7889

Szczegóły
Tytuł 7889
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7889 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7889 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7889 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Phyllis Eisenstein Pod ziemi� przek�ad: Dorota Malinowska Musieli�cie widzie� tego �lepego cz�owieka. Mijali�cie go setki razy w tunelu ��cz�cym dwie linie metra. Siedzi na sk�adanym sto�eczku, sprzedaje orzeszki i gum� do �ucia, kt�re wyci�ga z jutowego worka. Na kolanach trzyma pude�ko po cygarach, do kt�rego zbiera pieni�dze. Zawsze wydawa�o mi si�, �e sprzedaje wi�cej orzeszk�w ni� gum, ale mo�e dlatego, �e sam nigdy nie lubi�em �ucia. Donny te� nie lubi�. Kiedy Donny sko�czy� pi�� lat, zacz��em z nim podr�owa� metrem. Sheila mia�a go przez ca�y tydzie�, ale soboty nale�a�y do mnie i mogli�my i�� do muzeum albo do zoo, czy dobrego kina gdzie� w centrum. �lepiec zawsze by� na swoim miejscu, tak samo jak w dni, kiedy chodzi�em do pracy. Donny zainteresowa� si� nim od pierwszego razu i zawsze si� ogl�da�, �eby si� na niego pogapi�. Przypuszczam, �e powinienem by� w takim momencie szturchn�� go w plecy albo wyg�osi� ma�y wyk�ad na temat dobrego wychowania, ale stali�my w t�oku i to mnie kr�powa�o. Zreszt� dyscyplina - to nale�a�o do jego matki. Ja by�em tym, kt�ry nie musia� m�wi� "nie". Przez kilka tygodni Donny si� przygl�da�, ale nie odzywa� nigdy. Wreszcie jednak zdarzy�o si�, �e mijali�my �lepca w momencie, gdy jaka� kobieta kupowa�a od niego paczk� orzeszk�w. Donny widzia�, jak wrzuci�a monet� do pude�ka i wzi�a ma��, bia�� torebk�, kt�r� rozrywaj�c otworzy�a. Tydzie� p�niej, gdy zbli�ali�my si� do tego miejsca, poci�gn�� mnie za r�kaw. - Tatusiu, kupisz mi orzeszki? W ten spos�b zacz�� si� cotygodniowy rytua�, a �lepy cz�owiek co sobot� otrzymywa� ode mnie �wier� dolara. Min�� prawie rok zanim Donny odezwa� si� do niego. Mnie nigdy co� takiego nie przysz�oby do g�owy, ale jak wi�kszo�� doros�ych mia�em spor� praktyk� w trzymaniu w cuglach w�asnej ciekawo�ci. Donny sta�, �ciskaj�c torebk� i patrz�c na �lepca szeroko otwartymi, niebieskimi oczyma, w kt�rych nie by�o cienia przebieg�o�ci i nagle si� odezwa�: - Dlaczego nosisz przeciws�oneczne okulary w pomieszczeniu? Poczu�em, �e twarz zalewa mi fala gor�ca. Nie wiedzia�em co powiedzie�. By�em zbyt speszony, �eby cho� wymamrota� jakie� przeprosiny. Chcia�em odci�gn�� Donniego, udaj�c �e nic nie s�ysza�em, ale on pu�ci� moj� r�k� i zbli�y� si� do �lepca. Musia�bym si� ruszy�, �eby go z�apa�, ale jako� nie potrafi�em nic zrobi�. - Jestem �lepy, ch�opczyku, nie widzisz mojej laski? - odpowiedzia� m�czyzna. - Widz� - odpar� Donny. - Czy jeste� r�wnie� kalek�? M�czyzna pokr�ci� przecz�co g�ow�: - Laska jest przed�u�eniem mojego ramienia. Trzymam j� przed sob� id�c, �eby nie wpa�� na r�ne rzeczy, poniewa� nie widz� ich tak, jak ty je widzisz. - Je�eli nie widzisz, to sk�d wiesz, �e jestem ma�ym ch�opcem? - To proste - odpowiedzia� �lepiec. - Nie jestem g�uchy. Wreszcie uda�o mi si� odezwa�. - Chod�my Donny, bo sp�nimy si� do kina. Wzi�� mnie za r�k�, kt�r� wyci�gn��em do niego. I ju� szli�my, mo�e tylko troch� szybciej ni� zazwyczaj, a Donny wo�a� przez rami�: - Do zobaczenia. Oczywi�cie widzieli�my go tak�e w drodze powrotnej do domu. Wymienili z Donnym pozdrowienia tak, jakby si� znali od wiek�w i w ten spos�b ich przyja�� zosta�a przypiecz�towana. Orzeszki i pogaw�dka, ka�dej soboty. A gdy �lepca nie by�o, Donny pyta�, dlaczego, jakbym m�g� zna� odpowied�. Gdzie on mo�e by�, czy jest chory, mo�e si� na nas obrazi� albo przeni�s� do innego kraju? - Jestem pewien, �e za tydzie� b�dzie tu znowu - odpowiada�em i zazwyczaj mia�em racj�. Donny uwielbia� metro. Im linia by�a starsza, tym bardziej j� lubi�. Kiedy mia� siedem lat zawsze chcia� je�dzi� z jednego ko�ca trasy na drugi. Proponowa�em mu zoo, nowy film, muzeum ze wszystkimi elektronicznymi urz�dzeniami do omawiania eksponat�w, uruchamianymi przez naci�ni�cie guzika ale nie, wola� je�dzi� metrem. Siedzia� z nosem przylepionym do przedniej szyby patrz�c jak �wiat�a i szyny biegn� w nasz� stron�. Kocha� tak�e perony. M�g� �azi� po nich czytaj�c og�oszenia i ogl�daj�c mapy po��cze� i napisy na �cianach. Ale najbardziej lubi� patrze� w d�, gdzie mi�dzy szynami wida� by�o otwory do odci�gania �mieci. Niskie, o kwadratowym przekroju, otwarte z jednego ko�ca tak, �eby p�d powietrza nadje�d�aj�cego poci�gu wepchn�� w nie wszystkie brudy. Najpierw chcia� dowiedzie� si� dlaczego poci�g ich nie mia�d�y. Podszed� do brzegu platformy, �eby przekona� si�, �e mieszcz� si� one pod wagonami. Wtedy po raz pierwszy krzykn��em na niego, odci�gaj�c go od kraw�dzi w ty�. Spojrza� na mnie nie wiedz�c zupe�nie o co mi chodzi: - Przecie� poci�g sta�! - Widzisz ten napis? - wskaza�em du�e litery wymalowane na �cianie. Oczywi�cie, �e widzia�: UPRASZA SI� STA� POZA �ӣT� LINI�. ��ta linia znaczy�a brzeg peronu. - Uwa�a�em - b�kn�� . - Nie obchodzi mnie, jak bardzo by�e� ostro�ny. Co by si� sta�o, gdyby poci�g w tym momencie ruszy�? Przyjrza� si� swoim stopom. - Przepraszam. Poci�g z rykiem przetoczy� si� wzd�u� tunelu; pozostawiaj�c strumie� czerwonych �wiate�, kt�re zmieni�y si� w ��te, a potem w zielone. - Zobacz tato - krzykn�� Donny szarpi�c m�j r�kaw. - Ten papier, on si� r u s z a . W otworze zbiornika na �mieci szele�ci�y zgniecione serwetki, papierowe kubki i gazety. Gdy co� ma�ego i szarego wyskoczy�o z otworu, Donny pisn�� i odskoczy�, �apj�c mnie obydwiema r�kami. - Co to? - Mysz. Sp�jrz, tu jest jeszcze jedna. - Mysz! - Zrobi� krok w stron� kraw�dzi peronu, ale trzyma�em go za �okie�. - St�d te� je widzisz - powiedzia�em. - Ale to jest mysz! - Ogl�daj je z tego miejsca. By� zafascynowany sposobem w jaki prze�azi�y przez otw�r, sprytnie przebiegaj�c pod szynami i ich z��czami. - Co one robi� tatusiu? - My�l�, �e szukaj� jedzenia. W tych papierach mo�e si� znale�� jaki� cukierek. Wyci�gn�� z kieszeni bia�� torebk�. Zosta�o w niej jeszcze par� orzeszk�w. Rzuci� jeden na tory. Le�a� taki bia�y, na brudnej pod�odze tunelu. Kiedy �adna mysz nie zbli�y�a si� do niego, odwr�ci� do mnie zawiedzion� twarz. - Czy one nie lubi� orzeszk�w, tato? - To nie s� wiewi�rki w parku, Donny. One boj� si� ludzi. Jestem pewien, �e potem przyjd� i go zabior�. Nie s�dz�, �eby cz�sto im si� co� takiego trafia�o. - W takim razie czym si� �ywi�? - Tym, czego nie chc� ludzie. Albo wyrzucaj� przez przypadek. Sp�jrz na te wszystkie �mieci. Ludzie rzucaj� na tory mn�stwo rzeczy, chocia� nie powinni. - Nie chcia�bym je�� �mieci - powiedzia�, wyj�� nast�pnego orzeszka i rzuci� go na tory. Kilka minut p�niej rzeczywi�cie jaka� mysz zacz�a ostro�nie zbli�a� si� do niego. Ale w tym momencie tunel zacz�� wibrowa� od nadje�d�aj�cego poci�gu i mysz znik�a. - On jej co� zrobi! - krzycza� Donny. - On j� przejedzie! Tato? Och, tato! Biedna mysz. - Nic si� jej nie stanie - powiedzia�em mocniej ujmuj�c go za rami�, po prostu �eby by� pewnym, �e nie przejdzie znowu za ��t� lini�. - S� tak ma�e, �e wagony przejad� nad nimi. Na jego twarzy wida� by�o ogromn� ulg�, gdy po odje�dzie poci�gu pojawi�y si� znowu. I wtedy jedna z nich wzi�a w pyszczek orzeszek i umkn�a z nim. - Mo�e to mama mysz - powiedzia� Donny - i zabierze go do domu dla swoich dzieci. - Mo�liwe - powiedzia�em. - A co by� powiedzia� na to, �eby�my i my poszli do domu. Czy ty nie jeste� g�odny? Niech�tnie kiwn�� potakuj�co g�ow�. - Ale czy nie mogliby�my zosta� jeszcze chwileczk�? Sp�jrz, tam jest jeszcze jedna. - Ale naprawd� chwileczk� - odpowiedzia�em. �eby by� zupe�nie szczerym musz� przyzna�, �e i mnie bawi�o przygl�danie si� tym stworzonkom. Myszy by�y w metrze od niepami�tnych czas�w. Przygl�da�em si� im jako dziecko. By�y sprytne, nie tak jak na filmach rysunkowych; ale jednak na sw�j spos�b sprytne. Przypuszcza�em, �e ju� nied�ugo Donny poprosi o jedn� na w�asno�� i zawczasu pr�bowa�em u�o�y� sobie dobr� odpowied�, chocia� przypuszcza�em, �e prawda b�dzie najlepsza: jego matka nigdy by si� na to nie zgodzi�a. "Ty jeste� twarda, Sheilo, gdyby� mog�a, nie dawa�aby� mi go nawet na weekendy". Ale nigdy nie poprosi�. Mo�e by� na to za m�dry, nawet maj�c siedem lat. Jednak myszy fascynowa�y go nadal. M�wi� do nich tak, jak si� przemawia do zwierz�t w zoo czy wiewi�rek w parku. Pomy�la�em, �e on naprawd� potrzebuje czego� do kochania i stara�em si� co� wymy�li� zabieraj�c go w nowe, cudowne miejsca, na przedstawienia kukie�kowe, do cyrku, weso�ego miasteczka. Ale chocia� wszystko to sprawia�o mu przyjemno��, jednak najbardziej lubi� sta� na peronie metra i przygl�da� si� myszom. - Chcia�bym zej�� tam na d�, pobawi� si� z nimi - powiedzia�. - Ba�yby si� ciebie. - Wcale n i e. By�bym ich przyjacielem. - Mog�yby ci� pogry��. - By�bym dla nich mi�y, tatusiu. Mocno trzyma�em jego d�o�. - Linie s� pod napi�ciem. Gdyby� ich dotkn�� mog�oby ci� zdrowo porazi�. Pami�tasz jak si� sparzy�e� patelni�? Pami�tasz jak to bola�o? - Myszy przechodz� przez tory. - One biegaj� po podk�adach, dlatego s� bezpieczne. Szyny zrobione s� z metalu i s� pod napi�ciem. Myszy mog� si� prze�lizn�� pod nimi, bo s� ma�e. A ty nie. - Uwa�a�bym. - A kiedy by� si� pr�bowa� bawi�, m�g�by przejecha� ci� poci�g. Pokaza� jedn� z nisz zostawionych w �cianie, �eby pracuj�cy przy torach robotnicy mieli gdzie si� cofn�� przed nadje�d�aj�cym poci�giem. - Tam m�g�bym si� schowa�. - To zbyt niebezpieczne - powiedzia�em stanowczo. Podni�s� na mnie wzrok. - Ja tylko m�wi�em, co bym chcia�, tatusiu - odezwa� si� cicho: - Nie b�d� na mnie z�y. Musia�em go przytuli�, �eby pokaza�, �e wcale nie jestem z�y. Nigdy nie wspomina�em jego matce o tych "ch�tkach". Wiedzia�em, �e do mnie mia�aby pretensje, �e nie opiekuj� si� odpowiednio jej synem. Dla niej najlepsz� metod� by�o da� mu par� klaps�w, gdy tylko zacz�� m�wi� o zabawie z myszami i to wybi�oby mu ten pomys� z g�owy. Zawsze m�wi�a nie" nie .podaj�c powodu i nie dopuszczaj�c do jakiejkolwiek dyskusji. Jemu. Mnie. Jej odpowiedzi by�y zawsze ostre i kr�tkie, a je�eli j e j styl ci nie odpowiada�... c�, najlepszym rozwi�zaniem by�o odej��. Albo zosta�oby si� wyrzuconym. Trudno powiedzie�, czy mi si� przytrafi�o to pierwsze czy drugie. Jedyne co wiedzia�em, to �e nie by�em m�em, kt�rego ona potrzebowa�a czy chcia�a. I nieodpowiednim ojcem dla jej syna. Prawdopodobnie przez ca�y tydzie� t�umaczy�a Donny emu, �e wszystko co ja mu m�wi�em w sobot� by�o z�e. Zrobi�o mi si� �al ch�opca. I siebie samego. Pewnego dnia zmusi go do dokonania wyboru mi�dzy ni� a mn� i s�dz�, �e to ja b�d� tym, kt�ry przegra. Wi�c nie m�wi�em mu "nie", nie krzycza�em na mego i nie karatem go, poniewa� chcia�em, �eby nasz wsp�lny czas by� mi�y, �eby zostawi� mn�stwo przyjemnych wspomnie� nam obu. Za to mnie nienawidzi�a. Od tego dnia zacz�li�my kupowa� po dwie paczuszki orzeszk�w. Jedn� dla Donny'ego, drug� dla myszy. Donny wyja�ni� �lepcowi wszystko bardzo dok�adnie, a ten u�miechn�� si� i wzi�� od nas dwie �wier�dolar�wki. Nie powiedzia�, i ja zreszt� te� nie, �e s�u�ba porz�dkowa metra cz�stuje raczej myszy trucizn� i nie by�aby zachwycona tym, �e kto� je karmi. Czasami mia�em lekkiego stracha stoj�c obok Donny'ego rzucaj�cego orzeszki na tory. Rozgl�da�em si� wiedz�c, �e mam zak�opotany wyraz twarzy, szukaj�c wzrokiem jakiego� gliniarza, kt�ry podejdzie znienacka, �eby waln�� nam wyk�ad na temat stosowania si� do przepis�w. Wsz�dzie wok� wisia�y oczywi�cie napisy informuj�ce, �e do wyrzucania �mieci s�u�� kosze, ale ludzie zazwyczaj je ignorowali, ciskaj�c na tory niedopa�ki, resztki �niadania w zgniecionych papierach czy przeczytane gazety. Ale Donny zna� te napisy i wiedzia�, �e je�eli zobaczy policjanta, orzeszki zostan� w kieszeni. Maj�c siedem lat wiedzia� ju�, �e nie chodzi o to, �eby nie robi� rzeczy niedozwolonych, ale by nie da� si� z�apa�. Nim Donny sko�czy� osiem lat zd��y� ju� opowiedzie� �lepcowi o tym co robi przez ca�y tydzie�, o szkole, o kolegach i o swojej matce. �lepiec u�miecha� si� nie m�wi�c wiele w zamian, zach�ca� tylko Donny'ego monosylabami, �eby ten papla� dalej. Powoli pogaw�dki te przesta�y mnie peszy�, ju� nie przest�powa�em z nogi na nog� przeszkadzaj�c mijaj�cym mnie w po�piechu ludziom. Mia�em wra�enie, �e znam go tak jak sprzedawc� w sklepie, w kt�rym codziennie robi�em zakupy. A jednak, poza tym, �e jest �lepy i sprzedaje w metrze orzeszki po dwadzie�cia pi�� cent�w za paczk�, nie wiedzia�em o nim nic. Ich ulubionym tematem by�y myszy. Donny z zapa�em opowiada� co ostatnio zrobi�y, jak gramoli�y si� przez kratk� wyci�gu lub ucieka�y z orzeszkiem, a �lepiec potakiwa�. Gdy Donny po raz dziewi�ty czy dziesi�ty powiedzia� rozmarzonym cichym g�osem: "Chcia�bym si� z nimi pobawi�", �lepiec przechyli� g�ow� na bok, tak jakby m�g� go widzie� i zapyta� : - Naprawd� chcia�by�? - O tak! Tak! - No c�, w takim razie mo�e b�d� ci m�g� pom�c. Automatycznie pokr�ci�em g�ow�, ale uprzytomniwszy sobie, do kogo si� zwracam, powiedzia�em: - Prosz� nic ch�opcu nie obiecywa�, nie s�dz�, �eby jego matce si� to podoba�o. Gdy odwr�ci� g�ow� w moj� stron�, w jego ciemnych okularach b�ysn�y odbite �wiat�a tunelu. - Nie musimy nic m�wi� jego matce - powiedzia� i znowu odwr�ci� si� do Donny'ego. - Czy umiesz zachowa� sekret, synu? - O tak - powiedzia� Donny. - A tw�j tata? Donny spojrza� na mnie. - Tatusiu, umiesz? - To zale�y - odpowiedzia�em - nie, je�eli to by by�o dla kogo� niebezpieczne. - Pomys�, �eby Donny mia� za bardzo zbli�y� si� do myszy nie podoba� mi si�. Myszy s� brudne, roznosz� choroby, nieraz nawet w�cieklizn�. Ostatecznie to nie s� myszy laboratoryjne. - Myszy maj� bardzo ostre z�by. - Nie ma �adnego niebezpiecze�stwa - powiedzia� �lepiec. Po�o�y�em d�o� na ramieniu Danny'ego. - My�l�, �e musimy ju� i��, bo sp�nimy si� na mecz. - Ale tu chodzi o sekret, tato. Na mecz mo�emy p�j�� innym razem. Spojrza�em na �lepca. - O czym pan m�wi? - Tutaj jest za du�o ludzi, �eby o tym rozmawia�, ale poka�� wam. - Co chce nam pan pokaza� i gdzie? - Zobaczycie, kiedy tam dojdziemy. To nie jest daleko. Chcecie i��? - Tatusiu, p r o s z � . - Gdzie to jest? - Par� minut drogi st�d. Spojrza�em na Donny'ego, widzia�em, �e a� si� pali, �eby p�j�� ze �lepcem. Nie umia�em sobie wyobrazi�, co ten chce nam pokaza�. A w�a�ciwie m o g � e m wyobrazi� sobie ca�� mas� rzeczy, kt�rych jednak zdecydowanie nie chcia�bym pokazywa� Donny'emu. - A co to jest? - zapyta�em. - Rodzaj prywatnej mena�erii? Pomy�la�em o klatkach pe�nych myszy, strz�pach gazet walaj�cych si� doko�a, odpadkach i insektach. - Obiecuj�, �e to b�dzie dla pana interesuj�ce - powiedzia� �lepiec - i mi�e. Zmarszczy�em brwi, staraj�c si� przybra� surowy wyraz twarzy. - A ile to kosztuje? - Och tato, prosz�. Spojrza�em jeszcze raz na mojego syna. No c�, nie musia�em ogl�da� tego meczu. - No dobrze - zdecydowa�em. - Je�eli to nie jest daleko. �lepiec przewiesi� sobie przez rami� jutowy worek, do kt�rego wsun�� sk�adany sto�eczek i pude�ko po cygarach. Lask� wskaza� kierunek. - T�dy - ra�no ruszy� wzd�u� tunelu, zataczaj�c przed sob� �uki lask�. Godziny najwi�kszego t�oku ju� min�y i przechodnie robili dla nas szerokie przej�cie. Po jakich� dwunastu jardach skr�ci� w prawo i zeszli�my po w�skich schodach o kondygnacj� ni�ej. Zej�cie by�o strome, trzyma�em Donny'ego za r�k�, �eby nie spad�. �wiat�o tak�e nie by�o najlepsze, go�e �ar�wki pokrywa�a gruba warstwa kurzu. By�o tak mroczno; �e sam nie wiedzia�em, gdzie stawiam kroki. Schody prowadzi�y do innego, kr�tszego tunelu, na ko�cu kt�rego znowu zaczyna�y si� stopnie w d�. �lepiec zatrzyma� si� przed nimi. - Trzymajcie si� blisko mnie - powiedzia�. - Tutaj �atwo si� zgubi�. Zeszli�my w obszar przyt�umionego �wiat�a. Mog�a to by� sala, ale nie widzia�em ani �cian, ani sufitu. Zamiast tego by�a postrz�piona, poskr�cana masa, cz�ciowo bia�a, cz�ciowo szara, gdzieniegdzie poznaczona plamami czerwieni, ��ci i b��kitu. Wygl�da�o to na sztywn� substancj�, jakby po�amane p�yty styropianu, czy ci�gn�cy si� bezkresny zwa� rze�b. Jakby podarta i pognieciona tektura imituj�ca d�ungl�, a wszystko to p�przezroczyste, rozproszone i oblane �agodnym �wiat�em dobywaj�cym si� z niewidocznego �r�d�a. Przed nami sta�a otworem przestrze�, kt�rej sufit, pod�og� i �ciany stanowi�o to co�. �lepiec zrobi� krok i jego stopy z szelestem zapad�y si� po kostki. Wskaza�, �eby i�� za nim. Ja ugrz�z�em tak�e. Sz�o si�, jak po ha�dzie poduszek, zdradzieckiej i niszcz�cej zmys� r�wnowagi. Poczu�em, �e si� potykam, a kiedy si�gn��em w stron� �ciany, �eby si� podeprze�, ta tak�e uciek�a mi z r�k. Upad�em. Gdy stan��em zn�w na w�asnych nogach �lepiec znikn��. - My�l�, �e powinni�my byli p�j�� na mecz: To nie wygl�da wcale interesuj�co. Donny popchn�� jedn� ze �cian, a ta szeleszcz�c ugi�a si� pod jego palcami. - My�l�, �e jest to co� w rodzaju groty - powiedzia�; widzia� rysunki grot. Poci�gn�� mnie za rami�. - Chod�my, tatusiu, zobaczymy co tam jest dalej. Obejrza�em si�. Byli�my tylko o par� krok�w od schod�w. Zastanawia�em si�, co podtrzymywa�o ca�y ten materia� i czy m�g� si� on w ka�dej chwili na nas zwali�. Z drugiej jednak strony �lepiec poszed� naprz�d, nie obawiaj�c si� niczego. A oczywiste by�o, �e odwiedza� to miejsce nie po raz pierwszy. Pozwoli�em Donny'emu poci�gn�� si� dalej. Posuwali�my si� wzd�u� tunelu o nieregularnym kszta�cie, wznosz�cym si�, opadaj�cym, zmieniaj�cym kierunek - �cie�ka tortur przez zwariowany las. Czu�em si� tak, jakby�my znale�li si� w opuszczonym weso�ym miasteczku. Starannie stawia�em kroki, ale i tak �lizga�em si� i zatacza�em, po pe�nej pu�apek pod�odze. Za to Donny'emu poruszanie si� tutaj przychodzi�o z �atwo�ci�, mo�e dlatego, �e jego ma�a waga chroni�a go przed tak g��bokim zapadaniem si�. Doszli�my do rozwidlenia tunelu. - Kt�r�dy p�jdziemy, tato? - zapyta� Donny. - Nie wiem. Nie widz� �adnych znak�w. - Spr�bowa�em zawo�a�: - Halo! - Hej - doszed� nas g�os �lepca. - Skr��cie w prawo. Czekamy na was. Donny poci�gn�� mnie za r�kaw, ale ja nie ruszy�em si�. My? Nagle poczu�em si� niepewnie. Je�eli nawet nic innego, to m�g� nam tu grozi� po�ar. Gdyby nagle to wszystko zacz�o si� pali�, to znalezienie powrotnej drogi by�oby piekielnie trudne. I kto m�g� tam na nas czeka�? Ostatecznie, wcale nie znali�my tego �lepego cz�owieka, nie wiedzieli�my nawet jak mu na imi�. Nic nie sta�o na przeszkodzie, �eby on i jego kumple og�uszyli mnie i zostawili tu, gdzie nikt by mnie nie znalaz�, poza by� mo�e myszami. A Donny? Co zrobiliby z Donnym? - Chod�cie - zawo�a� �lepiec. Donny pu�ci� moj� r�k� i pobieg� w stron� g�osu. - Hej! - wrzasn��em i ruszy�em za nim. Ale w tym zwariowanym tunelu on by� szybszy. Znikn�� za rogiem i s�ysza�em ju� tylko szuranie jego n�g po pod�odze. - Donny? - krzykn��em. I wtedy skr�ci�em za ten sam r�g i zobaczy�em go. Sta� ze �lepcem i jak�� kobiet� po�r�d du�ej, otwartej przestrzeni. Kobieta wydawa�a mi si� �adna, nieco mo�e starsza od Sheili i nieco pe�niejsza. Ubrana by�a w d�insy i bluz�. Widzia�em jak wyci�ga d�o� do Donny'ego, a on z u�miechem potrz�sa ni�. Wtedy spojrza�a na mnie. - Witamy - odezwa�a si�. - Tak wiele s�yszeli�my o was obu. - Cze�� - odpowiedzia�em. - My za to nie wiemy o tobie nic. - Nie, oczywi�cie �e nie. Wilbur jest w tym bardzo dobry. - Wilbur? Skin�a g�ow� w stron� �lepca. - Ju� od dawna jest naszym przyjacielem. - Kim jeste�? - zapyta�em. - I co to za miejsce? - Czy nie mieliby�cie ochoty czego� zje��? Donny obejrza� si� na mnie. - Jestem g�odny, tatusiu. Gdyby�my poszli na mecz, zd��y�by ju� spa�aszowa� hot doga i lody, - Dobrze - zgodzi�em si�. Klasn�a w d�onie trzy razy i po chwili do pomieszczenia, w kt�rym si� znajdowali�my, wesz�o troje ludzi nios�c nakryte tace. Po�o�yli je na ziemi, przyciskaj�c mocno, �eby pozosta�y poziome i stabilne. Potem wyszli. - Jedzenie tutaj jest sztuk� powiedzia�a kobieta siadaj�c po turecku na pod�odze. - Nie opierajcie si� o tace i nawet nie przysuwajcie zbyt blisko, bo si� przewr�c�. - Pokazuj�c nam jak to robi�, odchyli�a si� do ty�u i wyci�gn�a jedn� r�k�, �eby zdj�� przykrycie z najbli�szej tacy. Le�a�y na niej surowe jarzyny. Wybra�a marchewk�. Na pozosta�ych tacach by� chleb, sa�ata, p�aty kurczaka. Ostro�nie robili�my sobie kanapki. - Wilbur obserwowa� was ju� od d�u�szego czasu - odezwa�a si�. - Musia� si� upewni�, czy jeste�cie odpowiednimi lud�mi. - Jacy musz� by� ludzie, �eby by� odpowiednimi? - zapytatem. Spojrza�a na Donny'ego. - Ty jeste�. U�miechn�� si�. - Dzi�kujemy za komplement - powiedzia�em. - Przynajmniej przypuszczam, �e to mia� by� komplement. Ale o d p o w i e d n i ludzie do czego? - Prowadzimy tu na dole bardzo przyjemne �ycie - odpowiedzia�a. - Dobre jedzenie, mi�e towarzystwo. B�dzie si� wam to podoba�o. Musia�em si� u�miechn��. - A ile p�ac� za udzia� w takim eksperymencie? Potrz�sn�a g�ow�. - Ja nie �artuj�. - Nie rozumiem o czym m�wimy. - To nie jest praca - odpowiedzia�a. - To �ycie. Proponuj�, �eby�cie si� do nas przy��czyli. Jest tu do�� miejsca dla was obu. - Gdzie? - Tutaj. W�a�nie tutaj. Rozejrza�em si� przygl�daj�c uwa�nie zwariowanej rze�bie, wewn�trz kt�rej siedzieli�my. - Ty tutaj �yjesz? - Tak. - Wewn�trz tego? - To jest bardzo du�e. Je�eli kto� tego pragnie, mo�e tu znale�� spok�j. - Tutaj wewn�trz? Nie wierz�. Przecie� jeste�my pod ziemi�. Czy to s� jakie� magazyny? - Co� w tym rodzaju. - Czy to jest w og�le legalne? - Policja nie zawraca nam g�owy. - Ale czy oni wiedz�, �e tu jeste�cie? - Tak. Oczywi�cie. W tym momencie w jednym z wej�� do pomieszczenia pokaza�y si� cztery m�ode twarze. Ich w�a�ciciele chowali si� za �cian�. Kobieta us�yszawszy ha�as odwr�ci�a g�ow� i gestem zaprosi�a ich do �rodka. - Wejd�cie - powiedzia�a - nie wstyd�cie si�. Ruszyli naprz�d popychaj�c si� nawzajem. By�o to trzech ch�opc�w i jedna dziewczynka. Oble�li kobiet� jak ma�e psiaki m�wi�c wszyscy naraz tak szybko, �e ledwo mog�em cokolwiek zrozumie�. - Tak - odpowiedzia�a �miej�c si�. - Je�eli tylko on ma ochot�. Spojrza�a na Donny'ego. - Czy chcia�by� pobawi� si� z moimi dzie�mi? Donny wepchn�� resztk� kanapki do ust i gwa�townie pokiwa� g�ow�. Potem spojrza� pytaj�co na mnie. Nie wiedzia�em co powiedzie�. - To pozwoli nam porozmawia� - powiedzia�a kobieta. Nie mia�em ochoty go puszcza�, ale on tak bardzo tego chcia�, a te dzieci mi�o si� u�miecha�y... to by�y czyste dzieci, starannie ubrane i nie bardziej ha�a�liwe ni� inne, gdy poznaj� nowego koleg�. - Prosz�, tato - powiedzia� Donny. Kiwn��em g�ow� na zgod� i ca�a pi�tka wybieg�a razem. Jeszcze przez pewien czas dobiega� mnie ich �miech, a potem nic ju� nie s�ysza�em. Odwr�ci�em si� w stron� kobiety. - O czym mamy rozmawia�? - Jeste�cie tu mile widziani - odpowiedzia�a. - Co to za miejsce. Komuna? Kiwn�a potakuj�co g�ow�. - Nic o tobie nie wiem. Nie powiedzia�a� nawet jak ci na imi�. - Clarissa. Wskaza�em �lepca. - Czy on te� tu mieszka? - Nie - odpowiedzia�a. - Wilbur jest szcz�liwy na zewn�trz. - Na zewn�trz - powt�rzy�em. - Jest naszym ��cznikiem. My st�d nie wychodzimy, ale on tak. - Nie wychodzicie na zewn�trz? - Nigdy. - Nigdy nie opuszczacie tego miejsca? - Nie wychodzimy spod ziemi. - A� trudno w to uwierzy�. Gdzie zdobywacie jedzenie, ubranie? Sk�d macie pieni�dze? - Nie u�ywamy pieni�dzy. A jedzenie nam przynosz�. Spojrza�em na ni� podejrzliwie. - Co to jest? Jaka� sekta religijna? - Nie. - Wi�c... dlaczego nie wychodzicie? Boicie si� s�o�ca, czy co� w tym rodzaju? U�miechn�a si�. - Nie, nie boimy si� s�o�ca. Ale wszystko czego potrzebujemy jest tutaj. I nie mamy po co wychodzi� na zewn�trz. I nie chcemy. A ty chcesz? - Oczywi�cie, �e tak. Tam mam swoj� prac�. I swoje �ycie. - Czy to jest dobra praca? - Bardzo dobra. - Lubisz j�? - Wystarczaj�co. - I wystarczaj�co lubisz �ycie, kt�re tam prowadzisz? - Nie chcia�bym go zostawi� dla... dla tego. Odchyli�a si� do ty�u zapadaj�c w pod�og� jak w mi�kk� kanap�. - Ja te� na pocz�tku tak my�la�am. Ale po tym jak przysz�am tu par� razy, stwierdzi�am, �e b�d� szcz�liwsza opuszczaj�c swoj� prac�, ludzi i dokuczliwo�� �ycia tam na g�rze. Odpowiedzialno��. Wymagania. Mia�am m�a.. ale by�am zadowolona zostawiaj�c go. Tutaj na dole jest spokojnie. Lubi� to. Rzuci�a mi spojrzenie spod oka. - Przemy�l to. Nie musisz si� decydowa� teraz. - I nie mam zamiaru - odpowiedzia�em. - Nie chc� zostawia� wszystkiego, �eby mieszka� z wami. Niezale�nie od tego, ile was tu jest. - A jest ca�kiem sporo - powiedzia�a. - Ale miejsca mamy jeszcze wi�cej. - I to jest mi�e �ycie? - Bardzo. - Ale Wilbura o tym nie przekonali�cie. �lepiec u�miechn�� si�. - Ja przed niczym nie uciekam. - C�, ja tak�e nie. Kobieta u�miechn�a si�. - Ale nie�le jest wiedzie�, �e istnieje miejsce, dok�d zawsze mo�na p�j��. Potrz�sn��em g�ow�. - Przykro mi, ale �ycia pod ziemi� nie mog� traktowa� jako takiej mo�liwo�ci. To wariactwo. To musi by� nielegalne... - Nie dla myszy - odrzek�a. Gapi�em si� na ni�. - A co myszy maj� z tym wsp�lnego? - My jeste�my myszy. Roze�mia�em si� niepewnie. - My�licie o sobie jako o myszach? Skin�a g�ow�. - To jest gniazdo myszy. Zrobione ze zgniecionych papierowych toreb, starych gazet i innych �mieci, wyrzucanych przez ludzi na tory. - O czym ty m�wisz? - Jestem mysz� - odpowiedzia�a. - Tak naprawd�, to jestem cz�owiekiem, ale dla ludzi je�d��cych metrem jestem mysz�. Widzia�e� nas na torach. Wolno pokr�ci�em g�ow�. - Jeste� niez�ym �garzem, nie? - Nie. - �mieszne, nie wygl�dasz jak mysz. - Wygl�dam - powiedzia�a. - Kiedy chc�. Uczucie niepewno�ci powr�ci�o. Ju� pr�dzej bym sobie umia� poradzi� z w��cz�gami ni� z czym� takim. Zerkn��em na �lepca zastanawiaj�c si�, czy i on jest r�wnie szalony jak ta kobieta. W tym momencie bardzo chcia�em by� razem z Donnym i jak najszybciej odej�� z nim z tego miejsca. Ale pozwoli�em im odebra� sobie Donny'ego. - Nie b�j si� - powiedzia�a kobieta, jakby czytaj�c mi w my�lach. Chocia� to co czu�em, malowa�o si� na pewno ca�kiem wyra�nie na mojej twarzy. - Nie zrobimy ci nic z�ego. Nie jeste�my szale�cami. Prawd� m�wi�c mo�emy by� najbardziej zdrowymi na umy�le lud�mi na �wiecie. Nie mamy �adnych bol�czek. Przeci�gn�a si� ospale, a potem opu�ci�a r�ce. - Potrzebny jest jedynie odpowiedni rodzaj iluzji - powiedzia�a - i wszystkie zmys�y mo�na oszuka�: wzrok, zapach, dotyk, wszystko. Ukradziona tabliczka czekolady mo�e si� zmieni� w wystawn� kolacj�. Myszy w ludzi. I ludzie w myszy - gdy patrzy�em, jej kszta�ty zacz�y si� zmienia�. Ramiona i nogi chud�y, a tors stawa� si� grubszy, g�owa sp�aszcza�a si�, twarz wyci�ga�a w pyszczek. Jej ubranie zmienia�o si� w szare futro, a z kr�gos�upa wyr�s� jej d�ugi, cienki ogon. By�a mysz� - mysz� wielko�ci cz�owieka, ca�� pokryt� futrem, o bystrych oczach. Opu�ci�a si� na cztery �apy i powoli zrobi�a krok w moim kierunku. Cofn��em si�. Otworzy�a pyszczek ukazuj�c ostre siekacze, ale odezwa�a si� ludzkim g�osem. - Nie zrani� ci�, nie masz si� czego obawia�. Zamkn�a pyszczek chowaj�c z�by i podesz�a bardzo blisko. Siedzia�em napi�ty, gotowy do ucieczki i jednocze�nie sparali�owany, zafascynowany transformacj�, kt�rej �wiadkiem by�em przed chwil�. Podesz�a tak blisko, �e a� musn�y mnie jej drgaj�ce w�sy. By�y jak z grubego drutu. Przy�o�y�a pyszczek do mojej twarzy - zimny i wilgotny, i poliza�a m�j policzek. Po�o�y�a mi �apy na ramionach i przyci�gn�a mnie do siebie. Jej futro by�o g�adkie i po�yskliwe. - Widzisz - szepn�a - nie ma si� czego ba�. Znowu mnie przytuli�a, a potem usiad�a bardzo blisko mnie, zostawiaj�c mi �ap� na kolanach. Jak pies. Jak wielki collie. - To bardzo mi�e - powiedzia�a - by� mysz�. W jaki� spos�b uda�o mi si� wydoby� g�os. - Ale nie jeste� naprawd� mysz�. To znaczy jeste� za du�a, �eby by� mysz�. - Nie - odpowiedzia�a. - Jestem wielko�ci myszy. I ty tak�e: Masz w tej chwili cztery cale wzrostu. - To �mieszne. - U�miechn��em si�. - Nie ma w tym nic �miesznego. - Zahipnotyzowa�a� mnie. - Niezupe�nie. - Tak, zrobi�a� to i mnie si� to nie podoba. Chc� odej��. Gdzie jest m�j syn? - Bezpieczny - odpowiedzia�a. - Chc�, �eby tu zaraz przyszed�. - Nie b�dzie chcia� st�d odej��. Dzieci uwielbiaj� �ycie tutaj. - Nie obchodzi mnie, czy b�dzie chcia�. P�jdzie ze mn� do domu, nawet gdybym mia� przetrz�sn�� ca�e to miejsce, �eby go znale�� - zepchn��em jej �ap� z moich kolan i wsta�em chwiej�c si� zanim uchwyci�em r�wnowag�. - Dzieci uwielbiaj� �ycie tutaj - powt�rzy�a mysz, kt�ra by�a kobiet�. - Szybko si� adaptuj�. - Chc� mojego syna. Spojrza�a na mnie, stan�a na swych tylnych n�kach i przesz�a transformacj� w drug� stron�. Mysz przeistoczy�a si� znowu w kobiet�, a futro w d�insy i bluz�. Skrzy�owa�a r�ce na piersi. - A wi�c dobrze - powiedzia�a. Klasn�a cztery razy w d�onie i w par� chwil p�niej zobaczyli�my pi�cioro roze�mianych dzieci, z kt�rych jedno by�o moje. Donny bez tchu rzuci� si� w moj� stron�. - Chod� zobaczy� skarby pirat�w - wykrzykn��. Wzi��em go za r�k�. - Teraz idziemy do domu, Donny. Jego twarz wyci�gn�a si�, u�miech zamar�. - Czy musimy? - Tak. Robi si� p�no. Twarz wykrzywi�a mu si� i przez chwil� wygl�da�, jakby mia� si� rozp�aka�. Ale opanowa� si� i zapyta� tylko cichym g�osem bez wyrazu: - Ale wr�cimy tu nied�ugo, prawda? Odwr�ci� si� w stron� czw�rki dzieci i pomacha� do nich r�k�. - Do zobaczenia. Popchn��em go w kierunku tunelu, kt�rym tu przyszli�my. �lizgaj�c si� i potykaj�c kierowali�my si� w stron� zewn�trznego �wiata. Dopiero kiedy dotarli�my do pierwszych schod�w, zorientowa�em si�, �e �lepiec idzie za nami. - Potrzebujecie mnie - zawo�a�. Gwa�townie odwr�ci�em si� w jego stron�. - Po co? - Nie mo�ecie wydosta� si� beze mnie. Ja mam klucze. - Nie zauwa�y�em �adnych drzwi. U�miechn�� si�. - No dobrze, to id�cie dalej... id�cie beze mnie. Poszli�my wi�c, ale gdy doszli�my do szczytu drugich schod�w, stan�li�my przed g�adk� �cian�. Gdy zastuka�em w ni�, odpowiedzia� mi g�uchy odg�os muru. �lepiec sta� na dole. - Zgoda, mia�e� racj� - powiedzia�em. - Jak st�d wyj��? Wydawa�o mi si�, �e wspinaj�c si� po schodach patrzy prosto na mnie. - Oni nie chcieli was uwi�zi�. Ci, kt�rzy do nich do��czaj�, robi� to dobrowolnie. - Wi�c gdzie jest wyj�cie? Przy�o�y� d�o� do �ciany. - Wy naprawd� jeste�cie teraz rozmiar�w myszy. Doros�y cz�owiek nie zmie�ci�by si� tutaj. - Tak, tak, oczywi�cie. - Niekt�re z nich s� naprawd� myszami. Po pewnym czasie mo�na si� nauczy� je rozr�nia�. Donny poci�gn�� mnie za r�kaw. - Troje z tych dzieci, to byty myszy. Pokazali mi je. Powiedzieli, �e je�eli b�d� chcia�, te� mog� by� mysz�. Spojrza�em na niego. - Ludzie to nie myszy. - Ale� tatusiu. Jak w "Kopciuszku". - To by�a tylko bajka, Donny. - Ale ja to widzia�em. Spojrza�em na Wilbura. - Wyprowad� nas st�d. Zastuka� w �cian�, kt�ra sta�a si� mg��. Widzia�em przez ni� ludzi id�cych tunelem. Im bardziej t�um g�stnia�, tym mg�a zdawa�a si� rzadsza, a� wreszcie zupe�nie znikn�a. - Id�cie - powiedzia� �lepiec. Ruszyli�my przed siebie. Kiedy odwr�ci�em si�, �eby podzi�kowa� naszemu przewodnikowi za przygod�, ju� go tam nie by�o, a w �cianie tunelu wida� by�o tylko ciemniejsze wg��bienie, w kt�rym nie by�o �adnych drzwi. Poczu�em zimno biegn�ce mi po plecach i zacz��em i��, ci�gn�c Donny'ego za sob�. Gdy doszli�my do ko�ca tunelu, zerkn��em na zegar �cienny, potem nie wierz�c w�asnym oczom na m�j zegarek. Wygl�da�o tak jakby oba stan�y. Okaza�o si�, �e mamy mn�stwo czasu, �eby zd��y� na mecz. Zatrzyma�em si� ko�o kiosku z gazetami, �eby zapyta� o godzin�. Sprzedawca poda� t� sam�, kt�r� pokazywa�y zegarki. - Tatusiu, jestem g�odny - odezwa� si� Donny. - Ale przecie� dopiero co zjad�e� du�y lunch. - Wiem, ale jeszcze jestem g�odny. Ja tak�e mia�em ochot� co� zje��. Bajkowe posi�ki, pomy�la�em, nie wystarczaj� w realnym �wiecie. Tak wi�c poszli�my na mecz, zjedli�my hot dogi i nie rozmawiali�my ju� o miejscu pod ziemi�. Nie wiedzia�em co o tym wszystkim my�le�. Nie chcia�em o tym my�le�. Wydawa�o mi si�, �e najlepiej zignorowa� to ca�e wydarzenie, potraktowa� jak dziwny sen. Ale Donny nie mia� zamiaru na to pozwoli�. Nast�pnej soboty; kiedy jego matka przywioz�a go do mnie, pierwsz� rzecz�, o kt�r� poprosi�, by�a wizyta u myszy. - Tych, kt�re mieszkaj� w �miesznym miejscu, ca�ym zrobionym z papieru. - Czy opowiada�e� o nich mamie? - zapyta�em. Skrzywi� si� jakby ugryz� cytryn�. - Ona nigdy by nie zrozumia�a. A poza tym to jest sekret, pami�tasz? Czy t y opowiada�e� o tym komu�? - Nikomu. Oczywi�cie, �e to jest sekret. - Zmarszczy�em brwi. - Nie s�dz�, �eby�my powinni je dzisiaj odwiedza�. Naprawd� nie mamy czasu. P�jdziemy do zoo - maj� tam dwa nowe lwi�tka. - Tatusiu, tylko na chwil�. To by�o takie fajne. - Dzisiaj nie, Donny. Mo�e w przysz�ym tygodniu. Spojrza� mi w oczy. - W przysz�ym tygodniu? Przyrzekasz? - Jest tyle innych rzeczy, kt�re mo�emy robi�! - Przyrzeknij, tato. Ty dotrzymujesz obietnic. - I w�a�nie dlatego ci n i e o b i e c a m, Donny. Nie wiem, kiedy znowu b�dziemy mogli zobaczy� te... te myszy. Je�eli w og�le. - Dlaczego? Zacz��em gor�czkowo szuka� najlepszej, wym�wki, ale nic nie przychodzi�o mi do g�owy i wreszcie po prostu powiedzia�em prawd�. - Poniewa� ludzie, kt�rzy zamieniaj� si� w myszy, przera�aj� mnie. Wzi�� mnie za r�k� i mocno j� trzyma�. - Nie powiniene� si� ich obawia�, tatusiu. One nie zrobi� ci nic z�ego. Ukucn��em ko�o niego. - Czy jeste� tego pewien? - S� mi�e. Nie skrzywdzi�yby nikogo. P r o s z � , odwied�my je znowu. To jest cudowne miejsce i te dzieci - myszy opowiada�y mi, �e jest tam tyle miejsc do zbadania, tyle rzeczy do znalezienia. Ostatnim razem odkryli�my skarby pirat�w klejnoty, srebro, z�oto. To by�o takie fajne! Potrz�sn��em g�ow�. - Nie wiem, Donny. Porozmawiamy o tym innym razem, dobrze? Mam ca�� mas� pomys��w... Zwiesi� g�ow�. - Dobrze, tato. Je�eli tak chcesz. Poszli�my do zoo. Wydawa�o mi si�, �e by� zadowolony. Nast�pnego dnia dowiedzia�em si� o czym�, co Sheila utrzyma�a dot�d przede mn� w tajemnicy. Zatelefonowa�a. Przenosi�a si� na Zachodnie Wybrze�e i zabiera�a Donny'ego ze sob�. Tam czeka� na ni� narzeczony, nowy ojciec dla jej syna, kt�ry znowu b�dzie mia� pe�n� rodzin�. S�d zaaprobowa� to. Ja mog�em go mie� przez par� tygodni w lecie, je�eli zap�ac� za jego bilet lotniczy. Nast�pnej soboty Donny by� przygn�biony. Wiedzia�, �e ja ju� wiem. - Wszystko b�dzie w porz�dku - m�wi�em, kiedy szli�my trzymaj�c si� za r�ce w stron� metra. Wybierali�my si� do muzeum, jak wiele razy przedtem. - B�dzisz lubi� sw�j nowy dom. Tam jest zawsze pi�kna pogoda. Spojrza� na mnie. - To nie jest w porz�dku, prawda? Nie powinna mnie zabiera� tak daleko? - Stara si� zrobi� to, co dla ciebie najlepsze. Kocha ci�. - Ale ty kochasz mnie tak�e. - Wiesz, �e tak. - Przyjedziesz mnie odwiedzi�? - Jako� to u�o�ymy. - Obiecujesz? - Obiecuj�: Zeszli�my na d� do metra i kupili�my orzeszki u �lepego sprzedawcy. Donny sta� przez d�u�sz� chwil� patrz�c w milczeniu. A �lepy. Wilbur wiedzia�, c z u � , �e co� si� zmieni�o. - Czy sta�o si� co� z�ego? - zapyta�. Donny wsun�� orzeszki do kieszeni. - Wyje�d�am - odpowiedzia�. - Ju� nie b�d� tutaj wi�cej przychodzi�. Moja mama zabiera mnie st�d. - Mhm - mrukn�� �lepiec. W tym momencie Donny odwr�ci� si�, wzi�� mnie za r�k� i weszli�my w faluj�cy t�um. Ale on szed� szybciej ni� ja, zbyt szybko, zgubi� moj� d�o� i znikn�� pomi�dzy spiesz�cymi si� lud�mi. Zawo�a�em jego imi�, podskoczy�em usi�uj�c go zobaczy� w t�umie mi�dzy lud�mi. Przede mn� zatrzyma� si� wagon metra, przebieg�em przez niego na drugi peron, wo�aj�c. Nie by�o go tam. Bieg�em z powrotem do tunelu, szukaj�c �lepca. Jego te� nie by�o. Nie by�o orzeszk�w ani pude�ka po cygarach, ani sto�ka. Wszystko znikn�o. Znowu zacz��em biec. Co innego mog�em zrobi�? Znalaz�em policjanta, on zawo�a� paru innych, przeszukali metodycznie ca�� stacj�. Nie znale�li go. Zasugerowali porwanie. Og�oszono wi�c, �e jest poszukiwany. C� byto robi�, musia�em zadzwoni� do Sheili i wys�ucha� jej wrzask�w, skierowanych przeciwko mnie. Zawsze wiedzia�a, �e to si� stanie, powiedzia�a. Zawsze. Wkr�tce potem policja aresztowa�a mnie pod zarzutem uprowadzenia dziecka. Zacz�y si� spotkania w s�dzie i z prawnikami, ale nikt nie m�g� mi nic dowie��. Nikt nigdy nie wyst�pi� o okup. Nigdy nie znaleziono cia�a. Sheila wreszcie przeprowadzi�a si� na Wybrze�e wraz ze swoim nowym m�em. On tak�e by� w�ciek�y, ale tylko ze wzgl�du na ni�. Sam mia� park� dzieci z poprzedniego ma��e�stwa i m�g� sobie darowa� pasierba. Oczywi�cie wiedzia�em, gdzie jest Donny. Chocia�, kiedy tamt�dy przechodzi�em, we wg��bieniu muru widzia�em tylko pust� �cian�. Wiedzia�em. Ale jak mia�bym to komu� powiedzie�: m�j syn zamieni� si� w mysz? Nie. Wreszcie wszystko si� uspokoi�o. Sheila wyjecha�a, policja przesta�a za mn� �azi� i �ycie wr�ci�o do poprzedniej rutyny. Poza sobotami. Nadal codziennie przechodzi�em, id�c do pracy, obok �lepego sprzedawcy orzeszk�w. By� tam przez ca�y czas, nie opuszcza� swego miejsca �adnego dnia. Czasami zatrzymywa�em si�, �eby kupi� paczk�. M�wi�em mu -"Dzie� Dobry". Poznawa� mnie. Patrzy� w moj� stron� w specjalny spos�b; tak jakby wiedzia� i czeka� a� co� powiem, co� zrobi�. Ale ja nie robi�em nic, nic w czasie, kiedy by�em obserwowany, i jeszcze przez d�ugi czas po tym. Ale nadszed� dzie�, sobota, kiedy wybiera�em si� samotnie na mecz, dzie�, w kt�rym t�um nie by� tak g�sty jak zazwyczaj, kiedy zatrzyma�em si�, �eby kupi� orzeszki i odezwa�em si�. - Chcia�bym go zobaczy�. �lepiec u�miechn�� si�. - On zawsze pyta o pana, - Dzisiaj? - zapyta�em. - Teraz? - My�l�, �e to si� da zrobi�. Drzwi i schody, tunel, kolejne schody by�y tam gdzie wtedy i nagle znale�li�my si� w masie skr�conego papieru, kt�ry by� rajem myszy - ludzi. Poczu�em si� zagubiony id�c przez ten niby las. �cie�ka wydawa�a si� nieznajoma, skr�caj�c i zmieniaj�c kierunek w zaskakuj�cych momentach, jakby ca�e to miejsce zosta�o przebudowane, kiedy mnie tu nie by�o. Otwarta przestrze� na ko�cu te� wygl�da�a inaczej - teraz by�a d�uga i w�ska. W dalszej cz�ci pomieszczenia, pod�oga wznosi�a si�, a na podwy�szeniu sta�y dwa le�a, wygl�daj�ce na wygodne, wy�cielone jakim� mi�kkim materia�em, o niskich oparciach i zaokr�glonych bokach. Wygl�da�y w tym miejscu niestosownie - meble po�r�d zgniecionego papieru. Jedno z nich zajmowa�a m�oda kobieta - �liczne stworzenie o bladej sk�rze i d�ugich blond w�osach. Mia�a na sobie l�ni�c�, niebiesk� sukienk� i mas� bi�uterii,, z�ota, klejnot�w - pirackich skarb�w. Na drugim le�a� m�ody m�czyzna; silny i muskularny, ubrany w str�j z czerwonego aksamitu: Na g�owie mia� z�ot� koron�. Wygl�da� znajomo. Patrz�c na niego widzia�em twarz, kt�r� ogl�da�em codziennie w lustrze. Przypomnia�em sobie posi�ek, kt�ry zjedli�my tu kiedy� nie trac�c wcale czasu. Z e w n � t r z n e g o czasu. Wsta�, zbli�y�em si�. Pozna� mnie od razu. - Tatusiu - odezwa� si� mi�kko. Spr�bowa�em si� u�miechn��. M�j g�os dr�a� nieco, kiedy wreszcie odezwa�em si�. - Cze��, Donny. Wyci�gn�� r�k�. U�cisn��em j�. M�sk� d�o�, nie ma�� �apk�, kt�r� zna�em. Trudno by�o uwierzy�, �e nie ma ju� mojego ma�ego ch�opca, a jego miejsce zaj�� ten m�czyzna. A potem on obj�� mnie i ja jego i by�o to dziwne, bardzo dziwne; �e jego r�ce si�ga�y wok� mnie. Wreszcie przestali�my si� �ciska� i przyjrza�em si� koronie na jego g�owie. - Czy jeste� tutaj kr�lem? U�miechn�� si� szeroko, zdj�� koron� i powiesi� na oparciu �o�a. - To co� w rodzaju gry - powiedzia�. - Niekt�rzy m�odzi ludzie tutaj bawi� si� w ni�. W ka�dym razie to oczywi�cie iluzja. Ta korona to metalowy kr��ek od puszki. Wskaza� w kierunku kobiety nadal siedz�cej na drugim miejscu i przygl�daj�cej si� nam wielkimi, ciemnymi oczyma. - To jest Mila, moja przyjaci�ka. - Witaj Milu - powiedzia�em. - Ona jest prawdziw� mysz� - wyja�ni� Donny - wi�c nie m�wi. Ale jaka pi�kna z niej dziewczyna. Przygl�da�em si� jej, pr�buj�c wyobrazi� sobie t� smuk�� posta� jako okr�g��, szar� mysz, ale nie udawa�o mi si� to. Nie poprosi�em go te�, �eby rozwia� iluzj�. Nie bytem na to przygotowany. - Czy przyszed�e�, �eby z nami zosta�? - zapyta� Donny. B�dzie ci si� tu podoba�o. Ludzie s� cudowni. Myszy te�. Popatrzy�em na niego. Wydawa�o mi si�, �e widz� w nim za razem dziecko i doros�ego, syna i kogo� obcego. - Ile czasu min�o dla ciebie, Donny - zapyta�em: - Prawie dwadzie�cia lat. Pokr�ci�em g�ow�. - Dla mnie tylko dwa. - Starali si� mi to wyja�ni� zaraz jak tylko tu przyszed�em, ale nie rozumia�em a� do dnia, kiedy zauwa�y�em, �e Wilbur si� wcale nie starzeje. Wtedy zrozumia�em, dlaczego nie przychodzisz mnie odwiedza�. - Stara�em si� ciebie chroni� - powiedzia�em. - Policja mnie obserwowa�a. Oni my�leli, �e to ja... zrobi�em co� z tob�. Spu�ci� wzrok. - Tak mi przykro, tato. Nigdy nie chcia�em, �eby� mia� przeze mnie jakie� k�opoty. �agodnie zapyta�em: - Dlaczego to zrobi�e�, Donny? To by�o okropne dla twojej matki. - Nie powiedzia�e� jej? - Jak bym m�g�? Wzruszy� ramionami. - Nie wiem, czy potrafi� wyt�umaczy�, co wtedy czu�em. Szarpany w dw�ch kierunkach. Bezradny. Naprawd� kocha�em was oboje. Wierzysz mi? Kiwn��em g�ow�. - I ba�em si�. Wszystko uk�ada�o si� nie tak. To by�a jedyna droga ucieczki, nie widzisz? Patrz�c na niego pomy�la�em, ze rozumiem. To by�a naprawd� nasza wina, Sheili i moja, bo �adne z nas nie chcia�o z niego zrezygnowa�. - Opowiedz mi o tych dwudziestu latach - powiedzia�em: Tak wiele mieli�my do nadrobienia. Sp�dzili�my razem par� godzin, chocia� na moim zegarku min�o tylko kilka minut. Opowiedzia� mi o swoim �yciu, swoich przyjacio�ach, zar�wno myszach, jak i ludziach. Wielu z nich do��czy�o do nich p�niej ni� Donny, a niekt�re kobiety mia�y dzieci, ale ich ludzka populacja ci�gle by�a niewielka i byli bardzo szcz�liwi, gdy przybywa� kto� nowy. Zaakceptowali tylko kilka prawdziwych myszy, swoich ulubie�c�w. Jedynym niebezpiecze�stwem dla wszystkich by�a trutka od czasu do czasu podrzucana przez pracownik�w s�u�b sanitarnych, ale ich pojawianie si� by�o tak jawne, �e przynajmniej ludzie nie mieli trudno�ci z unikni�ciem gro�by. Pod ziemi� by�o mn�stwo bezpiecznego jedzenia. Wszyscy po kolei wychodzili na peron jako myszy i pl�drowali. Na zewn�trz czas bieg� dla nich inaczej, wi�c zawsze musieli si� spieszy�, nie chc�c, �eby przyjaciele czekali na nich zbyt d�ugo. - Z brzegu gniazda - powiedzia� - mo�na zobaczy� poci�gi poruszaj�ce si� w zwolnionym tempie. B a r d z o wolno. Ale nie s�yszy si� ich. M�wili nam, �e d�wi�k jest zbyt niski dla naszych uszu. - Kto wam m�wi�? - Mamy tutaj paru bardzo m�drych ludzi. Dali mi ca�kiem niez�e wykszta�cenie. Troch� za�enowany wzi��em go za rami�. - Na zewn�trz mog�e� otrzyma� lepsze. Dlaczego nie wr�cisz ze mn�? Spojrza� na mnie zdumiony. - Chcesz wraca�? - Oczywi�cie. - Tato, podoba�oby ci si� tutaj. Dlaczego nie zostaniesz'? Potrz�sn��em g�ow�. - To nie dla mnie. Tu jest zbyt... inaczej. Dziecku �atwo si� dostosowa�, ale ja nie jestem dzieckiem. - Przychodz� do nas przede wszystkim doro�li. - Donny, ja wiem, co mam tam i nie chc� tego zostawi�. - Czy o�eni�e� si� po raz drugi? - Nie - u�miechn��em si�. - Dla mnie naprawd� to nie by�o d�ugo. - Przepraszam. My�la�em o tobie jako o... starym. - Czy wygl�dam staro'? - Nie. Wygl�dasz tak, jak ci� pami�tam. W�a�nie tak, jak powiniene�. A kiedy przyjdziesz zn�w mnie odwiedzi�... to j a b�d� stary. - Wr�c� nied�ugo. - Nawet gdyby� wraca� w ka�d� z t w o i c h sob�t, b�dziesz widzia� jak ja si� starzej�, a dla mnie ty zawsze zostaniesz taki sam. - Potrz�sn�� g�ow�, ale z u�miechem. - To jest troch� jak relatywistyka. - O t y m te� ci� tutaj uczyli? - Jest z nami wyk�adowca fizyki z uniwersytetu. My�l�, �e polubi�by� go. - Na pewno, ale... dlaczego nie chcesz ze mn� wr�ci�? Jego u�miech zblad�. - Nie. Nie mog�. - Och, daj spok�j. Tylko na troch�. Skoczyliby�my do kina - przecie� tutaj tego nie macie, prawda. Albo na mecz. Nie brakuje ci tego? Wzruszy� ramionami. - Tutaj �ycie jest wystarczaj�co interesuj�ce i bez tego. - M�g�by� mie� i jedno i drugie. Twoja matka nie mo�e ci� ju� teraz zabra�. Nie wiedzia�aby nawet kim jeste�. Jaki� facet, z kt�rym si� nieraz mnie widuje, to nie to samo co ma�y ch�opiec. Nigdy by si� nie domy�li�a. Spojrza� mi prosto w oczy. - Nie, tato, ja nie mog�. - Nie mo�esz? - To jest niemo�liwe fizycznie. - O co ci chodzi? - Jem tu zbyt ma�o, �eby dostarczy� masy normalnemu, ludzkiemu cia�u. Straci�em t� mas�, �ytem dzi�ki niej, a� doszed�em do punktu, kiedy to co zjem wystarcza mi. I wa�� teraz tylko par� uncji, jak prawdziwa mysz. Nie mog� wr�ci� do normalnej wielko�ci ludzkiego cia�a. Gdybym chcia� wyj�� z tob� by�bym cz�owieczkiem o wysoko�ci sze�ciu cali. Wierz mi, inni ju� tego pr�bowali. Kiedy si� jest tu przez pewien czas, trzeba ju� pozosta�. Wstrz��ni�ty wyszepta�em: - Czy powiedzieli ci o tym na samym pocz�tku? Kiwn�� g�ow�. - Powiedzieli mi, �e je�eli zostan�, to na zawsze. I oto jestem... - Ale... ale co by by�o, gdyby� zmieni� zdanie? - Ten proces trwa par� miesi�cy czasu subiektywnego. M�g�bym wr�ci� i �y� po prostu... chudy. Mia�em wyb�r. Ale chcia�em zosta�. Kocham tych ludzi, tatusiu. Oni s� dobrzy. I szcz�liwi. Spojrza�em na niego uwa�nie. - A czy t y jeste� szcz�liwy? - Tak - u�miechn�� si�. - Tak. Przedstawi� mnie innym - nauczycielowi fizyki i facetowi od reklam, po�rednikowi w handlu nieruchomo�ciami, agentowi ubezpieczeniowemu i prawnikowi. Kobiecie, kt�r� pozna�em poprzednim razem. Mia�a teraz siwe w�osy. Musia�a si� chwil� zastanowi�, �eby sobie mnie przypomnie�. Urz�dzili dla mnie przyj�cie, wszyscy �miali si� i �artowali. Byli �atwi w kontaktach i pogodni, i nikt nie musia� wychodzi� wcze�niej; bo czeka�a na niego praca lub wa�ne spotkanie. Ale wreszcie zacz��em ziewa�. Odprowadzili. mnie wszyscy razem do schod�w. W czasie tego nie maj�cego ko�ca popo�udnia straci�em z oczu �lepego sprzedawc�, ale teraz czeka� na mnie, stoj�c na drugim stopniu schod�w. - Tutaj si� po�egnamy - powiedzia� Donny. - Zajmiesz si� nim, prawda Wilbur? �lepiec kiwn�� g�ow� i zacz�� wystukiwa� lask� swoj� drog� w g�r�. Odwr�ci�em si�, �eby im pomacha�, ale ju� ich nie by�o, znikn�li w zwariowanym, papierowym lesie. Teraz moje �ycie toczy si� dzie� po dniu tak samo. Co sobota odwiedzam Donny'ego, a on usi�uje przekona� mnie, �ebym pozosta�. Jest teraz starszy ode mnie i wiem, �e w ci�gu paru lat go strac�. Ale i tak bym go straci�, gdyby Sheila zabra�a go ze sob�. Ka�dy z nas dokona� wyboru i moje uczucie do niego nie zmusi mnie, �ebym porzuci� wszystko i zosta� mysz�. Ostatecznie teraz obaj jeste�my doro�li. Ka�dy z nas ma swoje �ycie. Lubi� swoj� prac�,.. wystarczaj�co... i mam du�� szans�, �e zajm� miejsce mojego szefa, kiedy on odejdzie na emerytur�. To b�dzie oznacza�o zwi�kszon� odpowiedzialno��, ale my�l�, �e dam sobie rad� i b�d� to lubi�. A je�eli kiedykolwiek przestan�... je�eli stanie si� to dla mnie zbyt trudne i b�d� zagubiony i bezradny jak niegdy� Donny. Wiem, tak jak i on, �e istnieje wyj�cie. Na razie codziennie kupuj� u Wilbura orzeszki. Oczywi�cie nie dla siebie.