8771

Szczegóły
Tytuł 8771
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8771 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8771 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8771 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sebastian Miernicki PAN SAMOCHODZIK i� RELIKWIA KRZY�OWCA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA WST�P Po zachodzie s�o�ca piasek pustyni oddawa� ciep�o. Na pustkowiu, pod os�on� lichych ska� sta� male�ki namiot. Pali� si� przed nim ogie�. Wok�, w cieniu le�eli arabscy najemnicy. Samotny rycerz siedzia� zamy�lony, zapatrzony w p�omienie. Pogardliwy u�miech pojawi� si� na jego twarzy, gdy ujrza�, �e najemnicy na d�wi�k kopyt ko�skich podnie�li g�owy, ale zaraz je strwo�eni opu�cili. - Witaj! - rzek� przybysz, je�dziec ubrany na czarno. Zsiad� z konia przy samym ognisku. Szepn�� co� do konia, a zwierz� cofn�o si� o kilka krok�w i czujnie rozgl�da�o si� na boki. - Witaj! - odpar� rycerz. - Przys�a� mnie Starzec z G�r. - Mnie kr�l Amalryk. - Mamy to, na czym wam najbardziej zale�y. - Co chcecie w zamian? - Nasz w�dz proponuje sojusz przeciw Saracenom i przyj�cie przez nas chrztu. - Nie wierz�. Oczy czarnego je�d�ca pozosta�y nieprzeniknione. - Chcesz to zobaczy�? - zapyta� przybysz. - Tak. - Jed� za mn�. Eskort� zostaw tu. Moi ludzie przypilnuj�, by nie sta�a im si� krzywda. Rycerz kopn�� w jeden z najbli�szych t�umok�w. - Przyprowad� konia - rozkaza�. - I nie zapomnij o wodzie! Najemnik skulony ze strachu rzuci� si� wykona� polecenie. Cz�owiek z g�r patrzy� po obozowisku i rycerz przysi�g�by, �e oczy tamtego mru�� si� od u�miechu. Po chwili rycerz dosiad� konia. Jecha� za czarnym je�d�cem. Kilkadziesi�t s��ni od obozowiska ujrza� zaczajon� w ciemno�ciach grupk� ubranych na czarno postaci. By� pewien, �e ci izmailici, zwani te� haszyszystami lub assasynami, w kilka chwil rozszarpaliby jego krwio�erczych najemnik�w. Przed �witem dotarli do podn�a g�r, gdzie rycerzowi za�o�ono opask� na oczy. Jecha� g��bokimi kanionami, a� dotar� do dziwnej fortecy w g�rach. Jego opiekun da� mu je�� i pi�, owoce i zapas wody. - Zaraz spotkasz naszego mistrza - oznajmi� assasyn. Rycerz poprawi� sw�j p�aszcz, pas i miecz, usiad� na �awie i czeka�. Przez okno widzia� g�rzysty krajobraz Libanu, zielone gaje i dalek� pustyni�, a za ni� siwobia�� smug� nieba nad morzem. Nagle drzwi otworzy�y si� i do pomieszczenia go�cia sekty wszed� Starzec z G�r, okryty czarn� szat� z du�ym kapturem. Z r�kaw�w wystawa�y ko�ciste d�onie, a na piersi srebrzy�a si� broda. - Witaj! - rzek� starzec. - Witam ci�, panie! - rycerz pok�oni� si�. - Podobno nam nie wierzysz? - Tak� mam misj�, panie, by wszystko sprawdzi� i rzetelnie zda� relacj� memu panu. - Wiesz, �e mogliby�my twojego pana wys�a� daleko st�d, a nawet jego samego tu przywie��, by mu wszystko przed �mierci� na w�asne oczy pokaza�? - Czy nie nazbyt wiele buty przemawia przez ciebie, panie. Twoi ludzie natchnieni jak�� dziwn� si�� s� zaiste gro�nymi wojownikami, ale to ludzie cienia, nocy, nie jestem pewien, czy daliby rad� w walce w polu. Ty za� proponujesz nam sojusz przeciw Saracenom. Dziesi�tk�w tysi�cy ludzi w zbrojach nie zabij� zatrute sztylety. - Nasz� si�� jest strach. - Dlatego Frankowie i muzu�manie l�kaj� si� was, ale nie my, templariusze. Starzec zdj�� kaptur przed zakonnikiem. Ukaza� straszn�, pokiereszowan� walkami i chorobami twarz, zamglone, bladob��kitne oczy. - Kr�l wys�a� tu templariusza? - zdziwi� si�. - Tak, tylko nam m�g� zaufa�. - Jeste�cie troch� podobni do nas. Zabij� wam mistrza, a wy wybierzecie innego. Wy i my jeste�my jak mr�wki. Muzu�manie i Frankowie s� jak stado owiec, bezbronne bez dobrego pasterza. - Poka� dow�d, panie - poprosi� templariusz. Starzec ods�oni� p�aszcz i pokaza� zawieszon� na szyi sakw�. Wyj�� z niej kawa�ek starego drewna, z wbitym gwo�dziem, �ladem krwi. - Nie jestem pewien, czy jeste� godzien trzyma� to w d�oniach - rzek� templariusz. Czu�, �e to jest to, czego szukali - najwi�ksza relikwia. - Sk�d to macie? - zapyta�. - Znalezione w pieczarze, w starej pustelni, razem z rozpadaj�cymi si� zwojami. By� tam te� starzec, kt�ry twierdzi�, �e prze�y� dwie�cie lat. Gdy zabrali�my mu to, zmar�. Templariusz pokiwa� g�ow�. - Wy�lij, panie, swych emisariuszy do kr�la - powiedzia�. - Przeka�� mu, �e macie t� rzecz najcenniejsz�. Starzec u�miechn�� si�, za�o�y� kaptur, zawi�za� p�aszcz i wyszed�. Do wieczora templariusz i assasyn czekali na wyjazd. Znowu by�a opaska, jazda w ciemno�ciach i powr�t do biwaku pod ska��. Templariusz obudzi� najemnik�w i jeszcze tego dnia stawili si� w komandorii. Potem zakonnik wyjecha� na dw�r kr�la, by czeka� na przyjazd pos��w. Kr�l Amalryk natychmiast przysta� na propozycje pos��w Starca z G�r, przekaza� listy i dary dla ich szejka, prosz�c o jak najszybsze odes�anie rzeczy naj�wi�tszej. Templariusz w um�wionym miejscu spotka� si� ze specjalnie na t� okazj� naj�tymi Genue�czykami. Wyruszyli w po�cig za assasynami. Tym razem templariusz pod tunik� za�o�y� g�st� kolczug�. Genue�czycy mieli �uki i strza�y zatrute specyfikami zakupionymi na targu. Czekali do �witu przy obozowisku assasyn�w i gdy ci szykowali si� do postoju, zaatakowali ich. Najpierw pi��dziesi�ciu W�och�w ostrzela�o ob�z pi�cioma salwami. Potem rzucili si� z mieczami i toporami na sekciarzy. Kilkunastu ludzi z g�r broni�o si� dzielnie. Prze�y� tylko tuzin najemnik�w. Strza�y nie czyni�y szkody skrytob�jcom. Templariusz osobi�cie odci�� g�ow� temu, kt�ry zaprowadzi� go do Starca z G�r. Potem napastnicy zabrali skarby, listy i umkn�li. Rozw�cieczony kr�l oblega� twierdz� templariuszy ��daj�c wydania zakonnika- bandyty, kt�ry doprowadzi� do zerwania uk�ad�w. Nag�a �mier� kr�la przerwa�a burz� gradow� zbieraj�c� si� nad zakonem. Wielki mistrz serdecznie przywita� swego zakonnika. - Masz to? - zapyta�. - Starzec z G�r da� mi to osobi�cie, nim si� rozstali�my - oznajmi� templariusz. - Wy�mienicie, teraz ty b�dziesz str�em naszej relikwii, Stra�nikiem Krwi Chrystusa. ROZDZIA� PIERWSZY WEZWANIE DO KOMENDY G��WNEJ POLICJI � TAJEMNICZY W�AMYWACZ � KIM JEST �MA? � WYJAZD DO STOP-SAMULEWA � KLUCZ DO KO�CIO�A � POK�J W HOTELU �RANCHO� � CZY KA�DY DZIWAK TO CYRKOWIEC? � ZAGADKI O�TARZA �WI�TEGO JODOKA � ZAMASKOWANY KRZY�OWIEC Tegoroczna wiosna rozpocz�a si� ciep�ymi dniami, a mieszka�cy Warszawy ch�on�li te pierwsze promienie ciep�a wymykaj�ce si� spod stalowych chmur. Z chodnik�w znikn�y resztki lodu, brudnobia�e bry�y zamarzni�tego piasku - wspomnienia po �akcji zima�. Szed�em do naszego ministerstwa wprost z antykwariatu, w kt�rym szuka�em ksi��ek ze wspomnieniami uciekinier�w z teren�w by�ych Prus Wschodnich, s�owem przygotowywa�em si� do kolejnej akcji w terenie, gdy spod kurtki dobieg�o mnie dyskretne pikanie dzwonka mojego telefonu kom�rkowego. - Pawe�? - us�ysza�em g�os zwierzchnika. - Tak. - Masz by� za p� godziny w Komendzie G��wnej Policji - w g�osie szefa wyczu�em napi�cie. - Tak jest - odpowiedzia�em. Czekaj�c na tramwaj, wspomina�em te pierwsze dni pracy, gdy trafi�em do samodzielnego referatu Tomasza N.N., zwanego Panem Samochodzikiem, za spraw� dziwnego wehiku�u, kt�rego by� w�a�cicielem. Jako absolwent historii sztuki, by�y �o�nierz wojsk powietrzno-desantowych bytem uznany przez pana Tomasza za idealnego kandydata na jego nast�pc� w walce ze z�odziejami i przemytnikami dzie� sztuki. Oczywi�cie, okaza�o si�, �e do rozwi�zywania zagadek historycznych nie wystarczy si�a mi�ni, chwyty ze wschodnich sztuk walki, gad�ety zainstalowane w naszym samochodzie. Wiele si� zmieni�o przez ten czas, gdy pracowa�em jako podw�adny pana Tomasza w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Wehiku� stracony w wypadku zosta� zast�piony przez Rosynanta, a tego, zu�ytego wieloma przygodami, nowy mechaniczny potw�r. Nie tak szybko przyjdzie mi zast�pi� pana Tomasza, bo raz, �e szef na szcz�cie doskonale si� trzyma�, dwa - wiele musia�em si� od niego nauczy�. R�wnie� tego, jak zaskakiwa� podw�adnych. W Komendzie G��wnej pomocnik dy�urnego w biurze przepustek zaprowadzi� mnie do podziemi, d�ugim, pogr��onym w mroku korytarzem do sali przedzielonej weneckim lustrem. Czeka� tam na mnie pan Tomasz. M�j prze�o�ony, mimo wieku wygl�da� bardzo dobrze. Ostatni pobyt w sanatorium dobrze mu zrobi�. Obok niego sta� gruby policjant, z w�sami i szpakowatymi, zaczesanymi do ty�u w�osami. - Misikiewicz - przedstawi� si� podaj�c mi r�k� na powitanie. Jego wzrok by� skupiony na obrazie za lustrem. I ja tam zerkn��em. Na pod�odze pokrytej linoleum sta�o pi�� s�oik�w. - Pr�bki zapach�w zebranych na miejscu przest�pstw - wyja�ni� Misikiewicz. - Mo�ecie zaczyna� - powiedzia� do mikrofonu. Do pomieszczenia za szyb� wprowadzono psa, wilczura. Jego przewodnik wyda� mu dyspozycje i zwierz� zacz�o w�szy�. Zatrzymywa�o si� przy pr�bkach numer dwa i cztery. Wreszcie niezdecydowany pies usiad� po�rodku, wywiesi� j�zor i czeka� na dyspozycje. Wprowadzono drugiego psa. Jego poszukiwania da�y ten sam efekt. - No w�a�nie - mrukn�� Misikiewicz. - Chod�my na g�r�. Labiryntem korytarzy i schod�w dotarli�my wreszcie do ma�ego pokoju w najg��biej oddalonym od ruchu ulicznego skrzydle. Pok�j Misikiewicza by� zastawiony p�kami z segregatorami. - To sprawy do rozwi�zania, gdyby zabrak�o nam pracy - za�artowa� pan Tomasz. - No! - Misikiewicz z gro�n� min� pogrozi� nam palcem. - Na razie uczciwie dzielimy si� prac� - doda� szef u�miechaj�c si�. Obaj, szef i policjant roze�mieli si�. Ich znajomo�� musia�a trwa� od dawna, bo tylko mi�dzy przyjaci�mi mo�na pozwoli� sobie na tego typu �arty. Misikiewicz wskaza� nam wolne krzes�a. - Od dw�ch lat jeste�my w kropce - opowiada� policjant parz�c nam herbat�. - Dwa lata temu zarejestrowali�my seri� w�ama� i kradzie�y z kapliczek na Pomorzu Zachodnim. Gin�y cenne figury z XVII i XVIII wieku. Z naszego rozeznania wynika, �e nie s� to hity na aukcjach, ale kolekcjonerzy, poszukiwacze rarytas�w p�ac� za nie przyzwoite pieni�dze, nawet kilkana�cie tysi�cy dolar�w. Mieli�my pewne podejrzenia, nawet nasz g��wny podejrzany by� w pobli�u tych kapliczek, ale �wiadkowie zdecydowanie twierdzili, �e w�amywacz wygl�da� inaczej. - Jak? - szybko zapyta�em. - Spokojnie - Misikiewicz podni�s� d�o�. - Sprawa z powodu niewykrycia sprawcy na razie sta�a si� �p�kownikiem�. Zdj�li�my j� z p�ki rok temu. W�amania powt�rzy�y si� na terenie Podbeskidzia. Pies podj�� trop, zaprowadzi� nas w pewne miejsce i zgubi� �lad. Tam pobrali�my pr�bki zapach�w, ale nic poza reakcj� psa tropi�cego nie wskazywa�o na podejrzanego. - Co to by�o za miejsce? - nie wytrzyma�em. - Cyrk - odpowiedzia� Misikiewicz. - Nazywa si� �Titanic�. - Cyrkowiec i w�amywacz? - g�o�no zastanawia� si� szef. - Jaka to wspania�a przykrywka! W�amywaczem mo�e by� dos�ownie ka�dy pracownik, cyrk przenosi si� z miejsca na miejsce... - W�amanie w miejscu postoju cyrku od razu rzuca podejrzenia na przyjezdnych - zwr�ci� uwag� Misikiewicz. - Jest jednak jeszcze jeden problem - w�ama� dokonywano przed przedstawieniem. Pies tropi�cy straci� �lad w namiocie cyrkowym, w t�umie ludzi, na zapleczu kompletnie zgubi� si� w�r�d zapach�w zwierz�t. - Sk�d pochodz� pr�bki zapach�w? - zapyta�em. - Z garderoby artyst�w i wozu z pasz�. - Czyli w gr� mo�e wchodzi� kt�ry� z cyrkowc�w wyst�puj�cych ze zwierz�tami? - domy�la� si� pan Tomasz. - Nie wyci�ga�bym pochopnych wniosk�w, nie chcia�bym niczego sugerowa� tym bardziej, �e mam do pan�w pro�b�. Przy ostatnich s�owach policjant �ciszy� g�os - odruchowo nachylili�my si� do biurka. - Wiemy, �e w�amywacz znowu uderzy - powiedzia� Misikiewicz. - Prawo serii? - dopytywa�em si�. - Popyt, konkretne zam�wienie - odpowiedzia� szef. - Tym razem to ja uzyska�em cenne informacje z pewnego domu antykwarycznego w Berlinie. Miesi�c temu pojawi� si� tam cz�owiek pytaj�cy o figury z kapliczek. Wed�ug mojego informatora, by� to kolekcjoner. Interesowa�y go konkretne zabytki. - Co?! - nie wytrzyma�em z ciekawo�ci. - Tym razem zaginione figury z o�tarza jednego z ko�cio��w na Warmii. Kolekcjoner chcia� zleci� poszukiwania ludziom z antykwariatu, dawa� nawet konkretne wskaz�wki, ale zdecydowanie mu odm�wiono. Tamten wychodz�c mrukn��: �Pozosta� mi tylko �ma�. - ��ma� to pseudonim cz�owieka, kt�ry w Europie Zachodniej sprzedawa� kradzione dzie�a sztuki - Misikiewicz uzupe�ni� s�owa szefa. - I tego �my nie mamy w swoich kartotekach? - zdziwi�em si�. - Nic nie mam do waszych, ale nawet w moich nie ma takiego cz�owieka - powiedzia� policjant. - Ot� dwa dni temu cyrk �Titanic� zatrzyma� si� we wsi, w kt�rej stoi ko�ci�, gdzie by�y figury interesuj�ce kolekcjonera z Berlina. - Panowie obserwuj� ten cyrk? - upewni�em si�. - Jasne, ale ch�opaki w terenie dzia�aj� rutynowo, wczoraj wieczorem cyrkowcy zaprosili ich na herbat�... - Misikiewicz bezradnie roz�o�y� r�ce. - Jakby co, macie moje wsparcie ze stolicy, ale na miejscu musicie by� szybsi od �my. - Musimy znale�� lamp�, kt�ra przyci�gnie tego motylka... - mrukn�� zamy�lony pan Tomasz. *** By� pocz�tek kwietnia. S�o�ce zwabi�o zielone p�ki i m�ode �d�b�a traw. Pierwsze ptaki zabawia�y si� w�r�d jeszcze rzadkich ga��zi krzew�w, gdy jechali�my z Paw�em do niewielkiej wsi S�topy-Samulewo. Za�o�ono j� w XIV wieku niedaleko Reszla. To w S�topach znajdowa� si� jeden z pa�ac�w biskup�w warmi�skich, na pobliskich ��kach hodowano doskona�e konie kupowane przez konnic� Rzeczypospolitej. Pa�ac przez powojenne lata znalaz� si� we w�adaniu Pa�stwowych Gospodarstw Rolnych, kt�re zostawi�y w nim lokator�w niezainteresowanych w�a�ciwym utrzymaniem tego, co do nich nie nale�a�o, wi�c pa�ac zniszcza� prawie do szcz�tu. Jedynym zabytkiem wsi by� ko�ci� parafialny zbudowany prawdopodobnie w drugiej po�owie XIV wieku. Jego wie�� widzieli�my z Paw�em z daleka jad�c od strony Lutr. Nagle zatrzyma�em nasz nowy wehiku� sto metr�w od tablicy z nazw� wsi. - Co si� sta�o? - zaniepokoi� si� Pawe�. - B�dziemy uznani za cyrkowc�w - zauwa�y�em wskazuj�c na nasz pojazd. By�em pewien, �e jego nieco futurystyczny kszta�t dzi�ki wyklepanej karoserii po samochodzie rajdowym, d�ugo�� 5 metr�w, szeroki rozstaw k�, reflektory jak wielkie owadzie oczy, proste wn�trze ze skomplikowan� skrzyni� bieg�w - to wszystko dla przeci�tnego u�ytkownika marek samochod�w niemieckich czy korea�skich stawia�o nas w jednym rz�dzie z ufoludkami lub w�a�nie cyrkowcami. Pod mask� naszej maszyny kry� si� pot�ny silnik rajdowego aston martina. Do stu kilometr�w przyspiesza� w oko�o osiem sekund, ale c� z tego, �e mo�e nie tak szybko jak ulubione auta bandzior�w, skoro nasz wehiku� gdy si� rozp�dzi�, dopiero �apa� �drugi oddech� - silnik pracowa� l�ej, a pod stop� na pedale gazu czu�o si� moc smoka. W tej maszynie nie istnia�y po�lizgi, znoszenie boczne na zakr�cie. Auto trzyma�o si� drogi jakby jecha�o po szynach. Pawe� zrozumia�, o czym m�wi�. Z tylnego siedzenia zabra� ma�y plecak i wysiad�. - Pilnowa� ko�cio�a czy cyrku? - upewnia� si�. - Pilnuj lampy, o kt�r� �ma ma sparzy� skrzyde�ka - powiedzia�em. Wykorzystuj�c zjazd na poln� drog� zawr�ci�em do O., do muzeum, by tam skonsultowa� si� z miejscowymi kustoszami i z bliska obejrze� wskaz�wk�. *** Poprawi�em plecak, obejrza�em si� za odje�d�aj�cym szefem i ruszy�em do wsi. Min��em kilka gospodarstw ulokowanych wzd�u� drogi. W kilku zagrodach widzia�em zadbane trawniki, kwietniki, wystawki starych maszyn rolniczych, zakonserwowanych i pomalowanych. Wkr�tce dotar�em do krzy��wki. Wyblak�a reklama zach�ca�a do wizyty w restauracji i hotelu �Rancho�. Na razie zrezygnowa�em z wizyty w tym przybytku. Obok groty ze wsp�czesn� figur� Matki Boskiej wspi��em si� po schodach na wzg�rze, na kt�rym wznosi� si� gmach miejscowego ko�cio�a. Wok� budowli znajdowa� si� cmentarz, a teren �wi�tyni by� otoczony murem wysokim na p�tora metra. Stan��em przed wej�ciem. Obok drzwi zobaczy�em krzy� z postaci� Jezusa Chrystusa. Przyjrza�em si� jego piersi. - To Rosjanie strzelali - us�ysza�em za sob� dziewcz�cy g�osik. Obejrza�em si�. Przede mn� sta�a para uczni�w gimnazjum. Ona by�a blondynk�, z dwoma warkoczami, z wielkimi okularami, niebieskimi oczami, noskiem jak kartofel - lekko zadartym. By�a ubrana w niebiesk� sukienk� z bia�ymi falbankami, a pod pach� trzyma�a sk�rzan� teczk�, kt�ra zawsze kojarzy�a mi si� z moim wujem kolejarzem. Ch�opak mia� jasne d�ugie, proste w�osy si�gaj�ce mu r�wn� lini� za ucho, co upodobnia�o go do Kopernika. Rysy twarzy mia� podobne do towarzyszki, wi�c domy�la�em si�, �e mam przed sob� rodze�stwo. - To Niunia - ch�opak przedstawi� mi dziewczynk� - moja siostra, a ksywa pochodzi od zdrobnienia El�unia, czyli El�bieta. Ja mam na imi� Rysiek. U�cisn��em podan� r�k�. - Pan jest z cyrku? - zapyta�a Niunia. - Nie - odpowiedzia�em z u�miechem. - To pewnie z policji? - dopytywa� si� Rysiek. - Czemu uwa�acie, �e ka�dy turysta w waszej wsi musi by� cyrkowcem albo policjantem? - udawa�em zdziwionego. Niedobrze wr�y�o to mojej pracy, skoro nawet dzieci we wsi wiedzia�y, �e co� tu si� dzieje niedobrego. -Pan jecha� takim dziwacznym samochodem? - pyta�a Niunia. - Widzieli�my w Lutrach - doda�a. - Jaki� cz�owiek mnie podwi�z� - k�ama�em. - A czemu tak pana interesuje ko�ci�? - wypytywa� Rysiek. - Chyba ka�dego odwiedzaj�cego wasz� wie� interesuje ta budowla - odpar�em. - Mo�e oprowadzicie mnie? - Jak pan poczeka, to przynios� klucze - powiedzia� Rysiek, nim pobieg� �cie�k� w d� wzg�rza. - Nasz tata jest organist� - wyja�ni�a Niunia. Pokiwa�em g�ow� na znak uznania. - Jacy� cyrkowcy kr�c� si� tu po okolicy? - pr�bowa�em dowiedzie� si� od dziewczynki czego� ciekawego. - Noo... - przytakn�a. - A wie pan, jacy oni fajni? - wyra�nie o�ywi�a si�. - Pan Ludwik wszystko pokazuje dzieciom i nawet pozwala bawi� si� ze swoj� ma�p�... - Zaraz, spokojnie - przerwa�em dziewczynie. - Kim jest pan Ludwik? - To dyrektor. S� jeszcze dwaj klowni, bardzo zabawni, jest czarodziej i Kosa. - A Kosa to kto? - M�wi� na niego te� Wayne, bo chodzi tak jak ten s�awny aktor z western�w, ale ja tego kowboja nigdy nie widzia�am. W ka�dym razie Kosa to naprawd� Kosi�ski, ale jego pseudonim pochodzi st�d, �e zakosi� par� rzeczy; podobno nawet siedzia� w wi�zieniu za te kradzie�e. Ale nie wygl�da na z�odzieja. Przyja�ni si� z czarodziejem... - Prestidigitatorem albo pro�ciej sztukmistrzem - wtr�ci�em. Niunia spojrza�a na mnie zaskoczona. - Policjantem to pan nie jest... Takie s�owo pan wymy�li�, to presti... gi... traktor... - powiedzia�a kr�c�c g�ow�. - To ten Kosa przyja�ni si� z tym... magikiem. Kosa to taka z�ota r�czka, nawet samochody ludziom we wsi naprawia� i to tak za par� jajek, mleko. Ludzie m�wi�, �e fajny, tylko ma straszn� twarz, tak� ca�� w bliznach i z kropkami ko�o oczu. Zapami�ta�em, �e trzeba sprawdzi� przesz�o�� tego Kosy i dobrze by by�o zajrze� do kartoteki tego sztukmistrza. Nadbieg� Rysiek nios�c wielki, d�ugi na trzydzie�ci centymetr�w klucz. - Ten sam, od pocz�tku istnienia ko�cio�a - wyja�ni� z u�miechem. Weszli�my do kruchty pod wie��. Z lewej by�a granitowa chrzcielnica, z prawej w�skie drzwi prowadz�ce na wy�sze kondygnacje wie�y. Rysiek otworzy� jedno skrzyd�o kraty zamykaj�cej wej�cie do ko�cio�a. - Wie pan, �e to jedyny ko�ci� w Polsce pod wezwaniem �wi�tego Jodoka? - powiedzia� m�j m�odociany przewodnik. - Nie - przyzna�em. - To barokowy o�tarz, a co si� sta�o z tym z okresu budowy ko�cio�a? - Podobno cz�� zagin�a, a cz�� jest w muzeum w O. - odpar� Rysiek. - O to samo pytali ci cyrkowcy, jak ich oprowadza�em. - Wszyscy? - zaciekawi�em si�. - Tak, nie pami�tam, kto pyta� - Rysiek pr�bowa� sobie co� przypomnie�. - Wszystko pl�czesz - odezwa�a si� Niunia. - Sam im to powiedzia�e�, a oni tylko dziwili si�, jak m�g� o�tarz zagin��. Ogl�da�em wyposa�enie ko�cio�a, pi�kn� rokokow� ambon�, urocz� drog� krzy�ow�, potem weszli�my na ch�r, m�odzie� pokaza�a mi nawet g�rne pomieszczenie w wie�y, do kt�rego sz�o si� w�skim na ledwie p� metra korytarzem ukrytym w murze wie�y. Niezbyt uwa�nie s�ucha�em opowie�ci moich przewodnik�w skupiony na tym, �e cyrkowcy tak interesowali si� przesz�o�ci� o�tarza. Wyszli�my na zewn�trz i wr�czy�em dzieciakom par� groszy na s�odycze. Niunia troch� si� krygowa�a, ale wida� by�o, �e Rysiek od czas do czasu dorabia� sobie w ten spos�b i pieni�dze wzi��. - P�no ju� - mrukn��em zerkaj�c na zegarek. By�o ju� popo�udnie. - W tym �Rancho� mo�na dobrze zje�� i przespa� si�? - Niech pan lepiej jedzie do Reszla - powiedzia�a Niunia, a w jej oczach ujrza�em strach. - Niekt�rzy tam zasypiaj� snem wiecznym - doda� Rysiek. -To wszystko prowadzi Grabarowa, wdowa po grabarzu, co si� na so�nie w polu powiesi�. M�wi�, �e to czarownica, z�e uroki rzuca, zielara. - Gdzie� indziej mo�na zje�� i przenocowa�? - W Reszlu - uparcie powtarza�a Niunia. - No, to spr�buj� w �Rancho� - odpar�em ze �miechem. Dzieciaki jeszcze d�ugo sta�y na drodze, a ja maszerowa�em alej� w�r�d topoli do opuszczonego dworku. Po kilku schodach doszed�em do drzwi mi�dzy dwiema kolumnami. Nacisn��em klamk�, by�o otwarte. Ze �rodka dobieg� mnie przykry, kr�c�cy w nosie zapach st�chlizny. Odgarn��em kotar� przegradzaj�c� drog� do sieni. Panowa� tu p�mrok. Zza drzwi po prawej stronie z napisem: �Restauracja� dobiega� cichy odg�os muzyki. Na wprost by�y schody prowadz�ce na pi�tro, a po lewej w futrynie wstawiono solidne drzwi dwiema judaszem. Przypuszcza�em, �e za nimi by�o mieszkanie w�a�cicielki lokalu. Skierowa�em si� w prawo. Przeszklone skrzyd�o skrzypn�o. Wszed�em do typowej restauracji z kilkoma stolikami, wygodnymi krzes�ami, d�ugim barem z pod�wietlanymi reklamami, przebranym zestawem alkoholi na wystawie. Za barem siedzia�a barmanka, brunetka zaczytana w jakim� romansidle. S�ysz�c moje kroki podnios�a wzrok. Zajrza�em wprost w czarne jak w�giel oczy wprawione w cudownie orientaln� opraw� z ciemnych brwi, g�stej firany rz�s, drobnego, lekko zakrzywionego nosa, pe�nych warg i ciemnych lok�w niesfornie kr�c�cych si� po �adnej, regularnej twarzy. Sta�em oszo�omiony tym widokiem. Mog�a mie� najwy�ej dwadzie�cia pi�� lat, ale by�o w niej co�, co dodawa�o wieku i jednocze�nie urody; czu�em, jakbym mia� kontakt z bardzo m�dr� i do�wiadczon� kobiet�. - S�ucham pana - powiedzia�a. Milcza�em szukaj�c odpowiednich s��w, a mo�e k�amstw. - Jestem taka brzydka? - zapyta�a zalotnie. - Nie, wprost przeciwnie, tylko m�wiono mi, �e tu w�a�cicielk� jest jaka�... - zawaha�em si�. - Wiem, to moja mama - brunetka smutno pokiwa�a g�ow�. - Pan chce je��, pi�, spa�? - Wszystko na raz. - Sk�d si� pan tu wzi��? - Mam wymieni� wszystkie miejscowo�ci, kt�re przejecha�em? - Awanturnik? Mo�e cyrkowiec? - Czy w tej okolicy ka�dy dziwak jest od razu cyrkowcem? - Pan by si� nadawa� do cyrku. - Czemu? - Byli tu ci cyrkowcy, pili tam w k�cie. Oni, jak i pan mieli co� takiego dziwnego w oczach... Pan ma ryzykowne zaj�cie? - Nie, wi�kszo�� czasu sp�dzam w bibliotekach lub przy komputerze. Tak gaw�dzili�my, gdy brunetka zaprowadzi�a mnie do pokoju na pi�trze. Op�at� wzi�a z g�ry, �bo r�ni ju� tu bywali� i powiedzia�a, na kt�r� przygotuje kolacj�. Pok�j mia�em bardzo du�y, z podw�jnym ma��e�skim �o�em, wielk� szaf�, biurkiem pod oknem, z widokiem na alej� prowadz�c� do dworku i drzwiami do �azienki ze staromodn� wann� i mosi�nymi kurkami do wody. Usiad�em przy biurku i odruchowo otworzy�em g�rn� szuflad�, pod blatem. Struchla�em. W �rodku by�a �ma przybita szpilk� do dna szuflady. *** W O. zajecha�em pod zamek, w kt�rym znajdowa�a si� siedziba muzeum. Wierzy�em, �e do wieczora uda mi si� do��czy� do Paw�a. Moja ministerialna legitymacja sprawi�a, �e wszyscy w muzeum byli niezwykle us�u�ni. Kustosz odpowiedzialna za sztuk� �redniowieczn� zaprowadzi�a mnie do swojego gabinetu. Usiedli�my w g��bokich fotelach, a kobieta wypisa�a mi zezwolenie na wej�cie do magazyn�w muzealnych i udost�pnienie do ogl�dzin na miejscu interesuj�cych mnie zabytk�w. - Co si� sta�o, �e s�awnego Pana Samochodzika interesuj� te starocie? - dziwi�a si�. - Kto� za bardzo interesuje si� tym zabytkiem, a zw�aszcza jego zaginion� cz�ci� - wyja�nia�em odbieraj�c dokumenty. Potem przejecha�em si� do magazyn�w muzealnych. Tam pracownik zaprowadzi� mnie do klimatyzowanych pomieszcze� i pokaza� obiekty. - To to - rzek�, nim odszed� na odleg�o�� kilku metr�w, by zapewni� mi swobod�, a jednocze�nie obserwowa� moje ruchy. Z kieszonki marynarki wyj��em lup� i rozpocz��em ogl�dziny, jednocze�nie przypominaj�c sobie wcze�niejsz� rozmow� z pani� kustosz. - Co mo�e mi pani powiedzie� na temat o�tarza z ko�cio�a w S�topach-Samulewie? - pyta�em. - Starego czy nowego? - Starego. - Literatura dotycz�ca tego zabytku jest bardzo uboga - pani kustosz rozsiad�a si� wygodnie i odpowiada�a na moje pytania, od czasu do czasu ss�c ko�c�wk� o��wka. - W 1875 roku niemiecki konserwator zabytk�w w kr�tkiej analizie wskazywa� jako autora o�tarza ucznia Wolgemutha lub D�rera, cz�owieka, kt�ry przebywa� na dworze biskupa warmi�skiego �ukasza Watzenrodego. Podobnym tropem szli nast�pni autorzy zajmuj�cy si� tym obiektem. Tylko jeden z nich wskazywa� dodatkowo pochodzenie artysty z Nadrenii lub Frankonii. O�tarz by� poliptykiem. W cz�ci �rodkowej, drewnianej skrzyni, ustawiono trzy figury: Madonny, �wi�tego Jodoka i �wi�tej Katarzyny, podobno obficie zdobione z�ot� polichromi� - kustosz wyj�a z p�ki tom pisma historycznego z artyku�em Ludomiry Brzozowskiej, gdzie odtworzono na rysunku pierwotny wygl�d o�tarza. - Do tego do��czono dwie pary ruchomych skrzyde�. Otwarty o�tarz ukazywa� wi�c trzy figury i cztery sceny z �ycia �wi�tego Jodoka: Modlitw�, Cud u �r�d�a, Nakarmienie ubogich, Uzdrowienie niewidomej. Zamykanie par drzwi powodowa�o prezentacj� scen pasyjnych. Pod koniec XVII wieku zmieniono wystr�j ko�cio�a, zdj�to skrzyd�a, kt�re powieszono na �cianie, a losy gotyckiej skrzyni i figur nie s� znane. Mo�e zniszcza�y gdzie� w zakamarku? - Podobno na jednym z malowide� by� ukazany fundator o�tarza? - To ciekawa teoria. Na fragmencie z �Cudem u �r�d�a� jest posta� konnego rycerza z zamaskowan� twarz�. - Na jego ubraniu jest jaki� napis? - Tak, ale nie wszystko zobaczy pan nieuzbrojonym okiem. Normalnie wida� fragment napisu: �...AN LEIDEN ... FRO...�. Podejrzewamy, �e autor m�g� by� niepi�mienny, pope�ni� b��d przy kopiowaniu zleconego napisu, ale badania w podczerwieni wskazuj�, �e pod farb� na p�aszczu je�d�ca ukrywa si� zamalowany krzy� i napis. - Jaki? - powsta�em zniecierpliwiony. - Spokojnie, panie Tomaszu... - pani kustosz u�miechn�a si� zadowolona z efektu swych s��w. - Po pierwsze, widoczne litery na obramowaniu p�aszcza rycerza nie tworz� sensownego zdania. Jednak przed nowoczesn� technik� nikt prawdy nie ukryje. Pod spodem s� �lady dziwnej sentencji: �Albo� i lew czo�a nie poddaje magowi?�. Dziwne, prawda? Na �redniowiecznym o�tarzu s�owo �magus�, co oznacza�o bardziej... - Czarodzieja we wschodnim, arabskim znaczeniu - podpowiedzia�em. - Tak. Najciekawsze jednak czeka pana dalej. Napis uwieczniony na lam�wce kapy konia, w j�zyku arabskim g�osi: �Pod��aj za Jodokiem, by znale�� drzewo naj�wi�tsze, nasz skarb najwi�kszy�. I co pan na to? - I co ja na to? - powt�rzy�em na g�os, a� obejrza� si� na mnie pracownik magazynu. - Musz� zapami�ta� t� twarz, te dziwne, zmru�one oczy bezimiennego je�d�ca nosz�cego tyle tajemnic na sobie. ROZDZIA� DRUGI �MA W SZUFLADZIE � WSPINACZKA NA WIE�� KO�CIELN� � NOC NA CMENTARZU � IDZIEMY RATOWA� PAW�A � CZY ROKSANA TO CZAROWNICA? � MOTOCYKL Z WYMALOWAN� �M� Nie jestem boja�liwy, ale widok �my przybitej szpilk� do dna szuflady troch� mnie przestraszy�, tym bardziej �e przecie� mieli�my pom�c w uj�ciu w�amywacza o pseudonimie �ma. Szybko zamkn��em szuflad� i usiad�em na krze�le. Rozgl�da�em si� po pokoju, by wreszcie na szafce przy ��ku zobaczy� broszur� ksi�dza J�zefa Leonowicza �Parafia S�topy i Unikowo�. Rzuci�em si� na ��ko i szybko j� przejrza�em. Wie� S�topy-Samulewo by�a dawniej nazywana Bischdorfem - biskupi� wsi�, bo w 1577 roku sta�a si� w�asno�ci� kapitu�y warmi�skiej. Za�o�yli j� 2 lutego 1337 roku prepozyt kapitu�y warmi�skiej Jan z Nysy i w�jt krajowy Henryk Luter. Zasad�c� by� Prus z pochodzenia o nazwisku Santop. W 1343 roku biskup warmi�ski Herman z Pragi przeznaczy� dochody z tej wsi na rzecz katedry fromborskiej i zapis ten obowi�zywa� a� do pierwszego rozbioru Polski w 1772 roku. Budow� ko�cio�a rozpocz�to w latach siedemdziesi�tych XIV wieku. W 1382 roku proboszczem by� tutaj kr�tko Henryk Vogelsang, kt�ry w 1386 roku zrezygnowa� z probostwa w S�topach na rzecz Barczewa. P�niej, w latach 1401- 1415, by� biskupem warmi�skim. Po bitwie pod Grunwaldem ten�e biskup z�o�y� ho�d W�adys�awowi Jagielle, za co zosta� przez wielkiego mistrza uznany za zdrajc� (Warmia by�a lennem Zakonu) i musia� ukrywa� si� w Niemczech, a po powrocie na Warmi� zosta� najprawdopodobniej otruty. Dalej czyta�em o dw�ch dzwonach. Jeden z nich nazywa si� Eugeniusz, na cze�� dawnego proboszcza - Eugeniusza Bukowskiego. Drugi dzwon zawdzi�cza imi� patronowi ko�cio�a - �wi�temu Jodokowi. Z ogromn� ciekawo�ci� ch�on��em informacje o nieznanym mi wcze�niej �wi�tym. �wi�ty Jodok �y� w VII wieku w Normandii, a jego �yciorys jest znany z dw�ch odpis�w z X i XI wieku. Jodok by� synem Juthuela, w�adcy ksi�stwa breto�skiego. Razem z bratem mia� zapewniony udzia� we w�adzy, ale zrezygnowa� z �ycia na dworze na rzecz s�u�by Bogu. Najpierw po przyj�ciu �wi�ce� pozosta� na dworze, ale po siedmiu latach pow�drowa� do pustelni. Przypisywane mu s� cuda uzdrowienia niewidomej dziewczynki oraz sprowadzenia czterech �odzi wype�nionych �ywno�ci�. Po tym jak uderzy� lask� o ska�� trysn�� strumie�, a woda uratowa�a �ycie konaj�cego ksi�cia Haymona von Ponthieu. By� patronem pielgrzym�w, niewidomych, chorych, przytu�k�w, szpitali, mi�o�ci ma��e�skiej oraz p�odno�ci, opiekunem piekarzy i �eglarzy. Chroni� od zarazy, po�aru, burzy, gradobicia, sztorm�w i wypadk�w na morzu. Jego kult rozwija� si� szczeg�lnie w p�nocnej Francji, Nadrenii, Bawarii i Szwabii, a w Polsce na Pomorzu i �l�sku. Mo�e to za spraw� osadnik�w, kt�rzy bali si� kl�sk �ywio�owych, Jodok - uniwersalny patron strzeg�cy we wszystkich okoliczno�ciach - zosta� w S�topach? Wyposa�enie ko�cio�a: ambona i o�tarz, pochodz� z XVIII wieku. W o�tarzu g��wnym na czas Wielkanocy obraz �wi�tego Jodoka w�druje do g�ry ods�aniaj�c Gr�b Pa�ski. Jego stare wn�trze wymaga renowacji. Z tego samego okresu co rokokowa ambona pochodz� miniaturki na �cianach. Wn�trze o�wietlaj� witra�e. Jeszcze przed potopem szwedzkim w S�topach rozpocz�to budow� pa�acu biskupiego. Budow� na czas wojny wstrzymano, ale zaraz po niej prace ruszy�y jeszcze szybciej. Powsta�y te� wtedy wspania�e ogrody. P�le�a�em i wstaj�c z przyjemno�ci� wyci�gn��em ramiona. Niezauwa�enie za oknem zakrad� si� mrok. Spojrza�em na zegarek - by�a osiemnasta - czas, by zej�� na kolacj�. Brunetka czeka�a. Jeden ze sto��w by� zastawiony, a dziewczyna donios�a mi dzbanek z herbat� i sma�on� kie�bas� w cebulce. - Smacznego - �yczy�a mi pochylaj�c si� i stawiaj�c przede mn� talerz z jad�em. Od jej w�os�w bi�a przedziwna wo� s�odyczy, �wie�ego wiatru z p�l i Orientu. Przez chwil� trwa�em w lekkim odurzeniu. - Jak ma pani na imi�? - zapyta�em odchodz�c� dziewczyn�. - Roksana - odpowiedzia�a. - Nudzi si� pan i szuka towarzyszki na wiecz�r? - by�a zadziorna. - Nie - odpar�em speszony. - Czy proboszcz mieszka tutaj na plebanii? - Raz tu, raz w Unikowie - rozmawia�a ze mn� stoj�c za barem. - Czy to przyjazny cz�owiek? - Jak to ksi�dz - Roksana wzruszy�a ramionami. - Chodzi mi o to, czy pozwoli�by mi wej�� na wie��? Troch� fotografuj�, a z takiej wysoko�ci mia�bym dobry widok. - Niech pan spr�buje. Jej ton g�osu, kt�ry zmieni� si� po tym, jak j� zapyta�em o imi�, odstr�cza� mnie od dalszej konwersacji i jad�em w milczeniu. Ona przygl�da�a mi si� z ciekawo�ci�. Dopiero teraz uderzy�o mnie, �e w tym lokalu nie by�o s�ycha� muzyki. Panowa�a absolutna cisza, tylko wiatr za oknem poj�kiwa�. - Dzi�kuj�. Teraz przejd� si� do proboszcza - powiedzia�em wstaj�c. U�miechn��em si�, ale ona patrzy�a na mnie tymi swymi czarnymi oczami, z kt�rych nie mog�em niczego wyczyta�. Wszed�em jeszcze do pokoju i przezornie u�o�y�em kawa�ek czarnej nitki w progu. Nie ogl�daj�c si� za siebie wyszed�em na szos�. Potem skr�ci�em w prawo pod ko�ci� i wspi��em si� do plebanii. Gospodyni poinformowa�a mnie, �e proboszcz pojecha� z pos�ug� i ju� pewnie dzi� nie wr�ci. Zapyta�em wi�c, gdzie mieszka organista, bo z nim postanowi�em si� dogada� w sprawie zwiedzania ko�cio�a. Musia�em zej�� do mostu na potoku i przej�� do zabudowa� wiejskich. Odszuka�em niewielki otynkowany na ��to domek. Szybko rozpozna�em, o kt�ry chodzi, bo na �awce siedzia� Rysiek. - I co, zatrzyma� si� pan u czarownic? - przywita� mnie pytaniem. - Tak. Jest tw�j tata? - Jest - Rysiek otworzy� drzwi i zawo�a� w g��b sieni: - Tata! Po chwili wyszed� do mnie m�czyzna po czterdziestce wygl�daj�cy jak wierna kopia Rysia, tyle �e mia� w�sy. - Niech b�dzie pochwalony - przywita� mnie. - Na wieki wiek�w - grzecznie odpowiedzia�em. - To pan z moim ch�opakiem zwiedza� ko�ci�? - Tak i, widzi pan, chcia�bym tam zajrze� jeszcze raz. - Teraz? - Tak - wymownie si�gn��em do kieszeni. - Nie o to chodzi - organista obejrza� si� na dom. - Remont robi�, musz� fachowc�w pilnowa�... - To ja p�jd� - zg�osi� si� Rysiek. - Lekcje odrobi�e�? - upewni� si� ojciec. - Tak, prawie nic nam nie zadaj� - odpowiedzia� Rysiek. Ch�opak poszed� po klucz i latark�. Ja swoje �r�d�o o�wietlenia mia�em ze sob�, tak na wszelki wypadek. Wspi�li�my si� na wzg�rze, Weszli�my do ko�cio�a i zamkn�li�my drzwi od �rodka. - Od czego zaczniemy? - zapyta� Rysiek. - Od wie�y - zadecydowa�em. Drugi raz tego dnia wchodzi�em po w�skich ceglanych schodkach do pomieszczenia nad krucht�. - Dawniej tu by�a sala katechetyczna, a teraz... - ch�opak powi�d� r�k� wok�, wskazuj�c na he�my stra�ackie, toporki - sk�adzik, bo nasi stra�acy tu odpoczywali po wielkanocnej warcie przy Grobie Pa�skim. Pobie�nie rozejrza�em si� po pomieszczeniu. - Tam? - wskaza�em na klap� w suficie. - Tam jest brudno... - Rysiek pr�bowa� odwie�� mnie od zamiaru wspinaczki. - Co wida� z samej g�ry? - Nawet Reszel... Nam�wi�em ch�opca, by przystawi� drabin� i �eby�my weszli wy�ej. Gdy stan��em na najwy�szym szczeblu drabiny, dech mi zapar�o na widok pl�taniny grubych bali tworz�cych szkielet wie�y. - Bez u�ycia gwo�dzi i tyle wytrzyma�o - Rysiek z dum� klepa� drewno - od �redniowiecza... - Tak - kiwa�em g�ow� wchodz�c wy�ej. St�pa�em po skrzypi�cych stopniach, cienkich, uginaj�cych si� przy ka�dym kroku. Wysoko s�ycha� by�o trzepot skrzyde�, drobne kroki jakich� zwierz�t. Rysiek przy�wieca� mi i ostro�nie szed� moim �ladem. - Tu wida� wi�b� stropu ko�cio�a - po�wieci� w mrok. - Kto� tam chodzi�? - Strach - Rysiek potrz�sn�� g�ow�. - Nikt tam nie wchodzi� od wiek�w. Strop w ko�ciele wygl�da nie�le, dziury w dach�wce �ata si� z zewn�trz. Te deski nie utrzyma�yby chyba �adnego cz�owieka. - Tam co� stoi - powiedzia�em �wiec�c swoj� silniejsz� latark�. - Jakie� szparga�y ze starej plebanii, stare, po�amane meble. Te katarzynki, co tu by�y... - Jakie katarzynki? - zdziwi�em si�. - Przed wojn� tam gdzie teraz jest plac przed grot� sta� ma�y domek zajmowany przez siostry, podobno uczy�y w szkole, pomaga�y rolnikom. Zim� 1945 roku albo uciek�y, albo je wymordowano. M�j dziadek, kt�ry tu przyjecha� z Kurpi, pami�ta, �e ten ich dom by� wyszabrowany, gdzie� w ko�ciele znalaz� jeszcze jakie� stare ksi�gi, ale potem je sprzeda�. Czu�em, �e teraz ocieram si� o przygod�, o jak�� tajemnic�. Weszli�my na sam� g�r�, rozejrza�em si� dooko�a i zeszli�my do dawnej salki katechetycznej. - Chyba to by� z�y pomys� z tym nocnym zwiedzaniem - mrukn��em. - Jutro tu wr�cimy? - Rano? - Nie masz szko�y? - przypomnia�em ch�opakowi. - Po obiedzie? Zaczeka pan? - Zaczekam - obieca�em. Postanowi�em sp�dzi� noc na pilnowaniu ko�cio�a, rano m�g�by mnie zast�pi� szef, a po po�udniu razem obejrzeliby�my �wi�tyni�. Gdy wraca�em do �Rancho� po ciep�e ubranie, termos z czym� gor�cym do picia, zadzwoni�em do szefa. Odebra� i powiedzia�, �e czeka na mnie w hotelu. Zasta�em go przy posi�ku. - Przyci�gam pani klient�w - u�miechn��em si� do Roksany. - Ciesz� si� - odpowiedzia�a grzecznie. Pan Tomasz siedzia� jak kr�l, zadowolony z tak fachowej i uroczej obs�ugi. Dosiad�em si� do niego i zrelacjonowa�em dotychczasowe poczynania. - Cyrk widzia�e�? - zapyta� szeptem. - Nie. Dzi� w nocy popilnuj� terenu, a rano obejrzymy ptaszki. - Nie, wola�bym, �eby� im si� nie pokazywa�, by� mo�e trzeba b�dzie uruchomi� plan �B�. - Jaki? - Zobaczysz. Teraz pan Tomasz opowiedzia� mi, czego dowiedzia� si� w muzeum. - To wiemy, czego szuka� - ucieszy�em si�. - Ju� rozszyfrowa�e� s�owa tajemnicy? - Nie, ale zawsze mo�na co� dopasowa�... Szef u�miechn�� si� pob�a�liwie. Po kolacji odprowadzi�em Pana Samochodzika do pokoju i wr�ci�em do swojego. Nim otworzy�em drzwi, sprawdzi�em nitk�. Tak jak przypuszcza�em - znikn�a. Znalaz�em j� na dywanie. Kolejne niespodzianki czeka�y na mnie na biurku. Sta� tam termos, kilka kanapek w lnianym woreczku i jeden baton czekoladowy o nazwie �Pawe�ek�. Na woreczku by� wyszyty monogram R.G., co pewnie oznacza�o Roksana Grabar. Zajrza�em do szuflady. �ma tkwi�a na swoim miejscu. Zabra�em ubranie, latark�, prowiant, koc i zszed�em do baru. Roksana czyta�a tym razem wiersze. - Dzi�kuj� - u�miechn��em si� do niej i pos�a�em ca�usa. - Na zdrowie - odpowiedzia�a. Korzystaj�c z cienia otaczaj�cego dworek przeszed�em na jego ty�y, potem k�adk� przez potok, obszed�em wie� i od strony p�l zakrad�em si� do ko�cio�a. Znalaz�em sobie ustronne miejsce w k�cie, mi�dzy murem a pniem grubego drzewa, z widokiem na ty� i boki ko�cio�a. Zak�ada�em, �e w�amywacz b�dzie omija� obficie o�wietlone wej�cie. Okry�em si� kocem robi�c z niego male�ki namiot. Zostawi�em tylko niewielki otw�r, przez kt�ry widzia�em teren. Popija�em gor�c� kaw�, zagryza�em j� kanapkami i czeka�em, sam nie wiem na co. Oko�o p�nocy zacz�� si�pi� deszcz. Przemoczy� mnie do pierwszej. O drugiej oczy zacz�y mi si� klei�. Mo�e nawet przysn��em. O trzeciej zm�czony wpatrywa�em si� tylko we wskaz�wki zegarka, staraj�c si� wzrokiem pop�dza� czas, by ta trudna, zimna noc czym pr�dzej si� sko�czy�a. O czwartej zbudzi� mnie dziwny szmer. Podnios�em g�ow�. Jaki� cie� przesun�� si� mi�dzy nagrobkami. Wydawa�o mi si�, �e widz� ciemniejsza plam� ko�o przypory i bocznego wej�cia do �wi�tyni. Wy�lizn��em si� z koca, niezgrabnie wsta�em na zdr�twia�ych nogach. Poprawi�em czarny kaptur bluzy i zacz��em si� skrada�. Nagle poczu�em silne uderzenie w plecy. Upad�em, ale zd��y�em si� odwr�ci�, by zobaczy� szpetn� twarz jakiego� cz�owieka, a potem dosta�em drugi cios, po kt�rym straci�em przytomno��. *** Przypuszcza�em, �e obecno�� Paw�a na cmentarzu w�a�nie tej nocy jest zb�dna. We wsi szybko si� pewnie rozesz�o, �e w �Rancho� zatrzyma�o si� dw�ch obcych. Wie�� ta dotar�a do namiotu cyrkowego �Titanica� i mog�a zaniepokoi� w�amywacza. Na jego miejscu przyczai�bym si� i obserwowa� nowych ludzi. Do p�na czyta�em ksi��k� o sztuce �redniowiecznej. Zm�czony zasn��em przy lekturze. Obudzi�em si�, gdy na dworze si�pi� deszcz. Mia�em nadziej�, �e Pawe� zrezygnowa� i wr�ci� do hotelu. Wtedy jednak przysz�a mi do g�owy zupe�nie inna my�l. - Mo�e w�amywacz uderzy w�a�nie dzi�? - powiedzia�em sam do siebie. - Zwr�ci na nas uwag� organ�w �cigania. To my jeste�my nowi, a wi�c podejrzani. Szybko wsta�em, ubra�em si� i wyszed�em z pokoju. Na dole spotka�em Roksan�. By�a ju� ubrana w kr�tki p�aszczyk. Czarne w�osy splot�a w niezgrabny kucyk. - Pan te�? - przywita�a mnie pytaniem. - Co �te��?! - zdziwi�em si�. - Chod�my - dziewczyna poci�gn�a mnie za r�k� na zewn�trz. Sz�a szybko holuj�c mnie. - Mam przeczucie, �e co� z�ego sta�o si� panu Paw�owi - t�umaczy�a. - Jest pani czarownic�? - Moja mama wr�y z kart tarota. Mo�e odziedziczy�am po niej zdolno�� przewidywania? Szybko dotarli�my pod ko�cielne wzg�rze. Wspinali�my si� �cie�k� do furtki w murze od strony wsi. Nagle Roksana przystan�a. - Czuj� jak�� dziwn� moc - szepn�a. - Czaj� si� tu z�o i zwierz�cy strach... Nie rozumia�em jej tajemniczych s��w i przyspieszy�em tym bardziej, �e zza muru dobiega�y mnie jakie� niepokoj�ce odg�osy, szybkie kroki, czyj� st�umiony krzyk. Wbieg�em na teren przyko�cielnego cmentarza w sam� por�, by ujrze� tylko dziwne cienie umykaj�ce mi�dzy drzewa. Wiedziony instynktem pod��y�em w k�t, w kt�rym sam bym czatowa� na z�odzieja. Pawe� le�a� tam bez czucia. Bez s�owa wskaza�em go Roksanie. Podejrzewa�em, �e to przebudzenie bardzo b�dzie odpowiada�o mojemu podw�adnemu. Sam ostro�nie przeszed�em si� po cmentarzu. Bez skutku. Obszed�em �wi�tyni� - nie znalaz�em �lad�w w�amania. Gdy znowu natkn��em si� na Roksan� i jeszcze lekko oszo�omionego Paw�a, od strony bramy podbieg�o do nas kilku miejscowych m�czyzn. Byli uzbrojeni w wid�y, grabie, trzonki do �opat i mieli gro�ne miny. - Patrzcie, czarownica przyprowadzi�a hieny cmentarne - us�ysza�em z mroku. - Pewnie jak�� czarn� msz� tu odprawiali - doda� kto� inny. - Pilnujcie ich, a ja sprawdz�, czy groby s� ca�e - mrukn�� kto�. - Po co si� bawi�? Zr�bmy im porz�dne lanie, a t� czarn� j�dz� to trzeba wyp�dzi�... - Spok�j! - do rozmowy w��czy� si� organista, kt�ry nadszed� z drugiej strony. - Znam ich, nic z�ego by nie zrobili. - Ta czarna... - Zaraz p�jdzie do domu. T�umek roze�lonych m�czyzn niech�tnie rozszed� si�. - Kto� widzia�, jak po cmentarzu kr�c� si� jacy� ludzie i wezwa� s�siad�w - t�umaczy� organista. - Musicie mi jednak wyt�umaczy�, o co tu chodzi, bo oni - znacz�c� wskaza� na wie� - z ochot� wr�c�. Uradzili�my, �e p�jdziemy do �Rancho�, gdzie wszystko opowiemy organi�cie. Na miejscu Roksana zaparzy�a nam kaw� i dosiad�a si� do naszego stolika. Pawe� spojrza� na ni� pytaj�co. - Jestem wpl�tana w t� histori� czy nie? - odpar�a. Organista spokojnie kiwa� g�ow�, gdy m�wi�em mu o tym, co mnie i Paw�a sprowadza w te okolice. - Niesamowite - kr�ci� g�ow� z niedowierzaniem. - Wiedzia�am, �e ci cyrkowcy to niez�e zi�ka - powiedzia�a Roksana. - Dobrze, z rana poszukamy tego lwa i maga - oznajmi� organista. - Jak to by�o? �Albo� i lew czo�a nie poddaje magowi� i �Pod��aj za Jodokiem, by znale�� drzewo naj�wi�tsze, nasz skarb najwi�kszy�. Ciekawe... Organista wsta� i po�egna� nas. My te� sk�onili�my si� Roksanie i poszli�my do swoich pokoj�w. By�em pewien, �e ludzie ze wsi b�d� pilnowa� ko�cio�a, wi�c mog�em uspokojony zasn��. Jeszcze przed snem s�ysza�em delikatne pukanie do drzwi pokoju Paw�a. - Flirciarz - pomy�la�em u�miechaj�c si� do swoich my�li. Swoj� drog� czasy si� zmieni�y i teraz m�odzi szybciej nawi�zywali bliskie znajomo�ci. *** Na d�wi�k pukania szybko zamkn��em szuflad�. �ma znikn�a! - Przepraszam... - cicho odezwa�a si� Roksana. - Mam tu co� na ran� g�owy - pokaza�a ma�y s�oiczek z brunatn� mas�. Zauwa�y�a moj� min�, miejsce, w kt�rym sta�em i domy�li�a si�, o co mi chodzi. - Sprz�tn�am j� - wyja�ni�a. - Poprzednio mieszka� tu taki �mieszny wielbiciel motyli. Zbiera� i nak�uwa� je. M�wi�, �e tu jest mikroklimat i s� jakie� dwa rzadkie gatunki... Nie wierzy�em w to t�umaczenie tym bardziej, �e nie podoba�o mi si� to w�szenie w moim pokoju. Uda�em, �e przyjmuj� to za dobr� monet� i usiad�em na ��ku. Roksana wesz�a na nie i kl�kn�a za mn�. Z wpraw� zrobi�a opatrunek, pomi�dzy banda�e na st�uczeniu z ty�u g�owy wk�adaj�c gaz� nasi�kni�t� tym dziwnym paskudztwem. - Co to jest? - zapyta�em. - Tajemnica mojej mamy - odpowiedzia�a. - To prawdziwa czarownica. - Nie, dobrze rozumie ludzkie potrzeby. - Ty te�? - odwr�ci�em si� do Roksany, by zajrze� jej w oczy. - Ja... - gwa�townie wsta�a. - Boj� si� czasami tego, co widz� w ludziach. Poprawi�a ubranie i wysz�a z pokoju. Mazid�o musia�o by� bardzo dobrym lekarstwem, bo nazajutrz, po pobudce oko�o jedenastej, czu�em si� wy�mienicie, a gdy maca�em g�ow�, nie znalaz�em nawet �ladu opuchlizny. Zdj��em opatrunek i pow�cha�em gaz�. �mierdzia�a okropnie. Wzi��em prysznic, ostro�nie umy�em w�osy i zszed�em do restauracji. Roksana poda�a mi �niadanie ogl�daj�c przy okazji ran�. Zadowolona kiwn�a g�ow�. - Pana szef niedawno poszed� do organisty - poinformowa�a mnie. Szybko prze�kn��em posi�ek i wybieg�em za panem Tomaszem. Rzeczywi�cie by� u organisty, razem siedzieli przed domkiem na �aweczce i wygrzewali si� w promieniach wiosennego s�o�ca. - Jak szanowne zdrowie? - przywita� mnie. - Dobrze si� spa�o? - przebiegle zmru�y� oczy. - Wszystko w porz�dku - odpowiedzia�em. Pan Tomasz i organista ustalili, �e z inspekcj� w ko�ciele poczekaj� do powrotu Ry�ka i Niuni. Mia�em wi�c kilka godzin wolnego. Po�yczy�em od gospodarza lornetk�, wypyta�em go o drog� i ruszy�em na przeszpiegi. Namiot cyrkowy sta� w ma�ej kotlince przy skrzy�owaniu ko�o szko�y, za przejazdem kolejowym i wiaduktem na rozebranej linii do Reszla. Namiot otacza� wianuszek woz�w cyrkowych, z kilku komin�w wylatywa�y s�abe smugi dymu. Musia�em siedzie� w krzakach przy torach, ponad sto metr�w od �Titanica�, by doczeka� si�, a� na schody wozu wyjdzie cz�owiek o szpetnej twarzy i zapali papierosa. Zaci�gn�� si� dymem, zakaszla�, a ja przypatrywa�em mu si� przez szk�a. Tak, to by� ten, kt�ry uderzy� mnie w g�ow� na cmentarzu. Drugim przest�pc� by� niew�tpliwie �w tajemniczy sztukmistrz. Mog�em tylko podejrzewa�, �e jest nim elegant, kt�ry mign�� mi przez chwil�, nim wszed� do namiotu. Powoli nudzi�o mnie to czekanie na co� interesuj�cego i s�ysz�c buczenie lokomotywy jad�cej przez przejazd zerkn��em w tamt� stron�. Przed szlabanem sta� tylko jeden pojazd - sportowy motocykl pomalowany na czarno, z ubranym w czarny sk�rzany kombinezon kierowc�, z wizerunkiem �my na baku. ROZDZIA� TRZECI WRӯBA MAMY ROKSANY � SPRAWDZAMY STRYCH KO�CIO�A � CO ZNACZ� S�OWA ZAGADKI? � NOCNA ZASADZKA � PO�CIG ZA MOTOCYKLIST� � WYPADEK NA DRODZE Widok motocyklisty zmrozi� mi krew w �y�ach. Oznacza�o to, �e �ma wcale nie kryje si� i nawet motocykl pomalowa� w taki wz�r. Czym pr�dzej zadzwoni�em z telefonu kom�rkowego do szefa. - Panie Tomaszu! - krzycza�em. - Widzia�em go, zaraz b�dzie przeje�d�a� ko�o domu organisty! To �ma! Ramiona szlabanu unios�y si� i motocyklista ruszy� z miejsca. Pojecha� drog� ku wsi. - Widzia�em go - powiedzia� po chwili Pan Samochodzik. - Spr�buj� zainteresowa� nim policj�. Czas, �eby� wraca�, zjemy obiad i ruszamy do ko�cio�a. Szef roz��czy� si�. Ostro�nie, staraj�c si� nie zdradzi� swojego punktu obserwacyjnego w krzakach, wr�ci�em do wsi i spotkali�my si� z prze�o�onym przy krzy��wce poni�ej ko�cio�a, przy mostku. - Widzia�e�? - pan Tomasz wskaza� na k�p� po��k�ych traw obrastaj�cych szary kamie�, granit r�wno ociosany na sze�cian. Zszed�em mi�dzy trawy pod stary klon. - Tu co� jest napisane, ale litery s� prawie zatarte - zameldowa�em. - To kamie� ku pami�ci mieszka�c�w wsi zamordowanych przez W�och�w powracaj�cych w 1812 roku spod Moskwy - wyja�nia� mi szef. - Czyta�em w tej broszurce, kt�ra le�a�a w pokoju. - U pana te�? - zdziwi�em si�. - Mo�e gospodynie �Rancho� staraj� si� w ten spos�b umili� czas nielicznym go�ciom? - wzruszy� ramionami. Wracali�my do gospody. Raz byli�my ch�odzeni porywistym wiatrem, kt�ry p�dzi� bia�e ob�oki, raz grzani cudownie piek�cym po zimowej przerwie s�o�cem. Widzia�em, jak zwierzchnik nadstawia� twarz do s�o�ca mru��c oczy skryte za wielkimi okularami nadaj�cymi mu wygl�d sowy. Roksana przygotowa�a skromny, ale pyszny obiad, poda�a nam go obdarzaj�c po r�wno ka�dego swymi tajemniczymi u�miechami. - Mog� p�j�� z panami? - zapyta�a, gdy posprz�ta�a ze sto�u. - Oczywi�cie - Pan Samochodzik zgodzi� si�. - Spotkajmy si� na dole, powiedzmy za p� godziny - zaproponowa� zerkaj�c na zegarek. - P�jd� na g�r� zabra� kilka rzeczy... Szybko wsta� i wyszed�. - P�jd� si� przebra� - powiedzia�a Roksana. - Odprowadz� pani� - zerwa�em si� z krzes�a. Roksana spojrza�a na mnie, jakby widzia�a mnie pierwszy raz. - Chod�! - szepn�a kiwaj�c na mnie palcem i s�odko u�miechaj�c si�. Sz�a pierwsza, otworzy�a drzwi naprzeciw restauracji, odchyli�a ci�k� kotar� i zaprosi�a mnie do przedpokoju. - Poczekaj turaj - wskaza�a mi salon z oknami wychodz�cymi na ogr�d. Pok�j wype�nia�y stare meble, nie tak ci�kie jak gda�skie, ale wygl�daj�ce na solidne, zdobione oszcz�dnie, najcz�ciej ornamentami ro�linnymi i tradycyjnie, jak to stare meble, ��czone bez jednego gwo�dzia. Stan��em przed oknem, czubkiem nosa prawie dotykaj�c firanki. - Witam pana! - us�ysza�em za plecami. Obr�ci�em si� na pi�cie. W drzwiach sta�a elegancka kobieta w wieku oko�o pi��dziesi�ciu lat. W niczym nie przypomina�a swoich r�wie�nic mieszkaj�cych na wsi. Mia�a starannie u�o�one w�osy, nienaganny makija�, nie skrywa�a farbami siwizny. Ubrana by�a skromnie, ale schludnie, w sp�dnic�