16333

Szczegóły
Tytuł 16333
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16333 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16333 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16333 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marta FOX Agaton-Gagaton: jak pięknie być sobą Wydawnictwo Siedmiorog Wrocław 1997 Marta FOX Agaton-Gagaton: jak pięknie być sobą Wydawnictwo Siedmioróg Wrocław 1997 Fotografia na okładce: Velvet Model Redaktor Danuta Sadkowska V)* '?? ^ Copyright by Siedmioróg ISBN 83-7162-327-5 Wydawnictwo Siedmioróg ul. Świątnicka 7, 52-018 Wrocław Wydanie drugie Wrocław 1997 DRUK: DOLNOŚLĄSKIE ZAKŁADY GRAFICZNE W KŁODZKU L ? 0 Akc/JóÓ 19 98 Rozdział I SZPITAL Leżałam kiedyś w szpitalu. Miałam wtedy pięć lat i na pewno całe życie przed sobą. Pamiętam z tego okresu bardzo wiele: chwilę, w której pielęgniarka wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do łóżeczka z siatką, i mamę, która nie mogła pójść ze mną, doktora, który mnie nosił na barana, tak samo jak tata, i jeszcze jedną pielęgniarkę, która zaplatała moje włosy w dwa warkoczyki. Najbardziej jednak pamiętam mamę, która przyjeżdżała do mnie codziennie. Zawsze mi coś przywoziła, a kiedyś zapytała: — Może ja ci coś ugotuję, Agatko? Coś, co lubisz najbardziej... — Ruskie pierogi, mamusiu — powiedziałam bez namysłu. Potem czekałam cały dzień na mamę, a najbardziej na te pierogi. Były w szerokim termosie i niesamowicie mi smakowały. Ich smak pamiętam do dzisiaj i do dziś uwielbiam ruskie pierogi. Mama potem wiele razy opowiadała, gdy już wróciłam do domu, w jaki sposób ja te pierogi jadłam. Chwyciłam termos tak, jakbym była zwierzątkiem, z dzikim zapatrzeniem w jego środek, wzięłam ręką pieroga i włożyłam całego do buzi. Jeszcze nie skończyłam jeść jednego, a już wpychałam do buzi drugiego, a trzeciego trzymałam na zapas w dłoni. Wyglądało to ponoć tak, jakbym tydzień nie jadła i bardzo się bała, że ktoś mi te pierogi zabierze. Mama prosiła, abym jadła powoli, i wycierała swoje oczy, a także nos. Nie wiem, o czym wtedy myślałam, ale widocznie pierogi były dla mnie ósmym cudem świata, a nie tylko jedzeniem, które lubię. 5 Kiedyś mama przywiozła mi serek homogenizowany i wówczas wyjadałam go już łyżeczką prosto z kubka, a nie ręką. Ten serek miał smak czekoladowy. Gdy tak jadłam, dzieci z mojego pokoju patrzyły i wtedy mama wzięła inną łyżeczkę i dała im spróbować. Pamiętam, że byłam zła, bo one też miały swoje mamy, niechby więc i one wpadły na taki pomysł. Moja mama lubi wszystkie dzieci, a już szczególnie takie, które nie marudzą przy jedzeniu, więc zaraz poszła do sklepu i przyniosła jeszcze kilka takich serków, co jej na złe wyszło, bo później zawsze dla wszystkich musiała serki przynosić, aż nam się znudziły. Piszę teraz o szpitalu, bo o czym mam pisać, gdy ja siedzę w domu, a moja mama choruje w szpitalu. To już trwa dosyć długo i wszystko w domu się zmieniło, chociaż tata nam przypomina, abyśmy nie zaniedbywali swoich obowiązków, a nawet dzielili się jeszcze tym, co robiła mama. W domu jest bardzo smutno, nikomu nie chce się żartować, nawet ??? jest smutna i Pelagia też. ??? ciągle leży przy drzwiach i chyba czeka. Na obiad chodzimy do babci, ale to też nie jest wesołe, bo babcia ciągle wzdycha, czasami płacze, a tata ją pociesza, jak może. Kujonek mówi, że on tłumacząc wszystko babci, tłumaczy też sobie i pocieszając babcię, pociesza siebie i nas. Czasami to jestem wściekła na mamę, bo zawsze była taka dzielna i walczyła z tym światem, a teraz nie może ze swoją chorobą walczyć. Babcia się modli o wiele więcej niż zwykle, a tata mówi, żeby się aż tak nie zamartwiała, bo jeszcze i ona się rozchoruje. Nieszczęścia przecież chodzą parami. A nasza mama z Panem Bogiem sama się dogada, jak to nieraz już bywało. To jej się zawsze udawało i wózek, na którym wszyscy jechaliśmy, nie gubił kółek. O wiele gorzej było jej dogadywać się z ludźmi. Tata mówi, że bardzo wydoroślałam i żebym tego nie robiła za szybko. Kujonek przez cały czas siedzi w swoim pokoju i jakoś nawet nie ma czasu się ze mną kłócić. Ja więc też siedzę u siebie. Już wysprzątałam wszystkie szuflady, wyrzuciłam to, co niepo- 6 trzebne, a z szaf to, co na mnie za małe. Znalazłam nawet list od mamy, który zachował się razem z innymi ważnymi dla mnie rzeczami, przechowywanymi w drewnianym pudełku. Ten list jest właśnie z czasów, gdy ja leżałam w szpitalu. Mama zawsze mi coś zostawiała, gdy odchodziła. Albo książeczkę, albo list. Wieczorem czytała mi go ta pani, która mi plotła warkoczyki. Przepiszę ten list. Niech będzie razem z innymi historyjkami o naszej rodzinie. Agatonku kochany, moja najdroższa córeczko, już tyle łez połknęłam, już tyle łez powycierałam. Nie potrafiłam cię uchronić przed złym choróbskiem i teraz jesteś daleko ode mnie, masz zapłakane oczka i tak bardzo starasz się być dzielna, tak bardzo mi nie pozwalasz płakać. Musimy być dzielne — mówisz, potem dotykasz mojego policzka, potem się przytulasz. Przeczytaj mi jeszcze raz list odMagilli —prosisz. Która maska jest tragiczna, a która komiczna? —pytasz, dotykając mojej teatralnej broszki. Agatonku kochany, najdroższy, chciałabym Cię stamtąd zabrać i tulić, i czuwać przy Tobie wszystkie noce, nasłuchując, czy równo oddychasz i czy Ci już w płucach nie świszczę. Niechby był bałagan w mieszkaniu, ale z Tobą, maleńka córeczko, Ty dyndający warkoczyku, Ty nosku maiy i zasmarkany, pupeczko pokłuta zastrzykami, a taka dzielna, tak mocno zaciskająca ząbki przy zastrzykach. Będę jeździła do ciebie codziennie, to nieważne, że daleko, że jest zimno i autobusy nie przyjeżdżają w porę. Moja Ty kosmata małpko, musisz wierzyć, że te wszystkie złe chwile miną, że ten brzydki rok się skończy, a wtedy wszystkie nasze smutki wygonimy. Nic się nie bój, małpko zielona, jestem przy Tobie i nic złego Ci się nie stanie. Całuję Cię mocno w bladziutkie policzki i w śliczne oczka. Będzie nam dobrze, zobaczysz... Pójdziemy znowu razem na spacer i słonko zaświeci, i wszystkie psiaki przyjdą nas powąchać, Twój ulubiony Mordacz też. Jutro będę u Ciebie wcześniej ipości-skamy się mocno, Agatonku malutki i kruchy jak bańka mydlana. Twoje Mamidło-Straszydlo. 7 Teraz to mi się płakać zachciało, gdy ten list przepisałam, ale nie będę się wygłupiać, ktoś przecież w tej rodzinie musi mieć głowę na karku. Też napiszę do mamy list, niech wie, że wszystko jest w porządku, niech się nie martwi o nas i o dom. Moje najukochańsze Mamidło-Straszydło, jak się okazuje, masz całkiem dzielne córeczki, a mnie w szczególności, więc proszę, i Ty bądź dzielna, jak tylko potrafisz — a wiem, że potrafisz. W domku wszystko gra, a czasami buczy. Nie potłukłam żadnej rzeczy (która nasza jest) przy zmywaniu naczyń. W szkołę jestem grzeczna, ale bez przesady. Gdybym była zanadto grzeczna, wszyscy pomyśleliby, że jestem chora. Kujonek dba o mnie, ja o Kujonka, a tatuś o nas wszystkich. Telefony odbieram i informuję, że wyjechałaś sobie odpocząć w samotności ducha swego — tak, jak często chciałaś. Tylko temu facetowi, którego nie lubisz, powiedziałam, żepo-szłaś do klasztoru, aby być lepszą od Ofelii. A to wszystko z jego powodu, bo za często do Ciebie telefonuje. Powiedział mi, że mam poczucie humoru w Twoim stylu i żebym Cię wreszcie poprosiła do telefonu. Co ja takiego mam w głosie, że nikt mi nie wierzy. Więc Kujonek wziął (nie zaczynaj zdania od więc, jak mówi pani od polskiego) słuchawkę i coś tam wytłumaczył, a ten zaraz jej uwierzył. Mamusiu moja kochana, wracaj do nas szybko, a do mnie jeszcze szybciej. Mam Ci bardzo dużo spraw do opowiedzenia, a wcale nie chcę robić tego w liście. Chciałabym, żebyś przyszła do mnie, gdy już będę leżała w łóżku, a światło będzie zgaszone. Wtedy mi się najlepiej opowiada, a Ty mi zawsze wszystko tak wytłumaczysz, że nigdy nie wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle. Bez Twojego głaskania źle mi się zasypia. Twoje ręce są inne niż ręce taty. Taty też są dobre, ale tak się do nich nie potrafię przykleić jak do Twoich. Musisz pamiętać, że jestem Twoim „klejem " i bez przytulania się do Ciebie strasznie mi złe. Prawie wcałe nie oglądam telewizora i nie pozwalam się w ten 8 sposób przekonywać, że na porost włosów najlepszy jest proszek „Pollena 2000", ani też, że batoniki always są miękkie jak deszczówka. Agaton-Gagaton —jak pięknie być sobą, jeszcze lepiej niż po kosmetykach Margaret Astor. Mamusiu kochana, Mirek też dzwoni do nas i mówi, że jesteś najwspanialszym mężczyzną w świecie. On najlepiej wie, co mówi. A Ty, jak trzeba, to zakładasz spodnie i walczysz z całym światem. Więc proszę Cię, załóż spodnie, za którymi nie przepadasz, i jeszcze tę czarną opaskę na głowę, w której tak często chodzisz do teatru. Zrób z siebie Ramba, choć wiem, że go nie lubisz, albo tego drugiego, którego lubisz bardziej — Nostroma. Zrób to, proszę, i wróć do mnie. Musisz jeszcze przeczytać to, co napisałam. Ciekawa jestem bardzo, czy Ci się spodoba. Najpierw myślałam, że nikomu tego do przeczytania nie dam, a teraz wiem, że Tobie na pewno dam, a może jeszcze kiedyś i Kujonkowi, jak sobie zasłuży i jak ja będę miała dobry humor. Moja mamusiu trochę zwariowana i najbardziej na świecie kochana, ja głęboko wierzę, że Ty nie wytniesz mi żadnego numeru. Więc proszę Cię najmocniej, jak potrafię, mamusiu, wróć do mnie, wróć do nas. Wierzę, że zrobisz to szybko, a sama często mówiłaś, jakie wiara czyni cuda. Obiecuję Ci, że będę siedziała prosto przy stole, nie będę wyciągała kopytek przed siebie, że będę bez Twojego przypominania sprzątała swój pokój, myła wannę i umywalkę w łazience, a jak chcesz, to nawet mogę się postarać o świadectwo z czerwonym paskiem, chociaż w tym akurat większego sensu nie widzę. Ale jeśli chcesz, to tylko powiedz. Zrobię dla Ciebie wszystko, co potrafię, a nawet postaram się zrobić i to, czego nie potrafię. Czekam na Ciebie bardzo, bardzo, najbardziej. Moja Ty mamusiu pofyrtana i najcudowniejsza. Kocham Cię tak, że już mocniej nie mogę. Twój Gagatonek Rozdział II BYĆ DOROSŁYM Zawsze mi się wydawało, że człowiek staje się dorosły, gdy kończy osiemnaście lat. Wtedy robi się superimprezę, gasi wszystkie świeczki na torcie i od tej pory... ho! ho!... hulaj dusza... no, może i piekło jest, ale co mi tam piekło, kto by o tym myślał, gdy cały świat jest dla mnie, i jeszcze trochę dla innych, którzy też ukończyli osiemnaście lat. Przedtem trzeba, oczywiście, rodziców koniecznie wysłać do babci albo do teatru i najlepiej na premierę, bo to dłużej trwa z powodu tzw. bankietu, na którym podają szampana, orzeszki oraz inne chipsy, a do tego wszyscy wszystkich chwalą i wszyscy się cieszą, aż do momentu ukazania się recenzji w gazetach. Wtedy albo cieszą się jeszcze bardziej i rosną w siłę (ducha!), choć wcale im się nie żyje dostatniej, albo narzekają na dziennikarzy — tych wyrobników pióra, tych rzemieślników^, zapełniających szpalty gazet słowami, których sensu nie czują. Wiem, co mówię, naprawdę, nasłuchałam się tych rozmów małe co nieco, jak mówi Kubuś Puchatek oraz mój tata, gdy jest głodny i właśnie tego „co nieco" poszukuje w lodówce. Kujonek skończył już swoje osiemnaście lat i nawet więcej, ale wcale takiej imprezy nie robił. To znaczy: robił, ale ta impreza dziwna była, przynajmniej dla mnie. Wcale rodziców nie musiał prosić, by sobie poszli, a nawet odwrotnie — to oni przepraszali Kujonka za to, że będzie musiał sam swoich gości obsługiwać. Wszystko zostało przygotowane, 10 a potem poprzychodziły inne kujonki, nikt mnie z pokoju nie wyrzucał, nikt światła nie gasił, a nawet jeden z pseudokujonków (bo prawdziwym kujonkiem jest tylko Magilla) dał mi balonik z mordką psa. Kujonek, oczywiście, dostał osiemnaście baloników. Zazdrościłam jej wtedy tych baloników bardzo, ale rano mi się natychmiast humor poprawił, bo Kujonkowi dziesięć z nich zdechło, a mój przetrwał jeszcze przez kilka dni. Jak się kończy osiemnaście lat, to dostaje się do tej dorosłości przepustkę, którą nazywają dowodem osobistym. Kiedyś dzięki takiemu dowodowi można było do kina wejść na film dla dorosłych i dla półdorosłych, czyli tych, którzy skończyli lat szesnaście. Teraz czasy się zbiesiły, jak mówi mama, i nikt nikogo nie sprawdza, a każde dziecko może zobaczyć film, jaki tylko zechce, bo ma w domu telewizor satelitarny i hula sobie po kanałach, ile dusza zapragnie. Żadna scena na nim już wielkiego wrażenia nie robi, bo mu się oczy do wszystkiego przyzwyczaiły. Mama nam opowiadała, że kiedyś, gdy była może dziesięcioletnią dziewczynką, to miała szansę zobaczyć film dla dorosłych (w telewizorze czarno-białym) pt. Lecą żurawie, chociaż babcia Gienia jej zabroniła i wygoniła ją do łóżka. Ale z mamy było niezłe ziółko, dzięki czemu babcię i dziadka Staszka (którego wcale nie znałam) wyprowadziła w pole, malowane zbożem rozmaitem, co jej na złe wyszło. Bo mama już w tamtych czasach miała widać zasadę płakania na filmach z powodu swojej wrażliwości i serduszka z uszkami, które słyszy więcej, niż trzeba, i więcej, niż inni widzą i słyszą. Mama się zakradła po cichu ze swoimi siostrami (czyli ciocią Bożenką i Grażynką) do pokoju, gdzie był telewizor, i wszystkie wlazły pod stół z serwetą do ziemi. Siedziały tam cicho jak myszki za miotłą i ten film oglądały, ale oczywiście mama nie wytrzymała i zaczęła wyć pod stołem, jak ten wyjec pospolity, dlatego cała sprawa się wydała. Przestępstwo zostało odkryte, ale kary za nie nie było, bo babcia też płakała. Tylko dziadek Staszek zachował zimną krew i nie dał się tym płaczom zwieść, za co mu 11 cześć i chwała, bo to przecież wcale nie takie proste być błogosławionym między babami i zachować przy tym swoją płeć. Już nasz tata coś na ten temat wie, bo wszystko w naszym domu żeńskie, nawet chomiki i myszki. Tak sobie myślę, że ja już jestem dorosła, chociaż mam dopiero piętnaście lat. I to wcale nie dlatego jestem dorosła, że sobie czasami jakiś film zobaczę, którego widzieć chyba (tak czuję!) nie powinnam. I nie dlatego jestem dorosła, że mam paszport, chociaż w czasach mamy to o tym tylko marzyć można było. I wcale nie dlatego jestem dorosła, że w dzisiejszych czasach wszyscy szybciej dojrzewają niż dawniej. Jestem dorosła, bo ja nagle, może w ciągu miesiąca, zrozumiałam, że już nie mogę sobie na wszystko pozwolić. Naprawdę! Dobrze się czuję i wiem, co piszę. Wymyśliłam to w pełni zmysłów i zaraz to udowodnię, aby płaskimi oczami nie świecić. Dawniej, zanim stałam się dorosła, wydawało mi się, że dorosły człowiek to taki ktoś, kto może sobie na wszystko pozwolić: może być wegetarianinem albo jeść zwierzątka, może pić piwo albo soki, może wracać do domu, kiedy chce, i przed nikim się nie tłumaczyć, może sobie wszystko i co „komu do jemu, a jemu do komu", jak mówią na Śląsku. No, niby tak. Ale... muszę zacząć od samego początku, bo coś mi się wydaje, że trudno mi będzie wytłumaczyć to moje nowe myślenie. A więc... moje Mamidło-Straszydło. Zaczynam od Mamidła mojego zwariowanego i dzielnego, jak mężczyzna prawdziwy, który nigdy nie płacze, no chyba żeby... ale wtedy to już jest taka bezsilność, że nawet jemu wolno. Mamidło-Straszydło zawzięło się w sobie, walnęło ręką w poduszkę i powiedziało sobie samemu, całemu światu i wszystkim lekarzom, i nam, i Panu Bogu, i wszystkim świętym... że jeszcze na nianie pora i nie czas. Mama wypisała sobie na kartce, co jeszcze musi w życiu zrobić dobrego, zanim to życie opuści i pójdzie do innego. Wypisała sobie w punktach, jak to zwykła robić z każdym innym bożym dniem, i powie- 12 działa, że będzie walczyć o każdy dzień i nie zrezygnuje. I nie będzie żadnego „chyba żeby". Babcia Gienia miała rację mówiąc, że mama się z Panem Bogiem dogada i sama z sobą też. Babcia Gienia zawsze w mamę wierzyła — tak samo, jak teraz wierzy w nas. I babcia Gienia nauczyła mamę, że ona musi sobie samej pomagać, a dopiero potem mogą jej pomóc inni. Kujonek by powiedział, że zwyciężyło w mamie tzw. pozytywne myślenie, o czym jeszcze napiszę osobno. W każdym razie mama wzięła na swoje plecy tę bryłę z posad świata i udźwignęła ją. Może jej w tym też trochę Rambo pomógł i jego wewnętrzna siła, bo czego by o tym facecie nie powiedzieć, to jednak walczyć potrafił i nie dał się innym. Mama powiedziała, że wyzdrowieje, i tak zrobiła. Po prostu miała tak zwaną motywację. Nawet dla tej motywacji rzuciła palenie, co nie znaczy, że znów do niego nie wróci, gdy będzie miała przypływ swojej ubogiej, jak mówi babcia Gienia, fantazji. Mama wróciła do domu i wtedy się okazało, że jej mały Gaga-tonek w ciągu kilku miesięcy stał się całkiem duży i dorosły. Boja naprawdę wtedy, gdy nie było mamy, mogłam chodzić samopas i robić wszystko, co zakazane i co najlepiej smakuje. Mogłam przez wszystkie godziny oglądać MTV. Tata miał głowę zajętą mamą przede wszystkim i wcale mnie nie pilnował. Ja naprawdę mogłam bałaganić w pokoju, nie myć wanny, umywalki, podłogi w kuchni i nikt by mi tego robić nie kazał. Naprawdę mogłam dokuczać Kujonkowi, ile wlezie. Ale jak się okazało, wcale nie miałam na to ochoty. I wtedy właśnie zrozumiałam, że jestem dorosła albo — jak mówi babcia Gienia — odpowiedzialna, co na jedno wychodzi. Jak sobie pościeliłam, tak się wyspałam. Jak sobie zrobiłam kanapki, tak je zjadłam. I cały czas o tym myślałam, że mogę wszystko szurnąć i kopnąć, i wcale się nie uczyć, a wtedy właśnie wszystko się we mnie złościło i uczyłam się prawie tak, jak Kujonek. I nawet nie czekałam na pochwały. Tylko czasami bardzo się bałam 13 być sama w pokoju i siedziałam razem z Apą u Magilli, a ona ani trochę na mnie nie krzyczała, bo sił w nas już na te krzyki nie było wcale. Wyciągnęłam sobie z szafki futrzanego leniwca, moją zabaw-kę-przytulankę, z którą wyczyniałam cuda w dzieciństwie. Wyprałam go, wywirowałam i powiesiłam na balkonowym sznurku za uszy, aby wysechł i poczuł, że znowu wrócił do łask moich. W nocy wtulałam się w niego, i nawet ??? nie była zazdrosna. Zresztą dla niej też byłam lepsza, bo pozwalałam jej spać w moim łóżku w nogach. I jak tak sobie leżałam w łóżku, to strasznie mi się płakać chciało nad sobą. Czasami nawet płakałam. Kiedyś Kujonek płakał ze mną, a potem powiedział, że to nasz babski przywilej i że co sobie popłaczemy, to nasze, a poza tym po czasie płakania musi przyjść znowu czas śmiania się. A potem sobie pomyślałam, że life is brutal and fuli ofzasadzkas i wtedy bardzo nie chciałam być dorosła. I bardzo chciałam, żeby mamidło na mnie pokrzyczało trochę i aby mi ciągle przypominało, co mam robić, i aby wreszcie było razem z nami. Kiedyś miałam straszny sen. Śniła mi się szkoła i przerwa. Agnieszka częstowała wszystkich cukierkami, a ode mnie się odwróciła i nic mi nie dała. — Dlaczego? — zapytałam. — Bo ty jesteś od macochy — powiedziała. A wszyscy zaczęli się skręcać ze śmiechu, fikać po ławkach i wrzeszczeć: — Od macochy! Od macochy! — Obudziłam się cała mokra ze strachu, poszłam do kuchni i w tajnych skrytkach mamy znalazłam czekoladę. Usiadłam na łóżku i zjadłam całą, tylko jeden kawałek dałam ???? ? jeden zostawiłam Magilli, bo sobie o niej na koniec przypomniałam. Potem mi się zrobiło niedobrze, więc napiłam się mleka, a na koniec wszystko zwymiotowałam. Tata się obudził wystraszony, a ja mu powiedziałam, że to przez niego, bo on się drugi raz ożenił, gdy mama umarła, i teraz niam macochę. I zaczęłam płakać. Jak sobie już dobrze popłaka- 14 łam w tatusiową piżamę, to tata mi powiedział, że to tylko zły sen, a sen to mara, a Bóg wiara — co często też powtarza babcia Gie-nia. I że wszystko będzie dobrze, bo musi, bo ja na to zasługuję. I było. Rozdział III EGZAMINY Był taki wiosenny dzień, kiedy wróciłam ze szkoły w całkiem dobrym humorze, co mi się rzadko zdarza, ale też był to dzień nietypowy, bo mieliśmy tylko dwie lekcje, a potem poszliśmy do Teatru Korez na spektakl pod tytułem Scenariusz dla trzech aktorów. A w dodatku pani z polwy nam powiedziała, że nie musimy się stroić jak do kościoła, tylko mamy się ubrać tak jak do szkoły. Bardzo mi się ten pomysł spodobał, bo od razu wyczułam, że to będzie jakiś mniej normalny teatr i nareszcie będę sobie mogła usiąść zwyczajnie, zgarbić się trochę, kopytka sobie wyciągnąć wygodnie, co mi na pewno pomoże skupić się na przedstawieniu, a nie na sobie. Wsiedliśmy do autobusu całą klasą i zaraz wszystkim się języki roztrajkotały, co było reakcją normalną po lekcji matmy, na której cisza była, jak makiem zasiał. Mnie się jakoś wyjątkowo gadać nie chciało. Tak sobie patrzyłam na innych ludzi, na to, jak sąubrani i dokąd jadą, i czy są smutni, i myślałam sobie, co może w tych ludziach siedzieć w środku. Na kolanach jakiejś mamy wiercił się chłopczyk może czteroletni. Ciągle o coś pytał, a ta mama z wielką cierpliwością odpowiadała na każde jego „dlaczego". Ja to bym już przy piątym pytaniu na pewno dała mu w łeb, ale cierpliwości trzeba się uczyć przez całe życie, jak mówi mama, więc może do czasu, gdy ja będę miała własne dzieci, trochę się jej nauczę. W pewnym mo- 16 mencie chłopczyk się uciszył, bo znalazł sobie inną zabawę. Siedział dalej u mamy na kolanach i fikał nogami. Naprzeciw siedziała starsza pani. Odsunęła trochę swoje nogi na bok, aby chłopiec mógł fikać wygodniej. Ale ten, specjalnie — zauważyłam — kierował swoje nogi w stronę tej pani i specjalnie ją kopał. Starsza pani miała dużo cierpliwości, widocznie długo już na świecie żyła. Patrzyła w okno, potem na chłopca, potem na jego mamę. Nic nie mówiła. Pozwalała się kopać. Im bardziej ona nie reagowała, tym bardziej chłopiec kopał. Jego mama musiała to widzieć, ale widocznie podziwiała swoje dziecko za zmyślną zabawę. Aż nagle starsza pani nie wytrzymała. W końcu każda cierpliwość ma swoje granice. — Może będzie pani uprzejma zwrócić uwagę swojemu synkowi, aby mnie nie kopał, bo widzę, że robi to celowo... —powiedziała starsza pani. —Nie mogę tego zrobić — odparła matka—boja swoje dziecko wychowuję bezstresowo. Chłopiec miał zadowoloną minę. Wtedy Kuba z naszej klasy, który też zobaczył, co się dzieje, wstał i poprosił tę starszą panią, aby zajęła jego miejsce. Uśmiechnęłam się do Kuby i pokazałam mu, by usiadł sobie obok mnie. Kuba żuł gumę i robił z niej balony. Wielką miał w tym wprawę. Pozazdrościłam mu tej gumy, więc wyciągnęłam z pudełka tylko dwie kalorie, czyli małego tik-taka. — Wysiadamy — zawyrokowała pani z polwy, a wtedy rwetes w autobusie zrobił się jeszcze większy. Kuba spokojnie wstał, wyciągnął swoją gumę balonową z buzi, ugniótł ją w palcach i, jak gdyby nigdy nic, przykleił do czoła matce tego bezstresowo wychowywanego chłopca. — To jest bezczelność! — wrzasnęła owa pani. — Gdzie jest twoja nauczycielka? To szczyt chamstwa! Jak ta szkoła wychowuje młodzież! — krzyczała nadal. ? -^rKó&ltiajspokojniej na świecie powiedział: f & FINA <? ,'? — Aga&n-GaMon... 17 v */ \.^**- ?9 ? s<J<r^o'^Zy — Niech się pani tak nie wydziera. Przepraszam, jeżeli pani poczuła się dotknięta, ale ja też jestem dzieckiem wychowywanym bezstresowo. I wysiadł. Wszyscy wysiedliśmy. Na szczęście nasza pani niczego nie zauważyła, więc nie było dodatkowej afery. A Kuba wyciągnął następną gumę, włożył ją w swój dziób i zaczął żuć. Nie mogłam wyjść z podziwu. On mi naprawdę zaimponował. Przyzwyczajona byłam do różnych jego bezczelnych zachowań, które mu zawsze uchodziły na sucho, ale to było wyjątkowe. Pomyślałam sobie, że Kuba zdał superegzamin życiowy i chociaż był bezczelny, to miałam ochotę go ukochać radośnie, nie patrząc co powie Monika albo on sam. Gdyby nie fakt, że kilkanaście minut później rozpoczął się spektakl, to może myślałabym o Kubie nadal. Ale aktorzy wciągnęli nas w całkiem inną zabawę — taką, że zapomniałam o całym wiosennym świecie, o szkole i o Kubie. A wychodząc z teatru, powtarzałam sobie już tylko jedno zdanie ze Scenariusza wzięte: — Dlaczego pieprzone pierożki są dobre, a pieprzone życie już nie takie? No, dlaczego? Zapytam Kujonka — postanowiłam — ale będzie miał minę, i może choć raz z uznaniem spojrzy na swoją młodszą siostrę. Bardzo zapragnęłam pierożków z mięsem albo ruskich, więc gdy wróciłam, zaraz przekopałam całą zamrażarkę w nadziei, że coś znajdę. Znalazłam! Mamidło Straszydło czasami robiło pierożki na zapas i one potem takie zamrożone czekały na mnie. — Dlaczego pieprzone pierożki są dobre, a pieprzone życie już nie takie... — podśpiewywałam sobie, coraz to na inną melodię, wrzucając jednocześnie pierożki na wrzątek. Nagle usłyszałam, że Monika się nagrywa na naszą telefoniczną automatyczną sekretarkę. Już chciałam podbiec do telefonu, wziąć słuchawkę i powiedzieć, że jestem, ale zamiast tego wzięłam siebie 18 samą na wstrzymanie. Od czego technika w naszym domu — pomyślałam. Niech się Monika wygada, ja sobie w tym czasie zjem pierożki. Potem wysłucham jej rewelacyjnych i zapewne sensacyjnych wiadomości, no i oddzwonię do niej. I dobrze zrobiłam. Inaczej by mi moje ulubione danie kością lub ością w gardle stanęło. — Agata! —wrzeszczała Monika. — Chyba nie będzie w tym roku egzaminów do liceum... Czy wiesz, co to znaczy? To znaczy, że kto będzie miał lepsze świadectwo, to się dostanie do szkoły i to do takiej, o jakiej pomyśli! —Do diabła! — wrzasnęłam. — A to małpa! Musiała mi zepsuć dzisiejszy dzień, a taki dobry humor już miałam i tak mi było radośnie. Jeden głupi telefon musiał mnie roztelepać i to właśnie teraz. Zaczęłam wtedy myśleć o egzaminach i o tym, co mnie czeka już niedługo, albo co mnie czeka jeszcze gorszego. Monice to dobrze, może się cieszyć, bo na pewno będzie miała świadectwo z czerwonym paskiem, jak nasz Kujonek. A ja? Co ja? Co ja będę miała? Przez moment żałowałam, że nie złożyłam mamie przysięgi w liście, który zaniosłam jej do szpitala, że będę miała świadectwo z czerwonym paskiem. Wprawdzie rzuciłam taką propozycję, ale mama nie podjęła mojego wyzwania, co mi w rezultacie bardzo było na rękę. A teraz? Będzie egzamin czy nie? A jak nie będzie, to co ze mną? A dlaczego niby paski na świadectwie miałyby zastępować moje szczęście na egzaminie? Bo ja wierzyłam, że będę miała szczęście, nawet gdy nie będę miała pasków. Poczułam, że zaczynam się bać. I nagle zrozumiałam, że egzamin to jest coś takiego, czego człowiek wcale się nie boi, gdy zdaje go ktoś inny, i cyka się bardzo albo nawet wariuje, gdy ma go zdawać sam. Przypomniałam sobie wszystkie histerie Magilli, gdy zdawała maturę, potem jej lamenty, gdy zdawała egzaminy wstępne na tę swoją psychologię na uniwersytecie. Ale ona, oczywiście, zdała 19 bardzo dobrze, wszyscy za nią trzymali, nawet ja! Jak przyszło co do czego, dałam się nabrać na to trzymanie kciuków. — Trzymam za ciebie! — wrzasnęłam jej na pożegnanie, gdy wychodziła na egzamin — blada, zielona i do psa podobna. Zgodnie z czarami nie powiedziała „dziękuję", żeby nie zapeszyć. I naprawdę trzymałam, choć i tak wiedziałam, że Kujonek musi zdać bardzo dobrze, bo to byłby już koniec tego świata albo dziejowa niesprawiedliwość, gdyby stało się inaczej. Moja wściekłość rosła. Jedyne szczęście, że nikogo nie było w domu, bo oni by dopiero zobaczyli, co to jest histeria. Ze złości zachciało mi się sikać. Szłam do ubikacji, rozglądając się po kątach za jakimś komiksem, i wtedy na drzwiach pokoju Magilli spostrzegłam Zarządzenie rodzinne, które musiało zostać przyklejone już po moim wyjściu z domu. Brzmiało ono tak: W związku z zaistniałymi okolicznościami: 1. First Certificate w poniedziałek 2. zaliczenie ze statystyki w czwartek 3. konieczność oddania wymyślonego i opracowanego eksperymentu do 15. bieżącego miesiąca 4. biomedyka jak zawsze 5. metafora komputerowa na zajęcia z Zającem w czwartek Zarządzam tydzień ochrony dla siebie, z jednoczesną prośbą skierowaną do Mojej Kochanej Siostry Agatonka o wykonywanie moich obowiązków domowych. Kujonek P.S. Uprasza się również o jak najrzadsze przeszkadzanie mi w ??????????????? się. — Oczywiście! — krzyknęłam, aż ??? uciekła na swoje legowisko. — Kujonek się będzie uuuuuuuuuuczył, uuuuuuuuuuczył, aby mieć same piąąąąąąąąątki, piąąąąąąąąątki, a ja muszę chodzić na palcach, sprzątać i w dodatku jej nie przeszkadzać! 20 Tego już za wiele! Wzięłam czerwony mazak, dużą kartkę i napisałam: Obwieszczenie Obwieszczam wszem i wobec, że mam gdzieś „Zarządzenie rodzinne ", czego i innym życzę. Ja też mam niedługo egzaminy, i to pierwsze w życiu, ale tym się jakoś nikt nie przejmuje. Zabraniam zarządzać odgórnie, bez brania pod uwagę mojej osoby, która też zasługuje na ochronę. Niech więc ten dom brudem zarośnie, ??? niech sika, gdzie popadnie, kwiatki niech pozdychają, bo ja też mam zamiar się uuuuuuuuuuczyć. Agata Powiesiłam Obwieszczenie na drzwiach swojego pokoju. Potem wróciła mama, przeczytała Zarządzenie i Obwieszczenie, wzięła kartkę białego papieru, czerwony mazak i napisała, co następuje: Prośba Rozumiem Obwieszczenie i Zarządzenie i w związku z nimi mam prośbę. Ja też jestem pod ochroną, bo muszę oddać na wczoraj teksty do redakcji, a w dodatku głowa mnie boli, za chwilę mogę dostać prawdziwej migreny i nikt mi jakoś z tej okazji kawy nie robi. Mama Mama swoją prośbę przykleiła do drzwi swojego pokoju. Przeczytałam ją po cichu i udając, że jej nie czytałam, zrobiłam mamie kawę i postawiłam jej na biurku. W chwilę potem wrócił tata i Kujonek. Tata przeczytał Obwieszczenie, Zarządzenie i Prośbę, wziął kartkę papieru, czerwony mazak i napisał: Porozumienie rodzinne Rozumiem wasze potrzeby, aleja też mam ciężkie życie. Pękła 21 mi podeszwa w moich ulubionych butach, a do tego nie pamiętam, kiedy jadłem śniadanie, i jeżeli za pół godziny nie zjem obiadu, to na pewno zdechnę z głodu. A w dodatku nie włożę do zamrażarki lodów, które kupiłem na deser, więc roztopią się w mojej torbie i zaświnią mi maszynopis, którego korektę robiłem przez pół dnia. Tata Oczywiście powiesił kartkę na drzwiach swojego pokoju. Przeczytałam ją ukradkiem. — Lody! — ucieszyłam się. — No, takiej krzywdy to ja sobie nie zrobię i nie pozwolę, by się zmarnowały! Złapałam siatkę i pieniądze, gwizdnęłam na ??? ? pobiegłam do kiosku warzywnego po sałatę. Gdy wróciłam, mama gotowała ryż Uncłe Ben w torebkach, Kujonek mieszał sos, a tata wieszał pranie na balkonie. Obiad był za pół godziny, a potem lody czekoladowe, po których humor mi się poprawił i nastąpiło porozumienie, bo każdy zamknął się w pokoju i robił swoje. Wieczorem przyszła babcia Gienia. Przeczytała Zarządzenie, Obwieszczenie, Prośbę i Porozumienie. Usiadła w swoim ulubionym fotelu i powiedziała, że pisać to jej się nie chce, ale w związku z niniejszym ugotuje nam tyle gołąbków z ryżem, mięsem i sosem pomidorowym, że wystarczy nam na dwa dni. A poza tym upiecze nam babkę, abyśmy sobie życie osłodzili. Tylko musimy to wszystko zabrać od niej do swojego domu i nie wolno nam więcej marudzić. Bardzo nam się ten pomysł spodobał, bo ratował nas przynajmniej na dwa dni. Potem babcia zaczęła wspominać swoje egzaminy i wtedy wszyscy dowiedzieliśmy się, że przed wojną to była taka matura, która miała wszystkie matury pod sobą—jak się mówi na Śląsku. Przyznaliśmy babci rację, bo przecież wszystko, co było przed wojną i wiązało się z babci młodością było najwspanialsze. — Ta przedwojenna matura to była chyba taka dobra jak babci kapuśniak, który ma wszystkie kapuśniaki pod sobą—powiedział 22 tata, czym po raz któryś z rzędu zaskarbił sobie babci dozgonną wdzięczność. — To ja mam pomysł — powiedziała babcia, wyraźnie roz-anielona. — Jak zjecie gołąbki, to ugotuję wam kapuśniaku na dwa dni, tylko niech dziewczynki zrobią mi zakupy, a potem zabiorą kapuśniak do domu. Pomysł był przedni, co tu ukrywać, byliśmy uratowani na dwa kolejne dni. A potem mama opowiedziała, jak na drugim roku studiów oblała egzamin z literatury oświecenia i to w dodatku taki, do którego po raz pierwszy przeczytała wszystkie wymagane lektury i wszystkie opracowania. — Ja to pamiętam — powiedział tata. — A wszystko dlatego, że mama się przeuczyła. Zapamiętałam sobie to „przeuczenie" i natychmiast postanowiłam, że takiego głupstwa nie zrobię, bo po co narażać siebie samą na oblanie. — To było tak — wspominał tata — mama jak zwykle ubrała się w czarną egzaminacyjną sukienkę i całkiem spokojnie powiedziała, że idzie na egzamin. — I nie płaczesz? Nie mówisz, że nic nie umiesz i na pewno nie zdasz?! — dziwił się tata. — Jestem spokojna, bo umiem wszystko, a nawet więcej — odpowiedziała na to mama. A potem na egzaminie dostała najprostsze pytanie, dotyczące biografii jakiegoś pisarza. Mama była jednak nastawiona na same mądre i skomplikowane rzeczy, więc zaczęła swoim zwyczajem fantazjować. — Urodził się na Podolu, studiował w kraju i za granicą — mówiła. — No, ma pani pecha — stwierdził na to profesor — bo urodził się na Pogórzu. To wprawdzie też na „p", ale za granicę nigdy w swoim życiu nie wyjechał. 23 Mama tak się zakałapućkała, że na drugie pytanie też nie odpowiedziała dobrze. I dostała dwóję. — Z wściekłości — opowiadała mama — poszłam zaraz po egzaminie do kina na film pod tytułem Wążżż... Najpierw płakałam, a potem się bałam, a po wyjściu z kina to już świat wydawał mi się lżejszy. — A ja czekałem — dodał wyjaśniająco tata — bo wtedy były moje urodziny. — To ci dopiero mama — z oburzeniem skwitował Kujonek. Aleja mamę rozumiałam, bo gdybym nie zdała egzaminu, to chyba też bym coś takiego zrobiła. *** I wkrótce przyszedł taki dzień, gdy ja musiałam podjąć życiową decyzję i wybrać szkołę, do której pójdę. Ja jeszcze nie wiem, kim chcę w życiu być, więc wybrałam liceum ogólnokształcące, bo w ten sposób mam jeszcze cztery lata na to, by pomyśleć i odkryć w sobie jakieś talenty. Napisałam więc podanie do liceum, zgodnie z wszystkimi zasadami, jakie obowiązują: w lewym górnym rogu kartki formatu A-4 napisałam swoje imię, nazwisko, adres i numer szkoły, którą ukończyłam. Poniżej, bardziej w prawą stronę, napisałam: Do Dyrekcji VLiceum Ogólnokształcącego. Popatrzyłam na kartkę i głupio jakoś mi to wyglądało, więc zmieniłam na: Szanowna Pani Dyrektor VLiceum Ogólnokształcącego. Popatrzyłam jeszcze raz i chciałam szanowna zmienić na kochana albo droga, bo uczuć nigdy za wiele, jak mówi babcia Gienia. Ale jednak zostawiłam tę pierwszą wersję, bo a nuż ta pani dyrektor nie zna się na uczuciach i od razu będę podpadnięta. A potem napisałam tekst podania, bardzo się starając, aby był szczery i nie ukrywał tego, co w przyszłości mogłoby się przeciwko mnie obrócić. Tekst brzmiał następująco: 24 Bardzo, naprawdę bardzo proszę o przyjęcie mnie do liceum, które lubię, bo chodziła do niego moja siostra Magdalena, która była Kujonkiem, co jej na dobre wyszło. Oczywiście bardzo proszę o przyjęcie mnie po zdanym egzaminie. Z góry ostrzegam, że nie lubię matematyki, chemii, fizyki. Ostatnio jednak polubiłam język polski. Zaznaczam również, że nie będę sprawiała kłopotów wychowawczych, no, chyba żeby... Agata Podanie doniosłam do szkoły trochę wymiętolone, bo ja w przeciwieństwie do Kujonka nie noszę tornistra z pszczółką Mają tylko plecaczek. Chciałam je przepisać w tej szkole, ale pani dyrektor wygładziła je ręką i powiedziała, że może być. Od razu ją polubiłam, bo widać już po takim drobiazgu, że stworzona jest do rzeczy wielkich, a nie do drobnostek. Potem odbyła się krótka rozmowa, z której wynikało, że życie jest ciężkie, a egzamin będzie jeszcze cięższy. A w ogóle to czy mam świadomość trudności, na jakie się ważę, bo jeżeli nie, to może lepiej od razu pójść np. do budowlanki. — O nie — powiedziałam — takiej krzywdy to ja sobie nie zrobię! Muszę w siebie uwierzyć, a przynajmniej spróbować, bo przecież świat do odważnych należy, a ja się za taką uważam! Pani dyrektor moje przemówienie chyba się spodobało. Zapisałam sobie wszystkie terminy egzaminów, obiecałam donieść nie wymięte świadectwo i godnie reprezentować szkołę, która mnie zanadto, jak do tej pory, nie skrzywdziła. A potem to już był egzamin. Mój pierwszy w życiu. Wystroiłam się na niego we wszystko nowe: białą bluzkę (od cioci Helenki), czarną spódniczkę kloszowaną krótką (od mamy), czarne rajstopki cieniutkie (od Magilli), czarne butki na paski, na grubym koturnie (od babci). Od Magilli pożyczyłam długopis (na szczęście). Magilla zrobiła mi francuski warkocz, bo mama powiedziała, że w tych rozpuszczonych włosach to lepiej wyglądam do dżinsów. Spojrzałam w lustro — przypominałam babcię Lodzie 25 na tej fotografii z czasów, gdy ona jeszcze bywała na balach u księcia pszczyńskiego. Cykałam się równo, ale za bardzo tego nie pokazywałam. Przed wyjściem jednak na wszelki wypadek popadłam w histerię, bo sobie przypomniałam, że mama raz nie popadła i oblała. Popłakałam, popłakałam, wysmarkałam nos i było mi lżej na duszy. Przed egzaminem sprawdzano szkolną legitymację, której oczywiście nie miałam. — I co teraz? — zapytał groźnie facet z bioli, ten sam, w którym bez wzajemności kochała się przez cały rok Magilla. Myślałam przez sekundę, że znów się rozpłaczę, ale pani dyrektor uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że ja to na pewno ja, a potem powiedziała facetowi z bioli, że napisałam oryginalne podanie do szkoły. Bardzo się ucieszyłam, że ktoś docenił mój wysiłek jeszcze przed egzaminem, i od razu przestałam się bać. A egzamin był dla mnie, naprawdę dla mnie, ułożony! Widocznie babcine prośby i modlitwy zostały wysłuchane. Dyktando było o wyższości teatru nad telewizją, czyli o tym, o czym przekonywała mnie ciągle mama, a ja jej wierzyć nie chciałam. Teraz jednak gotowa byłam się zgodzić nawet z mamą. Mam bardzo dobrą pamięć wzrokową (na coś mi się jednak te obrazki w komiksach i w telewizji przydają), więc na pewno nie zrobiłam błędów. Test gramatyczny też mi poszedł dobrze i teraz zadowolona byłam z tego, że nasza pani z polskiego dręczyła nas odróżnianiem przy-imka od zaimka, a także innych części mowy. Następnie na całą stronę napisałam, jak rozumiem cytat: Teatr to wzajemne oddziaływanie na siebie aktorów i widzów. Czy mogło być coś dla mnie lepszego? Wyjaśniłam także, co oznaczają w życiu codziennym określenia ze słownictwa teatralnego: ale teatr, robi z siebie widowisko, dobry z niego aktor. Przecież życie to teatr —jak mówi tata. Wystarczyło tylko przypomnieć sobie Jacka, by zrozumieć robienie z siebie widowiska, wystarczyło przypomnieć sobie Kujonka, by zrozumieć: dobry 26 z niego aktor, czy wreszcie jakąś klasową scenę z Kubą, by napisać, jak funkcjonuje w życiu określenie: ale teatr. Egzamin z polskiego zdałam na szóstkę, za to matematykę na trójkę. Nie zmartwiłam się tym za bardzo, bo przecież nie mogę być tak wszechstronnie uzdolniona, jak ten Leonardo da Vinci, który nie dość, że wiedział, jak namalować tajemniczy uśmiech Mony Lisy, to jeszcze skonstruował wiele technicznych wynalazków. To już nie te czasy przecież! — Świat nie jest taki zły! — śpiewałam babciną piosenkę. Moje nazwisko było na liście przyjętych! A ja? Cóż tu ukrywać zbyt skromnie — jestem licealistką! Hurra! Pieprzone pierożki są pyszne, a pieprzone życie jeszcze pyszniejsze. Jakie pieprzone1? Tak mogą myśleć tylko ci, co mają ała, dwa boloki i bana pod park Kościuszki cisnom, jak mówią na Śląsku, czyli: mają kuku na rozumie (ała), dwa guzy i pchają tramwaj pod górkę. Bo park Kościuszki leży na wzniesieniu — to tam, gdzie była i jest wieża spadochronowa, ta słynna z powodu wojny i harcerzy. Jestem licealistką i zasługuję na lody, na czekoladę, na pierożki, na coca-colę, na MTV, na wakacje, na słońce, na wszystko! Rozdział IV SZKOŁA W szkole zdarzają się różne cuda i afery. Po ośmiu latach tej katorgi stwierdzić mogę, że gdyby nie te afery, to nudno by było jak sto pięćdziesiąt. Mało tego: ja jestem po prostu przekonana, że szkoła jest po to, by uczniowie całą swoją energię skupiali na opracowywaniu pomysłów mających na celu zrobienie w konia lub w bambuko nauczycieli, a nauczyciele są po to, aby na tyle się skupiać i sprężać, by uczniom nie dać się, tak do końca, wyprowadzić w pole. Jednym słowem: funkcjonuje stara zasada—kto kogo. Uczniowie są po to, by kombinować, a nauczyciele, by te kombinacje wykrywać. Tym lepszy uczeń, im lepiej wykombinuje (pod warunkiem że nikt o tym się nie dowie), i tym lepszy nauczyciel, im bardziej mu się uda ucznia przechytrzyć i jego machlojki wy-niuchać i to jeszcze wówczas, gdy są zaledwie w fazie zamysłu. Uuuuuuuuczenie się jest sprawą naprawdę drugorzędną, chyba że ktoś coś polubi, to wtedy już na własny rachunek rozwija zdolności, co sprawia mu taką przyjemność, że trudno to nazwać uczeniem się. Przy przechodzeniu z jednej szkoły do drugiej stoją przed każdym ogromne szanse i koniecznie trzeba je wykorzystać. Zasada: jak cię widzą, tak cię piszą— bardzo się opłaca. Przecież każdy wie, co nauczyciele lubią, więc po co odmawiać im przyjemności? Najpierw trzeba się pokazać od najlepszej strony, bez względu na to, ile wyrzeczeń by taka strona nas kosztowała. 28 Nikogo nie namawiam do fałszywej postawy ani do dwulicowości. Ja naprawdę kieruję się dobrem bliźniego. Jeżeli nauczyciele lubią układne dziewczynki, ze związanymi włosami, skromnie ubrane i z mordką w ciup — to dlaczego im siebie takiej nie dać? Przecież to żaden problem: włosy można związać, a mordkę po wyjściu ze szkoły wykrzywić. Mam w tym wielką wprawę, bo zawsze w poważnych rozmowach z mamą oczka wznosiłam do góry, a gdy mama się odwracała, to robiłam różne głupie miny. Babcia to kiedyś zauważyła, ale mnie nie zdradziła. W zaufaniu mi potem powiedziała, że ona też takie miny robiła swojej mamie. Tak więc — skoro pewne cechy charakteru są zaraźliwe, to po cóż ja mam z nimi walczyć. Niech się pienią i podtrzymują dobrą tradycję rodziny! Zrobić dobre wrażenie — to w nowej szkole najważniejsze, naprawdę. Przyznam jednak, że robienie tego wrażenia dużo kosztuje, bo nie można długo płaskimi oczami świecić. Tak więc wrażenie trzeba podeprzeć konkretami. Grunt to konkret —jak mówi tata. Cóż tu ukrywać — na początku trzeba się w sobie samej sprężyć, odrabiać wszystkie lekcje, choćby głupie były i choćby słońce świeciło. Trzeba poszperać, zabłysnąć czymś ponad to, co kazał nauczyciel. Trzeba się odzywać na lekcji, mieć odmienne zdanie, ale wyrażać je skromnie i kulturalnie. Efekt murowany! Każdy powie: Agata? To chyba ta aktywna uczennica z Ic. Zawsze słucha, zawsze ma coś do powiedzenia, zawsze poda jakiś problem do rozwikłania! Jeżeli już taką opinię uda nam się o sobie wyrobić, to można sobie trochę odpocząć. Chociaż trochę. Przyznać się do lenistwa (gdy trzeba), przeprosić, gdy konieczne, zrobić smutną minę — świadczącą o tym, że w końcu nie tylko problemami szkoły się żyje. Nauczyciel też człowiek, zrozumie! Ale cóż ja opowiadam! Sztukę „przemycania się" teoretycznie znam tak dobrze, jak „sztukę kochania". Podejrzewam nawet, że tę drugą lepiej. Teoretycznie oczywiście, choć — kto wie — wszak nie znamy dnia ani godziny. O, Boże, świntuszę, 29 choć przecież taka głupia to ja znów nie jestem — może głupia, ale taka to już nie. No, dobrze. Teraz moja szkoła i afery w szkole. O tym właśnie chciałam dzisiaj pisać. Każdy, kto przychodzi do nowej szkoły, jest kotem. Ja więc też byłam kotem, a to znaczy, że ci ze starszych klas mogli mnie wykorzystać do najgłupszych posług typu: masz tu dychę i kup mi piwo, tylko nie zapomnij oddać reszty. Trzeba, zgodnie z zasadami, tę posługę spełnić, bo inaczej nie przekroczy się kociej bariery i dupa blada! O, pardon, znaczy się: przepraszam. Ale nie ma słów brzydkich, są tylko nieodpowiednio użyte, jak mówi tata. Tak więc to, co powiedziałam, jest odpowiednio użyte. Po prostu, dupa blada! Tak szczerze mówiąc, nikt się na kotach-dziewczynkach, czyli kocicach, nie wyżywał. Na pierwszy rzut poszli chłopcy i to tacy, którzy udawali ważniaków. Musieli poczuć, że ważniakami to oni może będą, ale dopiero wówczas, gdy przetrwająten pierwszy rok i gdy przyjdą nowe koty. Wtedy oni będą mogli sobie wziąć odwet. Ważniakiem wydawał się Kuba. Ja Kubę od dawna podziwiam i wiem, jaki on jest naprawdę, ale skąd mogli wiedzieć ci, którzy go nie znali? Kuba ma długie włosy, jest czyściutki, chociaż udaje zaniedbanego, i w ogóle: taki w nim luz-blues, w niebie same dziury —jak mówi Kujonek. To może innych denerwować lub drażnić. Ale ci inni Kuby nie znają i nie wiedzą, jaki on potrafi być nieprzejednany, prawie taki jak ja albo mama. Kubę więc dorwał taki „wodzirej", który porzucił już dziesięć szkół i gdzieś miał maturę, bo to tylko papierek, ale do szkoły chodził, bo mu starzy tak kazali. Dorwał go — widziałam — i kazał sobie przynieść piwo, hot doga i jogurt- mix, koniecznie mix. Oczywiście forsy mu nie dał. A Kuba po prostu powiedział: — Spływaj, łachmanie, jogurt-mix jest dla mnie, bo lubię zdrowe jedzonko, a piwko być może dla ciebie, ale musiałbyś stanąć pod budką albo iść do baru Pluta... a na żarcie nie zasługujesz wcale! 30 No i wtedy zaczęło się! Zaciągnęli Kubę do męskiej toalety. Nie wiem, co mu zrobili, ale mogę się domyślać. Wyszedł cały mokry. Włosy miał przyklejone do buzi, koszulę wyświnioną, ale uśmiechał się. — To jest to! —jak powiedziała coca-cola, pijąc piwo. Było byczo, kaczo i indyczo — roześmiał się Kuba, odepchnął „wodzireja" i poszedł przed siebie, ale musiał zboczyć do klasy, bo właśnie był dzwonek na lekcję. „Wodzirej" miał głupią minę, a ja miałam ochotę Kubę przytulić, ale nie zrobiłam tego. Zabrakło mi odwagi. Zaczęła się lekcja biologii. Facet z bioli natychmiast zauważył mokrego Kubę. — Czy ktoś ciebie, młodzieńcze, zniewolił? — zapytał oficjalnie ku uciesze pozostałych. — Ależ, skądże — powiedział Kuba. — Jak to? — zdziwił się facet z bioli. — Przecież widzę. — Nie, nie — zaprzeczał Kuba. — Jestem mokry, bo trochę ten wrzesień upalny. Po prostu: lato jest ciągle piękne tego roku, jak wtedy, gdy żołnierze z Westerplatte czwórkami do nieba szli, więc wziąłem kąpiel w kałuży, jak wróbelek. — Wróbelek? — zdziwił się znów facet z bioli. — Tak, tak, wróbelek-dupelek — dodał Kuba. — Różne są zbączenia na tym świecie, a pan jako facet z bioli