Lien Merete - Zapomniany ogród 15 - Synowie Diny
Szczegóły |
Tytuł |
Lien Merete - Zapomniany ogród 15 - Synowie Diny |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lien Merete - Zapomniany ogród 15 - Synowie Diny PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lien Merete - Zapomniany ogród 15 - Synowie Diny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lien Merete - Zapomniany ogród 15 - Synowie Diny - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Merete Lien
Synowie Diny
Z języka norweskiego przełożyła
Monika Mróz
Strona 2
Rozdział 1
E m i l y poczuła na ramieniu dłoń H e n n y . Odwróciła
się i zobaczyła nieopisane z d u m i e n i e malujące się na
twarzy bratowej. Chciała coś powiedzieć, ale nie zdoła
ła wydusić z siebie ani słowa.
- Co też pani mówi? - zawołała H e n n y , nie pusz
czając ramienia Emily.
Kobieta, która przedstawiła się jako Dina, odparła
c h ł o d n y m głosem:
- Mówię, że G e r h a r d L i n d e m a n n jest ojcem moich
dwóch synów. Z b y t długo już się ich zapierał.
- N i e może pani tu przychodzić z takimi kłam
stwami! - wykrzyknęła gniewnie H e n n y , nie zamie
rzając spokojnie słuchać. P o t e m znów zwróciła się do
Emily: - N i e zwracaj na nią uwagi, to oszustka. Jej
po prostu chodzi o...
- Pani L i n d e m a n n w głębi d u c h a wie, że m ó w i ę
prawdę. Proszę tylko na nich spojrzeć!
Emily i H e n n y n i e c h ę t n i e przeniosły wzrok na
chłopców, mogących mieć jakieś osiem - dziewięć lat.
Wydawali się onieśmieleni, stali ze spuszczonymi gło
wami, więc t r u d n o było dojrzeć ich buzie.
- Ja... - zaczęła Emily z wysiłkiem.
- Pani L i n d e m a n n właśnie pomagała przy długim
i ciężkim porodzie - wtrąciła się H e n n y . - Potrzebuje
spokoju. Proszę wrócić jutro, wyjaśnimy w t e d y to nie
porozumienie.
- Ja nie m a m dokąd pójść. G d z i e jest Gerhard?
C h c ę z n i m porozmawiać.
Emily popatrzyła D i n i e w oczy.
5
Strona 3
- Wyjechał.
- Wyjechał?
- W interesach. N i e wiem, kiedy wróci. Prawdopo
d o b n i e wieczorem. - Emily słyszała lekkie drżenie
w swoim głosie, przełknęła z t r u d e m ślinę i wypros
towała plecy. Musi sobie z tym poradzić. Musi p a m i ę
tać, co powiedziała matka: że Emily ma w sobie dość
siły wtedy, gdy tego trzeba. D i n a nie może zobaczyć
jej zgnębionej i bezradnej. Poza t y m otwiera się przed
nią szansa na p o z n a n i e prawdy o Gerhardzie, D i n i e
i dwóch chłopcach.
- M a m sprowadzić Erlinga? - spytała H e n n y . - On
to załatwi.
- N i e , dziękuję. Sama się tym zajmę.
Na schodach pojawiło się dwoje gości, kierowali się
ku recepcji. Przywitali się z u ś m i e c h e m . H e n n y zerk
nęła na Emily, p o t e m n i e c h ę t n i e podeszła spytać go
ści, czego sobie życzą.
N i e mogły tak tu stać. Emily wskazała na drzwi do
biblioteki.
- Proszę za m n ą ! M u s i m y porozmawiać w spokoju,
tak żeby nikt n a m nie przeszkadzał.
D i n a wzruszyła ramionami, ale objęła synów i po
prowadziła ich ze sobą.
Emily z a m k n ę ł a drzwi i odwróciła się do chłopców.
Mieli c i e m n e włosy, tak jak G e r h a r d . Poczuła ukłucie
w sercu, nie chciała patrzeć im w oczy.
- Usiądźcie tutaj, przy kominku - powiedziała pręd
ko. - Zaraz znajdę jakieś książki z obrazkami, które
możecie pooglądać.
Wyciągnęła kilka t o m ó w z półki i położyła je na
stole przed chłopcami. P o t e m zaprowadziła D i n ę
w drugi koniec pokoju, pod okna wychodzące na mo
rze. Usiadły.
D i n a przyglądała się jej ze zmarszczonym czołem.
- Pani jest inna, niż sądziłam - powiedziała wresz
cie.
- A co pani myślała?
6
Strona 4
- Wtedy, w d o m u H e l m e r a , wydawała się pani ta
ka... - urwała, niecierpliwie poruszając głową. - Zresz
tą bez znaczenia, co o pani myślałam. To sprawa mię
dzy G e r h a r d e m a mną. Z o s t a n ę tu do jego powrotu.
Najwyższy czas, aby przejął odpowiedzialność za ro
dzonych synów. Wyjeżdżam.
- Ja pani nie wierzę. To nie są jego dzieci.
D i n a roześmiała się cicho.
- D o s k o n a l e rozumiem, że nie ma pani ochoty mi
uwierzyć. Która kobieta pragnęłaby trzymać na kola
nach n i e ś l u b n e dzieci męża?
- Pani już wcześniej m n i e okłamała. G d y się
ostatnio spotkałyśmy, przedstawiła się pani jako
Charlotte.
- Akurat tutaj pani się myli. Chciałam od razu po
wiedzieć, k i m j e s t e m . To H e l m e r pragnął pani oszczę
dzić nieprzyjemności i nazwał m n i e Charlotte. Zażądał
nawet, b y m n a s t ę p n e g o dnia udawała chorą i nie wy
chodziła z sypialni.
Emily szukała słów. Miała ochotę uciec, wybiec
stąd i nigdy nie wrócić.
- Czy on nigdy o m n i e nie wspominał? - spytała
Dina łagodniejszym głosem, jakby odczuwała coś w ro
dzaju współczucia.
- O w s z e m . N i c z e g o nie ukrywał. Opowiedział mi
o pani, kiedy już odprowadził panią na statek.
D i n a znów się roześmiała.
- Pani jest wzruszająco naiwna - stwierdziła. - N a
prawdę sądzi pani, że G e r h a r d niczego przed panią nie
ukrył, był szczery i otwarty we wszystkim? P o w i n n a go
pani znać lepiej.
- Powiedział, że pani wyjeżdża z chłopcami do
Ameryki. Że ma tam pani brata.
- N i e m a m ż a d n e g o brata w Ameryce. To on
ma t a m rodzinę. Twierdził, że ci ludzie się n a m i
zajmą.
- Ale...
- Próbował wysłać nas do Ameryki jak trzy paczki
Strona 5
pocztowe! W n i e z n a n e ! Jak można zrobić coś takiego
rodzonym dzieciom!
- Mówiłam już, nie wierzę, że to jego dzieci.
Powiedział wyraźnie... - Emily urwała i przełknęła
ślinę.
- Co takiego powiedział?
- Że jest pani wdową po jego bliskim przyjacielu,
k t ó r e m u na łożu śmierci obiecał, że zajmie się panią
i chłopcami.
Dina wpatrywała się w nią ze zmarszczonym czo
łem. W końcu się roześmiała.
- Po pierwsze, nigdy nie byłam mężatką. A po
drugie...
- O tym w i e m - przerwała jej Emily. Czuła, że
budzi się w niej d u c h walki. - G e r h a r d mówił mi, że
rodzina tego przyjaciela nie zgodziła się na małżeń
stwo, a ponieważ on nie posiadał własnych środków,
nie mógł sprzeciwić się woli ojca.
- Proszę z a p o m n i e ć o tym przyjacielu. On nie ist
nieje! Bardzo łatwo sprawdzić, które z nas mówi praw
dę. Wystarczy porozmawiać z ludźmi w L a n g e s u n d .
Proszę spytać dyrektora kopalni! Kogokolwiek! Wszy
scy wiedzą, że przez osiem lat byłam k o c h a n k ą Ger
harda i urodziłam mu dwóch synów.
Emily odrętwiała ze zmęczenia. Z t r u d e m zbierała
myśli.
- On chciał się nas pozbyć. Ukryć w Ameryce.
Przyjęłam od niego pieniądze. Na szczęście statek
zawinął do Kopenhagi. T a m zeszliśmy na ląd.
Emily kiwnęła głową. T o się zgadzało. H e l m e r
wspominał o czymś p o d o b n y m tamtej nocy, gdy pod
słuchała ich rozmowę.
- Było mi bardzo ciężko - podjęła Dina. - Pani
z pewnością t r u d n o słuchać prawdy o przeszłości Ger
harda, ale m n i e wcale nie było łatwiej. Pani jest kobie
tą. Proszę sobie wyobrazić, jak by się pani czuła, gdyby
mężczyzna, którego pani kochała przez osiem lat i uro
dziła mu dwoje dzieci, opuścił panią.
8
Strona 6
E m i l y zacisnęła dłonie na p o d ł o k i e t n i k a c h . Miała
ochotę zatkać uszy, uciec od tej rozmowy. D i n a kłama
ła! Przecież G e r h a r d przysięgał. On...
- Wiedziałam wprawdzie, że nigdy się ze m n ą
nie ożeni, z córką pijaka i włóczęgi Olego Tellef-
sena! Zdawałam sobie sprawę, że p e w n e g o dnia
znajdzie dla siebie o d p o w i e d n i ą żonę, poślubi ją
i spłodzi spadkobierców lodowni i kopalni. To było
zrozumiałe. N i g d y zresztą nie obiecywał mi małżeń
stwa.
E m i l y nie widziała już wyraźnie. Głos D i n y zdawał
się dochodzić z daleka.
- N i e sądziłam j e d n a k , że tak całkowicie nas od
trąci. Mieliśmy żyć jak dawniej p o m i m o jego małżeń
stwa. Zawsze powtarzał, że tak b ę d z i e . Aż do czasu,
gdy poznał panią.
- G d y poznał mnie?
- T a k . P e w n e g o dnia wrócił z Kragerø i opowie-
dział o żałosnej spadkobierczyni, która pojawiła się
znikąd, pozbawiła R e b e k k ę s p a d k u po mężu, j e d n o
cześnie zagarniając połowę jego lodowni. Początkowo
nie był panią zachwycony.
- W i e m . - Również ona pamiętała, jak chłodny
i odpychający był Gerhard. Sądziła wtedy, że z całej
rodziny L i n d e m a n n ó w tylko E d w i n życzy jej dob
rze. Kiedy to się zmieniło? Wówczas gdy G e r h a r d
pocałował ją na przystani hotelowej po tym, jak wpad
ła do wody? Czy może wcześniej? N i e pamiętała już.
Spędzili razem noc w jego d o m u , gdy przybiegła do
niego w deszczu. N a s t ę p n e g o dnia rano podarował
jej pierścionek swojej matki. P o t e m wyjechał. M ó
wił, że jedzie do L a n g e s u n d w ważnej sprawie doty
czącej kopalni. T e r a z już wiedziała, dlaczego się tam
wybrał. Chciał z a m k n ą ć przeszłość. Pozbyć się do
wodów.
N i e mogła się dłużej oszukiwać.
Wyjrzała przez o k n o i w uszach zadźwięczały jej
słowa, które kiedyś powiedział: „ K o c h a m cię, Emily
9
Strona 7
Victorio Egeberg. N i e zapominaj o t y m bez względu
na to, co ktokolwiek ci p o w i e " . L u d z i e rzeczywiście
d u ż o o nim mówili.
Odwróciła się do Diny, walcząc ze łzami.
- Co się stało? Źle się pani czuje? T a k pani pobladła.
E m i l y pokręciła głową.
- R o z u m i e m , że to dla pani szok, ale m u s z ę myśleć
o moich synach.
Emily podniosła głowę.
- Jak im na imię?
- Starszemu Georg. Ma dziewięć lat. Alfred sie
d e m . Obaj noszą nazwisko Tellefsen. - Dina gniewnie
wykrzywiła usta. - N i e ś l u b n e dzieci nie mają prawa do
nazwiska ojca. Ani do spadku.
Georg. N a d a ł a mu imię po G e r h a r d z i e !
Emily wstała i podeszła do chłopców, próbując się
do nich uśmiechnąć.
- G ł o d n i jesteście?
Podnieśli głowy znad książek, spojrzeli na nią, ale
nie odpowiedzieli. Zerkali na m a t k ę .
Słyszeli wszystko, co powiedziała Dina. G d y Emily
sobie to uświadomiła, prawda legła jej na piersi boles
nym ciężarem: T o byli synowie G e r h a r d a . P o d o b i e ń s t
wo rzucało się w oczy.
Ile innych kłamstw jej podsunął? Czy to, co mówił
o miłości, również było oszustwem? Czy R e b e k k a mia
ła rację, twierdząc, że ożenił się wyłącznie z uwagi na
jej spadek? Położyła ręce na brzuchu. N i e n a r o d z o n e
dziecko wiązało ją z G e r h a r d e m bez względu na wszyst
kie jego kłamstwa. Zadrżała, musiała oprzeć się o pół
kę z książkami. Usadowieni na kanapie chłopcy byli
przyrodnimi braćmi dziecka, które nosiła pod sercem.
Jak G e r h a r d mógł wysłać rodzone dzieci za morze? Jak
mógł się ich wypierać?
- Słyszy pani, co mówię?
Emily odwróciła się do D i n y zdezorientowana.
- P o t r z e b u j e m y noclegu. Skoro z G e r h a r d e m nie
mogę się porozumieć, m u s z ę prosić o p o m o c panią.
10
Strona 8
- Możecie nocować tutaj.
D i n a pokiwała głową.
- A co z j e d z e n i e m ?
- Porozmawiam z kucharką i przyślę... - starała się
wymówić imię, ale nie zdołała. - Przyślę do pani m e g o
męża, gdy tylko wróci do d o m u - wydusiła z siebie
wreszcie.
- A więc teraz już pani mi wierzy?
- N i e wiem, co o t y m wszystkim myśleć.
Dina przyglądała jej się uważnie.
- Pani mi wierzy. Widzę to po pani oczach. - Na
twarzy pojawił jej się zadowolony uśmieszek.
Emily się skurczyła.
- Proszę zaczekać tutaj - powiedziała. - P o s z u k a m
kogoś, kto zaprowadzi was do pokoju. - Krótko skinęła
jej głową i szybko opuściła bibliotekę.
H e n n y czekała w recepcji. Na widok Emily natych
miast do niej podeszła.
- Dobry Boże, E m i l y ! Jesteś blada jak prześcierad
ł o ! A przecież spodziewasz się dziecka!
- D a m sobie radę. Proszę, zatroszcz się o to, żeby
dostali pokój i coś do jedzenia.
- Ale dlaczego...
- Ja jej wierzę. Czy możesz poprosić, żeby Iver
odwiózł m n i e łodzią do d o m u , do Egerhøi? M u s z ę
trochę odpocząć.
- Oczywiście. - H e n n y otworzyła usta, ale zaraz je
zamknęła. Patrzyły na siebie bez słowa. Z b y t przykro
było o tym rozmawiać. - Chcesz, żeby ktoś ci towarzy
szył? - podjęła. - M o g ę sprowadzić Erlinga, siedzi
w biurze na wieży nad r a c h u n k a m i .
Na wieży. T a k jak ojciec, kiedy potrzebował samot
ności. Emily pokręciła głową. Czuła, że woli zostać
sama, spać bez snów. Później się zastanowi nad wszyst
kim, co powiedziała Dina. I nad tym, co sama dalej
pocznie.
11
Strona 9
G d y Emily szła przez dziedziniec na nogach cięż
kich jak z ołowiu, w drzwiach stanęła babka.
- Z n ó w się zanadto wysiliłaś - złajała ją staruszka.
- N i e powinnaś była jechać.
- Jechać?
- Do porodu kucharki z hotelu. G e r d a mi powie
działa, dlaczego tak nagle zniknęłaś. G d y b y ś wspo
mniała mi cokolwiek, zanim uciekłaś, nie puściłabym
cię.
- N i e puściłabyś?
- Czy możesz przestać tylko powtarzać moje sło
wa? Przecież była tam akuszerka. Ty w niczym nie
mogłaś pomóc.
- N i e spytasz m n i e , jak poszło Klarze?
- N i e spytam, dopóki nie usadzę cię na o t o m a n i e .
Wyglądasz, jakbyś zaraz miała z e m d l e ć . S e l m o ! Sel
mo!
Przybiegła służąca. Wystarczyło jej j e d n o spojrze
nie na Emily, żeby zrozumieć sytuację.
- Pani L i n d e m a n n ! Pozwoli pani, że p o m o g ę jej
zdjąć płaszcz i kapelusz. Musi się pani trochę położyć.
Czy pani jadła coś od wyjścia z d o m u ? - N a g l e znieru
chomiała. - Co z panią H o l m e n ?
- O mało nie umarła - odparła Emily, czując łzy
cisnące się do oczu. - I ona, i bliźnięta.
- Ale przeżyli?
- T a k , na szczęście tak. Poszłam po doktora
Stanga. P r z y p a d k i e m gościł u niego p e w i e n doktor
z Kristianii. To on ocalił Klarze życie.
Selma przeżegnała się, dziękując Bogu.
- C h o d ź m y , pani L i n d e m a n n . Podgrzeję pani zu
pę.
Emily pozwoliła poprowadzić się do salonu i poło
żyć na o t o m a n i e . Czuła, że Selma okrywa ją k o c e m
i gładzi po czole. Szczera troskliwość służącej sprawiła,
że wreszcie z oczu swobodnie p o p ł y n ę ł y jej łzy. Usły
szała prychnięcie babki, a p o t e m niezadowolone słowa
o nieostrożnych kobietach i z b ę d n y m wysiłku. Naciąg-
12
Strona 10
nęła koc na uszy i m o c n o zacisnęła powieki. T e r a z
pragnęła j e d y n i e snu i zapomnienia.
Oczywiście nie mogła zasnąć. Myśli krążyły jej po
głowie, nie dając spokoju. Za k a ż d y m razem, gdy zapa
dała w głębsze odrętwienie, w uszach dźwięczał jej
rozpaczliwy krzyk Klary albo śmiech Diny. Chciała
wyciągnąć rękę, zadzwonić na S e l m ę i poprosić o ku
b e k ciepłego mleka, ale nie miała siły. Ciało było jak
z ołowiu, lekkie mdłości nie ustępowały.
Dotarł do niej szum głosów. To był G e r h a r d ! Drzwi
się otworzyły. T e r a z słyszała również głos babki. Usiad
ła, poczuła suchość w ustach. W drzwiach stał uśmiech
nięty Gerhard.
- Caroline twierdzi, że się zamęczasz. Czy napraw
dę nie m o g ę zostawić cię samą na bodaj j e d e n dzień,
żebyś nie wyrywała się stąd, udając doktora i akuszer
kę? - U ś m i e c h n ą ł się z czułością i przystawił krzesło do
otomany. - A prawda jest taka, że j e s t e m z ciebie
d u m n y - powiedział, ujmując ją za rękę. - Udało ci się
przekonać Victora, że sytuacja jest poważna.
Babka m r u k n ę ł a coś niezadowolonym głosem.
Emily zebrała siły.
- M u s z ę z tobą porozmawiać, Gerhardzie. W cztery
oczy.
Babka gniewnie pokręciła głową i wyszła. Emily
wskazała na u c h y l o n e drzwi.
- Myślę, że p o w i n i e n e ś je zamknąć.
Usłuchał, a p o t e m wrócił na swoje miejsce.
- Czy coś się stało?
Emily m o c n o przełknęła ślinę, chcąc pozbyć się
kuli, która ściskała ją w gardle. T a k bardzo pragnęła
rzucić mu się w objęcia i błagać, by powiedział, że
wszystko, co mówiła Dina, było k ł a m s t w e m .
- W hotelu czeka na ciebie kobieta, która przed
stawiła się jako Dina. R a z e m z dwójką swoich synów.
G e r h a r d drgnął i pobladł.
13
Strona 11
- Co ty mówisz? To niemożliwe!
- Była tam już, kiedy wróciłam od Klary.
- Co... co ona powiedziała?
- Przedstawiła mi chłopców i oświadczyła, że to
twoi synowie.
Skąd brał się t e n spokój? Ta siła? Czuła się wyzuta
z wszelkich uczuć, jak gdyby mówiła o czymś, co
w najmniejszym stopniu jej nie dotyczyło.
G e r h a r d zerwał się tak gwałtownie, że krzesło prze
wróciło się na podłogę.
- O n a k ł a m i e ! Przeklinam t e n dzień, w którym...
- urwał. Postawił krzesło na miejscu, usiadł i przegarnął
dłonią włosy, najwyraźniej bezradny i nieszczęśliwy.
- O n a chce, żebyś przez rok zajął się chłopcami.
Zamierza poślubić H e l m e r a , wybierają się w długą
podróż poślubną.
Gerhard pobladł jeszcze bardziej, wargi mu drżały.
Próbował złapać Emily za rękę, lecz ona wcześniej
zdążyła wsunąć ją pod koc.
- To kłamstwo, od początku do końca! Błagam cię,
Emily, uwierz m i !
- Sprawiała wrażenie bardzo przekonującej.
- O n a tylko próbuje coś osiągnąć - stwierdził, krę
cąc głową. - Powiedziałem ci prawdę. Przypuszczalnie
nigdy mi nie wybaczyła tego, że ją odrzuciłem. N i e
chciałem być dla niej n i k i m więcej niż przyjacielem.
O b i e c a ł e m przecież...
- Jak się nazywał t e n twój przyjaciel, Gerhardzie?
- Przyjaciel?
- T a k , przyjaciel. T e n tak zwany mąż D i n y i ojciec
chłopców.
Czy przez m o m e n t się nie zawahał? Jakiś mały pta
szek uderzył w szybę i martwy padł na ziemię.
G e r h a r d wstał.
- O p o w i e m ci wszystko po powrocie, Emily. T e r a z
m u s z ę załatwić tę sprawę raz na zawsze.
- Rzeczywiście, powinieneś.
- Ty mi nie wierzysz? - Padł na kolana przy otoma-
14
Strona 12
nie. - Na miłość boską, Emily, musisz mi uwierzyć!
W m o i m życiu jesteś tylko ty!
N i e odpowiedziała. Z n ó w powróciło z m ę c z e n i e ,
jeszcze bardziej obezwładniające niż wcześniej.
- O n a nie m o ż e tak robić. G d y wrócę, porozma
wiamy o tym po raz ostatni. Przyrzekam ci, Emily,
ta kobieta nie b ę d z i e cię więcej dręczyć! Robi to
wyłącznie dlatego, że chce wydusić o d e m n i e pie
niądze.
- Po co jej pieniądze, skoro wychodzi za mąż za
H e l m e r a ? C z y on nie jest z a m o ż n y m człowiekiem?
- D i n a jest chciwa. Wydaje jej się, że może...
- Powiedziała, że byliście k o c h a n k a m i przez osiem
lat i obiecałeś jej, że nigdy jej nie opuścisz, n a w e t jeśli
poślubisz inną k o b i e t ę .
G e r h a r d wyglądał tak, jakby go uderzyła. W koń-
cu podniósł się ciężko i p o d s z e d ł do okna. Stał tam
przez chwilę, wyglądając, zanim znów odwrócił się
do żony.
- G d y b y mówiła prawdę... g d y b y m ja... N i e rozu
miesz, Emily? G d y b y wszystko, co mówiła, było praw
dą, ożeniłbym się z nią! Dlaczego, w imię Boże, miał
bym odrzucać kobietę, którą k o c h a m , i dwoje naszych
dzieci! T o się nie składa!
- Powiedziała, że to ze względu na jej ojca.
G e r h a r d zacisnął dłonie. D r o b n y mięsień przy
szczęce mu drżał.
- Wychodzę. O n a kłamie. T y l k o to mogę ci powie
dzieć. Ty jesteś dla m n i e wszystkim, Emily. Ty i dziec
ko, którego oczekujemy.
N i e odpowiedziała, tylko z p o w r o t e m się położyła.
Z n ó w napłynęły mdłości. Powinna coś zjeść, p o w i n n a
zasnąć, tak by mogła obudzić się świeża i wypoczęta,
a to, co się zdarzyło, zapamiętać tylko jako sen.
- Wychodzę, kochana. Kiedy wrócę, b ę d z i e m y
wiedzieli, co ona próbuje osiągnąć.
- Dobrze.
Pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło. Emily
15
Strona 13
miała o c h o t ę mu się wyrwać, o d e p c h n ą ć go, lecz tego
nie zrobiła. Wargi G e r h a r d a wydawały się dziwnie
chłodne.
Z a m k n ę ł a oczy, słuchając jego kroków. Były cięż
kie i powolne, jakby się wahał. W k o ń c u rozległ się
odgłos otwieranych i zamykanych z lekkim trzaskiem
drzwi. Drgnęła i znów poczuła łzy na policzkach.
Strona 14
Rozdział 2
H e n n y zerknęła na stoliki nakryte już do jutrzej
szego śniadania. Tu i ówdzie poprawiła sztućce, z wa
zonu wyjęła dwa zwiędłe kwiatki. Przygryzła wargę,
czując kipiący w niej gniew. Jak G e r h a r d mógł tak
p a s k u d n i e oszukać Emily? Jak mógł dopuścić do tego,
by rzucano jej prawdę w twarz w taki sposób, w dodat
ku teraz, kiedy była w ciąży?
Zbliżyła się do okna. N i e p r o s z o n y gość wreszcie
poszedł do siebie. P r a w d o p o d o b n i e D i n a uznała, że
najwyższy czas położyć chłopców spać. Wcześniej wca
le nie z a m k n ę l i się w pokoju. Przeciwnie, ta kobieta
oprowadziła chłopców po całym hotelu i w środku,
i z zewnątrz, chociaż przyjechali tak późno. H e n n y
obserwowała ich z jadalni. Widziała, jak podchodzą do
furtki prowadzącej do różanego ogrodu Emily, szarpią
za k ł ó d k ę , w k o ń c u rezygnują i idą na przystań do
d o m k u kąpielowego. Kobieta była bardzo piękna, mia
ła c i e m n e włosy i zgrabną sylwetkę, poruszała się z ele
gancją i pewnością siebie. Była u b r a n a skromnie, ale
gustownie. Przy takiej urodzie nie musiała się specjal
nie stroić.
H e n n y zacisnęła dłonie. Walczyła z pokusą, by ka
zać intruzce z a m k n ą ć się w swoim pokoju, zanim całe
miasto dowie się, k i m jest. Biedna Emily! N i e za
służyła na to. W s p o m n i e n i e bladej twarzy szwagierki
nie opuszczało H e n n y n a w e t na chwilę, gdy kręciła się
po hotelu. I te p e ł n e rezygnacji słowa: „Ja jej w i e r z ę " .
- To tu się ukrywasz? Marcus wreszcie zasnął. M u
siałem mu dwa razy przeczytać tę samą bajkę, dopiero
w t e d y był zadowolony.
17
Strona 15
- Dziękuję ci, Erlingu. J e s t e m zbyt wzburzona, by
móc zająć się czymś innym niż...
- ...niż planowaniem, jakie cygańskie przekleństwa
rzucić na rywalkę Emily?
Czy on tak lekko to przyjmował? H e n n y odwróciła
się i spostrzegła, że mąż jest równie wściekły jak ona,
tylko lepiej to ukrywa.
- Co my zrobimy, Erlingu?
- N i e pozostaje n a m nic innego, niż czekać na
Gerharda.
- Sądzisz, że przyjedzie wieczorem?
- T a k , na p e w n o będzie próbował się jej pozbyć.
Zapłaci jej za zniknięcie.
- Ale krzywda już się stała. Emily widziała chłop
ców. Są do niego niewiarygodnie p o d o b n i .
- No tak, nie wyłga się od tego.
- Na p e w n o .
- G o t ó w b y ł b y m go zabić gołymi r ę k a m i !
- Ja też, Erlingu!
T r z a s n ę ł y wejściowe drzwi. H e n n y drgnęła. Usły
szeli kroki.
- To ty, Gerhardzie? - zawołał Erling głosem, któ
ry nie zdradzał jego gniewu.
- Owszem.
- Przyjdź do jadalni!
G e r h a r d stanął w progu, przez chwilę przyglądał się
szwagrowi i jego żonie, p o t e m zamknął drzwi za sobą.
- Miałem rację - powiedział wreszcie Erling.
- Rację?
- Ostrzegałem Emily przed tobą. N i e p o w i n i e n e m
był ustępować tak łatwo. Należało przeprowadzić pew
ne dochodzenie.
- Erlingu, ja...
- Milcz i słuchaj m n i e !
G e r h a r d przeciągnął ręką przez włosy, wyraźnie tra
cąc p e w n o ś ć siebie.
- Zawróciłeś jej w głowie, celowo i cynicznie.
O k ł a m a ł e ś ją i zdradziłeś.
18
Strona 16
- N i e zdradziłem E m i l y !
- T e g o nigdy się nie dowiemy. Ale ukrywałeś, że
już masz rodzinę.
- Erlingu, przysięgam... - G e r h a r d urwał i rozłożył
ręce.
- T a k ? Na co przysięgasz? Za p ó ź n o już na twoje
kłamstwa, G e r h a r d z i e . Każdy, kto zobaczy tych dwóch
chłopców, od razu b ę d z i e wiedział, kto jest ojcem.
Poza tym n i e t r u d n o przeprowadzić małe śledztwo.
M o g ę trochę popytać w L a n g e s u n d .
H e n n y przenosiła wzrok z j e d n e g o na drugiego. Na
parapecie brzęczały m u c h y , poza tym panowała cisza.
- Dlaczego ożeniłeś się z Emily? - podjął Erling.
- Na Boga, Erlingu! N i e sądzisz chyba, że dla pie
niędzy? Z uwagi na s p a d e k po twoim ojcu?
- Uważam, że tak właśnie było.
- Ale ja ją k o c h a m ! - G e r h a r d odwrócił się do
H e n n y . - T y , kobieta, widzisz chyba, jak bardzo ją
kocham!
H e n n y nie odpowiedziała, chociaż w głębi d u c h a
przyznawała mu rację. Przynajmniej sprawiał wrażenie
zakochanego.
- Co chcesz, ż e b y m zrobił, Erlingu? Jak m a m cię
przekonać?
- Akurat teraz proszę cię tylko o j e d n o - odparł
Erling przygnębiony. - Skończ z tymi kłamstwami.
I pomyśl o swoich synach, zasługują na lepszy los. N i e
p o w i n i e n e ś się ich wypierać.
G e r h a r d wyglądał na bliskiego płaczu. Osunął się na
krzesło.
- Błagam cię, Erlingu! N i e m i a ł e m wyboru. Zako
c h a ł e m się w Emily w b r e w własnej woli. O n a poruszy
ła we m n i e coś, co... N i g d y nie c z u ł e m czegoś p o d o b
nego. Ja...
- Oszczędź n a m tego żałosnego przedstawienia.
Zawsze słynąłeś ze stosowania nieczystych m e t o d ,
G e r h a r d z i e . U w a ż a n o cię za człowieka, który nie cof
nie się przed niczym, by zdobyć to, czego pragnie. Ale
19
Strona 17
żądam, abyś był szczery w o b e c Emily i abyś przyznał
się do chłopców. Emily sama zdecyduje, czy jest w sta
nie ci wybaczyć. Czy potrafi żyć z mężczyzną, k t ó r e m u
nie m o ż e ufać.
H e n n y patrzyła na Erlinga i czuła, że jest z niego
d u m n a . Zawsze bronił siostry i matki. Zawsze był ich
rycerzem. T e r a z stawiał warunki p o t ę ż n e m u Gerhar
dowi L i n d e m a n n o w i . Być może w przyszłości przy
jdzie mu tego pożałować, ale Erling nie był t y p e m ,
który pełza przed takim n ę d z n i k i e m . Zawsze brał stro
nę słabszych. Zawsze był gotów sprzeciwić się zamoż
nym wyniosłym krewniakom. N a w e t ożenił się z nią,
upadłą kobietą. Ocalił ją. Gerhard L i n d e m a n n nato
miast najwyraźniej odprawił D i n ę , gdy tylko znalazł
bardziej o d p o w i e d n i ą dla siebie k o b i e t ę . Wykorzystał
ją i oszukał. Zdradził obie, i D i n ę , i Emily. A p r z e d e
wszystkim własne dzieci.
- E m i l y oczekuje mojego dziecka - powiedział
G e r h a r d ledwie słyszalnym głosem.
- O w s z e m , wiem. G d y b y nie to, zażądałbym, aby
od ciebie odeszła.
- Emily m n i e nie opuści. O n a m n i e kocha!
- Kochała, G e r h a r d z i e . Jak jest teraz, nie wiem.
Jeśli zażyczy sobie separacji, b ę d ę ją wspierał. M o ż e
zamieszkać tutaj albo w moim d o m u .
G e r h a r d wstał biały na twarzy.
- G d z i e jest Dina? - spytał.
- W dziesiątce.
- Pójdę tam.
- Idź. A po d r o d z e módl się do Boga o to, aby
Emily była w stanie ci wybaczyć. N i e zasłużyła na
taki los.
- W i e m - odparł Gerhard, z t r u d e m przełykając
ślinę. - N i e zasłużyła.
Była już noc, gdy Gerhard wrócił. Emily usłyszała
odgłos otwieranych drzwi. Starała się oprzytomnieć, bo
20
Strona 18
w k o ń c u j e d n a k zasnęła z czystego wycieńczenia, ucie
kając od s m u t k u i wstrząsu.
G e r h a r d osunął się na kolana przy łóżku i zapłakał.
E m i l y usiadła, wiedziona chęcią wyciągnięcia ręki
i pogładzenia go po włosach, pocieszenia. N i e zdołała
j e d n a k tego zrobić, nie miała woli ani siły, żeby unieść
rękę. Siedziała tylko i wpatrywała się w niego z nie
dowierzaniem. On naprawdę płakał. Bezgłośnie i roz
paczliwie.
Wreszcie podniósł głowę.
- Co ja m a m powiedzieć, Emily? Jak zacząć?
- Ja ci nie m o g ę pomóc, G e r h a r d z i e . Kiedy R e b e k -
ka opowiedziała mi o D i n i e i chłopcach, ty przedstawi
łeś z u p e ł n i e inną historię, a ja ci uwierzyłam.
- N i e wyszłabyś za m n i e , g d y b y m w t e d y powie
dział ci prawdę.
- Nie.
- A ja o t y m w i e d z i a ł e m ! N i g d y wcześniej nikogo
nie kochałem, Emily. Z r o z u m i a ł e m to, gdy zadurzy
ł e m się w tobie. Wszystko inne... to było tylko pożąda
nie, sposób na s p ę d z a n i e czasu.
Emily czuła się odrętwiała. Miała wrażenie, że Ger
hard mówi o jakichś innych ludziach, o jakiejś Emily
i G e r h a r d z i e , których ledwie sobie przypominała.
- Byłem jak o p ę t a n y tobą!
C z y ż b y chciał teraz obwiniać ją? To ona nakłoniła
go do kłamstwa?
- Zależało mi j e d y n i e na zdobyciu twojego serca.
- I to ci się udało.
- Uczyniłaś m n i e najszczęśliwszym człowiekiem
na świecie.
- Ale to wszystko opierało się na kłamstwach, Ger
hardzie.
- W p e w n y m sensie tak, ale nie żywiłem już uczuć
dla Diny, Emily. Skończyły się kilka lat wcześniej.
P o d t r z y m y w a ł e m związek z nią wyłącznie z powodu...
- T w o i c h synów.
- Tak.
21
Strona 19
- Jak mogłeś pozbyć się ich w t e n sposób, wysłać aż
do Ameryki?
- M a m tam rodzinę. U p e w n i ł e m się, że D i n i e
i c h ł o p c o m b ę d z i e tam dobrze.
- Ale nie chciałeś ich więcej widzieć, Gerhardzie?
Przyjemnie ci było myśleć o tym, że b ę d ą tak d a l e k o
bez ojca, ze świadomością, że on ich nie chce, nie
kocha?
- Strasznie to brzmi, gdy ujmujesz to w t e n sposób.
- Owszem.
- C h y b a nie b y ł e m zdolny do trzeźwego myślenia,
Emily. Miłość m n i e oślepiła. T y m n i e opętałaś.
- T w i e r d z i s z więc, że to miłość do m n i e kazała ci
tak postąpić?
- T a k . I zrobiłbym tak jeszcze raz! To był j e d y n y
sposób na zdobycie ciebie. N i e m o g ł e m powiedzieć
prawdy! Rozumiesz to teraz, Emily? Rozumiesz, jak
bardzo cię kocham? Dla ciebie gotów byłem zrezyg
nować z synów. T a k było i tak jest. G o t ó w byłbym
wysłać ich stąd razem z Diną, g d y b y m dzięki t e m u
mógł odzyskać ciebie.
Czuła, że słowa G e r h a r d a przemawiają do niej. Czy
możliwe, by jego miłość była aż tak wielka? Pokręciła
głową. G e r h a r d zawsze świetnie sobie radził ze słowa
mi. To niesłychane. Przedkładał własne szczęście nad
dzieci. N i e chciał wziąć odpowiedzialności za ich ży
cie. D o t k n ę ł a brzucha. A co z jej dzieckiem? Jakiego
ojca b ę d z i e miało?
G e r h a r d złapał ją za r ę k ę i m o c n o przytrzymał.
- Istnieje różnica między mężczyznami i kobieta
mi, Emily. Na p e w n o t r u d n o ci pojąć, jak m o g ę zrobić
coś takiego. Kobieta zawsze wybierze dzieci. To tkwi
g ł ę b o k o w jej naturze. Ja wybrałem ciebie. Byłem
gotów dopuścić się krzywoprzysięstwa dla ciebie.
C h c i a ł e m kłamać, by ukryć wszystko, co było w m o i m
życiu, zanim nie p o k o c h a ł e m ciebie.
Poczuła ciepło płynące z jego dłoni, w oczach zapiek
ły łzy.
Strona 20
- Masz więcej tajemnic, Gerhardzie? O k ł a m a ł e ś
m n i e również w innych sprawach?
- N i e , Emily, przysięgam!
- N i e musisz mi składać żadnych przysiąg. I tak są
nic nie warte.
- W żadnej innej sprawie cię nie o k ł a m a ł e m . T e r a z
wiesz już wszystko. Wszystko, co m u s i a ł e m ukrywać,
abyś została moją żoną. Błagam cię, Emily, wybacz m i !
Spójrz mi w oczy i zobacz tę miłość, którą czuję do
ciebie i naszego dziecka!
Była taka zmęczona, taka ciężka i odrętwiała.
- Co my zrobimy, Emily?
- Co powiedziała... - Musiała m o c n o nad sobą pa
nować, żeby wymówić to imię. - Co powiedziała Dina?
G e r h a r d cały się skulił.
- Jest zaręczona z H e l m e r e m , biorą ślub w przy
szłym tygodniu, bez wesela i gości. P o t e m wybierają
się w długą podróż poślubną. Mówiła, że prawdopodo
bnie nie będzie ich przez rok. Żąda, abym w tym czasie
zajął się chłopcami. Uważa, że przynajmniej tyle jes
t e m jej winien.
N i e próbował się z tego wykupić, pomyślała Emily
z goryczą. Musiał się zgodzić na przyjęcie chłopców.
Wreszcie. Czy będzie umiała żyć z takim człowie
kiem? C a ł e jej życie legło w gruzach, rozpadło się jak
d o m e k z kart. Czuła, że coś w niej umarło. Ale co?
Miłość do Gerharda? Zaufanie do ludzi? Nadzieja na
przyszłość? N i e wiedziała. Wiedziała tylko, że nigdy
się z tego nie wyleczy.
- Możesz mi wybaczyć, Emily?
- N i e wiem, G e r h a r d z i e . Spróbuję.
- A więc m n i e nie opuścisz?
Pokręciła głową. D z i e c k o uniemożliwiało dokona
nie takiego wyboru. Synowie G e r h a r d a stracili ojca,
lecz niewiele lepiej by się stało, gdyby i jej dziecko go
nie miało. Musiała zostać z G e r h a r d e m . Pozbierać to,
co się rozsypało, i iść dalej. N i e mogła myśleć wyłącz
nie o sobie.
23