7555
Szczegóły |
Tytuł |
7555 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7555 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7555 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7555 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
JUAREZ
DAS WALDR�SCHEN ODER DIE VERFOLGUNG RUND UM DIE ERDE IX
ZDOBYCIE CHIHUAHUA
Sternau zamkn�wszy drzwi pokoju oficer�w na klucz, jednym skokiem znalaz� si� przy wej�ciu, gdzie czeka� na niego od�wierny. Wsun�� mu pospiesznie do r�ki latark� i powiedzia�:
��Tylko pr�dko, senior! M�j brat odbierze od pana klucze. Sternau przebieg� sale, starannie zamykaj�c za sob� ka�de drzwi.
Na dole spotka� str�a.
��Bogu dzi�ki! � odezwa� si� stary s�uga na jego widok. � Ju� powa�nie zacz��em si� o was niepokoi�.
��To by�o zbyteczne � odrzek� Sternau. � Teraz musz� si� spieszy�, tutaj macie klucze.
Wsun�� mu do raki latark� oraz klucze, kt�re ten mia� odnie�� bratu, sam za� znikn�� w ciemno�ciach. Pod os�on� nocy uda�o mu si� szcz�liwie przedosta� a� do domu Emilii.
Oczekiwa�a go z niecierpliwo�ci�, na jego widok odetchn�a g��boko i zawo�a�a:
��Bogu dzi�ki! By�am ju� o was niespokojna, senior. Czy Francuzi domy�laj� si�, �e jeste�cie u mnie?
��O nie, seniorita. Prosz� si� nie martwi�.
��Jak wam posz�o? Rozmawiali�cie z oficerami?
��Naturalnie. Wszyscy znajdowali si� u komendanta. Powiedzia�em im, �e jestem pos�em Juareza, ale mimo to postanowili mnie uwi�zi� i rozstrzela� jeszcze dzisiejszej nocy.
��Mon dieu! Grozi�o panu wielkie niebezpiecze�stwo!
��Nie by�o a� takie. Wprawdzie obskoczyli mnie z wyci�gni�tymi szpadami, ale moje dwa rewolwery powstrzyma�y ich na jaki� czas.
��Pu�kownik Laramel tak�e bra� w tym udzia�? � spyta�a.
��Tego wcze�niej powali�em pi�ci� na ziemi�, obrazi� mnie.
��Ach! Zabi� go pan?
��Nie, zemdla� tylko, lecz du�o czasu up�ynie zanim wr�ci do przytomno�ci, ale gdzie jest m�j ma�y przyjaciel, Andre, seniorita?
��Nie da� si� zatrzyma� i uciek�.
��Dok�d?
��Pojecha� naprzeciw Juareza i Apacz�w. Nie m�g� spokojnie wysiedzie�, zbyt si� o was martwi�. Zapewne chce sprowadzi� pomoc.
��W takim razie musz� p�dzi� za nim � odpar� Sternau. � Boj� si�, �eby nie zrobi� jakiego� g�upstwa.
��Prosi�, by powiedzie� wam, jak wr�cicie, �e czeka� b�dzie na was w lesie, przy koniach.
��Musz� tam jecha�, chocia� w�a�ciwie zamierza�em robi� co� zupe�nie innego.
��Kiedy was znowu zobacz�, senior.
��Pewnie pr�dzej ni� si� spodziewacie. Tymczasem, b�d�cie zdrowa, seniorito!
Wyszed� opuszczaj�c miasto chy�kiem. W kr�tkim czasie dotar� do lasu, na to samo miejsce, gdzie przywi�zali rumaki. Oba konie sta�y jeszcze, widocznie ma�y traper nie pojecha� naprzeciw Apacz�w. Sternau w�a�nie my�la�, czy ma na niego czeka�, gdy us�ysza� jakie� kroki.
��Andre!
��Ach, pan ju� tutaj? � spyta�. � Prosz� wybaczy�, �e si� oddali�em, ale troska o pana nie da�a mi spokoju i wygna�a z miasta.
��To nie by�o konieczne, przyjacielu.
��Do diab�a. Poszed� pan przecie� wprost do jaskini lwa, jak� wi�c mog�em mie� gwarancj�, �e pana nie rozerw�.
��Nie jestem z tak delikatnego materia�u, aby �atwo by�o mnie rozerwa�.
��W to nie w�tpi�. Ale dla jednego zaj�ca, sfora ps�w bywa gro�na. Mogli pana z�apa� i wraz z innymi rozstrzela�.
��Rzeczywi�cie chcieli to uczyni�.
��Widzi pan! Dlatego uda�em si� naprz�d, chc�c si� dowiedzie�, czy przypadkiem nasze si�y ju� nie nadchodz�.
��Jeszcze za wcze�nie.
��O, Apacze p�dz� znakomicie, a i Juarez nie je�dzi gorzej.
��Co? Czy�by ju� tu byli?
��Nie inaczej, ale ich konie padaj� ze zm�czenia.
��Kto przyby�?
��Juarez, obaj wodzowie Apacz�w, pa�scy towarzysze i stu wojownik�w. Reszta na s�abszych koniach pozosta�a w tyle.
��Stu wojownik�w? To wystarczy! Chod�my szybko! Odwi�zali swe konie i opu�cili las. Nied�ugo dotarli do Apacz�w.
Na skutek g��bokiej ciemno�ci mogli rozpoznawa� si� tylko po g�osie. Juarez przyst�pi� do Sternaua m�wi�c:
��Senior to by�a zawrotna jazda, jeszcze w �yciu w takim tempie nie przeby�em takiej odleg�o�ci. Musz� przyzna�, �e bol� mnie wszystkie ko�ci i mi�nie.
��Niech pan troch� odpocznie. Mo�e pan nam przekaza� swe rozporz�dzenia.
��O nie, nie senior. Chc� by� obecnym przy wszystkim.
��Nawet wtedy je�eli wolno�� albo nawet i �ycie pa�skie by�oby zagro�one?
��Nawet wtedy. Moim obowi�zkiem jest pokaza� intruzom, �e prawdziwy Meksykanin wszystko got�w jest po�wi�ci� dla wolno�ci kraju, a czy ja, jako prezydent nie powinienem dawa� przyk�adu? Senior Andre opowiedzia� mi, �e pan uda� si� do komendanta.
��Tak. Rozm�wi�em si� z nim w obecno�ci wszystkich oficer�w.
��I jaki skutek?
��Taki, jakiego si� mo�na by�o spodziewa�. Dekret co do republikan�w rzeczywi�cie zosta� wydany. Wed�ug niego tak pan, jak i wszyscy pa�scy sprzymierze�cy wyj�ci s� spod prawa, ka�dy uwi�ziony ma by� uwa�any za bandyt� i jako taki stracony. Mnie tak�e chcieli uwi�zi� i jeszcze dzisiejszej nocy rozstrzela�.
��Czy powiedzia� im pan co postanowi�em w odwecie?
��Powiedzia�em. Wy�miali mnie tylko.
��Nie wiedzieli co si� sta�o w forcie Guadaloupa?
��Nie mieli o tym zielonego poj�cia. Naturalnie powiedzia�em im o wszystkim, ale nie mia�em czasu czeka� na odpowied�, musia�em ucieka�.
��A co s�ycha� z uwi�zionymi?
��Ci nie mog� liczy� na �adne wzgl�dy. Dzi� w nocy ma si� odby� egzekucja. Je�eli si� nie myl� chcieli mnie rozstrzela� razem z nimi.
��Nie pozostaje nam nic innego, jak tutaj czeka� na egzekucj�, otoczy� ich i potem powystrzela�. Wprawdzie moje serce buntuje si� przeciw tak nadmiernemu rozlewowi krwi i mordowaniu niewinnych �o�nierzy, lecz c� innego mo�na wymy�li�.
��Je�eli chce pan oszcz�dzi� �ycie niewinnych, to mam lepszy pomys�, kt�ry pozwoli nam unikn�� egzekucji.
��To by by�o bardzo dobrze, senior. Wolno zapyta� co to za plan?
��Ale� oczywi�cie, mam na my�li uwi�zienie wszystkich oficer�w tutejszej za�ogi. W ten spos�b mo�emy ich zmusi� do oddania miasta bez rozlewu krwi, bez jednego wystrza�u.
��Caramba! Gdyby to by�o mo�liwie!
��To nie b�dzie trudne, senior.
��Jak pan to wszystko obmy�li�?
��Obecnie wszyscy oficerowie zgromadzeni s� u komendanta. Niepostrze�enie przedostaniemy si� tam i z�apiemy ich w pu�apk�. S�ysza�em, �e z panem przyby�o stu wojownik�w. Po�owa wystarczy by obsadzi� ca�y ratusz.
��My�li pan, �e uda si� ich podej��?
��Jak najbardziej. Od�wierny ratusza jest po naszej stronie. Tylko jemu zawdzi�czam powodzenie mojej misji.
��W jaki spos�b pozna� go pan?
��Jego bratem jest str� domu, w kt�rym mieszka panna Emilia.
��Aha, t�dy droga. Czy b�dziemy mieli okazj� porozmawiania z t� niezwyk�� kobiet�, nie nara�aj�c przy tym ani siebie, ani jej?
��Podejmuj� si� zaprowadzi� pana do niej i odprowadzi� z powrotem, je�eli zechce mi pan ca�kowicie zaufa�.
��Tak, chod�my. Bardzo zale�y mi na tym, aby porozmawia� z seniorit� Emili�, zanim podejm� dalsze kroki.
Obaj udali si� do miasta. Nie zauwa�eni przez nikogo dotarli do domu Emilii.
��Miasto wcale nie wygl�da na warowny ob�z � odezwa� si� Juarez. � Zaczynam wierzy�, �e bez trudu uda nam si� wykurzy� z niego Francuz�w.
W ciemnej sieni domu zawo�a� na nich znajomy Sternauowi g�os:
��Kto tam?
��Ja, Sternau przybywam ponownie. Co s�ycha� w kwaterze komendanta?
��Wspaniale, senior. M�j brat sk�ama� komendantowi, �e czeka� na was jaki� je�dziec i �e zaraz odjechali�cie na po�udnie. W tym kierunku wys�ano pogo�.
��To wspania�y pomys�, w ten spos�b jeste�my bezpieczni. Czy mo�na pom�wi� z seniorit� Emili�?
��Was senior przyjmie niezawodnie i to o ka�dej porze. Mam za�wieci� latark�?
��Dzi�kuj�, nie potrzeba, znam drog�.
Poszli po schodach i udali si� wprost do salonu Emilii. Gospodyni siedzia�a w fotelu, jakby czekaj�c na kogo�. Na widok prezydenta szybko wsta�a, poda�a mu r�k� i z rado�ci� zawo�a�a:
��Witaj prezydencie! Dumna jestem, �e mog� pierwsza powita� pana w naszym mie�cie. Oby B�g da�, �eby wej�cie wasze by�o szcz�liwe i aby by�o po��czone z tak� korzy�ci�, na jak� ca�y nar�d czeka z ut�sknieniem.
��Dzi�kuj� pani � odrzek� z wrodzon� �agodno�ci�. � Do tego, �e mog�em tutaj przyby�, w znacznej mierze sama si� pani przyczyni�a. W�a�ciwie powinienem pozwoli� pani wypocz��, ale niestety, zmuszony jestem okaza� si� niewdzi�cznikiem i pos�a� pani� do dalszej s�u�by dla narodu.
��Ach, zapewne ma pan dla mnie nowe zadanie? � spyta�a uradowana.
��Tak, chcia�bym pani� wys�a� do stolicy, do cesarza. Oblicze jej zar�owi�o si� z rado�ci.
��Czy mam si� uda� tam otwarcie? � spyta�a.
��Mo�e si� pani uda� otwarcie i otwarcie wyst�pi�, ale w�a�ciwe zadanie pani i dzia�alno�� b�dzie tajemnic�. Jednak zanim o tym pom�wimy chcia�bym powr�ci� do tera�niejszo�ci i do obecnych stosunk�w. Co to za cz�owiek, ten tutejszy komendant?
��Tuzinkowy, senior � odrzek�a. � Troch� dzielny, troch� tch�rz, troch� zarozumia�y i troch� lekkomy�lny. Nic szczeg�lnego. Brakuje mu samodzielno�ci i charakteru, nawet jako podw�adny nie odznacza si� zbytnim pos�usze�stwem.
��Czyli, �e nie musimy si� go zbytnio obawia�?
��O nie.
��A czy jest w�r�d oficer�w jaki�, kt�ry potrafi�by w nadzwyczajnych przypadkach zachowa� zimn� krew i siln� wol�?
��My�l�, �e nie. Nawet pu�kownik Laramel, kt�ry dopiero co przyby�, odznacza si� raczej grubia�stwem, ni� talentem i sprytem.
Czo�o Juareza zachmurzy�o si�.
��S�ysza�em o nim. Musz� mu si� dobrze przyjrze� � odrzek�. � Musi pani wiedzie�, �e senior Sternau poradzi� mi nie czeka� na egzekucj�, tylko najpierw napa�� i uwi�zi� oficer�w w ich w�asnej kwaterze.
Oczy jej rozb�ys�y �ywym ogniem.
��Wyborna my�l � odpowiedzia�a. � Z oficerami ca�a za�oga i ca�e miasto wpadnie w pana r�ce. Jednym uderzeniem zajmie pan ca�� prowincj�.
��To prawda, je�eli si� tylko uda.
��Musi si� uda� � odezwa� si� Sternau. � Potrzebujemy pos�a� str�a do jego brata, by nam otworzy� tylne wyj�cie.
Opowiedzia� prezydentowi w jaki spos�b uda�o mu si� umkn�� z ratusza. Juarez pokiwa� g�ow� i odezwa� si� po pewnej chwili:
��Ilu Francuz�w jest w mie�cie wiem, od seniora Andre. Moich stu Apacz�w wystarczy, by wszystkich oficer�w pojma� i ubezw�asnowolni� za�og�, przynajmniej do czasu, gdy przyb�d� pozostali wojownicy.
��Czy wolno mi przedstawi� projekt, senior? � spyta� Sternau.
��Prosz�!
��Sze��dziesi�ciu wojownik�w postawimy jako stra�e przy wszystkich g��wnych wyj�ciach z miasta. Dow�dc�w dla tych porozdzielanych oddzia��w mamy pod dostatkiem, powinni nimi by�: Andre, Mariano, Bawole Czo�o i obaj wodzowie Apacz�w. Jak tylko obsadz� miasto ze wszystkich stron, udam si� z pozosta�ymi czterdziestu do ratusza i pojmiemy oficer�w. Napadniemy na nich tak znienacka, �e nawet nie pomy�l� o obronie. Mo�emy ich zastraszy�, �e ka�dego rozstrzelamy na miejscu, je�eli nie przyjm� naszych warunk�w. W ten spos�b ca�e ich wojsko b�dziemy trzyma� w szachu.
��To bardzo dobry pomys� � odrzek� Juarez. � Najlepsza droga do tego, by bez rozlewu krwi osi�gn�� cel.
Sternau ci�gn�� dalej:
��Po zaj�ciu ratusza musimy uwi�zi� wszystkich oficer�w i przetrzyma� do rana. Po wschodzie s�o�ca b�dziemy mogli lepiej zorientowa� si� w sytuacji i zadecydowa� co dalej robi�. Tymczasem nadci�gnie reszta naszych i ca�e miasto opasa silnym kordonem.
��Panowie nie musicie liczy� tylko na w�asne si�y � przerwa�a Emilia. � Przecie� w�r�d czternastu tysi�cy mieszka�c�w, znajdzie si� z par� tysi�cy dzielnych m��w, kt�rzy na wiadomo�� o powrocie prezydenta pochwyc� za bro�. Ja ich dok�adnie znam. Zaraz w nocy roze�l� wiadomo��, przynajmniej do tych najwa�niejszych, oznajmiaj�c im co zasz�o.
��Ten plan te� jest dobry � zawo�a� Juarez. � Tylko bardzo prosz�, aby pani si� tym nie zajmowa�a. Prosz� pozosta� jak do tej pory osob� neutraln� i nie zdradza� si�. Mam co do tego wa�ne powody. Prosz� raczej powiedzie� nam o kim�, komu b�dziemy mogli powierzy� t� misj�, naturalnie musi to by� kto� godny zaufania.
��W takim razie zaproponuj� jednego, wyj�tkowo godnego zaufania, kt�ry na sam dodatek got�w jest p�j�� za panem w ogie�. On zna wszystkich patriot�w w naszym mie�cie.
��Kto to taki?
��W�a�ciciel ma�ej gospody, kt�ra znajduje si� naprzeciwko mego domu.
��Ach to ten, o kt�rym opowiada� nam Andre, to u niego zatrzyma� si� podczas wizyty w mie�cie.
��Tak, to ten sam.
��My�li pani, �e jeszcze nie �pi?
��Prawdopodobnie, a nawet gdyby by�o inaczej to �atwo go obudzi�.
��To dobrze. Teraz musz� wyda� rozporz�dzenia. Senior Sternau! Wprawdzie pana losy Meksyku i moja osoba nie obchodz� wiele, to jednak do tej pory okazywa�e� mi tyle zrozumienia, i� my�l�, �e nadal nie odm�wi mi pan swojej pomocy.
��Z ca�� pewno�ci� � odrzek� Sternau. � Prosz� tylko powiedzie�, w jaki spos�b mog� by� panu pomocny.
��Chcia�bym pana prosi�, by� by� tak dobry i uda� si� teraz do naszego wojska. Tam wyda pan odpowiednie polecenia. Prosz� tych czterdziestu, lepiej pi��dziesi�ciu wojownik�w przyprowadzi� w tajemnicy a� tutaj. Zaraz potem udamy si� do ratusza. Jak pan b�dzie wychodzi�, prosz� nie zapomnie� zawo�a� do mnie str�a.
Sternau oddali� si� natychmiast, a po chwili zjawi� si� str�. W sieni z powodu ciemno�ci nie widzia� Juareza, kiedy go jednak teraz zobaczy�, podskoczy� jak m�odzieniec. Ze zdziwienia i rado�ci zawo�a�:
��O Bo�e! To� to pan prezydent! O, senior, czyja aby nie �ni�? Na twarzy jego malowa�a si� taka szczera rado��, �e Juarez nie m�g� tego nie dojrze�. Poda� mu r�k� m�wi�c:
��Tak, senior, to ja. Zna mnie pan?
��Widzia�em pana, jak st�d jecha�e� prosto do el Paso del Norte. Ale, �e te� pan odwa�y� si�, sam jeden przyby� tutaj, do Chihuahua, to przecie� strasznie niebezpieczne.
��Nie tak bardzo. Jeszcze dzisiaj spodziewam si� zaj�� miasto, naturalnie licz� przy tym na pa�sk� pomoc.
��Uczyni� wszystko, co tylko b�dzie w mojej mocy.
��Dobrze. Pono� pa�ski brat jest od�wiernym w ratuszu, czy to zaufany cz�owiek?
��Najzupe�niej, senior. R�wnie gorliwy republikanin, jak ja.
��Prosz� si� uda� do niego i powiedzie� mu, aby mi tak, jak senior Sternauowi otwar� tyln� bram� budynku.
��Pan prezydent chce uda� si� do oficer�w?
��Naturalnie.
��Ale� to ogromne ryzyko. Jeszcze pana zaaresztuj�.
��Przecie� Sternaua nie uwi�zili, cho� by� sam jeden, ja za� udam si� tam z pi��dziesi�cioma Apaczami, wi�c nie tylko, �e mnie nie aresztuj�, ale� przeciwnie, to ja ich pojm�.
��Pi��dziesi�ciu Indian? To wystarczy, to zupe�nie co innego. Ten podst�p musi si� uda�. Ca�e miasto b�dzie nasze. Pobiegn� natychmiast do brata. On panu otworzy nawet wszystkie bramy.
��Prosz� si� spieszy�. Przedtem jednak prosz� wst�pi� do venty i powiedzie� gospodarzowi, tylko tak, aby nikt nie s�ysza�, �eby si� tu zaraz zjawi�.
Stary s�uga pobieg� jakby mu dziesi�� lat uby�o. Nied�ugo potem ukaza� si� karczmarz z oznakami ogromnej rado�ci na twarzy. By� tak uszcz�liwiony, �e m�g� zobaczy� prezydenta i �e dosta� od niego zadanie. Mia� zrobi� spis wszystkich republikan�w w mie�cie. List� t� mia� zatrzyma� do dalszego rozporz�dzenia.
Nied�ugo po jego wyj�ciu zjawi� si� Sternau i oznajmi� o gotowo�ci Apacz�w.
��Czy kto� was widzia�? � spyta� prezydent.
��Nie. Indianie nawet dniem umiej� prze�lizgn�� si� niepostrze�enie, c� dopiero podczas tak ciemnej nocy. W takiej ciemno�ci mogliby nawet sw�j wojenny taniec odta�czy� na rynku przez nikogo niezauwa�eni.
��W takim razie chod�my. Pan b�dzie przewodnikiem. Emilia prosi�a jeszcze odchodz�cych, by zachowali maksymaln� ostro�no��. Juarez zbli�a� si� ju� do drzwi, gdy odwr�ci� si� nagle i powiedzia�:
��W�a�nie wpad�o mi co� do g�owy, seniorita. Czy odwa�y�aby si� pani towarzyszy� nam?
��Naturalnie � odpowiedzia�. � W ka�dym razie nie potrzebowa�abym si� tak martwi� b�d�c�razem z panami, ni� gdyby zosta�a sama.
��Pani obecno�� b�dzie nam potrzebna z innego powodu. Pojedzie pani do cesarza, wi�c musi pani udowodni�, �e rzeczywi�cie im sprzyja. Bli�szych instrukcji udziel� pani jutro. Teraz prosz� i�� z nami. Chwil� przed naszym wej�ciem zjawi si� pani u komendanta. Prosz� mu oznajmi�, �e w�a�nie przez swych szpieg�w, dowiedzia�a si� pani, �e maszeruj� w stron� Chihuahua i mam zamiar zaj�� miasto, a tak�e, �e postanowi�em uda� si� wprost do ratusza i zaj�� go, otoczywszy najpierw Indianami. Reszt� pozostawiam pani i powierzam jej bystro�ci. Naturalnie musi im pani poradzi�, aby natychmiast poczynili kroki zabezpieczaj�ce i udaremnili m�j zamiar. W odpowiedniej chwili zjawi� si�. Co do toalety prosz� zaniecha� wszelkich stroj�w. Musz� nabra� pewno�ci, �e dowiedzia�a si� pani o wszystkim w�a�nie w tej chwili i nie trac�c czasu pospieszy�a do nich.
��Zarzuc� tylko poncho i ju� jestem gotowa.
Chwil� p�niej wszyscy troje opu�cili dom Emilii. Indian nie by�o nigdzie wida�.
��Gdzie oni s�? � spyta� Juarez.
��Le�� w ukryciu, przy domach wzd�u� ulicy � odpar� Sternau. � Chod�my tylko, oni pod��� za nami bez specjalnego rozkazu.
Skradali si� przez kilka ulic, dop�ki nie dotarli do tylnej bramy ratusza. Tutaj oczekiwa� na nich str� Emilii.
��Wszystko w porz�dku? � spyta� Juarez.
��Wszystko, senior � odpowiedzia� stary.
��Gdzie wasz brat?
��Stoi na schodach z latarni� i poprowadzi pana do �rodka, ja wejd� ostatni zamykaj�c drzwi.
��Oficerowie siedz� razem?
��Tak jest. Ale pan przychodzi sam, gdzie Indianie?
��To prawda, gdzie oni s�? � spyta� prezydent Sternaua. Dotychczas nie widzia� ani jednego, lecz zaledwie wypowiedzia� te s�owa i to przyt�umionym g�osem, a tu� obok powsta�a jaka� ciemna posta�, odpowiadaj�c szeptem:
��Tu jeste�my!
W sekundzie obok stan�o pi��dziesi�ciu Indian.
��Teraz naprz�d! Tylko cicho.
Przestroga ta wobec Indian by�a zupe�nie zbyteczna.
Je�eli kto� uwa�nie patrzy�by na g�rne okna ratusza, to ujrza�by tu i �wdzie migaj�ce w oknach �wiate�ko. By� to blask latami od�wiernego, kt�ry przez poszczeg�lne pokoje, prowadzi� za sob� ca�� kolumn�.
* * *
W tym samym czasie pu�kownikowi Laramel wr�ci�a przytomno��. Skutki uderzenie nie min�y jednak tak pr�dko. G�ow� mia� ci�k� jak o��w i nie m�g� zebra� my�li, z trudem tylko m�wi�.
��O gdybym tylko m�g� dorwa� tego �otra � wo�a� od czasu do czasu ze z�o�ci�. � Kaza�bym go zat�uc r�zgami na �mier�.
��Z�apiemy go i to ca�kiem szybko, � pociesza� go komendant � a w�wczas poniesie zas�u�on� kar� i to tak straszn�, �e pa�ska ch�� zemsty b�dzie zaspokojona.
W tej chwili kto� zapuka� do drzwi i nie czekaj�c na zaproszenie wszed�. Wszyscy oficerowie poderwali si� z miejsc ze zdziwienia. W drzwiach sta�a Emilia.
��Seniorita, pani tutaj? � spyta� komendant. � O tej porze?
��Tak, wprawdzie to nie jest odpowiednia godzina na sk�adanie wizyt, ale nie mog�am zwa�a� na konwenanse, obowi�zek nakazywa� mi natychmiast uda� si� do pan�w.
��Obowi�zek? To brzmi jako� dziwnie i powa�nie.
��Bo to s� powa�ne wiadomo�ci, komendancie. Dowiedzia�am si� bardzo wa�nych rzeczy.
��Prosz� usi��� i m�wi�.
Chcia� jej podsun�� krzes�o, lecz skin�a r�k� m�wi�c:
��Prosz� wybaczy� senior, �e nawet nie siadam. Jak panowie widzicie, przybywa tu bez przygotowa�, tak nagle, tylko dlatego, by pan�w ostrzec przed gro��cym niebezpiecze�stwem.
U�miech komendanta ust�pi� miejsca trwodze.
��Przed niebezpiecze�stwem? A c� takiego mo�e nam grozi�?
��Okre�l� to jednym s�owem, Juarez nadci�ga.
��Ach, to mnie uspokaja! � odpowiedzia�.
��Co� to pana uspokaja? � spyta�a zdziwiona.
��Naturalnie, wyczekiwa�em ju� B�g wie, jakiego nieszcz�cia.
��W takim razie nie rozumiem pana, czy� to nie jest najgorsza nowina, jak� panu przynios�am?
��O nie. Zreszt� by�em na ni� przygotowany. Ju� dzisiaj s�ysza�em, �e Juarez wyruszy� z el Paso del Norte i chce zaj�� prowincj� Chihuahua.
��A wi�c potwierdza si� moja informacja?
��Tak bardzo nie, jak to sobie pani przedstawia. Ten Indianin, kt�ry sobie ubzdura�, �e jest prezydentem Meksyku, nie jest gro�ny.
��Pan pu�kownik si� myli. Dowiedzia�am si�, �e on pobi� pa�skich �o�nierzy.
��O tym tak�e ju� s�ysza�em � odrzek�.
��I pan to m�wi tak spokojnie?
��Naturalnie. Uwa�am to za k�amstwo.
W g��bi serca nie w�tpi� w prawdziwo�� tych doniesie�, ale wstydzi� si� przed kobiet� zdradzi� ze swych obaw. Emilia pocz�a jednak nalega�.
��Ja jestem przekonana, �e to nie k�amstwo, ten cz�owiek, kt�ry mi o wszystkim doni�s�, nie m�g� si� myli�.
��Kt� to taki?
��Pan pu�kownik wie, �e mam wystarczaj�co du�o informator�w. Mi�dzy nimi mam tak�e pewnego Meksykanina, poszukiwacza z�ota. By� niedawno w forcie Guadaloupe i widzia� walk�.
��A gdzie jest teraz?
��W moim domu. W�a�nie przyby� do mnie.
��Chcia�bym go widzie� i porozmawia� z nim.
��Dobrze, zaraz z rana przy�le go tutaj, je�eli oczywi�cie nie b�dzie za p�no.
��To brzmi jako� wyj�tkowo niepokoj�co.
��Bo jestem przekonana, �e niebezpiecze�stwo jest bardzo bliskie. Ten cz�owiek jecha� do mnie co ko� wyskoczy i powiada, �e Juarez jest tu� za nim.
��To mo�e powiedzie� tylko zwyk�y poszukiwacz z�ota. Juarez przecie� nie jest taki g�upi, by samemu pcha� si� w nasze r�ce. Wie, �e mo�e zosta� schwytany i rozstrzelany.
��Pan my�li, �e on przyjdzie z ma�� garstk� ludzi?
��Naturalnie, co najwy�ej zbierze ko�o siebie paru drab�w, kt�rym na niczym nie zale�y.
��Musz� si� znowu sprzeciwi� panu pu�kownikowi. Myli si� pan i to bardzo. Juarez ma przy sobie kilkuset Indian.
��Mo�e mie� i par� tysi�cy, i tak nie potrafi zdoby� Chihuahua. Indianin nie potrafi zdobywa� miasta, zw�aszcza takiego jak nasze, o kilkunastu tysi�cach mieszka�c�w.
��Ale mo�e si� wkra��.
��Co by mu to za korzy�� mog�o przynie�� � odezwa� si� komendant wzruszaj�c lekcewa��co ramionami.
��Ale� on w mie�cie ma licznych sprzymierze�c�w, kto wie, czy ju� nie jest tutaj!
Pu�kownik Laramel wmiesza� si� do rozmowy, m�wi�c:
��To bardzo pi�knie, �e seniorita tak si� o nas troszczy, ale cho�by nawet by� ju� w mie�cie, to wystarczy jedno moje s�owo, kr�tki rozkaz, a moi �o�nierze �atwo wyp�dz� go wraz z jego sprzymierze�cami.
��Prosz� spr�bowa�, w�tpi� czy si� uda.
Te g�o�ne s�owa zabrzmia�y od drzwi, kt�re w�a�nie otwarto. Przed nimi stan�� jaki� m�czyzna w meksyka�skim stroju. Jego bystre oczy w sekundzie obj�� ca�e zgromadzenie. Na twarzy pojawi� si� dumny u�miech.
��Co to? Kto �mie tu wchodzi�? � spyta� komendant. � Kim pan jest?
��Nazywam si� Juarez i jestem prezydentem Meksyku � odpowiedzia� spokojnie.
��Do stu tysi�cy diab��w! � krzykn�� pu�kownik Laramel wyjmuj�c szpad�. � To on! Widzia�em jego fotografi�. �apa� go!
��O tym, kto ma by� z�apany b�d� decydowa� ja! � odpowiedzia� Juarez. � Prosz� si� podda�, panowie. Op�r nic tu nie pomo�e.
��G�upstwo! Bra� go!
Z tymi s�owami Laramel przyst�pi� do Juareza. Prezydent odsun�� si� w bok, chc�c by mogli zobaczy� eskort� czekaj�c� za drzwiami.
��Naprz�d! � zawo�a�.
Ledwie wym�wi� to s�owo, gdy nagle ca�y pok�j zaroi� si� od Apacz�w. Z podziwu godn� szybko�ci� wskoczyli do �rodka. Zanim oficerowie mieli czas przyj�� do siebie, byli zbici w kup� i otoczeni ze wszystkich stron. O jakiejkolwiek obronie nie mog�o by� mowy. Pocz�to ich rozdziela�. W sekundzie zabrano im bro�, skr�powano i zakneblowano. Le�eli na pod�odze powi�zani jak barany.
��Senior Sternau! � zawo�a� Juarez.
Zawo�any wszed� do pokoju. Na jego widok pu�kownik Laramel rzuci� si� jak szczupak szarpi�c postronki i gdyby mu nie zakneblowano ust zapewne rzuca�by na wszystkie strony przekle�stwa.
��Prosz� mi zostawi� dziesi�ciu, to mi wystarczy. Z reszt� pan uda si� do stra�nik�w, pojmie pan wszystkich �o�nierzy i powi��e. Najpierw jednak musimy si� naradzi�, co zrobi� z t� dziewczyn�.
Z ostr� min� zwr�ci� si� w stron� Emilii, kt�ra znakomicie udaj�c strach, schowa�a si� w samym k�cie pokoju.
��S�ysza�em co pani powiedzia�a, cho� prawdopodobnie nie wszystko! � zawo�a�. � Kim pani jest?
Milcza�a z przera�enia.
��Prosz� odpowiada�! � zawo�a� rozkazuj�cym tonem.
��Nazywam si� Emilia � odrzek�a przera�onym g�osem.
��Seniorita Emilia? Ha, znam to imi�odrzek�. � Pani mi wi�cej zaszkodzi�a, ni� ca�a brygada Francuz�w. Postaram si� unieszkodliwi� pani�. Gdzie pani mieszka.
��Przy ulicy del Emyrado.
��Dobrze, zaraz ka�� przeszuka� pani dom. Je�eli znajd� cho� jeden dow�d zdrady, powiesz� pani�, jak pierwszego lepszego szpiega. Senior Sternau, prosz� zabra� ze sob� t� kobiet�. Ma zosta� zwi�zana i wrzucona do wi�zienia. Potem zajm� si� jej losem.
Sternau wyj�� lasso i skr�powa� Emili�.
��Marsz za drzwi! � zawo�a� z udanym oburzeniem. Popchn�� j� daj�c znak Apaczom, by mu towarzyszyli. Jednak, gdy tylko wyszli na korytarz, odwi�za� lasso m�wi�c:
��Prosz� wybaczy�, seniorita. By�em zmuszony troch� po grubia�sku si� z pani� obej��.
��Naturalnie, musia� pan gra� swoj� rol� do ko�ca � odpowiedzia�a. � Ale co teraz ze mn� zrobicie?
��Teraz jest pani wolna.
��Mog� zosta� z panem?
��Prosz� tego nie czyni�. Nie wiem, czy �o�nierze, kt�rych mamy pojma� nie zechc� si� broni�. Tam stoi od�wierny. Zaprowadzi pani� do domu. Nied�ugo poinformujemy pani�, czy nasz podst�p si� powi�d�.
Posz�a za jego rad�. Sternau tymczasem pod��y� z Apaczami do wartowni.
Tam, nikt nie przypuszcza� nawet co si� sta�o na g�rze. Pojmanie oficer�w zosta�o przyprowadzone tak szybko i skutecznie, �e �aden z nich nie mia� nawet czasu krzykn��.
�o�nierze siedzieli na �awkach zabawiaj�c si� opowiadaniem dowcip�w, nie przeczuwaj�c co nad nimi zawis�o. W jednej chwili otwar�y si� szeroko drzwi, w kilku sekundach wpad�o czterdziestu Apacz�w chwytaj�c przede wszystkim za karabiny wisz�ce na �cianie. Kilka uderze� w g�ow� i kilka silnych uchwyt�w za gard�o rozbroi�o zupe�nie �o�dak�w. W dwie minuty wszyscy le�eli powi�zani.
Sternau rozkaza� zamkn�� bram�. Nikt nie przeczuwa� co si� wydarzy�o w ratuszu.
Tymczasem Juarez przes�uchiwa� komendanta. Apacze wyj�li mu knebel i posadzili na krze�le.
��S�ysza�em koniec pa�skiej rozmowy z t� kobiet� � odezwa� si� Juarez. � S�dz�, �e to pan jest komendantem Chihuahua. Mo�e si� myl�?
��Jestem nim � odrzek� kr�tko zapytany.
��Dobrze, w takim razie mam z panem nieco do pom�wienia. Komendant przerwa� mu m�wi�c pospiesznie:
��Niech si� pan nie spodziewa, �e b�d� odpowiada� na jego pytania. Najpierw musz� mi zdj�� wi�zy. To chyba jaki� barbarzy�ski zwyczaj, kr�powa� oficer�w.
��Ma pan ca�kowit� racj�, monsieur � odrzek� spokojnie Juarez. � Francuzi wy�apali ju� wielu moich oficer�w, mi�dzy nimi nawet dw�ch genera��w. Mo�e pan o tym nie wie, �e powi�zali ich bez s�du i rozstrzelali bez wyroku? Czy nie mam prawa uwa�a� ich oficer�w, za oficer�w barbarzy�skiego narodu i stosownie do tego post�powa� z nimi? Ka�dy rozs�dny cz�owiek to zrozumie i nie zdziwi si� nawet, bo p�ac� r�wn� monet�.
��To jest fa�szywe por�wnanie � zawo�a� komendant. � Rozstrzelani byli burzycielami.
��Czy mo�e podburzam, je�eli wyrzucam z domu z obcego cz�owieka, kt�ry wkrad� si� do niego podst�pem lub przemoc�, aby mnie obrabowa�? Prosz� si� nie o�miesza�. Jest mi to ca�kowicie oboj�tne, czy zechce pan ze mn� rozmawia�, czy nie. Chcia�em tylko o ile mo�liwo�ci oszcz�dzi� was, bo nie chc� by� uwa�any za takiego samego barbarzy�c� jak Francuzi. Chce pan udaremni� m�j zamiar, ha� w takim razie skutki post�powania spadn� na pa�sk� g�ow�.
��Ja si� tych skutk�w nie boj� � zamrucza� komendant.
��Do�� z�udny pogl�d, monsieur. Pan zdaje si� nie chce zrozumie�, �e sytuacja pa�ska jest krytyczna. Musi pan mie� b��dne informacje o moich si�ach. Prosz� wierzy�, �e nie jestem bezsilny.
��Na to moi �o�nierze dadz� panu odpowied�.
��Pana �o�nierze? Ha! W tej chwili ca�e miasto obsadzone jest tak szczelnie, �e �adna mysz nie zdo�a si� wymkn�� albo wtargn�� do miasta bez mego pozwolenia. Ca�a pa�ska stra� i wszyscy oficerowie s� w moich r�kach. Oddzia�y, kt�re pan wys�a� zosta�y ca�kowicie rozbite. Na wiadomo��, �e przyby�em, wszyscy mieszka�cy miasta chwyc� za bro� i stan� po mojej stronie. Ma pan mo�e tysi�ce �o�nierzy? Za�oga licz�ca kilkaset �o�nierzy zostanie zlikwidowana w pi�� minut. Pysza�kowato�� pana jest nie na miejscu. Pytam po raz ostatni, b�dzie pan ze mn� rozmawia�, czy te� nie?
��Wszelkie rokowania s� daremne, pan nie jest osob�, z kt�r� mo�na wchodzi� w uk�ady.
Brwi Juareza �ci�gn�y si� gro�nie, hamuj�c gniew odrzek�:
��T� sam� uwag� zrobi� pan wobec mego pos�a. O�mieli� si� pan nawet grozi� mu �mierci�. Tak jego, jak i mnie og�osi� pan bandyt� i chcia� stosownie do tego post�powa�. Ot� powiadam panu, �e ca�a rzecz ma si� odwrotnie. Pan i pa�scy podkomendni przemoc� wtargn�li�cie do tego kraju, a wi�c to raczej was m�g�bym nazwa� bandytami. Co za� si� tyczy tego, �e nie chce mnie pan uzna� za osob�, z kt�r� mo�na rokowa�, to musz� oznajmi�, �e to ja poni�am si� rozmawiaj�c z panem i wdaj�c si� z nim w uk�ady.
��Jakie dowody ma pan na to? � zawo�a� komendant.
��Jeden, ale wyj�tkowo skuteczny. Pan zosta� zniewa�ony i to porz�dnie, a nawet odarty z czci.
��Do pioruna! Gdybym nie by� zwi�zany pokaza�bym panu, jak francuski oficer odpowiada na tak� obraz�!
��O obrazie nie mo�e by� mowy. Czarny Gerard uderzy� pana w twarz. S�dz�, �e to wystarczaj�ce zniewa�enie dla oficera. Co wi�cej, zdar� z pana przy tym epolety, a to ju� najwy�sza zniewaga, na jak� oficer mo�e by� nara�ony. Straci� pan przy tym zar�wno cze�� jak i szacunek, wi�c ja rzeczywi�cie musz� si� poni�a� rozmawiaj�c z panem. Pu�kownik Laramel r�wnie� zosta� zniewa�ony, bo senior Sternau paln�� go pi�ci� w g�ow�. Mam wi�c powody w�tpi�, czy znajduj� si� w odpowiednim towarzystwie. Pytam powt�rnie, chce pan ze mn� rozmawia�?
Komendant milcza�. Nie znalaz� ani s�owa by zaprzeczy�, przytoczonym argumentami. Dobrze wiedzia�, �e Juarez m�wi� prawd�.
��Pana milczenie potwierdza me s�owa � m�wi� dalej Juarez. � Zreszt� w tym wypadku nie rozchodzi si� o to, kto z nas ma prawo do rokowa�. Czyny m�wi� same za siebie. Obecnie znajduje si� pan w moich r�kach, wi�c o wiele korzystniej dla pana b�dzie porzuci� t� g�upi� pych� i zachowa� j� na stosowniejsz� por�. Teraz prosz� mi powiedzie�, czy dekret z trzeciego pa�dziernika dotar� ju� do pana?
Komendant musia� przyzna� w g��bi ducha, �e znajduje si� w fatalnym po�o�eniu i �e lepiej uczyni, je�eli przynajmniej tymczasowo zastosuje si� do �yczenia Juareza.
��Tak � odpar�.
��Kto go panu wr�czy�?
��Pu�kownik Laramel.
��Czy ten dekret wyjmuje wszystkich republikan�w spod prawa?
��Tak.
��Dosta�e� pan wi�c rozkaz uwa�a� nas za bandyt�w i jako takich odpowiednio nas traktowa�?
��Tak.
��Rozstrzela� lub zabi�.
��Nie inaczej.
��Czy chcia� si� pan dostosowa� do tego dekretu?
��Pos�usze�stwo jest obowi�zkiem �o�nierza.
��Wyda� pan nawet rozka�, �e dzi� w nocy, wszyscy moi sprzymierze�cy, kt�rych niedawno uj�to, maj� zosta� rozstrzelani?
��Sk�d pan o tym wie?
��To ju� moja tajemnica. Ale sam fakt, �e wiem, musi pana przekona�, �e nie mo�esz polega� nawet na swoich ludziach. Mia�em zamiar przyby� tu dopiero za kilka dni, ale dowiedziawszy si� o tym, musia�em pospieszy�, by uratowa� tych biedak�w przed niezas�u�on� �mierci�. Najpierw pos�a�em wi�c do pana mego pe�nomocnika. Czy nie powiedzia� panu, �e b�d� si� m�ci� i odp�ac� pi�knym za nadobne?
��To akurat powiedzia�.
��Pomimo tego chcia� pan sw�j okrutny rozkaz wprowadzi� w czyn? W takim razie, teraz ja og�osz�, by ka�dego obcego, kt�ry z broni� w r�ku wtargn�� do Meksyku uznawano za bandyt�.
Meksyk, jak panu wiadomo, zaci�gn�� w Anglii, Hiszpanii i Francji, po�yczki. Wi�ksza cz�� tych d�ug�w uros�a wskutek potwornego oszustwa. Pomimo tego, za��dano od nas sp�aty. Ca�y kraj znajdowa� si� w agonii. G�osem ludu zosta�em wybrany na prezydenta.
Podj��em si� tego trudu i przyj��em t� godno��. Bardzo mi z pocz�tku ci��y�a, ale czu�em w sobie si�� i by�em przekonany, �e podo�am zadaniu i poprawi� sytuacj�, w jakiej znalaz� si� m�j kraj. Uda�o mi si�. Zaprowadzi�em pok�j, przynios�em zgod� i regularnie p�aci�em d�ugi. Kiedy oznajmi�em, �e owych milion�w, pochodz�cych z oszustwa nie mam zamiaru sp�aca�, rzucono si� na mnie. Anglia, Francja i Hiszpania zjednoczy�y si�, chc� mnie przemoc� zmusi� do zap�aty. Anglia i Hiszpania wkr�tce ust�pi�y, bo uzna�y, �e prawo jest po mojej stronie. Francja jednak nie chcia�a przyzna� si� do b��du. Przys�a�a do Meksyku ca�e legiony, by�em za s�aby, by oprze� si� tej przyt�aczaj�cej przewadze. Setki milion�w dolar�w po�yczy� Napoleon, by uzbroi� swe wojska, by je przetransportowa� i by je op�aci� za okrucie�stwa, jakich si� u nas dopuszczali. Naturalnie, te setki milion�w d�ug�w zaci�gn�� na nasze konto. Myje mieli�my sp�aca� i niestety sp�acamy. A teraz ta logika:
Dlatego, �e Meksykanin wzbrania si� i nie chce do ostatka by� wyssanym, og�aszaj� go bandyt�, wieszaj� i rozstrzelaj�. Czy zgas�o w was ca�kowicie poczucie sprawiedliwo�ci? Mo�e obce pa�stwo prezydenta innego kraju z�o�y� z godno�ci? Wolno francuskiemu regentowi, kt�ry sam bezprawnie wdrapa� si� na tron wyrzuca� ameryka�skiego regenta? O nie, przenigdy! Mo�na cofn�� si� przed przemoc� bagnet�w i zaczeka� w odosobnieniu na stosowny czas do dzia�ania. Ale kto mnie nie chce uzna� za prezydenta, kto zaprzecza memu prawu do w�adzy, ten jest albo wariatem, albo rozb�jnikiem zaliczaj�cym si� do hord grasuj�cych w naszym kraju.
W Starym Testamencie jest napisane: �oko za oko, z�b za z�b!� Czy mam si� kierowa� tym prawem i wed�ug niego post�powa� z panami? Mam pom�ci� wszystkich poleg�ych rodak�w, od czasu, gdy tylko wpadli�cie do naszego kraju? Mam pom�ci� tych, kt�rych na podstawie tego dekretu ju� wymordowano. Mam obr�ci� ostrze i zastosowa� ten edykt do jego wydawc�w?
Czy mam pan�w, Bazaine i tego, kt�rego nazywaj� cesarzem Meksyku, gdy wpadn� w moje r�ce uwa�a� za bandyt�w i kaza� powiesi� albo rozstrzela�? Nazywacie si� dzie�mi narodu, kt�ry kroczy na czele cywilizacji, mnie za� przezywacie bandyt�, Indianinem, czerwonosk�rym. Wy, jako synowie cywilizacji siejecie mord, czego si� macie spodziewa� od Indianina. �al mi was, a �a�uj� dlatego, �e czcza duma i pragnienie s�awy pomiesza�y panu jasne poj�cie, ta�czycie na sznurku cz�owieka, kt�ry jest jednym z najwi�kszych egoist�w i aktor�w �wiata. Ale historia �wiata, jest r�wnie� jego s�dem. Nie tysi�ce, nie setki, dziesi�tki lat, tylko jeden rok os�dzi i ukarze wasz� samowol�. Ten rok przywr�ci jeszcze Juareza do jego praw, odda go z powrotem jego ludowi, poka�e, �e jest B�g sprawiedliwy, kt�ry za dobre wynagradza, a z�e karze. Ja nie chc� nim by�. Juarez stoi przed mordercami swego narodu, przed niszczycielami kraju. Zechcecie pos�ucha� mego g�osu to dobrze, je�eli nie, zaci��y moja r�ka nad wami. Obecnie jestem panem Chihuahua. Je�eli zechcecie mnie za takowego uzna� i powr�cicie do g��wnej kwatery, naturalnie z�o�ywszy najpierw przyrzeczenie, �e ani panowie, ani wasi �o�nierze nie b�d� dalej walczy� przeciw nam, w taki wypadku pozwol� panom i pa�skim podw�adnym odej��, oczywi�cie po wcze�niejszym rozbrojeniu. Je�eli nie zechcecie si� panowie na to zgodzi�, b�d� zmuszony zniszczy� ca�� tutejsz� za�og�, pan�w za�, o tej samej godzinie, o kt�rej chcieli�cie mordowa� niewinnych, rozka�� nie rozstrzela�, ale potopi� w rzece, w tym samym miejscu, w kt�rym si� mia�a odby� egzekucja. Daj� panom dziesi�� minut czasu na zastanowienie si�. Zostawi� teraz pan�w samych, naturalnie pod opiek� Indian. Kto tylko si� odwa�y g�o�niej m�wi� lub b�dzie pr�bowa� ucieczki zostanie zabity.
Podaj� panu pomocn� r�k� i na wszystko co �wi�te prosz�, nie odrzucaj jej pan! O jakimkolwiek ust�pstwie z mojej strony nie ma mowy. Jak wr�c� b�d� oczekiwa� kr�tkiej odpowiedzi, jednego s�owa: �tak� albo �nie�. Nie dopuszcz� do �adnych wywod�w lub przetarg�w.
Da� rozkaz Indianom, kt�rzy natychmiast przyst�pili do ka�dego oficera. Podczas, gdy lew� r�k� wyjmowali im kneble z ust, praw� wyci�gn�li no�e, gotowe w ka�dej chwili do wbicia. Juarez wyszed� z pokoju i uda� si� do pomieszczenia stra�y. Tam, na pod�odze le�a�o ju� oko�o trzydziestu powi�zanych �o�nierzy. Sternau siedzia� ko�o nich, czekaj�c na prezydenta. Apacze w milczeniu czekali na dalsze rozkazy.
Na widok Juareza Sternau wsta� i rzek�:
��Tak pr�dko si� pan z nimi upora�, panie prezydencie?
��Jeszcze niezupe�nie � odpar�. � Oddali�em si� tylko na jaki� czas, nie chc�c im przeszkadza� w naradzie.
��Rozumiem, da� im pan czas do namys�u.
��Tak. Chcia�bym unikn�� rozlewu krwi. Nie chc� swego nazwiska okry� pi�tnem krwiopijcy.
��Wolno zapyta� jaki da� im pan wyb�r?
��Albo ka�� wszystkich oficer�w utopi� i zniszcz� ca�� za�og�, albo pozwol� im razem z rozbrojonym wojskiem opu�ci� Chihuahu�, odebrawszy wprz�d przyrzeczenie, �e nie podnios� wi�cej r�ki przeciwko mojej osobie i moim sprzymierze�com. W tym drugim przypadku mog� wr�ci� do swojej kwatery g��wnej.
��Dla nich to trudny wyb�r. Po jednej stronie �mier� bez s�awy, ha�bi�ca i upokarzaj�ca, po drugiej powr�t bez walki, bez broni. Zapewne b�d� chcieli rokowa�.
��Oznajmi�em wyra�nie, �e nie dopuszcz� do �adnych dalszych uk�ad�w� albo, albo. W ci�gu dziesi�ciu minut maj� rozstrzygn�� o swoim losie i nie dam ani sekundy wi�cej. Czy pan post�pi�by inaczej?
��Nie, z ca�� pewno�ci� tak samo.
��Tak wi�c zostanie. Gdzie jest seniorka Emilia?
��W pokoju od�wiernego.
��Ale mam nadziej�, �e wolna?
��Tak, uwolni�em j� zaraz, jak tylko drzwi si� za nami zamkn�y. Juarez sk�oni� potakuj�co g�ow� i rzek�:
��Powiedzia�em francuskim oficerom, �e w razie nie przyj�cia moich warunk�w, ka�� ich potopi� w tym samym miejscu, w kt�rym mia�a si� doby� egzekucja. My�l�, �e to akurat da si� zrealizowa�.
��Bardzo �atwo. Przetransportowania ich na miejsce podejm� si� z dwudziestoma Apaczami i zar�czam, �e nawet kot nas nie zauwa�y.
��Senior, musz� panu wyzna�, �e tak zdolnego pomocnika chyba nie b�d� ju� mia�. Jestem przekonany, �e gdyby pan zosta� w naszym kraju, m�g�by zosta� jednym z najlepszych oficer�w. Nie chcia�by pan przypadkiem przyj�� mojej propozycji?
��Dzi�kuj� bardzo za zaufanie. Zapomina pan tylko, �e jestem lekarzem, wi�c moim zadaniem jest leczy� rany a nie zadawa� je. Opr�cz tego t�skni� za moim krajem i bliskimi, kt�rych tam pozostawi�em.
Juarez u�cisn�� serdecznie d�o� doktora.
��Ma pan ca�kowit� racj� � odrzek�. � Ja �ycz� panu tylko szcz�cia. Je�eli m�g�bym panu kiedy� w czym� pom�c, prosz� nie zapomina�, �e jestem gotowy uczyni� dla pana wszystko i to o ka�dej porze. Prosz� o tym nie zapomina�.
��B�d� pami�ta�, senior i nawet teraz, zaraz o co� poprosz�.
��Aha, masz pan ju� do mnie jak�� pro�b�?
��Tak jest i to nawet nagl�c�.
��S�ucham.
��Mieszka�cy tego miasta, skazani na �mier�, �yj� w strasznej trwodze o swoje �ycie. Ka�da minuta dla nich jest piekieln� m�k�. Czy naszym obowi�zkiem nie powinno by� przede wszystkim uwolnienie ich czym pr�dzej z tej strasznej sytuacji?
��Ma pan zupe�n� racj�. Gdzie s� uwi�zieni?
��Tego nie wiem, zapytam od�wiernego.
��Prosz� si� tym zaj��, ja mam inne sprawy. Up�yn�� ju� czas, jaki dostali oficerowie, musz� wraca�.
Odszed� pospiesznie, Sternau za� uda� si� do pokoju od�wiernego, kt�ry wraz z �on� i Emili� siedzieli ci�ko przestraszeni.
Na widok wchodz�cego Sternaua klucznik poderwa� si� z miejsca, Emilia r�wnie� post�pi�a w jego stron� pytaj�c:
��Co s�ycha�, senior Sternau? Czy niebezpiecze�stwo min�o.
��Dotychczas wszystko idzie dobrze � odpowiedzia�, po czym zwr�ci� si� do klucznika z pytaniem: � Gdzie s� wi�niowie, kt�rzy mieli by� dzi� rozstrzelani, w wi�zieniu?
��Tak.
��To znakomicie. Gdzie konkretnie?
��W jednej z piwnic.
��Maj� stra�nik�w.
��Pi�ciu �o�nierzy ich pilnuje, a opr�cz tego zamkn�li razem z nimi pi�ciu francuskich kapelan�w.
��Francuskich kapelan�w? To albo straszna g�upota, albo umy�lne okrucie�stwo. Skazany na �mier� chce si� wyspowiada�, by sobie ul�y�, a jak�e mog� to uczyni� skoro najcz�ciej w og�le nie w�adaj� francuskim. I od obcych ksi�y maj� si� spodziewa� pociechy, b�ogos�awie�stwa? To czyste dra�stwo. Zaraz przyprowadz� paru Apacz�w, potem musi mnie pan zaprowadzi� do nich.
��Uwolni ich pan? � spyta� klucznik.
��Naturalnie.
��Niech panu B�g wynagrodzi, senior! � zawo�a� od�wierny.
��Spe�nimy dobry uczynek, gdy� uspokoimy ich obawy, powiemy co ich czeka. Opr�cz tego b�dzie to z korzy�ci� dla nas. Porozdzielamy pomi�dzy nich zabran� Francuzom bro�, nie w�tpi�, �e z ochot� stan� po naszej stronie. W ten spos�b wzmocnimy nasze si�y.
��Oni s� gotowi �ycie dla was po�wi�ci�! � krzykn�� klucznik.
Nied�ugo zjawi� si� Sternau z dziesi�cioma Indianami zaopatrzonymi w lassa i sznury. Zeszli po szerokich, kamiennych schodach, na d� piwnicy, a� do wielkich zaryglowanych drzwi.
Sternau nachyli� si� do klucznika szepcz�c:
��Czy tam na dole jest �wiat�o?
��Tak, senior.
��W takim razie prosz� je zgasi� lub zgasi� swoj� latark�, by nie o�wietla�a Indian. Lepiej b�dzie, je�eli �o�nierze nie zobacz� ich od razu.
Klucznik zgasi� latark� i schowa� do kieszeni, po czym odryglowa� drzwi. Kiedy je otworzy� mo�na by�o zobaczy� rozleg�e miejsce, o�wietlone s�abo lamp� wisz�c� u stropu. Indianie posuwali si� w t� p�ciemn� nor� ze zr�czno�ci� kot�w. Jeden, dwa, trzy, cztery pi�� g�o�nych krzyk�w zabrzmia�o w podziemiu, po czym znowu zapanowa�a cisza.
��Uff! � zawo�a� jeden Indianin.
Chcia� da� znak, �e s� gotowi. Sternau wszed� do �rodka rozkazawszy klucznikowi wyj�� latark�. Przy jej blasku mogli rozpozna� znajduj�cych si� w wi�zieniu.
Wzd�u� �cian, w pewnych odst�pach by�y powbijane haki. Ko�o ka�dego z nich sta� jeden z uwi�zionych, skr�powany i mocno przywi�zany do �elaza.
��Uwolni� wi�ni�w � zabrzmia� rozkaz Sternau. � Ale szanowa� sznury, bo b�dziemy ich jeszcze potrzebowali.
��Santa Madonna! Poprowadzicie nas ju� na rze�? � spyta� jeden z Meksykan�w.
��O nie! � odrzek� Sternau � Jeste�cie wolni!
��Wolni? � odezwa�o si� kilku z niedowierzaniem w g�osie.
��Tak jest; powtarzam, jeste�cie wolni! Mam panom oznajmi�, �e przyby� prezydent Juarez, by obroni� was przed �mierci�. Zjawi� si� w sam� por�.
��Juarez? � krzykn�li z rado�ci�.
Sto pyta� i wykrzyknik�w posypa�o si� naraz.
��Prosz� teraz zachowa� milczenie, panowie! � odezwa� si� Sternau. � Musimy by� ostro�ni, gdy� nie zaj�li�my jeszcze ca�ego miasta. Czy zechc� panowie teraz, po uwolnieniu, chwyci� za bro� i stan�� po stronie prezydenta?
Wszyscy bez wyj�tku wyrazili zgod�.
��To dobrze! Spodziewa�em si� tego. A teraz pr�dko, kto ju� jest wolny pomaga rozwi�zywa� nast�pnych. Musimy ca�� stra� z g�ry, przetransportowa� tutaj na d�. Uwi�zimy ich razem z dawnymi kolegami, przy tych samych hakach, przy kt�rych byli przywi�zani panowie. Bro� �o�nierzy nale�y do pan�w. Teraz pr�dko, do dzie�a!
Wi�niowie dr��cymi od wzruszenia r�kami pomagali sobie. W kr�tkim czasie wszystko by�o gotowe. Pomaszerowali na g�r�. Ju� na korytarzu zetkn�li si� z Juarezem, kt�ry szuka� Sternaua.
Prezydent, jak tylko powr�ci� na g�r� do oficer�w, da� znak Indianom. Natychmiast pozatykali im usta z wyj�tkiem komendanta. Mieli tak� wpraw� w tym, �e nawet najsilniejsze zaciskanie szcz�k nic nie pomog�o.
��Min�� czas, panowie, jaki mieli�cie � odezwa� si� Juarez do komendanta. � Czy chce si� pan podda�?
��Pa�skie warunki s� zbyt surowe � odrzek� komendant. � Spodziewam si�, �e�
��Ani s�owa wi�cej! � przerwa� mu Juarez. � Powiedzia�em wyra�nie, �e nie pozwol� na czcz� gadanin�. Ka�de niepotrzebne s�owo b�d� zmuszony uzna� za odmow�. Prosz� odpowiada� kr�tko: poddajecie si� panowie, czy nie?
��Nasza �mier� b�dzie natychmiast pomszczona!
��Pogardzam takimi pogr�kami. Pan widocznie chce wypr�bowa� moj� cierpliwo��. Dobrze, wi�c nied�ugo przekona si� pan, �e nie braknie mi odwagi, by da� si� francuskim oficerom napi� wody do syta. �eby pan za� pozna�, �e m�wi� powa�nie, nie b�d� ju� czeka�. Dam wam przedsmak tego, co was czeka.
��Senior! Co pan chce uczyni�? � spyta� komendant, oczy jego rzeczywi�cie zdradza�y trwog�.
��Pu�kownik Laramel � odrzek� Juarez � ws�awi� si� jako nasz najzacieklejszy wr�g, wymordowa� setki niewinnych, w walce ani razu nie da� pardonu i teraz z jego winy i namowy tylu patriot�w mia�o zgin�� dzisiejszej nocy. S�owem, grasowa� po ca�ym kraju jak bandyta, tote� poniesie stosown� kar�. Bez s�du i wyroku, ka�� go na oczach pan�w powiesi� o tu, na tym haku.
��Na to si� pan nie odwa�y! � zawo�a� komendant.
��Tak? A to dlaczego?
��To francuski pu�kownik.
��Wiem o tym, ale wiem tak�e, �e ten pu�kownik jest wi�kszym �otrem ni� wszyscy inni. Ma na sumienie wszystkie okrucie�stwa swoich podw�adnych.
��Ja ��dam prawomocnego s�du!
��S�du? Dla rozb�jnika, bandyty? Gdybym nawet zwo�a� s�d, wyrok brzmia�by; �powiesi�!�. Prosz� mi wierzy�, �e nie stanie mu si� krzywda.
Zwr�ci� si� do Indianina stoj�cego ko�o pu�kownika i zawo�a� par� s��w w jego narzeczu:
��Ni ti saikhi lariat akayal � Powie� tego oficera, tutaj, na g�rze.
Wskaza� przy tym za zagi�ty hak, kt�ry by� wbity na �rodku stropu. Zapewne przy okazji wi�kszych uroczysto�ci zawieszano na nim dodatkowy �wiecznik.
��Uff! � odrzek� Indianin.
W sekundzie odwi�za� swoje lasso p�taj�c na jednym ko�cu w�ze�. Porwa� pu�kownika pod ramiona i powl�k� na �rodek pokoju. Z r�wn� szybko�ci� p�tl� za�o�y� mu na szyj�.
Widz�c to komendant zawo�a� z przera�eniem:
��St�j! To morderstwo! Protestuj� ca�ym swoim autorytetem!
��Ten protest wywo�uje u mnie pusty �miech � odpowiedzia� Juarez. � Uratowa� go pan mo�e tylko wtedy, gdy si� podda.
Komendant spojrza� pytaj�co na Laramela. Ten jednak zacisn�� skr�powane r�ce i pocz�� przecz�co potrz�sa� g�ow�. Nie wierzy� widocznie, �e naprawd� odwa�� si� go powiesi�.
��Podda� si� nie poddamy, ale d�u�ej nie zniesiemy takiego traktowania � odrzek� z min� pe�n� pychy komendant.
��To ju� zakrawa na g�upot�. Oto moja odpowied�! � odpar� Juarez i przy tych s�owach skin�� na Indianina.
Apacz wyrzuci� w g�r� lasso i z wielk� zr�czno�ci� pocz�� ci�gn��. Po trzech silnych szarpni�ciach pu�kownik zawis� pod stropem. Jego konwulsyjne drgania i straszna niebieskawo pokurczona twarz przedstawia�y okropny widok.
��Zab�jstwo! Mord! Rze�! � krzycza� przera�ony dow�dca. Inni oficerowie rzucili si� na ziemi� targaj�c swoje wi�zy.
��Pan chyba zapomnia�, �e wyra�nie zakaza�em wszelkich wrzask�w � rzek� Juarez. � Zaraz po�o�ymy temu kres.
Na jedno skinienie Indianin stoj�cy przy nim wpakowa� powt�rnie komendantowi knebel w usta.
Juarez wyszed� chc� poszuka� Sternaua. Nie spotka� go w pokoju stra�y. Dopiero od od�wiernego dowiedzia� si�, �e Sternau, w celu oswobodzenia uwi�zionych republikan�w uda� si� do piwnic. Id�c w tamt� stron�, na schodach napotka� ca�� gromad�.
S�aby blask latarki nie wystarczy� do o�wiecenia ca�ej postaci prezydenta, dlatego nie od razu go poznano.
��Ci poczciwi ludzie, byli tutaj zamkni�ci? � spyta� prezydent.
��Wczoraj ich tutaj przyprowadzono � odpar� Sternau. � Uda�o nam si� bez wielu korowod�w uwolni� wszystkich.
��By�a przy nich stra�?
��Pi�ciu �o�nierzy i trzech kapelan�w. Wszyscy le�� powi�zani na dole.
��To dobrze, aleja widz�, �e niekt�rzy maj� ju� karabiny.
��Tak. Mam zamiar wszystkich uzbroi� w bro� zabran� Francuzom. Przyrzekli walczy� i umiera� w obronie republiki.
��Dzi�kuj� panowie! � zawo�a� prezydent. � To dla mnie wielka pomoc. B�dzie mi to z ca�� pewno�ci� potrzebne.
R�wnocze�nie wyci�gn�� r�ce, podaj�c ka�demu z osobna sw� d�o�. Dopiero teraz go poznali. Okrzyki rado�ci i szacunku da�y si� s�ysze� z ust uwi�zionych. Wszyscy t�oczyli si�, pragn�c u�cisn�� jego r�k�. Nie by�o jednak czasu na serdeczne powitanie. Juarez przerwa� dalsze wybuchy rado�ci s�owami:
��Panowie, prosz� si� przede wszystkim uzbroi�. Potem poka�� wam, jak ukarzemy tych, kt�rzy wam wyrz�dzili krzywdy.
Poprowadzi� ich do lokalu stra�nik�w. Tam porozdziela� pomi�dzy nich karabiny i inn� bro�. Apaczom rozkaza� po�ci�ga� powi�zan� stra� do piwnic, sam w towarzystwie Sternaua i uzbrojonych Meksykan uda� si� na g�r�, do pokoju oficer�w.
Przy wej�ciu nowoprzybyli nie mogli powstrzyma� si� od okrzyku przera�enia na widok wisz�cego przy stropie pu�kownika Laramela.
Strasznie wykrzywiona, nabrzmia�a twarz z szeroko otwartymi oczami patrzy�a na wchodz�cych. Ale w oczach tych nie by�o ju� �ycia. Walka ze �mierci� by�a zako�czona. Wisia� sztywny, bez ruchu.
��Panowie, widzicie pocz�tek mego s�du � rzek� Juarez. � Ten wisz�cy oficer to jeden z naszych najzagorzalszych wrog�w. Z jego inicjatywy mieli�cie by� dzisiaj rozstrzelani. Pomimo tego, by�em got�w nawet jemu darowa� �ycie i pozwoli� opu�ci� miasto. W za�lepieniu swoim, s�dz�c zapewne, i� nie b�d� mia� odwagi udowodni�, �e nie �artuj�, odrzucili moj� propozycj�. Dlatego dla przyk�adu wykona�em ten wyrok. Mo�e teraz zrozumiej�, �e to nie �arty.
Pomimo strasznego widoku Meksykanie wygl�dali na zadowolonych.
��Pozostali � ci�gn�� dalej Juarez, � b�d� potopieni, w tym samym miejscu, w kt�rym postanowili pan�w rozstrzela�. Jestem to winien cieniom wszystkich wymordowanych w obronie swojej ziemi, swojej w�asno�ci. Ilu niewinnych jeszcze straci �ycie na mocy niesprawiedliwego dekretu, kt�ry nas og�asza bandytami, dlatego, �e chcemy broni� naszego kraju przed obcymi, kt�rzy zabieraj� nam nasz� w�asno��, nasze przywileje, nasze prawa.
S�owa te wywar�y powszechne wra�enie. Pierwszy odezwa� si� Sternau:
��Pan nazywa to za�lepieniem? To nie za�lepienie, to raczej czyste wariactwo, jeszcze teraz sprzeciwia� si� nam. Przecie� ca�e miasto jest w naszych r�kach. Co ta garstka za�ogi mo�e zrobi�? Czy po naszej stronie nie mamy pi�ciuset Apacz�w, kt�rzy udowodnili, �e w odwadze i zr�czno�ci przewy�szaj� francuskich �o�dak�