Jones J.V. - Księga Słów t.1 - Uczeń
Szczegóły |
Tytuł |
Jones J.V. - Księga Słów t.1 - Uczeń |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jones J.V. - Księga Słów t.1 - Uczeń PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jones J.V. - Księga Słów t.1 - Uczeń PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jones J.V. - Księga Słów t.1 - Uczeń - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
J V Jones
Uczeń
Księga słów 01
(The Baker’s Box)
Przełożył Michał Jakuszewski
Strona 2
Tę książkę poświęcam, z wyrazami miłości,
pamięci mego ojca
Williama Jonesa
Serdecznie dziękuję
Betsy Mitchell, Wayne D. Changowi
i wszystkim ludziom z Warner Aspect Books
Strona 3
Prolog
– Wykonałem twój rozkaz, panie.
W ostatniej sekundzie Lusk zauważył błysk
długiego noża i zrozumiał, co to oznacza.
Baralis otworzył jego ciało potężnym, lecz
zręcznym cięciem, od gardła aż po pachwinę. Zadrżał,
gdy zwłoki runęły na podłogę z głuchym łoskotem.
Uniósł do twarzy rękę, gdyż poczuł, że pokrywa ją
lepka ciecz: krew Łuska. Powodowany nieokiełznaną
chęcią dotknął palcem warg, by poczuć jej smak, jakże
dobrze mu znany: miedziany, słony i jeszcze ciepły.
Odwróciwszy się od martwego już ciała, zauważył,
że jego szaty splamiła krew zabitego. Nie spryskała ich
bezładnie, lecz utworzyła na szarym tle szkarłatny łuk.
Półksiężyc. Na obliczu Baralisa pojawił się uśmiech.
To był korzystny omen. Półksiężyc oznaczał początek
czegoś nowego, narodziny, nowe sposobności – to
właśnie, czym miał się zajmować dziś w nocy.
W tej chwili jednak musiał jeszcze zadbać o kilka
drobiazgów. Po pierwsze powinien się przebrać. Nie
Strona 4
wypadało udawać się na spotkanie z ukochaną w
zbryzganych krwią szatach. Musiał też zrobić coś ze
zwłokami. Lusk był wiernym sługą, lecz niestety miał
pewną drobną wadę: język nazbyt skłonny do
niedyskrecji. Nie mógł pozwolić, by człowiek z
upodobaniem do trzepania jęzorem po pijanemu
zagroził jego starannie przygotowanym planom.
Wciągając ciało na wytarty dywan, poczuł w
dłoniach znajomy, przeszywający ból. Przyjął
wcześniej niewielką dawkę środka przeciwbólowego,
by łatwiej posługiwać się długim nożem, lecz
lekarstwo szybko przestało działać, co ostatnio
zdarzało się aż nazbyt często, a nie chciał łykać go
więcej w obawie, że wpłynie to na jego skuteczność
działania.
Raz jeszcze uderzył długim nożem, zdumiewając
się jego ostrością oraz faktem, że choć nigdy nie był
mistrzem w podobnych spraw ach, gdy trzymał w dłoni
rękojeść tej broni, władał nią z niejaką finezją.
Wykonawszy kilka cięć, owinął oderżnięte fragmenty
twarzy Łuska w lnianą szmatę, która szybko
przesiąknęła krwią. Było to bardzo nieprzyjemne. Nie
przepadał za mokrą robotą, ale był w stanie się
przemóc. Podszedł do kominka i cisnął zawiniątko w
ogień.
Strona 5
W oddali rozległo się bicie zegara. Baralis naliczył
osiem uderzeń. Czas się umyć i przebrać. Każe temu
wyrośniętemu przygłupowi Crope’owi zabrać rano
resztę ciała Łuska. On z pewnością nic nie wygada.
Po niespełna godzinie Baralis opuścił cicho swe
komnaty. Cel jego wędrówki znajdował się na górze,
lecz droga wiodła najpierw w dół. Najważniejsza była
dyskrecja. Nie mógł narażać się na to, że zatrzyma go
nadgorliwy strażnik, czy jakiś durny szlachcic wda się
z nim w rozmowę.
Dotarł do drugiej kondygnacji piwnic. Świeca,
którą trzymał w ręku, nie była mu zazwyczaj
potrzebna, ale dzisiejsza noc była szczególna. Nie
podejmie żadnego ryzyka, nie będzie kusił losu.
Zakradł się do najdalej położonej części niższego
piętra piwnic. Wilgoć dawała się we znaki stawom
jego palców. Dłoń mu drżała, lecz powodem tego nie
był jedynie ból. Świeca zamigotała. Na ręce skapnął
mu gorący płynny wosk. Palcami targnął krótki, ostry
skurcz. Baralis wypuścił świecę, która zgasła. Otoczyła
go ciemność. Wysyczał przekleństwo. Nie miał
krzemienia, którym mógłby skrzesać ogień, a dłoń
dygotała mu gwałtownie. Tej nocy nie mógł
ryzykować zaczerpnięcia światła. Będzie musiał
poradzić sobie po ciemku.
Strona 6
Dotarł po omacku do przeciwległej ściany,
używając rąk, tak jak owad czułków. Pomacał
ostrożnie mur, w poszukiwaniu szczeliny w kamieniu.
Znalazłszy, wsunął w nią delikatnie koniuszki palców.
Odsunął się na bok, gdy ściana się cofnęła. Wszedł w
wyłom. Kiedy już znalazł się w środku, powtórzył tę
samą procedurę, dotykając ścian korytarza. Fragment
muru wrócił na miejsce. Mógł wreszcie ruszyć w górę.
Uśmiechnął się. Wszystko przebiegało zgodnie z
planem. Brak światła stanowił jedynie drobne
utrudnienie. Ostatecznie, cóż znaczyła odrobina
ciemności wobec tego, co miało się wydarzyć?
Odnajdywał drogę przez labirynt ze zdumiewającą
łatwością. Nie widział otworów ani klatek
schodowych, wyczuwał jednak ich bliskość i wiedział,
które powinien wybrać. Uwielbiał to podmokłe
podbrzusze zamku. Niektórzy słyszeli o jego istnieniu,
lecz tylko nieliczni potrafili się tu dostać. Jeszcze
mniej było takich, którzy umieli je wykorzystać do
czegoś więcej niż zaskoczenia dorodnej garderobianej
na nocniku. Dzięki tej sieci korytarzy Baralis mógł się
poruszać po zamku niepostrzeżenie i trafiać do wielu
pokoi, należących zarówno do nisko, jak i wysoko
urodzonych. Nie wolno nie doceniać nisko
urodzonych, pomyślał. Niektóre z najcenniejszych
Strona 7
informacji zdobył, podsłuchując plotkującą od
niechcenia mleczarkę czy piwnicznego: kto spiskuje
przeciw komu, kto śpi tam, gdzie nie powinien, a kto
ma stanowczo za dużo złota.
Dziś jednak nie obchodzili go nisko urodzeni. Miał
zdobyć dostęp do pokoju najwyżej postawionej
mieszkanki zamku. Do komnaty królowej.
Posuwał się powoli w górę, masując dłoń, by
wygnać z niej zimno. Był podenerwowany, lecz
przecież tylko głupiec zachowałby w takiej sytuacji
spokój. Dziś miał po raz pierwszy zakraść się do tego
pomieszczenia. Spędził wiele godzin na obserwacji
królowej, jej nawyków, jej kobiecych rytmów,
rejestrując każdy szczegół, każdy niuans. W ostatnim
okresie jednak jego chłodną ciekawość wzbogaciła
ekscytująca niecierpliwość.
Podszedł do przejścia i zajrzał do środka, by się
upewnić, że zasnęła. Leżała na łożu, całkiem ubrana.
Oczy miała zamknięte. Poczuł przemykające przez
jego ciało drżenie podekscytowania. Wypiła
doprawione narkotykiem wino. Lusk wykonał zadanie.
Zachowując maksymalną ostrożność, wszedł do
komnaty. Postanowił zostawić szparę w ścianie, na
wypadek, gdyby był zmuszony do szybkiej ucieczki.
Ruszył natychmiast ku drzwiom komnaty i zasunął
Strona 8
rygiel. Dzisiejszej nocy nikt poza nim tutaj nie
wejdzie.
Zbliżył się do łoża. Królowa, zazwyczaj wyniosła i
dumna, wyglądała na zupełnie bezbronną. Rzecz jasna,
taka właśnie była. Potrząsnął jej ramieniem, najpierw
lekko, potem mocniej. Nie odzyskała przytomności.
Spojrzał na dzban wina. Był pusty, podobnie jak złoty
puchar królowej. Na jego czole pojawiła się
zmarszczka niepokoju. Królowa nie wypiłaby chyba
sama całego dzbana? Z pewnością towarzyszyła jej
któraś z dam dworu. Nie przejął się tym zbytnio.
Pechowa dziewczyna spędzi całą noc pogrążona w
niezwykle głębokim śnie, a rano będzie się jej kręciło
w głowie. Niemniej było to potknięcie, a on nie lubił
potknięć. Zapisał sobie w pamięci, żeby rano to
sprawdzić.
Przez kilka minut przyglądał się spokojnie
królowej. Podczas snu wyglądała ładniej. Jej czoło
było gładsze, a zarys aroganckich ust łagodniejszy.
Wsunął pod nią dłonie, przetoczył ją na brzuch i
przystąpił do rozwiązywania sukni. Zajęło to trochę
czasu, gdyż dłonie miał zesztywniałe, a węzły były
skomplikowane, nie mógł jednak ryzykować przecięcia
sznurówek. To wzbudziłoby jej podejrzenia.
Wreszcie udało mu się rozluźnić supły. Obrócił
Strona 9
królową na plecy. Ściągnął przednią część jej stanika,
odsłaniając jasny zarys piersi. Choć w ostatnich latach
niemal całkowicie wyrzekł się cielesnych
przyjemności, nie mógł nie zareagować na ten widok.
Poeci i minstrele nieustannie opiewali urodę królowej,
on jednak pozostawał wobec niej obojętny. Aż do tej
chwili. Cóż za ironia, pomyślał. Musiała stracić
przytomność, by wydała mi się godna pożądania.
Zachichotał bez wesołości i uniósł jej spódnice.
Rozluźnił i ściągnął jej bieliznę, a potem rozsunął
nogi. Uda miała miękkie i gładkie, być może trochę
zimne, lecz był to przewidywalny efekt uboczny
narkotyku. Ich chłód nie odstręczał Baralisa. Zdał
sobie z ulgą sprawę, że jest wystarczająco podniecony.
Obawiał się, że nie będzie do niczego zdolny.
Ostatecznie królowa nie była w jego guście. Jeśli miał
jakieś szczególne upodobania, to wolał młode, bardzo
młode dziewczyny. Jej uda mogły być miękkie, ale nie
była niedawną dziewicą, a delikatne, niebieskie żyłki
wyraźnie świadczyły o upływie lat. Była jednak
piękna. Nogi miała długie i smukłe, a zaokrąglone
biodra pociągałyby każdego mężczyznę. W
przeciwieństwie do większości kobiet w tym wieku, jej
ciało nie doznało spustoszeń wywołanych porodem.
Piersi nadal miała sterczące, a brzuch płaski jak
Strona 10
kamienny ołtarz. Ściągnął noga wice i wszedł w
królową.
Był pewien, że jest w płodnym okresie. Szpiegował
ją wystarczająco często, by wiedzieć, w których dniach
miesiąca krwawi.
Słyszał, że w przeszłości istnieli mężczyźni
potrafiący określić, w jakim stadium cyklu znajduje się
kobieta. Wystarczyło, by znaleźli się z nią w tym
samym pomieszczeniu, a wyczuwali pływ jej
miesięcznych rytmów jako dotykalną siłę. Podobnie
znakomite osiągnięcia pozostawały jednak poza jego
możliwościami i był zmuszony polegać na bardziej
prozaicznych metodach.
Informacje, z których zrobił użytek dzisiejszej
nocy, uzyskał od znachorki z wioski, w której się
wychowywał. Wielu młodych chłopców gorąco
pragnęło dowiedzieć się, w którym momencie najlepiej
posiąść dziewczynę bez ryzyka poczęcia, lecz tylko on
zapytał o to, w której chwili jest o nie najłatwiej.
Znachorka popatrzyła na niego z wyrazem
złowrogiego przeczucia na starej, zgnębionej twarzy,
odpowiedziała mu jednak. Nie miała w zwyczaju
kwestionować motywów pytającego.
Baralis odczekał czternaście dni od chwili, gdy
królowa zaczęła krwawić, nim przystąpił do akcji. To
Strona 11
jednak był tylko element jego układanki. Snuł plany i
czekał przez długie lata. Wszystko, co robił dotąd i co
miał uczynić w przyszłości, kręciło się wokół tej nocy.
Latami studiował zapowiedzi, znaki, gwiazdy i
systemy filozoficzne. Chwila nadeszła. Miał odmienić
bieg dziejów znanego świata i zabezpieczyć własne
przeznaczenie. Dzisiejszej nocy gwiazdy świeciły dla
niego jasno.
Skupił się na wykonywanym zadaniu. Z początku
był podenerwowany, lecz królowa nawet się nie
poruszyła, zabrał się więc do roboty bardziej
intensywnie. Zaskoczyło go, jak znajome wydało mu
się budzące się pożądanie. W miarę jak podniecenie
rosło, powściągliwość malała. Jego pchnięcia stawały
się coraz silniejsze. Nie spodziewał się, że sprawi mu
to przyjemność, i zdziwił się, gdy tak się stało.
Wreszcie osiągnął orgazm i jego nasienie spłynęło w
głąb ciała królowej.
Gdy się z niej wycofał, popłynęła strużka krwi,
która ściekła leniwie po wewnętrznej stronie uda.
Może był trochę zbyt brutalny, ale mniejsza o to. Po
raz drugi tego wieczoru uniósł do warg zakrwawione
palce. Nie zaskoczyło go, że krew królowej miała inny
smak, słodszy i bardziej intensywny. Wytarł szybko
strużkę z jej uda, przysunął nogi do siebie i opuścił
Strona 12
spódnice.
Nim założył jej stanik, przesunął dłonią po łuku
lewej piersi, bladej i nieskazitelnej. Pod wpływem
impulsu uszczypnął ją mocno, ściskając z
okrucieństwem delikatne ciało między palcami.
Następnie ułożył królową uważnie i nawet podsunął jej
pod głowę miękką poduszko.
Zostało mu tylko odejść i czekać. Później wróci, by
dokończyć robotę. Nie odsunął rygla. Nie chciał, by
ktoś zakłócił spokój królowej pod jego nieobecność.
Bevlin wpatrzył się w głębokie, bezchmurne niebo
w poszukiwaniu znaku. Śledził wzrokiem niezliczone
gwiazdy. Wiedział, że dzisiejszej nocy na świecie
dzieje się coś złego. Czuł ciężar uciskający jego
wiekowe kości i słabość w starych trzewiach. Jeśli
chodzi o wyczuwanie niepokoju na świecie, jego
wnętrzności były równie niezawodne, jak kwiaty na
wiosnę, nawet jeśli ich zapach był mniej słodki.
Siedział, patrząc w górę, przez blisko godzinę.
Zaczynał już winić za jelitowe dolegliwości kaczkę w
tłuszczu, którą spożył wcześniej, gdy wreszcie coś się
wydarzyło. Jedna z gwiazd na dalekiej północy
rozjarzyła się nagle. Kiszki Bevlina zaburczały
nieprzyjemnie, gdy północne niebo rozświetliła
jasność. Dopiero kiedy zaczęła opadać ku
Strona 13
horyzontowi, zdał sobie sprawę, że nie była to cała
gwiazda, a jedynie jej fragment: meteor pędzący ku
ziemi z prędkością światła. Na jego oczach wpadł do
atmosfery, lecz zamiast się spalić, rozpadł się na dwie
części, czemu towarzyszyła przeszywająca powietrze
fontanna iskier i płomieni. Blask przygasł i Bevlin
zobaczył dwa odrębne fragmenty, tam gdzie przedtem
był tylko jeden. Gdy przecinały niebo, ciągnąc za sobą
ślad gwiezdnego pyłu, stwierdził, że jeden świeci
blaskiem białym, a drugi czerwonym jak krew.
Po jego policzku spłynęła łza. Z pewnością był już
za stary na to, co miało się wydarzyć.
W ciągu wszystkich lat, które spędził na obserwacji
gwiazd i studiowaniu ksiąg, nie odkrył żadnej
wzmianki ani proroctwa, które dotyczyłyby tego, co
przed chwilą zobaczył. Nawet teraz, gdy dwa meteory
gnały ku dalekiemu horyzontowi i unicestwieniu, nie
mógł niemal uwierzyć w to, co się wydarzyło. Czuł
wewnętrzną pewność, że nie zobaczy już nic więcej.
W pewnym sensie odczuł ulgę. Tak długo czekał na
znak z nieba. Teraz wreszcie nadszedł i Bevlin poczuł,
że doznawane wcześniej przez niego napięcie zelżało.
Nie miał pojęcia, co oznaczał ten omen i czy powinien
w tej sprawie coś zrobić, a jeśli tak, to właściwie co?
Wiedział jednak, że jego kiszki nie dawały fałszywych
Strona 14
wskazówek, a także, iż kaczka w tłustym sosie mu nie
zaszkodziła. I całe szczęście, gdyż nic tak nie
pobudzało apetytu, jak wiekopomny znak na niebie. Po
drodze do kuchni śmiał się wesoło, lecz gdy dotarł na
miejsce, w jego śmiechu pojawiła się lekka nuta
histerii.
Kuchnia Bevlina służyła mu również jako gabinet.
Potężny, dębowy stół był zawalony księgami, zwojami
i manuskryptami. Mędrzec odkroił sobie spory
kawałek kaczki i nałożył na nią obfitą porcję
skrzepłego tłuszczu, po czym zasiadł wśród poduszek
na starej kamiennej ławie i ulżył swym kiszkom,
pierdząc głośno. Nadszedł czas, by zabrać się do
roboty.
Gdy Baralis wrócił do swej komnaty, dobiegł go
przyjemny zapach pieczonego mięsa. Zdziwił się, lecz
poczuł również głód. Minęła dłuższa chwila, nim zdał
sobie sprawę, skąd dobiega woń. Wśród żarzących się
węgielków w kominku dojrzał nieregularny kawał
zwęglonego, posiekanego mięsa, w którym rozpoznał
szczątki twarzy Łuska.
– Za mocno wypieczone, jak na mój gust –
powiedział, ciesząc się żartem oraz brzmieniem
własnego głosu. – Na Borca! Ależ jestem głodny.
Crope! – krzyknął głośno, wystawiając głowę za drzwi.
Strona 15
– Crope, ty leniwy durniu, dawaj żarcie i wino.
Po kilku sekundach jego sługa pojawił się w
korytarzu. Był wysoki i potężny, lecz miał
nieproporcjonalnie małą głowę. Wyglądał groźnie, a
zarazem głupio.
– Wołałeś mnie, panie?
Jego głos brzmiał zaskakująco łagodnie.
– Tak, wołałem cię, ty głupcze. Kogo niby mogłem
wołać, samego Borca?
Crope miał minę lekko zbaraniałą, lecz
nieszczególnie zaniepokojoną. Potrafił poznać, kiedy
jego pan jest w dobrym nastroju.
– Wiem, że już późno, Crope, ale jestem głodny.
Przynieś mi żarcie! – Baralis zastanawiał się przez
chwilę. – Czerwone mięso, krwiste, i trochę dobrego
czerwonego wina, nie tej kiry. którą podałeś mi
wczoraj. Jeśli te śmierdzące głąby z kuchni nie zechcą
ci dać wina z dobrego rocznika, powiedz im, ze będą
mieli do czynienia ze mną.
Crope skinął z przygnębieniem głową i oddalił się.
Baralis wiedział, że jego sługa nie lubi wykonywać
zadań wymagających rozmowy z ludźmi. Był
nieśmiały i nieobyty, co – zdaniem Baralisa – było u
służącego wielką zaletą. Lusk był zbyt gadatliwy, co
mu nie wyszło na dobre. Spojrzał na podłogę. Na lewo
Strona 16
od drzwi leżało owinięte w dywan to, co zostało z
pechowego sługi. Crope najwyraźniej nie zauważył
osobliwego pakunku, a jeśli nawet zwrócił na niego
uwagę, nigdy nie przyszłoby mu do głowy o nim
wspominać. Był jak karny pies – wierny i ślepo
posłuszny. Baralis uśmiechną! się na myśl o tym, co
się stanie, gdy Crope pojawi się w kuchni tak późną
nocą. Z pewnością nieźle przestraszy tych złodziei.
Po krótkiej chwili sługa wrócił z dzbanem wina i
porcją mięsa wypieczonego tak słabo, że na talerz
sączył się różowawy sok. Baralis odprawił Crope’a i
napełnił puchar aromatycznym, mocnym trunkiem.
Uniósł go pod światło, by podziwiać
ciemnokarmazynową barwę, po czym przytknął do ust.
Wino było ciepłe i słodkie, a jego zapach przypominał
krew.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że był głodny jak
wilk. Gdy ucinał gruby plaster krwistego mięsa, nóż
omsknął się i skaleczył go w kciuk. Baralis uniósł
odruchowo palec i possał rankę, która zasklepiła się
szybko. Zadrżał nagle, przypominając sobie fragment
starej rymowanki, która wspominała coś o smaku krwi.
Wytężył pamięć, lecz bezskutecznie. Wzruszył
ramionami. Zje kolację i prześpi się trochę, nim noc
zacznie się zbliżać do końca.
Strona 17
Po wielu godzinach, tuż przed świtem, raz jeszcze
zakradł się do komnaty królowej. Musiał zachować
szczególną ostrożność, jako że sporo pałacowych sług
wstało już, by zająć się wypiekiem chleba w
kuchniach, dojeniem krów w oborach czy rozpalaniem
ognia na kominkach. Nie czuł się jednak zbyt
zaniepokojony, gdyż jego ostatnie zadanie nie
wymagało wiele czasu.
Przestraszył się odrobinę, zobaczywszy, że królowa
leży w dokładnie tej samej pozycji, w jakiej ją
zostawił, bliższe oględziny wykazały jednak, że
oddycha miarowo. Poczuł w lędźwiach wspomnienie
wieczornych wydarzeń. Miał ochotę posiąść ją raz
jeszcze, lecz wyrachowanie odniosło zwycięstwo nad
pożądaniem i Baralis nakazał sobie zrobić to, po co tu
przyszedł.
Czuł lęk na myśl o Sondowaniu. Wykonywał je
dotąd tylko raz i owo wspomnienie prześladowało go
po dziś dzień. Był wówczas aroganckim młodzikiem,
pewnym swych umiejętności, którymi tak bardzo
przerastał rówieśników. Pokładano w nim wielkie
nadzieje. I czyż ich nie spełnił? Dręczyło go
niezaspokojone pragnienie wiedzy i osiągnięć.
Cechował się też pychą, ale przecież było to typowe
dla wielkich ludzi. Wszystko, o czym przeczytał,
Strona 18
natychmiast wypróbowywał, by następnie przejść do
większych dokonań. Miał najbystrzejszy umysł w całej
klasie. Wyprzedzał pod tym względem swych
nauczycieli, których na koniec przerósł. Parł przed
siebie z impetem szarżującego odyńca, budząc dumę
mistrzów i zazdrość przyjaciół.
Pewnego dnia, gdy miał trzynaście lat, natrafił w
bibliotece na stary butwiejący manuskrypt. Rozwinął
delikatny pergamin drżącymi z podniecenia dłońmi.
Początkowo poczuł się lekko rozczarowany. Tekst
zawierał typowe wskazówki – czerpanie światła i
ognia, leczenie przeziębienia. Przy jego końcu
wspominano jednak o rytuale zwanym Sondowaniem.
Miał on podobno sprawdzać, czy kobieta jest w ciąży.
Przeczytał chciwie tekst. Nauczyciele nigdy nie
wspominali o Sondowaniu. Być może nie potrafili go
wykonywać albo – co byłoby jeszcze lepsze – nigdy o
nim nie słyszeli. Pragnąc opanować umiejętność nie
znaną swym mistrzom, wsunął manuskrypt do rękawa i
zabrał do domu.
Po kilku dniach był już gotów wypróbować ów
rytuał, ale właściwie na kim? Kobiety z wioski nigdy
nie pozwoliłyby mu się dotknąć. Zostawała tylko jego
matka, a był pewien, że ona nie spodziewa się dziecka.
Nie mając jednak innego wyboru, postanowił użyć jej
Strona 19
jako królika doświadczalnego.
Nazajutrz, wczesnym rankiem, zakradł się do
sypialni rodziców, upewniwszy się najpierw, że ojciec
wyszedł już w pole. Wstydził się, że ma za ojca
zwykłego chłopa, pocieszał się jednak myślą, że jego
matka pochodzi z lepszej rodziny. Była córką
handlarza soli. Kochał ją bardzo i był dumny z jej
dobrego pochodzenia. Szanowano ją w wiosce, a starsi
zasięgali jej opinii we wszystkich sprawach, od żniw
aż po swaty.
Matka Baralisa obudziła się, gdy jej syn wszedł do
izby. Odwrócił się, by się wycofać, lecz wezwała go
skinieniem.
– Chodź. Barsi. Czego chciałeś?
Otarła senność z oczu i uśmiechnęła się z czułą
pobłażliwością.
– Wypróbować nową umiejętność – wymamrotał
zawstydzony. Jego matka mylnie wzięła poczucie winy
za skromność.
– Barsi, kochanie, czy dasz radę zrobić tę nową
sztuczkę, gdy nie będę spała?
Jej twarz była pełna miłości i zaufania. Chłopaka
natychmiast nawiedziło niedobre przeczucie.
– Tak, mamo, ale może lepiej wypróbuję ją na kimś
innym.
Strona 20
– Miedziane garnki! Co za bzdura. Wypróbuj ją na
mnie. Nie mam nic przeciwko temu, pod warunkiem,
że włosy nie zrobią mi się zielone.
Ułożyła się wygodnie na poduszkach i poklepała
łoże.
– Nic ci nie będzie, mamo. To Sondowanie... żeby
sprawdzić, czy jesteś zdrowa.
Kłamstwo przyszło mu z łatwością. Wielokrotnie
już okłamywał matkę.
– Pokaż, co potrafisz! Uśmiechnęła się
zachęcająco.
Baralis położył dłonie na brzuchu matki. Czuł
ciepło jej ciała przez cienką tkaninę koszuli nocnej.
Rozpostarł palce i skoncentrował się na poszukiwaniu.
Manuskrypt przestrzegał, że ma ono charakter raczej
umysłowy niż fizyczny, chłopak skupił więc wszystkie
myśli na wnętrznościach badanej.
Poczuł krew płynącą przez jej żyły i mocny rytm
serca. Wydzielanie soków w żołądku i delikatne ruchy
jelit. Przesunął dłonie niżej. Popatrzył jej w oczy i
dodała mu spojrzeniem odwagi. Znalazł punkt, o
którym wspominał manuskrypt: plamkę płodnej
czerwieni. Z narastającym podnieceniem zbadał
złożone z mięśni schronienie, którym była macica jego
matki.