8793
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8793 |
Rozszerzenie: |
8793 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8793 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8793 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8793 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Robert Sheckloey
Szeherezada tom 2
George i pud�a
Zabawny by� George i te jego pud�a. Nigdy wcze�niej ich nie zauwa�y�, a� do
momentu, kiedy co� zwr�ci�o mu na nie uwag� - co� tak b�ahego, �e ju� nawet nie
m�g�
sobie tego przypomnie� dok�adnie - pami�ta� jedynie niecodzienno�� sytuacji -
prosz�,
wybaczcie karygodny spos�b, w jaki zdanie to wymachuje swoim, �e si� tak wyra��,
ogonem - c�, by�o to co�, co zmieni�o jego �ycie.
George du�o ostatnio rozmy�la� o tych rzeczach. Albo przynajmniej wydawa�o
mu si�, �e to by�o ostatnio. Ci�ko sobie przypomnie� o czym my�la� wcze�niej,
kiedy
to nie posiada� jeszcze wyra�nego dowodu, cho�by na to, �e w og�le istnia� -
zanim
otworzy� oczy, �e si� tak wyra��, i stan�� twarz� w twarz z pud�ami.
Z pocz�tku wydawa�o si�, �e jest ich tylko kilka, rozrzuconych po ca�ej
przestrzeni. George uwa�a� sam� przestrze� za interesuj�c�, szczeg�lnie wtedy,
kiedy
nie by�a nudna. Wszystko jest kwesti� warto�ci. Wi�c nie obwiniajcie ksi�yca.
Pok�j, w kt�rym znajdowa�y si� pud�a, by� podobny do nich samych, pud�owaty
w kszta�cie, ale o zadziwiaj�co ozdobionych �cianach, w po�owie ich wysoko�ci -
albo
w miejscu gdzie by�aby ich po�owa, gdyby oczy George'a nie pozostawa�y
skierowane
na pud�a.
Teraz, kiedy je odkry�, nie wiedzia� co zrobi� ze swoim odkryciem, albo raczej
bardzo dobrze wiedzia�, ale nie chcia� jeszcze ujawnia� przed sob� tej wiedzy.
Bo wiesz
jak to jest - w�a�nie prze�kn��e� suty posi�ek �ycia, masz ochot� u�o�y� si�,
zdrzemn�� i
trwa� tak przez ca�e wieki i cho�by� nawet wytkn�� sobie gnu�no��, to i tak nie
b�dzie
ci� sta� na to, by podnie�� swoj� roz�o�yst� dup� i zrobi� to, co sugeruj�
pud�a.
- Przepraszam, kt�r�dy do Vinermere Town - powiedzia� du�y, zielony squash
gdy tylko wyszed� z pierwszego pud�a na male�kich st�pkach. To znaczy na swoich
male�kich st�pkach, a nie pud�a.
George pomy�la�, �e to dziwne, i� squash potrafi m�wi�. Jednak�e w g��bi
swego najg��bszego serca czu� si� troch� rozczarowany. �wietnie zdawa� sobie
spraw� z
tego, jakie to zaskakuj�ce us�ysze� m�wi�cego squasha. Chocia� z drugiej strony
mia�
�wiadomo��, �e w niekt�rych starych religiach ameryka�skich squash zajmowa�
bardzo
znacz�ce, a nieraz i zabawne miejsce. Czy� nie istnia�y historie o squashach
oszustach?
Poczeka�, chc�c sprawdzi� czy squash ponowi swoje pytanie. Ale squash nie
zrobi� tego, co oznacza�o, �e nie nale�y bra� go na serio. To znaczy, mo�na by�o
potraktowa� go powa�nie, je�li mia�o si� takie sk�onno�ci. Ale w �adnym
przypadku
zestaw regu� rz�dz�cy tym konkretnym wydarzeniem tego nie oczekiwa�. Nie, w tym
momencie nadal mia�e� wyb�r. Nie by�o to nic w rodzaju - skacz, a potem niech
si�
dzieje co chce. Ale� sk�d, w �adnym wypadku. Raczej jakby si� sta�o nieruchomo
na
brzegu i macha�o w stron� mew. To czas zanim wszystko tak naprawd� si� zacz�o.
Kr�tkotrwa�y okres zawieszenia, nim George zosta� opanowany przez zabawne
warunki,
kt�re zdeterminowa�y jego �ycie. Nawet fakt istnienia pude� nie by�y jeszcze
wtedy
pewny.
No c�, pomy�la� George, one chyba jednak istniej�. Ale nie musz� istnie�.
To oznacza�o pocz�tek nast�pnego etapu, poniewa� sytuacja mia�a si� rozwin��.
Ciekaw� spraw� dotycz�c� pude� by�a otaczaj�ca je aura niesamowito�ci. Te,
kt�re mia�y k�t prosty, wygl�da�y prosto, ale inne mia�y sto�ki i zag��bienia,
pylony i
p�kule, przypory i balustrady i jeszcze wiele innych kszta�t�w. George s�ysza�
o
nieregularnych cia�ach sta�ych, ale tego by�o mu za wiele. Nie istnia� �aden
racjonalny
pow�d a� takiej obfito�ci. Chyba �e nie by�y to zdobienia, �e w jaki�
monstrualny,
wielowymiarowy spos�b ta dekoracja tak naprawd� stanowi�a w�a�ciw� struktur�.
Nie by�o sensu zamartwia� si� o to. George zdecydowa�, �e kszta�ty jakie
przybieraj� pud�a nic dla niego nie znacz�. Ten niewinny brak wra�liwo�ci mia�
mie�
powa�ne konsekwencje p�niej, kiedy George natrafi� na przyci�te od g�ry sto�ki.
Ale
to b�dzie p�niej, o ile w og�le b�dzie.
George uwa�a�, �e to pi�kne - unosi� si� na zalanym przezs�o�ce oceanie.
Drobniutkie falki zdawa�y si� ta�czy�, a pud�a obraca�y si� i sk�ada�y im
g��bokie
pok�ony. Ale nie naprawd�. George po prostu wymy�li� to, �eby zabawi� samego
siebie.
Czasami tak robi�. Nie m�g� si� temu oprze� - unosz�c si� w ciep�ym, zalanym
s�o�cem
morzu, bez najmniejszego cienia trosk, lubi� snu� sobie historyjki zabijaj�c
ci�gn�c� si�
nud�.
To by� przecudowny czas, a George potrafi� go w pe�ni doceni�. C� mog�o by�
lepszego? Z pewno�ci� nic. Niekiedy jaki� facet chce czego� innego. Tylko po to,
by
poudawa�, �e jest tak, jak naprawd� nie jest. Dobrze to wiedzie�, poniewa� w
innym
razie George musia�by w�o�y� wiele wysi�ku, �eby przypomnie� sobie, �e ten pok�j
jest
wymy�lony, a ocean prawdziwy. Nie by�o jednak takiej potrzeby, gdy� je�li
chodzi�o o
George'a to zar�wno ocean jak i pok�j by�y jednakowo rozs�dne.
Zalane s�o�cem morze by�o przyjemne ale nie mog�o trwa� w niesko�czono��.
To znaczy mog�o trwa� tak d�ugo, jak chcia�o, ale nawet gdyby to by�y tysi�ce
lat,
wspomnienie mia�oby wymiar pojedynczego incydentu. Promienie s�o�ca le��ce na
wodzie niczym c�tki s� przepi�kne, ale kiedy patrzysz na nie zbyt d�ugo,
zaczynasz
t�skni� za czym� codziennym. Co dobre to dobre, ale czasami trzeba powios�owa� i
uczepi� si� jednego z pude�.
George nie kierowa� si� jakimi� szczeg�lnymi kryteriami przy wyborze pud�a.
My�l o tym, aby przywrze� do kt�rego� z nich przysz�a mu do g�owy tak po prostu.
Mog�oby by� zabawnie, pomy�la�. Ale kt�re z pude�? To najbli�sze, oczywi�cie.
Du�e,
w niebiesko-��te pasy, ze skrzyd�ami i dziobem. To znaczy nie prawdziwymi
skrzyd�ami i ptasim dziobem, oczywi�cie; m�wimy tu o pudle, o czym� co
skonstruowano tak, by wygl�da�o jak skrzyd�a i dzi�b. George by� bardzo
stanowczy w
tej kwestii. Lecz min�� pierwsze pud�o, poniewa� by�o w nim co�... niby zwyk�e
pud�o,
ale wydawa�o si�, jakby co� w sobie mia�o. W ka�dym razie nie stanowi�o �adnego
problemu pop�yn�� do pud�a znajduj�cego si� obok, �adnie ozdobionego lecz o
skromniejszym wygl�dzie. Tak si� przynajmniej zdawa�o zanim George nie po�o�y�
na
nim swojej r�ki i nie przewr�ci� go. Kiedy ods�oni� jego podbrzusze poczu�, �e
mo�e
zrobi� si� interesuj�co - prawie natychmiast zda� sobie spraw�, �e jest ono
nieprawdopodobne.
Co nieprawdopodobnego by�o w wygl�dzie tego pud�a? No c�, po pierwsze
masa cylindrycznych kszta�t�w - jakby stercz�cych rur, kt�re k�u�y swym
kszta�tem w
oczy. R�wnie dziwne by�y elementy poprzeczne, kt�re ��czy�y ze sob� rozmaitych
rozmiar�w rury. Kto to s�ysza� o rurach na pudle? Istnienie cylindrycznego pud�a
jest
wielce nieprawdopodobne.
Stara� si� jak m�g�, by zignorowa� podbrzusze pud�a - udawa� przed samym
sob�, �e tego nie rozumie. George zawsze wiedzia�, �e istniej� rzeczy, kt�rych
lepiej nie
rozumie�. Poniewa� zrozumie� je, znaczy�oby zrozumie� je �le. A z�e zrozumienie
dawa�oby ca�kowicie b��dny pogl�d na sprawy. Tego za� nale�a�o unika� w trosce
o
spok�j.
Po co patrze� na sprawy z drugiej strony, nawet je�li jest ona tak zwan� dobr�
stron�? Czy� nasz spok�j i nasza wygoda nie s� wi�cej warte? Po c� innego
pocimy si�
i wysilamy przy wios�ach, je�li nie po to, by�
Przepraszam, ponios�o nas. Tak jak pud�o ponios�o George'a.
W jego wn�trzu, we wn�trzu pud�a sprawy mia�y si� troch� inaczej, ni� to sobie
z pocz�tku wyobra�a� George. To zabawne - wydaje si�, �e wiadomo jak jest w
�rodku.
Potem wchodzi si� tam i stwierdza, �e jest kompletnie inaczej. No, mo�e nie
kompletnie, bo zawsze s� jakie� podobie�stwa; nie jeste�my dzikusami i mam
nadziej�,
�e zawsze mo�emy wprowadzi� dyscyplin� w�r�d masy pude� tamuj�cych nasz post�p
w kierunku dezyderatu, kt�rego nazwy nie wypowiedzieliby�my nawet gdyby�my j�
znali. Nie�wiadomo�� tej nazwy zapewnia, �e jej nie wypowiemy.
Mniej wi�cej w tym samym czasie George stwierdzi�, �e mo�na si� do niego
zwraca� Endicott. Wydawa�o si� to wtedy do�� proste, niemniej jednak prowadzi�o
natychmiast do dwuznaczno�ci. Po pierwsze, czy Endicott to nazwisko czy te�
imi�?
Bez zbytniego zag��biania si� w tym temacie - gdy� koncentrujemy si� na innych
kwestiach - mo�emy powiedzie�, �e zgodnie z naszym zwyk�ym rozumieniem rzeczy,
nawet w miejscu takim jak to, Endicott mo�e by� postrzegane co najmniej na dwa
sposoby. Staro�ytni chrze�cijanie, przez analogi�, odkryli to samo, kiedy
zgin�li na
arenie. A mo�e odkry� to cesarz? George wiedzia� o tym, poniewa� kszta�t
metafory
wbi� mu si� w pami��, pozostawiaj�c tymczasowe, ale w czasie trwania permanentne
uczucie depresji w dok�adnym kszta�cie tej metafory.
George nie posiada� sk�adnik�w witalnych, potrzebnych do uko�czenia obrazu,
przy��czenia si� do ta�ca, za�piewania w ch�rze anielskim, ale wiedzia�
wystarczaj�co
du�o, by zniszczy� to, co by�o pod r�k� - na przyk�ad banalny kawa�ek materia�u,
czy
zrujnowan� �wi�tyni� na zboczu g�ry. Dla tych rzeczy nie ma znaczenia gdzie
polegn�.
R�wnie� George postanowi� to zignorowa�. Poza tym, mia� bardzo ma�y wyb�r, gdy�
w�a�nie wtedy, w�a�nie w tym momencie, dok�adnie w tym czasie, wydarzy� si�
wypadek, kt�ry gdyby wzi�� pod uwag� odrobin� wcze�niej, mo�na by uzna� za
bezprecedensowy.
Wydarzenia temu podobne trafiaj� si� od czasu do czasu, ale mijamy je zaj�ci
codzienno�ci�. To niezaprzeczalne - ocean zalany s�o�cem, kt�ry zdawa� si� tak
rzeczywisty i trwa�y, mia� lada moment znale�� si� w przera�aj�cej
bezprzedmiotowej
przesz�o�ci i tak te� si� sta�o. W tym czasie dzia�o si� ju� co� nowego.
Musia� odczeka� sekund�, aby zorientowa� si�, o co w tym wszystkim chodzi.
To rozs�dne, prawda? Te� chcia�oby si� mie� troch� czasu, gdyby kto� nagle
postawi�
nas w takiej sytuacji. Par� sekund zabiera rozszyfrowanie zwrotu "natychmiastowy
odwet". Albo to, do czego si� ten zwrot odnosi. Endicott nawet nie wiedzia�, czy
pierwszy raz o si� nad tym zastanowi�, ale postanowi� da� sobie przywilej
w�tpliwo�ci.
P�acili mu, aby robi� takie rzeczy, wi�c czego si� wstydzi�? Co to ma, do
cholery, za
znaczenie, mawia� do swoich kumpli w knajpie, lub przynajmniej tak zak�adamy, �e
to
jego kumple. Wygl�dali tak samo jak on. Byli postawniejsi, oczywi�cie. Endicott
szczyci� si� tym, �e jest szczup�y. Nazywali go Jack Splat. Niezbyt mi�o, je�li
mam by�
szczery, ale wiecie, jacy potrafi� by� faceci, kiedy znajd� si� pod czyim�
wp�ywem.
M�wi� wam, widzi si� tego du�o. Szczeg�lnie wieczorami, id�c wzd�u�
nabrze�a, aby pozbiera� pud�a. I pokoje. Tak, czasami pud�a dryfuj� na wodzie w
stron�
brzegu, czasami pokoje. Wydaje si�, �e one s� ze sob� zwi�zane. Ale b��dem
by�oby
zak�ada�, �e pokoje da�y pocz�tek pud�om. Natura wszak jest subtelniejsza.
Pytanie o obecno�� w historii nie pojawi�o si� ani razu. Ludzie cieszyli si�
tym,
jacy byli. Jakiekolwiek by�oby to bycie. Prowadzili skromny, zacny �ywot. Nigdy
ju�
ich takich nie zobaczymy.
I dobrze by�o tam, na nabrze�u, gdzie �owiono pud�a i od czasu do czasu jaki�
pok�j. W rozmowach prowadzonych mi�dzy m�czyzn� a niewiast� by�o co�
magicznego. Pikniki s�yn�y ze wspania�ych sa�atek. Prawdziwe sa�atkowe dni!
Ale nawet wtedy istnia�y luki. Tyle, �e zawsze wiedzieli�my co by�o luk�, a co
�r�dmi��szem.
Jack Splat. Wyobra�cie sobie, �e tak si� do was zwracaj�. Albo Jack Spot.
Jeszcze gorzej. M�odzi s� tacy okrutni. Szczeg�lnie tu, na tym pionierskim
obszarze,
gdzie wszystko co ma ponad dziesi�� lat uwa�ane jest za zabytek. Nie chodzi o
to, �e
nie jeste�my wdzi�czni, i� mo�emy tu by�.
Endicotta ogarn�o dziwne uczucie. By� wiecz�r, a on kuca� na male�kiej pla�y
przed swoj� chat�. By�a to standardowa chata, w kt�rej znajdowa� si� typowy
sprz�t do
gotowania. W owym czasie nie by�o maszyn, tak wi�c ca�� prac� wykonywa�y
kobiety.
Przynajmniej Endicott zak�ada�, �e by�y to kobiety.
Pierwszy problem pojawi� si� nied�ugo p�niej, a narasta� tak cicho, �e nikt
nie
pomy�la�by nawet, �e cokolwiek si� dzieje. Chyba, �eby znalaz� si� kto� bardziej
�wiadomy ezoterycznego znaczenia przyci�tych sto�k�w - bardziej ni� my byli�my,
kiedy zacz�y pojawia� si� na naszych polach.
Najbardziej niepokoi�y nas ich ordynarne, ma�e kszta�ty. Zw�aszcza te ma�e
usta.
Chocia� wszystkie nosi�y gitary, nikt nigdy nie s�ysza�, by na nich gra�y.
Stwierdzili�my,
�e to podst�p nazbyt wymy�lny, �eby mo�na go rozszyfrowa�.
- Gdzie idziesz?
- Zobaczy� �ci�te sto�ki. Chcesz i��?
- Z przyjemno�ci�, ale teraz nie mog�. Dasz im ten kosz dialog�w? Co w nim
masz?
- Tylko to, co mo�na znale�� w lesie s��w. Nic specjalnego. Nic, czym nie
mo�na, by nakarmi� dziecka. Nic niestosownego. Rozumiesz, co mam na my�li.
Im d�u�ej go s�ucha�em, tym bardziej stawa�em si� podejrzliwy. Robi� si�
przesadnie gadatliwy, jak na kogo�, kto jeszcze przed chwil� nie by� nawet
tendencj�.
- Pos�uchaj - powiedzia�em - mo�e powiniene� i�� sam?
- Imi� brzmi George - odrzek�.
Rozleg� si� dzwonek alarmu. Przecie� go o to nie pyta�em! George - jak�e
nienawidzi�em tego imienia, i to ju� od chwili, kiedy ledwie zd��y�em je pozna�.
A oto
on wypowiada przede mn� swoje imi�. W dodatku robi to tak, jakby mia� nadziej�
zosta� tu d�u�ej. On i ta jego p�kata torba dialogu.
- �a�uj�, �e to podnios�em. Jest bardzo lepkie.
- Przesta� - powiedzia�em, pospiesznie zamykaj�c torb�. Je�li istnieje co�,
czego
naprawd� nie lubisz, to dialog wyciekaj�cy z uszkodzonej torby. I nie tylko to�
- Lecz jeszcze du�o wi�cej.
- Przesta�! - upomnia�em go raz jeszcze, ale by� to oczywi�cie przeciek z torby
-
dialog przecieka�, a oderwanych cz�ci nie mia�em ochoty s�ucha�.
- Syreny we Francji s� obecnie dosy� obwis�e w swych lu�nych ubraniach, a
potem powiedzia�em mu�
To by�o nie do zniesienia - wypowiada� nie tylko dialog, ale wr�cz dialog w
dialogu. Mo�e jeste�my tu troch� naiwni i nieprzyzwyczajeni do waszych miejskich
metod, ale od razu zauwa�amy kszta�tuj�cy si� ogromny regres, kiedy pojawi si�
na
horyzoncie. Mo�na tak powiedzie�. W�a�ciwie, to teraz widz�, �e w ca�ej tej
transakcji
by�o co� nieprawdziwego.
Ten George przedstawi� mi si�, ale nie zapta�, jak ja si� nazywam. Mo�e my�la�,
�e sam zdradz� swoje imi�, ale to oznacza�o, �e nie wzi�� pod uwag� sytuacji,
jej
dekoracyjnej formy, ani moralnej finezji.
- Pr�dzej poca�owa�bym karalucha zab�jc�, ni� ci si� przedstawi�.
Ta linijka by�a na mnie wymuszona. Oczywi�cie dzi�ki jej nie wypowiedzia�em
Bogu. Po prostu wyciek�a z torby z dialogami.
Teraz, kiedy to sobie przypominam, to w�a�nie George ni�s� t� torb� w pudle.
Tak, oczywi�cie, to musia� by� ten s�ynny George od pude�! Przyznaj�, �e to
zmienia
obraz sytuacji.
Im wi�cej my�la�em o George'u, tym mniej mi si� podoba�. Nie, �ebym go zna� i
jako� wyj�tkowo mi�o sp�dza� czas zastanawiaj�c si� nad nim. My�li biegn� du�o
szybciej. Wiesz, jak jest wewn�trz. Oto jeste� tam - co do tego nie ma
w�tpliwo�ci.
Problem, �e poza tym nie ma nic innego. To wprawia ci� w zak�opotanie. Znasz
zasady.
Co� musi by�.
- Po to, by unikn�� solipsyzmu?
- Dok�adnie. - Czasami nawet przypadkowe s�owa z torby mog� w niezwyk�y
spos�b nabra� sensu.
Szed�em, a s�owa nadal wycieka�y z torby Georga, kt�r� mi da�, abym wr�czy� j�
�ci�tym sto�kom.
Ale co� wewn�trz mnie - to taka metafora, bo mog�o to by� gdziekolwiek -
zaprotestowa�o.
- Po co potrzebne nam s� te sto�ki?
- Czy nie widzisz, �e one nie s� istotami? Nie osi�gn�y nawet tego, by wej��
na
poziom tymczasowo�ci. Czy wiesz, co dostajesz przed poziomem tymczasowo�ci? Co�
naprawd� lichego, wierz mi.
- Problem z Georgem, kt�ry pojawi� si� ot tak, po prostu, polega� na tym, �e
zosta�y sprowokowane decyzje, kt�re, jak my�la�em, mo�na by bezpiecznie na jaki�
czas
od�o�y�. W�a�ciwie nawet na dosy� d�ugi czas.
- W�a�ciwie, w�a�ciwie, w�a�ciwie�
Szed�em szybciej. Przeciek stawa� si� coraz wi�kszy.
- No i obawiasz si� absurdu, prawda? Wszyscy si� go boj�. Dlatego w�a�nie
nazywa si� absurdem. Jest tak, poniewa� pomimo �e pojawia si� w ca�ym splendorze
swojej gwa�townej i specyficznej formy, w ca�ym splendorze swojej chwa�y, to
jego
cechy dostrzega si� dopiero p�niej. Dopiero po skonstruowaniu mechanizmu
percepcyjnego.
Wyja�niono mi to wszystko dosy� starannie. Najpierw otrzymujesz
postrzeganie. To przychodzi pierwsze. Mo�e ono przybra� dowolny kszta�t - kija
do
krykieta, bumerangu, trzech pomara�czy, dobrego humoru przyjaci�. Czegokolwiek.
Nie bez powodu jestem ogl�dny - postrzeganiem mo�e by� cokolwiek. Postrzeganie
zjawia si� pierwsze.
Potem, gdy ju� si� pojawi i zastygnie na ten u�amek nanosekundy, niezb�dny do
nabrania charakteru czego� naprawd� interesuj�cego, dopiero wtedy formuje si�,
aby
u�wiadomi� postrzeganie. Niekt�rzy m�wi�, �e samo postrzeganie dzieli si�
dychotomicznie na percept i perceptor.
- W perceptorze jest co� bardziej rzymskiego, zauwa�y�e�?
Zignorowa�em paplanin� torby z dialogiem. Stanowczo zdecydowa�em nie i�� i
nie ogl�da� �ci�tych sto�k�w. Nawet nie znaj�c ich jeszcze wiedzia�em, �e nie
mamy ze
sob� nic wsp�lnego. Bole�nie potrzebowa�em czego� na kszta�t przesadnie
wypchanego
krzes�a. Szuka�em mi�kkiego i wygodnego konceptu, najlepiej w pasy i to takiego,
kt�ry
nie przewr�ci�by si� stoj�c na swych ma�ych n�kach.
M�wi si�, �e tak to wygl�da; postrzeganie przychodzi najpierw, a nast�pnie
rozdziela si� na percept i perceptor. A potem pojawiaj� si� na ziemi kwiaty i
stajemy si�
�wiadkami narodzin smutnego b��kitu. C�, chichoczcie, je�li musicie, ale
zapewniam
was, �e nie ma tu nic do �miechu. To marsz chwiejnym krokiem naprz�d. Nie wydaje
mi si�, abym mia� teraz otwarte oczy, bo nic nie widz�. Nie, te rzeczy nie
pojawiaj� si�.
Rozb�yskuj� nagle, a ja t�umi�c je mam niez�y ubaw. Co m�g�bym zrobi� z
aluminiowym bandolierem, albo uzbrojonym glissandem, czy te� fal� frontow� w
kszta�cie jaja? W�a�nie tego typu rzeczy wyskakuj� - poniewa� percepty rzadko
przychodz� pojedynczo; ��cz� si� z innymi perceptami i to oczywi�cie tworzy
mnogo��
perceptor�w.
Po tym by�a pierwsza cz��, ale ja nie chcia�em jeszcze o tym wiedzie�.
W�a�ciwie mia�em uczucie, �e i tak zbyt du�o ju� wiem i w ko�cu nadszed� czas,
aby
nieco o tym wszystkim zapomnie�. Zdecydowa�em zacz�� od zapomnienia o George'u.
Ale, pomy�la�em, oczywi�cie bez pude�. Te przekl�te rzeczy, wszystkie paski i
wypuk�o�ci, jednak dziwnie niewyczuwalne i jeszcze do tego jakby faluj�ce, te
ponure
stwory robi�ce aluzje i skrywaj�ce si� za tym, co znajdowa�o si� przed nimi - no
c�,
znowu jakie� zdanie pozostawione z wyci�gni�tymi mackami, walcz�ce by przyczepi�
si� do czegokolwiek, po to tylko, aby powr�ci� do bezpiecznego portu.
Przynajmniej
taki zdawa� si� by� pomys�. Pomys� z pud�ami - kontenerami tego, co
niewys�owione i
innych, bardziej materialnych rzeczy.
Ale �adne materialne rzeczy nie wydoby�y si� jeszcze z pude�. I wydaje mi si�,
�e mo�emy si� z tego cieszy�.
- Prawda. Dialog z torby z dialogami jest wystarczaj�co kiepski.
Przeciek stawa� si� coraz gorszy.
- Masz cholern� racj�, �e przeciek stawa� si� coraz gorszy i jestem tu po to,
�eby
ci powiedzie�, �e nie s�uchasz, je�li nie s�yszysz tego tajemniczego ch�ru,
kt�ry
niedostrze�ony �piewa do twojego ucha.
Uda�o mi si� zrobi� w�ze� na dnie torby i przynajmniej czasowo zamkn��
rosn�cy nat�ok s��w. Fakt, �e zdawa�y si� mie� sens czyni� je jeszcze gorszymi.
Co
mo�e by� gorsze ni� s�owa, kt�re zdaj� si� mie� sens, ale go nie maj�? No c�,
wszyscy
znamy odpowied�, ale �atwo uda nam si� jej unikn��.
Prawd� jest, �e ostatnio nie by�em jakim� naiwniakiem, ale nigdy nie
spodziewa�em si�, �e dam si� tak wyprowadzi� z r�wnowagi. Chc� podzi�kowa�
lekarzowi i ca�emu personelowi. Dzi�ki wam czu�em si� bardzo dobrze. Wiem, �e
konieczne by�o wej�cie w moj� iluzj� po to, by uczyni� j� dla mnie bezpieczn�.
Zdaj�c
sobie z tego spraw�, by�em w stanie tolerowa� dziwne mamrotanie pude� i pokoi
oraz
zalane s�o�cem morze.
Dryblowanie - tak, zdaje si�, nazwa� to jeden z twoich pracownik�w. Albo tak
si� do tego odni�s�. Nie jestem na bie��co z najnowsz� terminologi�, ale wiesz o
co mi
chodzi.
Pami�tam, �e zanim tu przyszed�em, by�em w zupe�nie innym miejscu. I
pami�tam te� innych. By�a Fanny i Max i Wuj Harry. Jakimi mi�ymi oniwszyscy byli
indywidualno�ciami! Szczeg�lnie brakuje mi dwuznacznego u�mieszku Wuja
Harry'ego, kiedy my�la�, �e nikt go nie obserwuje. I jeszcze co� o jakiej� parze
but�w.
Wszystko to wraca kawa�ek po kawa�ku. R�wnie� stary Eric. I uwa�am, �e by� tak
samo
zdziwiony jak my wszyscy, gdy odkry�, �e bro� jest na�adowana. Oto maj�cy ochot�
na
niewielk� hiperbol� Eric stwierdza, �e bra� udzia� w rewolucji jawajskiej. By�o
to
nied�ugo po tym jak opu�ci�a go Lil, kt�ra uda�a si� do Szanghaju, �eby otworzy�
Czerwonego Koguta.
Nadal mieli wtedy jeszcze stare klipery. Tyle, �e w�wczas nazywali je kripery.
Za�mienie typowe dla bia�ych. Nigdy nawet nie s�yszeli o torbach z dialogami.
Ale co�
w nich jednak by�o. Jaka� oznaka niepewno�ci. Nie, nie wydaje mi si�, �eby�cie
wiedzieli o co mi chodzi, poniewa� sam tego nie wiem. To po prostu pogwizdywanie
w
ciemno�ci. Dop�ki nie b�d� w stanie podrze� tego na skrawki. Wyrwa� stamt�d
czerwonego, krwawi�cego j�zyka.
�ci�te sto�ki by�y tu przed pud�ami. My�l�, �e co do tego nie ma �adnych
w�tpliwo�ci. Musimy przecie� od czego� zacz��. A wi�c zaczniemy od wieku
niewinno�ci, kiedy to �ci�te sto�ki nie zna�y w�asnego imienia i uwa�a�y za
naturalne
fakt, �e wszystkie pomalowane s� na niebiesko. Wiem, �e kr��� wok� tematu, ale
ty
te� by� to robi�, gdyby okoliczno�ci twojego �ycia zosta�y opublikowane w obcych
czasach tak, jak moje.
- Kto� tu traci panowanie nad sytuacj�. - To z przecieku w torbie z dialogami.
- Zamknij si�. Pr�bujemy i�� naprz�d. Min�� �ci�te sto�ki. Nie utrudniaj tego
jeszcze bardziej.
Uczucie utraty r�wnowagi, przechylania si� w prawo, czyja� r�ka na wahadle,
co� z koszmaru Wie�y Eiffla. Wiem, �e obieca�em nie wspomina� wi�cej Wie�y
Eiffla,
ale co mo�na zrobi�; w ko�cu wszyscy jeste�my lud�mi, czy� nie?
George'owi uda�o si� w ko�cu wpakowa� pud�a z powrotem do pokoju.
Wymaga�o to troch� wysi�ku, poniewa� niekt�re pud�a by�y wi�ksze ni� pami�ta�.
Mo�liwe, �e uros�y podczas jego nieobecno�ci, chocia� to absurd. A mo�e kto�
zast�pi�
mniejsze pud�a wi�kszymi? Ale to by�o niemo�liwe, gdy� nie by�o tu nikogo
innego,
tylko George i jego wspomnienia o bezimiennym narratorze, kt�ry pr�bowa� zrobi�
co�
strasznego - trudno teraz przypomnie� sobie co - zawsze s� nowe katastrofy,
kt�re
sprawiaj�, �e zapominasz o kataklizmach z przesz�o�ci.
Ledwie George zdo�a� umie�ci� wszystkie pud�a z powrotem w pokoju, kiedy
m�czyzna, kt�ry m�wi� na siebie Mandrake, wr�ci�.
- Wsadzi�e� je wszystkie?
- Tak, Mandrake.
- Ale z niekt�rymi mia�e� chyba troch� k�opot�w?
- Tak, Mandrake.
- Ale i tak ci si� uda�o, co?
- Tak, Mandrake.
Mandrake by� wysoki i g�adko ogolony. I chocia� wydawa� si� przedziwny -
pasowa� dla ca�ej sytuacji
Zabawne, nowi ludzie, w jednej chwili s� nie do wyobra�enia, a w nast�pnej
wydaje si� jakby istnieli od zawsze. Tak w�a�nie by�o z Mandrake'iem. Nie, �eby
to by�o
jego prawdziwe imi�, sk�d. Nie s�dzicie chyba, �e u�ywa�by prawdziwego imienia,
pochodz�c z Dviva Province w pa�stwie, kt�re graniczy�o z innymi. Nazwijmy je Y,
chocia� jestem pewien, �e to jasne o jaki kraj chodzi. Tak przy okazji - jego
nazwa nie
zaczyna si� na Y. To wskaz�wka negatywna.
W Y, czy L, jak nazywali je mieszka�cy, spokojnie toczy�o si� �ycie, Dvina
Province by�a wypchni�ta najdalej, najdalej od Boga i od Pary�a. By�a t�, kt�rej
ludzie
nigdy nie brali pod uwag�, co przyczyni�o si� do ich upadku.
By�o to staromodne miejsce. W wiosce B nadal noszono "papryczki". Te w stylu
wi�zanych na krzy� kamaszy. M�czy�ni nadal polowali przy pomocy kusz. Wiejskie
kapele gra�y dono�ne desery d�wi�cznych dupob�k�w. Lecz oczywi�cie w miejscu
takim jak to, nikt nie oczekiwa� wielkomiejskiego wyrafinowania.
Z pewno�ci� nie oczekiwa� tego poeta G. Nie oczekiwa� te�, �e przestanie pada�
deszcz. Wiedzia�, �e kiedy� musi to nast�pi�, ale w�a�ciwie dlaczego? Poeta G
jada�
�niadanie w saloniku z rodzin�. By� jedynym go�ciem Hotelu G von Fch. Tu nie
istnia�
sezon dla turyst�w. Tury�ci byli daleko st�d, w miejscach, w kt�rych sezon trwa�
specjalnie dla nich. Przypuszczalnie. Za granic�, w Baldisblat, je�d��c na
nartach po
papierowej g�rze. Na po�udnie w Granslivii, gdzie �piewanie na rogu osi�ga�o
szczyty
popularno�ci, na r�wni z szarlotkami.
Taki uk�ad bardzo odpowiada� G, kt�ry wola� by� sam. Nie zupe�nie,
oczywi�cie, ale wystarczaj�co mocno, aby o tym opowiedzie�. Po �niadaniu
zjedzonym
w pokoju, schodzi� rano na niewielki taras z widokiem na pole do krykieta i
fronton jai
lai. Wypija� swoj� cafe con leche i s�ucha� skrzeku papug. Bowiem wydawa�o mu
si�, �e
te wielkie, �adne, wielokolorowe ptaszyska w ma�ych kaloszach w�a�nie nimi s�.
Obuwie by�o wed�ug niego odmian� lokaln�.
Mam wra�enie, �e wspomnia�em, i� wie� ta po�o�ona jest na wadliwym
��czeniu mi�dzy sektorami. Zazwyczaj nie wyrz�dza to nikomu krzywdy. Ale czasami
natura nie potrafi si� zachowa�. Wtedy spotykasz przypadkiem legion piechoty
rzymskiej i je�li akurat nie masz tego dnia nic lepszego do roboty, to
prowadzisz ich z
powrotem do granicy. Nigdy niczego to nie zak��ci�o. Szok jest dobr� mask�, pod
kt�r�
skrywasz rozpacz. Przepraszam, wydaje mi si�, �e lekarz powiedzia�, i� czas na
lekarstwo. Sko�cz� te sekwestry o innej porze, a wtedy, George, mam dla ciebie
niespodziank�.
George wyprostowa� si�, ale nie posz�o mu to �atwo. Zamkn�� pud�o i od�o�y� na
je bok.
Pchn�� drzwi, ale one ani drgn�y. Usiad� na �awce. Po chwili podni�s� wzrok i
zauwa�y� dziewczyn� siedz�c� na zwyk�ym krze�le na wprost �awki. Nie mia�a
wi�cej
ni� dwadzie�cia czy pi��dziesi�t lat, a jej w�osy by�y blond lub siwe, w
zale�no�ci od
tego w jakim by�a wieku.
George zdawa� sobie spraw�, �e pr�buje uspokoi� si� przy pomocy tych
obserwacji. Wiedzia�, �e nied�ugo jego kolej. Zastanawia� si�, czy raz jeszcze
nie
spr�bowa� z drzwiami, ale stwierdzi�, �e zbyt wiele nie mog�o si� zmieni� w tak
kr�tkim czasie.
Dziewczyna wydawa�a si� bardziej dziewczyn� ni� staruszk�, a wi�c
przeg�osowane. George zauwa�y�, �e obserwowa�a drugie drzwi, te, przez kt�re
wyszed�
policjant, zamykaj�c je za sob� gwa�townie, a� s�ycha� by�o to ciche klikni�cie
zamka.
A wi�c dwoje drzwi - pierwsze to wyj�cie, przez kt�re wszed� George, a drugie
to te, przez kt�re wyszed� policjant. Przynajmniej to zdawa�o si� by� pewne. A
wtedy
George zauwa�y� pud�o, kt�re d�wiga� na kolanach.
My�la�, �e pozby� si� ich wszystkich. To jedno musia�o si� jako� do niego
przyczepi�. Zabawne. My�la�, �e sprzeda� je wszystkie niskiemu, grubemu
m�czy�nie
w ci�kich kaloszach - zwanych sztormiakami. Nie, to by� kto� inny. George
postanowi�, �e najlepiej b�dzie przesta� si� nad tym zastanawia�. Wszystko mu
si�
myli�o. Ale nie za spraw� tego, co si� dzieje wok�. To by�o wystarczaj�co
zrozumia�e.
Wydarzenia z dw�ch ostatnich dni otworzy�y mu horyzonty w spokojniejszych
czasach.
W miar� jak zbli�a si� poranek sen zaczyna odp�ywa�. Poruszasz si� z dala od
sn�w, kt�re jeszcze przed chwil� by�y twoim oczywistym terytorium. Teraz
jednak�e,
rzeczywisto�� snu zaczyna si� wyodr�bnia� po�yskuj�c inn� rzeczywisto�ci�. Tak
to
nazywasz, chocia� nie jeste� pewien, czy istnieje wi�cej ni� jedna
rzeczywisto��. Ale
tak w�a�nie to czujesz, kiedy sen zaczyna p�owie�, kiedy po raz pierwszy pojawia
si�
my�l, przeczucie, �e ta wygodna kraina sn�w za chwil� zostanie ci odebrana.
A co w zamian? Zanim u�wiadomisz sobie swoj� poza-senn� sytuacj�,
nadchodzi moment, w kt�rym postrzegasz j� jak kto� nieznajomy, kto�, kto nigdy o
czym� takim nie s�ysza�.
Przez chwil� przygl�dasz si� swojemu �yciu jak czemu� niewyra�alnie obcemu.
To znaczy, zanim nie zst�pi na ciebie pe�nia przebudzenia, zanim nie obudzisz
si� i nie
stwierdzisz, �e znowu narodzi�e� si� tym, kim prawdopodobnie by�e� wczoraj i
wiele
dni wcze�niej. To twoje �ycie, ale jeszcze go w ten spos�b nie czujesz. Nadal
wydaje si�
by� tymczasowe. W takiej chwili spowija ci� jaka� b�oniasta zwierz�ca sk�ra, a
ty sam
stajesz si� tym zwierzakiem. To u�amek sekundy, zanim wcielisz si� w sw�j sen na
jawie i w tylko tym u�amku istnieje mo�liwo�� wolno�ci, bo tylko wtedy
kontrolujesz
w�asne �ycie, kt�re jest jak lokomotywa p�dz�ca przez wiele tor�w na ogromnej
przestrzeni zwrotnic �wiata. Stoisz z przodu, zwr�cony twarz� w kierunku, jazdy,
ale
nie ty wybierasz tory, kt�rymi p�dzisz. Pojawiaj� si� zbyt szybko; nim zd��ysz
pomy�le�, ju� po nich suniesz.
Ale w momencie przebudzenia nadal istnieje mo�liwo�� zmiany metafory,
dokonania wyboru w�r�d miriad�w nici �ycia, kt�re otwieraj� si� przed tob�.
P�dzisz �ywot staraj�c si� uchwyci� ten moment. Chocia� przez wi�kszo��
czasu nie pami�tasz, czego szukasz, co� w tobie - co zar�wno jest, jak i nie
jest tob� -
pr�buje, pr�buje.
To pr�bowanie niewiele ma wsp�lnego z jasno�ci�. Gdyby istnia�a jasno��, to
wszystko by�oby zbyt o�lepiaj�ce. Zasady dramaturgii nie pozwalaj� ci zobaczy�
schematu, w kt�rym funkcjonujesz. Nie mo�esz podejrze� czego� od frontu, chocia�
tego by� chcia�, poniewa� wszystko co masz przed sob� jest bez sensu.
Tak w�a�nie wydawa�o si� George'owi, kiedy us�ysza� zgrzyt klucza w zamku i
weso�y g�os Toma, stra�nika wi�ziennego:
- Obud� si�, wsta� i rozja�nij swe oblicze! Staw czo�a nowemu dniu!
Tom, to by� naprawd� kto�. Wydawa� si� stworzony do czego� lepszego ni� to,
co robi�. By� pogodny, a nawet ironiczny. Otworzy� drzwi celi i wszed� do
�rodka. Nie
by� uzbrojony. George s�ysza�, �e stra�nicy w wi�zieniu nigdy nie s� uzbrojeni,
na
wypadek gdyby jaki� wi�zie� wpad� w sza� i przechwyci� bro�.
Nie warto by�o zastanawia� si� nad pokonaniem Toma. Tom by� wielkim,
pot�nie zbudowanym, prawdziwym atlet�. Podczas gdy George cierpia�. Tego, czego
mo�e dokona� pobyt w celi, nie wida� od razu, ale po jakim� czasie mo�na to
poczu�.
- Jak si� dzisiaj mamy? - spyta� Tom sprawnie poruszaj�c si� po celi, krok po
kroku wykonuj�c codzienn� inspekcj�. Mia� sztywny notes z o��wkiem przyczepionym
do niego za pomoc� kawa�ka wystrz�pionego sznurka. W notesie znajdowa� si� plik
drukowanych formularzy. Po ka�dej pozycji zaznaczony by� kwadracik, kt�ry trzeba
by�o odhaczy�. George'owi uda�o si� rzuci� jedno czy dwa ukradkowe spojrzenia na
formularz, ale nie by� w stanie odczyta� pozycji, gdy� napisano je w j�zyku,
kt�rego nie
zna�. Litery identyczne jak w j�zyku Georga, ale s�owa - "pfffslts",
"zincoernim",
"flaxocon" - o nich George nigdy wcze�niej nie s�ysza�. A wi�c nie by�o �atwo
stwierdzi�, czego stra�nik Tom szuka�.
�atwo natomiast mo�na by�o dostrzec, co robi�. Porusza� si� po celi, pukaj�c w
r�ne miejsca, potem sprawdzi� pud�o, podni�s� krzes�o, poko�ysa� si� chwil� na
��ku,
odkr�ci� kran i wetkn�� pod niego palec - wszystko musia�o mie� na li�cie sw�j
haczyk.
Kiedy Tom ko�czy�, George zacz�� odczuwa� pierwsze tego dnia l�ki.
Poniewa� stra�nik zwolni�, kiedy dociera� do ko�ca swojej listy, George mia�
uczucie, �e Tom nie chce sko�czy�, nie chce przej�� do nast�pnej strony, kt�rej
by�
mo�e nie akceptowa�. Chocia� bardzo mo�liwe, �e aprobowa� j� ca�kowicie, ale
specjalnie udawa� niech��, �eby nak�oni� wi�nia do wypowiedzenia demaskuj�cych
zda�. Stra�nicy robili takie rzeczy, byli okrutni.
- To miejsce jest chyba w porz�dku - powiedzia� Tom. - Teraz zajmiemy si�
tob�.
George bardzo si� tego ba�. Uni�s� brwi.
- Mn�? - spyta� udaj�c zdziwienie, chocia� pomimo enigmatycznego wyrazu
twarzy, delikatnego wzruszenia ramion i specyficznego u�o�enia ust., wiadomo
by�o, �e
to o niego chodzi.
- Kiedy� mieli�my tu Setta - powiedzia� Tom. - Ale teraz to nie nasz problem.
Musimy tylko zapyta�, jak d�ugo jeszcze masz tu zosta�?
- Dok�adnie nad tym samym si� zastanawia�em - powiedzia� George, bo
wydawa�o mu si�, �e tak b�dzie dobrze. Ale prawd� m�wi�c w og�le si� nad tym nie
zastanawia�.
- No c�, to zale�y od ciebie - orzek� Tom. - Chyba o tym wiesz.
- Ale� oczywi�cie - stwierdzi� George. Wiedzia�, �e Tom k�amie. Pobyt w tym
miejscu znajdowa� si� poza zasi�giem kontroli George'a. Tamci sprytnie udawali,
�e to
zale�y od niego. To by�o przykr�caniem �ruby, o kolejny cal na d�wigni -
powtarzanie
wi�niom, �e sami odpowiedzialni s� za swoje przeznaczenie. Tak jakby obchodzi�o
to
r�owe flamingi!
George jednak nie powiedzia� tego na g�os. Mia� jeszcze w zapasie kilka
sposob�w, kilka miejsc gdzie stra�nicy i ich szefowie nie mogli p�j��, kt�rych
istnienia
chyba nawet nie podejrzewali.
- Sp�jrz tu - powiedzia� Tom. Uni�s� klucze, a potem upu�ci� je u st�p Georga.
-
To zale�y od ciebie. - Odwr�ci� si� i wyszed�, otwieraj�c drzwi celi na o�cie�.
Ot tak.
Mo�e to mia�o tak wygl�da�. Tego rodzaju pokaz niewinno�ci, by� jednym z ich
najbardziej wstr�tnych chwyt�w. Tak, drzwi s� otwarte. Ale je�li wyjdziesz na
zewn�trz? Mimo wszystko George nie mia� zamiaru sprawdza�, co si� w�wczas
stanie.
Po wyj�ciu Toma, gdy ju� ucich�o echo jego krok�w, George wychyli� si� z celi
i zamkn�� drzwi. Nie b�d� zrzuca� na niego winy za ich otwarcie.
Wiedzia� kilka rzeczy, wi�niowie zawsze wiedz�; istnieje posp�lstwo, swego
rodzaju og�, tym silniejszy, �e niewyra�ony. W�adze zrobi�y co mog�y, by
st�umi� t�
si��. �aden wi�zie� nigdy nie widzia� innego wi�nia. Ka�dy mia� wyobra�a�
sobie, �e
to ogromne wi�zienie z ca�� mas� stra�nik�w i niewzruszon� dyscyplin� zosta�o
stworzone wy��cznie dla niego. Ale to by�o k�amstwo tak oczywiste, �e nikt nie
dawa�
si� na to nabra�, nawet z natury naiwny George.
Wydawa�o mu si�, �e nadchodzi noc. Cele wi�zienne by�y obs�ugiwane przez
system, kt�ry symulowa� dzie� i noc, a by� te� zdolny do wielu delikatnych
oszustw,
takich jak zmierzch i wieczorne nabo�e�stwo. W�adze bezwstydnie manipulowa�y
o�wietleniem, czasami utrzymuj�c je na poziomie jasno�ci przez wiele dni, innym
razem zmieniaj�c dzie� i noc w przerwach, kt�re zdawa�y si� nie trwa� d�u�ej ni�
p�
godziny. Mia�o to na celu wprowadzenie dezorientacji w�r�d wi�ni�w, ale
oczywi�cie
takiego efektu nie uzyskiwano. Troch� niespokojni byli tylko stra�nicy, tym
bardziej, �e
nie powiadamiano ich z wyprzedzeniem o rozk�adzie p�r doby. Niekt�rzy uwa�ali,
�e
stra�nicy te� s� wi�niami i �e zostali skazani na arbitra� nocy i dni podobnie,
jak ci
kt�rzy spali w swoich celach. Ale oczywi�cie nie by�o sposobu, �eby si� o tym
ostatecznie przekona�. Pewno�� mieli tylko ci, kt�rzy stali nad stra�nikami.
To byli ci, kt�rymi si� pogardza�o. Ale pozostali chcieli mie� cholern�
pewno��,
�e nikt o tej pogodzie nie wie. Nawet niewielkie zamieszanie by�o ju� rzecz�
niebezpieczn�. Dezorientacj� dozwolono prawdopodobnie tylko dlatego, by unikn��
bardziej niebezpiecznych rzeczy.
Oto przesuwam si� w kierunku biura przydzia�u ziemi. Jest to niska chata, jedna
z oko�o tuzina rozrzuconych po tej r�wninie. W oddali z ka�dej ze stron wida�
pier�cienie g�r. S� niskie, nieciekawe. Myra bierze mnie za r�k� i m�wi:
- Czy naprawd� uwa�asz, �e to by� dobry pomys�?
Milcz�. Wtedy wydawa� si� w porz�dku.
W ko�cu odpowiadam:
- Wydostaniemy si� st�d, pojedziemy w jakie� nowe miejsce. Je�li to miejsce
b�dzie nowe, to my te� b�dziemy mogli by� nowi.
Biuro przydzia�u ziemi mo�e poczeka�. Potrzeba nam teraz czego� do picia.
Nawet nie to, potrzebujemy si� napi�, by uczyni� nasz� sytuacj� bardziej ludzk�.
Dobrze
przynajmniej wiedzie�, �e ta wyprawa pozaplanetarna jest tylko pr�b�, �e zawsze
mo�emy si� st�d wydosta� i wr�ci� z powrotem na Ziemi�.
Jedna z chat ma u g�ry napis: OFF-WORLD CANTINA. Podchodzimy,
zagl�damy przez otwarte drzwi.
- Wchod�cie, ludzie - odzywa si� ze �rodka radosny g�os.
Myra i ja wymieniamy spojrzenia. W ko�cu wchodzimy - najpierw Myra, ja
zaraz za ni�. Nie wiemy czego si� spodziewa�. Bo niby sk�d? To jest nasz
pierwszy
dzie� na Antiope. Wcale nie jest tak jak na plakatach, broszurach, powielanych
ulotkach. Nie jest nawet tak jak na filmie dokumentalnym wyprodukowanym przez
Off-
World Productions.
Barman jest wielkim, t�gim m�czyzn�. Niekt�re z jego t�yzn s� starawe, ale
wydaje si�, �e post�p zosta� przynajmniej zahamowany. Ma p�aski nos, cienkie
wargi;
ubrany jest w czerwon� koszulk� z napisem "Off Planet Developers". Sam bar jest
przyzwoitej d�ugo�ci, co najmniej pi�tna�cie st�p. W tej chwili jeste�my tu
jedynymi
lud�mi.
Barman m�wi:
- Jestem Tom. By�em kiedy� �eglarzem. Przedtem wyst�powa�em w cyrku.
Pr�bowa�em w �yciu r�nych rzeczy. Teraz jestem barmanem, tu, w Osadzie
Pierwszej.
Co poda�?
Ka�de z nas, nie precyzuj�c marki, zamawia piwo. Oddalili�my si� od nawyk�w
i problem�w Ziemi. Jeste�my dumni, �e nie musimy podejmowa� decyzji i wybiera�
spo�r�d tuzin�w r�nych rodzaj�w piwa. Tom zdaje si� rozumie� nasze pragnienie
prostoty. Bierze dwie szklanki, p�ucze je, potem nape�nia z nieokre�lonego
kurka.
Stawia przed nami.
- Dopiero co przybyli�cie? - pyta Tom.
- Tak - m�wi Myra. - Przylecieli�my statkiem "Sprawiedliwo�� Jeffersona".
Postanowili�my si� rozejrze�.
- To mi�y, ma�y �wiatek - m�wi Tom. - Nie sprowadzili jeszcze tajemnic. To
miejsce bardzo si� o�ywi, kiedy one b�d� ju� na miejscu.
- Jakich tajemnic? - pytam go.
Tom patrzy zak�opotany, przeciera bar, na kt�ry nie ma nawet jednej plamki.
- Wkr�tce si� o nich dowiesz. Macie ju� gdzie spa�?
- Na statku powiedzieli nam, �e jest dla nas miejsce w hotelu.
- Lekka przesada - m�wi Tom. - Hotelu jeszcze nie zbudowano.
- A wi�c gdzie przenocujemy?
- Jest dom dla go�ci - m�wi Tom. - Na drugim ko�cu l�dowiska. Nie mo�ecie
go nie zauwa�y�. Tam te� przygotuj� wam posi�ki. Albo mo�ecie zje�� tu. Robi�
hamburgery, chili, tego rodzaju rzeczy.
- Domowe jedzenie - sugeruj Myra.
- Tak, masz racj� - przyznaje Tom. - Chcecie teraz co� zje��?
- Nie teraz - odpowiadam. - A ty, Myra?
- My�l�, �e powinni�my wr�ci� na statek - powtarza Myra.
- Chyba jeszcze nie wracacie, co?
Patrz� na Myr�. Ma ten sw�j typowy wyraz twarzy. Zaci�ni�ta szcz�ka.
My�l� sobie, �e to oznacza d��enie do celu.
Nie ma r�wnie� miejsca na ten fragment dialogu. Musia� wyciec z torby z
dialogami. No i by� Tom, stra�nik, kt�ry go pochwyci�. To tak, jak m�wi Beckett:
p�ac�
mi, �ebym to robi� i przychodz� co dzie�, by odebra� kolejne strony. Tak, s�owa
nadchodz�, umiem produkowa� s�owa, co do tego nie ma w�tpliwo�ci. A co to jest?
Nie
pro� jeszcze o okre�lenie - to tylko ciekawostka. A tamto? Co�, co czeka na
okre�lenie.
Esse is percipi. A orkiestra gra dalej.
Cichy strumie�. Statek Wiking�w nap�dzany oko�o tuzinem wiose�. Poszyty
kad�ub, tarcze zawieszone po bokach, jeden du�y �agiel. A kto jest jego
kapitanem? Eric
tu jest.
Tak, witajcie na waszej nowej planecie. Chcemy, �eby�cie poczuli si� tu jak u
siebie w domu i zapewniamy was, �e to ja�owe miejsce wkr�tce wype�ni si�
wspomnieniami, kt�re b�d� mia�y dla was szczeg�lne znaczenie. Najpierw jednak
wst�pcie do biura przydzia�u ziemi, aby ustali� najwa�niejsze sprawy.
Wi�zienie George'a cierpia�o wtedy na zmian� imienia, gdy� poprzednie
urodzi�o si� martwe. Straszliwe i ci�kie westchnienia dzie� i noc �wiadczy�y o
g��bokim smutku. Naliczyli�my dwadzie�cia jeden otwor�w na bro� maszynow�, ale
mog�y by� te� inne, ukryte w g��bi. Prowadz�c George'a skuli mu z ty�u r�ce.
Jeden ze stra�nik�w ni�s� torb�, kt�ra wed�ug opisu wi�ziennego uznana zosta�a
za gadatliw� torb� s��w.
�o�nierz by� m�ody i chyba nie podoba� mu si� jego obowi�zek. Je�li ktokolwiek
uzna� za niestosowny widok m�odego �o�nierza nios�cego cz�ciowo wypchn� torb�
s��w na sk�rzanej poduszce, to nie przyzna�by si� do tego. Nie wtedy. Natomiast
us�ysza�aby to policja my�li, kt�ra jak zwykle bacznie obserwowa�a ich bezwiedn�
emisj�. Wydawa�o si� prawdopodobne, �e sk�rzana poduszka s�u�y do tego, aby
�o�nierz nie musia� nie�� torby s��w w r�kach.
Ci�ko jest wywabi� sok-okre�lacz z czyjego� ubrania. George przekona� si� o
tym osobi�cie. Jego tunika, niegdy� bia�a jak �nieg, teraz pokryta by�a
przymiotnikami.
Gadatliwymi przymiotnikami. A ostry zapach soku-okre�lacza unosi� si� w
powietrzu.
W tym momencie nic nie mo�na by�o na to poradzi�. Ekstraktorzy zapachu byli
nadal w
magazynie w stolicy. Nie warto by�o sprowadza� ich a� tu, do X w prowincji B de
la C,
gdzie mie�ci�o si� wi�zienie.
- Co to za wi�zienie? - spyta� George jednego ze swoich stra�nik�w.
- Modelowe - odpowiedzia� m�czyzna.
George nie da� po sobie pozna�, �e go us�ysza�. Od d�u�szego czasu �wiczy�
grubia�stwo. Ale wewn�trz si� wzdrygn��. Albo wzdrygn�a si� jego cz��, kt�ra
ba�a
si� brudu, niewygody, nudy i kiepskich film�w. Ta, kt�rej wywin�y si� palce u
n�g i
kt�ra powiedzia�a sobie:
- O Bo�e, tylko nie modelowe wi�zienie. Nie wiem, czy potrafi� to znie��
Kiedy mijali �ciany wewn�trzne, zi�ci�y si� jego najgorsze obawy. Na �cie�ce na
wprost niego znajdowa� si� model Fortu Ticonderoga. Malutkie o�owiane
�o�nierzyki z
muszkiecikami umieszczone na wy�szych pi�trach, �o�nierze angielscy i replika
ca�ego
kawa�ka Rewolucji Ameryka�skiej.
- Widzisz nasz model? - spyta� stra�nik.
George przytakn��.
- Podoba ci si�?
- Jest w porz�dku - odpar� bezbarwnie George.
- Co powiedzia�e�?
- Powiedzia�em, �e jest w porz�dku - powt�rzy� George, tym razem dodaj�c
swoim s�owom barwy.
- Mo�e zechcia�by� sam zbudowa� kilka modeli podczas pobytu w wi�zieniu -
zapyta� stra�nik, kt�rego nieporuszony ton g�osu zadawa� k�am obscenicznym
wibracjom, jakie jego g��boko skrywana seksualno�� nada�a tym absolutnie
nieszkodliwym s�owom.
- Musia�bym si� nad tym zastanowi� - odrzek� George, pr�buj�c przyj��
dyplomatyczny ton i nie wznieca� gniewu stra�nika, chocia� obawia� si�, �e
ukryta
intencja, kt�ra sprawia�a, �e jego s�owa by�y k�amstwem, nie jest widoczna - �e
raczej
poszed�by w koszyku do piek�a ni� zrobi� jakikolwiek model.
- Tak, pomy�l o tym - powiedzia� stra�nik. - Sp�jrz, tam jest nast�pny.
Tym razem by� to model ostatecznego ataku na Troj�, co mo�na by�o
wywnioskowa� z obecno�ci drewnianego konia, oko�o jedna dwudziesta normalnego
rozmiaru, kt�ry zajmowa� �rodkow� cz�� klasycznego miasta.
By� tam Achilles, Hektor, Odyseusz, Priam, Hekuba i w rogu, niewidomy, z
twarz� zwr�con� ku niebu, sam Homer.
- �adne - stwierdzi� George, przygn�biony. Czy ta farsa nigdy si� nie sko�czy?
Przygl�da� si� �cianom wi�zienia, gdy za�wita�a mu nag�a, straszna my�l.
- To wi�zienie nie jest zwyk�ych rozmiar�w, prawda?
- W skali dziewi�� do dziesi�ciu - powiedzia� mu stra�nik. - To delikatny
szczeg�. Ale technicznie rzecz bior�c to wi�zienie kwalifikuje si� na wi�zienie
modelowe.
- To znaczy - skonstatowa� George - �e wszyscy wi�niowie s� wi�niami
modelowymi.
Stra�nik spojrza� na niego bez u�miechu, a George pochwyci� w tym spojrzeniu
zza b�yszcz�cych �renic co� dziwnego i monstrualnego, bardzo obcego i nie
ca�kiem
mi�ego. Potem spojrzenie znikn�o, a oni min�li zwodzony most, bram� i skr�cili
za r�g,
w stron� czego� co mog�o by� tylko wewn�trzn� wie��.
- Wygl�da na to, �e b�d� spa� w wewn�trznej wie�y - powiedzia� George,
poniewa� w momentach takich jak ten �wiat�o jest wszystkim. No, mo�e nie
zupe�nie
wszystkim, ale i tak zabiera du�o przestrzeni.
- Bulgocz� i piszcz� zanim p�jd� spa� - powiedzia�a torba s��w. S�owa ucieka�y
przez rozerwany szew, mimo wysi�k�w najlepszych w�r�d stra�nik�w szwaczy. Po
prostu nie chcia� si� zamkn��. Przypomina�o to te nieustannie krwawi�ce rany,
kt�re
mo�na by nazwa� ranami modelowymi.
- Spokojnie, m�odzie�cze - powiedzia� stra�nik. - Jeste�my ju� prawie na
miejscu.
Czy�by na tej du�ej, poci�g�ej twarzy pojawi� si� wyraz �alu? Nawet najgorszy
cz�owiek mo�e czasami poczu� co�� innego? W�a�nie w tym momencie, kiedy
przechodzili g��wnym korytarzem obok cel z �a�cuchami, wi�niami i ciemnymi
zau�kami, w kt�rych m�g� czai� si� ka�dy rodzaj niewyobra�alnego z�a, George
przypomnia� sobie co�, co przytrafi�o mu si� dawno temu. �y� jeszcze wtedy jego
wuj
Shep. Shep o siwych w�sach i w starej, marynarskiej czapce. Shep, kt�ry do
niczego nie
przywi�zywa� wagi, a� do tamtego wieczora w czerwcu, kiedy Esther, kt�r� wszyscy
uwa�ali za zaginion� przez ostatnie pi�� lat, nagle otworzy�a drzwi sypialni i �
- Oto twoja cela - powiedzia� stra�nik otwieraj�c drzwi i skracaj�c
reminiscencje, kt�rych ja nie mam zamiaru nawet pami�ta�.
George rozejrza� si� i uchwyci� wzrokiem wszystkie szczeg�y, ale szybko
stwierdzi�, �e to nie ma sensu. Poniewa� wygl�da�o na to, �e b�dzie tu przez
d�u�szy
czas, nie by�o sensu zwraca� uwagi na wszystkie szczeg�y od razu.
Stra�nik po�o�y� ostro�nie torb� s��w na pod�odze celi, zostawiaj�c sk�rzan�
poduszk� pod spodem, gdy� - jak zdawa�a si� wyra�a� jego twarz - torba by�a ju�
teraz
skalana, poplamiona sokiem-okre�laczem. I nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e sk�rzana
poduszka nagle znacznie si� o�ywi�a. Po pierwsze dlatego, �e jej barwny wzorek
by�
fantazyjnie pikowany. Po drugie, kolory, kt�re nagle rozjarzy�y si� w swoich
polach,
zap�aci�y, by raz na zawsze mie� pewno�� co do swej przysz�o�ci. I poduszka
zacz�a
wydziela� z siebie s�odki, balsamiczny zapach.
No, to dzi�kuj� - powiedzia� George, poniewa� wszyscy stra�nicy stali przy
wej�ciu i wpatrywali si� w niego w taki spos�b, �e but a� rwa� si�, �eby
rozwali� im
g�by, he, he, tylko �artowa�em, prosz� pan�w; gdzie to ja by�em, ach, tak,
stoj�c tam,
jakby oczekuj�c jednoznacznego zako�czenia - wyznania, a mo�e czynu, kt�ry
wyja�ni
obecno�� George'a w tym miejscu.
A mo�e czego� innego. Twarze stra�nik�w mia�y tak nienaturalny wyraz, �e
trudno by�o rozszyfrowa� ich my�li, cho� z drugiej strony nie by�o pewno�ci, �e
jakakolwiek my�l ma tam miejsce.
W dniu przybycia George'a przeje�d�a�a przez miasto kawalkada uzbrojonych
samochod�w. George stan�� na filarze piaskowca i bardzo wyra�nie widzia� Alfona
w
pierwszym sedanie, kt�ry wci�� jeszcze by� do�� odleg�y. Alfon by� istot�
rodzaju
m�skiego, z charakterystyczn� ma�� g�ow�, odstaj�cymi uszami i du�ymi �wiec�cymi
oczami typowymi dla jego gatunku. Rozmawia� z cz�owiekiem, siedz�cym obok, na
tylnym siedzeniu i maj�cym na g�owie jedwabny, wysoki kapelusz. George nie mia�
�adnych w�tpliwo�ci, i� ten cz�owiek to polityk: staromodny, jedwabny kapelusz
znowu
by� w dobrym tonie od czasu pierwszej ugody z Alfonami. By�o to wkr�tce po tym,
jak
Alfony ujawni�y si� l�duj�c na Ziemi.
Przed sznurem samochod�w przyby� we w�asnej eskorcie policyjnej Tumuler,
jeden z ludzi, kt�rych profesja polega�a na egzekwowaniu odpowiedniej reakcji ze
strony t�um�w. Mia� na sobie kaszmirow� marynark� i jaskrawy, jedwabny ascot.
Wygl�da� na zadowolonego z siebie. W zasadzie t�um nienawidzi� go, poniewa�
pracowa� dla Alfon�w. Ale szanowali go, gdy� og�lnie wiadomo by�o, �e w obecnych
czasach, by odnosi� sukcesy, trzeba robi� co� naprawd� dobrze.
- OK., ludziska - powiedzia� Tumuler - zbli�a si� sedan Alfona. Gdy podjedzie
na odleg�o�� wyci�gni�tej r�ki, chc� us�ysze�, jak wszyscy g�o�no wiwatujecie.
Uwa�ajcie na m�j sygna�.
- A co z tego b�dziemy mie�, Panie? - krzykn�� z t�umu obdarty, przygarbiony
m�czyzna, kt�ry m�g� mie� dwadzie�cia lub pi��dziesi�t lat.
- Pieni�dze - odpowiedzia� Tumuler. - Moi asystenci b�d� was obserwowa� i ci,
kt�rzy wiwatowali najg�o�niej i z najwi�kszym entuzjazmem zostan� nagrodzeni.
T�um by� ponury, nieufny. Tumuler, wielki facet, kt�rego krzykliwy ascot k��ci�
si� z kaszmirow� marynark�, spaceruj�c patrzy� ludziom w oczy. Jego twarz by�a
du�a i
bardzo opalona.
- Nie spieprzcie sprawy - powiedzia�. - Wiecie, �e Alfony s� naszymi
przyjaci�mi. Co by�my bez nich zrobili?
- Zaj�li si� w�asnymi sprawami - mrukn�� g�os z t�umu.
- Jakimi? Sko�czy�y nam si� zasoby naturalne. Jeste�my bez pracy, sp�ukani,
g�odni i tak mog�oby pozosta�, gdyby nie Alfony. Czy jest tu kto�, kto by tego
chcia�?
Tumuler spojrza� gniewnie i wyzywaj�co na t�um. Ludzie cofn�li si�. Chocia�
wiedzieli, �e Tumuler by� czym� w rodzaju przedstawiciela miasta, jego postawa
by�a
dzika i bezprawna. Zastraszy� t�um, przynajmniej na chwil�.
George, stoj�cy z boku, obserwowa� to wszystko ch�odno. Patrzy� jak
prowadz�ca limuzyna zbli�y�a si� na odleg�o�� wyci�gni�tej r�ki. Tumuler da�
znak, a
t�um wystrzeli� nier�wnym aplauzem. Alfon albo tego nie zauwa�y�, albo nie da�
po
sobie nic pozna�. Limuzyna szybko znikn�a widzom z oczu. Tumuler i jego
asystenci
nagrodzili najbardziej entuzjastycznych krzykaczy i wsiedli do samochodu, w
kt�rym
czeka� ju� na nich szofer. Odjechali i nie zosta�o nic opr�cz t�umu, stoj�cego
bez
specjalnego celu, ale niezbyt ch�tnego by si� rozej��.
- Czy widzia� pan Alfona? - spyta�a George'a gruba kobieta.
George przytakn��. Twarz mia� nieruchom�. On jedyny wydawa� si� by�
nieporuszony tym, co widzia�.
- Uwa�am, �e to wstyd, pozwala� obcym paradowa� sobie na wolno�ci jak im
si� to podoba - powiedzia�a kobieta. - S�ysza�am, �e nadal trzymaj� kilku
naszych ludzi
w tym sw