Hałas Agnieszka - Wtyka
Szczegóły |
Tytuł |
Hałas Agnieszka - Wtyka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hałas Agnieszka - Wtyka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hałas Agnieszka - Wtyka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hałas Agnieszka - Wtyka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Agnieszka Hałas
WTYKA
Od rana do nocy trwam przy oknie z lornetką w ręku, za firanką w różyczki.
Obserwuję sąsiadów. Wiem o nich wszystko. O której godzinie wychodzą z domu i
kiedy wracają, jakie mają ubrania i samochody, co robią po lekcjach ich dzieci.
Prawie wszystko.
Mieszkam w pełnej zieleni podmiejskiej dzielnicy białych domków przypominających
konstrukcje z klocków. Z okna mogę objąć wzrokiem całą uliczkę. Punkt
obserwacyjny opuszczam tylko wówczas, gdy jest to konieczne. Co zobaczę,
natychmiast zapisuję w zeszycie, zwyczajnym, sześćdziesięciokartkowym szkolnym
brulionie w kratkę. Moje pismo jest drobne i równe. Lubię tak pisać, opierając
łokcie o parapet i kryjąc głowę za firanką. Zapełniam notatkami dwa zeszyty
miesięcznie.
Raz na sześć tygodni mam gości. Tuż po zapadnięciu zmroku przychodzi dwóch
młodych mężczyzn w eleganckich garniturach. Noszą duże okulary o przyciemnionych
szkłach. Ich twarze są niemal identyczne. W rękach trzymają czarne skórzane
aktówki. Zawsze są bardzo uprzejmi. Twierdzą, że to ich cecha gatunkowa.
Oddaję wypełnione zapiskami zeszyty, a oni wypłacają mi wynagrodzenie, odrobinę
wyższe od średniej krajowej. Dzięki temu nie muszę podejmować innej pracy.
Zresztą zależy im, żebym koncentrował się wyłącznie na moim zadaniu.
Zawsze proponuję, żeby zostali na kolację, ale niezmiennie odmawiają i wychodzą
po niecałych dziesięciu minutach. Zaraz po wyjściu na ulicę rozwijają wielkie,
srebrzyste skrzydła i wznoszą się pionowo w górę jak wypełnione helem baloniki.
Odlatują bezszelestnie, by rozpłynąć się wśród czerni nocnego nieba.
Obiecali, że kiedyś zabiorą mnie ze sobą. Na swoją ojczystą planetę, której
nazwy nie potrafię, niestety, wymówić.