7526
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7526 |
Rozszerzenie: |
7526 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7526 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7526 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7526 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Karl Hans Strobl
HUNZACHES
(Hunzaches)
Bastiana, panna Bastiana, przybrana c�rka w�a�ciciela zajazdu "Zum Reichsadler", osoba
niebywale wykszta�cona, zjawisko wyj�tkowe w swoich czasach, w ksi�stwie jak d�ugie i szerokie i
w Jagerndorf. �acina, greka, astronomia, retoryka, muzyka, znajomo�� lud�w zamieszkuj�cych
ziemski pad� i rudymenta w zakresie wszystkich pozosta�ych sztuk wyzwolonych. A przy tym
�adna tam z akademicka wypo�czoszniona, okularami zbrojna uczono�� wcielona, ale �l�ska Diana,
kt�rej nieobce by�o granie sfory ps�w, dosiadanie konia, czy te� z�o�enie si� do strza�u z muszkietu.
Oczywi�cie dumna. Postrach m�czyzn i dopust bo�y w oczach bia�og��w.
I oto srogi przyszed� na ni� termin, �e przyjaci�ka jej serdeczna, Angela, c�rka kupca Jonasa,
daje si� osaczy� i... z rado�ci� wst�puje do klatki stanu ma��e�skiego, aby dzieli� j� wsp�lnie z
jakim� kramarzem z Tropawy. Nastr�j podczas wesela panowa� oczywi�cie napi�ty, ale czemu� tu
si� dziwi�, skoro najlepsza przyjaci�ka, do wy�szych rzeczy wychowana i kierowana, przyznaje
si� nagle do d�ugo skrywanego narzeczonego, wyjawia s�odk� tajemnic�, �e ma zamiar zosta� �on�
i matk�.
�adne korzenne wino nie by�o w stanie st�pi� gorzkiego smaku zdrady. Bastiana rzuca�a
wok� uwagami niczym g��wkami �opianu, kt�re przykleja�y si� do ludzi i tkwi�y mocno nie
pozwalaj�c si� oderwa�. Ci spo�rod zebranych, kt�rym to zosta�o jeszcze oszcz�dzone, �artowali
mi�dzy sob� na temat �opianowych ozd�b wsp�biesiadnik�w weselnych, lub te� chowali si�, aby
unikn�� trafie�. Bodaj�e najobfitszy �opianowy plon zebra� przechadzaj�cy si� w�r�d go�ci pan
m�ody. Dziwi� si� nawet, �e ludzie robili tak dziwaczne miny na jego widok oraz �e gdzie by nie
przystan��, zaraz rozlega�o si� wok� osobliwe pokas�ywanie.
Nie poszcz�ci�o si� te� w �aden spos�b pisarzowi miejskiemu Christianowi Barowi. By� tak
dalece nierozwa�ny, �e w wierszu, kt�ry w trzecim dniu wesela zr�cznie wsun�� mi�dzy talerze
Bastiany, wyzna� na po�y od dawna skrywan� sympati�. Pisarz uwa�a� si� za znawc� kobiet i
doszed� do wniosku, �e zaczepno�� i uszczypliwo�� Bastiany s� tylko kiepsko maskowan� t�sknot�
za w�asnym czepcem weselnym. Wiersz opiewa� w niej dziewic� b�d�c� Dian� i Minerw�
jednocze�nie i nawi�zuj�c do niejasnych okoliczno�ci urodzin; przedstawia� je jako narodziny z
g�owy Zeusa. Sto pi��dziesi�t uczonych zwrot�w i mitologicznych odniesie� w utworze, kt�re autor
skrupulatnie policzy�, wydawa�y si� mu by� r�kojmi� pochwa�y z ust znawczyni sztuk pi�knych.
Bastiana wszak�e zwin�a podrzucon� jej kart� papieru w tr�bk� i zagra�a autorowi do ucha, �e
sztuki uk�adania wierszy uczy� si� zapewne u jednego z tych mistrz�w, kt�rych tuziny wyst�puj� na
ka�dym jarmarku. ��� zagotowa�a si� na t� obelg� w pisarzu i j�� obmy�la� zemst�.
Wieczorem pi�tego dnia wesela, w wigili� �wi�tego Marcina Roku Pa�skiego 1528 m�odzi
ma��onkowie postanowili opu�ci� gwar sto��w i �cisk tanecznych pod��g. W ma�ej alkowie nad
hucz�c� dalej pod spodem zabaw�, matka narzeczonej demontowa�a na jej g�owie mistern� wie�� z
w�os�w, ozd�b, koronek i �wi�tych obrazk�w, kt�r� m�oda kobieta nosi�a ju� od ponad stu godzin.
M�� sta� w drzwiach i przebiera� niecierpliwie nogami. Matczyne �zy obficie zrasza�y ods�oni�ty
kark c�rki. Zap�akana i nerwowa wobec ponagle� zi�cia str�ci�a mimowolnie na pod�og� owalne
lusterko, kt�re rozprys�o si� w drobny szklany mak.
� Siedem lat nieszcz�cia � wyszepta�a Jonasowa bledn�c na twarzy.
Angela pochyli�a si�. W najbli�ej le��cym od�amku zobaczy�a jedno, nadnaturalnej wielko�ci
oko, kt�re sprawia�o wra�enie porzuconego na pod�odze. Zmusi�a si� do weso�ego u�miechu: �
Nie, st�uczka przynosi na zawsze szcz�cie.
Zeszli po schodach kieruj�c si� na zewn�trz. Z bocznych drzwi pozostawiaj�c za sob�
weselny tumult, wysun�a si� Bastiana. Obj�a przyjaci�k� i szepn�a jej do przystrojonego
klejnotami ucha: � Tylko nie zapominaj si�, pami�taj, �e on nie mo�e by� g�r�!
Trzy wozy czeka�y ju� przed bram�. Pierwszy zaj�o, korzystaj�c z uprzejmo�ci pa�stwa
m�odych, kilkoro go�ci weselnych z Tropawy, kt�rzy postanowili ju� wraca� do domu. Drugi w�z
za�adowany by� dobrem weselnym: meblami, bia�� bielizn�, cynowymi naczyniami kuchennymi,
s�owem, bogatym wianem, jak�e potrzebnym dla m�odego ma��e�stwa. Do trzeciego pojazdu
wsiedli tylko ma��onkowie. Gwiazdy przygl�da�y si� temu wszystkiemu migotliwie z nieba. W
bramie dziedzi�ca stali kupiec Jonas z pop�akuj�c� �on� i Bastiana machaj�ca odje�d�aj�cym na
po�egnanie trzyman� w d�oni chustk�: � Do zobaczenia!
Weselnicy znajduj�cy si� w pierwszym wozie, w po�owie pijani, w po�owie nietrze�wi, padli
sobie w ramiona przy pierwszym szarpni�ciu wozu przez konie, co uznali z zadowoleniem za
okazj� do napocz�cia beczu�ki wzi�tej na drog�. Z ci�kim �oskotem toczy� si� po bruku drugi
wy�adowany sprz�tem w�z. Z trzeciego wy�oni�a si� jeszcze jaka� r�ka na po�egnanie. Stra�nik
miejski zbrojny w spis� wyszed� zza w�g�a pobliskiego budynku i widz�c scen� z szacownego
mieszcza�skiego obyczaju, pozdrowi� r�k� godne towarzystwo.
Panna Bastiana podwin�a tren sukni i wr�ci�a do rozradowanych go�ci weselnych. Sko�czy�
si� by� w�a�nie kolejny taniec; na jedn� z �aw wskoczy� pisarz miejski Christian Bar i trzymaj�c w
d�oniach ma�e lalki wyobra�aj�ce m�czyzn� i kobiet� zacz�� bawi� zebranych imituj�c rozmow�
mi�dzy obydwojgiem. Bia�og�owa lalka zachowywa�a si� nad wyraz uczenie. �aci�skie i greckie
cytaty krzy�owa�y si� w powietrzu. Ma�o tego: lalka stwierdzi�a stanowczo, �e kobiety s� we
wszystkim r�wne m�czyznom, a nawet ich pod niejednym wzgl�dem przewy�szaj�, dla kt�rego to
powodu po�o�� te� kres m�skiemu samodzier�awiu. M�ska natomiast lalka odpowiada�a z wszelk�
nale�n� pokor�, �e Pan B�g zapewne nie bez przyczyny dopu�ci� ow� drobn� r�nic� p�ci, a ju�
przynajmniej cnot� odwagi pozostawi� by� m�skiemu rodzajowi. Wszelako i z tym nie chcia�a si�
zgodzi� pierwsza lalka o�wiadczaj�c, �e odwaga nie zosta�a bynajmniej oddana w pacht tylko
m�czyznom, �e znajdzie si� owszem niejedna niewiasta, kt�ra potrafi w tym wzgl�dzie dotrzyma�
pola m�czy�nie. Lalka nie sko�czy�a jeszcze m�wi�, gdy wyda�a nagle piskliwy okrzyk i ze
s�owami: � Mysz! mysz!!! � zrobi�a pot�nego susa do prawej kieszeni pisarza.
Ten koniec ca�ego zdarzenia wzbudzi� og�lny entuzjazm. M�czy�ni kiwali g�owami z
zadowoleniem i pewno�ci� siebie na twarzy, za� �ony jeszcze mocniej przytuli�y si� do swoich
�yciowych podp�r. A komu jeszcze doskwiera�y �opianowe docinki Bastiany, ten pozby� si� ich
teraz z �atwo�ci�. W�r�d powszechnego aplauzu pisarz schodzi� z poczuciem zaspokojonej zemsty z
�awy. Wtedy stan�a przed nim Bastiana. W gniewie, kt�rego blask bi� od niej niczym od
b�yskawicy, by�a jeszcze pi�kniejsza, tak, �e serce skromnej postury pisarza zacz�o na nowo
krwawi�.
� Wystawcie wi�c teraz moj� odwag� na pr�b�! Ale �wawo, je�li �aska!
Zgie�k, jaki robi�o odurzone winem towarzystwo, wzm�g� si� jeszcze po tych s�owach.
Wszyscy przyklasn�li wyzwaniu. M�czy�ni sp�cznieli w swojej dumie, �e Bastiana da�a si�
sprowokowa� i zesz�a z olimpu swojej niedost�pno�ci. Kobiety popatrzy�y zjadliwie na
towarzyszk� depcz�c� publicznie w�a�ciwy im wszystkim status domowej kury i �yczy�y jej
rych�ego upokorzenia. Po�r�d powszechnego harmideru odbyto narad� przyjmuj�c padaj�ce wok�
g�o�ne propozycje:
� Niech p�jdzie teraz w nocy na Schellenburg!
� I przyniesie stamt�d gar�� jarz�biny!
� Z drzewa pod czarn� wie��!
Zgodzono si� na tak� pr�b�. Gospodarz zajazdu patrzy� z przera�eniem na przybran� c�rk�:
� Nie p�jdziesz tam przecie�?!
� Nie zechcesz mi tego zabroni� � brzmia�a spokojna odpowied�, kt�r� nawyk�y od lat do
s�uchania ojczym przyj�� rzeczywi�cie bez sprzeciwu, cho� targa�y nim strach i �al, �e nie za�o�y�
cugli wychowanicy, kiedy by� jeszcze po temu czas.
Bastiana przebra�a si� szybko z niewygodnej i pow��czystej sukni weselnej w kr�tki str�j,
zostawiaj�cy jej du�� swobod� ruch�w. Z bynajmniej nie damskim sztyletem za pasem wesz�a ju�
do ogrodu, gdy od bramy oderwa� si� jaki� cie�:
� Pozw�lcie sobie towarzyszy�, panienko!
� Co wam przychodzi do g�owy, panie pisarzu! Chcecie p�niej powiedzie�, �e mnie samej
zabrak�o odwagi?
� Nie, tylko chc� wam przypomnie�, �e przecie� jarz�biny rosn� i przy drodze do zamku.
� Przysi�gam wam na Przeczyst� Maryj� i wszystkich �wi�tych, �e jarz�bina, kt�r�
przynios�, zerwana b�dzie nie z innego drzewa, jak tylko z tego przy czarnej wie�y na g�rze.
Gotuj�cy si� w niej gniew sprawi�, �e ani si� spostrzeg�a, kiedy zostawiwszy za sob� drog�
znalaz�a si� u st�p wzniesienia, na kt�rym sta�y ruiny zamku Schellenburg. Prowadz�ce do�
niegdy� wej�cie zaros�o dziko. Bastiana przedziera�a si� przez krzaki i ga��zie niskich drzew,
obcieraj�c si� tu i �wdzie o stercz�ce za�omy ska�. Ksi�yc zachodzi� po drugiej stronie g�ry i
ciemno�� rozlewa�a si� coraz g�stsza. Tak, mo�na by�o zabra� ze sob� latarni�, przyda�aby si� teraz.
Iskry, kt�re nagle zobaczy�a przed oczyma, nie roz�wietli�y jej bynajmniej ciemno�ci, a by�y
jedynie rezultatem zderzenia z niezauwa�onym przez ni� pniem drzewa. Upad�a, ale podnios�a si�
szybko i wspina�a si� dalej. Celu nie mo�na by�o zgubi�. Siedlisko duch�w mie�ci�o si� w samym
szczycie. Wi�c dalej pod g�r�. U�miecha�a si� walcz�c z oplotuj�cymi j� �odygami zesch�ych je�yn.
Boja�liwe to musz� by� duchy, skoro si� tak odgradzaj� od ludzi.
Dosz�a wreszcie do miejsca, gdzie strome wzniesienie robi�o si� nag�e p�askie, tak jakby je
olbrzym jaki� w pradawnych czasach �ci�� jednym uderzeniem miecza. Las i krzewy przerzedzi�y
si� wkr�tce i oczom Bastiany ukaza�a si� du�a polana. Le�a�a na g�rze niczym tonsura na ksi�ej
g�owie. W g��bi polany stercza�y ruiny rozwalonego zamku. Bastiana, odpr�ona blisko�ci� kresku
w�dr�wki, poczu�a piek�cy guz, jaki jej tymczasem wyr�s� na czole. Wyci�gn�a sztylet zza pasa i
przy�o�y�a do bol�cego miejsca ch�odn� kling�.
Ciemno�� panowa�a wok� nieprzenikniona. Wszelako cie� jaki�, niczym g�stszy strz�p tej
ciemno�ci, oderwa� si� od �ciany lasu i zd��a� ku rumowisku mur�w na polanie. Posuwa� si�
pochylony pod ci�arem nieforemnego tobo�u na plecach. Nagle rozp�yn�� si� w czerni osmolonych
ruin. Ale z�odziejski kundel uprawiaj�cy sw�j procederek pod os�on� nocy nie przeszkodzi jej
przecie� w zerwaniu ki�ci jarz�biny. Kontury zawalonej na po�y czarnej wie�y zamajaczy�y ju� z
bliska. Pi�a si� po gruzach do miejsca, gdzie, wysadziwszy kawa�ek muru, ros�o drzewko
jarz�biny. Nagle zaja�nia� pomi�dzy kamieniami czerwony blask ognia. Z�odziej rozpali� pewnie
ognisko. Ciekawo�� zdj�a Bastian�. Szczelina, chocia� przepuszcza�a �un� ognia, by�a tutaj zbyt
w�ska, aby mo�na by�o co� dojrze�. Przesun�a si� ostro�nie do przodu, gdzie otw�r si� rozszerza� i
przylega�a do ziemi. Wysun�wszy g�ow� nad jego kraw�d� zorientowa�a si�, �e le�y na skraju
podziurawionego sklepienia jakiego� lochu. W dole na posadzce p�on�o ognisko. Gryz�cy dym
wzbija� si� k��bami do g�ry i pali� j� w oczy. Kto� musia� niedawno dorzuci� wilgotnego chrustu.
Po chwili buchn�y z ogniska jasne p�omienie i dym si� ulotni�. Bastiana otwar�a szeroko oczy, gdy
ujrza�a nag�e ze dwa tuziny drab�w uwijaj�cych si� w�r�d porozwalanych skrzy�, kufr�w i koszy,
pl�druj�cych ich zawarto��, wa��cych w swoich �apskach znalezione precozja i zachowuj�cych si�
przy tym tak, jak gdyby szubienice poustawiano na publicznych placach nie dla zb�j�w, ale
przyzwoitych ludzi. .
Zimne dreszcze targn�y Bastian�, kiedy ujrza�a jednego z drab�w ta�cz�cego w kobiecej
koszuli nocnej, kt�r� sobie za�o�y� na w�asne wy�wiechtane �achy. Drugi poszed� za jego
przyk�adem wci�gaj�c na nogi damskie po�czochy. Zabawa spodoba�a si� kompanom i wkr�tce
tak�e inni zacz�li rzuca� mi�dzy sob� niewie�cimi fata�aszkami i sztukami bielizny. Jedna tylko
posta� tkwi�a nieruchomo pod �cian�. R�ce zwisa�y lu�no i nieruchomo, nogi wykr�cone by�y tak,
�e widoczne by�y podeszwy st�p, przypalone do �ywego mi�sa i �ciekaj�ce krwi�. Nieszcz�nik
upad�by zapewne ju� dawno, gdyby nie sznur na szyi, kt�rym przywi�zany by� troskliwie do
�elaznego pier�cienia umocowanego w �cianie. Nie by�o wcale �atwo rozpozna�, �e by� to m�ody
m�� Angeli, bowiem no�em wyd�u�ono mu wykr�j ust z obydwu stron a� po same uszy, tak, �e
dolna szcz�ka zwisa�a bezw�adnie ods�aniaj�c w szyderczym u�miechu kompletne uz�bienie.
Z do�u da�o si� jeszcze s�ysze� �kanie. J�k dochodzi� dok�adnie z miejsca, nad kt�rym le�a�a
Bastiana. Przesun�a si� na przeciwleg�� stron� wyrwy w sklepieniu i obj�a teraz wzrokiem drug�
po�ow� wn�trza. Sta�a tam Angela przywi�zana rzemieniami do �ciany, z r�kami rozci�gni�tymi na
boki, jakby j� miano krzy�owa�. By�a naga. Na ciele ciemni�y si� nie tylko k�pki w�os�w pod
pachami, ale i sine plamy od zadanych raz�w widoczne wsz�dzie: na piersiach, brzuchu i nogach.
Jeden z rzezimieszk�w siedzia� przed ni� po turecku i d�ugim pi�rem przesuwa� jej pod pachami i
po zakrwawionym �onie, bezbronnym pomi�dzy szeroko rozstawionymi i unieruchomionymi
nogami. M�oda kobieta j�cza�a, dr�a�a w konwulsjach wydaj�c niekiedy przera�liwe okrzyki ni to
�miechu, ni rozpaczy.
� Sko�czcie z ni�. Nie mo�emy jej przecie� wlec ze sob� � odezwa� si� m�czyzna, kt�rego
twarz zna�a Bastiana z portret�w na jarmarkach, gdzie przy trwo�nym zas�uchaniu si� gawiedzi
opiewano jego straszne czyny. Przysiad�a na kolanach i poszuka�a ci�kiego kamienia. Od�o�y�a go
jednak zwa�ywszy w d�oni i wyprostowa�a si� na dr��cych nogach. Trzeba jak najszybciej
zawiadomi� ludzi! Ze�lizn�a si� po rumowisku w d�, a potem ruszy�a przez polan� biegiem.
Kiedy by�a ju� mi�dzy pierwszymi drzewami lasu porastaj�cego zbocze, zatrzyma�a si�. Przecie�
mi nie uwierz�! Musz� mie� dow�d!
P�dem pu�ci�a si� z powrotem w kierunku ruin. Odurzona tym, co widzia�a i prawie
nieprzytomna od my�li k��bi�cych si� w g�owie wspi�a si� niczym we �nie na rumowisko.
Schwyci�a doln�, grub� ga��� jarz�biny i przygi�a j� do siebie; od�ama�a ko�c�wk� g�sto
obwieszon� owocami i na p� przywi�d�ymi ju� li��mi. Puszczona ga��� prostuj�c si� musn�a j� po
twarzy i wytr�ci�a z r�wnowagi. Bastiana zachwia�a si� i tr�ci�a nog� jaki� lu�ny kamie�, kt�ry
potoczy� si� teraz w d� porywaj�c za sob� i inne po drodze. Ma�a lawina, jaka utworzy�a si� w ten
spos�b, wpad�a cz�ciowo do le��cej ni�ej wyrwy w sklepieniu. Traf chcia�, �e pierwszym, kogo
ugodzi�y wpadaj�ce do �rodka kamienne i ceglane, wymieszane z tynkiem od�amki, by� sam
Hunzaches. Krzykn�� straszliwie g�usz�c dobiegaj�ce stamt�d ryki rozbawionej bandy. Zapanowa�a
cisza. Chrz�st piasku i gruzu spod n�g schodz�cej z rumowiska Bastiany wydawa� si� jej teraz
s�yszalny na ca�ej polanie. Nie pobieg�a tym razem wprost do lasu, ale posuwa�a si� wzd�u� mur�w
wyschni�t� i pokryt� zaro�lami fos�. W przesklepionej gotyckim �ukiem bramie, jaka si� nagle
otwar�a w murze, ujrza�a wisz�cy nad skrajem lasu krwisto�czerwony r�g ksi�yca. Mimowolnie
przypomnia�a sobie w�asny pok�j, bezpieczne ��ko z bia�� po�ciel� i t�oczone z�otem grzbiety
ksi��ek na �cianie, pob�yskuj�ce matowo, kiedy ksi�yc zagl�da� przez okno. Potkn�a si� nagle o
co�. Kawa�ek drzewa, wyblak�y od deszczu, �wieci� na jej drodze niczym wygrzebana z ziemi
cmentarna ko��. Za jej plecami przebiega�y polan� w�sz�ce �wiat�a pochodni.
Hunzaches by� legendarnym i s�ynnym w przyleg�ych ziemiach hersztem zb�jeckim. Urodzi�
si� na W�grzech, kt�re dostarczaj� nie tylko najlepszych koni i wieprzy, ale i najbardziej
zuchwa�ych rozb�jnik�w. Ca�y Las Bako�ski by� z niego dumny. Siedem wiosek trwa�o ze sob� w
sporze o honor bycia rodzinnym gniazdem Hunzachesa. Czarne w�sy stercza�y mu sztywno pod
nosem. Oczy skrzy�y si� ponurym ogniem. Kamizelka, kt�r� nosi�, utkana by�a z ludzkich w�os�w,
za� jego mieszek na pieni�dze zrobiony by� ze sk�ry z�apanego przeze� niegdy� grafa Rzeszy
Niemieckiej. Kiedy si� zas�pi�, si�ga� zwykle po skrzypce, a gra� tak pi�knie, �e zb�je nie mogli si�
powstrzyma� od �ez. � �ycie jest ci�kie � te s�owa by�y jego ulubion� dewiz�. A �e mia� z
natury dobre serce, pomaga� wedle mo�no�ci swoim bli�nim pozby� si� tego przykrego ci�aru.
Zdarzy�o si� czasem, �e kto� nie pojmowa� tego na czas i got�w by� dalej trudzi� si� z
przeciwno�ciami �ycia; Hunzaches bra� w�wczas skrzypce i gra� tak rzewliwie, �e niedowiarkowie
bardzo szybko si� z nim zgadzali, i� ten �wiat jest doprawdy bezwarto�ciowym pado�em �ez i
n�dzy. Zrozumienie tego fundamentalnego faktu przyspiesza�a banda poprzez rozmaitego rodzaju
drobne zabiegi przy pomocy stosownie rozpalonego �elaza, spiczastych pali, tudzie� wcale nie
t�pych no�y.
Hunzaches surowo przestrzega� etykiety, wedle kt�rej w towarzyskich tych zabawach bra�
udzia� mogli jedynie zaproszeni go�cie. St�d gruz sypi�cy mu si� z sufitu na plecy wytr�ci� go nieco
z r�wnowagi.
Sta� teraz na polanie tupi�c nerwowo nog� w ziemi� i komenderowa� rozbieganymi
pochodniami. Po jakim� czasie zb�je zebrali si� wok� przyw�dcy.
� Kto� tutaj by� � odezwa� si� Pechlackel.
� Tyle to i ja wiem, padalcze! � Hunzaches by� istotnie w fatalnym nastroju. Schwarzwurz,
grzebi�cy butem w gruzie, smarkn�� kunsztownie przy pomocy dw�ch palc�w i rzek�: � Tamt�dy
kto� bieg�, zboczem w d�. Wydawa�o mi si�, �e by�a to dziewka.
� Oho! B�dzie dziczyzna w sp�dnicy, dalej na zbocze!
Ruszyli wszyscy �aw� w las przeczesuj�c: ka�de zag��bienie, zagl�daj�c za ka�dy krzak.
�lady nad�amanych ga��zi i tu i �wdzie odci�ni�te w mi�kkim mchu podeszwy prowadzi�y w d�
g�ry.
Na skalnej �awie wystaj�cej ze zbocza ponad wierzcho�kami jode� rozci�ga� ramiona
ukrzy�owany Chrystus. Ciemn� czerwieni� mieni�a si� wyrze�biona struga krwi pod bretnalem
wbitym w nogi Zbawiciela. M�owie bo�y zamieszkuj�cy odludne jaskinie nie maj� niczego do
ukrycia. Wyko�lawione przez wichry, ledwo trzymaj�ce si� na zawiasach drzwi zdawa�y si�
bardziej prowadzi� do koziej zagrody, ani�eli do pustelni. W �rodku, na wi�zce s�omy le�a�
d�ugobrody starzec. Przykrywaj�cy wychudzone cia�o habit by� tak samo brudny jak zagrzybia�a
Biblia, ja�niej�ca wielk� plam� w k�cie. Od�r unosz�cy si� w grocie przemieszany by� ze �wi�tym
zapachem kadzid�a.
� Pochwalony Jezus Chrystus � pozdrowi� go wchodz�c Hunzaches. � Nie widzieli�cie tu
ojcze, uciekaj�cej dziewki?
Bo�y cz�ek wyprostowa� si� na pos�aniu. Odurzony snem wpatrywa� si� na wp� przytomnie
w przyby�ego. Broda pokrywa�a mu nawet policzki, jakby dla kontrastu z pobo�n� �ysin� czaszki
pozbawionej w og�le w�os�w. Pochodnia trzymana przez herszta w r�ku o�wietla�a bose stopy
pustelnika; ich wielkie palce odstawa�y na bok od reszty, jakby by�y tu zbyteczne.
� Czego ��dasz? � krzykn�� wreszcie, rozbudzony ju� na dobre. � Czy� ci nie
powiedzia�em, ty s�pie �cierwo, �eby� mi si� tutaj nigdy nie pokazywa�?!
Hunzaches prze�egna� si� szybko i cofn�� o krok: � Czy jaka dziewka tu nie przybiega�a?
� O, ty piekielne nasienie; b�karcie wyrodny, zali chcesz powiedzie�, �e kobiety mi na noc
do ��ka w�a��? Zalim plugawiec, taki jak ty?! � Eremita odpi�� przepasuj�cy go sznur i zamierzy�
si� nim na przyby�ych. W tym momencie gar�� iskier obsypa�a si� z pochodni na ��ko starca.
� A c� to? Z dymem mnie chcecie pu�ci�, szubieniczna zgrajo? Precz st�d! � �wi�ty m��
pochyli� si�, podni�s� kawa� gliny i rzuci� nim w Hunzachesa. Pocisk rozprys� si� jednak na
policzku Pechlackela. Widz�c, �e niczego nie dowiedz� si� od ob��kanego pustelnika, zb�je
wycofali si�. Ten za� wybieg� za nimi i wychylaj�c si� poza drewnian� por�cz nad przepa�ci�
z�orzeczy� im, ile mu si� w p�ucach starczy�o, za� echo odbija�o jego s�owa w dolinie: � Krucy
karmi� si� b�d� waszymi flakami, kat pasy b�dzie z was dar� i ko�mi b�d� was w��czy�!
Zaksztusiwszy si� w�asnym krzykiem sta� tak jeszcze chwil� �api�c oddech, po czym podrapa�
si� w �ys� czaszk� i podrepta� do swojej jaskini. Skrzesa� tam ogie� i nastawi� ma��, migotliw�
lampk�. W g��bi groty, gdzie sta� skromny, z nieheblowanego drzewa wykonany o�tarzyk,
przykryty bia�ym, obrombionym z�ot� lam�wk� p��tnem, poruszy�o si� co�. Przesun�y si� g�ste
fr�dzle ods�aniaj�ce wyhaftowane wyobra�enie Przenaj�wi�tszego Sakramentu, pobo�ny dar
potrzebuj�cych modlitewnego wspomo�enia niewiast. Spod nastawy o�tarzowej wype�z�a na
czworakach Bastiana.
� P�jd�, moja c�rko � westchn�� starzec. � Do czelu�ci piekielnych zaprowadz� mnie
k�amstwa, jakich dopu�ci�em si� dzisiaj z twego powodu.
� C� to za potw�r ten Hunzaches! Przyjrza�am mu si� dok�adnie z ukrycia.
W zamy�leniu sta� pustelnik przed czaszk� le��c� na stole drapi�c si� we w�asn�.
� O pr�no�ci, zwodno�ci i nieszczero�ci tego �wiata, kt�ra i g�usze le�ne przenikasz!
Ludzie tam bior� si� za �by, a cz�owiekowi tu wypadaj� w�osy.
� Mieliby�cie, ojcze, przyzna� si�, powiedzie� prawd�? Rozerwaliby mnie na sztuki!
� Prawda, to jest kupa zesch�ego chrustu. � Eremita zacz�� wymachiwa� r�kami. � Id��e
ju�, id�! Ale strze� si� tej zgrai, aby� nie wpad�a im w r�ce. Rozbij� mu �eb, je�eli ci co z�ego
zrobi�. O, Maryjo, �wi�ta Matko Bo�a, m�dl si� za nami grzesznikami!
Las milcza�. Czasem tylko poruszy� si� lekko we �nie. W�sk� �cie�yn� prowadz�c� od jaskini
pustelnika schodzi�a Bastiana w d�. W nozdrzach mia�a jeszcze zapach kadzid�a. Ska�y
zast�powa�y jej drog�. Pnie zmrusza�ych drzew k�ad�y si� jej pod nogi. U st�p g�ry rozci�ga�y si�
pola. W niewielkim oddaleniu b�yszcza�a zza k�p wikliny p�yn�ca leniwie rzeka.
Ostry gwizd przeszy� w pobli�u powietrze. Odpowiedziano na� z prawa i z lewa, z przodu i z
ty�u. � Hej! Hej! � nios�o si� przez zaro�la niczym w nagonce podczas polowania.
Bastiana zatrzyma�a si�, usi�owa�a opanowa� nat�ok gor�czkowych my�li i och�on�� nieco.
Do miasta ju� niedaleko. Dosta� si� tam jak najszybciej! Ruszy�a do przodu wybieraj�c
najciemniejsze miejsca. Mi�kki, gliniasty grunt nadrzeczny utrudnia� marsz. Grz�z�a w nim. Jeden
but utkwi� ju� w lepkiej mazi. Brzegiem rzeki przebiega� cie�. Za t� rzek� by� ratunek. Trzeba si~
do niej dosta�, za wszelk� cen�. A potem, cho�by wp�aw... Pod ga��ziami drzewa poruszy�o si� co�
wielkiego i czarnego. Ciche r�enie dobieg�o dziewczyny. R�ka trafi�a na ciep�� sier��, zroszon�
ros�. Zwierz�cy pysk szuka� pytaj�co jej d�oni. Rado�� jak nag�a burza targn�a Bastian�. To� to by�
osiod�any ko�! Chwyci�a za lejce oplecione wok� pnia i w�o�y�a nog� w strzemi�. Przenaj�wi�tsza
Panienko! Dwana�cie �wiec pod tw�j obraz w farze i sto sztuk z�ota dla si�str od Serca
Jezusowego!
Nied�wiedzia �apa spad�a jej na plecy i zanim si� opami�ta�a, tkwi�a ju� w stalowych
obj�ciach kogo�, kto zaszed� j� od ty�u.
� Blassel! � Na ten rozkaz ko� post�pi� krok do przodu przewracaj�c Bastian�, kt�ra nie
zd��y�a na czas wyj�� nogi ze strzemienia. Napastnik run�� na ni� przygniataj�c swoim ogromnym
ci�arem. Jedn� r�k� dusi� j� za szyj�, a drug� zacz�� szarpa� za suknie. Pr�y�a si� nie mog�c
poluzowa� morderczego uchwytu. Kszta�ty zamaza�y si� jej przed oczami, widzia�a teraz Angel�,
nag�, przywi�zan� do �ciany i sponiewieran� od st�p do g��w. Z�by oprawcy, kt�rymi wpi� si� jej
w policzek, przywr�ci�y jej przytomno��. Si�gn�a do r�koje�ci sztyletu, z trudem wyci�gn�a go
spod cia�a i wznosz�c go nad karkiem m�czyzny pchn�a go dwa razy.
� Ci�to mnie! Biegiem tutaj! � krzykn�� oszala�ym z b�lu g�osem puszczaj�c swoj� ofiar�.
Zobaczy�a teraz jego twarz i rozpozna�a Hunzachesa. Kopni�ciem obydwu n�g, kt�re rozprostowa�a
teraz gwa�townie, powali�a go ca�kiem na ziemi�. Zerwa�a si� rozgl�daj�c si� wok�. Krew tryska�a
z szyi herszta. Skoczy�a przed siebie, a wtedy zb�j rzuci� si� resztk� si� za ni� i schwyci� j� za nog�
nad kolanem, ci�gn�c ku sobie. Przejecha�a mu sztyletem po wszystkich czterech palcach d�oni, tak
�e pu�ci� j� natychmiast skowycz�c g�o�no.
Bastiana rzuci�a si� do ucieczki. Gwizdy i wo�ania rozleg�y si� ju� niemal za jej plecami.
Przebieg�szy par� krok�w zobaczy�a konia, kt�ry spokojnie pas� si� na ��ce, opadaj�cej tutaj
�agodnie do .rzeki. Z rozbiegu dosiad�a zwierz�cia i k�uj�c je � z braku ostr�g � sztyletem w zad,
skierowa�a si� do rzeki. Ko� skoczy� odwa�nie w to�, kt�ra rozst�pi�a si� przed nim wyrzucaj�c
fontanny wody w g�r�, i par� do przodu. Po chwili z�apa� kopytami kamienisty grunt i ca�kiem ju�
pewnie osi�gn�� niedaleki brzeg. Galopem pokona� sk�pan� w porannej mgle ��k� i wydosta� si� na
wysadzan� drzewami drog�, gdzie Bastiana skierowa�a go ku miastu. Ch�odny powiew jesiennego
powietrza ch�odzi� w p�dzie jej rozpalon� twarz. Wymin�a ch�opsk� furmank� zmierzaj�c� o
�wicie na targ, kt�ry mia� si� rozpocz�� z brzaskiem dnia.
Weselnicy czekali wszyscy na powr�t Bastiany. Piwniczne zapasy zajazdu mala�y przy tym w
zastraszaj�cym tempie. Jedynie pisarz miejski Christian Bar rozsta� si� ze swoim dzbanem.
Trze�wia� tym szybciej, im wi�kszy niepok�j r�s� w jego sercu. Swoim obydwu lalkom poobcina�
g�owy i wyrzuci� je na kup� gnoju za zajazdem. Mia� uczucie, �e sam na co� takiego zas�u�y�.
Niespokojny sta� przy oknie nie zwa�aj�c na harmider za swoimi plecami.
� Trzeba wys�a� ludzi, zarz�dzi� poszukiwanie � odezwa� si� wreszcie, kiedy szar�wka na
dziedzi�cu przerzedzi�a si� wyra�nie.
� Co? Mamy szuka� Bastiany? � roze�mia� si� pijanym g�osem s�dzia � ale� wr�ci�a ju�
dawno i zakopa�a si� w ��ku!
Gospodarz potrz�sn�� przecz�co g�ow�; zagl�da� przed chwil� do alkowy dziewczyny, by�a
pusta.
Pisarz otworzy� okno. �wie�e powietrze koi�o g�ow� hucz�c� od gwaru wype�niaj�cego izb�.
Z dala da� si� s�ysze� t�tent ko�skich kopyt. Zbli�a� si� z ka�d� sekund�, a� przez widn� ju� bram�
wpad� na dziedziniec je�dziec na spienionym wierzchowcu.
� Bastiana! Bastiana na koniu!? Ha�as podni�s� si� jeszcze wi�kszy. Polecia�y przewracane
krzes�a, �awy i dzbany. Weselnicy wyci�gali wysoko szyje, depcz�c jedni po drugich. Bastiana sta�a
w drzwiach, ca�a w b�ocie, ociekaj�ca wod�, w porwanym ubraniu, z ran� na lewym policzku i z
nieswoim wzrokiem. Si�gn�a do kieszeni przytroczonej do pasa i rzuci�a na pod�og� zmi�t� i
mokr� ki�� jarz�biny. � Zb�je napadli na wozy z Tropawy. Angela i jej m�� le�� martwi na
zamku!
Ludzie cofn�li si� na te s�owa o krok przewracaj�c reszt� stoj�cych jeszcze sprz�t�w. Kto�
za�mia� si� g�o�no, dopatruj�c si� w tym wszystkim makabrycznego �artu.
� Samego Hunzachesa pchn�am sztyletem, to jego ko�! Niekt�rym z zebranych zacz�a
wraca� przytomno��. Oczami szukano rodzic�w panny m�odej, ale ci ju� dawno udali si� na
spoczynek. Christian Bar nabra� g��boko powietrza w p�uca i zacz�� nagle konwulsyjnie p�aka�.
� Nie st�jcie tak! � krzykn�a Bastiana. � Na mi�o�� Bosk�, zr�bcie co�!
Krzyk ten poderwa� zebranych; zacz�li biega� tam i z powrotem, rzuca� przekle�stwami,
przysi�ga� zemst� okrutn� i wali� pi�ciami o sto�y. Kapitan stra�y miejskiej Stackenbach, kt�ry
przez czas wesela bodaj�e najszczerzej ze wszystkich zagl�da� do kielicha, najwcze�niej te� ze
wszystkich wytrze�wia�. Rzuci� stoj�cym przed nim dzbanem o pod�og�, doby� miecza, wsun�� go z
trzaskiem na powr�t do pochwy i zawo�a�, �e sam si� da powiesi�, je�eli nie przywiezie pod
szubienic� ca�ej bandy. Wybieg� te� natychmiast powo�a� swoj� rot� pod bro�. Ju� w p� godziny
potem oddzia� zbrojnych pod��a� za zamek. Otoczyli Schellenburg ze wszystkich stron i
jednocze�nie wdarli si� do ruin. Na pr�no. Zb�jeckie gniazdo by�o ju� puste. Tylko dwa trupy w
wie�y �wiadczy�y o niedawnej bytno�ci bandy. Pozosta�ych weselnik�w, kt�rzy wyruszyli spod
zajazdu ze �piewem na ustach i kubkami wina w d�oniach, znaleziono w lesie przy szlaku
tropawskim z podci�tymi gard�ami b�d� ze zmia�d�onymi czaszkami. Anio� wyciosany z kamienia
spocz�� na grobie nowo�e�c�w w Jagerndorf, za kt�rych dusze odprawiona zosta�a �a�obna
nowenna. Patrycjusze z Tropawy pochowani zostali w lesie na miejscu zbrodni. Stan�o tam sze��
jednakowych krzy�y, �acy ze szko�y �aci�skiej od�piewali Miserere, a proboszcz z parafii
mariackiej m�wi� o zes�anym przez Boga do�wiadczeniu.
Stackenbach szala� w poszukiwaniu Hunzachesa po ca�ym ksi�stwie. Wypatroszy� ka�d�
kryj�wk� z�odziejsk�, rozprawi� si� z tym, na co tu i �wdzie przymykano oczy. A Temida, kt�ra
przecie� nie widzi tak ca�kiem dok�adnie, zali winnych czy niewinnych przed ni� postawiono,
obesz�a si� z tymi wszystkimi � paroma w��cz�gami, Cyganami, �ydami i paserami � kt�rych
dostarczy� jej Stackenbach tak surowo, jak gdyby kapitan wydar� ich ze �rodka bandy Hunzachesa.
Straszny m�� odgra�a� si�, �e niebawem i sam� os�awion� zgraj� ten sam los spotka, ale w�asnej
osoby nie zaprzysi�ga� ju� po raz drugi szubienicy.
Zdarzy�o si� pewnego dnia, �e u szewca Matowskiego zjawi�a si� gdzie� oko�o �wi�t Bo�ego
Narodzenia obca kobieta. Opowiedzia�a si�, �e jest ze wsi Lichten, a �yczy�aby sobie par� mocnych
i porz�dnych but�w wy�cie�anych futrem i zdobnych futrzan� lam�wk� na cholewkach. To b�dzie
niez�y grosz kosztowa�, zauwa�y� szewc, na co kobieta odpar�a, �e nie cena jest dla niej wa�na,
tylko �eby sk�ra by�a �adna i futro dobre. Doda�a jeszcze, �e nosy but�w maj� by� z ko�lej sk�ry
zwanej kurdybanem. Szewc wytrzeszczy� oczy na jej gestykuluj�c� r�k�, ale przykl�kn�� pos�usznie
i j�� pobiera� miary notuj�c odpowiednie cyfry w mocno ju� sfatygowanej ksi��ce zam�wie�.
Przygl�da� si� przy tym ustawicznie czerwonym palcom kobiety, jakby nie tyle szewcem by�, co
r�kawicznikiem. Sko�czywszy mierzy� stopy, podni�s� si� z kolan i o�wiadczy�, �e nie jest pewny
czy ma aby jeszcze kurdyban na sk�adzie, wi�c zanim ostatecznie obieca wykonanie roboty, p�jdzie
to jeszcze sprawdzi�. Wyszed� i nie by�o go d�u�sz� chwil�, ale kiedy wr�ci�, ju� od progu m�wi�,
�e kurdyban ma i �e buty b�d� wobec tego zrobione akuratnie wedle �yczenia. Zacz�� te� od razu ni
st�d, ni zow�d rozwodzi� si� nad rozmaitymi rodzajami but�w, nad sztuk� szewsk� i rzemios�em w
og�le, po czym przeszed� do rozwa�a� politycznych wzgl�dem Turka i cesarza, s�owem: wida�
by�o, �e nad swoim szewskim kopytem przemy�la �wiat i jego sprawy nader gruntownie. Kobieta
odpowiada�a tylko p�g�bkiem i nie zawsze do rzeczy, z czego mo�na by�o wnosi�, �e podobnymi
refleksjami nie zaprz�ta�a sobie nigdy dot�d g�owy. Poderwa�a si� wreszcie ze sto�ka, z�apa�a za
kosz, owin�a si� chust� i chcia�a p�j�� swoj� drog�. Ale w drzwiach sta�o ju� czterech pacho�k�w
miejskich.
� To ona! � wskaza� im szewc na kobiet�. Ta obieg�a szybko wzrokiem izb�, rzuci�a si� na
rzemie�lnika przewracaj�c go na ziemi� i skoczy�a do tylnych drzwi. Wszelako gdy je otworzy�a,
ujrza�a wymierzone w siebie piki stra�nik�w miejskich. Nie by�o odwrotu. Pochwycono j� od ty�u,
zarzucono powr�z na szyj� i skr�powano.
� To jest ten pier�cie�! � wskazywa� szewc. � Widzia�em go na r�ku c�rki pana Jonasa,
kiedy pobiera�em jej tutaj miar� na buty weselne.
Na palcu trzymanej przez knecht�w kobiety l�ni� z�oty pier�cionek z zielonym kamieniem w
oczku.
Stra� prowadzi�a aresztowan� kobiet� przez miasto, a pochodowi temu towarzyszy�o rosn�ce
z ka�d� chwil� zbiegowisko. W mig rozesz�a si� po mie�cie wie��, �e pojmano jednego z ludzi
Hunzachesa, �e jego kochanka zdradzi�a si� sama i wpad�a w r�ce ludzi kapitana Stackenbacha.
Droga wiod�a i przed zajazdem "Zum Reichsadler". Bastiana sta�a akurat w oknie. Gdy dojrza�a w
t�umie grube babsko, czerwone na twarzy, z obwis�ymi piersiami i brzuchem niczym kuchennym
kot�em, kt�re pomimo na�o�onych wi�z�w rzuca�o si� szale�czo na wszystkie strony i l�y�o
spro�nymi s�owy towarzysz�c� jej gawied�, odwr�ci�a si� ze wstr�tem od okna i pokonuj�c
obrzydzenie, jakim nape�ni� j� ten obraz, podesz�a do rega�u z ksi��kami. Wyj�a filozoficzne pisma
Boecjusza i zag��bi�a si� w lekturze.
Ch�opi z Lichten potwierdzili, �e kobieta istotnie mieszka w ich wiosce; wprowadzi�a si�
przed jakim� czasem do opustosza�ego domostwa po mieszka�cach wymar�ych na zaraz�. Powiada
o sobie, �e nazywa si� Matta. Nic wi�cej nie potrafili do tych informacji doda�.
Mistrz Hans Muckenschnabel rozumia� si� dobrze na sztuce wypytywania. Na kolczastym
zaj�cu wy�miewa�a go jeszcze i krzycza�a, �e chyba sam diabe� musia�by si� tu zjawi�, aby
cokolwiek powiedzia�a. Wzi�ta w kluby zacz�a rycze� okropnie, krew pu�ci�a si� jej ustami, a
j�zyk uwi�z� mi�dzy z�bami. Kiedy po�o�ono j� na wyci�g i zacz�to jej grube cia�o formowa� w
kszta�t nieco bardziej wyd�u�ony, kobieta odpowiada�a ju� g�adko: nazywa si� Matta i prowadzi�a
kuchni� Hunzachesowi i jego bandzie. Podczas spiesznego odwrotu zgrai z zamku pozostawiono j�
w okolicy obiecuj�c �ci�gn�� j� przy pierwszej dobrej sposobno�ci. Hunzaches to wielki pan, a jego
ludzie rekrutuj� si� spo�r�d zbieg�ych �o�nierzy, znaj� wi�c wojenne rzemios�o. Hunzaches jest
bogatszy ni� sam cesarz, kr�l i wszyscy ksi���ta razem wzi�ci. Odbywali razem rajdy a� po
Adriatyk. W grotach Blanicy ukryli ca�e fury z�ota, a i na Schellenburgu le�� zakopane skarby.
W po�o�onej na skraju las�w gospodzie, gdzie herszt bandy zostawia� dla Matty wiadomo�ci,
kapitan Stackenbach zorganizowa� zasadzk�. Po kilku tygodniach pochwycono draba, kt�ry pod
r�kami mistrza Muckenschnabla zezna�, �e jest poszukiwanym Hunzachesem. Poniewa� Matta
rozsta�a si� ju� by�a z Bo�ym �wiatem, wezwano Bastian� za �wiadka. Czyta�a w�a�nie w Marku
Aureliuszu, kiedy przyszed� po ni� wys�annik z ratusza. Krew odp�yn�a jej z twarzy, nogi
wydawa�y si� wrasta� w pod�og�, bezradnie spogl�da�a na rz�dy ksi��ek, a piersi pocz�y jej dr�e� i
poczu�a nagle pe�na w�ciek�ego wstydu i podniecenia zarazem uchwyt m�skiej d�oni na swoim
nagim udzie. Ko�owr�t dzikich sn�w z wielu nocy w ubieg�ych miesi�cach stan�� jej przed oczyma
ch�oszcz�c niemi�osiernie swoimi obrazami.
Czy nie mog�oby si� to jednak bez niej odby� zapyta�a nieswoim g�osem przychodz�c do
siebie. Ale owym pos�a�cem by� sam s�dzia miejski, kt�ry dla Bastiany pofatygowa� osobi�cie
w�asn�' godno�� i dziwi� si� teraz wielce przestrachowi panny Bastiany i jej wahaniom. Powiedzia�
te� kilka s��w o opinii spo�ecznej i obowi�zkach wzgl�dem sprawiedliwo�ci.
Wi�zie� le�a� w ciemnym k�cie pod �cian� niczym zmi�ty worek. P�mrok panuj�cy w
piwnicy roz�wietla�o tylko jedno ma�e okno w g�rze i kilka pochodni. W pod�odze otwarta by�a
zapadnia prowadz�ca do le��cego jeszcze g��biej lochu, kt�rego grube mury zdusi� mog�y w sobie
ryk cho�by i tysi�ca zarzynanych wo��w. Bastiana dostrzeg�a mistrza Muckenschnabla. Siedzia�
okrakiem na wielkim pniaku i ogryza� z widocznym smakiem �wi�skie �eberko. Wi�zie�, a raczej
to, co z niego jeszcze zosta�o, przykryty by� na po�y zakrwawion�. Z pustego ju� prawie oczodo�u
wylewa�o si� w�sk� stru�k� na czarn� brod� bia�ko oczne. Bastiana pochyli�a si� nad t� ludzk�
miazg� i musia�a si� oprze� o mur, aby nie upa��.
� To nie jest on � odwr�ci�a si� do pisarza oddychaj�c g��boko.
� To nie jest Hunzaches? .
� Nie! � Podnios�a do oczu swoj� bia�� d�o�, do kt�rej przylepi� si� teraz zielonkawy szlam
pokrywaj�cy mury piwnicy.
Wi�zie� poruszy� si�.
� No bo nie jestem Hunzaches! Jestem Schwarzwurz! � Pochwycony przez ludzi
Stackenbacha poda� si� w przyp�ywie zb�jeckiej pychy za swojego herszta, rozkoszuj�c si�
przestrachem, jaki budzi�o w�r�d mieszka�c�w miasteczka jego imi�.
Christian Bar d�ugo unika� Bastiany. Na stole w jego pokoju le�a�a g��wka, kt�r� odci�� lalce
owego w pami�tny spos�b nieszcz�snego wieczoru. Tak d�ugo malowa� na niej rysy twarzy
wyszydzanej wtedy dziewczyny, �e po wielu pr�bach widocznym sta�o si� niew�tpliwe
podobie�stwo. Toczy� teraz z g��wk� d�ugie i serdeczne rozmowy. Kt�rego� wieczoru powiedzia�a:
"Tak!" W rocznic� wesela w zaje�dzie pisarz miejski stan�� uroczy�cie przed obliczem Bastiany i
dygocz�c na ca�ym ciele wykrztusi�, �e oczywi�cie zdaje sobie spraw�, ale przecie� ma nadziej�, no
i mo�e... Ona pozwoli�a mu m�wi� kartkuj�c przy tym Eneid�, ale jej twarz pozosta�a nieruchoma,
za� wzrok by� smutny i nieobecny. G��wka lalki k�ama�a. Pisarz posieka� j� po powrocie do domu
wielkim kuchennym no�em na kawa�ki i wrzuci� je w ogie�. W mie�cie za� rozpowiada�, �e panna
Bastiana jest op�tana przez diab�a pychy, kt�ry ka�e jej niejasno�ci wok� w�asnych urodzin
t�umaczy� pochodzeniem szlacheckim.
W w�skiej uliczce niedaleko mur�w miejskich mieszka�a stara Barbara Stossin za�ywaj�ca
wielkiego powa�ania u wszelkiej ma�ci wr�biarek, o kt�rej powiadano, �e przy pomocy luster, zi�
i lanego o�owiu potrafi wydziera� tajemnice przysz�o�ci. Pewnego dnia zjawi�a si� u niej
zaowalowana kobieta; nie zdejmuj�c zas�ony z twarzy za��da�a skutecznych �rodk�w na
nieustaj�cy wewn�trzny niepok�j, bezsenno�� i przykre my�li. Starowina o�wiadczy�a, �e musi
jednak wiedzie�, sk�d ten niepok�j si� wywodzi, czy z serca, z g�owy czy ��ci, czy z nienawi�ci,
mi�o�ci albo innych pragnie�, nadto, jakiego charakteru s� owe przykre my�li? Poniewa�
tajemnicza petentka odm�wi�a bli�szych odpowiedzi na te pytania, przeto wr�bitka musia�a
roz�o�y� bezradnie r�ce i z niczym j� odprawi�. Pisarzowi miejskiemu wszelako da�a zaraz zna�, �e
Bastiana nie znajduje ju� pociechy w trapi�cych j� dusznych rozterkach w swojej bibliotece oraz �e
powinien w tej sytuacji tylko cierpliwie czeka�, a wszystko potoczy si� wedle jego �ycze�.
Christian Bar czeka� jednak na pr�no.
Up�yn�y cztery lata. W Jagerndorf zdarzy�o si� zn�w wesele, w kt�rym bra�o udzia� ca�e
miasto. Szlachecki szyk i mieszcza�skie bogactwo dawa�y gwarancj� zabawy dla ducha i obfito�ci
dla cia�a. Wypad�o bowiem, �e �ci�gn�� na ten czas do miasta sam markgraf von Ansbach�
Brandenburg ze swoim orszakiem. Dworscy panowie i rycerze zapowiedzieli ochoczo sw�j udzia�
w uroczysto�ciach weselnych. Pann� m�od� by�a tym razem Maria Apfelthaler, c�rka w�a�ciciela
zajazdu "Zur Goldenen Sonne" nie ust�puj�cego w niczym zajazdowi ojczyma Bastiany. Jako�
przybyli go�cie mieszkali po po�owie w obydwu zajazdach. Maria, m�odsza od Bastiany,
przywi�zana by�a do starszej przyjaci�ki od najm�odszych lat. Teraz b�aga�a j� we �zach, aby
zechcia�a przewodzi� dru�kom na weselu. Tak�e rycerstwo zamieszkuj�ce w "Zum Reichsadler"
wys�a�o poselstwo z pro�b� o udzia� pi�knej Bastiany w weselu. Ojczym niepewnie drapa� si� w
g�ow�: � Nie wiem, od owego nieszcz�snego �wi�tego Marcina nie zgadza si� na �adne wesele.
� Po��czonym si�om Marii i rycerzy, Bastiana nie mog�a jednak d�ugo stawia� czo�a. Na�o�y�a ku
powszechnej rado�ci weseln� sukni�. Tancerzem jej i towarzyszem przy stole zosta� pan von
Sedlnitzky, szambelan jego ksi���cej wysoko�ci. Christian Bar przygl�da� si� tej parze z �a�o�ci� w
sercu.
Wraz ze zgod� na wzi�cie udzia�u w weselnej zabawie co� si� odmieni�o w Bastianie; tak
jakby rygiel p�k�, czy te� odskoczy�y jakie� wewn�trzne drzwi. Odzyska�a sw�j dawny �miech,
humor i dowcip, kt�ry by� wszelako teraz �agodniejszy i pozbawiony szyderstwa. Odrzuca�a do ty�u
kszta�tn� g�ow� jak m�ody ko�, kiedy wypada ze stajni; jej ciemne oczy iskrzy�y si� gor�cym
ogniem. Otrz�sn�a si� z wcze�niejszego dystansu i zamy�lenia. Rzuci�a si� w co�, czego nikt nie
widzia�, a i ona sama nie potrafi�a tego dostrzec.
Trzeciego dnia wesela pan von Sedlnitzky opu�ci� rozbawione towarzystwo. Nag�a
wiadomo�� kaza�a mu wraca� w rodzinne strony. Daleki powinowaty von Sedlnitzkiego, nieznany
mu zreszt� dot�d z widzenia, pan von Szitra Tarok przywi�z� t� wiadomo�� osobi�cie i zast�pi�
kuzyna przy Bastianie. By� znakomitym tancerzem, smuk�ej budowy cia�a i ciemnej urody. Szyj�
zdobi� mu z�oty �a�cuch zako�czony gwia�dzistym krzy�em. W swoich podr�ach odwiedzi� ju�
wiele kraj�w, opowiada� te� o nich rzeczy przedziwne, zw�aszcza o ich mieszka�cach: Turkach,
Wo�ochach i W�grzynach. Bastiana za�miewa�a si� cz�sto przy tych opowie�ciach szczerze i
g�o�no, odpowiada�a te� skinieniem g�owy na jego toasty. Odbyli przechadzk� w ogrodzie przy
blasku pochodni, potem przeja�d�k� po rzece w cz�nie przykrytym czerwonym baldachimem.
Kiedy dziewczyna spu�ci�a r�k� za burt�, opad�a za ni� i jego d�o� i szybko znalaz�a jej palce.
Woda opluskiwa�a z��czone r�ce. Nagle szlachcic westchn�� g��boko, zachmurzy� si� i oczy
zapali�y mu si� z�ym blaskiem. Serce Bastiany uderzy�o gwa�towniej, jakby si� chcia�o wyrwa� z
piersi i zn�w poczu�a pal�cy uchwyt m�skiej d�oni na swoim nagim udzie.
Pan von Szitra Tarok prawi� w swojej obco brzmi�cej niemczy�nie o nieprzeniknionej
zagadce splotu los�w ludzkich. Bastiana s�ucha�a uwa�nie nie roni�c ani s�owa, a ka�de z nich
zapada�o w ni� niczym w g��bok� studni�, ci�ko, ciemno. Przerwa� jednak w pewnej chwili nie
ko�cz�c zdania, opu�ci� j� i nie pojawi� si� wi�cej. Na pr�no poszukiwa�a go w ogrodzie i w domu.
Rozbola�a j� g�owa, a i nogi ,zacz�y odmawia� pos�usze�stwa.
Nast�pnego dnia bawi�a go�ci weselnych trupa w�drownych kuglarzy: skoczk�w, po�ykaczy
ognia i no�ownik�w. Kobiety krzycza�y z przestrachu, kiedy ci ostatni miotaj�c no�ami � zdawa�o
si� � za ka�dym nast�pnym rzutem przeszyj� niebacznie na wylot stoj�cego pod tarcz� ma�ego
ch�opca. W�r�d og�lnego podniecenia pokaza� si� na dziedzi�cu i pan Szitra Tarok. Gdy najbli�ej
stoj�cy nie posiadali si� ze zdumienia nad zr�czno�ci� kuglarzy i niebezpiecze�stwami, na jakie si�
przy tym nara�aj�, zauwa�y� oboj�tnie, �e ca�y ten kunszt sprowadza si� do bezb��dnego
opanowania okre�lonych chwyt�w i sztuczek. Po tych s�owach podwin�� sobie wysoko r�kaw od
koszuli i poprosi� Bastian� o szpil� spinaj�c� welon na jej w�osach. Wzi�� j� w dwa palce
odsuwaj�c pozosta�e wytwornie w bok i wbi� j� szybkim ruchem w rami�. Szpila zako�czona
g��wk� z lapis lazuli skry�a si� ca�a w ciele wychodz�c ko�cem z drugiej strony. Nie pop�yn�a
jednak ani jedna kropla krwi. Ludzie zamarli w zdumieniu, a Bastiana poczu�a skurcze w brzuchu.
Zauwa�y�a, �e kiedy von Szitra Tarok wyj�� szpil� z ramienia pokrywa�y j� drobniutkie skrawki
mi�sa; stal by�a ciep�a, ale bez odrobiny krwi, tak jak gdyby znalaz�a drog� przez mi�nie nie
napotykaj�c �y�.
� Wielki�cie, Panie, sobie b�l zadali? � pyta�a Bastiana swego towarzysza podczas
wieczornego spaceru wysadzan� drzewami alej� i wype�nion� zapachem rosn�cych wok� r�. Z
zajazdu dobieg� ich ha�as zabawy. Szumia�a tak�e fontanna przy wylocie alei; strumie� wody
wspina� si� wysoko, otwiera� si� w g�rze w wielki parasol i opada� perli�cie za�amuj�c r�nobarwne
�wiat�o pochodni. Nitki babiego lata wisia�y rozpi�te pomi�dzy drzewami. Bastiana czu�a jak klej�
si� jej do czo�a, warg i policzk�w. Przetar�a chusteczk� twarz. Mia�a wra�enie, �e to ciemno�� tka
mistern� sie�, kt�ra z ka�d� chwil� g�stnieje.
Szitra Tarok wskaza� na rozgwie�d�one niebo.
� To moja gwiazda! � By�o to niespokojnie pulsuj�ce, mieni�ce si� migotliwym blaskiem
cia�o niebieskie. Bastiana wpatrywa�a si� w gwiazdy, rozpoznawa�a Koron�, Lutni�, �ab�dzia; sta�a
z odrzucon� do ty�u g�ow�, ch�odny powiew nocnego wiatru muska� jej ods�oni�t� i napi�t� szyj�.
Szlachcic pochyli� si� i z�o�y� na niej poca�unek; Bastiana poczu�a na swojej aorcie jego z�by, ostre,
gotowe si� zamkn��. Uwolni�a szyj� od poca�unku, opu�ci�a g�ow� i milcza�a. Po chwili zapyta�a go
zn�w o jego gwiazd�. Podni�s� r�k� i wskaza� palcem na Weg�, ale jej zdawa�o si�, �e poprzednio
wskazywa� na Arktura. Potem o�wiadczy� jej, �e czeka na ni� w swoim pokoju o p�nocy. Wszyscy
b�d� o tej porze bawi� w najlepsze i nikt nie zauwa�y jej znikni�cia. � R�e rosn� przed moim
oknem, tylko one b�d� was widzie�!
Wr�cili do sali tanecznej. Przyj�� ich gwar muzyki i rozta�czonych par. Grajkowie byli ju�
zm�czeni. Skrzypek gra� wyra�nie ostatkiem sil. Pan von Szitra Tarok podszed� do� i wzi��
skrzypce w swoje r�ce. Instrument zmieni� pod jego palcami jakby dusz�. Ju� nie z ch�opska
dziarskie tony da�y si� s�ysze�, ale na sal� pop�yn�a �agodnymi falami melancholia. Pary
przerywa�y po kolei swoje ta�ce i zastyga�y w zas�uchaniu. Wszelako po chwili wybrzmia�a z
wolna t�skna skarga i skrzypce zabrzmia�y, zda�o si�, wyczekiwan� od dawna szcz�liwo�ci�.
Takiej gry zebrani jeszcze nigdy nie s�yszeli. Bastiana sta�a obok pana von Szitra Tarok i nie mog�a
oderwa� wzroku od jego d�oni prowadz�cej smyczek. Kiedy graj�cy pochyli� w nami�tno�ci gry
g�ow� i ona pochyli�a si� nad jego karkiem.
Kapitan Stackenbach siedzia� w gronie co znamienitszych biesiadnik�w i opr�nia� w�a�nie
kielich ma�mazji, gdy kto� � a by�o to kr�tko przed p�noc� � dotkn�� go w rami�. Panna
Bastiana sta�a przed nim i skinieniem g�owy prosi�a na stron�. Odeszli na bok, a wtedy dziewczyna
z blado�ci� na twarzy i �ciskaj�c kurczowo z�ot� koli� na piersiach, wyszepta�a: � Panie kapitanie,
dzisiaj mo�ecie si� uwolni� spod szubienicy, na kt�r� kiedy� zaprzysi�gli�cie.
Kapitan zabulgota� jak wype�niona do po�owy butelka, kiedy ni� potrz�sn�� � i nic nie
rozumia�.
� Hunzaches jest tutaj!
Kapitan opar� si� o �cian�, a pochwa miecza zapl�ta�a si� mu od gwa�townego ruchu mi�dzy
nogi.
� Gdzie?!
� Tylko nie krzyczcie tak, je�li chcecie go pochwyci�. Jest tutaj, na weselu, w�r�d go�ci. To
pan von Szitra Tarok.
Stackenbach wytrzeszczy� w niedowierzaniu oczy i poczu� nagle, �e ma o��w w nogach.
� Co te� panience do g�owy przychodzi?
� Rozpozna�am swoje ci�cia na jego r�ce; szrama przez wszystkie cztery palce, a i na karku
ma dwa �lady od moich pchni�� sztyletem.
� Po tych s�owach kapitanowi powr�ci�a przytomno��. Nie ze strachliw� dziewk� s�u�ebn�
rozmawia�, ale to by�a Bastiana, kt�ra opowiada�a mu takie rzeczy. Odbi� si� od �ciany, potrz�sn��
g�ow� dyscyplinuj�c wzrok, kt�ry oddawa� to, co si� dzia�o na zewn�trz kapita�skiej osoby, w
spos�b dosy� rozchwiany i zamazany, i gdy soczewki oczne z�apa�y wreszcie po��dan� przeze�
ostro��, zakl�� szpetnie i run�� jak burza z izby.
Bastiana podesz�a teraz do ojczyma, obj�a go k�ad�c mu g�ow� na piersi, czym rozczuli�a
niepomiernie starego cz�owieka:
� Czy wierzycie, �e jestem szlacheckim dzieckiem? Kiedy mi to powiecie? .
� Nie wiem tego, c�ruchno. Twoje pochodzenie jest niewiadome. � Chcia� od pocz�tku
opowiedzie� zn�w star� histori� o tkackiej rodzinie z s�siedztwa, kt�ra pewnego wieczoru znalaz�a
pod swoimi drzwiami rozp�akane niemowl�. Bastiana potrz�sn�a g�ow�. Za jej plecami stan��
Christian Bar. Poniewa� sta�y tancerz opu�ci� j�, jak si� wydaje, czy zatem nie odrzuci teraz jego
skromnego towarzystwa?
Panienka nie s�ysz�c go potrz�sn�a jeszcze raz g�ow� i rzek�a, �e nie wierzy w to, ale by�
mo�e wyja�ni� to przysz�e dni. Wysz�a samotnie na dziedziniec i znik�a w ogrodzie. Przez chwil�
wpatrywa�a si� st�d w jedno z okien zajazdu, skryte za g�stw� pn�cych r�, bij�ce �wiat�em
zapalonych w �rodku �wiec. Odwr�ci�a si� i powoli skierowa�a swoje kroki do domu. Wymin�a po
drodze jakiego� pijaczyn� walcz�cego w rynsztoku z niedyspozycj� przepitego �o��dka. Zaszed�szy
do siebie zapali�a lampk� i podesz�a do ksi��ek. Przesun�a d�oni� po sk�rzanych grzbietach opraw.
Palce zatrzyma�y si� na tomie Boecjusza. Wyci�gn�a ksi��k� do po�owy z rega�u. G�ow� mia�a
pe�n� lepkich paj�czyn i rozdygotanych �wiat�em gwiazd, kt�re trzepota�y si� w nich i wibrowa�y
niczym uwi�zione w sieci muchy. Udo pali�o j� jakby od przy�o�enia rozgrzanych do czerwono�ci
c�g, piersi sztywnia�y i nabrzmiewa�y twardo.
Zduszony krzyk wyrwa� si� jej nagle ze �ci�ni�tej krtani. Zapominaj�c ksi��k� wybieg�a z
alkowy. Otwartymi drzwiami wyla�a si� w mrok szeroka struga �wiat�a. Pos�pny, spi�owy g�os
odezwa� si� w ciemno�ciach i d�wi�cza� przez noc. Dwunastokro� z farnej wie�y, kt�r� to liczb�
powt�rzy�y zaraz i pozosta�e dzwony w mie�cie. Ka�de uderzenie spi�owego serca przyprawia�o
Bastian� o spazmatyczny dreszcz. Wydawa�o si� jej, �e zewsz�d s�yszy szcz�k ukrytej broni.
Wreszcie pierwsze drewniane stopnie znajomych kr�conych schod�w. Uwa�a� tylko na
podziurawione przez korniki belki nad g�ow� � m�j Bo�e, kiedy te schody si� sko�cz�?! Wpad�a
wreszcie we drzwi.
Siedzia� na kanapie bawi�c si� tasiemkami cz�ciowo ju� rozpi�tej koszuli; na ustach b��ka�
mu si� zach�caj�cy u�miech.
Zatrzepota�a r�kami: � Uciekaj! Natychmiast! Kapitan stra�y miejskiej b�dzie tu lada chwila
ze swoj� rot�!
Zerwa� si� z kanapy jak �bik trac�c pa�sk� mask� z twarzy i dopad�wszy Bastiany owin��
sobie wok� pi�ci jej d�ugie w�osy wyrywaj�c jej niemal g�ow� z ramion:
� Delila! Delila! � wycharcza�. Wszystko wok� zla�o si� jej w oczach w bezkszta�tne
pasma plam. Niewypowiedziane szcz�cie rozsadza�o j� od �rodka. Smok w metalowych �uskach i
o spiczastych skrzyd�ach zerwa� si� ze �ciany. Zwykle nosi� �wiat�o pomi�dzy rogami swojej
g�owy. Teraz Hunzaches zapl�ta� we� w�osy Bastiany.
Kiedy wyprowadziwszy bezszelestnie konia ze stajni siod�a� go pod rozgwie�d�onym niebem,
by�a ju� obok niego. Krew zalewa�a jej twarz ze skroni, gdzie brakowa�o plastra sk�ry, kt�ry wraz z
w�osami pozosta� w ramionach lichtarza na g�rze. Oberwa�a tren z brzegu sukni i owin�a nim
ko�skie kopyta.
� Zabierz mnie ze sob�! Zabierz mnie! � odezwa�a si� z kl�czek.
� Czego chcesz? � Siedzia� ju� w siodle.
� Zabierz mnie ze sob�! � Po jego nodze zacz�a wspina� si� na konia, chwyci�a r�k�
siod�o. Pochyli� si� wtedy, z�apa� wp� i posadzi� j� przed sob�. �wiat�a pochodni zaja�nia�y za
murem dziedzi�ca, od g��wnej bramy da�y si� s�ysze� jakie� g�osy, zamilk�a nagle taneczna
muzyka, cienie przemyka�y pod oknami i obcy �oskot dolatywa� z wn�trza. T�dy, ty�ami
zabudowa�, p�niej w�skimi i zaspanymi uliczkami w nies�yszalnym galopie do pi