Jodi Picoult -Dziewiętnaście minut
Szczegóły |
Tytuł |
Jodi Picoult -Dziewiętnaście minut |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jodi Picoult -Dziewiętnaście minut PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jodi Picoult -Dziewiętnaście minut PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jodi Picoult -Dziewiętnaście minut - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
JODI PICOULT
DZIEWIĘTNAŚCIE
MINUT
(Nineteen Minutes)
Tłumaczyła Katarzyna Kasterska
Wydanie polskie: 2011
Wydanie oryginalne: 2007
Strona 3
Tytuł oryginału
NINETEEN MINUTES
Copyright © 2007 by Jodi Picoult
All rights reserved
Projekt okładki
Ewa Wójcik
Ilustracja na okładce
© Elisa Lazo de Valdez/Corbis
Redaktor prowadzący
Renata Smolińska
Redakcja
Wiesława Karaczewska
Redakcja techniczna
Elżbieta urbańska
ISBN 978-83-7648-742-7
Plik wyprodukowany na podstawie: Dziewiętnaście minut, wyd. I,
Warszawa 2011
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
www.proszynski.pl
www.woblink.com
Plik opracowany przez Woblink i eLib.pl
Strona 4
Dla Emily Bestler, najlepszej redaktorki i najlepszej promotorki,
jaką można sobie wymarzyć. Dziękuję za Twoje bystre oko, za
entuzjastyczne słowa zachęty, a przede wszystkim – za przyjaźń.
Strona 5
CZĘŚĆ PIERWSZA
Jeżeli nie zejdziesz z drogi, którą kroczysz – dotrzesz tam, dokąd
wiedzie.
PRZYSŁOWIE CHIŃSKIE
Mam nadzieję, że gdy zaczniesz to czytać, będę martwa. Nie można
odczynić dokonanego, cofnąć słów, które raz zostały wypowiedziane.
Będziesz o mnie myśleć i żałować, że nie zdołałaś mnie powstrzymać.
Będziesz się zastanawiać, czy jakaś rozmowa lub gest z twojej strony
mogły odwrócić bieg wydarzeń. Pewnie powinnam ci
powiedzieć: Nie oskarżaj się, to nie twoja wina, ale przecież to byłoby
kłamstwem. Obie wiemy, że nie sama wybrałam drogę, która mnie
doprowadziła do tego miejsca.
Będziesz płakać na moim pogrzebie. Mówić, że tak się nie musiało
stać. Zachowywać się, jak w podobnych okolicznościach przystało. Ale
czy będziesz za mną tęsknić?
A co ważniejsze – czy ja będę tęsknić za tobą?
I czy któraś z nas chciałaby poznać odpowiedź na to pytanie?
Strona 6
6 marca 2007
W dziewiętnaście minut można skosić frontowy trawnik, ufarbować
włosy, obejrzeć tercję meczu hokejowego. Dziewiętnaście minut
wystarczy, żeby zaplombować ząb, upiec ciastka, poskładać pranie
pięcioosobowej rodziny.
W dziewiętnaście minut Tytani z Tennessee wyprzedali bilety na
swoje mecze fazy play-off. Dziewiętnaście minut trwa odcinek
przeciętnego sitcomu – minus reklamy – i tylko tyle zajmuje przejazd od
granicy stanu Vermont do miasteczka Sterling w stanie New
Hampshire.
W ciągu dziewiętnastu minut można się doczekać dostawy
zamówionej pizzy. Przeczytać dziecku bajkę lub wymienić olej w aucie.
Przejść dwa kilometry. Obrębić dół spódnicy.
W dziewiętnaście minut można wstrzymać świat lub ewakuować się
z niego na zawsze.
Dziewiętnaście minut – tyle wystarczy, żeby dopełnić zemsty.
Jak zwykle Alex Cormier była spóźniona. Na dojazd z domu w
Sterling do budynku sądu okręgowego hrabstwa Grafton potrzebowała
trzydziestu dwóch minut, i to pod warunkiem, że w szaleńczym pędzie
przejeżdżała przez Orford.
Zbiegła na dół w samych pończochach, z eleganckimi butami w
jednym i dokumentami zabranymi z pracy na weekend w drugim ręku.
Gęste miedziane włosy skręciła w węzeł i upięła tuż nad karkiem,
Strona 7
przeobrażając się w postać, jaką codziennie odgrywała poza domem.
Trzydzieści cztery dni temu Alex awansowała w prawniczej
hierarchii. Uważała, że skoro przez kilka ostatnich lat doskonale się
sprawdzała na stanowisku sędzi sądu dystryktowego, kolejną
nominację przypłaci mniejszym stresem. A tymczasem się okazało, że
chociaż właśnie stuknęła jej czterdziestka, jest nadal najmłodszym
sędzią wyższej instancji w całym stanie New Hampshire. Poza tym
musiała na nowo udowadniać swoją bezstronność: zanim się zjawiła w
nowej sali rozpraw, wszyscy już wiedzieli, że rozpoczynała karierę w
biurze obrońców z urzędu, stąd prokuratorzy podejrzewali ją o
tendencję do faworyzowania adwokatów. Kiedy przed kilku laty Alex
się ubiegała o stanowisko sędzi, chciała przede wszystkim stać na straży
podstawowej zasady każdego cywilizowanego systemu prawnego:
człowiek jest niewinny, dopóki mu się nie dowiedzie winy. Nigdy nie
przypuszczała, że gdy już zasiądzie za sędziowskim stołem, jej samej się
odmówi owego legalistycznego kredytu zaufania.
Aromat świeżo parzonej kawy zwabił Alex do kuchni, gdzie jej
córka, Josie, siedziała zgarbiona nad parującym kubkiem i pilnie
studiowała jakiś podręcznik. Wyglądała na przemęczoną: niebieskie
oczy miała przekrwione, a ciemnokasztanowe włosy ściągnięte w
skołtuniony ogon.
– Powiedz, że nie zarwałaś całej nocy – odezwała się Alex.
Josie nawet nie uniosła wzroku znad książki.
– Nie zarwałam całej nocy – powtórzyła mechanicznie.
Alex napełniła filiżankę kawą i wśliznęła się na krzesło naprzeciwko
córki.
– Naprawdę?
– Nie chciałaś poznać prawdy – odparła Josie – tylko usłyszeć
konkretny tekst.
– Nie powinnaś pić kawy. – Alex zmarszczyła brwi.
– A ty nie powinnaś palić papierosów.
Alex poczuła, jak płoną jej policzki.
– Ja nie…
Strona 8
– Mamo – westchnęła Josie – nawet jeżeli otwierasz okno w łazience
na całą szerokość, ręczniki i tak śmierdzą dymem. – Uniosła
wyzywająco wzrok, jakby się spodziewała, że matka przypuści teraz
atak na jej kolejne występki – poważniejsze niż picie kawy.
Sama Alex, poza okazjonalnym papierosem, nie dopuszczała się
żadnych grzechów. Nie miała na to czasu. I chciałaby autorytatywnie
stwierdzić, że jej córka jest również bez skazy, jednak zdawała sobie
sprawę, że wówczas wpadłaby w tę samą pułapkę pochopnych
wniosków, w jaką wpadali inni na widok ślicznej, popularnej,
szóstkowej licealistki, która z racji matki sędzi zapewne była bardziej
świadoma od swoich rówieśników, do czego może doprowadzić brak
rozwagi.
Oto dziewczyna, której pisana świetlana przyszłość. Młoda kobieta,
na jaką Alex miała nadzieję ją wychować.
Swego czasu Josie była bardzo dumna, że jej matka jest sędzią.
Entuzjastycznie oznajmiała to kasjerom w banku, pracownikom
supermarketu, pakującym zakupy, personelowi pokładowemu w
samolotach. Wypytywała Alex o rozprawy i wydawane werdykty.
Wszystko się jednak zmieniło trzy lata temu, kiedy Josie rozpoczęła
naukę w liceum: wówczas powoli, cegła po cegle, wyrósł pomiędzy
nimi mur blokujący komunikację. Alex nie przypuszczała, że córka
ukrywa przed nią coś więcej niż nastolatki w jej wieku, ale też obie się
znajdowały w szczególnej sytuacji: każdy inny rodzic mógł osądzać
przyjaciół dzieci jedynie w sensie metaforycznym, tymczasem Alex
mogła to robić z punktu widzenia prawa.
– Co masz dziś na wokandzie? – spytała córkę.
– Test z całego działu. A ty?
– Odczytanie zarzutów prokuratury – odparła Alex. Zmrużyła oczy,
próbując rozszyfrować tekst podręcznika leżącego do góry nogami. –
Chemia?
– Katalizatory. – Josie pomasowała skronie. – Substancje
przyśpieszające reakcję, które podczas jej przebiegu same nie ulegają
żadnym przemianom. Na przykład, jeżeli weźmiesz tlenek węgla i
Strona 9
wodór, dorzucisz cynk i tlenek chromu… o co chodzi?
– Właśnie mi się przypomniało, czemu z chemii zawsze miałam
marną tróję. Jadłaś śniadanie?
– Wypiłam kawę.
– Kawa się nie liczy.
– Tobie wystarcza, kiedy się śpieszysz – wypomniała Josie.
Alex zważyła w myślach, czy w ostatecznym rozrachunku więcej
będzie ją kosztować powiększenie spóźnienia o kolejne pięć minut, czy
następna krecha na kosmicznym certyfikacie dobrego rodzicielstwa. I
czy przypadkiem siedemnastolatka nie powinna już samodzielnie
zadbać o własne śniadanie?
Alex wyjęła z lodówki jaja, mleko i bekon.
– Swego czasu przewodniczyłam rozprawie o natychmiastowe
przymusowe zamknięcie w zakładzie psychiatrycznym kobiety, której
się zdawało, że jest drugim Emerilem. Jej mąż złożył wniosek o
hospitalizację tuż po tym, jak wrzuciła pół kilo boczku do blendera, a
potem zaczęła jego samego gonić po kuchni z nożem w ręku,
wrzeszcząc: „Ciach!”.
Josie podniosła wzrok znad podręcznika.
– Naprawdę?
– Wierz mi, czegoś takiego nie byłabym w stanie wymyślić. – Alex
wbiła jajko na patelnię. – Kiedy spytałam, czemu akurat blender,
obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem, po czym oznajmiła, że musimy
się różnić technikami gotowania.
Josie oparła się o blat szafki i obserwowała poczynania matki. Prace
domowe nie należały do mocnych stron Alex. Nie miała pojęcia, jak
przyrządzić pieczeń, za to się szczyciła, że zna na pamięć numer
telefonu każdej pizzerii i chińskiej restauracji w Sterling, które
prowadziły bezpłatne domowe dostawy.
– Och, spokojnie – rzuciła Alex oschle. – Myślę, że zdołam usmażyć
jajka, nie obracając przy tym domu w dymiące zgliszcza.
Josie jednak wyjęła matce z ręki patelnię, po czym rozłożyła na niej
plasterki bekonu – równo, obok siebie, na podobieństwo marynarzy
Strona 10
leżących pokotem na kojach.
– Dlaczego się ubierasz w taki sposób? – zapytała.
Alex zerknęła na swoje buty, spódnicę, bluzkę – i zmarszczyła brwi.
– A co? Za bardzo w stylu Margaret Thatcher?
– Nie. To znaczy… czemu w ogóle zawracasz sobie głowę strojem? I
tak nikt nie wie, co nosisz pod togą. Równie dobrze mogłabyś – bo ja
wiem? – włożyć spodnie od piżamy. Albo ten sweter z dziurami na
łokciach, który masz jeszcze od czasów college’u.
– Bez względu na to, czy ludzie to widzą, czy nie, oczekują, że będę
się ubierać… z sędziowską rozwagą.
Josie spuściła powieki i spochmurniała, jakby matka udzieliła
błędnej odpowiedzi. Alex zawiesiła wzrok na córce – ogryzione
paznokcie, pieprzyk za uchem, zygzakowaty przedziałek – i nagle
ujrzała małą dziewczynkę, rozpłaszczającą nos na szybie w domu
opiekunki każdego dnia o zachodzie słońca: w porze, gdy Alex
przychodziła ją odebrać.
– Co prawda, nigdy nie włożyłam spodni od piżamy do pracy, ale
czasami się zamykam w gabinecie na klucz i ucinam sobie drzemkę na
podłodze.
Josie rozciągnęła usta w powolnym, pełnym zdumienia uśmiechu,
jakby wyznanie matki było motylem, który przez przypadek przysiadł
na jej dłoni – wydarzeniem tak zdumiewającym, że nie można
zdecydowanie na nie zareagować, bo natychmiast się je spłoszy. Ale
ostatecznie nic nie trwa wiecznie: tego ranka trzeba było przejechać
wiele mil, wysłuchać zarzutów przeciwko kilkudziesięciu oskarżonym i
zinterpretować sporo równań chemicznych, więc zanim Josie zdążyła
wyłożyć bekon na papierowy ręcznik, by go osączyć z nadmiaru
tłuszczu – ta niezwykła chwila bezszelestnie uleciała.
– Wciąż nie rozumiem, czemu muszę jadać śniadania, skoro ty je
sobie odpuszczasz – mruknęła Josie.
– Bo trzeba osiągnąć określony wiek, żeby nabyć prawo do
rujnowania własnego zdrowia i życia. – Alex wskazała na jajka, które
córka mieszała na patelni. – Obiecujesz, że to zjesz?
Strona 11
Josie spojrzała matce prosto w oczy.
– Obiecuję.
– W takim razie zmykam.
W drodze do drzwi Alex chwyciła stalowy termokubek, napełniony
kawą. Zanim na dobre wycofała samochód z garażu, myślami była już
przy pisemnym uzasadnieniu wyroku, jakie musiała wydać jeszcze tego
popołudnia, przy aktach oskarżenia, wciśniętych na jej dzisiejszą
wokandę, i przy wnioskach procesowych stron; wszystko to niczym
mroczne cienie spływało na jej biurko od piątkowego wieczoru. Jednym
słowem, Alex porwał w swój wir świat o lata świetlne odległy od jej
domu, gdzie właśnie teraz Josie zsuwała usmażone jajka z patelni do
śmietnika, nie wziąwszy przedtem do ust ani kęsa.
***
Niekiedy Josie odnosiła wrażenie, że jej życie jest jak pokój bez
drzwi i okien. Pokój wyjątkowo luksusowy oczywiście – połowa
dzieciaków z jej szkoły, Sterling High, dałaby sobie rękę uciąć, byle do
takiego wkroczyć – z którego jednak nie było ucieczki. Josie znalazła się
w potrzasku: albo mogła być osobą, jaką nie miała ochoty być, albo
kimś, kogo nikt by nie chciał mieć w swojej orbicie.
Uniosła twarz ku strumieniom wody, tryskającym z prysznica –
wody tak gorącej, że pozostawiała na skórze czerwone pręgi, zapierała
dech, pokrywała szyby gęstą parą. Josie policzyła do dziesięciu i
dopiero wtedy się wymknęła spod wodnego bicza, po czym mokra i
naga stanęła przed lustrem. Twarz miała zaczerwienioną i lekko
obrzmiałą; włosy klejące się do ramion przypominały grube sznury.
Odwróciła się bokiem i zlustrowała swój płaski brzuch. Wiedziała, co
widzi Matt, gdy na nią patrzy – co widzą Courtney, Maddie, Brady,
Haley i Drew. Josie często marzyła, żeby zobaczyć to samo, co oni. Bo
ilekroć ona spoglądała w lustro, nie widziała tej efektownej powłoki,
którą widzieli inni, lecz to, co się pod nią kryje.
Strona 12
Była w pełni świadoma, jak powinna wyglądać i jak się
zachowywać. Dlatego miała długie, proste włosy, nosiła ciuchy marki
Abercombie & Fitch, słuchała kapel w rodzaju Dashboard Confessional
czy Death Cab for Cutie. Sprawiało jej przyjemność, że inne dziewczyny
patrzą na nią z ledwo skrywanym podziwem, gdy siedzi w kafeterii,
poprawiając makijaż kosmetykami pożyczonymi od Courtney. Cieszyło
ją, że nauczyciele zapamiętują jej imię już po pierwszych zajęciach.
Pochlebiały Josie spojrzenia chłopaków, przesuwające się po jej ciele,
gdy szła korytarzem wraz z Mattem obejmującym ją ramieniem.
A jednocześnie gdzieś w zakamarkach umysłu cały czas się kołatała
myśl: co by było, gdyby im wszystkim wyjawiła swój sekret – gdyby
przyznała, że w niektóre poranki tylko z największym trudem się
zwleka z łóżka i wygina usta w sztucznym uśmiechu; że jest nierealnym
bytem, tandetną podróbką, która się śmieje wyłącznie z
„nieobciachowych” dowcipów, plotkuje na „topowe” tematy i ma
takiego faceta, jakiego się od niej oczekuje; podróbką, która już nie
pamięta, jak to jest być sobą… która w gruncie rzeczy nie chce pamiętać,
ponieważ wówczas cierpiałaby jeszcze bardziej.
Nie było przy niej nikogo, z kim mogłaby o tym porozmawiać. Bo
już samo zwątpienie w prawo do miejsca wśród uprzywilejowanej,
podziwianej elity skończyłoby się wykluczeniem z tego grona.
Naturalnie miała u boku Matta, ale Matt… cóż, jego też przywabiła
jedynie maska i powlekający ją werniks. W bajkach, gdy czar pryska,
książę nadal kocha dziewczynę, bez względu na wszystko – i dzięki
temu ona się staje księżniczką. Ale w liceum sprawy mają się inaczej.
Tym, co uczyniło księżniczkę z Josie, był fakt, że zainteresował się nią
ktoś taki jak Matt. Chociaż, zgodnie z regułami pokręconej szkolnej
logiki, równie prawdziwe było twierdzenie odwrotne – że Matt się
zainteresował Josie, ponieważ była ona jedną z księżniczek Sterling
High.
Rozmowa z matką też nie wchodziła w grę. „Po wyjściu z sali
rozpraw nie przestaje się być sędzią” – zwykła mawiać Alex. I dlatego
poza domem nigdy nie piła więcej niż jeden kieliszek wina, nigdy też
Strona 13
publicznie nie roniła łez ani nie podnosiła głosu. Była dumna z
osiągnięć córki – jej świetnych wyników w nauce, doskonałej prezencji,
przynależności do śmietanki towarzyskiej szkoły. Rzecz w tym, że Josie
nie zdobywała tego wszystkiego dlatego, że jej na tym w jakikolwiek
sposób zależało, ale ponieważ zdejmował ją strach na myśl, co się stanie,
gdy zejdzie poniżej poziomu perfekcji.
Owinęła się ręcznikiem i przeszła do swojego pokoju. Włożyła
dżinsy i dwa T-shirty z długimi rękawami, efektownie opinające ciało,
po czym zerknęła na zegar: jeżeli nie chce się spóźnić, musi się
pośpieszyć.
Zanim jednak wyszła z pokoju, usiadła na łóżku i zaczęła
obmacywać spód nocnej szafki w poszukiwaniu plastikowej torebki,
przypiętej pinezką do drewnianej ramy. W środku znajdowały się
tabletki nasenne, które lekarz przepisał Alex, a które Josie
niepostrzeżenie podbierała po jednej sztuce, żeby przypadkiem nie
wzbudzić podejrzeń matki. W ciągu sześciu miesięcy udało jej się
zgromadzić zaledwie piętnaście pigułek, ale doszła do wniosku, że
jeżeli popije je dwoma szklankami wódki, osiągnie zamierzony efekt. I
nie chodzi o to, że opracowała już jakiś strategiczny plan –
zdecydowała, że się zabije, powiedzmy, w następny wtorek lub gdy
stopnieje śnieg. Te tabletki były jej wyjściem awaryjnym: gdyby prawda
w końcu wyszła na jaw, nikt nie chciałby mieć z nią nic wspólnego, więc
logiczne, że w takiej sytuacji ona również nie miałaby ochoty na dalsze
przebywanie we własnym towarzystwie.
Ponownie przypięła torebkę pod szafką i zbiegła na dół. Kiedy
weszła do kuchni, żeby spakować plecak, na otwartym podręczniku do
chemii leżała czerwona róża o długiej, smukłej łodydze.
W rogu, oparty o lodówkę, stał Matt, który zapewne wszedł do
domu przez otwarte drzwi garażu. Jak zwykle na jego widok Josie
zawirowały przed oczami obrazy wszystkich pór roku. Włosy Matta
mieniły się kasztanowo-rdzawymi kolorami jesieni, oczy miały odcień
chłodnego błękitu zimowego nieba, a uśmiech był tak promienny, jak
przesycony słońcem, upalny dzień lata. Matt miał na sobie
Strona 14
baseballówkę włożoną tyłem na przód i bluzę szkolnej drużyny
hokejowej, zarzuconą na termalną koszulkę, którą Josie podprowadziła
mu kiedyś na cały miesiąc, schowała w szufladzie na bieliznę i
wyciągała, ilekroć chciała poczuć zapach Matta.
– Wciąż jesteś na mnie wkurzona? – spytał.
Josie spojrzała na niego z wahaniem.
– To nie ja dostałam szału.
Matt się odepchnął od lodówki, po czym objął Josie w pasie.
– Przecież wiesz, że nie potrafię nad sobą zapanować.
W jego prawym policzku pojawił się rozkoszny dołek i Josie
poczuła, jak cała się rozpływa.
– Nie chodziło o to, że nie chciałam się z tobą zobaczyć –
powiedziała cicho. – Po prostu naprawdę musiałam się pouczyć.
Matt odsunął włosy z jej twarzy i zaczął ją całować. Prawdę mówiąc,
właśnie dlatego Josie nie chciała, żeby przyszedł zeszłego wieczoru:
kiedy był tuż obok, odnosiła wrażenie, że zatraca cielesność. Niekiedy,
gdy czuła na sobie jego dłonie, wydawało jej się, że lada chwila się
przemieni w obłok pary i rozwieje w powietrzu.
Jego usta miały smak syropu klonowego i skruchy.
– To wszystko twoja wina – oznajmił. – Gdybym cię tak strasznie nie
kochał, aż tak bardzo by mi nie odbijało.
Josie natychmiast zapomniała o zgromadzonych tabletkach i o tym,
że płakała pod prysznicem. Wszystko zostało wyparte przez jedną myśl:
jakże cudownie być uwielbianą. Jestem szczęściarą, powtarzała sobie w
duchu, i słowa te przepływały jej przed oczami srebrzystą wstęgą.
Szczęściarą, szczęściarą, szczęściarą.
Patrick Ducharme, jedyny oficer śledczy w siłach policyjnych
Sterling, usiadł na ławce w kącie szatni i przebierając się, słuchał, jak
patrolowi z porannej zmiany dogryzają żółtodziobowi z oponą tłuszczu
na brzuchu.
– Hej, Fisher – odezwał się Eddie Odenkirk – to które z was
właściwie będzie rodzić: ty czy twoja żona?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem i Patrick poczuł przypływ litości dla
Strona 15
dzieciaka.
– Eddie, jest jeszcze cholernie wcześnie – zauważył. – Nie mógłbyś
się wstrzymać przynajmniej do czasu, aż wypijemy poranną kawę?
– Mógłbym, kapitanie – przyznał Eddie ze śmiechem. – Ale wygląda
na to, że Fisher zżarł już wszystkie pączki i… a co to, u diabła?
Idąc za wzrokiem Eddiego, Patrick spojrzał na własne stopy.
Zazwyczaj nie korzystał z szatni dla mundurowych, ale tego ranka
przybiegł w dresie na posterunek, żeby spalić nadmiar kalorii
wchłoniętych podczas weekendu. Sobotę i niedzielę spędził w Maine
wraz z istotą, która obecnie władała jego sercem – swoją pięcioipółletnią
chrześniaczką, Tarą Frost. Jej matka, Nina, była najstarszą przyjaciółką
Patricka i miłością jego życia, z której prawdopodobnie już nigdy się nie
wyleczy, i to bez względu na fakt, że sama Nina doskonale sobie radziła
bez jego towarzystwa. W te weekendowe dni z rozmysłem przegrał
tysiące rund najnowszej gry planszowej dla przedszkolaków,
niezliczone godziny nosił Tarę na barana, pozwolił sobie ufryzować
włosy, a także – co się okazało kardynalnym błędem – pomalować
paznokcie u nóg cukierkowo różowym lakierem, który zapomniał
potraktować zmywaczem.
Ponownie zerknął na swoje stopy, po czym podwinął palce.
– Laski uważają, że to cholernie seksowne – burknął pod nosem,
podczas gdy pozostałych siedmiu mężczyzn z trudem się
powstrzymywało od wykpienia faceta, który formalnie był ich
przełożonym. Patrick szybko włożył cienkie skarpety, skórzane
mokasyny i wyszedł z krawatem w dłoni. W myślach rozpoczął
odliczanie: raz, dwa, trzy… w tej samej chwili w szatni gruchnęła salwa
śmiechu, i jej echo ścigało Patricka wzdłuż całego korytarza.
Patrick zamknął drzwi swojego biura, po czym zerknął w niewielkie
lusterko. Czarne włosy miał wciąż wilgotne po prysznicu, a twarz
zdrowo zarumienioną od biegu. Podciągnął w górę węzeł krawata,
poprawił jego położenie i usiadł za biurkiem.
Podczas weekendu napłynęły siedemdziesiąt dwa maile, a
zazwyczaj już pięćdziesiąt oznaczało, że przez cały tydzień nie będzie
Strona 16
wracał do domu przed ósmą wieczorem. Patrick zaczął się przez nie
przedzierać, raz po raz dopisując coś do piekielnej listy, zatytułowanej
„Pilne” – listy, która nigdy nie ulegała skróceniu bez względu na to, jak
ciężko harował.
Dzisiaj musiał zawieźć próbkę narkotyków do laboratorium
stanowego – banalna rutyna, która jednak oznaczała czterogodzinną
wyrwę w jego dniu. Do pomyślnego końca doszło natomiast
postępowanie z oskarżenia o gwałt: sprawca został zidentyfikowany na
podstawie zdjęć z albumu studentów college’u, i jego spisane zeznania
już czekały na przesłanie do biura prokuratora stanowego. Za to wciąż
wisiała nad Patrickiem sprawa telefonu komórkowego, zwiniętego z
samochodu przez jakiegoś bezdomnego. Lada chwila miały też nadejść
wyniki analiz DNA, identyfikujące sprawcę napadu na sklep jubilerski,
czekało go poza tym przesłuchanie w sądzie wyższej instancji w
związku z wnioskiem obrony o odrzucenie dowodów rzeczowych. A na
jego biurku leżała już pierwsza skarga wniesiona tego dnia – kradzież
kilku portfeli z kartami kredytowymi. Złodziej zdążył puścić te karty w
obieg: pozostawił trop, którym teraz miał podążyć Patrick.
Jako detektyw w niewielkim mieście Patrick działał na wszystkich
frontach. Jeżeli gliniarze w metropoliach nie rozwiązali sprawy w ciągu
dwudziestu czterech godzin, uznawali ją za nudnego, wlokącego się
tasiemca i odkładali do zamrażarki, Patrick natomiast musiał się
zajmować wszystkim, co spływało na jego biurko – nie mógł, niczym
wisienek z tortu, wybierać tych najbardziej interesujących przypadków,
chociaż trudno się podniecać fałszerstwem czeku na niewielką kwotę
czy też drobną kradzieżą sklepową, za którą sprawca zostanie ukarany
dwustoma dolarami grzywny, natomiast podatnicy zapłacą pięć razy
więcej, ponieważ postępowanie dowodowe zajmie Patrickowi tydzień.
Ilekroć jednak dochodził do wniosku, że się rozmienia na drobne,
stawała mu przed oczami jedna z ofiar przestępstw: zapłakana matka
dzieciom, której ukradziono portfel; zdruzgotane starsze małżeństwo
jubilerów, obrabowane z dorobku życia; wstrząśnięty profesor
uniwersytetu, którego tożsamość przywłaszczył sobie jakiś oszust.
Strona 17
Patrick miał świadomość, że jest jedyną nadzieją dla ludzi, którzy
przychodzą do niego po pomoc. Jeżeli on się nie zaangażuje całym
sercem, jeżeli nie da z siebie wszystkiego, ofiary już na zawsze
pozostaną ofiarami, więc zapewne dlatego od czasu gdy podjął służbę
w Sterling, udało mu się rozwiązać każdą sprawę.
A mimo to…
Kiedy leżał samotnie w łóżku i pracowicie nicował własne życie, nie
przychodziły mu na myśl sukcesy, lecz potencjalne porażki. Ilekroć
obchodził wokół umyślnie zdewastowaną stodołę, ilekroć odnajdował
w lesie resztki skradzionego samochodu, rozszabrowanego na części,
czy podawał chusteczkę rozszlochanej dziewczynie, zgwałconej na
randce, ogarniało go przygnębiające uczucie, że jego kariera zawodowa
układa się w pasmo wiecznych spóźnień. Był detektywem, ale nie
otrzymał daru owej szczególnej intuicji, która mogłaby zapobiec
przestępstwu. I stąd zawsze, bez wyjątku, miał do czynienia z
nieszczęściem już dokonanym, z potrzaskanymi ludzkimi losami.
To był pierwszy ciepły dzień marca – dzień, w którym się zaczyna
wierzyć, że śniegi wkrótce stopnieją, a czerwiec już się czai za rogiem.
Na parkingu dla uczniów Josie siedziała na masce saaba należącego do
Matta i myślała o tym, że rok szkolny dawno przekroczył półmetek, że
do lata jest całkiem blisko i że zaledwie za trzy miesiące stanie się
oficjalnie maturzystką.
Stojący obok niej Matt oparł się o przednią szybę i wystawił twarz
do słońca.
– Olejmy szkołę – zaproponował. – Jest tak ładnie, że szkoda
siedzieć w tych murach.
– Jeżeli się urwiesz z zajęć, dzisiejszy mecz przesiedzisz na ławce.
Tego popołudnia rozpoczynała się faza play-off rozgrywek o
mistrzostwo stanu w hokeju na lodzie, a Matt był prawoskrzydłowym
napastnikiem pierwszego składu. Sterling zdobyło puchar w ubiegłym
roku i wszyscy oczekiwali, że drużyna powtórzy ten wyczyn.
– Przyjdziesz na mecz. – To nie było ze strony Matta pytanie, lecz
autorytatywne stwierdzenie.
Strona 18
– A zdobędziesz bramkę?
Matt uśmiechnął się szelmowsko i pociągnął Josie na siebie.
– Ja zawsze idealnie trafiam w punkt – rzucił chełpliwie, wcale nie
mając na myśli hokeja, i Josie oblał gorący pot.
Niespodziewanie poczuła na plecach ciężkie uderzenia gradu. Oboje
z Mattem poderwali się raptownie i ujrzeli Brady’ego Pryce’a
trzymającego za rękę Haley Weaver, królową piękności ostatniego
zjazdu absolwentów1. Haleywyrzuciła w powietrze drugą garść
miedziaków: wedle tradycji Sterling High obrzucanie drobnymi
monetami miało zapewnić szczęście sportowcom w zawodach.
– Skop im dzisiaj tyłki, Royston! – wykrzyknął Brady.
Przez parking przechodził również nauczyciel matematyki, niosący
podniszczoną, czarną skórzaną teczkę i termos z kawą.
– Hej, panie McCabe! – pozdrowił go Matt. – Jak wypadł mój
piątkowy test?
– Na szczęście ma pan inne talenty, na których może pan w życiu
polegać, panie Royston – odparł matematyk, sięgając do kieszeni.
Mrugnął do Josie, po czym sypnął miedziakami, które spadły z nieba na
jej ramiona niczym konfetti – niczym migotliwe gwiazdy uwolnione z
galaktyk.
Jakże by inaczej, pomyślała Alex, wciskając z powrotem do torebki
całą jej zawartość. Okazało się, że zostawiła w domu elektroniczną
kartę, którą mogła otwierać tylne drzwi sądu, przeznaczone jedynie dla
personelu. I chociaż milion razy naciskała dzwonek, najwyraźniej w
pobliżu wejścia nie było nikogo, kto by mógł ją wpuścić.
– A niech to szlag! – mruknęła pod nosem, lawirując między
kałużami, żeby przypadkiem nie zniszczyć szpilek ze skóry aligatora.
1 W amerykańskich szkołach średnich i na uniwersytetach organizuje
się doroczne zjazdy absolwentów – uroczystości trwające kilka dni, z
obowiązkowym meczem w sporcie zespołowym (zazwyczaj futbolu
amerykańskim), paradą i uroczystym balem. Na ten okres spośród uczniów/
studentów ostatnich klas/lat wybiera się królową, a czasami także króla
obchodów (przyp. tłum.).
Strona 19
Do jednego z bonusów wchodzenia tylnymi drzwiami należała
pewność, że się nie będzie skazanym na podobną ekwilibrystykę. Cóż,
przy sprzyjającym układzie planet może się Alex uda przemknąć do
gabinetu na skróty, przez pomieszczenia administracyjne – i rozpocząć
sesję punktualnie.
Chociaż przed głównym wejściem stała kolejka co najmniej
dwudziestu osób, jeden z funkcjonariuszy z biura szeryfa zaprosił Alex
skinieniem dłoni do środka. Ponieważ miała w ręku klucze, stalowy
termos z kawą i Bóg wie co jeszcze w czeluściach torby, natychmiast
zawył wykrywacz metalu. Przeszywający alarm zadziałał niczym
sceniczny reflektor – oczy wszystkich zgromadzonych w holu
skierowały się w jej stronę, każdy chciał bowiem zobaczyć, kto został
przyłapany na przemycie niedozwolonych gadżetów. Pochylając głowę,
Alex przyśpieszyła kroku i natychmiast się pośliznęła na błyszczących
płytach posadzki. Gdy bezwładnie leciała w przód, podskoczył w jej
stronę przysadzisty mężczyzna i uchronił ją przed upadkiem.
– Hej, laluniu – zagaił z lubieżnym uśmiechem – masz ekstrabuty.
Alex bez słowa wyrwała się z jego objęć i szybko ruszyła w stronę
części administracyjnej budynku. Podobna przygoda nie mogłaby się
przydarzyć żadnemu z pozostałych sędziów, urzędujących w tym
przybytku. Sędzia Wagner był miłym facetem, ale jego twarz
przywodziła na myśl dynię pozostawioną po Halloween na pastwę
gnicia i rozkładu. Sędzia Gerhardt natomiast – druga z kobiet w
sędziowskiej palestrze – nosiła bluzki starsze od Alex. Kiedy Alex się
tutaj zjawiła, uznała, iż fakt, że jest młodą, dość atrakcyjną kobietą,
będzie jej zdecydowanym atutem – walnie się przyczyni do przełamania
stereotypu – ale w poranki takie jak dzisiejszy zaczynała wątpić w
słuszność tej teorii.
We własnym gabinecie rzuciła torebkę byle gdzie, naciągnęła togę,
po czym następne pięć minut przeznaczyła na picie kawy i studiowanie
wokandy. Każdy oskarżony miał własną kartotekę, a w przypadku
recydywistów dokumenty z poprzednich rozpraw były złączone z
aktualnymi aktami gumową opaską. Niekiedy w kartotekach
Strona 20
znajdowały się samoprzylepne karteczki z uwagami innych sędziów.
Alex otworzyła jedną z teczek i zobaczyła obrazek kreskowego ludzika
za kratami – przesłanie sędzi Gerhardt, że wydany przez nią łagodny
werdykt był ostatnią szansą daną oskarżonemu i w wypadku kolejnego
złamania prawa należy go posłać do więzienia.
Alex nacisnęła na guzik brzęczyka informującego zastępcę szeryfa,
że jest gotowa rozpocząć pracę, po czym spokojnie czekała na
wywoławczy anons: „Proszę wstać. Sesji przewodniczy sędzia
Alexandra Cormier”. Wkraczając na salę rozpraw, Alex zawsze się czuła
tak, jakby wychodziła na broadwayowską scenę w dniu premiery.
Każda gwiazda niby wie, że na widowni będzie sporo ludzi
wlepiających w nią oczy, a mimo to na moment zapiera jej dech w
piersiach i wprost nie może uwierzyć, że oni wszyscy przyszli tutaj
tylko po to, aby ją zobaczyć.
Alex energicznie podeszła do sędziowskiego podwyższenia i
zasiadła za stołem. Tego dnia czekało na nią siedemdziesiąt oskarżeń
wniesionych przez prokuraturę, więc sala była nabita po brzegi.
Wywołano pierwszego delikwenta, który – powłócząc nogami i uparcie
umykając na boki wzrokiem – przeszedł przez bramkę w barierce
oddzielającej strony procesu od widowni.
– Panie O’Reilly – odezwała się Alex i oskarżony wreszcie spojrzał
jej w oczy. Natychmiast rozpoznała w nim mężczyznę z holu. Teraz,
gdy dotarło do niego, z kim usiłował flirtować, był bardzo
zdeprymowany. – Czy to pan jest dżentelmenem, który rycersko ruszył
mi na pomoc?
Mężczyzna nerwowo łykał ślinę.
– Tak jest, wysoki sądzie.
– Gdyby pan wiedział, że jestem sędzią, czy również by pan
powiedział: „Hej, laluniu, masz ekstrabuty”?
Oskarżony spuścił głowę i wyraźnie było widać, jak polityczna
poprawność walczy w nim o lepsze ze szczerością.
– Myślę, że tak, wysoki sądzie – wykrztusił po chwili. – Te buty są
naprawdę super.