osi�ki ruszy�y na mnie niczym dwa tarany. Z plecakiem nie�atwo jest walczy�, wi�c zacz��em go zdejmowa�. To samo robili harcerze. Jednak harleyowiec nie czeka�, a� sko�cz�, i uderzy� mnie w szcz�k�. Lecia�em d�ugo i daleko. Gustlik pomaga� mi powsta�, a Maciek pr�bowa� odwr�ci� uwag� napastnik�w. W tym czasie Batura wyprowadza� staruszka. W nasz� stron� zacz�y lecie� ci�kie drewniane krzes�a. Schronili�my si� za blatem przewr�conego sto�u. W kilka sekund w kawiarni zapanowa�a cisza. Ostro�nie wyjrzeli�my. Ca�y czas obmacywa�em twarz sprawdzaj�c, czy mam wszystkie z�by. - Uciekli! - krzykn�� Maciek. Natychmiast wybiegli�my na podw�rze, a potem przed zamek. Ani nissana Batury, ani audi 100 nie by�o na parkingu. Nagle us�yszeli�my straszliwy huk w ma�ej uliczce od strony gotyckiego ko�cio�a �wi�tych Aposto��w Piotra i Paw�a. - To pewnie Jacek ich zatrzyma�! - domy�la� si� Maciek. Ruszyli�my w tamt� stron�. Po chwili ujrzeli�my przedziwny widok. Z uliczki powoli wy�ania� si� ty� audi 100. Jego ko�a obraca�y si�, opony dar�y o asfalt. Wyra�nie kierowca chcia� jecha� do przodu, jednak co� mu w tym przeszkadza�o. Za kierownic� audi siedzia� jeden z osi�k�w. Domy�la�em si�, �e drugi prowadzi� samoch�d Batury. Powoli z uliczki wy�ania�a si� reszta pojazdu i w ko�cu ujrzeli�my prz�d dodge�a z Olbrzymem w szoferce. Podbiegli�my bli�ej. Osi�ek zrezygnowa� i uciek� zostawiaj�c swoje auto. - Nadci�ga kawaleria! - przywita� nas dziennikarz. Z ty�u, spod plandeki wygl�da�y u�miechni�te twarze reszty dru�yny Jacka. - To by�a jazda! - krzycza� B�bel. - Jacek, wyskakujcie! - rozkaza�em. - Pilnujcie audi i powiadomcie policj�. Wsiad�em do szoferki dodge�a. - Gonimy? - weso�o pyta� Olbrzym. - Mamy jakie� szans� tym starociem? - pow�tpiewa�em. - Obra�asz m�j w�z - dziennikarz �artowa�. - Powiedz, w kt�r� stron� mogli pojecha�. Teraz przyda�a mi si� umiej�tno�� jeszcze z czas�w s�u�by w �czerwonych beretach�. Nasz sier�ant Kutek zwyk� mawia�: �Ch�opcy, kujcie przed akcj� mapy na pami��. Nie musia�em wi�c si�ga� do plecaka, �eby przypomnie� sobie po�o�enie Reszla. - Batura wie, �e mog� powiadomi� policj�, wi�c b�dzie unika� g��wnych dr�g, na przyk�ad tej na K�trzyn - g�o�no my�la�em. - B�dzie pr�bowa� najpierw pojecha� w miejsce, sk�d ma du�y wyb�r dr�g. Jed� w kierunku Korsz. - Ale to na p�noc, w stron� granicy - dziwi� si� Olbrzym pos�usznie kieruj�c si� zgodnie z moim wskazaniem. - Przed Korszami jest skrzy�owanie i d�ugie proste odcinki dr�g, na kt�rych mo�na rozwin�� du�� pr�dko�� - wyja�nia�em. - Na krzy��wce Batura mo�e jecha� na po�udniowy wsch�d do K�trzyna, na wsch�d do Bartoszyc, na p�noc do Korsz i dalej do Barcian, Srokowa, W�gorzewa. Nagle zauwa�y�em, �e dodge mknie ponad sto kilometr�w na godzin�. - Czary - us�ysza�em za sob� g�os Ma�ka. Obejrza�em si�. Z ty�u siedzieli Maciek i Gustlik. - Co tu robicie?! - denerwowa�em si�. - Mieli�cie zosta� w Reszlu. - Pana rozkaz dotyczy� Jacka, o nas nie by�o mowy - odpowiedzia� Gustlik. - Patrz! - mrukn�� Olbrzym przerywaj�c nasza rozmow�. Dwie�cie metr�w przed nami jecha� nissan Batury. - W Reszlu nam cwaniak zwia�, ale teraz ju� nie, a ja mam solidny, jeszcze z wojny zderzaczek - Olbrzym pochylony nad kierownic� wpatrywa� si� w drog�. - Mamy k�opot! - zawo�a� Maciek. Za nami w oddali p�dzi� na sygnale policyjny polonez. W�a�nie wjechali�my w las za Grudnikami. Auto Batury przy�pieszy�o. Na szcz�cie na drodze nie by�o innych pojazd�w. Nissan utrzymywa� odleg�o��. - Jedzie na Korsze! - krzykn�� Olbrzym. Nissan nawet nie zwolni� przed skrzy�owaniem i pomkn�� w stron� widocznego w oddali miasta. Olbrzym na chwil� przycisn�� hamulec i to wystarczy�o, �eby polonez zbli�y� si� do nas. - Policjanci chc� do nas strzela�! - us�ysza�em okrzyk Ma�ka. Ch�opcy przeszli na ty� skrzyni i machali do policjant�w. Widzia�em w lusterku, �e str� prawa siedz�cy obok kierowcy, kt�ry z ka�asznikowem w r�ku wychyla� si� przez okno, schowa� si�. W tym czasie p�dzili�my ju� przez Korsze. - Mo�e szlaban na przeje�dzie b�dzie zamkni�ty - odezwa� si� Olbrzym. - T�dy przebiega linia kolejowa z Olsztyna do Gi�ycka. Min�li�my ju� ratusz. Mieszka�cy przygl�dali si� naszej kawalkadzie pojazd�w ze zdziwieniem. Nagle dziennikarz brzydko przekl��. Ujrza�em, �e ramiona szlaban�w opuszczaj� si�. Olbrzym wcisn�� gaz do dechy, a jego dodge jeszcze poderwa� si� w nag�ym zrywie. Pierwsze czerwono-bia�e ramiona uderzy�y o plandek�, te po drugiej stronie tor�w zamkn�y nam drog�. Mi�dzy czerwonymi budynkami mieszkalnymi kolejarzy znika� ty� nissana, za nami z piskiem opon zatrzyma� si� polonez, a my p�dzili�my zamkni�ci na torach. - Taranem! - krzycza� Gustlik. - Z prawej jedzie poci�g! - zameldowa� Maciek. Maszynista ju� z daleka rycza� na nas z ca�ej si�y sygna�u lokomotywy. Olbrzym skr�ci� w prawo i dodge pos�usznie przejecha� przez tory, potem przez druty od semafor�w na kawa�ek pustego pola. Samochodem strasznie trz�s�o. Kolejny ruch kierownic� i ju� z powrotem byli�my na asfalcie. - Ten kole� mi nie ucieknie - odgra�a� si� Olbrzym. - Musia�e� troch� podrasowa� t� maszynk� - zauwa�y�em. - �eby� wiedzia� - mrucza� Olbrzym. Przed Drogoszami Batura zwolni� i wtedy nadrobili�my stracony dystans. Znowu gnali�my trzysta metr�w za nissanem. Dooko�a by�y tylko popegeerowskie pola. - Skr�ca do granicy - powiedzia� Olbrzym widz�c kolejny manewr Batury. - Dziwne, przecie� nie ucieknie do Obwodu Kaliningradzkiego - zastanawia�em si�. - Od Barcian do Micha�kowa, gdzie zaplanowano budow� przej�cia granicznego, jest prosta droga - wyj