11021
Szczegóły |
Tytuł |
11021 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11021 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11021 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11021 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Deborah Christian
Kar Kalim
T�umaczy�a Ewa Jurewicz
Dla Marii Isaacs, kt�ra stworzy�a mo�liwo��, infor-
mowa�a i pomog�a nada� kszta�t ksi��ce. Z wielkim tak-
tem, a zarazem moc� dopingowa�a autork�, wp�ywaj�c
na wzbogacenie utworu. Po�wi�cam jej t� ksi��k� z wy-
razami mi�o�ci.
Rozdzia� j
CZYSTY PORANEK dostrzegam z mojej wysokiej wie�y
s�o�ce igraj�ce na wodzie w miejscu, gdzie nad morzem
rozci�ga si� Caronna. Ni�sze wzg�rza, zielone i przysadziste, od-
dzielaj� wie�� od oceanu, a drog� zwykle spowija mg�a. Kiedy
pada deszcz, powietrze staje si� �wie�e. Po deszczu widz� daleki
ocean, dach�wki dom�w Caronny, a bli�ej szlak karawan, kt�ry
wije si� w�r�d moich wzg�rz. Moja wie�a wyrasta z tych wzg�rz
jak z�b rozdzieraj�cy niebo; Saahnmorsk, jak m�wi� o niej ludzie
wzg�rz: "Ksi�ycowy Z�b". Bardziej znanajest pod nazw� Wie�y
Je�d�ca P�nocy. Z jej wysoko�ci dojrza�am kiedy� Amreya ja-
d�cego przez wzg�rza Ronde.
Jecha� sam, powoli, krok za krokiem, jakby czego� szuka�. Wi-
dzia�am tylko, �e jest odziany w peleryn�, ale pomy�la�am, �e
musi mu by� za gor�co w s�o�cu wczesnego lata. W pewnym miej-
scu zatrzyma� si� i popatrzy� w moj� stron�. Poczu�am, �e napraw-
d� widzi - wie��, mnie i �cie�k� przed sob�. Zatrzyma� si�
w punkcie, gdzie jedna z moich ukrytych dr�g ��czy�a si� ze szla-
kiem. Wi�kszo�� ludzi mija�aj�oboj�tnie, nie wiedz�c ojej istnie-
niu. Ujrza�am, �e Amrey zawraca wierzchowca i wkracza na ni�.
Odesz�am od okna i zesz�am na d�, wzywaj�c Un�. Razem
przygotowa�y�my si� na przyj�cie go�cia, gdy� w wie�y witamy
wszystkich przybysz�w, cho� nie wszyscy s� mile widziani. Una
przynios�a moj � ceremonialn� szat�, na�o�y�am tak�e z�ot� mask�.
Na m�j znak zapali�o si� kadzid�o, po czym usiad�am na tronie
i poprawi�am fa�dy sukni i szaty. Wok� mnie roz�arzy� si� czaro-
dziejski ogie�, za� s�u�ka wygasi�a �wiat�o w komnacie. M�ody
Corwin przyni�s� daktyle oraz wino i zosta� odes�any. Una w�a�nie
nala�a wino, kiedy Lesseth zaanonsowa� naszego go�cia.
Je�li si� postaram, potrafi� zobaczy� Lessetha. Rzadko jednak
warto zadawa� sobie ten trud. Dia normalnego oka nie ma on
kszta�tu, a jedynie g�os; wielu wytr�ca to z r�wnowagi. Podr�ny
w pelerynie wszed� za nim do komnaty z nieokre�lonym wyrazem
twarzy. Lesseth ni�s� lamp�, kt�ra zdawa�a si� p�yn�� w powie-
trzu. Przy takich okazjach wielka komnata jest pusta i zat�oczona
duchami. �wiat�o dawa� jedynie ��to migocz�cy p�omie� lampy
i otaczaj�ca mnie b��kitna po�wiata. Lubi� w ten spos�b wita�
tych, kt�rzy zjawiaj� si� u mnie po raz pierwszy.
Na moje skinienie Lesseth postawi� lamp� na stole i zamkn��
drzwi za m�odym cz�owiekiem. Podr�ny podskoczy� przestraszo-
ny i obejrza� si� przez rami� na drzwi. Zwracaj�c si� z powrotem
do mnie, wzi�� si� w gar��. Wyzbywszy si� w�tpliwo�ci, zdj�� ka-
pelusz i pok�oni� si�.
- Pani, nazywam si� Muri Amrey z Burris. Chcia�bym m�-
wi� z panem tego domu.
U�miechn�am si�, jednak moja maska skry�a u�miech. Da�am
znak Lessethowi, kt�ry postawi� krzes�o za m�odzie�cem.
- Usi�d�, panie Amrey.
Usiad� z wahaniem, jakby si� spodziewa�, �e krzes�o zniknie.
- Zechcesz si� napi�?
- Ch�tnie.
Una przynios�a przygotowany wcze�niej kielich i postawi�a
przy nim na stole. Wymamrota� podzi�kowanie i wypi�. Zapano-
wa�o ci�kie milczenie, czeka�am, �eby przem�wi�. Kilkakro�
spojrza� na mnie, ale nie odezwa�am si� ani s�owem, siedzia�am
w ciszy i nieruchomo, odgrywaj�c rol� p�bogini, za jak� jestem
uwa�ana. Czasami jest to u�yteczna sztuczka. W blasku czaro-
dziejskiego ognia wygl�dam z�owieszczo, a maska nadaje mi
wygl�d odrobin� nieludzki. Niepokoi to tych, kt�rzy powinni od-
czuwa� niepok�j.
B��kitna po�wiata otula�a mnie, a lampa o�wietla�a twarz
Amreya. Wydawa� si� nieporuszony, ko�czy� wino, nie czuj�c po-
trzeby odezwania si�.
Odstawi� pusty kielich na st� i spojrza� na mnie, jakby przeni-
ka� wzrokiem mask�. Wok� niego zdawa� si� ta�czy� odblask po-
�wiaty. Nie zdradza�am swojego zdziwienia. Czy�by pr�bowa�
wywrze� na mnie wra�enie? Mo�e by� na tyle obyty, �e zoriento-
wa� si�, i� staram si� go onie�mieli�. Moje wysi�ki nie przynios�y
jednak rezultatu. Zazwyczaj nie zdradzam swojego zainteresowa-
nia tym czy owym. Tym razem zrobi�am co�, czego wcale nie pla-
nowa�am: pierwsza przerwa�am nasze milczenie.
- Dlaczego szukasz Je�d�ca P�nocy?
Z wolna odzyskiwa� pewno�� siebie. Opar� si� o por�cz krzes�a
i si�gn�� po flaszk� z winem, chc�c ponownie nape�ni� sw�j kie-
lich. W chwili gdy dotkn�� jej palcami, flaszka unios�a si� i poszy-
bowa�a w powietrze - to Lesseth. Nie znosi on �adnych uchybie�
wobec mojej go�cinno�ci i dobitnie przypomina, �e gdy zadaj� py-
tanie, nale�y na nie odpowiedzie�.
Niekt�rzy go�cie potrzebuj� czasu, �eby to zrozumie�. Ale nie
Murl Amrey z Burris. Zmarszczy� brwi na takie wtr�canie si� do
jego przek�ski. Wyprostowa� si� lekko i odpowiedzia�, mru��c
oczy:
- Ludzie powiadaj� r�ne rzeczy. Przyjecha�em przekona�
si�, czy s� prawdziwe. Chc� si� uczy� od pana wie�y.
- Co o nim wiesz?
Amrey wzruszy� ramionami.
- Niewiele. Poradzono mi, �ebym tu przyjecha�, i oto jestem.
Kto ci poradzi�, zaciekawi�am si�, ale powstrzyma�am si� od
pytania. Wok� niego zn�w zamigota� blady odblask czarodziej-
skiego �wiat�a. Co robi�? Czy w og�le wiedzia� o tym? Jego twarz
pozosta�a nieruchoma, gdy zwr�ci� si� do mnie.
- Dzi�kuj� za jad�o i nap�j, pani, ale zbyt d�ugo mnie zatrzy-
mujesz. Wiesz, z kim chc� si� rozm�wi�. Gdzie on jest?
Butny by�. Jego ��dania rozdra�ni�y mnie i odpowiedzia�am
ostrzej ni� zamierza�am.
- Tutaj wszystko si� dzieje w moim, a nie twoim tempie. Ra-
dz� ci o tym pami�ta�. Nie spotkasz si� z panem wie�y.
W jego oczach za�wieci� gniew.
- Musz� si� z nim spotka�! M�j mistrz powiedzia�, �e zosta-
n� powitany z rado�ci�.
- Tw�j mistrz jest r�wnie niem�dry jak ty sam. - Wsta�am,
szykuj�c si� do odej�cia i zako�czenia pos�uchania. - Nie spot-
kasz tu pana. Nie ma go. To ja jestem t�, kt�r� niekt�rzy zw�
Je�d�cem P�nocy, inni za� Pani� Ciemno�ci. Znu�y�a mnie ta
rozmowa. �egnam.
- Zaczekaj! - Czarodziejski ogie� strzeli� ja�niejszym p�o-
mieniem, Amrey zerwa� si� z krzes�a i... zosta� na nie gwa�townie
pchni�ty z powrotem r�k� mojego wiernego s�ugi Lessetha. Usi-
�uj�c powsta�, zawo�a� za mn�: - Mia�em przekaza� ci pozdro-
wienia od Claviusa Mericusa!
Zamar�am. Czarodziejski ogie� wok� mnie zagas�, przyt�u-
miony zaskoczeniem. Wolno podesz�am do krzes�a Amreya, kt�ry
ju� si� nie szarpa�.
- Twierdzisz, �e twoim mistrzem jest Clavius Mericus?
Skin�� g�ow�, wpatruj�c si� we mnie szeroko otwartymi ocza-
mi, i palcami wymaca� co� na szyi.
- Oto jego znak.
Wyci�gn�� zawieszony na rzemyku medalion i podsun�� mi
go. Medalion l�ni� blaskiem wr�ek, to on by� �r�d�em energii,
kt�ra tworzy�a wok� Amreya swoist� aur�. Dobrze zna�am ten
medalion.
Niegdy� nale�a� do mnie.
Odwr�ci�am si� ponownie, zadowolona, �e mam na twarzy
mask�.
-
- Uno, zaprowad� pana Amreya do komnat, kt�re mo�e
zaj��. Lesseth, zostaw go w spokoju. Nie jest dla mnie gro�ny. -
Do Murla rzek�am: - Pom�wi� z tob� po wieczerzy.
Wysz�am z komnaty i uda�am si� do swoich pokoj�w.
MIESZKA�AM W WIE�Y OD WIEK�W, kiedy zjawi� si� Clavius.
Niewielu go�ci przybywa do mnie bez zaproszenia; Clavius by�
jednym z nich. Takie wizyty zawsze budz� moje zdziwienie.
Mieszka�cy wzg�rz wiedz� o moich nocnych wyprawach i omi-
jaj� Saahnmorsk, powodowani strachem i respektem. Kilkoro wi-
dz�cych wiedzia�o o moich konszachtach z "bogami" tego �wiata;
opowiadali o tym, a ich opowie�ci przemieni�y si� w legendy. Nie-
kt�rzy uwa�aj� mnie za boga albo bogini�; wszyscy trzymaj� si�
z dala. Nie jest mi to niemi�e. Szukam kompanii, gdy sama mam na
ni� ochot�, nie za� na �yczenie innych.
Clavius mia� dwadzie�cia trzy lata, by� m�odym i utalentowa-
nym alchemikiem, poszukiwa� wiedzy oraz sekretnych ingredien-
cji i s�dzi�, �e tylko ja mog� mu pom�c je zdoby�. Kocha� bard�w
i ich pie�ni i wbi� sobie do g�owy, �e sprawdzi, czy historie o mnie
s� prawdziwe.
Zdumia� si�, gdy mnie ujrza�. Nie by�am star� i przywi�d��
j�dz�, kt�rej si� spodziewa�, cho� mieszka�am tu w�wczas ju� od
ponad trzystu lat. On by� niezdarny, grzeczny i intryguj�co nie-
winny. Niech�tnie ucz� innych, wol� sama si� uczy�, jednak
Clavius wzbudzi� moj� sympati� i zdecydowa�am si� go kszta�ci�.
By� ze mn� cztery lata.
Zosta� moim towarzyszem podr�y. Da�am mu ochronny tali-
zman, by m�g� podr�owa� przez portale, kt�rych strze�e wie�a.
Stawali�my si� sobie coraz bli�si i jako jego kochanka pokazy-
wa�am mu miejsca, kt�rych mo�e nie powinien by� ogl�da�. Po
kr�tkim pobycie w krainie fioletowego nieba, kiedy omal nie zo-
stali�my z�apani przez gwa�towny moibrin, podarowa�am mu me-
dalion o wi�kszej mocy i znaczeniu. P�niej - musia�o do tego
doj�� - przer�s� mnie, za dobrze go wyszkoli�am. Walczyli�my.
Wyg�asza�am niem�dre pogr�ki, na kt�re on niem�drze odpowia-
da�, i w takim nastroju odjecha�.
Niekiedy zastanawia�am si�, co si� z nim sta�o, ale nie po�wi�-
ca�am du�o czasu takim my�lom. S� bezowocne i przygn�biaj�ce.
Co si� sta�o, to si� sta�o. Zna�am go przed ponad czterdziestu laty.
Fizycznie nie zmieni�am si�; mimo to zdziwi�am si� us�yszawszy,
�e Clavius nadal �yje, �e jest teraz nauczycielem i mistrzem, jak ja
przed niewielu laty. Nie spodziewa�am si�, �e ujrz� jeszcze meda-
lion, i to na kim, na uczniu Claviusa.
Wys�ucham go ze wzgl�du na jego pana.
Tego wieczoru wieczerz� zjad�am w gabinecie. Ten pok�j
wype�niaj� wspomnienia, niekt�re nieprzyjemne, w wi�kszo�ci
jednak mi�e. Trzy czwarte �cian zajmuj�nisze, w kt�rych przecho-
wuj� tabliczki, ksi�gi i zwoje. Wi�kszo�� nisz jest zaj�ta i jestem
zmuszona podejmowa� trudne decyzje, co trzyma� pod r�k�, a co
od�o�y� g��biej, gdy� cz�sto zaopatruj� si� w nowe tomy.
Pod�og� pokrywaj� grube dywany, a w jednej ze �cian znajduje
si� kominek. Jest niepotrzebny, poniewa� s� tu inne �r�d�a ciep�a.
Ale lubi� �wiat�o i p�omienie, dlatego w wie�y jest wiele komin-
k�w. Od strony biurka mam tak�e widok na pami�tki, kt�re zaj-
muj� reszt� �cian w gabinecie.
Mapa Chernisylli jest moj�jedyn�pami�tk�z domu. Pozosta�e
przedmioty przywioz�am z licznych podr�y: kamienie s�oneczne
z Oursei, kobierzec �cienny z korzeni pak, utkany przez Nomik�w
z Zila, ma�a br�zowa urna z Grell. S� r�wnie� przyrz�dy naukowe:
ekran cz�steczkowy z przysz�ego Nimm, holokostka z Fornoy. Nie
wyrzucam ich, cho� s� bezu�yteczne. Sztuka "nauki" dzia�a tu,
lecz w spos�b niedoskona�y. A jednak s� to mi�e sercu pami�tki.
Na �cianie wida� wiele takich przedmiot�w: przypominaj� o in-
nych czasach i miejscach - a cz�sto sk�aniaj�, �eby uda� si� tam
jeszcze raz.
Wieczorem znalaz�am Amreya w alkowie przylegaj�cej do
komnaty jadalnej. Zabawia� si� przygrywaniem na lirze, kt�r� tam
trzymam. Kiedy wesz�am, przesta� gra�.
- Prosz�, nie przerywaj - rzek�am. - To �adna melodia.
Nie podj�� gry. D�oni�uciszy� struny i wpatrywa� si� we mnie.
- Czy co� si� nie zgadza? - zapyta�am.
Zamruga� i odwr�ci� si�, by powiesi� instrument na �cianie.
- Przepraszam, pani. Nie zawsze tak si� gapi�, jakbym zapo-
mnia� j�zyka w g�bie. Nie masz, pani, maski.
Moje palce pow�drowa�y do twarzy. Nie, postanowi�am nie
nak�ada� maski. Clavius, niewidzialny, sta� mi�dzy nami niczym
zawsze drogie mi wspomnienie. Maska zdawa�a si� zb�dna.
Wesz�am do alkowy, usiad�am w mi�kko wy�cie�anym fotelu,
jemu za� wskaza�am �aw� w pobli�u. Przygl�da� mi si� spod
opuszczonych rz�s. Na zewn�trz ludzie widz� mnie inaczej. Tutaj
ukazuj� si� tak�, jaka jestem naprawd�. Moje w�osy s� czarne,
d�ugie i faluj�ce, a oczy szare. Mam jasn� sk�r�, gdy� rzadko
wypuszczam si� na s�o�ce - to znaczy na s�o�ce tego �wiata.
Wed�ug tutejszych kryteri�w pi�kna jestem uwa�ana za �adn�.
Wygl�dam na lat trzydzie�ci; to m�odo w�r�d mojego ludu, kt�ry
jest d�ugowieczny. Nie starzej� si� tutaj, tote� ludzie wymy�laj�
powody, dlaczego tak jest, lecz we wszystkich swoich ba�niach
o magii i bogach nie zbli�aj� si� nawet do prawdy.
- Czy�by Clavius tak ma�o ci o mnie opowiada�, �e dziwi ci�
m�j wygl�d? - zapyta�am.
"W rzeczy samej", pomy�la�am, "Clavius pewnie nie m�wi�
mu nic zgo�a, s�dz�c po wcze�niejszych pytaniach Amreya".
- Pani, powiedzia� mi tylko, �e powinienem dotrze� do tej
wie�y, �e ten i to, co ni� w�ada, pomo�e mi. Znasz go?
Skin�am g�ow�.
- Ale nigdy o mnie nie m�wi�?
Amrey wzruszy� ramionami.
- Rozmawiali�my o Je�d�cu P�nocy, pan Clavius opowia-
da�, �e kiedy� tu by�. Wyja�ni� mi, po czym pozna� miejsce, gdzie
odchodzi droga od szlaku karawan. Ale nie, o tobie samej nigdy
nie wspomina�. S�ysza�em o Pani Ciemno�ci, kt�ra mieszka w tych
stronach.
Spojrza� na mnie z zachwytem.
- Czy to ty? - zapyta� �mia�o.
Sk�oni�am g�ow�.
- Niekt�rzy ludzie ze wzg�rz oddaj�ci cze��. M�wi�, �e jes-
te� siostr� Bogini Ksi�yca.
Dziwnie to zabrzmia�o, na wp� pytaj�co, na wp� wyzy-
waj�co. Murl Amrey z Burris by� dumny i zdawa� si� s�dzi�, �e
wszyscy powinni odpowiada� na jego pytania. Ale nie ja.
- Czego tu szukasz? Rozmawiam z tob� tylko ze wzgl�du na
medalion, kt�ry nosisz. Nie, nie chc� go. Zatrzymaj go sobie
i zwr�� Claviusowi, kiedy go zobaczysz.
- Ale... Mia�em nadziej�, �e nie zobacz� go tak pr�dko. -
Urwa�, czekaj�c na moj�reakcj�. Nie ujrza� jej, wi�c ci�gn�� dalej:
- Przyby�em zapyta� ci�, czy zgodzisz si� mnie uczy�, przyj�� na
czeladnika.
Na to zareagowa�am. Spostrzeg�, �e wznosz� brwi i opuszczam
k�ciki ust. Nie wiedzia�am, co o tym my�le�. Czy to Clavius go do
tego nam�wi�, wiedz�c, �e mog�abym przyj�� jeszcze raz ucznia?
Czy by� to wy��cznie jego pomys�? Twierdzi�, �e CIavius nic mu
0 mnie nie opowiedzia�.
Ma�o brakowa�o, bym odm�wi�a i wysz�a, jednak pow�ci�g-
n�am niecierpliwo��.
- Powiedz mi, dlaczego uwa�asz, �e si� nadajesz, i dlaczego
mam to rozwa�y�.
Skin�� g�ow�.
- Jestem czarownikiem, magiem, mistrz Clavius nauczy�
mnie wszystkiego, co sam potrafi. Jestem wyj�tkowo uzdolniony
1 chc� si� uczy� rzeczy wyj�tkowych.
- Wi�c Clavius nie jest ju� alchemikiem, skoro uczy� ci� cza-
r�w?
- Och, nie zajmuje si� alchemi� od dziesi�cioleci. Zaintere-
sowa� si� innymi dziedzinami - uzdrawianiem i magi�. Teraz jest
magiem trzeciego stopnia.
- A ty?
- Pi�tego stopnia, pani. Mistrz i ja zgadzamy si�, �e nie po-
winienem ju� zajmowa� si� czarnoksi�stwem; poczynaj�c od tego
punktu, wiedza staje si� coraz bardziej szczeg�owa. Ja chc� po-
szerza� swoje horyzonty.
Zmierzy�am go wzrokiem.
- Wydajesz si� strasznie m�ody jak na bieg�ego maga.
- Jestem bardzo zdolny - odpar� ch�odno.
Ponownie unios�am brew.
- Zademonstruj.
Wydawa� si� zaskoczony, ale stan�� po�rodku alkowy. Si�gn��
do swojej sakiewki i wyci�gn�� co� ma�ego, co mie�ci�o si� w jego
d�oni. Ugniata� to szybko, ca�y czas patrz�c nie na to, lecz na mnie.
Nie gapi� si�, jak przedtem, znajdowa� si� raczej w p�transie,
mocno skoncentrowany. Nie spuszcza� ze mnie wzroku. Zacz�am
by� ciekawa, co te� wyczarowywa� na moich oczach. Po chwili
sko�czy�. Przedmiot wygl�daj�cy na bry�k� gliny trzyma� teraz
w stulonych d�oniach.
W mojej wie�y jestem strze�ona i bezpieczna, jednak odezwa�a
si� we mnie wrodzona ostro�no��. Bry�ka gliny ukszta�towana na
moje podobie�stwo? Czy to mia�a by� szkodliwa magia? Skoncen-
trowa�am si�, lecz nie wyczu�am �adnego zagro�enia. Oczy Amreya
pozosta�y otwarte, ale jego spojrzenie by�o nieobecne. Wok� jego
r�k pojawi� si� blask - nie b��kitny, od medalionu Claviusa, ale
bia�y o lekkim odcieniu zieleni. �wiat�o stawa�o si� coraz intensyw-
niejsze. D�onie Amreya powoli rozsun�y si�, ods�aniaj�c kul� mi-
gotliwej energii, skupion� wok� gliny, kt�r� przed chwil� ugniata�.
Wyci�gn�� r�ce przed siebie i kula znieruchomia�a. Gdy zacz��
mamrota� s�owa zakl�cia, dostrzeg�am, co znajduje si� w kuli: mi-
niaturowa gliniana figurka przedstawiaj�ca mnie. Uformowa� j�
w czasie, gdy si� we mnie wpatrywa�, oblekaj�c energi� w szcze-
g�y. W�osy, twarz, suknia - wszystko odtworzone w miniaturze,
cho� rozmyte przez kul� �wiat�a. Poczu�am si� nieswojo na widok
tego mojego sobowt�ra. Dobrze zna�am magiczne prawa "co na
g�rze, to na dole" oraz "podobne do podobnego", trzon nauki czar-
noksi�nik�w. Otworzy�am usta, by zaprotestowa� - i przeko-
na�am si�, �e nie mog� si� poruszy�!
Nie: jednak mog�am si� rusza�, ale tylko odrobin�. Gdybym
by�a mniej wa�n� osobisto�ci� lub gorzej chronion�, zosta�abym
unieruchomiona na dobre. Z trudem zacz�am si� podnosi�, powo-
li, z morderczym wysi�kiem, jakbym ugrz�z�a w ka�u�y melasy.
Stopniowo, och, jak wolniutko, wsta�am. Up�yn�a wieczno��, za-
nim otworzy�am usta i wy skrzecza�am jedno s�owo:
- Przesta�.
Przygl�da� mi si� przez minut�, minut�, kt�r�, nie maj�c wybo-
ru, musia�am przeczeka�. Potem gestem odwr�cenia cofn�� zakl�-
cie. Kula energii zblad�a, a gliniana figurka upad�a na pod�og�.
Czas i ruch zn�w pobieg�y normalnie. Zrobi�am niepewnie
krok do przodu, zaskoczona i mocno zagniewana. Wyrzuci�am
przed siebie rami� i krzykn�am S�owo mocy. Amreya ogarn��
jarz�cy si� blask.
Sta� przede mn�, nieruchomy jak mucha w bursztynie. Kiedy
rzucam zakl�cie unieruchamiaj�ce, bior� pod uwag� si�� mojego
celu. Zostanie tu, zamkni�ty w kuli energii wielko�ci cz�owieka,
do chwili, kiedy b�d� gotowa zaj�� si� nim.
Rozkaza�am Lessethowi, by zostawi� naszego "go�cia" w spo-
koju, a mnie przyni�s� wina. Wr�ci�am na swoje pokoje, gdy�
mia�am wiele do przemy�lenia.
Rozdzia� 2
WYPI�AM PRZYNIESIONE PRZEZ LESSETHA WINO, po czym
kaza�am przynie�� jeszcze. Ze z�o�ci� chodzi�am tam i z po-
wrotem przed kominkiem w gabinecie. W pewnej chwili w przy-
p�ywie gniewu cisn�am kubkiem o kamienne obramowanie, i tyl-
ko zrobi�am sobie k�opot, bo br�z wgni�t� si� od uderzenia.
By�am zbyt poruszona, by spokojnie rozwa�y� wydarzenia wie-
czoru. Chodzi�am po gabinecie jak dzikie zwierz� w klatce, rozdra-
�niona sytuacj�, w jakiej si� znalaz�am. Nie zwyk�am si� tak zacho-
wywa�. M�j wzrok pob��dzi� do kamienia s�onecznego na kominku,
kt�ry niesie mi pociech�, kiedy jestem zdenerwowana. W kamieniu
widoczne s� barwne krajobrazy, cudne obce krainy, kt�rych widok
koi umys� i dusz�. Nieraz pogr��a�am si� w nich na wiele godzin -
ale nie tej nocy. Nakazuj�c sobie usi���, pocz�am zastanawia� si�
nad Amreyem i problemem, kt�rym nieoczekiwanie si� sta�.
Odwa�y� si� u�y� czar�w wobec mnie - mnie, o tyle lepszej,
m�drzejszej i pot�niejszej od tego pocz�tkuj�cego ucznia mojego
dawnego kochanka. Pozostawi� go w u�cisku czaru unieruchomie-
nia na tygodnie, miesi�ce i lata, b�dzie mi mi�� ozdob� przy obia-
dach. Poszczuj� na niego drapie�ne bestie z obcych krain, stwo-
rzenia, kt�rych z�by i pazury zadaj� nieopisanie straszliwy b�l.
Nie, najlepiej b�dzie wyrzuci� go przez najwy�sz�bram�, tajemny
portal, nad kt�rym nawet ja tylko z trudem panuj�. B�dzie miotany
wichrami czasu i losu, jak li�� niesiony lodowatym pr�dem, bez
powrotu i nadziei.
Niewa�ne, �e jest magiem pi�tego stopnia; to nieznacz�ca ran-
ga w por�wnaniu z moj�. Mimo �e, jak w duchu przyzna�am, oka-
za� si� pot�niejszy ni� si� spodziewa�am.
Co takiego wydarzy�o si� dzisiejszego wieczoru w alkowie? Za-
ch�ci�am go, by zademonstrowa� swoj� moc. i zrobi� to. Nie okre-
�li�am dok�adnie, co mu wolno, a czego nie, lecz istniej� granice
tego, co w�a�ciwe. On za� w niewybaczalny spos�b wykroczy� poza
nie. A jednak, d�wi�cza� mi w g�owie uporczywy g�os, nie powin-
nam by� zbyt surowa, poniewa� uczyni� tylko to, do czego go za-
ch�ci�am. Wina le�y po mojej stronie, gdy� go nie doceni�am.
Nie, nie mog�am tego pu�ci� p�azem! Zosta�am obra�ona,
wr�cz zaatakowana we w�asnym, strze�onym domu, i moja duma
srodze ucierpia�a. Jestem dumn� kobiet� i wiem o tym. Mo�e to
i wada, ale tak jest i nie ukrywam tego przed sob�. A zraniona
duma musi zazna� ukojenia.
NAST�PNEGO DNIA WSTA�AM PӏNO i zjad�am �niadanie w kom-
nacie. Krzes�o, na kt�rym siedzia�am, ustawione by�o przodem do
alkowy, w kt�rej sta� Amrey, wi�zie� mego czarodziejskiego
kunsztu. Moje uczucia nie by�y ju� rozszala�ym k��bowiskiem, jak
poprzedniej nocy. Nie lubi� pochopnych decyzji i jakkolwiek nie
�a�owa�am, �e zesz�ego wieczoru nagle rzuci�am czar, nie zwyk-
�am tak post�powa�. Teraz m�j gniew si� uciszy� i mog�am zasta-
nowi� si� nad Amreyem na zimno, jak na to zas�ugiwa�.
Post�pi�abym s�usznie, gdybym odm�wi�a przyj�cia go na
ucznia. Rozs�dnie by�oby uwolni� go z zakl�cia i kaza� Lessetho-
wi wyprowadzi� go. Mog�abym zablokowa� �cie�k� przed jego
powrotem i ju� nigdy si� nim nie martwi�.
Z�o�ci�o mnie, �e w tej chwili przypomnia� mi si� Clavius,
cho� z ca�ej si�y stara�am si� o nim nie my�le�. Murlowi Amreyo-
wi nie by�am nic winna, ale mia�am wysokie mniemanie o Claviu-
sie Mericusie, nawet mimo dawnych nieporozumie� mi�dzy nami.
Rozmy�la�am, niezdecydowana, jeszcze d�ugo po posi�ku. Mia-
�am swoj� dum�. Mia�am tak�e honor, dlatego sk�ania�am si�, by
traktowa� ucznia Claviusa �agodniej, ni� na to zas�ugiwa�.
Kiedy go uwolni� - co dalej? Nie mog�am go ani zniszczy�,
ani wyrzuci�; nie mog�am te� zgodzi� si�, by zosta� tutaj jako m�j
ucze�. To by�oby zbyt uprzejme, niezgodne z uczuciami, jakie do
niego �ywi�am. Prawd� m�wi�c, chcia�am, by co� zrobi�. Przepro-
siny nie wystarcz�. Musi poj��, �e jestem wi�ksz� czarodziejk�
ni� on. Musi mi wynagrodzi� wyrz�dzony afront.
Ju� wiedzia�am, co powinien uczyni�. Amrey odda mi przy-
s�ug�, dokona czego�, czego nie chc� robi� sama. Naucz� go, och,
tak - akurat tyle, by by� dobrze przygotowany do wykonania za-
dania, jakie mu wyznacz�. W ten spos�b Clavius b�dzie zadowo-
lony, a m�odzieniec mo�e te�.
Rozwa�a�am ten dylemat i przypomnia�o mi si� co�, o czym
dawno zapomnia�am. Za jedn� z bram wie�y rozci�ga si� prymi-
tywna kraina - prymitywna i niebezpieczna. Podr�owa�am tam,
ale rzadko, jednak pami�ta�am, czego dowiedzia�am si� od tam-
tejszych duch�w. Ukryte w g��bi kopal� tego �wiata znajduj� si�
kryszta�y Styrcji - klejnoty marze� i z�udze�, przydatne w czar-
noksi�stwie i wr�biarstwie. W kopalniach pracuj� niewolnicy,
ale rzadko kto ma okazj� ogl�da� kryszta�y. Poza kopalniami znaj-
duj� si� wy��cznie w twierdzach mo�nych i pot�nych ludzi.
Od dawna pragn�am mie� taki klejnot, jednak zdobycie go
by�o niebezpiecznym przedsi�wzi�ciem. �wiat, z kt�rego pocho-
dz�, przenika magia - i wisi nad nim cie� z�a. Mam co innego do
roboty ni� ryzykowa� �ycie i dusz� dla zdobycia magicznego ka-
mienia. Ale pragn� go posiada� i gdyby kto� mia� zaryzykowa� za
mnie... tak. Wy�l� tam Amreya, by zdoby� dla mnie kryszta� Styr-
cji. Prosty nakaz, przymus, by podj�� dla mnie wypraw�, i stanie
si� moim s�ug�: tak� otrzyma kar� za swoj� obelg�.
Aby uda� si� w tamte strony, b�dzie musia� si� jeszcze wiele
nauczy�. Jego wiedza nie by�a wystarczaj�ca, aby zdo�a� zmierzy�
si� z czyhaj�cymi tam niebezpiecze�stwami. Naucz� go wszyst-
kiego, co b�dzie mu potrzebne do tej wyprawy, i niczego wi�cej.
W�wczas spe�ni� jego pro�b� i zarazem przestan� mie� zobo-
wi�zania - cho�by niewielkie - wobec Claviusa.
Alkow� rozja�nia�a kula mocy unieruchamiaj�ca Amreya. Po-
trzeba by�o S�owa, aby rzuci� zakl�cie; wystarczy� ruch r�ki, aby
je cofn��. Nakre�li�am w powietrzu run. Zap�on�� przez mgnienie,
a potem i on, i zakl�cie znik�y.
Amrey musia� si� zdziwi�, gdy schwyta�am go w czar. Na jego
twarzy malowa�o si� zaskoczenie, a teraz, po uwolnieniu z bezcza-
su, jego oczy dalej si� rozszerza�y. Wyci�gn�� ramiona, jakby
chcia� co� z�apa�, i zauwa�y�, �e nie stoj� przed nim. Rozejrzaw-
szy si� szybko, zobaczy� mnie w komnacie jadalnej. Odwr�ci� si�
ze zdumionym i zaniepokojonym wyrazem twarzy.
Zauwa�y�, �e mam na sobie inn� sukni� oraz �e przez otwarte
okiennice w oknach wpada �wiat�o dnia.
- Co si� sta�o? - zapyta�.
- Min�o p� dnia - odrzek�am, opieraj�c si� o stoj�cy za
mn� st�. - Nie toleruj� takiego zachowania w moim domu.
Sk�oni� mi si� kr�tko.
- Nie chcia�em ci� obrazi�, pani.
Jak�e pr�dko odzyska� panowanie nad sob�! Jakby pope�ni�
zwyk�� gaf� na balu przebiera�c�w! Wyprostowa�am si� -je-
stem od niego wy�sza - i musia� podnie�� wzrok, by spojrze� mi
w oczy.
- Zawsze si� tak zachowujesz, kiedy bawisz u kogo� w go-
�cinie?
- Ale... prosi�a� mnie, �ebym zademonstrowa� moj� moc.
My�la�em...
- Nie my�la�e�. - W moim g�osie zabrzmia�a irytacja. -
Ktokolwiek uwa�a si� za mistrza magii, musi wiedzie� nie tylko,
jak jej u�ywa�, ale tak�e kiedy i gdzie. Ty za� wyj�tkowo nieudol-
nie to oceni�e�. Czy tego nauczy� ci� Clavius?
__ Pan Clavius nie ma z tym nic wsp�lnego! - odpar�. -
My�la�em, �e jeste� tak pot�na... tak przynajmniej opowiadali lu-
dzie, kt�rzy mieszkaj� w tej okolicy. Chcia�em ci pokaza� jedno
z moich najlepszych zakl��, pokaza�, co naprawd� umiem. Sk�d
mog�em wiedzie�, �e oka�e si� takie skuteczne?
Tak, i ja si� nad tym zastanawia�am. Nie przemy�la�am tego
dok�adnie minionej nocy. Nie mia�am ochoty dochodzi� do wnio-
sk�w, kt�re same si� nasuwa�y. Zmieni�am temat i odpowie-
dzia�am mu pytaniem:
- Potrafisz poda� mi cho� jeden pow�d, dla kt�rego mia�a-
bym ci� czegokolwiek nauczy�?
Sta� w milczeniu, z ramionami skrzy�owanymi na piersi.
Wreszcie przem�wi�:
- Nie wiem, czy mo�esz mnie czego� nauczy�. Z pewno�ci�
jeste� pot�niejsza ode mnie, ale nie wiem, na ile.
Przyjrza� mi si� uwa�nie, jakby badaj�c moj� reakcj�.
- I wybacz, �e powiem otwarcie, ale reagujesz zbyt gwa�tow-
nie. Pope�niasz ten sam b��d w ocenie, kt�ry zarzuci�a� mnie...
pani.
Zgniewa�y mnie jego s�owa. Zupe�nie nie takich si� spodzie-
wa�am. Nie tylko czyni� mi zarzut, ale m�wi� tonem, jakiego nie
s�ysza�am od czas�w, kiedy stra�niczki wygna�y mnie z mojej
wie�y w Chemisylli. Odwr�ci�am si�, z trudem pow�ci�gaj�c
gniew. Rzadko mam do czynienia z lud�mi tego �wiata i nie by�am
przyzwyczajona do takich rozm�w. Przez moment przysz�o mi do
g�owy, �e on mo�e mie� racj�, �e reaguj� przesadnie - i natych-
miast odrzuci�am t� my�l.
By� bardzo bezczelny albo te� bardzo pewny siebie. Zn�w ha-
muj�c gniew, poczu�am jednak mimowolny podziw dlajego �mia-
�o�ci. Innymi moimi reakcjami mog�am si� zaj�� p�niej. Wci��
mia�am w zwi�zku z nim plany, dlatego opanowawszy si�, odwr�-
ci�am si� do niego.
- Pos�uchaj. Mo�esz tu pozosta� pod nast�puj�cymi warun-
karni. Po pierwsze, nie b�dziesz u�ywa� czar�w bez mojego ze-
zwolenia. Kiedy za� takowe otrzymasz, radz�, by� miarkowa� swe
wysi�ki.
Na jego twarzy odbi�o si� zdziwienie. Po chwili skin�� g�ow�
na znak, �e si� zgadza, a ja ci�gn�am:
- Po drugie, b�dziesz dok�adnie wype�nia� moje polecenia,
dop�ki jestem twoj� nauczycielk�. Czy wszystko jasne?
- Wi�c przyjmiesz mnie na ucznia?
- Nie. Nie jeste� moim uczniem, ale b�d� ci� uczy�, dop�ki
mi si� spodoba. Zgadzasz si� na moje warunki?
- Oczywi�cie.
Doskonale; nie us�ysza� jeszcze o wszystkich - i up�ynie tro-
ch� czasu, zanim je pozna do ko�ca.
- Dobrze wi�c, dzi� po po�udniu Lesseth zaprowadzi ci� do
gabinetu. W�wczas rozpoczn� si� twoje nauki.
Ta pora po igraszkach z zakl�ciem unieruchomienia wyda mu
si� p�n� noc�. Niewa�ne: rozk�ad jego zaj�� mia� by� wygodny
dla mnie.
TAK ROZPOCZʣO SI� KSZTA�CENIE AMREYA. By� poj�tnym
uczniem: zdolnym i ch�tnym. Umia� s�ucha�; rzadko zadawa� py-
tania, a je�li ju�, to zwi�le i na temat. Przez pierwsze dwa dni mia�
mnie tylko s�ucha�, gdy� musia�am mu przekaza� niezb�dne pod-
stawy wiedzy. Jednak jeszcze w tym samym tygodniu zacz�li�my
to, co mia�o nas zajmowa� przez kilka kolejnych: nauk� wykorzy-
stania mocy wewn�trznej.
T� moc posiadaj� wszyscy, cho� w r�nym stopniu. Ci z wi�k-
sz� wra�liwo�ci� maj� jej wi�cej. Ja jestem mistrzyni� mocy;
Amrey tak�e panowa� nad pewn�jej cz�ci�. Sztuka czarnoksi�ska
wymaga bezpo�rednio�ci oraz zdecydowanego d��enia do celu; ta
umiej�tno�� koncentracji przydaje si� nie tylko w tak wyspecjalizo-
wanej dziedzinie. Lecz poza koncentracj� Amrey musia� si� jeszcze
wiele, wiele nauczy�. Jak znale�� centrum mocy w sobie, jak nada�
jej form� i funkcj� - od tego zacz�y si� lekcje Amreya.
Powtarzali�my te wiadomo�ci przez tydzie� czy dwa, pr�buj�c
wykonywa� proste �wiczenia magiczne. Zanim zacz�am posze-
rza� jego wiedz�, musia�am zbada�, jaki dok�adnie jest zakres jego
do�wiadczenia. �wiczenie z w�a�ciwo�ci kolor�w przekona�o
mnie, �e czas przenie�� zaj�cia z gabinetu do pracowni na g�rze.
Szkoda tylko, �e nie mog�am podj�� tej decyzji bez rewolucji
w mym domu i �yciu osobistym.
Pocz�tek by� ca�kiem niewinny. Kolory posiadaj� wachlarz
wibracji oraz zwi�zane z nimi magiczne efekty i zale�no�ci. Im le-
piej czarodziej potrafi wyobrazi� sobie kolor, tym lepiej mo�e si�
dostroi� do niego i jego mo�liwo�ci. Pracowali�my nad kolorami,
przygotowuj�c si� do om�wienia ich zastosowania do r�nych ce-
l�w magicznych.
- Murl - powiedzia�am - co oznacza obecno�� zieleni
w aurze?
Przeczesa� w�osy palcami, mierzwi�c je. By� zm�czony tym
powtarzaniem i pali� si�, �eby zn�w popracowa� nad wizualizacj�
- pierwszym krokiem w uruchamianiu wewn�trznych zasob�w
mocy.
- Ziele�... reprezentuje wzrost, przyrod�, nowe do�wiadcze-
nia, nauk�, czasem zazdro�� lub zawi�� - zale�nie od kontekstu
- odpar�.
- A je�li zauwa�ysz j� w aurze dziecka?
- U kogo� m�odego zwykle znaczy, �e ta osoba uczy si� cze-
go� nowego lub �e zbiera do�wiadczenia, informacje.
- A w aurze osoby starszej?
Amrey wzruszy� ramionami.
- Oznacza uzdrowiciela albo kogo� pozostaj�cego w bliskim
zwi�zku z natur�.
- Wyj�tki?
- Kiedy ta osoba prze�ywa nowe do�wiadczenia.
- Jak mo�na stwierdzi� r�nic�? - zapyta�am.
- Po kolorach pobocznych aury.
- Dobrze. - Skin�am g�ow�. - Na razie wystarczy po-
wt�rki.
Murl u�miechn�� si� z ulg�.
- Spr�buj zn�w wykona� do�wiadczenie, tym razem z zieleni�.
Od rana pracowa� nad wizualizacj�. Ci�gle nie wychodzi�o mu
najlepiej - w jego wyobra�eniu wci�� czego� brakowa�o. Kolory,
kt�re widzia�, by�y blade i mia�y niew�a�ciw� faktur�. Wiedzia-
�am, �e przypomnienie znaczenia i wagi kolor�w pomo�e w �wi-
czeniach z wizualizacji. Przyszed� czas, �eby to sprawdzi�.
Da�am mu znak, aby zacz��. Czeka�am, on za� sadowi� si� wy-
godnie na krze�le przy kominku. Westchn��, a jego cia�o rozlu-
�ni�o si�. Wkr�tce znalaz� si� w transie.
"�wietnie", pomy�la�am. "Szybko mu to idzie". Si�gn�am
�wiadomo�ci� ku jego �wiadomo�ci, nasze my�li zetkn�y si� le-
ciutko.
- Czy pami�tasz...
- .. .format? - zapyta�. - Oczywi�cie.
Nasze my�li z��czy�y si�, jak to si� cz�sto zdarza w tym stanie
umys�u. Murl mia� raz jeszcze wyobrazi� sobie ziele�, sprawi�, by
sta�a si� czym� namacalnym, wype�niaj�cym pok�j - gdy� bez
bardzo konkretnej i intensywnej my�li forma i funkcja wydobyta
z mocy nie mo�e oblec si� w materi�.
- My�l o zieleni- przekaza�am Murlowi. - Niech o�yje.
Po��czona z jego umys�em, widzia�am to samo, co on. Tym ra-
zem, nareszcie, pogr��y� si� bez reszty w wizualizacji, u�wiadomi�
sobie natur� zieleni i wszystko, co mog�a oznacza�.
Wok� jego zrelaksowanej postaci pok�j zacz�� zmienia� ko-
lor. Ujrza� barw�, oddycha� ni�, smakowa� - ziele� by�a mi�kka
i spr�ysta, inaczej ni� w odczuciach zmys��w. Wtuli� si� w kokon
natury, wzrostu i nauki, wysuwaj�c malutkie, badawcze macki
my�li w g��b otaczaj�cego go pokoju.
__ Spraw, by uros�a - przekaza�am mu my�l�.
Witki my�li zacz�y nabiera� kszta�tu. Obserwowa�am �wiado-
mo�� Murla: z jego d�oni i ramion zacz�a kie�kowa� ziele�.
Czu�ki my�li rozpostar�y si� po pokoju, badaj�c i odnajduj�c miej-
sca, w kt�rych Murl nigdy nie by�.
Wyczuwa�am to w jego skupieniu - pojmowa� to lepiej, ni�
s�dzi�am. Musia� tylko przypomnie� sobie temat, odtworzy� go
w szczeg�ach. Teraz pomy�la� o zieleni: przyroda, rozw�j, ro�lin-
no��, listowie. Pok�j na moich oczach zmienia� si� w d�ungl�,
wype�nia� materi� - z�udzenie to czy nie? - ukszta�towan�
i przetworzon� przez samego Amreya.
Poczu�am, �e trudno mi oddzieli� moj� �wiadomo�� od �wia-
domo�ci Murla; trzyma� mnie przy sobie, jak pn�cza trzymaj� ko-
nar, kt�ry spad� na ziemi�. Poczu�am, �e zaczyna wciska� si�
w m�j umys�, jak pe�zaj�cy bluszcz wciska si� w skrusza�y ka-
mie�: uporczywie i wytrwale. Robi� to nie�wiadomie, poniewa�
nie wyczu�am w jego umy�le z�ych intencji; to si� po prostu dzia�o,
tak jak wtedy, gdy chwasty zarastaj� i niszcz� ogr�d. Pr�bowa�am
si� wyrwa�, ale uwi�z�am w�r�d ga��zek i listk�w my�li.
- Murl - zaprotestowa�am, schwytana przez jego �wiado-
mo��. - Co robisz?
Nie odpowiedzia�: by� zbyt pogr��ony we w�asnym umy�le,
badaj�c, rozrastaj�c si�, poszukuj�c rzeczy podobnych do bujnej
wegetacji. Czy w og�le zauwa�y�, co ze mn� robi? Nie wiedzia-
�am.
Usi�owa�am si� uwolni�. By�o to uczucie podobne do zapada-
nia si� w ruchome piaski - powolne, nieuniknione osuwanie
si� na �ono zapomnienia. P�czki rozkwita�y, p�dy wyci�ga�y si�
i ros�y - a z nimi niebezpiecze�stwo, �e zagubi� si� po�r�d nich.
Walcz�c z natr�tn� obecno�ci� Amreya, odczu�am zmian�
w jego postawie. Jego my�li pop�yn�y w innym kierunku; wspo-
mina� teraz dawne prze�ycia, zdobywanie wiedzy, trudy �ycia, od-
rzucon� mi�o��, b�l.
Nie! Uwik�ana w jego marzenia, nie umia�am si� wyrwa� spod
ich wp�ywu. Czu�am b�l, gdy my�la� o wyobra�onym odrzuceniu,
gdy przywo�ywa� ze wzgard� t�, kt�ra odm�wi�a mu szcz�cia od-
wzajemnionej mi�o�ci. Czu�am gniew wobec innych, niech�� -
ziele� zamieni�a si� w spl�tane ga��zie i kolce, delikatne listeczki
w grz�sk� �ci�k�.
Jeszcze raz spr�bowa�am wydosta� si� z tej gmatwaniny emo-
cji - i jeszcze raz przekona�am si�, �e jestem wi�niem Amreya.
Uwi�ziona we w�asnym ciele, odkry�am, �e m�j fizyczny wzrok
nie dzia�a. Ugrz�z�am w nad�wiecie jego wizji, wype�nionym �a-
lem i gniewem. To, co ros�o, umiera�o wok� mnie, a ziele�, kt�ra
opanowa�a pok�j, przybra�a niezdrowy odcie�. Zn�w spr�bowa-
�am zerwa� ��cz�c� nas wi�. Nade mn� przetoczy�o si� echo �alu
Amreya za stracon�mi�o�ci�i pomy�la�am przelotnie o Claviusie.
Clavius mnie uwi�d� - czy te� ja uwiod�am jego? Nieistotne:
jednak ju� w chwili, kiedy odrzuca�am t� my�l, poczu�am, �e kto
inny j� podejmuje. Amrey przenikn�� moje najskrytsze my�li.
Moje serce i emocje sta�y si� zupe�nie bezbronne. Czu�am, �e czas
i natura mi ur�gaj�, nieust�pliwe rozrastanie si� d�awi�o we mnie
�ycie i odwag�. Zacz�am si� cofa� przed �ywotno�ci� i inteligen-
cj�, kt�ra przyt�oczy�a mnie w momencie, gdy si� przeciwko niej
buntowa�am. By�am osob�, nie rzecz�, a oto grozi�o mi, �e zetrze
mnie nieokie�znana wyobra�nia mojego ucznia! Nie mia�am poj�-
cia, co dzia�o si� w umy�le Amreya. Wyczuwa�am tylko zmian�
jego nastroju, najpierw powoln�, potem coraz szybsz�, pasuj�c�
do post�puj�cej zgnilizny i �mierci w jego wyobra�eniu o mnie.
My�la� o stracie, o b�lu. Nie wiedzia�am, jak dalece zmieni�a
si� jego wizja - do chwili, gdy poczu�am uderzenie czego�...
w�ciek�o�ci?... gniewu?... zazdro�ci?
Ziele�, kt�r� wyobrazi� sobie Murl, sta�a si� czym� z�owrogim,
czego nigdy nie chcia�am ogl�da� w moim domu. Wizj� straconej
mi�o�ci, z�o�ci i niech�ci - a teraz, w mojej g�owie i sercu, gdzie
ko�czy� si� Amrey, a zaczyna�am ja? Wyt�y�am si�y, �eby go
odepchn��; to przypadkowe po��czenie trwa�o znacznie d�u�ej ni�
potrzeba.
Jednak zbieraj�c wol� do kolejnej pr�by, zatrzyma�am si�,
gdy� uderzy�o mnie �e ja - nie, to Amrey - by� zazdrosny
o Claviusa!
Pragn�� mnie. Murl chcia� si� na kim� zem�ci� - na mnie? Na
Claviusie? Na kochance, kt�ra go odepchn�a? Niewa�ne, na kim;
to ja zosta�am schwytana, przywi�zana do niego p�dami my�li.
Przeszy�a mnie, czy te� Amreya, udr�ka duszy i b�l serca. Da�a-
bym wszystko, by przerwa� to cierpienie! Chcia�am p�aka� -
za�ka�am - zn�w pr�bowa�am si� uwolni�, lecz odczu�am jedy-
nie fal� zawi�ci, nieufno�ci i �alu.
Si�a jego emocji wyzwoli�a moj� w�adz�, usun�a niepewno��.
Pomy�la�am, �e musz� - musimy - to zaraz przerwa�, wszak ta-
kie intensywne uczucie nie mo�e trwa� d�ugo. My�l� si�gn�am ku
niemu, by odepchn�� jego przyt�aczaj�c� obecno�� - lecz my�l
cofn�a si� w pop�ochu, natkn�wszy si� na mur uczucia, kt�ry na-
gle wy�oni� si� przede mn�. Zrozpaczona, wyda�am w duchu
�a�osny okrzyk. Czy to by� m�j b�l? Zdawa�o mi si�, �e nie... jed-
nak on by� za blisko, ja by�am Murlem, on by� mn�... i pragn��
mnie.
Ziele�, ziele� wsz�dzie wok� mnie. Zmaga�am si� z nim
otwarcie, odpycha�am barier� zielonego muru, okropn�, skr�ca-
j�c� trzewia fal� z�o�ci i zawi�ci, po��dania i zazdro�ci...
Zdaje si�, �e krzykn�am.
- On nie mo�e ci� posiada�...
Nikt mnie nie posiada...
- Nie patrz na innych!
Nie patrz� na nikogo...
- Ro�liny s� wierne, nie zadaj� b�lu...
Nie jestem ro�lin�, przesta� my�le� o ro�linach, ziele�, wzrost,
twoja zazdro�� ro�nie...
- Mam powody. Jeste� moja!
Nie jestem niczyja!
- Jeste� moja! Moja!
Nie! Niczyja!
- MOJA!
I Amrey si�gn�� po mnie, macki my�li i strumienie si�y woli
przyci�gn�y mnie do niego. Jego zamiar dosi�gn�� mnie, ogarn��
mnie jak fala. Kim by�am? Dlaczego by�am tak� egoistk�? To
bola�o; nie by�o potrzeby zia� zawi�ci�!
Przep�yn�a przeze mnie kolejna fala �alu i po��dania. Nie
wiedzia�am, czy p�aka�am, czy krzycza�am. Pami�tam tylko, �e
nie mog�am si� uwolni� i zna�am wy��cznie jeden spos�b, aby za-
ko�czy� t� udr�k� serca i duszy.
Podda�am si�.
Rozdzia� 3
SEN BY� D�UGI I NIESPOKOJNY. Szarpa�y mn� emocje i budzi�y
ostrzegawcze g�osy, cho� stara�am si� spa�. Jawi� mi si� wio-
senny zagajnik, powietrze przesyca� zapach polnych kwiat�w -
ale ziemia by�a kamienista i g�azy bole�nie gniot�y mnie w plecy.
Ogarn�� mnie ch��d, zadr�a�am i obudzi�am si�.
Zamruga�am, niepewna, gdzie jestem. By�o ciemno, cicho i bo-
la�y mnie wszystkie mi�nie. Usiad�am i r�k� przygniot�am sk�-
rzany pokrowiec na zw�j.
Pokrowiec na zw�j? Tak - by�am w gabinecie. Przez otwart�
okiennic� widzia�am gwiazdy; le�a�am na futrach blisko krzes�a,
gdzie Amrey zrobi�... co w�a�ciwie? Przez m�j umys� przelatywa�y
oderwane sceny... prawda to czy fragmenty koszmaru sennego?
Nie by�am pewna. Ogarn�� mnie'niepok�j. Wsta�am i wymaca�am
lamp� na biurku. Zn�w poczu�am zapach polnych kwiat�w, kt�ry
wyrwa� mnie ze snu - r�k� trafi�am na ka�u�� nafty z lampy, rozla-
nej na biurku i pod�odze. Pod moimi stopami chrz�ci�y jakie� drob-
ne przedmioty, gdy na o�lep szuka�am pa�eczki �wietlnej, zwykle
le��cej ko�o lampy. Szuka�am bezmy�lnie, m�j m�zg jeszcze nie
pracowa�, jakby uchyla� si� od jakiej� my�li zbyt niepokoj�cej.
Skoncentrowa�am si� i znalaz�am pa�eczk�. Zap�on�a w mojej
d�oni, a ja zachwia�am si�, gdy dostrzeg�am rozgardiasz na biurku.
W przewr�conej lampie zosta�o jeszcze troch� nafty. Postawi�am
j�, star�am nadmiar nafty z brzegu i zapali�am knot.
Lampa o�wietli�a chaos.
Sta�am tak przez ca�� wieczno��, z wygaszon� pa�eczk� �wietl-
n� w d�oni. To musia� by� jeszcze sen, sen granicz�cy z koszma-
rem. Parali�owa� mnie widok rozsypanych wsz�dzie zwoj�w
i pami�tek. Biurko i krzes�a by�y poodsuwane, zgniecione zwoje
papieru welinowego znaczy�y miejsce, gdzie le�a�am na pod�odze. �
Prawie nic nie znajdowa�o si� na swoim miejscu, a ca�� pod�og�
pokrywa�y zwi�d�e li�cie, jakby rozrzucone jesiennym wiatrem.
To one tak chrz�ci�y pod stopami w ciemno�ci.
Zwi�d�e li�cie? Tak, a do tego kawa�ki ga��zek winoro�li i cier-
nisty krzew, uschni�ty, ale wci�� zakorzeniony w kamieniu i drew-
nie. Ro�liny, niegdy� zielone, teraz by�y martwe... znak dzia�alno-
�ci Amreya.
Zmi�k�y mi kolana i usiad�am. Zamkn�am oczy, by nie wi-
dzie� ba�aganu, i spr�bowa�am zebra� my�li. Dzia�alno�� Amreya.
A gdzie� on by�? Nie tutaj, cho� by� tu wcze�niej - przypo-
mnia�am sobie wi�cej, bo tego, co si� sta�o, nie mo�na by�o tak
�atwo wyrzuci� z pami�ci. P�omie� w mych l�d�wiach powiedzia�
mi wi�cej o tym, co zrobi� Amrey, cho� nie szuka�am tego wspo-
mnienia. Nadu�y� mojego cia�a, tak samo, jak jego magia nadu�y�a
go�cinno�ci mego domu.
Jak zdo�a� tego dokona�? Moja ochrona zn�w zawiod�a wobec
jego czar�w. U�wiadomi�am sobie nagle, �e moje zakl�cia ochron-
ne mia�y za zadanie broni� mnie przed zagro�eniem spoza mur�w
i przed urazami fizycznymi wewn�trz wie�y. By�y zupe�nie nie-
przydatne wobec psychicznej rzezi, jaka odby�a si� w tych mu-
rach, zmiataj�c moj� wol� niczym fala powodzi.
W migocz�cym �wietle lampy podnios�am wzrok i spojrza�am
na drzwi. By�y otwarte na o�cie�, s�a� si� przez nie a� do korytarza
dywan zwi�d�ej zieleni. Czy on t�dy wyszed�? Bo jego magia na
pewno tak. Wsta�am i szybko sprawdzi�am sekretne drzwi w k�cie
gabinetu. By�y nietkni�te; wi�c wyszed� tak samo, jak wszed�.
Posz�am �ladem ga��zek i usch�ych li�ci, nie spodziewaj�c si� uj-
rze� nic dobrego.
Dywan ro�linno�ci ci�gn�� si� korytarzem w obu kierunkach,
lecz z jednej strony by� g�stszy. Wi�d� do g��wnych schod�w, spi-
rali, kt�ra prowadzi�a prawie na sam� g�r� Ksi�ycowego Z�ba.
Delikatne p�dy ro�lin wczepia�y si� w pop�kany kamie�; ze
z�o�ci� wyrwa�am kilka tych p�d�w. Dywan zaprowadzi� mnie
w d�, do wielkiej komnaty i kuchni. Tam us�ysza�am jaki� ruch,
wi�c zajrza�am do �rodka.
Corwin i Una sprz�tali kuchni�, r�wnie zdemolowan� po "�wi-
czeniu" Murla, jak komnaty na g�rze. Zobaczy�am wyrywane
z paleniska p�o��ce si� p�dy, kt�re przenosi�y si� w powietrzu do
w�zka, wi�cej ni� w po�owie wype�nionego ro�linnymi odpadka-
mi. Wesz�am do kuchni.
- Gdzie jest Amrey? - zapyta�am.
Moi s�udzy podnie�li wzrok. Fruwaj�ce ro�liny zatrzyma�y si�
w p� drogi: to Lesseth je przenosi�. Corwin zaczerwieni� si� i od-
wr�ci�. Una wpatrywa�a si� pilnie w ziemi� u swoich st�p.
- Na g�rze, pani - odrzek�a.
Chcia�am m�wi� dalej, ale ga��zki upad�y i Lesseth zbli�y� si�
do mnie szybko, porywaj�c po drodze p��cienn� serwet� ze sto�u.
Serweta roz�o�y�a si� w powietrzu przede mn�. Zmarszczy�am
brwi i odsun�am si�.
- Twoje szaty, pani - przem�wi� ochryp�ym szeptem.
Spojrza�am po sobie zaskoczona. Moje szaty, rzeczywi�cie! -
a raczej to, co z nich zosta�o, gdy� zwisa�y ze mnie w �achmanach.
Corwin na pewno uwa�a�, �e jestem nieprzyzwoicie rozdziana, po-
niewa� wci�� sta� ty�em do mnie. Skin�am kr�tko g�ow� i Lesseth
owin�� mnie serwet�, po czym wyj�� mi z r�ki lamp� naftow�.
W pomieszaniu nie zauwa�y�am tego wcze�niej, ale moja suk-
nia wygl�da�a, jakbym rzuci�aj�na ziemi� w lesie, podepta�a i po-
dar�a na strz�py, a potem ponownie na�o�y�a. Lesseth otoczy� mnie
ramieniem i wyprowadzi� z kuchni. Wychodz�c, dos�ysza�am, �e
Corwin co� mruczy, na co Una odpar�a karc�co:
- .. .ju� ci m�wi�am, nie twoja sprawa!
Jej g�os s�yszeli�my jeszcze przy schodach:
- Dzia�y si� tu dziwniejsze rzeczy, zanim nasta�e�. Obejdzie-
my si� doskonale bez twoich komentarzy!
Corwin by� z nami zaledwie od kilku miesi�cy. Mimo zak�opo-
tania i oszo�omienia poczu�am zadowolenie z lojalno�ci Uny.
Lesseth szed� ze mn� po schodach.
- Dobrze si� czujesz, pani? - zapyta�.
To by�o proste pytanie, a jednak nie umia�am na nie odpowie-
dzie�. Zapyta�am wi�c:
- Co sta�o si� pod schodami?
Ust�pi� mi. Poczu�am, �e wzrusza ramionami.
- Pory roku pojawi�y si� tam, gdzie nie powinno ich by�. Po
po�udniu wszystko zaros�o, a wieczorem zwi�d�o i usch�o. Una zo-
sta�a uwi�ziona w spi�arni: p�dy winoro�li obros�y drzwi. Corwin
pr�bowa� do niej wej��, ale sam si� w nie zapl�ta�.
Gdy to us�ysza�am, Corwin zyska� w moich oczach.
- A ty? - zapyta�am.
- Chcia�em dosta� si� do ciebie, ale schody tak�e by�y zablo-
kowane. A kiedy g�szcz znik�... zszed� do nas Amrey.
- O kt�rej to by�o godzinie?
- Tu� po zachodzie ksi�yca.
Kiwn�am g�ow�, a Lesseth ci�gn�� dalej:
- Rozkaza� nam posprz�ta�. Powiedzia�, �e p�jdzie do ciebie
i �e �yczysz sobie, aby ci nie przeszkadza�. - Urwa�. - Czy to
by�a prawda? - zapyta� po chwili.
Niewielu kwestionuje moje czyny. Lesseth posiada� ten przy-
wilej na mocy naszej d�ugotrwa�ej przyja�ni. Jednak wybuch�a we
mnie mieszanina uczu� i odpowiedzia�am niejasno:
- Mo�e.
Lesseth wiedzia�, �e nie powinien nalega�. Westchn��.
- Mam nadziej�, �e wszystko jest w porz�dku. Nie ufam mu.
Rozumia�am, co chcia� przez to powiedzie�: ja tak�e nie powin-
nam ufa� Murlowi. Na nowo zawrza�y we mnie sk��bione emocje.
Musia�am znale�� Amreya i stan�� z nim twarz� w twarz. Przypo-
mnia�am sobie dyskomfort psychiczny i fizyczny, jakiego dopiero
co dozna�am, lecz cofn�am si� od tego wspomnienia. Nie by�am
jeszcze gotowa, by zastanawia� si� nad ostatnimi wydarzeniami.
- Nie martw si� zbytnio, Lesseth - uspokoi�am mojego
przyjaciela. - Rozumiem Murla lepiej, ni� mu si� zdaje.
Te s�owa zabrzmia�y w moich uszach pusto, jednak ju� w chwi-
li, gdy je wymawia�am, wiedzia�am, �e zawar�am w nich wi�cej
prawdy, ni� zamierza�am.
- Nie wyrwie si� spod kontroli. Dzisiaj po prostu jego czary
zadzia�a�y lepiej, ni� przypuszczali�my.
Wi�cej nie mog�am wyzna�, nawet Lessethowi.
Poczu�am na sobie jego wzrok. Lesseth by� moim pierwszym
i najwierniejszym duchem-towarzyszem, zna� mnie dobrze. Pat-
rzy� ze zrozumieniem na dowody mocy Amreya. W drodze do mo-
ich komnat mijali�my w�a�nie gabinet: szcz�tki uschni�tych ro�lin
za�ciela�y pod�og� korytarza. Unika�am wzroku Lessetha, patrzy-
�am prosto przed siebie.
- Ty wiesz najlepiej - powiedzia�, otwieraj�c drzwi do mo-
ich pokoj�w. - Ale nie widzia�em pokazu tak nieokie�znanej
mocy od czasu, kiedy sama by�a� w tym wieku.
Na te s�owa stan�am jak wryta. Zmarszczy�am czo�o, podczas
gdy on ustawia� lamp�, w kt�rej prawie sko�czy�a si� nafta, na
gzymsie przy drzwiach. Sk�oni� si�, ledwie widoczny, po czym
wyszed�, zamykaj�c za sob� drzwi.
Serweta zsun�a mi si� z ramion. P�omie� lampy migota�, pra-
wie gas�. Si�gn�am po stoj�c� w pobli�u �wiec�, zapali�am j�,
a nast�pnie zdmuchn�am kopc�cy knot lampy. Odwr�ci�am si�
i ruszy�am wok� pokoju, zapalaj�c �wiece i lampy. Mog�am to
zrobi� jednym gestem i s�owem, ale moc zachowuje si� dla powa�-
nej magii. To prozaiczne zaj�cie by�o na sw�j spos�b koj�ce i od-
wleka�o moment, kiedy b�d� musia�a pomy�le� o rzeczach wa�-
niejszych.
Osadzi�am �wiec� na powr�t w lichtarzu. W ciep�ym �wietle
brokatowe gobeliny rzuca�y ze �cian srebrzyste b�yski. Perfumo-
wany wosk wype�ni� pok�j zapachem mirry; w blasku politury rze-
�bionego orzechowego kredensu dostrzeg�am swoje odbicie. To
by� m�j salonik, a tak�e jadalnia, kiedy pragn�am samotno�ci.
W p�nocnej �cianie zia�o palenisko ma�ego kominka, teraz wy-
pe�nionego wystyg�ym popio�em i niedopalonymi drwami. Po-
desz�am do kominka i zdj�am z gzymsu stoj�c� na nim flasz� kor-
dia�u. Nala�am sobie i wypi�am ciemny, aromatyczny p�yn. Potem
nala�am ponownie i podesz�am do szaf, kt�rymi zastawiony by�
kr�tki korytarzyk do komnaty sypialnej.
Napi�am si� troch� i odstawi�am kubek na st�. Zrzuciwszy
sukni� i koszul�, odsun�am je stop�. Nadawa�y si� jedynie na
szmaty. Naga, otworzy�am drzwi garderoby i wyj�am jedn� ze
znajduj�cych si� w niej haftowanych koszul. Zwyklejsze rzeczy
trzyma�am oczywi�cie w komodach, ale tu mia�am wyj�tkowe -
ze wzgl�du na jako�� tkaniny, jak i na wplecione w nie zakl�cia.
Taka w�a�nie koszula by�a mi potrzebna, gdy� przed odszukaniem
Amreya chcia�am przyzwa� do siebie moj� magi�. Otul� si� aur�
bogini; stan� przed nim nie tylko w �miertelnej sukni, lecz zyskam
tak�e przewag� w postaci jawnej mocy. To by�o dla mnie jasne,
cho� nie przyzna�abym si� do tego nikomu.
Jednak gdy wsuwa�am g�ow� w wyci�cie koszuli, moj� uwag�
zwr�ci� jaki� ruch przy drzwiach garderoby. Odchyli�y si� moc-
niej, ni� je odepchn�am, poniewa� na ich kraw�dzi zaciska�a si�
czyja� d�o�. Cofn�am si�, ukrywaj�c zaskoczenie: przede mn�
stan�� Murl Amrey. Zanim zd��y�am odsun�� si� dalej, znalaz� si�
przy mnie. Jego r�ce przycisn�y moje ramiona do bok�w, a z�ak-
nione usta wpi�y si� w moje.
Usi�owa�am go odepchn��, ale trzyma� mnie mocno. Ma�o bra-
kowa�o, a ugryz�abym go w j�zyk, jednak co� mnie ostrzeg�o przed
jego gniewem, powstrzyma�am si�. Nie wiem, jakie my�li prze-
myka�y mi przez g�ow�. Czu�am odraz�, a jednocze�nie przyci�ga-
nie. Jego m�sko�� pulsowa�a przy mnie, moje cia�o odpowiada�o
podobnym, pulsuj�cym rytmem. By�am zaszokowana. Co si� ze
mn� dzia�o? Czy rzuci� na mnie urok? Niemo�liwe, zaprzeczy�am
sobie - ale wcze�niej widzia�am, co potrafi� ze mn� zrobi�.
By�am wstrz��ni�ta, cho� nie �mia�am tego okaza�. Pr�bowa�am
odwr�ci� g�ow�. Nie mog�am. Poczu�am, �e oddaj� mu poca�unek,
przyciskam si� do jego cia�a...
- Nie! - wykrzykn�am, szarpi�c si�.
Wyrwa�am mu si� z wysi�kiem i w blasku �wiec rzuci�am mu
pe�ne nienawi�ci spojrzenie. Mia� rozd�te nozdrza, urywany od-
dech. Jego po��danie by�o widoczne, ale nie mog�am ulec.
- St�j! - nakaza�am.
Jakim� cudem te kilka nitek mocy, kt�re zd��y�am z�apa�, wy-
starczy�o. Stan�� spokojnie i wypu�ci� mnie z obj��. Potem odrzu-
ci� g�ow� w ty� i roze�mia� si�.
Zarumieni�am si� z gniewu i wstydu.
- Co tu robisz, n�dzniku?
Mia� czelno�� sta� przede mn�, w drzwiach do mojej w�asnej
sypialni, tylko w tunice i po�czochach - by� rozebrany prawie tak
samo jak ja.
- Ale�, pani, szuka�em miejsca na spoczynek. S�dzi�em, �e
zaraz do mnie do��czysz.
Na to nie znalaz�am odpowiedzi. Nie umia�am wymy�li� nic
stosownego, zreszt� nie potrafi�abym wydusi� ze �ci�ni�tego gar-
d�a ani s�owa.
- Wiedzia�em, �e przyjmiesz mnie z rado�ci�- doda�.
Ogarn�� mnie wzrokiem, jakby moje cia�o by�o jego w�asno-
�ci�. Zasch�o mi w gardle. Z rado�ci�! W moich pokojach? Chcia-
�am poczu� oburzenie i prawie mi si� to uda�o.
- Musimy porozmawia� - wykrztusi�am. - Wyjd�. Pocze-
kaj w gabinecie. - Odwr�ci�am si� do szafy, lecz on zn�w przy-
ci�gn�� mnie do siebie.
- Tak, musimy - zgodzi� si�. - Teraz. Tutaj.
I wci�gn�� mnie do komnaty sypialnej.
Opiera�am si�, ale by� ode mnie silniejszy. Potkn�am si�. Za-
wl�k� mnie do ��ka i rzuci� na nie, a sam leg� obok. Odepchn�am
go i usiad�am. Nadal zaciska� r�k� na mym ramieniu, nie mog�am
wi�c zrobi� nic wi�cej. Zebra�am si� w sobie i spoj