8073
Szczegóły |
Tytuł |
8073 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8073 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8073 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8073 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Iwona Surmik
TALIZMAN Z�OTEGO SMOKA
Serdeczne podzi�kowania
dla Eli Gepfert za �yczliwo�� i pomoc,
kt�r� mi okazala przy pisaniu tej ksi��ki.
Cz�� pierwsza
Ucieczka
Drzewa o wysokich, strzelistych pniach zdawa�y si� si�ga� nieba, a le�ne
poszycie,
spl�tane i bujne, rozros�o si� tak obficie, �e ko� z trudem torowa� sobie drog�.
Cho� dopiero
min�o po�udnie, by�o mroczno. Nik�e promienie s�o�ca ledwie przedziera�y si�
przez li�ciasty
baldachim, tworz�c ja�niejsze plamy na zieleni. Ci�kie, duszne powietrze
zdawa�o si� trwa�
nieruchome, nie m�cone najl�ejszym powiewem wiatru. Je�dziec rozejrza� si�
niepewnie.
Zamierza� jecha� wzd�u� ci�gn�cej si� a� po horyzont linii drzew, tymczasem
znalaz� si� w
g��bi puszczy. Zrazu �cie�ka wydawa�a si� prost� wskaz�wk� - wystarczy�o ni�
pod��a�, by z
jednej strony widzie� traw� R�wnin, a z drugiej ciemn� �cian� lasu. Wkr�tce
jednak dr�ka
zacz�a kluczy�, omijaj�c liczne przeszkody: strumyk, olbrzymi zwalony pie�,
k�p� k�uj�cych
krzew�w. Stawa�a si� coraz mniej widoczna i podr�ny skupi� na niej ca�� uwag�.
Kiedy
rozejrza� si� ponownie, wok� zobaczy� tylko drzewa. Na zawr�cenie mocno
objuczonego
konia nie by�o miejsca, bo po obydwu stronach w�skiej przecinki ros�y krzewy
akacji o
d�ugich, ostrych kolcach, jecha� wi�c dalej, coraz bardziej zag��biaj�c si� w
g�szcz, a�
wreszcie �cie�ka ca�kiem znikn�a w�r�d krzak�w.
Je�dziec zatrzyma� si� i odrzuci� obszerne po�y p�aszcza. Przytulone do jego
piersi
spa�o dziecko - dziewczynka o zar�owionej od snu buzi, kt�r� okala�y niesforne
k�dziory.
Potrz�sn�� ni� �agodnie, a potem patrzy�, jak przeciera oczy i z ciekawo�ci�
rozgl�da si�
wok�.
- Gdzie jeste�my, mamo? - spyta�a zdziwiona.
- Nie wiem, Albano - zabrzmia�a ponura odpowied�. - Zsi�d� z konia i poprowadz�
go, a ty trzymaj si� mocno.
Dziewczynka skin�a g��wk�. Patrzy�a, jak matka ostro�nie zsuwa si� z siod�a i
szarpie p�aszcz, kt�ry zaczepi� o akacjowe kolce, a potem chwyta uzd� i,
odchylaj�c ga��zie,
prowadzi konia mi�dzy krzewami.
Wreszcie znu�one d�ug� jazd� dziecko zacz�o marudzi�.
- Jestem g�odna - narzeka�o. - Mog� zsi���, mamo? Mog�, mog�?
Matka ponownie rozejrza�a si� wok�. Miejsce, w kt�rym si� zatrzyma�a, by�o
zaledwie prze�witem pomi�dzy otaczaj�c� je zielon� g�stwin�, ale zm�czenie i jej
da�o si� we
znaki. Zsadzi�a c�rk�, kt�ra natychmiast zanurkowa�a pomi�dzy ga��ziami, gin�c
jej z oczu.
Kobieta zrzucili kaptur i otar�a pot, odgarn�a w�osy. W jej twarzy trudno
by�oby
dopatrzy� si� urody, a w sylwetce wdzi�ku. Mia�a ko�ciste i chude cia�o, r�ce
spracowane, a
surow� twarz spalon� s�o�cem i pooran� zmarszczkami. Z daleka przypomina�a
m�czyzn�,
tym bardziej �e nosi�a m�ski str�j podr�ny, wysokie buty i d�ugi p�aszcz. C�rka
wydawa�a
si� jej przeciwie�stwem. Pulchna, o pe�nych czerwonych usteczkach, jasnych
oczach i buzi
ozdobionej z�otawymi piegami wygl�da�a, jakby cieszy�a si� ka�d� chwil�.
Podobie�stwo do
matki dawa�o si� dostrzec tylko w szopie g�stych, wij�cych si� w�os�w, ale
warkocz kobiety
mia� barw� czerni przetykanej srebrnymi nitkami, a czerwone k�dziorki
dziewczynki l�ni�y
niczym futro wiewi�rki.
Oszuka�y g��d kilkoma pokruszonymi sucharami, popi�y letni� wod� z buk�aka i na
nowo podj�y mozoln� w�dr�wk�.
Zmrok zapada� prawie niezauwa�alnie. Las, nawet w s�oneczne po�udnie pe�en
czaj�cych si� cieni, w wieczornym zmierzchu sta� si� jeszcze bardziej ponury i
gro�ny.
Przedziera�y si� przez krzewy w milczeniu, spogl�daj�c z l�kiem na pot�ne pnie
poro�ni�te
mchem, owini�te pn�czami. Trzask z�amanej pod ko�skim kopytem ga��zki sprawi�,
�e
kobieta wzdrygn�a si� z l�kiem i czujnie rozejrza�a. Nie mia�a ju� si� i��
dalej. Kiedy
wypatrzy�a kolejny prze�wit, zatrzyma�a wierzchowca i pomog�a c�rce zsun�� si�
na ziemi�.
- Zatrzymamy si� tu na nocleg, malutka. - Pog�aska�a rozczochrane w�osy dziecka.
Prawie po omacku zebra�a kilka patyk�w i ostro�nie roznieci�a ognisko. P�omyki
rzuca�y nik�e �wiat�o, sprawiaj�c, �e ciemno�� wok� pog��bi�a si�. Nie patrz�c
w mrok,
matka szybko przyrz�dzi�a posi�ek z suchar�w wymieszanych z resztk� wody,
okraszonych
kawa�kami suszonego mi�sa. Sko�czy�y je�� i przysiad�y na postrz�pionym
p�aszczu. Kobieta
wyj�a z sakw)� ko�ciany grzebyk i zacz�a starannie czesa� niesforne loki
c�rki, wybieraj�c z
nich ga��zki i li�cie.
- Mamo, opowiedz o zaczarowanej ksi�niczce - szepn�a Albana wpatrzona w
�arz�ce si� ognisko.
Matka wyj�a grzebie� z potarganych w�os�w i u�miechn�a si�. Co wiecz�r snu�a
t�
opowie��, lecz ma�a domaga�a si� jej wci�� od nowa. Podj�a czesanie.
W
- Dawno, dawno temu, na Wyspie Mgie� �y�a zaczarowana ksi�niczka...
Splata�a po�yskuj�ce w �wietle ogniska k�dziory i opowiada�a o dziewczynce,
kt�r�
uwi�ziono w zamku wznosz�cym si� na ska�ach, o wyspie otoczonej przez wieczne
mg�y i
smoku pokonanym przez dzielnego rycerza..
Wreszcie Albana zasn�a wtulona w opieku�cze ramiona matki. Kobieta z czu�o�ci�
pog�adzi�a pucu�owaty policzek. Delikatny u�miech z�agodzi� surowe rysy, czyni�c
jej twarz
niemal pi�kn�. Po chwili jednak znikn�� st�umiony zgryzotami.
Nast�pny dzie� nie r�ni� si� niczym od poprzedniego - sk�pe �niadanie,
monotonna,
nu��ca jazda., strzeliste pnie drzew dooko�a. Znudzone i nie�wiadome niepokoju
matki
dziecko marudzi�o niezno�nie. Napotkawszy spor� polank�, pierwsz� od chwili,
kiedy
wjecha�y do lasu, kobieta zdecydowa�a si� zatrzyma�, cho� do wieczora
pozostawa�o jeszcze
wiele czasu. Rozsiod�a�a konia d�wigaj�cego ich ca�y dobytek, zdj�a z plec�w
bezu�yteczny
dot�d �uk i postanowi�a zapolowa�. Spojrza�a na c�rk�. Ma�a znalaz�a w trawie
wielkie,
ciasno zwini�te szyszki pinii i pracowicie je uk�ada�a w dla siebie tylko
zrozumia�y,
skomplikowany wz�r.
Kobieta niepokoi�a si� troch�, pozostawiaj�c dziecko bez opieki, ale musia�a
uzupe�ni� zapasy. Ruszy�a w las, znacz�c drog� naci�ciami na pniach. Wypatrzy�a
drzewnego
szczura o br�zowym futerku, kt�ry przysiad� na ga��zi i cmoka� przyzywaj�co.
Wstrzymuj�c
oddech, napi�a �uk. Wystrzelona z bliska strza�a rozora�a l�ni�c� sier�� i
zwierz� spad�o
niemal u jej st�p. Zadowolona wepchn�a zdobycz do sakwy, prawie czuj�c w ustach
smak
t�ustej zupy. Zawr�ci�a na polan�.
Strach chwyci� j� za gard�o, pozbawi� tchu. Na ziemi le�a� wz�r u�o�ony z
szyszek.
Dziecko i ko� znikn�li.
- Albana - szepn�a, cho� mia�a ochot� krzycze�. Rozgl�da�a si� bezradnie,
pod�wiadomie oczekuj�c, �e zza krzak�w wy�oni si� roze�miana, psotna buzia.
K�tem oka
dostrzeg�a jaki� ruch i odwr�ci�a si�.
- Albana! Albana, niee...
Krzyk urwa� si� nagle, kiedy w jej gardle utkwi�a pierzasta brzechwa. Osun�a
si� na
ziemi�, burz�c szyszkowy wz�r.
Polana wr�cz zaprasza�a do odpoczynku. Na jej skraju bi�o niewielkie �r�de�ko,
ukryte
pomi�dzy krzaczkami jag�d i dojrzewaj�cych bor�wek. S�o�ce �agodnie
prze�witywa�o przez
korony drzew. G�ste poszycie us�ane by�o drobnymi kwiatami niezapominajek i
stokrotek, a
mi�dzy wysokimi �d�b�ami, niczym ukryte skarby, le�a�y szyszki. Albana
zgromadzi�a je
pracowicie w ma�y stosik i zacz�a uk�ada�.
Matka cz�sto zostawia�a j� sam�. S�u��c w pa�skich dworach, by�a zwykle zaj�ta
przez ca�y dzie�. Rzadko pozwala�a c�rce bawi� si� z innymi dzie�mi, jakby
uwa�a�a, �e
towarzystwo rozwrzeszczanej gromady wiejskich bachor�w nie jest dla niej
odpowiednie,
wi�c wiele czasu dziewczynka sp�dza�a sama. Nie lubi�a niezgrabnej lalki
zrobionej z
ga�gan�w i s�omy, wola�a sw�j worek ze skarbami. By�y w nim r�nobarwne kamyki,
muszelki zebrane nad morzem i kilka kawa�k�w grubego szk�a. W samotno�ci
cierpliwie
uk�ada�a je w kolorowe wzory. Kilka dni wcze�niej, nim odjecha�y, m�ody syn
gospodarzy ze
z�o�liw� min� podepta� u�o�one na ziemi fantastyczne obrazy. Albana bezradnie
patrzy�a, jak
ci�kie buciory zgniataj� delikatne muszle i krusz� barwne szk�o. Rozp�aka�a si�
�a�o�nie,
rozmazuj�c pi�stkami �zy, a ch�opak �mia� si� zadowolony, pewny, �e mo�e
bezkarnie
dokuczy� dziecku s�u��cej. Dziewczynka s�uchaj�c tego �miechu, przesta�a na
chwil� p�aka�,
a jej �a�o�� zmieni�a si� w gniew
- Nienawidz� ci�, ty wstr�tny ch�opaku. Jeste� obrzydliwy, gorszy od szczura,
od... od
robaka, od glisty! - wrzasn�a i uciek�a, nie przestaj�c szlocha�.
D�ugo potem �ka�a w ramionach matki, nieszcz�liwa i zacietrzewiona. Rano
rozesz�a
si� wiadomo��, �e gospodarski syn le�y w domu z�o�ony chorob�. Albana cieszy�a
si�.
Zaciska�a pi�stki i mrucza�a: dobrze ci tak, dobrze ci tak. Tego samego dnia
matka wym�wi�a
s�u�b� i ruszy�y w drog�. Teraz, uk�adaj�c suche szyszki na le�nej polanie,
dziewczynka zn�w
by�a szcz�liwa. Co prawda wszystkie mia�y ten sam kszta�t i kolor, ale co tam.
Wz�r by� ju� prawie got�w. Jeszcze tylko par� szyszek u g�ry, �e te� nie
zauwa�y�a
tego wcze�niej. Wsta�a, czuj�c mrowienie w ma�ych n�kach i zrobi�a kilka
niepewnych
krok�w...
Zarzucona na g�ow� szmata by�a cuchn�ca i szorstka. Pr�bowa�a si� wyrwa�, ale
bole�nie wykr�cono jej r�ce do ty�u. Zacz�a si� dusi�, kiedy �mierdz�ca tkanina
zakry�a jej
usta. Podniesiona do g�ry wymachiwa�a bezradnie nogami, a� poczu�a, �e w co�
trafi�a.
Us�ysza�a j�k b�lu i nieprzyjemny skrzek�iwy �miech. Krztusi�a si� coraz
bardziej i szarpa�a
ze wszystkich si�, staraj�c si� zedrze� z twarzy odbieraj�ce dech paskudztwo.
Nagle
gwa�towny b�l niemal rozsadzi� jej g�ow�. Straci�a przytomno��. Obudzi�a j�
k��tnia.
- Nie trza by�o jeji zabija�! - wrzeszcza� kto� chrapliwie.
- Sk�d�em mio� wiedzie�, �e to baba... - broni� si� agresywnie inny, nie mniej
ochryp�y g�os.
- Trza by�o poczeka�! Da� w �eb, a nie od razu strza�� w gard�o pakowa�.
- ...szcz�ciem tyn dzieciak to ty� dziewucha. Za par� lat b�dzie z niej
pociecha -
rozleg� si� obrzydliwy rechot.
- Jak prze�yje - do dw�ch k��c�cych si� g�os�w do��czy� si� trzeci. - Mocno�
jeji
przy�o�y�.
- Bo mi� kopn��, wstr�tny bachor. Widzio��e�, jakie mo w�osy? Czerwune jak
ogie�...
- Dziewucha to dziewucha. Id�, sprawd�, czy si� ock�a i wracajmy do dom.
- Tylko uwa�ej, bo jak ci� znowu� kopnie, to nigdy nie b�dziesz mio� z niej
po�ytku...
Be�kotliwy �miech rozni�s� si� po polanie.
S�oneczne �wiat�o o�lepi�o Alban�, kiedy kto� brutalnie zdar� jej szmat� z
g�owy.
Odruchowo zacisn�a oczy. Poczu�a od�r niemytego cia�a, cuchn�cy oddech i smr�d
alkoholu. Pisn�a cienko, bo brutalna r�ka pomaca�a guz na g�owie. Pr�bowa�a si�
wyrwa�,
ale kto� z�apa� j� za w�osy i unieruchomi�. Rozdzieraj�cy b�l i szarpni�cie
sprawi�y, �e
otworzy�a wreszcie oczy. Krzyk panicznego dzieci�cego strachu rozleg� si� po�r�d
majestatycznych drzew, zak��caj�c le�n� cisz�. Skuli�a si�, ma�e d�onie kurczowo
�cisn�y
skraj sukienki, krzyk przeszed� w rz�enie. Nie mog�a oderwa� wzroku od
pochylaj�cej si�
nad ni� zaro�ni�tej twarzy i pary najbardziej z�ych oczu, jakie widzia�a w ci�gu
swego
kr�tkiego �ycia. Wreszcie zabrak�o jej tchu. Zapad�a przyt�aczaj�ca cisza.
Wydawa�o si�, �e
nawet ptaki wstrzyma�y na chwil� oddech, ucinaj�c gwa�townie swoje trele.
Trudno by�o wypatrzy� le�n� osad� Keran�w. �o�nierze nieraz zapuszczali si� w
ost�py, by ukara� grabie�c�w i pom�ci� pomordowanych na go�ci�cu podr�nych, ale
wracali
z niczym. Nie domy�lali si�, �e poro�ni�te bluszczem zielone olbrzymy to
kera�skie chaty
zbudowane wok� drzew soos. Ich wysmuk�e, mocne pnie by�y osi�, wok� kt�rej
stawiano
prymitywn� sto�kowat� konstrukcj� z ga��zi, otulon� rozrastaj�cymi si� szybko
pn�czami.
Trzech Keran�w wkroczy�o do wioski, z�orzecz�c sobie wzajemnie. Dw�ch nios�o
hamak zrobiony z derki, trzeci prowadzi� konia. Zatrzymali si� na ma�ej polanie,
poro�ni�tej
g�st�, ledwo tylko zdeptan� traw�. Nie przerywaj�c k��tni, rzucili koc na
ziemi�. Ko�, zbyt
mocno poci�gni�ty za uzd�, zar�a� g�o�no. Z najbli�szej chaty wychyli�a si�
kud�ata g�owa.
Wkr�tce polana zape�ni�a si� m�czyznami. Schodzili si� pojedynczo, czujnie
nas�uchuj�c,
gotowi do natychmiastowej ucieczki.
Mieszka�cy wsi zdawali si� podobni do siebie - niscy, kr�pi, z silnymi nogami i
mocno umi�nionymi ramionami. D�ugie, sko�tunione w�osy opada�y im na czo�a,
zas�aniaj�c
oczy, a potargane brody maskowa�y reszt� twarzy. Wi�kszo�� odziana by�a w
ubrania szyte z
nie wyprawionych jelenich sk�r, brudne i cuchn�ce rozk�adem. Gdzieniegdzie
b�yska�y
�ywszymi kolorami kaftany i koszule, kt�re nijak nie pasowa�y do prymitywnych
postaci.
Bardziej podobni byli do zwierz�t ni� ludzi: pierwotni i gro�ni jak otaczaj�cy
ich las.
Sp�oszony tyloma obcymi, nieznanymi zapachami ko� stan�� d�ba i pr�bowa� zerwa�
si� z uwi�zi, ale Keran trzyma� go mocno. Poci�gn�� zwierz� za sob� i przywi�za�
do
rosn�cego opodal drzewa.
- Poszcz�ci�o ci si�, Kagan - burkn�� kto� zawistnie. - Dostaniesz od handlarzy
spory
grosz.
Keran, kt�ry przyprowadzi� konia, wzruszy� ramionami.
- Woramowi poszcz�ci�o si� lepi - sarkn��.
Kr�g ciekawych zacie�ni� si�. Wskazany popatrzy� na otaczaj�cych ich gapi�w
spode
�ba. Ubrany by� lepiej ni� inni, w sukienny kaftan, kt�rego jaskrawozielona
barwa ledwie
przebija�a spod grubej warstwy brudu. Pozrywane p�tlice zwiesza�y si� sm�tnie,
ukazuj�c
zaro�ni�ty tors. Na nogach mia� zdarte z zamordowanej kobiety buty do konnej
jazdy z
ober�ni�tymi noskami, z kt�rych wystawa�y brudne paluchy.
- �apy precz - warkn��, obna�aj�c dziurawe z�by. - Una je moja! W gromadzie
rozleg�y si� szepty.
- Tak, una!
Powi�d� tryumfalnym wzrokiem po otaczaj�cych go ludziach, a potem wyszarpn�� w
g�r� le��c� na ziemi derk�. Ma�a, �a�osna figurka potoczy�a si� po trawie. Keran
jednym
ruchem postawi� j� na nogi.
- Una je moja! - obwie�ci�, wodz�c po zebranych z�ym wzrokiem. Dziewczynka
patrzy�a oczami zaszczutego zwierz�tka. Dr�a�a
niczym li�� na wietrze, niezdolna usta� o w�asnych si�ach. M�czyzna z�apa� j�
za
kark i podni�s� do g�ry.
- Przecie to dziecko, nie ma chyba pi�ciu lat!
- Dziecko nie dziecko. Baba.
W�a�ciciel konia rzuci� si� na niego z pi�ciami.
- Zabi� jeji matk�, a tera chce dorwa� to dziecko! Pot�ny cios Worama powali�
go na
ziemi�.
- To nie twoja rzecz. Ani wasza - zwr�ci� si� do zebranych.
- Ci�gli my losy. Wygra�e� kunia, Tobel wszytkie rzeczy, a ja - j�.
- Potrz�sn�� dzieckiem.
- Woram! Pu�� j� zara! - rozleg� si� nagle ostry g�os. M�czyzna wypu�ci� ma�� z
uchwytu tak szybko, jakby si� oparzy�
i przera�ony patrzy� na nisk�, pokraczn� kobiet�. Sk�r� mia�a ��taw�,
pomarszczon� i
tak cienk�, �e niemal wida� by�o ko�ci. Oczy, ma�e jak paciorki, otoczone sieci�
zmarszczek,
tkwi�y ukryte g��boko w oczodo�ach. Rzadkie, siwe kosmyki w�os�w wymyka�y si�
spod
zamotanej na g�owie szmaty.
- Nie wa� si� jeji dotkn��, gnojku. Jak zrobisz jeji krzywd�, zabije ci�.
�widrowa�a go
wzrokiem, a palec ze szponiastym paznokciem
wycelowa�a prosto w pier�.
- Ale una je moja - j�kn�� Woram, patrz�c na staruch�. - Wygra�em j�...
wygra�em.
Kagan ma kunia, Tobel wszytkie graty, a ja...
- Dostaniesz j�, jak do rodzenia b�dzie zdatna - doko�czy�a stara. Odwr�ci�a si�
i
odesz�a, wymachuj�c grubym kosturem. Nie
spojrza�a na dziecko, kt�re le�a�o na ziemi niczym porzucona lalka.
�ycie w wiosce toczy�o si� leniwym, odwiecznym rytmem. S�o�ce wschodzi�o i
zachodzi�o, wyznaczaj�c mroczne dni i noce w pe�nym cieni lesie. Pory roku
przemyka�y
prawie niezauwa�alnie. Jedne drzewa traci�y li�cie, kiedy inne puszcza�y �wie�e
p�dy, a las
trwa� niewzruszony, nieczu�y na skwar s�o�ca, smagania ch�odnych wiatr�w czy
krople
d�d�u. Jednak od jakiego� czasu rytm ten zosta� zak��cony. We wsi, w
otaczaj�cych j�
d�wi�kach brakowa�o wysokich kobiecych g�os�w gwarz�cych na placu, zaokr�glonych
sylwetek uginaj�cych si� pod ci�arem cebrzyk�w z wod�, noszonych z pobliskiego
�r�d�a... i
dzieci. Osada gin�a. Umiera�a powoli, lecz nieodwracalnie. Pocz�tek da�a
panuj�ca przed
laty zaraza. Choroba powali�a wielu. Cia�a zara�onych pokrywa�y si� wrzodami, z
kt�rych
s�czy�a si� ropa. Chorzy bezustannie domagali si� wody, bo pali�a ich gor�czka,
ale tak byli
s�abi, �e nie potrafili nawet zaspokoi� pragnienia. Le�eli ca�ymi dniami,
unurzani we
w�asnych odchodach, a� wreszcie marli. Nikt ich nie �egna�, nikt nie chowa�,
nikt po nich nie
p�aka�. Nieliczni, kt�rych choroba oszcz�dzi�a, porzucili gnij�ce szcz�tki i
pr�bowali na nowo
odbudowa� swoje �ycie. W�r�d ocalonych pozosta�y tylko trzy kobiety i dwoje
dzieci,
ch�opcy. Keranowie pr�bowali sprowadzi� do wioski niewiasty ze wsi w pobli�u
lasu, ale ci,
kt�rzy odwa�yli si� tam osiedli�, dobrze strzegli domostw i dobytku, i pr�dzej
zadaliby
�mier� swoim kobietom ni� skazali na poniewierk� w�r�d le�nych bandyt�w. Dlatego
nierozwa�ny strza� Worama wywo�a� tak� wrogo��, cho� nikt nie odwa�y� si�
otwarcie
odm�wi� mu praw do dziewczynki.
Tak wi�c ma�a Albana zosta�a czwart� kobiet� w wiosce. Dwie by�y niem�ode,
wyczerpane ci�g�ymi porodami i nieustaj�c� har�wk�, a trzecia, Mei -
uzdrowicielk�,
wiekow�, z�o�liw� i m�ciw�. Keranowie bali si� jej i unikali, jak mogli. Tylko
Woram, cho�
zestrachany, kr��y� wok� jej chaty niczym dziki zwierz.
Starucha bystro wpatrywa�a si� w siedz�cego przed ni� w kucki Worama, staraj�c
si�
ukry� przebieg�y u�mieszek. Keran zadr�a�, bo nie potrafi� znie�� �widruj�cego
wzroku. �eby
ukry� strach, rozgl�dn�� si� po wn�trzu chaty. Ogie� tl�cy si� na niewielkim,
wykopanym w
ziemi i ob�o�onym kamieniami palenisku rzuca� nik�y blask, o�wietlaj�c n�dzne
pos�anie, par�
obt�uczonych garnk�w i p�ki zi� zatkni�tych na splecionej z ga��zi powale. Za
legowiskiem
staruchy wisia�a szmata skrywaj�ca dalsz� cz�� pomieszczenia. Woram opu�ci�
kud�aty �eb i
zme�� w ustach przekle�stwo. Mei odwr�ci�a si� w stron� zawieszonego nad ogniem
kocio�ka
i nala�a do kubka paruj�cej cieczy.
- Mosz. Pij p�ki gor�ce.
Woram z oci�ganiem przyj�� naczynie z jej ko�cistych, dr��cych d�oni.
- Pij. Pio�un najlepi poradzi na twoje bole�ci - ponagli�a stara. W czarnych,
w�skich
szpareczkach oczu b�ysn�a z�o�liwo��.
Keran jednym haustem wla� sobie do gard�a zawarto�� glinianego kubka. Oczy
wysz�y
mu z orbit, a g�ba skrzywi�a niemi�osiernie.
- Tfu! - Charkn�� i natychmiast poczu� na plecach twardy kostur. Mei za�mia�a
si�
skrzekliwie, z oczu pop�yn�y jej �zy.
- Ty g�upi - rechota�a, �lini�c si� przy tym obficie. - My�lisz, �e nie wim, po
co tu
przy�azisz? Pilnujesz, czy twoja go��beczka jest na miejscu, co? Ale nie
dostaniesz ty jeji,
p�ki do lat nie dojdzie. Nie dostaniesz, powiadom ci! A jak si� b�dziesz tu
ci�giem kr�ci�, to
ci gnaty poprzetr�com albo takiego blekotu nawarz�, �e z le�a nie wstaniesz i
chu� ci�
odejdzie.
Woram zakrztusi� si� i splun��, wpatrzony podejrzliwie w kubek, kt�ry ci�gle
trzyma�
w d�oniach. Stara roze�mia�a si� jeszcze g�o�niej i wyci�gn�a w jego kierunku
zakrzywiony
szpon.
- Wynocha!
Keran zerwa� si� i wybieg� z chaty.
- Poszed se i pr�dko nie wr�ci - oznajmi�a zadowolona z siebie Mei, ci�gle
trz�s�c si�
od weso�o�ci.
Skrzekliwy chichot urwa� si� niespodziewanie, kiedy zza zas�ony wysun�a si�
dziewcz�ca posta�.
- Czego tak stoisz, leniwa dziewucho - burkn�a. - Trza nazbiera� wiency zi�
tamuj�cych krew i zgotowa� dekokty. Niezad�ugo znowu� p�jd� na go�ciniec.
Dziewczyna skin�a g�ow� i wysz�a z okr�g�ej chaty. Postukuj�c �ask�, starucha
podesz�a do derki i sapi�c, u�o�y�a si� na niewygodnym pos�aniu. M�czy�a si�
szybciej ni�
kiedy�, a potyczka z Woramem tylko na kr�tko pobudzi�a jej krew. B�l w stawach
te�
dokucza� jej coraz dotkliwiej.
Obudzi� j� ha�as. Otworzy�a oczy i w p�mroku zobaczy�a dziewczyn� pospiesznie
�api�c� turlaj�cy si� po ubitej ziemi kubek. Mei z trudem podnios�a si� z
legowiska, bez s�owa
podesz�a do kocio�ka i wsadzi�a do �rodka palec. Obliza�a go, mlasn�a g�o�no i
podsun�a
misk�. Dziewczyna cofn�a si� w k�t, czekaj�c, a� stara si� posili. Potem zjad�a
resztki,
wyliza�a misk� do czysta i wsun�a si� za zas�on�. Mei s�ysza�a, jak uk�ada si�
na swoim
pos�aniu. Podsyci�a ostro�nie ogie� i podesz�a jeszcze bli�ej, bo ch��d dawa�
si� jej we znaki.
Siedzia�a z r�koma opartymi na kosturze i patrzy�a w w�t�e p�omyki.
Wizyta Worama zaniepokoi�a j�. Przychodzi� za cz�sto. Skar�y� si� na r�ne
bol�czki
i wodzi� wzrokiem po ciemnym wn�trzu, staraj�c si� wypatrzy� jej podopieczn�.
Par� razy
spotka�a go te� w pobli�u domu, czaj�cego si� w krzakach.
Westchn�a i odwr�ci�a wzrok od wygasaj�cego ognia. Poprzez szum oplataj�cego
dom bluszczu s�ycha� by�o odg�osy szykuj�cego si� do nocnego snu lasu. Spoza
zas�ony
dochodzi� spokojny oddech �pi�cej.
A co tu dziwnego, wr�ci�a do swoich rozmy�la� Mei. Woram ma do niej prawo, ona
jego jest, dwa, trzy roki i do lat dojdzie. Tera jeszcze do rodzenia niezdatna,
cho� wysoka jest
i silna. Gdyby Woram j� wzi��, zam�czy�by tylko, a po�ytku by z tego nijakiego
dla wsi nie
by�o.
- Przekl�ty odmieniec - sarkn�a i trudno by�o zgadn��, czy ma na my�li Kerana
czy
swoj� wychowank�.
Przymkn�a za�zawione oczy, przypominaj�c sobie obrazy sprzed lat. Zn�w
zobaczy�a
ma��, cztero-, pi�cioletni� dziewczynk�, kt�ra le�a�a na trawie przera�ona i
dr��ca, pod
okrutnym, po��dliwym wzrokiem Worama. A tak�e Kagana, kt�rego nie przestraszy�
Woram
i jego przekle�stwa. To on w�a�nie zabra� ma�� i przyni�s� j� do Mei,
zapewniaj�c dziecku
bezpiecze�stwo i opiek�, najlepsz�, jak� mog�a mie� w tej zapomnianej wiosce. Z
chaty
uzdrowicielki nikt nie o�mieli�by si� wykra�� dziecka, co to to nie. Z�o�liwy
u�miech
wykrzywi� twarz Mei. Sk�ra na jej policzkach rozci�gn�a si�, sprawiaj�c
wra�enie go�ej
czaszki. Tak, kilka dziwnych wypadk�w przytrafi�o si� tu niekt�rym, tak, tak...
Zrazu dziewczynka wydawa�a si� niedorozwini�ta. Mija�y dni, a ona nie
wypowiedzia�a jednego s�owa. Chowa�a si� po k�tach, zas�ania�a twarz, a z jej
oczu nie znika�
wyraz l�ku. Prowadzona - sz�a, pozostawiona sama natychmiast siada�a, ko�ysz�c
si�
monotonnie. Nie pomaga�y pro�by, po�ajanki ani poszturchiwanie kosturem. A
przecie� stara
s�ysza�a czasem jej g�os, kiedy m�wi�a przez sen, wzywaj�c matk�. Mei -
w�ciek�a, ale
bezradna - nieraz my�la�a, �e najpro�ciej by�oby j� odda� Woramowi i pozby� si�
k�opotu.
Jednak co� j� powstrzymywa�o. Mo�e iskierka wsp�czucia dla bezbronnej istoty,
mo�e
ambicja, a mo�e samo dziecko? Mei nie bardzo wierzy�a, �e ma�a jest nienormalna.
Nazbyt
wiele takich istot widywa�a ostatnio.
W wiosce �le si� dzia�o. Od paru lat nie prze�y�a �adna, nowo narodzona
dziewczynka, a dwie doros�e kobiety nie mog�y zaspokoi� chuci gromady m�czyzn.
Niby nie
by�y zam�ne i dawno ju� ustalono, �e nie powinny odmawia� nikomu, ale tak
naprawd� sta�y
si� niewolnicami tych, kt�rzy przyj�li je pod sw�j dach. Na nieszcz�cie jedna
ci�gle
mieszka�a ze swoim ojcem, a ten za nic nie chcia� pozwoli� na przeprowadzk�. I
rodzi�a
dzieci - ch�opc�w ze zbyt wielk� g�ow�, o w�t�ym ciele i oczach wytrzeszczonych
w
wiecznym zadziwieniu. Mei czasem ogarnia� gniew tak straszny, �e mia�a ochot�
spali� t�
plugaw� chat� i jej mieszka�c�w. Hamowa�a j� my�l, �e nied�ugo stary Ulf
wreszcie umrze i
dziewczyna odetchnie. Nic dziwnego, �e Woramowi tak bardzo zale�a�o na ma�ej.
Ciekawe, co przywiod�o matk� i c�rk� do tego strasznego lasu. Kobieta musia�a
by�
nietutejsza, skoro nie wiedzia�a o jego z�ej s�awie albo mo�e ucieka�a przed
kim�.
Jakiekolwiek by�y przyczyny, trafi�a tu z tym dziwnym dzieckiem i znalaz�a
�mier�. Ale
dziecko...
By�o co� w tej ma�ej. Cho�by wygl�d. W�r�d ogorza�ych Keran�w wydawa�a si�
nienaturalnie blada, a jej czerwone w�osy l�ni�y jak p�omienie. I do tego oczy.
Wielkie,
ocienione d�ugimi rz�sami, w kolorze le�nego mchu. Widzia� kto kiedy takie?
Stara wiedzia�a,
jak ma�ej na imi�, wszak matka wo�a�a j� w chwili �mierci, ale wola�a my�le� o
niej PO
prostu �dziecko�, a teraz, kiedy podros�a - �dziewczyna�. Tamto imi� by�o obce,
pochodzi�o
ze �wiata le��cego poza granicami lasu. Nie wymawia�a go nawet w my�lach.
Budzi�o jej
sprzeciw tak samo jak s�owa o nieznanym rytmie i melodii wypowiadane przez
dziewczynk�
we �nie.
Dobra baba dla Worama. B�dzie z ni� m�g� robi� co chce, a ona nawet si� nie
poskar�y, pomy�la�a stara, rozci�gaj�c wargi w imitacji u�miechu. Ale przecie
Mei
zaplanowa�a dla niej inn� przysz�o��.
Dziewczyna mia�a zaj�� miejsce uzdrowicielki i starucha uczy�a j� wszystkiego,
co
sarna wiedzia�a o zio�ach i leczeniu, o odczynianiu urok�w i zakl�ciach
wzmacniaj�cych
dekokty.
G�owa opad�a jej na ramiona. Zapad�a w p�ytki, starczy sen. Z drzemki wyrwa� j�
�a�osny, dzieci�cy g�osik.
- Mamo, ja by�am grzeczna...
Mei drgn�a przestraszona. Laska wymkn�a jej si� z r�k i z �oskotem upad�a na
klepisko. Cichy szept przeszed� w j�kliwe zawodzenie bez s��w.
- Cicho by� - warkn�a stara. Po omacku znalaz�a lask� i odsun�a ni� zas�on�.
Powiesi�a przed laty t� brudn� szmat�, �eby odgrodzi� swoje miejsce do spania,
nie patrze� w
przera�one zielone oczy. Teraz by�a dodatkow� ochron� przed nieustannie kr�c�cym
si� w
pobli�u Woramem. Szturchn�a ko�cem kija rzucaj�c� si� na pos�aniu dziewczyn�.
- Zamknij si�, g�upia dziewucho - sarkn�a bez z�o�liwo�ci. Dziewczyna zamar�a
na
moment, a po chwili zawodzenie przesz�o
w krzyk.
- Nie dotykaj mnie, nieee... Dusz� si�... Mamo, gdzie jeste�!? On chce mi zrobi�
krzywd�, ja si� boj�! Nie dotykaj mnie... nie dotykaj... Starucha d�wign�a si�
nie bez trudu i
podesz�a do pos�ania.
- To ja, Mei - zaskrzecza�a prawie �agodnie. - Nie drzyj si� tak. Worama tu ni
ma. I nie
przyjdzie...
W ciemno�ci b�ysn�y bia�ka oczu, kiedy le��ca, podnios�a g�ow�.
- Boj� si�, Mei - szepn�a ledwie s�yszalnie. - Tak bardzo boj� si� Worama. - A
potem
rozszlocha�a si� na nowo.
Mei os�upia�a. To by�y pierwsze rozumne zdania, jakie dziewczyna wypowiedzia�a
od
pocz�tku swego pobytu w wiosce. Ponownie szturchn�a j� lask�.
- Dobra, dobra... P�kim �ywa, Woram ci� nie dostanie. A tera �pij. Opu�ci�a
zas�on� i
cofn�a si� do swojej cz�ci izby. D�ugo jeszcze
kr�ci�a si� pod derk�, nie mog�c zasn��.
Na go�ci�cu bujnie rozpleni�a si� trawa i trudno by�o uwierzy�, �e to najkr�tsza
droga
prowadz�ca z nadmorskiej prowincji Bresania do Loenu, stolicy kr�lestwa. A
przecie� nie
zawsze tak si� dzia�o. Kiedy� wyr�banego przez g�sty las traktu strzegli
kr�lewscy �o�nierze,
a podr�ni bezpiecznie pod��ali nim z zachodu na wsch�d. Karawany kupieckie i
zwykli
w�drowcy po op�aceniu myta mogli liczy� na ochron�, zajazdy usytuowane na
polanach
zaprasza�y do odpoczynku, a podr�, cho� d�uga, by�a wygodna. Zdarza�y si�
�upie�cze
napady, ale wojsko skutecznie zniech�ca�o bandyt�w. Teraz gospody by�y
porastaj�cymi
traw� ruinami, a �o�nierze unikali Starego Traktu tak samo jak inni. Kupcy
woleli nad�o�y�
drogi i jecha� przez Dardall, korzystaj�c z ochrony tamtejszego gubernatora, bo
na le�nej
drodze panowali Keranowie. Dlatego, je�li po�piech zmusi� kogo� do przemierzenia
lasu,
ci�gn�� w wi�kszej gromadzie lub pod ochron� wynaj�tej eskorty.
Ta grupa by�a inna. Dwa wozy jecha�y powoli, ��obi�c g��bokie koleiny, wok�
nich
za� zamiast zbieraniny podr�nych, karnie ci�gn�li kr�lewscy gwardzi�ci. Mimo
ryzyka, jakie
nios�a ze sob� bitwa z dobrze wyszkolonymi �o�nierzami, Keranowie podj�li
decyzj� o
napa�ci.
Bandyci umy�lili zaczai� si� w pobli�u wschodniego kra�ca lasu i zaatakowa� na
ostatnim popasie. Polana, na kt�rej winni zatrzyma� si� podr�ni, by�a spora,
tu� obok p�yn��
strumie�, wydawa�a si� wi�c idealnym miejscem na odpoczynek. Zawczasu
przygotowano
stos suchych ga��zi do rozpalenia ognia, kt�re Mei nas�czy�a usypiaj�cym
narkotykiem.
Gdyby jednak karawana zdecydowa�a si� jecha� dalej, zwalono opodal kilka drzew,
tarasuj�c
drog�. �upie�cy, niewidoczni, zalegli w chaszczach, w ka�dej chwili gotowi do
napadu.
Musieli jednak d�ugo czeka�. Oddzia� posuwa� si� powoli i by�a ju� ciemna noc,
kiedy
przejecha� obok. Rozczarowani Keranowie gotowali si� ju� do opuszczenia swoich
stanowisk
i przej�cia do zapory na trakcie, kiedy nagle je�d�cy zatrzymali si�, a wozy
zawr�ci�y. Wida�
ca�odzienna podr� wystarczaj�co zm�czy�a i ludzi, i zwierz�ta. �o�nierze
wyprz�gli konie,
sp�tali je lu�no i pozwolili pa�� si� swobodnie. Wystawiono warty, zap�on�y
ogniska, a z
garnk�w zacz�� unoS1c si� smakowity zapach. Kiedy znu�onych podr�nych zmorzy�
sen,
nast�pi� atak. Grabie�cy wype�zli z krzak�w bezszelestni jak cienie, poder�n�li
gard�a
drzemi�cym wartownikom, wygasili ogie� i rzucili S1? na �pi�cych. Rozgorza�a
walka.
Ot�piali od narkotyku ludzie gin�li niczym byd�o pod bandyckimi no�ami. Ma�o kto
mia�
�wiadomo�� tego, co si� dzieje. Polana sp�yn�a krwi�, a mordercy przyst�pili do
obdzierania
trup�w.
To Kagan odkry�, �e z masakry ocala�o dwoje ludzi. Ukryci w wozii pod grub�
warstw� kosztownego p�aszcza, patrzyli przera�onym oczyma na umarzanego we krwi
p�
zwierza, p� cz�owieka. Upojonmordem Keran wstrzyma� sztych, kiedy dostrzeg�
dzieci�c�
twarzycz k�. Zamruga� nerwowo, schowa� bro� i zrzuci� ich brutalnie z wozu
Wyci�gni�tym
sk�d� sznurem skr�powa� ciasno, a potem wr�ci� dc furgonu. �rodek drewnianej
platformy
zajmowa�o pos�anie wy�cie �ane mi�kkimi, dobrze wyprawionymi sk�rami. Pod
�cianami ulo
kowano ci�kie, obite �elazem kufry. Niekt�re pe�ne by�y ksi�g, inne zwiera�y
kosztowne
stroje. Kagan zasapa� si� mocno, nim uda�o mi si� roztrzaska� wieka dw�ch
mniejszych
skrzynek, lecz jego trud nie poszed� na marne. Mniejsza kaseta po brzegi
wype�niona by�a z�o
tymi monetami. Zanurzy� w nich d�onie i wi�ksz� cz�� przesypa do sakwy
zwisaj�cej mu z
ramienia. Drugi kuferek zawiera� sam< papiery. Niekt�re karty le�a�y lu�no, inne
zwini�te
zosta�y w rulo ny i opatrzone piecz�ciami. Chwil� marszczy� czo�o, oceniaj�c
przy datno��
znaleziska i wreszcie ca�� zawarto�� skrzynki upchn�� w swojej torbie,
potrz�saj�c ni�
energicznie. Z zadowoleniem skin�� g�ow�, kiedy stwierdzi�, �e warstwa
pergamin�w st�umi�a
metaliczny d�wi�k. Wreszcie wzi�� pod pach� skrzynk� z resztk� monet i zeskoczy�
z wozu.
Na ziemi pi�trzy�y si� jego �upy. Zwi�za� je byle jak w dwa du�e tobo�y i
zarzuci� na konia,
kt�rego zabra� wcze�niej. Kiedy sko�czy�, odwr�ci� si� i spojrza� na polan�.
S�o�ce ju�
rozpocz�o swoj� codzienn� w�dr�wk�, o�wietlaj�c pobojowisko. Wsz�dzie wala�y
si� trupy
zamordowanych �o�nierzy. Mdl�cy od�r krwi miesza� si� z woni� zio�owej mieszanki
Mei.
Keranowie rabowali zw�oki, nie zwa�aj�c na zapach ani na walaj�ce si� por�bane
ludzkie
szcz�tki. Najcenniejsz� zdobycz� by�a bro�. Miecze, tarcze, sztylety i zdarte z
trup�w kolcze
zbroje �adowano na ko�skie grzbiety, nie gardzono tak�e zawarto�ci� sakiewek.
Je�cy Kagana
patrzyli na to z obrzydzeniem. Dziecko raz po raz zamyka�o oczy. Jego towarzysz,
odziany w
d�ug� kap�a�sk� szat�, przyjmowa� wszystko spokojniej, ale i on nie m�g� poha
mowa�
odrazy.
Kiedy nie zosta�o ju� nic do zabrania, szybko uprz�tni�to polan i rozebrano na
cz�ci
wozy. Tylko zgnieciona, zabarwiona krwi� traw �wiadczy�a o niedawnej tragedii.
Wioskowy plac zape�nia� si� powoli. Kobiety, dw�jka usmarkanych odmie�c�w i
stary, �lini�cy si� Ulf pochylali si� nad tobo�ami, szacowali warto�� �up�w,
ogl�daj�c
zdobycz. Kagan, kt�ry prowadzi� swoich je�c�w na d�ugim powrozie, przepchn�� si�
pomi�dzy podekscytowanymi lud�mi i przywi�za� wi�ni�w do drzewa, a dwa
jajog�owe
debilki zainteresowane nowym widowiskiem podesz�y bli�ej. Gapi�y si� bezmy�lnie
wytrzeszczonymi oczami, jak niewiele wi�ksze od nich dziecko szamoce si� w
ciasnych
wi�zach, dotyka�y aksamitnego ubrania, szarpa�y za koronki mankiet�w i
ko�nierza. Z
rozko�ysanej wiatrem ga��zi spad�a szyszka i uderzy�a wprost w czubek g�owy
doros�ego. To
rozbawi�o braci. Ka�dy podni�s� po o�cistym pocisku i cisn�� w je�c�w. Rzucali
tak i rzucali,
p�ki nie zabrak�o szyszek, potem kt�ry� znalaz� spory kamie�. Trafi� prosto w
twarz dziecka.
Z rozci�tego czo�a pociek� strumyczek krwi. Przygl�daj�cy si� zabawie doro�li
zarechotali z
uciech�.
Wiecz�r w osadzie by� radosny i ha�a�liwy. W�r�d �up�w nie brakowa�o jad�a i
napitk�w. Delikatne suchary, suszone mi�so, solone ryby i owoce o egzotycznym
smaku
roz�o�ono na trawie obok buk�ak�w pe�nych mocnej w�dki i piwa. Keranowie
rozsiedli si�
dooko�a, jedz�c i pij�c bez umiaru. Kobiety grzeba�y w stosie ubra�, g�aska�y,
kosztowne
futra i mi�y w r�kach delikatn� materi� koszul.
O Mei i jej wychowance pami�ta� tylko Kagan. Zjawi� si� w odosobnionej chacie
tu�
przed zmrokiem z ciep�ym p�aszczem, par� wojskowych racji i gorza�k�. Mei
wys�ucha�a
opowiadania, �ykn�a w�dki i opatuli�a si� nakryciem. Da�a Kaganowi zawini�tko
leczniczych
zi� i prawie wypchn�a z chaty. Po chwili wys�a�a te� dziewczyn�, �eby narwa�a
�wie�ych
ro�lin. Kiedy zosta�a sama, �apczywie si�gn�a po jedzenie. Moczy�a suchary w
w�dce i jad�a
jednego po drugim, odci�a te� pasek twardego jak �yko mi�sa, wsadzi�a do ust i
mieli�a
zawzi�cie dwoma spr�chnia�ymi z�bami. Swojej towarzyszce nie zostawi�a prawie
nic.
Wreszcie po�o�y�a si�, ci�gle mamlaj�c mi�so.
Dziewczyna kr��y�a po lesie, zbieraj�c zio�a, cho� na my�l o jedzeniu w chacie
�ciska�o j� w do�ku. Rzadko jad�y mi�so, bo nie by�a wprawnym my�liwym, a ludzie
z wioski
nie martwili si� o ich posi�ki- Cho� Kagan podrzuca� im co� czasem, to uczucie
g�odu nie
opuszcza�o jej nigdy.
�achman, kt�ry kiedy� by� sp�dnic�, zaczepi� o ciernie. Schyli�a si� i wtedy
us�ysza�a
trzask. Zamar�a w bezruchu, czuj�c ogarniaj� ce j� przera�enie. Takie trzaski
prze�ladowa�y j�
cz�sto, tak samo jak natarczywe spojrzenia, kt�re czu�a na plecach. Domy�la�a
si�, �e te
Woram i dr�a�a ze strachu. Teraz jednak by�o inaczej. Ten, kto szed: le�n�
�cie�k�, nie dba� o
zachowanie ciszy. Zaciekawiona ostro�nie wyjrza�a zza cierniowego krzaka.
Zadzieraj�c
g�ow� do g�ry i uwa� nie przypatruj�c si� wierzcho�kom drzew, Keran zmierza� w
kierunki
kolczastych zaro�li. Wreszcie przystan�� par� krok�w od jej mizerne kryj�wki,
podrapa� si�
po kud�atej g�owie, splun�� na r�ce i zacz�� sit wspina� na drzewo.
Wykorzystuj�c, �e by�
odwr�cony do niej ty�em dziewczyna cofn�a si� i wpe�z�a pod bujnie rozkrzewione
paprocie
Jej brudny str�j zla� si� w jedno z g�stym poszyciem.
Keran zatrzyma� si� w po�owie pnia, znalaz� oparcie na ga��zi Wsadzi� r�k� do
wypatrzonej z do�u dziupli, wygarniaj�c pr�chnc i drobne ga��zki. Widocznie by�a
wystarczaj�co g��boka, bo ostro�na balansuj�c, zdj�� z ramienia torb� i wrzuci�
j� do �rodka.
Potem ze�lizn�� si� zr�cznie i ruszy� ku wiosce.
Min�o du�o czasu, nim dziewczyna odwa�y�a si� wychyli� ze swojej kryj�wki.
Kiedy
upewni�a si�, �e �aden obcy d�wi�k nie zak��ca zwyk�ej melodii lasu, wype�z�a
spod paproci i
wyprostowa�a zdr�twia�e, napi�te cz�onki. W r�ku ci�gle �ciska�a zebrane
ro�liny. Niepewnie
podesz�a do drzewa, na kt�re wcze�niej wspina� si� Kagan i popatrzy�a w g�r�.
Od�o�y�a
zio�a, podkasa�a sp�dnic� i mocno obejmuj�c pie�, zacz�a pi�� si� w g�r�.
Troch� si�
zadysza�a, nim stan�a na w�a�ciwej ga��zi. Bez namys�u si�gn�a w g��b dziupli
i wyj�a
sakw�. Ostro�nie usiad�a na grubym konarze i zacz�a grzeba� w torbie. Mia�a
nadziej�, �e
Keran ukry� tam zapasy jedzenia. Szeleszcz�cy zw�j ozdobiony dwiema ��kowymi
piecz�ciami na sznureczku nie przedstawia� dla niej �adnej warto�ci, podobnie
jak i
po�yskuj�ce w zachodz�cym s�o�cu kr��ki metalu, kt�re pobrz�kiwa�y cicho na dnie
sakwy.
Wsadzi�a jeden do ust i ugryz�a, tak jak podpatrzy�a u handlarzy. Skrzywi�a si�,
kiedy poczu�a
jego twardo�� i metaliczny smak. Splun�a, od�o�y�a pieni�dz i zw�j do torby i
upchn�a
wszystko z powrotem w dzii pli. Zdzieraj�c sobie sk�r� na r�kach, zesz�a szybko
na d�,
odszuka�a zwi�dni�te zio�a i pobieg�a do chaty. W brzuchu burcza�o jej z g�odu.
Starucha spala, chrapi�c g�o�no. Kawa�ek mi�sa wylecia� jej z ust plami�c
p�aszcz.
Dziewczyna do�o�y�a do ognia, starannie zebra�a okruchy suchar�w i resztki
suszonych
owoc�w. Trzyma�a je w ustach, by jak najd�u�ej cieszy� si� ich lepk� s�odycz�,
wys�czy�a z
buk�aka ostatek w�dki. Pasek suszonego mi�sa schowa�a do misy i przykry�a
kamieniem.
Jaki� czas siedzia�a skulona, obejmuj�c d�o�mi kolana, ws�uchana w chrapanie
Mei. Wreszcie
wsta�a i cicho wysz�a z chaty.
Las nawet za dnia wydawa� si� mroczny, bo wysokie drzewa rzadko przepuszcza�y
promienie s�o�ca. Noc� by� sam� ciemno�ci�, ale dziewczyna bez trudu odnajdywa�a
drog�.
Dochodz�cy z polany gwar sprawi�, �e odczu�a swoj� samotno�� bardziej ni�
kiedykolwiek.
Obrazy z poprzedniego �ycia wraca�y do niej czasem w snach, dr�czy�y, nie
pozwala�y
pogodzi� si� z otaczaj�cym j� �wiatem. L�k przed Keranami nie ust�powa�. Ba�a
si�
okrucie�stwa i po��dliwo�ci wyzieraj�cych z ich spojrze�, dlatego te� rzadko
pokazywa�a si�
we wsi. Dzi� ciekawo�� i pragnienie przebywania w�r�d innych wygna�o j� z chaty.
By�o tak
silne, �e pokona�o strach. Podkrad�a si� do linii drzew okalaj�cych plac,
u�o�y�a na ziemi i
patrzy�a.
P�omienie strzela�y wysoko. Mieszka�cy wioski rozsiedli si� wok� ogniska.
Chocia�
rozlokowali si� blisko siebie, krzyczeli tak g�o�no, �e dziewczyna s�ysza�a
ka�de s�owo. Mieli
czerwone twarze i rozbiegane oczy. Z r�k do r�k podawali sobie buk�aki. Po
odorze pozna�a,
�e to ta sama gorza�ka, kt�r� popija�a Mei. Z ziemi podni�s� si� Woram.
Wymachiwa�
bez�adnie r�kami i wrzeszcza�.
- Po co nam uni! W�asnych g�b do wy�ywienia momy za du�o. Zabi� ich!
- Zabi�! Zabi� ich!!! - poparli go niekt�rzy. Przysypiaj�cy Kagan ockn�� si�
gwa�townie.
- G�wno wom... - czkn�� g�o�no. - G�wno wom do tego - wybe�kota�. - S� moi, a
jak
zbraknie jedzenia, to ich ze�re. - G�owa kiwaia mu si� na wszystkie strony. -
Som, nikomu nie
dom. Som ich zjem - mamrota� niewyra�nie.
Keranowie gruchn�li ochryp�ym, pijackim �miechem. Tylko Woram si� nie �mia�.
Chwiejnym krokiem podszed� do je�c�w i chwyci� jednego z nich za w�osy. Kiedy
wr�ci� do
ognia, na twarzy majaczy� mu oble�ny grymas. Kto� dorzuci� drew do ognia i
dziewczyna
zobaczy�a wyraz jego oczu. Skuli�a si� jeszcze bardziej, a cia�o przeszy�
dreszcz. Ten wzrok
prze�ladowa� j� nawet w snach.
D�ugo jeszcze le�a�a ukryta na skraju polany, obserwuj�c ogniski i zasypiaj�cych
m�czyzn. W ko�cu jedynym d�wi�kiem, kt�ry s�y sza�a, by�o chrapanie. Potem na
placu
zjawi�y si� kobiety i zasmar kane dzieciaki, a ona zn�w przycupn�a w krzakach.
Nowi
przyby sze cicho weszli pomi�dzy �pi�cych, zebrali resztki jedzenia i jak ci�
nie znikn�li w
chatach. Teraz mog�a si� ju� bezpiecznie wycofa�, alt zamiast tego, kryj�c si�
ci�gle mi�dzy
drzewami, przemkn�a w kie runku je�c�w.
Ogie� wygasa� powoli, ale nawet w tym s�abym �wietle dostrzeg�a przywi�zan� do
pnia sylwetk�. Nagle zabrak�o jej tchu. Dziecko! Te by�o dziecko! Zacisn�a
powieki, a
brudne d�onie zwin�a w pi�ci Dziecko! Powoli otworzy�a oczy i na powr�t
zacz�a
oddycha�. Patrzy �a na delikatn� twarz poznaczon� smugami zaskorupia�ej krwi,
wiel kie
przera�one oczy, d�ugie loki, potargane i pe�ne ga��zek. I na d�o nie, kt�re
sp�ywa�y krwi� z
przeci�tych grubymi sznurami nadgarstk�w. Spojrza�a na w�asne r�ce o sk�rze
zgrubia�ej od
ci�kiej pracy, pe�ne odcisk�w i blizn. Dotkn�a w�os�w, kt�re dawno straci�y
niezwyk�y
kolor i poszarza�y od brudu. Przypomnia�a sobie okrutny b�ysk w oczach Worama...
Nie
dbaj�c, �e jest widoczna na tle ognia, podesz�a do drzewa. Dziecko przestraszone
jej
nieoczekiwanym pojawieniem szarpn�o si� w wi�zach, otwar�o usta do krzyku.
Dziewczyna
bezceremonialnie zatka�a je r�k�.
- Nie drzyj si� - szepn�a. - Nic ci nie zrobi�.
- Zostaw go.
G�os by� tak nieoczekiwany, �e a� podskoczy�a. Zapomnia�a o drugim wi�niu
przywi�zanym po przeciwnej stronie pnia. Obesz�a drzewo, spojrza�a na je�ca i
otworzy�a
usta ze zdumienia. W mroku majaczy�a naga czaszka i blada twarz pozbawiona brwi.
M�czyzna odziany w d�ug�, ciemn� szat� by� tak nierzeczywisty, �e wyci�gn�a
d�o� i
dotkn�a �ysej g�owy. Wzdrygn�� si�, oczy zal�ni�y mu niebezpiecznie a na twarzy
odmalowa�
si� wyraz obrzydzenia. Szybko cofn�a r�k�.
- Czego chcesz, dzikusie? - wysycza�.
Dziecko zn�w targn�o si� w wi�zach i to przywr�ci�o j� do rzeczywisto�ci.
Pomaca�a
r�k� wzd�u� sznura, kt�rym obydwoje byli przy i wi�zani i natrafi�a na sup�y.
Pochyli�a si� i
pomagaj�c sobie z�bami, rozwi�za�a w�z�y.
- Chod�ta, zanim si� obudzom - rzuci�a ochryple.
Dziecko oparte o drzewo rozciera�o r�ce. �ysy m�czyzna chwyci� j� ko�cist�
d�oni�
za rami� ze zdumiewaj�c� si��.
- Dok�d mamy i��? - spyta�.
- Wyprowadz� was na trakt, durniu - warkn�a.
Jakby cie� u�miechu przewin�� si� po ubrudzonej twarzy dziecka.
- To kap�an, dostojny Zebon. Nie mo�na do niego w m�wi� taki spos�b - pouczy�o
j�.
- Idzieta, czy ni? - zdenerwowa�a si�.
Marsz przez pogr��ony w ciemno�ciach las by� dla uciekinier�w udr�k�. Bez
ustanku
potykali si� o wystaj�ce korzenie, kaleczyli o ga��zie, wpadali na drzewa. W
ko�cu
dziewczyna wzi�a dziecko, posadzi�a sobie na plecach i podj�a mozoln�
w�dr�wk�. W
pewnej chwili zatrzyma�a si� tak gwa�townie, �e pod��aj�cy z ty�u kap�an
zatoczy� si� wprost
na ni�. Nie zwr�ci�a na to uwagi.
- Ch�opok - mrukn�a z gorycz�.
- Co m�wisz? - Ma�y przysun�� twarz do jej g�owy, ale natychmiast si� cofn��. -
Fuj,
ale cuchniesz.
- Cuchn�? - Zdziwi�a si� burkliwie. - Nie tw�j interes, g�wniarzu! Trza ci� by�o
zostawi� Woramowi, wisz?
- Wdzi�czni jeste�my za pomoc - zmitygowa� si� ch�opiec. - Ale powiniene� si�
umy�.
- Zamknij�e si� wreszcie - sarkn�a rozz�oszczona, �ciskaj�c kolana ma�ego tak
mocno, �e pisn�� z b�lu.
Kap�an pod��a� za nimi bez s�owa, dziewczyna s�ysza�a tylko jego ci�ki oddech
za
plecami. Kiedy wreszcie wyszli na trakt, by�a tak zm�czona, �e z ulg� zrzuci�a
ch�opca z
plec�w i opad�a na traw�, kul�c ramiona. M�czyzna sta� obok, ci�ko dysz�c.
Kiedy
odpocz�a, Machn�a r�k� w kierunku wschodu s�o�ca.
- Trza wam i�� tamoj. Kerany gadaj�, �e do wyj�cia z lasu ino dzie� drogi.
Mnich skin�� g�ow� i wzi�� ch�opca za r�k�, ale ma�y wyrwa� mu si� i podszed� do
niej.
- Dzi�kuj� - powiedzia� i wyci�gn�� r�k�. Spojrza� na kap�ana i doda�: - Zebon
te� ci
dzi�kuje. Jak masz na imi�?
Spojrza�a niepewnie na drobn� dzieci�c� d�o� i z wahaniem poda�a swoj�. Ch�opiec
u�cisn�� j� lekko, a ona cofn�a si�, jakby j� to zabola�o.
- Id�ta ju�, zara si� rozwidni - szepn�a szorstko.
Ma�y odszed� i stan�� przy m�czy�nie. Zrobili kilka krok�w, kiedy zn�w
zawr�ci�.
Zdj�� co� z szyi i wcisn�� jej do r�k.
- Masz, na pami�tk�.
Wsta�a niezgrabnie i patrzy�a, jak odchodz�, teraz ju� naprawd�. Oczy jej
zwilgotnia�y, wi�c otar�a je niecierpliwie.
- Mi� na imi� Albana - powiedzia�a zbyt cicho, aby kto� m�g� j� us�ysze�.
Poczeka�a,
a� zgin� w mroku, a potem zawr�ci�a do lasu.
By�o ju� widno, kiedy dotar�a do chaty. Stara Mei jeszcze spa�a. Staraj�c si�
nie robi�
ha�asu, dziewczyna rozpali�a ogie� i przynios�a wody. Kiedy starucha wsta�a, w
kocio�ku
bulgota�a zupa.
Mei obudzi�a si� w z�ym humorze. Bola�a j� g�owa, a w gardle pali�o. Wypi�a
kilka
�yk�w wody i pochyli�a si� nad kocio�kiem. Zapach jedzenia przyprawi� j� o
md�o�ci, wysz�a
wi�c na zewn�trz. Dzie� by� nieprzyjemny, parny. Li�ci nie porusza� najs�abszy
nawet
powiew wiatru, a mi�dzy drzewami by�o ciemniej ni� zwykle. Cofn�a si� do chaty
i
szturchn�a zas�on� lask�.
- Id� do wioski - zaskrzecza�a.
To Woram pierwszy zauwa�y� brak je�c�w. Wyszczerzy� z�by i kopn�� �pi�cego
jeszcze Kagana.
- Twoje zapasy znik�y - zarechota�. - A mo�e ju�e� ich zjod, co?! Ci, kt�rzy
pami�tali
ich wieczorn� k��tni�, rykn�li �miechem.
Kagan, trzymaj�c si� za g�ow�, podni�s� si� powoli.
- Pi� mi si� chce - wymamrota�.
Znalaz� w trawie buk�ak, przytkn�� do ust i poci�gn�� par� solidnych �yk�w. Oczy
wysz�y mu z orbit i gwa�townie zwymiotowa�. Keranowie pok�adali si� ze �miechu.
Woram
patrzy� na niego ze z�o�liwym b�yskiem w oczach.
- Pewnie ten �ysy mu zaszkodzi�. �ylasty by�! - rykn��.
Kagan troch� oprzytomnia�. Blady, na trz�s�cych si� nogach zwr�ci� si� w stron�
Worama.
- O czym ty godosz? Ni cholery nie rozumiem.
- O twoich je�cach, durniu. Ni ma ich.
Kagan spojrza� na drzewo, do kt�rego przywi�zani byli wi�niowie.
- Ni ma ich? Co� z nimi zrobi�, gadzie? - wrzasn��. Woram gro�nie b�ysn��
z�bami.
- Nic, kurduplu. Znikli, ot tak - pstrykn�� palcami - byli i ni ma.
Kagan rzuci� mu si� do gard�a. Po chwili obaj tarzali si� po trawie, ok�adaj�c
si�
pi�ciami. Keranowie otoczyli ich ko�em uradowani z widowiska. Woram szybko
zdoby�
przewag�. Siad� okrakiem na przeciwniku, w r�ku b�ysn�� mu n�.
- No, gnoju, co tera? Wyd�ubiemy oko czy odetniemy ucho? A mo�e to? - przy�o�y�
ostrze do krocza le��cego. - I tak nie mosz z tego �odnego po�ytku! - rykn��.
Niespodziewanie na jego plecy spad� grad cios�w.
- Ostaw go - skrzecza�a Mei, ok�adaj�c Worama kosturem. - Pu�� go zara, ty
g�upku!
Kagan, wykorzystuj�c zaskoczenie Worama, wy�lizn�� si� spod niego i stan��,
patrz�c
spode �ba. Woram odsun�� si� od starej, ale cho� uderzenia jej kija nie by�y ju�
tak mocne jak
ongi�, nie odwa�y� si� podnie�� na ni� r�ki.
- Czego ty? - warkn��, rzucaj�c Mei z�e spojrzenie. - Un zacz��... Ja mu jeszcze
kulasy
poprzetr�com.
- Da�by� pok�j - wtr�ci� si� kto�. - Wygro�e�. My wszytcy widzieli, nie?
Keranowie
przytakn�li. Mei tak d�ugo �widrowa�a Worama wzrokiem, a� ten schowa� n�. Potem
odwr�ci�a si� do Kagana.
- Gdzie ci je�cy? Obejrze� ich chcia�am.
- Tam byli, ale znikli - burkn�� Keran.
- Uciekli, znaczy?
Kagan wzruszy� ramionami i podszed� do drzewa. Podni�s� sznur, kt�ry ci�gle tam
le�a� i obejrza� go dok�adnie.
- Musi byli za s�abo zwi�zani.
- Szuka� ich b�dziesz?
Kagan zn�w wzruszy� ramionami.
- Iii, nie warto. Albo zb��dzili, albo co� ich ze�re. Stara kiwn�a g�owa.
- K�opot z g�owy. - Pogrozi�a lask� Woramowi i odesz�a.
Albana siedzia�a na kamieniu przed chat� i ogl�da�a sw�j podarek, wisior na
d�ugim
�a�cuchu. �a�cuszek z drobnych k�ek kolorem przypomina� pieni�dze, kt�re Kagan
ukry� w
dziupli. Zawieszony kamie� po�yskiwa� zieleni�. Wyrze�biono na nim jaki�
kszta�t, ale
pochmurny dzie� nie pozwala� dok�adnie przyjrze� si� reliefowi, wodzi�a wi�c
tylko palcami
jak �lepiec po wypuk�o�ciach kamienia. To by�a najpi�kniejsza rzecz, jak� mia�a.
Jedyna
rzecz, jak� mia�a, bo nawet �achmany na grzbiecie stanowi�y w�asno�� Mei.
W�o�y�a �a�cuch
na szyj� i schowa�a pod bluzk�, czuj�c ch��d kamienia na piersiach.
Wesz�a do chaty, zjad�a dwie miski zupy, a do kocio�ka dola�a wody. Zadowolona
przykucn�a obok legowiska staruchy i nie�mia�o dotkn�a p�aszcza, a potem
za�o�y�a na
siebie. By� pi�kny: od spodu podbity delikatnym w dotyku, grubym futrem, z
wierzchu
pokryty materi� w kolorze dojrza�ych malin. Zdj�a okrycie i u�o�y�a starannie
na ��ku. Na
kosztownym materiale wyra�nie odznacza� si� �lad po wyplutym kawa�ku mi�sa,
tworz�c
brunatn� smug�. Dziewczyna z �alem pomy�la�a, �e soczysta barwa wkr�tce
zszarzeje, a
pi�kne okrycie zrobi si� takie samo jak reszta ich odzie�y. To przywiod�o jej na
my�l s�owa
dziecka. Obw�cha�a si� nieufnie, ale nic nie poczu�a. Wzruszy�a ramionami i
wr�ci�a do
codziennych zaj��.
Wieczorem rozp�ta�a si� burza. �wiat�o b�yskawic dociera�o do chat poprzez
zaro�ni�te bluszczem �ciany. Grzmoty dudni�y niesamowitym echem, deszcz �cieka�
po
pniach wprost do domostw, gasz�c paleniska. Ludzie kulili si� w prymitywnym
strachu.
Burza kr��y�a nad lasem przyci�gana przez strzeliste drzewa. S�ycha� by�o
trzaski wal�cych
si� pni. Przewracaj�ce si� olbrzymy poci�ga�y za sob� nast�pne. Nad ranem
nawa�nica
ucich�a, a ulewa zamieni�a si� w m��cy leniwie deszcz. Przestraszeni Keranowie
wygl�dali na
�wiat niepewni, co zobacz�.
Chata Mei by�a w op�akanym stanie. Nie naprawiana od dawna trzyma�a si� wok�
drzewa tylko dzi�ki porastaj�cym j� pn�czom. Resztki darni, kt�r� ob�o�ona
zosta�a cz��
przylegaj�ca do pnia, wyp�uka� deszcz. Poszarpany przez wiatr bluszcz odkrywa�
poka�ne
dziury.
Starucha i dziewczyna przetrwa�y przycupni�te na zalanym wod�, rozmi�k�ym
klepisku. Kiedy min�a noc, Mei wypchn�a swoj� towarzyszk�, by oceni�a szkody.
Albana
wype�z�a na zewn�trz i rozejrza�a si� z trwog�, ale i ciekawo�ci�. Na ziemi
le�a�y po�amane
ga��zie, a str�cone li�cie tworzy�y przedziwny kobierzec. Piorun, kt�ry s�ysza�y
tak blisko,
zwali� drzewo rosn�ce tu� obok domostwa. Na szcz�cie upad�o tak, �e nie
zagrozi�o ich
schronieniu.
Si�pi�cy ci�gle deszcz sprawi�, �e odzienie dziewczyny przyklei�o si� do cia�a,
z
w�os�w kapa�a woda, a drobne kropelki dr�a�y na rz�sach. Zniecierpliwiona Mei
te�
zdecydowa�a si� wyjrze� na �wiat, ci�gn�c za sob� d�ugie po�y p�aszcza. Albana
zawr�ci�a w
stron� chaty. Stara pokiwa�a na ni� skr�conym od reumatyzmu brudnym paluchem, a
potem
gwa�townym ruchem wydoby�a widoczny pod mokr� koszul� naszyjnik.
- Sk�d to mosz, h�? Od kogo dosta�a�, od Kagana? - Nieod��czna laska szturcha�a
bole�nie. - No godej!
Dziewczyna spu�ci�a g�ow� i nawet si� nie usun�a przed razami kija.
Rozw�cieczona
Mei szarpn�a za wisior. Metalowe k�k