8771
Szczegóły |
Tytuł |
8771 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8771 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8771 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8771 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sebastian Miernicki
PAN SAMOCHODZIK i� RELIKWIA KRZY�OWCA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Po zachodzie s�o�ca piasek pustyni oddawa� ciep�o. Na pustkowiu, pod os�on�
lichych
ska� sta� male�ki namiot. Pali� si� przed nim ogie�. Wok�, w cieniu le�eli
arabscy najemnicy.
Samotny rycerz siedzia� zamy�lony, zapatrzony w p�omienie. Pogardliwy u�miech
pojawi� si�
na jego twarzy, gdy ujrza�, �e najemnicy na d�wi�k kopyt ko�skich podnie�li
g�owy, ale zaraz
je strwo�eni opu�cili.
- Witaj! - rzek� przybysz, je�dziec ubrany na czarno.
Zsiad� z konia przy samym ognisku. Szepn�� co� do konia, a zwierz� cofn�o si� o
kilka krok�w i czujnie rozgl�da�o si� na boki.
- Witaj! - odpar� rycerz.
- Przys�a� mnie Starzec z G�r.
- Mnie kr�l Amalryk.
- Mamy to, na czym wam najbardziej zale�y.
- Co chcecie w zamian?
- Nasz w�dz proponuje sojusz przeciw Saracenom i przyj�cie przez nas chrztu.
- Nie wierz�.
Oczy czarnego je�d�ca pozosta�y nieprzeniknione.
- Chcesz to zobaczy�? - zapyta� przybysz.
- Tak.
- Jed� za mn�. Eskort� zostaw tu. Moi ludzie przypilnuj�, by nie sta�a im si�
krzywda.
Rycerz kopn�� w jeden z najbli�szych t�umok�w.
- Przyprowad� konia - rozkaza�. - I nie zapomnij o wodzie!
Najemnik skulony ze strachu rzuci� si� wykona� polecenie. Cz�owiek z g�r patrzy�
po
obozowisku i rycerz przysi�g�by, �e oczy tamtego mru�� si� od u�miechu.
Po chwili rycerz dosiad� konia. Jecha� za czarnym je�d�cem. Kilkadziesi�t s��ni
od
obozowiska ujrza� zaczajon� w ciemno�ciach grupk� ubranych na czarno postaci.
By� pewien,
�e ci izmailici, zwani te� haszyszystami lub assasynami, w kilka chwil
rozszarpaliby jego
krwio�erczych najemnik�w.
Przed �witem dotarli do podn�a g�r, gdzie rycerzowi za�o�ono opask� na oczy.
Jecha� g��bokimi kanionami, a� dotar� do dziwnej fortecy w g�rach. Jego opiekun
da� mu je��
i pi�, owoce i zapas wody.
- Zaraz spotkasz naszego mistrza - oznajmi� assasyn.
Rycerz poprawi� sw�j p�aszcz, pas i miecz, usiad� na �awie i czeka�. Przez okno
widzia� g�rzysty krajobraz Libanu, zielone gaje i dalek� pustyni�, a za ni�
siwobia�� smug�
nieba nad morzem.
Nagle drzwi otworzy�y si� i do pomieszczenia go�cia sekty wszed� Starzec z G�r,
okryty czarn� szat� z du�ym kapturem. Z r�kaw�w wystawa�y ko�ciste d�onie, a na
piersi
srebrzy�a si� broda.
- Witaj! - rzek� starzec.
- Witam ci�, panie! - rycerz pok�oni� si�.
- Podobno nam nie wierzysz?
- Tak� mam misj�, panie, by wszystko sprawdzi� i rzetelnie zda� relacj� memu
panu.
- Wiesz, �e mogliby�my twojego pana wys�a� daleko st�d, a nawet jego samego tu
przywie��, by mu wszystko przed �mierci� na w�asne oczy pokaza�?
- Czy nie nazbyt wiele buty przemawia przez ciebie, panie. Twoi ludzie
natchnieni
jak�� dziwn� si�� s� zaiste gro�nymi wojownikami, ale to ludzie cienia, nocy,
nie jestem
pewien, czy daliby rad� w walce w polu. Ty za� proponujesz nam sojusz przeciw
Saracenom.
Dziesi�tk�w tysi�cy ludzi w zbrojach nie zabij� zatrute sztylety.
- Nasz� si�� jest strach.
- Dlatego Frankowie i muzu�manie l�kaj� si� was, ale nie my, templariusze.
Starzec zdj�� kaptur przed zakonnikiem. Ukaza� straszn�, pokiereszowan� walkami
i
chorobami twarz, zamglone, bladob��kitne oczy.
- Kr�l wys�a� tu templariusza? - zdziwi� si�.
- Tak, tylko nam m�g� zaufa�.
- Jeste�cie troch� podobni do nas. Zabij� wam mistrza, a wy wybierzecie innego.
Wy i
my jeste�my jak mr�wki. Muzu�manie i Frankowie s� jak stado owiec, bezbronne bez
dobrego pasterza.
- Poka� dow�d, panie - poprosi� templariusz.
Starzec ods�oni� p�aszcz i pokaza� zawieszon� na szyi sakw�. Wyj�� z niej
kawa�ek
starego drewna, z wbitym gwo�dziem, �ladem krwi.
- Nie jestem pewien, czy jeste� godzien trzyma� to w d�oniach - rzek�
templariusz.
Czu�, �e to jest to, czego szukali - najwi�ksza relikwia. - Sk�d to macie? -
zapyta�.
- Znalezione w pieczarze, w starej pustelni, razem z rozpadaj�cymi si� zwojami.
By�
tam te� starzec, kt�ry twierdzi�, �e prze�y� dwie�cie lat. Gdy zabrali�my mu to,
zmar�.
Templariusz pokiwa� g�ow�.
- Wy�lij, panie, swych emisariuszy do kr�la - powiedzia�. - Przeka�� mu, �e
macie t�
rzecz najcenniejsz�.
Starzec u�miechn�� si�, za�o�y� kaptur, zawi�za� p�aszcz i wyszed�. Do wieczora
templariusz i assasyn czekali na wyjazd. Znowu by�a opaska, jazda w ciemno�ciach
i powr�t
do biwaku pod ska��.
Templariusz obudzi� najemnik�w i jeszcze tego dnia stawili si� w komandorii.
Potem
zakonnik wyjecha� na dw�r kr�la, by czeka� na przyjazd pos��w.
Kr�l Amalryk natychmiast przysta� na propozycje pos��w Starca z G�r, przekaza�
listy
i dary dla ich szejka, prosz�c o jak najszybsze odes�anie rzeczy naj�wi�tszej.
Templariusz w um�wionym miejscu spotka� si� ze specjalnie na t� okazj� naj�tymi
Genue�czykami. Wyruszyli w po�cig za assasynami. Tym razem templariusz pod
tunik�
za�o�y� g�st� kolczug�. Genue�czycy mieli �uki i strza�y zatrute specyfikami
zakupionymi na
targu.
Czekali do �witu przy obozowisku assasyn�w i gdy ci szykowali si� do postoju,
zaatakowali ich. Najpierw pi��dziesi�ciu W�och�w ostrzela�o ob�z pi�cioma
salwami. Potem
rzucili si� z mieczami i toporami na sekciarzy. Kilkunastu ludzi z g�r broni�o
si� dzielnie.
Prze�y� tylko tuzin najemnik�w. Strza�y nie czyni�y szkody skrytob�jcom.
Templariusz
osobi�cie odci�� g�ow� temu, kt�ry zaprowadzi� go do Starca z G�r. Potem
napastnicy zabrali
skarby, listy i umkn�li.
Rozw�cieczony kr�l oblega� twierdz� templariuszy ��daj�c wydania zakonnika-
bandyty, kt�ry doprowadzi� do zerwania uk�ad�w. Nag�a �mier� kr�la przerwa�a
burz�
gradow� zbieraj�c� si� nad zakonem.
Wielki mistrz serdecznie przywita� swego zakonnika.
- Masz to? - zapyta�.
- Starzec z G�r da� mi to osobi�cie, nim si� rozstali�my - oznajmi� templariusz.
- Wy�mienicie, teraz ty b�dziesz str�em naszej relikwii, Stra�nikiem Krwi
Chrystusa.
ROZDZIA� PIERWSZY
WEZWANIE DO KOMENDY G��WNEJ POLICJI � TAJEMNICZY
W�AMYWACZ � KIM JEST �MA? � WYJAZD DO STOP-SAMULEWA � KLUCZ
DO KO�CIO�A � POK�J W HOTELU �RANCHO� � CZY KA�DY DZIWAK TO
CYRKOWIEC? � ZAGADKI O�TARZA �WI�TEGO JODOKA � ZAMASKOWANY
KRZY�OWIEC
Tegoroczna wiosna rozpocz�a si� ciep�ymi dniami, a mieszka�cy Warszawy ch�on�li
te pierwsze promienie ciep�a wymykaj�ce si� spod stalowych chmur. Z chodnik�w
znikn�y
resztki lodu, brudnobia�e bry�y zamarzni�tego piasku - wspomnienia po �akcji
zima�.
Szed�em do naszego ministerstwa wprost z antykwariatu, w kt�rym szuka�em ksi��ek
ze
wspomnieniami uciekinier�w z teren�w by�ych Prus Wschodnich, s�owem
przygotowywa�em
si� do kolejnej akcji w terenie, gdy spod kurtki dobieg�o mnie dyskretne pikanie
dzwonka
mojego telefonu kom�rkowego.
- Pawe�? - us�ysza�em g�os zwierzchnika.
- Tak.
- Masz by� za p� godziny w Komendzie G��wnej Policji - w g�osie szefa wyczu�em
napi�cie.
- Tak jest - odpowiedzia�em.
Czekaj�c na tramwaj, wspomina�em te pierwsze dni pracy, gdy trafi�em do
samodzielnego referatu Tomasza N.N., zwanego Panem Samochodzikiem, za spraw�
dziwnego wehiku�u, kt�rego by� w�a�cicielem. Jako absolwent historii sztuki,
by�y �o�nierz
wojsk powietrzno-desantowych bytem uznany przez pana Tomasza za idealnego
kandydata
na jego nast�pc� w walce ze z�odziejami i przemytnikami dzie� sztuki.
Oczywi�cie, okaza�o
si�, �e do rozwi�zywania zagadek historycznych nie wystarczy si�a mi�ni, chwyty
ze
wschodnich sztuk walki, gad�ety zainstalowane w naszym samochodzie. Wiele si�
zmieni�o
przez ten czas, gdy pracowa�em jako podw�adny pana Tomasza w Ministerstwie
Kultury i
Sztuki. Wehiku� stracony w wypadku zosta� zast�piony przez Rosynanta, a tego,
zu�ytego
wieloma przygodami, nowy mechaniczny potw�r. Nie tak szybko przyjdzie mi
zast�pi� pana
Tomasza, bo raz, �e szef na szcz�cie doskonale si� trzyma�, dwa - wiele
musia�em si� od
niego nauczy�. R�wnie� tego, jak zaskakiwa� podw�adnych.
W Komendzie G��wnej pomocnik dy�urnego w biurze przepustek zaprowadzi� mnie
do podziemi, d�ugim, pogr��onym w mroku korytarzem do sali przedzielonej
weneckim
lustrem. Czeka� tam na mnie pan Tomasz. M�j prze�o�ony, mimo wieku wygl�da�
bardzo
dobrze. Ostatni pobyt w sanatorium dobrze mu zrobi�. Obok niego sta� gruby
policjant, z
w�sami i szpakowatymi, zaczesanymi do ty�u w�osami.
- Misikiewicz - przedstawi� si� podaj�c mi r�k� na powitanie.
Jego wzrok by� skupiony na obrazie za lustrem. I ja tam zerkn��em. Na pod�odze
pokrytej linoleum sta�o pi�� s�oik�w.
- Pr�bki zapach�w zebranych na miejscu przest�pstw - wyja�ni� Misikiewicz. -
Mo�ecie zaczyna� - powiedzia� do mikrofonu.
Do pomieszczenia za szyb� wprowadzono psa, wilczura. Jego przewodnik wyda� mu
dyspozycje i zwierz� zacz�o w�szy�. Zatrzymywa�o si� przy pr�bkach numer dwa i
cztery.
Wreszcie niezdecydowany pies usiad� po�rodku, wywiesi� j�zor i czeka� na
dyspozycje.
Wprowadzono drugiego psa. Jego poszukiwania da�y ten sam efekt.
- No w�a�nie - mrukn�� Misikiewicz. - Chod�my na g�r�.
Labiryntem korytarzy i schod�w dotarli�my wreszcie do ma�ego pokoju w najg��biej
oddalonym od ruchu ulicznego skrzydle. Pok�j Misikiewicza by� zastawiony p�kami
z
segregatorami.
- To sprawy do rozwi�zania, gdyby zabrak�o nam pracy - za�artowa� pan Tomasz.
- No! - Misikiewicz z gro�n� min� pogrozi� nam palcem.
- Na razie uczciwie dzielimy si� prac� - doda� szef u�miechaj�c si�.
Obaj, szef i policjant roze�mieli si�. Ich znajomo�� musia�a trwa� od dawna, bo
tylko
mi�dzy przyjaci�mi mo�na pozwoli� sobie na tego typu �arty.
Misikiewicz wskaza� nam wolne krzes�a.
- Od dw�ch lat jeste�my w kropce - opowiada� policjant parz�c nam herbat�. - Dwa
lata temu zarejestrowali�my seri� w�ama� i kradzie�y z kapliczek na Pomorzu
Zachodnim.
Gin�y cenne figury z XVII i XVIII wieku. Z naszego rozeznania wynika, �e nie s�
to hity na
aukcjach, ale kolekcjonerzy, poszukiwacze rarytas�w p�ac� za nie przyzwoite
pieni�dze,
nawet kilkana�cie tysi�cy dolar�w. Mieli�my pewne podejrzenia, nawet nasz g��wny
podejrzany by� w pobli�u tych kapliczek, ale �wiadkowie zdecydowanie twierdzili,
�e
w�amywacz wygl�da� inaczej.
- Jak? - szybko zapyta�em.
- Spokojnie - Misikiewicz podni�s� d�o�. - Sprawa z powodu niewykrycia sprawcy
na
razie sta�a si� �p�kownikiem�. Zdj�li�my j� z p�ki rok temu. W�amania
powt�rzy�y si� na
terenie Podbeskidzia. Pies podj�� trop, zaprowadzi� nas w pewne miejsce i zgubi�
�lad. Tam
pobrali�my pr�bki zapach�w, ale nic poza reakcj� psa tropi�cego nie wskazywa�o
na
podejrzanego.
- Co to by�o za miejsce? - nie wytrzyma�em.
- Cyrk - odpowiedzia� Misikiewicz. - Nazywa si� �Titanic�.
- Cyrkowiec i w�amywacz? - g�o�no zastanawia� si� szef. - Jaka to wspania�a
przykrywka! W�amywaczem mo�e by� dos�ownie ka�dy pracownik, cyrk przenosi si� z
miejsca na miejsce...
- W�amanie w miejscu postoju cyrku od razu rzuca podejrzenia na przyjezdnych -
zwr�ci� uwag� Misikiewicz. - Jest jednak jeszcze jeden problem - w�ama�
dokonywano przed
przedstawieniem. Pies tropi�cy straci� �lad w namiocie cyrkowym, w t�umie ludzi,
na
zapleczu kompletnie zgubi� si� w�r�d zapach�w zwierz�t.
- Sk�d pochodz� pr�bki zapach�w? - zapyta�em.
- Z garderoby artyst�w i wozu z pasz�.
- Czyli w gr� mo�e wchodzi� kt�ry� z cyrkowc�w wyst�puj�cych ze zwierz�tami? -
domy�la� si� pan Tomasz.
- Nie wyci�ga�bym pochopnych wniosk�w, nie chcia�bym niczego sugerowa� tym
bardziej, �e mam do pan�w pro�b�.
Przy ostatnich s�owach policjant �ciszy� g�os - odruchowo nachylili�my si� do
biurka.
- Wiemy, �e w�amywacz znowu uderzy - powiedzia� Misikiewicz.
- Prawo serii? - dopytywa�em si�.
- Popyt, konkretne zam�wienie - odpowiedzia� szef. - Tym razem to ja uzyska�em
cenne informacje z pewnego domu antykwarycznego w Berlinie. Miesi�c temu pojawi�
si�
tam cz�owiek pytaj�cy o figury z kapliczek. Wed�ug mojego informatora, by� to
kolekcjoner.
Interesowa�y go konkretne zabytki.
- Co?! - nie wytrzyma�em z ciekawo�ci.
- Tym razem zaginione figury z o�tarza jednego z ko�cio��w na Warmii.
Kolekcjoner
chcia� zleci� poszukiwania ludziom z antykwariatu, dawa� nawet konkretne
wskaz�wki, ale
zdecydowanie mu odm�wiono. Tamten wychodz�c mrukn��: �Pozosta� mi tylko �ma�.
- ��ma� to pseudonim cz�owieka, kt�ry w Europie Zachodniej sprzedawa� kradzione
dzie�a sztuki - Misikiewicz uzupe�ni� s�owa szefa.
- I tego �my nie mamy w swoich kartotekach? - zdziwi�em si�.
- Nic nie mam do waszych, ale nawet w moich nie ma takiego cz�owieka -
powiedzia�
policjant. - Ot� dwa dni temu cyrk �Titanic� zatrzyma� si� we wsi, w kt�rej
stoi ko�ci�,
gdzie by�y figury interesuj�ce kolekcjonera z Berlina.
- Panowie obserwuj� ten cyrk? - upewni�em si�.
- Jasne, ale ch�opaki w terenie dzia�aj� rutynowo, wczoraj wieczorem cyrkowcy
zaprosili ich na herbat�... - Misikiewicz bezradnie roz�o�y� r�ce. - Jakby co,
macie moje
wsparcie ze stolicy, ale na miejscu musicie by� szybsi od �my.
- Musimy znale�� lamp�, kt�ra przyci�gnie tego motylka... - mrukn�� zamy�lony
pan
Tomasz.
***
By� pocz�tek kwietnia. S�o�ce zwabi�o zielone p�ki i m�ode �d�b�a traw. Pierwsze
ptaki zabawia�y si� w�r�d jeszcze rzadkich ga��zi krzew�w, gdy jechali�my z
Paw�em do
niewielkiej wsi S�topy-Samulewo. Za�o�ono j� w XIV wieku niedaleko Reszla. To w
S�topach znajdowa� si� jeden z pa�ac�w biskup�w warmi�skich, na pobliskich
��kach
hodowano doskona�e konie kupowane przez konnic� Rzeczypospolitej. Pa�ac przez
powojenne lata znalaz� si� we w�adaniu Pa�stwowych Gospodarstw Rolnych, kt�re
zostawi�y
w nim lokator�w niezainteresowanych w�a�ciwym utrzymaniem tego, co do nich nie
nale�a�o,
wi�c pa�ac zniszcza� prawie do szcz�tu.
Jedynym zabytkiem wsi by� ko�ci� parafialny zbudowany prawdopodobnie w drugiej
po�owie XIV wieku. Jego wie�� widzieli�my z Paw�em z daleka jad�c od strony
Lutr. Nagle
zatrzyma�em nasz nowy wehiku� sto metr�w od tablicy z nazw� wsi.
- Co si� sta�o? - zaniepokoi� si� Pawe�.
- B�dziemy uznani za cyrkowc�w - zauwa�y�em wskazuj�c na nasz pojazd.
By�em pewien, �e jego nieco futurystyczny kszta�t dzi�ki wyklepanej karoserii po
samochodzie rajdowym, d�ugo�� 5 metr�w, szeroki rozstaw k�, reflektory jak
wielkie
owadzie oczy, proste wn�trze ze skomplikowan� skrzyni� bieg�w - to wszystko dla
przeci�tnego u�ytkownika marek samochod�w niemieckich czy korea�skich stawia�o
nas w
jednym rz�dzie z ufoludkami lub w�a�nie cyrkowcami. Pod mask� naszej maszyny
kry� si�
pot�ny silnik rajdowego aston martina. Do stu kilometr�w przyspiesza� w oko�o
osiem
sekund, ale c� z tego, �e mo�e nie tak szybko jak ulubione auta bandzior�w,
skoro nasz
wehiku� gdy si� rozp�dzi�, dopiero �apa� �drugi oddech� - silnik pracowa� l�ej,
a pod stop� na
pedale gazu czu�o si� moc smoka. W tej maszynie nie istnia�y po�lizgi, znoszenie
boczne na
zakr�cie. Auto trzyma�o si� drogi jakby jecha�o po szynach.
Pawe� zrozumia�, o czym m�wi�. Z tylnego siedzenia zabra� ma�y plecak i wysiad�.
- Pilnowa� ko�cio�a czy cyrku? - upewnia� si�.
- Pilnuj lampy, o kt�r� �ma ma sparzy� skrzyde�ka - powiedzia�em.
Wykorzystuj�c zjazd na poln� drog� zawr�ci�em do O., do muzeum, by tam
skonsultowa� si� z miejscowymi kustoszami i z bliska obejrze� wskaz�wk�.
***
Poprawi�em plecak, obejrza�em si� za odje�d�aj�cym szefem i ruszy�em do wsi.
Min��em kilka gospodarstw ulokowanych wzd�u� drogi. W kilku zagrodach widzia�em
zadbane trawniki, kwietniki, wystawki starych maszyn rolniczych,
zakonserwowanych i
pomalowanych. Wkr�tce dotar�em do krzy��wki. Wyblak�a reklama zach�ca�a do
wizyty w
restauracji i hotelu �Rancho�. Na razie zrezygnowa�em z wizyty w tym przybytku.
Obok
groty ze wsp�czesn� figur� Matki Boskiej wspi��em si� po schodach na wzg�rze,
na kt�rym
wznosi� si� gmach miejscowego ko�cio�a. Wok� budowli znajdowa� si� cmentarz, a
teren
�wi�tyni by� otoczony murem wysokim na p�tora metra. Stan��em przed wej�ciem.
Obok
drzwi zobaczy�em krzy� z postaci� Jezusa Chrystusa. Przyjrza�em si� jego piersi.
- To Rosjanie strzelali - us�ysza�em za sob� dziewcz�cy g�osik.
Obejrza�em si�. Przede mn� sta�a para uczni�w gimnazjum. Ona by�a blondynk�, z
dwoma warkoczami, z wielkimi okularami, niebieskimi oczami, noskiem jak kartofel
- lekko
zadartym. By�a ubrana w niebiesk� sukienk� z bia�ymi falbankami, a pod pach�
trzyma�a
sk�rzan� teczk�, kt�ra zawsze kojarzy�a mi si� z moim wujem kolejarzem. Ch�opak
mia�
jasne d�ugie, proste w�osy si�gaj�ce mu r�wn� lini� za ucho, co upodobnia�o go
do
Kopernika. Rysy twarzy mia� podobne do towarzyszki, wi�c domy�la�em si�, �e mam
przed
sob� rodze�stwo.
- To Niunia - ch�opak przedstawi� mi dziewczynk� - moja siostra, a ksywa
pochodzi
od zdrobnienia El�unia, czyli El�bieta. Ja mam na imi� Rysiek.
U�cisn��em podan� r�k�.
- Pan jest z cyrku? - zapyta�a Niunia.
- Nie - odpowiedzia�em z u�miechem.
- To pewnie z policji? - dopytywa� si� Rysiek.
- Czemu uwa�acie, �e ka�dy turysta w waszej wsi musi by� cyrkowcem albo
policjantem? - udawa�em zdziwionego.
Niedobrze wr�y�o to mojej pracy, skoro nawet dzieci we wsi wiedzia�y, �e co� tu
si�
dzieje niedobrego.
-Pan jecha� takim dziwacznym samochodem? - pyta�a Niunia. - Widzieli�my w
Lutrach - doda�a.
- Jaki� cz�owiek mnie podwi�z� - k�ama�em.
- A czemu tak pana interesuje ko�ci�? - wypytywa� Rysiek.
- Chyba ka�dego odwiedzaj�cego wasz� wie� interesuje ta budowla - odpar�em. -
Mo�e oprowadzicie mnie?
- Jak pan poczeka, to przynios� klucze - powiedzia� Rysiek, nim pobieg� �cie�k�
w d�
wzg�rza.
- Nasz tata jest organist� - wyja�ni�a Niunia.
Pokiwa�em g�ow� na znak uznania.
- Jacy� cyrkowcy kr�c� si� tu po okolicy? - pr�bowa�em dowiedzie� si� od
dziewczynki czego� ciekawego.
- Noo... - przytakn�a. - A wie pan, jacy oni fajni? - wyra�nie o�ywi�a si�. -
Pan
Ludwik wszystko pokazuje dzieciom i nawet pozwala bawi� si� ze swoj� ma�p�...
- Zaraz, spokojnie - przerwa�em dziewczynie. - Kim jest pan Ludwik?
- To dyrektor. S� jeszcze dwaj klowni, bardzo zabawni, jest czarodziej i Kosa.
- A Kosa to kto?
- M�wi� na niego te� Wayne, bo chodzi tak jak ten s�awny aktor z western�w, ale
ja
tego kowboja nigdy nie widzia�am. W ka�dym razie Kosa to naprawd� Kosi�ski, ale
jego
pseudonim pochodzi st�d, �e zakosi� par� rzeczy; podobno nawet siedzia� w
wi�zieniu za te
kradzie�e. Ale nie wygl�da na z�odzieja. Przyja�ni si� z czarodziejem...
- Prestidigitatorem albo pro�ciej sztukmistrzem - wtr�ci�em.
Niunia spojrza�a na mnie zaskoczona.
- Policjantem to pan nie jest... Takie s�owo pan wymy�li�, to presti... gi...
traktor... -
powiedzia�a kr�c�c g�ow�. - To ten Kosa przyja�ni si� z tym... magikiem. Kosa to
taka z�ota
r�czka, nawet samochody ludziom we wsi naprawia� i to tak za par� jajek, mleko.
Ludzie
m�wi�, �e fajny, tylko ma straszn� twarz, tak� ca�� w bliznach i z kropkami ko�o
oczu.
Zapami�ta�em, �e trzeba sprawdzi� przesz�o�� tego Kosy i dobrze by by�o zajrze�
do
kartoteki tego sztukmistrza. Nadbieg� Rysiek nios�c wielki, d�ugi na trzydzie�ci
centymetr�w
klucz.
- Ten sam, od pocz�tku istnienia ko�cio�a - wyja�ni� z u�miechem.
Weszli�my do kruchty pod wie��. Z lewej by�a granitowa chrzcielnica, z prawej
w�skie drzwi prowadz�ce na wy�sze kondygnacje wie�y. Rysiek otworzy� jedno
skrzyd�o
kraty zamykaj�cej wej�cie do ko�cio�a.
- Wie pan, �e to jedyny ko�ci� w Polsce pod wezwaniem �wi�tego Jodoka? -
powiedzia� m�j m�odociany przewodnik.
- Nie - przyzna�em. - To barokowy o�tarz, a co si� sta�o z tym z okresu budowy
ko�cio�a?
- Podobno cz�� zagin�a, a cz�� jest w muzeum w O. - odpar� Rysiek. - O to
samo
pytali ci cyrkowcy, jak ich oprowadza�em.
- Wszyscy? - zaciekawi�em si�.
- Tak, nie pami�tam, kto pyta� - Rysiek pr�bowa� sobie co� przypomnie�.
- Wszystko pl�czesz - odezwa�a si� Niunia. - Sam im to powiedzia�e�, a oni tylko
dziwili si�, jak m�g� o�tarz zagin��.
Ogl�da�em wyposa�enie ko�cio�a, pi�kn� rokokow� ambon�, urocz� drog� krzy�ow�,
potem weszli�my na ch�r, m�odzie� pokaza�a mi nawet g�rne pomieszczenie w wie�y,
do
kt�rego sz�o si� w�skim na ledwie p� metra korytarzem ukrytym w murze wie�y.
Niezbyt
uwa�nie s�ucha�em opowie�ci moich przewodnik�w skupiony na tym, �e cyrkowcy tak
interesowali si� przesz�o�ci� o�tarza.
Wyszli�my na zewn�trz i wr�czy�em dzieciakom par� groszy na s�odycze. Niunia
troch� si� krygowa�a, ale wida� by�o, �e Rysiek od czas do czasu dorabia� sobie
w ten spos�b
i pieni�dze wzi��.
- P�no ju� - mrukn��em zerkaj�c na zegarek. By�o ju� popo�udnie. - W tym
�Rancho�
mo�na dobrze zje�� i przespa� si�?
- Niech pan lepiej jedzie do Reszla - powiedzia�a Niunia, a w jej oczach
ujrza�em
strach.
- Niekt�rzy tam zasypiaj� snem wiecznym - doda� Rysiek. -To wszystko prowadzi
Grabarowa, wdowa po grabarzu, co si� na so�nie w polu powiesi�. M�wi�, �e to
czarownica,
z�e uroki rzuca, zielara.
- Gdzie� indziej mo�na zje�� i przenocowa�?
- W Reszlu - uparcie powtarza�a Niunia.
- No, to spr�buj� w �Rancho� - odpar�em ze �miechem.
Dzieciaki jeszcze d�ugo sta�y na drodze, a ja maszerowa�em alej� w�r�d topoli do
opuszczonego dworku. Po kilku schodach doszed�em do drzwi mi�dzy dwiema
kolumnami.
Nacisn��em klamk�, by�o otwarte. Ze �rodka dobieg� mnie przykry, kr�c�cy w nosie
zapach
st�chlizny. Odgarn��em kotar� przegradzaj�c� drog� do sieni. Panowa� tu p�mrok.
Zza drzwi
po prawej stronie z napisem: �Restauracja� dobiega� cichy odg�os muzyki. Na
wprost by�y
schody prowadz�ce na pi�tro, a po lewej w futrynie wstawiono solidne drzwi
dwiema
judaszem. Przypuszcza�em, �e za nimi by�o mieszkanie w�a�cicielki lokalu.
Skierowa�em si�
w prawo. Przeszklone skrzyd�o skrzypn�o. Wszed�em do typowej restauracji z
kilkoma
stolikami, wygodnymi krzes�ami, d�ugim barem z pod�wietlanymi reklamami,
przebranym
zestawem alkoholi na wystawie. Za barem siedzia�a barmanka, brunetka zaczytana w
jakim�
romansidle. S�ysz�c moje kroki podnios�a wzrok. Zajrza�em wprost w czarne jak
w�giel oczy
wprawione w cudownie orientaln� opraw� z ciemnych brwi, g�stej firany rz�s,
drobnego,
lekko zakrzywionego nosa, pe�nych warg i ciemnych lok�w niesfornie kr�c�cych si�
po
�adnej, regularnej twarzy. Sta�em oszo�omiony tym widokiem. Mog�a mie� najwy�ej
dwadzie�cia pi�� lat, ale by�o w niej co�, co dodawa�o wieku i jednocze�nie
urody; czu�em,
jakbym mia� kontakt z bardzo m�dr� i do�wiadczon� kobiet�.
- S�ucham pana - powiedzia�a.
Milcza�em szukaj�c odpowiednich s��w, a mo�e k�amstw.
- Jestem taka brzydka? - zapyta�a zalotnie.
- Nie, wprost przeciwnie, tylko m�wiono mi, �e tu w�a�cicielk� jest jaka�... -
zawaha�em si�.
- Wiem, to moja mama - brunetka smutno pokiwa�a g�ow�. - Pan chce je��, pi�,
spa�?
- Wszystko na raz.
- Sk�d si� pan tu wzi��?
- Mam wymieni� wszystkie miejscowo�ci, kt�re przejecha�em?
- Awanturnik? Mo�e cyrkowiec?
- Czy w tej okolicy ka�dy dziwak jest od razu cyrkowcem?
- Pan by si� nadawa� do cyrku.
- Czemu?
- Byli tu ci cyrkowcy, pili tam w k�cie. Oni, jak i pan mieli co� takiego
dziwnego w
oczach... Pan ma ryzykowne zaj�cie?
- Nie, wi�kszo�� czasu sp�dzam w bibliotekach lub przy komputerze.
Tak gaw�dzili�my, gdy brunetka zaprowadzi�a mnie do pokoju na pi�trze. Op�at�
wzi�a z g�ry, �bo r�ni ju� tu bywali� i powiedzia�a, na kt�r� przygotuje
kolacj�.
Pok�j mia�em bardzo du�y, z podw�jnym ma��e�skim �o�em, wielk� szaf�, biurkiem
pod oknem, z widokiem na alej� prowadz�c� do dworku i drzwiami do �azienki ze
staromodn� wann� i mosi�nymi kurkami do wody.
Usiad�em przy biurku i odruchowo otworzy�em g�rn� szuflad�, pod blatem.
Struchla�em. W �rodku by�a �ma przybita szpilk� do dna szuflady.
***
W O. zajecha�em pod zamek, w kt�rym znajdowa�a si� siedziba muzeum. Wierzy�em,
�e do wieczora uda mi si� do��czy� do Paw�a. Moja ministerialna legitymacja
sprawi�a, �e
wszyscy w muzeum byli niezwykle us�u�ni. Kustosz odpowiedzialna za sztuk�
�redniowieczn� zaprowadzi�a mnie do swojego gabinetu. Usiedli�my w g��bokich
fotelach, a
kobieta wypisa�a mi zezwolenie na wej�cie do magazyn�w muzealnych i
udost�pnienie do
ogl�dzin na miejscu interesuj�cych mnie zabytk�w.
- Co si� sta�o, �e s�awnego Pana Samochodzika interesuj� te starocie? - dziwi�a
si�.
- Kto� za bardzo interesuje si� tym zabytkiem, a zw�aszcza jego zaginion�
cz�ci� -
wyja�nia�em odbieraj�c dokumenty.
Potem przejecha�em si� do magazyn�w muzealnych. Tam pracownik zaprowadzi�
mnie do klimatyzowanych pomieszcze� i pokaza� obiekty.
- To to - rzek�, nim odszed� na odleg�o�� kilku metr�w, by zapewni� mi swobod�,
a
jednocze�nie obserwowa� moje ruchy.
Z kieszonki marynarki wyj��em lup� i rozpocz��em ogl�dziny, jednocze�nie
przypominaj�c sobie wcze�niejsz� rozmow� z pani� kustosz.
- Co mo�e mi pani powiedzie� na temat o�tarza z ko�cio�a w S�topach-Samulewie? -
pyta�em.
- Starego czy nowego?
- Starego.
- Literatura dotycz�ca tego zabytku jest bardzo uboga - pani kustosz rozsiad�a
si�
wygodnie i odpowiada�a na moje pytania, od czasu do czasu ss�c ko�c�wk� o��wka.
- W
1875 roku niemiecki konserwator zabytk�w w kr�tkiej analizie wskazywa� jako
autora o�tarza
ucznia Wolgemutha lub D�rera, cz�owieka, kt�ry przebywa� na dworze biskupa
warmi�skiego �ukasza Watzenrodego. Podobnym tropem szli nast�pni autorzy
zajmuj�cy si�
tym obiektem. Tylko jeden z nich wskazywa� dodatkowo pochodzenie artysty z
Nadrenii lub
Frankonii. O�tarz by� poliptykiem. W cz�ci �rodkowej, drewnianej skrzyni,
ustawiono trzy
figury: Madonny, �wi�tego Jodoka i �wi�tej Katarzyny, podobno obficie zdobione
z�ot�
polichromi� - kustosz wyj�a z p�ki tom pisma historycznego z artyku�em
Ludomiry
Brzozowskiej, gdzie odtworzono na rysunku pierwotny wygl�d o�tarza. - Do tego
do��czono
dwie pary ruchomych skrzyde�. Otwarty o�tarz ukazywa� wi�c trzy figury i cztery
sceny z
�ycia �wi�tego Jodoka: Modlitw�, Cud u �r�d�a, Nakarmienie ubogich, Uzdrowienie
niewidomej. Zamykanie par drzwi powodowa�o prezentacj� scen pasyjnych. Pod
koniec XVII
wieku zmieniono wystr�j ko�cio�a, zdj�to skrzyd�a, kt�re powieszono na �cianie,
a losy
gotyckiej skrzyni i figur nie s� znane. Mo�e zniszcza�y gdzie� w zakamarku?
- Podobno na jednym z malowide� by� ukazany fundator o�tarza?
- To ciekawa teoria. Na fragmencie z �Cudem u �r�d�a� jest posta� konnego
rycerza z
zamaskowan� twarz�.
- Na jego ubraniu jest jaki� napis?
- Tak, ale nie wszystko zobaczy pan nieuzbrojonym okiem. Normalnie wida�
fragment
napisu: �...AN LEIDEN ... FRO...�. Podejrzewamy, �e autor m�g� by� niepi�mienny,
pope�ni�
b��d przy kopiowaniu zleconego napisu, ale badania w podczerwieni wskazuj�, �e
pod farb�
na p�aszczu je�d�ca ukrywa si� zamalowany krzy� i napis.
- Jaki? - powsta�em zniecierpliwiony.
- Spokojnie, panie Tomaszu... - pani kustosz u�miechn�a si� zadowolona z efektu
swych s��w. - Po pierwsze, widoczne litery na obramowaniu p�aszcza rycerza nie
tworz�
sensownego zdania. Jednak przed nowoczesn� technik� nikt prawdy nie ukryje. Pod
spodem
s� �lady dziwnej sentencji: �Albo� i lew czo�a nie poddaje magowi?�. Dziwne,
prawda? Na
�redniowiecznym o�tarzu s�owo �magus�, co oznacza�o bardziej...
- Czarodzieja we wschodnim, arabskim znaczeniu - podpowiedzia�em.
- Tak. Najciekawsze jednak czeka pana dalej. Napis uwieczniony na lam�wce kapy
konia, w j�zyku arabskim g�osi: �Pod��aj za Jodokiem, by znale�� drzewo
naj�wi�tsze, nasz
skarb najwi�kszy�. I co pan na to?
- I co ja na to? - powt�rzy�em na g�os, a� obejrza� si� na mnie pracownik
magazynu. -
Musz� zapami�ta� t� twarz, te dziwne, zmru�one oczy bezimiennego je�d�ca
nosz�cego tyle
tajemnic na sobie.
ROZDZIA� DRUGI
�MA W SZUFLADZIE � WSPINACZKA NA WIE�� KO�CIELN� � NOC NA
CMENTARZU � IDZIEMY RATOWA� PAW�A � CZY ROKSANA TO
CZAROWNICA? � MOTOCYKL Z WYMALOWAN� �M�
Nie jestem boja�liwy, ale widok �my przybitej szpilk� do dna szuflady troch�
mnie
przestraszy�, tym bardziej �e przecie� mieli�my pom�c w uj�ciu w�amywacza o
pseudonimie
�ma. Szybko zamkn��em szuflad� i usiad�em na krze�le. Rozgl�da�em si� po pokoju,
by
wreszcie na szafce przy ��ku zobaczy� broszur� ksi�dza J�zefa Leonowicza
�Parafia S�topy
i Unikowo�. Rzuci�em si� na ��ko i szybko j� przejrza�em.
Wie� S�topy-Samulewo by�a dawniej nazywana Bischdorfem - biskupi� wsi�, bo w
1577 roku sta�a si� w�asno�ci� kapitu�y warmi�skiej. Za�o�yli j� 2 lutego 1337
roku prepozyt
kapitu�y warmi�skiej Jan z Nysy i w�jt krajowy Henryk Luter. Zasad�c� by� Prus z
pochodzenia o nazwisku Santop. W 1343 roku biskup warmi�ski Herman z Pragi
przeznaczy�
dochody z tej wsi na rzecz katedry fromborskiej i zapis ten obowi�zywa� a� do
pierwszego
rozbioru Polski w 1772 roku. Budow� ko�cio�a rozpocz�to w latach
siedemdziesi�tych XIV
wieku. W 1382 roku proboszczem by� tutaj kr�tko Henryk Vogelsang, kt�ry w 1386
roku
zrezygnowa� z probostwa w S�topach na rzecz Barczewa. P�niej, w latach 1401-
1415, by�
biskupem warmi�skim. Po bitwie pod Grunwaldem ten�e biskup z�o�y� ho�d
W�adys�awowi
Jagielle, za co zosta� przez wielkiego mistrza uznany za zdrajc� (Warmia by�a
lennem
Zakonu) i musia� ukrywa� si� w Niemczech, a po powrocie na Warmi� zosta�
najprawdopodobniej otruty.
Dalej czyta�em o dw�ch dzwonach. Jeden z nich nazywa si� Eugeniusz, na cze��
dawnego proboszcza - Eugeniusza Bukowskiego. Drugi dzwon zawdzi�cza imi�
patronowi
ko�cio�a - �wi�temu Jodokowi. Z ogromn� ciekawo�ci� ch�on��em informacje o
nieznanym
mi wcze�niej �wi�tym. �wi�ty Jodok �y� w VII wieku w Normandii, a jego �yciorys
jest
znany z dw�ch odpis�w z X i XI wieku. Jodok by� synem Juthuela, w�adcy ksi�stwa
breto�skiego. Razem z bratem mia� zapewniony udzia� we w�adzy, ale zrezygnowa� z
�ycia na
dworze na rzecz s�u�by Bogu. Najpierw po przyj�ciu �wi�ce� pozosta� na dworze,
ale po
siedmiu latach pow�drowa� do pustelni. Przypisywane mu s� cuda uzdrowienia
niewidomej
dziewczynki oraz sprowadzenia czterech �odzi wype�nionych �ywno�ci�. Po tym jak
uderzy�
lask� o ska�� trysn�� strumie�, a woda uratowa�a �ycie konaj�cego ksi�cia
Haymona von
Ponthieu. By� patronem pielgrzym�w, niewidomych, chorych, przytu�k�w, szpitali,
mi�o�ci
ma��e�skiej oraz p�odno�ci, opiekunem piekarzy i �eglarzy. Chroni� od zarazy,
po�aru, burzy,
gradobicia, sztorm�w i wypadk�w na morzu. Jego kult rozwija� si� szczeg�lnie w
p�nocnej
Francji, Nadrenii, Bawarii i Szwabii, a w Polsce na Pomorzu i �l�sku. Mo�e to za
spraw�
osadnik�w, kt�rzy bali si� kl�sk �ywio�owych, Jodok - uniwersalny patron
strzeg�cy we
wszystkich okoliczno�ciach - zosta� w S�topach?
Wyposa�enie ko�cio�a: ambona i o�tarz, pochodz� z XVIII wieku. W o�tarzu g��wnym
na czas Wielkanocy obraz �wi�tego Jodoka w�druje do g�ry ods�aniaj�c Gr�b
Pa�ski. Jego
stare wn�trze wymaga renowacji. Z tego samego okresu co rokokowa ambona pochodz�
miniaturki na �cianach. Wn�trze o�wietlaj� witra�e. Jeszcze przed potopem
szwedzkim w
S�topach rozpocz�to budow� pa�acu biskupiego. Budow� na czas wojny wstrzymano,
ale
zaraz po niej prace ruszy�y jeszcze szybciej. Powsta�y te� wtedy wspania�e
ogrody.
P�le�a�em i wstaj�c z przyjemno�ci� wyci�gn��em ramiona. Niezauwa�enie za
oknem zakrad� si� mrok. Spojrza�em na zegarek - by�a osiemnasta - czas, by zej��
na kolacj�.
Brunetka czeka�a. Jeden ze sto��w by� zastawiony, a dziewczyna donios�a mi
dzbanek
z herbat� i sma�on� kie�bas� w cebulce.
- Smacznego - �yczy�a mi pochylaj�c si� i stawiaj�c przede mn� talerz z jad�em.
Od
jej w�os�w bi�a przedziwna wo� s�odyczy, �wie�ego wiatru z p�l i Orientu. Przez
chwil�
trwa�em w lekkim odurzeniu.
- Jak ma pani na imi�? - zapyta�em odchodz�c� dziewczyn�.
- Roksana - odpowiedzia�a. - Nudzi si� pan i szuka towarzyszki na wiecz�r? -
by�a
zadziorna.
- Nie - odpar�em speszony. - Czy proboszcz mieszka tutaj na plebanii?
- Raz tu, raz w Unikowie - rozmawia�a ze mn� stoj�c za barem.
- Czy to przyjazny cz�owiek?
- Jak to ksi�dz - Roksana wzruszy�a ramionami.
- Chodzi mi o to, czy pozwoli�by mi wej�� na wie��? Troch� fotografuj�, a z
takiej
wysoko�ci mia�bym dobry widok.
- Niech pan spr�buje.
Jej ton g�osu, kt�ry zmieni� si� po tym, jak j� zapyta�em o imi�, odstr�cza�
mnie od
dalszej konwersacji i jad�em w milczeniu. Ona przygl�da�a mi si� z ciekawo�ci�.
Dopiero
teraz uderzy�o mnie, �e w tym lokalu nie by�o s�ycha� muzyki. Panowa�a absolutna
cisza,
tylko wiatr za oknem poj�kiwa�.
- Dzi�kuj�. Teraz przejd� si� do proboszcza - powiedzia�em wstaj�c.
U�miechn��em si�, ale ona patrzy�a na mnie tymi swymi czarnymi oczami, z kt�rych
nie mog�em niczego wyczyta�. Wszed�em jeszcze do pokoju i przezornie u�o�y�em
kawa�ek
czarnej nitki w progu. Nie ogl�daj�c si� za siebie wyszed�em na szos�. Potem
skr�ci�em w
prawo pod ko�ci� i wspi��em si� do plebanii. Gospodyni poinformowa�a mnie, �e
proboszcz
pojecha� z pos�ug� i ju� pewnie dzi� nie wr�ci. Zapyta�em wi�c, gdzie mieszka
organista, bo z
nim postanowi�em si� dogada� w sprawie zwiedzania ko�cio�a.
Musia�em zej�� do mostu na potoku i przej�� do zabudowa� wiejskich. Odszuka�em
niewielki otynkowany na ��to domek. Szybko rozpozna�em, o kt�ry chodzi, bo na
�awce
siedzia� Rysiek.
- I co, zatrzyma� si� pan u czarownic? - przywita� mnie pytaniem.
- Tak. Jest tw�j tata?
- Jest - Rysiek otworzy� drzwi i zawo�a� w g��b sieni: - Tata!
Po chwili wyszed� do mnie m�czyzna po czterdziestce wygl�daj�cy jak wierna
kopia
Rysia, tyle �e mia� w�sy.
- Niech b�dzie pochwalony - przywita� mnie.
- Na wieki wiek�w - grzecznie odpowiedzia�em.
- To pan z moim ch�opakiem zwiedza� ko�ci�?
- Tak i, widzi pan, chcia�bym tam zajrze� jeszcze raz.
- Teraz?
- Tak - wymownie si�gn��em do kieszeni.
- Nie o to chodzi - organista obejrza� si� na dom. - Remont robi�, musz�
fachowc�w
pilnowa�...
- To ja p�jd� - zg�osi� si� Rysiek.
- Lekcje odrobi�e�? - upewni� si� ojciec.
- Tak, prawie nic nam nie zadaj� - odpowiedzia� Rysiek.
Ch�opak poszed� po klucz i latark�. Ja swoje �r�d�o o�wietlenia mia�em ze sob�,
tak na
wszelki wypadek. Wspi�li�my si� na wzg�rze, Weszli�my do ko�cio�a i zamkn�li�my
drzwi
od �rodka.
- Od czego zaczniemy? - zapyta� Rysiek.
- Od wie�y - zadecydowa�em.
Drugi raz tego dnia wchodzi�em po w�skich ceglanych schodkach do pomieszczenia
nad krucht�.
- Dawniej tu by�a sala katechetyczna, a teraz... - ch�opak powi�d� r�k� wok�,
wskazuj�c na he�my stra�ackie, toporki - sk�adzik, bo nasi stra�acy tu
odpoczywali po
wielkanocnej warcie przy Grobie Pa�skim.
Pobie�nie rozejrza�em si� po pomieszczeniu.
- Tam? - wskaza�em na klap� w suficie.
- Tam jest brudno... - Rysiek pr�bowa� odwie�� mnie od zamiaru wspinaczki.
- Co wida� z samej g�ry? - Nawet Reszel...
Nam�wi�em ch�opca, by przystawi� drabin� i �eby�my weszli wy�ej. Gdy stan��em na
najwy�szym szczeblu drabiny, dech mi zapar�o na widok pl�taniny grubych bali
tworz�cych
szkielet wie�y.
- Bez u�ycia gwo�dzi i tyle wytrzyma�o - Rysiek z dum� klepa� drewno - od
�redniowiecza...
- Tak - kiwa�em g�ow� wchodz�c wy�ej.
St�pa�em po skrzypi�cych stopniach, cienkich, uginaj�cych si� przy ka�dym kroku.
Wysoko s�ycha� by�o trzepot skrzyde�, drobne kroki jakich� zwierz�t. Rysiek
przy�wieca� mi i
ostro�nie szed� moim �ladem.
- Tu wida� wi�b� stropu ko�cio�a - po�wieci� w mrok.
- Kto� tam chodzi�?
- Strach - Rysiek potrz�sn�� g�ow�. - Nikt tam nie wchodzi� od wiek�w. Strop w
ko�ciele wygl�da nie�le, dziury w dach�wce �ata si� z zewn�trz. Te deski nie
utrzyma�yby
chyba �adnego cz�owieka.
- Tam co� stoi - powiedzia�em �wiec�c swoj� silniejsz� latark�.
- Jakie� szparga�y ze starej plebanii, stare, po�amane meble. Te katarzynki, co
tu
by�y...
- Jakie katarzynki? - zdziwi�em si�.
- Przed wojn� tam gdzie teraz jest plac przed grot� sta� ma�y domek zajmowany
przez
siostry, podobno uczy�y w szkole, pomaga�y rolnikom. Zim� 1945 roku albo
uciek�y, albo je
wymordowano. M�j dziadek, kt�ry tu przyjecha� z Kurpi, pami�ta, �e ten ich dom
by�
wyszabrowany, gdzie� w ko�ciele znalaz� jeszcze jakie� stare ksi�gi, ale potem
je sprzeda�.
Czu�em, �e teraz ocieram si� o przygod�, o jak�� tajemnic�. Weszli�my na sam�
g�r�,
rozejrza�em si� dooko�a i zeszli�my do dawnej salki katechetycznej.
- Chyba to by� z�y pomys� z tym nocnym zwiedzaniem - mrukn��em. - Jutro tu
wr�cimy?
- Rano?
- Nie masz szko�y? - przypomnia�em ch�opakowi.
- Po obiedzie? Zaczeka pan?
- Zaczekam - obieca�em.
Postanowi�em sp�dzi� noc na pilnowaniu ko�cio�a, rano m�g�by mnie zast�pi� szef,
a
po po�udniu razem obejrzeliby�my �wi�tyni�. Gdy wraca�em do �Rancho� po ciep�e
ubranie,
termos z czym� gor�cym do picia, zadzwoni�em do szefa. Odebra� i powiedzia�, �e
czeka na
mnie w hotelu.
Zasta�em go przy posi�ku.
- Przyci�gam pani klient�w - u�miechn��em si� do Roksany.
- Ciesz� si� - odpowiedzia�a grzecznie.
Pan Tomasz siedzia� jak kr�l, zadowolony z tak fachowej i uroczej obs�ugi.
Dosiad�em
si� do niego i zrelacjonowa�em dotychczasowe poczynania.
- Cyrk widzia�e�? - zapyta� szeptem.
- Nie. Dzi� w nocy popilnuj� terenu, a rano obejrzymy ptaszki.
- Nie, wola�bym, �eby� im si� nie pokazywa�, by� mo�e trzeba b�dzie uruchomi�
plan
�B�.
- Jaki?
- Zobaczysz.
Teraz pan Tomasz opowiedzia� mi, czego dowiedzia� si� w muzeum.
- To wiemy, czego szuka� - ucieszy�em si�.
- Ju� rozszyfrowa�e� s�owa tajemnicy?
- Nie, ale zawsze mo�na co� dopasowa�...
Szef u�miechn�� si� pob�a�liwie. Po kolacji odprowadzi�em Pana Samochodzika do
pokoju i wr�ci�em do swojego. Nim otworzy�em drzwi, sprawdzi�em nitk�. Tak jak
przypuszcza�em - znikn�a. Znalaz�em j� na dywanie. Kolejne niespodzianki
czeka�y na mnie
na biurku. Sta� tam termos, kilka kanapek w lnianym woreczku i jeden baton
czekoladowy o
nazwie �Pawe�ek�. Na woreczku by� wyszyty monogram R.G., co pewnie oznacza�o
Roksana
Grabar. Zajrza�em do szuflady. �ma tkwi�a na swoim miejscu. Zabra�em ubranie,
latark�,
prowiant, koc i zszed�em do baru. Roksana czyta�a tym razem wiersze.
- Dzi�kuj� - u�miechn��em si� do niej i pos�a�em ca�usa.
- Na zdrowie - odpowiedzia�a.
Korzystaj�c z cienia otaczaj�cego dworek przeszed�em na jego ty�y, potem k�adk�
przez potok, obszed�em wie� i od strony p�l zakrad�em si� do ko�cio�a. Znalaz�em
sobie
ustronne miejsce w k�cie, mi�dzy murem a pniem grubego drzewa, z widokiem na ty�
i boki
ko�cio�a. Zak�ada�em, �e w�amywacz b�dzie omija� obficie o�wietlone wej�cie.
Okry�em si�
kocem robi�c z niego male�ki namiot. Zostawi�em tylko niewielki otw�r, przez
kt�ry
widzia�em teren. Popija�em gor�c� kaw�, zagryza�em j� kanapkami i czeka�em, sam
nie wiem
na co. Oko�o p�nocy zacz�� si�pi� deszcz. Przemoczy� mnie do pierwszej. O
drugiej oczy
zacz�y mi si� klei�. Mo�e nawet przysn��em. O trzeciej zm�czony wpatrywa�em si�
tylko we
wskaz�wki zegarka, staraj�c si� wzrokiem pop�dza� czas, by ta trudna, zimna noc
czym
pr�dzej si� sko�czy�a. O czwartej zbudzi� mnie dziwny szmer. Podnios�em g�ow�.
Jaki� cie�
przesun�� si� mi�dzy nagrobkami. Wydawa�o mi si�, �e widz� ciemniejsza plam�
ko�o
przypory i bocznego wej�cia do �wi�tyni. Wy�lizn��em si� z koca, niezgrabnie
wsta�em na
zdr�twia�ych nogach. Poprawi�em czarny kaptur bluzy i zacz��em si� skrada�.
Nagle
poczu�em silne uderzenie w plecy. Upad�em, ale zd��y�em si� odwr�ci�, by
zobaczy� szpetn�
twarz jakiego� cz�owieka, a potem dosta�em drugi cios, po kt�rym straci�em
przytomno��.
***
Przypuszcza�em, �e obecno�� Paw�a na cmentarzu w�a�nie tej nocy jest zb�dna. We
wsi szybko si� pewnie rozesz�o, �e w �Rancho� zatrzyma�o si� dw�ch obcych. Wie��
ta
dotar�a do namiotu cyrkowego �Titanica� i mog�a zaniepokoi� w�amywacza. Na jego
miejscu
przyczai�bym si� i obserwowa� nowych ludzi.
Do p�na czyta�em ksi��k� o sztuce �redniowiecznej. Zm�czony zasn��em przy
lekturze. Obudzi�em si�, gdy na dworze si�pi� deszcz. Mia�em nadziej�, �e Pawe�
zrezygnowa� i wr�ci� do hotelu. Wtedy jednak przysz�a mi do g�owy zupe�nie inna
my�l.
- Mo�e w�amywacz uderzy w�a�nie dzi�? - powiedzia�em sam do siebie. - Zwr�ci na
nas uwag� organ�w �cigania. To my jeste�my nowi, a wi�c podejrzani.
Szybko wsta�em, ubra�em si� i wyszed�em z pokoju. Na dole spotka�em Roksan�.
By�a
ju� ubrana w kr�tki p�aszczyk. Czarne w�osy splot�a w niezgrabny kucyk.
- Pan te�? - przywita�a mnie pytaniem.
- Co �te��?! - zdziwi�em si�.
- Chod�my - dziewczyna poci�gn�a mnie za r�k� na zewn�trz.
Sz�a szybko holuj�c mnie.
- Mam przeczucie, �e co� z�ego sta�o si� panu Paw�owi - t�umaczy�a.
- Jest pani czarownic�?
- Moja mama wr�y z kart tarota. Mo�e odziedziczy�am po niej zdolno��
przewidywania?
Szybko dotarli�my pod ko�cielne wzg�rze. Wspinali�my si� �cie�k� do furtki w
murze
od strony wsi. Nagle Roksana przystan�a.
- Czuj� jak�� dziwn� moc - szepn�a. - Czaj� si� tu z�o i zwierz�cy strach...
Nie rozumia�em jej tajemniczych s��w i przyspieszy�em tym bardziej, �e zza muru
dobiega�y mnie jakie� niepokoj�ce odg�osy, szybkie kroki, czyj� st�umiony krzyk.
Wbieg�em
na teren przyko�cielnego cmentarza w sam� por�, by ujrze� tylko dziwne cienie
umykaj�ce
mi�dzy drzewa. Wiedziony instynktem pod��y�em w k�t, w kt�rym sam bym czatowa�
na
z�odzieja. Pawe� le�a� tam bez czucia. Bez s�owa wskaza�em go Roksanie.
Podejrzewa�em, �e
to przebudzenie bardzo b�dzie odpowiada�o mojemu podw�adnemu. Sam ostro�nie
przeszed�em si� po cmentarzu. Bez skutku. Obszed�em �wi�tyni� - nie znalaz�em
�lad�w
w�amania. Gdy znowu natkn��em si� na Roksan� i jeszcze lekko oszo�omionego
Paw�a, od
strony bramy podbieg�o do nas kilku miejscowych m�czyzn. Byli uzbrojeni w
wid�y, grabie,
trzonki do �opat i mieli gro�ne miny.
- Patrzcie, czarownica przyprowadzi�a hieny cmentarne - us�ysza�em z mroku.
- Pewnie jak�� czarn� msz� tu odprawiali - doda� kto� inny.
- Pilnujcie ich, a ja sprawdz�, czy groby s� ca�e - mrukn�� kto�.
- Po co si� bawi�? Zr�bmy im porz�dne lanie, a t� czarn� j�dz� to trzeba
wyp�dzi�...
- Spok�j! - do rozmowy w��czy� si� organista, kt�ry nadszed� z drugiej strony. -
Znam
ich, nic z�ego by nie zrobili.
- Ta czarna...
- Zaraz p�jdzie do domu.
T�umek roze�lonych m�czyzn niech�tnie rozszed� si�.
- Kto� widzia�, jak po cmentarzu kr�c� si� jacy� ludzie i wezwa� s�siad�w -
t�umaczy�
organista. - Musicie mi jednak wyt�umaczy�, o co tu chodzi, bo oni - znacz�c�
wskaza� na
wie� - z ochot� wr�c�.
Uradzili�my, �e p�jdziemy do �Rancho�, gdzie wszystko opowiemy organi�cie. Na
miejscu Roksana zaparzy�a nam kaw� i dosiad�a si� do naszego stolika. Pawe�
spojrza� na ni�
pytaj�co.
- Jestem wpl�tana w t� histori� czy nie? - odpar�a.
Organista spokojnie kiwa� g�ow�, gdy m�wi�em mu o tym, co mnie i Paw�a sprowadza
w te okolice.
- Niesamowite - kr�ci� g�ow� z niedowierzaniem.
- Wiedzia�am, �e ci cyrkowcy to niez�e zi�ka - powiedzia�a Roksana.
- Dobrze, z rana poszukamy tego lwa i maga - oznajmi� organista. - Jak to by�o?
�Albo� i lew czo�a nie poddaje magowi� i �Pod��aj za Jodokiem, by znale�� drzewo
naj�wi�tsze, nasz skarb najwi�kszy�. Ciekawe...
Organista wsta� i po�egna� nas. My te� sk�onili�my si� Roksanie i poszli�my do
swoich pokoj�w. By�em pewien, �e ludzie ze wsi b�d� pilnowa� ko�cio�a, wi�c
mog�em
uspokojony zasn��. Jeszcze przed snem s�ysza�em delikatne pukanie do drzwi
pokoju Paw�a.
- Flirciarz - pomy�la�em u�miechaj�c si� do swoich my�li.
Swoj� drog� czasy si� zmieni�y i teraz m�odzi szybciej nawi�zywali bliskie
znajomo�ci.
***
Na d�wi�k pukania szybko zamkn��em szuflad�. �ma znikn�a!
- Przepraszam... - cicho odezwa�a si� Roksana. - Mam tu co� na ran� g�owy -
pokaza�a
ma�y s�oiczek z brunatn� mas�.
Zauwa�y�a moj� min�, miejsce, w kt�rym sta�em i domy�li�a si�, o co mi chodzi.
- Sprz�tn�am j� - wyja�ni�a. - Poprzednio mieszka� tu taki �mieszny wielbiciel
motyli.
Zbiera� i nak�uwa� je. M�wi�, �e tu jest mikroklimat i s� jakie� dwa rzadkie
gatunki...
Nie wierzy�em w to t�umaczenie tym bardziej, �e nie podoba�o mi si� to w�szenie
w
moim pokoju. Uda�em, �e przyjmuj� to za dobr� monet� i usiad�em na ��ku.
Roksana wesz�a
na nie i kl�kn�a za mn�. Z wpraw� zrobi�a opatrunek, pomi�dzy banda�e na
st�uczeniu z ty�u
g�owy wk�adaj�c gaz� nasi�kni�t� tym dziwnym paskudztwem.
- Co to jest? - zapyta�em.
- Tajemnica mojej mamy - odpowiedzia�a.
- To prawdziwa czarownica.
- Nie, dobrze rozumie ludzkie potrzeby.
- Ty te�? - odwr�ci�em si� do Roksany, by zajrze� jej w oczy.
- Ja... - gwa�townie wsta�a. - Boj� si� czasami tego, co widz� w ludziach.
Poprawi�a ubranie i wysz�a z pokoju.
Mazid�o musia�o by� bardzo dobrym lekarstwem, bo nazajutrz, po pobudce oko�o
jedenastej, czu�em si� wy�mienicie, a gdy maca�em g�ow�, nie znalaz�em nawet
�ladu
opuchlizny. Zdj��em opatrunek i pow�cha�em gaz�. �mierdzia�a okropnie.
Wzi��em prysznic, ostro�nie umy�em w�osy i zszed�em do restauracji. Roksana
poda�a
mi �niadanie ogl�daj�c przy okazji ran�. Zadowolona kiwn�a g�ow�.
- Pana szef niedawno poszed� do organisty - poinformowa�a mnie.
Szybko prze�kn��em posi�ek i wybieg�em za panem Tomaszem. Rzeczywi�cie by� u
organisty, razem siedzieli przed domkiem na �aweczce i wygrzewali si� w
promieniach
wiosennego s�o�ca.
- Jak szanowne zdrowie? - przywita� mnie. - Dobrze si� spa�o? - przebiegle
zmru�y�
oczy.
- Wszystko w porz�dku - odpowiedzia�em.
Pan Tomasz i organista ustalili, �e z inspekcj� w ko�ciele poczekaj� do powrotu
Ry�ka
i Niuni. Mia�em wi�c kilka godzin wolnego. Po�yczy�em od gospodarza lornetk�,
wypyta�em
go o drog� i ruszy�em na przeszpiegi.
Namiot cyrkowy sta� w ma�ej kotlince przy skrzy�owaniu ko�o szko�y, za
przejazdem
kolejowym i wiaduktem na rozebranej linii do Reszla. Namiot otacza� wianuszek
woz�w
cyrkowych, z kilku komin�w wylatywa�y s�abe smugi dymu.
Musia�em siedzie� w krzakach przy torach, ponad sto metr�w od �Titanica�, by
doczeka� si�, a� na schody wozu wyjdzie cz�owiek o szpetnej twarzy i zapali
papierosa.
Zaci�gn�� si� dymem, zakaszla�, a ja przypatrywa�em mu si� przez szk�a. Tak, to
by� ten,
kt�ry uderzy� mnie w g�ow� na cmentarzu. Drugim przest�pc� by� niew�tpliwie �w
tajemniczy sztukmistrz. Mog�em tylko podejrzewa�, �e jest nim elegant, kt�ry
mign�� mi
przez chwil�, nim wszed� do namiotu.
Powoli nudzi�o mnie to czekanie na co� interesuj�cego i s�ysz�c buczenie
lokomotywy
jad�cej przez przejazd zerkn��em w tamt� stron�. Przed szlabanem sta� tylko
jeden pojazd -
sportowy motocykl pomalowany na czarno, z ubranym w czarny sk�rzany kombinezon
kierowc�, z wizerunkiem �my na baku.
ROZDZIA� TRZECI
WRӯBA MAMY ROKSANY � SPRAWDZAMY STRYCH KO�CIO�A � CO
ZNACZ� S�OWA ZAGADKI? � NOCNA ZASADZKA � PO�CIG ZA
MOTOCYKLIST� � WYPADEK NA DRODZE
Widok motocyklisty zmrozi� mi krew w �y�ach. Oznacza�o to, �e �ma wcale nie
kryje
si� i nawet motocykl pomalowa� w taki wz�r. Czym pr�dzej zadzwoni�em z telefonu
kom�rkowego do szefa.
- Panie Tomaszu! - krzycza�em. - Widzia�em go, zaraz b�dzie przeje�d�a� ko�o
domu
organisty! To �ma!
Ramiona szlabanu unios�y si� i motocyklista ruszy� z miejsca. Pojecha� drog� ku
wsi.
- Widzia�em go - powiedzia� po chwili Pan Samochodzik. - Spr�buj� zainteresowa�
nim policj�. Czas, �eby� wraca�, zjemy obiad i ruszamy do ko�cio�a.
Szef roz��czy� si�. Ostro�nie, staraj�c si� nie zdradzi� swojego punktu
obserwacyjnego w krzakach, wr�ci�em do wsi i spotkali�my si� z prze�o�onym przy
krzy��wce poni�ej ko�cio�a, przy mostku.
- Widzia�e�? - pan Tomasz wskaza� na k�p� po��k�ych traw obrastaj�cych szary
kamie�, granit r�wno ociosany na sze�cian.
Zszed�em mi�dzy trawy pod stary klon.
- Tu co� jest napisane, ale litery s� prawie zatarte - zameldowa�em.
- To kamie� ku pami�ci mieszka�c�w wsi zamordowanych przez W�och�w
powracaj�cych w 1812 roku spod Moskwy - wyja�nia� mi szef. - Czyta�em w tej
broszurce,
kt�ra le�a�a w pokoju.
- U pana te�? - zdziwi�em si�.
- Mo�e gospodynie �Rancho� staraj� si� w ten spos�b umili� czas nielicznym
go�ciom? - wzruszy� ramionami.
Wracali�my do gospody. Raz byli�my ch�odzeni porywistym wiatrem, kt�ry p�dzi�
bia�e ob�oki, raz grzani cudownie piek�cym po zimowej przerwie s�o�cem.
Widzia�em, jak
zwierzchnik nadstawia� twarz do s�o�ca mru��c oczy skryte za wielkimi okularami
nadaj�cymi mu wygl�d sowy.
Roksana przygotowa�a skromny, ale pyszny obiad, poda�a nam go obdarzaj�c po
r�wno ka�dego swymi tajemniczymi u�miechami.
- Mog� p�j�� z panami? - zapyta�a, gdy posprz�ta�a ze sto�u.
- Oczywi�cie - Pan Samochodzik zgodzi� si�. - Spotkajmy si� na dole, powiedzmy
za
p� godziny - zaproponowa� zerkaj�c na zegarek. - P�jd� na g�r� zabra� kilka
rzeczy...
Szybko wsta� i wyszed�.
- P�jd� si� przebra� - powiedzia�a Roksana.
- Odprowadz� pani� - zerwa�em si� z krzes�a.
Roksana spojrza�a na mnie, jakby widzia�a mnie pierwszy raz.
- Chod�! - szepn�a kiwaj�c na mnie palcem i s�odko u�miechaj�c si�.
Sz�a pierwsza, otworzy�a drzwi naprzeciw restauracji, odchyli�a ci�k� kotar� i
zaprosi�a mnie do przedpokoju.
- Poczekaj turaj - wskaza�a mi salon z oknami wychodz�cymi na ogr�d.
Pok�j wype�nia�y stare meble, nie tak ci�kie jak gda�skie, ale wygl�daj�ce na
solidne, zdobione oszcz�dnie, najcz�ciej ornamentami ro�linnymi i tradycyjnie,
jak to stare
meble, ��czone bez jednego gwo�dzia. Stan��em przed oknem, czubkiem nosa prawie
dotykaj�c firanki.
- Witam pana! - us�ysza�em za plecami.
Obr�ci�em si� na pi�cie. W drzwiach sta�a elegancka kobieta w wieku oko�o
pi��dziesi�ciu lat. W niczym nie przypomina�a swoich r�wie�nic mieszkaj�cych na
wsi. Mia�a
starannie u�o�one w�osy, nienaganny makija�, nie skrywa�a farbami siwizny.
Ubrana by�a
skromnie, ale schludnie, w sp�dnic�