Jordan Robert - Koło Czasu 6b - Czarna Wieża
Szczegóły |
Tytuł |
Jordan Robert - Koło Czasu 6b - Czarna Wieża |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jordan Robert - Koło Czasu 6b - Czarna Wieża PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jordan Robert - Koło Czasu 6b - Czarna Wieża PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jordan Robert - Koło Czasu 6b - Czarna Wieża - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
ROBERT JORDAN
CZARNA WIEŻA
PRZEŁOŻYŁA KATARZYNA KARŁOWSKA
ROZDZIAŁ 1
Strona 3
POSELSTWO
Egwene odwróciła spojrzenie od muzykantów, grających na rogu ulicy -
spoconej kobiety dmuchającej w długi flet oraz mężczyzny o czerwonej
twarzy, który szarpał struny bitterny - i poszła dalej z lżejszym sercem,
przepychając się przez ciżbę. Słońce stało wysoko na niebie, lśniło blaskiem
stopionego złota, a kamienie chodnika były tak rozpalone, że parzyły przez
podeszwy miękkich butów. Kropla potu spłynęła jej po nosie, szal zaciążył
niby gruby koc, mimo tego nawet, że zsunęła go luźno na ramiona, w
powietrzu zaś wisiało tyle pyłu, że właściwie już teraz miała ochotę wyprać
swe rzeczy - a jednak, mimo wszystko, uśmiechała się. Niektórzy mierzyli ją
spojrzeniami z ukosa, kiedy zdawało im się, że tego nie widzi, a to z kolei
sprawiało, że miała ochotę roześmiać się w głos. Tak właśnie bowiem
patrzono na Aielów. Ludzie widzieli to, co spodziewali się zobaczyć, a
ponieważ mieli przed sobą kobietę w stroju Aielów, nawet nie byli w stanie
zauważyć, że jej wzrost i kolor oczu przeczą przynależności do tego ludu.
Domokrążcy
i
sprzedawcy
krzykiem
ogłaszali
swe
ceny,
współzawodnicząc z wrzaskami rzeźników i wytwórców świec; z warsztatów
Strona 4
złotniczych i garncarskich dobiegał szczęk i grzechot, w powietrzu unosił się
skrzyp źle naoliwionych osi. Woźnice o niewyparzonych gębach i chłopi
prowadzący wozy zaprzężone w woły w niewybredny sposób spierali się o
pierwszeństwo przejazdu z tragarzami dźwigającymi polakierowane na
ciemno lektyki albo z forysiami powozów z godłami rozmaitych Domów na
drzwiach. Wszędzie, gdzie nie spojrzała, widziała muzykantów, żonglerów i
akrobatów. Minęła ją gromadka bladych kobiet odzianych w suknie do konnej
jazdy i z przypasanymi mieczami; naśladowały sposób, w jaki ich zdaniem
zachowują się mężczyźni, śmiejąc się zbyt głośno i przepychając przez tłum.
Wywołałyby kilkanaście zwad na przestrzeni stu kroków, gdyby naprawdę
były mężczyznami. Młot kowalski dobywał z kowadła dźwięczne echa. A na to
wszystko nakładał się nieustający pomruk ludzkich głosów i szum ulicznego
ruchu, odgłosy miasta, które niemalże już zdążyła zapomnieć podczas pobytu
u Aielów. A za którymi, jak czuła, naprawdę zatęskniła.
Śmiała się więc, tutaj, na samym środku ulicy. Pierwszy raz w życiu,
kiedy usłyszała gwar wielkiego miasta, niemalże ją ogłuszył. Teraz czasami
wydawało jej się, że tamta wielkooka dziewczyna była zupełnie kimś innym.
Kobieta na bułanej klaczy przeciskała się mozolnie przez tłum. W
pewnej chwili odwróciła się i spojrzała z ciekawością na Egwene. W długą
grzywę i ogon konia wplecione były liczne małe, srebrne dzwoneczki, kolejne
zaś zdobiły długie, czarne włosy właścicielki, sięgające jej aż do połowy
pleców. Była urodziwa i niewiele starsza od Egwene, ale na jej twarzy gościł
twardy wyraz, oczy patrzyły ostro, za pasem zaś tkwiło sześć co najmniej
noży; jeden był niemalże tak wielki jak te, którymi posługiwali się w boju
Strona 5
Aielowie. Uczestniczka Polowania na Róg, bez najmniejszych wątpliwości.
Wysoki, przystojny mężczyzna w zielonym kaftanie, z rękojeściami
dwóch mieczy sterczącymi sponad ramion, przyglądał się jadącej kobiecie.
Najpewniej jeszcze jeden. Wydawali się być wszędzie. Kiedy tłum pochłonął
kobietę, odwrócił się i zauważył, że Egwene na niego patrzy. Uśmiechnąwszy
się na tak niespodziewany objaw zainteresowania, wyprostował szerokie
plecy i ruszył w jej stronę.
Egwene pospiesznie spojrzała na niego w tak lodowaty sposób, jak tylko
potrafiła, próbując stworzyć kombinację najgorszej miny Sorilei z obliczem
Siuan Sanche, z czasów, kiedy na jej ramionach spoczywała jeszcze stuła
Zasiadającej na Tronie Amyrlin.
Tamten przystanął, wyraźnie zaskoczony. Kiedy się odwracał,
usłyszała, jak warknął:
- Przeklęci Aielowie. - Znowu nie potrafiła stłumić głośnego śmiechu;
musiał ją usłyszeć mimo panującego wokół hałasu, ponieważ zesztywniał i
pokręcił głową. Jednak nie obejrzał się.
Jej dobry nastrój miał dwojakie źródło. Jedno stanowił fakt, że Mądre
ostateczne przystały na to, iż wędrówka po mieście stanowi równie stosowne
ćwiczenie jak spacer wokół jego murów. Chociaż wszystkie, a zwłaszcza
Sorilea, wydawały się nie pojmować, dlaczego miałaby chcieć spędzić chociaż
minutę dłużej niźli to konieczne wśród mieszkańców mokradeł tłoczących się
w obrębie murów miasta. Co więcej, i co znacznie ważniejsze, czuła się dobrze,
ponieważ wreszcie doszły do wniosku, że te bóle głowy, które wprawiały je w
taką konfuzję, w obecnej chwili zniknęły właściwie bez śladu - niczego nie
Strona 6
potrafiła skryć przed ich bacznym spojrzeniem - a więc będzie mogła wkrótce
powrócić do Tel’aran’rhiod. Może nie podczas następnego spotkania, które
przypadało za trzy noce od dziś, ale z pewnością wcześniej, niźli miało
nastąpić kolejne.
Poczuła prawdziwą ulgę, kiedy się o tym dowiedziała, i to z wielu
powodów. Nareszcie koniec z potajemnym zakradaniem się do Świata Snów.
Koniec z mozolnymi próbami rozwikływania wszystkiego na własną rękę. I
koniec z obawami, że Mądre przyłapią ją i odmówią udzielania dalszych nauk.
I nie będzie musiała już więcej kłamać. To wprawdzie było konieczne - nie
mogła sobie pozwolić na marnowanie czasu; zbyt wielu rzeczy należało się
nauczyć, a ona w pewnym momencie prawie przestała wierzyć, że w ogóle
starczy jej czasu na jakąkolwiek naukę -jednakże one nigdy by tego nie
zrozumiały.
W tłumie od czasu do czasu mignęła jej sylwetka jakiegoś Aiela,
odzianego w cadin’sor bądź też w biel gai’shain. Gai’shain udawali się tam,
dokąd ich posłano, za to wśród tych pierwszych mogli być tacy, którzy w
obrębie miejskich murów znaleźli się po raz pierwszy w życiu. I być może po
raz ostatni, sądząc z ich min. Aielowie najwyraźniej w ogóle nie lubili miast,
chociaż wielu ich przybyło do Cairhien sześć dni temu, by obejrzeć egzekucję
Mangina. Powiadano potem, że sam założył sobie pętlę na szyję i wygłosił
jakiś Aielowy żart na temat tego, że nie wiadomo, czy to pętla skręci mu kark,
czy to raczej kark skręci pętlę. Słyszała już, jak wielu Aielów opowiada o tym,
nikt jednak nawet słowem nie zająknął się na temat przebiegu samej
egzekucji. A przecież Rand lubił Mangina, tego była pewna. Berelain
Strona 7
poinformowała Mądre o wyroku, takim tonem, jakby mówiła, że ich pranie
będzie gotowe następnego dnia, one zaś przyjęły to w podobnie lekki sposób.
Egwene nie przypuszczała, by kiedykolwiek miała zrozumieć Aielów. Coraz
bardziej jednak obawiała się, że Randa również za grosz nie rozumie. Jeśli zaś
chodziło o Berelain, Egwene pojmowała tamtą aż za dobrze - interesowali ją
przecież wyłącznie żywi mężczyźni.
Kiedy głowę wypełniają tego rodzaju myśli, to naprawdę trzeba włożyć
sporo wysiłku w zachowanie dobrego humoru. Z pewnością w mieście nie było
chłodniej niż poza jego murami - w rzeczy samej było chyba jeszcze goręcej, bo
ani podmuchu wiatru i tak wielu ludzi wokół-i na dodatek w powietrzu wisiało
tyle samo kurzu, ale przynajmniej nie musiała brnąć bez celu przed siebie, nie
widząc nic prócz zgliszczy Podgrodzia. Jeszcze kilka dni i będzie mogła z
powrotem wziąć się do nauki, do prawdziwej nauki. Gdy o tym pomyślała,
uśmiech powrócił na jej oblicze.
Zatrzymała się obok żylastego Iluminatora o twarzy zlanej potem; jego
profesja, obecna lub przeszła, nie mogła budzić większych wątpliwości.
Sumiastych wąsów nie osłaniała przezroczysta zasłona, jaką zazwyczaj nosili
Tarabonianie, jednak workowate spodnie haftowane na nogawkach oraz
równie luźna koszula ozdobiona takimż haftem skroś piersi jednoznacznie
dawały do zrozumienia, kim jest. Sprzedawał zięby i inne ptaki śpiewające,
zamknięte w nieporządnie skleconych klatkach. Odkąd Shaido spalili ich
kapitularz, wielu Iluminatorów imało się najrozmaitszych zajęć, by zdobyć
środki na powrót do Tarabonu.
- Otrzymałem te wieści z najbardziej wiarygodnego źródła -zwracał się
Strona 8
właśnie do przystojnej, siwiejącej kobiety w ciemnoniebieskiej sukni prostego
kroju. Najpewniej była kupcem, z tych, którzy oczekiwali w Cairhien na lepsze
czasy, próbując wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. - Aes Sedai -
wyznał Iluminator, pochylając się nad klatkami, aby móc szeptać jeszcze
ciszej - podzieliły się. Aes Sedai walczą pomiędzy sobą. - Kobieta pokiwała
głową.
Egwene przystanęła na moment, udając, że przygląda się ziębie o
zielonym łebku, a potem poszła dalej, chociaż zaraz i tak musiała ustąpić
drogi bardowi o krągłej twarzy, który kroczył naprzód pełen poczucia własnej
ważności. Bardowie wiedzieli aż nazbyt dobrze, że zaliczają się do tych
nielicznych mieszkańców mokradeł, których chętnie przyjmowano na
Pustkowiu; Aielowie nie onieśmielali ich. Przynajmniej udawali, że tak jest.
Plotki zmartwiły ją. Nie chodziło o to, że w Wieży doszło do jawnego
rozłamu - tego i tak nie dałoby się długo utrzymać w tajemnicy - ale całe to
gadanie o wojnie między Aes Sedai... Dowiedzieć się, że Aes Sedai walczą z
innymi Aes Sedai, to było jakby zdać sobie sprawę, że jedna część rodziny
toczy wojnę z drugą; ledwie była w stanie to znieść, mimo iż znała przecież
powody, jednak na myśl, że cała sytuacja może się jeszcze zaognić... Gdyby
tylko istniał jakiś sposób na uzdrowienie Wieży, żeby bez rozlewu krwi mogła
stać się ponownie całością.
W głębi ulicy, spocona jak mysz kobieta z Podgrodzia, którą można by
uznać za bardzo ładną, gdyby jej twarz była nieco czystsza, rozdzielała po
równo plotki wraz ze wstążkami i szpilkami, które sprzedawała z tacy
zawieszonej na szyi. Miała na sobie suknię z błękitnego jedwabiu, w dolnej
Strona 9
części ozdobioną czerwonymi paskami, najwyraźniej zresztą uszytą na
kobietę o wiele niższą - straszliwie postrzępiona lamówka znajdowała się na
tyle wysoko ponad ziemią, aby każdy mógł zobaczyć mocne buty; dziury w
rękawach i staniku zdradzały miejsca, skąd wyrwano hafty.
- Prawdę ci powiem - poinformowała kobietę, która grzebała wśród
drobiazgów rozłożonych na jej tacy - niedaleko miasta widziano trolloki. O
tak, zielona będzie pasowała do twoich oczu. Setki trolloków i...
Egwene na moment zwolniła kroku. Gdyby w pobliżu miasta znalazł się
choćby jeden trollok, Aielowie wiedzieliby o tym znacznie wcześniej, niźli
stałoby się to przedmiotem ulicznej plotki. Żałowała jednak, że Mądre nie
plotkują. Cóż, czasami im się zdarzało, ale tylko na temat innych Aielów. To,
co dotyczyło mieszkańców mokradeł, nie było nigdy szczególnie interesujące.
Egwene jednakże nabrała zwyczaju dowiadywania się, co dzieje się w świecie,
bo przecież mogła w każdej chwili wejść w Tel’aran’rhiod do gabinetu Elaidy i
przeczytać jej korespondencję.
Nagle przyłapała się na tym, że inaczej rozgląda się dookoła, inaczej
patrzy w twarze otaczających ją ludzi. W Cairhien z pewnością znajdowały się
szpiedzy Aes Sedai; to było równie niewątpliwe jak fakt, że ludzie pocili się tu
w upale. Elaida na pewno otrzymuje codziennie jeden raport przyniesiony
przez gołębia, jeśli nie więcej. Szpiedzy Wieży, szpiedzy Ajah, prywatni
szpiedzy niektórych Aes Sedai. Byli wszędzie, często tam, gdzie można się ich
było najmniej spodziewać; nierzadko okazywali się nimi ludzie, których nigdy
by się nie podejrzewało. Dlaczego ci dwaj akrobaci stoją tak bez ruchu?
Dlaczego odpoczywają? A może przypatrują się jej? Nie, jednak wzięli się z
Strona 10
powrotem do swoich sztuk; jeden podskoczył i stanął na barkach drugiego.
Kiedyś pewna kobieta, która była szpiegiem Żółtych Ajah, próbowała
pojmać Elayne i Nynaeve, a potem odesłać je do Tar Valon, zgodnie zresztą z
rozkazami wydanymi przez Elaidę. Egwene nie miała tak naprawdę pojęcia,
czy Elaida również ją chce złapać, ale założenie, iż jest inaczej, byłoby
dowodem braku rozwagi. Egwene jakoś nie potrafiła uwierzyć w to, że Elaida
wybaczy komuś, kto ściśle współpracował z kobietą, którą zdetronizowała.
A skoro już o tym mowa, to prawdopodobnie niektóre z Aes Sedai
znajdujących się w Salidarze też miały tutaj swoich szpiegów. Gdyby
kiedykolwiek dotarły do nich wieści o „Egwene Sedai z Zielonych Ajah...” To
mógł być przecież każdy. Ta koścista kobieta na progu sklepu, z pozoru mocno
zajęta oglądaniem beli czarno-szarej materii. Albo ta o pospolitym wyglądzie,
która stała przy drzwiach karczmy i ze znudzoną miną ocierała fartuchem
twarz. Albo ten gruby mężczyzna z wózkiem pełnym ciastek-dlaczego tak
dziwnie na nią patrzy? Niewiele brakowało, a odruchowo ruszyłaby w stronę
najbliższej bramy wychodzącej z miasta.
To właśnie widok tego grubasa sprawił, że tego nie zrobiła, chociaż być
może należałoby powiedzieć, że sprawił to raczej sposób, w jaki nagle
próbował zasłonić ciastka swymi dłońmi. Patrzył na nią, ponieważ ona
pierwsza na niego spojrzała. Prawdopodobnie bał się, że „dzika” Aiel ma
zamiar zabrać mu trochę ciepłego towaru, nie płacąc nic w zamian.
Egwene zaśmiała się cichutko. Nawet ci ludzie, którzy przyglądali się jej
dokładniej, nie mieli wątpliwości, że jest Aielem. Agentka Wieży przeszłaby
obok, nie zwróciwszy na nią żadnej uwagi. Ta myśl sprawiała, że poczuła się
Strona 11
znacznie lepiej, zawróciła więc i poszła dalej, lawirując między tłumami
zalegającymi ulice, przysłuchując się, o czym mówią.
Kłopot polegał na tym, że przywykła do tego, iż o przeróżnych rzeczach
dowiaduje się całe tygodnie albo przynajmniej dni po tym, jak nastąpiły.
Nigdy też nie miała pewności, czy wieści są prawdziwe. Jedna plotka potrafiła
pokonać sto mil i w jeden dzień, w miesiąc, a codziennie rodziła dziesięć
następnych. Tego dnia na przykład dowiedziała się, że Siuan została stracona,
ponieważ odkryła spisek Czarnych Ajah; że Siuan była sama Czarną Ajah i
wciąż jeszcze żyje; że Czarne Ajah wygnały z Wieży te Aes Sedai, które nie
należały do Czarnych. Nie były to nowe opowieści, a tylko wariacje na temat
dawnych. Jedyna świeża historia, która zresztą szerzyła się niczym ogień po
wyschniętej łące, głosiła, że to Wieża stała za wszystkimi fałszywymi
Smokami; usłyszawszy to, Egwene wpadła w taką wściekłość, że aż sztywniał
jej kark za każdym razem, gdy ta pogłoska ponownie wpadła jej w ucho. A
zdarzało się to naprawdę często. Usłyszała także, że Andoranie znajdujący się
w Aringill ogłosili pewną arystokratkę królową, teraz kiedy Morgase już nie
żyła - Dylin, Delin, imię zmieniało się w zależności od opowiadającego-co
mogło zresztą nawet być prawdą, a także, że Aes Sedai grasują po całym Arad
Doman, robiąc zupełnie nieprawdopodobne rzeczy, co z pewnością było
nieprawdą. Prorok zmierzał do Cairhien; Prorok został koronowany na króla
Ghealdan - nie, Amadicii; Smok Odrodzony zabił Proroka za bluźnierstwo.
Aielowie odchodzili; nie, mieli zamiar osiedlić się i zostać na zawsze. Berelain
miała zasiąść na Tronie Słońca. W jednej z małych karczm jakiś niski,
wychudzony człeczyna z rozbieganymi oczami omal nie został pobity przez
Strona 12
swoich słuchaczy, ponieważ zaklinał się, że Rand jest jednym z Przeklętych.
Egwene wkroczyła w całą sytuację, nie zastanawiając się ani przez moment.
- Czy nie macie choćby za grosz honoru? -zapytała zimno. Czterej
mężczyźni o ordynarnych twarzach, którzy właśnie brali się za tamtego,
wytrzeszczyli na nią oczy. Wszyscy pochodzili z Cairhien i nawet nie bardzo
przewyższali ją wzrostem, ale byli za to znacznie masywniej zbudowani, mieli
połamane nosy i zdeformowane stawy dłoni charakteryzujące zabijaków, a
jednak sama intensywność jej spojrzenia osadziła ich w miejscu. To oraz
obecność Aielów na ulicy; nie byli na tyle głupi, aby w takich okolicznościach
wszczynać awanturę z kobietą z ich ludu, za którą ją uznali. - Skoro już
koniecznie chcecie bić się z jakimś człowiekiem za to, co powiedział, to zróbcie
to przynajmniej jeden na jednego, honorowo. To nie bitwa, sami ściągacie na
siebie hańbę, rzucając się we czterech na jednego.
Patrzyli na nią takim wzrokiem, jakby była niespełna rozumu, a jej
twarz powoli pokrywała się czerwienią. Miała nadzieję, że uznają, iż to z
gniewu. Nie: jakim prawem porywacie się na słabszego, ale: jakim prawem
nie pozwalacie mu kolejno z wami walczyć? Pouczyła ich właśnie w taki
sposób, jakby oni wszyscy żyli zgodnie z zasadami ji’e’toh. Oczywiście, gdyby
tak było, to nie istniałaby potrzeba wygłaszania żadnej takiej mowy.
Jeden z mężczyzn przekrzywił głowę w rodzaju płytkiego ukłonu. Jego
nos nie tylko był złamany, ale nadto brakowało mu koniuszka.
- Hmm... on już uciekł... hm... proszę pani. Czy my też możemy odejść?
Prawda - kościsty człeczyna skorzystał z okazji i gdzieś się zapodział.
Poczuła przypływ pogardy. Uciekł, ponieważ bał się stawić czoła czterem
Strona 13
przeciwnikom. W jaki sposób uda mu się udźwignąć ciężar tej hańby
Światłości, znowu to samo.
Otworzyła usta, chcąc powiedzieć, że oczywiście wolno im odejść, ale nie
wykrztusiła ani słowa. Wzięli jej milczenie za zgodę czy raczej wymówkę,
Egwene jednakże ledwie zauważyła, że odeszli. Była zbyt zajęta
przyglądaniem się orszakowi konnych podążającemu ulicą.
Nie rozpoznała żadnego z kilkunastu żołnierzy w zielonych płaszczach
torujących mu drogę przez ciżbę, ale ci, których eskortowali, przykuli jej
uwagę. Mogła dojrzeć jedynie plecy kobietpięć ich było, czy sześć może,
skrytych wśród żołnierzy - a właściwie jedynie fragmenty ich pleców, ale to jej
wystarczyło. Aż nadto. Kobiety miały na sobie lekkie płaszcze, z bladego lnu w
brązowawych odcieniach, Egwene zaś przyłapała się na tym, że tępo wbija
wzrok w krąg czystej bieli wyhaftowany na jednym z tych płaszczy. Gdyby nie
szew, w ogóle nie byłoby widać Płomienia Tar Valon przy pasie oznaczającym
Białe Ajah. Potem zauważyła błysk zieleni, czerwieni. Czerwone! Pięć czy sześć
Aes Sedai zmierzało do Królewskiego Pałacu; na szczycie wysokiej wieży, obok
zwisającej nieruchomo repliki Sztandaru Smoka pysznił się szkarłatem
sztandar Randa, na którym widniał starożytny symbol Aes Sedai. Niektórzy
ten właśnie drugi sztandar nazywali Sztandarem Smoka, a ten pierwszy
Sztandarem Al’Thora czy nawet Sztandarem Aielów, jak również rozmaitymi
innymi określeniami.
Przepychając się przez tłum, podążała za nimi w odległości może jakichś
dwudziestu kroków, po chwili jednak przystanęła. Obecność Czerwonej
siostry - zauważyła przynajmniej jedną -oznaczała, że była to od dawna
Strona 14
spodziewana misja poselska z Wieży, która, jak pisała Elaida w liście, miała
stanowić eskortę Randa w drodze do Tar Valon. Minęły już ponad dwa
miesiące od dnia, w którym kurier na zziajanym koniu przywiózł list; ta grupa
musiała opuścić Wieżę krótko po nim.
Nie spotkają się z Randem - przynajmniej do czasu aż, jak zawsze nie
zapowiedziany, pojawi się w Cairhien; rozmyślając wiele nad tą kwestią,
doszła do wniosku, że udało mu się powtórnie odkryć w jakiś sposób Talent
nazywany Podróżowaniem, ale w niczym jej to nie zbliżało do rozwiązania
zagadki, a mianowicie odkrycia sposobu. w jaki on to właściwie robi - jednak
niezależnie od tego, czy miały znaleźć Randa czy nie, na pewno należało
zadbać o to, żeby to jej nie znalazły. Gdyby tak się stało, najlepszą rzeczą,
jakiej mogła z ich strony oczekiwać, byłoby to, że natychmiast zawloką ją z
powrotem, jak to powinno mieć miejsce w przypadku Przyjętej, która
znajdowała się poza Wieżą, pozbawiona towarzystwa pilnującej jej pełnej
siostry; stałoby się tak niezależnie od tego, czy Elaida naprawdę jej
poszukiwała, czy też nie. Nawet wówczas zawiozłyby ją do Tar Valon, gdzie
czekałaby na nią nieprzyjemna audiencja u obecnej Zasiadającej; nie łudziła
się, że uda jej się stawić opór pięciu lub sześciu Aes Sedai naraz.
Spojrzała po raz ostatni na oddalające się Aes Sedai, podkasała
spódnice i rzuciła się do biegu, prześlizgując się między ludźmi, niekiedy
zderzając z nimi, przeskakując tuż przed samym nosem zaprzęgów ciągnących
wozy lub powozy. Ścigały ją pełne złości krzyki. Kiedy wreszcie przemknęła
przez jedną z wysokich, kanciastych bram miasta, gorący wiatr uderzył ją w
twarz. Nie powstrzymywany przez budynki, niósł tumany kurzu, który
Strona 15
sprawił, że się rozpaczliwie rozkaszlała, ale nie przestawała biec, dopóki nie
dotarła do niskich namiotów Mądrych.
Ku swemu zaskoczeniu obok namiotu Amys spostrzegła siwą klacz z
pozłacanym siodłem i uprzężą ozdobioną złotymi frędzlami; pilnowali jej
gai’shain, którzy mieli spuszczone oczy i z rzadka klepali uspokajająco
nerwowe zwierzę po karku. Pochyliła się, weszła do środka i zobaczyła
Berelain, która popijała herbatę w towarzystwie Amys, Bair i Sorilei;
wszystkie rozciągnięte były wygodnie na jaskrawych poduszkach z
chwostami. Odziana na biało Rodera klęczała z boku, pokornie czekając, by
napełnić im filiżanki.
- Aes Sedai są w mieście - oznajmiła Egwene, gdy tylko weszła do środka
- kierują się do Pałacu Słońca. To musi być poselstwo Elaidy do Randa.
Berelain podniosła się z wdziękiem; ta kobieta miała w sobie niezwykły
urok - tyle Egwene musiała jej oddać, nawet jeśli niechętnie. A jej suknia do
konnej jazdy była przyzwoicie skrojona, ponieważ nawet skończona idiotka
nie jeździłaby w takim słońcu w jednej z tych szat. jakie zazwyczaj zakładała
Berelain. Pozostałe wstały również.
- Wygląda na to, że muszę wracać do pałacu - westchnęła Berelain. -
Światłość jedna wie, jak one się poczują, kiedy nikt nie wyjdzie im na
spotkanie. Amys, jeżeli wiesz, gdzie jest Rhuarc, to wyślij mu proszę
wiadomość, że ma się natychmiast ze mną spotkać.
Amys przytaknęła, ale Sorilea powiedziała:
- Nie powinnaś aż tak się uzależniać od Rhuarka, dziewczyno. Rand
al’Thor tobie oddał Cairhien pod opiekę. Z większością mężczyzn jest tak, że
Strona 16
gdy dasz im palec, to ani się obejrzysz, a już schwycą całą rękę. Dasz wodzowi
klanu palec, a złapie całe ramię.
- To prawda - wymruczała Amys. - Rhuarc jest cieniem mego serca,
niemniej to prawda.
Berelain wyciągnęła cieniutkie rękawiczki do konnej jazdy zza paska i
zaczęła je naciągać.
- On mi przypomina mojego ojca. Czasami doprawdy aż za bardzo. -
Przez chwilę na jej twarzy gościł smutek. - Ale daje znakomite rady. I wie też,
kiedy się postawić i do jakich granic. Moim zdaniem spojrzenie Rhuarka zrobi
wrażenie nawet na Aes Sedai.
Amys zaśmiała się gardłowo.
- Faktycznie potrafi wywrzeć wrażenie. Poślę po niego. -Lekko
pocałowała Berelain w czoło, a potem w oba policzki.
Egwene patrzyła na to, zupełnie nic nie rozumiejąc; w taki sposób
matka całuje syna lub córkę. Co właściwie się działo między Berelain a
Mądrymi? Oczywiście nie mogła zapytać wprost. Takie pytanie byłoby
hańbiące zarówno dla niej, jak i dla Mądrych. A także dla samej Berelain,
chociaż ona nie miałaby o tym pojęcia.
Kiedy Berelain odwróciła się, żeby wyjść z namiotu, Egwene położyła
dłoń na jej ramieniu.
- Z nimi trzeba postępować ostrożnie. Nie będą usposobione przyjaźnie
względem Randa. Złe słowo, czy niewłaściwe posunięcie, mogą z nich zrobić
otwartych wrogów. - Miała jak najbardziej rację, ale tak naprawdę wcale nie
to winna była powiedzieć. Raczej jednak dałaby sobie wyrwać język, niżby
Strona 17
poprosiła Berelain o przysługę.
- Miałam już wcześniej do czynienia z Aes Sedai, Egwene Sedai - sucho
odrzekła tamta.
Egwene udało się nie okazać zaskoczenia. Trzeba to powiedzieć, ale nie
pozwoli, by tamta zobaczyła, z jakim trudem jej to przyszło.
- Elaida życzy Randowi dobrze w nie większym stopniu niźli łasica
życzy dobrze kurczakom, a te Aes Sedai przyjechały z polecenia Elaidy. Jeżeli
się dowiedzą, że po jego stronie stoi jakaś Aes Sedai, to będą ją chciały dostać
w swoje ręce... i pewnego dnia ona również może zniknąć. - Spojrzała prosto w
nieprzeniknioną twarz Berelain i nie potrafiła się zmusić, by powiedzieć
cokolwiek więcej.
Po dłuższej chwili Berelain uśmiechnęła się.
- Egwene Sedai, zrobię co tylko będę mogła dla Randa. -Zarówno
uśmiech jak i ton głosu... dawały dużo do zrozumienia. - Dziewczyno! -
skarciła ją Sorilea i, o dziwo, na policzkach Berelain wykwitły rumieńce.
Berelain, nie patrząc na Egwene, odparła rozmyślnie neutralnym
tonem, ostrożnie dobierając słowa:
- Będę wdzięczna, jeśli nie powiecie o tym Rhuarkowi. -W rzeczy samej,
nie patrzyła na żadną z nich, ale wyraźnie próbowała zignorować obecność
Egwene.
- Nie powiemy - szybko wtrąciła Amys, pozostawiając Sorileę z
otwartymi ustami. - Na pewno nie - powtórzyła na użytek tamtej tonem
niewzruszonym, a jednocześnie jakby proszącym, i ostatecznie najstarsza
Mądra skinęła głową, nawet jeśli z pewną niechęcią. Berelain westchnęła z
Strona 18
ulgą, zanim opuściła namiot.
- Ta dziewczyna ma w sobie ducha - zaśmiała się Sorilea, gdy tylko
Berelain wyszła. Ponownie ułożyła się na poduszkach i poklepała wolne
miejsce tuż obok siebie, dając znak Egwene, że może się do nich przyłączyć. -
Powinnyśmy znaleźć dla niej właściwego męża, mężczyznę, który będzie w
stanie sobie z nią poradzić. Jeżeli w ogóle ktoś taki istnieje wśród
mieszkańców mokradeł.
Ocierając dłonie i twarz wilgotnym ręcznikiem, który podała jej Rodera,
Egwene zastanawiała się, czy teraz już może wypytać o Berelain i nie
naruszyć honoru tamtej. Przyjęła herbatę w filiżance z zielonej porcelany
Ludu Morza i zajęła swe miejsce w kręgu Mądrych. Wystarczy, że któraś
odpowie na propozycję Sorilei.
- Jesteś pewna, że Aes Sedai zamierzają zrobić coś złego Car’a’carnowi?-
zapytała zamiast tego Amys.
Egwene spłonęła rumieńcem. Ona tu myślała o plotkach, a tymczasem
do omówienia było tyle poważnych spraw.
- Tak - odparła szybko, a dalej ciągnęła już wolniej. -Przynajmniej... Nie
wiem z całą pewnością, czy zamierzają mu zrobić coś złego. W każdym razie
chyba nie takie są ich intencje. - List Elaidy mówił o „wszelkich honorach i
szacunku”, jakie mu się należą. Ile, zdaniem byłej Czerwonej siostry, należy
się mężczyźnie, który potrafi przenosić? - Nie wątpię jednak, iż ich zamiarem
jest podporządkowanie go w jakiś sposób, zmuszenie, by robił to, czego zechce
Elaida. One nie są mu przyjazne. - Do jakiego stopnia Aes Sedai zgromadzone
w Salidarze są życzliwsze? Światłości, trzeba koniecznie porozmawiać z
Strona 19
Nynaeve i Elayne. - I nie będą dbały o to, że jest Car’a’carnem. - Sorilea
mruknęła coś kwaśno.
- Sądzisz, że spróbują tobie również jakoś zaszkodzić? -zapytała Bair, a
Egwene żywo przytaknęła.
- Jeżeli odkryją, że tu jestem... - Spróbowała ukryć dreszcz, który nią
wstrząsnął, potem upiła łyk miętowej herbaty. Niezależnie od tego, czy
potraktują ją jako haczyk na Randa, czy też jako zbiegłą Przyjętą, zrobią
wszystko, by zawlec ją do Wieży. - Nie pozwolą mi odejść wolno. Elaida nie
zechce, by Rand słuchał kogokolwiek prócz niej. - Bair i Amys wymieniły
ponure spojrzenia.
- A więc odpowiedź jest prosta. - Głos Sorilei brzmiał tak, jakby już
wszystko było postanowione. - Zostaniesz z nami w namiotach, a wtedy cię nie
znajdą. Mądre, jakby nie było, unikają Aes Sedai. Jeżeli pobędziesz tutaj przez
kilka jeszcze lat, zrobimy z ciebie znakomitą Mądrą.
Egwene omal nie upuściła filiżanki.
- Schlebiasz mi - odparła ostrożnie. - Wcześniej czy później jednak, będę
musiała odejść. - Sorilea nie wyglądała na przekonaną. Egwene nauczyła się
już, jak bronić swego zdania w dyskusjach z Amys i Bair, przynajmniej do
pewnego stopnia, jednak gdy chodziło o Sorileę...
- Nie nastąpi to szybko, jak mniemam - powiedziała Bair, okraszając
swe słowa uśmiechem, aby nie zabrzmiały aż tak boleśnie. - Dużo się jeszcze
musisz nauczyć.
- Tak, i najwyraźniej aż palisz się do nauki -dodała Amys. Egwene
próbowała się nie zarumienić, zaś Amys zmarszczyła brwi. - Wyglądasz
Strona 20
dziwnie. Może nadmiernie nadwyrężyłaś siły dzisiejszego ranka? Pewna
byłam, że doszłaś do siebie w wystarczającym stopniu...
- Bo tak też jest - pośpiesznie odpowiedziała Egwene. -Naprawdę, jestem
już zdrowa. Głowa nie bolała mnie od wielu już dni. To tylko kurz i ten bieg z
miasta. A tłumy w nim były znacznie gęstsze, niźli zapamiętałam. I byłam tak
podniecona. Prawie nic nie zjadłam na śniadanie.
Sorilea dała znak Roderze.
- Przynieś trochę miodu, jeżeli jeszcze jakiś został, oraz sera i wszystkie
owoce, jakie znajdziesz. - Szturchnęła Egwene pod żebra. - Kobieta powinna
mieć trochę ciała. - I to mówiła Sorilea, która wyglądała, jakby leżała na
słońcu tak długo, aż prawie cała wyschła.
Egwene tak naprawdę wcale nie miała ochoty jeść - zbyt dużo wrażeń
tego poranka- ale Sorilea obserwowała ją uważnie, sprawiając swym
badawczym spojrzeniem, że przełykanie przychodziło jej z coraz większym
trudem. Nie ułatwiał też sytuacji fakt, że chciały omówić z nią sposób
postępowania z Aes Sedai. Jeżeli te Aes Sedai były wrogo nastawione wobec
Randa, to trzeba było obserwować ich poczynania oraz znaleźć jakiś sposób
na to, żeby go ochronić. Nawet Sorilea zaniepokoiła się odrobinę, gdy
usłyszała, że być może będą musiały otwarcie wystąpić przeciwko Aes Sedai -
one się tego nie bały; to tylko myśl o występowaniu przeciwko obyczajowi
sprawiała, iż czuły się nieswojo - jednak każde działanie konieczne dla
ochrony Car’a’carna musiało zostać podjęte.
Natomiast sama Egwene martwiła się, że mogą wziąć na poważnie
sugestie Sorilei i każą jej bezczynnie czekać w namiotach na polecenia. Jeżeli