8044
Szczegóły |
Tytuł |
8044 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8044 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8044 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8044 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK I... SKARB GENERA�A SAMSONOWA TOM I
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
M�ody oficer rosyjskiej armii w mundurze ze znakami artylerii stan�� przed
obliczem
�ysego, grubego pu�kownika.
- S�ysza�em, �e mocno wierzycie w Boga - powiedzia� pu�kownik.
- Tak jest - odpowiedzia� porucznik.
- To przysi�gnijcie na Boga i wierno�� carowi, �e dochowacie tajemnicy.
- Przysi�gam.
- Doskonale. Podejd�cie tu.
Pu�kownik wskaza� st�. Znajdowali si� w plebanii, byli sami w pokoju nale��cym
do
proboszcza. Na blacie le�a�a mapa po�udniowych teren�w Prus Wschodnich.
- Tu spotkacie si� z dwoma kozakami - pu�kownik pokaza� palcem miejsce nad
jeziorem. - Wasze has�o: �Piotrogr�d�, a ich odzew: �Moskwa�. Powinni mie� ze
sob� dwie
niewielkie skrzynki. Zakopiecie je w dowolnym miejscu, dobrze zamaskujecie i
wycofacie si�
na po�udnie. Macie unika� naszych i niemieckich wojsk. Po naszej stronie granicy
zameldujecie si� w sztabie. Tam was znajd�. Jasne?
- Tak jest.
Porucznik artylerii wyszed� z plebanii, wsiad� na konia i wyruszy� w kierunku
lasu.
By�o p�ne popo�udnie. Dooko�a grzmia�y armaty, wsz�dzie unosi� si� kurz
wznoszony
stopami tysi�cy piechur�w.
Zza drzwi wyszed� cz�owiek w generalskim mundurze. By� wysoki i mia� brod�. �le
si� czu�, mia� k�opoty z sercem.
- Mo�na mu ufa�? - zapyta� genera�.
- Tak - rzek� pu�kownik. - Podj��em dodatkowe �rodki bezpiecze�stwa. Gdy tylko
podadz� mi dok�adne wsp�rz�dne miejsca, gdzie zakopali skrzynie - zostan�
wys�ani na
Kaukaz. Tam �atwo o �o�niersk� �mier�.
Po wyj�ciu genera�a pu�kownik spojrza� pod st�, gdzie le�a�a spora skrzynka.
Butem
uni�s� jej wieko. Le�a�o tam kilkana�cie woreczk�w. Jeden z nich by� nie do
ko�cu
zawi�zany i ze �rodka b�yszcza�y z�ote monety.
- Najlepiej ufa� tylko sobie mrukn�� pu�kownik.
Po godzinie pad� rozkaz, �e ca�y sztab przenosi si� na po�udnie. Pu�kownik ukry�
pod
mundurem sakiewki i do��czy� do reszty oficer�w. Doskona�e zapami�ta� map�
okolicy i
wiedzia�, kt�r�dy ucieka�.
Siedmiu wysokich rang� oficer�w jecha�o w eskorcie szwadronu kozak�w. W�a�nie
wyjechali z lasu i zd��ali w stron� widocznej z daleka wsi. Nagle z poboczy
zacz�y strzela�
karabiny maszynowe. Ochrona podj�a rozpaczliw� pr�b� zdobycia pozycji wroga.
Szeregi
kozak�w gin�y w huraganowym ogniu karabin�w niemieckich.
Oficerowie os�aniaj�c genera�a wycofali si� do lasu. W tym czasie pu�kownik
porzuci�
swego konia i na piechot� kierowa� si� na po�udnie, co chwila patrz�c na kompas.
W marszu
troch� przeszkadza�y mu woreczki ukryte pod mundurem.
ROZDZIA� PIERWSZY
KAJAKOWA WYPRAWA �YN� � GDZIE JEST JACEK? � U �R�DE�
RZEKI � KTO LUBI �YCIE BUSZMENA? � NIESPODZIEWANY GO��
� KRYJ�WKA HARCERZY � POST�J W ZIELONOWIE �
ZNALEZISKO NA STRYCHU � WZYWAM PAW�A
Wios�a r�wnomiernie uderza�y w wod�. Kajak szybko sun�� rozbijaj�c dziobem
drobne fale. Od dawna marzy�em o tej podr�y. Uda�o mi si� w d�ugi majowy
weekend
wyrwa� z zat�oczonej Warszawy. Pawe�, gdy si� z nim �egna�em, m�wi�, �e
�wi�teczne dni
na pocz�tku maja te� sp�dzi na �onie natury. Um�wi� si� z Olbrzymem,
dziennikarzem z
Olsztyna, kt�rego poznali�my w czasie odkrywania tajemnic �Walkirii�.
- Kiedy gdzie� staniemy? - pyta�a Zosia, moja siostrzenica.
- Nie po to wzi��em za�oganta, �eby mi marudzi� - strofowa�em j�.
Mnie te� ju� dawa�a si� we znaki �egluga �yn�. Wios�owali�my ledwie dwie
godziny,
ale nasze nieprzywyk�e do wysi�ku mi�nie ju� bola�y. Postanowi�em zaj��
dziewczyn�
rozmow�.
- Powiedz lepiej, gdzie jest Jacek - powiedzia�em.
- Razem ze swoj� dru�yn� survivalowc�w ruszyli szlakiem grupy �Pomorze� -
odpowiedzia�a.
- Mo�esz powiedzie� co� wi�cej?
- Oczywi�cie - szybko odpowiedzia�a. - Musz� jednak przesta� wios�owa�.
- Dobrze.
Od�o�yli�my wios�a. Byli�my na �rodku niewielkiego jeziora Ma�e Brze�no.
Pi�tna�cie metr�w od nas na wodzie unosi�o si� stadko krzy��wek.
- We wrze�niu 1944 roku w Polskim Samodzielnym Batalionie Specjalnym
wyszkolono grup� spadochroniarzy zwiadowc�w o kryptonimie �Pomorze� - Zosia
zacz�a
opowie��. Radzieckie dow�dztwo 2. i 3. Frontu Bia�oruskiego przygotowuj�c
ofensyw� w
Prusach Wschodnich nie mia�o �adnych danych wywiadowczych na temat
sze�ciusettysi�cznej niemieckiej Armii ��rodek�. Grupa polskich spadochroniarzy
wys�ana do
Prus jako pierwsza jednostka aliancka wesz�a do najpilniej strze�onego obiektu
Trzeciej
Rzeszy, do kwatery Hitlera.
- To ciekawe. M�w dalej.
Dziewczyna rozsiad�a si� wygodnie. Odchyli�em si� lekko do ty�u. Patrzy�em na
lasy
na brzegu i s�ucha�em opowie�ci brzmi�cej w tle.
- Prusy Wschodnie, czyli Ostwall, wa� wschodni, stanowi�y ogromny kompleks
obronny z�o�ony z kilku pas�w obronnych bunkr�w. Umocnienia znajdowa�y si�. w
okolicach Lidzbarka Warmi�skiego, Ostr�dy, K�trzyna. W �rodku tego systemu
obronnego
umieszczono kwater� Hitlera w Gier�o�y. W nocy z 6 na 7 wrze�nia 1944 roku
dwunastu
spadochroniarzy z grupy �Pomorze� wy�adowa�o niedaleko miejscowo�ci Konopaty
ko�o
Lidzbarka.
- Tutaj w Prusach mog�a dzia�a� siatka wywiadowcza polskiego podziemia? -
zapyta�em z niedowierzaniem.
- No pewnie. Ch�opaki i Jacek wszystko dobrze sprawdzili. Ju� na pocz�tku
pa�dziernika 1944 roku komandosi przes�ali do dow�dztwa radzieckiego informacje
o
wojskach koncentrowanych w Mr�gowie, K�trzynie, Szczytnie, Olsztynie, Nidzicy i
Gi�ycku
oraz o umocnieniach, polach minowych, lotniskach polowych. Na pocz�tku listopada
le�niczy
Herman Wajder po rozmowie z krewnym, �o�nierzem Wehrmachtu, przekaza� im
informacj�
o silnie strze�onym obiekcie niedaleko K�trzyna. Natychmiast z dow�dztwa
przyszed� rozkaz
dokonania rozpoznania tego miejsca. �o�nierze ruszyli tras� przez Dzia�dowo,
Nidzic�,
Szczytno, Reszel. Po kilku dniach w�dr�wki o zmierzchu komandosi przeszli przez
pierwsz�
lini� ochrony. Druga strefa Wilczego Sza�ca by�a chroniona dwiema liniami
zasiek�w i
polem minowym. Natkn�li si� tam na pojedynczego wartownika, kt�rego obezw�adnili
i
przes�uchali. Jeniec zezna�, �e dalej nie mo�na ju� i��, bo w drugiej strefie
jest znacznie
wi�cej wartownik�w. Komandosi zabrali wartownikowi identyfikator i chwil�
obserwowali
go czekaj�c, czy nie zaalarmuje dow�dztwa. Niemiec dalej patrolowa� sw�j teren.
Jeszcze tej
samej nocy spadochroniarze zacz�li wycofywa� si� z rejonu K�trzyna.
- Nie wierz�, �e Niemiec nie zaalarmowa� swoich koleg�w - wtr�ci�em.
- Nie wiem. Niemcy musieli si� po�apa�, �e co� jest nie tak. W okolicach Mr�gowa
dosz�o do potyczki z niemieckim patrolem, a ko�o Szczytna - do kolejnej
strzelaniny. Po
dw�ch dniach komandosi dotarli do bazy. Pod koniec listopada radzieckie samoloty
zbombardowa�y przebadany teren, lecz ju� by�o za p�no. Hitler wyjecha� z
Gier�o�y 20
listopada 1944 roku.
- Wyjazd Hitlera nast�pi� na wie�� o wizycie komandos�w czy w obliczu
zbli�aj�cych
si� do Prus Wschodnich jednostek radzieckich? - dopytywa�em si�. - Armia
Czerwona sta�a u
wr�t Prus Wschodnich od sierpnia 1944, a ofensywa ruszy�a dopiero w styczniu
1945 roku.
Dziewczyna wzruszy�a ramionami w ge�cie niewiedzy.
- Swoj� drog� to ciekawa inicjatywa - stwierdzi�em.
- Ch�opaki chc� odby� ca�� tras� piechot�, nocuj�c w lesie, tak jak tamci
komandosi -
powiedzia�a Zosia.
Znowu chwycili�my za wios�a.
- Wujku, co to za ptak? - szepn�a Zosia.
Odwr�ci�em si� we wskazanym przez ni� kierunku.
- Przypatrz mu si� uwa�nie, to �uraw. To co s�ycha�, to klengor - odg�osy z ich
siedlisk.
Po�o�y�em sobie na kolanach map� tej okolicy.
- Gdzie� na po�udniu powinien by� wyp�yw z jeziora - mrukn��em.
To jedno mrukni�cie brzmia�o mi w uszach przez nast�pn� godzin�, gdy szukali�my
przej�cia w�r�d trzcin. Wreszcie uda�o si� nam. Po trzystu metrach wios�owania
przez trzciny
wyp�yn�li�my na jezioro Krzy�. By�o ono bli�niaczo podobne do poprzedniego.
Znowu
musieli�my szuka� przej�cia w�r�d zaro�li na po�udniowo-wschodnim kra�cu
rozlewiska.
Kr�t� przecink� pop�yn�li�my dalej.
- Wujku, jaka tu czysta woda - powiedzia�a Zosia i zanurzy�a d�o�. - Jaka zimna
-
prawie krzykn�a.
W tym miejscu rzeka raz zw�a�a si�, raz rozszerza�a. Dooko�a nas by�y same
trz�sawiska.
- Wios�uj, bo nas ustawi w poprzek nurtu i b�dziesz musia�a wysiada� -
postraszy�em
j�.
Po p�godzinie ci�g�e wios�owanie i p�yni�cie w�r�d wysokich krzew�w i trzcin
zacz�o by� m�cz�ce i monotonne. Co jaki� czas musieli�my wysiada�, �eby przej��
przez
drzewa le��ce w poprzek rzeki. Niebawem dotarli�my do rurowego przepustu na
rzece.
- I co dalej? - zapyta�a Zosia.
- Wracamy - powiedzia�em kr�tko.
- To po co tyle p�yn�li�my?
- Chcia�em p�yn�� sam, ale ty si� upar�a�.
- Bo wujek to niby tak sobie p�ynie, a zawsze znajduje przygod�.
- Tym razem chcia�em odpocz�� i pop�yn�� stosunkowo czysty rzek�, jedenast� co
do
d�ugo�ci w kraju.
- Pawe� to odpoczywa - m�wi�a Zosia ocieraj�c pot z czo�a. - Przywi�z� nas i
kajak i
pojecha� sobie do Olbrzyma na kie�baski z grilla
- Mo�e do nich podp�yniemy, ale teraz zawracamy. Co do przyg�d, to nigdy ich
sama
nie szukaj. One zostawiaj� znaki, kt�re, je�li masz oczy szeroko otwarte,
znajdziesz na
pewno.
Droga powrotna up�yn�a nam w milczeniu. Min�li�my Brze�no �y�skie, z kt�rego
wyp�yn�li�my i ruszyli�my na p�noc. Pokonali�my jezioro Kiermoz Ma�y. By�o ju�
p�ne
popo�udnie, wi�c zacz��em rozgl�da� si� za dogodnym miejscem na nocleg.
Widzia�em, �e z
zachodu gna�y ku nam ci�kie i czarne chmury burzowe. Si�gn��em po map�.
Zobaczy�em, �e
na nast�pnym jeziorze Kiermoz Wielki jest wyspa. Postanowi�em, �e tam zatrzymamy
si� na
noc. Ju� z daleka wida� by�o wystaj�c�, kilka metr�w nad lustro wody wysepk�.
Chwil�
szukali�my dogodnego miejsca na dobicie do brzegu.
- Kto robi kolacj�? - rzeczowo spyta�a Zosia.
- Ty, ja rozbij� namiot - powiedzia�em patrz�c z niepokojem na czarne chmury.
Z daleka s�ycha� by�o pierwsze grzmoty. Zosia chcia�a chyba dyskutowa�, ale
spojrza�a na niebo i zacz�a wypakowywa� nasze rzeczy. Kajak wyci�gn�li�my na
brzeg i
przypi�li�my go �a�cuszkiem do drzewa. Ja stawia�em namiot, a Zosia wyj�a
kocio�ek i s�oik
z klopsikami w sosie pomidorowym.
- Z czym mamy to je��? - zapyta�a.
- Z chlebem.
- Jest wczorajszy.
- B�dzie ci smakowa� jak prosto z pieca.
- Na czym mam je ugotowa�? - dopytywa�a si� wskazuj�c klopsiki.
Wykona�em szeroki gest r�ki wskazuj�c las jako �r�d�o opa�u.
Dziewczyna wsta�a i ruszy�a w poszukiwaniu chrustu. Znosi�a go p� godziny. Ja w
tym czasie po�cieli�em sobie w namiocie i rozsiad�em si� na trawie patrz�c na
jej poczynania.
Zosia przygotowa�a ma�e palenisko, rozpali�a ogie� i do kocio�ka wrzuci�a nasz�
kolacj�.
- Wujek lubi �ycie buszmena - mrucza�a.
- Prawdziwy buszmen nie potrzebuje takich wynalazk�w jak s�oik klopsik�w, �eby
si�
naje�� - odpowiedzia�em. - Wszystko oferuje mu przyroda.
- Nie m�g� wujek wzi�� kilku �gor�cych kubk�w� i zapakowanego dietetycznego
chlebka?
Milcza�em patrz�c na niebo i obserwuj�c ostatnie krz�taniny ptak�w kryj�cych si�
przed nadchodz�c� burza.
- No tak, wujek tak samo od�ywia� si� w czasie wszystkich przyg�d - dogryza�a mi
dziewczyna. - Te s�oiki to talizman przywo�uj�cy niezwyk�e prze�ycia.
- Nie przywo�asz ich, je�li wszystko przypalisz.
- Jestem wykwalifikowan� pomoc� detektywistyczna, a nie kucht� - powiedzia�a
podaj�c mi talerz i pokrojone kromki chleba.
O tropik namiotu zacz�y uderza� pierwsze grube krople deszczu. P�tora metra
nad
s�abym ju� ogienkiem rozwiesi�em wojskow� pa�atk�, a do ognia wstawi�em niedu�y,
stary
czajnik. Po paru minutach skryci przed ulew� popijali�my gor�c� herbat� i
grzali�my d�onie
trzymanymi kubkami.
Nag�e przed nami kto� podni�s� si� z ziemi. �w cz�owiek mia� na sobie kompletny
ameryka�ski mundur z demobilu. Z szerokiego ronda kapelusza na ponczo �cieka�a
woda.
Zosia a� podskoczy�a ze strachu.
- Cze��, Jacek. Co tu robisz? - zapyta�em, gdy ju� zorientowa�em si�, kto nas
odwiedzi�.
- Wpad�em po�yczy� soli - odpowiedzia� u�miechaj�c si� od ucha do ucha.
- Sk�d si� tu wzi��e�? - zapyta�a Zosia.
- Szli�my zgodnie z planem, ale stwierdzili�my, �e zajdziemy do Olsztynka,
zobaczy�
resztki pomnika ku czci bitwy pod Tannenbergiem - odpowiedzia� Jacek.
- O ile wiem, jego resztki znikn�y na pocz�tku lat osiemdziesi�tych -
wtr�ci�em.
Jacek kiwn�� g�ow�.
- Zgadza si�, ale s�ysza�em, �e do dzi� poszukiwacze militari�w znajduj� tam
r�ne
ciekawostki. Poza tym chcieli�my te� p�j�� zbada� poniemieckie lotnisko w
Gry�linach, sk�d
jak s�ysza�em - startowa�y bombowce lec�ce nad Warszaw�. Chcieli�my tak�e
pr�bowa�
wej�� do os�awionego �a�skiego Imperium.
- A co to takiego? - zapyta�a Zosia.
- W �a�sku utworzono o�rodek wypoczynkowy dla w�adz Polski Ludowej -
odpowiedzia�em. - Kr��y�y o nim legendy. Teraz pewnie nie jest tak pilnie
strze�ony.
Proponuj�, Jacku, �eby�cie spr�bowali dotrze� do wsi Zielonowo, gdzie mieszka�
Micha�
Lengowski, cz�owiek zas�u�ony dla tych ziem.
Zosia i Jacek lekko skrzywili si�.
- A gdzie mieszkacie? - zapyta�em Jacka.
- Mamy kryj�wk� na p�nocnym kra�cu wyspy. Je�li chcecie zobaczy�, jak �yj�
prawdziwi komandosi, to zapraszam - powiedzia� Jacek
Zasznurowali�my namiot i poszli�my za ch�opakiem Jacek szed� jak duch, nie by�o
go
s�ycha�. Mi�dzy drzewami zobaczyli�my ju� ksi�yc odbijaj�cy si� w wodzie, a za
nami kto�
nagle za�wieci� latark�.
- Has�o! - krzykn�� m�ody m�ski g�os.
- B�awatek - szepn�� Jacek.
�wiat�o zgas�o. Odwr�ci�em si� i zobaczy�em ch�opaka w mundurze z siatk�
maskuj�ca, ukrywaj�cego si� w�r�d ga��zi. W ci�gu kilku sekund by� zn�w
niewidoczny.
Jacek poprowadzi� nas do �wierka stoj�cego kilka metr�w od brzegu jeziora. W
powietrzu czu�em lekki zapach dymu, ale nigdzie nie widzia�em ogniska.
- Wykorzystali�my dziur� po wiatro�omie - zacz�� opowiada� Jacek. - Po��czyli�my
nasze pa�atki i �rodek powsta�ej w ten spos�b p�achty przywi�zali�my link� do
ga��zi. Potem
pozosta�o ju� tylko obsypanie brzeg�w ziemi�, zamaskowanie chrustem i wykopanie
komina
oraz wej�cia.
M�wi�c te s�owa odsun�� na bok dwa kawa�ki pnia brzozy. Szybko wsun�� si� do
�rodka. Weszli�my za nim. W bazie harcerzy od razu zrobi�o si� ciasno. Wewn�trz
pali� si�
male�ki ogienek, nad kt�rym buzowa�a woda w czajniku. Dw�ch harcerzy spa�o
zawini�tych
w �piwory. Jeden siedzia� ko�o ognia i co� majstrowa� przy radiostacji. Z
podziwem patrzy�em
na porz�dek panuj�cy dooko�a.
- Po co wam radio? - zapyta�a Zosi�.
- Co wiecz�r nadajemy alfabetem Morse�a meldunki o naszym po�o�eniu do centrali
w �odzi - powiedzia� Jacek
- To o nas te� powiadomicie swoich? - dopytywa�a si�.
- Ju� zameldowali�my o pojawieniu si� na jeziorze tajemniczego kajaka z dw�jka
tajemniczych osobnik�w - za�artowa� Jacek. - Wiedzia�em o was, gdy tylko
wp�yn�li�cie na
jezioro.
- Jest was tylko pi�ciu? - zapyta�em.
- Jest jeszcze jeden, kt�ry po sprawdzeniu waszego obozowiska i zameldowaniu mi
o
waszym przybyciu ruszy� na dalszy patrol - odpowiedzia� Jacek.
- Nie boisz si� o niego? W tak� noc sam jeden w lesie? - nie wytrzyma�em. -
Troch�
chyba przesadzacie z t� zabaw� w wojsko.
- Spokojnie - wyja�nia� Jacek. - Ludzie z naszej chor�gwi s� na obozie
p�etwonurk�w
nad jeziorem Gim. Chcemy podej�� ich ob�z i zrobi� im jakiego� psikusa. Tam s�
te�
ch�opaki z grupy survivalowej, kt�rzy maj� broni� obozu. Niech si� wujek nie boi
o Ma�ka.
To doskona�y tropiciel, od ma�ego je�dzi� z ojcem na polowania.
- Sk�d u was wiedza o budowie takich baz? - pyta�em dalej.
- Pami�ta wujek Micha�a? Tego komandosa z GROM-u, kt�rego poznali�my w
Mamerkach? Na pocz�tku kwietnia wzi�� nas na tydzie� do Puszczy Piskiej i da�
ostr� szko��.
Pi�ciu ch�opak�w z mojej ekipy odpad�o. Do domu wie�li te� nasze rzeczy, kt�rych
nie
mieli�my ju� si� dalej nie��. Do ko�ca wytrwali�my tylko my. Potrafimy za to
wybudowa�
sobie schronienie w lesie, zrobi� wygodne pos�anie, rozpali� ogie� w ka�dych
warunkach,
robi� zasadzki, organizowa� patrole.
- Zosiu, czas na nas - powiedzia�em.
Jacek odprowadzi� nas do naszego namiotu. Do snu uko�ysa� nas deszcz
szeleszcz�cy
w�r�d pierwszych wiosennych li�ci.
Obudzi� mnie cichy trzask ga��zki. Wyjrza�em przez male�kie okienko. W�r�d
krzak�w zobaczy�em dru�yn� Jacka id�c� w karnym szeregu w stron� w�skiego
przesmyku.
Szybko za�o�y�em spodnie i kurtk�.
- Zobaczymy, komandosi, jak si� tu dostali�cie - mrukn��em.
Cicho rozsun��em suwak namiotu i wyczo�ga�em si� na zewn�trz. Uzna�em, �e
tarzanie si� po ziemi nie przystoi w moim wieku, wi�c dalej szed�em skulony,
uwa�aj�c, �eby
nie trzasn�a najmniejsza nawet ga��zka. Powoli doszed�em do kilkunastometrowego
przesmyku pomi�dzy nasz� wysp� a sta�ym l�dem. Po naszej stronie brzeg wznosi�
si� o pi��
metr�w wy�ej. Ch�opcy mieli przeci�gni�ta nad wod� lin�. W�a�nie pierwszy
harcerz ko�czy�
przej�cie. Posuwa� si� do przodu, podci�gaj�c si� r�koma i pomagaj�c sobie
nogami
zarzuconymi na sznur. Przyznam, �e przeprawa z g�ow� w d�, przy takiej r�nicy
poziom�w
wymaga�a �elaznych nerw�w.
Pierwszy ch�opak stan�� ju� na drugim brzegu i znikn�� w krzakach. Po trzech
minutach pojawi� si� znowu. Da� znak r�ka i reszta grupy zacz�a przepraw�.
Przygl�da�em
si� temu z zainteresowaniem. Przyroda powoli budzi�a si� do �ycia. Z k��bk�w
mg�y
dochodzi�y odg�osy budz�cego si� ptactwa. Nagle kto� po�o�y� r�k� na moim
ramieniu.
Prawie podskoczy�em.
- Jak przejd�, to wujek odwi��e lin� - ni to zapyta�, ni to poleci� Jacek.
Jego twarz pokryta by�a zielono-br�zowym kamufla�em. Wida� by�o tylko oczy i
b�yskaj�ce biel� z�by.
- Jasne, wodzu - mrukn��em speszony, �e tak �atwo da�em si� podej��.
Gdy Jacek by� ju� po drugiej stronie odwi�za�em lin�, a jeden z harcerzy
poci�gn�� j� i
zacz�� zwija�.
Wr�ci�em do naszego namiotu, gdzie Zosia spa�a w najlepsze. Nie mog�em ju�
zasn��,
wi�c usiad�em nad brzegiem i patrzy�em na wstaj�cy �wit. Na nieruchomym lustrze
wody
widzia�em kr�gi zostawiane przez ryby pr�buj�ce z�apa� pierwsze owady lec�ce tu�
nad
wod�. Z pobliskich trzcin wyp�yn�a kaczka, odwr�ci�a g�ow� w moj� stron� i raz
kwakn�a.
Nagle przy�pieszy�a i znikn�a w kolejnej k�pce zaro�li. Mo�e przestraszy�a si�
or�a bielika,
majestatycznego w�adcy okolicy, kt�ry szybowa� wysoko w poszukiwaniu zdobyczy.
Z namiotu wysz�a przeci�gaj�c si� Zosia.
- Kto robi �niadanie? - zada�a pytanie.
- Majtek, nie powinna� si� pyta�, tylko robi� - odpowiedzia�em.
- Nie jestem majtek.
- Wiem, jeste� wyzwolon� kobiet� - przerwa�em jej. - Sama wprosi�a� si� na rejs,
wi�c
masz mnie s�ucha�.
- Dok�d dzi� p�yniemy?
Si�gn��em po map�.
- Odwiedzimy jezioro Pluszne powiedzia�em. - Tyle, �e w Swaderkach trzeba b�dzie
znale�� jaki� transport dla naszego okr�tu.
Szybko zjedli�my �niadanie i zwin�li�my obozowisko. Pop�yn�li�my w stron� wsi
Kurki. Tu� przed mostem drogowym po prawej stronie znajdowa�o si� lejkowate
uj�cie rzeki
Mar�zki. Skr�cili�my w t� stron�. Najbli�sze godziny sp�dzili�my na wios�owaniu
pod pr�d i
kilku przenoskach naszego kajaka przez zastawy wykonane przez rybak�w. W
Swaderkach
poprosili�my le�nika jad�cego honkerem, by podrzuci� nas do jeziora Pluszne.
- Bardzo prosz� - powiedzia�.
Par� minut zaj�o nam przymocowanie kajaka do dachu i za�adowanie baga�y do
wn�trza samochodu. Pojechali�my asfaltow� drog� do wsi Ko�atek, gdzie
wodowali�my
kajak. Serdecznie podzi�kowali�my mi�emu le�nikowi. Wyp�yn�li�my na wody jeziora
Pluszne Ma�e, w�skiej zatoki jeziora Pluszne.
- Wujku, mo�esz pokaza� map�? - zapyta�a Zosia. - Gdzie jeste�my?
Wskaza�em na mapie nasze po�o�enie.
- Pluszne Ma�e przypomina z g�ry skarpetk� - zauwa�y�a siostrzenica.
Dochodzi�o ju� po�udnie i s�o�ce zacz�o mocno pra�y�. P�yn�li�my wzd�u� prawego
brzegu, bli�ej lasu, z dala od roz�o�onych po drugiej stronie o�rodk�w
wypoczynkowych i
domk�w letniskowych. Oko�o pi�tnastej dobili�my do brzegu w Zielonowie. Wysoko
ponad
brzegiem sta�y eleganckie domki letniskowe powsta�e na bazie wykupionych starych
dom�w
warmi�skich. Zostawi�em Zosi� przy obozowisku i z kanistrem w d�oni ruszy�em na
poszukiwanie studni. Po�rodku wsi znajdowa�y si� staw i stara studnia.
Widzia�em, �e przy
jednej z cha�up przy samym wje�dzie do wsi kr�c� si� jacy� ludzie. Podszed�em
tam.
- Cze��, wujek! - powita� mnie Jacek nios�cy nar�cze spr�chnia�ych desek.
Pozostali harcerze dzielnie pracowali przy rozbi�rce wiekowego ju� dachu.
Przygl�da�
si� im m�ody m�czyzna stoj�cy przy eleganckim BMW i bawi�cy si� telefonem
kom�rkowym.
- Sk�d si� tu wzi�li�cie i co robicie? - zapyta�em.
- Mamy rozkaz odebra� jutro w Olsztynku kogo� z komendy hufca - odpowiedzia�
Jacek. - B�dziemy go eskortowa� do obozu nad jeziorem Gim. To taka zabawa
strategiczna
wymy�lona przez naszego komendanta. Ch�opaki z obozowiska nad Gimem wiedz�c
naszym
zadaniu i spr�buj� przej�� go�cia po drodze. Zatrzymali�my si� tutaj, bo chcemy
zarobi� na
bilety autobusowe.
- My�la�em, �e macie jakie� kieszonkowe. Mog� ci da� troch�.
- Nie, dzi�kuj�. Chcemy zmyli� ich czujki i pojecha� z naszym VIP-em do
Olsztyna, a
stamt�d ruszy� na piechot�. Nie b�d� si� spodziewa� naszego podej�cia od
p�nocy. Ten pan
zap�aci nam za pomoc w rozbi�rce dachu.
W tym czasie podszed� do nas m�ody m�czyzna.
- W czym problem? - zapyta�.
- Chcia�em nabra� wody ze studni odpowiedzia�em. - Spotka�em mojego siostrze�ca.
Sam p�ywam po okolicy kajakiem.
- Kuba jestem - przedstawi� si� m�czyzna.
- Tomasz - powiedzia�em podaj�c mu r�k�.
- Masz sprytnego siostrze�ca - m�wi� Kuba. - Nie do��, �e zarobi� troch� grosza,
to
jeszcze zanocuj� pod dachem. Jak rozbior� ten daszek, to mog� tu zosta� na noc.
Dopiero
jutro przywioz� ekip� remontow�.
- Chcesz t� cha�up� przerobi� na domek letniskowy?
- Tak, kupi�em j� okazyjnie, a trzeba inwestowa� w ziemi�.
Zadzwoni� telefon kom�rkowy, wi�c Kuba poda� mi r�k� na po�egnanie i odszed� do
samochodu. Nabra�em wody ze studni i wr�ci�em na brzeg.
Na obiad zjedli�my nie�miertelne klopsiki z makaronem, a potem urz�dzili�my
sobie
d�ug� sjest�.
- Wujku! - s�odk� drzemk� przerwa� mi krzyk Jacka.
Podnios�em si�.
- Chod� szybko, co� znale�li�my
- Ja te� chc� p�j��, a nie mo�na zostawi� obozowiska - odezwa�a si� Zosia.
- Przy�l� tu kt�rego� z moich ch�opak�w - rzuci� Jacek.
Poszli�my za nim do cha�upy. BMW na podw�rku ju� nie by�o. Podekscytowany
Jacek zaprowadzi� nas po trzeszcz�cych, drewnianych schodach na strych. Nad nami
by�o
tylko niebo. Harcerze dok�adnie wszystko zdj�li. Teraz stali gromadk� przy
dziurze w
pod�odze.
- Jednemu z nas noga wpad�a do dziury wyja�nia� Jacek. - Gdy wyjmowa� stop�,
zobaczy�, �e co� tutaj jest.
Zajrza�em do �rodka. Zobaczy�em jakie� szmaty i resztki niemieckich gazet.
- Masz latark�? - zapyta�em.
Jeden z harcerzy poda� mi ma�y reflektorek. Po�o�y�em si� wciskaj�c g�ow� i
rami� do
�rodka. W powietrzu unosi� si� kurz, kt�ry kr�ci� w nosie. R�k� rozgarnia�em
gazety.
Ujrza�em niedu��, drewnian� skrzyneczk�. Ostro�nie wyj��em j� z dziury. Zawiasy
i haczyk
zamykaj�cy wieko by�y ju� zardzewia�e. Otworzy�em j� i moim oczom ukaza�a si�
obita
sk�r� oprawa. Niemiecki napis g�osi�: Christoph Hartknoch �Stare i nowe Prusy�.
Dzie�o
wydano w 1684 roku.
- Czy to cenna ksi��ka? - zapyta� jeden z harcerzy.
- Na rynku antykwarycznym by�aby wysoko ceniona odpowiedzia�em. - Ma
oryginalne oprawy z epoki, wiele ilustracji i dotyczy tych teren�w. Po dok�adnym
zbadaniu i
stwierdzeniu, czy nale�a�a do znanej osoby, jej cena mog�aby wzrosn��.
Znowu zanurzy�em si� w dziur� i wyj��em rulon niemieckich gazet zwi�zanych
sznurkiem. Potem wydoby�em s�oik z przedwojennymi markami i na koniec sk�rzan�
torb�
przypominaj�c� �o�nierski chlebak. W �rodku by�a lornetka polowa i dwie z�ote
pi�ciorubl�wki z carskimi or�ami. Lornetka mia�a znaki niemieckiej armii, a data
produkcji
wskazywa�a na rok 1914. Odwin��em rulon gazet i okaza�o si�, �e w �rodku
znajduje si� mapa
z nag��wkiem: �Manewry XVII Korpusu Armijnego, 1908�. Obejmowa�a obszar od
Olsztyna
do Ostr�dy na p�nocy i do Dzia�dowa na po�udniu. Na zgi�ciach spod przetartego
papieru
wystawa� brezent. Kto� na czerwono zaznaczy� jaki� szlak biegn�cy z p�nocy na
po�udnie.
Linia urywa�a si� w prawym dolnym rogu, gdzie pojawia�y si� ju� polskie nazwy
miejscowo�ci.
- Macie telefon? - zapyta�em harcerzy. - Musz� zadzwoni� po Paw�a i przerwa� mu
wypoczynek. Musi tu przyjecha� i zawie�� te skarby do Warszawy. Ja zostan�, �eby
dogada�
si� z w�a�cicielem cha�upy.
ROZDZIA� DRUGI
AKTYWNY WYPOCZYNEK U OLBRZYMA � RYBKI DO BRYD�A �
GO�CIE OLBRZYMA � WEZWANIE OD JACKA � ROSYNANTEM
PRZEZ LA�SKIE IMPERIUM � POLICJANCI PRZEBIERA�CY � NA
SKR�TY PRZEZ JEZIORO � PO�CIG ZA BMW � ZE
STARODRUKIEM DO WARSZAWY � CO BY�O NA MAPIE? � ZOSIA
POTRZEBUJE POMOCY
R�wno ci��em kawa�ki drewna. Stara�em si� jak mog�em, chocia� od dawna nie
mia�em siekiery w d�oniach. Dooko�a �piewa�o ptactwo zamieszkuj�ce wysp�
Olbrzyma, a
wysokie sosny chyli�y swe czubki pod kolejnymi podmuchami wiatru. W powietrzu
unosi� si�
zapach sma�onych ryb, kt�re rano z�owili�my z dziennikarzem.
- Dobrze ci idzie - powiedzia� Olbrzym staj�c obok mnie.
Zza szkie� okular�w patrzy�y na mnie u�miechni�te oczy. Przyjecha�em do niego
wczoraj, �eby wypocz��, a on od samego pocz�tku zorganizowa� mi tortury
fizyczne.
Najpierw znosili�my z lasu �ci�te pnie kilku brz�zek, kt�re dziennikarz dosta�
od gajowego.
Wieczorem wspominali�my wsp�lne przygody w Mamerkach i opowiada� mi o swojej
wyprawie do Afryki. Dzi� jeszcze przed �witem zabra� mnie na ryby; a potem
zap�dzi� do
r�bania drzewa.
- Pawe�, dzi� wieczorem na tradycyjnego pi�tkowego bryd�a przyjdzie gajowy i
s�siad
prawie zza miedzy - powiedzia�.
- A ten s�siad to kto? - zapyta�em.
- Taki artysta, wiejski nauczyciel, mi�o�nik historii tych teren�w. W�a�nie
sprzeda�
cha�up� po ciotce, wi�c dzisiaj b�dziemy �wi�towa�. Mam nadziej�, �e umiesz gra�
w bryd�a.
- Jasne.
- Umyj si� i dopilnuj ryb, a ja sko�cz� z tymi brz�zkami.
Czym pr�dzej pobieg�em pod prysznic. Potem zszed�em do kuchni i przewraca�em na
patelni wyfiletowane rybki.
Oko�o osiemnastej na podw�rko zagrody Olbrzyma wszed� gajowy.
- Marcin - powiedzia� podaj�c mi d�o�.
By� niewysoki, mia� kr�tkie, czarne w�siki i kr�tkie w�osy. W jego oczach wida�
by�o
jaki� smutek. W domu Olbrzyma czu� si� jak u siebie: natychmiast poszed� do
salonu i zacz��
pali� w kominku.
- Trzy miesi�ce temu, na koniec wyj�tkowo srogiej zimy, odesz�a od niego �ona -
wyja�ni� mi na ucho Olbrzym. - Dziewczynie z miasta pocz�tkowo podoba�o si�
mieszka� na
odludziu, na �onie przyrody. Jednak zima nie wytrzyma�a. Coraz cz�ciej zacz�a
je�dzi� do
miasta, niby do rodzic�w. Tam pozna�a jakiego� bogatego faceta i sam rozumiesz.
Kiwn��em ze smutkiem g�ow�.
- Artysta si� sp�nia? - dopytywa�em si�.
- No co ty, ma do przej�cia pi�� kilometr�w przez las. Jak idzie, to zawsze
znajdzie
co�, co go zainteresuje.
Po kwadransie pojawi� si� ostatni go�� Olbrzyma.
- Cze��, jestem Rambo - przywita� mnie.
- To jego przezwisko - wyja�ni� Olbrzym.
Rambo ubrany by� w spodnie d�insowe, koszul� flanelow� wypuszczon� na wierzch i
koszulk� z napisem: �I love NY�. Mia� jasne w�osy spi�te w kucyk i kr�tk�, ale
strasznie
popl�tan� brod�.
W salonie siedli�my do sto�u nakrytego zielonym suknem. Olbrzym wni�s� talerz z
rybami i chlebem oraz tack� z mocniejszymi trunkami. Rambo i Marcin wyj�li po
talii kart.
Mia�em gra� w parze z Rambo, wi�c wyszli�my na taras, �eby ustali� strategi�
gry. Chwil�
patrzy�em na jezioro i promienie s�oneczne widoczne w�r�d drzew po zachodniej
stronie
zatoki.
- Telefon do ciebie! - krzykn�� Olbrzym.
Zakl��em w duchu spodziewaj�c si� nag�ego wezwania do pracy.
Podnios�em s�uchawk� do ucha.
- Czuwaj! - zagrzmia�o w s�uchawce.
Spojrza�em na ni� ostro�nie.
- Czuwaj! - r�wnie� rykn��em.
Rambo i Olbrzym zacz�li si� �mia�.
- Wiadomo�� od druha Jacka ze specjalnej grupy w�drownej �Pomorze� - powa�nym
tonem m�wi� dziewcz�cy g�osik. - Natychmiast przyjecha� do Zielonowa. Wujek
Tomasz
wzywa. Zrozumia� druh?
- Tak - powiedzia�em nieco os�upia�y.
Przekaza�em Olbrzymowi i go�ciom tre�� rozmowy i po�egna�em si� z nimi.
- Gdzie jest Zielonowo? - zapyta�em.
- W bok od Gry�lin, nad jeziorem Pluszne - wyja�ni� Olbrzym.
- Ja ci� poprowadz� - powiedzia� Marcin.
- A my tu na was poczekamy - rzek� Rambo zbli�aj�c si� do stolika z trunkami.
Wsiedli�my z Marcinem do Rosynanta i ostro ruszy�em przez las. W szybkiej
je�dzie
troch� przeszkadza�y mi moje w�asne �wiat�a, ale nie chcia�em przy Marcinie
w��cza�
noktowizora, �eby nie zdradza� wszystkich tajemnic samochodu. Na szcz�cie
gajowy zna� tu
doskonale ka�dy skrawek ziemi i uprzedza� mnie, gdzie mam skr�ca�. Gdy ju�
doje�d�ali�my
do asfaltu, chcia�em skr�ci� do Olsztyna, stamt�d pojecha� drog� na Olsztynek i
skr�ci� do
Gry�lin.
- Skr�� w lewo - powiedzia� Marcin. - Pojedziemy przez las.
Jechali�my kr�t� astalt�wk� w stron� Butryn.
- Teraz w prawo - nagle rzucil Marcin.
Pos�usznie skr�ci�em. Jechali�my le�n�, utwardzon� drog� mijaj�c otoczone
wysokim
p�otem m�odniki. Potem droga zacz�a ostro opada� w d�. Nagle wjechali�my znowu
na
asfalt.
- Wspomnienie �a�skiego Imperium - mrukn�� gajowy. - Dawni notable chcieli mie�
cywilizacj� nawet w takiej g�uszy. Zreszt� teraz ludzie s� tacy sami. Niby id�
do lasu
odpocz�� w ciszy, ale nie ucz� dzieci, �eby nie krzycza�y ile si� w gardle. Psy
puszczone
luzem szczekaj� wniebog�osy zadowolone z wolno�ci. Wszyscy ci�gn� ze sob�
cywilizacj�
ha�asu.
Po prawej stronie, w dole min�li�my jeziorko.
- To Je�gu� - powiedzia� Marcin widz�c moje spojrzenie.
Przy krzy��wce skr�cili�my w prawo i jad�c ostro w d� dojechali�my do mostu i
doliny rzeki �yny wyp�ywaj�cej w tym miejscu z jeziora Ustrych. Potem znowu
wspinali�my
si�. Jeszcze kawa�ek jechali�my asfaltem i gajowy kaza� mi wjecha� w le�n�
�cie�ynk�.
Spojrza�em na kompas - jechali�my prawie idealnie na zach�d. Resory Rosynanta
skrzypia�y
na wyboistej drodze, a nas czasami podrzuca�o do g�ry i uderzali�my g�owami w
dach.
Jednak p�dzi�em wiedz�c, �e wezwanie pana Tomasza w tak nietypowej formie
musia�o by�
wynikiem jakiego� wa�nego wydarzenia. Po lewej stronie, mi�dzy drzewami
pob�yskiwa�a
to� jeziora.
- To ju� Pluszne - powiedzia� Marcin. - Teraz pojedziemy wzd�u� brzegu.
W p�dzie min�li�my zabudowania le�nicz�wki Stawiguda i skr�cili�my na po�udnie.
Bola�y mnie r�ce od tej szalonej jazdy i trzymania wyrywaj�cej si� na boki
kierownicy. Nagle
wyjechali�my na piaszczyst� �ach� nad w�sk� zatok�.
- Hamuj! Jeste�my na miejscu - krzykn�� Marcin.
Wcisn��em peda�. Przed mask� samochodu jak spod ziemi wyros�y zamaskowane
dwie postacie. Twarz jednej z nich wyda�a mi si� znajoma.
- Wujku, szybko! - krzykn�� Jacek.
- Co si� sta�o?
Z mroku wyszed� pan Tomasz.
- Dobrze, �e jeste� - przywita� mnie. - Na strychu jednej z cha�up odnale�li�my
cenny
starodruk i map�. Trzeba to natychmiast zawie�� do Warszawy.
- Poka�cie mi te cuda - poprosi�em.
Zosia poda�a mi skarby. W �wietle reflektor�w nie mog�em dok�adnie obejrze� ani
ksi��ki, ani mapy.
- Po co ten po�piech? - zapyta�em.
- Chc� postawi� w�a�ciciela domu przed faktem dokonanym - t�umaczy� mi szef. -
To
m�ody biznesmen, kt�ry m�g�by zorientowa� si� co do warto�ci ksi�gi, gdyby ja
dosta� do
r�ki. Zrobimy to troch� naginaj�c prawo.
Patrzy�em na Pana Samochodzika mocno zdziwiony. Rad nierad wzi��em skarby do
Rosynanta.
- Musz� jeszcze podrzuci� Marcina do domu - powiedzia�em.
- Mo�e wujek podrzuci� dw�ch moich ch�opak�w do Gry�lin? - zapyta� Jacek.
- Teraz, w nocy? - zapyta�em zdumiony.
- Tak, p�jd� do Olsztynka, gdzie rano musz� odebra� pewnego cz�owieka.
- Dobra, niech si� szybko pakuj�.
Do Rosynanta wsiad�o dw�ch harcerzy. Jeden powiedzia�, �e ma na imi� Maciek, a
drugi mia� przezwisko B�bel.
Ruszyli�my w stron� Gry�lin. Jechali�my wyboist� drog�, gdy nagle z lasu wy�oni�
si�
policjant z lizakiem w d�oni. W krzakach sta� jaki� samoch�d nie przypominaj�cy
radiowozu.
- Dziwne - powiedzia�em hamuj�c.
Policjant po�wieci� mi latark� w oczy. Obok jego samochodu sta� inny m�czyzna.
- Dobry wiecz�r! Kontrola drogowa - powiedzia� uprzejmym tonem.
- Chyba nie mo�ecie tak ludzi zatrzymywa� w lesie, maj�c nieoznakowany radiow�z
-
powiedzia�em przez uchylone okienko.
Policjant spojrza� mi w oczy, a jego r�ka wymownie spocz�a na spu�cie
ka�asznikowa
zawieszonego na ramieniu. Dopiero teraz zauwa�y�em, �e by� uzbrojony.
- Mieli�my doniesienie, �e kto� si� w�ama� do jednej z cha�up w Zielonowie -
powiedzia�.
- To chyba jakie� nieporozumienie. - zacz��em.
- W takim razie zapraszam powiedzia� policjant ruchem g�owy wskazuj�c sw�j
samoch�d.
Zauwa�y�em, �e z Rosynanta nie wiem jakim cudem znikn�li harcerze. Wysiad�em i
ruszy�em w stron� samochodu stoj�cego w mroku. Zdziwi�o mnie, �e policjanci
je�d��
nowiutkim BMW.
- To przebiera�cy! - us�ysza�em krzyk Ma�ka.
Policjant skierowa� bro� w stron�, sk�d dobiega� krzyk. M�czyzna stoj�cy przy
BMW za�wieci� tam latark�. Jedyne co zobaczyli�my to las. Ch�opcy przepadli jak
kamie� w
wod�. Policjant wycelowa� we mnie.
- Dawaj t� ksi��k� - sykn��.
Pos�usznie podszed�em do Rosynanta. Widzia�em, �e Marcin w�a�nie odk�ada na
miejsce telefon kom�rkowy i mruga do mnie. Wiedzia�em, �e wezwa� policj�, mia�em
nadziej� - prawdziw�. Zwleka�em jak mog�em otwieraj�c baga�nik i skrzynk� do
przewo�enia
cennych dzie� sztuki.
- Uciekamy! - nagle krzykn�� drugi napastnik. - Policja tu jedzie!
Ten g�os wyda� mi si� znajomy.
Fa�szywy policjant wyrwa� mi z rak ksi��k� z map� w �rodku i pobieg� do BMW. W
ostatniej chwili wystrzeli� seri� w opony Rosynanta. B�yskawicznie wsiad� za
kierownic� i
ostro ruszy� w las. Podbiegli do nas harcerze.
- Oni jad� na Kurki! - rzuci� B�bel.
- Sk�d wiesz? - zapyta�em.
- Ten w kominiarce mia� w��czony skaner na cz�stotliwo�ci radiowej policji. Z
Olsztynka jad� radiowozy. Ten przebieraniec powiedzia�, �e jedyna droga to
ucieka� na Kurki
- zameldowa� Maciek.
- Mo�na tam dojecha� kr�tsz� drog�? - spyta�em Marcina.
- Nie, tylko t�dy albo przez jezioro - odpowiedzia� ze smutkiem patrz�c na
przestrzelone opony.
- No to przez jezioro - podj��em decyzj�.
- My zasuwamy do Olsztynka - powiedzia� Maciek.
Harcerze w jednej chwili znikn�li w lesie.
W��czy�em pompowanie k� i zawr�ci�em do Zielonowa. W��czy�em skaner
cz�stotliwo�ci policyjnej. Niestety, wskutek trzask�w niewiele mog�em zrozumie�.
Us�ysza�em jedynie, �e Olsztynek ju� obstawiony. Marcin wzi�� do r�ki telefon
kom�rkowy,
kt�ry nagle wy�wietli� komunikat, �e chwilowo nie jeste�my w zasi�gu. Strza�ka
pr�dko�ciomierza powoli przesuwa�a si� w prawo. Marcin dyskretnie zapia� pasy.
Przejecha�em przez wie� w dzikim p�dzie i nie zatrzymuj�c si� przy obozowisku
pana
Tomasza wjecha�em do wody. Widzia�em, �e szef ze zdumienia wypu�ci� z r�ki
kubek.
Marcin zamkn�� oczy.
- Marcin! W kt�r� stron�? - krzykn��em do gajowego.
- W prawo - powiedzia� z zaci�ni�tymi ustami.
Skr�ci�em, jednocze�nie dodaj�c gazu. T�py dzi�b samochodu nie nadawa� si� do
szybkiego p�ywania, jednak mieli�my bardzo dobre tempo. W��czy�em szperacze na
dachu i
powierzchnia wody w zimnym �wietle reflektor�w zamieni�a si� w pomarszczon�
pustyni�
niczym lodowata powierzchnia Arktyki. Na lewym brzegu zobaczy�em �wiat�a jakich�
zabudowa�. Skr�ci�em w tamt� stron� i po chwili wyje�d�a�em na piaszczysty
brzeg. Po
kilkudziesi�ciu metrach jazdy przez ��k� wtoczyli�my si� na szutrow� drog�.
Skr�ci�em w
prawo i p�dzi�em na z�amanie karku. Tu� przed tym, jak wjecha�em na asfaltow�
szos�, przed
naszym nosem przemkn�o BMW.
Doda�em gazu i zacz��em po�cig. Pr�dko�� wzrasta�a, a drzewa zlewa�y si� w
�cian�
zieleni. Kierowca BMW jecha� tak, �eby zagradza� nam drog�.
Marcin co chwila pr�bowa� dodzwoni� si� na policj�. W ko�cu uda�o mu si�.
- Cze��, Heniu! - m�wi� do telefonu. - Tak, to mnie napadli. Jedziemy w stron�
Swaderek. Wysy�acie radiowozy? �wietnie.
Pomy�la�em, �e rzeczywi�cie dobrze, gdy� BMW mia�o lepsze przy�pieszenie i mog�o
jecha� szybciej od Rosynanta o trzydzie�ci kilometr�w na godzin�. W ciemno�ciach
mign�a
tablica z napisem: �Swaderki� i znowu p�dzili�my szos� przez las. BMW nie
zostawia�o
miejsca do wyprzedzenia. Tu� przed Kurkami we wstecznym lusterku zobaczy�em
migaj�ce
�wiat�a radiowoz�w. Przepu�ci�em policjant�w i teraz jecha�em za nimi.
We wsi cala kolumna samochod�w niemal przeskoczy�a przez most na �ynie.
Kierowca BMW zacz�� wykonywa� nerwowe ruchy, a jego samoch�d zatacza� si� z
jednego
pobocza na drugie. Widzia�em, �e odsun�y si� drzwi pierwszego policyjnego
volkswagena
transportera. Na stopniu przykl�kn�� policjant z karabinem w d�oni. Wystrzeli�
kr�tka seri� w
powietrze i potem wycelowa� w BMW. Uciekaj�ce auto znowu wykona�o kilka skr�t�w
i
nagle zjecha�o na prawo wprost do male�kiego stawku. Trysn�a fontanna wody.
Zahamowa�em. Mia�em lepsze hamulce od policyjnych woz�w. By�em pierwszy na
brzegu. Kierowca BMW w stroju policjanta sta� po kolana w wodzie. Jego auto
powoli
zanurza�o si� w wodzie.
- St�j, policja! - na brzegu trzech str�y prawa celowa�o w uciekiniera.
Skoczy�em w stron� ton�cego auta. Zanurzy�em si� w cuchn�cej obornikiem wodzie.
Na tylnym fotelu zobaczy�em ksi��k�. Z trudem otworzy�em drzwiczki i si�gn��em
po skarb.
Wyszed�em na brzeg, a Marcin poda� mi koc. Natychmiast zanios�em ksi��k� do
Rosynanta i do ko�ca odkr�ci�em ogrzewanie. W tym czasie dojecha� do nas
dowodz�cy
akcj� policjant.
- Witaj, Heniu - przywita� si� z nim Marcin. - To m�j kuzyn, czwarty do naszych
partyjek bryd�a u Olbrzyma. - wyja�ni� mi.
U�cisn��em d�o� policjanta. By� niewysoki, mia� lekki brzuszek i twarz
u�miechni�tego satyra.
- Dzi�kuj� - powiedzia�em.
- Nie ma sprawy - odpowiedzia�. - Od dawna szukali�my przebiera�c�w napadaj�cych
w naszej okolicy na TIR-y. Mo�e ten ptaszek to b�dzie nasz �lad.
- By�o ich dw�ch - zauwa�y�em.
- Wiem, oni najpierw pojechali w stron� Olsztynka, ale tam by�a nasza blokada,
wi�c
szybko uciekli. Ten drugi musia� gdzie� wysi���. Zaraz powiadomi� ch�opc�w. Sam
pan
jednak rozumie, �e noc�, w lesie uciekinier ma du�e szanse. Czy zgin�o co�
cennego?
- Prawd� m�wi�c nie wiem - przyzna�em si�. - Ksi��k� odzyskali�my, nie ma mapy.
Mo�e jest ukryta w aucie.
- Jutro wydob�dziemy BMW i b�dziemy wiedzie� zapowiedzia� Henio. - Czy by�a
cenna?
- Pochodzi�a z 1908 roku.
- No to by�a stara, a wi�c cenna - orzek� policjant.
Po�egnali�my si� z policjantami. Odwioz�em Marcina do domu Podjecha�em do
Olbrzyma, �eby przebra� si�. Dziennikarz siedzia� sam i czyta� ksi��k�.
- A to si� dzia�o. - stwierdzi� patrz�c na mnie.
Kiwn��em g�ow� i poszed�em zmieni� odzie�. Gdy zszed�em do niego, by� zaj�ty
ogl�daniem starodruku.
- Pozwolisz, �e sobie zeskanuj� obrazki? - zapyta�.
Spojrza�em na zegarek. By�o ju� po p�nocy. Czeka�a mnie jeszcze podr� do
Warszawy, zostawienie w laboratorium ksi��ki i powr�t do szefa. Kiwn��em g�ow� i
po�o�y�em si� na kanapie, a Olbrzym zacz�� skanowa� kolejne karty ksi�gi. Po
dw�ch
godzinach obudzi� mnie, stawiaj�c na stoliku fili�ank� mocnej kawy i talerz z
kanapkami.
- Je�li chcesz, to pojad� z tob� - powiedzia�. - Rosynanta zostawisz tutaj.
Marcin kupi
nowe opony i po powrocie wymienimy je. We�miemy mojego forda.
Zm�czony zgodzi�em si�. Po godzinie jechali�my ju� trasa E-7 do Warszawy. W
wygodnym wn�trzu forda zasn��em. W tle s�ysza�em spokojna muzyk� zespo�u �Era�.
- Gust ci si� zmieni�? - spyta�em. - Ostatnio s�ucha�e� starych rock�n�rolli.
- Tylko krowa nie zmienia pogl�d�w - odpowiedzia� z powa�nym wyrazem twarzy. -
Muzyk� trzeba dostosowa� do potrzeb chwili. Te kawa�ki idealnie nadaj� si� do
podr�y,
kiedy suniesz ciemn� drog� jak �eglarz-odkrywca, prawie na o�lep.
Oko�o czwartej rano byli�my przed Ministerstwem Kultury i Sztuki. Swoim
przybyciem zaskoczy�em str�a nocnego. Poszed�em do laboratorium i w�o�y�em
starodruk
do specjalnej gabloty utrzymuj�cej sta�� temperatur� i wilgotno��. Wr�ci�em do
Olbrzyma.
- Dlaczego zeskanowa�e� sobie t� ksi��k�? - zapyta�em.
- To dzie�o jest podstaw� dla wszystkich mi�o�nik�w historii Prus. Obrazki
przydadz�
mi si� do artyku��w.
- Mo�e pojedziemy gdzie� na kaw� zaproponowa�em.
- O tej porze wszystko jeszcze �pi - zauwa�y� Olbrzym.
- To jed�my do mnie.
Szybko wypili�my u mnie kaw�, zjedli�my skromne �niadanie i jeszcze przed
porannym szczytem wyjechali�my z Warszawy. W drodze powrotnej Olbrzym w��czy�
kaset�
z rockowymi piosenkami Billy Idola.
Przed Olsztynkiem zauwa�yli�my zwi�kszon� liczb� radiowoz�w. Po drodze
opowiedzia�em Olbrzymowi o naszych nocnych przej�ciach. Potem przez Gry�liny
dojechali�my do obozowiska szefa nad jeziorem Pluszne. Przy jego namiocie ju�
sta�
radiow�z. Pan Tomasz i Henio siedzieli popijaj�c kaw�.
- Mapy nie odzyskali�my - zakomunikowa� szef.
- Szukali�my tego drugiego przebiera�ca ca�� noc - poinformowa� mnie policjant.
-
Zapad� si� jak kamie� w wod�.
- Szkoda mapy, ale pan z pewno�ci� pami�ta, co na niej by�o - zwr�ci�em si� do
pana
Tomasza.
- Niby tak - mrukn��. - Nie przygl�da�em si� jej dok�adnie.
- Trzeba b�dzie gdzie� znale�� podobn� i co� si� panu przypomni - zauwa�y�
Olbrzym. - Co z tym fa�szywym policjantem? - zwr�ci� si� do Henia.
Henio poprawi� si� i z dum� pog�adzi� po mundurze.
- Odnie�li�my sukces - powiedzia�. Ten cz�owiek, kt�rego pan Tomasz pozna�
wczoraj
jako Kub�, dzia�a� tu od dawna. Szajka przebrana za policjant�w zatrzymywa�a
TIR-y z
cennym �adunkiem, na przyk�ad elektronik�, i zabiera�a ca�e kontenery. Jednak po
numerach
rejestracyjnych BMW dotarli�my do w�a�ciciela auta. By� nim przyboczny szefa
jednego z
warszawskich gang�w. W jego domu i gara�u koledzy ze stolicy odnale�li ca�y
magazyn
skradzionych przedmiot�w. Sprawa jest, jak to u nas m�wi�, rozwojowa i wiem, �e
ch�opaki z
warszawskiej policji teraz ostro pracuj�, zatrzymuj�c kolejnych cz�onk�w gangu.
Na pla�� wjecha� Rosynant z wymienionymi ju� oponami. Za jego kierownic�
siedzia�
Marcin.
- To ten le�nik, kt�ry przewi�z� wczoraj nas i kajak - powiedzia�a Zosia.
Marcin wysiad� i odda� mi kluczyki. Serdecznie podzi�kowa�em mu za przys�ug�.
Policjant po�egna� si� z nami i odjecha�.
Wsp�lnie postanowili�my, �e najpierw odwioz� pana Tomasza, Zosi� i ich kajak do
Kurek, sk�d wyrusza dalej na sp�yw, a potem wr�c� do Olbrzyma.
W Kurkach pan Tomasz wodowa� kajak i z Zosi� pop�yn�li �yn� na Jezioro �a�skie.
Korzystali�my z Olbrzymem z �adnej pogody i na tarasie zajadali�my usma�one
wczoraj rybki. Przy tej czynno�ci zasta� nas Rambo.
- Co si� sta�o? - zapyta� na wst�pie.
Opowiedzia�em mu ca�� histori�, a jego mina stawa�a si� coraz bardziej pos�pna.
- Ten Kuba kupi� cha�up� mojej ciotki - powiedzia�. - Bardzo mu zale�a�o na
kupnie.
Ucieszy� si�, �e na podw�rku sta�a ogromna stodo�a. M�wi� co� o gospodarstwie
agroturystycznym.
- Raczej chcia� tam ukrywa� kradzione TIR-y - zauwa�y� Olbrzym. - Szkoda, �e sam
nie zbada�em tej cha�upy przed sprzeda�� - ci�gn�� Rambo. - Najgorsze, �e facet
zap�aci� mi,
a umow� mieli�my podpisa� u mojego znajomego notariusza dzisiaj. Co mam teraz
robi�?
- Masz kas� i dom, czego mo�na chcie� wi�cej - rzeki Olbrzym oblizuj�c palce po
rybach. - Ten Kuba pewnie niepr�dko wyjdzie z wi�zienia.
- Nie pozostaje ci nic innego jak p�j�� na policj� - powiedzia�em.
Rambo przytakn�� i poszed� do swojego domu.
Nast�pne dwa dni, przed powrotem do zat�oczonej i zakurzonej Warszawy,
planowa�em sp�dzi� na leniuchowaniu. Olbrzym siad� do komputera, napisa� tekst o
nocnym
po�cigu i przes�a� go poczt� elektroniczn� do swojej redakcji. Potem do��czy� do
mnie.
W�a�nie dyskutowali�my na temat sos�w do mi�s, gdy zadzwoni� m�j telefon
kom�rkowy.
- Czuwaj! - tym razem w s�uchawce us�ysza�em rze�ki g�os jakiego� m�odzie�ca. -
Druh Pawe�?
- Tak.
- Czytam wiadomo�� od druha Jacka. Mamy map�. Dzi� przyniesiemy do domu
Olbrzyma. Czuwaj!
- Czekaj! - krzykn��em. - Nie odk�adaj s�uchawki! Powiedz mi, jak Jacek przesy�a
te
wiadomo�ci.
- To druh Pawe� nie wie? Grupa druha Jacka ma radiostacj�, nadaje meldunki do
komendy hufca, a my dzwonimy. Czuwaj!
Us�ysza�em trzask odk�adanej s�uchawki.
- B�dziesz mia� dzi� go�ci - powiedzia�em do Olbrzyma.
- Przyjdzie Jacek ze swoimi komandosami�� zapyta�. - To �wietnie, zrobi� sobie o
nich
fajny tekst ucieszy� si�.
Zacz�� planowa�, co poda w czasie wieczornego ogniska.
- Powiedz, gdzie teraz mo�e by� pan Tomasz? - poprosi�em. - Trzeba go tu
�ci�gn��.
Olbrzym poszed� po map�.
- Teraz powinni by� gdzie� w okolicach jeziora Ustrych - powiedzia� patrz�c na
zegarek. - Przez �a�skie mogli szybko przep�yn��; my�l�, �e w rz�dowym o�rodku
wypoczynkowym te� nie powinni mie� problem�w. Mo�e z�apiemy ich przy wyp�ywie
�yny
z Ustrychu.
Wsiedli�my do Rosynanta i ponownie przejecha�em cz�� nocnej trasy. Na mo�cie
przy jeziorze Ustrych sta� w�dkarz.
- Przep�ywa� t�dy jaki� kajak? - zapyta�em go.
- Jakie� p� godziny temu - odpowiedzia�.
Z rozpacz� patrzy�em na rzek� i ciemny b�r. Nigdzie nie by�o wida� �cie�ki
wzd�u�
nurtu.
- Pobiegn� - powiedzia�em do Olbrzyma.
- Jak chcesz, ale nic lepiej z�apa� ich we wsi Ru�? - zapyta�.
- A je�li zatrzymaj� si� gdzie� po drodze na nocleg? - odpowiedzia�em pytaniem.
Bieg�em pi�tna�cie minut przez prawie dziewiczy, wysokopienny sosnowo-�wierkowy
b�r. Widzia�em, �e �yn�, co jaki� czas przegradza�y zwalone pnie drzew lub
g�azowiska.
Mia�em nadziej�, �e te przeszkody zatrzymywa�y pana Tomasza i ju� nied�ugo ich
dogoni�.
- Pomocy! - nagle us�ysza�em krzyk Zosi.
ROZDZIA� TRZECI
WYWR�CONY KAJAK � W NURTACH �YNY � KTO MIESZKA� W
ZIELONOWIE? � OGL�DAMY MAP� � CO TO JEST SKARB
SAMSONOWA? � PRZECHYTRZY� Z�ODZIEJA � TAJEMNICZE
SPOTKANIE � ODKRYCIE W JEZIORZE GIM � SKRADAMY SI� DO
OBOZU � UDANY SZTURM
By� to krzyk mro��cy krew w �y�ach. Przy�pieszy�em przeskakuj�c przez zwalone
drzewa i przedzieraj�c si� przez krzaki. Za zakr�tem zobaczy�em przewr�cony
kajak i Zosi�
po szyj� w wodzie, trzymaj�c� si� jakiej� cienkiej ga��zki. �yna w tym miejscu
przypomina�a
g�rsk� rzek�, by�o mn�stwo podwodnych g�az�w, a pr�d by� bystry.
Pan Tomasz by� przywalony do jednego z g�az�w kajakiem le��cym w poprzek nurtu.
Masy wody pi�trzy�y si� nad nim i zalewa�y jego g�ow�. Nie bacz�c na nic
skoczy�em do
wody. Rzeka w tym miejscu by�a wyj�tkowo g��boka. Znalaz�em si� pod wod�. Gdy
wynurzy�em g�ow�, pr�d natychmiast zacz�� mnie znosi� na g�azy. Od rozbitk�w
dzieli�o
mnie zaledwie kilka metr�w, lecz pokonanie ich zaj�o mi par� minut. Najpierw
odsun��em
kajak.
- Pom�my Zosi! - wycharcza� przez sine usta Pan Samochodzik.
Posuwali�my si� w stron� dziewczyny pomagaj�c sobie nawzajem. Wsp�lnie
wypchn�li�my Zosi� na brzeg. Pi�� metr�w nad nami, na szczycie stromej skarpy
zatrzyma�
si� Rosynant, z kt�rego wyskoczy� Olbrzym. Rzuci� nam koce i z lin� na ramieniu
zsun�� si�
w d�. Okry� zmarzni�tych Zosi� i pana Tomasza.
- Trzeba ratowa� kajak! - powiedzia� patrz�c na rzek�.
We dw�ch weszli�my do wody. Przywi�zali�my lin� do kajaka. Olbrzym stoj�c na
brzegu ci�gn�� go, a ja w wodzie popycha�em.
- Co si� sta�o? - zapyta�em siadaj�c pod drzewem. Olbrzym przezornie zostawi� na
brzegu kurtk�.
- Do tej pory dobrze nam sz�o - j�kn�a Zosia.
- Ten prze�om �yny to bardzo trudny odcinek - powiedzia� pan Tomasz. - Czasami
musieli�my przepycha� kajak pomi�dzy zwalonymi drzewami albo zatrzymywa� si�
przed
podwodnymi g�azami. Tutaj my�leli�my, �e rozpadem jako� przep�yniemy. Niestety,
uderzyli�my dziobem w kamienie. Przechyli�o nas, a Zosia przestraszy�a si� i
chcia�a
wysiada�.
- Woda tutaj taka czysta. My�la�am �e jest p�ytko - powiedzia�a t�umi�c p�acz.
- Reszty si� domy�lacie doda� szef.
- Do�� gadania i rozpaczania - odezwa� si� Olbrzym wstaj�c. - Musimy jecha� do
mnie ogrza� si�. Trzeba te� za�ata� dzi�b kajaka.
- Nigdy wi�cej do niego nie wsi�d� - �ka�a Zosia.
- Nie mazgaj si�! - prawie krzykn�� pan Tomasz - Trzeba zabra� nasze rzeczy do
Rosynanta.
Powoli wspinaj�c si� po skarpie znie�li�my do samochodu plecaki, �piwory i
namiot
rozbitk�w. Potem wyci�gark� Rosynanta wci�gn�li�my do g�ry kajak.
W ponurych nastrojach jechali�my do domu Olbrzyma. Po przebraniu si� w ubrania
po�yczone od dziennikarza zasiedli�my przed kominkiem w jego salonie. Nad
jeziorem
powiewa�y na wietrze nasze mokre ciuchy.
- Dlaczego nas szuka�e�? - zapyta� mnie pan Tomasz.
- Dzi� wieczorem przyjdzie tu Jarek z nasz� map� - powiedzia�em popijaj�c
herbat� z
odrobin� rumu.
- Co? - szef a� podskoczy�. - Sk�d j� ma?
- Pewnie nam o tym opowie. Sam jestem ciekaw. Nic nie wiem. Ten ch�opak
porozumiewa si� ze mn� u�ywaj�c bardzo lakonicznych meldunk�w.
Pan Tomasz usiad�.
- Jacek zmieni� si� nie do poznania - powiedzia�
Olbrzym do wieczora zabawia� nas rozmow�. Polem przygotowali�my nad wod�
ognisko i czekali�my na przybycie go�ci.
Pierwszy przyszed� do nas Rambo. Mia� smutn� min�. Przywita� si� z panem
Tomaszem i Zosi�.
- Musia�em anulowa� transakcj� z tym Kub� - powiedzia� na wst�pie. - Jednak nie
ma
tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o. M�j adwokat zaproponowa� jego prawnikowi,
�eby
uzna�, �e po�owa tej sumy to odszkodowanie za rozebrany dach i zado��uczynienie
za
odst�pienie od kupna.
- Uda�o ci si� - odezwa� si� Olbrzym. - Facet ma wi�