Grubb Jeff - StarCraft (1) - Krucjata Liberty'ego
Szczegóły |
Tytuł |
Grubb Jeff - StarCraft (1) - Krucjata Liberty'ego |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Grubb Jeff - StarCraft (1) - Krucjata Liberty'ego PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Grubb Jeff - StarCraft (1) - Krucjata Liberty'ego PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Grubb Jeff - StarCraft (1) - Krucjata Liberty'ego - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
StarCraft: Liberty's Crusade
Przełożył: Wiktor Jaranowski
2001
Strona 3
Spis treści
Karta tytułowa
Dedykacja
Podziękowania
Antebellum
Rozdział 1 Werbunek
Rozdział 2 Ciepła posadka
Rozdział 3 System Sary
Rozdział 4 Na Mar Sarze
Rozdział 5 Anthem Base
Rozdział 6 Robale
Rozdział 7 Układy
Rozdział 8 Zergi i Protossi
Rozdział 9 Strażnik i duch
Rozdział 10 Wrak Norada II
Rozdział 11 Szachy
Rozdział 12 Wnętrzności bestii
Rozdział 13 W poszukiwaniu dusz
Rozdział 14 Poziom zero
Rozdział 15 Rozłam
Rozdział 16 Mgła wojny
Rozdział 17 Niezdobyte drogi
Postbellum
Strona 4
Powieść ta jest zadedykowana fanom StarCrafta
a w szczególności moim współpracownikom,
którzy spędzili niezliczone godziny,
doskonaląc atak mrowiem zerglingów.
Strona 5
Podziękowania:
Powieść ta jest umieszczona w sercu
wszechświata gry StarCraft,
który nie powstałby bez ciężkiej pracy
utalentowanych projektantów,
artystów i programistów
Blizzard Entertainment.
Strona 6
Antebellum
Mężczyzna w postrzępionym płaszczu stoi w ciemnym
pokoju, skąpany w świetle. Nie, to nie tak: postać nie jest
oświetlona, jest raczej schwytana przez światło, jasność
załamuje się i zakrzywia na samej sylwetce i na holograficznej
replice pierwowzoru. Człowiek przemawia do słabo
oświetlonego pokoju, nieświadomy i obojętny czy jest ktoś poza
granicami jego blasku. Widmowy dym, równie świecący, wije
się z papierosa w jego lewej dłoni.
Postać ta to skrawek przeszłości występujący przed
niewidoczną publicznością, zamrożony w świetle kawałek
czegoś minionego.
– Znacie mnie – mówi lśniąca postać, przerywając, żeby
zaciągnąć się swoim gwoździem do trumny. – Widzieliście moją
twarz w Universe News Network i czytaliście moje relacje.
Niektóre z nich nawet sam napisałem. Co do innych,
powiedzmy, że miałem zdolnych redaktorów. – Gwiaździsta
postać, znużona i niemal rozbawiona, wzrusza ramionami.
Nagranie pokazuje go niczym małą marionetkę, ale wygląda
na to, że w rzeczywistości ma normalną budowę ciała, jeśli nie
jest zbyt szczupły. Jego ramiona są lekko pochylone z powodu
wyczerpania lub wieku. Jego szaroblond włosy naznaczone są
jaśniejszymi pasemkami siwizny i spięte w kucyk, żeby ukryć
wyraźny łysy placek. Jego twarz jest zmęczona, odrobinę zbyt
wyrazista, żeby jej właściciel mógł prezentować tradycyjne
wiadomości, ale tym niemniej rozpoznawalna. Jest to twarz
Strona 7
sławna, twarz komfortowa, twarz dobrze znana w ludzkiej
przestrzeni, nawet w tych rozdartych wojną dniach.
Ale to jego oczy są tym, co zwraca uwagę. Głęboko osadzone
i wydające się docierać spojrzeniem poza nagranie. To jego
oczy tworzą iluzję, że ta lśniąca postać rzeczywiście może
zobaczyć publiczność i przejrzeć ją na wylot. To zawsze był
jego talent, doskonały kontakt z publicznością odległą nawet o
lata świetlne.
Postać ponownie zaciąga się dymem z rakotwórczego
papierosa, a jej głowa otoczona jest aureolą dymu.
– Mogliście słyszeć oficjalne sprawozdania o upadku
Konfederacji Człowieka i o chwalebnym powstaniu imperium
nazwanego Terrańskim Dominium. Mogliście również słyszeć
opowieści o przybyciu obcych – hord Zergów i nieludzkich,
eterycznych Protossów. O walkach w konstelacji Sary i o
upadku samego Tarsonis. Słyszeliście doniesienia. Jak już
powiedziałem, niektóre z nich były sygnowane moim
nazwiskiem. Część z nich była nawet prawdziwa.
W ciemnościach, poza plamą światła, ktoś niewidoczny
porusza się niespokojnie. Holograficzny projektor przepuszcza
jedynie zbłąkane promyki światła, zbuntowane protony, ale
widownia wciąż pozostaje zagadką. Gdzieś tam, za skrytą w
ciemnościach publicznością, słychać odgłos spadających kropel
wody.
– Czytaliście moje słowa i wierzyliście w nie. Jestem tutaj,
żeby powiedzieć wam, że te przekazy, większość z nich, to
doskonałe fałszerstwa, dostarczone przez różne siły, aby były
wygodne i lekkostrawne. Kłamstwa były rozpowszechniane,
Strona 8
zarówno małe, jak i duże; kłamstwa, które są częściowo
odpowiedzialne za nasze dzisiejsze położenie. Położenie, które
nie ulegnie poprawie, jeśli nie zaczniemy mówić o tym, co się
naprawdę stało. Co stało się na Chau Sarze, Mar Sarze, Antidze
Prime i na Tarsonis. Co stało się mnie, moim przyjaciołom, a
także moim wrogom.
Postać przerywa, powiększając się do swego normalnego
rozmiaru. Rozgląda się, jej niewidzące oczy omiatają
zaciemnione pomieszczenie. Dociera spojrzeniem do samego
dna duszy widzów.
– Nazywam się Michael Daniel Liberty. Jestem reporterem.
Nazwijcie to moim najważniejszym, może ostatnim
reportażem. Nazwijcie to moim manifestem. Nazwijcie to, jak
zechcecie. Jestem tu tylko po to, żeby powiedzieć wam, co się
naprawdę stało. Jestem tu po to, żeby sprostować nieścisłości.
Jestem tu, żeby powiedzieć wam prawdę.
Strona 9
Rozdział 1
Werbunek
Przed wojną było inaczej. Do diabła, wtedy po prostu
żyliśmy dniem powszednim, pracowaliśmy, pobieraliśmy
pensje i kopaliśmy dołki pod naszymi bliźnimi. Nie mieliśmy
pojęcia, jak bardzo złe czasy nas czekają. Byliśmy syci i
szczęśliwi, jak muchy siedzące na padlinie. Pojawiająca się
sporadycznie przemoc – rebelie, rewolucje i zbuntowane
kolonie – wystarczała, żeby zapewnić zajęcie wojsku, ale, w
rzeczywistości, nie mogła zagrozić stylowi życia, do jakiego
przywykliśmy. Patrząc z perspektywy czasu, byliśmy utuczeni i
zbyt pewni siebie.
A gdyby doszło do prawdziwej wojny? Cóż, byłoby to
zmartwienie wojska. Problem marines. Nie nasz.
– MANIFEST LIBERTY’EGO
Miasto rozpościerało się pod nogami Mike’a niczym
przewrócone wiadro nefrytowych karaluchów. Z
oszołamiającej wysokości biura Handy’ego Andersona można
było niemal zobaczyć horyzont rozpościerający się między
najwyższymi budynkami. Miasto sięgało aż tak daleko, tworząc
wystrzępione, stożkowate rozdarcie wzdłuż krawędzi świata.
Miasto Tarsonis na planecie Tarsonis. Najważniejsze miasto
na najważniejszej planecie Konfederacji Człowieka. Miasto tak
wspaniałe, że otrzymało podwójną nazwę. Miasto tak wielkie,
Strona 10
że jego przedmieścia miały większą populację niż niektóre
planety. Lśniące centrum cywilizacji, strażnik wspomnień o
Ziemi, teraz zredukowanej do historycznego mitu i
wcześniejszych pokoleń.
Śpiący smok. A Mike Liberty nie mógł się powstrzymać
przed skręceniem mu ogona.
– Odejdź od krawędzi, Mickey – powiedział Anderson.
Naczelny redaktor był pewnie usadowiony przy biurku, biurku
tak odległym od panoramicznego widoku jak to tylko możliwe.
Michael Liberty lubił sądzić, że w głosie szefa słychać było
nutę troski.
– Nie obawiaj się – odrzekł Mike. – Nie zamierzam skoczyć. –
Powstrzymał uśmiech.
Mike i reszta ludzi z pokoju redakcyjnego wiedzieli, że
naczelny ma lęk przestrzeni, ale nie mogli oprzeć się
stratosferycznemu widokowi z jego biura. Więc przy rzadkich
okazjach, gdy Liberty był wzywany do pokoju szefa, zawsze
stawał blisko okna. Większość czasu on, inne woły robocze i
pismaki pracowali dużo niżej na czwartym piętrze lub w
kabinach w piwnicy budynku.
– To nie skakanie mnie martwi – stwierdził Anderson. – Z
tym mogę sobie poradzić. Twój skok rozwiązałby wiele moich
problemów i zapewniłby artykuł przewodni do jutrzejszego
wydania. Obawiam się raczej, że zdejmie cię jakiś snajper z
innego budynku.
Liberty odwrócił się przodem do szefa.
– Krwawe plamy są trudne do wyprania?
Strona 11
– Częściowo – Anderson uśmiechnął się. – Oprócz tego
cholernie trudno wstawić szybę.
Liberty po raz ostatni rzucił okiem na ruch uliczny pełznący
daleko w dole i wrócił do zbyt wyściełanego fotela stojącego
naprzeciwko biurka. Anderson próbował być nonszalancki, ale
Mike spostrzegł, że redaktor odetchnął z ulgą, kiedy Mike
odsunął się od okna.
Michael usadowił się w jednym z foteli Andersona. Były
zaprojektowane na podobieństwo zwykłych mebli, ale obite
tak, że zapadały się o cal lub dwa, gdy ktoś siadał. Sprawiało to,
że łysiejący redaktor naczelny ze swoimi komicznie
przerośniętymi brwiami wyglądał bardziej imponująco. Mike
znał tę sztuczkę, więc nie był pod wrażeniem. Położył nogi na
biurku.
– Więc w czym problem? – zapytał reporter.
– Cygaro, Mickey? – Anderson wskazał dłonią na tekową
cygarnicę.
Mike nienawidził nazywania go Mickey. Dotknął pustej
kieszeni w koszuli, gdzie zwykle miał upchaną paczkę
papierosów.
– Jestem na odwyku. Staram się rzucić.
– Są spoza embarga w Jaandaran – kusząco powiedział
Anderson. – Skręcane na udach dziewic o cynamonowej skórze.
Mike uniósł obie ręce do góry i szeroko się uśmiechnął.
Wszyscy wiedzieli, że Anderson był zbyt skąpy, aby dostać coś
poza zwykłymi el ropos wyprodukowanymi w jakiejś zakazanej
piwnicy. Ale uśmiech miał mu dodać otuchy.
– W czym problem? – powtórzył Mike.
Strona 12
– Tym razem naprawdę przesadziłeś – westchnął Anderson.
– Twój cykl artykułów o nadużyciach przy budowie nowego
ratusza.
– Dobra robota. Powinny wytrącić z równowagi parę osób.
– Już wytrąciły – odparł Anderson, schylając głową tak, że
podbródek dotknął klatki piersiowej. Było to znane jako
pozycja posłańca-ze-złymi-wiadomościami. Anderson nauczył
się tego na jakimś kursie zarządzania, ale nadawało mu to
wygląd tokującego gołębia.
Gówno, pomyślał Mike, zatrzyma resztę artykułów.
– Nie martw się, dokończymy serię – powiedział Anderson,
jak gdyby czytając w jego myślach. – Jest solidnie zrobiona,
dobrze udokumentowana i, co najważniejsze, prawdziwa. Ale
musisz wiedzieć, że bardzo zaniepokoiłeś kilka osób.
Mike przebiegł myślami przez reportaże. Cykl ten był
jednym z bardziej udanych, klasyka zawierająca płotkę, która
została złapana w nieodpowiednim miejscu (parku miejskim) z
nieodpowiednią rzeczą (umiarkowanie radioaktywnymi
odpadami z budowy ratusza). Wspomniana płotka była więcej
niż chętna, żeby wymienić imię człowieka, który wysłał ją na tę
późnonocną eskapadę. Tamten z kolei zechciał opowiedzieć
Mike’owi o kilku interesujących sprawach związanych z
nowym ratuszem, i tak dalej, dopóki Mike, zamiast pojedynczej
historii, miał cały cykl artykułów o ogromnej sieci
łapówkarstwa i korupcji, który został wprost pochłonięty przez
publiczność Universe Network News.
Mike pomyślał o ludziach z dzielnicy, małych zbirach i
członkach rady miejskiej Tarsonis, których obsmarował w
Strona 13
druku, wykluczając ich kolejno jako podejrzanych. Każda z
tych dostojnych osób mogła chcieć dokonać na niego zamachu,
ale taka groźba nie wystarczy, by zdenerwować Handy’ego
Andersona.
Redaktor naczelny zauważył puste spojrzenie Mike’a i dodał
– Zalazłeś za skórę kilku czcigodnym osobom.
Lewa brew Mike’a uniosła się. Anderson mówił o jednej z
rządzących rodzin, władzy stojącej za Konfederacją przez
większą część istnienia tej ostatniej, od wczesnych dni, gdy
pierwsze statki kolonijne (więzienia, do diabła) wylądowały
lub rozbiły się na kilku planetach w sektorze. Gdzieś w swoich
reportażach pociągnął jakiś sznurek lub dotarł do kogoś
zbliżonego do jednej z rodzin, tak że zdenerwowało to starych
czcigodnych.
Mike postanowił wrócić do swoich zapisków i sprawdzić,
jakie powiązania mógł ujawnić. Być może kuzyn po kądzieli
jednej ze starych rodzin lub czarna owca, lub może nawet
przekupstwo. Bóg jeden wiedział, jakie rzeczy zakulisowe
wyprawiały stare rodziny od roku zero. Gdyby tylko mógł
nakryć jedną z nich...
Mike zastanawiał się, czy ślini się zauważalnie na samą
myśl.
Tymczasem Handy Anderson wstał ze swojego siedziska,
przeszedł wzdłuż biurka i przysiadł na krawędzi najbliżej
Mike’a. (Mike zdał sobie sprawę, że było to kolejne posunięcie
żywcem wzięte z wykładów o zarządzaniu. Do diabła,
Anderson polecił mu kiedyś napisać sprawozdanie z tych
Strona 14
wykładów.) – Mike, chcę, żebyś zrozumiał, że znajdujesz się na
grząskim gruncie.
O Boże, nazwał mnie Mike, pomyślał Liberty. Zaraz będzie się
żałośnie wpatrywał w okno, udając zamyślonego, zmagającego
się z decyzją wielkiej wagi.
– Jestem przyzwyczajony do niebezpieczeństwa, szefie –
powiedział na głos.
– Wiem, wiem. Martwię się tylko o tych wokół ciebie. Twoje
kontakty. Twoich przyjaciół. Twoich współpracowników...
– Nie wspominając o moich przełożonych.
– ... wszystkich, którzy będą zrozpaczeni, jeśli stanie ci się
coś strasznego.
– Szczególnie, jeśli staliby w pobliżu, gdyby coś się
wydarzyło – dodał reporter.
Anderson wzruszył ramionami i spojrzał żałośnie przez
panoramiczne okno. Mike zdał sobie sprawę, że czegokolwiek
bał się Anderson, było to gorsze niż jego lęk wysokości. A jeśli
biurowa plotka głosiła prawdę (a głosiła), to był to człowiek,
który w zamkniętym pokoju w podziemiach trzymał błoto,
którym można byłoby obrzucić większość znakomitości i
ważnych mieszkańców miasta.
Cisza przeciągnęła się aż do minuty. W końcu Mike poddał
się. Odchrząknął grzecznie i powiedział – Więc masz jakiś
pomysł, jak poradzić sobie z tym grząskim gruntem?
Handy Anderson powoli przytaknął.
– Chcę wydrukować resztę. To dobra robota.
– Ale nie chcesz mnie widzieć w bezpośrednim sąsiedztwie,
gdy następna część trafi na ulicę.
Strona 15
– Myślę o twoim bezpieczeństwie, Mickey, to...
– Grząski grunt – dokończył Mike. – Słyszałem. Będzie
niebezpiecznie. Może nadszedł czas na dłuższe wakacje? Może
chatka w górach?
– Myślałem raczej o specjalnym zadaniu.
Oczywiście, pomyślał Mike. W ten sposób nie będę miał
sposobności dowiedzieć się, na czyj odcisk niechybnie
nastąpiłem. A zamieszani dostaną czas na zatarcie śladów.
– Inna część imperium Universe News Network? –
Uśmiechnięty szeroko Mike, mówiąc to, zastanawiał się w tym
samym czasie, na jakiej zapomnianej przez Boga kolonii będzie
przygotowywał reportaże rolnicze.
– Raczej coś z reportażu wędrownego – drażnił się Anderson.
– Jak bardzo wędrownego? – Uśmiech Mike’a nagle stał się
niewyraźny. – Będę potrzebował kawałków spoza planety?
– Lepsze to niż dostanie kulki na planecie. Przepraszam, to
kiepski żart. Odpowiedź brzmi tak – zdecydowanie myślę o
przestrzeni.
– No dalej, powiedz. W jakiej mysiej dziurze chcesz mnie
ukryć?
– Myślałem o konfederacyjnych Marines. Oczywiście jako
korespondent wojskowy.
– Co?
– To tylko czasowy przydział – kontynuował redaktor.
– Oszalałeś?
– Coś w rodzaju „nasi waleczni żołnierze w kosmosie”,
walczący z różnymi siłami rebelii, które zagrażają naszej
wspaniałej Konfederacji. Są pogłoski, że Arcturus Mengsk
Strona 16
zbiera posiłki w Zewnętrznych Światach. W każdej chwili może
się zrobić gorąco.
– Marines – prychnął Mike. – Marines Konfederacji to
największa zbieranina oprychów w znanym wszechświecie,
poza radą miejską Tarsonis.
– Mike, proszę. Każdy ma w sobie trochę przestępczej krwi.
Do diabła, wszystkie planety Konfederacji zostały zaludnione
przez wygnanych skazańców.
– Tak, ale większość ludzi woli sądzić, że pozbyliśmy się tego
piętna. Dla wojska jest to natomiast podstawowa zasada
rekrutacji. Do diabła, czy wiesz, jak wielu z nich przeszło
pranie mózgu?
– Resocjalizację neuronową – poprawił Anderson. – Jak
wiem, obecnie nie więcej niż pięćdziesiąt procent na oddział.
Gdzieniegdzie nawet mniej. A resocjalizacja jest coraz częściej
przeprowadzana metodami nieinwazyjnymi. Pewnie nawet nie
zauważysz.
– Tak, i pompują w nich tyle stimpacków, że na rozkaz
zabiliby własnych dziadków.
– Właśnie takim błędnym przekonaniom może zapobiec
twoja praca – powiedział Anderson, unosząc obie brwi w
wyćwiczonej szczerości.
– Posłuchaj, większość spotkanych przeze mnie polityków to
zwykłe świry. Marines to świry i tamci zaczęli mieszać w ich
głowach. Nie. Marines to żadne rozwiązanie.
– To nada się na dobre historie. Pewnie znajdziesz kilka
nowych kontaktów.
– Nie.
Strona 17
– Reporterzy z doświadczeniem wojskowym mają
dodatkowe korzyści – powiedział redaktor naczelny. –
Dostaniesz zieloną przywieszkę do swoich akt, a to ma
znaczenie dla większości czcigodnych rodzin Tarsonis. Może
nawet wpłynąć na przebaczenie.
– Przykro mi, ale nie jestem zainteresowany.
– Dam ci kolumnę na własność.
Przerwa. W końcu Mike przemówił.
– Jak dużą?
– Całą kolumnę druku lub pięć minut programu. Oczywiście
z twoim podpisem.
– Regularnie?
– Ty mnie, ja tobie.
Następna przerwa.
– W związku z tym podwyżka?
Anderson podał wysokość i Mike pokiwał głową.
– Robi wrażenie – stwierdził.
– To nie drobniaki – zgodził się redaktor naczelny.
– Jestem trochę za stary na skakanie po planetach.
– Nie ma prawdziwego niebezpieczeństwa, a jeśli coś się
zdarzy, to jest dodatek bojowy. Automatycznie.
– Pięćdziesiąt procent po praniu mózgu? – zapytał Mike.
– Jeśli tyle.
Kolejna przerwa. Potem Mike powiedział – No cóż, to brzmi
jak wyzwanie.
– A ty jesteś człowiekiem wprost stworzonym do wyzwań.
– I to nie może być gorsze niż pisanie reportaży o radzie
miejskiej Tarsonis. – Mike zadumał się, czując, że ześlizguje się
Strona 18
po pochyłym zboczu w kierunku zgody.
– O tym samym myślałem – zgodził się jego redaktor.
– I to pomogłoby firmie... No – Mike pomyślał, że balansuje
na krawędzi, gotów spaść w przepaść.
– Będziesz naszym światełkiem w ciemnościach – powiedział
Anderson. – Dobrze opłacanym światełkiem. Pomachaj trochę
flagą, zdobądź jakieś osobiste opowieści, przeleć się
krążownikiem, pograj w karty. Nie przejmuj się nami w biurze.
– Ciepła posadka?
– Najcieplejsza. Wiesz, pociągnąłem kilka sznurków. Sam
mam zieloną przywieszkę. Góra trzy miesiące pracy. Całe życie
nagród.
Nastąpiła ostateczna przerwa, przepaść tak głęboka niczym
betonowy kanion ziejący za oknem.
– Zgoda – powiedział Mike. – Zrobię to.
– Wspaniale – Anderson sięgnął do cygarnicy, lecz w połowie
drogi powstrzymał się i zamiast tego, podał rękę Mike’owi.
– Nie pożałujesz.
Dlaczego mam wrażenie, że już żałuję? – zapytał się w
myślach Michael Liberty, gdy mięsista, spocona dłoń redaktora
ściskała jego własną.
Strona 19
Rozdział 2
Ciepła posadka
Służba w wojsku dla tych, którzy nie mieli nieszczęścia
odbyć jej osobiście, składa się z długich okresów nudy
przerywanych szatkującymi umysł zagrożeniami życia i
zdrowia psychicznego. Na podstawie tego, co wydobyłem ze
starych nagrań, można stwierdzić, że zawsze tak było. Najlepsi
żołnierze to tacy, którzy mogą natychmiast się obudzić, działać
odruchowo i celować precyzyjnie.
Niestety wywiad wojskowy kierujący tymi żołnierzami nie
ma żadnej z tych cech.
– MANIFEST LIBERTY’EGO
– Panie Liberty – powiedziała energiczna morderczyni przy
włazie. – Kapitan chciałby zamienić z panem słowo.
Michael Liberty, reporter UNN przydzielony do elitarnego
szwadronu Alpha Marines Konfederacji, odemknął jedno oko i
zobaczył ją, uśmiechniętą, stojącą przy jego koi. Całonocna gra
w karty dopiero co się skończyła i był pewien, że młoda
porucznik marynarki poczekała, aż się położył, zanim
wpakowała się do jego kwatery.
– Czy pułkownik Duke oczekuje mnie natychmiast? –
westchnął głęboko reporter.
– Nie, sir – odrzekła morderczyni, potrząsając dla efektu
głową. – Powiedział, że nie musi się pan śpieszyć.
Strona 20
– Jasne – powiedział Mike, przerzucając nogi przez krawędź
koi i pozbywając się resztek snu ze swojej głowy. Dla
pułkownika Duke’a „bez pośpiechu” zwykle znaczyło „w ciągu
następnych dziesięciu minut, do cholery”. Mike sięgnął po
papierosy i dopiero, gdy ręka zagłębiła się w pustą kieszeń
koszuli, przypomniał sobie, że rzucił palenie.
– Tak czy owak, paskudny nałóg – wymamrotał do siebie. –
Muszę wziąć prysznic. Kawa też by się przydała – powiedział
do porucznik marynarki.
Porucznik Emily Jameson Swallow, osobista asystentka
Liberty’ego, współpracowniczka, opiekunka i szpieg z ramienia
swoich wojskowych zwierzchników, poczekała tylko, żeby się
przekonać, czy poważnie zabiera się do wstawania, a potem
pomknęła do mesy. Mike ziewnął, policzył, że przespał całe
pięć minut, rozebrał się i poczłapał do sonicznego czyściciela.
Był to oczywiście model wojskowy. Znaczyło to, że w
budowie przypominał wysokociśnieniowe dysze używane w
rzeźniach do zdzierania mięsa z kości. Mike przyzwyczaił się
do tego przez trzy ostatnie miesiące.
Przez ostatnie trzy miesiące Michael Liberty przyzwyczaił
się do wielu rzeczy.
Handy Anderson nie skłamał. Posadka była elegancka,
przynajmniej na warunki wojskowe. Norad II był statkiem
flagowym, jednym z klasy Behemoth, sama neostal i laserowe
wieżyczki, jak przystało na najbardziej legendarną z jednostek
wojskowych Konfederacji, szwadron Alpha.
Podstawowym zadaniem szwadronu Alpha było ściganie
rebeliantów, a szczególnie Synów Korhala, rewolucyjnej bandy